czwartek, 2 maja 2019

6. Wiadomość od "Draco"

Wspinałam się po kolejnych schodach, mocno ściskając liścik w dłoni. O co mogło chodzić? Do tej pory byłam dla Malfloya jak powietrze. Z resztą sama nie traktowałam go wcale lepiej. Byliśmy w tej samej klasie, ale nie wiedzieliśmy o sobie prawie nic. Inne domy, inne towarzystwo, inne sposoby na spędzanie czasu. W sumie skupiając się jedynie na nauce nie miałam zbyt wielu przyjaciół. Nigdy też nie miałam chłopaka. Ba, nawet do tej pory nie myślałam w takich kategoriach, no bo po co to komu? Szkoła jest po to, żeby nas czegoś nauczyć. Ukształtować na wartościowych ludzi. Co do tego mieli chłopcy?...

A może jednak coś mieli? Taka Hermiona spędzała sporo czasu z Krumem, a jednak jej stopnie wcale nie ucierpiały. Nawet wydawała się weselsza, gdy akurat nie krytykowała moich życiowych wyborów. Ale.. hej, czemu w ogóle o tym teraz myślałam? Miałam takie dziwne wrażenie, że tam wtedy, na środku sali tanecznej wkroczyłam w jakiś inny świat. Świat, który był łudząco podobny do tego mi znanego, ale jednak wszystko wydawało się inne. Egzamin (poprawkowy!) poszedł mi niebywale gładko, Alex po prostu zwiała od Snape’a, a teraz jeszcze ten liścik. Stanęłam przed drzwiami sali z wiadomości i raz jeszcze spojrzałam na wygniecioną już karteczkę.

„Spotkajmy się w starej sali od Historii Magii.

Draco Malfoy.„

Dla pewności przeczytałam to jeszcze pięć razy. Litery nie zamieniały się miejscami, nie znikały. Napisał to. Naprawdę to napisał. Rany, nie spodziewałam się, że w ogóle uraczy mnie spojrzeniem, a co dopiero prośba o spotkanie. Tego samego dnia. Tak nagle. Nawet nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Że przepraszam za przydeptane buty? Przepraszam, że na niego wpadłam? Może przepraszam, że w ogóle musiał ze mną tańczyć? Tyle, że to nie ja go wybrałam. To była profesor McGonagall.

Schowałam karteczkę do torby i podenerwowana weszłam do sali. W pomieszczeniu było duszno i szaro. Wszędzie stały stosy skrzyń, mebli i gratów. Niektóre z nich były pozakrywane płótnem, inne pokryte grubą warstwą kurzu.

- Draco?... – zapytałam niepewnie.

Nikt mi nie odpowiedział. Rozejrzałam się uważnie, ale wydawało mi się, że nikogo tu nie było. Najpierw chciał się spotkać, a później nie przychodził? Mógł w sumie napisać liścik i dopiero teraz tu iść. Postanowiłam wejść głębiej. Po kilku krokach dostrzegłam niewielki, okrągły stoliczek, na którym leżało całkiem świeżo wyglądające, kolorowe pudełko z czerwoną kokardą. Zaraz obok była jakaś karteczka. Kolejna wiadomość? Podeszłam bliżej i przeczytałam.

„Dla Klary”.

Czyli jednak tu był. Zostawił to dla mnie? To brzmiało tak nieprawdopodobnie. Nie rozumiałam dlaczego miałby zostawiać mi prezent?

- Draco, jesteś tu? – zapytałam raz jeszcze.

Oczywiście nadal cisza. No ale skoro pudełko miało być dla mnie, postanowiłam sprawdzić co jest w środku. Rozwinęłam wstążkę, a pudełko otworzyło się, ukazując ohydne wnętrze. W środku leżał mały ptak z przetrąconym karkiem. Musiał już trochę nie żyć, bo pełen był obleśnych, białych larw. Pisnęłam z przerażenia, obrzydzona odskakując od stoliczka. W tym samym czasie ktoś złapał mnie od tyłu, boleśnie wykręcając ręce, a inny ktoś zarzucił worek na głowę.

- Mam Cię szmato! – usłyszałam głos nie kogo innego jak Pansy Parkinson.

Zaśmiała się szyderczo i bez ostrzeżenia uderzyła mnie w brzuch. Zakrztusiłam się i zaczęłam się szamotać, ale ta co mnie trzymała, była ode mnie większa i silniejsza.

- O co chodzi? Co wy wyprawiacie?! Draco, jesteś tu? – wołałam przerażona, próbując zobaczyć cokolwiek przez prześwity worka.

Wszystko było niewyraźne, ale widziałam, że ktoś stał przede mną. Wiedziałam też, że ktoś mnie trzymał. Były tu we dwie?

- Dobrze wiesz o co – syknęła Pansy i przez worek złapała mnie za włosy, szarpiąc moją głową. – Draco tu nie ma i nigdy nie było. Naprawdę jesteś tak głupia i myślałaś, że tu będzie? Że przyjdzie się z Tobą zobaczyć? Dla niego nie istniejesz śmieciu! W ogóle nie powinnaś się do niego zbliżać!

- Ale ja nic nie zrobiłam! Przestań! Zostaw mnie! – wykrzyczałam, a po policzkach spływały mi łzy.

Oddychałam niespokojnie. Bałam się jak cholera. Każda sekunda zdawała się trwać wieczność. W akcie desperacji kopnęłam Pansy, próbując ją od siebie odsunąć. To ją tylko rozwścieczyło, bo zaraz potem powaliły mnie na ziemię i obie skopały.

- NIE-BĘDZIESZ-SIĘ-DO-NIEGO-ZBLIŻAĆ! – krzyczała przy każdym uderzeniu.

- RATUNKUU! – zawyłam, ale to tylko je rozśmieszyło.

- Myślisz, że nie wyciszyłam sali? – Pansy była tak pewna siebie - Nikogo tutaj nie ma, nikt Cie nie usłyszy. A to tylko ostrzeżenie!

Leżałam nieruchomo. Poczułam dźgnięcie różdżki między żebra.

- Piśnij o tym słówko Dumbledorowi, albo zbliż się do Malfloya, a skończysz tak, jak Twój prezencik – zagroziła, a zaraz potem zmieniła ton na kpiący - Jaka szkoda, że odpakowałaś go tutaj! Ciężej będzie Ci go ze sobą zabrać!

- Expelliarmus! – krzyknęła Alex, a różdżka Pansy wyskoczyła z jej dłoni i poleciała daleko za jej plecy.

- Rictusempra! – krzyknęła kolejne zaklęcie, odpychając ode mnie drugą ślizgonkę.

Tamta wpadła plecami na skrzynie i jakieś pudło zwaliło jej się na głowę. W tym czasie Alex korzystając z efektu zaskoczenia zdążyła już w paru krokach podskoczyć do Pansy i wymierzyć jej prawego sierpowego. Korzystając z zamieszania, szybko zerwałam z głowy worek. Ze łzami w oczach spojrzałam na Alex.

- Wstawaj, zwijamy się stąd! – powiedziała, pociągając mnie za rękę do góry.

Pansy jednak nie dała za wygraną. Wściekła rzuciła się z łapami na Alex i obie zaczęły się szamotać, szarpać za włosy, uderzać pięściami.

- Błagam, przestańcie! – zawyłam.

Trzymając się za brzuch z trudem wstałam. Wyglądało, jakby Alex wygrywała. W pewnym momencie Pansy wylądowała na ziemi, a Alex usiadła na niej i tłukła ją po twarzy bez opamiętania. Nie wiem co w nią wstąpiło. Czy tak bardzo zezłościło ją to, co mi zrobiły, czy może w ten sposób dała upust tłumionym przez jakiś czas emocjom? Cokolwiek nią kierowało, nie mogłam na to patrzeć…

Widowisko nie trwało długo. Winę za to pośrednio ponosiła Alex, która - umyślnie lub też nie – nie zamknęła za sobą drzwi, a co za tym idzie, zaklęcie wyciszające nie chroniło pomieszczenia. Hałasy musiały kogoś przyciągnąć. W tamtej chwili nie zastanawiałam się, czemu akurat jego. A pojawił się nie kto inny, jak sam profesor Snape. W ułamku sekundy ocenił sytuację i wykonał szybkie machnięcie różdżką, jednocześnie unieruchamiając obie bijące się dziewczyny.

- DOŚĆ! – krzyknął.

- Profesorze, dobrze że Pan tu jest! – powiedziałam drżącym, zapłakanym głosem, wciąż trzymając się za brzuch.

- Spokój, Amber – Snape rzucił oschle.

W pierwszej chwili dopadł do dziewczyny zawalonej przedmiotami. Klepnął ją w policzek i sprawdził, czy nic jej nie jest. Żyła, była tylko ogłuszona. Mężczyzna wstał więc, bacznie się nam przyglądając, wycelował różdżką najpierw we mnie. Jego wzrok był pogardliwy i przeszywający.

- Mów. Co to wszystko ma znaczyć?

- Ślizgonki zastawiły na mnie pułapkę i mnie zaatakowały. Alex uratowała mnie w ostatniej chwili. – powiedziałam całą prawdę.

Moje słowa nie wywołały na twarzy Snape’a żadnych emocji. Jeśli cokolwiek go tknęło, dobrze to ukrywał. Zamiast tego wycelował teraz różdżką w Pansy i Alex. Podszedł bliżej.

- Ach tak? Dajmy się wypowiedzieć innym

W oczach Alex zobaczyłam panikę. Dopiero co miała u niego przewalone, a teraz jeszcze przyłapał ją na bójce? Snape wykonał gest, a czar unieruchomienia odpuścił. Przez to że Alex była w trakcie zamachu, jej ręka powędrowała dalej i –o wiele lżej niż zamierzała – i tak klepnęła Pansy w policzek. Zaraz potem dziewczyna szybko wstała i praktycznie odskoczyła od Snape’a, jakby chciała znaleźć się jak najdalej.

- Profesorze, widział to Pan? – wydarła się Pansy - Nie mogła się powstrzymać i musiała mnie uderzyć jeszcze jeden raz! To wszystko to w ogóle ich wina!

W praktyce Pansy wyglądała teraz na najbardziej poszkodowaną. Rozcięta warga, podbite oko, dużo siniaków i zadrapań. Alex pokazała mi się od nieznanej dotychczas strony. Nie wiedziałam, że tak dobrze włada zaklęciami pojedynkowymi, ani że jest dobra w bójkach. A pewnie i efekt zaskoczenia dał jej sporo przewagi.

- To Klara mówi prawdę – wydukała Alex, unikając kontaktu wzrokowego z profesorem. – zastawiły na nią pułapkę. Ja czekałam na zewnątrz, ale nie wychodziła, więc weszłam i zobaczyłam jak ją biją.

- Nikogo nie biłyśmy. Rozmawiałyśmy, a Ty od razu rzuciłaś się na nas jak opętana – kłamstwa przechodziły przez usta Pansy z niebywałą łatwością.

Pansy udawała bardziej poturbowaną niż była i z wielkim ociąganiem zebrała się z ziemi. Łypała na mnie tak, jakby miała nadzieję, że sam wzrok sprawi, że zamienię się w proch. Snape przyglądał się wszystkiemu w ciszy. Coś mnie tchnęło.

- Profesorze, mam nawet liścik, który mi wysłały… – sięgnęłam do torby.

Snape wykonał dłonią gest, bym dała spokój. Następnie uniósł podbródek, wciąż obserwując nas z wyższością.

- Tak czy inaczej… Zawiodłem się.

Myślę, że każda z nas pomyślała, że najbardziej mówi to do niej. Każda miała własny powód by tak sądzić. Snape uderzył różdżką w otwartą dłoń.

- To Hogwart, a nie jakaś meliniarska knajpa. Nie tak prowadzi się porachunki. Chcecie się zmierzyć? Wyzwijcie się na pojedynek, jak prawdziwi czarodzieje. Nie chcę widzieć tu więcej bójek, czy to jasne?

Wszystkie przytaknęłyśmy ruchami głowy. Patrzyłyśmy na niego. Ja z niedowierzaniem, bo jak mógł prawić morały o pojedynkach, skoro padłam ofiarą podstępu? Alex patrzyła ze strachem, bo przeczuwała, że jeszcze się to na niej odbije. Wzrok Pansy był pełen złości. Nie wiem na co ona liczyła. Że wstawi się za nią, bo należą do tego samego domu?

- Myślę, że obrażenia będą dla was idealną nauczką na przyszłość. Parkinson? Zajmij się koleżanką. Amber? – różdżką wskazał drzwi – masz szlaban do odrobienia. Nie spóźnij się.

Ostatecznie Snape wbił wzrok w Alex. Pansy podeszła do koleżanki i zaczęła ją cucić i zbierać z ziemi. Ja spojrzałam raz jeszcze na odpakowany prezent, a później – ze współczuciem – na Alex.

- Alex… dziękuję - powiedziałam jeszcze i nie zważając na lodowate spojrzenie profesora, szybko ją uścisnęłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz