środa, 25 listopada 2020

113. Co z Lucjanem?

Samuel odciągnął Sabrinę na bok. Na moment zapadła cisza. Nie chciałam, żeby mnie tutaj zostawiał, ale jasno podkreślił, że muszą porozmawiać sami. Spłoszona patrzyłam jak znikają mi z pola widzenia. Miejsce w którym się znajdowaliśmy, nie było przeznaczone dla tak młodych ludzi. Cała stylistyka, atmosfera, zapach… Do tego wokół kręciły się półnagie kobiety. Unikałam nawiązywania kontaktu wzrokowego z kimkolwiek. Czułam się przytłoczona, ale nie odważyłam się usiąść. Odruchowo mocniej naciągnęłam rękawy golfu, jakby w strachu, że choć kawałek odsłoniętego ciała upodobni mnie do tych pracownic. Bałam się, że ktoś mnie zaraz z nimi pomyli. W ogóle, że ktoś się do nas odezwie, albo przyczepi. Sądząc po minie Alex, też niezbyt chciała tutaj być, ale w porównaniu do mnie, nie wyglądała na przerażoną czy zniesmaczoną. W jej oczach widziałam odrobinę zaciekawienia. Nawet zerkała w stronę sceny. Lucjan popatrzył za bliźniakami, a gdy zniknęli, wzruszył ramionami, ostentacyjnie zasunął do końca rozporek i usiadł w loży. Spojrzał na tacę.

– Wszystko wypiłaś?! – zdziwił się, zaglądając kolejno do pustych kieliszków. – No to nie ma innej opcji. Załatwię więcej.

– Lucjan, nie – powiedziałam szybko. – Wszyscy zaraz stąd wychodzimy.

– Nie takie znowu zaraz. Poszli gadać, więc mamy jakieś… eee… – ślizgon spojrzał na zegarek i odchylił się mocno do tyłu, jednocześnie mrużąc oczy, zupełnie jakby nie potrafił się rozczytać. – Dziesięć minut?... Nie… Dwadzieścia? No w każdym razie zdążę wypić kilka shotów.

– To miało zająć tylko chwilę – jęknęłam.

– Chwila to pojęcie względne – Lucjan powiedział z miną mędrca, jednocześnie unosząc palec wskazujący. – A jeśli chcesz się kłócić, przypominam, że mieszkam z nimi w jednym domu. Wiem ile zajmuje to „musimy pogadać”.

– W takim razie weź też coś dla mnie – Alex skrzyżowała przed sobą ręce i rozsiadła się wygodniej na skórzanej kanapie loży.

– Nie bierz nic. I nic już nie pijcie – pisnęłam. – Najlepiej poczekajmy na nich na zewnątrz.

– Miałbym dobrowolnie opuszczać raj? – Lucjan rozłożył ręce i zaśmiał się. –Nie ma mowy.

Chłopak złapał za tacę i wstał chwiejnie, o mało nie wywracając na siebie pustych szklanek. Balansując, odszedł od nas dwa kroki, a wtedy zatrzymała go jedna z pracownic. Zapytała o coś, sprawnie odebrała od niego tacę i posyłając mu zalotne spojrzenie, ruszyła w stronę baru po dolewkę. Lucjan ostentacyjnie obciął wzrokiem jej tyłek w kształcie jabłka. Zawrócił do nas i z uśmiechem od ucha do ucha usiadł obok Alex. Szturchnął ją i wskazał na kelnerkę, jakby chciał poznać opinię przyjaciółki na temat tego widoku, ale Alex jak zaklęta patrzyła teraz w stronę sceny i młodej czarodziejki kręcącej się na rurze w dziwnych, przeczących grawitacji pozach.

– Alex, to chociaż Ty chodź ze mną – powiedziałam błagalnie.

– Uspokój się, chwila Cie nie zbawi – wzruszyła ramionami.

– Ale…

– Tam jest zimno, tu jest ciepło. Jak mam czekać nie wiadomo ile, wolę tutaj.

– Klara, po prostu siadaj, a nie stoisz jak kołek – Lucjan poklepał skórzaną kanapę loży, a potem zmarszczył brwi i powoli przejechał dłonią po jej powierzchni. – Ej, to prawdziwa skóra. Nie te tanie podróbki.

– Serio? – Alex z dziwnym, wręcz nienaturalnym zainteresowaniem zaczęła również macać kanapę. – Ty, masz rację.

Patrzyłam na nich szeroko otwartymi oczami. Z namaszczeniem dotykali siedziska, najwidoczniej zupełnie nie biorąc pod uwagę możliwości, że nie są pierwszymi osobami, które tam usiadły i że nie wiadomo, kiedy ostatnio było sprzątane. Nie tylko mnie musiało dziwić ich zachowanie. Obok „naszej” loży przeszła trójka starszych czarodziejów w garniturach. Choć nic nie powiedzieli, czułam, że długo patrzą w naszą stronę, rozmawiając przy tym między sobą. Dosłownie chwilę później, uśmiechnięta kelnerka minęła ich i ułożyła na stole tacę z nowymi drinkami. Alex i Lucjan od razu sięgnęli po szklanki. Oczywiście jak zawsze mieli gdzieś moje słowa.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Nic już nie mówiąc, zawróciłam na pięcie i skierowałam się do wyjścia. I tak nie zanosiło się na to, żeby ze mną wyszli. Zrobiło mi się przykro, bo odniosłam wrażenie, że Alex zorganizowała moje urodziny tylko po to, żeby mieć pretekst do wyrwania się z Hogwartu. Było całkiem miło, do momentu gdy pojawiła się Sabrina. Dziękowałam losowi za to, że Samuel zauważył, gdy wychodziły. Dziwiło mnie, że skoro Alex za nią nie przepadała, nagle dla Sabriny olała moją imprezę. W pierwszej chwili myślałam, że ślizgonka omamiła ją jakimś czarem, albo specyfikiem. Przyjaciółka nie wyglądała jednak na zauroczoną. Była dziwna, ale nie w taki sposób. Nie zdawała sobie sprawy, że mnie raniła, czy miała to gdzieś? Głupi głos z tyłu głowy mówił mi, że wszystko się zmienia. Poczułam pod powiekami łzy. Nie mogłam ich powstrzymać. Obraz lekko mi się rozmazywał. Zaczęłam iść coraz szybciej. Pędząc do wyjścia, przemknęłam obok Sabriny i Samuela. Usłyszałam urywek ich rozmowy. Sabrina mówiła coś o tym, że zamierza jeszcze oprowadzić Alex po piwnicy. Samuel kategorycznie jej tego zabraniał. Spojrzał za mną, ale postanowiłam uszanować jego prośbę i im nie przeszkadzać. Przetarłam rękawem samoistnie cieknące łzy. Nie chciały przestać płynąć. Rozpędzona, wpadłam wprost na trójkę czarodziejów w garniturach. Mężczyźni stali blisko oświetlonych na czerwono drzwi i wyraźnie, acz niecierpliwie na coś czekali. Jeden z nich bawił się papierośnicą, drugi niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Tylko ten trzeci wyglądał na całkowicie wyluzowanego. Przez nieuwagę, odbiłam się od niego z impetem. Czarodziej od razu złapał mnie za nadgarstek i pociągnął moją rękę do góry tak gwałtownie, że niemal mi ją wyłamał. Musiałam stanąć na palcach, żeby nie czuć bólu. Spojrzałam na niego wystraszona i dostrzegłam, że przez jego twarz przechodziła cienka, podłużna blizna.

– Panowie, poważnie… – ten z blizną skrzywił się i łypnął oceniająco na kompanów. – Który zamówił zasmarkaną małolatę?

– Chciałem świeżynkę, ale to chyba przesada – ten z papierośnicą ostentacyjnie zamknął przedmiot. Postąpił krok w moją stronę i przyjrzał mi się z wyższością. – Nie za młoda jesteś, żeby tutaj pracować?

– Nie pracuję tu! – pisnęłam zapłakana i zanurkowałam ręką pod rozpiętą kurtkę w poszukiwaniu różdżki. – Proszę mnie puścić!

– Zostaw ją Frank – ten podenerwowany gwałtownie odsunął się do tyłu. – Mam złe przeczucia. Może stąd spadamy?

„Frank” wykrzywił usta. Rozwarł palce, wypuszczając mnie z uścisku.

– Zapłaciłem, więc nie wyjdę – stwierdzi spokojnie i poprawił krawat.

Zdezorientowana zerknęłam kolejno na ich twarze, a później opuściłam głowę i skręciłam prosto do wyjścia. Ochroniarz próbował do mnie uprzejmie zagadać, ale wyminęłam go i wypadłam na zewnątrz. Odsunęłam się kilka kroków od drzwi, oparłam dłonie o kolana i wzięłam parę głębokich wdechów, próbując się uspokoić. Odegnać głupie myśli. Alex przecież nie robiła mi na złość, a na pewno nie świadomie. W innym wypadku po co miałaby się ze mną przyjaźnić? Dla przyjaciół potrafiła zrobić dużo. Często stawała w mojej obronie. Po prostu często nie myślała o konsekwencjach… Na wszystko patrzyła inaczej. Tak, to musiało być to. Różnica charakterów.

Powietrze było przyjemnie chłodne. Pojedynczy ludzie mijali mnie, przyglądając mi się z dziwnymi minami. Nikt jednak się nie odezwał. Było cicho, do momentu, gdy Samuel wyszedł z budynku. Zapinając swój płaszcz, zaczął do mnie mówić.

– Wybacz, trwało to znacznie dłużej niż zakładałem. Zdawało mi się, że wiem czego spodziewać się po Sabrinie, ale widać i ona potrafi zaskoczyć. Swoją nieograniczoną głupotą oczywiście. Gdybyś wiedziała co jeszcze na dzisiaj wymyśliła…

Spojrzałam na chłopaka szklanymi oczami i niewiele myśląc, objęłam go mocno w pasie. Samuel w pierwszej chwili zesztywniał, jakby spodziewał się ataku między żebra, a nie nagłej czułości. Zaraz opamiętał się i objął mnie lekko, dość oszczędnym, ale nadal przyjaznym gestem. Staliśmy tak przez chwilę, milcząc. Po prostu chciałam, żeby ktoś teraz przy mnie był. Potrzebowałam bliskości. Wydawało mi się, że on jako mój niby chłopak jest całkiem dobrym kandydatem. W końcu też robiłam dla niego różne rzeczy. Dopiero później przeszło mi przez myśl, że pewnie najpierw powinnam go spytać, czy mu to odpowiada. Po kilkunastu długich sekundach, Alex wybiegła z burdelu. Zdyszana stanęła przed drzwiami i rozejrzała się. Gdy mnie zauważyła, doskoczyła do mnie.

–– Oni są popierdoleni! – krzyknęła.

– Jacy oni? – Pyrites uniósł wysoko brwi i rozejrzał się powoli. – Masz urojenia? Niech zgadnę. Sabrina coś Ci dała?

– Nie udawaj kretyna – syknęła Alex i uderzyła Samuela palcem w tors. – Mówię o was, Pirytesach. Klara, odsuń się od niego!

Złapała mnie za ramię i zaczęła odciągać od chłopaka, próbując za wszelką cenę nas rozdzielić. Samuel uniósł ręce w obronnym geście. W przeciwieństwie do niej, wydawał się spokojny. Patrzył na nią jak na wariatkę.

– Co Ty wyprawiasz? – pisnęłam zdezorientowana. – Po co mnie szarpiesz? Nie chciałaś ze mną wyjść. A Samuel jest w porządku. Możesz mówić głupio o Sabrinie, ale nie o nim…

– Klara nie broń go. I to nie tak! Kurwa… – przyjaciółka złapała się za głowę i zaczęła chodzić w miejscu. Gdy spojrzałam na jej twarz, zrozumiałam, że musiało stać się coś złego. Wyglądała na wystraszoną. – Ja… Przepraszam, dobra? Nie chciałam wcale tam siedzieć. Próbowałam Cie dogonić, ale Lucjanowi nagle odwaliło. Całkowicie odpłynął! I jeszcze zatrzymali nas tacy trzej…

– Też mi wydarzenie. Pewnie się opił – przyznałam i przetarłam kąciki oczu. – Mieliście pełną tacę alkoholu… Już wiem jak to się może skończyć.

– To nie od alkoholu, mówię Ci – Alex wzięła głęboki wdech. – On ma mocną głowę. Dobrze się trzymał. Wzięliśmy tylko po drinku, a jego nagle ścięło. Może mu czymś go doprawili? Samuel przecież jest dobry w tych… w eliksirach. Zrobił te pieprzone ciastka, to co by mu stało na przeszkodzie, żeby nam dorzucić coś do napoju.

– Po co miałby wam coś wrzucać? – Potrząsnęłam głową, zupełnie w to nie wierząc. – Przyszliśmy żeby Cie wyciągnąć z rąk Sabriny, a nie żeby robić wam krzywdę.

– Chwila… Zamierzasz mnie oskarżać na podstawie mojej wiedzy? – wtrącił się chłopak. – Jeśli tak, no to gratulacje. Połowa nauczycieli to mordercy, przecież znają formułę śmierci, zaś profesor Snape…

– Dobra, nie pierdol! – przerwała mu Alex. Złapała mnie pod ramię i odciągnęła jeszcze bardziej na bok. – Dobra, no to może nie on. Może Sabrina! Albo ktoś z obsługi! Nie wiem… – Mówiła nieco chaotycznie, jakby nie mogła się skupić. – Ale ten budynek należy do ich ojca, więc jeśli coś się w nim dzieje, to znaczy, że są zamieszani! A Lucjan… Kurde… Nie wiem co z nim! Jacyś faceci się nim „zajęli”. Chcieli, żebym z nimi poszła, ale powiedziałam, że muszę Ciebie znaleźć. Ledwo udało mi się wymknąć… Jeden zaczął mnie szarpać.

– Jacy faceci? – Samuel zmrużył oczy. Choć Alex wyraźnie nie chciała przy nim gadać, nie odstępował nas na krok. – Masz na myśli kogoś z obsługi, tak? Zabrała go ochrona?

– Nie… – Alex potrząsnęła głową. – To byli tacy trzej w garniakach. Wyglądali raczej na biznesmenów… Przez tę akcję aż mam ciarki – objęła się rękoma.

– Chyba raczej z zimna. Czemu w ogóle nie wzięłaś ze sobą kurtki? – Skarciłam ją i ściągnęłam swoją. Pod spodem miałam gruby sweter, więc uznałam, że Alex potrzebuje jej bardziej. Okryłam przyjaciółkę, jednocześnie próbując w myślach zebrać do kupy jej opowieść.

– Co dokładniej mówili? – dopytywał Samuel. – Była z nimi Sabrina?

– Jej nie widziałam odkąd poszliście rozmawiać.

– I mimo to twierdzisz, że to ona wam dorzuciła coś do picia? – drążył chłopak.

– Kurwa mać… Może nie własnoręcznie, ale takie to nielogiczne? – wściekła się Alex. – Ona mnie tu zaprowadziła, więc skąd mam wiedzieć czy nie zaplanowała też tego?

– Powiem krótko: przeceniasz ją. – podsumował.

– Też mi się to nie klei. Powiedz mi wszystko dokładniej – poprosiłam.

– Po prostu napiliśmy się z Lucjanem, zobaczyłam, że wychodzisz i chciałam iść za Tobą. Lucjan wstał też i w tym samym momencie wypieprzył się ryjem na stolik. Wszystko potłukł. Trochę się pokaleczył szkłem – Alex potrząsnęła głową. Mówiła bardzo szybko i emocjonalnie. – Nie chciałam go tak zostawiać samego, więc próbowałam zaciągnąć go do wyjścia. A tam stała ta trójka... Jeden od razu zabrał Lucjana, drugi zaczął mnie oglądać jak towar na wystawie. Tylko trzeci dziwnie mamrotał sam do siebie, ale niewiele z tego słyszałam, bo muzyka dudniła. Mówiłam, że jeśli muszą się wtrącać, to najwyżej mogą pomóc mi go wynieść na zewnątrz, ale ten facet miał mnie w dupie. Zabrał Lucjana po schodach na górę. Drugi złapał mnie za rękę i próbował też tam wciągnąć, gadając coś o tym, że czemu się opieram. Że
przecież w ten sposób przypilnuje kolegi. Gdy powiedziałam „nie”, zrobił się bardziej agresywny. Od razu mi się przypomniało jak…

Alex urwała i zerknęła na Samuela. Chłopak cały czas słuchał i bacznie obserwował. Przyjaciółka zacisnęła usta. Znów spojrzała na mnie. Obcy ludzie siłą ciągnący w jakieś miejsce… Bez problemu zrozumiałam, że nawiązuje do tego, jak kiedyś nas porwano. Teraz i ja poczułam na ciele ciarki.

– Przypomniało mi się to o czym było kiedyś w gazecie… – kontynuowała już wolniej. – Wiesz… Z tymi dziewczynami… Że w takiej sytuacji coś złego może się stać. I po prostu musiałam się wyrwać…

Bez chwili zawahania, mocno przytuliłam Alex. Jej serce biło szybko. Byłam pewna, że jest pod wpływem adrenaliny. Byłam pod wrażeniem, że potrafiła myśleć tak trzeźwo. Dopiero pierwsze zajęcia za nią, a ona już wiedziała na czym polega „stała czujność”. Moody byłby z niej dumny.

– Dobrze zrobiłaś, że z nimi nie poszłaś… – powiedziałam szczerze i z dumą. – Choć raz posłuchałaś rozsądku…

– Niby tak, ale co z Lucjanem? On nie kontaktował. Totalnie zero.

– Odbijemy go – zdecydowanie kiwnęłam głową. – Nie możemy go zostawić.

– Tylko jak? To była trójka dorosłych facetów…

– Nas też jest troje – zauważył Samuel.

– Nie wtrącaj się – Alex łypnęła na niego nieufnie. – Ciebie nawet nie liczę.

– A to dlaczego? – zdziwił się.

– Muszę tłumaczyć? – przewróciła oczami. – Nie ufam Ci. I wiem, że jesteś z Klarą tylko na niby.

– Powiedziałaś jej o tym? – Samuel spojrzał na mnie.

– Oczywiście – powiedziałam tonem, jakby nie było innej opcji. – Przecież jest moją przyjaciółką. Ale nie martw się, ufam jej i wiem, że nie wygada Sabrinie.

– Właściwie to nawet miałam okazję – skomentowała Alex i skrzyżowała przed sobą ręce. – Ale teraz nie czas na to. Wpadamy do środka i szukamy go, czy co? Ja nie mam różdżki…

– Nie wiem jak bardzo musimy się spieszyć, ale potrzebujemy planu – uważnie spojrzałam na fasadę budynku.

Samuel wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze.

– Wiecie, skoro mam już wystarczająco dużo informacji, zanim zaczniecie robić „misje ratunkowe”, po prostu pogadam z ochroniarzem. Alex ma rację, to biznes mojego ojca. Jeden z wielu. Wbrew pozorom bardzo legalny. Nie będę komentować jego moralnych aspektów… ale jakkolwiek straszne było dla Ciebie to wydarzenie, Alex, wiem, że w środku wszystko powinno być pod kontrolą. Lucjanowi na pewno nic nie jest. Wzięli go pewnie na wytrzeźwienie. U góry są pokoje.

– Chcesz mi powiedzieć, że panikuję bezsensu?

– Najprawdopodobniej.

– Czyli nie jesteś w stu procentach przekonany! – Alex nie dawała za wygraną. – Próbujesz nas uspokoić i tyle! Albo też w tym siedzisz, tak jak podejrzewałam!

Miałam mętlik w głowie. Historia Alex była zbyt szczegółowa na coś zmyślonego na poczekaniu. Te rzeczy na pewno się wydarzyły, ale ile z nich wyolbrzymił jej nietrzeźwy umysł? Brunet za to mówił bardzo logicznie. Patrzyłam na niego, czekając aż odpowie na kolejne zarzuty. Samuel uśmiechnął się tylko. Nic nie mówiąc, zniknął za drzwiami. Pomyślałam o tym, jak poprosiłam go, żeby mnie nie okłamywał. Skoro nie chciał odpowiedzieć jednoznacznie, czyżby coś było na rzeczy? Poczułam, jak coś ściska mi żołądek.

– Wszystko przez to, że oddaliliśmy się od profesora – jęknęłam. – Gdyby tutaj był…

Nie dokończyłam, bo usłyszałam za plecami odchrząknięcie. Ściskając różdżkę, powoli obróciłam głowę i zauważyłam, że u wyjścia z bocznej, pogrążonej w mroku uliczki, kilka kroków od nas stał profesor Moody. Mężczyzna wyglądał, jakby przyglądał nam się od dłuższego czasu. Lekko mrużył zdrowe oko i luźno opierał dłoń na lasce.

– Proszę, proszę. Czyli o to chodziło… – mruknął. – Pijany Pan Potter miał odwrócić moją uwagę, żeby pozostali moi podopieczni mogli przyjść do… – mechaniczne oko łypnęło na szyld. Profesor zmarszczył brwi jeszcze mocniej. – …Do domu uciech? Alex, Klaro, naprawdę?

– Co? To nie było planowane – bąknęła Alex. – Chciałam się tylko przewietrzyć i tak jakoś…

– Przewietrzyć? – powtórzył. – W Londynie? W burdelu?

– Oczywiście, że nie tutaj! Próbuję powiedzieć, że…

– Dobrze, że Pan jest! – przerwałam jej, złapałam ją za rękę i szybko podeszłyśmy do niego. Chciałam mu zacząć wszystko opowiadać, ale odezwał się pierwszy.

– Teraz „dobrze”, ale zaproszony nie zostałem – mężczyzna zacmokał, jakby z lekkim wyrzutem. – Doceniam przebiegły plan. Jeden opiekun, a rozdwoić się nie mogę… ale chyba nie sądziłyście, że spuszczę solenizantkę z oka? – Moody postukał palcem w opaskę. – Powiem szczerze, że spodziewałem się różnych rzeczy, ale na pewno nie tego – końcem laski wskazał na szyld. – Daleko od szkoły. Daleko od Hogsmeade. Daleko ode mnie… Przy tym co się ostatnio dzieje na świecie, chyba nie muszę powtarzać, jakie niebezpieczeństwa czyhają w mieście w środku nocy? Tym bardziej w dzielnicach takich jak ta…

– Nie musi Pan powtarzać, bo właśnie jeśli chodzi o niebezpieczne sytuacje… – zaczęła Alex i zerknęła na budynek.

– Jacyś faceci porwali Lucjana – wypaliłam szybko. – Znaczy… Samuel twierdzi, że nie, ale Alex myśli, że tak.

– Bo tak to wyglądało! – powiedziała twardo.

Moody spojrzał na nas nieufnie, ale szybko spoważniał. Złapał nas za ramiona i stanowczym ruchem odsunął nas sobie z drogi, zostawiając pod ścianą. Sprawnym ruchem wyciągnął różdżkę i podszedł bliżej fasady budynku. Jego mechaniczne oko zaczęło się kręcić na wszystkie strony, co i rusz zamierając na moment, by zaraz potem powrócić do ruchu. Przez chwilę trwał nieruchomo. Powoli oblizał się. Zrobił kilka wolnych kroków w stronę drzwi, aż nagle zesztywniał.

– Chowajcie się – warknął głośnym szeptem.

Obrócił się na pięcie i błyskawicznie ruszył w naszym kierunku. Jego mechaniczne oko pozostało jednak utkwione w burdelu. Niewiele myśląc, szybko wskoczyłam w ciemną uliczkę, z której wcześniej wyłonił się Moody. Alex cofała się nieco wolniej, dlatego gdy Moody przechodził obok niej, objął ją ręką w pasie i również wciągnął w kryjówkę. Profesor stanął blisko ściany, machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie. Spłynęło na nas coś w rodzaju bardzo ciasnej bańki. Stanęliśmy blisko siebie, jakby miało nas to uczynić mniej widocznymi. Chciałam zapytać co z Lucjanem, ale mężczyzna przyłożył mi palec do ust, jednoznacznie dając nam obu znać, że mamy być cicho. Na końcu uliczki, dzięki światłu latarni dostrzegłam jakieś cienie. Ktoś kogoś niósł? Szarpał? Coś ciężkiego uderzyło z hukiem o ziemię i wydało zduszony jęk. Usłyszałam ciężkie kroki dwóch osób i męskie głosy.

– Doprawdy, to już przechodzi ludzkie pojęcie – pierwszy głos brzmiał dostojnie i nieco znajomo. W pierwszej chwili nie mogłam połączyć faktów. – Zero wytchnienia. Zaczynam mieć wrażenie, że praca znajdzie Cie wszędzie.

– Przestało mnie to dziwić – drugi głos skojarzył mi się z… naszym nauczycielem Eliksirów. – Te impertynenckie durnie po raz kolejny nie mają poszanowania dla mojego czasu wolnego. Dopilnuję, żeby srogo tego pożałował.

– Zawsze miałem wrażenie, że kary są Twoim ulubionym elementem pracy – skomentował ten pierwszy.

– Po prostu nienawidzę nieposłuszeństwa – syknął Snape.

– Naturalnie. Myślisz, że nas śledził? To byłoby niefortunne.

– Ten imbecyl? Wątpię, żeby świadomie wpadł na jakikolwiek genialny pomysł. Wątpię też, żeby przyszedł tutaj sam…

– Profsosze? – wybełkotał Lucjan. – Napijemysie?

– Bole, w tej chwili skończ błaznować – wycedził profesor Snape. – Masz trzy sekundy, żeby podnieść się z ziemi i to i tak o trzy sekundy za dużo.

Skoro profesor znalazł Lucjana, oznaczało to, że chłopak jest bezpieczny. Odczułam ulgę. Napięcie odpuściło. Spojrzałam na Alex. Sądząc po jej bladej twarzy i minie, dalej czegoś się obawiała. Może nie zrozumiała kogo słyszeliśmy? Ja nie podejrzewałam Mistrza Eliksirów o złe zamiary w stosunku do uczniów.

– To Snape – szepnęłam do niej, by ją uspokoić. – Czyli wszystko dobrze.

Profesor Moody zgromił mnie wzrokiem. Znów usłyszałam ruch na końcu uliczki. Spojrzałam w tamtą stronę i zauważyłam, że Profesor Snape ze zniesmaczeniem trzyma Lucjana za kołnierz tak, jakby wynosił worek śmierdzących śmieci. Chłopak ledwo powłóczył nogami, miał rozpiętą koszulę i kurtkę, a na twarzy i nagiej klatce piersiowej miał kilka ran, zadrapań i świeże ślady krwi. Zapewne po wypadku ze stolikiem. Krok w krok za profesorem, szedł ubrany w stylowy płaszcz mężczyzna o długich, jasnych, prostych włosach. Lucjusz Malfoy? Ojciec Draco. Kojarzyłam go ze świątecznego obiadu. Cała trójka zbliżała się do nas. Zesztywniałam, bojąc się, że nas dostrzegą. Czar profesora Moody’ego musiał nas jednak chronić przed ich wzrokiem. Do pewnego momentu. Snape szedł szybkim, stanowczym krokiem i wyglądał jakby nas nie widział… Alex chciała się cofnąć i nadepnęła na szkło. Snape nagle przystanął i powoli spojrzał w naszym kierunku. Ostatnim co widziałam, było to, jak wysoko uniósł brwi. W tym samym momencie Moody błyskawicznie złapał nas za ramiona i szarpnął do tyłu, gdzie ukryty był świstoklik. Dotknął go opuszkami palców. W tej samej chwili świat wokół nas rozmył się. Grunt uciekł spod naszych stóp i wszystko zawirowało. Nie byłam gotowa na nagłą podróż, więc miałam wrażenie, że moje ciało nagle wciąga jakiś wir. Zawartość żołądka podskoczyła mi aż do gardła. Gdy w końcu wylądowaliśmy, tylko profesor Moody stał twardo na nogach. Ja i Alex zawisłyśmy uczepione jego rąk. Profesor szarpnął nas do góry, stawiając prosto. Zamrugałam zdezorientowana i rozejrzałam się. Znajdowaliśmy się w lesie. Alex przetarła oczy, wyglądała niewyraźnie. Ja kurczowo trzymałam rękę profesora, jakby była jedynym stabilnym elementem otoczenia.

– W ostatniej chwili… – sapnął Moody i spojrzał na nas kolejno. Z dezaprobatą. – Oczywiście żadna z was nie pomyślała o konsekwencjach takiej wycieczki. O tym, jak skończy się ona dla mnie, prawda?

– Ja już mówiłam, że chciałam się tylko przewietrzyć. Ale przecież ostatecznie nic się nie stało – powiedziała Alex.

– Stało, nie stało, ale miałem was pilnować, a byłyście w centrum Londynu! Jeśli Snape nas zauważył, bądźcie pewne, że powie o wszystkim Dumbledorowi. Ciężko będzie się z tego wytłumaczyć. Z resztą nie jest głupi. Pewnie zaraz za nami ruszy…

– Chyba jest zajęty Lucjanem – zastanowiła się Alex.

– Profesorze, ale Samuel mówił, że jeśli nie pogada z siostrą, to się skończy o wiele gorzej – powiedziałam. – Tylko dlatego z nim poszłam. Mieliśmy wrócić lada moment. Właśnie… – otworzyłam szeroko oczy. – On tam został. I Sabrina też. A co jak będzie nas szukał?

Moody wziął głęboki wdech, łypnął niespokojnie na drzewo, zastanowił się dosłownie ułamek sekundy. Ponownie złapał nas za ramiona i jakby nigdy nic, zaczął pospiesznie prowadzić w stronę Hogsmeade.

– Trudno. Znikamy stąd – zarządził.

– Profesorze, ale co z resztą? – zapytałam.

– Za starsze roczniki nie odpowiadam – Moody powiedział obojętnie.

Zrobiliśmy ledwo kilka kroków i usłyszałam za plecami dziwny dźwięk… 

 

 

 


niedziela, 15 listopada 2020

112. Kontynuacja imprezy

- Niespodzianka! – Krzyknęła nagle, po czym wyciągnęła z kieszeni mały woreczek strunowy z białym proszkiem w środku. Pomachała nam nim przed oczami z szerokim uśmiechem wymalowanym na bordowych ustach.

- Czy to…

- Tak – odparła twardo, nie pozwalając mi dokończyć. – To jak? Urodzinowa kreska na dobre rozpoczęcie imprezy?

- CO?! – Klara niemal się zapowietrzyła. – Absolutne, wykluczone NIE!

Przyjaciółka chwyciła mnie mocno za nadgarstek, ciągnąc z powrotem w stronę wyjścia.

- Alex, wychodzimy! – Krzyknęła wyraźnie.

- Ja i tak muszę do kibla – odparłam, wyrywając dłoń. Dziewczyna tupnęła złowrogo nogą.

- Poczekam na zewnątrz, ale nie bierz niczego od niej, dobrze?

- Tak jest – odparłam mechanicznie, salutując przed nią.

Gdy Klara opuściła toaletę, raz jeszcze spojrzałam na Sabrinę.

- No? – Ponagliła mnie, opierając się o umywalkę.

- No nie wiem – zawahałam się przez moment. – Nigdy nie brałam kokainy.

- Witaminkę C – poprawiła mnie. – Nie używaj dosłownej nazwy. Ktoś jeszcze usłyszy. – To, co w końcu? Nie będę z tym stała przed twoją twarzą cały dzień.

- Raczej nie – westchnęłam, nie chcąc zawieść zaufania Klary.

Sabrina prychnęła głośno, podchodząc do mnie szybko. Schowała narkotyki z powrotem do kieszeni i pchnęła mnie mocno na ścianę. Oparła ręce po obu stronach mojej głowy, uniemożliwiając mi ucieczkę. Chciałam ją od siebie odepchnąć, ale nie dała się ruszyć. Uśmiechnęła się tylko cwanie i przygryzła dolną wargę.

- Może w końcu przestaniesz robić z siebie niewinną i bezbronną owieczkę, co? – Zagadnęła, nachylając się bliżej.

- Odwal się! – Warknęłam, próbując wkomponować się w ścianę. – Merlinie! Czemu tak się mnie uczepiłaś?! Nie masz nic lepszego do roboty?

- Może mam, może nie – odparła zdawkowo. – Może mi się podobasz? Może chciałabym cię przelecieć? Albo po prostu chcę cię wkurwić. A może jedno i drugie?

Rozszerzyłam z niedowierzania oczy. Co ta dziewczyna wygadywała, to przechodziło ludzkie pojęcie. Sabrina zaśmiała się szczerze i odsunęła na długość ramienia. Raz jeszcze wyciągnęła z kieszeni woreczek strunowy.

- Obiecuję ci dobrą zabawę.

Zmarszczyłam brwi. Mój instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, żebym nie brała niczego od Ślizgonki. Kto mógł wiedzieć, jakiego to było pochodzenia i czy rzeczywiście była to kokaina. Sabrina cały czas pokazywała, że nie należy jej ufać, aczkolwiek wtedy w lesie nas uratowała przed centaurem. Nie musiała tego robić, a jednak to zrobiła.

Patrząc jednak na to wszystko, co miało miejsce przez te kilka tygodni, dobra kreska mogłaby uwolnić mój umysł od negatywnych myśli, pozwolić odciąć się od Severusa, od Moody’ego i całego syfu, jakim byłam otoczona.

- Alex, idziesz?! – Ponagliła mnie nagle zdenerwowana Klara zza drzwi od toalety.

Nie odpowiedziałam jej, cały czas wpatrując się w woreczek, którym Sabrina zaczęła nagle wykonywać ruchy wahadłowe.

- No? – Niecierpliwiła się. – Jeszcze masz szansę, zanim ta maruda tu wejdzie i zacznie ci prawić morały.

- Dawaj – odparłam równie szybko, podchodząc bliżej do dziewczyny. Sabrina ucieszyła się jak małe dziecko i wyciągnęła z kieszeni małe, okrągłe lusterko. Nasypała na taflę kupkę białego proszku i zaklęciem podzieliła ją na dwie dwucalowe linie. Z drugiej kieszeni wygrzebała słomkę do piwa i kolejnym zaklęciem ucięła ją w połowie.

- Masz – podała mi jedną część. – Wciągnij na raz i się nie zastanawiaj.

- Jeżeli to jest jakieś gówno… - zagroziłam jej plastikiem, ale czerwonowłosa puściła do mnie oczko.

- Daj już spokój – westchnęła, przewracając teatralnie oczami. – Wrzuć na luz i wyjmij z tyłka ten kij od miotły, który włożyła ci ta nudziara! – Sabrina wskazała głową na drzwi od łazienki, za którymi stała moja przyjaciółka.

- To nie ma z nią nic wspólnego! – Syknęłam.

- Dobra, dawaj, bo jeszcze nas ktoś przyłapie!

Przełknęłam cicho ślinę i nachyliłam się nad lusterkiem. W odbiciu ujrzałam swoją bladą twarz z lekko zapadniętymi policzkami. Rozstanie z Severusem mi nie służyło.

Podłożyłam pod nos słomkę i wciągnęłam szybko jedną z kresek. Poczułam pieczenie w nozdrzach, a w oczach łzy. Wyprostowałam się szybko, przecierając twarz.

- Zaraz poczujesz się lepiej – powiedziała Sabrina, przyglądając mi się z uśmiechem, a następnie sama zrobiła to, co ja przed chwilą. Jej poszło o wiele sprawniej. Pociągnęła na koniec nosem, pocierając go mocno.

- Idę – wypaliłam nagle.

- Później cię znajdę – odparła dziewczyna. – Jak już zacznie działać.

Nagle drzwi do łazienki otworzyły się z rozmachem. Stanęła w nich rozwścieczona Klara z rękoma założonymi na piersi.

- Czemu nie odpowiadasz, jak cię wołam? – Zapytała z żalem. Przyjrzała nam się uważnie. Sabrina schowała lusterko i resztę proszku do kieszeni, po czym bez słowa opuściła pomieszczenie. – Dobrze się czujesz?

- Tak – odparłam zgodnie z prawdą.

- Chyba nie brałaś tego świństwa, które nam proponowała, co?!

- Nie. Jej się nie powinno ufać, dobrze o tym wiem – prychnęłam. – Idziemy? Chcę się napić, a potem pójść zatańczyć.

Wyszłyśmy z toalety, dopychając się do kontuaru. Czekając na zamówienie przyglądałam się dokładnie tańczącym osobom. Większość uczniów pochodziła z Durmstrangu lub Beuxbatons. Nam młodszym rocznikom nie wolno było samemu wychodzić do wioski, po tym co miało ostatnio miejsce. Mogliśmy być tylko i wyłącznie pod opieką jakiegoś nauczyciela, a i czas mieliśmy ograniczony.

Oparłam się plecami o bar, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Zerknęłam w kierunku schodów. Moody w dalszym ciągu stał podparty o barierkę, przyglądając nam się uważnie. Klara pomachała mu ochoczo.

- Dobrze, że wzięłaś z nami profesora Moody’ego – przyznała po chwili blondynka.

- Nie miałam wyjścia – odparłam zgodnie z prawdą. – Niby kogo innego mogłam wziąć? Właściwie, mogłam zapytać Flitwicka, ale w razie niebezpieczeństwa wątpliwe, żeby nam pomógł.

- Alex! – Skarciła mnie dziewczyna. – To że jest…

- ...karłem?

- Nie! To że jest NISKI – zaakcentowała ostatnie słowo – nie znaczy, że nie jest potężnym czarodziejem.

Wzruszyłam ramionami, mając to totalnie gdzieś.

- Nie przemyślałam tego dokładnie, bo wszystko było robione na spontanie. Gdybyś powiedziała mi wcześniej o urodzinach, mogłabym zaplanować coś z większą pompą – powiedziałam, nie kryjąc żalu.

- Ja nie chciałam, żebyś robiła mi imprezę! – Żachnęła się. – No gdzie to zamówienie? – Irytowała się, próbując wyłapać wzrokiem barmana, ale mężczyzna zajęty był czyszczeniem kufli.

- I co? – Zaśmiałam się ponuro. – Spędziłabyś swoje 15-ste urodziny, czytając książkę?

- Tak. Może poszłabym pouczyć się z Samuelem. Wiesz, że często to robimy? – Spaliła lekkiego buraka, ale w przyciemnionym świetle pubu, ciężko było to zauważyć.

- Jeżeli już mowa o twoim „chłopaku” – pokazałam palcami cudzysłów – to stoi tam – wskazałam głową na drugi koniec pubu. Klara podążyła za mną wzrokiem.

Ślizgon stał w rogu pomieszczenia, rozmawiając z jakimś wysokim, chudym, ale dobrze zbudowanym blondynem. Obaj chłopcy zdawali się być pochłonięci rozmową. Samuel nawet się uśmiechał. Z kolei, ten wyższy, co chwilę kładł swoją dłoń na ramię Ślizgona, udając, że strzepuje mu z koszulki niewidzialne paprochy. W moim mniemaniu nie wyglądało to na zwykłą, bezinteresowną rozmowę.

- Ech – westchnęła przyjaciółka.

Spojrzałam na nią uważnie i już otwierałam usta, chcąc zacząć tyradę od słów „a nie mówiłam?!”, ale Klara dokończyła swoją myśl.

- Znowu próbuje czymś handlować z innymi.

Zamrugałam szybko, po czym wybuchłam głośnym i niekontrolowanym śmiechem. Śmiałam się tak długo, że połowa ludzi spoglądała na mnie z niesmakiem. Nawet profesor Moody zdawał się być zdziwiony moim nagłym rechotem.

- Z czego się śmiejesz? – Zdziwiła się Klara.

- Ty serio niczego nie łapiesz?! – Trzymałam się za brzuch, ponieważ powoli zaczynały boleć mnie mięśnie.

- Czego mam nie łapać? – Fuknęła, patrząc na mnie podejrzliwie. – Dobrze wiesz, że Samuel handluje z bliźniakami, to z innymi pewnie też może.

- Niech ci będzie – wzięłam potężny oddech, ścierając małym palcem łzę, która pojawiła się w kąciku oka. – Kurwa, rozmazałam się?

- Nie. To co? Powiesz, z czego się śmiałaś?

- Z niczego – zbyłam ją machnięciem ręki i raz jeszcze spojrzałam w stronę ciemnego kąta po drugiej stronie pubu. – Nie ma ich już.

- Interesy, to interesy – westchnęła, kręcąc głową.

Przewróciłam oczami, próbując wypatrzyć w tłumie kogoś tańczącego z naszej paczki. Również miałam ochotę wyjść na środek parkietu.

- Mam nadzieję, że zatańczymy! – Nachyliłam się nad przyjaciółką, krzycząc jej do ucha, ponieważ muzyka grała zbyt głośno.

- A co ty taka chętna? – Zdziwiła się.

- Ej, to w końcu twoje urodziny! – Oburzyłam się. – Weź wyluzuj i ponieś się wibracjom! – Zaśmiałam się na koniec, pociągając nosem. Nie byłam do końca pewna, ale narkotyki zaczynały chyba powoli działać. Nagle ogarnęło mnie euforyczne uczucie. Chciałam robić wszystko, co w danym momencie przychodziło mi do głowy: tańczyć, pić, zagrać z przyjaciółmi w różne zbereźne gierki, a także znaleźć Sabrinę i zrobić z nią coś szalonego. Zaczynało mi się podobać to totalne oderwanie od rzeczywistości.

Barman w końcu przyniósł nam tacę pełną shotów i piw, którą chciałyśmy zanieść na górę do naszego stolika.

- Wiesz, że z diabelskich sideł można przygotować jedną z najbardziej okrutnych trucizn? – Wypaliłam nagle, czując silną potrzebę powiedzenia czegokolwiek.

- Co? – Zdziwiła się przyjaciółka, kiedy powoli zmierzałyśmy z tacą w kierunku schodów prowadzących na piętro. – Skąd cię nagle naszło na gadanie o truciznach? Podejrzewasz, że jest tu ktoś, kto chciałby nas otruć? – Dziewczyna rozejrzała się nerwowo, ale parsknęłam śmiechem, kręcąc szybko głową.

- Nie, głupia! – Zachichotałam. – To bardzo niebezpieczna i trudna trucizna. Powoduje, że w twoim organizmie rozwija się roślina, która przedostaje się do krwiobiegu, a następnie do żył. Twoja krew robi się czarna jak smoła i umierasz powoli. Bardzo powoli i boleśnie – zakończyłam, patrząc poważnie na przyjaciółkę. Klara zamrugała zdziwiona.

- Nigdy o tym nie słyszałam.

- Bo to zaawansowane eliksiry. Zapewne nawet „twój Samuel” o tym nie słyszał – odparłam z dumą, uśmiechając się głupkowato. – Podobno czwartego dnia od zażycia nikt jeszcze nie dożył.

- Możesz przestać tak dziwnie akcentować imię Samuela? – Zdenerwowała się. – To nie jest miłe! I skończ już z tymi truciznami. Przerażasz mnie. Tak nagle zaczęłaś o tym gadać.

- Klaraaaaa – jęknęłam głośno. – To jest bardzo ciekawy temat.

- Przecież ty nie lubisz eliksirów – zauważyła, mrużąc oczy.

- Na szlabanie się tego dowiedziałam, jak je jeszcze miałam – burknęłam, po czym szybko się zreflektowałam, szczerząc zęby do przyjaciółki. Sięgnęłam dłonią do tacy i chwyciłam między palce kieliszek z wódką wymieszaną z sokiem. Przechyliłam go szybko do ust i odłożyłam puste szkło z powrotem na tackę.

- Alex! – Oburzyła się Klara. – Poczekaj trochę.

- A mogę ci już śpiewać „Sto lat”? – Zastanowiłam się, drapiąc po brodzie. – Chociaż w przypadku naszego pochodzenia, sto lat brzmi obraźliwie, nie sądzisz?

- Co się z tobą dzieje? – Westchnęła, kręcąc głową. – Już się upiłaś?

- Jeszcze mi trochę brakuje – odparłam, pokazując jej małą szczelinę między kciukiem, a palcem wskazującym.

- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać, ale chyba nic z tego nie wyjdzie – dodała, smutniejąc.

- Zaraz pogadamy, ale najpierw picie! – Krzyknęłam, wchodząc na schody.

Weszłyśmy na pięterko. Jak się okazało, wszyscy siedzieli już na swoich miejscach. Wszyscy, oprócz Samuela, którego krzesło w dalszym ciągu było puste. Klara zmarszczyła lekko brwi, ale nie odezwała się. Postawiła tylko na środku stołu tacę z alkoholem. Każdy rzucił się w jej kierunku, zabierając trunek, na który miał ochotę.

- Gdzie byłyście? – Zapytał nagle George, popijając piwo. – Nagle zniknęłyśmy z parkietu.

- W kiblu – odparłam zdawkowo, sięgając po dwa kieliszki. Puściłam do rudzielca oczko i obróciłam się tyłem, podchodząc do barierki, przy której w dalszym ciągu stał profesor. – Napije się profesor ze mną? – Spytałam, próbując wręczyć mu jeden z kieliszków, ale nauczyciel odmówił, bacznie mnie obserwując.

- Nie rozdzielajcie się więcej – poprosił miło. Widziałam jak jego magiczne oko ślizga się po mojej sylwetce, zatrzymując dłużej na odkrytym brzuchu. – A pić nie mogę, póki się wami zajmuję.

- Szkoda – posmutniałam i sama wypiłam jednego shota, krzywiąc się przy tym okropnie.

- Ale później w moim gabinecie, czemu nie? – Szepnął, nachylając się nieznacznie nad moim uchem. Spojrzałam na niego, mrugając szybko i spłonęłam rumieńcem. Przechyliłam kolejny kieliszek.

- Ej! Alex! – Zawołał mnie nagle George. – Co ty przyszłaś tutaj na dodatkowe korepetycje z Obrony? Wracaj do stolika!

Otrząsnęłam się i po odzyskaniu kolorów wróciłam do przyjaciół. Usiadłam na swoim miejscu, wpatrując się w zgromadzonych, po czym ponownie wstałam i sięgnęłam po kufel piwa.

- Proszę o uwagę! – Powiedziałam podniesionym głosem. – Czas najwyższy na głośne dwieście lat życia dla Klary albo i więcej. – Uniosłam wysoko szkło. Wszyscy powoli poszli za moim przykładem, nawet Moody wrócił do stolika i chociaż nie pił alkoholu, to również uniósł szklankę ze swoim sokiem.

- Nie, jeszcze nie! – Pisnęła dziewczyna, czerwieniąc się mocno. – Nie ma z nami Samuela! Chcę na niego poczekać.

- Chyba nie przypasowało mu nasze towarzystwo – zaśmiał się Ron.

- Nie, to nie tak – broniła go przyjaciółka. – On musiał coś załatwić. Zaraz pewnie wróci.

- A jak nie wróci?! – Zdenerwowałam się. – On nam psuje imprezę! I przez niego jesteś teraz smutna, bo gdzieś polazł i nie wiadomo, co wyprawia!

- Alex, jeżeli Klara chce zaczekać, to należy to uszanować – powiedział powoli Moody, kładąc dłoń na moim ramieniu. Tym samym próbował przytemperować mój nagły wybuch gniewu.

- Te krzyki są zbyteczne – odezwał się nagle wyżej wspomniany chłopak, wchodząc po schodkach na górę. Klara od razu rozpromieniła się i spaliła buraka. – Jak mógłbym ominąć toast na cześć mojej dziewczyny?

Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni. Byłam przekonana, że nikt z tutaj zgromadzonych osób nie brał na poważnie tego durnego związku Klary. Samuel ewidentnie miał w tym ukryty swój plan.

- To wy chodzicie ze sobą? – Zdziwił się Ron, robiąc głupkowatą minę.

- A co? – Zaśmiał się lekko pijany Harry. – Znowu zmarnowałeś swoją szansę na poproszenie jej o chodzenie? Z balem było podobnie. Miałeś szczęście, że Klara nikogo sobie wtedy jeszcze nie znalazła.

- Ej! – Speszył się rudzielec. – Nic z tych rzeczy! Po prostu…eee.. nie wiedziałem, że masz chłopaka. Tyle!

- Ma – stwierdził ostro Samuel, przystając obok Klary. Chwycił mocno jej rękę i ścisnął. – Myślisz, że podarowałbym obcej osobie tak drogi prezent?

- Eee… No chyba nie. – Ron podrapał się po karku.

Samuel przewrócił oczami, jakby miał do czynienia z bardzo ciężko myślącą osobą. Ron może i sprawiał takie wrażenie, ale to tylko w szerszym gronie. Przy najbliższych jego pewność siebie była większa.

- To gdzie ten toast?! – Harry wskazał na swój pełny kufel piwa.

Zdusiłam w ustach przekleństwo, jakie cisnęło mi się na język i kiwnęłam głową w stronę okularnika. Podnieśliśmy wszyscy swoje napoje, stuknęliśmy się szkłem i zaśpiewaliśmy głośne „dwieście lat” solenizantce. Bawiliśmy się wyśmienicie. Tylko Moody i Samuel pozostali czujni do samego końca.

Na nowo usiedliśmy i każdy zaczął rozmawiać z partnerem obok. Ja wychyliłam się nieco do przodu i zagadnęłam George’a o kolejne rozgrywki Quiddicha. Profesor Moody nieco utrudniał nam rozmowę, ponieważ oddzielał nas swoją posturą idealnie, niczym mur chiński, ale to i tak nam nie przeszkadzało i w dalszym ciągu beztrosko rozmawialiśmy.

- Może chodźmy ponownie zatańczyć! – Zaoferowałam nagle, mając wielką ochotę poszaleć na parkiecie.

- I taki pomysł ja szanuję! – Zgodziła się ze mną Angelina, wstając. Chwyciła Freda pod rękę i oboje zeszli szybko po schodach.

- Nie mam ochoty na żadne tańce! – Jęknął Ron, osuwając się na krześle.

- Mnie też już wystarczy – powiedział Samuel, chociaż jego zdanie mało kogo obchodziło.

Ja również wstałam. Bez słowa wyminęłam przyjaciół i zbiegłam schodami na dół. Wbiłam się jak szalona między tańczących ludzi, aż nagle zostałam objęta w pasie przez Sabrinę.

- I jak? – Zapytała krzykiem. – Działa?

- Czuję się taka… taka pełna energii! – Zaśmiałam się, ale oderwałam jej ręce od swojej talii. – Wybacz, ale wolę facetów.

- Naprowadzę cię na laski – zachichotała i tym razem położyła sobie moje dłonie na swoich biodrach. – I nie mam na myśli robienia lasek.

Zaśmiałam się. Wszystko, co mówiła Sabrina wydawało mi się takie zabawne.

- Widziałam Samuela z jakimś facetem – wypaliłam nagle, odciągając swoje dłonie od jej ciała. Wytarłam je o nogi, jakby dziewczyna skarżona była czymś paskudnym.

- No i? – Spytała znudzona, że nagle przeszłam na taki (w jej mniemaniu) nudny temat. – Ładny był chociaż?

- Nie wiem. Czy on jest gejem?

- Biseksualistą – odparła, wzdychając głośno. – Możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym?

- Wiedziałam! – Wykrzyknęłam nagle, prostując się dumnie. – Poszedł się ruchać z tym kolesiem!

- Wątpię. Samuel nie bzyka się z byle kim. Hiv i te sprawy. Starannie sobie dopiera partnerów… albo partnerki.

- Klarę też? – Dopytywałam, mrużąc oczy. – Myślisz, że to na serio?

- A bo ja wiem? – Wzruszyła ramionami. – Całowali się dzisiaj, to może na serio.

- Całowali?! – Otworzyłam szeroko oczy. – Czemu ja nic o tym nie wiem?!

- Może twoja przyjaciółeczka nie chciała ci powiedzieć? – Zaśmiała się Sabrina, uśmiechając na nowo. Zapewne wyczuła w powietrzu kolejną awanturę, co zawsze napędzało ją do dalszych działań.

- Niemożliwe! Muszę z nią pogadać!

Zaczęłam przepychać się przez tańczących w stronę schodów. Sabrina próbowała mnie zatrzymać, ale byłam niczym tajfun. Weszłam szybko na piętro, gotowa do ataku, ale przy stoliku siedział tylko profesor Moody.

- Gdzie Klara? Gdzie reszta?

- Chłopcy zeszli do toalety, a Klara ze swoim… - Mężczyzna odkaszlnął – chłopakiem poszli jednak zatańczyć.

- Muszę z nią porozmawiać – powiedziałam takim tonem, jakby to była najważniejsza rzecz w moim życiu. Chciałam ponownie zejść, ale Moody zatrzymał mnie na chwilę.

- Może usiądziesz? – Poklepał miejsce koło siebie.

- Nie mogę, ja muszę…

- Alex – nacisnął. – To zajmie tylko chwilę. Chciałbym z tobą porozmawiać.

Westchnęłam w duchu i podeszłam do profesora, siadając obok na krześle. Moody przyglądał mi się uważnie, ale nie odezwał się ani słowem. Wyciągnął za to rękę, odgarniając mi niesforny kosmyk włosów za ucho. Wzdrygnęłam się lekko z przyjemności, patrząc na niego ufnym wzrokiem.

- A ta rozmowa? – Przypomniałam mu.

- Hmm… - Zamyślił się. – Jesteś jakaś… dziwna.

- Nie bardzo rozumiem. Jak dziwna?

- Sam nie umiem tego dokładnie stwierdzić – podrapał się palcem po brodzie, nie spuszczając ze mnie wzroku. Czułam się tak, jakby próbował prześwietlić swoim magicznym okiem moją duszę. Przez moment pomyślałam nawet, że dokładnie wie, co brałam i z kim.

- Profesorze, jeżeli mogę się wtrącić, to uważam, że teraz zachowuję się jak najbardziej normalnie. Przez te wszystkie tygodnie chodziłam zdołowana i podłamana. Dopiero dzisiaj lekko odżyłam. To tak samo, jak z tym Quiddichem. W końcu dobrze się bawię!

- Na pewno?

- Tak – potwierdziłam skinieniem głowy.

- Czyli nie muszę się o nic martwić? – Zapytał, przysuwając się bliżej ze swoim krzesłem. Zarzucił rękę za oparcie mojego i powoli przesunął dłonią po ramieniu. Ponownie poczułam dreszczyk. Moody musiał to zauważyć, ponieważ uśmiechnął się pod nosem. – Moja propozycja jest dalej aktualna.

- Propozycja? – Zdziwiłam się. – Jaka propozycja?

- Ty, ja i wieczorny drink w moim gabinecie po urodzinach Klary – wyjaśnił niskim głosem, przekręcając się bokiem. Jego lewa dłoń w dalszym ciągu głaskała delikatnie moje ramię, a prawa spoczęła na udzie. Zaczęłam oddychać szybciej, kiedy Moody wbił we mnie intensywne spojrzenie. Przez moment wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy. Jego magiczne oko cały czas utkwione było z tyłu głowy, lustrując dokładnie okolicę, czy nikt nie wchodzi na piętro.

- No nie wiem…

- Załatwię ci alibi na cała noc, jeżeli będzie trzeba – dodał, a dłoń z kolana przeniosła się na mój policzek. Przymknęłam oczy, czując jak ponownie ogarnia mnie to błogie uczucie. Jęknęłam cicho. Mężczyzna wpatrywał się dokładnie w moją twarz, zwilżając co chwilę usta językiem, a następnie ujął mój podbródek. Nim jednak zdążył mnie pocałować, szybko cofnął dłoń, odsuwając się na bezpieczną odległość.

Usłyszeliśmy skrzypnięcie drewnianych schodów, po czym na górę wrócili chłopcy. To mi przypomniało, że miałam porozmawiać z Klarą. Zerknęłam na profesora, ale mężczyzna powoli sączył swojego drinka, wspierając się dłonią o laskę. Zapragnęłam pójść z nim w jakieś odludne miejsce, ale na to musiałam poczekać. Na razie musiałam pójść do Klary. Wstałam więc powoli, ale zanim opuściłam przyjaciół, usłyszałam ciche:

- Uważaj na siebie.

Uśmiechnęłam się pod nosem i zeszłam na dół. Klara stała akurat przy barze, zabierając od barmana dwa piwa kremowe. Zapewne jedno dla siebie, a drugie dla Samuela, którego znowu gdzieś wywiało. Pomachałam żywo do przyjaciółki, a ta uśmiechnęła się mile.

- Chcę pogadać – powiedziałam, kiedy podeszłam już do niej.

- Dobrze się składa, bo ja również – odparła, szukając wzrokiem swojego towarzysza.

- No to chodź w jakieś ustronne miejsce – dodałam, wyrywając jej z dłoni jeden kufel. Na raz wypiłam pół piwa, ponieważ zaschło mi w ustach. Czy to był skutek uboczny narkotyku?

- Ej! – Oburzyła się. – To dla Samuela!

- Już mu piwa nosisz? – Zaśmiałam się ponuro, przecierając usta wierzchem dłoni. – Gdzie go masz?

- Siedzi przy stoliku za tobą.

Obróciłam się i rzeczywiście Ślizgon siedział w kącie pomieszczenia przy małym, okrągłym stoliku i notował coś w swoim zeszycie.

- Dobra, jebać go! – Warknęłam. Chwyciłam przyjaciółkę pod rękę, podprowadzając ją w jak najcichsze miejsce przy toaletach. Raz jeszcze napiłam się piwa i zaczęłam mówić:

- Czemu mi nie powiedziałaś, że się całowałaś?!

- Co?! – Zaczerwieniła się. – Skąd wiesz?

- Sabrina mi powiedziała – odparłam bez ogródek.

- Chciałam ci o tym powiedzieć, ale niekoniecznie dzisiaj– zestresowała się przyjaciółka.

- To jakaś tajemnica? Skoro jesteście…razem – przewróciłam oczami. Nie mogłam mówić o ich „związku” spokojnie.

- To wszystko jest robione na pokaz, tak ustaliliśmy – wyjaśniła.

- Ale ty się w to wkręcasz.

- Co?! Ja? Dlaczego tak uważasz?!

- Widzę. Jeżeli nie o tym chciałaś ze mną porozmawiać dzisiaj, to o czym? – Próbowałam zmienić temat, widząc jak Klara robi się czerwona po same koniuszki uszu. Nie chciałam jej bardziej zawstydzać, ale widać było, że powoli zaczynała czuć coś więcej do chłopaka. Szkoda, że on tylko grał i udawał. Wiedziałam, że tak będzie.

- Merlinie, Alex! – Chwyciła się ręką za czoło. – Ty to potrafisz bez owijania w bawełnę zadawać pytania.

Wzruszyłam ramionami.

- Powiedz mi, jak to jest z tym… - przełknęła cicho ślinę, rozglądając się, czy aby nikt nie podsłuchuje – z tym seksem?

- Z seksem? – Powtórzyłam, unosząc brwi. – Co z seksem?

- Skoro tego nie robi się po ślubie, to kiedy mam to zacząć? Jaki jest odpowiedni wiek na to? Taki jak nasz?

- Kiedy masz to zacząć? – Łapałam ją za słówka. – Samuel próbuje cię zmusić?

- Nie, nie, nie! – Przerwała mi szybko, kręcąc głową. – Ciężko się z tobą dzisiaj rozmawia.

- Bo dziwnie zdania składasz! – Warknęłam, denerwując się.

- Alex, nie wiem jak u ciebie w domu, ale u mnie nie mówiło się o tym otwarcie! – Wyjaśniła. – To zawsze był temat tabu, nieporuszany przez nikogo. Moi rodzice również nie okazywali sobie żadnej miłości. To wszystko było takie suche, bez wyrazu.

- W moim domu było podobnie. Ojciec, to już chyba zapomniał, jak to się robi – skrzywiłam się. – Merlinie, po co ja to sobie wyobrażam?! – Chwyciłam się za głowę.

- A twój pierwszy raz? – Dopytywała Klara. – Skąd wiedziałaś, że to już pora? Skąd wiedziałaś, że tego chcesz? Czytałam, że to boli. Bolało cię? A skoro boli, to po co ludzie to robią? Przecież ból nie sprawia przyjemności.

Lawina pytań spadła na mnie niczym grom z jasnego nieba. Od razu mój poziom dopaminy i serotoniny spadł do zera, kiedy tylko przypomniałam sobie o pierwszym razie z Severusem, o tych kolejnych pieprzeniach, które były najlepszymi rzeczami, jakie spotkały mnie w życiu. O bólu, jaki mi sprawiał, a który powodował, że robiłam się mokra od pierwszych sekund jego odczuwania. Tego wszystkiego już nigdy nie dostanę.

- A ty i ten Bułgar? Robiliście to więcej niż raz? Podobało ci się? – Kontynuowała.

- Pamiętasz, jak Draco Malfoy dotykał cię w lesie? – Odezwałam się w końcu z grobową miną.

- Tak, pamiętam.

- Już ci to mówiłam raz, ale powtórzę. Twoje ciało zareagowało wtedy na niego w taki sposób, bo pragnęłaś go. W tym właśnie słowie ukryty jest seks. Pragnęłaś go, pragnęłaś się z nim kochać i chociaż twój rozum tłumaczył to sobie jakąś gorączką, czy czymkolwiek innym, to ciało samo dobrze wiedziało, czego chce. Teraz, jeżeli będziesz chciała to zrobić z tym Ślizgonem – machnęłam lekceważąco ręką w stronę sali – twoje ciało powinno reagować tak samo. A wiek nie ma tu znaczenia. Jeżeli czujesz się na to gotowa i nie będziesz próbowała uciekać przed czyimś dotykiem, to śmiało! Możesz pójść z nim do łóżka. Co się tyczy mojego seksu, to nie chcę o tym mówić.

- Mam nadzieję, że ten Bułgar nie zrobił ci krzywdy. Może dlatego nie chciałaś mi o tym powiedzieć. – Klara spróbowała mnie przytulić, ale odsunęłam się.

- On tylko złamał mi serce – odparłam ze łzami w oczach – reszta była czystą, nieokiełznaną przyjemnością i pożądaniem, ale pamiętaj! – Przetarłam oczy. – Żebyś później nie miała wyrzutów sumienia. Ty jesteś zbyt wrażliwa na takie rzeczy. Powinnaś zrobić to z osobą, którą kochasz i jesteś jej pewna w stu procentach.

Klara zamyśliła się, ale nie dodała już nic więcej od siebie. Podziękowała mi tylko i stuknęła się ze mną kuflem, chcąc w ten sposób dodać mi otuchy. Musiałam przyznać, że był to dość miły gest.

- Chciałabyś pójść do łóżka z Samuelem? – Zapytałam po chwili, sącząc powoli swoje piwo.

- Ja… nie wiem… - zawstydziła się.

- To chyba nie jesteś gotowa, skoro nie wiesz.

- Ale statystyki pokazują, że wszyscy to robią przed ślubem i to najczęściej w naszym wieku.

- Nie kieruj się statystykami! – Jęknęłam, kręcąc głową i przyjrzałam się uważnie naszyjnikowi, który chłopak podarował dziewczynie na prezent. Miałam mieszane uczucia, co do tego prezentu. Może wisiorek był czymś zatruty i powoli wysysał z Klary życie? Albo służył, jako lokalizator? Samuel chciał mieć Gryfonkę cały czas pod kontrolą, śledzić każdy jej ruch?

- Musiał być drogi – stwierdziłam, dotykając go palcami.

- Pewnie tak – westchnęła dziewczyna i również spojrzała w dół. – Trochę mnie to dziwi. Nie jesteśmy razem, tylko udajemy. Nie musiał kupować mi tak drogiego prezentu.

- No właśnie – zamyśliłam się. – To jest podejrzane. Powinnaś to ściągnąć.

- Co? Nie ma mowy! Samuel jeszcze się obrazi!

- A Moody? – Zapytałam z przekąsem. – Nie chciałaś założyć od niego prezentu.

- No bo… bo… - zmieszała się. – Dwa nie pasowały.

- Pokaż go – ponagliłam ją ruchem ręki. – Ponoszę go przez chwilę. Może uchroni mnie przed Sabriną? – zaśmiałam się na koniec.

- Ale to mój prezent. – Dziewczyna nie była przekonana. Chwyciła mocno swoją torbę i przycisnęła ją do boku.

- No chyba sobie żartujesz?! – Wybuchłam. – Ponoszę go przez chwilę i ci oddam zaraz. Weź wyluzuj.

- A jak go zgubisz?

Zaczęłam powoli denerwować się na przyjaciółkę. Klara widząc mój wzrok niepewnie otworzyła swoją torbę i włożyła do niej rękę, próbując wymacać opakowanie z prezentem od Moody’ego. Gdy je wyciągnęła, otworzyła pudełko i pokazała mi naszyjnik. Nie był on tak zachwycający jak ten od Samuela, bo musiałam przyznać, że białe złoto zawsze prezentowało się przepięknie. Jednakże, był to prezent od profesora. Nie każdy nauczyciel sprawia swoim uczennicom podarunki, a srebrny łańcuszek ze szklanym, niebieskim wisiorkiem, przypominającym kształtem kroplę albo łzę, wyglądał przeuroczo. I do tego miał chronić przed urokami.

- Nie zgubię – odparłam. – Ponoszę i oddam.

- No dobrze – westchnęła, wręczając mi swój prezent. Oddałam jej pusty kufel po piwie, chcąc mieć wolne ręce. – Wracam do Samuela i muszę mu kupić nowe piwo.

- Spoko - burknęłam, zapinając naszyjnik na szyi. Klara przyjrzała mi się uważnie, pokręciła głową w totalnej niemocy i odeszła z powrotem do pseudo chłopaka, a ja weszłam do łazienki, chcąc obejrzeć siebie w lustrze.

Wisiorek nie współgrał kolorystycznie z moim ubiorem, ale i tak uważałam, że mała niebieska łezka była prześliczna. Szkoda, że Severus nigdy nie podarował mi żadnego prezentu. Nawet nie stać go było na orgazm. On potrafił tylko zabierać i niszczyć wszystko, na czym mi zależało. Tak, jak zrobił to z miotłą od profesora Moody’ego.

- Co tam masz? – Zapytała nagle Sabrina, wychodząc z kabiny. Podskoczyłam jak oparzona, odwracając się tyłem do lustra. Zauważyłam, że dziewczyna miała lekko potargane włosy i czerwony nos, którym pociągała cały czas.

- Naszyjnik – odparłam, wskazując na dekolt. – To prezent od Moody’ego dla Klary.

- Ach tak? – Dziewczyna podeszła bliżej, przyglądając się wisiorkowi. – Tandeta. A ty jak tam? – Dodała z błyskiem w oku. – Dalej cię trzyma?

- Chyba już nie.

- A chcesz więcej? Jeszcze mi trochę zostało. – Sabrina wyciągnęła ponownie woreczek z resztką białego proszku na dnie. – To jak?

- Ok – wzruszyłam ramionami.

Dziewczyna ponownie rozsypała kokainę na swoim lusterku i podzieliła ją na dwie kreski. Podała mi rurkę, a ja bez zastanowienia wciągnęłam wszystko na raz.

- Ej, ej, ej! – Próbowała mnie zatrzymać, ale było już za późno. – Ty jebana ćpunko! – Parsknęła na koniec.

- Odwal się – odparłam, przecierając nos, ponieważ zaczęło mnie w nim kręcić.

Sabrina wzruszyła ramionami, chowając z powrotem wszystko do kieszeni spodni.

- W takim razie chyba jesteś już gotowa na to, żeby ci coś pokazać.

- Co? – Zdziwiłam się, w dalszym ciągu pocierając nos.

- Idziemy – zadecydowała.

Wyszłyśmy z łazienki i wróciłyśmy na salę. Sabrina próbowała przetorować sobie drogę do wyjścia. Nie spostrzegła jednak, że jej brat uważnie nam się przyglądał, marszcząc mocno brwi.

Przed pubem, Sabrina chwyciła mnie za rękę i zaczęła prowadzić w górę ścieżki, pomiędzy domami i innymi sklepami. Większość miejsc zaczynała się powoli zamykać, ponieważ powoli się ściemniało. Nasze urodzinowe przyjęcie również miało zaraz się skończyć. Nie mogliśmy przebywać w wiosce po ciszy nocnej, a byłam pewna, że Moody dopilnuje, żeby tak pozostało.

- Chyba nie powinnyśmy… - mruknęłam niepewnie, oglądając się co chwilę na pub, w którym została reszta przyjaciół.

- Daj sobie chwilę, zaraz witaminka C powinna zacząć działać na nowo – powiedziała dziewczyna, idąc pewnie przed siebie.

- Gdzie mnie prowadzisz? – Spytałam lekko podenerwowana. Miałam niezbyt dobre wspomnienia z moich kilku poprzednich włóczeń się samemu po Hogsmeade. Raz jeszcze obejrzałam się za siebie, ale teraz mogłam zauważyć tylko zarysy budynku.

- Pokażę ci, że dziewczyny też są fajne – stwierdziła, nie puszczając mojej ręki.

- Co? Co ty chcesz zrobić?! – Zdenerwowałam się, próbując wyswobodzić.

- Możesz mi chociaż raz zaufać?

- Już ci raz zaufałam z tą kokainą – przypomniałam jej.

- A co? – Zachichotała. – Źle ci było?

- Z początku nie, ale potem…

- Bo zanim odczuje się tak zwany „zjazd”, to od razu powinno się ponownie wciągnąć kolejną kreskę. Wtedy o wiele dłużej będziesz na haju.

- W ten sposób można się uzależnić – zauważyłam.

- Och, daj spokój. I tak już dzisiaj nic nie wciągniemy, bo towar mi się skończył – pociągnęła nosem.

Przez chwilę słyszmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Po drodze mijałyśmy rozbawionych mieszkańców wioski, którzy śpiewali wesoło pijackie piosenki. Na szczęście żadna z przechodzących obok osób nas nie zaczepiała. Nie wiem, czy było to sprawką wyglądu Sabriny, który mówił „nie podchodź, bo zajebię”, czy po prostu tylko ja i Klara miałyśmy takiego pecha do różnych przykrych sytuacji.

Nagle Ślizgonka wybuchła niepochamowanym śmiechem i ponownie pociągnęła nosem. Patrzyłam na nią przez chwilę, po czym ja również zaśmiałam się głośno.

- Zobaczysz, spodoba ci się tam – wyjawiła nagle.

- A gdzie to „tam” jest? – Spytałam, szczerząc się jak mysz do sera.

- Jeszcze chwila. Wiesz, budynek nie jest położony stricte we wiosce, bo tubylcy pewnie by narzekali na hałasy i inne dźwięki – wyjaśniła.

- Och, czyli wychodzimy z Hogsmeade?

- Tak, ale nie za daleko.

- Moody się wkurzy – zachichotałam. – Będzie mega wkurwiony.

- A kto by się nim przejmował? – Prychnęła dziewczyna, wzruszając ramionami. – Myślę, że sam nawet korzysta z tego miejsca.

- Wydaje mi się, że coś mu obiecałam – mruknęłam do siebie, drapiąc się po głowie – ale nie pamiętam już co.

- Nie zaprzątaj sobie nim głowy – prychnęła. – Obiecuję ci, że będzie fajnie.

Nagle usłyszałyśmy szelest. Obróciłam się jak na komendę, chcąc wyciągnąć różdżkę, ale ta została w kurtce, a ubranie aktualnie leżało przewieszone przez oparcie krzesła w pubie. Dziwne, że przez ten cały czas będąc na zewnątrz, nie zauważyłam, że nie mam na sobie wierzchniego okrycia. Nawet nie czułam chłodu.

- Słyszałaś? – Zapytałam dziewczyny, próbując wypatrzeć kogoś w ciemności.

- Nie, a powinnam?

- Ktoś nas śledzi. To na pewno gwałciciele!

- Cudownie! – Ucieszyła się Sabrina, wychodząc przede mnie. Sięgnęła po różdżkę, oświetlając sobie nią drogę. – W końcu dobry moment do porzucania sobie klątwami. Chyba, że będą przystojni. Wtedy będę musiała poważnie się zastanowić, co dalej.

- Gwałciciele nie są przystojni – nie zgodziłam się z nią.

- Tak? – Zaciekawiła się. – A skąd wiesz? – Zaczęła przyświecać sobie każdą stronę ulicy, ale droga pozostawała w dalszym ciągu pusta.

- Po prostu to wiem, a ty co? Chcesz się bzykać z gwałcicielami?

- W moim słowniku nie ma tego słowa – odparła spokojnie, spoglądając na mnie przez ramię i puściła do mnie oczko. – Ja zawsze jestem chętna na ostre bzykanko.

- Z każdym? – Zdziwiłam się, otwierając szeroko oczy. – A jak jest brzydki? Albo stary i chce cię zgwałcić?

Ślizgonka zaśmiała się głośno.

- Myślisz, że komuś udałoby się do mnie zbliżyć bez mojej zgody? – Prychnęła.

Nie odezwałam się, zastanawiając się w myślach nad jej słowami. Zabrzmiały one groźnie. Nie wiedziałam, ile było w nich prawdy, a ile udawanej pewności siebie, ale nie chciałam o to więcej wypytywać. Bardziej przejmowałam się tym, że ktoś nas śledził.

Nagle zobaczyłyśmy poruszenie przed nami w krzakach. Podeszłam bliżej Sabriny, chwytając ją mocno za ramię. Dziewczyna spojrzała zdziwiona na ten gest, ale tylko uśmiechnęła się lekko, po czym wycelowała różdżką w stronę zarośli.

- Szczać mi się chciało – mruknęła do siebie postać, próbując wydostać się jakoś spomiędzy chaszczy. Widząc strumień jasnego światła wycelowany w nią, zakryła ręką twarz, jęcząc cicho.

- Lucjan?! – Pisnęłam, o mało nie dostając zawału. Odsunęłam się również od Sabriny.

- Luciiii! – Jęknęła zawiedziona Sabrina, opuszczając różdżkę. – Co tak łazisz za nami, jak bezdomny kundel?!

- Miała ominąć mnie kolejna super przygoda? – Wybełkotał, szamocąc się ze swoim rozporkiem. Ślizgonka przyglądała się temu tajemniczo. Uśmiechnęła się zadziornie, a następnie chwyciła Lucjana za poły koszuli i przygniotła go do drzewa. Nim chłopak zdążył jakoś zareagować, ta przyssała się do jego ust, niczym wygłodniała zwierzyna. Patrzyłam na to wszystko z szeroko otwartymi oczami, czując lekkie mrowienie między nogami. Przystąpiłam z nogi na nogę, nie mogąc oderwać od nich wzroku. W końcu to oni jednak postanowili zaprzestać na chwilę swoich pieszczot.

- Może się przyłączysz? – Zaproponował Lucjan, spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem. Widać było, że chłopak jest w siódmym niebie.

- Myślałam o trójkąciku z nią – dodała Sabrina, przytakując ruchem głowy – ale trzeba by ją było potrójnie naćpać.

- Wiecie, że ja tu jestem? – Przypomniałam im o sobie, ale Ślizgoni zaczęli się wykłócać między sobą o moją chęć brania udziału w ich chorych fantazjach. Nie czekając więc na ich odpowiedź, machnęłam na to ręką i odeszłam kilka metrów dalej, rozglądając się po okolicy.

Z wioski już dawno wyszliśmy. Sabrina powiedziała, że miejsce docelowe nie znajduje się zbyt daleko, ale my wciąż nie mogliśmy dojść do celu. Teraz otaczały nas tylko drzewa, które wyglądały tak samo przerażające, jak te w Zakazanym Lesie.

Nagle usłyszałam chichot. Rozejrzałam się uważnie, ale w pobliżu nikogo nie było. Śmiech jednak dalej był wyraźny i dochodził gdzieś… z góry. Poderwałam więc głowę, zauważając na jednej z gałęzi małe stworzenie z rogami. To coś, co wyglądało jak chochlik, śmiało się ze mnie, machając wesoło nogami. Miało szpiczaste rogi i krzywe zęby, a jego podstępny śmiech rozbrzmiał po całej okolicy.

- Ze mnie się śmiejesz?! – Warknęłam, chwytając pierwszy lepszy kamień, który leżał na drodze. Próbowałam rzucić nim w chochlika, ale ten wyglądał, jakby był przylepiony do gałęzi. – Ty też pewnie zrobiłeś masę błędów w swoim życiu! Nie musisz teraz szydzić z moich!

Stworzenie zaczęło szybciej machać nogami i wystawiło mi język. Przeklęłam więc głośnio, zakasując rękawy, których i tak nie miałam. Ba, nawet nie miałam na sobie kurtki, a był środek zimy. Podeszłam do drzewa, próbując wspiąć się po nim i przywalić chochlikowi.

- Alex, co robisz? – Zapytał nagle Lucjan, pojawiając się nie wiadomo skąd.

- Zajebię gnoja! – Krzyknęłam w szale, szarpiąc się z korą drzewa.

Ślizgoni spojrzeli w górę na koronę drzewa, ale niczego tam nie zauważyli.

- Nie stójcie tak! – Zezłościłam się. – Pomóżcie mi! Ten kutas się ze mnie śmieje!

- Alex, tam nikogo nie ma – odparł Lucjan, lekko zbity z tropu.

- Ale siadło! – Zapiała nagle Sabrina, zginając się w pół. – Różne zwidy miałam po koksie, ale żeby wspinać się po drzewie?

- Koks? – Jęknął Lucjan. – Dałaś jej koks? A ja?

- Luci, ty nie potrzebujesz – odparła, szczypiąc chłopaka w zaczerwienione od zimna policzki. – Jesteś popieprzony i bez tego, a jej przydało się takie oderwanie od rzeczywistości. Za dużo czasu spędza z waszą Klarą i robiła się powoli tak nudna, jak ona.

- Nie śmiej się! – Wrzeszczałam dalej w stronę chochlika, obejmując pień, jakby był moją ostatnią deską ratunku.

- Dobra, oderwij ją i idziemy dalej. Zaraz będziemy na miejscu. – Sabrina ruszyła przed siebie, zacierając ręce z podniecenia. Lucjan mruknął coś o koksie pod nosem i siłą odciągnął mnie od drzewa. Gdy odchodziliśmy, raz jeszcze się obejrzałam, pokazując środkowy palec czemuś, co nie istniało.

W końcu doszliśmy na dużą polaną, na około której nie było absolutnie niczego. Sabrina zaczęła rozglądać się po okolicy, aż w końcu podeszła do starego, spróchniałego pnia i obeszła go na około.

- Dobra, chodźcie! – Zawołała nas.

- To jest to miejsce, które chciałaś nam pokazać? – Mruknęłam niezadowolona.

- No chodźcie! – Ponagliła nas. – To świstoklik. Przeniesie nas do Londynu.

- Słucham?! Nie możemy się tak oddalać.

Sabrina przewróciła tylko oczami, chwyciła mocno moją rękę i na raz dotknęła wraz z Lucjanem pnia.

Poczułam pociągnięcie za pępek, a następnie wylądowałam na chodniku w centrum Londynu. Rozejrzałam się niepewnie. Na około nas było pełno ludzi, ale jakoś nikt specjalnie nie interesował się trójką dzieciaków, którzy pojawili się nagle przed dużym, świecącym się na fioletowo, budynkiem. Ze środka rozbrzmiewała głośna muzyka, a w szklanych, przestronnych oknach tańczyły roznegliżowane kobiety z czarnymi, cekinowymi opaskami na oczach.

- One są prawdziwe?! – Zapytał przejęty Lucjan, podchodząc bliżej witryny. Chciał przyłożył dłoń do szyby, ale jakaś magiczna siła poraziła go lekko prądem. Chłopak odsunął rękę, przyciskając ją do piersi. – Co jest, kurwa?!

- Nie wolno dotykać – wyjaśniła Sabrina, kręcąc palcem i wpatrując się we wszystko z dumą. Podeszłam bliżej, ale nie byłam już tak zachwycona jak przyjaciel.

- Jesteśmy w centrum Londynu! – Panikowałam. – LONDYNU! A to jest zwykły burdel!

- Przestań panikować – poprosiła Sabrina. – Spodoba ci się tam.

- Jak może mi się podobać burdel?!

- Przestań robić siarę, bo nas nie wpuszczą – syknął Lucjan, który nie był w stanie spuścić wzroku z tańczących panienek

Ludzie, którzy na około nas przechodzili, patrzyli na nas zdziwieni, a następnie na budynek, po czym bez słowa odchodzili. Nie wyglądali, jakby w jakiś sposób zainteresował ich dom publiczny. Sabrina wyczuła moje zdziwienie i odpowiedziała mi, zanim zdążyłam zapytać:

- Tylko czarodzieje widzą ten budynek. Jest on obłożony specjalną barierą ochronną i zmieniającą wygląd. Mugolaki zapewne myślą, że Lucjan ślini się do starego szyldu rzeźni.

- Rzeźni – skrzywił się chłopak. – Mugole niech żałują, że nie widzą tego, co ja!

- Dobrze, że chociaż ty doceniasz moje starania – westchnęła dziewczyna, udając niepocieszoną. – Ja się staram, a niektórzy mają to gdzieś.

- Mogłaś powiedzieć mi o tym, zanim w ogóle wyszłyśmy z pubu! Jak Moody się dowie, że jesteśmy w Londynie, już nigdy nie wyjdziemy ze szkoły!

- Jak niby ma się dowiedzieć, co? – Prychnęła. – Daj spokój. Wchodzimy?

- Tak, proszę! – Pisnął chłopak, pchając się w stronę drzwi.

- Nie wpuszczą mnie – stwierdziłam. – Jestem niepełnoletnia.

- To poczekasz na nas! – Oznajmił chłopak. Aż się palił, żeby tylko znaleźć się w środku.

- Nie przejmuj się, Alex. Wpuszczą nas wszystkich bez najmniejszego problemu, a już na pewno ciebie, bo ten pajac zachowuje się, jakby nigdy nie widział dziwek!

- Po prostu jestem podekscytowany!

- Chyba zjebany – poprawiła go dziewczyna.



Jak się okazało, dom publiczny należał do jej ojca – Kennetha Pyritesea. Mężczyzna wykupił budynek i założył swój własny biznes, który dobrze prosperował, ponieważ przeznaczony był dla szerszej klienteli. Dziewczyny, które tańczyły za szybami, okazały się być mugolkami. Podobno podpisywały jakąś klauzurę poufności, żeby nie zdradzić naszego świata i nie rozpowiadać o tym na prawo i lewo. Zresztą, Sabrina powiedziała, że dostawały za to ogromne pieniądze, dlatego też nawet nie chciały chwalić się tym, gdzie pracują, dla kogo i tym podobne.

Weszliśmy w końcu do środka. Sabrina prowadziła. W dużym, także oświetlonym na fioletowo, holu, natknęliśmy się na rosłego ochroniarza. Mężczyzna miał na sobie czarny garnitur, a z kieszeni spodni wystawała mu różdżka. Zatrzymał nas chwilę, zabraniając wejść dalej.

- Dzieciaków nie wpuszczamy! – Warknął złowrogo.

- Marcel, to ja! – Sabrina pomachała mu ręką przed twarzą. Ochroniarz od razu się zmieszał i nie wiedział, co powiedzieć. – Wpuść nas.

- Nie powinno cię tu być – dodał lżejszym tonem i zerknął niepewnie na nas. Lucjan wyszczerzył do niego zęby, a ja udawałam obrażoną, że mnie tu przyprowadzono. – Kim oni są?

- Przyjaciele ze szkoły – odparła czerwonowłosa, uśmiechając się zalotnie do mężczyzny. – Wpuść nas, a nie powiem ojcu, co robiliśmy.

Ochroniarz zbladł. Cofnął się niepewnie i gestem dłoni zaprosił nas do środka.

- Dzięki, skarbie – zaśmiała się Sabrina. – I nie przejmuj się. I tak bym nie powiedziała, podobało mi się.

Dziewczyna otworzyła kolejne drzwi, za którymi znajdowała się wielka sala balowa z porozstawianymi wszędzie skórzanymi lożami. Niektóre pozajmowane były przez grubych czarodziejów w garniturach. Wszyscy popijali drogie trunki, spoglądając w stronę podium, na którym stało kilka tanecznych rur, przy których prężyły się skąpo ubrane dziewczyny. Z głośników rozbrzmiewała bardzo głośna muzyka, a pomieszczenie było lekko przyciemnione, żeby każdy mógł poczuć się anonimowy. Jedynym mocno oświetlonym miejscem był pub, do którego co chwilę podchodziły kelnerki z tacami, odbierając zamówienia. Dziewczyny miały na sobie czarnobiałe fartuszki i nic poza tym. Lucjan nie wiedział, na czym zawiesić wzrok.

Sabrina zaczęła prowadzić nas w stronę jednej z pustych loży, ale moją uwagę przykuły ciemne drzwi obok schodów prowadzących na piętro. Były one oświetlone na czerwono, a gdy muzyka przestawała na chwilę grać, wydawało mi się, że słyszałam ze środka przerażające krzyki, które ginęły w dźwiękach basów, gdy muzyka zaczynała na nowo rozbrzmiewać.

- Słyszeliście to?! – Zdenerwowałam się, przystając na moment.

- Co masz na myśli? – Spytała Sabrina. Lucjana już z nami nie było. Chłopak podszedł szybko do baru, chcąc zamówić alkohol, ale barman nie bardzo chciał go mu sprzedać. Jednak, gdy tylko zobaczył wzrok córki właściciela klubu, od razu przyjął wszystkie zamówienia od Ślizgona i nawet nie zażądał pieniędzy za to.

- Tam ktoś krzyczał.

- Przecież to klub nocny – przypomniała mi. – Ludzie mają różne zboczone preferencje. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Jeżeli będziesz chciała, również sprawię, byś tak krzyczała.

- Umiem odróżnić krzyk przyjemności od wycia z bólu, ok? – Warknęłam.

- No chodź! – Jęknęła i pociągnęła mnie w stronę stolika, przy którym siedział już Lucjan. W tym samym momencie podeszła do nas dziewczyna z tacą pełną różnego alkoholu. Lucjan wychylił się nieco, chcąc obejrzeć jej nagi tyłek. Zapatrzył się na niego trochę zbyt długo, ale dziewczyna nie miała mu tego za złe. Uśmiechnęła się tylko zadziornie i puściła oczko, odchodząc.

- Kocham to miejsce – wyznał podjarany i od razu przeniósł wzrok na tańczące dziewczyny.

- To też mugolki? – Spytałam zaciekawiona, dając sobie w końcu spokój z dziwnymi drzwiami i dźwiękami, jakie się stamtąd wydobywały. Może rzeczywiście źle je odczytałam. Sabrina miała w końcu rację. Byliśmy w burdelu, gdzie co chwilę ktoś się darł, krzyczał, czy jęczał głośno.

- Tylko jedna. Druga jest czarodziejką – odparła Ślizgonka, podając nam kieliszki z czystą wódką. – Pijemy! Do dna!

Napiliśmy się i od razu polecieliśmy z kolejną kolejką, a potem następną. Zaczęło kręcić mi się w głowie.

- Patrz na nie, jak tańczą! – Powiedziała po chwili Sabrina, wskazując głową na podium. Podniosłam niepewnie wzrok na tańczące dziewczyny. Jedna ściągnęła stanik, ocierając się przodem o rurę. Chwyciła ją mocno ręką i objęła nogą, wykonując kopulacyjne ruchy. Poczułam, jak robi mi się ciepło.

- Luci, czyżby ci się podobało? – Zapytała nagle dziewczyna, spoglądając na krocze Ślizgona.

- A dziwisz się?

- Mogę coś na to zaradzić, jeżeli chcesz? – Puściła do niego oczko. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym oboje wstali ze swoich miejsc.

- Co wy robicie?! - Zestresowałam się. – Nie zostawiajcie mnie tu samej!

- Nic ci nie będzie – obiecała.

- Albo chodź się przyłącz – raz jeszcze zaproponował Lucjan. – Nie pożałujesz.

- Nie! – Odparłam, ale sama wyczułam, że nie było to zbyt przekonywujące.

- W takim razie popatrz sobie jeszcze na dziewczynki, a zaraz ja się tobą zajmę – powiedziała Sabrina i razem z Lucjanem poszli gdzieś. Zapewne w stronę toalet.

Siedziałam przez chwilę wyprostowana jak kołek, nie wiedząc co dalej począć. Nie chciałam za bardzo przyglądać się wijącym się przed mężczyznami, dziewczynom. Trzęsącą dłonią nalałam sobie wódki do kieliszka i ponownie przechyliłam szybko szkło. Następnie sięgnęłam po inny rodzaj alkoholu i też napiłam się trochę. Raz jeszcze obróciłam się za przyjaciółmi, ale w dalszym ciągu nie wracali. Chciałam iść ich poszukać, ale nie wiedziałam dokładnie, w którym kierunku poszli, a zgubić się w burdelu, również nie miałam zamiaru. Widać było gołym okiem, że nasza paczka była najmłodsza i wcale nie powinna się tu znajdować.

Nagle zauważyłam Samuela w towarzystwie Klary. Dziewczyna cały czas miała spuszczoną głowę i starała się nie spoglądać w żadną stronę. Chłopak natomiast próbował wypatrzeć kogoś w tłumie. Gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się, ruszył szybko w moją stronę.

- Gdzie ona jest?! – Syknął z pretensją w głosie.

Patrzyłam na niego, jakby był kolejnym moim omamem. Właściwie było to możliwe, bo jakim cudem udało mu się zmusić Klarę do wejścia, do burdelu?

- Powiedz mi, gdzie ona jest? – Zapytał raz jeszcze nieco spokojniejszym tonem, po czym spojrzał niepewnie na Gryfonkę, stojącą obok. – Zaraz stąd wyjdziemy.

- Mam taką nadzieję, a wtedy… - uniosła lekko głowę, patrząc na mnie z wyrzutem – ją zabiję!

- Nie przyszłam tu z własnej woli! – Czknęłam głośno, czując jak szumi mi w głowie.

- Tak? – Zdenerwowała się Klara. – Zmusili cię do wejścia tutaj?! Jak mogłaś zostawić mnie w moje urodziny?! A profesor Moody?! Zapewne nas szuka teraz!

- To mogłaś siedzieć na dupie w pubie! – Odcięłam się.

Nim jednak pokłóciłyśmy się na dobre, wróciła Sabrina z rozanielonym Lucjanem. Chłopak nawet nie zdążył zapiąć porządnie rozporka w toalecie.

- O! – Zatrzymała się nagle Sabrina. – Sami? A co ty tutaj robisz? – Zapytała niewinnie.

- Przepraszam was na chwilę – warknął Samuel i dwóch krokach znalazł się przy siostrze. Chwycił ją mocno za ramię, po czym odeszli w ustronne miejsce. 








wtorek, 10 listopada 2020

111. Zazdrość, podejrzenia, rozmowa o seksie i urodziny.

Zapukałam do drzwi gabinetu profesora Moody’ego i odsunęłam się od nich odrobinę. Wiedziałam, że nie jest głuchy, dlatego czekałam. Przestąpiłam z nogi na nogę. Co dziwne, usłyszałam po drugiej stronie jakiś nagły ruch i szmery. Czyżby nauczyciel nie wyciszył gabinetu? Nim zdążyłam zastanowić się, co właściwie słyszałam, ktoś mocno szarpnął za klamkę. W na wpół otwartych drzwiach stanął profesor we własnej osobie. Jego policzki były zaczerwienione, w oku widać było dziwny błysk, a w ręce miał swoją nieodłączną buteleczkę.

– Ekhm… Klaro, coś się stało? – zapytał dość poważnym tonem, przyglądając mi się uważnie. Językiem zwilżył wargi. Jego mechaniczne dyskretnie oko uciekło do tyłu.

– Chciałam tylko spytać, czy Alex dotarła na zajęcia? – powiedziałam zgodnie z prawdą.

– Tak, przyszła.

– Nie musisz mnie sprawdzać! – usłyszałam oburzony krzyk Alex.

– Wybacz – powiedziałam głośno – ale czasem mnie kłamiesz, a wiesz, że te zajęcia to dla Ciebie szansa.

– Ale tu jestem, więc po co mi Twoje pogadanki? – żachnęła się.

Wychyliłam się lekko w bok, by zajrzeć do gabinetu. Alex faktycznie siedziała na kanapie, wyglądała na nieco zakłopotaną i… pospiesznie zapinała lub poprawiała górne guziki koszuli. Nie przyjrzałam się dostatecznie, bo Moody przestąpił z nogi na nogę, zasłaniając mi ten widok własnym ciałem. Na moment zamarłam... Czyli nie tylko przyszła, ale również faktycznie ćwiczyli! I jeśli mi się nie przywidziało, to być może w taki sam sposób w jaki ćwiczyłam z nim ja… Poczułam się z tym dziwnie. Czy to była zazdrość? Nie, przecież nie mogłam być zazdrosna o nauczyciela! Więc czemu czułam to dziwne ukłucie? Może to była zazdrość o jej umiejętności? W sumie przecież nim ja i Moody dotarliśmy do tego etapu, ćwiczyłam z nim kilkukrotnie. Alex miała z nim zajęcia dopiero drugi raz. Po pierwszych była taka nieszczęśliwa, a teraz… a teraz…

– Klaro, dobrze się czujesz? – zapytał Moody. – Trochę zbladłaś.

– Nic mi nie jest – ocknęłam się i przywołałam na twarzy lekki uśmiech. – Cieszę się, że Alex poszła po rozum do głowy. Przepraszam, że przeszkodziłam. Do widzenia.

Opuściłam wzrok i pospiesznie ruszyłam w stronę schodów. Moody patrzył jeszcze za mną, a potem po cichu zamknął drzwi do gabinetu.



Alex wróciła do dormitorium tuż przed kolacją. Zeszłyśmy razem do Wielkiej Sali i usiadłyśmy przy stole. Przyjaciółka wyglądała na rozkojarzoną, ja zaś byłam cicha. Denerwowało mnie, że poczułam się zazdrosna. Obiecałam sobie, że nie będę dopytywać, co działo się na tych zajęciach. Z resztą pewnie też kazał jej zachować to w tajemnicy… Nie mogłam jednak znieść natrętnych myśli. Wyobrażałam sobie o wiele za dużo.

– Alex, podobały Ci się zajęcia? – zapytałam nagle, jednocześnie nieco zbyt gwałtownie nabijając kiełbaskę na widelec.

– Zajęcia? – zapytała, nadal rozkojarzona.

– Te z profesorem… – mruknęłam, wpatrując się w swój talerz.

– Nie wiem… – wzruszyła ramionami. Podparła głowę ręką i na moment zapatrzyła się w stół nauczycielski. Po chwili speszona również wbiła wzrok w talerz. – Nie było tak tragicznie – przyznała zdawkowo. – Wiesz, zajęcia jak zajęcia.

– A będziesz musiała do niego chodzić częściej, czy już wszystko umiesz? – dopytywałam.

– Rany, nie wiem… pewnie będę musiała. Z resztą co za różnica?

Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony mnie to uspokoiło, bo to znaczyło, że Alex nie była idealnie dobra we wszystkim i jedną lekcją nie wygryzła mnie z moich wielomiesięcznych ćwiczeń. Z drugiej zaś jakaś część mnie wcale nie była radosna.

– Pytam, bo kiedyś ciągle broniłaś się przed tymi lekcjami, a dzisiaj nie pomarudziłaś ani przez chwilę.

– Wiem, trudno uwierzyć – Alex ostentacyjnie przewróciła oczami – ale o dziwo nie mam na co. Widziałaś jak mi tragicznie poszło na lekcji. Być na poziomie Neville’a to tragedia… Sorry Neville.

Siedzący niedaleko chłopak westchnął i kiwnął głową.

– Bez urazy – odpowiedział.

– …A i tak od dawna nie jestem sobą – kontynuowała przyjaciółka. – Ty i Moody suszyliście mi głowę tyle czasu, że może nas spotkać coś złego i tak dalej. Tak trudno uwierzyć, że w końcu chcę coś z tym zrobić?

– Wiesz, to dobrze jeśli serio tak myślisz – przyznałam zawstydzona. – Nie chciałam zabrzmieć, jakbym się czepiała. Przepraszam, niepotrzebnie pytałam – machnęłam ręką, uznając temat za nieważny.

– Spoko, że pytasz, ale powinnaś już się przyzwyczaić, że zdarza mi się zmienić zdanie. Też mi się wydawało, że te zajęcia to będzie porażka i bezsens, ale w gruncie rzeczy, mogło być gorzej.

Nie miałam pojęcia jakim cudem profesor przemówił Alex do rozsądku, ale jeśli mówiła szczerze, byłam pod wrażeniem.

– Na pewno taki trening daje Ci więcej niż marnowanie czasu na szlabanie u profesora Snape’a – stwierdziłam.

Alex zakrztusiła się jedzeniem. Unikając kontaktu wzrokowego, sięgnęła po kubek i po chwili kaszlenia, napiła się.

– …czyszczenie kociołków, uzupełnianie składników… – mówiłam dalej. – przecież nie będziesz po Hogwarcie pracować jako sprzątaczka!

– Dobra, skończ już – Alex powiedziała cichym głosem. Odłożyła widelec z miną, jakby straciła apetyt.

– Mniej Snape’a, to mniej szans na utratę punktów – wtrącił się Harry, jednocześnie obracając w naszą stronę. – Wczoraj nas skasował za wieczorny trening. Jakbyśmy i bez tego nie byli na dole tabeli.

– Zrobisz jak zawsze – Ron wpakował kawałek chleba do ust. – Złapiesz złotego znicza, wygrasz ten turniej trójmagiczny i natrzaskasz nam tyle punktów, że skoczymy do góry.

– Przepaść jest zbyt duża – Harry zerknął na wyniki. – Potrzebujemy cudu.

– Ty jesteś naszym cudem – Ron wesoło poklepał Harrego po plecach.

– Nawet nie zwróciłam uwagi, że jesteśmy tak nisko! – jęknęłam, łapiąc się za głowę. – Od jutra zgłaszam się na wszystkie dodatkowe zaliczenia i referaty.

– U Moody’ego poszło Ci dobrze – Harry wzruszył ramionami.

– „Dobrze”, to nie jest wystarczająco!

– Zaczyna się… – Alex przewróciła oczami, a przyjaciele się zaśmiali.



***



Zarówno w czwartek jak i w piątek zgłosiłam się na kilka dodatkowych prac na zaliczenie. Podarowałam sobie tylko profesora Snape’a, podejrzewając, że wymyśliłby coś takiego, przez co tylko straciłabym punkty. Referaty z historii magii i mugoloznawstwa to była prościzna. Wystarczyło przepisać podręczniki innymi słowami i ekstra punkty będą w kieszeni. W piątek po obiedzie odwiedziłam profesora Moody’ego. Nie rozmawialiśmy o tym, o co poprosił mnie poprzednim razem. Z resztą zachowywał się jakby nigdy nic. Nasze zajęcia należały też do tych normalniejszych. Przetestował mój refleks i moją tarczę, a przy okazji pochwalił mnie za to, jak dobrze poszło mi na lekcji. Na koniec zaparzył mi herbaty. Siedziałam na kanapie, wpatrując się w parujący kubek. Bardzo długo wahałam się przed zadaniem pytania. W końcu jednak je wydusiłam.

– Profesorze, a jak Alex sobie radzi?

Moody usiadł obok mnie i poklepał mnie po kolanie. Zaraz potem jego ręka wylądowała na oparciu kanapy, za moimi plecami.

– Czekałem aż o to zapytasz – przyznał i udał zastanowienie. Zastukał palcami w mebel i odchrząknął. – Twoja przyjaciółka nie jest w najlepszej formie, ale myślę, że jest przed nią wiele możliwości.

– A czy… czy ona… – przełknęłam głośno ślinę. Profesor patrzył na mnie czujnie. – Czy ona jest ode mnie dużo lepsza? – spojrzałam na niego szklanymi oczami.

– Właśnie to Cie gnębi? – zdziwił się.

Kiwnęłam głową. Cały czas nie dopuszczałam do siebie myśli, że może chodzić mi o coś innego. Przecież nie miałam go na własność. Miał prawo uczyć kogo tylko chciał. Miał prawo martwić się też o innych. Miał prawo dbać o nich. Być dla nich wzorem. Zapraszać do gabinetu. Budować z nimi szczególną więź. Dotykać w szczególny sposób… Przerażona własnymi absurdalnymi myślami, panicznie potrząsnęłam głową. Przecież nie chodziło mi o nic takiego! Chodziło o lekcje. Pospiesznie napiłam się herbaty, próbując skupić na jej smaku i niczym więcej. Bałam się, że jakimś cudem moje dziwne myśli dotrą do nauczyciela. Mężczyzna przyglądał mi się przez cały ten czas. Z namysłem potarł podbródek, a w końcu westchnął.

– Trudno was porównać, bo jesteście zupełnie inne, ptaszyno. Jak ogień i woda. Ona jest jak ogień, trudna do okiełznania, zbuntowana, żywiołowa, potrafi rozgrzać…

Moody zapatrzył się przed siebie i przygryzł wargę. Gdy spojrzałam na niego, szybko odchrząknął i sięgnął po buteleczkę. Upił łyk, a zaraz po tym naprostował własną wypowiedź.

– Rozgrzać w sensie wywoływania złości – mrugnął do mnie. – Oczywiście taki niekontrolowany ogień może wszystko z łatwością zniszczyć. Ty zaś Klaro jesteś jak woda – mężczyzna schował buteleczkę do kieszeni i spojrzał na mnie, wpatrując się w moje oczy. – Jesteś spokojna, niepozorna. Podatna na to, co dzieje się wokół. Tak jak wiatr wywołuje na morzu sztorm, tak Tobą targają czasem różne emocje. Na naszych zajęciach często mam okazję to zobaczyć. Ale wiesz co jest najważniejsze? – pochylił się bardziej w moją stronę i zniżył głos do głośnego szeptu. – Najważniejsze, że drążysz sobie powolnie drogę do celu. Będzie to trochę trwało, ale jestem pewien, że efekt będzie wart czekania. Zdecydowanie…

Dotknął mojej twarzy i przesunął delikatnie kciukiem po moich wargach. Zerknął na nie, jakby się nad czymś zastanawiał. Nie ruszył się jednak ani o milimetr. Jego słowa były bardzo miłe. Poczułam pod powiekami łzy wzruszenia. Odstawiłam kubek na stolik i bez wahania objęłam mężczyznę w pasie, przytulając się do niego mocno i ukrywając twarz w jego koszuli.

– Dziękuję profesorze. Jest Pan najlepszy. Dziękuję.

Moody wziął głęboki wdech i czule pogładził mnie po plecach. Jego ruchy z początku były pieszczotliwe, jak u rodzica głaszczącego własne dziecko. Miałam wrażenie, że po chwili zaczął wodzić po moich plecach samymi opuszkami. Nadal było to miłe.

– Cokolwiek by się nie działo, nie martw się – szepnął mi do ucha. – Alex nie planuje zostać aurorką, a ja nie zamierzam odwoływać naszych wspólnych lekcji. Dobrze wiem, ile dla Ciebie znaczą. Z resztą… korzystamy na nich oboje, prawda?



***



Tego samego dnia zaraz po kolacji, pojawiłam się w bibliotece. Samuel dawno siedział przy stoliku. Wokół nie było żywej duszy, więc jedynie zerknął na mnie kątem oka, nie przerywając pisania własnej pracy. Odłożyłam książki na stół i usiadłam na krześle obok, bez słowa zabierając się za referat. Nauka pod pretekstem wspólnego spędzania czasu wychodziła nam świetnie. Byłam zadowolona z tego układu, nawet jeśli momentami przechodziło mi przez myśl, że chciałabym czegoś więcej. Przynajmniej Samuel nie zmuszał mnie do picia, brania narkotyków i robienia rzeczy, które kończyłyby się listem rodziców lub szlabanem.

– Nie było Cie po obiedzie. – Samuel powiedział po dłuższej chwili milczenia.

– Dodatkowe z profesorem Moody’m – wyjaśniłam krótko. – Czasem wychodzą dłużej, czasem krócej.

– Czyli to jest to, o czym przynudzał mi młody Malfoy…

– Masz na myśli Draco? – spojrzałam na niego zdziwiona. Miałam złe przeczucia. – Co znowu gadał…

– Wziął sobie za punkt honoru, żeby mnie zniechęcić i zaczął opowiadać, że niby masz romans z profesorem.

– Rany… – westchnęłam załamana i odłożyłam pióro. – To oni dalej to mówią? Nawet nie pamiętam już kto to wymyślił.

– Typowe podejście niedojrzałych uczniów – ślizgon wzruszył ramionami. – A im bardziej absurdalna plotka, tym chętniej ją powtarzają.

– Czyli w to nie wierzysz? – zapytałam z ulgą. Pocieszyło mnie, że chłopak nie brzmiał na przekonanego tymi bredniami.

– A powinienem? – Samuel spojrzał mi prosto w oczy, ale widząc moje zaskoczenie, zaraz dodał. – W poprzedniej szkole słyszałem o sobie takie rzeczy, że szkoda gadać. Osobiście wolę weryfikować plotki, niż ślepo im ufać. Nie są przecież plotkami bez przyczyny.

– No i to jest zdrowe podejście – kiwnęłam głową z uznaniem.

– Zatem weryfikacja – uśmiechnął się uprzejmie i otworzył swój notatnik. – To co właściwie z nim ćwiczysz?

– Różne rzeczy – wzruszyła ramionami i usiadłam wygodniej na krześle. – Mówiłam Ci, że chcę zostać aurorką. Profesor jest legendą w tym zawodzie i korzystam z faktu, że mamy go pod ręką. Uczy mnie refleksu, różnych zaklęć, panowania nad strachem…

– Brzmi interesująco – Samuel zaczął coś notować. – Jakieś szczegóły? Może mógłbym wyciągnąć jakieś wnioski.

– Właściwie to nie powinnam o tym mówić – speszyłam się i potarłam swoje ramię. – To zajęcia indywidualne, czyli dostosowane do konkretnej osoby. Z Tobą pewnie ćwiczyłby coś innego. Każdy ma inne strachy i tak dalej…

– Rozumiem. A jaki jest Twój strach? – zapytał, wpatrując się we mnie. Jego ołówek wisiał kawałek ponad kartką, gotowy by coś zapisać.

– Ja… ten… ja… w sumie to nieważne – bąknęłam, szybko łapiąc za pióro. – Wracajmy do lekcji, co?

– Jasne, możemy wrócić, ale nie wiem dlaczego robisz z tego taką tajemnicę – przyznał z rozbrajającą szczerością, nie odrywając ode mnie wzroku. Ołówek wciąż czekał, by coś napisać.

Zrobiłam się cała czerwona. Uciekłam wzrokiem na swój pergamin. Widziałam kątem oka, że Samuel wciąż patrzył.

– Po prostu nie powinnam mówić o naszych zajęciach, bo… bo one są troszeczkę nielegalne.

– Czyli jednak… – chłopak mruknął i zaczął coś pisać.

– Nie w ten sposób! – pisnęłam.

Pyrites dalej pisał niewzruszenie. Chciałam mu spojrzeć na kartkę, co takiego tam notuje, a on podniósł notes, żeby mi to uniemożliwić. Zestresowałam się. Wstałam z krzesła, gotowa by okrążyć stół. Chłopak zerknął na mnie niewzruszony.

– Dziewczyno, uszanuj cudzą prywatność – zasugerował mi uprzejmie.

– To nie pisz tam o mnie żadnych głupot! – zacisnęłam ręce w pięści.

– Nie piszę o Tobie. Skąd ten pomysł? – zapytał z miną niewiniątka.

– Bo… – zbił mnie z tropu. – Patrzyłeś na mnie i… zacząłeś pisać jak ten…

– Sama prosiłaś, żebyśmy wrócili do odrabiania lekcji, prawda? – uśmiechnął się z pobłażaniem.

Zamrugałam. Odbija mi czy co? Rozluźniłam pięści i powoli usiadłam na krześle. Musiało mi odbijać.

– Racja… – mruknęłam, wpatrując się w swój referat. Po chwili zawahania dodałam. – Ale jakbyś pisał o mnie, to nie chodziło mi o nic dziwnego, dobrze? Po prostu przerabiamy czasem zaklęcia, które są ponad moim poziomem. Nie wszystkie w ogóle są w programie i ktoś mógłby się przyczepić…

– Dobrze – uśmiechnął się lekko. – Jak będę sporządzał Twój życiorys, zamieszczę tam właśnie taką informację.

– Nie żartuj sobie – jęknęłam.

– Mówię serio.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Samuel wrócił wzrokiem na notatki, a jego uśmiech zniknął w tej samej chwili. Chłopak wyraźnie przeszedł w „tryb pracy”. Poszłam za jego przykładem i w milczeniu zabrałam się za referaty.



***



Niemal całą sobotę spędziliśmy wspólnie przy książkach. Oczywiście każde z nas było w swoim własnym świecie. Stosik podręczników Samuela szybko się zmniejszał. Nie tylko szybko czytał, ale i wręcz błyskawicznie notował to co było mu potrzebne. Doszło do tego, że ledwo zaczął się wieczór, a ślizgon pierwszy skończył wszystko, co miał do zrobienia. Chłopak spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi. Wymówka, że spędzamy czas razem była dla niego wygodna, szczególnie w tak newralgiczne dni jak weekend, kiedy to wszystkim było w głowie tylko jedno – imprezowanie. Sabrina już trzykrotnie przychodziła nam przeszkadzać i zaprosić nas na popijawę. Za ostatnim razem zrobiła nawet mini ulotkę-zaproszenie i ostentacyjnie wcisnęła mi ją za kołnierz. Samuel spalił karteczkę chwilę po jej wyjściu, a potem udawał, że o niczym nie słyszał. Teraz był w impasie. Jeśli Sabrina wejdzie do biblioteki jeszcze raz, na pewno nie odpuści… Samuel zastukał palcami w blat stołu.

– Słuchaj, możesz się uczyć poza biblioteką? – zapytał.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Zależy. Niby mogę, ale nie wszystkie książki można wynieść, a mam jeszcze jeden referat do skończenia.

– Załatwię to – wstał i zostawił swoją torbę na blacie. – Spakuj wszystko co potrzebne i zbieramy się.

– Pani Pince się przecież nie zgodzi – stwierdziłam sceptycznie.

– Chcesz się założyć?

Samuel pokazał mi, bym zaczekała, wyjął coś z torby, podrzucił to i złapał w locie. Pewien siebie ruszył porozmawiać z bibliotekarką. Moja ciekawość była zbyt silna, żebym przepuściła okazję zobaczenia co wymyślił. Stanęłam za regałem, wychylając jedynie głowę. Samuel obracał w palcach mały, czarny flakonik. Przypominał niewielką buteleczkę perfum. Chłopak dał ręce za siebie i wyglądało na to, że zwilżył sobie lewy nadgarstek. Następnie flakonik wylądował w jego kieszeni. On i pani Pince rozmawiali przez chwilę. Samuel wskazał na coś lewą ręką, przez co ta znalazła się blisko twarzy kobiety. Bibliotekarka spojrzała w tamtym kierunku, a jej surowe spojrzenie jakby… złagodniało? Chwilę później ślizgon zawrócił. Szybko cofnęłam się do stolika i zaczęłam w pośpiechu zbierać wszystkie książki. Samuel pojawił się obok mnie. Przetarł nadgarstek chusteczką i zgarnął z krzesła torbę.

– Gotowa? – zapytał.

Gdy kiwnęłam głową, złapał mnie za dłoń, od razu prowadząc do wyjścia. Jeszcze przed progiem uśmiechnął się uprzejmie do bibliotekarki. Ta odprowadziła nas wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Wyglądała trochę tak, jakby była myślami w innym świecie. Kiedy tylko znaleźliśmy się kilka metrów od biblioteki, Samuel mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.

– Co to właściwie było? – zapytałam, mrużąc oczy.

– Co dokładnie? – chłopak nawet na mnie nie spojrzał.

– To, co właśnie zrobiłeś z Panią Pince.

– „To” nazywa się „rozmowa” – powiedział wykładowym tonem. – Sposób komunikacji praktykowany od stuleci. Wiesz, gdy dwie osoby lub więcej wydają na zmianę artykułowane dźwięki o umownym znaczeniu i…

– Dobrze wiesz, że nie to mam na myśli – fuknęłam i wyszarpnęłam dłoń. Przystanęłam. – Czy Ty… Odurzyłeś ją?!

Samuel westchnął przeciągle, jakby zdał sobie sprawę, że miał do czynienia z upierdliwym dzieckiem. Po chwili, dosłownie w ułamek sekundy przywołał na twarzy uprzejmy uśmiech i obrócił się przodem do mnie.

– Miałbym ją odurzyć na oczach wszystkich? Bez obrazy, ale posłuchaj sama siebie, jak absurdalnie to brzmi.

– Dla mnie też brzmi to absurdalnie, ale tak to wyglądało. Nie możesz mi zwyczajnie wytłumaczyć co zrobiłeś?

Ślizgon chciał odpowiedzieć, ale kątem oka zauważył ruch na końcu korytarza. To grupka uczniów szła w naszą stronę. Bliźniak oparł więc dłoń o ścianę na wysokości mojej głowy i pochylił się w moją stronę, jednocześnie przyciszając głos.

– Mówiłem, rozmawialiśmy – odparł spokojnie.

– Ale zrobiłeś coś jeszcze – nie dawałam za wygraną.

– Poza rozmową? – błyskawicznie ujął mnie za nadgarstek i zarzucił sobie moją rękę na szyję.

– T… Tak, przecież widziałam – uciekłam wzrokiem i jak oparzona, próbowałam cofnąć rękę.

– Skoro widziałaś, po co pytasz? – chłopak szybko złapał moją dłoń i przycisnął sobie do piersi.

– Bo… – speszona, przełknęłam głośno ślinę. Próbowałam zabrać rękę, ale trzymał ją mocno. Miałam wrażenie, że czuję bicie jego serca. Uderzało mocno, ale nie brzmiał na zdenerwowanego. Gdyby kłamał, brzmiałoby inaczej, prawda? – Bo chcę wiedzieć, co dokładnie zrobiłeś – wydusiłam.

– I co byś konkretnie chciała usłyszeć? – pytał coraz ciszej, trwając w tej pozycji. Jego kciuk pogładził wierzch mojej dłoni.

– Na pewno nie kłamstwo – odpowiedziałam równie cicho.

Próbowałam odgonić od siebie wszystkie myśli, ale sytuacja zbyt mocno przypominała taką z filmów romantycznych. Zawsze lubiłam oglądać takie fabularyzowane historie miłosne. Teraz zaś praktycznie miałam swój własny film. Byliśmy aktorami, a było to tak przerażająco realistyczne… To było silniejsze ode mnie. Podniosłam wzrok i przez chwilę patrzeliśmy sobie prosto w oczy. Grupka zdążyła nas minąć. Gdy zniknęli z widoku, Samuel od razu puścił moją dłoń, choć nadal pozostał pochylony. Powoli wsunął rękę do kieszeni i z namysłem zwilżył językiem usta. Przeszło mi przez myśl, że może właśnie teraz mnie pocałuje. Czy powinnam mu uciec jak ostatnim razem? A może nie byłoby nic złego, gdybym na to pozwoliła? Patrzyłam na niego jak zaklęta. On jednak odepchnął się od ściany.

– W takim razie nie mam nic do dodania – stwierdził z rozbrajającą szczerością.

Nie czekając na kontynuację dyskusji, Samuel ruszył w stronę schodów. Przez chwilę stałam jak kołek. Oczywiście, że mnie nie pocałował, po co miałby to robić? Tylko udawaliśmy. Skarciłam się w myślach. Czy miałam brać jego słowa jako przyznanie się do winy, czy wręcz odwrotnie? Teraz to już nawet nie byłam pewna, co dokładniej widziałam w bibliotece. Jakkolwiek przekonał Panią Pince i tak już wyniosłam książki z biblioteki. Gdyby zrobił to nielegalnie, to w razie wpadki mogłam być oskarżona o współudział. To ja je miałam w torbie, a nie on. Bezsensu byłoby je teraz odnosić. Szybko doszłam do wniosku, że chyba nic się nie stanie, jeśli oddam je następnego dnia. Westchnęłam i ruszyłam za chłopakiem, zrównując z nim krok. Gdy byłam blisko, odruchowo złapał mnie za rękę. Poprowadził mnie w kierunku doskonale znanego mi korytarza na pierwszym piętrze. Samuel stanął przed ścianą, a kamienie niemal od razu rozstąpiły się, odsłaniając nam niepozorne wejście do Pokoju Życzeń. Szybko wślizgnęliśmy się do środka. Pomieszczenie wyglądało tak jak wtedy, gdy ostatni raz je widziałam, tyle że nie było tam ani żywej duszy i wszędzie leżały puste lub niedopite butelki po różnych alkoholach oraz inne śmieci. Sflaczałe balony, okurzone serpentyny, brudne talerze na stole z przekąskami. Zamrugałam zdezorientowana.

– Co tutaj robimy?

Samuel nie odpowiedział. Zamiast tego poprowadził mnie istnym labiryntem. Miałam wrażenie, że trzy razy przeszliśmy obok tego samego posągu. A może korytarze ze skrzynek tak tylko podobnie wyglądały… W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie chłopak wypowiedział hasło i użył czaru ujawniającego. Świeżo ukazane drzwi doprowadziły nas do niedużego kącika wyglądającego jak nielegalne laboratorium. Było tam dużo różnych przyrządów alchemicznych, były wagi, miarki i składniki w pudełkach i słoikach. Na stoliku stały trzy kociołki z parującymi zawartościami. Każdy eliksir miał inny odcień. Chłopak od razu podszedł sprawdzić swoje dzieło i kolejno zamieszał w kociołkach. Całkowicie przestał zwracać na mnie uwagę.

– Nie chciałem marnować czasu, gdy mam robotę. Tutaj możesz się uczyć – zakomunikował mi, gdyż od kilku minut stałam jak ciele, wpatrując się w niego.

Ocknęłam się, rozejrzałam. Zlokalizowałam kwadratowy stolik z czterema krzesłami. Usiadłam na jednym z nich i wypakowałam książki, pergamin i pióro, jednocześnie zerkając na kociołki. Czyżby tutaj produkował specyfiki, które odsprzedawał bliźniakom? Nie dziwiło mnie, że nie robił tego u siebie w pokoju. Sabrina pewnie by mu dorzucała coś do środka, albo podpijała w trakcie. Czyli wykrycie Pokoju życzeń też nie byłoby mu na rękę. Na szczęście wyglądało na to, że nauczyciele nie dostali się do środka, a jedynie wiedzieli gdzie zacząć łapać uczniów. Ciekawe co by powiedzieli na jego małe laboratorium.

– Zachowujesz się zupełnie inaczej, gdy jesteśmy wśród ludzi – zauważyłam.

– Czy to nie logiczne? – wzruszył ramionami. – Mieliśmy przecież udawać parę.

– Tak, ale momentami wydajesz się być bardzo przekonujący…

– Na tym to polega.

Patrzyłam przez chwilę na jego plecy. Było mi miło, gdy udawał, ale przecież nie powinnam się przywiązywać. Wszystko było na pokaz. Nawet, jeśli czasem miałam wrażenie, że mogło chodzić o coś więcej, gdy byliśmy sami, ten czar szybko pryskał. Westchnęłam i opuściłam wzrok na pergamin. Zajęłam się pisaniem referatu. Po jakimś czasie, Samuel w końcu oderwał się od aparatury.

– Właściwie dobrze, że podniosłaś temat – powiedział. – Chciałbym coś omówić.

– Co takiego?

Samuel usiadł po przeciwnej stronie stołu. Odrzucił włosy na jedną stronę, a później splótł ręce przed sobą. Wyglądał teraz jak prawnik.

– W dzisiejszych czasach oczekuje się od par pewnego rodzaju cielesności – zaczął.

– Co?... – zamrugałam zdezorientowana. – O czym Ty mówisz?

– Mam na myśli dotyk, pieszczoty, pocałunki – zaczął wymieniać.

– Ale… przecież tylko udajemy – powtórzyłam jego własne słowa i przełknęłam głośno ślinę. Ściskałam mocno pióro.

– Tak – Samuel pochylił się nieco nad blatem – ale po tym jak wylądowałaś u mnie w dormitorium, powstały pewnego rodzaju plotki. Rozumiesz, prawda? Dziewczyna. Chłopak. Pusty pokój. Jedno łóżko…

Trybiki zaskoczyły wyjątkowo szybko.

– To im zaprzecz – powiedziałam pospiesznie. Czułam, że oblewam się rumieńcem. – Przecież do niczego nie doszło!

– Wiem, że nie, ale te plotki są w sumie wygodne. Oznaczają, że łączy nas coś hmm… głębszego.

– Ale nie chcę, żeby tak o mnie mówili – zdecydowanie potrząsnęłam głową. – Nie zrobiłam nic złego.

– A kto mówi o czymś złym? – zdziwił się.

– Ty. Sugerujesz, że oni mówią... – zająknęłam się. – Że mówią… że my…

– Uprawialiśmy seks – dokończył za mnie. – I to jest coś złego? – Samuel oparł podbródek o nadgarstek i patrzył na mnie z niekrytym zainteresowaniem. – Czemu tak uważasz?

– Bo… bo takie rzeczy robi się dopiero po ślubie! – wydusiłam oburzona. – A my tylko udajemy! I nigdy nie będziemy mieć ślubu. I… I…

Samuel zacisnął usta w wąską linię, próbując się nie roześmiać, ale ostatecznie cicho parsknął. Potrząsnął głową z miną, jakby nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Odchylił się do tyłu, opierając plecami o krzesło, na którym siedział. Wyprostowane ręce oparł o stół.

– Jesteś urocza – przyznał z rozbrajającym uśmieszkiem.

– Co? Czemu? – speszyłam się jeszcze bardziej.

– Teraz są zupełnie inne czasy. To o czym mówisz, praktykowano ze dwie czy trzy dekady temu i to też nie tak dokładnie. Wszystko jest dla ludzi. Nikt Ci tego nie wyjaśnił?

– Nie gadam o takich rzeczach! – powiedziałam szybko i wpatrzyłam się w kartkę przede mną, jednocześnie nieco przygarbiając się.

– Nawet z koleżankami? Byłem pewien, że kobiety rozmawiają o tym między sobą. Sabrina zawsze gada jak najęta, opowiadając na lewo i prawo…

– Akurat Twoja siostra nie jest dobrym przykładem – mruknęłam.

– Racja, ma inną moralność. Zdaje sobie z tego sprawę i dlatego nie uważam tego za prawdę objawioną, ale słyszałem to też od innych osób. Wiesz, nie oceniam, ale podejrzewam, że sporo uczniów w naszej szkole ma to już za sobą. Jeśli spojrzeć na statystyki, to z roku na rok ludzie zaczynają współżycie coraz wcześniej. Hormony buzują i tak dalej. Nie ma już tej mody na stygmatyzowanie.

Wgapiałam się w kartkę, przypominając sobie o tym, jak dziewczyny rozmawiały po balu. Całe podekscytowane, dzieliły się swoimi przeżyciami, mówiąc o nich niemal w samych superlatywach. Czy była to jednorazowa rozmowa, czy normalne dziewczyny poruszały ten temat wcześniej? Może po prostu to ja byłam dziwna. Już parę razy wytykano mi niedojrzałość. O tym, że Alex nie jest dziewicą, dowiedziałam się grubo po fakcie. Nie mówiła mi, bo wiedziała, że źle to odbiorę? To ona tłumaczyła mi co to lód, albo trójkąt. Ona załatwiła mi pierwszy trening z Lucjanem, zaś Lucjan nie traktował mnie jakoś gorzej, mimo tego, do czego między nami doszło. Od intensywnego myślenia rozbolała mnie głowa. Potarłam skronie i westchnęłam.

– Chyba masz trochę racji… Ale wiesz co? I tak nie chcę, żeby mówili o mnie kłamstwa.

– Czekaj, nie chcesz żeby kłamano, a jednak zgodziłaś się chodzić ze mną na niby?

– Bo mnie o to poprosiłeś – zerknęłam na niego. – I jest to mniej szkodliwe kłamstwo niż opowiadanie bzdur o tym, że my ten…

– Słuszna uwaga. No dobrze, będę dementował plotki, jeśli tego chcesz, ale bierz pod uwagę, że nie istniejemy w próżni. Jeśli nie ma nic, ludzie wymyślą coś nowego. Jeśli zaprzeczasz, myślą, że wiedzą lepiej. To jak walka z wiatrakami.

– Więc co proponujesz? – westchnęłam. – Już raz Lucjan też tak gadał. Dla żartów byłam jego dziewczyną, żeby gadali o tym, a nie o mnie i profesorze.

– I zadziałało?

– Przez pewien czas na pewno, ale jak sam mówisz, ludzie zawsze coś wymyślą.

– Dlatego mam zupełnie inną technikę – Samuel ponownie pochylił się nad stolikiem. – Zamiast walczyć z wiatrakami, pozwól im się kręcić. Czasem nawet bądź źródłem wiatru, który nimi poruszy. Żeby to działało, potrzebuję Twojej zgody i zaufania. Zróbmy to po mojemu.



***



Wróciłam do pokoju wspólnego na długo przed ciszą nocną. Alex siedziała na kanapie w otoczeniu członków drużyny. Wszyscy rozmawiali głośno, śmiali się i jak zawsze pili alkohol. Popatrzyłam chwilę w ich kierunku i westchnęłam. Cały weekend spędziłam na robieniu dodatkowych zadań, żeby odkuć się z punktami. Z jednej strony byłam trochę zła, że inni nie mieli takiego zapału, żeby też poprawić nasz wynik. Z drugiej strony wiedziałam, że nikt mnie do tego nie zmuszał. Nie miałam więc prawa się boczyć. Przetarłam zmęczone od czytania oczy i ruszyłam w stronę schodów. Drogę zastąpiła mi Hermiona.

– Klara, co byś chciała na urodziny? – zapytała. – Może kolejną część tej serii o historii magii?

– Rany… zapomniałam, że ten dzień się zbliża, ale tak, może być – kiwnęłam głową.

– Urodziny? – Alex błyskawicznie obróciła się w moją stronę. – Kiedy masz?

– Za tydzień – Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach. – To Ty nie wiesz?

– Nie mam pamięci do dat, a nawet Klara o nich zapomniała, więc się odczep – Alex napiła się piwa. – Co Ci kupić? Albo nie, nie mów! Mam pomysł – uśmiechnęła się przebiegle.

– No to trzeba zrobić imprezę – powiedział Fred, wstając i unosząc piwo w geście toastu. – Postanowione.

– Nie chcę imprezy – jęknęłam. – Prezentów też nie musicie mi dawać.

– Za późno – Fred wzruszył ramionami. Angelina złapała go za nadgarstek i pociągnęła na dół, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Zaśmiał się na ten widok i pocałował ją.

– To jej dzień i powinniście uszanować jej decyzję – zaczęła mówić Hermiona. – Jak nie chce imprezy, to nie.

– Cicho tam – warknęła Alex i obróciła się do przyjaciół. – Wiecie co by było fajne? Wyjście do Hogsmeade. Dawno nie byliśmy.

– Bez opiekuna nas przecież nie puszczą – zastanowił się George. – Wyobrażasz sobie McGonagall siedzącą z nami w pubie? – zaśmiał się cicho.

– Kto mówi o McGonagall? Weźmiemy kogoś innego. – Alex wzruszyła ramionami.

– Halo, ja nie chcę imprezy! – powtórzyłam, machając do nich obiema rękami.

Nie słuchali mnie. Pogrążyli się w spiskowaniu między sobą. Hermiona spojrzała na mnie przepraszająco. Westchnęłam i poklepałam ją po ramieniu, a potem wspięłam się po schodach. Spakowałam torbę na poniedziałek, a później wzięłam prysznic, przebrałam się w pidżamę i położyłam się do łóżka, rozmyślając o różnych sprawach. Ocknęłam się, gdy Alex wtaczała się do pokoju, potykając o własne, zostawione wcześniej na podłodze ciuchy. Zaklęła pod nosem i usiadła ciężko na łóżku, walcząc z butami. Wsparłam się na łokciu i wyjrzałam zza kotary.

– Wszystko dobrze? – zapytałam.

– Ehe – czknęła. – Zajebiście. Lepiej być nie może – odpowiedziała, ale po jej tonie nie byłam pewna, ile było w tym ironii.

– Jakby co, mówiłam serio o tych urodzinach. Nie chce imprezy – przypomniałam.

– Daj spokój, zrobimy coś małego. Kilka osób tylko.



***



Tydzień później, sobota ja i Alex wracałyśmy z obiadu. Gdy weszłam do sypialni, przyjaciółka rzuciła się do swojego kufra. Wyciągnęła ze środka ładną czarną torebkę z czerwoną kokardką i uroczyście mi ją wręczyła. Złożyła mi życzenia i przytuliła mnie. Usiadłam na łóżku i otworzyłam torebkę, od razu oblewając się rumieńcem.

– Alex… co Ty mi dajesz?! – pisnęłam, szybko ją zamykając.

– Jak to co? Seksowną bieliznę – wyszczerzyła się do mnie. – Masz już piętnaście lat, powinnaś mieć chociaż jeden czarny, koronkowy zestaw.

Ostrożnie wyjęłam bieliznę z torebki i obejrzałam ją uważnie. Bielizna była naprawdę seksowna, a co za tym idzie, nie w moim typie. Ładne, kwieciste koronki częściowo prześwitywały, zaś majtki były dość mocno wycięte. Wstałam i szybko ukryłam prezent w kufrze.

– Hej, co Ty robisz? – zdziwiła się Alex.

– Chowam to na przyszłe „nigdy” – bąknęłam.

– Nie bądź taka! Musisz to założyć chociaż raz. Najlepiej dzisiaj, na imprezę.

– Daj spokój.

– Nie kupiłam tego po to, żeby leżało. Z resztą mam podobny zestaw – pokazała mi swój. – Jak się wstydzisz, to też założę swój.

– Ale i tak nikt tego nie zobaczy.

– Nie marudź – Alex wyjęła bieliznę z mojego kufra i wcisnęła mi ją z powrotem do ręki. – Ubierasz to i idziemy. Musiałam się nakombinować, żeby puścili nas do Hogsmeade, więc nie psuj teraz tego.

Westchnęłam, zgarnęłam pozostałe ubrania i poszłam do łazienki się przebrać. Bielizna pasowała na mnie idealnie, ale gdy patrzyłam w lustro, czułam się tak, jakbym obserwowała zupełnie obcą dla mnie osobę. Alex zapukała w drzwi, pospieszając mnie. Szybko wciągnęłam na siebie obcisłe, jasne jeansy, a później też czarny, obcisły golf. Wyszłam z łazienki, wymijając się z przyjaciółką w drzwiach. Hermiona podkręciła mi włosy lokówką i upięła je z jednej strony. Ubrałam buty, wzięłam w rękę kurtkę i schowałam różdżkę do wewnętrznej kieszeni. Alex wyszła po chwili z łazienki. Miała lekki makijaż. Ubrała czarne, skórzane spodnie biodrówki i krótki, czerwony top kończący się powyżej pępka.

– Będzie Ci zimno! – powiedziałam.

– Przecież mam kurtkę – zaśmiała się i ubrała kurtkę, zapinając ją. – Gotowa?

– Gotowa. Hermiona, na pewno nie idziesz? – spojrzałam na nią.

– Na pewno. Nie złościsz się, prawda?

– Nie – potrząsnęłam głową.

Alex ruszyła zniecierpliwiona do drzwi. Przytuliłam Hermionę, zgarnęłam jeszcze moją torbę i ruszyłam za przyjaciółką. W pokoju wspólnym czekali już przyjaciele. Był Harry, Ron, George, Fred i Angelina. Co do ostatniej osoby byłam sceptycznie nastawiona, ale Fred zapewniał mnie, że nic nie odwali.

Rozmawiając, zeszliśmy wszyscy razem do holu. Przed drzwiami czekali Lucjan i Samuel. Bole miał włosy postawione na żel, ubrał granatowe, przetarte w paru miejscach dżinsy i czarną koszulę. Trzymał ręce w kieszeniach spodni i niecierpliwie krążył w te i we w te dopóki nie spostrzegł nas na schodach. Uśmiechnął się wtedy i pomachał wesoło. Samuel ubrał się dość luzacko – w jasny podkoszulek i czarną, rozpiętą marynarkę i ciemne dżinsy. Nie wyglądał na tak szczęśliwego, ale gdy byłam już bliżej, również uśmiechnął się na nasz widok. Przywitał się ze mną, a później z grupą. Gdy podał sobie ręce z Georgem i Fredem, przekazał im jakieś małe pakunki. Na mnie spojrzał, jakby chciał pogadać, ale wtedy na schodach pojawił się profesor Moody. Mężczyzna choć miał narzucony na wierzch swój standardowy płaszcz, pod nim wyglądał bardziej odświętnie niż zazwyczaj. Miał ładne, ciemne spodnie od garnituru i świeżo wyprasowaną koszulę. Mocno też było czuć od niego wodę kolońską. Stanął na trzecim schodku od dołu i uważnie przesunął po nas wzrokiem, zatrzymując go na dłużej na mnie i na Alex. Oblizał się powoli.

– Wszyscy w komplecie? Solenizantka gotowa? Ruszamy? – zapytał, a grupa pokiwała głowami. – No to proszę. Nie traćmy czasu – wskazał na drzwi.

Wytoczyliśmy się na zewnątrz. Alex zagadała do Lucjana.

– Twoja dziewczyna nie próbowała się wpieprzyć na impreze?

– To nie moja dziewczyna, bzykamy się nieoficjalnie – Lucjan mrugnął do niej. – Poza tym to huragan nie kobieta. Najpierw bardzo chciała mi towarzyszyć, ale potem magicznie znalazła sobie inne zajęcie.

Samuel miał taką minę, jakby doskonale wiedział o co chodzi. Trzymając mnie za rękę, zwolnił trochę kroku, żeby wszyscy nas wyprzedzili. Gdy zostaliśmy na tyle ekipy, odezwał się.

– Myślałem, że było ustalone. Mówiłaś, że nie robisz imprezy – powiedział, patrząc na mnie poważnie.

– Bo nie chciałam robić, ale Alex się uparła…

– Mogłaś mnie uprzedzić. Praktycznie dowiedziałem się od Lucjana.

– Przepraszam – powiedziałam skruszona. – To Alex to organizowała. Jeśli nie masz czasu, możesz wrócić.

– Kiepsko by to wyglądało. To jednak Twoje urodziny – chłopak zatrzymał się na moment, sięgnął do kieszeni i wyciągnął małe pudełeczko, podając mi je. – Wszystkiego najlepszego.

– Ojej. Nie musiałeś.

Zamrugałam zaskoczona i odebrałam prezent. Potrząsnęłam pudełeczkiem blisko ucha i usłyszałam, że coś w środku zaklekotało. Już miałam je otworzyć, ale wtedy pojawił się obok mnie profesor Moody.

– Klaro, też mam coś dla Ciebie – powiedział, podając mi podobne pudełeczko. Mechaniczne oko profesora łypnęło czujnie i niezbyt przychylnie na Samuela. Zdrowe oko patrzyło nieco łagodniej.

– Dziękuję profesorze – uśmiechnęłam się do niego i schowałam oba pudełeczka do torby. – Później obejrzę. Nie chcę nic zgubić.

– Dobrze – profesor odchrząknął i po chwili milczenia przyspieszył kroku, zbliżając się do Alex i zagadując do niej i chłopaków.

Resztę drogi nie rozmawialiśmy. Na miejscu poszliśmy do Trzech Mioteł. Bliźniacy Weasley zarezerwowali tam stolik na górze. Gdy wszyscy zaczynali się rozsiadać, profesor stanął z boku i obserwował nas. Po kolei ściągnęliśmy kurtki, wieszając je na oparciach. Gdy tylko Alex ściągnęła swoją, tym samym odsłaniając kusą koszulkę, Moody zapatrzył się na odsłonięty fragment jej ciała i szybko sięgnął za pazuchę. Wciąż wpatrzony, napił się z buteleczki. Usiadłam po lewej od Alex. George specjalnie powiesił kurtkę na oparciu krzesła po drugiej stronie przyjaciółki. Gdy upewnił się kto co chce i zszedł na dół do baru pomóc bratu, Szalonooki jakby nigdy nic przesunął kurtkę rudzielca o siedzenie dalej. Złapał za oparcie krzesła.

– Można tutaj? – zapytał, zerkając na Alex. – Czy będzie wam przeszkadzało, jeśli siądę z wami?

– Moim zdaniem może profesor siadać – powiedziałam i wyjęłam z torby oba pudełeczka, kładąc je przed sobą.

Najpierw otworzyłam pudełko od Samuela. W środku znajdowała się biżuteria. Delikatny łańcuszek wykonany z białego złota i wypukła zawieszka w kształcie serca. Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczami. Wiedziałam, że białe złoto jest drogie, a do tego ten kształt. Widać brał na poważnie to udawanie. Miałam mieszane uczucia. Prezent był bardzo ładny, ale przez myśl mi przeszło, że będę musiała mu to zwrócić.

– Mam nadzieję, że Ci się podoba – powiedział brunet.

– Tak, podoba. Łał… aż nie wiem co powiedzieć… – powiedziałam cicho.

Samuel odebrał ode mnie wisiorek i kazał mi się obrócić. Wszyscy patrzyli, jak zapiął mi go na szyi. Gdy się obróciłam, uśmiechnął się do mnie. Czułam, ze moje policzki są zaczerwienione. Moody patrzył na nas dziwnie. Luźno oparł rękę za plecami Alex, wolno sącząc swój napój.

– Uuuu… serduszko? To coś znaczy – zaśmiała się Angelina. Dziewczyna siedziała gdzieś po drugiej stronie stołu i bawiła się kosmykiem włosów.

– Kurde, bajeranckie. Teraz mi głupio, że dałem Ci tylko zestaw słodyczy – jęknął Ron.

– Daj spokój – uśmiechnęłam się do niego. – Lubię słodkie rzeczy, więc Twój prezent też mi się podobał.

– Dlatego ja zrobiłem jak Hermiona i zapytałem wcześniej co chcesz – skomentował Harry. – Chociaż podręcznik to nudny prezent.

– Jeśli czegoś się chce, nie jest to nudne – stwierdziłam.

– Alex, a Ty co dałaś? – zapytał Lucjan, rozsiadając się wygodnie.

– Nie mów mu! – pisnęłam, czerwieniąc się jeszcze bardziej.

– Ej, tym bardziej chcę wiedzieć! – ślizgon pochylił się ponad stołem.

Łypnęłam ostrzegawczo na Alex i po chwili zabrałam się za otwieranie pudełeczka od profesora. Przyjaciółka w dupie miała moje spojrzenia. Pokazała dyskretnie ramiączko od stanika, a potem wskazała kciukiem na mnie. Lucjan poruszył gustownie brwiami i siedział cały ucieszony, ale nie skomentował. Otworzyłam pudełko i zauważyłam, że znajdował się w nim również wisiorek. Ten jednak przypominał amulet ochronny.

– Wiesz co ten symbol znaczy? – zapytał profesor.

– Tak, ma chronić przed urokami. Dziękuję, bardzo mi się podoba. Założysz mi? – spojrzałam na Samuela.

– Dwa naraz nie będą wyglądać tak ładnie – skomentowała Angelina. – Zostaw ten co masz.

– Też tak myślę – Samuel włożył amulet z powrotem do pudełeczka.

Schowałam pudełeczko do torby. Moody odchrząknął i zmrużył oko. Podrapał się po brodzie.

– Panie Pyrites, a Pana ojciec, to gdzie dokładniej pracuje? – zaczął wypytywać.

– To zależy które z jego przedsięwzięć uznać za pracę, a które nie. To człowiek sukcesu i wielu talentów.

– Niewątpliwie – mruknął Moody.

Na piętrze w końcu pojawili się bliźniacy z tacami pełnymi kufli.

– Profesorze, przymknie pan oko na odrobinę pijaństwa? – zapytał Fred, stawiając kufel przed nauczycielem.

– Jedno na pewno – zażartował Szalonooki. – Z drugiego was nie spuszczę, choćby nie wiem co. Pamiętajcie, nie ma włóczenia się, a na pewno nie ma włóczenia samotnie. Minimalna liczebność maruderów, to dwie osoby. Zrozumiano? – łypnął kolejno na każdego z nas, a najdłużej patrzył na Alex.

– Zrozumiano – powiedzieliśmy chórkiem.

Każdy dostał piwo kremowe. Lucjan i George jak na komendę wyciągnęli po flaszce. Spojrzeli na siebie i zaśmiali się.

– Dobra, komu dolewkę? – zapytał Lucjan, potrząsając butelką.

Ja i Samuel praktycznie nie piliśmy. Reszta nie odmówiła kropelki wódki. Lucjan i George chyba robili zawody, kto wypije więcej, bo dolewali sobie najczęściej. Rozmowy toczyły się, aż usłyszeliśmy, że na dole rozbrzmiała muzyka. Angelina wstała uradowana.

– W końcu grają! Idziemy potańczyć? – złapała Freda za dłoń i pociągnęła go w stronę parkietu.

Rudzielec w marszu dopił swój napój. Niektórzy byli już zawiani. Wszyscy po kolei zaczęli wstawać. Gdy Alex się podniosła, zachwiała się. Moody szybko złapał ją za nadgarstek.

– Alex, trochę zwolnij, dobrze? – powiedział do niej cicho.

– Spokojnie. Zaraz to wytańczę i będzie w porządku – uśmiechnęła się do niego.

George wystartował z prędkością światła, aż jego krzesło wywróciło się do tyłu. Poprosił Alex do tańca, a ta wzruszyła ramionami i uznała, że czemu nie. Moody zmrużył oczy i odprowadził ich wzrokiem. Samuel wstał i zaprosił mnie też. Zeszliśmy na dół. Profesor został na górze. Wsparł się łokciami o barierkę i obserwował nas z góry. Na parterze stoliki były rozstawione szeroko, a środek przeznaczony był jako sala taneczna. Grała szybka, skoczna muzyka i sporo ludzi bujało się do rytmów.

– Jakby co, mało razy tańczyłam – przyznałam.

– To żaden konkurs – Samuel wzruszył ramieniem. – Też niezbyt umiem.

Złapał mnie za dłoń i obrócił mną kilka razy. Już po kilku krokach zauważyłam, że bardzo dobrze tańczył. Próbowałam nadążyć za nim, ale co jakiś czas się myliłam. Przyjmował to bez mrugnięcia, po prostu kontynuując.

– Czemu akurat wisiorek serce? – zapytałam przy którymś obrocie.

– Mówiłaś, że Ci się podoba. Jednak nie? – spojrzał na mnie.

– Podoba mi się, ale czemu serce?

– Musiałem wymyślić coś na szybko, a to pasowało do obecnej sytuacji. Wolisz inny?

– Nie, ten jest dobry, ale… ech… – westchnęłam. – Dobra, nieważne.

Piosenka skończyła się. Ludzie stanęli na moment i zaczęli bić brawo kapeli. Zauważyłam, że Samuel podąża za kimś wzrokiem, ale gdy się obróciłam, nie widziałam na kogo konkretnie patrzył. Zaczęła się kolejna piosenka. Chłopak przeczesał palcami włosy i od razu złapał mnie za dłoń, zaczynając kolejny taniec. W tym czasie Lucjan próbował odbić Georgowi Alex. Pijani chłopacy zaczęli się sprzeczać, a ona próbowała ich uspokoić. Samuel wciąż uciekał gdzieś wzrokiem. Ja zerkałam na trójkę przyjaciół. Sytuacja wydawała się nieco zaogniać.

– Trzeba ich rozdzielić – powiedziałam, próbując ruszyć w ich stronę.

– Czekaj – Samuel pociągnął mnie za dłoń i przyciągnął blisko siebie. – Sabrina tu jest i na nas patrzy – powiedział cicho i w tym samym momencie pocałował mnie.

Poczułam na wargach jego ciepłe usta. Najpierw pocałował mnie delikatnie, wręcz niepewnie, jakby czekając na moją odpowiedź. Potem odsunął się odrobinę, a wtedy ja postawiłam wszystko na jedną kartę i również go pocałowałam. Przymknęłam powieki, oddając się upragnionej, acz w moim odczuciu dość nielegalnej przyjemności. Samuel objął mnie i już bardziej stanowczo pogłębił pocałunek. Nasze języki się zetknęły. Po moim ciele rozlewało się przyjemne ciepło. Miałam wrażenie, że miękną mi nogi. To wszystko miało być udawane… ale było takie miłe. Wsunęłam ręce pod jego marynarkę, obejmując go w pasie. Nie wiem ile to wszystko trwało, ale gdy się od siebie oderwaliśmy, patrzyłam na niego spod wpół przymkniętych powiek. Czułam się, jakbym wylądowała w zupełnie innym świecie. Uśmiechałam się sama do siebie. Błogą chwilę przerwała Sabrina, która wyrosła obok nas jak spod ziemi. Jej włosy miały krzykliwy, czerwony kolor i były częściowo natapirowane. Na sobie miała krótką spódniczkę w szkocką kratę, luźną, białą koszulkę z paroma dziurami, skórzaną kurtkę i glany. Żuła gumę, mlaskając przy tym głośno.

– Znajdźcie sobie pokój, gołąbeczki – powiedziała i próbowała złapać brata za policzek, ale szybko odtrącił jej rękę.

– Nikt Cie nie zapraszał – powiedział Samuel.

– Jasne, kurwa, oczywiście że nie, bo mnie się nie zaprasza. JA się wpraszam. Zawsze i wszędzie – skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrzyła się we mnie. Jej wzrok był oceniający. – Chyba nie sądziliście, że pójdziecie gdzieś beze mnie?!

– To nie ja zapraszałam na tę imprezę, bo to nie ja ją organizuje – odpowiedziałam. – Poza tym Ty i ja się nie kumplujemy, więc czemu miałabym…

– Więc tylko braciszek dostaje wychodne, a dla mnie nic? Tak mnie traktujecie? – bliźniaczka zaczęła wściekle potupywać nogą.

– Właściwie to jak się tutaj znalazłaś? – podrapałam się po policzku. Mój umysł wciąż był zamglony przez pocałunek. Myślałam niemal tylko o tym. –Przyszłaś z opiekunem?

Sabrina przewróciła oczami i zaśmiała się.

– Z opiekunem… Kurwa, jesteś naiwna jak nie wiem.

– Sabrinaaa! – Lucjan ruszył w jej stronę z szeroko otwartymi ramionami.

– Cicho Luci, teraz sobie rozmawiam z solenizantką. Klara, muszę cię porwać. Mam dla Ciebie mały prezencik. I nie przyjmuję „nie”.

Sabrina złapała mnie za nadgarstek. Samuel złapał ją, próbując uwolnić moją rękę. Alex szybko do nas podeszła. Czułam, że obserwuje nas ktoś jeszcze. Podejrzewałam, że to profesor patrzy na nas z góry. Stamtąd miał świetny widok na całą gromadkę. Nawet George podszedł bliżej, pytając co się dzieje.

– Dobra, nie róbcie afery – Sabrina przewróciła oczami. – Dwie minuty i wracamy. Tylko skoczymy do kibelka.

– Idę z wami, albo nie idziemy wcale – Alex wcisnęła się pomiędzy nas, łypiąc na dziury w koszulce Sabriny i jej miniówkę. – Moody nie pozwolił nam chodzić w pojedynkę.

Bliźniaczka powoli, ostentacyjnie przesunęła wzrokiem po Alex. W jej oczach pojawił się dziki błysk. Uśmiechnęła się szeroko.

– Świetny pomysł Alex. Dziewczyny, idziemy we trójkę.

Miałam złe przeczucie. Spojrzałam panicznie na Samuela, ale Sabrina już trzymała mnie i Alex, ciągnąc w stronę łazienki. Po drodze mrugnęła do jakiegoś starszego, dość przystojnego czarodzieja czekającego w kolejce do baru. Kopniakiem otworzyła drzwi do damskiej toalety i wepchnęła nas do środka, pakując się zaraz za nami. W tym samym czasie wykrzyknęła:

– Niespodzianka!