wtorek, 16 lutego 2021

125. Ważna decyzja i szlaban u Snape'a.

Zaraz po sobotnim śniadaniu, zawalczyłam z chęcią ucieczki do pokoju wspólnego i podenerwowana przystanęłam w przejściu pomiędzy Wielką Salą, a zejściem do lochów. Wypatrywałam Samuela. Zagadywanie go na oczach wszystkich nie było w moim stylu, a uważałam, że coś musimy wyjaśnić. No... jedna połowa mnie tak uważała. Druga była zawstydzona całą tą sytuacją i non stop krzyczała w mojej głowie, że powinnam się ulotnić. Przez pół poprzedniej nocy, rozkładałam w głowie na czynniki pierwsze to, co miało miejsce w pokoju chłopaka. Powtarzałam w myślach sytuację i analizowałam, dlaczego potoczyło się to właśnie w ten sposób. Doszłam wtedy do wniosku, że do tej pory Samuel nie okazywał mi uczuć gdy byliśmy sami, bo przecież ustaliliśmy, że tylko udajemy. Skąd mógł wiedzieć, że zaczynam widzieć to inaczej? Tak naprawdę był więc uczciwy i szarmancki, a ja bezsensu stresowałam się tym, jak on się zachowuje. Teraz gdy chłopak wiedział mniej więcej co myślę, faktycznie zrobił krok w moją stronę. Jak to sam powiedział, mam mówić mu czego chcę. W większości wypadków nie byłam oczywiście pewna tego, czego pragnę... przecież różne myśli pojawiały się pod wpływem chwili czy emocji. Tak czy siak, takie podejście napawało mnie optymizmem. Wczoraj, przez ten krótki moment czułam się, jakbym mogła mieć wszystko, czego zapragnę. Naprawdę sądziłam, że teraz wszystko się zmieni. Że będziemy mogli być całkiem normalną parą. Pyrites naprawdę mi się podobał, a jego dotyk nie był nachalny, gwałtowny ani nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie... Na samo wspomnienie tego, jak leżeliśmy razem, czułam, że robi mi się gorąco. A jednak dzisiaj rano, przywitał się ze mną tak jak zawsze. Jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Nie mogłam pozbyć się myśli, że może coś zrobiłam źle. Oczami wyobraźni już widziałam, jak Alex docina mi z tego powodu.

Zamiast się załamywać, chciałam zrozumieć sytuację. Samuel był zły za to, że przyłapał nas profesor Snape? Może miał jakieś nieprzyjemności z tego tytułu? Albo dla niego tak wyglądał normalny związek... Zamyślona oparłam się plecami o ścianę. Nie miałam zbyt wiele sposobności na porównanie naszego chodzenia z cudzym. Moi rodzice nie byli dobrym przykładem zdrowej relacji, Hermiona i Krum nadal się kryli, Angelina i Fred byli dość... wyuzdani i otwarci, Lucjan w ogóle do nikogo się nie przywiązywał i wszystko traktował jak zabawę, a Alex większość czasu ukrywała przede mną to z kim się spotyka. Teraz co prawda z Georgem byli momentami uroczy, ale ich nowa relacja była zbyt nagła i przez to dziwna. Nawet gdybym miała brać ich za przykład, jakoś nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby Samuel patrzył mi głęboko w oczy, sypał żartami z rękawa i mówił słodkie słówka. Był na to zbyt rzeczowy. Może więc wszystko było w porządku i niepotrzebnie panikowałam?

– Zobacz Sam, już się za Tobą stęskniła – usłyszałam roześmiany głos Sabriny. – Zawsze wiedziałam, że mój braciszek jest dobry w te klocki. Oczarowywanie mamy we krwi. Zaraz będzie chodziła za Tobą jak tresowany piesek.

Podniosłam wzrok i na moment wstrzymałam oddech. Samuel szedł korytarzem, zapisując coś w notesie. Bliźniaczka kroczyła obok niego, trzymając w ręce nadgryzione jabłko. Nie spodobało jej się, że brat zupełnie nie reagował na jej słowa, więc naumyślnie trąciła mu notes. Pióro chłopaka zrobiło długą krechę na papierze. Pyrites momentalnie przystanął i, wyraźnie zirytowany, zmierzył wzrokiem siostrę.

– Czego chcesz? – zapytał.

– Żebyś słuchał, gdy do Ciebie mówię. Ale mniejsza. Ktoś na Ciebie czeka. – Bliźniaczka uśmiechnęła się niewinnie, ugryzła jabłko i wskazała na mnie znacząco. Zaraz potem klepnęła brata w ramię i wyminęła nas, puszczając mi na odchodne oczko.

Samuel podążył wzrokiem tam gdzie wskazała. Gdy mnie zobaczył, złość na jego twarzy zelżała, choć nadal nie wyglądał na całkowicie wyluzowanego. Z trzaskiem zamknął notes, a potem nieco zdziwiony spojrzał na zegarek.

– Czekasz na mnie? Zazwyczaj spotykamy się później – zauważył, przyglądając mi się badawczo.

– Bo ja ten... – speszona uciekłam wzrokiem. Spanikowałam i w jednej chwili ten cały pomysł z rozmową wydał mi się idiotyczny. – Bo wczoraj... nie mieliśmy okazji się pożegnać... i ten... i ja...

– Rozumiem – westchnął Samuel. Schował do torby notes i w dwóch krokach znalazł się przy mnie. – I pewnie chcesz dokończyć to, co zaczęliśmy? – zapytał.

Dotknął ręką mojej talii i pochylił się, chcąc mnie pocałować.

– Nie – powiedziałam szybko, rumieniąc się.

Samuel, nieco zaskoczony, zatrzymał się w połowie drogi do moich ust. Podparł się ręką o ścianę i zawisł w tej pozycji, lekko przekrzywiając głowę.

– Nie? – zapytał.

Nerwowo przygryzłam wargę.

– Nie – powtórzyłam. – To znaczy tak, chciałabym... – wyjąkałam, patrząc na niego. – Chyba bym chciała... raczej tak... o ile Ty też chcesz... i...

Chłopak wziął głęboki wdech, odepchnął się od ściany i wyprostował. Stanowczym ruchem poprawił marynarkę mundurka, mimo tego że ubranie już wcześniej leżało na nim idealnie.

– Skoro nie wiesz czego chcesz, wrócimy do tematu, kiedy już się zdecydujesz. Może być? – powiedział spokojnie.

Kiwnęłam głową i nieśmiało przyglądałam mu się przez moment. Draco zawsze był zawiedziony lub zezłoszczony, gdy mu odmawiałam, ale po Samuelu nie było widać, by jakoś mu to przeszkadzało. Być może sprawnie ukrywał swoje emocje... albo po prostu wiedział, że i tak spanikuję i nie nastawiał się na nic. Cokolwiek nim kierowało, podobało mi się, że na mnie nie naciska. Mimo wszystko odczułam potrzebę wytłumaczenia mu mojej reakcji.

– Słuchaj Sam... – zaczęłam mówić, jednocześnie nerwowo wykręcając własne palce. – To nie tak, że nie chcę. Bardzo mi się podobało, ale po prostu nie po to przyszłam i zaskoczyłeś mnie, że chciałbyś tak teraz... Ja... Chciałam najpierw zapytać, czy nie masz żadnych nieprzyjemności w związku z tym, że profesor Snape nas przyłapał.

– Żadnych – chłopak wzruszył ramionami. Zerknął na moje ręce. – Profesor Snape nic przecież nie zobaczył. Zirytował się, że spraszamy ludzi spoza domu i że nie przestrzegamy ciszy, ale z tego co wiem, bywał już bardziej wkurzony. Nie odgrażał się jakoś szczególnie.

– To dobrze – odetchnęłam z ulgą. – Bałam się, że będziesz miał problemy przeze mnie...

– Niepotrzebnie się stresujesz.

Samuel złapał mnie za rękę i ścisnął ją, uniemożliwiając mi wykręcanie palców. Podniosłam na niego wzrok, bezwiednie wpatrując się w jego usta. Byłam pewna, że to zauważył. Płynnym ruchem, ponownie zbliżył się do mnie.

– Naprawdę uważasz, że gdyby przyłapali nas razem, miałbym z tego powodu kłopoty? – zapytał, stając tuż przede mną. – Związki w tym wieku to naturalna sprawa. Nie robimy nic nielegalnego.

– Trochę jednak tak, bo złamaliśmy kilka zasad... – powiedziałam cicho, czerwieniąc się.

– Na własne życzenie i świadomie, prawda? – Patrząc mi prosto w oczy, sięgnął do moich włosów i odgarnął kosmyk za ucho. – Jestem starszy i to logiczne, że oczekują ode mnie odpowiedzialności. Jestem więc odpowiedzialny. Nikt mi nie wmówi, że do czegoś mnie przymusiłaś. Odwrotnie też nie było. Jeśli ktoś będzie miał problem, zmierzę się z konsekwencjami.

– I nie martwisz się, że mogliby napisać do Twojego ojca? – zapytałam.

– Ojciec mi ufa – stwierdził od razu i spoważniał. – Nie przejąłby się głupim pismem ze szkoły. Ojciec wie, że do tej pory go nie zawiodłem i że zawsze zrobię to, czego ode mnie oczekuje. Bez względu na to, co sam o tym myślę – ostatnie słowa dodał nieco ciszej, a później na moment odwrócił wzrok.

– Jak pilnowanie Sabriny? – zapytałam.

– No na przykład.

– To nie brzmi zbyt pozytywnie – przyznałam i potrząsnęłam głową. – Nie samo pilnowanie, ale wiesz... to, że musisz robić rzeczy jakich od Ciebie oczekuje. Alex ma tak samo i wiecznie prowadzi to do spięć w jej rodzinie.

– Dlatego w moim wypadku na razie nic się nie zmieni – stwierdził i znów na mnie spojrzał. – Tak jest wygodniej. Twoja przyjaciółka jest bardzo emocjonalna i to jej szkodzi. Rozsądny człowiek sprawdza bilans zysków i strat i stawia na te pierwsze.

Kiwnęłam głową i zamyśliłam się. Przypomniało mi się, że kiedy proponował mi udawanie chodzenia, wspomniał też o jakichś zyskach i potencjalnej opłacalności. Uśmiechnęłam się do siebie. Wtedy nie potraktowałam tego poważnie, ale wychodziło na to, że mówił całkowicie serio. Coś sobie wyliczył i wynikiem byłam ja. Jaka była na to szansa?

– W sumie jak tak o tym teraz myślę, pochlebia mi, że w ten sam sposób wybrałeś mnie spośród tych wszystkich dziewczyn w Hogwarcie – powiedziałam, wciąż się uśmiechając.

– Czysta matematyka – mrugnął do mnie.

– A powiesz mi co brałeś pod uwagę? – zapytałam z zainteresowaniem.

– Wiele różnych czynników. Kilka już wymieniałem.

– A pozostałe? Co tam jeszcze było?

– Nie musisz wszystkiego wiedzieć – pochylił się i złożył na moich ustach pocałunek. – Uwierz, wyjdzie Ci to na dobre – szepnął.

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Pod wpływem chwili, postanowiłam go przytulić. Ostrożnie objęłam go w pasie i przylgnęłam do niego, zamierając na moment. Samuel nie pozostał bierny, ale poczułam, że już po chwili podnosi rękę, by spojrzeć na zegarek. Chyba jednak się spieszył, a ja go tak zagadywałam. Zazwyczaj spotykaliśmy się popołudniu, ale dotarło do mnie, że przecież może nie być żadnego „później”. Czekał mnie dzisiaj szlaban, a znając profesora Snape’a, mogłam tylko pomarzyć o tym, że zostanie mi choć trochę czasu wolnego. Gdybym zaś teraz nie pojawiła się w umówionym miejscu, chłopak mógłby pomyśleć, że go wystawiłam. Choć najchętniej nie wychodziłabym z jego objęć, w końcu puściłam go i odsunęłam się.

– Już Ci więcej nie zajmuje czasu, ale jakbym później nie przyszła, nie złość się proszę – powiedziałam szybko i wspięłam się na palce, by cmoknąć go w policzek.

– Masz inne plany? – spojrzał na mnie czujnie.

– Raczej przymusowy szlaban z profesorem Snape’m... Mówiłeś, że Tobie nic nie zrobił. Na mnie był wściekły... Kategorycznie zabronił mi pojawiać się w waszym domu. – Nerwowo podrapałam się po przedramieniu. – A przez to co podrzuciła Sabrina, myślał, że chcieliśmy... no wiesz... – odchrząknęłam – kochać się.

– A nie tego chciałaś?

– No nie wiem. To nie za szybko? – zerknęłam na Samuela nieco spanikowana. – Nigdy jeszcze nie miałam chłopaka, a z Alex nie mam co brać przykładu. Złamano jej serce i non stop mi powtarza, że Ty mi zrobisz to samo.

Ślizgon na moment przymrużył oczy. Skrzyżował ręce na piersi.

– Skąd taki pomysł?

– Mogę tylko zgadywać – wzruszyłam ramionami, a potem westchnęłam. – Pewnie jest teraz uprzedzona do wszystkich chłopaków. Poza Georgem Weasleyem – prychnęłam. – I wiesz, myśli, że robi dobrze. Tak jak Sabrina, gdy próbuje Cię niańczyć.

– Już myślałem, że to właśnie Sabrina jej coś nagadała. To by było w jej stylu.

– Przecież za każdym razem nam kibicuje – zdziwiłam się.

– Tak myślisz? – Samuel uśmiechnął się z pobłażaniem, a potem poklepał mnie po głowie. – Tylko poczekaj. Jak będzie mieć to czego chce, zmieni taktykę o sto osiemdziesiąt stopni.



***



Popołudniu Alex odbiło. Gdyby nie profesor Snape, możliwe, że przyjaciółka, na spółkę ze swoim nowym chłopakiem, zaatakowałaby Sabrinę. Co prawda nie sądziłam, żeby mogli realnie zrobić jej krzywdę, ale osobiście wolałam unikać takich konfrontacji. Tym bardziej, że historia z peleryną nie trzymała się kupy. Im więcej o tym myślałam, tym bardziej byłam pewna, że przecież po tym jak Sabrina była u nas w sypialni, Alex przetrząsnęła wszystkie swoje rzeczy. Gdyby peleryna już wtedy znalazła się w jej kufrze, na pewno by ją odnalazła. Przyjaciółka nie chciała jednak słuchać wyjaśnień. Gdy Mistrz Eliksirów rozdzielił naszą czwórkę, Alex złapała Georga za rękę i z bojową miną, ruszyła przodem w stronę gabinetu. Szłam za nimi. Spojrzałam przez ramię, ukradkiem obserwując, jak Sabrina potulnie oddaje część garderoby nauczyciela. Mogłam się założyć, że gdyby pelerynę trzymał ktoś z nas, nauczyciel odjąłby nam z dwieście punktów. Ślizgonom zawsze wszystko uchodziło na sucho... Zmarszczyłam brwi.

– A wiecie, że Samuel nie dostał żadnej kary za wczoraj?... – powiedziałam cicho w stronę Alex i Georga.

Spojrzałam na nich i zrozumiałam, że nawet mnie nie słuchają. Ich niewinne buziaki szybko przerodziły się w pełne pasji pocałunki. W jednej chwili Alex złapała George’a za krawat i przyparła do ściany. Zachowywała się tak, jakby zupełnie zapomniała, że stoimy teraz w lochach i za pół minuty zaczynamy szlaban. George uniósł ręce w obronnym geście, ale jakoś specjalnie się nie opierał. Otworzyłam szeroko oczy i zmieszana złapałam przyjaciółkę za łokieć, gorączkowo próbując odciągnąć ją od chłopaka. Udało mi się w ostatniej chwili. Profesor Snape wyłonił się zza rogu i momentalnie stanął w miejscu, niebezpiecznie mrużąc oczy. Minę miał taką, jakby doskonale wiedział co się tutaj działo i jakby nas z tego powodu oceniał. Puściłam łokieć Alex i ukryłam ręce za plecami. Mężczyzna milczał przez moment, później zaś westchnął w taki sposób, jakby ten szlaban był dla niego karą. Przeszedł centralnie pomiędzy George’m i Alex i sięgnął do klamki, energicznym ruchem otwierając drzwi.

– Do środka – syknął.

Kolejno wtoczyliśmy się do ponurego gabinetu, stając tam w rządku z minami jak na ścięcie. Sabrina szła jako ostatnia. Na palec nawijała żutą przez siebie gumę, a później wpychała ją z powrotem do ust, by zrobić balona. Jej ciekawski wzrok przeskakiwał z przedmiotu na przedmiot, jakby czegoś szukała. Byłam pewna, że próbuje wykorzystać nadarzającą się okazję, żeby w jakiś sposób poznać sekrety nauczyciela. Szybko zauważyła coś, co bardzo ją zainteresowało. Na biurku, tuż obok stosu prac domowych do sprawdzenia, leżał srebrny kałamarz pokryty zdobieniami w kształcie węży. Tuż obok niego leżało kacze, zielone pióro ze srebrną stalówką. Sabrina, jakby nigdy nic, podeszła do biurka nauczyciela i podniosła pióro, oglądając je z przesadną uwagą. Gdy to zrobiła, Alex syknęła cicho i momentalnie złapała się za skroń. George od razu objął swoją dziewczynę i zaczął pytać, czy wszystko w porządku. Sabrina spojrzała na Alex, a później na pióro. W jej oczach widać było błysk. Zaczęła dotykać przedmiot na różne sposoby, jakby w ten sposób próbowała wywołać kolejną reakcję.

– Pyrites, odłóż to. W tej chwili – powiedział Snape i z trzaskiem zamknął drzwi.

– Tak jest profesorze.

Sabrina przybrała pokorną minę i z namaszczeniem odłożyła przedmiot, pozostawiając go jednak w widocznym miejscu. Potem stanęła obok mnie. Nauczyciel okrążył biurko i stanął za nim. Zerknął na blat, poprawił ułożenie pióra, a następnie spojrzał na nas z góry. Jedno mrożące krew w żyłach spojrzenie wystarczyło, by George przestał obejmować Alex i wyprostował się. Przyjaciółka zamrugała kilkukrotnie, ale chyba było już jej lepiej. Równie dobrze mogła nie chcieć okazywać swojej chwilowej słabości przy profesorze. Wyraźnie unikała spoglądania na niego.

Snape splótł ręce za plecami i przerwał milczenie.

– Weasley, Lamberd, Amber... Za nieregulaminową napaść na ucznia Slitherinu odejmuję waszej trójce po dziesięć punktów. Naprawdę wspaniały pokaz gryfońskiej solidarności – zakpił. – Jak atakować, to trzech na jednego.

– Nie napadliśmy jej – syknęła Alex.

– Twierdzisz, że się mylę, Lamberd? – Snape zmrużył oczy. – Sytuacja była jasna. Wasza trójka miała wyciągnięte różdżki. – Spojrzał na mnie. – Panna Amber na pewno chętnie wam przypomni, co mówi regulamin szkoły na temat używania zaklęć na korytarzu.

– Nie powinniśmy czarować poza klasą, ale profesorze, ja próbowałam to załagodzić! – pisnęłam. – Tylko dlatego wyciągnęłam broń.

– Czyli potwierdzasz, że sytuacja mogła eskalować – Snape stwierdził beznamiętnie.

Alex chciała coś powiedzieć, ale – najpewniej mając w pamięci szlaban z profesorem Moody’m - ugryzła się w język i zacisnęła pięści. George w ogóle stał cicho, błądząc wzrokiem po posadzce. Widać było, że też jest podirytowany. To on jako pierwszy wyciągnął broń i pewnie gdyby tego nie zrobił, nauczyciel nie zastałby nas w tej sytuacji. Sabrina natomiast wydawała się wyluzowana. Patrzyła prosto na opiekuna swojego domu, uśmiechają się niewinnie i w milczeniu słuchała naszej wymiany zdań.

– Do niczego by nie doszło... – powiedziałam, już nieco mniej wojowniczym tonem.

– Chcesz się ze mną sprzeczać? – Snape przyszpilił mnie spojrzeniem. – Dobrze. Minus dziesięć punktów.

Miałam ochotę mu odpowiedzieć, ale wiedząc o jego zaciętości, zacisnęłam usta i skruszona opuściłam wzrok. Snape patrzył na mnie długo, a później przeniósł wzrok na pozostałych. Nikt już się nie odezwał. Profesor wydawał się tym usatysfakcjonowany. Zaraz jednak jakby sobie o czymś przypomniał. Zerknął na trzymaną w ręce pelerynę i niedbale rzucił ją na biurko.

– Druga sprawa. Czyj to był pomysł? – syknął.

Wszyscy patrzeliśmy na pelerynę, ale nikt z nas nie wiedział co właściwie mielibyśmy powiedzieć. Gdy Alex na nią spojrzała, zmrużyła oczy, jakby znów zabolała ją głowa.

– To jakaś durna zabawa? Chcieliście zrobić sobie ze mnie żarty, czy tak? – drążył Snape. Pochylił się do przodu i oparł rękoma o blat. – Daję winnemu dziesięć sekund na przyznanie się. Dziewięć. Osiem. Siedem... – odliczał, wyraźnie cedząc każde słowo.

– To Sabrina – szybko powiedział George, nim Snape doszedł do trzech. Rudzielec łypnął na ślizgonkę.

– Pochlebiasz mi, bo pomysł jest świetny, ale niestety to nie ja. Alex mi to dała – Sabrina patrzyła prosto w czarne oczy Snape’a, jakby tylko czekała na jego reakcję.

Twarz mężczyzny przypominała jednak nieruchomą, acz złowrogą maskę. Jego mrożące krew w żyłach spojrzenie utkwiło się w Alex.

– Ktoś mi to podrzucił! – powiedziała szybko przyjaciółka. – A ja tylko chciałam wiedzieć kto. Nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego!

– Słyszał profesor o psychofanach? – Sabrina odrzuciła włosy do tyłu i skrzyżowała ręce przed sobą. – Są tak zafascynowani kimś, że wykradają jego przedmioty, żeby móc się nimi otaczać... Łakną każdej chwili z obiektem swoich westchnień. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że chyba ktoś w szkole się w profesorze zakochał i to tak na poważnie...

– Nadal twierdzę, że to Sabrina – wtrącił się George. Oskarżycielsko wycelował palcem w ślizgonkę. – Zaciągałaś się zapachem peleryny. Wszyscy to widzieli!

Na samo wspomnienie ja i Alex skrzywiłyśmy się. Sabrina tylko się zaśmiała.

– Dość! – warknął Snape, prostując się. – Nie mam ochoty słuchać takich bredni.

Mężczyzna dotknął palcami nasady nosa i na moment przymknął oczy, myśląc intensywnie. Jakby bezwiednie, dotknął się w okolicy żeber i potarł to miejsce. Zaraz potem otworzył oczy, chwycił pelerynę i w kilku krokach znalazł się przed rozpalonym kominkiem. Ku naszemu zaskoczeniu, wrzucił tam odzienie. Czarny materiał stopniowo zajął się ogniem. Mężczyzna patrzył w płomienie i powiedział oschle:

– Resztę popołudnia spędzicie na czyszczeniu kociołków. Cała czwórka.

Wiedziałam, że czeka nas szlaban, więc decyzja nauczyciela nie była dla mnie zaskoczeniem. Ostatecznie bez odrobiny marudzenia wylądowaliśmy w sali do eliksirów. Profesor Snape machnięciem różdżki przywołał stos starych, dawno nie czyszczonych kociołków, których dno pokrywała gruba warstwa mazi lub przypalone resztki źle rozdrobnionych składników. Zaraz potem zamierzał wrócić do biurka, by kontynuować sprawdzanie prac, które przyniósł sobie z gabinetu.

Wszyscy doskonale znaliśmy zasadę, że na szlabanie nie można używać magii. Wszyscy, poza Sabriną. Dziewczyna nie oponowała przeciwko karze chyba właśnie dlatego, że spodziewała się ułatwienia. Praktycznie od razu chwyciła za różdżkę i wypowiedziała zaklęcie. Udało jej się wyczyścić zaledwie jeden kociołek, a profesor Snape zmaterializował się obok niej, trzymając przed sobą wyciągniętą rękę.

– Pyrites, różdżka – powiedział.

– Profesorze, przecież mamy je wyczyścić – dziewczyna rozłożyła ręce. – Różdżka jest mi potrzebna.

– Doprawdy? Ja widzę, że masz jeszcze ręce, Pyrites.

Sabrina przewróciła oczami. Alex i George zaśmiali się cicho. Ja pokręciłam głową z dezaprobatą. Profesor usłyszał śmiechy, dlatego dla pewności i nam odebrał różdżki. Później rzucił jeszcze jedno, złowrogie spojrzenie i wrócił do biurka.

Sabrina stała obrażona, wpatrując się w kociołek w taki sposób, jakby myślała, że wzrokiem da się coś z nim zrobić. Ja po prostu podwinęłam rękawy i by mieć to za sobą, zabrałam się za szorowanie. George wybrał kociołek i razem z Alex poszli w najdalszy kąt sali, by wspólnie zająć się czyszczeniem. Słysząc szmer rozmów, zerknęłam podejrzliwie w ich kierunku. Wyglądali jakby dobrze się bawili. George co chwilę cicho żartował, zaś przyjaciółka wykorzystywała każdy możliwy moment, by w jakiś sposób go dotknąć, choćby to miało być zwykłe trącanie łokciem, czy niby przypadkowe smyrnięcie jego ręki. Dziwiłam się, że po raz kolejny Alex w krótkim czasie zmieniła nastawienie do rudzielca. Czy to wina hormonów? Miewała wahania nastroju i szybko wpadała w złość, ale w te stronę jeszcze nigdy to tak nie działało. Zaczynałam się o nią naprawdę martwić.

Postanowiłam, że zapytam Sabrinę, co miała na myśli, kiedy razem kłócili się na korytarzu. Dziewczyna zdawała się wiedzieć więcej niż ja. Nie byłam pewna na ile to jej własne wymysły, a na ile faktyczna spostrzegawczość, ale póki nie znałam jej wersji wydarzeń, nie mogłam ocenić prawdopodobieństwa. Gdy spojrzałam w stronę ślizgonki, zauważyłam, że nie stała już przy kociołku. Niby przypadkiem, błyskawicznie rozpięła górne guziki koszuli mundurka i poluźniła krawat, a później zmysłowym krokiem podeszła do biurka profesora. Jakby nigdy nic, oparła się dłońmi o blat, powoli, głęboko pochylając się.

– Profesorze?

Otworzyłam szeroko oczy. Snape na pewno zauważył, gdy się zbliżała, ale do samego końca wzrok miał utkwiony w pergaminach, które nagminnie kreślił. Niestety ignorowanie jej nie sprawiło, że odeszła. W końcu podniósł wzrok, a na twarzy mężczyzny pojawił się grymas niezadowolenia. Snape błyskawicznie sięgnął po różdżkę i jednym zaklęciem zapiął koszulę dziewczyny aż po samą szyję. Drugi z czarów zacisnął krawat zdecydowanie zbyt mocno. Ślizgonka stęknęła i wyprostowała się gwałtownie, odciągając materiał od krtani, ale nie odeszła od biurka.

– Pyrites, kociołki są tam – powiedział oschle Snape.

– Chciałam tylko zadać kilka pytań – Sabrina zrobiła słodkie spojrzenie.

– Nie czas na to. Przypominam, że masz teraz szlaban – profesor rzucił znudzonym tonem i wrócił do kreślenia po testach. – Jeśli masz pytania odnośnie lekcji, możesz zostać któregoś dnia po zajęciach...

– Dlaczego spalił Pan pelerynę? – Sabrina zapytała bezceremonialnie.

Snape na moment przerwał pisanie, ale nie podniósł wzroku na dziewczynę. Odchrząknął znacząco, sugerując jej, że powinna odejść póki może i kontynuował swoje zajęcie.

– Nie była zniszczona – drążyła Sabrina, bawiąc się kosmykiem czerwonych włosów. – Właściwie nic jej nie dolegało... Nawet jeśli ktoś ją profesorowi ukradł, mógł jej Pan używać.

– Pyrites, minus pięć punktów za wścibskość – zawyrokował nauczyciel. – Nie wiem co sobie ubzdurałaś, ale peleryna nie należała do mnie. – Snape spojrzał na dziewczynę beznamiętnie. – I skoro nie była też wasza, to nie Twoja sprawa co się z nią stało, prawda? Nie potrzebuję w szkole takich rekwizytów.

Sabrina wydęła usta, wyraźnie niezadowolona z odpowiedzi nauczyciela, ale pokornie kiwnęła głową.

– Skoro już zaspokoiłem Twoją ciekawość, natychmiast wracaj do czyszczenia – powiedział, opierając łokieć o blat i dotykając palcami skroni. – Chyba nie chcesz spędzić na szlabanie całego tygodnia?

– Oczywiście, że nie, profesorze – odpowiedziała nad wyraz grzecznie.

Niezadowolona ślizgonka wróciła do kociołka. Spojrzała do środka z obrzydzeniem. Ja kończyłam szorować już drugi. Widziałam, że Sabrina kompletnie sobie nie radzi, więc podeszłam do niej i rzuciłam kilka sugestii jak ma wykonać robotę jak najszybciej.

– To jak skrobanie zaschniętej patelni – powiedziałam do niej cicho.

– A skąd do cholery mam wiedzieć jak się skrobie patelnię – przewróciła oczami.

– Nigdy nie zmywałaś? – zdziwiłam się.

– A Ty zmywałaś? Od tego jest służba. Ja pierdolę... – zirytowana Sabrina usiadła na skraju ławki i założyła nogę na nogę. Wpatrzyła się w profesora. – Przyznam Ci się, że nic nie mówiłam na ten szlaban, bo liczyłam, że będzie na co popatrzeć, ale Snape nawet na nas nie zerka. W ogóle jest jakiś markotny. Biedaczek... Zupełnie jakby coś go gnębiło. O czym może tak myśleć?...

Ukradkiem zerknęłam na profesora. Mężczyzna co jakiś czas rzucał krótkie spojrzenia w stronę Alex i Georga, szczególnie wtedy, gdy szmer ich szeptów dolatywał do jego uszu. Z każdym kolejnym spojrzeniem, jego wzrok stawał się coraz bardziej surowy. Był na granicy i raczej wolałabym, żeby nie wybuchnął. Tak czy siak, nie odniosłam takiego wrażenia, jakie miała Sabrina. Znów coś nadinterpretowała?

– Może jeszcze tego nie rozumiesz, ale to dobrze, jeśli profesor na nas nie patrzy – powiedziałam tonem oczywistości. – I nie wygląda markotnie. Nie bardziej niż zwykle. Pewnie mu przeszkadza, że musi nas niańczyć – uznałam, wzruszając ramionami. – Albo martwi się tamtą misją, przez którą opuścił zajęcia.

– Jaka misja? – Sabrina momentalnie zainteresowała się. Przylepiła gumę pod ławką i pochyliła się w moją stronę. – Zaraz, zaraz... Czyżby panienka mojego brata wiedziała coś, czego ja nie wiem?

– Ja jestem jego dziewczyną, a nie panienką... – mruknęłam.

– To jest to samo. Gadaj! – syknęła niecierpliwie.

– Panienka brzmi obcesowo! – oburzyłam się. Skupiłam wzrok na czyszczonym kociołku.

– Kurwa, dziecinko – Sabrina złapała mnie za krawat i przyciągnęła do siebie. Jej oczy błysnęły czerwienią. – Nie denerwuj mnie, tylko mów co wiesz. Co to za misja? – Przekrzywiła głowę.

– Wiem tylko, że misja – jęknęłam, próbując oderwać jej rękę od mojego krawata i odepchnąć dziewczynę od siebie. – Dziwne, że wam nie powiedzieli. Profesor Moody mówił, że Snape miał zlecenie od dyrektora i dlatego nie było go na zajęciach. Sama się go spytaj, jak tak bardzo chcesz wiedzieć.

– A uwierz, że to zrobię – Sabrina puściła mój krawat i wygładziła go.

Nagle jakby przybyło jej chęci do życia. Pełna entuzjazmu, zgrabnie zeskoczyła z ławki i już miała ruszyć w stronę biurka profesora, ale ten sam postanowił zrobić obchód. Snape szedł twardym krokiem, wyprostowany i z rękoma za plecami, a jego czarna szata lekko unosiła się przy każdym ruchu.

– Amber, nie czas na pogaduszki – syknął ostrzegawczo.

– Przepraszam.

Pochyliłam głowę, skupiając się na pracy. Sabrina na widok zmierzającego do nas nauczyciela, uśmiechnęła się szeroko i poprawiła fryzurę. Mężczyzna wyminął ją, jakby nie istniała i stanął przy naszych kociołkach, rzucając na nie krytyczne spojrzenie.

– Co to ma znaczyć? – zapytał. Po minie widać było, że nie był zadowolony z ilości wykonanej pracy.

– Profesorze, pracujemy – Sabrina doskoczyła do kociołka i żeby zapunktować, udała jak bardzo się niby stara. – Dla Pana zdzieram sobie świeżo malowane paznokcie.

– Prędzej strzępisz język. Oczekuję efektów – powiedział bardzo powoli. – Czy któreś z moich poleceń było niejasne? A może kara się nie podoba?

– W żadnym wypadku, profesorze – Sabrina zrobiła przymilną minę i z błyskiem w oczach, dodała przyciszonym głosem – Jeśli mam być szczera, po postu trochę mnie rozprasza, że ta dwójka się tak mizdrzy. – Ruchem głowy wskazała na kąt pomieszczenia. – To chyba niezbyt profesjonalne z ich strony.

– Nie jestem ślepy, Pyrites – mruknął Snape. Obrócił się na pięcie i niczym czarna, złowroga chmura zbliżył się do pary. – Weasley! Lamberd! Widzę, że uwielbiacie okazywać mi brak szacunku. Waszym zdaniem to szlaban czy cholerna randka? W tej chwili się rozsiądźcie.



***



Tak jak się spodziewałam, na szlabanie siedzieliśmy do późna. Ostatecznie gdy profesor Snape skończył sprawdzać zaległe zadania, wrócił do siebie, a pilnowanie nas przypadło Filchowi. Wcale mnie to nie dziwiło, bo kto chciałby spędzać sobotnie popołudnie na pilnowaniu uciążliwych uczniów? Różdżki oddano nam dopiero po wszystkim. Sabrina momentalnie wyparowała, a my wróciliśmy zmęczeni do wieży gryffindoru, gdzie jak zwykle toczyła się niewielka impreza. Po przejściu przez obraz, poczułam na sobie spojrzenie Angeliny i Freda. Dzisiaj rozstaliśmy się w dziwnej atmosferze. Alex zupełnie nie przejęła się tym, że tamta dwójka oczekiwała przeprosin. Widząc ich miny, po prostu pocałowała George’a na pożegnanie i poszła ze mną do sypialni.

– Nic im nie powiesz? – zapytałam, gdy byłyśmy już w pokoju. – Oskarżałaś ich o ten dziwny kawał.

– Nie mam ochoty im tego tłumaczyć. Z resztą oni nie raz o coś mnie oskarżali – przyjaciółka zaczęła zbierać rozrzucone rzeczy i pakować je do kufra.

– Ostatnio też Cię przeprosili – zauważyłam. – Choć sama nie wiem, czy to się liczy, po tym do czego Cię zmusili.

– No właśnie. Jeśli podliczyć wszystkie popieprzone rzeczy, oni zrobili ich więcej.

Rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt nie słyszy naszej rozmowy.

– A... wiesz... – zapytałam cicho. – Zdjęcia?

– Klara, wiesz, że wtedy to ona zaczęła – Alex przewróciła oczami i rzuciła się na łóżko. – Na Merlina, nie mam siły... Jeszcze ten pieprzony Snape musiał się nas uczepić! Ciągle mu coś nie pasowało. Odjął nam z pięćdziesiąt punktów za samo szorowanie.

– Może gdybyś nie romansowała w trakcie szlabanu, byłby łagodniejszy – skomentowałam.

– Po prostu skurwiel zazdrości, że inni mają życie seksualne – Alex ze złością uderzyła w poduszkę. – Tylko spójrz na niego. Ten haczykowaty nos... ziemista cera, jakby żył w tym lochu od setek lat. W ogóle jest obleśny – przyjaciółka raz za razem uderzała w poduszkę. – Założę się, że na pewno jest jakiś chudy i żylasty... i... – syknęła z bólu i złapała się za skroń.

– Alex! – doskoczyłam do jej łóżka i złapałam ją za rękę.

– Kurwa, znowu głowa mi pęka... – jęknęła i opadła na plecy, masując skroń.

– Może powinnaś iść do pielęgniarki? – zapytałam zmartwiona. – To nie jest normalne.

– Poszłabym, gdyby nie przechodziło, ale to przychodzi i odchodzi. Atakuje w losowych momentach i to zwykle przez krótką chwilę.

– Na szlabanie też to miałaś... – zastanowiłam się. – I w gabinecie. Może to jakiś zapach Cię uczula? Może od wilgoci?

– To by nie miało sensu. Pasuje do lochów, ale miałam to też w innych okolicznościach. Prędzej chodzi o za mało świeżego powietrza, czy coś. Z resztą, nic mi przecież nie będzie – mruknęła Alex, przekręcając się na drugi bok.

– Ale gdyby Ci się pogorszyło, powiesz? Obiecaj, że tak.

– Jeny, Klara... Jak zacznę się tym na poważnie martwić, to wtedy się dowiesz, okej? To może być zwykła migrena.

– Oby nie. Słyszałam, że migreny nie da się wyleczyć.

Wróciłam na łóżko i próbowałam sobie przypomnieć od kiedy Alex ma te ataki. Jeśli dobrze pamiętałam, wszystko zaczęło się po wieczorze w bibliotece. To było niemożliwe, żeby tak długo gnębił ją nadmiar wiedzy. Może znów dotykała jakieś zakazane książki i w ten sposób zaraziła się klątwą? Takie rzeczy się zdarzały. Uznałam, że jeśli stan ten będzie się utrzymywać, wypytam profesora Moody’ego. Mężczyzna znał czary o których istnieniu nie miałam pojęcia. Jeśli mogło mieć to podłoże magiczne, to on na pewno odpowiedziałby na moje pytanie.



***



Sobotnie spotkanie nie wypaliło, więc w niedzielę postanowiłam poszukać Samuela. Weszłam do pokoju życzeń. Przez dłuższą chwilę kluczyłam w labiryncie nikomu niepotrzebnych rupieci, w końcu odnajdując drogę do małego, tajnego laboratorium Pyritesa. Tak jak się spodziewałam, chłopak był w środku. To czego się nie spodziewałam, to fakt, że zbierał swój alchemiczny sprzęt. Byłam pewna, że mnie usłyszał, bo na moment znieruchomiał. Mimo wszystko nawet nie spojrzał w moją stronę, całkowicie skupiony na tym co robił. Szybko podeszłam bliżej, uśmiechając się od ucha do ucha. Stanęłam po jego prawej i dotknęłam jego ramienia, a gdy na mnie zerknął, wspięłam się na palce, chcąc pocałować go na przywitanie. Samuel w ostatniej chwili, niby przypadkiem obrócił twarz, przez co cmoknęłam go jedynie w policzek. Krótko się uśmiechnął, a zaraz po tym westchnął.

– Wybacz, trochę jestem zajęty – stwierdził i wrócił do rozmontowywania misternej konstrukcji pełnej szklanych rurek, probówek i innych elementów.

– Nie szkodzi. Nie będę przeszkadzać.

Zadowolona cofnęłam się do stolika, zdjęłam torbę i usiadłam na krześle. Chwilę wpatrywałam się w blat. Nie wyciągnęłam jednak książek. Zamiast tego przekręciłam się na siedzisku, położyłam brodę na oparciu krzesła i rozmarzona wpatrywałam się w Samuela. Przez dłuższą chwilę obserwowałam, jak jego smukłe palce z najwyższą starannością i obeznaniem rozkładają wszystko na czynniki pierwsze. Jak segregują buteleczki i elementy. Układają wszystko według systemu. Było w tym coś hipnotyzującego. To chyba dotyczyło każdego, kto wiedział co robi. W tym wypadku jednak, nie mogłam pozbyć się myśli, że te ręce całkiem niedawno błądziły po mojej skórze. I że choć z jednej strony, wywoływało to u mnie dziwne poczucie winy, z drugiej było czymś, czego znów chciałam doświadczyć. Czego nie mogłam się doczekać. Czując na dole przyjemne mrowienie, poruszyłam się niespokojnie na krześle.

– Zdecydowałam – wypaliłam nagle.

Brunet powoli przekręcił głowę i spojrzał na mnie spokojnie.

– Słucham? – zapytał.

– Zdecydowałam się – powiedziałam już nieco mniej pewnie. Czułam jak moje policzki się czerwienią. Serce zaczęło mi walić jak szalone.– No wiesz... żeby kontynuować...

– Chyba jednak nie jesteś przekonana – zauważył.

– A właśnie myślę, że jestem... – powiedziałam jeszcze ciszej i nieśmiało opuściłam wzrok. – Ale głupio tak... o tym mówić...

Brunet na moment wpatrzył się we fiolki, ale ostatecznie zostawił wszystko na blacie i podszedł do mnie. Podniosłam na niego wzrok. Serce nadal biło mi szybko. Stresowałam się. Przeszło mi przez myśl, że może jednak naprawdę tego nie chcę. Może miał rację. Może to głupia decyzja... Te myśli zniknęły w momencie, gdy nasze usta się zetknęły.

Samuel podparł się ręką o stolik, pochylił nade mną i pocałował mnie. Jego język naparł na moje wargi, wdzierając się do środka. Nie pozostałam mu dłużna, niemal od razu wyłapując rytm pocałunków. Przymknęłam powieki skupiając zmysły na tym, co się właśnie działo. Chłopak dotknął palcami mojej szyi, delikatnie ją pogładził i zatrzymał się na krawacie. Zdecydowanym ruchem poluźnił go i przekręcił do tyłu. Sprawnie odpiął pierwsze guziki mojej białej koszuli i bez ostrzeżenia wślizgnął się pod materiał, przesuwając dłonią w stronę obojczyka. Oderwaliśmy się od siebie. Spojrzałam na chłopaka zaskoczona. Patrząc mi prosto w oczy, bez słowa odchylił materiał koszuli, a później zsunął ramiączko i złożył na mojej skórze mokry pocałunek. Poczułam przyjemny dreszcz. Gdy jego wargi przesunęły się niżej, zawstydzona naciągnęłam koszulę z powrotem na miejsce. Chłopak uśmiechnął się i wyprostował.

– Nie podoba się?

– Podoba... – mruknęłam, wpatrując się we własne kolana.

– Więc o co chodzi? Rozmyśliłaś się?

O co mi chodziło? Nie rozumiałam, czemu mu przerywam, skoro naprawdę mi się podobało. Chciałam przecież tego. Było dokładnie tak, jak mówiła Alex. Czułam, że moje ciało pragnęło dotyku. Podniosłam wzrok na Samuela i potrząsnęłam głową. Mimo wszystko nie ruszył się z miejsca.

– Nie rozmyśliłam się – powiedziałam.

Nadal na mnie patrzył. Nie wiedząc jak jeszcze mu to okazać, odsłoniłam ramię i zawstydzona odwróciłam wzrok. Samuel od razu złapał mnie w pasie i podniósł do góry. Zaskoczona wstałam, nie wiedząc do czego zmierza. Posadził mnie na stoliku, dzięki czemu nie musiał się tak schylać. Odepchnął krzesło na bok, stanął przede mną i pocałował.

– Nie każ mi zgadywać – szepnął mi do ucha. – Podoba mi się, gdy wiesz czego pragniesz. Nawet jeśli wstydzisz się tego przyznać.

– Ale ja jeszcze nie wiem co lubię... – odpowiedziałam równie cicho.

– Zatem to sprawdzimy.

Samuel znowu mnie pocałował. Jego smukłe palce do końca rozpięły moją koszulę. Ręce znalazły się na moich biodrach. Przysunął mnie do siebie, a ja rozsunęłam nogi, by zmniejszyć dystans między naszymi ciałami. Wraz z pocałunkami naparł na mnie tak, że lekko przechyliłam się do tyłu. Oparłam się rękoma o blat. Dłonie chłopaka przesunęły się po moim brzuchu i żebrach, docierając aż do piersi. Ścisnął je przez stanik. Zaczął masować okrężnymi ruchami. Oderwał się od moich ust, pocałował mnie w ich kącik, a później w policzek i ucho. Krok po kroku obcałował szyję i dekolt, czasem jedynie przesuwając wargami, czasem przez chwilę ssąc moją skórę. W międzyczasie jedna jego ręka wylądowała na moim kolanie. Przesunął nią wyżej i głaskał mnie po udzie. Oddychałam głęboko. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Że na granicy poczucia wstydu, wyczekiwałam każdego ruchu z niecierpliwością i ekscytacją. Przez cały ten czas zastanawiałam się, co tak naprawdę lubiłam. Wszystko co robił, było przyjemne, ale w moich wspomnieniach była tylko jedna, silniejsza rzecz. Orgazm. Do tej pory osiągałam go tylko w jeden sposób i to w dziwnych okolicznościach.

Zerknęłam w dół na dłoń Samuela. Była zupełnie inna od dłoni profesora Moody’ego. Młodsza, smuklejsza, bardziej gładka. Zastanawiało mnie, czy będzie potrafił to samo. Jeśli coś lubiłam, to chyba musiało być właśnie to, prawda? Przygryzłam wargę. Nie mogąc wytrzymać napięcia, przysunęłam biodra jeszcze bliżej, aż wyczułam uwięzioną w spodniach bruneta, nabrzmiałą męskość. Jego ręka wciąż pozostała na udzie, jakby tylko czekał, aż dam mu znak. Tylko jak to powiedzieć? Znów wyszeptać, by mnie tam dotknął?

Po chwili namysłu, drżącą ręką złapałam go za nadgarstek i podciągnęłam jego dłoń wyżej. Na moment oderwał się od mojego dekoltu i spojrzał mi prosto w oczy. Widział, że nie mogę się doczekać. Spuściłam wzrok, ale jakby na zachętę, ponownie poruszyłam biodrami. Cofnął się, by zrobić sobie nieco więcej miejsca i wsunął mi dłoń pod spódniczkę. Pogłaskał mnie przez majtki. Ich materiał i tak był już wilgotny z podniecenia. Chłopak musiał to zauważyć.

– Tego chcesz? – zapytał niskim głosem.

– Mhm – mruknęłam, kiwając głową i zamknęłam oczy.

Zaczął mnie dotykać tak jak tego chciałam. Początkowo pocierał moją kobiecość z góry na dół, później zmienił ruchy na okrężne. Na moment przyspieszał, by zaraz zwolnić. Kciukiem trącał łechtaczkę i znów poruszał całą dłonią, stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa. Z moich ust coraz częściej wydobywały się tłumione jęki. Próbowałam je zdusić w zarodku, ale to było silniejsze ode mnie. Bezwiednie poruszałam biodrami razem z nim, jakby chcąc go naprowadzić na właściwe miejsce. Moja bielizna była cała mokra. Od pewnego momentu czułam się, jakbym była na granicy. Jakby od spełnienia dzieliła mnie cienka linia. To było nie do zniesienia. Objęłam chłopaka i zachłannie sięgnęłam do jego ust. Samuel chyba też się zniecierpliwił, bo wsunął mi dłoń pod majtki i energicznie powtórzył pieszczoty. W końcu przy którymś ruchu, naparł na mnie dwoma palcami i zatopił je we mnie. Poruszał nimi szybko, całkowicie wyciągając je i drażniąc wejście. Niemal od razu poczułam przyjemne skurcze, a moje ciało ogarnęła fala pulsującej rozkoszy. Wydałam z siebie ostatni, zduszony jęk i oderwałam się od ust Samuela. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czując się tak, jakbym miała zemdleć, niemal bezwładnie oparłam głowę o chłopaka. Dyszałam ciężko. Całe moje ciało drżało. Policzki piekły. Objęłam chłopaka i przez chwilę oboje odpoczywaliśmy. W tym czasie Samuel wyciągnął rękę z moich majtek i za moimi plecami wytarł ją w chusteczkę.

– Trochę to trwało, ale chyba znamy już odpowiedź – odezwał się.

– Przepraszam... – jęknęłam. Podniosłam głowę i spojrzałam na niego zawstydzona. Cały czas czułam się rozpalona.

– Nie przepraszaj. Następnym razem wiesz o co masz prosić. Nie będzie wymówek – poklepał mnie po głowie jak grzecznego pieska i ostrożnie odsunął się, wracając do przerwanej pracy.

Patrzyłam na niego oniemiała. Wszystko co Samuel robił, mi się podobało, ale uczucia orgazmu nic nie mogło przebić. Nadal nie potrafiłam sobie wyobrazić, że powiem to na głos. Wychodziło jednak na to, że faktycznie tego chciałam. Pragnęłam przyjemności i ją dostałam. Teraz nie dziwiłam się, że Alex i innie dziewczyny uprawiały seks. Przecież to musi być jeszcze przyjemniejsze.

Zsunęłam się na krzesło i zawisłam na oparciu, niemal bez życia. Powoli uspokajałam oddech i szaleńczo bijące serce. Drżącymi rękami zapięłam koszulę i poprawiłam krawat. Po chwili coś do mnie dotarło. Czułam przecież, że Samuelowi się podobało, a gdy kiedyś dotykałam się z Lucjanem, ten twierdził, że nie można zostawiać go bez niczego. Samuel jednak o nic nie poprosił. Nic nie zasugerował.

– Sam... Nie chcesz, żeby Ci pomóc? – zapytałam zdziwiona.

– W czym? – zerknął na mnie.

– No żeby Cię dotknąć... tam... na dole...

Przez chwilę patrzył na mnie, jakby dogłębnie analizował moje pytanie. W końcu uśmiechnął się na moment.

– Nie teraz. Mam robotę – odparł i wrócił wzrokiem na swój alchemiczny sprzęt.

Jego odpowiedź mnie zdziwiła, ale również uspokoiła. Nie robiłam tego zbyt wiele razy i bałam się, że mu się nie spodoba. Poza tym na razie widziałam go jedynie bez koszulki. Wiedziałam, że kiedyś to się zmieni, ale skoro tak, na razie nie musiałam się tym stresować. Poprawiłam spódniczkę i odetchnęłam. Moja twarz nie przestawała się uśmiechać. Chyba naprawdę byłam zakochana.

Kiedy trochę doszłam już do siebie, zapytałam.

– Czemu właściwie to zbierasz?

– Reaktywują imprezy w pokoju życzeń i nie chcę, żeby jakiś nieodpowiedzialny gnojek spaprał dzieło mojego życia. Muszę znaleźć inną kryjówkę.

– Czyli jeszcze nie wiesz, gdzie to przeniesiesz?

– Na razie nie bardzo.

– A nie możesz trzymać w sypialni? Tam też miałeś aparaturę.

– Inną i legalniejszą. Ta by nie przeszła. Profesor Snape regularnie trzepie dormitorium.

– Przecież Lucjan wiecznie ma tam tony alkoholu – zdziwiłam się. – Może zapytaj go o jego kryjówkę?

– Uwierz, rozważałem takie opcje, ale jeśli wpadnie alkohol, ciężej znaleźć właściciela i jest to mała strata dla ludzi o naszym stanie majątkowym. Ten sprzęt nie tylko generuje moje zyski, ale odpowiada też za część nielegalnych substancji w Hogwarcie. Lista podejrzanych będzie krótka.

– Racja. Snape spojrzy po ocenach i zawęzi listę do paru osób – westchnęłam.

– Wysoce prawdopodobne.

Na chwilę zapadła cisza. Samuel dalej robił swoje. Ja zerknęłam na torbę. Podarek od profesora Moody’ego jedynie wyglądał jak zwyczajny przedmiot, ale nie tylko zdawał się nie mieć dna, ale i ukrywał zawartość przed innymi przeszukującymi. Wpadłam na pomysł. Pochwyciłam torbę i podeszłam z nią do chłopaka.

– Sam... Jeśli poszukujesz tylko kryjówki na przetrzymanie, mam coś co się nada.

Chłopak spojrzał na mnie, a później na torbę. Uniósł lekko brwi. Wyglądał na mocno sceptycznego. Westchnęłam, otworzyłam torbę i zgarnęłam ze stołu pierwszą lepszą fiolkę. Zawierała jasnoróżowy, perłowy płyn.

– Co Ty wyprawiasz...

Chłopak błyskawicznie złapał mnie za nadgarstek, ale rozprostowałam palce i tak jak chciałam, eliksir wpadł do środka. Wydawało mi się, że przez ułamek sekundy w oczach Samuela widziałam panikę.

– Demonstruję – odparłam z uśmiechem. – Proszę. Spróbuj ją wyjąć.

Samuel puścił moją rękę i zaczął grzebać w torbie, szybko docierając do dna. W jego odczuciu wydawała się pusta. Nieco gwałtownie wyciągnął mi ją z rąk i ostrożnie zaczął nią trzepać do góry dnem, tuż nad blatem. Nic nie wypadło. Położył ją na stole i zmrużył oczy. Wsunęłam rękę pod jego ramię i wślizgnęłam palce do torby, wyciągając fiolkę, niczym mugolski iluzjonista na występie.

– Proszę.

Brunet ostrożnie wyjął mi eliksir z ręki i zacisnął go w dłoni, patrząc na mnie w nieodgadniony sposób.

– Nie baw się tymi fiolkami – skarcił mnie. – To ostatnia porcja dla bliźniaków, póki nie znajdę nowego miejsca. Gdyby się stłukło, musiałbym się grubo tłumaczyć.

– Nie zamierzałam tego zniszczyć. Chcę Ci pomóc – powiedziałam i poklepałam torbę. – Wiem, że to tymczasowe, ale w ten sposób żaden nauczyciel nie dorwie Twoich skarbów i sekretów. To idealne wyjście.

– Raczej uciążliwe – Samuel oddał mi torbę. – Musiałbym szukać Cię za każdym razem, gdy czegoś będę potrzebował. I nadal to tylko kryjówka, a nie miejsce na eksperymenty. Skąd w ogóle to masz?

– Dostałam w prezencie.

– Czyli nie wiesz gdzie to kupić – zamyślił się. – I tak napiszę do ojca. Znajdzie sposób by takie coś dostać.

– No to może do tego czasu skorzystasz z mojej oferty? – podsunęłam mu torbę pod nos i dotknęłam jego ramienia. – Naprawdę chcę pomóc. Jak nie w ten sposób, to chociaż przy przenoszeniu wszystkiego.

Chłopak przyjrzał się torbie raz jeszcze.

– Bez obrazy, ale wolałbym, żeby nikt nie bawił się tymi specyfikami bez mojej wiedzy. Mogę ukryć aparaturę, jeśli bardzo Ci zależy. Reszta idzie ze mną.

Kiwnęłam głową, zgadzając się na taką wersję. Owinęliśmy szklane elementy materiałem i kolejno schowaliśmy do mojej torby. Samuel schował fiolki i składniki do czegoś w rodzaju klasera, który zmniejszył i ukrył u siebie. Różowy, perłowy płyn zostawił na sam koniec. Gdy upewniliśmy się, że wszystko jest spakowane, Samuel zgarnął eliksir i ruszyliśmy do wyjścia.

– No to teraz pozostało przekazać Weasley’owi złe wieści. 

 

 


 

niedziela, 7 lutego 2021

124. Szlabany

Nie byłam do końca zadowolona, że zostawiłam Klarę sam na sam z Samuelem, ale alkohol powoli przyćmiewał trzeźwe myślenie, a obecność George’a całkowicie pochłonęła moją głowę. Chwyciłam rudzielca za rękę, ściskając ją lekko. Chłopak wyglądał na wniebowziętego. Szczerzył się w taki sposób, jakby wygrał milion galeonów na loterii.

- To, gdzie teraz idziemy? – Zapytał nagle Lucjan, grzebiąc w swojej torbie, w której miał ukryty zapas piw. Butelki wydawały z siebie głośne brzdęki, kiedy uderzały jedna o drugą.

- Może nad jezioro? – Zaproponował George, po czym pocałował mnie w policzek. – Co ty na to, kochanie?

- Może być – odparłam, wzruszając ramionami. – Byleby z tobą, kocie.

Sabrina patrzyła na to wszystko, nie dowierzając w to, co widzi. Na wszystkie słodkie słówka reagowała w sposób, jakby chciała zwymiotować nam pod nogi. Co chwilę wzdychała, kręcąc głową, ale również przystała na pomysł Gryfona. Całą czwórką wyszliśmy na błonia.

Połowa marca była zadziwiająco ciepła. Mieliśmy na sobie szare swetry z naszywkami domów, ale nawet one wydawały się zbyt grube na temperaturę panującą na zewnątrz.

Zeszliśmy powoli ze zbocza, udając się nad jezioro. Jego tafla wydawała się gładka niczym lód, a księżyc świecący nad nami, odbijał się w nim, jak w lustrze.

Lucjan usiadł pod drzewem, w dalszym ciągu grzebiąc w swojej torbie. W końcu wyciągnął z niej kilka butelek i postawił koło siebie na trawie. Sabrina patrzyła na niego, jakby odprawiał dziwny rytuał. Próbowała nawet sięgnąć po piwo, ale Ślizgon za każdym razem ją odganiał.

Ja przystanęłam na moment przy brzegu, wdychając zapach nocy. Przez chwilę zapatrzyłam się na Zakazany Las po drugiej stronie jeziora, a następnie skierowałam wzrok na wodę. Poczułam się nieswojo w tym miejscu. Wydawało mi się, że łączą mnie z nim jakieś silne emocje: smutek, złość, desperacja. Czyżby było to powiązane z Centaurami? Nie miałam pojęcia. Chwyciłam palcami skronie, masując je mocno. Znowu rozbolała mnie głowa. Tak samo, jak przed kilkoma dniami.

- Co się dzieje? – Zagadnął nagle George, podchodząc bliżej. Od razu objął mnie ramieniem, chcąc okazać wsparcie. Wpatrywał się przy tym intensywnie na moją twarz. Wyglądał na zaniepokojonego.

- Nic, kocie – odparłam. – Po prostu wydaje mi się, że nie pamiętam czegoś ważnego, ale to chyba głupota, co nie? Nie jestem tak stara, żeby mieć zaniki pamięci – zaśmiałam się na koniec, odwzajemniając uścisk.

- Nawet tak nie mów o tych zanikach – mruknął chłopak, a przez jego twarz przeszedł cień strachu. Zostałam jeszcze mocniej objęta i pocałowana w czoło. – Jeżeli to się powtórzy, to mi powiesz, dobrze?

- George, co ty się tak przejmujesz? Przecież to nic takiego.

- Zbyt częste bóle głowy mogą oznaczać początek jakiejś choroby – powiedział profesorskim tonem. – Wolę chuchać na zimne.

- Ej, pieprzone gołąbeczki! – Krzyknęła nagle Sabrina, sprowadzając nas z powrotem na ziemię. – Przestańcie, bo serio zwrócę cały obiad. To jest popieprzone! To tak nie powinno wyglądać!

George obrzucił ją piorunującym spojrzeniem, ale posłusznie oboje podeszliśmy do znajomych, siadając obok na trawie. Chwyciliśmy butelki z piwem, stuknęliśmy się nimi wszyscy i zaczęliśmy powoli sączyć trunek.

- Jesteś zazdrosna? – Zaczepiłam dziewczynę, pokazując jej język. – Ciebie i Lucjana nie łączy taka więź, jak mnie i George’a. To zupełnie różne poziomy bycia w związku.

- Może przestańmy o tym rozmawiać? – Zaproponował podenerwowany rudzielec, popijając co chwilę swoje piwo. Ręka lekko mu drżała, ale co chwilę ją zmieniał, żeby ta druga mogła odpocząć.

- Nie wiem, czy taki inny poziom związku – mruknął nagle Lucjan, odzyskując język. Najwidoczniej świeże powietrze lekko go otrzeźwiło. Brunet oparł się wygodnie o drzewo, spoglądając na nas spod półprzymkniętych powiek. – Jeszcze niedawno zarzekałaś się, że nic cię nie łączy z Weasley’em, a dzisiaj nie możesz bez niego żyć? Trochę to dziwne.

- Powiedziałem, dajcie spokój! – George podniósł głos, ale zaraz się opamiętał. Ponownie mnie objął, jakby w obawie, że zaraz mu ucieknę albo mnie odciągną od niego.

- To jest kurewsko pojebane – dodała Sabrina, zgadzając się ze swoim chłopakiem. – Ja rozumiem, że masz swoje potrzeby, ale Weasley?


- Ej! - Oburzył się George. - Co to ma znaczyć?


- To, że nie umywasz się do jej poprzedniego faceta.


- Ja i George jesteśmy sobie przeznaczeni. Wcześniej byłam zaślepiona. Żaden pieprzony Bułgar nigdy nie będzie lepszy od mojego chłopaka – skończyłam rozmowę, zbliżając głowę do pocałunku z rudzielcem. Trwaliśmy tak przez chwilę.

Sabrina ścisnęła mocno pięści, dusząc w sobie przekleństwo, a Lucjan przewrócił oczami, po czym również chciał zająć się czymś przyjemniejszym. Pogłaskał Ślizgonkę po policzku, ale ta odepchnęła jego dłoń wkurwiona.

- Nie przeginaj – zagroziła mu. – Nie mam ochoty.

- Nie masz ochoty? – Zdziwiłam się, odrywając w końcu od chłopaka. – Od kiedy nie masz ochoty na seks?

- A od kiedy ty jesteś taka zadziorna? – Odgryzła się dziewczyna, zmieniając pozycję. Usiadła na piętach i nachyliła się nieco w moją stronę. – Ogarnij się lepiej, bo inaczej sprzątnę ci go sprzed nosa. Tego chcesz?

- Co? Kogo? – Zainteresował się Lucjan.

- O czym ty gadasz? – George również był zbity z tropu. Ślizgonka jednak miała w poważaniu chłopaków, patrząc mi twardo w oczy, jakby oczekując, że nagle powiem coś, co ją ucieszy lub ostudzi jej zapał. Tak się jednak nie stało. Nie wiedziałam, o czym czerwonowłosa do mnie mówiła.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz – przyznałam w końcu, wzruszając ramionami i na nowo przytuliłam się do Weasley’a. Sabrina wyprostowała się, robiąc niepocieszoną minę. Westchnęła głęboko, upiła piwo i zmieniła temat.

- Twoja przyjaciółeczka wkroczyła na ścieżkę rozkoszy, co? – Zachichotała, jak szalona. – Mam nadzieję, że kondomy pomogą i dzieci z tego nie będzie. Nie mam ochoty na niańczenie bachorów Samuela.

- Nawet tak nie mów! – Warknęłam, przypominając sobie o Klarze. George od razu zauważył, jak mój nastrój pogarsza się z sekundy na sekundę i ponownie obdarzył Ślizgonkę wrednym spojrzeniem.

- Po co ją denerwujesz?! – Wyrzucił z siebie. – Nie możemy normalnie się napić?

- Ja jej nie denerwuję – prychnęła w odpowiedzi.

- Powinniśmy chyba tam wrócić – stwierdziłam. – Tu nie chodzi o żadne dzieci, ale nie chcę, żeby on ją wykorzystał, bo na pewno tylko seks mu w głowie! I oczywiście nie jest to szczere! Widzę, jak się zachowuje, kiedy jest w pobliżu. Dziwnym trafem okazuje jej zainteresowanie tylko wtedy, kiedy inni ludzie patrzą, a tak to ma ją gdzieś! Czy tak według was wygląda miłość?

- W pokoju byli sami – zauważyła Ślizgonka, kończąc pić swoje piwo. Pustą butelkę podała Lucjanowi, a ten zastąpił ją kolejną, pełną alkoholu. – Szczerze, to mam to gdzieś. Przydałoby się, żeby ktoś mu spuścił ciśnienie z jaj, bo chodzi jakiś napięty. Żyć mi nie daje. Zachowuje się, jak nasz ojciec. – Dziewczyna wzdrygnęła się na wspomnienie o mężczyźnie.

- Nie, nie, nie – nie dałam sobie przemówić. – Ona nie ma pojęcia o seksie, to podchodzi pod molestowanie.

- A może ona sama chce tego? – Rzucił nieśmiało George, drapiąc się po brodzie.

- Na pewno nie.


- A może chce, tylko ci nie mówi? - Podrzuciła Sabrina, ruszając gustownie brwiami. - Zapewne skrywa przed tobą wiele sekrecików, a są o wiele gorsze od twoich. Jak to mugole mówią? Cicha wody brzegi rwie.


- Jak zwykle sobie coś dopisujesz - westchnęłam. - Klara jest najuczciwszą i najbardziej praworządną dziewczyną, jaką kiedykolwiek znałam, dlatego tak się o nią martwię. Nie chcę, żeby twój pieprzony braciszek ją zniszczył.


- Tylko naderwie leciutko - zaśmiała się.



– Może czas najwyższy się zbierać? - Zasugerował nagle George, wpatrując się w niebo.

Wszyscy poderwaliśmy głowy. Od strony lasu zbliżała się ciemna chmura, zwiastująca deszcz. Nie mieliśmy więc wyboru. Wstaliśmy z trawy i czym prędzej ruszyliśmy w stronę szkoły. Po drodze w dalszym ciągu wykłócaliśmy się o „związek” Klary. Musiałam szczerze porozmawiać z przyjaciółką, żeby kolejny raz nie dawała się wykorzystywać. Póki trzymali się za ręce jakoś to akceptowałam, ale sprawy zdecydowanie zaszły za daleko. Nie mogłam dopuścić, żeby została zraniona.

Chcieliśmy z powrotem wrócić do Slytherinu, ale nagle usłyszeliśmy czyjeś mocne kroki. Nie zdążyliśmy się nawet schować, kiedy wyrosła przed nami sylwetka Snape’a z Klarą u jego boku. Dziewczyna wyglądała, jakby przyłapano ją na czymś niestosownym. Zerknęłam na nią, ale udawała, że mnie nie widzi.

- Pan profesor! – Ucieszyła się Sabrina, wyskakując przed szereg. – A już się bałam, że profesor nie wróci do nas tak szybko.

Mężczyzna przystanął. Omiótł wzrokiem całe zgromadzenie, a następnie zerknął na swój zegarek.

- Pyrites, jest cisza…

- Nocna. Tak wiem – przerwała mu.

- Nie tym tonem– warknął, przyglądając się nam uważnie. George chwycił mnie za rękę, co nie umknęło uwadze nauczyciela. Przez chwilę wpatrywał się w ten gest, jakby na moment zapominając, gdzie się znajduje, po czym przeniósł wzrok na mnie. Nie chciałam na niego patrzeć, więc całą uwagę skupiłam na przyjaciółce.

- Gdyby jeszcze trochę mnie nie było, cały Slytherin zamieniłby się w jedną wielką sodomę i gomorę – dodał, skupiając się teraz wyłącznie na swojej podopiecznej. – Wytłumacz mi, dlaczego ta tutaj – wskazał głową na Klarę – znajdowała się w twoim i brata pokoju? O ile się nie mylę, jest Gryfonką, a może zmieniła dom pod moją nieobecność? Czekam na wyjaśnienia.

- Musi pan o to zapytać mojego brata. Ja nie mam z tym nic wspólnego – odpowiedziała, uśmiechając się i unosząc dłonie. – Spędzałam czas z Alex i naszymi chłopakami.

Nie wiedzieć czemu, ale Snape uniósł wysoko brwi, ale nie skomentował wypowiedzi dziewczyny. Chwycił natomiast Klarę za kark i siłą wepchnął ją w nas, jakby była szmacianką lalką. Lucjan złapał ją w ostatniej chwili, chociaż sam ledwo stał na nogach.

- Jeżeli jeszcze raz zobaczę jakiegoś… - zatrzymał się na moment, krzywiąc delikatnie – gryfona w Slytherinie, wszyscy poniosą tego konsekwencje, zrozumiano? Tym bardziej, że panna Amber ma tylko czternaście lat.

- Piętnaście – poprawiłam go.

Snape ponownie skrzyżował ze mną wzrok. Przez moment patrzyliśmy sobie twardo w oczy, ale to ja pierwsza skapitulowałam. Ponownie poczułam ból głowy, ale nie chciałam mówić o tym na głos i martwić George’a.

- Nie pyskuj – zagroził mężczyzna.

- Ona tylko pana poprawiła, profesorze – bronił mnie rudzielec. – Klara skończyła niedawno piętnaście lat.

- Skończ się ze mną licytować, Weasley. W dalszym ciągu jest niepełnoletnią czarownicą, która na piedestale powinna stawiać naukę, a nie nocne harce ze starszymi chłopakami.

- To nie tak! – Wymsknęło się dziewczynie. Snape zerknął na nią, ale szybko spuściła wzrok speszona, mocno zaciskając pięści.

- Panno Amber, sytuacja, jaką zastałem, była oczywista. Stos prezerwatyw na łóżku jasno daje do zrozumienia, co planowałaś zrobić.

- Profesorze, one nie były moje, tylko Sabriny!

- Od razu zrzuca winę na innych – mruknęła dziewczyna, przewracając oczami. – Profesorze, powinna się cieszyć, że promuję bezpieczny seks! Lepiej nachlapać do kondoma niż na…

- Pyrites! – Wrzasnął Snape. Echo jego głosu odbiło się od ścian. – Wyrażaj się, dziewczyno!

- Ale ja tylko…

- Dość – uciął szybko. – Nigdy więcej takich sytuacji, wyraziłem się jasno?

Klara pokiwała szybko głową. Sabrina zrobiła to samo, ale minę miała, jakby koniecznie chciała wszystko powtórzyć. Lucjan zatoczył się lekko w stronę Ślizgonki, a my z George’em nie mieliśmy zamiaru się do tego odnosić. W końcu nas tam nie było. I nic złego nie robiliśmy. Oprócz włóczenia się po zamku, ale to nie jakieś poważne wykroczenie.

- Do ciebie również mówię, Weasley – dodał nauczyciel, krzyżując ręce za plecami. Spojrzał z góry oceniająco na chłopaka.

- A co ja robię? – Zdziwił się. Snape zmrużył oczy, ale nie odpowiedział. Jego uwaga skupiła się na Lucjanie, któremu alkohol powoli zaburzał równowagę.

- Pyrites, jak mniemam wiesz, że od kogoś Twojego pokroju wymaga się pewnych zachowań, dlatego daj przykład i zabieraj Bole'a do Slytherinu. Dopilnuj, żeby wczołgał się jakoś do swojej sypialni. Sprawdzę was za godzinę. W całym domu ma być cisza nocna i spokój, rozumiesz?

- Tak, panie profesorze – odpowiedziała, udając skruszoną.

- Reszta szlaban – dodał i odszedł pospiesznie korytarzem, zostawiając nas w konsternacji. Sabrina puściła do nas oczko, wzruszyła ramionami i chwyciła Lucjana pod rękę, próbując ruszyć z nim za Snape’em. Zostaliśmy w trójkę.

- Dlaczego dał nam szlaban, a im nie?! – Oburzyłam się, wskazując ręką na oddalających się Ślizgonów. – Pieprzony dupek! Jak zwykle kryje swoich, a na resztę ma wywalone!

- Jakoś to przeżyjemy – George próbował mnie uspokoić. – To nie pierwszy nasz szlaban. Damy radę. Nawet Klara ma już doświadczenie w tych sprawach.

- Wracajmy do wieży – powiedziała szybko przyjaciółka, wymijając nas. Jako pierwsza ruszyła przed siebie. Spojrzeliśmy po sobie z rudzielcem i dobiegliśmy do przyjaciółki, atakując ja pytaniami.

- Co się tam właściwie stało? – Zaczęłam. – Mówiłaś mi, że nic z nim nie robiłaś, a ten tłusty dupek twierdzi inaczej. Okłamałaś mnie?

- Nie – jęknęła, przecierając zmęczoną twarz dłońmi. Zerknęła mimochodem na George’a i pokręciła szybko głową. Zrozumiałam, że nie bardzo chciała rozmawiać przy bliźniaku, więc na razie dałam jej spokój.

Wróciliśmy do Gryffindoru. Klara od razu pognała do dormitorium, jakby bała się zostać z nami minutę dłużej. Również chciałam za nią pobiec, ale George chwycił mnie za rękę i razem usiedliśmy na kanapie. Machnięciem różdżki rozpalił w kominku, robiąc romantyczną atmosferę. W końcu mogliśmy pobyć trochę sam na sam, ponieważ w pokoju wspólnym nie było nikogo.

George obrócił się do mnie bokiem, chwytając moją twarz między swoje dłonie. Przez chwilę wpatrywał się intensywnie, a następnie siarczyście pocałował.

- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza? – Wyznał.

- Ty dla mnie też – odparłam zgodnie ze swoimi uczuciami. – Nigdy nie czułam się tak dobrze z nikim, jak z tobą.

Ponownie złączyliśmy nasze usta. Pocałunki stawały się coraz śmielsze i pełne namiętności. George wodził dłońmi po moim ciele, głaszcząc uda, a przy okazji podwijając spódniczkę. Ja również nie pozostawałam bierna. Poluzowałam mu gryfoński krawat, odpinając po kolei każdy z guzików koszuli. Pragnęłam go i chciałam się z nim kochać całą noc, ale nagle zostałam odsunięta. Rudzielec podniósł się szybko z kanapy, opierając dłońmi o gzyms kominka. Zawiesił między nimi głowę, przeklinając cicho.

- Nie dam rady w taki sposób – jęknął dramatycznie.

- Co? O czym ty mówisz? Wracaj do mnie. Chcę tego.

- Nie, nie chcesz – stwierdził ponuro, obracając się w końcu przodem do mnie. Na twarzy wymalowany miał ból i cierpienie. Przygryzał nerwowo wargę, patrząc na mnie smutno.– Uwierz mi, że niczego bardziej nie pragnę, ale nie w taki sposób, Alex. Musisz tego chcieć.

- Ale ja chcę – powtórzyłam zdziwiona.

- Mam na myśli, że naprawdę tego chcesz – nacisnął.

- Dziwnie się zachowujesz – stwierdziłam, podnosząc się z kanapy. Poprawiłam spódniczkę, którą George zdążył podwinąć.

- Merlinie, ja wariuję! – Warknął, doskakując do mnie. Objął mnie mocno w pasie i pocałował raz jeszcze. – Kocham cię, Alex, ale nie spieszmy się, dobrze?

Zgodziłam się, chociaż miałam mieszane uczucia. Myślałam, że jesteśmy na takim etapie z George’em, że seks będzie tylko dopełnieniem naszej relacji.

Spędziłam z nim jeszcze kilka chwil, po czym postanowiliśmy w końcu wrócić do swoich dormitoriów. Już nie pamiętałam, kiedy w taki sposób zakończyłam początek weekendu, ale wcale nie brakowało mi alkoholu czy imprez. Wystarczyło mi to, że spędziłam ten wieczór z Georg’em. Nic więcej się nie liczyło.

W sypialni wszystkie dziewczyny już dawno spały. Nawet Klara miała zasłonięte kotary łóżka, więc postanowiłam jej nie budzić. Wzięłam szybki prysznic i również położyłam się spać.

***

Następnego dnia, jeszcze przed śniadaniem, postanowiłam porozmawiać ze swoją przyjaciółką. Jako, że była sobota, mogłyśmy trochę później zejść do wielkiej Sali, ponieważ w dni wolne jedzenie dłużej zostawało na stołach. Dumbledore pomyślał o tych wszystkich, którzy lubili pospać lub z jakichś przyczyn, nie byli w stanie zejść na śniadanie o tej samej godzinie, co w dni szkolne.

Kiedy wszystkie Gryfonki opuściły sypialnię, zamknęłam ją zaklęciem, czekając aż Klara opuści łazienkę. Gdy z niej wyszła zerknęła na mnie zdziwiona, ale nie odezwała się ani słowem. Zaczęła suszyć włosy różdżką , rumieniąc się, co chwila.

- Możesz mi w końcu powiedzieć, co się działo wczoraj? – odezwałam się jako pierwsza, bo na Klarę nie miałam, co liczyć. – Powiedziałaś, że nic nie robiłaś z Samuelem. Od kiedy mnie okłamujesz?

- Nie okłamałam cię – westchnęła, odkładając różdżkę. Zaraz potem sięgnęła po szczotkę, rozczesując swoje blond loki. – I chyba nie mam ochoty opowiadać ci, co miało wczoraj miejsce.

- Co? – Oburzyłam się, zakładając ręce na piersi. – Co to ma znaczyć, że nie masz ochoty? Przecież nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.

- Ty cały czas masz tajemnice – odcięła się dziewczyna. – Poza tym, nie lubisz Samuela, wiec z jakiej racji mam ci opowiadać, co robiliśmy? To nasza prywatna sprawa.

- On cię skrzywdzi – upierałam się przy swoich racjach. – Przecież tylko udajecie, a ty się zachowujesz, jakbyście na serio ze sobą chodzili. Nie widzisz tego, co się z tobą dzieje?

- A może… - zastanowiła się dziewczyna, odkładając w końcu szczotkę na półkę – może ty nie chcesz, żebym ja była szczęśliwa, co?

- Co ty za głupoty wygadujesz?! – Zdenerwowałam się i postukałam palcem po czole. – Właśnie dlatego się pytam, żeby uchronić cię przed złamanym sercem.

- Ja myślę, że mu na mnie zależy. – Klara uśmiechnęła się do siebie i spojrzała w małe lusterko, które wisiało nad jej łóżkiem. – Wczoraj trochę rozmawialiśmy. Chciałam z nim zerwać, wiesz?

- Akurat – prychnęłam.

- Nie chciałam tego ciągnąć, bo faktycznie mi na nim zależy – przyznała. – Powiedziałam mu, że nie chcę dłużej udawać, ale sprawy tak się potoczyły, że… - zarumieniła się, spuszczając wzrok.

- Czyli jednak mnie okłamałaś! – Warknęłam, wbijając w nią oskarżycielsko palec.

- Wtedy, co wy weszliście do sypialni, to nic nie robiliśmy, ale potem, gdy chciałam to zakończyć, to… pocałowaliśmy się.

- Bez świadków? – Zdziwiłam się.

- Byliśmy sami – odparła Klara, a uśmiech w dalszym ciągu nie chciał zejść jej z twarzy. – Wylądowaliśmy na łóżku i Samuel zaczął mnie… no wiesz.

- Nie, nie wiem – powiedziałam ponuro, nie dowierzając w to, co słyszę.

- Dotykał mnie – szepnęła tak cicho, że ledwo ją słyszałam. Musiałam podejść do niej bliżej, żeby nie dopytywać co chwilę, co mówi. – To było tak samo przyjemne, jak wtedy, kiedy Draco to zrobił w lesie.

- Ty jesteś niepoważna – stwierdziłam, kręcąc głową. – Ja w dalszym ciągu uważam, że on chce cię wykorzystać, ale jeszcze nie doszłam do tego, dlaczego chce to zrobić.

- Czemu tak uważasz? – Zdenerwowała się. – Uważasz, że nie zasługuję na takiego chłopaka jak Samuel? Że ktoś taki jak on, nie zainteresowałby się mną? Przecież jestem tylko nudną kujonką. Zasługuję na wszystko, co nudne i beznadziejne?

- Uspokój się. Wcale tak nie myślę.

- Ty masz prawo chodzić do łóżka z kim tylko chcesz, a ja nie mogę zaznać chociaż odrobiny przyjemności? Wbrew wszystkiemu, nie jestem z drewna. Też mam uczucia i przykro mi, kiedy wszyscy na około z kimś chodzą, a ja jestem sama cały czas.

- Merlinie, Klara! – Jęknęłam. – Też bym chciała, żebyś miała faceta, ale odpowiedniego.

- Takiego jak ten twój Bułgar? – zakpiła, chociaż zauważyłam nieme przeprosiny w jej oczach, gdy tylko ostatnie słowo opuściło jej usta.

- Ja go nawet nie pamiętam.

- To jak mogłaś zakochać się w kimś, kogo nie pamiętasz? To głupie.

- Nie wiem, ok?! – Warknęłam, pocierając skronie. Znowu poczułam ból, ale nie był on tak silny, jak przeważnie.

- Nie musisz się o mnie martwić – dodała przyjaciółka. – Chciałabym chodzić na poważnie z Samuelem i chyba wszystko wskazuje na to, że tak będzie. Nie musisz go lubić, ale postaraj się chociaż zaakceptować, bo nie chcę wybierać między nim a tobą.

Skrzywiłam się na te słowa, ale postanowiłam przytaknąć przyjaciółce.

Na śniadaniu usiadłam ze swoim chłopakiem, zostawiając Klarę w towarzystwie Harry’ego i Rona. Dziewczyna obracała się z nadzieją za każdym razem w stronę drzwi, kiedy tylko słyszała jak ktoś przez nie wchodzi, po czym odwracała z powrotem przygaszona. W końcu przy dziesiątym wyginaniu szyi, do wielkiej Sali wszedł Samuel w towarzystwie siostry. Dziewczyna od razu podeszła do stołu Ślizgonów, witając się z Lucjanem i resztą znajomych, a chłopak, nieco mechanicznie, skręcił w stronę naszego stołu. Widziałam, jak usta Klary rozszerzają się w uśmiechu. Gryfonka wstała, czekając aż chłopak do niej podejdzie i już otwierała usta, by coś mu powiedzieć, gdy ten cmoknął ją tylko w policzek i wrócił, jak gdyby nigdy nic, do siostry. Blondynce momentalnie mina zrzedła. Usiadła z powrotem przy naszym stole, analizując zapewne w głowie, co się stało lub co zrobiła źle, że tak właśnie się stało. Westchnęłam po cichu, kręcąc głową. Na szczęście, George był obok i kiedy zobaczył moją nietęgą minę, zaraz się do mnie przytulił, a cały świat przestał istnieć.

***

Jeszcze tego samego dnia, profesor Moody zaprosił mnie do siebie na szlaban. Trochę zaskoczyło mnie to, ponieważ nigdy wcześniej nie odbywałam żadnej kary w weekend, ale profesor mógł mieć mnóstwo zajęć w tygodniu, więc sobota prawdopodobnie była najodpowiedniejszym dniem dla niego.

Pod jego gabinet przyszłam z George’em. Chłopak koniecznie chciał mnie odprowadzić pod same drzwi. Stanęliśmy więc pod nimi, całując się namiętnie. Zupełnie zapomniałam, że profesor miał magiczne oko, które widziało wszystko przez ściany, ale w tamtej chwili liczył się tylko George. Jego pocałunki były niesamowite. Chłopak delikatnie skubał moje wargi, by następnie zachłannie je połykać.

- Wiesz, że mogłabym tak w nieskończoność – powiedziałam cicho, kiedy oderwaliśmy się od siebie – ale nie mogę.

- Spotkajmy się za godzinę w pokoju wspólnym. – Chłopak mrugnął do mnie i niechętnie puścił dłoń, oddalając się korytarzem. Co chwilę jednak spoglądał za siebie, posyłając mi delikatne uśmieszki. Uwielbiałam je. Zawsze wtedy robiły mu się na policzkach małe, rozbrajające dołeczki. To było tak urocze, że ponownie zapragnęłam z nim być. Przez głowę przeszła mi myśl, aby dać sobie spokój ze szlabanem, ale w tym właśnie momencie, drzwi do gabinetu otworzyły się szeroko.

- Chłopak już poszedł? – Zapytał poważnie Moody, wychylając głowę. Rozejrzał się pospiesznie po korytarzu, a gdy nikogo tam nie zobaczył, wpuścił mnie do środka. Stanął przy biurku, opierając się o jego blat i skrzyżował ręce na piersi, bacznie mnie obserwując. Przez chwilę poczułam się nieswojo. Zerknęłam za siebie, wzdychając w duchu. Tak bardzo chciałam spędzić ten czas z George’em. – Coś nie tak?

- Profesorze, ile zajmie nam dzisiejsza lekcja?

- Szlaban, Alex – poprawił mnie.

- Niech będzie – przewróciłam oczami. – Szlaban.

- To zależy od tego, jak bardzo się postarasz – dokończył. – A co ci tak spieszno?

Zanim odpowiedziałam, profesor odbił się od biurka i obrócił plecami do mnie. Otworzył jedną z szuflad, wyciągając z niej coś i chowając w szerokiej kieszeni płaszcza, który zgarnął uprzednio z krzesła. Założył go na barki, odwracając się z powrotem. Patrzyłam na niego zdziwiona, gdy sięgnął po laskę.

- Skoro masz w sobie tyle wigoru, to może poćwiczymy tak na poważnie – wyjaśnił, podchodząc do drzwi. Otworzył je i gestem zaprosił do wyjścia.

- Co ma profesor na myśli? – Spytałam, kiedy szliśmy korytarzem przed siebie.

- Dam ci większe pole do popisu. Raz ćwiczyłem tak z Klarą. Jestem ciekawy, jak ty sobie poradzisz.

Jęknęłam niepocieszona. Moody zerknął w moją stronę, ale nie odezwał się ani słowem. Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, aż w końcu nauczyciel stanął przed rozległą ścianą i skupił się na jednym punkcie. Wiedziałam, gdzie się znajdowaliśmy. To w tym miejscu powinny pojawić się drzwi do pokoju życzeń. W końcu ujrzeliśmy przejście, które nauczyciel otworzył, wpuszczając mnie, jako pierwszą.

Pomieszczenie wyglądało jak stary antykwariat z meblami. Wszędzie na około walały się stare stoły, połamane krzesła i mnóstwo szaf mniejszych lub większych. Gdzieniegdzie meble przykryte były szarymi płachtami, o które oparto lustra bez ram. Pokój wyglądał dość mrocznie i sprawiał wrażenie niebezpiecznego. Moody, gdy tylko zobaczył to, co miał w głowie, uśmiechnął się do siebie i bez zbędnych pytań, zdjął płaszcz, kładąc go na zakurzonym blacie spróchniałego biurka.

- Zaczynajmy więc – powiedział, grzebiąc w kieszeniach ubrania. Wyciągnął w końcu różdżkę, swój magiczny napój i maskę Śmierciożercy. Założył ją na twarz, celując we mnie swoją bronią. Otworzyłam szeroko oczy, kręcąc szybko głową.

- Nie będę tak ćwiczyć! – Krzyknęłam butnie, unosząc dłonie w geście poddania się.

- Nie wygłupiaj się, dziewczyno – odparł zmienionym głosem. Od razu przeszły mnie ciarki. Przypomniałam sobie innych śmierciożerców, którzy napadli mnie i Klarę. Cofnęłam się o krok, ale Moody w tym samym czasie zrobił jeden do przodu.

- Profesorze…

- Nie ma go tutaj – zaśmiał się ponuro. – Jesteś zupełnie sama, zdana na moją łaskę. Zupełnie jak tamta mugolka… jak jej było? Eliza.

Zmroziło mnie. Próbowałam wmówić sobie, że za maską kryje się kochany nauczyciel od Obrony, ale odgrywał on swoją rolę tak realistycznie, iż ciężko było wyobrazić go sobie z powrotem.

- Zaraz podzielisz jej los, dziecinko – kontynuował, zmniejszając dystans między nami. Byłam przerażona i roztrzęsiona, ale przecież chciałam dopaść gnoja, który zrobił krzywdę dziewczynie Ethana, więc czym prędzej sięgnęłam po różdżkę, ale równie szybko ją straciłam przez zaklęcie, jakie rzucił mężczyzna. Moja broń uniosła się, a następnie spadła na brudną podłogę i poturlała się pod jedno z krzeseł.

- Błąd – mruknął uradowany nauczyciel, ruszając na mnie, jakby nagle odzyskał pełną władzę w nogach. Nie chciałam stać i dać się zaatakować, więc rzuciłam się pod meble w poszukiwaniu różdżki. Wymacałam ją ręką, ponieważ w pokoju panował nieprzyjemny półmrok i ciężko było cokolwiek ujrzeć, i znowu podniosłam się na nogi, celując w profesora.

- Drętwota! – Krzyknęłam pewnie, ale Moody z dziecięcą prostotą odbił zaklęcie.

- Drugi błąd – stwierdził głosem, który sugerował ostrzeżenie. – Opowiedzieć ci, jak prosiła mnie o darowanie życia?

- Zamknij się! – Warknęłam, zapominając zupełnie, że mam przed sobą bliską osobę.

- Drę…

Nawet nie skończyłam mówić, a moja broń ponownie wyśliznęła mi się z rąk i poszybowała w głąb pokoju. Patrzyłam za nią, jak zniknęła w ciemności.

- Trzeci błąd. Już po tobie.

Nie czekałam na to, co zrobi. Pędem ruszyłam przed siebie, próbując zlać się z otoczeniem. Kucnęłam pod jedną z ławek, próbując odnaleźć różdżkę. Mój wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku, ale w dalszym ciągu nie mogłam znaleźć tego, na czym mi najbardziej zależało. Bez swojej broni byłam bezbronna i skazana na tego dupka.

Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy szybko przesuwałam dłonie po zabrudzonej i poplamionej podłodze. Raz trafiłam na coś lepkiego, więc szybko cofnęłam rękę z cichym piskiem. Wytarłam ją szybko w swoją białą koszulę. Zerknęłam za siebie, czy przypadkiem śmierciożerca nie czai się tuż obok, ale najwidoczniej nie mógł mnie znaleźć. Słyszałam tylko jego ciężkie kroki, ale zdawały się odległe.

- Nie schowasz się przede mną. – Ponownie usłyszałam jego bezwzględny śmiech, a następnie większość pomieszczenia została oświetlona dosłownie na chwilę. Na szczęście dzięki temu, szybko wypatrzyłam swoją różdżkę leżącą pod szafą. Chwyciłam ją mocno, ale tym razem postanowiłam nie podnosić się za szybko. Na czworakach przedostałam się w okolice starych płacht i nakryłam nimi, dając sobie chwilę na przemyślenie swojej sytuacji. Nie było to łatwe, bo jedyne, na czym mogłam skupić swoją uwagę, to moje mocno bijące serce i trzęsące się dłonie. Próbowałam wziąć potężny wdech, ale kurz, który osiadał na meblach dostał się do moich ust. Zakrztusiłam się, kaszlą cicho. Próbowałam zasłonić sobie usta ręką, ale w ten sposób mogłam się najwyżej udusić. Z oczu poleciały mi łzy.

- Słyszę cię, dziewczyno. Wstań i walcz. Nie chowaj się. Tylko tchórze siedzą w swoich norach, bojąc się stanąć oko w oko ze swoim przeciwnikiem.

Miał rację. Nie mogłam ukrywać się w nieskończoność. Zrzuciłam z siebie prześcieradło. Postać Śmierciożercy przechadzała się między ławkami, zaglądając pod każdą. Postanowiłam go okrążyć i zaatakować od tyłu. Chroniąc swoje plecy, zaczęłam się przesuwać w drugą stronę, nie spuszczając oka z mężczyzny. Co jakiś czas chowałam się za meblami, aż w końcu znalazłam się odpowiedniej pozycji. Wyciągnęłam ponownie różdżkę, ale nagle nauczyciel odwrócił się szybko i znowu odbił moje zaklęcie. Przeklęłam cicho.

- Kolejny błąd – mruknął zadowolony z siebie. – W taki sposób daleko nie zajdziesz. Już jesteś moja. Zabawię się z tobą za wszystkie razy, kiedy mi się wymykałaś. Tym razem nikt ci nie pomoże.

- Po moim trupie – syknęłam, próbując uciec przed mężczyzną. Ponownie rzuciłam się pomiędzy meble, próbując go zgubić. Profesor jednak ruszył za mną w pogoń, rzucając klątwami na oślep. Chowałam się za szafami, ale każda jedna zostawała zamieniana w drzazgi przez zaklęcia.

W końcu do głowy wpadł mi pewien pomysł. Biegnąc ile sił w nogach potknęłam się i upadłam. Chwyciłam się szybko za stopę i jęknęłam głośno.

- Stop! – Krzyknęłam, przypominając sobie, że cały czas przecież trenowałam z Moodym, a nie prawdziwym śmierciożercą. – Profesorze, chyba skręciłam kostkę!

Moody nagle zatrzymał się, dysząc ciężko i czym prędzej rozświetlił pokój. Blask światła poraził moje oczy, ale tylko na chwilę. Nauczyciel zdarł z siebie maskę i odrzucił ją w kąt, podchodząc szybko. Przyklęknął przy mnie na jednej nodze, opierając o nią łokieć.

- Jak to skręciłaś kostkę? – Zapytał przejęty, próbując dotknąć mojej nogi, ale syknęłam głośno, zanim nawet jej sięgnął. Szybko cofnął dłoń, zaciskając ją w pięść.

- Nie mogę nią ruszyć – załkałam.

Mężczyzna sapnął. Spojrzał mi uważnie w oczy i podniósł się z powrotem z podłogi. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zatrzymując magiczne oko gdzieś za sobą. Mruknął coś pod nosem, ruszając zapewne w kierunku płaszcza, który zostawił w tyle. W tym samym czasie, nie ociągając się dłużej, wystrzeliłam zaklęciem w plecy nauczyciela. Różdżka, którą mężczyzna trzymał przy sobie, wyśliznęła mu się z dłoni i poszybowała w moją stronę. Złapałam ją sprawnie drugą ręką, po czym wymierzyłam obiema w profesora. Oddychałam przy tym szybko, czując jak drżą mi ręce, a serce mocno bije.

Moody jak na komendę odwrócił się z powrotem w moją stronę. Jego magiczne oko wirowało w szaleńczym tempie, a prawdziwe rozszerzyło się z niedowierzaniem. Profesor przygryzł dolną wargę i raz jeszcze obmył ją językiem. Wyglądał na zaskoczonego i wściekłego zarazem. Cofnął się o krok, po czym klapnął na najbliższym krześle, które zaskrzypiało niebezpiecznie pod jego ciężarem. Wyprostował się, przerzucając rękę przez oparcie. Dyszał przy tym ciężko, nie przestając mnie obserwować. Jego język cały czas masował dolną wargę, jakby ten gest pomagał mu w zebraniu wszystkich myśli. Patrzyłam na niego w skupieniu, kiedy sięgał po swoją piersiówkę. Ani na chwilę nie przestałam trzymać go na muszce, chociaż ręce zaczynały mnie boleć od napiętych mięśni. W końcu Moody uniósł kąciki ust, uśmiechając się i puścił do mnie oczko.

- To było nieczyste zagranie, panno Lamberd – odezwał się w końcu swoim normalnym głosem z lekką nutą rozbawienia. Westchnęłam głęboko, opuszczając dłonie.

- Pan też zagrał nieczysto – odparłam zgodnie z prawdą, w dalszym ciągu próbując unormować oddech. Zerknęłam na zabrudzoną taflę lustra, która leżała oparta obok o stare szafy. Wyglądałam okropnie. Moja biała niegdyś koszula teraz wyglądała, jakbym pracowała w kopalni. Całą fryzurę miałam w nieładzie, a gdzieniegdzie do włosów poprzyczepiane były kawałki drewna. Na prawym udzie widniał siniak, którego musiałam sobie nabić, uciekając przed profesorem.

- Wiesz, że nie lubię, kiedy ktoś atakuje przeciwnika, gdy ten odwrócony jest plecami – przypomniał.

- Chyba zapomniał pan o „stałej czujności” – również się uśmiechnęłam, podnosząc powoli z podłogi. Stanęłam pewnie na dwóch nogach i otrzepałam się z kurzu. Moody liznął całą moją sylwetkę, dłużej zatrzymując wzrok na nogach.

- Podpuściłaś mnie – stwierdził cicho i na nowo wbił spojrzenie w moje oczy. – Dobra robota.

- Uczę się od najlepszych, czyż nie? – Podeszłam do nauczyciela, oddając mu jego własność. – Następnym razem chciałabym, żeby profesor nie stosował takich okropnych taktyk ze śmierciożercami.

- To było konieczne, Alex. – Nie spuszczał ze mnie wzroku. – Musiałem wyprowadzić cię z równowagi. Inaczej nie wczułabyś się w rolę. Na początku działałaś pod wpływem impulsów, ale kiedy zdałaś sobie sprawę, że nic tym nie wskórasz, świetnie wykorzystałaś moje słabości.

Zamrugałam speszona i odwróciłam wzrok, odsuwając się. Moody zmrużył zdrowe oko.

- Ale takie zagrywki o dziewczynie mojego chłopaka nie były miłe – mruknęłam, masując nerwowo lewe ramię. – Skąd pan to w ogóle wiedział? Ja chyba nic profesorowi o tym nie mówiłam.

- Owszem. Klara mi wszystko opowiedziała, kiedy na własną rękę poszłaś do Zakazanego Lasu. Musisz jej wybaczyć. Chciała nakreślić mi sytuację, dlaczego postąpiłaś tak głupio.

- To wyglądało naprawdę przerażająco – wyznałam. – Przez moment myślałam, że na serio mam do czynienia ze śmierciożercą.

Moody milczał, smagając językiem, tym razem, po górnej wardze.

- Na dzisiaj wystarczy – rzekł w końcu. – Możesz wracać do chłopaka. Pewnie nie może się doczekać, kiedy ponownie cię zobaczy. Ale zanim to nastąpi – Moody świsnął różdżką w powietrzu, doprowadzając mnie do porządku.

- Dziękuję – odparłam, ruszając w stronę drzwi. Nauczyciel w dalszym ciągu siedział na krześle. Byłam pewna, że cały czas nie spuszczał mnie z oczu. Nawet, jak byłam już poza pokojem życzeń.

Drogę do pokoju wspólnego przeszłam pogrążona w swoich myślach. Co chwilę obracałam się za siebie, mając wrażenie, że nauczyciel podąża za mną, ale nic takiego nie miało miejsca.

Gdy w końcu przeszłam przez dziurę w portrecie, George od razu na mnie napadł, jakby nie mógł się doczekać, kiedy wrócę. Spojrzałam na niego zdziwiona.

- Trochę przedłużył ci się ten szlaban – stwierdził, chwytając mnie za rękę, ale wysunęłam ją szybko z jego uścisku, ruszając do reszty przyjaciół, siedzących przy kominku. Zauważyłam, że wśród nich nie było Klary. Byłam przekonana, że spędza ten czas z Samuelem. Przewróciłam tylko oczami, siadając w pustym fotelu. Rudzielec od razu do mnie przyleciał, klękając obok.

- Co chcesz? – Spytałam lekko podirytowana.

- Jak było na szlabanie? Pewnie Moody dał ci popalić. Słyszałem, że jego szlabany bywają męczące.

- Trochę tak – wzruszyłam ramionami, wpatrując się tępo w ogień. Znowu poczułam ogarniającą mnie pustkę i ten cholerny ból głowy. Na moment moje myśli zeszły na szlaban, jaki przed chwilą odbyłam. Moody wyraźnie powiedział, że wykorzystałam jego słabości. Czyżbym to ja nią była? Jego przysłowiową piętą Achillesową? Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie, przykładając palce do ust. W dalszym ciągu pamiętałam, kiedy mnie całował. Pamiętałam również jego język wewnątrz siebie, kiedy doprowadzał mnie na skraj rozkoszy. Dlaczego właściwie nie chciałam tego kontynuować? Moody mnie pociągał i fascynował.

- Alex? – George wyrwał mnie nagle z rozmyślań. Zerknęłam na niego rozłoszczona za przerwanie moich dywagacji. Co ja w nim widziałam? Chłopak był zaborczy i ciągle wymyślał durne żarciki, które wszystkich irytowały. Mnie w szczególności. Nie rozumiałam, dlaczego dałam mu się omamić. To nie powinno mieć miejsca.

- Chyba twoja krowa przestała dawać mleko – rzucił nagle Fred, śmiejąc się bezczelnie pod nosem.

- Co? – Zdziwiłam się. – Jaka krowa? Że niby ja jestem krową? Co to miało znaczyć?

Angelina zachichotała pod nosem.

- Trafna aluzja, kocie – przyznała chłopakowi rację. Gdyby wzrok George’a mógł zabijać, jego brat i czarnoskóra Gryfonka byliby już martwi.

- Zamknijcie mordy – zagroził im. – Oboje! – Wskazał na nich oskarżycielsko palcem, po czym podniósł się z podłogi. – Alex, napijesz się czegoś? Pewnie jesteś zmęczona.

- Nie chcę nic pić – rzuciłam oschle. – Idę do pokoju. Muszę odpocząć.

- Na pewno nic nie chcesz? – Nie dawał za wygraną, wyglądając na przerażonego. – Może jednak chciałabyś napić się soku z dyni? Ostatnio ci smakował.

- Nie, George – warknęłam ostrzegawczo. – Nie mam ochoty niczego pić. Daj mi spokój.

Wstałam szybko, kierując się w stronę schodów. Rzuciłam piorunujące spojrzenie Fredowi i postukałam się palcem po czole, dając mu do zrozumienia, że jest osłem albo krową, o której tak ochoczo opowiadał. Zanim zniknęłam za drzwiami sypialni, usłyszałam jeszcze z dołu, jak bracia ponownie się kłócą.

Byłam zmęczona i rozdarta. Zupełnie nie wiedziałam, czemu dałam omamić się George’owi, a zostawiłam Moody’ego. Ciężko było mi połączyć to wszystko w logiczną całość. Spojrzałam na łóżko. Miałam ochotę pójść spać, a przecież nie było nawet pory kolacji. Za oknami panowała barowa pogoda, a deszcz lał się z nieba, jakby ktoś odkręcił kurek z wodą.

Usiadłam więc na podłodze przed swoim kufrem, zamierzając posprzątać jego zawartość. Już od bardzo dawna do niego nie zaglądałam. Przeważnie wrzucałam do niego ciuchy, które mi nie pasowały lub wyglądały na znoszone.

Uniosłam wieko skrzyni, wyrzucając na podłogę całą jego zawartość. Pomiędzy starymi spódnicami, mundurkami czy poplamionymi koszulami, znalazłam masę ołówków i piór, których nie używałam. Udało mi się także dokopać do sukienki z balu. Wyprostowałam ją na dywanie i syknęłam cicho z bólu. Poczułam się tak, jakby ktoś pragnął rozerwać mi czaszkę od wewnątrz. Przymknęłam mocno powieki, po omacku grzebiąc w skrzyni. W końcu wyciągnęłam z niej jakiś szorstki materiał i przyłożyłam go do twarzy, przeklinając mocno. Ból w dalszym ciągu nie ustępował, a dziwna rzecz jakoś nie pachniała jak większość moich ciuchów. Oderwałam ją w końcu od twarzy i odrzuciłam od siebie z obrzydzeniem, uświadamiając sobie, z czym mam do czynienia.

- Co to, kurwa, jest?! – Krzyknęłam do siebie, wycierając dłonie o kolana. Tuż obok mojej sukienki na podłodze leżała czarna peleryna. Peleryna, jaką przeważnie nosił Severus Snape. Ból nie pozwalał skupić mi się na trzeźwym myśleniu, ale byłam przekonana, że to kolejny żart Weasley’ów. Tylko skąd, na merlina, wytrzasnęli część garderoby Snape’a?! Grzebali mu w szafie, czy jak?!

Zerwałam się szybko z podłogi, chwytając między palce pelerynę. Brzydziło mnie dotykanie czegoś, co należało do znienawidzonego nauczyciela, ale musiałam pokazać to Fredowi i George’owi. To był cios poniżej pasa!

Zbiegłam szybko po schodach. George, gdy tylko mnie zobaczył, rozpromienił się cały, otwierając szeroko ramiona. Pewnie myślał, że wpadnę mu w objęcia, ale ja tylko rzuciłam w niego peleryną i pchnęłam lekko w stronę sofy.

- Co wy sobie wyobrażacie?! – Ryknęłam, jak rozwścieczony Rogogon Węgierski. – Wasze żarty są poniżej poziomu, ale część ubrania Snape’a w moich ciuchach?! Czy wyście postradali rozumy?!

George zerknął na rzecz, którą w niego rzuciłam i spojrzał oskarżycielsko na brata. Również łypnęłam w tamtym kierunku, czekając na wyjaśnienia.

- Jesteście takimi dzieciakami! – Kontynuowałam. – Nie wiem, co w tobie widziałam, George! Jesteś totalnym, niedojrzałym bachorem! Takie kawały możecie sobie robić miedzy sobą, a nie! Kto wam pomógł wnieść to do dziewczęcej sypialni?! – Skierowałam wzrok na Angelinę, która szybko uniosła ręce w obronnym geście.

- Ja nie wiem, o co chodzi! – Odkrzyknęła, brzmiąc na śmiertelnie poważną.

- Kłamiesz! – Poczerwieniałam ze złości, zaciskając mocno pięści. Głowa w dalszym ciągu pulsowała mi ze zdwojoną siłą, ale ochota na zabicie tych kretynów była większa.

- Nie, Alex! – Odezwał się Fred, podnosząc z kanapy. Podszedł do brata i przyjrzał się dokładnie pelerynie. – Rzeczywiście wygląda, jakby należała do Snape’a.

- O tym, kurwa, mówię! – Wrzasnęłam. – Nie udawaj niewiniątka! Wiem, że to wasza trójka zrobiła. Tylko was stać na tak nędzne dowcipy!

- Chwila! – Oburzył się Fred, próbując do mnie podejść, ale moje oczy ciskały gromami, więc Gryfon zawahał się na moment. – Niby skąd mielibyśmy wytrzasnąć część jego codziennego stroju?

- Skąd mam wiedzieć? Macie te swoje dziwne ustrojstwa, które otwierają każde drzwi! Może dzięki czemuś takiemu włamaliście się do jego gabinetu, a później do sypialni i…

- Sypialni?! – Prychnął Fred, kręcąc głową z niedowierzania. – Słyszysz, co ty mówisz?! Sypialni?! Myślisz, że ja nie mam nic lepszego do roboty, tylko siedzenie w sypialni tego dupka, gdzie on śpi i chuj wie, co robi? I grzebanie w jego ciuchach?! – Zaśmiał się gorzko na koniec. – Skąd, w ogóle, wiesz o tym urządzeniu do otwierania wszystkich drzwi?

- Dobra, przestańcie! – Syknął George, stając między nami. Wyprostował dłonie, oddzielając nas od siebie w obawie, że skoczymy sobie do gardeł. – Alex – zwrócił się najpierw do mnie – to nie my zrobiliśmy ci ten kawał. Musisz nam uwierzyć.

- Skąd ona wie o Albercie?! – Zdenerwował się Fred. – A tak na marginesie, wziąłeś go ze sobą ostatnio i nie zwróciłeś na miejsce. Gdzie on jest?

- Później ci powiem – odparł wymijająco.

- Ja go pożyczyłam i przykro mi, ale zgubiłam – powiedziałam lekko skruszona, ale zaraz potem wróciłam do swojego niszczycielskiego tonu. – Jakoś wam to wynagrodzę.

- Wynagrodzisz? – Zaśmiał się szyderczo. – Kurwa, George! Alex, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile nad tym pracowaliśmy?! Kurwa mać! Debilu, jak mogłeś jej to dać?!

- Fred, nie teraz! – Jęknął, niemal błagalnie, drugi rudzielec.

- Weź, kurwa, lepiej ten pierdolony soczek i uspokój ją, bo zaraz serio nie wytrzymam! – Krzyknął Fred, podwijając rękawy białej koszuli.

- I co?! – Zrobiłam krok do przodu, prostując się dumnie. Ręka George’a zatrzymała mnie przed dalszym szturmem na jego brata. – Pobijesz mnie?!

- Uspokoję cię! – Poprawił mnie chłopak – Bo ci odpierdala! Wsadź sobie tą pieprzoną pelerynę w…

- Dość! – Ryknął George.

Angelina, która przez cały czas przyglądała się temu z kanapy, również postanowiła w końcu zainterweniować. Wyskoczyła z siedzenia i podeszła do swojego chłopaka, próbując go odciągnąć na bezpieczną odległość.

- Wystarczy – powiedziała uspokajająco, ściskając jego bark. – Powiedzieliśmy jej, że nie mamy z tym nic wspólnego.

- Nie wierzę wam!

- To już twój problem!

- Zaraz będzie też twoim problemem! – Zagroziłam, wyciągając różdżkę.

- Alex, to nie my! – George nie dawał za wygraną, w dalszym ciągu stojąc pomiędzy nami. – To nie my, nie my! Pomyśl, kto mógł ci zrobić taki kawał? Może Ślizgoni. Przecież nie raz byli w Gryffindorze. Oni mają lepszy dostęp do wszystkiego, co należy do Snape’a, nie uważasz?

Zamyśliłam się na moment, opuszczając różdżkę. George wyraźnie odetchnął z ulgą i również opuścił dłonie.

W tym samym momencie przez dziurę w portrecie przeszła Klara. Widząc sytuację, jaka miała miejsce między nami, uśmiech goszczący na jej twarzy, powoli zamienił się w strach.

- Co się dzieje? – Zapytała, podchodząc bliżej. Stanęła przy mnie, patrząc po kolei na każdego.

- To się dzieje! – Warknęłam i chwyciłam w ręce pelerynę, którą wcześniej chłopcy wyrzucili na dywan. – To „coś” było w moim kufrze na dnie!

- Co to jest? – Zdziwiła się przyjaciółka, marszcząc mocno brwi. Zaraz potem jej oczy zaczęły otwierać się coraz szerzej, kiedy zdała sobie sprawę, co trzymam przed jej twarzą. – Skąd to masz?

- Skąd to mam? – Powtórzyłam po niej zirytowana.

George wypuścił powietrze ustami, rozmasowując kark. Zerknął na brata i jego dziewczynę, po czym wbiegł szybko po schodach do męskiego dormitorium. Zniknął w nich na chwilę.

- Oskarża nas, że jej podłożyliśmy to świństwo do kufra – wyjaśniła pokrótce Angelina, robiąc obrażoną minę.

- I jeszcze zgubiła Alberta! – Warknął rozwścieczony Fred.

- Jakiego Alberta? – Spytała Klara. – O czym wy wszyscy gadacie?! Merlinie…

- Nieważne – burknął w odpowiedzi rudzielec, przytulając do siebie dziewczynę. – Kurwa, mam dość na dzisiaj. Totalnie ci odpieprzyło, Alex!

George zszedł szybko na dół, a do kieszeni spodni włożony miał kartonik z sokiem dyniowym.

- Czy konflikt jest zażegnany? – Zapytał z nadzieją. Widząc nasze naburmuszone miny, westchnął głęboko. – Alex, uwierz, że to nie my.

- Sabrina! – Krzyknęła nagle olśniona Klara, uderzając się otwartą dłonią w czoło. – Przecież grzebała ci w kufrze, kiedy wyszłaś się przewietrzyć pewnego wieczoru.

- To by się zgadzało – powiedział George, powoli odzyskując uśmiech. – To wszystko pasuje do siebie. Ona jest ze Slytherinu, ma kontakt z tym dupkiem.

- I jest dziewczyną – dodała obrażona Angelina. – Łatwo może wejść do damskiej sypialni – zerknęła na mnie z wyrzutem.

- Sabrina? – Zdziwiłam się, analizując wszystko w myślach. To rzeczywiście do siebie pasowało. Tylko ją było stać na tak żałosny kawał. A z grzebaniem w rzeczach Snape’a również nie miałaby najmniejszego problemu. – No jasne, że Sabrina! – Wykrzyknęłam na koniec, przepychając się przez zgromadzonych do wyjścia.

- Ale ona mówiła, że ci coś ukradła, a nie na odwrót! – Krzyknęła za mną Klara, jęcząc głośno.

- Alex, czekaj! – Zawtórował jej George, wyciągając z kieszeni kartonik. – Poczekaj!

Zanim wybiegłam z pokoju wspólnego usłyszałam jeszcze kolejną kłótnię dwóch braci i błagalny głos przyjaciółki, a zaraz potem ktoś również wyleciał za mną, próbując dogonić.

- Stój! – Warknął George, łapiąc mnie w połowie schodów. Chwycił mnie mocno za ramiona, potrząsając delikatnie. Zaraz potem podbiegła do niego zdyszana Klara.

- Alex, to jednak nie trzyma się kupy – powiedziała, próbując złapać oddech. – Ona ci coś ukradła – powtórzyła – a nie zabrała.

- Na pewno nie! – Syknęłam, próbując wyrwać się chłopakowi.

- Alex, uspokój się, bo… - zamyślił się na moment i wyciągnął z kieszeni karton z sokiem – to ci się pomoże uspokoić. Wypij to.

- Nie chcę!

Chłopak zrobił zbolałą minę i zerknął na Klarę, szukając w niej wsparcia.

- Może rzeczywiście powinnaś to wypić i się uspokoić – stwierdziła po namyśle. – Lepiej, żebyś nie robiła wszystkiego pod wpływem emocji. Chyba to przerabiałaś dzisiaj na szlabanie, prawda?

- Ona nie może sobie wchodzić do naszej sypialni i grzebać w moich rzeczach!

- Już z nią o tym rozmawiałaś – westchnęła. – To jak? Wypij to, co George chce ci dać. Pomoże ci. A tak właściwie, to co to jest? – Dziewczyna zerknęła na kartonik.

- Sok dyniowy – odparł szybko. – Podobno ma działania uspokajające.

- To może powinieneś dać go swojemu durnemu bratu! – Odcięłam się, odpychając go od siebie.

- Pokłóciliście się? – Zdziwiła się Klara, widząc jak traktuję rudzielca.

- Wszystko jest w porządku. – George zdawał się być jakiś nerwowy. Szybko otworzył kartonik i wepchnął mi go do ręki. – Napij się.

Zmarszczyłam czoło, ale postanowiłam napić się trochę. Właściwie, to byłam spragniona. Zajęcia profesora Moody’ego dały mi się we znaki, a jeszcze wydzieranie się na Weasley’ów w pokoju wspólnym także wysuszyło mi gardło. Przechyliłam kartonik, biorąc tęgiego łyka. George odsunął się, wycierając pot z czoła. Klara patrzyła na niego podejrzliwie, ale nie odezwała się ani słowem.

- Idę zabić tą sukę za to – powiedziałam po chwili, kiedy wypiłam zawartość opakowania i wskazałam na pelerynę Snape’a, trzymaną przeze mnie cały czas.

- Co?! – Zdenerwowała się Klara. – Miała się uspokoić!

- Jestem spokojna – odparłam. Chwyciłam w dłonie twarz chłopaka i pocałowałam go mocno w usta. – Życz mi szczęścia, kochanie!

Wyminęłam ich szybko, ruszając do lochów. Na moje szczęście, Sabrina wchodziła do nich, zeskakując po dwa schodki. Prawie na nią wpadłam, próbując się zatrzymać. George i Klara przybiegli chwilę później.

- O! Peleryna! – Ucieszyła się dziewczyna, widząc jak ściskam skrawek materiału w dłoni. Włożyła do ust gumę, którą wyciągnęła z kieszeni i zerknęła z pytającą miną na resztę Gryfonów. – Przypomniałaś sobie wszystko, czy co tu się odpierdala?

- Włożyłaś mi to do kufra, podła suko! – Krzyknęłam, wpychając jej do rąk pelerynę. – Zabieraj to, idiotko!

- Alex, mówiłam ci, że nie jestem pewna, czy ci to włożyła! – Westchnęła Klara, opierając się o zimną ścianę.

- Czyli sobie nie przypomniałaś – mruknęła Ślizgonka, nie przejmując się oskarżeniami rzuconymi w jej kierunku. Ostentacyjnie poruszyła buzią i zrobiła wielkiego balona wprost przed moją twarzą. Odsunęłam się, krzywiąc delikatnie. – Oddajesz mi to? – Wskazała na pelerynę.

- Nie chcę tego.

- Mhm – mruknęła dziewczyna, po czym przyłożyła materiał do nosa, wdychając głęboko zapach profesora. Całą trójką skrzywiliśmy się na ten gest.

- Jesteś… obrzydliwa! – Pisnęła Klara, zakrywając usta dłonią.

- To mało powiedziane – burknął George, chwytając mnie za ramię. – Możemy już iść, Alex? To Pyrites zrobiła ten głupi żart i zapewne więcej się to nie powtórzy, co nie?

- Powiem ci, że to zabawne, że akurat ty to mówisz – zastanowiła się przez chwilę, robiąc kolejnego balona z gumy. – Ostatnio, kiedy rozmawiałam z Alex o tej pelerynie, powiedziała, że wy zrobiliście jej z nią kawał.

- Co? – Zdziwiłam się. – Ale jak to?

Popatrzyłam rozżalona na George’a, ale przecież nie mogłam gniewać się zbyt długo na chłopaka. W końcu był on całym moim światem.

- Nie słuchaj jej! – Syknął rudzielec. – To kłamstwo! Już ci to tłumaczyliśmy, Alex! To ona to zrobiła! Sieje ferment, odkąd pojawiła się w Hogwarcie!

- Na razie, to chyba ty, siejesz ferment w jej głowie – stwierdziła, uśmiechając się podle.

George zamilkł, mrużąc niebezpiecznie oczy. Widziałam, jak zaciska dłonie w pięści, próbując się kontrolować.

- Co to ma znaczyć? – Zaniepokoiła się Klara, patrząc na nas wszystkich bardzo uważnie. – Jaki ferment? Co masz na myśli?

- Niech ci George powie, co zrobił – zachęcała ją, uśmiechając się podle.

- Samuel miał milczeć! – Krzyknął George, wyciągając szybko różdżkę. – Jeżeli palniesz cokolwiek…

- No? Dalej. Pokaż na co cię stać.

- Nikt nie będzie pokazywał na co go stać! – Warknęła Klara. Tym razem, to ona stanęła pomiędzy chłopakiem a dziewczyną. Również wyciągnęła różdżkę, ale zrobiła to asekuracyjnie.

- A ja ci nie wierzę! – Dodałam, nie pozostając bierną.

Nagle z rogu korytarza wyszedł Snape. Gdy nas zobaczył w niecodziennej sytuacji, a na dodatek w lochach, przystanął na moment zdziwiony, ale zaraz potem ruszył szybko do przodu. Pokazałam oczami Sabrinie, żeby schowała pelerynę, ale ta nic sobie z tego nie robiła. Jak zawsze.

- Co tu się znowu wyprawia? – Zapytał mrocznie, przystając obok nas z rękoma skrzyżowanymi za plecami. – Macie zamiar się pojedynkować? Wiecie, że na to potrzeba zgody opiekunów waszych domów? Pyrites? Nie zezwalam na to.

- Ja nie mam wyciągniętej różdżki, profesorze – odparła spokojnie. – To oni na mnie napadli.

- Czyżby?

- Tak, profesorze.

Snape zerknął na nas. Szybko opuściliśmy swoje bronie, więc na nowo spojrzał na Sabrinę. Jego wzrok zatrzymał się na czarnej pelerynie, którą dziewczyna miała przerzuconą przez przedramię. W jednej sekundzie wydawało mi się, że mężczyzna drgnął nieznacznie, ale mogłam równie dobrze mieć omamy przez ciągły ból głowy.

- Skąd to masz? – Zapytał powoli głosem, którym mógł zmrozić całą szkołę.

-To? – Dziewczyna uniosła rękę. – To Alex. Oddała mi.

- Nic ci nie oddałam! – Wymsknęło mi się. – To ty mi to podłożyłaś! Głupia…

- Spokój – przerwał cicho nauczyciel. – Widzę, że bardzo spieszno waszej trójce na szlaban, wiec zapraszam natychmiast do mojego gabinetu.

- Co?! – Jęknęłam. – Ja już dzisiaj byłam na szlabanie, profesorze!

- To będziesz na kolejnym – syknął złowrogo, więc przestałam z nim dyskutować. – Zapraszam więc przodem gryfońskie towarzystwo – uśmiechnął się podle. – Pyrites, ty również i… - wyciągnął przed siebie dłoń bez słowa. Czerwonowłosej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Oddała Snape’owi pelerynę, chociaż zrobiła to z bólem serca.

Ruszyliśmy więc przodem pod drzwi gabinetu mężczyzny. Wszyscy ze spuszczonymi głowami. Tylko Sabrina wydawała się być uradowana. Jeszcze przed wejściem do gabinetu, chwyciłam George’a za rękę, przepraszając go cicho za swoje zachowanie. Rudzielec rozpromienił się cały i korzystając z chwili, że Snape nie przyglądał nam się badawczo, pocałował mnie mocno w usta…