sobota, 31 sierpnia 2019

51. "Spacer" z profesorem Moody'm

(...)
Angelina zgadła kogo obmacywała i tym samym wygrała swoją rundę. Rozejrzałam się. Hermiona tak jak i ja nie wyglądała na przekonaną, co do całej zabawy. Przechyliłam się w jej stronę i zapytałam cicho.

- Podobają Ci się takie zabawy?

- Średnio - odparła dziewczyna.

Miałam ochotę zapytać ją, czy się zwyczajnie stąd nie zmyjemy, ale wzrok Hermiony utkwiony był w Krumie. Nie miałam co liczyć na jej wsparcie. Reszta zdawała się dobrze bawić. Byłam pewna, że jeśli powiem na głos, że nie chcę brać udziału, inni mnie skrytykują. Postanowiłam siedzieć cicho. Upiłam łyk kremowego piwa i rozejrzałam się po piętrze w poszukiwaniu innych znajomych twarzy. Po przeciwnej stronie stołu siedział Ivan. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak od razu uśmiechnął się do mnie i mi pomachał. Speszona odwróciłam wzrok. Akurat George zawiązywał opaskę na oczach Alex, szykując ją do rundy. Gdy zaczął kręcić nią wokół jej własnej osi, na schodach pojawił się profesor Moody. Mechaniczne oko mężczyzny szybko przeskoczyło po wszystkich zgromadzonych, na koniec zawieszając się na mnie. Szalonooki ruszył w moim kierunku akurat gdy wstawaliśmy, by się przetasować.

- Niech profesor siada - szeptem zaproponowała Angelina, poklepując przy tym oparcie jednego z krzeseł.

- Byle szybko - zaśmiał się Fred.

Wszyscy pospiesznie zmieniali krzesła. Profesor nie wiedząc co się dzieje, łypnął na boki i usiadł, wskazując mi krzesło obok siebie. Usiadłam cała spięta. Wciąż było mi wstyd za akcję z kolanami. Profesor przechylił się w moją stronę chcąc coś powiedzieć, ale gdy tylko otworzył usta, reszta szybko go uciszyła. Angelina przyłożyła palec do ust i dyskretnie wskazała na Alex próbującą złapać równowagę po nadmiernym kręceniu. Po mojej drugiej stronie usiadł Ivan. Widać było, że też chciał coś powiedzieć, ale że grał w tę grę już jakiś czas, doskonale wiedział, że należało zachować ciszę. Zamilkliśmy więc, patrząc wszyscy po sobie. Reszta działa się naprawdę szybko. George praktycznie skoczył do ostatniego wolnego krzesła, a Alex zaczęła poszukiwanie ofiary do obmacania. Trafiła na profesora, co wywołało wręcz dziki uśmiech na twarzy Angeliny. Większość stolika ledwo powstrzymywała śmiech. Ja patrzyłam w napięciu jak moja przyjaciółka przesuwała dłoń na klatkę piersiową mężczyzny. Na jej miejscu chyba spaliłabym się ze wstydu. Miałam ochotę to przerwać, ale bałam się ruszyć. Z resztą sam Moody wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego. Dopiero gdy Alex dotknęła jego twarzy, zdecydowanym ruchem złapał ją za nadgarstek.

- Chyba wystarczy już tych zabaw. - rzucił poważnie.

Zaczęła się dyskusja, którą śledziłam z szeroko otwartymi oczami. Moją uwagę odwrócił jednak Ivan, zagadując mnie.

- Ciekawe zasady. Często się tak bawicie?

- Co? - spojrzałam na niego. - Nie. Nie wiem... – potrząsnęłam głową. - Ja gram w to pierwszy raz.

- Rozumiem. Wiesz Klara, mam nadzieję, że gdy przyjdzie co do czego, trafię na Ciebie – Ivan mrugnął do mnie i sięgnął po swój kufel, jednocześnie zjeżdżając wzrokiem na wysokość mojej koszulki.

Zamrugałam zastanawiając się nad jego słowami. Szczerze mówiąc, jeśli już, wolałabym żeby na mnie trafiła jakaś dziewczyna. Na pewno byłoby to mniej krępujące. Z drugiej strony… przypomniało mi się, jak Angelina złapała Freda za spodnie. Zaczerwieniłam się. Może lepiej, żeby nikt na mnie nie trafiał? Z zamyślenia wyrwał mnie głos profesora.

- Klaro, możemy porozmawiać? – Spytał nauczyciel.

W tym wypadku jego pytanie było jak zbawienie. Idealna wymówka, by nie grać. Bez wahania kiwnęłam głową. Oboje wstaliśmy z krzeseł, ale nim odeszliśmy od stolika, wyszedł temat karnego pocałunku. Alex i Moody spojrzeli po sobie. Wbrew ogólnej uciesze grupy, żadne z nich nie tryskało entuzjazmem. Wzrok Szalonookiego był chłodny, a moja przyjaciółka, choć wyglądała jakby się zawahała, wcale nie kwapiła się do tego, by wykonać nałożoną jej karę.

- Nie ma mowy – powiedziała w końcu. - Nie zrobię tego!

- I słusznie, bo bym na to nie pozwolił. – Profesor obrócił się, a jego mechaniczne oko łypnęło na pozostałych uczestników gry. – Słuchajcie, doceniam wasze zaproszenie do stołu, ale gracie w młodzieżowe gierki i źle by wyglądało, gdybym ja, dużo od was starszy profesor…

- Dajcie mi zadanie… - przerwała mu Alex, patrząc twardo na bliźniaków. - Takie były zasady, nie?

- Zgadza się – uśmiechnął się George.

- Dobrze – Angelina zaśmiała się, a w jej oku coś błysnęło. – Tyle, że zadanie wymyśla ten, którego imienia nie zgadłaś.

Wszyscy znów spojrzeli na profesora Moody’ego. Alex jęknęła cicho i bez większego namysłu złapała za swój kufel, opróżniając go do końca.

- Musiałbym się zastanowić... - profesor potarł podbródek i zerknął na mnie. Stałam cierpliwie, blisko schodów.

- A co w związku z tym, że zmieniliście skład w trakcie gry? - przyjaciółka głośno odstawiła kufel na stół.

- To luźna gra. Takie zmiany są dozwolone - rzucił Fred.

- Nie martw się, następnym razem zgadniesz - próbował pocieszyć ją Ron. George łypnął na niego ostrzegawczo.

- Nie martwię się, że nie zgadłam, tylko uważam, że to nie fair – kontynuowała Alex. - Nie miałam szansy! Dwie sekundy więcej i powiedziałabym imię.

- Dobra, dobra - sapnął Szalonooki, uciszając wszystkich gestem ręki. - To miała być zabawa. Skoro więc gracie na całusy, po prostu wybierzesz innego kandydata. - Zaproponował profesor. - Sama. - Dodał, a później wskazał mi na schody.

Ron i George łypnęli na siebie nawzajem. Bułgarzy posłali Alex po firmowym uśmiechu. Harry wpatrywał się w swój kufel, a Krum w milczeniu obserwował Hermionę.


Nie czekając na rozwiązanie, zeszłam po schodach, a profesor ruszył zaraz za mną. Na dole kazał mi zaczekać i podszedł do stolika nauczycielskiego, zabierając z oparcia krzesła swój płaszcz. Założył go i na szybko sprawdził kieszenie, a w tym czasie jego mechaniczne oko czujnie zlustrowało okolicę. Do stolika, nieco chwiejnym krokiem wróciła profesor McGonagall.

- Alastorze, wybierasz się gdzieś? – zapytała.

Jej policzki były zaczerwienione, a sama kobieta sprawiała wrażenie lekko pijanej. Było to do niej niepodobne. Szalonooki gdy tylko usłyszał jej głos, wyprostował się nieco.

- Tak moja droga - odpowiedział szybko, jednocześnie posyłając kobiecie lekki uśmiech. – Ale niedaleko. Mam coś do załatwienia.

- O tej porze? - McGonagall położyła mu dłoń na ramieniu i praktycznie się na nim wsparła. – Wiesz, że niedługo się ściemni...

- Zdaję sobie z tego sprawę - Moody powiedział cierpliwie, zerknął na mnie zdrowym okiem i ostrożnie złapał kobietę za dłoń, ściągając z siebie jej rękę. Zaraz potem posadził Minervę przy stoliku. - Postaram się wrócić jak najszybciej - mrugnął do niej i wykonał gest, jakby unosił kapelusz. Pospiesznie obrócił się na pięcie i podszedł do mnie. Położył rękę na wysokości mojej talii i praktycznie wypchnął mnie na zewnątrz, nie zważając już na dalsze nawoływania wstawionej profesorki.

- Profesorze… Czy Profesor McGonagall nic nie jest? - zapytałam przejęta. - Wydaje się nie być sobą.

- Czemu tak sądzisz? Czy dlatego, że ma dziś świetny humor? - zapytał Moody i pociągnął mnie w stronę jednej z mniej obleganych uliczek prowadzących na obrzeża wioski. Zaraz potem zabrał rękę zza moich pleców. Szliśmy obok siebie.

- Pani profesor miewa dobry humor, ale wtedy jest nieco inna – przyznałam zamyślona.

- Cóż... - mężczyzna oblizał się powoli, zerkając w moją stronę. - Przyznam się, że pomogłem jej się nieco rozluźnić... ale w tym stanie bywa trochę męcząca. Nasza rozmowa to też dobra wymówka, by od niej odpocząć - mężczyzna mrugnął do mnie z uśmiechem.

- Rozumiem, ale czy... – zmarszczyłam brwi. - Nie wystarczyłoby, by profesor zwrócił jej uwagę?

- Ptaszyno... - Szalonooki sięgnął za pazuchę, wyciągając znaną mi buteleczkę z której często popijał. – Kobiety, to dla nas mężczyzn dość niezbadany temat, ale jedno wiem na pewno. Są jak delikatne kwiaty. A pewnie dla niektórych jak pole minowe? - zaśmiał się. - W każdym razie niebywale łatwo je urazić. Jesteś jedną z nich, więc powinnaś o tym wiedzieć. No i Alex też jest na mnie zła, choć nie zrobiłem nic złego, ani nic wbrew niej.

Pomyślałam, że nawet ostatnio rozmawiałyśmy na temat profesora. Wciąż pamiętałam, jak kiedyś poczułam zazdrość, gdy Alex zaczęła spędzać z nim więcej czasu. Teraz odsunęli się od siebie i miał go dla mnie dużo, ale przy tym było nieco dziwnie. Jakby wypchnięcie jej z kręgu było nienaturalne… Albo po prostu ciężko było mi patrzeć, jak przyjaciółka na nowo wkopuje się w różne rzeczy, odpychając od siebie tych, którzy próbują wszystko poskładać w całość. Gdy tak myślałam, Moody przyglądał mi się, jednocześnie upijając spory łyk z buteleczki, którą zaraz później schował na miejsce. Przez krótką chwilę szliśmy tak w milczeniu.

- Mówiła Ci? - Zapytał w końcu, a gdy na niego spojrzałam, dodał. – O tym co mi powiedziała? I o co była zła?

- Mówiła, że poprosiła profesora o równe traktowanie – odpowiedziałam bez zawahania.

- Mniej więcej – przytaknął, splótł ręce za plecami i spojrzał przed siebie. - Ale czemu się gniewa?

- Profesorze… Ja sama nie wiem o co jej chodzi... – przyznałam, jednocześnie zastanawiając się. - Jesteśmy w tej samej klasie już czwarty rok i mówiąc szczerze, Alex zawsze wydawała mi się silna. Nawet jak nie szło jej w nauce, sprawiała wrażenie jakby doskonale wiedziała co robi. Radzi sobie w sytuacjach dla mnie trudnych…

- Jak każdy ma swoje talenty – podsumował Moody.

- Oczywiście – przytaknęłam, zaciskając palce na pasku torby. – Nie siedzę w jej głowie więc nie wiem, ale wydaje mi się, że kiedyś wszystko było na jej głowie i może tęskni za tym, gdy sama martwiła się o siebie? Tym bardziej, że zrobienie czegoś samemu sprawia satysfakcję.

- Czyli chce być samodzielna i czuć, że ma władzę nad własnym życiem? - dokończył za mnie profesor.

- Tak. Nie wiem. Być może… - znowu spuściłam głowę. – To tylko taka teoria.

- Klaro – profesor położył mi dłoń na ramieniu i rzucił wykładowym tonem. - Nie bój się wyrażać własnych opinii.

- Nie każdy lubi ich słuchać – stwierdziłam.

- Co nie znaczy, że nie powinnaś ich wypowiadać – Moody uśmiechnął się do mnie, a zaraz potem zmrużył zdrowe oko. Nagle zastąpił mi drogę, przez co prawie na niego wpadłam. Zatrzymałam się i rozejrzałam się niepewnie, poszukując powodu zatrzymania.

- Coś nie tak?

Mężczyzna zrobił podejrzliwą minę i sięgnął do moich włosów, ostrożnie ściągając z nich pajęczynę. Przyjrzał się najpierw jej, później mi.

- Chyba rzadko sprzątają w tym Miodowym Królestwie…? - rzucił, pozbywając się pajęczyny.

Otworzyłam szerzej oczy i wbijając wzrok w czubki własnych butów, szybko wyminęłam nauczyciela, kontynuując marsz wzdłuż uliczki.

- Nie wydawało się, żeby było tam brudno – powiedziałam, od razu zmieniając temat. – Gdzie właściwie idziemy i o czym profesor chciał ze mną porozmawiać?

Rozejrzałam się. Nie orientowałam się w miejscowości na tyle, by znać jego wszystkie zakątki, ale podobną drogą szliśmy kiedyś do gospody pod świńskim łbem. Tylko po co mielibyśmy tam iść?

– Wszystkiego się dowiesz - Moody zrównał ze mną krok i łypnął na mijanego przez nas, zakapturzonego czarodzieja. - Chciałem poruszyć kilka tematów. Przede wszystkim chcę Ci podziękować za słodycze. To bardzo miłe z Twojej strony, że pomyślałaś o mnie. Szczerze mówiąc, nie jestem przyzwyczajony do otrzymywania prezentów.

- Nie ma za co dziękować, profesorze – speszyłam się nieco. Do teraz nie mogłam uwierzyć, że faktycznie mu je dałam. W sklepie ten pomysł wydawał się świetny, ale później opuściła mnie pewność siebie. Do tego profesor McGonagall prawie przyłapała mnie na podarowywaniu.

- Oczywiście, że jest. A teraz mów, kto zdradził Ci mój sekret? – Moody zapytał z powagą.

- Słucham? – spojrzałam na niego zdezorientowana. – Jaki sekret?

- Słodyczowy, rzecz jasna. – Profesor uśmiechnął się, przyjacielsko objął mnie ramieniem i wyjaśnił konspiracyjnym szeptem. - Trafiłaś w moje ulubione.

- Naprawdę? – zdziwiłam się, ale pozytywnie. – To przez przypadek… No i dlatego, że kiedyś profesor wspominał o tym, by nie przejadać się czekoladowymi żabami. Pomyślałam, że profesor też musi je lubić.

- Czyli zadziałała logika. Też dobrze – przyznał Moody i potarł moje ramię, a później z pewnym ociąganiem zabrał rękę. - Nawet bardzo dobrze bym rzekł. Być może Twoje zdolności dedukcji pomogą mi w pewnej sprawie…

Szalonooki odciągnął mnie na bok drogi. Z zainteresowaniem patrzyłam, jak mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej poskładany pergamin, który wyglądał jak mapa Huncwotów z tą różnicą, że papier zdawał się być całkowicie pusty. Na moment otworzyłam szerzej oczy.

- Mówi Ci to coś? – zapytał jakby od niechcenia, jednocześnie nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Mapa Harrego?... – zapytałam nieśmiało i przełknęłam głośno ślinę. Nie było sensu udawać głupiej i wmawiać mu, że nie mam żadnego skojarzenia z tą kartką.

- Jakaś jakby inna, prawda?... – zagaił profesor i rozłożył papier, pokazując mi, że jest pusty z obu stron.

- Szczerze mówiąc nigdy nie trzymałam jej w rękach. To na pewno ta sama kartka? – próbowałam złapać za róg mapy, ale wtedy Szalonooki poderwał ją mocno do góry.

- Wiem, że tak – stwierdził mężczyzna i złożył mapę. - Powiedz mi, czy ta mapa czasowo wygasa?

- A to znikło samo?... – zapytałam cicho, uparcie nie patrząc w oczy profesora. Do tej pory sądziłam, że prędzej czy później wyjdzie na jaw, kto majstrował przy pergaminie. Wyglądało jednak na to, że profesorowi nasunęła się zupełnie inna odpowiedź. Wystarczyło jej się trzymać.

- Na pewno nie z mojej winy i nie z dnia na dzień - mruknął Moody, wtykając mapę z powrotem do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Ty obstawiasz, że to czyjaś sprawka?

Ciągle czułam na sobie jego wzrok. Serce biło mi jak oszalałe. Czy on wiedział? Chciał, żebym się przyznała? Bez względu na to jak bardzo ceniłam go jako profesora, nie mogłam przecież powiedzieć prawdy. Wyszłoby na jaw, że to prośba Alex, a Moody właśnie jej obiecał, że przestanie traktować ją ulgowo. Za grzebanie w rzeczach nauczyciela czekałby nas odjęcie punktów, wyjec od rodziców i szlabany. Do tego pewnie straciłabym zaufanie mojego mentora.

- A... czy… - zaczęłam niepewnie. - Zostawiał ją profesor gdzieś? Gdzie ktoś mógłby z nią coś zrobić?...

Moody odruchowo dotknął swojego płaszcza.

-Właściwie to nie.

- Więc logicznie rzecz biorąc, musiało zniknąć samo – odpowiedziałam jednym tchem.

- Samo, mówisz… - sapnął mężczyzna i z namysłem oblizał się. – A wiesz jak ją ponownie uruchomić?

Potrząsnęłam głową. Moody od razu złapał mnie za podbródek i uniósł go, zmuszając mnie do spojrzenia mu prosto w oczy. Spojrzałam niechętnie, bojąc się, że wyczyta ze mnie jak z otwartej księgi.

- Na pewno? – dopytał.

- Nie wiem jak się ją uruchamia, profesorze – powiedziałam pełnym zdaniem. Tego akurat byłam pewna. Dziękowałam w duchu, że Alex i Harry nie wtajemniczyli mnie bardziej w temat mapy. Szalonooki zmrużył oczy, a zaraz potem westchnął.

- No trudno – puścił mój podbródek. – Myślałem, że mi z tym pomożesz.

- Przepraszam profesorze – szepnęłam. - Naprawdę tego nie wiem.

- Wierzę Ci. Cóż. Będę musiał zapytać później Harrego. Musi być jakaś komenda uruchamiająca…

Gdy profesor odpuścił, kamień spadł mi z serca. Miałam wrażenie, że jedynie cudem nie wyciągnął ze mnie prawdy o mapie. Teraz pozostało mi współczuć Harremu, bo jeśli Szalonooki zamierzał zapytać go wprost o hasło, ciężko byłoby mu odmówić. Mężczyzna ruszył dalej uliczką, a ja szybko go dogoniłam.

- Profesor nie powiedział w końcu dokąd idziemy – przypomniałam.

- Ale mówiłem, że wkrótce się wszystkiego dowiesz, prawda? – rzucił zagadkowo.

Tak jak sądziłam, naszym oczom ukazała się gospoda pod świnskim łbem. Pod drzwiami stała grupka starszych uczniów Hogwartu. Gdy jeden z nich dostrzegł profesora, chłopak szturchnął najbliższego z kumpli, a potem w mgnieniu oka wszyscy się rozeszli każdy w innym kierunku. Wbrew moim przewidywaniom, profesor Moody nie ruszył za nimi w pogoń. Nie weszliśmy też do gospody. Zwyczajnie minęliśmy budynek, oboje z daleka zaglądając w brudne okna za którymi aż kłębiło się od dziwnych ludzi. Kilka kroków dalej, na wejściu do zaułka dostrzegliśmy obściskująca się parę. Speszona odwróciłam wzrok. Profesor odchrząknął głośno, a gdy para go dostrzegła, odskoczyli od siebie jak oparzeni i zmyli się tak samo jak wcześniejsza grupka.

- Takie wyjście do Hogsmeade to dla większości okazja do dobrej zabawy – napomknął profesor.

- Dla nauczycieli to chyba bardziej praca? – zapytałam. – Albo wyzwanie. Nie sposób upilnować aż tylu uczniów naraz…

- Dlatego mamy swoje procedury – Moody znów splótł ręce za plecami. – Wymagany wiek, zgoda rodziców, zbiórki… Samo pilnowanie nie jest złe. Bardziej martwi mnie ogólny brak czujności. To coś na co ja nigdy nie mogę sobie pozwolić… Ty też nie powinnaś – jego mechaniczne oko zerkało na mnie.

Zrobiłam w głowie mały rachunek sumienia.

- Profesorze, ale ja staram się trzymać z daleka od alkoholu i kłopotów.

- Czasem samo staranie nie wystarcza… - mężczyzna westchnął cicho. - Dlatego pomyślałem o krótkiej lekcji w terenie.

Spojrzałam zaskoczona na Moody’ego. Lekcja tutaj? Mina mężczyzny mówiła jasno, że właśnie po to wyciągnął mnie z pubu. Jako że ciągle szliśmy, za nami zostały ostatnie budynki. Brukowana droga stopniowo zamieniła się w ścieżkę, a ta prowadziła gdzieś w zarośla. Jak wcześniej uliczki były niemal puste, tak teraz wokół nie było żywej duszy. Nie wiedząc co profesor zamierzał testować, odruchowo złapałam za różdżkę, naprzemiennie przyglądając się krzakom po obu stronach ścieżki.

- Co to będą za zajęcia? – zapytałam, wciąż trzymając się blisko profesora. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, przechylił w moją stronę i odpowiedział mrocznie.

- Lekcja panowania nad strachem.

W tym samym momencie złapał mnie za pośladek. Zaskoczona nagłym, niespodziewanym dotykiem, aż podskoczyłam. Zaraz potem spojrzałam na Szalonookiego szeroko otwartymi oczami. Moody widząc moją minę, cofnął rękę i zaśmiał się pogodnie, jakby cała ta sytuacja była całkowicie normalna.

- Tak jak myślałem. Na razie bez zmian – skwitował, oblizując się. – Ale nie martw się, nauczę Cię jak sobie z tym radzić. - Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. Mężczyzna zszedł ze ścieżki.

- Profesorze… - ruszyłam za nim, tym razem trzymając nieco większy dystans, a przede wszystkim mając na oku jego ręce. – Czy naprawdę musimy to ćwiczyć? Nie może mnie profesor uczyć zaklęć? Albo dalej tych odruchów?...

- Wiem co robię Klaro. Wyjaśniłem Ci ostatnio dlaczego musimy to robić. Poza tym to dla Twojego dobra, pamiętasz? – zerknął na mnie, a ja z pewnym ociąganiem kiwnęłam głową. – Resztę też przećwiczymy, ale nie dziś.

Szalonooki w końcu stanął w miejscu. Staliśmy na skraju lasku, pomiędzy drzewami. Powoli zaczynało się ściemniać. Mechaniczne oko profesora okręciło się wokół własnej osi, przyglądając okolicy. Ostatecznie zamarło wpatrzone we mnie. Mężczyzna potarł z namysłem podbródek.

- Ptaszyno, powiedz mi… dotykałaś się kiedyś?

- Co ma profesor na myśli?

- To chyba jasne – sapnął, nie spuszczając ze mnie oczu. – Czy dotykałaś się kiedyś w sposób intymny.

- Słu…cham?... – pisnęłam cała spięta. Czułam, jak cała moja twarz robi się czerwona.

- Nie wstydź się, to nic złego – zapewnił mnie profesor.

Speszona opuściłam wzrok. Nie mogłam z siebie wydusić słowa, więc jedynie lekko potrząsnęłam głową.

- Rozumiem – Moody oblizał się. - Myślę, że właśnie od tego powinniśmy zacząć. Może zrób to tu i teraz? Oczywiście w ramach naszych zajęć.

Zamrugałam zdezorientowana. Uchyliłam usta, ale nadal nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Pomysł wydawał mi się co najmniej dziwny, a przede wszystkim zbyt bardzo zawstydzający. Nawet jeśli nikt nas tutaj nie widział, nie mogłam tak po prostu zrobić tego na oczach profesora… gdzieś we mnie była blokada nie do przejścia. Skończyło się więc na tym, że stałam w bezruchu. Mężczyzna odczekał chwilę, a zaraz potem podszedł do mnie i sprawnie wyciągnął mi różdżkę z ręki.

– To Ci się teraz nie przyda – mruknął, wtykając przedmiot do kieszeni swojego płaszcza. – To co, zaczniesz, czy mam Ci pomóc?

Spojrzałam na niego oniemiała. Nim zdążyłam zapytać jak zamierza mi pomagać, zniecierpliwiony Moody złapał moją prawą dłoń i położył ją na ramię mojej drugiej ręki. Nie bardzo wiedziałam, czego właściwie ode mnie oczekiwał.

- No już. To nic trudnego – mężczyzna powiedział spokojnie.

Jego dłoń była sporo większa od mojej, więc całkowicie ją przykrywała. Mężczyzna w skupieniu sterował moją ręką, powoli głaszcząc mój bark i ramię. O dziwo nie wydawało się to takie straszne jak sądziłam.

- Zapewniam, że jest to najłagodniejsza metoda. Możesz unikać stresujących czy strasznych sytuacji, ale nigdy nie wyeliminujesz ich do zera. A teraz zamknij oczy – szepnął.

Wzięłam głęboki wdech i posłusznie je zamknęłam. Moody nakierował moją rękę na talię, a później na dół, po moich spodniach wzdłuż biodra, aż na udo. Gdy „zawracał”, skierował moją dłoń na wewnętrzną stronę nogi i samymi koniuszkami palców przesunął po moim wzgórku. Drgnęłam niespokojnie.

- Powinnaś poznać swoje ciało i jego reakcje – mówił w trakcie, przy okazji przybliżając się do mnie. – W ten sposób będzie Ci łatwiej odpowiednio zareagować, gdy ktoś inny Cię dotknie.

Mężczyzna kierował ręką dalej, tym razem do góry. Zatoczył koło na brzuchu, a później przesunął moją dłonią po żebrach i wyżej, aż do piersi. Starałam się nie ruszać, ale miałam wrażenie, że zaraz umrę ze wstydu. Twarz mnie paliła. Ręce mi drżały. Miarka się przebrała, gdy mężczyzna przycisnął moją dłoń do piersi i lekko zacisnął na niej palce.

- Wystarczy… - szepnęłam drżącym głosem i odruchowo odsunęłam się od profesora, jednocześnie otwierając oczy.

Mężczyzna był nakręcony. Szybko uniósł obie ręce w obronnym geście.

- Spokojnie Klaro – sapnął i jakby nigdy nic odszedł na bok. - Teraz powinnaś popróbować sama. – Powiedział, poprawiając spodnie.

- To ma mi pomóc?... – zapytałam bez przekonania, a on kiwnął głową.

Spojrzałam na dół na swoje ciało, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Nie widziałam logicznego powodu, żeby profesor zmuszał mnie do takich rzeczy. Bez wątpienia musiało mieć to wartość edukacyjną, o której przekonam się dopiero później. Górował nade mną wiekiem i doświadczeniem. Podkreślał wielokrotnie, że wie, co robi. Nie miałam powodu, by mu nie ufać. Mimo wszystko brakowało mi odwagi, by spełnić jego polecenie.

- Na co czekasz ptaszyno? – zapytał. W oczach Moody’ego było coś dziwnego.

Zamknęłam oczy i niepewnie złapałam się za piersi. Nie bardzo wiedziałam co właściwie powinnam robić, więc tylko je ścisnęłam.

- Noo… - mruknął Moody. – Dalej…

Przygarbiłam się i ostrożnie przesunęłam rękoma niżej. Mężczyzna powoli mnie okrążał, nie spuszczając ze mnie wzroku. W międzyczasie sięgnął za pazuchę, wyciągając z kieszeni buteleczkę z tajemniczym napojem. Potrząsnął nią, a następnie upił solidny łyk. Na koniec przetarł usta wierzchem dłoni i zerknął na ciemniejące niebo, mrużąc przy tym zdrowe oko.

- Cholera – mruknął niepocieszony. – Dobra, dość – rzucił nagle.

Zaskoczona spojrzałam na profesora, od razu odrywając ręce od ciała.

- Przepraszam jeśli robię to źle, profesorze… – powiedziałam zawstydzona, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. – Ja wciąż nie za bardzo wiem jak… i…

Szalonooki zerknął między drzewa i wymamrotał coś pod nosem. Wziął kolejny, tym razem mniejszy łyk i szybko schował buteleczkę. Podszedł do mnie i odchrząknął.

- Nie masz się czym przejmować Klaro – powiedział w końcu, obejmując mnie przy tym ramieniem. Mimo że stałam sztywno, przyciągnął mnie do swojego boku. – Przerwałem Ci, bo zwyczajnie robi się już późno.

Po jego słowach poczułam się nieco mniej beznadziejnie. Czyli nie chodziło o to, że nie umiem, a o to, że nie było czasu. Moody ruszył z powrotem na ścieżkę, cały czas trzymając mnie u swojego boku.

- To miała być krótka lekcja wprowadzająca – wyjaśniał, spoglądając na mnie z góry. – Na pewno później wrócimy do tego tematu.

W trakcie marszu profesor Moody zalał mnie potokiem przemów o tym, dlaczego to takie ważne, by zawsze być gotowym na wszystko. Słuchając go, powoli się rozluźniałam. Lubiłam gdy mówił, bo niemal zawsze brzmiał mądrze. Gdy na horyzoncie pojawiła się wioska, Moody przestał mnie obejmować i splótł ręce za plecami. Chwilę później znaleźliśmy się obok gospody pod świńskim łbem. Znów oboje zerknęliśmy w okna. Wewnątrz nadal było tłoczno, choć nie tak bardzo jak Pod Trzema Miotłami. Moody zatrzymał się nagle, jakby coś wypatrzył.

- Klaro, poczekasz tu na mnie chwile? – zapytał, wciąż zerkając w stronę okna. - Albo możesz już wracać. Trafisz, prawda?

- Trafię – kiwnęłam głową.

Szalonooki klepnął mnie w ramię i posłał mi krótki uśmiech, a zaraz potem z impetem wparował do budynku. Podeszłam bliżej okna, obserwując jak mężczyzna przeciska się pomiędzy ludźmi i ostatecznie do kogoś podchodzi. Okno było na tyle brudne, że nie widziałam z kim tam rozmawiał. Z resztą nie powinno mnie to interesować, prawda? Gdy już chciałam wrócić do przyjaciół, drzwi gospody otworzyły się, a na zewnątrz wypadło dwoje podpitych mężczyzn. Obaj byli po trzydziestce. Wyglądali dość przeciętnie. Stanęli kilka kroków za drzwiami, a jeden z nich wyciągnął papierosy i poczęstował nimi kolegę. Gdy je odpalali, spojrzeli w moją stronę. Odwróciłam wzrok, poprawiłam sweter i szybko ruszyłam w stronę tamtego pubu. Nie minęła chwila, a dotarło do mnie, że słyszę za sobą kroki. Gdy się obróciłam, zauważyłam, że dwójka idzie za mną. Przyspieszyłam kroku, ale oni zrobili tak samo.

- Dokąd tak pędzisz? – zagaił większy z nich. – Zgubiłaś się?

- Nie. Spieszę się do przyjaciół – powiedziałam, nie zwalniając.

- A gdzie są? Odprowadzimy Cie – zaśmiał się ten większy i szturchnął łokciem kolegę, dając mu przy okazji jakieś znaki.

- Nie trzeba – pisnęłam, chowając głowę w ramionach.

- No dalej, nie daj się prosić! – zawołał ten drugi.

Chciałam złapać za różdżkę, ale gdy nie znalazłam jej na miejscu, dotarło do mnie, że zabrał ją profesor Moody. W tym samym momencie niższy z mężczyzn złapał mnie za rękaw.

- Mówiłem, nie daj się prosić – warknął, mocno pociągając mnie w swoją stronę. Potknęłam się o własne nogi i boleśnie upadłam na kolana. Syknęłam z bólu i usiadłam na piętach.

- Patrz, od razu przed Toba klęka – zaśmiał się większy i poklepał mnie po głowie, jak psa. Machnęłam ręką, próbując odgonić jego dłoń, co tylko bardziej go rozbawiło. – Dobra, wstawaj bo ktoś zobaczy. - Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do góry. Szarpnięta wstałam na równe, ale nieco drżące nogi. Kolana dalej mnie bolały.

- Mogę już iść? – zapytałam błagalnym tonem.

– A nie chciałabyś się zabawić? – zapytał ten większy. Drugi zaciągał się papierosem, przyglądając mi się uważnie.

- Chcę wrócić do przyjaciół… - szepnęłam, pocierając kolana. – Nie jesteście zbyt starzy na zabawę? – przyjrzałam się najpierw jednemu, później drugiemu.

- Za starzy… - zaśmiał się większy. – Słyszałeś Aron? Za starzy na zabawę.

Mniejszy rzucił papierosa i zdeptał niedopałek.

- Może powinniśmy jej pokazać o jaką zabawę chodzi? – zaproponował. Ich miny nie wróżyły nic dobrego. Głośno przełknęłam ślinę.

- Przepraszam, ale nie mam czasu – zaczęłam się wycofywać. - Może innym razem? Jest już późno. Będą mnie szukali…

- Uwiniemy się raz dwa – mruknął Aron i spróbował złapać mnie pod ramię.

Panicznie rzuciłam się przed siebie, cudem unikając jego ręki. Kątem oka zauważyłam, że sięgają po różdżki. A może tylko mi się zdawało? Bez zastanowienia wpadłam w pierwszą lepszą uliczkę i puściłam się biegiem, nie oglądając za siebie. Na szybko przekalkulowałam w głowie, że do trzech mioteł było wciąż daleko. Tutaj w okolicy kręciły się same dziwne typy. Gdybym trafiła chociaż na jakichś uczniów… W mojej głowie pojawiła się myśl. Profesor Moody. Najlogiczniejsze wyjście. Przycisnęłam torbę do ciała i biegłam w stronę świńskiego łba. Miałam nadzieję, że profesor nadal tam był. Na ostatniej prostej usłyszałam za sobą jakieś nawoływania. Nie patrzyłam tam, skupiona na dotarciu do celu. W końcu zobaczyłam szyld. Wpadłam do gospody niczym burza o mało znów się nie wywalając. Oparłam dłonie o kolana i zaczęłam dyszeć. Kilka par oczu spojrzało przelotnie w moją stronę. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się. Ruszyłam w tłum ludzi, do miejsca, gdzie ostatni raz widziałam profesora Moody’ego. Rozglądając się, szybko zauważyłam jego włosy i specyficzny, skórzany płaszcz. Profesor stał przy stoliku w rogu pomieszczenia i dyskretnie odbierał jakiś pakunek od zakapturzonego mężczyzny. Niewiele myśląc, podbiegłam do Szalonookiego i objęłam go w pasie, mocno przytulając się do jego pleców. Zauważył mnie w ostatniej chwili i poruszył się zaskoczony, szybko chowając pakunek w kieszeni płaszcza.

- Miałaś za mną nie wchodzić – skarcił mnie.

Zakapturzony uśmiechnął się pod nosem.

- Profesorze… – pisnęłam ze łzami w oczach.

Moody zerknął na mnie i zaniepokojony przekręcił się tak, że przytulałam się do jego boku. Pogładził mnie po plecach.

- Co się stało? – zapytał półszeptem, jednocześnie żegnając się ze swoim „znajomym” i odsuwając się od stolika. Moody szybko rozejrzał się po gospodzie i zaraz złapał mnie za ramiona, próbując ostrożnie od siebie odkleić. – Wyjdźmy stąd. To nie miejsce dla Ciebie.

- Przepraszam… – pisnęłam, odsuwając się na pół kroku. Przetarłam palcami oczy. – Jacyś ludzie mnie zaczepiali, a profesor nie oddał mi mojej różdżki… Nie mogłam się bronić. Bałam się, że coś mi zrobią – zwierzyłam się, wyrzucając to z siebie jednym tchem.

- Ale nic Ci nie jest? – dopytał Moody, kładąc dłoń na moich plecach i wyprowadzając mnie na zewnątrz.

- Nie - Potrząsnęłam głową. – Uciekłam przy pierwszej okazji.

– To dobrze. Świetnie – sapnął. – Czyli dałaś sobie radę. Właśnie dlatego proponowałem Alex dodatkowe zajęcia z samoobrony. Niebezpieczeństwo może czyhać wszędzie.

Razem ruszyliśmy w stronę Trzech Mioteł. Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu tamtych dwóch.

- Czy… czy jako aurorzy nie powinniśmy zawsze stawać do walki? – zapytałam, raz jeszcze przecierając wilgotne oczy.

- To wszystko zależy. Moim zdaniem nie ma sensu stawać do walki, którą wiesz, że przegrasz. Ucieczka to też forma samoobrony.

Moody zaczął mi opowiadać o niektórych swoich pojmaniach i bitwach. W międzyczasie oddał mi różdżkę. Mając ją przy sobie, poczułam się pewniej. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Pub był wypełniony po brzegi i tętnił życiem. Spokojna, luźna atmosfera pomogła mi się rozpogodzić. Przez moment staliśmy jeszcze zagadani, a właściwie to profesor opowiadał mi szczegółowo o pojmaniu jednego ze śmierciożerców. W tłumie zauważyłam Alex. Dziewczyna poszła na piętro i pokazała mi, żebym też tam przyszła. Moody też musiał zauważyć jej gest, bo chwilę później odchrząknął i się wyprostował.

- Ale co ja Cie będę zanudzał…

- Profesor mnie nie zanudza! – pisnęłam.

- Tak się mówi – wyjaśnił i klepnął mnie w ramię. - Wracaj do swoich przyjaciół. Na dziś wystarczy Ci wrażeń.

Kiwnęłam głową i z pewnym ociąganiem ruszyłam na schody. Przyjaciele nadal siedzieli przy stole. Alex wyraźnie na mnie czekała, bo gdy pojawiłam się na piętrze, od razu do mnie podeszła.

- Co was tak długo nie było? – zapytała i złapała mnie pod ramię. - Chodź, musimy zamówić coś do picia.

W sumie zaschnęło mi w gardle, więc nie miałam nic przeciwko. Gdy stałyśmy w kolejce, opowiedziałam jej, że profesor wypytywał mnie o nią i o mapę, dziękował mi za słodycze, a potem, że opowiadał mi o swojej pracy i przeszłości. Nie wspominałam o wydarzeniach z lasku, bo nasze lekcje miały pozostać tajne. Z resztą ciężko byłoby mi o tym opowiadać przy tylu ludziach.

Tym razem ja zamówiłam sok dyniowy, a Alex znowu piwo kremowe. Wracając do stolika, opowiedziałam przyjaciółce o dwóch, dziwnych, zaczepiających mnie typach.

- Chcieli Cie przelecieć – skwitowała brunetka, odstawiając kufel na stół.

- Powiedzieli wyraźnie, że „zabawić się” – zmrużyłam oczy.

- To znaczy to samo. Przelecieć, bzyknąć, uprawiać seks…

- O czym rozmawiacie? – zapytał Ron.

- O niczym! – pisnęłam zawstydzona i usiadłam na krześle, szybko upijając łyk z mojego kubka.

- Klare zaczepiali jacyś dziwny typowie – wyjaśniła Alex, a ja spojrzałam na nią z wyrzutem. – No co? – wzruszyła ramionami. - To chyba nie jest tajemnica. Skoro są podejrzani, każdy powinien na nich uważać.

- W sumie racja… - mruknęłam.

– A byli przystojni? – Angelina oparła się łokciami o stół.

- Hej! - Fred uszczypnął ją w bok, a dziewczyna zaśmiała się i dała mu całusa.

- Nie wiem… Nie przyglądałam im się za bardzo. Byli raczej normalni. Dużo starsi. Poza tym nie wydaje mi się, żeby mieli przyjść aż tutaj.

- Za dużo tu profesorów – skomentował George, łypiąc na krążącego po piętrze Snape’a. Alex też podążyła wzrokiem za sylwetką w czarnych szatach.

Rozmowa powoli się toczyła. Po jakimś czasie Alex chciała pójść do toalety, więc zostawiłyśmy nasze kubki i zeszłyśmy na dół. W międzyczasie przyjaciółka opowiedziała mi o tym co robili, gdy mnie nie było. Gdy wracałyśmy na górę, przy naszym stoliku nie było nikogo. Po zostawionych kubkach i rzeczach łatwo się było domyślić, że to chwilowa nieobecność. Zaczęłyśmy się przepychać w stronę stolika, ale drogę zagrodziła nam Pansy Parkinson. Wyglądało na to, że ślizgoni wrócili na piętro. Dziewczyna stanęła ze skrzyżowanymi przed sobą rękami.

- Czego tu szukacie?

- Wracamy do naszego stolika – wyjaśniłam, nie szukając kłopotów.

- Z drogi – Alex przewróciła oczami. – Mamy takie same prawo tutaj być jak i wy.

- Lepiej spieprzajcie na dół, gdzie miejsce dla takich śmieci jak wy – syknęła Pansy.

- Kogo nazywasz śmieciem? – warknęła Alex i popchnęła dziewczynę. Od stolika ślizgonów wstało kilka osób.

- Nie umyłaś uszu?! – Parkinson zdecydowanie czuła się pewnie wśród swoich. - A może jesteś tak głupia, że potrzebujesz tłumacza?

- Zaraz Ty możesz potrzebować okularów – Alex zacisnęła dłoń w pięść.

Zrobiło się małe zamieszanie, ale nim doszło do rękoczynów, oczy wszystkich skupiły się na punkcie za plecami Alex. Pansy nagle usiadła na krześle, momentalnie tracąc zainteresowanie wymianą zdań. Obejrzałam się za siebie, widząc, że na piętro weszli profesor Snape i profesor Moody. No tak, przy nich nagle wszyscy byli grzeczni. Alex kopnęła nogę od krzesła Pansy i wkurzona ruszyła do naszego stolika.

- Muszę się napić, bo mnie rozniesie – mruknęła przyjaciółka i złapała za kufel.

Ja złapałam za swój kubek, ale nim zdążyłyśmy zwilżyć usta, poczułam na moim barku czyjąś dłoń. To był profesor Moody.

- Dziewczyny, co to za zamieszanie? – zapytał, jednocześnie zabierając rękę. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po naszych kubkach.

- Szykuje się pogadanka? – Alex mruknęła pod nosem, a zaraz potem dodała głośniej. – Od razu mówię, że to nie nasza wina.

- Właśnie! – potwierdziłam. – Wracałyśmy do stolika, a Pansy Parkinson kazała nam się przenieść na dół.

- Nie mówię, że wasza – westchnął profesor. – Długo was nie było?

- Chwilę? – Alex wzruszyła ramionami.

- Więc nie powinnyście tego pić – Moody wyciągnął mi kubek z ręki i odstawił go z powrotem na blat.

- Dlaczego? - Spojrzałam na niego zdezorientowana. – Tam nie ma alkoholu.

- Jest czy nie ma, to bez znaczenia. Zostawiłyście stolik bez opieki. Co mówiłem o czujności? – Moody spojrzał mi w oczy i postukał się palcem po skroni.

- Że należy ją zachować, szczególnie w takich momentach…? - powtórzyłam cicho.

- Dokładnie. Stała czujność, dziewczyny. Stała czujność – profesor odszedł od naszego stolika.

Usiadłam ciężko na krześle i spojrzałam niepewnie na mój kubek. 






czwartek, 22 sierpnia 2019

50. Wyprawa, słodycze, pająki


Wracając do stolika, już z oddali dało się zauważyć, że towarzystwo się wykruszyło. Palanty z Durmstrangu zniknęły, tak samo Hermiona i jej ukochany Krum. Chłopak wydawał się w porządku, ale przynudzał tak samo, jak Granger, więc nie żałowałam, że nagle poszli sobie na spacer. Miałam tylko nadzieję, że szybko nie wrócą. W dalszym ciągu nie byłam przekonana do dziewczyny.

Przechodząc koło stołu nauczycielskiego, zauważyłam jak Snape popija czystą szkocką bez dodatków, wpatrując się we mnie jak lew w swoją zwierzynę. Nie przeszkadzało mu nawet towarzystwo Moody’ego, którego nienawidził, a także Mcgonagall, którą tolerował i szanował, ale irytowała go i przeszkodziła w ukaraniu mnie za strój. Właściwie, czemu przeszkadzał mu mój ubiór? Chciał, żebym poznała jakiegoś chłopaka, umówiła się z nim i odwróciła podejrzenia od niego, a teraz pieklił się o głupią spódniczkę.

- Dziwnie, kiedy się tak gapi – skomentowała cicho Klara, również przyglądając się nauczycielom.

- Chciał mnie udupić, ale mu się nie udało – odparłam spokojnie. – Zapewne jest wkurzony, że Mcgonagall podważyła jego autorytet.

- Zapewne jeszcze się do nas doczepi dzisiejszego wieczora – westchnęła przyjaciółka i razem podeszłyśmy do naszego stolika. Usiadłyśmy koło przyjaciół. Byłam zadowolona, że w końcu mogę spędzić z nimi trochę więcej czasu niż przeważnie. Ostatnio, zarówno przez Moody’ego jak i Snape’a bardzo ich zaniedbywałam.

- Proszę, to wasze piwa kremowe – powiedział Ron, podsuwając nam pod nos wielkie kufle, z których przelewała się bita śmietana.

- Kurcze, powinniśmy zmienić miejscówkę – stwierdził nagle Harry, patrząc co chwilę na swój stary zegarek, na lewym nadgarstku.

- Sam wybrałeś to miejsce – zdziwiłam się, upijając trochę piwa.

- Tak, ale wtedy nie sądziłem, że Snape będzie się tu wpatrywał bez przerwy.

Wszyscy spojrzeliśmy w stronę stołu nauczycielskiego, ale w tym samym momencie, Mcgonagall zagadnęła do Mistrza Eliksirów, odwracając jego uwagę od nas.

- Zaraz pewnie da sobie spokój. – Wzruszyłam ramionami, rozglądając się po pubie. Ludzi było w nim od groma. Wszystkie trzy szkoły mieszały się między sobą. Bułgarzy chodzili tylko między stolikami, wyrywając panienki, a do dziewczyn z francuskiej szkoły ustawiały się wianuszki facetów, zarówno z Hogwartu jak i z Durmstrangu. Kolejka do pubu kończyła się pod schodami, a z piętra wyżej dało się słyszeć głośne śmiechy i przekleństwa. Nie musieliśmy się nawet domyślać, kto tym razem zajął najlepszą miejscówkę w całych Trzech Miotłach – Ślizgoni.

- Jakbyśmy nie szli grupami jak małe dzieci, to może byśmy dorwali ten stolik – westchnął Ron, wpatrując się w sufit.

- Ostatnim razem go zajęliśmy, a i tak nauczyciele tam zaglądali – zastanowił się Harry, drapiąc po brodzie. Raz jeszcze spojrzał na zegarek, a następnie na okno. – Jak tam moja mapa? – Zagadnął po chwili, uśmiechając się do nas.

- Ciszej! – Spanikowała Klara i spoglądnęła nerwowo na stół nauczycielski.

- Przecież nikt nas nie usłyszy! – Prychnęłam, przewracając oczami.

- Profesor Moody, to nie jest nikt! – Warknęła. Podniosła swój kufel i również upiła łyka. – Wiesz, że on wszystko widzi i wszystko słyszy. Ja bym nie gadała tutaj o takich rzeczach!

Zastanowiłam się. W sumie Klara miała rację. Nie wiedziałam, jakim cudem, ale Moody wszystko wiedział, co się wyprawia na około niego, a już w szczególności, co się dzieje z nami. Może rzeczywiście nauczyciel chodził za nami krok w krok, szpiegując, ale po co? Jaki mógłby mieć w tym cel? Z drugiej strony, gdyby naprawdę tak robił, już dawno wiedziałby, że ja i Snape… Na samą myśl oblał mnie strach. Wolałam nawet o tym nie myśleć. Ponownie zabrałam się za swoje piwo kremowe. Gdy odłożyłam kufel, zauważyłam, że na czubku nosa zostało mi trochę bitej śmietany. Zrobiłam więc zeza, wpatrując się w czubek swojego nosa i zaśmiałam głośno. Już chciałam się wytrzeć, ale Ron zauważył to pierwszy, sięgając po czystą chusteczkę do swojej kieszeni. Myślałam, że mi ją poda, ale ten przyłożył mi ją do twarzy i wytarł bitą śmietanę z największą pieczołowitością.

- Ty chyba już jesteś pijany – zaśmiał się Harry, kręcąc głową.

- Nieprawda – odparł Ron, odsuwając się szybko. – Proszę – dodał w moją stronę. – Już nie ma śladu.

- Dziękuję – odparłam, w dalszym ciągu będąc zdziwioną. Rudzielec uśmiechnął się nikle, przysuwając bliżej Harry’ego. Chwycił jego rękę i tym razem, to on spojrzał na zegarek. Oboje wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.

- Jeszcze chwila – rzucił Harry.

- Do czego? – Spytałam, zapatrując się w ścianę. Mój wzrok powoli zjeżdżał na stół nauczycielski, ale nie chciałam prowokować ani Snape’a, ani swoich przyjaciół, żeby nabrali jeszcze większych podejrzeń.

Harry już chciał odpowiedzieć, kiedy obok naszego stołu przeszła grupka starszych dziewczyn z Ravenclawu. Chłopak momentalnie zesztywniał, prostując się jak kij od miotły.

- Cześć Harry! – Przywitała się z nim jedna z dziewczyn i pomachała wesoło. Nam rzuciła tylko krótkie przyjazne spojrzenie i odeszła. Chłopak wpatrywał się za nią, dopóki nie zniknęła za zakrętem.

- Zaproszę ją na bal! – Zadecydował, uderzając lekko otwartą dłonią w stół.

- Ona chyba ma chłopaka – zastanowiła się Klara, drapiąc lekko po brodzie. – To chyba ten chłopak, co się dostał do turnieju, co nie?

- Może zmieni zdanie! – Upierał się przy swoim Harry.

- To idź i ją zaproś! – Zachęcił go Ron, mizerniejąc na moment.

- Nie dzisiaj, a na pewno nie teraz! – Odparł chłopak, wzdychając bardzo głęboko.

- Ten cały bal, to beznadziejny pomysł. Każą nam na siłę kogoś sobie znaleźć – warknął po chwili rudzielec. – A co, jeżeli my wcale nie chcemy mieć pary? Albo w ogóle nie chcemy iść?

- Właśnie ostatnio się nad tym zastanawiałam – zgodziłam się z przyjacielem. – Ale podobno musimy. Odwołali połówkowe egzaminy, żeby zrobić ten cholerny bal, wiec chyba nie mamy wyjścia.

- Wolałbym siedzieć w książkach cały miesiąc niż zbierać się w sobie i zaprosić Cho na bal – jęknął Harry, wpatrując się w swój prawie pełny kufel. Zerknął raz jeszcze na zegarek i szturchnął Rona. – Zbieramy się.

- Gdzie? – Zdenerwowałam się. – Myślałam, że posiedzimy w końcu razem, a wy co? Wychodzicie? Gdzie, się pytam?

- Yyy… - skomentował Ron, zezując na okularnika.

- Idziemy do Miodowego Królestwa – oznajmił pewnie. – W sumie, jeżeli chcesz, to możesz iść z nami.

- Po co tam? – Jęknęłam, ale zaczęłam dopijać szybko swoje piwo.

- Zobaczysz – odparł konspiracyjnie brunet. – I Klara, ty też możesz pójść z nami, jeżeli chcesz.

- Właściwie, to dopiero tam byłyśmy, ale nie zdążyłam wszystkiego obejrzeć, bo mnie poganiałaś! – Rzuciła pełne wyrzutów spojrzenie w moją stronę, ale perfidnie je olałam.

- Kiedyś mi za to podziękujesz – prychnęłam. – Przynajmniej się nie roztyjesz, jak ta Puchonka z szóstego roku. Widziałaś ją? Wygląda, jak trzydrzwiowa szafa!

- Przestań oceniać ludzi po wyglądzie! – Zdenerwowała się. – Poza tym, mówiłam ci, że połowa słodyczy jest dla Neville’a!

Zaczęliśmy się zbierać. Założyliśmy na siebie nasze wierzchnie ubrania, Harry w pośpiechu dopił piwo, a resztę kufli zdążyliśmy już opróżnić. Został tylko jeden należący do Klary, ale dziewczyna nie chciała na szybko wypijać alkoholu, więc zostawiła piwo na stole.

- Mam nadzieję, że jak wrócimy, to zwolni się jakieś lepsze miejsce – mruknęłam pod nosem, przepychając się przez pozostałych uczniów. Gdy przechodziliśmy koło stołu nauczycielskiego, Mcgonagall zatrzymała nas na chwilę. Stanęliśmy jak wryci.

- Kochani, gdzie się wybieracie? – Spytała wesołym tonem i albo mi się zdawało, albo wyglądała na lekko wstawioną. Kątem oka zauważyłam jak Moody chowa za pazuchę buteleczkę, w której przeważnie trzymał whisky. Czyżby dolewał kobiecie po troszeczku do herbaty?

- Idziemy do Miodowego Królestwa, pani profesor – odparł za wszystkich Harry, szczerząc się jak mysz do sera. Wyglądał podejrzliwie, ale nauczycielka łyknęła przynętę.

- Miodowe Królestwo! – Ucieszył się Moody, również wstając. Westchnęłam w duchu. Nie chciałam, żeby profesor szedł z nami gdziekolwiek. Po wczorajszej rozmowie czułam się nieco niezręcznie w jego towarzystwie.

- Przepraszam, profesorze, ale najpierw chcieliśmy się przejść w czwórkę – rzucił szybko brunet. Wyglądał na trochę spanikowanego, a nauczyciele od razu stali się bardziej podejrzliwi. Ron, widząc jak Harry nie może sobie poradzić, wyskoczył przed szereg i szepnął coś na ucho Moody’emu. Mężczyzna zrobił zdziwioną minę, a następnie jego magiczne oko prześliznęło się po mnie i Klarze.

- Um…chyba jednak nie mam ochoty na słodycze – zmienił zdanie, siadając z powrotem na krześle. – Niech młodzież idzie się wyszaleć sama. Na co im towarzystwo starego piernika.

Chłopcy pożegnali się z nauczycielami i czym prędzej skierowaliśmy się do wyjścia. Zauważyłam, że Moody mówił coś do pozostałych towarzyszy. Mcgonagall zrobiła minę w stylu „ach te dzieciaczki!”, a Snape nie odezwał się ani słowem. Zmarszczył tylko brwi, rozmyślając nad czymś.

W końcu udało nam się wyjść przed pub. Harry i Ron szli z przodu, a za nimi ja wraz z Klarą. Dziewczyna wymieniała wszystkie rodzaje słodyczy, których jeszcze nie zdążyła spróbować w swoim życiu, a które z wielką chęcią kupiłaby teraz, skoro miała ku temu okazję.

- Hej, Ron – zagadnęłam po chwili i zrównałam krok z chłopakiem. – Co ty właściwie mu powiedziałeś?

- Właśnie? – Zainteresowała się Klara, przerywając wywód o słodyczach.

- Właściwie, to nic takiego – zaśmiał się nerwowo rudzielec i podrapał po głowie.

- Jakby to było nic takiego, to Mcgonagall nie dałaby nam spokoju, a tak to udało nam się wyjść z Trzech Mioteł – zauważył Harry, rozpinając kurtkę, ponieważ dzisiejszy dzień był wyjątkowo ciepły.

- No dobra, dobra! Powiedziałem Moody’emu, że chcemy was poprosić o chodzenie i potrzebujemy prywatności.

Przez chwilę panowała cisza, po czym zarechotałam jak głupia. Harry również parsknął śmiechem, kręcąc z niedowierzania głową.

- Ty to masz pomysły! – Zauważył, klepiąc przyjaciela po plecach.

- Musiałem coś takiego powiedzieć!

- Kolejne kłamstwo – westchnęła niepocieszona Klara. – Nie lubię okłamywać profesora.

- Małe kłamstewko nikomu jeszcze nie wyrządziło krzywdy – odparł jej Harry.

Zaczęliśmy się nabijać z Klary i jej obsesji na punkcie dobrego wychowania, aż w końcu doszliśmy pod sklep ze słodyczami, jednak zamiast tam wejść, Harry ruszył dalej na ścieżkę, która prowadziła z powrotem na błonia hogwarckie.

- Co ty wyprawiasz? – Zdziwiłam się. – Sklep jest tutaj! – Wskazałam dłonią na duży, kolorowy budynek.

- Nie idziemy tam – odparł okularnik, nie zwalniając tempa, więc chcąc, nie chcąc ruszyłam za nim. Tylko Klara miała pewne opory, wpatrując się w szyld Miodowego Królestwa, po czym podbiegła do nas i chwyciła mnie za ramię.

- Alex, nie podoba mi się to – jęknęła. – Ja na serio myślałam, że idziemy po słodycze.

- Ja też – odpowiedziałam, marszcząc brwi. – Harry, wytłumaczysz się?

Chłopak westchnął głęboko, ale nie miał zamiaru się zatrzymywać. Popatrzyłam pytająco na Rona, ale rudzielec również nie miał zamiaru puścić pary z ust, skoro Harry tego nie zrobił. Właściwie, to byłam ciekawa, co przyjaciele wymyślili, ale Klara panikowała i zapewne by wróciła z powrotem do pubu, gdyby nie moja ciekawość.

W końcu weszliśmy z powrotem na błonia. I znowu, zamiast ruszyć do szkoły, jak myślałam, Potter poprowadził nas na zbocze, gdzie stała Wierzba Bijąca. Gdy tylko podeszliśmy bliżej, drzewo zaczęło wymachiwać swoimi grubymi, wielkimi konarami na wszystkie strony. Jakby nas uderzyło, nie byłoby co zbierać. Odsunęłyśmy się więc z przyjaciółką na bezpieczną odległość.

- Może teraz mi powiesz, o co chodzi?! – Zdenerwowałam się, wpatrując się w okularnika.

- Teraz mogę powiedzieć – uśmiechnął się przyjaciel. – Wybacz, ale wcześniej nie chciałem nic gadać, bo ktoś mógł usłyszeć, a tutaj nikt nas nie znajdzie. Uczniowie nie zbliżają się do Wierzby Bijącej.

- Bo jest niebezpieczna – wtrąciła Klara profesorskim tonem.

- Umówiłem się we Wrzeszczącej Chacie z Wąchaczem – kontynuował Harry, nie zważając na komentarze blondynki.

- Kim jest Wąchacz? – Zdziwiłam się.

- Pamiętasz, jak ci opowiadaliśmy na poprzednim roku o przygodzie Harry’ego z jego ojcem chrzestnym? – Zapytał mnie Ron.

- Coś tam pamiętam.

- No to już masz odpowiedź – uśmiechnął się Weasley.

- Ale z tego, co słyszałam… ten Wąchacz miał chyba pozostać w ukryciu?

- No i się ukrywa, ale chciał ze mną o czymś ważnym porozmawiać. Jedyna szansa, to właśnie dzisiaj, kiedy wszyscy są zajęci Hogsmeade. Poza tym, pozwoliłem wam pójść z nami, bo Alex ty jesteś naszą przyjaciółką i już tam co nieco wiesz o Wąchaczu, a ty Klaro ostatnio bardzo mi pomogłaś z jajem, więc uważam, że mogę ci zaufać.

- Możesz – odpowiedziała pewnie dziewczyna, rumieniąc się lekko – ale w dalszym ciągu nie mam pojęcia, o czym mówicie.

- Zaraz zobaczysz – rzekł zdawkowo Harry i podszedł bliżej wierzby. Jej konary ponownie zaczęły się poruszać, słysząc szelest koło siebie. Chłopak miał zaledwie kilka sekund, żeby znaleźć odpowiednią gałąź na jednym z pniów i dotknąć jej. Gdy to zrobił, drzewo zastygło w bezruchu, ale tylko na kilkanaście sekund, a korzenie uniosły się o kilka centymetrów, odsłaniając tajne przejście.

- Szybko! – Krzyknął w naszą stronę chłopak i wpakował się do dziury pod korzeniami. Ron chwycił mnie szybko za rękę, a ja zrobiłam to samo z Klarą i całą trójką wśliznęliśmy się do środka za okularnikiem.

Przed nami rozpościerał się wąski, długi korytarz. Dawno musiał nikt tędy nie przechodzić, ponieważ wszędzie wisiały spore pajęczyny z jeszcze większymi pająkami na nich.

- O boże! – Jęknął Ron, chwytając się w panice mojego ramienia. – Nienawidzę pająków.

- A ja nienawidzę ciemności – zawtórowała mu Klara, chwytając się mojego ramienia z drugiej strony. Oboje przyssali się do mnie niczym pijawki.

- Lumos! – Harry, jako jedyny zachował trzeźwy umysł, wypowiadając zaklęcie rozświetlające. Dzięki niemu przejście stało się znośniejsze, ale pajęczyny dalej pozostały na swoim miejscu. – Chodźcie. Idziemy do Wrzeszczącej Chaty.

- Czytałam, że jest ona nawiedzona – pisnęła przerażona Klara.

- To brednie – wyjaśnił Ron, trzęsąc się ze strachu na widok pająków. Co chwilę zadzierał głowę, wybałuszając na wierzch oczy i rozglądał się po całym suficie. – Też tak myślałem, ale to wszystko nieprawda.

- Ale książki nie kłamią! – Upierała się przy swoim blondynka.

- Ta jedna chyba skłamała – zachichotał Harry, po czym zaczął nas prowadzić w głąb korytarza, trzymając przed sobą rozświetloną różdżkę.

- Nie wiem, czy powinnyśmy się mieszać w wasze rodzinne sprawy – powiedziałam po chwili, dalej mając przy sobie dwa przyczepione balasty.

- Jesteście moimi przyjaciółkami, to tak jakbyście były Wąchacza – stwierdził chłopak.

- Tutaj chyba nie ma potrzeby mówić o Nim używając ksywek – zauważył Ron. – Chociaż… te pająki mogą być przetransmutowane albo jacyś Śmierciożercy zażyli Wielosokowy i ukrywali się tutaj latami, czekając na takich durnych uczniów jak my.

- Zapewne – prychnęłam. – Ale w takim razie, czemu się ich boisz? Skoro to ludzie.

- Ludzie, nie ludzie i tak wyglądają ohydnie z tymi cienkimi nóżkami… - Ron wyciągnął przed siebie dłoń i rozszerzył palce, ruszając nimi, jakby udawał chodzące po ścianie pajęczaki. Poczułam jak się wzdrygnął.

- Ty naprawdę masz fobię – przewróciłam oczami. – Też się boję pająków, ale ty to już przeginasz.

- W mugolskim świecie to się nazywa arachnofobia – oznajmiła Klara – i chyba da się to leczyć.

- Widzisz, Ron? – Zaśmiałam się, próbując rozładować atmosferę. – Wyślemy cię do mugolskiego szpitala i tam ci pomogą. Już nie będziesz reagował na pająki jak baba.

- Podobno nie powinno wyśmiewać się z osób chorych – prychnął chłopak.

- Czytałem, że terapia polega na oswojeniu się z obiektem lęku – dodał Harry, przysłuchując się naszej rozmowie. – Także, Ron… powodzenia! – Oboje wybuchliśmy śmiechem.

- Mój dziadek też miał arachnofobię, ale wyleczył się z tego – kontynuowała temat Klara.

- W jaki sposób? – Zapytał przejęty Ron.

- Raz byłam u niego na wakacjach i w pokoju na suficie siedział taki wielki, włochaty pająk…

- Jezu! – Pisnął rudzielec.

- … zaczęłam strasznie płakać, a dziadek musiał coś zrobić. Przecież nie mógł pozwolić, żeby jego wnuczka się bała i gołymi rękami złapał tego pająka i wyrzucił na zewnątrz. Jak to zrobił, cały strach przed pajęczakami zniknął. Musisz się z nimi skonfrontować, Ron.

- Za żadne skarby świata! – Chłopak jeszcze bardziej się we mnie wtulił. Powoli zaczynały mi drętwieć ręce od ich uścisków. – Twój dziadek nie mógł go przenieść zaklęciem?

- Był mugolem. Moi rodzice są półkrwi – wyjaśniła. – Nie wiedziałeś?

- Nie wiem, nie pamiętam! Te pająki…

- Jesteśmy na miejscu – odezwał się nagle Harry, stając przed zakurzonymi, czarnymi drzwiami. -Wąchaczu, to ja! - Nachylił się. – Otwórz.

Po drugiej stronie usłyszeliśmy jakiś szelest, a następnie drzwi otworzyły się i stanął przed nami duży, czarny pies. Gdy zobaczył Harry’ego szczeknął donośnie, a następnie przeniósł spojrzenie na hybrydę, jaką tworzyłam ze swoimi przyjaciółmi.

- Piesek! – Ucieszyła się Klara, puszczając w końcu moje ramię. Chciała podejść do zwierzęcia, ale ten zapiszczał cicho, cofając się.

- Spokojnie, Wąchaczu – powiedział okularnik, klepiąc psa po głowie. Wpuścił nas do środka i zamknął za nami starannie drzwi. – Przyprowadziłem przyjaciółki. O jednej ci już wspominałem.

Pies nagle skulił się w sobie, a następnie zaczął zmieniać swoją postać. Po chwili stanął przed nami wysoki mężczyzna, ubrany w wytarte, dopasowane dżinsy i czarny, przylegający do ciała podkoszulek. Włosy miał długie, również czarne i lekko pofalowane, a na twarzy malował mu się kilkudniowy zarost.

-Witajcie, chłopcy! – Odezwał się ludzkim, żywym głosem i przytulił do siebie Harry’ego, a następnie podszedł do Rona również się z nim witając, kiedy ten w końcu puścił moje ramię.

Pokój, w którym się znajdowaliśmy był przytulny i w miarę czysty. W rogu stało łóżko, z którego ojciec chrzestny Harry’ego musiał wcześniej korzystać, a na starym stoliku nocnym leżał pusty kubek po jakimś jedzeniu i zapełniona popielniczka.

- Ty to pewnie Alex, prawda? – Uśmiechnął się do mnie szczerze i podał mi rękę. Przyjęłam ją ochoczo.

- Tak się właśnie zastanawiałam, kiedy będę mogła w końcu pana poznać – odezwałam się.

- Błagam cię – prychnął mężczyzna. – Żaden tam pan. Jestem Syriusz, ale możesz mi mówić Łapa, ewentualnie Wąchacz – puścił do mnie oczko. Poczułam jak palą mnie policzki.

- Dobrze – skinęłam głową, a mężczyzna odwrócił się w stronę spanikowanej Klary. Również wyciągnął do niej dłoń. Blondynka podała mu swoją, chociaż zrobiła to bardzo niepewnie. Łapa uścisnął ją mocno.

- Jestem Klara – odezwała się po chwili gryfonka.

Syriusz uśmiechnął się do nas szczerze, po czym poprzynosił wszystkie krzesła, jakie znajdowały się w zasięgu jego wzroku. Niektóre były mocno zakurzone, ale Harry wyczyścił je szybko zaklęciem. Mężczyzna nie mógł korzystać z magii, ponieważ Ministerstwo w dalszym ciągu chciało go złapać za przestępstwo, którego nie popełnił lata temu.

- Bardzo się cieszę Harry, że mnie odwiedziłeś – powiedział po chwili Łapa, siadając na łóżku. Wskazał nam ręką na krzesła, żebyśmy usiedli naprzeciwko niego. – Myślałem, że nie dasz rady.

- Gdyby nie ten dzisiejszy wypad, to byłoby ciężko – westchnął przyjaciel. – Nie mam przy sobie mapy.

- A gdzie jest? – Zainteresował się Syriusz. Mapa Huncwotów należała kiedyś do niego i jego przyjaciół z dzieciństwa.

- Profesor Moody ją od nas pożyczył.

- Jak to? – Zdziwił się Syriusz, drapiąc po brodzie. – Po co mu twoja mapa, Harry?

- Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami chłopak.

- Chciałyśmy ją odebrać, ale nie było to takie łatwe – wtrąciła nieśmiało Klara. W dalszym ciągu wyglądała na lekko wystraszoną. W końcu znała Syriusza Blacka, jako byłego mordercę. Nikt jej nie wytłumaczył, jaka była prawda. Ja i Hermiona dostałyśmy zakaz mówienia o tym komukolwiek.

- Ale ją wyłączyłyśmy – uspokoiłam mężczyznę. – Moody nic na niej nie zobaczy. Teraz jest ona dla niego zwykłym kawałkiem starego pergaminu.

- W dalszym ciągu zastanawiam się, po co waszemu nauczycielowi mapa Huncwotów. – Syriusz starał się coś wymyślić, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. – Wiem, że Moody jest ekscentrycznym dziwakiem, ale żeby aż tak?

- Kto go tam wie – odezwał się Harry. – Długo tu siedzisz? – Zmienił temat.

- Kilka dni. Musiałem rozeznać się w terenie, zwiedziłem Hogsmeade, obsikałem kilka drzew w pobliżu – zaśmiał się szczekliwie i ponownie puścił do nas oczko, a po chwili spoważniał. – Kręci się tutaj bardzo dużo podejrzanych typków. Szczególnie, koło Świńskiego Łba. Ten pub zawsze przyciągał do siebie same szumowiny.

- Cały czas tutaj siedziałeś? – Spytał nagle Ron.

- Nie. Mam do wykonania pewne zadanie dla Dumbledore’a… - zaczął – ale na pewno wam nie powiem jakie! – Dokończył, widząc nasze pytające miny. – To ściśle tajne.

- Chyba mam prawo wiedzieć – oburzył się Harry, zakładając ręce na piersi. – Zapewne dotyczy mnie.

- Harry, im mniej wiesz, tym lepiej dla ciebie – urwał dyskusję Syriusz. – Powiedz mi lepiej, co tam wymyśliłeś z tym jajem?

- Nic – prychnął okularnik. – Klara, jak szła ta zagadka?

Dziewczyna, która od dłuższego momentu po prostu siedziała i przyglądała się wszystkim w ciszy, wyrecytowała wierszyk, który zaśpiewało jajo.

- Przypuszczam, że chodzi o jezioro – dodała, czerwieniąc się. – Ale co dalej, nie mam pojęcia – westchnęła niepocieszona, że nie była w stanie rozwikłać sama zagadki.

- Hmm… - zastanowił się Łapa, drapiąc po zarośniętej brodzie. – Ciężki orzech do zgryzienia. Możliwe, że będziesz musiał zanurkować po coś do jeziora.

- Nurkowanie przez godzinę? – Rozszerzył oczy Gryfon. – Super. Może od razu kupcie mi trumnę i się pożegnamy! Dlaczego to zawsze na mnie spadają takie powalone rzeczy, Syriuszu!?– jęknął, przykładając dłonie do twarzy. – Czemu nie mogłem urodzić się, jako normalny chłopiec, którego największym problemem byłoby podrywanie dziewczyn.

- Właściwie, to jest to twoim największym problemem w chwili obecnej– wtrącił Ron, a okularnik spiorunował go wzrokiem.

- Masz problem z dziewczynami? – Zapytał ożywiony mężczyzna, śmiejąc się głośno. – Ty?

- Jak widzisz, Syriuszu. – Harry rozłożył ręce. – Nie należę do tych przystojnych, zabawnych i rozrywkowych.

- Bzdury opowiadasz. Mój chrześniak na pewno nie może odpędzić się od dziewczyn.

Parsknęłam cicho śmiechem.

- Na razie, to Harry ma problem z poproszeniem pewnej Krukonki na bal Bożonarodzeniowy – powiedziałam, pokazując przyjacielowi język.

- Coś w tym jest – dodał Ron, ale walnęłam go z pięści w ramię.

- Ty masz ten sam problem. Boisz się zagadać do dziewczyn! W takim tempie, nigdy nie znajdziecie nikogo i nie mówię tu o balu, a ogólnie!

- Jak ja bym chciał wybrać się na bal! – Jęknął mężczyzna, zachowując się, jakby w dalszym ciągu był typowym nastolatkiem. – Za moich czasów, jak odbywały się podobne wydarzenia tego typu, ustawiała się do mnie kolejka dziewczyn i to tych najładniejszych. Miałem w czym wybierać – rozmarzył się na moment. – Ej, ale chłopcy! Nie musicie szukać daleko. Co z dziewczynami tutaj obecnymi? – Syriusz wskazał na mnie i na Klarę głową.

- Alex chyba już się umówiła z kimś – mruknął cicho Ron, odwracając wzrok. Syriusz zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego.

- To nic pewnego – burknęłam, oglądając swoje paznokcie. – Wszystko zmierza ku równej pochyłej.

- No, a co z drugą młodą damą, Klarą? – Dopytywał mężczyzna.

Chłopcy spojrzeli po sobie niepewnie. Ron już chciał coś powiedzieć, ale w ostateczności zamilkł, a Harry sprytnie zmienił temat, zastanawiając się, ile jeszcze zostało nam czasu, żeby nasze wyjście nie wyszło na podejrzliwe.

Z Syriuszem bardzo dobrze nam się rozmawiało. Czasami miałam wrażenie, że mężczyzna zatrzymał się w czasie i w dalszym ciągu był pełnym wigoru i głupich pomysłów nastolatkiem. Prawdopodobnie mężczyzna miał tyle samo lat, co Snape, jakby ich tak porównać, to niebo a ziemia.

W końcu nadszedł czas pożegnania. Łapa raz jeszcze kazał nam uważać na siebie i nie kręcić się w pobliżu niebezpiecznych miejsc. Mieliśmy się słuchać nauczycieli i nie przyciągać kłopotów, co było dość trudne, ponieważ to one przeważnie ciągnęły do nas. Zostaliśmy przytuleni przez Syriusza i odprowadzeni pod samo wyjście z Wierzby Bijącej.

W drodze powrotnej rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Harry wydawał się być szczęśliwy, że w końcu mógł zobaczyć się ze swoim ojcem chrzestnym, a i my z Klarą również byłyśmy zadowolone, że chłopak postanowił nam zaufać i poznać Syriusza. Oczywiście, spotkanie z mężczyzną było ściśle tajne i nikt nie mógł się o nim dowiedzieć.

Przechodząc koło Miodowego Królestwa, Klara postanowiła zajrzeć do środka i kupić coś dla Moody’ego. Stwierdziła, że skoro mężczyzna chciał się wybrać z nami, a nie mógł przez głupi wymysł Rona, który musieliśmy jakoś odkręcić, to postanowiła wziąć dla niego kilka czekoladowych żab i innych słodyczy. Prychnęłam na to wszystko i postukałam się palcem po czole. Trochę denerwowała mnie postawa Klary, jak również to, że od teraz to ona stała się ulubienicą profesora, ale wszystko dostałam na swoje własne życzenie.

Weszliśmy z powrotem do pubu. Atmosfera w Trzech Miotłach była taka sam jak przed godziną, chociaż mogłam zauważyć, że większość uczniów jest już mocno podpita. Nasz wcześniejszy stolik był zajęty przez Puchonki, ale z końca schodów pomachała do nas Hermiona, zapraszając na górę. Czyżby Ślizgoni zmienili swoją dotychczasową miejscówkę? Chłopcy poszli na górę, zająć nam miejsce, a my zostałyśmy jeszcze na parterze, ustawiając się w kolejce po piwa kremowe.

- Mam mu to dać teraz? – Spytała nagle Klara, trzymając się za swoją torbę, w której trzymała słodycze dla Moody’ego.

- A bo ja wiem? – Wzruszyłam ramionami, robiąc krok do przodu w kolejce. – Co ci tak zależy? – Zdziwiłam się i oglądnęłam za siebie na stół nauczycielski. Profesorowie w dalszym ciągu siedzieli na miejscu i nawet nie zauważyli, kiedy wróciliśmy. Znaczyło to, że nasze wyjście nie było dla nikogo niczym podejrzliwym. Moody w dalszym ciągu zabawiał Mcgonagall, opowiadając jej jakieś śmieszne historie, ponieważ kobieta śmiała się do rozpuku, co denerwowało siedzącego obok niej Mistrza Eliksirów, do którego co jakiś czas zagadywał dyrektor Durmstrangu.

- Nie chciałabym przy wszystkich – kontynuowała przyjaciółka. – Mogłoby to zostać źle odebrane.

- Jako łapówka? – Zaśmiałam się. – Albo miłosny prezent. Kupiłaś mu lizaka w kształcie serca?

- Alex! – Skarciła mnie, szturchając lekko. – Przestań. Wygadujesz głupoty!

Kolejka zaczynała się zmniejszać, aż w końcu ujrzałyśmy barmana, u którego zamówiłyśmy dwa piwa kremowe. Mężczyzna podał nam kufle wypełnione po brzegi bitą śmietaną.

- Ciekawe, jak my to zaniesiemy na górę – prychnęłam, spoglądając na schody przed sobą.

- Poczekaj, Moody jest sam! – Pisnęła dziewczyna, widząc jak przy stoliku siedzi sam profesor od Obrony. Nawet nie zauważyłam, kiedy reszta towarzystwa sobie poszła. Zastanawiałam się, gdzie znajduje się Snape. Miałam wielką ochotę z nim porozmawiać, ale było to niemożliwe. Mężczyzna z nikim nie kwapił się do rozmowy, a tym bardziej ze mną.

Podeszłyśmy do stołu nauczycielskiego. Klara szła pierwsza, a ja niepewnie dreptałam za nią, trzymając w rękach dwa kufle pełne piwa. Przeklinałam cicho pod nosem na przyjaciółkę. Też nie miała kiedy dawać mu tych cholernych słodyczy, tylko akurat teraz, kiedy niosłyśmy te pieprzone piwa.

- Dzień dobry, profesorze – przywitała się uprzejmie, chociaż już to robiła dzisiejszego dnia. Przewróciłam oczami, stając z boku.

- Och, Klaro. Już wróciłyście? – Spytał uśmiechnięty nauczyciel, a jego magiczne oko prześliznęło się po ciele dziewczyny. – Jak tam wasze miłosne doznania?

- Miłosne doznania? – Zdziwiła się Klara, czerwieniąc po same koniuszki uszu.

- Dałyśmy im kosza – odparłam ponuro. – Trochę popłakali, ale już im przeszło.

- Czyżby? – Mruknął Moody i ponownie zwrócił się do Klary z uśmiechem na ustach. – Co się więc stało, że przyszłaś tutaj?

- Um… - Klara nie wiedziała jak się za to zabrać, a ja stwierdziłam, że nie będę jej pomagać. Zresztą, powoli zaczynały boleć mnie ręce od trzymania naczyń. Przykucnęłam więc lekko, stawiając kufle na stole nauczycielskim. – Mam coś dla pana, profesorze – szepnęła dziewczyna, grzebiąc w swojej torbie. – Tak bardzo chciał pan z nami iść do Miodowego Królestwa. Domyślam się, że ciężko jest się stąd wyrwać, kiedy ma się na głowie tyle uczniów do pilnowania.

- Tak, tak… nie ukrywam, trochę mi to ciąży, ptaszyno – sapnął, oblizując usta. – Co więc masz takiego dla mnie? – Dopytywał, wychylając szyję i zaglądając delikatnie do torby przyjaciółki.

- Już, zaraz… proszę! – Klara wyciągnęła z wnętrza torebki kilka czekoladowych żab i kociołkowych piegusków. – To dla pana.

Moody zamrugał zdziwiony. Rozejrzał się delikatnie po pomieszczeniu, jego magiczne oko również zlustrowało całą okolicę, po czym przyjął od gryfonki słodycze i schował za pazuchę płaszcza.

- To bardzo miłe, Klaro – odparł wdzięcznie. – Ale łapówka w tak młodym wieku, to przestępstwo – dodał żartobliwie, kręcąc dziewczynie palcem przed nosem. Chcąc, nie chcąc, parsknęłam śmiechem. Przecież dokładnie o tym samym jej mówiłam jeszcze kilka chwil wcześniej!

- Ale to nie łapówka! – Pisnęła dziewczyna, ponownie się czerwieniąc.

- Żartowałem, ptaszyno – odparł spokojnie nauczyciel i poklepał się po brzuchu. – Rozumiem, że chcesz upaść swojego starego profesora, co? Żebym był bardziej ociężały i mniej dynamiczny na naszych lekcjach? – Jego magiczne oko na moment zerknęło w moją stronę.

- Co?! Nie, nie, nie! To z czystej troski, profesorze i podziękowania za wszystko, co do tej pory od pana dostałam. Tak po prostu – wzruszyła ramionami.

Nagle przebiegło koło nas kilkoro chłopaków z roku niżej. Jeden niechcący uderzył Klarę z łokcia, a ta straciła równowagę i wpadła prosto na Moody’ego, siadając mu ostentacyjnie na kolanach. Ja w tym czasie chwyciłam szybko za nasze piwa, żeby się nie wylały, ponieważ Klara szturchnęła również stolik, który trochę się zachwiał. Moody odruchowo chwycił dziewczynę w pasie i przez chwilę sam nawet nie wiedział, co się stało.

- W porządku, ptaszyno? – Zapytał. Klara spanikowała i zesztywniała momentalnie. Zaczęła kiwać głową, a następnie kręcić we wszystkie strony, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. Jak wcześniej jej twarz była czerwona, to teraz przybrała kolor granatu. – Młode gnojki, nawet nie przeprosiły – warknął w stronę chłopców, których już dawno nie było w pobliżu, ale Moody musiał ich widzieć za sprawą swojego magicznego oka. Z pewnym ociągnięciem, aczkolwiek zdecydowanie, Moody wypchnął ze swoich kolan dziewczynę akurat jak do stolika podeszła zarumieniona Mcgonagall.

- Dziewczynki? Idźcie się bawić! To nie miejsce dla młodych panienek, tylko dla starszego towarzystwa – odezwała się wesołym tonem, co było dość dziwne jak na Mcgonagall.

- Minervo, tutaj same młode damy – odparł Moody, podając jej rękę, żeby usiadła.

Popatrzyłyśmy z Klarą na siebie, po czym chwyciłam nasze piwa i powoli podniosłam je ze stolika. Moody, widząc jak się męczę, mruknął pod nosem zaklęcie:

- Patet Virens.

Moje kufle zesztywniały. Potrząsnęłam mocno ręką, a piwo w dalszym ciągu było na swoim miejscu. Zamrugałam zdziwiona i spojrzałam na nauczyciela.

- Och, jaki ty kochany, Alastorze – westchnęła Mcgonagall, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. – Nawet dla naszych dziewczynek jesteś szarmancki.

- Zaklęcie stabilizujące, Lamberd – wyjaśnił, widząc moją pytającą minę. O dziwo, zignorował uwagę zastępczyni dyrektora. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i ruszyłam w stronę schodów, ale tym razem już o wiele pewniejszym krokiem. Klara pożegnała się na chwilę obecną z nauczycielami i ruszyła ze mną na górę.

Na piętrze, przy dużym okrągłym stoliku siedziała spora grupka osób. Wśród zebranych zauważyłam Hermionę, która wcześniej do nas machała, jej chłopaka Kruma, dwóch Bułgarów, którzy wcześniej do nas zarywali, a także bliźniaków, Angelinę i oczywiście Harry’ego wraz z Ronem, którzy zajęli nam miejsca koło siebie. Zauważyłam jak dziewczyna Freda trzyma w ręku czarną opaskę.

- Właśnie graliśmy w fajną grę – oznajmił George, wstając. Chwycił za puste krzesło, które stało po drugiej stronie Rona i przesunął je koło siebie. – Tutaj usiądź, Alex.

- Wcześniej nie chciałeś, żeby ktoś koło ciebie siedział – warknął na niego Ron.

- Nie chciałem, żebyś ty siedział, palancie – syknął cicho bliźniak i wyszczerzył zęby w uśmiechu, w moją stronę.

Gdy zajęliśmy miejsca, Angelina wstała wraz z Fredem. Chłopak stanął za nią i zawiązał jej delikatnie oczy opaską.

- My teraz się przetasujemy na krzesłach, a Angelina podchodzi do jednej osoby i zgaduje kto to. Jeżeli zgadnie wyłącznie za pomocą dotyku, kto to siedzi, dostaje punkt – wyjaśnił po chwili George.

- A jeżeli nie zgadnie? – Spytała Klara, która w dalszym ciągu była oszołomiona po tym, jak usiadła swojemu profesorowi na kolanach.

- Jeżeli nie zgadnie, to musi pocałować tę osobę – dokończył za George’a Fred, puszczając oczko do blondynki. – Oczywiście nie w usta, chyba że chce. Może być w policzek. Taka kara, a jednak nie kara.

- Nie chcę się z nikim całować! – Oświadczyła dziewczyna, a Hermiona kiwnęła głową na znak, że całkowicie się z nią zgadza i ją popiera.

- No to wtedy dostajesz zadanie do wykonania, ale nie przejmuj się. Wszyscy zgadują, kogo macają – zachichotał i obrócił Angelinę kilka razy. – Gotowa?

-Tak – odparła, uśmiechając się pod nosem, a cała reszta zaczęła odsuwać krzesła i zamieniać się miejscami. My z Klarą również wstałyśmy. Przyjaciółka usiadła na miejscu jednego z Bułgarów, a ja na miejscu Hermiony. Gdy już wszyscy byli na swoich miejscach, Angelina zaczęła przechadzać się koło stołu, szukając kogoś w zasięgu swoich rąk. Pierwszą osobą, jaka jej się napatoczyła był Fred, który również dołączył do gry, siadając tam, gdzie wcześniej Krum. Angelina dotknęła jego włosów.

- Łatwizna – prychnęła, nachylając się. – Ale zaraz… - Jej ręka przesunęła się na krocze chłopaka i ścisnęła członka przez spodnie. – Fred! Tylko Fred ma takiego!

Wszyscy wybuchli śmiechem, a Klara zacisnęła mocno uda, jakby się bała, że zaraz ktoś inny włoży jej rękę między nogi.

- Co to znaczy, że tylko Fred ma takiego? – Zapytał George, marszcząc brwi.

- Ma większego od ciebie – poprawiła się dziewczyna, przytulając do swojego chłopaka.

- A skąd wiesz, jakiego ja mam?!

- Słodka tajemnica – odparła Angela, pokazując bliźniakowi środkowy palec.

Następną osobą w kolejce byłam ja (tak zadecydowała reszta). Wstałam, a George podszedł do mnie i zawiązał mi oczy czarną przepaską. Obrócił kilka razy wokół własnej osi i zatrzymał, przytrzymując za ramiona. Zakręciło mi się od tego wszystkiego w głowie. W tym czasie reszta przyjaciół wymieszała się miejscami, żeby utrudnić mi zadanie.

- Nic nie widzisz, co nie? – Zapytał dla pewności bliźniak, spoglądając na mnie uważnie.

- Nie widzę – odparłam, uśmiechając się.

- Na pewno?

- Po co miałabym kłamać? Wtedy cała zabawa na nic – prychnęłam do niego.

- Dobra – zgodził się chłopak i wrócił do pozostałych. Słyszałam tylko jak zamienia się miejscem z kimś innym. Po chwili wszystkie szepty ucichły. Dochodziły do mnie tylko śmiechy i pijackie rozmowy innych osób, które znajdowały się w pubie.

- Ok – powiedziałam sama do siebie, wyciągając przed siebie ręce. Nie miałam pojęcia, w którą stronę idę, więc niepewnym krokiem ruszyłam naprzód i od razu natrafiłam butem na nogę krzesła. Wymacałam dłonią ramię osoby, czując pod palcami materiał koszuli. – Kto z was ubrał dzisiaj koszulę? – Zapytałam, chociaż wiedziałam, że i tak nie dostanę odpowiedzi. Jedyne, co usłyszałam to cichy chichot Angeliny dochodzący z prawej strony, więc od razu mogłam stwierdzić, że to nie ona. Przejechałam dłonią w stronę klatki piersiowej, marszcząc brwi. W dalszym ciągu nie byłam pewna, kto to jest. Domyślałam się, że osoba płci męskiej, a więc wybór był o wiele trudniejszy, bo nasze grono składało się prawie z samych chłopaków.

- Kurcze – jęknęłam. – Nie mam pojęcia, ale dajcie mi jeszcze chwilę.

Wyciągnęłam drugą rękę, kierując ją na twarz osoby. Gdy tylko dotknęłam czegoś, co w dotyku przypominało kawałek opaski, odsunęłam szybko dłoń, chociaż wcale nie musiałam tego robić, bo sam nauczyciel chwycił mnie za nadgarstek, odsuwając od siebie.

- Chyba wystarczy już tych zabaw – rzucił poważnie. Wolną ręką odsłoniłam szybko oczy, wyrywając się Moody’emu. Wszyscy w koło wybuchli śmiechem, tylko Klara wyglądała na nieco zmieszaną.

- Jesteście popieprzeni! – Warknęłam do pozostałych, rozcierając nadgarstek, ponieważ uścisk profesora nie należał do przyjemnych. Nie miałam pojęcia, czemu mężczyzna tak ostro zareagował. Mogłam się tylko domyślić, że bardzo poważnie potraktował moje słowa dzień wcześniej. Zero ulgowego traktowania, a nawet jawna oschłość i postępowanie ze mną jak z każdym innym uczniem. Spojrzałam na niego niepewnie. Moody tylko prześliznął wzrokiem po mojej sylwetce, zatrzymując wzrok dłużej na nogach i wstał szybko z krzesła na którym siedział, uprzednio pocierając dłonie o swoje kolana.

- Klaro, możemy porozmawiać? – Spytał nauczyciel, przenosząc wzrok na moją przyjaciółkę. Klara kiwnęła głową, również się podnosząc.

- Zaraz, zaraz! – Zatrzymał Moody’ego Fred. – Alex nie zgadła, kto siedział na krześle.

- Nie zdążyłam – burknęłam, lekko się rumieniąc. Chwyciłam szybko swój kufel z piwem i na raz wypiłam pół naczynia.

- Zasady są proste. Jeżeli nie wypowiesz imienia osoby, to tak, jakbyś nie wiedziała – odpowiedział rudzielec. – Teraz musisz pocałować nauczyciela…




poniedziałek, 19 sierpnia 2019

49. Znowu weekend w Hogsmeade

Bałam się, że jeśli zostawię Alex sam na sam z profesorem Moody’m, przyjaciółka wkopie się w coś strasznego. Balansowała na granicy, a ja zupełnie nie rozumiałam jej bojowego nastroju. Skoro jednak Szalonooki kazał mi zostawić ich samych, nie miałam wyboru. Opuściłam gabinet profesora od Obrony Przed Czarną Magią i bez przekonania ruszyłam w stronę schodów. Korytarze zdążyły opustoszeć, ale byłam pewna, że tak naprawdę szkoła nie była pogrążona we śnie. W końcu to piątek wieczór. W moich oczach weekend równoznaczny był z ogromem czasu na naukę. Skłamałabym jednak, gdybym miała przyrzec, że nie przeszło mi choćby przez myśl, czy nadal organizują te imprezy w pokoju życzeń… Właściwie nie chodziło tyle o imprezę, co o tajną kryjówkę ślizgonów. Tę samą, w której Draco pocałował mnie po raz pierwszy. Lucjan mówił coś o „planach” grupy. Czy mogło im chodzić o tamto miejsce?

Wiedziona jakąś głupią ciekawością, postanowiłam pójść do dormitorium, ale drogą okrężną. Dotarłam do korytarza, gdzie kiedyś pojawiały się drzwi do tajnego pokoju i stanęłam przed kamienną ścianą. Dotknęłam ją opuszkami palców, myśląc intensywnie o ujawnieniu sekretnych drzwi. Na szczęście lub nieszczęście, te się nie pojawiły. Im dłużej tak stałam, tym bardziej dochodziło do mnie, że przyjście tutaj było głupie. No bo co ja właściwie chciałam zrobić? Miałam się przecież nie wychylać. Miałam iść prosto do dormitorium. A jeśli ślizgoni poszli całą grupą, będzie tam Flint… będzie Pansy… Wpakowanie się między nich było jak samobójstwo. Tym bardziej, że nie było przy mnie Alex. Choć sama chciałam być aurorką, to przecież moja przyjaciółka zawsze ratowała mnie z różnych opresji. Co gorsza, nie miałam pewności, że Draco w ogóle chciałby mnie widzieć. W gruncie rzeczy nic nas przecież nie łączyło. Nie byliśmy parą, a ja zachowywałam się jak dziwaczka… Łaziłam za nim bezsensu, co ostatnim razem omal nie skończyło się źle. Tak, zdecydowanie dobrze, że te drzwi się nie pojawiły! Gwałtownie odsunęłam się od ściany i ruszyłam w stronę dormitorium. Gdy mijałam dziedziniec, zauważyłam grupkę uczniów stojących tuż pod drzewem. Choć robiło się coraz ciemniej, nie trudno było rozpoznać, że byli to ślizgoni – ci sami, którzy całkiem niedawno zaatakowali nas na korytarzu. Gdy zobaczyłam wśród nich Pansy, odruchowo złapałam się za szyję. Chwyciłam różdżkę, by mieć ją w pogotowiu i schowałam się za filarem, starając się, by mnie nie zauważyli. Ślizgoni czuli się tak pewnie, że nawet nie uznali za słuszne, żeby gdzieś się zaszyć. Zachowywali się też naprawdę głośno, dyskutując między sobą kto z nas jakie miał miny i jak łatwo było nas pokonać. Tak, uważali, że odnieśli rażące zwycięstwo. Przez myśl mi przeszło, że gdyby nikt nam nie przerwał tej bezsensownej walki, faktycznie mogliby wygrać.

W pewnym momencie do grupki dołączył Draco Malfoy. Dopiero teraz zauważyłam, że do tej pory chłopaka nie było wśród pozostałych sylwetek. Draco miał ręce w kieszeniach i szedł wolnym, spokojnym krokiem.

- Patrzcie kto wrócił! – Flint rozłożył ręce i wyszedł mu naprzeciw. – No Malfoy? Gdzie byłeś? – warknął. Widać było, że nadal go nosiło.

- Miałem coś do załatwienia – blondyn wzruszył ramionami.

- Do załatwienia? Zwyczajnie spieprzyłeś gdy zaczęło robić się ciekawie! – wściekły Flint doskoczył do Draco i pchnął go. Blondyn zjeżył się.

- Nie Twoja sprawa – Malfoy syknął w odpowiedzi. Wyjął ręce z kieszeni i poprawił koszulę. – Jedynie dbam o własny tyłek. Nie potrzebuje kolejnej wizyty starego. Z resztą też jesteś na cenzurowanym u Snape’a.

- I mam na niego wyjebane – odparł szczerze Flint.

- To widać. Wkurwiasz go, a później wszyscy mają przesrane.

- A Ty to taki święty? – Flint stanął tuż przed Malfoyem i spojrzeli sobie w oczy. Wyglądało, jakby mieli skoczyć sobie do gardeł.

- Tego nie powiedziałem – Draco zmrużył oczy.

- Właśnie – syknął Flint. - A wiesz co mnie najbardziej wkurwiło? Nie wsparłeś „swoich”.

Malfoy przewrócił oczami.

- Nie potrzebowaliście mnie. – wyjaśnił. – Sprawa była przesądzona. Sam położyłeś dwójkę już na starcie. I tak mieliście przewagę.

- Przewaga to nie wszystko.

- W sumie i tak wygraliśmy, prawda? - wtrąciła się Pansy, podchodząc do dwójki ślizgonów i ostrożnie ich rozdzielając. Spojrzała to na jednego, to na drugiego. – Może skończmy ten temat, co?

- Właśnie – przytaknął Lucjan, który do tej pory stał gdzieś z tyłu, oparty o drzewo. – Mieliśmy się zabawić. Od tych szlabanów w kozie czuje się, jakbym powoli umierał. Powinniśmy porządnie się schlać...!

Flint przeklął cicho, wyjął z kieszeni paczkę fajek, wyciągnął ostatniego papierosa, a paczkę zgniótł. Zapalił papierosa i dał znak reszcie, a grupka poszła za nim w przeciwnym do mnie kierunku. Zdecydowanie nie szli do pokoju życzeń. W tyle zostali tylko Draco i Pansy. Dziewczyna złapała ślizgona na krawat, bawiąc się nim. Wciąż spięty blondyn, stanowczo strzepnął z siebie jej dłoń.

- Wiesz… Znam pewien sposób na to żeby Cie odprężyć… - Pansy zmysłowo złapała chłopaka za krocze. Tym razem jej nie odgonił. Zawstydzona odwróciłam od nich wzrok.

- Idziecie? – warknął Flint. Para do niego dołączyła.

Odczekałam chwilę, aż ich sylwetki całkowicie zniknęły mi z oczu, a gdy droga wydawała się wolna, szybko popędziłam na schody. Pokonałam te kilka pięter tak szybko, że pod obrazem damy musiałam dać sobie chwilę na złapanie oddechu. Gdy weszłam do pokoju wspólnego, nadal panował tam gwar. Nasi przyjaciele zdążyli już wrócić i kontynuować biesiadowanie. Choć chciałam przejść niezauważona, tym razem się nie udało.

- Klaraaaa! – George podszedł do mnie chwiejnym krokiem i zarzucił mi rękę na ramiona, ciągnąc mnie w stronę reszty. Musiał być pijany. – W końcu Szalonooki was wypuścił? Robił wam przesłuchanie? Ciężko było?...

- Nie powinieneś być w skrzydle szpitalnym? – zapytałam z przestrachem przyglądając się jego głowie.

- Wypuścili go – wtrąciła uśmiechnięta Angelina. Uniosła butelkę piwa w geście toastu.

- Na szczęście to nic poważnego – dodał Fred. Angelina siedziała mu na kolanach. Chłopak głaskał ją po udzie.

George zrobił konspiracyjną minę, rozejrzał się podejrzliwie i zapytał mnie głośnym szeptem.

- Gdzie Alex?...

- Profesor Moody chciał z nią porozmawiać na osobności… - westchnęłam. No tak. Zawsze chodziło o nią.

George zrobił dziwną minę i posadził mnie na kanapie pomiędzy Harrym i Ronem, a później sam usiadł w fotelu przy kominku. Harry już przysypiał, a Ron miał mętny wzrok i zerkał na mnie niepewnie.

- Co on właściwie chciał? – zapytała Angelina, przyglądając mi się uważnie.

- Kto? – zapytałam zdezorientowana. - George?

– Nie – zaśmiała się. - Profesor Moody.

- A, tak… - naciągnęłam mocniej spódnicę na kolana, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią. – Chciał, żebyśmy chuchnęły, by mieć pewność, że nic nie piłyśmy.

- Ciekawe… czemu nie kazał chuchać reszcie? – Angelina uniosła lekko brwi.

Rozejrzałam się, zauważając, że wszystkie oczy wpatrują się we mnie. Wszystkie, poza oczami Pottera, bo ten już spał w najlepsze. Jego głowa opadła na moje ramię, a ja bałam się poruszyć, by go nie obudzić. Co ja im miałam powiedzieć? Nie siedziałam w głowie profesora. Mogłam jedynie zgadywać. Właściwie do tej pory nawet nie przyszło mi do głowy, że było w tym coś dziwnego.

- Może dlatego, że po was było widać, że piliście? – zaczęłam nieśmiało. – My z Alex miałyśmy już u niego na pieńku i obiecałyśmy, że zachowamy trzeźwość. Wy jesteście jednak starsi i…

- Ale Harry i Ron są w waszym wieku – drążyła Angelina. Czułam się jak na przesłuchaniu. Westchnęłam głośno.

- Jesteśmy? – zapytał zdziwiony Ron i zaczął liczyć coś na palcach, czym wywołał śmiech grupy. Patrzyłam na niego jak na dziwaka.

- No ale my jesteśmy dziewczynami – kontynuowałam. - Profesor ciągle powtarza o możliwych złych konsekwencjach…

- Alkohol pomaga się bawić – zaśmiał się Fred. – Co w tym złego?

- Nie to miałam na myśli – przewróciłam oczami.

Moje i Georga spojrzenia spotkały się. Przez chwilę pomyślałam, że on wie o czym mówię. Alex mu chyba powiedziała o ataku Flinta. Nie chciałam jednak podnosić tego tematu, szczególnie, że wszyscy mieli w miarę dobre humory. Na szczęście grupa zaraz zmieniła temat. Chwilę później do pokoju wspólnego weszła Alex. Dziewczyna wyglądała na markotną i tak jak ja chciała ulotnić się do sypialni. Choć ledwo przekroczyła próg, grupa zawołała ją do siebie. Pewnie by ich zignorowała, ale zauważyła mnie pomiędzy chłopakami i podeszła do kanapy, stając za oparciem.

- Dalej się bawicie? – zapytała zdziwiona.

- Noc jeszcze młoda – zaśmiała się Angelina. – Siadaj, dołącz do nas.

- Chcesz tu usiąść? - George ożywił się i złapał za podłokietniki fotela, gotów wstać. – Ekskluzywna miejscówka. Mogę odstąpić.

- Nie dzięki - Alex posłała mu krótki uśmiech, a później ostentacyjnie przetarła oczy. – Tak szczerze to jestem strasznie zmęczona. Klara, idziesz też? – wskazała ruchem głowy na schody.

Tylko na to czekałam. Poderwałam się z kanapy, przestając przejmować śpiącym Harrym. Chłopak przewalił się na bok, upadając na Rona.

- Co jest? - Ocknął się nagle, rozejrzał zdezorientowany i szybko poprawił okulary. -Pijemy?

- Tobie już wystarczy – zaśmiała się Alex i poklepała chłopaka po ramieniu. – Też idź odpocząć. Jutro wypad do Hogsmeade.

- Nie rozganiaj nam imprezy! – zażartował George.

– Dziś trzeba się napić, bo jutro będzie ciężej. Wiecie – Angelina rozejrzała się. – Pod „czujnym” okiem profesorów – mrugnęła.

- Znając was, na pewno coś wymyślicie – Alex posłała jej przesłodzony uśmiech.

Złapałam przyjaciółkę za rękę i pociągnęłam w stronę dormitorium. Ron obrócił się, by spojrzeć za nami.

- Alex, oddasz mi mój sweter? – zawołał.

- Jutro! – zawołała Alex.

- Jaki sweter? – zapytał George.

Między braćmi wywiązała się dyskusja, ale już ich nie słuchałam. Z Alex weszłyśmy do sypialni. Hermiona dawno leżała w łóżku, a reszty dziewczyn nie było.

- Myślałam, że nigdy im nie ucieknę… - jęknęłam cicho i dobrałam się do stosu moich książek. – Chciałam się tylko pouczyć, a oni męczyli mnie cały wieczór… Dziwi mnie, że nie chciałaś z nimi zostać.

- Jakoś dziś nie mam ochoty - Alex zrzuciła buty, usiadła na swoim łóżku, krzyżując nogi i przytuliła do siebie poduszkę. – Pogadamy?

Spojrzałam na nią podejrzliwie. Zgarnęłam jeden podręcznik, ściągnęłam buty i weszłam na łóżko Alex. Przyjaciółka zasunęła kotary i za pomocą czaru wyciszyła je.

- Najlepiej powiedz mi, co z profesorem Moody’m – zaczęłam zmartwiona. – Bałam się, że dostaniesz kolejne szlabany. Nie wiem co w Ciebie wstąpiło, ale strasznie się go czepiałaś…

- Wieeem – jęknęła Alex, pocierając czoło. – Kiepsko wyszło, ale wszystko przez to, że jestem jakaś nerwowa. Wiesz, jest dobrym nauczycielem i lubię go, tylko irytuje mnie, że się we wszystko wtrąca. Nie masz wrażenia, że za nami chodzi? Nawet dziś jak napadli nas ślizgoni, to kto się pojawił? Profesor Moody. Jesteś pewna, że wyłączyłaś mu mapę?

- Jestem – kiwnęłam głową. - Zrobiłam tak jak kazaliście. A profesor na pewno był w pobliżu, bo akurat miał patrol czy coś.

- Może i tak, ale mimo, że byliśmy tam całą grupą, tylko naszą dwójkę zabrał do gabinetu.

- A wiesz… o to samo pytała Angelina – przyznałam zamyślona. – Powiedziałam jej, że już nam zwracał uwagę za picie i chciał nas sprawdzić, czy nie złamałyśmy obietnicy. – Zawahałam się, miętosząc w rękach skrawek spódnicy. - Osobiście uważam, że tak się o nas martwi, bo jesteśmy jego ulubienicami.

- No to ja już chyba nie jestem… - westchnęła Alex.

- Co? – zmarszczyłam brwi, przyglądając się jej. – Dlaczego? Co tam się stało gdy wyszłam?

- Pytałaś wcześniej o szlaban – przyjaciółka spojrzała mi prosto w oczy. – Moody dziś mnie niczym nie ukarał, ale po raz kolejny mówił te swoje moralizujące przemowy – przewróciła oczami. - Mówiłam Ci już, że zachowuje się czasem, jakby był naszym ojcem. Nie chcę tego, dlatego poprosiłam go, żeby przestał traktować mnie ulgowo, przejmować się mną i pomagać na każdym kroku.

- Naprawdę tak mu powiedziałaś? – przejęłam się. Alex jedynie kiwnęła głową. - I co on na to? – dopytywałam.

- Zgodził się – dziewczyna wzruszyła ramionami. – No ale mniejsza z nim. To co zrobił dzisiaj Flint i reszta… - pokręciła głową.

- Nie rozumiem co ich napadło – przyznałam smętnie. - Jesteśmy w tej samej szkole, nie możemy żyć w zgodzie?

- Wiesz, że nie. To ślizgoni – Alex skrzywiła się lekko. – Wiesz, na moment zapomniałam, jacy potrafią być śliscy. Nawet obiecałam Lucjanowi, że pójdę z nim na bal, ale po tym co dziś odwalił…

- To nie on zaczął – broniłam go. – Przecież próbował to załagodzić. I myślę, że nie miał za bardzo wyboru.

- Klara, on miał wybór – przyjaciółka stwierdziła twardo. - Widziałaś co zrobił Draco? Po prostu zniknął i tyle. Nie brał w tym udziału. Przy Flincie nagle im odbija. Jest jak zgniłe jajo zatruwające resztę.

- No Flint jest naprawdę dziwny… Mnie też zaczepiał. A dziś jak wracałam do wieży, widziałam jak pomiatał resztą. Oni chyba się go boją?…

- Możliwe. A wiesz co to znaczy? Że póki jest w szkole, może wciąż mieszać.

- Tylko nie wiem czemu ktoś miałby go słuchać – zastanawiałam się na głos. - Przecież on nie zdał aż dwukrotnie. Nie jest żadnym przykładem moralności, inteligencji, nie jest chyba nawet bogaty…

- Ale ma swoją reputację i jest walnięty. – Alex westchnęła i odłożyła poduszkę na miejsce. - Aż mi się odechciało iść na ten bal.

- Nie no, nie możesz nie iść – oburzyłam się. - Przecież to jedyna taka okazja!

- Byłam już na kilku balach – przyjaciółka wzruszyła ramionami. Położyła się, wpatrując w baldachim.

- Ale na pewno nie na balu w Hogwarcie. Wszyscy o tym mówią. Wszyscy tam będą. A jak nie chcesz iść z Lucjanem, to przecież George chciał z Tobą iść.

- To już wolałabym iść sama… - przyznała Alex. Po chwili zastanowienie spojrzała na mnie. – Właśnie. Ron pytał mnie, czy byś z nim nie poszła. Chciałabyś?

- Na bal? Z Ronem? – zaczerwieniłam się. – Rany… Nie wiem, nie gadaliśmy za dużo – powiedziałam spanikowana. – I poza tym wiesz z kim dokładnie chciałabym iść…

- A myślisz, że Malfoy Cie zaprosi? – Alex poruszyła brwiami. – Tak szczerze?

Cała czerwona opuściłam wzrok. W sumie nie zanosiło się na to, ale do balu było jeszcze trochę czasu. Czy to naiwność, sądzić, że mógłby to zrobić? Z drugiej strony, od razu przypomniało mi się, jak Pansy złapała Draco za krocze… Ich relacja była o wiele dalej posunięta. Nie było powodu, czemu nie miałby wybrać właśnie jej.

- Nie wiem… pewnie nie… - mruknęłam smętnie.

- Hej… - Alex podniosła się i pogładziła po ramieniu. – Nie chce Cie dobijać, tylko wiesz… musisz też myśleć realistycznie. Na tym balu możesz się dobrze bawić. Rozumiem, że nie chciałaś iść z Neville’m, bo on jest trochę dziwaczny, ale Ron jest naprawdę spoko. Gdyby nie był, nie kumplowałabym się z nim.

– Zastanowię się – powiedziałam w końcu.

- No chyba, że chcesz iść ze swoim ulubionym profesorem Moody’m – zażartowała przyjaciółka, poruszając przy tym brwiami.

- Ej! Alex! Nie! – obruszyłam się i popchnęłam ją na poduszkę. Alex zaśmiała się. – To chyba też wolałabym iść sama – przyznałam czerwona jak burak. – Lubię go, ale to by było dziwne! I żenujące! I każdy by nas obgadywał! I w ogóle to jest nauczyciel przecież…

- Dobra, żartowałam tylko! – przyznała Alex, próbując mnie uspokoić. – Nie musisz się tak tłumaczyć!

Zrobiłam nadętą minę i szybko otworzyłam podręcznik, kartkując go. Na bal z nauczycielem… ale pomysły. Alex przyglądała mi się uważnie. Wsparła się na łokciu i zapytała po chwili.

- Hmm… Właściwie to co wy robicie na tych waszych zajęciach, co?

- Nie mogę powiedzieć – odpowiedziałam od razu, nie podnosząc na nią wzroku.

- Możesz. Jesteśmy przyjaciółkami – przypomniała mi.

- W tym wypadku to niczego nie zmienia – podniosłam na nią wzrok. - Alex, ja mu obiecałam, że dochowam tajemnicy. Jeśli dowie się, że wygadałam, skończą się moje dodatkowe lekcje.

- To trochę dziwne, nie sądzisz? Dawać takie ultimatum…

- Po prostu zaufanie jest u niego bardzo ważne. Kluczowe – przyznałam z pewnością w głosie.

- A jak konkretnie miałby się dowiedzieć, że się wygadałaś? – przyjaciółka zmrużyła na moment oczy.

- Nie wiem… Ale on ma swoje sposoby, dlatego wolę mieć czyste sumienie.

- Widzisz, ja z nim miałam zajęcia z samoobrony. Takiej… fizycznej. Tak to chyba można nazwać. Chciał mnie nauczyć jak bronić się od takich ataków, jak ten od Flinta. To było trochę dziwaczne i niezręczne…

Słuchałam jej, ze zmarszczonymi brwiami.

- Łapał mnie, a ja miałam się wyswobadzać. Też z nim robisz takie rzeczy? – Alex wpatrywała się we mnie.

- Nie?... – odpowiedziałam niepewnie. – My ćwiczy… - urwałam, nagle zasłaniając usta dłonią. Prawie dałam się wrobić!

- O widzisz, chcesz mi powiedzieć! – Alex ożywiła się. - Po prostu to zrób.

Pokręciłam głową, zamykając buzię na kłódkę. Alex złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną lekko.

- Nic nie powiem! – pisnęłam i odsłoniłam kotary, przerywając zaklęcie wyciszenia.

- No mów!

- Nie powiem! – wróciłam na swoje łóżko.

- Dziewczyny, cicho! – oburzyła się Hermiona. – Ludzie tu próbują spać!

- Przepraszam! – pisnęłam.

Alex pokazała mi w żartach, że mnie obserwuje, a potem powolutku zasłoniła kotary swojego łóżka. Odetchnęłam z ulgą. Było blisko. Odłożyłam podręcznik na stolik nocny i odszukałam swój pamiętnik, zapisując w nim co mi przyszło na myśl. Później poszłam spać.



***



W sobotę rano na śniadaniu Alex cały czas zerkała na stół nauczycielski. Zastanawiałam się, czy to wyrzuty sumienia w związku z tym, co powiedziała profesorowi Moody’emu, ale nie zamierzałam jej o to pytać. Tuż po posiłku poszłam do skrzydła szpitalnego. Powinnam zrobić to już dawno temu. Miałam nadzieję, że Neville nie będzie miał mi za złe. Chłopak wyglądał już dobrze. Był zaskoczony moją wizytą. Pogadaliśmy trochę. Ja mu się przyznałam, że wcale nie idę na bal z Lucjanem i że zwyczajnie ktoś mi się podoba, dlatego nie mogłam zgodzić się z nim pójść. Longbottom nie był z tego faktu szczęśliwy, ale przyjął to do wiadomości. Powiedział mi też, że po prostu zasłabł ze stresu i nerwów, a że nie był to pierwszy raz, zrobili z tego raban i kazali mu leżeć. Jako że narobił sobie zaległości, nie wybierał się dzisiaj do Hogsmeade. Obiecałam dać mu swoje notatki i tak też zrobiłam zaraz po tym, gdy razem wróciliśmy do pokoju wspólnego. W wieży Gryffindoru panowała wesoła, luźna atmosfera. Większość szykowała się do wyjścia. Alex spędziła dobrą chwilę przed lustrem. Ostatecznie założyła czarne rajstopy, spódniczkę przed kolano, obcisłą, czarną koszulkę na ramiączkach i na to dżinsową kurtkę. Na koniec owinęła szyję szalikiem w barwach naszego domu. Ja ubrałam jasne, obcisłe dżinsy, biały, przylegający podkoszulek i ciemnoszary, rozpinany kardigan z godłem naszego domu. Po namowie Alex, także ubrałam szalik. Zaraz po obiedzie stanęłyśmy na dziedzińcu razem z innymi uczniami. Fred i George na szczęście chyba chcieli dać nam trochę wytchnienia, bo nie dołączyli do nas. Wyjątkowo trzymali się z uczniami ze swojego roku. Oczywiście nie przeszkadzało to Angelinie w zerkaniu w naszą stronę. Ogólnie do Hogsmeade miały wyjść wszystkie trzy szkoły. Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu zebrali swoich uczniów najszybciej i ruszyli przodem, prowadzeni przez Hagrida. My czekaliśmy jeszcze na kilka osób. Alex wydawała się nieco przygnębiona. Próbowałam ją zagadać.

- Myślisz, że będzie padać? – zapytałam, zerkając w niebo.

- Nie powinno – Alex również spojrzała na leniwie przesuwające się po niebie chmury. Było dość ciepło jak na październik.

- Lamberd – zagrzmiał koło nas głos profesora Snape’a. Obie spojrzałyśmy na niego. Mężczyzna był ubrany jak zawsze na czarno, co kontrastowało z jego przeraźliwie bladą twarzą. Stał z założonymi rękoma i przyglądał się nieprzychylnie mojej przyjaciółce, a dokładniej jej nogom. – Co to ma znaczyć? – nieznacznie uniósł brwi. – W tak nieprzepisowym stroju nigdzie nie wyjdziesz. Natychmiast wracaj do wieży i możesz zapomnieć o…

- Severusie… - McGonagall, która właśnie liczyła gryfonów, przerwała na chwilę. – Z całym szacunkiem, ale mamy weekend. Mundurki nie obowiązują. Pozwólmy uczniom na odrobinę wytchnienia.

- Wytchnienia? – Snape niebezpiecznie zmrużył oczy. – Oczywiście Minervo, Lamberd jest pod Twoją opieką i do Ciebie należy decyzja. Obyś jej nie żałowała – stwierdził sucho i obrócił się na pięcie.

Szybkim krokiem ruszył w kierunku czekających na niego ślizgonów. Widocznie każdy opiekun domu zajmował się „swoimi” uczniami. Pani profesor uśmiechnęła się do nas, a później krótko obcięła wzrokiem strój Alex. Widocznie w jej mniemaniu zastrzeżeń nie było, bo niemal od razu wróciła do liczenia. Coś jej się nie zgadzało. Zaczęło się zgadzać, gdy Harry, Ron i Hermiona dobiegli do nas zdyszani.

- Co tak długo? – zapytała Alex. Jej wzrok notorycznie uciekał w stronę grupy ślizgonów, a raczej w stronę profesora Snape.

- Wyobraź sobie – zaczął zdyszany Ron. - Filch się przyczepił, że dopiero co mył podłogę na korytarzu i kazał nam iść naokoło! Bałem się, że pójdziecie bez nas!

- No co Ty. Nie pozwoliłabym was zostawić – zaśmiała się Alex i przyjacielsko objęła Rona.

- Wszyscy już są?! – Zawołała pani profesor i ostatni raz nas przeliczyła.

Zaraz potem dała znak, że ruszamy. W trakcie drogi Alex dyskutowała z Harrym i Ronem. Harry był trochę zmęczony po wczorajszym piciu, ale to była kwestia czasu. Hermiona cały czas wodziła wzrokiem po uczniach. Zrównałam z nią krok.

- Szukasz Kruma? – zapytałam szeptem.

- Tak. Miał też dzisiaj iść, a go nie widzę…

- Ich szkoła ruszyła wcześniej. Chyba spotkacie się na miejscu.

Moje słowa uspokoiły dziewczynę. Gdy dotarliśmy na miejsce, odstawiono nas pod pubem i ogłoszono godziny ewentualnych zbiórek dla chętnych do powrotu. Rozpoczął się nas czas wolny. Większość od razu uderzyła do pubu. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy zrobić najpierw rundkę po sklepach. Harry i Ron chcieli jak najszybciej zamoczyć usta w kremowym piwie. Nim ustaliliśmy co i jak, do naszej grupki podszedł profesor Moody. Mężczyzna ubrany był jak zwykle – w wysłużony, podróżny płaszcz, ciężką, skórzaną kurtkę pełną pasków i sprzączek, ciemne spodnie i solidne buty. Jego twarz wydawała się wypoczęta, ale jego oko skakało niespokojnie jak zawsze. Profesor stanął obok nas, krótko obciął wzrokiem Alex, ale nie poświęcił jej zbyt wiele uwagi, od razu skupiając się na mnie.

- Klaro? – położył mi dłoń na ramieniu, a ja obróciłam się do niego. - Możemy zamienić kilka słów?

- Naturalnie, profesorze – kiwnęłam głową i machnęłam do przyjaciół. - Zaraz wracam!

Profesor uśmiechnął się do mnie ciepło i poprowadził mnie w bardziej odludne miejsce, na tyły pubu. Miejsce to wydawało mi się dziwnie znajome, ale nie wiedziałam dlaczego. Rozglądałam się podejrzliwie, a Szalonooki oparł obie dłonie na lasce i obserwował mnie przez krótką chwilę. W końcu zwilżył językiem usta i odezwał się.

- Coś nie tak?

- Nie. Chyba nie – przestałam się rozglądać i stanęłam dwa kroki przed profesorem. – O czym profesor chciał rozmawiać?

- Właściwie to nie do końca chodziło o rozmowę. – Jego mechaniczne oko zerkało na wyjście z zaułka. – Chciałem Cię… przeprosić.

- Przeprosić? – zdziwiłam się. – Za co?

- Pewnie zauważyłaś, że ostatnimi czasy zdarzało mi się… zachowywać dziwnie. Byłem nerwowy. Roztargniony. To odbijało się na Tobie, Alex i innych uczniach.

- Ale ja nie mam Panu za złe – powiedziałam nieśmiało. - Przecież wszyscy wiedzą, że profesor wiele przeszedł…

- To nie ma nic do rzeczy. Nie miałem prawa się przy Tobie przebierać – stwierdził stanowczo. - Ani dotykać Twojej garderoby… - dodał.

Zawstydzona opuściłam wzrok. Wywaliłam tamten moment z głowy, a on mi go przypomniał. Faktycznie było to krępujące. Tyle, że nie zrobił tego po raz pierwszy.

- Ale na naszych zajęciach… - zaczęłam niepewnie.

- To coś innego – mężczyzna stwierdził twardo i złapał mnie za ramię. – Klaro. – Mruknął, a gdy wciąż nie podniosłam wzroku, przeniósł dłoń na mój podbródek, unosząc go lekko. – Mam świadomość tego, że bywam trudny w obyciu. Mam tylko nadzieję, że Cie to nie zrazi.

Nieznacznie kiwnęłam głową, bo tylko na tyle mogłam sobie pozwolić, gdy wciąż mnie trzymał.

- Poza tym Alex ma rację, bywam nadopiekuńczy – dodał Moody.

- Nie przeszkadza mi to – przyznałam szczerze i odruchowo złapałam za kraniec szalika, bawiąc się nim bezwiednie.

- Nie? – Szalonooki zmarszczył brwi. Puścił mój podbródek.

- Nie profesorze. To bardzo miłe… wiedzieć, że ktoś zawsze nam pomoże, że jest po naszej stronie, że mu zależy. Bardzo mi to pomaga. Dlatego cieszę się, że uczy Pan u nas w szkole.

Mina profesora Moody’ego była nieodgadniona. Mężczyzna chyba nie spodziewał się takich słów, bo przez dłuższa chwilę milczał wpatrzony we mnie. W końcu poruszył się lekko, odchrząknął i kilkukrotnie przytaknął mi ruchem głowy, jednocześnie sięgając za pazuchę po swoją buteleczkę.

- Tak… to bardzo… mhm… - wymamrotał i pospiesznie upił łyk z buteleczki.

- Profesorze?...

- Mimo wszystko, nadal Cię przepraszam – mężczyzna schował buteleczkę na miejsce i poklepał kieszeń.

- Skoro profesor tego potrzebuje, to przyjmuję przeprosiny.

- Świetnie – Szalonooki ruszył nagle w stronę wyjścia z uliczki i objął mnie ręką na wysokości połowy moich pleców, tym samym popychając mnie w tę samą stronę. – Wracajmy już. Przyszłaś spędzać czas ze znajomymi, a nie ze starym profesorem – zażartował.

Uśmiechnęłam się do niego i gdy byliśmy blisko wyjścia, sama przyspieszyłam kroku, by dołączyć do przyjaciół. Po Harrym, Ronie i Hermionie nie było śladu, ale Alex dzielnie na mnie czekała. Profesor posłał mi krótki uśmiech, a potem wszedł do pubu.

- Czego chciał? – zapytała Alex, odprowadzając Moody’ego wzrokiem.

- Przeprosił mnie – powiedziałam, wciąż zdziwiona. - Choć moim zdaniem niepotrzebnie.

Alex kiwnęła głową i skrzyżowała przed sobą ręce. Powiedziała mi, że reszta jest w pubie. Najpierw wyciągnęłam ją do sklepu ze słodyczami, żeby kupić coś Neville’owi na pocieszenie, że nie mógł z nami iść. Później dołączyłyśmy do reszty. W pubie było głośno i od gwaru i od muzyki. Nasz stolik znajdował się niemal na środku sali, na parterze. Chłopacy tłumaczyli, że tylko taki stolik był wolny. Zamówiliśmy po piwie kremowym i sączyliśmy je powoli, rozmawiając na różne tematy. Nauczyciele na zmianę krążyli po pubie i zaglądali na i pod stoliki w poszukiwaniu przemyconego alkoholu. Wydawało mi się, że nie robią tego szczególnie dokładnie. Swoją turę patrolu skończył właśnie profesor Moody. Mężczyzna ciężko zasiadł przy stoliku w rogu pomieszczenia, gdzie znajdowali się pozostali profesorowie i dyrektorzy. Razem z Alex miałyśmy dobry widok na ich stolik, co miało dobre i złe strony. Złą stroną było to, że profesor Snape siedział przodem do nas i miałam wrażenie, że cały czas patrzy w naszym kierunku. Jego przenikliwe spojrzenie było obezwładniające. Dziękowałam w duchu, że nie siedzimy z bliźniakami i że nie mamy nic na sumieniu, bo gdybym była czemuś winna, chyba od razu pobiegłabym się wyspowiadać od a do zet w nadziei, że Snape przestanie tak się gapić. Na szczęście gdy zaczęło robić się tłoczno, nie byłyśmy aż tak wystawione jak na tacy. W sumie sama odruchowo zerkałam co jakiś czas na stół w rogu, a dokładniej na Szalonookiego. Profesor skupiony był na rozmowie, ale od czasu do czasu zaglądał w moją stronę. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna uniósł swoją buteleczkę w geście toastu, a ja uniosłam kufel z moim kremowym piwem. Posłaliśmy sobie po uśmiechu i oboje się napiliśmy.

- Co się tak cieszysz? – zapytała Hermiona, rozglądając się podejrzliwie.

Zawstydziłam się i pochyliłam mocniej nad kuflem.

- Jest weekend. Czemu ma się nie cieszyć? – Broniła mnie Alex. Oparta była łokciem o stół i leniwie bawiła się pojemnikiem na serwetki. Jej wzrok również zjeżdżał na stół nauczycielski.

- Idziemy po jeszcze – Harry wstał od stołu. - Komuś coś?

Wszyscy mieli jeszcze napoje, więc Harry i Ron poszli sami. Chwilę po tym gdy zniknęli, do Hermiony dosiadł się Victor Krum. Gryfonka posłała mu nieśmiały uśmiech, a chłopak dał jej całusa, a później przywitał się z nami. Podejrzanie szybko przy najbliższym stoliku zrobiło się tłoczno od dziewczyn. Wszystkie zazdrośnie zaglądały na nasz stolik. Co jakiś czas któraś próbowała się przepchać obok, niby przypadkiem szturchając przy tym Kruma, a później posyłając mu przepraszający uśmiech. Chłopak za każdym razem przyjmował przeprosiny, ale i on i Hermiona wyglądali na zmęczonych tym zamieszaniem. Alex ostentacyjnie przewróciła oczami.

- Odbiło im… - mruknęła.

Spojrzałam w stronę baru, zastanawiając się, dlaczego chłopakom schodzi tak długo. Kolejka była ogromna. Zaczynałam żałować, że nie poprosiłam ich jednak o kupienie mi napoju. Bez dolewki z wódki, piwo kremowe było naprawdę smaczne i co najważniejsze, wcale nie uderzało do głowy. Nim zdążyłam się zdecydować, czy do nich podejść, do naszego stolika podeszło dwóch wysokich, dobrze zbudowanych uczniów ze szkoły Kruma. Obaj mieli na sobie rozpinane bluzy, t-shirty i jeansy. Jeden z nich miał długie do ramion, brązowe włosy, a drugi czarne i krótko przystrzyżone.

- Victorze, trzy dziewczyny naraz? To za dużo nawet jak na Ciebie – zagaił ten z dłuższymi włosami, a zaraz potem spojrzał na mnie i Alex. – Witajcie. Nazywam się Vasil Abramowicz – ukłonił się grzecznie. - A to mój kolega… – wskazał dłonią na kumpla.

- Ivan Drogo. Cześć – przywitał się drugi i bez pytania usiadł obok mnie. Najpierw stuknął się z Krumem kuflem, a później ostentacyjnie obciął mnie wzrokiem. Posłał mi uśmiech. Zawstydzona wbiłam wzrok w swój napój.

- Klara Amber - wydukałam.

- Alex Lamberd – moja przyjaciółka nie miała oporów przed rozmową. Usiadła wyprostowana i odgarnęła włosy za ucho, raz jeszcze posyłając spojrzenie w stronę stołu nauczycielskiego. Vasilij złapał za oparcie krzesła obok Alex.

- Można? – zapytał, a ta kiwnęła głową. Chłopak się dosiadł.

- Hermionę już znacie – powiedział Krum. Hermiona im pomachała. Chłopacy pokiwali głowami.

- Klara… bardzo ładne imię - zagaił Ivan i jakby nigdy nic zarzucił rękę na oparcie mojego krzesła. - Na którym jesteście roku? – zapytał.

- Czwartym – odpowiedziałam, nie podnosząc wzroku z kufla. – A wy?

- Szósty – odpowiedział Vasil i uniósł kufel. – Wypijemy wasze zdrowie?

Wszyscy się stuknęli i napili. Vasil próbował zagadywać Alex, a Ivan mnie. Gdy Harry i Ron w końcu wrócili do stolika, mocno się zdziwili.

- To nadal nasz stolik? – zapytał zdezorientowany rudzielec.

- Nadal - Alex zaśmiała się. – Siadaj, nie marudź. To Ivan i Vasil.

Uczniowie Durmstrangu zmierzyli wzrokiem naszych przyjaciół. Vasil uśmiechnął się jako pierwszy, tym samym przełamując lody. Znowu wszyscy stukali się kuflami. Krum cały czas przytulał Hermionę do swojego boku, co nie podobało się zgromadzonym wokół fankom. Ron nie mógł się zdecydować, czy bardziej cieszyć się, że może gadać z Krumem, czy lepiej zezować na siedzące nieopodal dziewczyny z Beauxbatons. Wygrywało to pierwsze. Harry od razu wczuł się w rozmowę o quiddichu. Krum chyba przez wzgląd na swoją dziewczynę zniósł setkę pytań od obu chłopaków. Gdy skończyli obgadywać etapy, dużo gadaliśmy o szkole naszych nowych kolegów. Między innymi powiedzieli nam, że bardzo by chcieli, żeby u nich były takie ładne dziewczyny. Też wypytywali nas o różne rzeczy. W pewnym momencie poczułam, że ktoś dotyka mojego kolana. Drgnęłam niespokojnie. Raczej nie spodziewałam się czegoś takiego po Alex, dlatego łypnęłam na bok, na Ivana. Chłopak poruszył do mnie brwiami, powoli zabrał dłoń i z uśmiechem napił się piwa.

- Ja… ja muszę do łazienki – cała czerwona szepnęłam do Alex.

Pospiesznie wstałam od stolika, a wtedy Ivan klepnął mnie w tyłek.

- Hej! – obruszyłam się i złapałam za pośladek.

- U nas tak wyraża się komplementy! – wyjaśnił chłopak. Był wyraźnie z siebie zadowolony.

- Różnice kulturowe, co? – Alex nie wyglądała na przekonaną.

Zawstydzona naciągnęłam mocniej sweter, próbując zakryć nim pośladki. Gdy tylko Alex wstała, zaczęłyśmy się razem przeciskać w stronę łazienki. Pod drzwiami była kolejka. Objęłam się ramionami i przez chwilę stałam w milczeniu. Alex zaglądała gdzieś w stronę wnętrza sali.

- Alex, czemu oni się do nas dosiedli? – zapytałam konspiracyjnym szeptem.

- Jak to czemu? – parsknęła przyjaciółka. - Chcą nas poderwać, to oczywiste.

- Poderwać? – zdziwiłam się. – Ale tak na serio, serio?

- Serio, serio. Przecież ten Ivan ciągle się w Ciebie wlepia. I to klepnięcie? Jasny sygnał, że mu się podobasz.

- Myślałam, że przyszli do Kruma, ale kiedy złapał mnie za kolano…

- Złapał Cie? – zdziwiła się Alex. – Kiedy?

- Teraz przed chwilą… – bąknęłam. – Dlatego chciałam pójść.

- Klara, to tylko kolano - Alex uśmiechnęła się do mnie i objęła mnie ręką. – Noga Ci nie uschnie, zapewniam.

Gdy w końcu wróciłyśmy do stolika, zostali przy nim tylko Harry i Ron. Choć podobanie się komuś było miłe, poczułam ulgę, że chłopaków z Durmstrangu już nie było.

- Towarzystwo się rozeszło? – zapytała Alex, choć tak jak ja, nie brzmiała na zawiedzioną.

- Ta – Harry kiwnął głową. - Hermiona i Krum poszli na spacer, bo przeszkadzała im widownia, a tamci ulotnili się, gdy długo nie wracałyście.

- No i dobrze – Alex usiadła na swoim miejscu. – Nie byli źli, ale ostatnio spędzam z wami za mało czasu i fajnie byłoby to sobie w końcu odbić.