sobota, 31 sierpnia 2019

51. "Spacer" z profesorem Moody'm

(...)
Angelina zgadła kogo obmacywała i tym samym wygrała swoją rundę. Rozejrzałam się. Hermiona tak jak i ja nie wyglądała na przekonaną, co do całej zabawy. Przechyliłam się w jej stronę i zapytałam cicho.

- Podobają Ci się takie zabawy?

- Średnio - odparła dziewczyna.

Miałam ochotę zapytać ją, czy się zwyczajnie stąd nie zmyjemy, ale wzrok Hermiony utkwiony był w Krumie. Nie miałam co liczyć na jej wsparcie. Reszta zdawała się dobrze bawić. Byłam pewna, że jeśli powiem na głos, że nie chcę brać udziału, inni mnie skrytykują. Postanowiłam siedzieć cicho. Upiłam łyk kremowego piwa i rozejrzałam się po piętrze w poszukiwaniu innych znajomych twarzy. Po przeciwnej stronie stołu siedział Ivan. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, chłopak od razu uśmiechnął się do mnie i mi pomachał. Speszona odwróciłam wzrok. Akurat George zawiązywał opaskę na oczach Alex, szykując ją do rundy. Gdy zaczął kręcić nią wokół jej własnej osi, na schodach pojawił się profesor Moody. Mechaniczne oko mężczyzny szybko przeskoczyło po wszystkich zgromadzonych, na koniec zawieszając się na mnie. Szalonooki ruszył w moim kierunku akurat gdy wstawaliśmy, by się przetasować.

- Niech profesor siada - szeptem zaproponowała Angelina, poklepując przy tym oparcie jednego z krzeseł.

- Byle szybko - zaśmiał się Fred.

Wszyscy pospiesznie zmieniali krzesła. Profesor nie wiedząc co się dzieje, łypnął na boki i usiadł, wskazując mi krzesło obok siebie. Usiadłam cała spięta. Wciąż było mi wstyd za akcję z kolanami. Profesor przechylił się w moją stronę chcąc coś powiedzieć, ale gdy tylko otworzył usta, reszta szybko go uciszyła. Angelina przyłożyła palec do ust i dyskretnie wskazała na Alex próbującą złapać równowagę po nadmiernym kręceniu. Po mojej drugiej stronie usiadł Ivan. Widać było, że też chciał coś powiedzieć, ale że grał w tę grę już jakiś czas, doskonale wiedział, że należało zachować ciszę. Zamilkliśmy więc, patrząc wszyscy po sobie. Reszta działa się naprawdę szybko. George praktycznie skoczył do ostatniego wolnego krzesła, a Alex zaczęła poszukiwanie ofiary do obmacania. Trafiła na profesora, co wywołało wręcz dziki uśmiech na twarzy Angeliny. Większość stolika ledwo powstrzymywała śmiech. Ja patrzyłam w napięciu jak moja przyjaciółka przesuwała dłoń na klatkę piersiową mężczyzny. Na jej miejscu chyba spaliłabym się ze wstydu. Miałam ochotę to przerwać, ale bałam się ruszyć. Z resztą sam Moody wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego. Dopiero gdy Alex dotknęła jego twarzy, zdecydowanym ruchem złapał ją za nadgarstek.

- Chyba wystarczy już tych zabaw. - rzucił poważnie.

Zaczęła się dyskusja, którą śledziłam z szeroko otwartymi oczami. Moją uwagę odwrócił jednak Ivan, zagadując mnie.

- Ciekawe zasady. Często się tak bawicie?

- Co? - spojrzałam na niego. - Nie. Nie wiem... – potrząsnęłam głową. - Ja gram w to pierwszy raz.

- Rozumiem. Wiesz Klara, mam nadzieję, że gdy przyjdzie co do czego, trafię na Ciebie – Ivan mrugnął do mnie i sięgnął po swój kufel, jednocześnie zjeżdżając wzrokiem na wysokość mojej koszulki.

Zamrugałam zastanawiając się nad jego słowami. Szczerze mówiąc, jeśli już, wolałabym żeby na mnie trafiła jakaś dziewczyna. Na pewno byłoby to mniej krępujące. Z drugiej strony… przypomniało mi się, jak Angelina złapała Freda za spodnie. Zaczerwieniłam się. Może lepiej, żeby nikt na mnie nie trafiał? Z zamyślenia wyrwał mnie głos profesora.

- Klaro, możemy porozmawiać? – Spytał nauczyciel.

W tym wypadku jego pytanie było jak zbawienie. Idealna wymówka, by nie grać. Bez wahania kiwnęłam głową. Oboje wstaliśmy z krzeseł, ale nim odeszliśmy od stolika, wyszedł temat karnego pocałunku. Alex i Moody spojrzeli po sobie. Wbrew ogólnej uciesze grupy, żadne z nich nie tryskało entuzjazmem. Wzrok Szalonookiego był chłodny, a moja przyjaciółka, choć wyglądała jakby się zawahała, wcale nie kwapiła się do tego, by wykonać nałożoną jej karę.

- Nie ma mowy – powiedziała w końcu. - Nie zrobię tego!

- I słusznie, bo bym na to nie pozwolił. – Profesor obrócił się, a jego mechaniczne oko łypnęło na pozostałych uczestników gry. – Słuchajcie, doceniam wasze zaproszenie do stołu, ale gracie w młodzieżowe gierki i źle by wyglądało, gdybym ja, dużo od was starszy profesor…

- Dajcie mi zadanie… - przerwała mu Alex, patrząc twardo na bliźniaków. - Takie były zasady, nie?

- Zgadza się – uśmiechnął się George.

- Dobrze – Angelina zaśmiała się, a w jej oku coś błysnęło. – Tyle, że zadanie wymyśla ten, którego imienia nie zgadłaś.

Wszyscy znów spojrzeli na profesora Moody’ego. Alex jęknęła cicho i bez większego namysłu złapała za swój kufel, opróżniając go do końca.

- Musiałbym się zastanowić... - profesor potarł podbródek i zerknął na mnie. Stałam cierpliwie, blisko schodów.

- A co w związku z tym, że zmieniliście skład w trakcie gry? - przyjaciółka głośno odstawiła kufel na stół.

- To luźna gra. Takie zmiany są dozwolone - rzucił Fred.

- Nie martw się, następnym razem zgadniesz - próbował pocieszyć ją Ron. George łypnął na niego ostrzegawczo.

- Nie martwię się, że nie zgadłam, tylko uważam, że to nie fair – kontynuowała Alex. - Nie miałam szansy! Dwie sekundy więcej i powiedziałabym imię.

- Dobra, dobra - sapnął Szalonooki, uciszając wszystkich gestem ręki. - To miała być zabawa. Skoro więc gracie na całusy, po prostu wybierzesz innego kandydata. - Zaproponował profesor. - Sama. - Dodał, a później wskazał mi na schody.

Ron i George łypnęli na siebie nawzajem. Bułgarzy posłali Alex po firmowym uśmiechu. Harry wpatrywał się w swój kufel, a Krum w milczeniu obserwował Hermionę.


Nie czekając na rozwiązanie, zeszłam po schodach, a profesor ruszył zaraz za mną. Na dole kazał mi zaczekać i podszedł do stolika nauczycielskiego, zabierając z oparcia krzesła swój płaszcz. Założył go i na szybko sprawdził kieszenie, a w tym czasie jego mechaniczne oko czujnie zlustrowało okolicę. Do stolika, nieco chwiejnym krokiem wróciła profesor McGonagall.

- Alastorze, wybierasz się gdzieś? – zapytała.

Jej policzki były zaczerwienione, a sama kobieta sprawiała wrażenie lekko pijanej. Było to do niej niepodobne. Szalonooki gdy tylko usłyszał jej głos, wyprostował się nieco.

- Tak moja droga - odpowiedział szybko, jednocześnie posyłając kobiecie lekki uśmiech. – Ale niedaleko. Mam coś do załatwienia.

- O tej porze? - McGonagall położyła mu dłoń na ramieniu i praktycznie się na nim wsparła. – Wiesz, że niedługo się ściemni...

- Zdaję sobie z tego sprawę - Moody powiedział cierpliwie, zerknął na mnie zdrowym okiem i ostrożnie złapał kobietę za dłoń, ściągając z siebie jej rękę. Zaraz potem posadził Minervę przy stoliku. - Postaram się wrócić jak najszybciej - mrugnął do niej i wykonał gest, jakby unosił kapelusz. Pospiesznie obrócił się na pięcie i podszedł do mnie. Położył rękę na wysokości mojej talii i praktycznie wypchnął mnie na zewnątrz, nie zważając już na dalsze nawoływania wstawionej profesorki.

- Profesorze… Czy Profesor McGonagall nic nie jest? - zapytałam przejęta. - Wydaje się nie być sobą.

- Czemu tak sądzisz? Czy dlatego, że ma dziś świetny humor? - zapytał Moody i pociągnął mnie w stronę jednej z mniej obleganych uliczek prowadzących na obrzeża wioski. Zaraz potem zabrał rękę zza moich pleców. Szliśmy obok siebie.

- Pani profesor miewa dobry humor, ale wtedy jest nieco inna – przyznałam zamyślona.

- Cóż... - mężczyzna oblizał się powoli, zerkając w moją stronę. - Przyznam się, że pomogłem jej się nieco rozluźnić... ale w tym stanie bywa trochę męcząca. Nasza rozmowa to też dobra wymówka, by od niej odpocząć - mężczyzna mrugnął do mnie z uśmiechem.

- Rozumiem, ale czy... – zmarszczyłam brwi. - Nie wystarczyłoby, by profesor zwrócił jej uwagę?

- Ptaszyno... - Szalonooki sięgnął za pazuchę, wyciągając znaną mi buteleczkę z której często popijał. – Kobiety, to dla nas mężczyzn dość niezbadany temat, ale jedno wiem na pewno. Są jak delikatne kwiaty. A pewnie dla niektórych jak pole minowe? - zaśmiał się. - W każdym razie niebywale łatwo je urazić. Jesteś jedną z nich, więc powinnaś o tym wiedzieć. No i Alex też jest na mnie zła, choć nie zrobiłem nic złego, ani nic wbrew niej.

Pomyślałam, że nawet ostatnio rozmawiałyśmy na temat profesora. Wciąż pamiętałam, jak kiedyś poczułam zazdrość, gdy Alex zaczęła spędzać z nim więcej czasu. Teraz odsunęli się od siebie i miał go dla mnie dużo, ale przy tym było nieco dziwnie. Jakby wypchnięcie jej z kręgu było nienaturalne… Albo po prostu ciężko było mi patrzeć, jak przyjaciółka na nowo wkopuje się w różne rzeczy, odpychając od siebie tych, którzy próbują wszystko poskładać w całość. Gdy tak myślałam, Moody przyglądał mi się, jednocześnie upijając spory łyk z buteleczki, którą zaraz później schował na miejsce. Przez krótką chwilę szliśmy tak w milczeniu.

- Mówiła Ci? - Zapytał w końcu, a gdy na niego spojrzałam, dodał. – O tym co mi powiedziała? I o co była zła?

- Mówiła, że poprosiła profesora o równe traktowanie – odpowiedziałam bez zawahania.

- Mniej więcej – przytaknął, splótł ręce za plecami i spojrzał przed siebie. - Ale czemu się gniewa?

- Profesorze… Ja sama nie wiem o co jej chodzi... – przyznałam, jednocześnie zastanawiając się. - Jesteśmy w tej samej klasie już czwarty rok i mówiąc szczerze, Alex zawsze wydawała mi się silna. Nawet jak nie szło jej w nauce, sprawiała wrażenie jakby doskonale wiedziała co robi. Radzi sobie w sytuacjach dla mnie trudnych…

- Jak każdy ma swoje talenty – podsumował Moody.

- Oczywiście – przytaknęłam, zaciskając palce na pasku torby. – Nie siedzę w jej głowie więc nie wiem, ale wydaje mi się, że kiedyś wszystko było na jej głowie i może tęskni za tym, gdy sama martwiła się o siebie? Tym bardziej, że zrobienie czegoś samemu sprawia satysfakcję.

- Czyli chce być samodzielna i czuć, że ma władzę nad własnym życiem? - dokończył za mnie profesor.

- Tak. Nie wiem. Być może… - znowu spuściłam głowę. – To tylko taka teoria.

- Klaro – profesor położył mi dłoń na ramieniu i rzucił wykładowym tonem. - Nie bój się wyrażać własnych opinii.

- Nie każdy lubi ich słuchać – stwierdziłam.

- Co nie znaczy, że nie powinnaś ich wypowiadać – Moody uśmiechnął się do mnie, a zaraz potem zmrużył zdrowe oko. Nagle zastąpił mi drogę, przez co prawie na niego wpadłam. Zatrzymałam się i rozejrzałam się niepewnie, poszukując powodu zatrzymania.

- Coś nie tak?

Mężczyzna zrobił podejrzliwą minę i sięgnął do moich włosów, ostrożnie ściągając z nich pajęczynę. Przyjrzał się najpierw jej, później mi.

- Chyba rzadko sprzątają w tym Miodowym Królestwie…? - rzucił, pozbywając się pajęczyny.

Otworzyłam szerzej oczy i wbijając wzrok w czubki własnych butów, szybko wyminęłam nauczyciela, kontynuując marsz wzdłuż uliczki.

- Nie wydawało się, żeby było tam brudno – powiedziałam, od razu zmieniając temat. – Gdzie właściwie idziemy i o czym profesor chciał ze mną porozmawiać?

Rozejrzałam się. Nie orientowałam się w miejscowości na tyle, by znać jego wszystkie zakątki, ale podobną drogą szliśmy kiedyś do gospody pod świńskim łbem. Tylko po co mielibyśmy tam iść?

– Wszystkiego się dowiesz - Moody zrównał ze mną krok i łypnął na mijanego przez nas, zakapturzonego czarodzieja. - Chciałem poruszyć kilka tematów. Przede wszystkim chcę Ci podziękować za słodycze. To bardzo miłe z Twojej strony, że pomyślałaś o mnie. Szczerze mówiąc, nie jestem przyzwyczajony do otrzymywania prezentów.

- Nie ma za co dziękować, profesorze – speszyłam się nieco. Do teraz nie mogłam uwierzyć, że faktycznie mu je dałam. W sklepie ten pomysł wydawał się świetny, ale później opuściła mnie pewność siebie. Do tego profesor McGonagall prawie przyłapała mnie na podarowywaniu.

- Oczywiście, że jest. A teraz mów, kto zdradził Ci mój sekret? – Moody zapytał z powagą.

- Słucham? – spojrzałam na niego zdezorientowana. – Jaki sekret?

- Słodyczowy, rzecz jasna. – Profesor uśmiechnął się, przyjacielsko objął mnie ramieniem i wyjaśnił konspiracyjnym szeptem. - Trafiłaś w moje ulubione.

- Naprawdę? – zdziwiłam się, ale pozytywnie. – To przez przypadek… No i dlatego, że kiedyś profesor wspominał o tym, by nie przejadać się czekoladowymi żabami. Pomyślałam, że profesor też musi je lubić.

- Czyli zadziałała logika. Też dobrze – przyznał Moody i potarł moje ramię, a później z pewnym ociąganiem zabrał rękę. - Nawet bardzo dobrze bym rzekł. Być może Twoje zdolności dedukcji pomogą mi w pewnej sprawie…

Szalonooki odciągnął mnie na bok drogi. Z zainteresowaniem patrzyłam, jak mężczyzna sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niej poskładany pergamin, który wyglądał jak mapa Huncwotów z tą różnicą, że papier zdawał się być całkowicie pusty. Na moment otworzyłam szerzej oczy.

- Mówi Ci to coś? – zapytał jakby od niechcenia, jednocześnie nie spuszczając ze mnie wzroku.

- Mapa Harrego?... – zapytałam nieśmiało i przełknęłam głośno ślinę. Nie było sensu udawać głupiej i wmawiać mu, że nie mam żadnego skojarzenia z tą kartką.

- Jakaś jakby inna, prawda?... – zagaił profesor i rozłożył papier, pokazując mi, że jest pusty z obu stron.

- Szczerze mówiąc nigdy nie trzymałam jej w rękach. To na pewno ta sama kartka? – próbowałam złapać za róg mapy, ale wtedy Szalonooki poderwał ją mocno do góry.

- Wiem, że tak – stwierdził mężczyzna i złożył mapę. - Powiedz mi, czy ta mapa czasowo wygasa?

- A to znikło samo?... – zapytałam cicho, uparcie nie patrząc w oczy profesora. Do tej pory sądziłam, że prędzej czy później wyjdzie na jaw, kto majstrował przy pergaminie. Wyglądało jednak na to, że profesorowi nasunęła się zupełnie inna odpowiedź. Wystarczyło jej się trzymać.

- Na pewno nie z mojej winy i nie z dnia na dzień - mruknął Moody, wtykając mapę z powrotem do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Ty obstawiasz, że to czyjaś sprawka?

Ciągle czułam na sobie jego wzrok. Serce biło mi jak oszalałe. Czy on wiedział? Chciał, żebym się przyznała? Bez względu na to jak bardzo ceniłam go jako profesora, nie mogłam przecież powiedzieć prawdy. Wyszłoby na jaw, że to prośba Alex, a Moody właśnie jej obiecał, że przestanie traktować ją ulgowo. Za grzebanie w rzeczach nauczyciela czekałby nas odjęcie punktów, wyjec od rodziców i szlabany. Do tego pewnie straciłabym zaufanie mojego mentora.

- A... czy… - zaczęłam niepewnie. - Zostawiał ją profesor gdzieś? Gdzie ktoś mógłby z nią coś zrobić?...

Moody odruchowo dotknął swojego płaszcza.

-Właściwie to nie.

- Więc logicznie rzecz biorąc, musiało zniknąć samo – odpowiedziałam jednym tchem.

- Samo, mówisz… - sapnął mężczyzna i z namysłem oblizał się. – A wiesz jak ją ponownie uruchomić?

Potrząsnęłam głową. Moody od razu złapał mnie za podbródek i uniósł go, zmuszając mnie do spojrzenia mu prosto w oczy. Spojrzałam niechętnie, bojąc się, że wyczyta ze mnie jak z otwartej księgi.

- Na pewno? – dopytał.

- Nie wiem jak się ją uruchamia, profesorze – powiedziałam pełnym zdaniem. Tego akurat byłam pewna. Dziękowałam w duchu, że Alex i Harry nie wtajemniczyli mnie bardziej w temat mapy. Szalonooki zmrużył oczy, a zaraz potem westchnął.

- No trudno – puścił mój podbródek. – Myślałem, że mi z tym pomożesz.

- Przepraszam profesorze – szepnęłam. - Naprawdę tego nie wiem.

- Wierzę Ci. Cóż. Będę musiał zapytać później Harrego. Musi być jakaś komenda uruchamiająca…

Gdy profesor odpuścił, kamień spadł mi z serca. Miałam wrażenie, że jedynie cudem nie wyciągnął ze mnie prawdy o mapie. Teraz pozostało mi współczuć Harremu, bo jeśli Szalonooki zamierzał zapytać go wprost o hasło, ciężko byłoby mu odmówić. Mężczyzna ruszył dalej uliczką, a ja szybko go dogoniłam.

- Profesor nie powiedział w końcu dokąd idziemy – przypomniałam.

- Ale mówiłem, że wkrótce się wszystkiego dowiesz, prawda? – rzucił zagadkowo.

Tak jak sądziłam, naszym oczom ukazała się gospoda pod świnskim łbem. Pod drzwiami stała grupka starszych uczniów Hogwartu. Gdy jeden z nich dostrzegł profesora, chłopak szturchnął najbliższego z kumpli, a potem w mgnieniu oka wszyscy się rozeszli każdy w innym kierunku. Wbrew moim przewidywaniom, profesor Moody nie ruszył za nimi w pogoń. Nie weszliśmy też do gospody. Zwyczajnie minęliśmy budynek, oboje z daleka zaglądając w brudne okna za którymi aż kłębiło się od dziwnych ludzi. Kilka kroków dalej, na wejściu do zaułka dostrzegliśmy obściskująca się parę. Speszona odwróciłam wzrok. Profesor odchrząknął głośno, a gdy para go dostrzegła, odskoczyli od siebie jak oparzeni i zmyli się tak samo jak wcześniejsza grupka.

- Takie wyjście do Hogsmeade to dla większości okazja do dobrej zabawy – napomknął profesor.

- Dla nauczycieli to chyba bardziej praca? – zapytałam. – Albo wyzwanie. Nie sposób upilnować aż tylu uczniów naraz…

- Dlatego mamy swoje procedury – Moody znów splótł ręce za plecami. – Wymagany wiek, zgoda rodziców, zbiórki… Samo pilnowanie nie jest złe. Bardziej martwi mnie ogólny brak czujności. To coś na co ja nigdy nie mogę sobie pozwolić… Ty też nie powinnaś – jego mechaniczne oko zerkało na mnie.

Zrobiłam w głowie mały rachunek sumienia.

- Profesorze, ale ja staram się trzymać z daleka od alkoholu i kłopotów.

- Czasem samo staranie nie wystarcza… - mężczyzna westchnął cicho. - Dlatego pomyślałem o krótkiej lekcji w terenie.

Spojrzałam zaskoczona na Moody’ego. Lekcja tutaj? Mina mężczyzny mówiła jasno, że właśnie po to wyciągnął mnie z pubu. Jako że ciągle szliśmy, za nami zostały ostatnie budynki. Brukowana droga stopniowo zamieniła się w ścieżkę, a ta prowadziła gdzieś w zarośla. Jak wcześniej uliczki były niemal puste, tak teraz wokół nie było żywej duszy. Nie wiedząc co profesor zamierzał testować, odruchowo złapałam za różdżkę, naprzemiennie przyglądając się krzakom po obu stronach ścieżki.

- Co to będą za zajęcia? – zapytałam, wciąż trzymając się blisko profesora. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, przechylił w moją stronę i odpowiedział mrocznie.

- Lekcja panowania nad strachem.

W tym samym momencie złapał mnie za pośladek. Zaskoczona nagłym, niespodziewanym dotykiem, aż podskoczyłam. Zaraz potem spojrzałam na Szalonookiego szeroko otwartymi oczami. Moody widząc moją minę, cofnął rękę i zaśmiał się pogodnie, jakby cała ta sytuacja była całkowicie normalna.

- Tak jak myślałem. Na razie bez zmian – skwitował, oblizując się. – Ale nie martw się, nauczę Cię jak sobie z tym radzić. - Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. Mężczyzna zszedł ze ścieżki.

- Profesorze… - ruszyłam za nim, tym razem trzymając nieco większy dystans, a przede wszystkim mając na oku jego ręce. – Czy naprawdę musimy to ćwiczyć? Nie może mnie profesor uczyć zaklęć? Albo dalej tych odruchów?...

- Wiem co robię Klaro. Wyjaśniłem Ci ostatnio dlaczego musimy to robić. Poza tym to dla Twojego dobra, pamiętasz? – zerknął na mnie, a ja z pewnym ociąganiem kiwnęłam głową. – Resztę też przećwiczymy, ale nie dziś.

Szalonooki w końcu stanął w miejscu. Staliśmy na skraju lasku, pomiędzy drzewami. Powoli zaczynało się ściemniać. Mechaniczne oko profesora okręciło się wokół własnej osi, przyglądając okolicy. Ostatecznie zamarło wpatrzone we mnie. Mężczyzna potarł z namysłem podbródek.

- Ptaszyno, powiedz mi… dotykałaś się kiedyś?

- Co ma profesor na myśli?

- To chyba jasne – sapnął, nie spuszczając ze mnie oczu. – Czy dotykałaś się kiedyś w sposób intymny.

- Słu…cham?... – pisnęłam cała spięta. Czułam, jak cała moja twarz robi się czerwona.

- Nie wstydź się, to nic złego – zapewnił mnie profesor.

Speszona opuściłam wzrok. Nie mogłam z siebie wydusić słowa, więc jedynie lekko potrząsnęłam głową.

- Rozumiem – Moody oblizał się. - Myślę, że właśnie od tego powinniśmy zacząć. Może zrób to tu i teraz? Oczywiście w ramach naszych zajęć.

Zamrugałam zdezorientowana. Uchyliłam usta, ale nadal nie byłam w stanie nic z siebie wydusić. Pomysł wydawał mi się co najmniej dziwny, a przede wszystkim zbyt bardzo zawstydzający. Nawet jeśli nikt nas tutaj nie widział, nie mogłam tak po prostu zrobić tego na oczach profesora… gdzieś we mnie była blokada nie do przejścia. Skończyło się więc na tym, że stałam w bezruchu. Mężczyzna odczekał chwilę, a zaraz potem podszedł do mnie i sprawnie wyciągnął mi różdżkę z ręki.

– To Ci się teraz nie przyda – mruknął, wtykając przedmiot do kieszeni swojego płaszcza. – To co, zaczniesz, czy mam Ci pomóc?

Spojrzałam na niego oniemiała. Nim zdążyłam zapytać jak zamierza mi pomagać, zniecierpliwiony Moody złapał moją prawą dłoń i położył ją na ramię mojej drugiej ręki. Nie bardzo wiedziałam, czego właściwie ode mnie oczekiwał.

- No już. To nic trudnego – mężczyzna powiedział spokojnie.

Jego dłoń była sporo większa od mojej, więc całkowicie ją przykrywała. Mężczyzna w skupieniu sterował moją ręką, powoli głaszcząc mój bark i ramię. O dziwo nie wydawało się to takie straszne jak sądziłam.

- Zapewniam, że jest to najłagodniejsza metoda. Możesz unikać stresujących czy strasznych sytuacji, ale nigdy nie wyeliminujesz ich do zera. A teraz zamknij oczy – szepnął.

Wzięłam głęboki wdech i posłusznie je zamknęłam. Moody nakierował moją rękę na talię, a później na dół, po moich spodniach wzdłuż biodra, aż na udo. Gdy „zawracał”, skierował moją dłoń na wewnętrzną stronę nogi i samymi koniuszkami palców przesunął po moim wzgórku. Drgnęłam niespokojnie.

- Powinnaś poznać swoje ciało i jego reakcje – mówił w trakcie, przy okazji przybliżając się do mnie. – W ten sposób będzie Ci łatwiej odpowiednio zareagować, gdy ktoś inny Cię dotknie.

Mężczyzna kierował ręką dalej, tym razem do góry. Zatoczył koło na brzuchu, a później przesunął moją dłonią po żebrach i wyżej, aż do piersi. Starałam się nie ruszać, ale miałam wrażenie, że zaraz umrę ze wstydu. Twarz mnie paliła. Ręce mi drżały. Miarka się przebrała, gdy mężczyzna przycisnął moją dłoń do piersi i lekko zacisnął na niej palce.

- Wystarczy… - szepnęłam drżącym głosem i odruchowo odsunęłam się od profesora, jednocześnie otwierając oczy.

Mężczyzna był nakręcony. Szybko uniósł obie ręce w obronnym geście.

- Spokojnie Klaro – sapnął i jakby nigdy nic odszedł na bok. - Teraz powinnaś popróbować sama. – Powiedział, poprawiając spodnie.

- To ma mi pomóc?... – zapytałam bez przekonania, a on kiwnął głową.

Spojrzałam na dół na swoje ciało, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Nie widziałam logicznego powodu, żeby profesor zmuszał mnie do takich rzeczy. Bez wątpienia musiało mieć to wartość edukacyjną, o której przekonam się dopiero później. Górował nade mną wiekiem i doświadczeniem. Podkreślał wielokrotnie, że wie, co robi. Nie miałam powodu, by mu nie ufać. Mimo wszystko brakowało mi odwagi, by spełnić jego polecenie.

- Na co czekasz ptaszyno? – zapytał. W oczach Moody’ego było coś dziwnego.

Zamknęłam oczy i niepewnie złapałam się za piersi. Nie bardzo wiedziałam co właściwie powinnam robić, więc tylko je ścisnęłam.

- Noo… - mruknął Moody. – Dalej…

Przygarbiłam się i ostrożnie przesunęłam rękoma niżej. Mężczyzna powoli mnie okrążał, nie spuszczając ze mnie wzroku. W międzyczasie sięgnął za pazuchę, wyciągając z kieszeni buteleczkę z tajemniczym napojem. Potrząsnął nią, a następnie upił solidny łyk. Na koniec przetarł usta wierzchem dłoni i zerknął na ciemniejące niebo, mrużąc przy tym zdrowe oko.

- Cholera – mruknął niepocieszony. – Dobra, dość – rzucił nagle.

Zaskoczona spojrzałam na profesora, od razu odrywając ręce od ciała.

- Przepraszam jeśli robię to źle, profesorze… – powiedziałam zawstydzona, spuszczając wzrok na czubki swoich butów. – Ja wciąż nie za bardzo wiem jak… i…

Szalonooki zerknął między drzewa i wymamrotał coś pod nosem. Wziął kolejny, tym razem mniejszy łyk i szybko schował buteleczkę. Podszedł do mnie i odchrząknął.

- Nie masz się czym przejmować Klaro – powiedział w końcu, obejmując mnie przy tym ramieniem. Mimo że stałam sztywno, przyciągnął mnie do swojego boku. – Przerwałem Ci, bo zwyczajnie robi się już późno.

Po jego słowach poczułam się nieco mniej beznadziejnie. Czyli nie chodziło o to, że nie umiem, a o to, że nie było czasu. Moody ruszył z powrotem na ścieżkę, cały czas trzymając mnie u swojego boku.

- To miała być krótka lekcja wprowadzająca – wyjaśniał, spoglądając na mnie z góry. – Na pewno później wrócimy do tego tematu.

W trakcie marszu profesor Moody zalał mnie potokiem przemów o tym, dlaczego to takie ważne, by zawsze być gotowym na wszystko. Słuchając go, powoli się rozluźniałam. Lubiłam gdy mówił, bo niemal zawsze brzmiał mądrze. Gdy na horyzoncie pojawiła się wioska, Moody przestał mnie obejmować i splótł ręce za plecami. Chwilę później znaleźliśmy się obok gospody pod świńskim łbem. Znów oboje zerknęliśmy w okna. Wewnątrz nadal było tłoczno, choć nie tak bardzo jak Pod Trzema Miotłami. Moody zatrzymał się nagle, jakby coś wypatrzył.

- Klaro, poczekasz tu na mnie chwile? – zapytał, wciąż zerkając w stronę okna. - Albo możesz już wracać. Trafisz, prawda?

- Trafię – kiwnęłam głową.

Szalonooki klepnął mnie w ramię i posłał mi krótki uśmiech, a zaraz potem z impetem wparował do budynku. Podeszłam bliżej okna, obserwując jak mężczyzna przeciska się pomiędzy ludźmi i ostatecznie do kogoś podchodzi. Okno było na tyle brudne, że nie widziałam z kim tam rozmawiał. Z resztą nie powinno mnie to interesować, prawda? Gdy już chciałam wrócić do przyjaciół, drzwi gospody otworzyły się, a na zewnątrz wypadło dwoje podpitych mężczyzn. Obaj byli po trzydziestce. Wyglądali dość przeciętnie. Stanęli kilka kroków za drzwiami, a jeden z nich wyciągnął papierosy i poczęstował nimi kolegę. Gdy je odpalali, spojrzeli w moją stronę. Odwróciłam wzrok, poprawiłam sweter i szybko ruszyłam w stronę tamtego pubu. Nie minęła chwila, a dotarło do mnie, że słyszę za sobą kroki. Gdy się obróciłam, zauważyłam, że dwójka idzie za mną. Przyspieszyłam kroku, ale oni zrobili tak samo.

- Dokąd tak pędzisz? – zagaił większy z nich. – Zgubiłaś się?

- Nie. Spieszę się do przyjaciół – powiedziałam, nie zwalniając.

- A gdzie są? Odprowadzimy Cie – zaśmiał się ten większy i szturchnął łokciem kolegę, dając mu przy okazji jakieś znaki.

- Nie trzeba – pisnęłam, chowając głowę w ramionach.

- No dalej, nie daj się prosić! – zawołał ten drugi.

Chciałam złapać za różdżkę, ale gdy nie znalazłam jej na miejscu, dotarło do mnie, że zabrał ją profesor Moody. W tym samym momencie niższy z mężczyzn złapał mnie za rękaw.

- Mówiłem, nie daj się prosić – warknął, mocno pociągając mnie w swoją stronę. Potknęłam się o własne nogi i boleśnie upadłam na kolana. Syknęłam z bólu i usiadłam na piętach.

- Patrz, od razu przed Toba klęka – zaśmiał się większy i poklepał mnie po głowie, jak psa. Machnęłam ręką, próbując odgonić jego dłoń, co tylko bardziej go rozbawiło. – Dobra, wstawaj bo ktoś zobaczy. - Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do góry. Szarpnięta wstałam na równe, ale nieco drżące nogi. Kolana dalej mnie bolały.

- Mogę już iść? – zapytałam błagalnym tonem.

– A nie chciałabyś się zabawić? – zapytał ten większy. Drugi zaciągał się papierosem, przyglądając mi się uważnie.

- Chcę wrócić do przyjaciół… - szepnęłam, pocierając kolana. – Nie jesteście zbyt starzy na zabawę? – przyjrzałam się najpierw jednemu, później drugiemu.

- Za starzy… - zaśmiał się większy. – Słyszałeś Aron? Za starzy na zabawę.

Mniejszy rzucił papierosa i zdeptał niedopałek.

- Może powinniśmy jej pokazać o jaką zabawę chodzi? – zaproponował. Ich miny nie wróżyły nic dobrego. Głośno przełknęłam ślinę.

- Przepraszam, ale nie mam czasu – zaczęłam się wycofywać. - Może innym razem? Jest już późno. Będą mnie szukali…

- Uwiniemy się raz dwa – mruknął Aron i spróbował złapać mnie pod ramię.

Panicznie rzuciłam się przed siebie, cudem unikając jego ręki. Kątem oka zauważyłam, że sięgają po różdżki. A może tylko mi się zdawało? Bez zastanowienia wpadłam w pierwszą lepszą uliczkę i puściłam się biegiem, nie oglądając za siebie. Na szybko przekalkulowałam w głowie, że do trzech mioteł było wciąż daleko. Tutaj w okolicy kręciły się same dziwne typy. Gdybym trafiła chociaż na jakichś uczniów… W mojej głowie pojawiła się myśl. Profesor Moody. Najlogiczniejsze wyjście. Przycisnęłam torbę do ciała i biegłam w stronę świńskiego łba. Miałam nadzieję, że profesor nadal tam był. Na ostatniej prostej usłyszałam za sobą jakieś nawoływania. Nie patrzyłam tam, skupiona na dotarciu do celu. W końcu zobaczyłam szyld. Wpadłam do gospody niczym burza o mało znów się nie wywalając. Oparłam dłonie o kolana i zaczęłam dyszeć. Kilka par oczu spojrzało przelotnie w moją stronę. Wzięłam głęboki wdech i wyprostowałam się. Ruszyłam w tłum ludzi, do miejsca, gdzie ostatni raz widziałam profesora Moody’ego. Rozglądając się, szybko zauważyłam jego włosy i specyficzny, skórzany płaszcz. Profesor stał przy stoliku w rogu pomieszczenia i dyskretnie odbierał jakiś pakunek od zakapturzonego mężczyzny. Niewiele myśląc, podbiegłam do Szalonookiego i objęłam go w pasie, mocno przytulając się do jego pleców. Zauważył mnie w ostatniej chwili i poruszył się zaskoczony, szybko chowając pakunek w kieszeni płaszcza.

- Miałaś za mną nie wchodzić – skarcił mnie.

Zakapturzony uśmiechnął się pod nosem.

- Profesorze… – pisnęłam ze łzami w oczach.

Moody zerknął na mnie i zaniepokojony przekręcił się tak, że przytulałam się do jego boku. Pogładził mnie po plecach.

- Co się stało? – zapytał półszeptem, jednocześnie żegnając się ze swoim „znajomym” i odsuwając się od stolika. Moody szybko rozejrzał się po gospodzie i zaraz złapał mnie za ramiona, próbując ostrożnie od siebie odkleić. – Wyjdźmy stąd. To nie miejsce dla Ciebie.

- Przepraszam… – pisnęłam, odsuwając się na pół kroku. Przetarłam palcami oczy. – Jacyś ludzie mnie zaczepiali, a profesor nie oddał mi mojej różdżki… Nie mogłam się bronić. Bałam się, że coś mi zrobią – zwierzyłam się, wyrzucając to z siebie jednym tchem.

- Ale nic Ci nie jest? – dopytał Moody, kładąc dłoń na moich plecach i wyprowadzając mnie na zewnątrz.

- Nie - Potrząsnęłam głową. – Uciekłam przy pierwszej okazji.

– To dobrze. Świetnie – sapnął. – Czyli dałaś sobie radę. Właśnie dlatego proponowałem Alex dodatkowe zajęcia z samoobrony. Niebezpieczeństwo może czyhać wszędzie.

Razem ruszyliśmy w stronę Trzech Mioteł. Rozglądałam się uważnie w poszukiwaniu tamtych dwóch.

- Czy… czy jako aurorzy nie powinniśmy zawsze stawać do walki? – zapytałam, raz jeszcze przecierając wilgotne oczy.

- To wszystko zależy. Moim zdaniem nie ma sensu stawać do walki, którą wiesz, że przegrasz. Ucieczka to też forma samoobrony.

Moody zaczął mi opowiadać o niektórych swoich pojmaniach i bitwach. W międzyczasie oddał mi różdżkę. Mając ją przy sobie, poczułam się pewniej. Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Pub był wypełniony po brzegi i tętnił życiem. Spokojna, luźna atmosfera pomogła mi się rozpogodzić. Przez moment staliśmy jeszcze zagadani, a właściwie to profesor opowiadał mi szczegółowo o pojmaniu jednego ze śmierciożerców. W tłumie zauważyłam Alex. Dziewczyna poszła na piętro i pokazała mi, żebym też tam przyszła. Moody też musiał zauważyć jej gest, bo chwilę później odchrząknął i się wyprostował.

- Ale co ja Cie będę zanudzał…

- Profesor mnie nie zanudza! – pisnęłam.

- Tak się mówi – wyjaśnił i klepnął mnie w ramię. - Wracaj do swoich przyjaciół. Na dziś wystarczy Ci wrażeń.

Kiwnęłam głową i z pewnym ociąganiem ruszyłam na schody. Przyjaciele nadal siedzieli przy stole. Alex wyraźnie na mnie czekała, bo gdy pojawiłam się na piętrze, od razu do mnie podeszła.

- Co was tak długo nie było? – zapytała i złapała mnie pod ramię. - Chodź, musimy zamówić coś do picia.

W sumie zaschnęło mi w gardle, więc nie miałam nic przeciwko. Gdy stałyśmy w kolejce, opowiedziałam jej, że profesor wypytywał mnie o nią i o mapę, dziękował mi za słodycze, a potem, że opowiadał mi o swojej pracy i przeszłości. Nie wspominałam o wydarzeniach z lasku, bo nasze lekcje miały pozostać tajne. Z resztą ciężko byłoby mi o tym opowiadać przy tylu ludziach.

Tym razem ja zamówiłam sok dyniowy, a Alex znowu piwo kremowe. Wracając do stolika, opowiedziałam przyjaciółce o dwóch, dziwnych, zaczepiających mnie typach.

- Chcieli Cie przelecieć – skwitowała brunetka, odstawiając kufel na stół.

- Powiedzieli wyraźnie, że „zabawić się” – zmrużyłam oczy.

- To znaczy to samo. Przelecieć, bzyknąć, uprawiać seks…

- O czym rozmawiacie? – zapytał Ron.

- O niczym! – pisnęłam zawstydzona i usiadłam na krześle, szybko upijając łyk z mojego kubka.

- Klare zaczepiali jacyś dziwny typowie – wyjaśniła Alex, a ja spojrzałam na nią z wyrzutem. – No co? – wzruszyła ramionami. - To chyba nie jest tajemnica. Skoro są podejrzani, każdy powinien na nich uważać.

- W sumie racja… - mruknęłam.

– A byli przystojni? – Angelina oparła się łokciami o stół.

- Hej! - Fred uszczypnął ją w bok, a dziewczyna zaśmiała się i dała mu całusa.

- Nie wiem… Nie przyglądałam im się za bardzo. Byli raczej normalni. Dużo starsi. Poza tym nie wydaje mi się, żeby mieli przyjść aż tutaj.

- Za dużo tu profesorów – skomentował George, łypiąc na krążącego po piętrze Snape’a. Alex też podążyła wzrokiem za sylwetką w czarnych szatach.

Rozmowa powoli się toczyła. Po jakimś czasie Alex chciała pójść do toalety, więc zostawiłyśmy nasze kubki i zeszłyśmy na dół. W międzyczasie przyjaciółka opowiedziała mi o tym co robili, gdy mnie nie było. Gdy wracałyśmy na górę, przy naszym stoliku nie było nikogo. Po zostawionych kubkach i rzeczach łatwo się było domyślić, że to chwilowa nieobecność. Zaczęłyśmy się przepychać w stronę stolika, ale drogę zagrodziła nam Pansy Parkinson. Wyglądało na to, że ślizgoni wrócili na piętro. Dziewczyna stanęła ze skrzyżowanymi przed sobą rękami.

- Czego tu szukacie?

- Wracamy do naszego stolika – wyjaśniłam, nie szukając kłopotów.

- Z drogi – Alex przewróciła oczami. – Mamy takie same prawo tutaj być jak i wy.

- Lepiej spieprzajcie na dół, gdzie miejsce dla takich śmieci jak wy – syknęła Pansy.

- Kogo nazywasz śmieciem? – warknęła Alex i popchnęła dziewczynę. Od stolika ślizgonów wstało kilka osób.

- Nie umyłaś uszu?! – Parkinson zdecydowanie czuła się pewnie wśród swoich. - A może jesteś tak głupia, że potrzebujesz tłumacza?

- Zaraz Ty możesz potrzebować okularów – Alex zacisnęła dłoń w pięść.

Zrobiło się małe zamieszanie, ale nim doszło do rękoczynów, oczy wszystkich skupiły się na punkcie za plecami Alex. Pansy nagle usiadła na krześle, momentalnie tracąc zainteresowanie wymianą zdań. Obejrzałam się za siebie, widząc, że na piętro weszli profesor Snape i profesor Moody. No tak, przy nich nagle wszyscy byli grzeczni. Alex kopnęła nogę od krzesła Pansy i wkurzona ruszyła do naszego stolika.

- Muszę się napić, bo mnie rozniesie – mruknęła przyjaciółka i złapała za kufel.

Ja złapałam za swój kubek, ale nim zdążyłyśmy zwilżyć usta, poczułam na moim barku czyjąś dłoń. To był profesor Moody.

- Dziewczyny, co to za zamieszanie? – zapytał, jednocześnie zabierając rękę. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po naszych kubkach.

- Szykuje się pogadanka? – Alex mruknęła pod nosem, a zaraz potem dodała głośniej. – Od razu mówię, że to nie nasza wina.

- Właśnie! – potwierdziłam. – Wracałyśmy do stolika, a Pansy Parkinson kazała nam się przenieść na dół.

- Nie mówię, że wasza – westchnął profesor. – Długo was nie było?

- Chwilę? – Alex wzruszyła ramionami.

- Więc nie powinnyście tego pić – Moody wyciągnął mi kubek z ręki i odstawił go z powrotem na blat.

- Dlaczego? - Spojrzałam na niego zdezorientowana. – Tam nie ma alkoholu.

- Jest czy nie ma, to bez znaczenia. Zostawiłyście stolik bez opieki. Co mówiłem o czujności? – Moody spojrzał mi w oczy i postukał się palcem po skroni.

- Że należy ją zachować, szczególnie w takich momentach…? - powtórzyłam cicho.

- Dokładnie. Stała czujność, dziewczyny. Stała czujność – profesor odszedł od naszego stolika.

Usiadłam ciężko na krześle i spojrzałam niepewnie na mój kubek. 






4 komentarze:

  1. Mmmm... Moody się rozkręca! Genialna notka! Ja właśnie dotarłam do 2/3 "Czary" (pewnie już ze 20 raz ją pochłaniam xD) i jak widzę nazwisko "Moody" to od razu mam przed oczami "Waszego" Moody'ego, klata i te sprawy <3 no i oczywiście te jego zboczone podchody do Ptaszyny i Królewny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też już nie umiem na niego patrzeć normalnie :D

      ~Klara

      Usuń
  2. Nie lubię Czary, nudzi mnie, ale ostatnio obejrzałam całą i jak tylko widziałam Moodka, to się jarałam jak głupia xD

    OdpowiedzUsuń