piątek, 19 marca 2021

127. Eliksir miłosny część 2

Pierwszego kwietnia miałam pewne obawy przed wymknięciem się z Hogwartu, na imprezę urodzinową bliźniaków. Nie to, że ich imprezy były aż tak szalone, bo na razie nic nie przebiło niemoralnych pomysłów Sabriny Pyrites. Weasley’owie z resztą do niczego nas nie zmuszali i byłam pewna, że pod tym względem urodziny będą bezproblemowe. Martwiło mnie raczej, że w Hogsmeade łatwiej było o... wypadki. Alex zarzekała się jednak, że cały wieczór spędzimy w pubie w towarzystwie przyjaciół i że nie ma szans, żeby coś się skomplikowało. Drugim, a być może nawet bardziej przekonującym mnie argumentem za tym, żeby się tam pojawić, był oczywiście Samuel. Jako wspólnik Weasley’ów był zaproszony na przyjęcie, a to byłaby pierwsza prawdziwa impreza, gdzie nie tylko udajemy parę, ale jesteśmy nią naprawdę. Tak przynajmniej sądziłam. Do tej pory nie porozmawialiśmy oficjalnie o tym, co nas łączy. Szczerze mówiąc, nie czułam takiej potrzeby, bo uważałam to za oczywiste.

Dotarłyśmy z Alex do pubu. Przyjaciółka od razu rzuciła się na Georga, jakby nie widziała go całe wieki, mimo że jeszcze tego samego dnia rozmawiali w pokoju wspólnym. Nie skupiałam się na tym za bardzo, bo, gdy tylko zobaczyłam Samuela, skupiłam się na nim. Mój chłopak pocałował mnie na powitanie i zaprowadził do jednej z czarnych loży. Usiadłam, a on zaczął rozdawać naokoło drinki. Uśmiechałam się promiennie, nie mogąc na niego napatrzeć. Czarna casualowa marynarka była idealnie na niego skrojona, a granatowy, markowy podkoszulek, przylegał do ciała, ujawniając zarys skrytej pod spodem sylwetki.

Dlaczego zawsze gdy na niego patrzyłam, w głowie wyskakiwał mi obraz z dnia, gdy stanął przede mną bez koszulki? Być może dlatego, że tylko raz widziałam go w takim stanie i w pewnym sensie był to dla mnie owoc zakazany. Od dnia, gdy profesor Snape przyłapał nas w pokoju ślizgona, nie dotarliśmy do momentu, żeby Samuel się rozebrał, a tamten orgazm w pokoju życzeń był w sumie jedynym do jakiego między nami doszło. Jasne, spędzaliśmy ze sobą czas, ale robiliśmy to po staremu, po prostu rozmawiając, ucząc się, a czasem jedynie obcując w swoim towarzystwie, każde zajęte czymś innym. Samuel nie obłapiał mnie, nie rzucał się na mnie znienacka, ani nic z tych rzeczy. Było zupełnie inaczej niż wtedy, gdy potajemnie spotykałam się z Draco. Domyślałam się jednak, że Samuel nie przejmuje inicjatywy, bo trzyma się tego, co powiedział ostatnim razem – że jeśli czegoś chcę, powinnam o to poprosić. Sęk w tym, że nadal wstydziłam się to zrobić. To co robiliśmy było bardzo przyjemne, ale w moich standardach, wciąż jakby nieodpowiednie. Wielokrotnie patrzyłam więc w jego stronę i żałowałam w myślach, że nie jest trochę taki jak Malfoy. Mój chłopak często wyłapywał te spojrzenia i byłam pewna, że domyśla się, co mniej więcej chodzi mi po głowie. Z jakiegoś powodu sprawiało mu to satysfakcję. Często uśmiechał się wtedy w specyficzny sposób i traktował mnie z pobłażaniem. Nigdy jednak niczego nie ułatwiał. Przez to wszystko miałam w głowie mętlik. Z jednej strony bałam się zrobić krok, z drugiej chciałam znów być z nim blisko. Na razie pozostało mi myśleć intensywnie o tym, czy powinnam... i jeśli tak, to jak się do tego zabrać.

Samuel kończył rozdawać napoje. Zerknął na mnie. Chyba zobaczył moją rozmarzoną minę, bo oparł się rękoma o stolik i pochylony, zawisł nade mną.

– Przejdźmy do konkretów – powiedział.

– Umm... – zaczerwieniłam się i uciekłam wzrokiem. Przecież nie mógł słyszeć moich myśli! Bezwiednie złapałam za kraniec spódnicy, miętosząc go. – Ale... że co?

– Czego się napijesz? – sprecyzował, przyglądając mi się uważnie.

W duchu odetchnęłam z ulgą.

– Może być piwo kremowe.

– Sprawdzony trunek? – Samuel uśmiechnął się, wyprostował i pokazał na kolorowe drinki rozstawione naokoło nas. – Masz szansę zaszaleć, wszystko jest na koszt organizatorów.

– Nie chodzi o pieniądze – mruknęłam.

– Więc o co? Nie lubisz próbować nowych rzeczy?

– Zależy. – Spojrzałam na niego. – Po prostu nie chcę nic mocnego. To żadna przyjemność pić coś, co wykrzywia twarz.

– A jeśli nowy drink spełni Twoje warunki?

Niepewnie kiwnęłam głową.

– Nie wyglądasz na przekonaną. Klara, tak czy nie – nacisnął.

– Po prostu jej go przynieś – jęknęła Sabrina.

Spocona od tańca bliźniaczka wyminęła brata i wpakowała się do loży, okrążając cały stolik tylko po to, żeby usiąść tuż obok mnie. Chwyciła za kolorowy drink ze słomką i przyssała się do niego, opróżniając połowę szklanki. Sądząc po tym jak wyglądały jej źrenice, musiała być pod wpływem czegoś. Wcale mnie to nie dziwiło.

– Tak – odpowiedziałam Samuelowi i odsunęłam się trochę od Sabriny.

Chłopak uśmiechnął się pod nosem i zszedł po schodach. Sabrina skakała wzrokiem po chłopakach na piętrze, jakby przeglądała katalog i zastanawiała się co wybrać. Nie wyglądała jednak na przekonaną żadną z opcji.

– Beznadzieja – mruknęła, odstawiając pustą szklankę na stolik. – Żałuję, że nie zaprosili profesora Snape’a. Trochę zabawy by mu nie zaszkodziło.

– Chyba masz na myśli zupełnie innego profesora – uniosłam brwi.

– A jest ich dwóch? – spojrzała na mnie. – Mam na myśli tego od eliksirów. Pamiętasz nasz szlaban? Myślę, że tamto zadanie od Dumbledore’a go wymęczyło, bo chodził ostatnio taki zgryźliwy i podminowany.

– On zawsze taki jest – zaśmiałam się. – Uwierz mi, znam go od czterech lat.

– Nie zawsze. Teraz jest inaczej. Przynajmniej od jakiegoś czasu. Hmm... – Sabrina oblizała słomkę i chwyciła za drugi drink, przesuwając palcem po brzegu wysokiej szklanki. – Pewnie tego nie zrozumiesz, ale tak sobie marzę, że kiedyś Snape pozwoli sobie na chwilę luzu, a wtedy wkroczę do akcji. Jestem pewna, że gdyby udało mi się zaciągnąć go do pokoju, szybko krzyczałby, „plus sto puntków dla Slitherinu”. Do tej pory nikt nie narzekał na moje zdolności. Jeśli wiesz co mam na myśli...

– Masz wysokie mniemanie o sobie. Profesor Snape nigdy nie dał tyle punktów za zadanie z eliksirów – odparłam przekonana.

– Nie mówię o eliksirach, tylko o seksie – stwierdziła bez krępacji.

Spojrzałam na nią zdziwiona, a później dotarło do mnie co miała na myśli. Zaczerwieniłam się po same koniuszki uszu.

– Sabrina, fuj...! – skrzywiłam się. – Czemu cały czas mówisz o nim w ten sposób? To nasz nauczyciel. Jest stary i...

– Stary? – dziewczyna zarzuciła rękę na oparcie loży i obróciła się przodem do mnie. – Nie bądź głupia. Ma góra czterdzieści lat.

– Czyli jak mój ojciec! – pisnęłam.

– Stary byłby mając sześćdziesiąt. Czterdzieści, to najlepszy wiek dla faceta. Nie jest już dzieciakiem, zazwyczaj ma ustabilizowaną sytuację finansową i co najważniejsze, doświadczenie w tych sprawach. Wie czego chce, wie jak dać Ci to, czego Ty chcesz... To zupełnie inny poziom przyjemności.

– Rany, przestań!

Skrzywiłam się i zatkałam uszy, nie chcąc tego słuchać. Jeszcze tego brakowało, żebym wyobrażała sobie profesora Snape’a w takiej sytuacji! Spojrzałam w stronę schodów, ale Samuela nadal nie było. Nie mógł mnie więc uratować przed tą dziwną rozmową. Przez myśl mi przeszło, żeby może zejść do baru i go poszukać.

– Wiedziałam, że nie zrozumiesz – prychnęła Sabrina i przewróciła oczami. – Alex by zrozumiała. Przynajmniej kiedyś. – Ostatnie słowa dodała ciszej.

– Z tego co pamiętam, Alex też Ci zawsze mówi, że nie wie o czym gadasz.

– To co mówi to jedno, a to co czuje, to drugie – Sabrina zamyśliła się, a potem uśmiechnęła przebiegle. – Klara, Ty wyglądasz na kogoś, kto wierzy w miłość...

– No?... – spojrzałam na nią niepewnie.

– No i naprawdę przez myśl by Ci nie przeszło, że ktoś może się zakochać w nauczycielu? To nie jest takie trudne. Na całym świecie znajdziesz związki z dużą różnicą wieku. Te wszystkie modelki wychodzące za starców i tak dalej...

– Jak chcesz mnie przekonać, dajesz złe przykłady – pokręciłam głową i zamyśliłam się. – Wiesz. Dobra... może i można się zakochać – przyznałam po chwili. – Na drugim roku mieliśmy tutaj profesora Lockharta i wiele dziewczyn za nim szalało. Przyznam, że mnie wtedy też oczarował, ale to było takie... niewinne. Platoniczne. A to o czym Ty mówisz, to nie miłość...

– Lockhart? To ten młody przystojniaczek przypisujący sobie zasługi innych czarodziejów? Coś o nim czytałam – Sabrina uśmiechnęła się szeroko. – Jestem pewna, że w czasach swojej sławy, nie wszystkich traktował tak platonicznie jak sądzisz, ale dobra, nie będę psuć Twojego idealnego wyobrażenia jak działa świat. Powiem tylko tyle, że jak spróbujesz ze starszym, ciężko będzie Ci wrócić. Z wiekiem, sylwetka mężczyzny nieco się zmienia. Nabiera masy w paru miejscach... – Rozmarzona bliźniaczka, patrzyła przed siebie.

Nie drążyłam tematu, nie chcąc wiedzieć, o których elementach ciała właściwie mówi. W głowie i tak miałam tylko jedno ciało i należało ono do Samuela. Akurat w tym momencie, chłopak wrócił na piętro z czerwonym drinkiem w ręce. Idąc do nas, przetarł kciukiem kącik ust. Sabrina spojrzała na brata wyzywająco, ale totalnie ją zignorował. Postawił drink przede mną i wyluzowany usiadł po mojej drugiej stronie. Gdy spróbowałam napoju, okazało się, że jest całkiem smaczny.

– Zapytałbym o czym rozmawiałyście, ale sądząc po minie Klary, nie chcę wiedzieć – skomentował ślizgon.

– Wolę po niej nie powtarzać – przyznałam, przytulając się do jego boku.

– O nienormatywnej miłości – zażartowała Sabrina. Wstała od stołu. – Akurat Ty coś o tym wiesz. – Puściła oko do brata i zeszła na dół.

– O nie – parsknęłam śmiechem i spojrzałam na Samuela. – Nie mów, że Tobie też podoba się profesor Snape.

– Też? – chłopak uniósł brwi. – A komu jeszcze?

– Najwyraźniej Twojej siostrze. Kolejny raz mówi mi na jego temat rzeczy, których nie chcę wiedzieć.

– Czyli poluje na kolejnego – stwierdził znudzonym głosem, upijając własnego drinka. – To samo było w poprzedniej szkole. Uwzięła się na jednego nauczyciela i uznała, że zrobi wszystko, żeby był jej. Nie traktowałem tego poważnie, ale faktycznie skończyło się tak, że mieli romans.

– Szczerze mówiąc, nawet nie czuję się zaskoczona – pokręciłam głową.

Wpatrzyłam się w Samuela, zastanawiając, co jego siostra miała na myśli, mówiąc, że on też coś o tym wie. Właściwie to nie wiedziałam praktycznie nic o jego byłych. O ile jakieś miał. Ale przecież musiał mieć.

– A Ty? Też interesowałeś się starszymi? – zapytałam po chwili, wolno sącząc drinka.

– Pytasz, czy miałem romans z nauczycielami? – chłopak spojrzał na mnie spokojnie.

– No na przykład. Znaczy wiesz... Obstawiam, że nie – dodałam szybko.

– I dobrze obstawiasz. Wolę osoby w zbliżonym wieku.

– Więc o co chodziło Sabrinie? – drążyłam. – Z tym, że „coś o tym wiesz”?

– Kto ją tam wie. – Samuel wzruszył ramionami. – Czasem rozmowa z nią przypomina pytanie szaleńca o poglądy polityczne. Coś tam sobie ma na myśli, dla niej ma to sens, ale dla innych niekoniecznie.

– Ale dzisiaj wyjątkowo mówiła z sensem... – zamyśliłam się, próbując odszukać ją wzrokiem.

– Klara... – chłopak odstawił drinka.

– Hm? – Podniosłam na niego wzrok, a Samuel delikatnie złapał mnie za podbródek.

– Nie drąż tego – szepnął i przesunął kciukiem po mojej wardze.

Poczułam na ciele przyjemne ciarki. Samuel złożył na moich ustach krótki pocałunek. Uśmiechnęłam się i posłusznie kiwnęłam głową. Miał rację, dziewczyna musiała gadać od rzeczy.

Dokończyliśmy swoje drinki i zeszliśmy na dół, zatańczyć. Podczas zabawy kilkukrotnie widziałam w tłumie Alex. Nie trudno było ją zauważyć, bo tylko my dwie miałyśmy na sobie mundurki. Powód wyboru mojego stroju był całkiem pragmatyczny. Byłyśmy tu nielegalnie, więc gdyby nas przyłapano, strój świadczyłby o tym, że nie przyszykowałyśmy się na imprezę i jesteśmy tutaj przypadkiem. To, co w szkole wydawało się idealnym pomysłem, teraz trochę mi przeszkadzało. W tłumie ładnie ubranych dziewczyn, czułam się niepewnie. Odciągnęłam Samuela bardziej na bok parkietu, żeby aż tak nie rzucać się w oczy. Pech chciał, że w ten sposób znaleźliśmy się centralnie na drodze jednego z mocno pijanych puchonów. Chłopak nie zauważył nas, bo niósł przed sobą pełną tacę zasłaniającą mu widok. Jeden gwałtowny, taneczny obrót i puchon wpadł prosto na Samuela. Zawartość tacy przewróciła się i oblała ich obu. Pisnęłam, odskakując w ostatniej chwili.

– Cholera, Sam, wybacz – jęknął puchon, całkowicie upuszczając tacę. – Kurwa, co za strata.

– Spokojnie Simon, to tylko alkohol i szkło – Samuel spojrzał krytycznie na swój strój. Trzepnął rękami, by pozbyć się z siebie resztek drinków. Widać było, że był cały mokry i wszystko się do niego kleiło.

– Ale Cię oblałem. Twoje ciuchy... Kurwa, nie chciałem.

Puchon wyciągnął chusteczkę i zamiast czyścić sam siebie, zaczął energicznie przecierać marynarkę ślizgona. Zjeżdżał chusteczką coraz niżej, ale gdy był blisko spodni, Samuel odepchnął jego rękę i posłał mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Umiem się sobą zająć.

– Nie wątpię – Simon mrugnął do Samuela. Z jego twarzy nie schodził głupawy, pijacki uśmiech.

– Chodźmy może do łazienki! – pisnęłam, podchodząc bliżej.

Złapałam mojego chłopaka za dłoń i pociągnęłam go w stronę toalet. Gdy zobaczyłam jaka tam jest kolejka, rozejrzałam się i zaprowadziłam Samuela w stronę jednego z pokoi. Tak jak podejrzewałam, wyposażone były w prywatne łazienki. Chłopak wszedł do środka, bez skrępowania zostawiając otwarte drzwi. Ściągnął marynarkę i odwiesił ją na haczyk przeznaczony do wieszania ręczników. Zauważyłam, że jego spodnie były nieco bardziej wypukłe niż zwykle.

– To był ten Simon, co organizował imprezy w Pokoju Życzeń? – zapytałam, nie wiedząc, czy mam wejść mu jakoś pomóc czy co.

– Tak.

– Strasznie się przejął – zauważyłam.

– Ta panika jest niepotrzebna. To kwestia jednego zaklęcia – powiedział, odkręcając wodę.

Patrzyłam przez drzwi, jak ściąga podkoszulek i przełknęłam głośno ślinę. Samuel pochylił się nad zlewem, nabrał wody w dłonie i przejechał nimi po swoim idealnym ciele, starannie zmywając klejącą warstwę mieszanki soków i alkoholu. Jakaś część mnie chciała, by to moje dłonie wędrowały po jego skórze. To pragnienie wydawało mi się obce i do mnie niepodobne. Być może tak właśnie objawiała się miłość? Nie tylko chciałam być blisko niego, ale i poznać go na różne sposoby. Poczuć. Od tych myśli zrobiło mi się gorąco.

– Pomóc Ci jakoś? – zapytałam cicho, stając w progu.

– Możesz mi pomóc, nie przeszkadzając – zaproponował.

– Przepraszam... – mruknęłam i zwróciłam do pokoju.

– Poczekaj... – westchnął.

Podekscytowana stanęłam w miejscu. Obróciłam się, ale Samuel podał mi jedynie swoją marynarkę.

– Jeśli bardzo chcesz, wyczyść ją – powiedział i wrócił do doprowadzania się do porządku.

Ochoczo kiwnęłam głową, starając się nie dać po sobie poznać, że miałam na myśli coś innego. Usiadłam na skraju łóżka, co chwilę zerkając w stronę łazienki. Przygryzłam wargę. Może powinnam być bardziej pewna siebie i stanowcza? Czy to by mu się spodobało? Ale przecież mówił kiedyś, że wybrał mnie też przez wzgląd na to, jaka jestem. Nie mogło mu więc przeszkadzać, że nie mam doświadczenia. Nie miałam odwagi powiedzieć na głos wielu rzeczy, a co dopiero po prostu się na niego rzucić. Może to i lepiej.

Wyciągnęłam różdżkę i posłusznie użyłam zaklęcia chłoszczyc na marynarce. Kiedy oglądałam ją z różnych strony, sprawdzając, czy nie jest już brudna i mokra, z wewnętrznej kieszeni wypadło coś w srebrnym opakowaniu. Niepewnie podniosłam to i zauważyłam, że była to prezerwatywa. Nagle poczułam się taka spięta. Niby mnie do niczego nie zmuszał, ale skoro miał to przy sobie, to czy znaczyło to, że myślał o seksie? Że chciałby to ze mną zrobić?! Może nawet dzisiaj! Speszona szybko chciałam schować prezerwatywę na miejsce, ale Samuel zdążył wejść do pokoju z ręcznikiem przewieszonym przez kark. Spojrzał na mnie bez słowa.

– Samo wypadło! – niemal krzyknęłam.

Szybko ukryłam przedmiot w kieszonce i odłożyłam marynarkę na łóżko, obok siebie. Wcisnęłam dłonie między uda i odwróciłam wzrok. Siedziałam jak na szpilkach. Mój chłopak niczego jednak nie skomentował. Kątem oka zauważyłam, że Samuel spokojnie zdjął ręcznik z karku i przetarł nim twarz. Potem jakby nigdy nic zwrócił do łazienki.

– Nic nie powiesz?... – zapytałam po chwili.

– A co mam mówić? – przystanął w progu. – Przecież powiedziałaś, że to wypadek.

– No wiem, ale...

– Ale? – spojrzał na mnie przenikliwie. Wyczekująco.

Przygryzłam wargę. Czułam, że moje policzki nadal płoną. Czy to był czysty przypadek, czy specjalnie dał mi marynarkę, żebym to znalazła? Podpuszczał mnie? Może chciał, żebym w końcu go poprosiła? Ale nie, nie zapytam go po co wziął to ze sobą. Nie ma mowy! Musiałabym wypić znacznie więcej, żeby nabrać odwagi.

– W sumie nic. Wiesz co? – speszona wstałam i wskazałam kciukiem na drzwi. – Ja poszukam Alex. Zobaczę, czy z nią wszystko w porządku.

Nie zatrzymywał mnie. Wyszłam prędko i rozejrzałam się po tańczącym tłumie. Jak na złość, nagle nie widziałam nigdzie Alex. Ruszyłam w stronę piętra, licząc na to, że będzie siedziała przy stoliku. W drodze do schodów, moją uwagę przykuła znajoma, ruda czupryna przy kontuarze. George zamawiał coś do picia. Na pytanie o Alex odpowiedział, że wyszła się przewietrzyć. O nie, od tego zawsze się zaczynało! Od razu wyszłam na zewnątrz. Miałam pewne obawy, ale na pewno nie spodziewałam się, że moja przyjaciółka znajdzie jakąś mugolską gazetę i że „pięć minut na świeżym powietrzu”, zamieni się w godzinną wyprawę do ojca Elizy.



Po powrocie z wyprawy, postanowiłam, że poszukam Samuela. Należały mu się wyjaśnienia, dlaczego zniknęłam tak nagle i na tak długo. Nie byłam nawet w połowie drogi do schodów na piętro, gdy chłopak pojawił się za moimi plecami, jakby na mój widok specjalnie wyskoczył spod peleryny niewidki.

– Szukasz kogoś? – zapytał tajemniczo.

Mimo że od razu poznałam jego głos, odruchowo podskoczyłam. Ubranie chłopaka znowu było czyste, zaś on wyglądał niemal nienagannie. Jedynie jego policzki były nieco rozpalone, jakby dopiero co skończył tańczyć. W rękach trzymał dwa drinki. Oba wyglądały jak to, co pił wcześniej w loży. Przytuliłam go mocno, uważając, żeby nie trącić żadnej ze szklanek. Samuel jedynie uniósł je wyżej, trwając później w bezruchu.

– Tak, szukam Ciebie – odpowiedziałam.

– A gdzie byłaś? – zapytał, przyglądając mi się czujnie.

– Z Alex, ale to długa historia – odsunęłam się od niego i kontynuowałam pełna emocji. – Zaraz Ci wszystko opowiem. Przepraszam, że wyszłam niemal bez słowa.

– Szczerze? Myślałem, że wróciłaś do Hogwartu – wzruszył ramionami. – Sabrina mówiła, że widziała jak idziecie z Alex do Miodowego Królestwa, a tam jest jakieś przejście czy coś...

– Tak, szłyśmy tam, ale nie po to, żeby wrócić do szkoły. Alex całkiem przypadkiem znalazła poszlakę w związku z jedną dziewczyną, którą znała... Ona nazywała się Eliza. Chodziła z jej bratem i...

Zaczęłam na szybko opowiadać. Kontrolnie zerknęłam w stronę Alex i... coś nie dawało mi spokoju. Po pierwsze, miałyśmy tylko się pożegnać i pójść do profesora Moody’ego, a ona nie wyglądała, jakby szykowała się do wyjścia. Po drugie, przyjaciółka godzinę temu zarzekała się, że przy najbliższej okazji zerwie z Georgem, teraz zaś wyglądało na to, że znowu obściskiwali się przy barze! Całkowicie mi to nie pasowało. Zmarszczyłam brwi. Zrobiłam to jeszcze mocniej, gdy Fred dołączył do brata i w trójkę zaciągnęli Alex do pokoju.

– Co jest grane... – mruknęłam, przerywając opowieść gdzieś w połowie. – Przepraszam na moment.

Dałam Samuelowi znak, by zaczekał. Pyrites spokojnie pociągnął łyk ze szklanki i odprowadził mnie wzrokiem, kiedy szybkim krokiem ruszyłam za bliźniakami Weasley. Stanęłam pod drzwiami pokoju i przyłożyłam do nich ucho. Słyszałam przytłumiony odgłos kłótni. Po chwili wahania, nacisnęłam na klamkę i weszłam do środka zastając całą trójkę w dziwacznej sytuacji... Oto George leżał półnago na łóżku, strasznie wierzgając, Alex siedziała na nim okrakiem, próbując zerwać z niego spodnie, zaś Fred obejmował ją od tyłu. Otworzyłam szeroko oczy. Bliźniacy znieruchomieli i spojrzeli na siebie nawzajem. Stagnacja nie trwała długo, bo ręce Alex jednym sprawnym ruchem pozbawiły rudzielca paska, mechanicznie odrzucając go do tyłu. Fred dostał klamrą w twarz.

– Kurwa, nie zamknąłeś drzwi?! – George syknął do brata i dalej odganiał dłonie mojej przyjaciółki.

– Ty mogłeś je zamknąć! – syknął Fred.

– Nie mogłem! Nie miałem jak!

– Hej! – przerwałam ich kłótnie. – Co tu się dzieje?! Alex, wszystko w porządku? – zaniepokojona podeszłam bliżej.

– George, zboczuszku, chcesz to zrobić przy nich? – jęknęła Alex.

Fred szybko zasłonił jej usta i jakby na dowód tego, że nic złego się nie dzieje, delikatnie, uspokajająco pogłaskał ją po głowie.

– Eee nic jej nie jest – powiedział zbywająco. – Po prostu zostaw nas samych.

– Na pewno nie w takiej sytuacji. Może najpierw ją puśćcie, co? – nacisnęłam.

– To raczej zły pomysł – jęknął George.

Przyjrzałam się Alex. Jej wzrok był jakiś inny... jeszcze przed chwilą sytuacja z Elizą strasznie ją dołowała, a teraz po zmartwieniach nie było ani śladu. Nie rwała się też do wyjścia. Zamiast tego, wyglądała, jakby za wszelką cenę chciała być blisko Georga. Mogłabym zrozumieć, że chce odwrócić swoją uwagę, gdyby nie to, że ledwo powstrzymałam ją przed wyruszeniem do Londynu. O co więc chodziło? Upiła się? Może coś zażyła. Nie byłam głupia. Nie zamierzałam tego ignorować.

– Nic jej nie jest? Przecież widzę, że coś! – oburzyłam się. – Mówcie, co jej się stało?!

– Klara, cholera, nie ma czego oglądać! – George jęknął i złapał Alex za nadgarstki, bo jej palce wciąż wślizgiwały się pod materiał jego spodni. – Takie rzeczy robią pary. Alex po prostu strasznie się nakręciła i próbujemy ją tylko uspokoić. W sumie to powinnaś wyjść...

– Nakręciła? – bez wahania złapałam za różdżkę. – Dosłownie przed chwilą mówiła mi, że chce z Tobą zerwać! Że to postanowione! Nie zmieniłaby zdania w pięć minut.

Fred łypnął na brata. George zamilkł. Nieznośna cisza nie trwała jednak długo, bo Alex ugryzła Freda w dłoń, a gdy tylko odsłonił jej usta, wykrzyczała:

– Ja już dłużej tego nie zniosę! Zróbmy to tu i teraz! Błagam!

– Kochanie – zaczął George, siląc się na delikatny ton, jakby mówił do dziecka. – Musisz jeszcze poczekać...

George nie pasował mi na kogoś, kto wykorzystałby sytuację, ale zaczynało robić się niebezpiecznie. Emocje wzięły górę.

– Cicho bądź! – rozkazałam mu. – Nie wiem co się dzieje, ale nie zrobicie nic ani teraz, ani później! Puszczajcie ją! – Złapałam przyjaciółkę za ramię i potrząsnęłam nią. – Alex, ocknij się! Alex!

– Zostaw mnie, chcę tylko Georga! – jęknęła żałośnie i zaczęła wierzgać.

– Na Merlina... Wzięła coś?! Musiała coś wziąć! – kolejno wycelowałam różdżką w bliźniaków. – Macie z tym coś wspólnego? Odpowiadajcie.

– Jaa... yyy... – George zaczął się jąkać.

– No powiedz jej, geniuszu – zakpił Fred.

– To Twoja wina? – zapytałam z niedowierzaniem w głosie.

– Wznieśliśmy po prostu toast! – krzyknął George. – Nic więcej! Jeśli coś brała, to może wcześniej.

– Wcześniej była ze mną i nic nie brała! – oburzyłam się.

Wątpiłam, by upiła się jednym drinkiem. Jedynym logicznym wyjaśnieniem wydawała się... Sabrina. Już kiedyś truła ludzi eksperymentalnymi specyfikami Samuela. Może i tym razem przyprawiła czymś drinki? Może gdy spuściłam Alex na moment z oczu, podzieliła się z nią jakimś narkotykiem? Jedno było pewne. Nie mogliśmy zostawić jej w tym stanie.

– Trzeba to jakoś cofnąć! – powiedziałam.

Alex cały czas wierzgała, więc użyłam na przyjaciółce zaklęcia pętającego. Gdy liny oplotły ją ciasno, bliźniacy mogli w końcu przestać z nią walczyć. Fred ułożył ją na łóżku, a George zeskoczył z mebla jak oparzony i szybko ubrał roztarganą koszulę, starając się przy tym wyglądać na wyluzowanego. Widać było po ruchach, że jest zdenerwowany.

– Co za akcja... – jęknął.

– Tak, zupełnie niespodziewana – Fred łypał na brata, jakby nie pochwalał jego zachowania.

Złapałam się za głowę i zaczęłam krążyć w miejscu. Co powinnam zrobić? Znaleźć Sabrine? Powie co jej dała i znajdzie się odtrutkę prawda? A czemu miałaby mi odpowiedzieć? Może lepiej znaleźć Samuela?

– Przypilnujecie jej – postanowiłam. – A jeśli coś jej się stanie, to naprawdę tego pożałujecie! – zagroziłam, siląc się przy tym na śmiertelnie poważną minę.

Otworzyłam drzwi. Tuż za nimi stał Samuel. Z niekrytym zainteresowaniem spojrzał ponad moim ramieniem.

– Jakiś problem? – zapytał i dalej sączył drinka.

– Bardzo duży! – wciągnęłam go do pokoju i zamknęłam drzwi. Załamałam ręce. – Alex odbiło! Zachowuje się, jakby była pod wpływem jakiejś substancji. Masz może przy sobie jakąś odtrutkę? Coś co pomoże ją otrzeźwić?

– Wszystko zostawiłem w pokoju. Co dokładniej zażyła? – zapytał, podchodząc bliżej wijącej się na łóżku, związanej Alex. Wystarczyło jedno spojrzenie, by Samuel parsknął, a potem spojrzał z politowaniem na George’a. Twarz rudzielca płonęła ze wstydu. Fred klepnął brata w tył głowy.

– Nie wiem... – odpowiedziałam. – Podejrzewam, że to Twoja siostra jej coś dała. Może gdybyś ją zapytał...

– Nie mieszajmy w to Sabriny. Przejdzie jej do kilku godzin – zawyrokował ślizgon, patrząc jakby z wyższością na Alex.

George odetchnął z ulgą. Fred stał z założonymi rękami, wyraźnie podirytowany.

– Po prostu jej przypilnujemy przez ten czas i tyle – szybko zaproponował „były” chłopak Alex.

– Jakie przypilnujemy? Nie będę czekać do rana. Wiesz co jej jest? – zapytałam, łapiąc Samuela za ramię. – Miałeś już do czynienia z takim narkotykiem?

Ślizgon spojrzał na mnie z błyskiem w oku i powoli uśmiechnął się w typowy dla siebie, niewinny, uprzejmy sposób. George stał gdzieś z tyłu i przez cały czas dawał mu znaki, niemo poruszając ustami i gwałtownie wymachując rękami, jakoby czegoś kategorycznie zabraniał. Brunet zignorował całkowicie jego zachowanie.

– Klara, to nie narkotyki – odpowiedział Samuel i poklepał mnie po głowie, jak grzecznego psiaka. – To eliksir miłosny.

– Kurwa – syknął George takim tonem, jakby uchodziło z niego całe powietrze.

– Co?... – zapytałam, mrugając kilkukrotnie. Nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.

– Eliksir miłosny – powtórzył. – Pewna jego odmiana. – Samuel spojrzał na rudzielca. – Wyrażałem się jasno, co do dawkowania, prawda?

– To był tylko jeden toast! – krzyknął George.

– Co?! – pisnęłam i odskoczyłam do tyłu. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Pokręciłam panicznie głową, ale bez względu na to jak nieprawdopodobnie to brzmiało, mina Samuela mówiła jasno, że nie żartował. – Na Merlina... George, dałeś jej to?! Sam, wiedziałeś o tym?!

­­­­­– A myślisz, że skąd to miał? – zapytał retorycznie Fred.

­– Dlaczego Ty... wy... – popatrzyłam na nich po kolei, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie.

Wydawało mi się nielogiczne, że George posunął się aż tak daleko. A może wcale go nie znałam? Fred na pewno mógł temu zapobiec, ale z tą miną wyglądał na równie winnego. No i Sam... Czyli to był ten eliksir o którym ostatnio obaj rozmawiali? Poczułam, że żadnemu z nich nie mogę ufać. Nie w tej chwili.

– Zabieram ją stąd! – krzyknęłam i rzuciłam się w stronę Alex, próbując podnieść ją z łóżka.

Była dla mnie za ciężka. George z miną zbitego psa usiłował mi asekurować.

– Nie dasz rady – powiedział. – Pozwól sobie pomóc.

– Dość już zrobiliście – odepchnęłam go wściekła.

Ślizgon wyprosił Weasley’ów z pokoju, a potem podszedł do mnie.

– Klara, co zamierzasz? – zapytał spokojnie. – Tak jak mówiłem, samo jej przejdzie, musisz tylko poczekać.

– Zabiorę ją do szkoły! – warknęłam, nie patrząc na niego. Bałam się, że gdy na niego spojrzę, zmięknę. A przecież też był winny! I zachowywał się, jakby nic się nie stało!

– Pójdziemy razem – zaproponował.

– Nie i nie odzywaj się do mnie! Jak w ogóle mogłeś dać mu coś takiego?!

Samuel patrzył na mnie w milczeniu, ale nadal bez skruchy. Spętana Alex ciężka była jak worek ziemniaków, a do tego wiła się i patrzyła tęskno na drzwi, za którymi zniknął George. Wiedziałam, że nie dam rady niezauważenie wyprowadzić jej z pubu oraz że sama za mną nie pójdzie, dlatego po chwili bezskutecznych prób podniesienia jej na równe nogi, zwiesiłam głowę i westchnęłam ciężko.

– Dobra, pomóż mi.

Samuel – nadal milcząc – złapał mnie pod ramię i pewnie objął Alex ręką. Już chciałam go odepchnąć, ale wtedy grunt pod moimi stopami zniknął, a świat rozmył się, jakby wciągał nas potężny wir. Odruchowo mocniej przylgnęłam do chłopaka. Teleportacja trwała ułamek sekundy, po którym twardo stanęliśmy na ziemi. Nagła zmiana otoczenia wywróciła moje wnętrzności do góry nogami. Rozejrzałam się skołowana. Byliśmy na ścieżce prowadzącej do Hogwartu, tuż przed pierwszą, okalającą cały teren bramą. Do samego zamku wciąż był kawał drogi, ale podejrzewałam, że był to najbliższy szkoły punkt, gdzie taka podróż była możliwa. Dobre i to.

– Dzięki – bąknęłam. – Alex, wytrzymaj jeszcze trochę.

Użyłam zaklęcia lewitującego na przyjaciółce i unosząc ją przed sobą, ruszyłam w stronę Hogwartu. Samuel wsunął dłonie w kieszenie spodni i bez słowa ruszył za nami. Atmosfera była tak gęsta, że można by kroić ją nożem. Wciąż byłam na niego zła. Irytowało mnie, że za nami idzie, choć w głębi duszy cieszyłam się, bo raczej nie chciałabym być teraz sama w środku nocy z bezbronną przyjaciółką pod opieką. Cały czas liczyłam, że chłopak zacznie mi się tłumaczyć, że wszystko mi logicznie wytłumaczy. Bardzo nie chciałam, żeby okazało się, że jest po prostu dupkiem. Wyjaśnień jednak nie było. Dopiero blisko szkoły, przełamałam się i odezwałam się do niego obrażonym tonem.

– I co, nic nie powiesz?

– Chciałaś żebym się do Ciebie nie odzywał – wzruszył ramionami.

– I tak powinieneś mi to wyjaśnić. Naprawdę dałeś mu ten eliksir? Powiedziałeś jak go używać?!

– Tak – odpowiedział spokojnie.

Patrzyłam na niego jak na szaleńca.

– To się nazywa biznes. George coś u mnie zamówił i to otrzymał – kontynuował. – Nie moja sprawa co z tym zrobił.

– To eliksir miłosny! Zakazany specyfik!

– Jak większość tego co produkuję.

– Tak, ale tym naginasz czyjąś wolę! To szkodzi! Przecież ona chciała się z nim... wiesz...! ona mogła...! – potrząsnęłam głową, nie chcąc nawet o tym myśleć. – Yh! Gdyby ją tknął, nigdy bym mu nie wybaczyła. I Tobie też! Jesteś równie winny! – popchnęłam go. Przez emocje, o mało co nie straciłam kontroli nad wciąż lewitującą Alex.

– Gdyby ją tknął, to on byłby dupkiem, a nie ja. – Samuel wyciągnął ręce z kieszeni i rozłożył je szeroko, uśmiechając się uprzejmie. – Czy twórca broni jest odpowiedzialny za tych, którzy od niej zginą? To tylko twórca, nie użytkownik.

– Dałeś mu instrukcje!

Wściekła, ze łzami w oczach, z całej siły uderzyłam go pięścią w pierś. Przy kolejnym ciosie, na krótki moment przez twarz Samuela przemknęło coś... przerażającego. Jego uprzejme dotąd spojrzenie stało się potwornie zimne, wręcz jakby gotów był zabić. Moja ręka nie trafiła w niego, bo chwycił mnie za nadgarstek i sprawnie wykręcił dłoń, jednocześnie blokując możliwość jej ruchu. Jęknęłam, bo mnie zabolało. Wszystko to trwało tylko chwilę, po której Samuel przywołał na twarzy wyuczony, uprzejmy uśmiech.

– Klara, gdyby według nich działał, nie doszłoby do takiej sytuacji – powiedział spokojnie.

– A do jakiej?!

– Zwykłe, niewinne zakochanie. Platoniczna miłość. Tak to miało wyglądać – poluźnił uchwyt. – Widocznie coś poszło po drodze nie tak, ale od tego są testy. A to, że George chciał testować eliksir na Twojej przyjaciółce, to tylko i wyłącznie jego wina.

Potrząsnęłam głową i odsunęłam się od niego, pocierając nadgarstek. Jego wyjaśnienia do mnie nie trafiały. Nie teraz. Skupiłam się na zaklęciu lewitacji i przyspieszyłam kroku, docierając do drzwi wejściowych szkoły. Chłopak znów ruszył za nami, ale tym razem trzymał się bardziej na odległość, jedynie nas obserwując. Postanowiłam go ignorować. Razem z Alex wspięłam się po schodach, a gdy byłyśmy na piętrze, gdzie znajdował się gabinet profesora Moody’ego, skręciłam w tamtą stronę. Nie miałam ochoty trzymać przyjaciółki związanej do samego rana. Wolałam, by ktoś jej pomógł, a kto inny mógłby to zrobić, jeśli nie Szalonooki?

Gdy zapukałam, mężczyzna od razu otworzył nam drzwi. Miał na sobie taki strój, jakby wcale nie kładł się tej nocy do spania, a właściwie jakby sam ledwo co skądś wrócił. Wnętrze gabinetu opowiadało odmienną historię. Na biurku mężczyzny znajdowały się pootwierane teczki z dokumentami i wycinkami gazet, szklanka whisky i coś, co wyglądało podobnie do nieaktywnej mapy Huncwotów. Leżała tam też różdżka.

– Dziwna pora na odwiedziny – sapnął mężczyzna, a jego mechaniczne oko od razu powędrowało na Alex, mimo że ta lewitowała za ścianą. Moody ściągnął brwi.

– Profesorze, nawet nie wiem od czego zacząć! – pisnęłam i cała w nerwach wślizgnęłam się pod jego ramieniem do środka gabinetu.

Alex „wleciała” zaraz za mną i wylądowałam nią na łóżku, w końcu przerywając męczące zaklęcie. Usiadłam ciężko w fotelu i na moment ukryłam twarz w dłoniach. Moody prędko zamknął i zaryglował drzwi, a potem obrócił się, by uważnie spojrzeć na „pakunek”. Początkowo wciąż stał przy drzwiach. Jego zdrowe oko błysnęło. Mężczyzna potarł z namysłem podbródek i odruchowo się oblizał, a potem podszedł bliżej, po drodze zgarniając różdżkę z blatu.

– Klaro... Dlaczego Twoja przyjaciółka jest związana? – zapytał, zerkając na mnie, jakby próbował coś ocenić. Jego ręka automatycznie zanurkowała w wewnętrznej kieszeni płaszcza, poszukując buteleczki z której tak chętnie popijał.

– Inaczej się nie da – westchnęłam. – Może profesor sam sprawdzić. Alex potrzebuje pomocy, bo jest... ee... pod wpływem... – zawahałam się. Byłam zła na Samuela, ale nie chciałam, żeby miał problemy. Nie wiedziałam więc jakiego słowa użyć. Jak wiele zdradzić.

– Pod wpływem...? Czego? – zapytał niecierpliwie Moody i stojąc tuż nad Alex, pociągnął łyk. Jego mechaniczne oko prześlizgiwało się po związanej, zdrowe zaś skakało ze mnie na nią i tak na zmianę.

– ...Jak to profesor mówił na zajęciach, „trucizny” – powiedziałam w końcu, patrząc na własne nogi.

– Chodzi Ci o ten eliksir miłosny, tak? – dopytał.

– To profesor o tym wie?! – pisnęłam, podrywając się z fotela.

– Podejrzewałem. Nawet jej mówiłem, że jest to wysoce prawdopodobne, ale ignorowała moje słowa i przestrogi. Cała Alex, prawda?

Z jakąś satysfakcją w oczach, jednym gestem różdżki, rozciął gęsto oplatające dziewczynę sznury. Gdy przyjaciółka poczuła, że jest wolna, od razu poderwała się z kanapy i zdjęła z twarzy knebel, biorąc głęboki wdech. Już myślałam, że knebel ją dusił, ale okazało się, że zaczerpnęła powietrza, by móc zacząć długo i głośno wrzeszczeć.

– George! Gdzie jest mój George?! Kochanie! – zaczęła krzyczeć i nie dostrzegając nigdzie rudzielca, zrozpaczona rzuciła się do drzwi. – Kochanie, zaraz Cię znajdę!

Moody był szybszy. Gestem różdżki zamknął drzwi również magicznie, a później także wyciszył. Alex szarpała za klamkę, a gdy to nie przyniosło skutku, skrobała paznokciami po ciasno zbitych deskach, jakby chciała wydrapać w nich dziurę. Wiła się przy tym i jęczała zrozpaczona, co chwilę nawołując ukochanego. Profesor obserwował to przez chwilę, stojąc z założonymi rękami.

– To jest nienormalne! – pisnęłam, pokazując na nią. – Od razu zauważyłam że coś jest nie tak! Ona chciała z nim zerwać, miałyśmy do profesora przyjść w sprawie śmierciożerców, a potem jej tak odbiło...

– Śmierciożercy? – Moody automatycznie skupił na mnie swoją uwagę. – O co dokładniej chodzi?

– Najpierw powinniśmy jej pomóc! – powiedziałam. – Potem sama wszystko profesorowi opowie. To dotyczy jej rodziny.

– Rodziny, powiadasz? – sapnął i w kilku krokach znalazł się przy dziewczynie.

Moody złapał Alex za ramię i nie pozwalając na sprzeciw, zaciągnął ją do drugiego fotela. Wierzgała i krzyczała w kółko to samo. Gdy siłą ją usadził, tak jak ja wcześniej, użył na niej zaklęcia pętającego. Pozostawił jednak usta odsłonięte, więc dalej mogła nawoływać niczym kotka w rui. Alex na zmianę zaciskała palce na podłokietnikach - jakby chciała je wyrwać i ruszyć do drzwi razem z fotelem – i puszczała je, wiercąc się i kręcąc w nadziei, że wywinie się spod sznurów. Zaklęcie trzymało jednak mocno.

– Tak się składa, że nie mam na to odtrutki – Moody ze współczuciem poklepał Alex po barku. – Jestem przezorny, ale powiedzmy sobie szczerze, że nikt by mnie czymś takim nie poił. Mamy więc dwa wyjścia...

– Jakie? – zapytałam, podnosząc na niego ufny wzrok.

– Jedno to przeczekanie. Drugie... – odchrząknął – wycieczka do profesora Snape’a. Ubolewam nad tym, ale jeśli ktoś ma odtrutkę, to na pewno będzie on.

Przez dłuższą chwilę dyskutowaliśmy o tym, co zrobić. Uważałam, że mieszanie w to profesora Snape’a jedynie skomplikuje sprawę, ale Moody powiedział jasno – prędzej samo jej przejdzie, niż uwarzymy na to odtrutkę. Alex siedziała na fotelu tylko chwilę, a już na jej skórze widoczne były obtarcia. Byłam pewna, że cała noc takich męczarni pozostawi na niej bardziej widoczne ślady. Zgodziłam się, by pójść po Mistrza eliskirów.

Korytarze były puste i ciche. Schodząc do zimnych, przesiąkniętych wilgocią lochów czułam niepokój. Dobrą chwilę stałam pod jego drzwiami, mając ochotę zawrócić na piętro. Musiałam jednak pomóc Alex, nawet jeśli miało sprowadzić to na mnie gniew Snape’a.

Zapukałam do drzwi i odczekałam chwilę. Usłyszałam kroki, a później drzwi uchyliły się delikatnie. Gdy czarne oczy Snape’a zobaczyły kto jest po drugiej stronie, mężczyzna otworzył drzwi zamaszystym ruchem i spojrzał na mnie z wyższością i chłodem, unosząc przy tym podbródek.

– Panienka Amber... – syknął. – Prędzej spodziewałbym się samej śmierci. Przypominam, że jest cisza nocna, a Ty najwyraźniej pomyliłaś lochy z wieżą Griffindoru. Czyżbyś traciła orientację? Minus dzie...

– Przysłał mnie profesor Moody! – powiedziałam szybko, przerywając mu.

– Profesor Moody wie gdzie jest mój gabinet i może przyjść sam. Po co miałby wysyłać uczennicę i kazać jej łamać regulamin szkoły?

– Chodzi o moją przyjaciółkę! – pisnęłam.

Snape patrzył na mnie bez emocji.

– Nie przypominam sobie, żebym był opiekunem waszego domu – powiedział i próbował zamknąć mi przed nosem drzwi.

Niewiele myśląc, wystawiłam przed siebie ręce, by mu to uniemożliwić. Gdy mężczyzna poczuł na drzwiach opór, spojrzał złowrogo na moje dłonie. Zauważyłam po minie mężczyzny, że nie spodobała mu się moja zuchwałość. Od razu pożałowałam tej decyzji.

– Profesor Moody posłał konkretnie po pana, profesorze! – pisnęłam. – To pilna sprawa dla Mistrza Eliksirów!

Snape łypnął na mnie.

– A co znowu z tą dziewuchą?

– Ktoś użył na niej eliksiru miłosnego. Do tego użył go o wiele za dużo. Ona cierpi.

– Będzie więc miała nauczkę.

– Profesorze! – spojrzałam na niego błagalnie. – Proszę jej pomóc!

Snape cofnął się do wnętrza i gdy już myślałam, że znów zamknie mi przed nosem drzwi, wziął głęboki wdech, przymknął powieki i dotknął palcami nasady nosa. Ta mina mówiła jedno – przerabiał to już wielokrotnie i nie miał sił, by robić to po raz kolejny.

– Przyjdę – powiedział tylko i faktycznie zamknął drzwi.

Nie wiedziałam, czy powinnam na niego czekać, więc początkowo jedynie stałam pod drzwiami, wpatrując się uparcie w klamkę. Potem odsunęłam się i zaczęłam dreptać w miejscu. Snape pojawił się kilka chwil później, od razu piorunując mnie spojrzeniem.

– Dlaczego nadal tutaj sterczysz? – skarcił mnie.

Ruszył przodem, a ja – bez wdawania w dyskusję - zaraz za nim. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że biła od niego złowrogość. Mężczyzna przypominał sunący korytarzem cień. Jego długa, czarna szata powiewała przy każdym kroku. Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa. W końcu znaleźliśmy się na piętrze profesora Moody’ego, a Snape wkroczył do gabinetu bez pukania. 

 

 


 

środa, 3 marca 2021

126. Eliksir miłosny


Niedzielne popołudnie spędzałam razem z George’em w wielkiej Sali. Większość zgromadzonych próbowała umilić sobie jakoś ostatnie godziny przed ciszą nocną i kolejnym tygodniem nauki, grając w planszówki. Reszta starała się uczyć z nosami przyklejonymi do książek, a byli też tacy jak my, którzy zajmowali się wyłącznie sobą.


Siedziałam rudzielcowi na kolanach, karmiąc go winogronami. Zupełnie nie obchodziło nas to, co się działo na około. Byliśmy tylko my i nic więcej. Chłopak głaskał mnie po odsłoniętym kolanie, szczerząc się, kiedy próbowałam włożyć mu do ust kolejne grono. Fred z Angeliną łypali na nas złowrogo, a w szczególności na mnie. Kolejna awantura wisiała w powietrzu, ponieważ nie przeprosiłam ich za oskarżanie na temat peleryny Snape’a. Jednak nie miałam teraz do tego głowy. Cały mój świat skupiał się wyłącznie na Gryfonie, którego karmiłam.

Nawet nie zwróciliśmy uwagi, kiedy nagle obok nas zmaterializowała się Klara wraz z Samuelem. Dziewczyna wyglądała na bardzo podekscytowaną i zadowoloną. Spoglądała na swojego „chłopaka” ufnym wzrokiem, co doprowadzało mnie do białej gorączki, ale obiecałam jej, że chociaż postaram się być bardziej wyrozumiałą.

- Proszę – odezwał się Samuel beznamiętnym głosem, wyciągając z kieszeni małą buteleczkę. Zamknął ją w swojej dłoni, żebym nie mogła dostrzec koloru eliksiru i wręczył George’owi.

- Co to? – Zainteresowałam się, kiedy rudzielec próbował schować fiolkę do swojej torby.

- Kolejny eksperymentalny eliksir – odparł szybko. – Potrzebny do naszego biznesu. Kiedyś, jak plan z własnym sklepem wypali, a ty będziesz moją żoną, to zdradzę ci większość sekretów z tym związanych.

- Żoną? – Zdziwiła się Klara, a Ślizgon prychnął cicho pod nosem.

- To ostatnia partia – powiedział nagle, uśmiechając się wrednie.

- Co?! – Chłopak nagle pobladł. Spojrzał na mnie przerażony, a następnie zepchnął delikatnie z kolan i równie szybko wstał, odchodząc z Pyritesem na bok. Klara natomiast dosiadła się obok, kiedy ja patrzyłam rozmarzonym wzrokiem za swoją drugą połówką.

- Nie wiedziałam, że rozmawialiście już o tak poważnych sprawach jak małżeństwo? – Zagadnęła, widząc, że nie miałam zamiaru zaczynać pierwsza rozmowy. Cały czas skupiona byłam na Weasley’u.

- Hm? – Przeniosłam w końcu wzrok na przyjaciółkę.

- George powiedział, że kiedyś będziesz jego żoną – wyjaśniła, patrząc na mnie zdziwiona. – A ty tego nawet nie skomentowałaś.

- W sumie nie rozmawialiśmy o tym jeszcze, ale ten pomysł wydaje się w porządku. – Moje oczy ponownie pognały w stronę George’a, który rozmawiał żywo ze Ślizgonem, gestykulując rękoma na wszystkie strony. Ten drugi słuchał go tylko uważnie i kręcił, co chwilę głową. – Ciekawe, co to za eliksir?

- Nie wiem. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Samuel nie zdradza mi takich rzeczy.

Zmarszczyłam brwi, przestając w końcu marzyć o białej sukni i eleganckim, czarnym smokingu, który rudzielec założyłby na dzień naszej przysięgi małżeńskiej.

- A zdradza ci, w ogóle, cokolwiek? – Spytałam z przekąsem, ponownie przerzucając wzrok na przyjaciółkę.

- Miałaś być miła – przypomniała mi dziewczyna, oburzając się lekko. Przewróciłam tylko oczami, czekając aż udzieli mi odpowiedzi na pytanie.

- To jak? – Zachęcałam ją.

- Wiem, że Samuel ma psa. Znaczy ich rodzina ma psa. Podobno Sabrina zbierała szczeniaki i przyprowadzała je do domu.

- Wow. Toż to informacja warta miliony galeonów – zakpiłam.

- Wszystko, co ci o nim mówię, ty od razu wyśmiewasz i szydzisz z tego! – Zdenerwowała się, uderzając lekko pięścią w stół. Był to tak nieprzewidywalny gest z jej strony, że niektórzy uczniowie, którzy siedzieli najbliżej nas, zerknęli na nią zdziwieni. Wśród nich była również Hermiona. Domyślałam się, że Harry i Ron także zerknęliby w naszą stronę, gdyby nie to, że zajęci byli najnowszym numerem „Quiddicha przez wieki”.

- To, jak go bronisz, jest doprawdy urocze – mruknęłam do niej, przysuwając się bliżej. Przyjrzałam się jej dokładnie, zauważając na szyi delikatny, czerwony ślad po ustach. – Czy to malinka?

- Ma…co?! – Pisnęła Klara, chwytając się momentalnie w miejsce, w które zerkałam.

- Malinka – odparłam wyraźnie, żeby nie umknęła jej żadna literka. Blondynka zaczęła pocierać to konkretne miejsce, jakby sam dotyk jej dłoni miał zmyć grzechy, których dopuściła się ze Ślizgonem. Zaśmiałam się cicho. – Więc jak było?

- Ja… nic… nic ci nie powiem! – Zarumieniła się, wstając pospiesznie. Szachy Neville’a zachybotały niebezpiecznie, kiedy dziewczyna próbowała wyswobodzić nogi spod stołu. Gdy tylko jej się to udało, czym prędzej opuściła wielką salę. Hermiona przez ten cały czas bacznie ją obserwowała, aż w końcu wstała i udała się za dziewczyną. Samuel również obrócił wzrok za Klarą, ale tylko na chwilę. Zaraz potem wrócił do rozmowy z Gryfonem. Wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań, aż w końcu George skapitulował. Lekko zrezygnowały wrócił do mnie.

- Coś się stało? – Zapytałam, chwytając go za rękę. Położyłam ją sobie na kolanie i pogłaskałam pieszczotliwie. – Co on ci powiedział?

George z początku nie chciał mi powiedzieć, o czym rozmawiał z Pyritesem, ale w końcu westchnął głęboko i zaczął mówić:

- Powiedział, że muszę na razie pożegnać się z dostawą tego eliksiru, co mi dał przed chwilą.

- A co to jest za eliksir? – Ponowiłam pytanie, próbując sięgnąć torby chłopaka, ale George sprawnie przerzucił ją na drugie ramię, blokując do niej dostęp.

- Bardzo ważny, Alex. Bez niego wszystko się rozpadnie – jęknął, kładąc łokcie na stole. Przyłożył do twarzy dłonie i przetarł ją mocno, naciągając skórę.

- Samuel nie potrafi go uwarzyć na nowo? – Zdziwiłam się. – Podobno jest taki dobry z eliksirów.

- To bardzo trudny do zrobienia eliksir, a składniki też nie są łatwo dostępne. Jeszcze istniałaby jakaś szansa, gdybym miał Alberta. Wtedy spróbowałbym na nowo wkraść się do składziku Snape’a i może udałoby mi się dostać same ingrediencje, jeżeli nie eliksir, ale na to też nie mam, co liczyć.

Posmutniałam. Zdawałam sobie sprawę, że przedmiot, który pożyczyłam od bliźniaków był bardzo dla nich cenny, a ja tak lekkomyślnie go zgubiłam, nawet nie wiedząc, gdzie dokładnie. Spuściłam głowę. George od razu zauważył, że obwiniam się za to i szybko mnie przytulił.

- Nie przejmuj się tym – powiedział wesołym tonem, trącając nosem mój policzek. – Kocham cię, wiesz?

- Wiem, ja ciebie też – odparłam, sięgając jego ust po słodki pocałunek. – Ale może pójdziemy teraz do biblioteki i spróbujemy tam poszukać tego Alberta, co?

- Mówiłaś, że raczej go tam nie zostawiłaś.

- Tak mówiłam – przyznałam – ale tak naprawdę niewiele z tego pamiętam. – Chcę zrobić cokolwiek, żebyś nie myślał, że mam to gdzieś.

- Nie myślę tak – uśmiechnął się czule, głaszcząc mój policzek. Robił to przez kilka chwil, aż w końcu zmarkotniał i opuścił dłoń. – Ale, jeżeli chcesz, to możemy tam pójść.

- Chcę – kiwnęłam głową.

***

W drodze do biblioteki rozmawialiśmy o trzecim zadaniu Harry’ego. Jeszcze nie wiedzieliśmy, na czym miało ono polegać, ale zauważyliśmy, że boisko do Quiddicha zostało zamknięte. Nie mogliśmy już latać ani ćwiczyć, więc zapewne chcieli je przygotować pod turniej.

W końcu weszliśmy do królestwa pani Pince. Bibliotekarka siedziała przy swoim biurku, łypiąc groźnie na wszystkich uczniów, którzy postanowili spędzić niedzielny wieczór, ucząc się sumiennie do kolejnych egzaminów. Co chwilę upominała tych, którzy byli za głośno albo odejmowała po jednym lub dwa punkty za niestosowne zachowanie.

Gdy tylko nas zobaczyła, wzniosła oczy do nieba, kręcąc głową. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło. Być może ostatnim razem, kiedy tu zasnęłam, zachowywałam się jakoś niestosownie?

- Jej chodzi o mnie – szepnął cicho George, nachylając się nad moim uchem. – Z Fredem przychodzimy tutaj, ale nie po to, żeby się pouczyć.

Zachichotałam cicho, przykładając do ust dłoń, żeby stłumić odgłos.

- Podejdę do niej i zapytam, czy ktoś przypadkiem nie znalazł Alberta i jej nie oddał, a ty zastanów się, gdzie wtedy siedziałaś, kiedy byłaś tu tydzień temu.

Zgodziłam się. Na odchodne dałam chłopakowi buziaka w policzek i zaczęłam przechadzać się między ławkami. Niektórzy uczniowie, przeważnie Krukoni, spoglądali na mnie z mieszaniną pogardy i zażenowania. Alex Lamberd zdążyła wyrobić sobie opinię nieposłusznej huncwotki, ale byłam z tego dumna i za nic w świecie nie zmieniłabym swojego nastawienia i zachowania.

Spacerując między rzędami, nie byłam w stanie sobie przypomnieć, gdzie dokładnie siedziałam. Przebudziłam się wtedy tak nagle, a na dodatek, z bólem głowy.

- I co? – Zagadnął po chwili George, wracając do mnie z powrotem. – Gdzie siedziałaś? – Rozejrzał się po Sali, czekając aż wskażę mu dokładny stolik.

- Nie wiem. Przepraszam. Domyślam się, że Pince też tego nie ma, prawda?

- No nie – westchnął chłopak – ale nie przejmuj się. Poczekamy, aż większość sobie pójdzie i przejrzymy dokładnie każde miejsce.

- Może spróbujesz zajrzeć też do działu Eliksirów? – Rzuciłam pomysłem, wskazując palcem na alejkę, w której mieściły się same woluminy z tej dziedziny. – Może znajdziesz jakiś zamiennik swojego eliksiru albo jakąś łatwiejszą instrukcję przyrządzenia go?

Rudzielec wzruszył ramionami, ale przystał na to. Zagłębiliśmy się w dział. Alejka była długa, a każda półka zapchana po brzegi różnymi rodzajami książek o eliksirach. Chłopak stanął z przodu i pospiesznie przeglądnął kilka niższych regałów. Ja natomiast weszłam trochę głębiej, czytając poszczególne tytuły. Niektóre wyglądały na znajome, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie wcześniej miałam z nimi styczność. Ponownie rozbolała mnie głowa, ale na szczęście nie tak, jak przeważnie. Wróciłam więc do George’a.

- Znalazłeś coś dla siebie?

- Nie. To i tak nie ma sensu. Potrzebuję Alberta albo… - zerknął na mnie uważnie, chwytając rękę – cudu.

- Cuda czasami się zdarzają – puściłam do niego oczko, rozglądając się uważnie, po czym pociągnęłam go w stronę najmniej uczęszczanego działu: Mugoloznawstwo. Rudzielec przeczytał napis na wejściu do alejki i zmarszczył mocno brwi.

- Po co mnie tu… - urwał w połowie zdania, widząc jak się odsuwam od niego, rozpinając kilka guzików koszuli. – Merlinie, Alex! Tutaj?! – Syknął, patrząc nerwowo na boki.

- Chodź – mruknęłam zmysłowo, opierając się o jeden z regałów. Rozsunęłam poły koszuli, pokazując mu kawałek stanika. George patrzył na to jak zahipnotyzowany, otwierając szeroko usta. Przez chwilę wyglądał, jakby bił się z myślami. Zrobił krok do przodu, ale zatrzymał się w połowie. – Nie zachowuj się jak pieprzony prawiczek.

- Nie jestem nim – warknął, czując się delikatnie urażonym.

- Wiem, że nie jesteś, więc chodź tu w końcu.

Dotknięta duma chłopaka, nie pozwalała mu dalej stać w miejscu. Bliźniak znalazł się przy mnie w dwóch krokach, przypierając jeszcze mocniej do półek. Syknęłam cicho, czując jak niektóre brzegi książek wbijają się w moje plecy, ale objęłam George’a pewnie, całując go namiętnie. Dłonie Gryfona błądziły po moim ciele, a zaczęły od miejsca, które mu udostępniłam, jako pierwsze. Chłopak bawił się moimi piersiami, ściskając je lekko, a ja stękałam mu cicho do ucha, próbując rozpiąć jego koszulę. Dotknęłam jego umięśnionego brzucha, sunąc ręką coraz niżej. George drgnął nieznacznie, ale tym razem nie próbował mnie powstrzymać. Sprawnie rozpięłam mu rozporek i wsunęłam dłoń pod materiał spodni, ściskając lekko twardą męskość. Chłopak syknął z przyjemności, odchylając na moment głowę.

- Masz seksowne perfumy – szepnęłam cicho, bawiąc się wolną ręką krawatem Gryfona. – Takie męskie. Podniecają mnie, są boskie.

- Co? – Spojrzał na mnie rozanielony. Policzki płonęły mu żywym ogniem, a oczy błyszczały, jak nigdy przedtem.

- No te, co masz na sobie – mruknęłam i na nowo przyciągnęłam go do pocałunku, gdy nagle zostaliśmy brutalnie oderwani od siebie. Jeansy George’a spadły mu z bioder i zatrzymały się na kolanach. O mało się nie potknął, kiedy próbował założyć je z powrotem. Zakryłam się szybko rękoma, dostrzegając w końcu osobę, która nam przeszkodziła.

- Co to ma znaczyć?! - Wysyczał wściekle Snape, przyglądając nam się uważnie. Jego blada dotychczas twarz zmieniła kolor na delikatną czerwień, a żyłka na skroni pulsowała niebezpiecznie. Bardzo niewiele dzieliło profesora od wpadnięcia w furię.

- Do cholery! – Zaklął George, zapinając rozporek, chociaż wybrzuszenie w spodniach w dalszym ciągu było widoczne. – To trochę chore, że profesor nas podglądał.

Rozszerzyłam z niedowierzania oczy. Czy on na serio powiedział tak prosto do Snape’a?!

- Licz się ze słowami, Weasley! – Warknął mężczyzna, wbijając w niego oskarżycielski palec. – Ty i twój brat już dawno powinniście wylecieć z tej szkoły!

- Nie może mnie pan wyrzucić za to, że kocham swoją dziewczynę i chcę z nią…

- Zamilcz, bo nie będę ręczyć za siebie! – Mężczyzna chwycił chłopaka za koszulę, zaciskając na niej długie palce, po czym szybko ją puścił, zdając sobie sprawę, że posunął się za daleko. – Lamberd – zwrócił się do mnie. – Zapnij tą przeklętą bluzkę!

Posłusznie wykonałam jego polecenie, spoglądając zdezorientowana na Gryfona. Snape zachowywał się jakoś inaczej niż przeważnie. Musiał mieć bardzo zły dzień, skoro nie potrafił kontrolować swoich emocji. Zawsze wychodziło mu to bezbłędnie.

- Nie będę się z wami użerał – dodał nieco spokojniej, zerkając na mnie, co jakiś czas – od takiego bałaganu macie opiekunkę domu. Poinformuję ją, że się u niej stawicie i nie omieszkam dodać, za co.

- W Hogwarcie pełno jest obściskujących się par, ale pan najwidoczniej upatrzył sobie tylko jedną do gnojenia! – Sprzeciwił się George. Chciał do mnie podejść, ale nauczyciel wyciągnął różdżkę, celując nią w chłopaka.

- Ani kroku – zagroził. – Dodatkowo, codziennie przed zajęciami, a także i po nich będziesz stawiał się u Filcha i pomagał mu w posprzątaniu wszystkich korytarzy, rozumiemy się?

- Co? – Jęknął. – Już wlepił mi pan sprzątanie sowiarni do końca roku szkolnego!

- Trzeba było mnie nie prowokować – zakpił, uśmiechając się szyderczo pod nosem.

- Kiedy mam się niby uczyć i… - Rudzielec ponownie na mnie spojrzał, ale tym razem ze smutkiem.

- Pan chce nas na siłę rozdzielić! – Krzyknęłam oniemiała. – To niezgodne z jakimikolwiek prawami! Nie może pan tego zrobić!

- Do twojej wiadomości, Lamberd. Mam pełne prawo, by karać uczniów – odparł dumnie. Przez chwilę panowała między nami cisza, a następnie Snape dodał: – Zawsze.

Spojrzałam mu wojowniczo w oczy i znowu poczułam ten sam ból. Tym razem był on nieco silniejszy niż poprzedni. George bez zawahania podszedł do mnie, przytulając z całych sił.

- Znowu cię boli? – Spytał, głaszcząc mnie delikatnie po plecach. – Chyba powinniśmy pójść do pielęgniarki.

- Nie, to zaraz przejdzie – jęknęłam w jego ramię.

Snape przyglądał nam się przez chwilę, marszcząc czoło.

- Jak częste są te bóle głowy? – Zapytał w końcu poważnym tonem, ale w jego głosie nie było słychać ani grama współczucia. Raczej na sucho próbował oszacować, co mi dolega.

- Dość częste – odparłam, odsuwając się w końcu od Gryfona. Przyłożyłem dłonie do skroni, masując je delikatnie.

- Od kiedy się pojawiły i w jakich okolicznościach ich dostajesz? – Zadał kolejne pytanie.

- To nie pana sprawa! – Warknął George. – Alex, chodź, pójdziemy do pielęgniarki.

- Weasley, sprawdź czy cię nie ma przy biurku Pince. – Snape łypnął złowrogo na chłopaka, wskazując mu głową na wyjście z zaułka.

- Nigdzie stąd nie pójdę! – Zaperzył się.

- Idź i przynieś Lamberd wody, imbecylu – sprecyzował Snape. George zamilkł i zgodził się z profesorem. Gdy zniknął nam z pola widzenia, profesor odezwał się ponownie do mnie: Więc? Kiedy i w jakich okolicznościach dopadają cię bóle głowy?

- Nie wiem – mruknęłam, w dalszym ciągu próbując rozmasować skronie. Patrzyłam się przez siebie, ponieważ gdy za każdym razem próbowałam podnieść głowę i zerknąć na mężczyznę, kolejne spazmy bólu przeszywały moje skronie. – Tydzień temu się zaczęły. Uczyłam się tutaj do transmutacji i zasnęłam, a gdy się obudziłam miałam dziwny mętlik w głowie.

Snape kiwnął głową, chociaż widziałam, jak zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kłykcie.

- A okoliczności?

- To różnie bywa. Czemu, w ogóle, pan pyta? – Zdziwiłam się, próbując w końcu podnieść wzrok na mężczyznę. Snape stał w niewielkiej odległości, wyprostowany i napięty niczym struna. – Chyba nie obchodzi pana los durnych Gryfonów, co?

- Nie wydurniaj się, Lamberd – prychnął. – Co do bólów głowy, nie są czymś niebezpiecznym. Nie musisz iść do pielęgniarki.

- To czym są w takim razie? – Spytałam zdziwiona w tym samym momencie, kiedy George na nowo pojawił się w alejce. W jednej dłoni trzymał szklankę z zabarwioną na różowo wodą. Snape natomiast nie odpowiedział na moje pytanie. Obdarzył nas tylko nieprzychylnym spojrzeniem i odszedł szybko, zamiatając podłogę swoją długą peleryną.

- Jak się czujesz? – Zapytał rudzielec, wręczając mi szkło. Zerknęłam na napój, ale upiłam kilka łyków. Smakowało, jak sok dyniowy, którym częstował mnie wcześniej chłopak.

- Już lepiej – odparłam zgodnie z prawdą. – Możemy w końcu poszukać tego Alberta?

Biblioteka nie była już tak zaludniona jak przedtem. Postanowiliśmy z George’em rozdzielić się i przeszukać całą część pomieszczenia, gdzie poustawiane były stoliki, a także sam dział z transmutacją. Skoro obudziłam się z głową w podręczniku od tego przedmiotu, musiałam wcześniej zabrać książkę z konkretnego działu. Niestety, nigdzie nie było śladu owalnego pudełeczka. Trochę się tym podłamałam, bo w dalszym ciągu uważałam to za moją winę, ale rudzielec jak zwykle nie pozwolił, abym czuła się winna.

Resztę wieczoru postanowiliśmy spędzić w pokoju wspólnym. Niestety, nie mogliśmy zająć się tylko i wyłącznie sobą, ponieważ całe pomieszczenie przepełnione było Gryfonami. Nawet Klara była obecna z nami i rozmawiała z Hermioną o jutrzejszych eliksirach, które miały się w końcu odbyć z ich codziennym wykładowcą. Fred co chwilę zerkał na brata, kręcąc głową z niedowierzania, ale Angela zadbała o to, żeby dłużej nie skupiał się na nim, tylko na niej.

Chwilę przed ciszą nocną, wszyscy zaczęli się rozchodzić. Pożegnałam się więc z George’em namiętnym całusem i zatrzymałam na moment Klarę, która chciała razem z Granger wrócić do sypialni.

- To może opowiesz mi coś więcej o tej malince? – Zapytałam ją proszącym tonem i wskazałam z powrotem na pustą kanapę. Dziewczyna zerknęła na Hermionę, która stała na szczycie schodów, czekając, aż Klara do niej dołączy, ale w końcu obróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami dormitorium. Przyjaciółka usiadła obok mnie.

- Ale nie będziesz obrażała Samuela? – Spytała dla pewności.

- Nie będę – westchnęłam i tym razem nie przewróciłam oczami, jak zwykle to robiłam. – Obiecuję.

Klara kiwnęła głową, po czym nabrała powietrza w płuca, opowiadając mi o całej sytuacji, która miała miejsce w pokoju życzeń. Na początku słuchałam jej normalnie, ale gdy dziewczyna doszła do momentu z bardziej śmielszymi zabawami, otworzyłam szeroko oczy i rozdziawiłam buzię, niedowierzając.

- Poszliście do łóżka?

- Nie! – Zaczerwieniła się, odganiając szybko od siebie te myśli, chociaż byłam przekonana, że musiały one dość często nawiedzać jej głowę. – Ale to było takie… - nie wiedziała nawet, jak dobrać w słowa to, co robiła z Samuelem. – Merlinie…

- Czyli było ci dobrze, tak? – Uśmiechnęłam się czule. Może Ślizgon nie był taki zły, jak myślałam? W końcu różnił się diametralnie od swojej siostry i nie musiał być tak samo popieprzony czy niezrównoważony jak ona. Przecież nie musiał udawać poza wzrokiem innych, a i sam nie chciał nic od Klary.

- Alex, to było takie… zupełnie inne niż… - urwała szybko, przełykając cicho ślinę.

- Niż co? – Podchwyciłam, marszcząc brwi.

- Niż to z Draco! – Dokończyła, prawie krzycząc.

- Z Draco tego nie robiłaś – zauważyłam.

- Ale też było blisko – zarumieniła się. – A ty robiłaś to samo z George’em?

Zapadła cisza. Ja i George nie robiliśmy, tak właściwie, niczego. Może i chodziliśmy ze sobą przez bardzo krótki okres, ale znaliśmy się ponad cztery lata. Myślałam, że nie będziemy mieli trudności z tym, żeby pójść do łóżka. Niestety, chłopak chciał poczekać, a gdy już był zdecydowany, ktoś zawsze nam przerywał.

- Nie z nim – odpowiedziałam. – Ale tak, robiłam to. Również było przyjemnie.

Porozmawiałam jeszcze z Klarą przez krótką chwilę, po czym w dobrych humorach postanowiłyśmy wrócić do dormitorium i położyć się w końcu o normalnej porze do łóżka. Poniedziałki z reguły były ciężkie, a nasze zawsze zaczynały się znienawidzonym przez wszystkich przedmiotem, dlatego musiałyśmy porządnie się wyspać i stawić czoła Snape’owi.

***

Eliksiry okazały się jeszcze gorsze niż przypuszczałam. Snape zauważył oceny, jakie zostały wystawione podczas jego nieobecności i w ramach zemsty przywitał nas tak trudnym testem, że nie było osoby, która zdała go pozytywnie. Nawet sam Draco Malfoy był zrozpaczony. Duże, czerwone „T” w górnym rogu jego kartki kłuło w oczy i wyraźnie odznaczało się na tle czarnego atramentu.

Przed Transmutacją, Mcgonagall poprosiła mnie na chwilę na stronę, chcąc porozmawiać o tym, co miało miejsce w bibliotece. Wiedziałam, że Snape prędzej czy później pójdzie z tym do naszej opiekunki domu, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. George najwyraźniej nie miał jeszcze styczności z zastępczynią dyrektora, ponieważ nic nie wspomniał o żadnej rozmowie z nią. Chociaż możliwe, że nie miał nawet czasu na to. Przed śniadaniem odbywał szlaban, a podczas jedzenia usiedliśmy tylko na chwilę razem, ponieważ zaraz potem każdy musiał udać się na swoje zajęcia. Pieprzony Snape wszystko próbował zniszczyć.

Mcgonagall wyraziła swoje oburzenie, ale postanowiła nie dawać mi dodatkowego szlabanu. Stwierdziła, że George dostał ich tyle, że wystarczyło za nas oboje. Poza tym, ja również musiałam odrabiać cotygodniowe zajęcia z Moodym, więc w gruncie rzeczy i tak byliśmy poszkodowani.

Wieczorem odpuściłam sobie zajęcia Wróżbiarstwa, ponieważ przeważnie nic na nich nie robiliśmy i traciliśmy tylko czas, który mogłam spędzić ze swoim chłopakiem. George złorzeczył, co chwilę na Snape’a, wyzywał go od najgorszych, ale w końcu dał sobie spokój. Napiliśmy się soku i zajęliśmy się sobą, gdy nagle do pokoju wspólnego wszedł Harry, prowadzony przez swoich przyjaciół. Tuż za nimi szła podenerwowana Klara. Ron posadził kumpla na fotelu, chwycił pierwszą lepszą gazetę i zaczął go nią wachlować. Granger jak zwykle próbowała wpoić okularnikowi przemądrzałe frazesy do głowy, a przyjaciółka stanęła obok z zatroskaną miną. Wszyscy jednak wyglądali na przejętych.

- Już w porządku, Harry – powiedziała Hermiona, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Pamiętaj, że to tylko sen.

- Nie taki sen – wtrącił Ron, za co został zrugany wzrokiem przez dziewczynę.

- Już dobrze się czuję – westchnął brunet. – Nie musicie skakać nade mną, jakbym był dzieckiem.

- My się tylko martwimy – westchnęła Klara, po czym spojrzała na mnie i George’a. Przyjaciele przez ten cały czas zdawali się nas nie zauważać. – Urwałaś się z zajęć – rzuciła oskarżycielskim tonem.

- Co się stało Harry’emu? – Zapytałam, ignorując jej zażalenia. Wstałam z kanapy, co rudzielec przyjął z cichym jękiem, ale również się podniósł. Nie chcąc nam przeszkadzać, pożegnał się ze mną krótkim buziakiem i wszedł po schodach do męskiego dormitorium.

- Harry’emu się przysnęło na tych durnych zajęciach Trelawney i miał sen o Sama- Wiesz- Kim i Glizdogonie – odparł Ron, zerkając nieprzychylnie w stronę brata.

- Serio? – Rozszerzyłam z niedowierzania oczy.

- To nie był taki straszny sen, ale rozbolała mnie po nim blizna – wyjaśnił sam poszkodowany, rozmasowując czoło. – Voldemort był niezadowolony z czegoś, co zrobił Glizdogon, ale darował mu życie, bo osoba, na której mu zależało umarła.

- Jak myślicie, o kogo mogło chodzić? – Zastanowiła się Klara, obejmując ramionami. – To okropne, co się dzieje na świecie, dlatego się cieszę, że profesor Moody tak realistycznie podchodzi do naszych wszystkich zajęć lekcyjnych.

- Ja uważam, że przesadzał z rzucaniem klątw niewybaczalnych, Klaro – dodała Hermiona.

- A ja nie. Musimy wierzyć z czym kiedyś przyjdzie nam się zmierzyć.

Spojrzałam na przyjaciółkę, a ona na mnie. My dobrze wiedziałyśmy, z jakim niebezpieczeństwem może przyjść nam walczyć, a zajęcia Moody’ego były niczym w porównaniu z tym, co mężczyzna prezentował w ramach dodatkowych ćwiczeń. Byłam przekonana, że Klara w ten sam sposób z nim trenuje.

Gdy tylko Harry przestał się pocić i trząść, mógł w końcu na spokojnie opowiedzieć, czego dotyczył jego sen. Opisał nam, jak wyglądał sam Voldemort, a także pomieszczenie, w którym się znajdował. Reszty nie pamiętał albo nie chciał pamiętać, więc przestaliśmy go męczyć i zostawiliśmy z Ronem i Hermioną na osobności.




***

Na kolejne zajęcia z profesorem Moodym, szłam jak na ścięcie. Nie miałam ochoty ponownie biegać po sali, czy bawić się w jakieś chore śmierciożercze gierki profesora. Zdecydowanie było to niesmaczne i niestosowne.

Gdy zapukałam do jego gabinetu, drzwi niemalże natychmiastowo otworzyły się, a nauczyciel zaprosił mnie gestem ręki do środka. Wskazał również na krzesło przy biurku, które stało przygotowane już wcześniej. Na blacie leżały dwie filiżanki i dzbanek świeżo zrobionej, jeszcze parującej, herbaty. Usiadłam więc posłusznie. Moody obszedł swoje biurko i zasiadł po drugiej stronie w fotelu naprzeciwko mnie. Przez chwilę tylko patrzył w moją stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a następnie bez pytania nalał mi parującego napoju, przesuwając filiżankę bliżej skraja drewnianej powierzchni.

- To dzisiaj dzień bez szlabanu? – Zapytałam zdziwiona, sięgając po porcelanowe naczynie.

- Może najpierw porozmawiamy, co? – Uśmiechnął się. Przejechał kciukiem po blacie biurka, udając, że strzepuje z niego jakieś paprochy.

- Ale nie przedłuży mi pan przez to szlabanu? – Spytałam z nadzieją w głosie.

- Czyżby znowu chłopak na ciebie czekał? – Spytał z przekąsem.

- Tak. Ostatnio nazbierało mu się trochę szlabanów i bardzo rzadko się widujemy – odparłam ze smutkiem, upijając herbatę. Parzyła w język, ale była bardzo dobra.

- Mhm. Nie sądziłaś chyba, że wasze popołudniowe harce w bibliotece przejdą bez echa, co?

Odsunęłam filiżankę od ust, patrząc na profesora, jakby był przybyszem z innej planety. Zamrugałam kilkakrotnie, nie wiedząc, jak to skomentować, więc to on postanowił kontynuować:

- Nauczyciele również rozmawiają ze sobą o niektórych sprawach – odchrząknął.

- Profesor Snape panu powiedział? – Spytałam w końcu, czerwieniąc się lekko.

- Snape? – Zdziwił się Moody. – Nie. Nie on, ale mam rozumieć, że to on was przyłapał?

Kiwnęłam głową, spoglądając na swoje kolana, które nagle zrobiły się bardzo interesujące.

- Nie myśl sobie, że chciałem cię w ten sposób zawstydzić. Nie o to mi chodziło. Właściwie, to chciałem zapytać cię o coś innego. Słyszałem, że Harry Potter miał dziwny sen. Podobno obudził się z potężnym bólem blizny, czy to prawda?

Podniosłam wzrok. Rzadko kiedy rozmawiałam z nauczycielem o swoim przyjacielu. To było dziwne i raczej nie powinnam była wyjawiać nauczycielowi snów Harry’ego. Skoro chłopak do niego nie przyszedł, to znaczy, że miał ku temu jakieś powody.

- Uważam… - zastanowiłam się, nie chcąc obrazić w żaden sposób profesora – że Harry sam powinien opowiedzieć panu o tym.

- Chciałem z nim porozmawiać ostatnio, ale nie chcę go dekoncentrować zbytnio. Trzecie zadanie turnieju ma być najtrudniejsze i wymagać będzie dużej wiedzy magicznej. Dla 14-sto latka, to nie lada wyczyn, dlatego postanowiłem zapytać o to jego przyjaciół. Jako, że z tobą mam najlepszy kontakt… - spojrzał na mnie znacząco – myślałem, że dowiem się czegoś ważnego i pomogę chłopakowi się z tym uporać.

- Tutaj chyba nie ma z czym się uporać – powiedziałam nagle, chociaż profesor miał rację. Nie było sensu męczyć tym snem Gryfona. Harry miał na głowie poważniejsze rzeczy niż głupie sny, które mogły, ale nie musiały być prawdziwe. Chociaż w przypadku przyjaciela nigdy nic nie było czarne albo białe.

- Czyli wiesz, co to był za sen? – Moody zaczął ciągnąć mnie za język. Nachylił się nieco nad swoim biurkiem, prawie wylewając herbatę.

- Tak – odpowiedziałam.

- No to mi opowiedz, Alex – zachęcił mnie.

Przez moment siedziałam cicho, zastanawiając się nad tym wszystkim, ale w końcu postanowiłam opowiedzieć mężczyźnie o śnie Harry’ego. Moody zawsze chciał dobrze dla chłopaka, więc nie było sensu ukrywać tego dłużej.

- Śnił mu się Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać i jakiś inny śmierciożerca.

- Tak? – Moody wydawał się być podekscytowany każdym słowem, które wychodziło z moich ust.

- Ten śmierciożerca chyba był torturowany. Miał kogoś pilnować, ale zawiódł.

Moody uśmiechnął się pod nosem, słuchając mnie w ciszy. Co chwilę tylko wyciągał język i przejeżdżał nim po dolnej wardze.

- Co było dalej? Mocno został ukarany?

- Ja nie wiem. Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać okazał mu łaskę, bo osoba, która uciekła nie żyje.

- I co było dalej?! – Powtórzył pytanie Moody, zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela.

- Tyle. Harry w końcu się obudził – westchnęłam.

- Cz… Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać nie mówił nic więcej? Nie wspominał innych śmierciożerców? Wiadomo kim była ta zabita osoba? Albo kto ją zabił? Alex, skup się! – Moody niemal krzyknął, ale widząc jak przyglądam mu się zszokowana, wsunął się z powrotem w fotel i wyciągnął szybko buteleczkę ze swoim napojem. Wziął tęgiego łyka, zamykając na moment oczy. Oddychał przy tym ciężko, aż w końcu zerknął na mnie z tym samym spokojem na twarzy, co zawsze. – Przepraszam, Alex.

- Profesorze, gdybym wiedziała więcej, to bym panu powiedziała, ale Harry sam za bardzo nie chciał sobie tego z powrotem przypominać – wzruszyłam ramionami i mimowolnie zerknęłam na ścienny zegar. – Profesorze, szlaban zaraz powinien się skończyć.

Moody obrócił głowę w tym samym kierunku, co ja.

- Jak kocha, to poczeka – mruknął nauczyciel, podnosząc się powoli z siedzenia.

- Co?! – Spanikowałam. – Profesorze, obiecał pan, że nie przedłuży mi szlabanu!

- Tak powiedziałem? Nie przypominam sobie. – Moody podrapał się po brodzie, wyciągając różdżkę. – No wstawaj – zachęcił mnie jej ruchem. – Swoją drogą, to bardzo dziwna sytuacja z panem George’em, nie uważasz?

- W jakim sensie? – Spytałam szorstko, podnosząc się z krzesła. Podeszłam pod drzwi, wyciągając również swoją broń. Wycelowałam nią w profesora.

- Taka nagła miłość? – Zacmokał z niedowierzaniem. – Pamiętasz może moje zastępstwo na eliksirach? Opowiadałem wam wtedy o truciznach. Wydaje mi się, że jesteś pod działaniem jednej z nich.

- Słucham? – Oburzyłam się. – Profesorze, ja naprawdę nie mam czasu. Chciałabym jak najszybciej skończyć ten szlaban.

- O tym mówię, Alex. Zachowujesz się dziwnie, wręcz irracjonalnie. Raczej nie pałałaś większym optymizmem do pana Weasley’a, a tu nagle nie możesz bez niego żyć?

- Gdybym była pod działaniem czegokolwiek, to na pewno bym to wyczuła – stwierdziłam oschle.

- W takim razie, może to wszystko przez to, że cię odtrąciłem ostatnim razem? – Spojrzał mi głęboko w oczy. Nie wiedziałam co odpowiedzieć, opuszczając na moment różdżkę. – Zdawałaś się nie wiedzieć, czego chcesz, a tu nagle nie możesz przestać myśleć o tym dzieciaku? Zastanawiające.

- To nie tak... Ja tylko… po prostu… George już dawno mi się podobał i chodziłam z nim wcześniej. Żałuję, że zerwaliśmy, ale znowu poczułam to samo, co wtedy. I tak… jakoś wyszło.

- Czyli byłem tylko twoją zachcianką? – Zapytał.

- Nie! – Oburzyłam się. – Czy… czy możemy o tym nie rozmawiać? To niezręczna sytuacja.

- Owszem, możemy – odparł bez emocji, jakby wcześniejsza rozmowa się nie odbyła. – W takim razie, pora na przećwiczenie kilku zaklęć obronnych.

Moody widział, że nie bardzo miałam ochotę na kontynuowanie szlabanu. Co chwilę zerkałam tęsknie w stronę drzwi, ale wolałam odbębnić ten czas w taki sposób, niżeli opowiadać mu o swoim związku lub tym, co nas kiedyś łączyło.

Nim jednak zaczęliśmy ćwiczenia, magiczne oko nauczyciela, powędrowało gdzieś nad moją głowę. Mężczyzna zdążył tylko powiedzieć „odsuń się”, po czym drzwi gabinetu otworzyły się zamaszyście, uderzając mnie w ramię. Syknęłam cicho, rozmasowując rękę, a do środka, niczym burza, wpadł profesor Snape, rzucając dziennikiem na blat.

- Czy możesz mi, do cholery jasnej, wyjaśnić skąd wzięły się te wszystkie absurdalne oceny?! – Ryknął, patrząc morderczo na drugiego nauczyciela.

- Mógłbym, gdybyś nie wpadł tutaj jak diabeł tasmański – odparł Moody, zerkając na mnie. Snape zdawał się jednak tego nie zauważać.

- Skończ te swoje durne żarciki! Miałeś mnie tylko zastępować, a nie bawić się w kolejnego znawcę od eliksirów! – Snape sięgnął po dziennik, którym poprzednio rzucił i zaczął go szybko kartkować. – Longbottom dostał Zadowalający?! Kpisz sobie ze mnie? Co to ma, w ogóle, być?! Zdajesz sobie sprawę, że to największy półgłówek, jakiego kiedykolwiek przyszło mi uczyć?! Ta ocena jest nieadekwatna do jego wiedzy! Wszystkie stopnie, jakie wystawiłeś są niedorzeczne!

- Nie przesadzaj, Severusie – odparł spokojnie Moody, czym jeszcze bardziej rozeźlił Snape’a. – Uważam, że jesteś dla nich zbyt surowy. Ja w każdym dostrzegam jakiś potencjał. Szkoda, że ty widzisz go tylko połowicznie. Czyżbyś za punkt honoru postawił sobie gnębienie tych biednych uczniów, a w szczególności Gryfonów?

- Nie wtrącaj się w moje metody nauczania! – Warknął brunet, celując w drugiego mężczyznę palcem. Moody spojrzał na wygrażającą dłoń Snape’a i uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, a następnie zwrócił oboje oczu na mnie. – Alex, myślę, że na dzisiaj wystarczy już. Widzimy się za tydzień.

Profesor od eliksirów obrócił się jak na komendę, lustrując mnie podejrzliwie wzrokiem.

- Co ona tu robi? – Zapytał, odwracając się do mnie z powrotem plecami.

- Sam pozwoliłeś mi na przejęcie szlabanów z panną Lamberd, więc oboje z tego korzystamy, prawda Alex?

Kiwnęłam głową, kierując się w stronę drzwi. Nie chciałam być świadkiem ich kłótni, więc pożegnałam się z nauczycielem i czym prędzej opuściłam jego gabinet.

Przez następne dwa tygodnie panował spokój, jakiego wcześniej nie doświadczałyśmy z przyjaciółką w Hogwarcie. Wszyscy żyli w harmonii ze sobą. Nikt się z nikim nie kłócił, a wraz z nadejściem wiosny, uczniowie zaczęli dobierać się w pary. Miłość kwitła na każdym kroku. Najbardziej było ją widać, kiedy wszyscy spędzali ciepłe popołudnia nad brzegiem jeziora, romansując ze sobą, przytulając się czy spacerując po pagórkach na około zamku. Nawet Klara wydawała się być szczęśliwa. Coraz więcej czasu przebywała z Samuelem, a kiedy wracała ze spotkań z nim, tryskała energią. Nauczyciele również nie mieli powodów, by wlepiać nam dodatkowe szlabany, ponieważ wszyscy zachowywali się nad wyraz spokojnie. Jedynym minusem były moje, jeszcze nie zakończone spotkania z profesorem Moody’m i całe mnóstwo szlabanów George’a. Wszystkie wlepione przez Snape’a. Jednakże, nawet to nie było w stanie wytrącić go z dobrego humoru. Zawsze, kiedy miał wolną chwilę, spotykaliśmy się, próbując spędzić ten czas najlepiej, jak mogliśmy. Alkohol zastąpiliśmy sokiem z dyni i nawet bez procentów potrafiliśmy świetnie się bawić w swoim towarzystwie.

W końcu nadszedł pierwszy kwietnia. „Dzień głupców”. Święto robienia sobie kawałów. Jak na ironię przystało, w ten sam dzień bliźniacy obchodzili swoje urodziny. I to nie byle jakie, bo 17-ste. W świetle prawa stali się pełnoletnimi czarodziejami, którzy mieli więcej przywilejów w szkole, niż zakazów jak większość. Z tej okazji, rudzielcy postanowili urządzić imprezę, która miała odbyć się w Hogsmeade bez udziału nauczycieli. Jako, że zarówno Klara, jak i ja wciąż byłyśmy niepełnoletnie, o naszym wyjściu do wioski, nie mógł się dowiedzieć żaden z profesorów. Razem z Harrym i Ronem, którzy również zostali zaproszeni, przedostaliśmy się w sobotę popołudniu do wioski przez tajemne przejście, które prowadziło prosto z zamku do piwnicy Miodowego Królestwa. Pod peleryną niewidką pokonaliśmy długi korytarz, aż w końcu znaleźliśmy się pod jednym z największych sklepów ze słodyczami w całej Anglii. George, Fred, Angelina i reszta gości, którzy ukończone mieli już 17 lat albo zbliżali się do tej granicy, czekali na nas w Trzech Miotłach. Bliźniacy długo odkładali ze swojego małego biznesu, żeby móc wynająć cały pub tylko dla swoich znajomych i tam właśnie urządzić urodziny.

Gdy udało nam się w końcu wyjść z piwnicy, a następnie ze sklepu, ruszyliśmy prosto w stronę pubu prowadzonego przez Rosmertę. Dość często bywaliśmy bywalcami jej knajpy, a na dodatek kobieta miała słabość do bliźniaków, więc przystała na ich warunki i obecność niepełnoletnich uczniów bez opieki osób dorosłych. Poza tym była przekonana, że posiadaliśmy na to zgodę Dumbledore’a. Fred z George’em potrafili kłamać na zawołanie, a przy tym być wyjątkowo uroczy.

Ron wydawał się być podekscytowany urodzinami swoich braci. Wiedział, do czego są zdolni, dlatego wraz z Harrym, stawiali na epicką imprezę, którą będą pamiętali jeszcze przez długie lata. Na szczęście, Granger nie chciała się z nimi wybrać. Ona również dostała zaproszenie, ale postanowiła nie łamać regulaminu szkoły. Na odchodne nawtykała jeszcze Harry’emu, że zamiast spędzać czas na uczeniu się nowych zaklęć obronnych do turnieju, on wolał pić piwo w pubie. Klara natomiast była jedną z tych osób, co dobrowolnie złamała zakaz, tylko ze względu na swojego chłopaka, który z racji pomagania bliźniakom w biznesie, również został zaproszony i wraz z siostrą także mieli czekać na nas w Trzech Miotłach.

Gdy weszliśmy do pubu, impreza trwała już w najlepsze. Cały parkiet wypełniony był po brzegi tańczącymi starszymi uczniami. Niektórzy ściskali się przy barze, próbując zamówić dla siebie alkohol. Przypatrzyłyśmy się z Klarą starszym dziewczynom, które miały na sobie krótkie spódniczki, wysokie obcasy i bluzeczki więcej odkrywające niż zasłaniające. My ubrałyśmy się w najzwyklejsze mundurki. Właściwie, to nie pomyślałam nawet o tym, by ubrać się jakoś bardziej wyzywająco. Cały czas miałam w głowie, żeby zobaczyć w końcu George’a. Zostawiłam więc przyjaciół, przepychając się przez uczniów w poszukiwaniu swojego chłopaka, który nagle pojawił się u szczytu schodów prowadzących na piętro i krzyknął do naszej paczki, zapraszając nas do siebie. Nie czekając na resztę, wbiegłam szybko na piętro, rzucając się rudzielcowi w ramiona. Pocałowałam go mocno w usta.

- Wszystkiego najlepszego! – Pisnęłam podekscytowana, rozglądając się po pomieszczeniu. Na środku stała czerwona, oświetlona loża, która przygotowana była dla solenizantów, a na około niej postawiono mniejsze, czarne loże, które mogli zająć inni goście pubu.

- Czego się napijecie? – Zapytał uradowany, widząc jak na piętro wchodzi reszta przyjaciół.

- Jestem ciekawy, czym handlujecie, skoro stać was było na takie przywileje – zastanowił się Ron, obserwując dokładnie całe pomieszczenie. – To jest więcej warte niż nasz dom!

- Ciesz się, póki możesz. To ostatni raz, kiedy widzisz takie luksusy. – odparł mu Fred, który pojawił się nagle wraz z Angeliną koło nas. Zarówno on, jak i George, mieli na sobie koszule w kratę. Freda miała kolor żółty, a George’a czerwony. Czarnoskóra Gryfonka założyła białą, opinającą jej ciało sukienkę, która mocno kontrastowała z odcieniem jej skóry. Zmierzyła nas tylko wzrokiem i prychnęła cicho pod nosem, podchodząc do stolika przy loży. Na blacie leżała taca z całym mnóstwem alkoholu. Dziewczyna wyciągnęła dłoń, zastanawiając się, co wziąć, aż w końcu zdecydowała się na drinka.

- A gdzie jest… - odezwała się nieśmiało Klara, ale George przerwał jej szybko.

- Spokojnie – zaśmiał się. – Poszedł domówić alkohol, a Sabrina tańczy na parkiecie.

- A jak jest ubrana? – Zainteresowałam się, wskazując na siebie. – Chyba beznadziejnie wyglądam, co?

George zmierzył mnie od dołu do góry i zaśmiał się szczerze, przytulając mocniej.

- Dla mnie zawsze wyglądasz obłędnie.

- Och, skończcie to, bo robi mi się niedobrze! – Krzyknął Ron i ordynarnie przepchnął się przez nas w stronę stolika. Również zaczął się zastanawiać, czego ma się napić, ale w jego przypadku było to obojętnie. Wszystko działało na niego w ten sam sposób.

Po chwili na górze pojawił się Samuel, a tuż za nim lewitowała taca z całym mnóstwem dodatkowych drinków i alkoholi. Chłopak nie zaskoczył nas swoim wyglądem. Miał na sobie te same ciuchy, które przeważnie zakładał na takie okazje. Klara, gdy tylko go zobaczyła uśmiechnęła się promiennie. Ślizgon odpowiedział tym samym, po czym przy nas wszystkich, pocałował ją mocno w usta, a następnie zaprowadził do stolika.

- Mam dla ciebie specjalny prezent – szepnęłam cicho do chłopaka, kiedy wszyscy usiedli już w loży, zajmując się sobą.

- Jaki? – Spytał, wręczając mi drinka.

- Bardzo zmysłowy – odparłam, puszczając mu oczko. – Ale to dopiero późnym wieczorem i nie przyjmuję żadnych wymówek!

- Merlinie… - jęknął George, rozpinając guzik pod szyją.

- Później! – zachichotałam – A teraz chodźmy zatańczyć!

Zbiegłam szybko po schodach, mijając się z ubraną „po swojemu” Sabriną. Szturchnęłam ją niechcący ramieniem. Ślizgonka ucieszyła się na mój widok i zaczęła grzebać w kieszeniach, szukając czegoś, ale nie było jej dane zamienić ze mną nawet słowa, ponieważ zniknęłam w tłumie tańczących uczniów. Zrezygnowana weszła na piętro. Zdążyłam tylko zauważyć jak pociąga nosem w charakterystyczny sposób.

Na parkiecie było tłoczno, duszno i głośno, ale to nie przeszkadzało nam bawić się najlepiej, jak potrafiliśmy. Prawie w ogóle nie wchodziliśmy na piętro. Alkohol domawialiśmy przy kontuarze. Co jakiś czas dochodziła do nas reszta paczki, ale byliśmy tak zajęci sobą, że nie obchodziło nas ich towarzystwo.

- Muszę się przewietrzyć! – Krzyknęłam do rudzielca po godzinnym wirowaniu. Przecisnęłam się przez innych i wyszłam przed pub, nabierając powietrza w płuca. Na zewnątrz powoli zachodziło słońce, ale temperatura w dalszym ciągu była przyjemna. Zaczęłam się wachlować.

- Wykończysz mnie! – Zaśmiał się George, trzymając za brzuch ze śmiechu. Nagle wyprostował się, robiąc poważną minę. – Jak się czujesz, tak w ogóle?

- Dobrze – odparłam szczerze, opierając się o ścianę. – Czemu pytasz?

- Poczekasz na mnie? Zaraz przyjdę. Przyniosę ci coś do picia.

- Przynieś mi piwo.

- Nie za dużo alkoholu? Przyniosę ci sok. Zaraz wracam! – Nie czekając na moją odpowiedź, George zniknął z powrotem w pubie.

Wzięłam potężny oddech. Powietrze pachniało świeżością, rozkwitającymi kwiatami, a lekki wiaterek delikatnie smagał po policzkach. Powoli schodziło ze mnie euforyczne uczucie, którym przepełniona byłam przez te wszystkie tygodnie. Znowu zaczynałam czuć niewyobrażalną pustkę, jakby ktoś wyrwał mi ważniejszą część serca, a zostawił tą, która nic nie czuła.

Zaczęłam obserwować przechadzających się czarodziejów. Gdyby tak pośród nich pojawił się nagle jakiś nauczyciel ze szkoły, dostałabym więcej szlabanów niż George. To jednak nie zatrzymało mnie przed małym spacerkiem pomiędzy uliczkami. Znowu zerwał się wiatr, ale tym razem był nieco mocniejszy. Nagle tuż obok moich nóg zatrzymała się stara gazeta. Obrazek na jej pierwszej stronie nie poruszał się, a strony wydawały się być lekko zżółknięte. Gdyby nie zdjęcie dziewczyny, którą znałam, nawet nie schylałabym się po jakieś śmieci plączące się pod moimi nogami.

Artykuł nosił nazwę „brutalna śmierć”, a fotografia przedstawiała Elizę – dziewczynę Ethana, o której usilnie pragnęłam porozmawiać z ojcem i samym bratem, ale oboje zbywali mnie za każdym razem, kiedy wspominałam jej imię. Przeczytałam więc szybko całą treść notatki, mówiącą o śmiertelnym zmasakrowaniu młodej dziewczyny na środku jednej z ulic, która nie cieszyła się dobrą sławą w Londynie. Ciało zostało znalezione w powykręcanymi członkami i grymasem bólu zastygłym na twarzy. Ponieważ nie znaleziono świadków zdarzenia, a tym bardziej oprawców, sprawa została umorzona i zamieciona pod dywan.

Wpatrywałam się w zdjęcie uśmiechniętej, zadbanej i gustownie ubranej kobiety. Oczywistym było, że napadu dokonali Śmierciożercy, a sposób, w jaki ją potraktowali mówił o wcześniejszym torturowaniu zaklęciami niewybaczalnymi. Jednakże, mugolska policja nie mogła tego wiedzieć. Dziwiło mnie tylko to, że znaleziono ją w podejrzanej okolicy. Eliza nie była typem osoby, która włóczyłaby się po takich miejscach.

- Co tam masz? – Zapytała nagle Klara za moimi plecami. Niespodziewany głos przyjaciółki sprawił, że podskoczyłam wystraszona, opuszczając czasopismo z powrotem na ziemię. Sięgnęłam po nie ponownie, obrzucając dziewczynę nieprzychylnym spojrzeniem.

- Zwariowałaś?! – Warknęłam. – Czemu tak się skradasz? Pojebało cię?

- Nie skradam się, to ty uciekasz – odparła zdziwiona, zerkając mi przez ramię. – George powiedział, że jesteś przed pubem, więc postanowiłam z tobą porozmawiać, ale tam cię nie było. Przeszłam kilka kroków i zauważyłam cię tutaj, więc podeszłam. Co to jest? – Wskazała na koniec palcem, na okładkę gazety.

- To ta Eliza, o której ci mówiłam. Ta, co została zamordowana przez Śmierciożerców, a to jest mugolska gazeta. Skąd ona się tu wzięła?

Klara zerknęła na artykuł, omiatając go szybko wzrokiem, po czym zmarszczyła mocno brwi.

- Może porozmawiamy o tym wewnątrz pubu? – Zaproponowała. – Słyszałam, jak ktoś mówił, że widział tutaj Snape’a. Jeżeli zostaniemy przez niego złapane, to na pewno już wyrzucą nas ze szkoły.

- Nie mogę tam wrócić – odpowiedziałam twardo, wymachując jej gazetą przed oczami, jakby to było oczywiste, co zamierzałam zrobić. Klara jednak nie uważała tego za coś jednoznacznego.

- George pewnie cię szuka. Chyba nie chcesz zerwać się z jego urodzin, co?

- W dupie go mam – prychnęłam, wpatrując się intensywnie w zdjęcie Elizy. Blondynka spojrzała na mnie, jakbym urwała się nagle z drzewa.

- Od kiedy niby?

- Co? – Zmarszczyłam brwi. – Daj spokój. Lubię go, ale to wszystko było pomyłką.

- Czyli zerwałaś z nim? – Dopytywała. – Dziwne. George nie wyglądał na porzuconego.

- Zerwę z nim, kiedy się spotkamy.

Klara nie była tym zachwycona, ale kiwnęła głową, obracając się przodem w stronę pubu. W tym czasie ja zaczęłam zmierzać w zupełnie przeciwnym kierunku.

- Ej! – Krzyknęła za mną. Przyspieszyła kroku i chwyciła mnie mocno za ramię. – Co ty robisz?

- Jeszcze nie skumałaś?! – Przewróciłam oczami i ponownie pomachałam jej gazetą przed oczami. – Ja tego nie mogę tak zostawić.

- Alex, do cholery! – Zdenerwowała się. – Co ty chcesz zrobić? Zajęcia z Moodym niczego cię nie nauczyły?! Miałaś przestać reagować impulsywnie i zacząć myśleć trzeźwo! Ja nie mam do ciebie sił! Co planujesz?!

- Przeczytałaś ten artykuł?

- Tak, ale nie wiem, co zamierzasz z tym zrobić. Ona nie żyje. Odpuść już. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz się tym zadręczać. Nic nie mogłaś poradzić na to, co się stało.

- Owszem, nie mogłam – zgodziłam się z Klarą. – Ale chcę wiedzieć, dlaczego ona? Czym zawiniła? I dlaczego znaleziono ją na jakiejś podejrzanej ulicy.

- Może mugolska policja specjalnie to napisała!

- Akurat! – Prychnęłam głośno, wyrywając ramię z jej uścisku. – Chcę iść teraz do jej rodziców i wypytać o to.

- Teraz?! – Klara uderzyła się otwartą dłonią w czoło. – Żartujesz, prawda?

- Czy ja, kurwa, wyglądam na kogoś, kto żartuje?! – Zdenerwowałam się, mnąc w dłoni papier.

- Przestań – westchnęła. – Wracajmy do pubu. Samuel pewnie mnie szuka. George również nie wie, gdzie jesteś. Wracajmy, proszę.

- Nie mogę i ty też nie możesz – powiedziałam powoli. – Normalnie bym cię o to nie prosiła, ale jesteś o wiele mądrzejsza i sprytniejsza ode mnie i potrzebuję twojej pomocy.

- Alex, nie…

- Błagam cię. Sama sobie nie poradzę. Jeżeli rodzice Elizy zdradzą mi nieco więcej informacji, to obiecuję, że nie będę się od razu w to pakować. Porozmawiam wtedy z kimś, kto pomoże mi dorwać tego gnoja, co zabił moją przyszłą szwagierkę. Klara, ona była za dobra i za kochana, żebym odpuściła. Nie zasłużyła sobie na to.

- Merlinie, Alex – jęknęła przyjaciółka, ale widziałam po jej minie, że biła się z myślami. Zerknęła za siebie. – Ja nie mogę tak zostawić Samuela. Muszę mu powiedzieć, gdzie idę.

- Przecież on nie pozwoli ci nigdzie iść! – Oburzyłam się. – Chociaż raz zrób to, o co cię proszę. Pogadam z nimi i wrócimy tutaj. Nie zajmie nam to dłużej niż godzinę.

- Zawsze robię to, co ty chcesz!

- Ostatnimi czasy nie bardzo.

- Bo ciągle zajęta jesteś George’em. Nagle staliście się nierozłączni.

- Nie gadaj o nim – machnęłam na nią ręką i przewróciłam oczami. – To już skończone.

- Mi to nie przeszkadzało, tylko tak nagle uświadomiłaś sobie, że coś do niego czujesz.

- Pomożesz mi? – Przerwałam jej rozmyślania o moim i rudzielca związku, który i tak nie miał większego sensu.

- Jak niby chcesz się tam dostać? Nie umiemy się teleportować, a Samuel potrafi. Zabrałby cię, gdzie tylko byś chciała.

Uśmiechnęłam się tajemniczo do przyjaciółki, po czym wyciągnęłam z kieszeni mały satynowy woreczek z proszkiem Fiu w środku. Poruszałam dłonią, wykonując nią ruchy wahadłowe i wskazałam głową na Miodowe Królestwo, z którego wcześniej wyszliśmy.

- Widziałam tam kominek – wyjaśniłam po chwili, zanim Klara zapragnęła obalić mój pomysł. – Na pewno działa. To nie Hogwart. Przenieślibyśmy się do mojego domu, a z niego pójdziemy prosto do państwa Smithów, czyli rodziców Elizy.

- Wygląda to tak, jakbyś sobie wszystko wcześniej dobrze zaplanowała – oburzyła się Gryfonka.

- Proszek Fiu miał być niespodzianką dla George’a. Chciałam go gdzieś zabrać w ramach urodzin – przewróciłam oczami. – Ale tak jak mówiłam, to już nieważne. Idziesz ze mną?

- Wypytasz ich o wszystko, co chcesz i wrócimy? – Dopytała dla pewności.

- Tak.

- Obiecujesz?

- Tak, obiecuję.

Klara niechętnie kiwnęła głową i razem ruszyłyśmy w stronę Miodowego Królestwa. Pomimo późnej pory, wewnątrz sklepu w dalszym ciągu przebywało sporo kupujących. To zdecydowanie ułatwiało nam sprawę, ponieważ ciężko było wyhaczyć w tłumie dwie, niepełnoletnie uczennice Hogwartu, które nagle wchodzą w jeden z kominków i przenoszą się w nieznane nikomu miejsce.

Wylądowałyśmy na śnieżnobiałej posadzce w moim rodzinnym domu. Posiadłość była pusta, ponieważ, gdy tylko wypadłyśmy z kominka, włączył się alarm, który zaraz potem został uciszony przez skrzaty domowe. Klara, jako pierwsza podniosła się z podłogi, rozglądając po wielkim holu.

- Mówiłaś mi, że jesteś bogata, ale nie sądziłam, że aż tak – szepnęła, nie dowierzając w bogactwo, które ją otoczyło ze wszystkich stron.

- Daj spokój – prychnęłam. – Wolałabym mieć normalną rodzinę niż te wszystkie drogocenne rzeczy. Chodź, nie mamy czasu na podziwianie tego gówna. – Chwyciłam ją za rękę i wyprowadziłam przed willę. Przeszłyśmy szybko przez wypielęgnowany ogród, a następnie weszłyśmy na ulicę. Większość domów w tej okolicy wyglądała podobnie do mojego. W końcu znajdowałyśmy się w bogatej dzielnicy Londynu.

- Teraz prosto – poinstruowałam Klarę i ruszyłam przodem.



***



- Alex? – Zdziwił się starszy, lekko otyły mężczyzna z widoczną łysiną na głowie, kiedy otworzył nam drzwi. Był to ojciec Elizy. Pamiętałam go jeszcze, jak miał włosy, ale przez wydarzenia z ostatnich tygodni, nie dziwiłam się, że większość mu wypadła. – Co ty tu, na Boga, robisz? Z tego, co się orientuję, wasza szkoła nie może wypuszczać was poza jej teren późnymi wieczorami.

- Przepraszam, że przychodzę do pana o takiej godzinie, ale to ważne – odparłam ze skruchą w głosie. Mężczyzna zerknął na Klarę, która uśmiechnęła się do niego trochę niepewnie i skinęła głową na przywitanie. – To moja przyjaciółka. Możemy wejść?

- Naturalnie! – Zamrugał szybko oczami, cofając się w głąb pomieszczenia. – Przepraszam za swoje maniery, ale od pewnego czasu nie mam do niczego głowy. Dostałaś mój list? Te wasze sowy są tak oswojone i kochane, że musiałem ją trochę dłużej u nas zatrzymać. Eliza je uwielbiała.

Mężczyzna wyciągnął z kieszeni zużytą chusteczkę i przetarł nią oczy.

Weszłyśmy za nim do przestronnego holu, który tonął w różnego rodzaju marmurowych posągach. Na ścianach wisiały rodzinne fotografie. Większość z nich przedstawiała Elizę, co jeszcze bardziej spotęgowało mój smutek i rozpacz. Musiałam dowiedzieć się, kto stał za jej śmiercią.

- Napijecie się czegoś? Może herbaty? – Zaproponował.

- Panie Smith – zaczęłam, starając się na delikatność i chcąc mieć to za sobą. Nie chciałam zakłócać jego żałoby, którą niewątpliwie przeżywał – znalazłam w naszym świecie mugolską gazetę – wyciągnęłam zmięty papier z kieszeni i rozprostowałam go, pokazując mężczyźnie artykuł. Ojciec Elizy założył na nos okulary, które wisiały na jego szyi, przyczepione do srebrnego łańcuszka i przeczytał to, co mu wręczyłam. Westchnął głęboko.

- I co chcesz, żebym ci powiedział? – Zapytał. Wyczułam w jego głosie ogromny smutek. – W liście napisałem ci wszystko.

- Przepraszam, że się w to mieszam, ale ta sprawa nie daje mi spokoju. Próbowałam porozmawiać z Ethanem i ojcem o Elizie, ale oboje milczą, jak zaklęci. Ethan powiedział mi tylko, że zerwał z nią kilka miesięcy temu.

- Nie powinnyście się w to mieszać – rzucił nagle oschle, spoglądając na przemian, na mnie i Klarę. Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, zdziwiona nagłą zmianą tonu mężczyzny.

- Wiem, ale chciałam się tylko dowiedzieć, gdzie napadnięto Elizę i dlaczego mugolska policja zamknęła sprawę? Na pewno musiał być chociaż jeden świadek zdarzenia. – Nie dawałam za wygraną.

- Wasz minister poprosił naszą policję o zamknięcie sprawy – wyjaśnił mężczyzna, podchodząc do gzymsu kominka, na którym stała duża, portretowa fotografia jego jedynej córki. – Wiedział, że w sprawę byli zamieszani Śmierciożercy, ale nie dopuszczał tego do świadomości, dlatego wolał zdusić wszystko w zarodku. Źle się dzieje w waszym świecie, oj źle się dzieje.

Spojrzałyśmy po sobie z przyjaciółką. Pan Smith potwierdził tylko to, co cały czas powtarzał nam profesor Moody. Nie można było dłużej ufać naszemu Ministerstwu. Byłam ciekawa, co na to wszystko mój ojciec. Również nie wierzył w te wszystkie ataki i powrót Voldemorta, czy jednak potrafił myśleć trzeźwo i nie miał klapek na oczach?

- A ulica, proszę pana? – Zapytałam nieśmiało, po krótkiej chwili ciszy, podczas której mężczyzna głaskał spokojnymi ruchami ramkę zdjęcia. Atmosfera robiła się nieswoja i dość niepokojąca. Widziałam jak Klarze pojawiły się ciarki na przedramionach, ja również je poczułam, ale na karku.

- Berwick Street – odparł w końcu mężczyzna, nawet nie zaszczycając nas spojrzeniem.

Wiedziałyśmy, że nie wyciągniemy z ojca Elizy nic więcej, więc pożegnałyśmy się z nim i wyszłyśmy z powrotem na ulicę. Mężczyzna wszedł w pewnego rodzaju trans, bo nawet nie odprowadził nas do drzwi, ani nie odpowiedział na pożegnanie.

- Nie wiemy niczego, co by nam pomogło – jęknęłam, kiedy znajdowałyśmy się już w sporej odległości od miejsca zamieszkania państwa Smithów. Objęłam się rękoma i rozmasowałam zmarznięte ramiona. – To było okropne. Ja nie wiem, czy on kiedykolwiek się pozbiera z tego.

- Alex… - odezwała się nagle Klara, która cały czas zatopiona była we własnych myślach, jakby coś mocno analizowała i nie chciała się wyrywać z tego stanu – ja kojarzę tę ulicę.

- Skąd? – Zdziwiłam się, patrząc na nią uważnie.

- Tam znajdował się ten dom publiczny, w którym byłyśmy.

- Jak to?! – Rozszerzyłam z niedowierzania oczy. – To niemożliwe.

- Wróćmy do Hogsmeade – zażądała szybko Klara, widząc jak obmyślam nowy plan w głowie.

- Ale…

- Alex! – Zezłościła się przyjaciółka. – Obiecałaś!

- Dobrze! Wracajmy.

***

Przy pomocy skrzatów domowych, które służyły naszej rodzinie od pokoleń, nie musiałyśmy wchodzić do kominka, tylko zostałyśmy bezpośrednio przeniesione do wioski. Wylądowałyśmy w miejscu, z którego ruszyłyśmy wcześniej do Miodowego Królestwa. Klara podziękowała skrzatom, a ja tylko rozkazałam im wracać do posiadłości.

- Ja muszę tam pójść! – Krzyknęłam, kiedy mogłyśmy już swobodnie rozmawiać.

- Nie wydurniaj się! – Zdenerwowała się przyjaciółka. – Miałaś nie pakować się w takie rzeczy! Obiecałaś mi, do cholery!

- Ale nie uważasz, że za dużo tych wszystkich zbiegów okoliczności?! – Krzyknęłam, pokazując palcami cudzysłów.

- Nie jesteś pieprzonym Sherlockiem Holmes’em, żeby bawić się w takie rzeczy.

- Kim?! O czym ty do mnie mówisz?! – Przewróciłam oczami, zerkając w stronę ścieżki, którą kiedyś spacerowałam wraz z Sabriną i Lucjanem. Prowadziła ona prosto do świstoklika połączonego z ulicą burdelu.

- To taki mugolski detektyw, który miał bzika na punkcie rozwiązywania zagadek. Im trudniejsze tym…

- Nie mam na to czasu – przerwałam ostro Klarze, ruszając szybko w upatrzonym przez siebie kierunku. Dziewczyna jednak złapała mnie mocno za koszulę, aż rozerwała jej materiał przy ramieniu. Zerknęłam na to niewzruszona.

- Pokażmy się chociaż w pubie. Powiemy wszystkim, że ich przepraszamy, ale musimy opuścić imprezę. Pójdziemy potem do profesora Moody’ego i zapytamy o tę sprawę. Może on coś wie? Albo dowiedział się czegoś nowego? Ostatnio pomógł mi trochę w zaginięciu mamy. Powiedział, że najwyraźniej sama opuściła tatę, więc nikt jej nie porwał. Możesz się na to zgodzić i nie próbować sama ratować całego świata?

Rozważyłam szybko w myślach to, co powiedziała Klara i przystałam na jej warunki. Profesor Moody rzeczywiście mógł w tym pomóc.

Wróciłyśmy więc do pubu, pod którym stała niewielka grupka osób, w tym nasi przyjaciele, a także solenizanci. George, gdy tylko mnie zobaczył, ruszył pędem w moim kierunku, przytulając mnie z całych sił.

- Gdzie byłyście?! – Prawie wrzasnął, odsuwając się ode mnie na długość swojego ramienia. – Przeszukaliśmy cały pub i okolice! Ślad po was zaginął!

- Byłyśmy się przejść – odparłam, odpychając od siebie chłopaka. Gryfon zauważył, że zachowuję się inaczej niż przeważnie i jęknął cicho. Zaczął obmacywać kieszenie, ale nie znalazł tego, co chciał. Zaklął głośno.



Klara rozglądnęła się po zebranych, ale nie zauważyła wśród nich swojego chłopaka. Nie chciałam jej mówić wcześniej, ale nie sądziłam, by Ślizgon przejął się jej zniknięciem. Teraz jednak mogłam powiedzieć to, co siedziało mi w głowie.

- Czyżby nie zauważył, że jego dziewczyna zniknęła? – Spytałam z przekąsem. Przyjaciółka pokręciła głową z dezaprobatą i wraz z Harrym i Ronem, którzy uścisnęli ją mocno na znak, że nic jej nie jest, wróciła do pubu. George szybko ruszył za nimi, każąc nie ruszać mi się z miejsca.

Zostałam sam na sam z Fredem. Cisza, jaka między nami zapadła była dość nieznośna, więc ruszyłam za resztą. Od tego wszystkiego zaschło mi w ustach. Postanowiłam poczekać na Klarę przy kontuarze.

- To może mnie powiesz, gdzie byłaś? – Spytał Fred, doganiając mnie.

- Akurat jesteś jedną z tych osób, której nie chciałabym się spowiadać ze wszystkiego – odparłam wyniośle.

- O proszę! – Zaśmiał się wrednie. – Stara Alex wróciła. Może to i lepiej. Im mniej będziesz mu mącić w głowie, tym lepiej! – Fred pokręcił palcami koło skroni, udając szalonego.

- Dlatego chcę to przerwać – warknęłam, rozglądając się po tańczących osobach. Próbowałam odnaleźć wzrokiem Klarę, ale gdzieś zniknęła. Wyśledzenie Ślizgona nie musiało należeć do łatwego zadania.

- Bezsensu – prychnął Fred. – Totalnie bezsensu. Mój brat to kretyn i idiota, a ty jesteś zaślepiona nie wiadomo czym.

- Co masz teraz na myśli? – Zmarszczyłam brwi.

Fred machnął na mnie ręką, kręcąc cały czas głową, aż w końcu pojawił się przy nas George. W dłoni trzymał szklankę z różowym napojem. Postawił mi ją obok.

- Napij się – zaproponował.

- George… - zaczęłam, nabierając powietrza do ust. – Musimy ze sobą zerwać.

- Tak, wiem – mruknął – ale napij się, proszę.

- Ona chce zerwać z tobą, stary – przypomniał mu Fred, przewracając oczami. – Daj sobie spokój z tym.

- Wybacz. Czuję, że to nie jest to, co być powinno – dodałam. George jednak nie wyglądał na zbyt przejętego, a może tylko udawał twardziela?

- Dobrze, Alex – westchnął. – W takim razie wypijmy za nowy początek, co ty na to?

- Zupełnie nowy początek – dogryzał dalej Fred. Patrzył, co chwilę na brata z niedowierzaniem, zastanawiając się, jakim cudem są ze sobą spokrewnieni.

- Nie będziesz miał mi tego za złe? – Zdziwiłam się, chwytając za szklankę.

- Nie – odpowiedział szybko, patrząc zachłannie, jak przykładam do ust szkło. – Absolutnie nie będę miał ci niczego za złe.

- To dobrze. Trochę mi ulżyło – uśmiechnęłam się do chłopaka i wypiłam duszkiem sok z dyni. Napój pachniał jakoś inaczej niż przeważnie, a może to te perfumy, którymi Geogre zawsze się pryskał. Pachniały obłędnie, a kolana same mi miękły, kiedy czułam je w pobliżu. Tym razem było podobnie.

Odłożyłam pustą szklankę. Bliźniacy wpatrywali się we mnie wyczekująco. George z większym zainteresowaniem, a Fred z pobłażliwością.

- Tak bardzo cię kocham! – Krzyknęłam, rzucając się swojemu chłopakowi na szyję. Zacisnęłam na niej dłonie, nie chcąc go puścić. Rudzielec zesztywniał, próbując mnie odsunąć od siebie, ale trzymałam się go zbyt mocno.

- Alex…

- Chodźmy gdzieś w ustronne miejsce. Mam na ciebie ochotę. Kocham cię!

- Ile ty jej tam wlałeś?! – Warknął Fred, próbując pomóc bratu.

- Wszystko – jęknął chłopak.

- Co, kurwa?! Oszalałeś?! Teraz widać na kilometr, że jest pod działaniem eliksiru miłosnego! Jak chcesz z tego wybrnąć?!

- Nie… wiem. Dam radę jakoś! Alex, słońce, przestań na moment! – Poprosił błagalnie.

- Kochanie, jestem w tobie zakochana do szaleństwa! – Oderwałam się w końcu od niego. Chłopak rozmasował szyję, łapiąc powietrze.

- To jest, kurwa, jakaś komedia! – Fred klepnął się ręką w czoło. – Weź ją gdzieś ukryj, żeby inni tego nie widzieli.



- Chodźmy do jakiegoś pokoju – mruknęłam, bawiąc się guzikami od koszuli rudzielca. Co chwilę je rozpinałam, a spanikowany George z powrotem je zapinał. Nie podobało mi się jego zachowanie. – Nie kochasz mnie?! – Dodałam, niemal płaczliwie.

- Alex, kocham, ale musisz się uspokoić.

- Jestem spokojna. Chcę tylko się z tobą kochać do białego rana!

- Merlinie! – Fred rozszerzył oczy. – W normalnych okolicznościach grzechem byłoby nie skorzystać, ale jak ją teraz wykorzystasz, stary, to będzie prawie jak gwałt.

- Zamknij mordę! – Syknął niebezpiecznie. – Nie pomagasz mi w ten sposób!

Fred zamilkł, ale chwycił mnie pod ramię z jednej strony, a George zrobił to samo z drugiej i oboje próbowali zaciągnąć mnie do jednego z pustych pokoików przeznaczonych dla gości. Nie zauważyli jednak, że wszystkiemu przyglądała się Klara.

Gdy już znajdowaliśmy się w środku, ponownie rzuciłam się na George’a, całując go po całej twarzy. Zerwałam mu koszulę z ramion i próbowałam dobrać się do rozporka.

- Może ja wam nie będę przeszkadzał? – Stwierdził rozbawiony Fred.

- Kurwa! Nie wydurniaj się!

- Szkoda, że nie stoisz z boku. Toż to przekomiczna sytuacja. Godna największych pochwał.

- Mnie to nie bawi! – Krzyknął drugi z braci, co chwilę odciągając moje dłonie od swojego krocza, które i tak wracały na swoje miejsce. – Alex, proszę cię.

- Mogłeś jej nie wlewać wszystkiego, durniu!

- Ona się uodparniała na mniejsze dawki. Krócej trwały. Co miałem zrobić? Przez te szlabany, ciężko jest mi podawać jej regularnie eliksir.

- Przestań gadać! – Warknęłam. – Przecież podobno mnie kochasz, więc pokaż to w końcu!

Rzuciłam chłopaka na świeżo zaścielone łóżko i usiadłam na nim okrakiem. George dalej próbował ze mną walczyć, chociaż w końcu poczułam, że jednak podobają mu się moje wygłupy. Usłyszałam cichy jęk wydobywający się z jego ust.

- No dobra – powiedział nagle poważnym głosem Fred, zakasując rękawy. Chwycił mnie mocno w pasie, chcąc ściągnąć z drugiego rudzielca. W tym samym momencie do pomieszczenia weszła zaciekawiona Klara…