wtorek, 27 listopada 2012

I wanna make you mine and it ain't nobody's business ;pp

Ostatnimi czasy Nadine wydawała mi się jakaś dziwna. Zauważyłem, że piła więcej wina niż powinna, była też jakaś zdenerwowana, no i zadawała dziwne pytania. Na przykład o mojego ojca. W ogóle nie obszedł jej mój awans i często przyłapywałem ją na rozmyślaniach. Czyżby chciała mnie zostawić?


I choć zdarzały się chwile, kiedy czuliśmy się naprawdę bliscy sobie, to wciąż miałem wrażenie, że moja kobieta coś przede mną ukrywa. Niestety nie miałem czasu, by z nią o tym porozmawiać, bo ciągle się mijaliśmy. A to byliśmy oboje w pracy, a to Nadine biegała po tych swoich durnych przyjaciółkach, a wieczorem zazwyczaj już spała, albo nie miała ochoty na rozmowę.


I nagle wybuchła ta cała afera z Selbym. W Ministerstwie Magii takie wydarzenia rozchodzą się w mgnieniu oka, więc nie musiałem długo czekać, zanim dowiedziałem się o pożarze w domu Aurora. Od razu też skojarzyłem fakty z Lamberd i ciekaw byłem, jak zareagowała na tę okropną wiadomość o swoim narzeczonym.


Udałem się do jej biura, jednak nie zastałem tam kobiety. A więc możliwe, że już była w drodze na miejsce wypadku. Postanowiłem się tym więcej nie przejmować. Selby nie był jakimś moim bliskim znajomym, zamieniliśmy w życiu może kilka zdań, o ile w ogóle jakieś.


Całe to zamieszanie z pożarem nie wpłynęło jednak na moje obowiązki, choć liczyłem na to, że wcześniej wrócę do domu. Musiałem dokończyć raport z ostatniego incydentu użycia czarów na Mugolu przez jakąś niedorozwiniętą szlamę nie posiadającą własnego rozumu, aczkolwiek byłem w stanie zrozumieć tego biedaka nieczystej krwi – sam chętnie rzuciłbym kilka uroków na tych nic nie rozumiejących, niemagicznych ludzi.


Kiedy wreszcie znalazłem się w domu, było po jedenastej w nocy. Nigdzie jednak nie było śladu Nadine. Dopiero wtedy olśniło mnie, że na pewno siedzi z Lamberd i pociesza ją po wypadku. Udałem się więc do szpitala, ciekawy jednocześnie stanu Selby’ego.


Nie musiałem długo szukać. Nadine przebywała wraz z Lamberd w bufecie. Kiedy moja kobieta zobaczyła mnie, zrobiła wielkie oczy, jakbym co najmniej był samym Czarnym Panem. Od razu podeszła do mnie, szepcząc coś uprzednio do swojej przyjaciółki przyklejonej do kubka z kawą i pudełka chusteczek higienicznych.


- Co tu robisz? – powitała mnie pytaniem.


- Nie było cię w domu, pokojarzyłem fakty i przyszedłem po ciebie – oznajmiłem. – Ona nie potrzebuje niani. – Wskazałem podbródkiem na Lamberd. Nadine zrobiła naburmuszoną minę, co zawsze uroczo wydymało jej policzki.


- Ile razy mam ci powtarzać, że Alex…


- …To twoja przyjaciółka, bla, bla – wywróciłem oczami. – A ja się już nie liczę? Zawsze wydarzy się coś, co będzie ważniejsze dla ciebie.


- Nie bądź dzieckiem. Nie mam na to wpływu – odparła oschle. Złapałem ją za rękę dość mocno i przyciągnąłem bliżej.


- Nic się nie stanie, jak zostawisz ją na chwilę samą – powiedziałem. – Co z Selby’m? Żyje?


- Tak – warknęła Nadine przez zęby wyrywając rękę. – Co cię ugryzło?


- Och nic. Chciałbym tylko mieć cię dla siebie – powiedziałem z przekąsem.


- Pozwól mi zostać z Alex tylko tę noc. Jutro z Markiem powinno być lepiej.


- Nawet chwili mi nie poświęcisz?


Nadine popatrzyła na mnie z zaciętą miną, a potem zerknęła na Lamberd.


- Poczekaj chwilę.


Kobieta podeszła do brunetki i powiedziała jej coś na ucho. Lamberd niechętnie skinęła głową i udała się w nieokreślonym kierunku, łypiąc na mnie spod spuchniętych oczu.


- Wysłałam ją na drzemkę, choć po tych hektolitrach kawy to chyba nic nie da – oznajmiła Nadine z westchnięciem.


- Chodź w jakieś zaciszne miejsce – mruknąłem jej do ucha.


- Chyba nie chcesz teraz uprawiać seksu?! – spytała oburzona, a kobieta w bufecie spojrzała na nas nieprzychylnie. Posłałem jej złośliwy uśmieszek, po czym wyprowadziłem Nadine na korytarz. Tam przygniotłem ją do ściany i pocałowałem napastliwie, dając upust swoim żądzom. Ta kobieta wciąż działała na mnie elektryzująco i za każdym razem, gdy miałem ją w zasięgu ręki, chciałem się z nią kochać.


- Przestań! – wydyszała, próbując mnie odepchnąć, lecz nie udało jej się to. – To jest szpital!


- Miejsce dobre jak każde inne – szepnąłem jej do ucha, po czym wpiłem się ustami w jej szyję. Czułem, jak kobieta powoli poddaje się moim niedelikatnym pieszczotom. Wiedziałem, że niewiele trzeba, by ją rozpalić. Musiałem tylko okazać trochę stanowczości.


Rozpiąłem jej rozporek i wsunąłem rękę w jej majtki. Tak jak myślałem, zaczynała robić się wilgotna, więc pomogłem jej w tym pocierając jej czuły punkt palcami. Kobieta jęknęła głośno i byłem pewien, że baba w bufecie to słyszała. Nie chciałem, żeby jakaś niepożądana osoba przerwała nam te miłosne uniesienia, więc wyjąłem rękę ze spodni Nadine i pociągnąłem ją za sobą.


- Draco… Nie… Tak nie można… - jęczała bezradnie, ale wiedziałem, że teraz już się nie oprze.


W końcu znalazłem dla nas jakąś pustą salę. Wepchnąłem Nadine do środka i zamknąłem drzwi, po czym rzuciłem kobietę na szpitalne łóżko.


Próbowała wstać, lecz przygniotłem ją swoim ciężarem, całując zachłannie. Zasysałem się na jej skórze zapewne tworząc malinki, ale nie obchodziło mnie to za bardzo. Nadine wiła się pode mną i co chwila łapała głośno oddech, a ja całowałem ją coraz niżej, rozrywając jej bluzkę w miarę jak posuwałem się dalej. Pachniała słodko, owocowo-kwiatowymi perfumami, aż miałem ochotę ją pożreć. Chwilę zatrzymałem się na jej płaskim brzuchu, zataczając językiem kółka wokół pępka, dłońmi zaś pieściłem piersi kobiety. Ta starała się zachowywać cicho, jednak słabo jej to wychodziło. Uśmiechałem się co chwila pod nosem widząc, jak na mnie reaguje. Uwielbiałem tę jej bezradność i uległość, taka sama była, kiedy jeszcze była moją nauczycielką, a ja nachodziłem ją bezustannie i prowokowałem. Opłaciło się.


- Boże… Draco…! – pisnęła, kiedy ściągnąłem jej spodnie, po czym zakleszczyła uda.


- Nie wycofuj się teraz – zamruczałem i siłą rozchyliłem jej nogi.


- Co ja robię…?! – jęknęła w sufit i już bałem się, że zacznie się modlić.


Dotknąłem jej wrażliwego miejsca, które nabrzmiewało z każdym kolejnym potarciem, a potem odchyliłem na bok delikatny materiał koronkowej bielizny i pocałowałem tamto miejsce. Wiedziałem, że zbyt mocne pieszczoty sprawią Nadine ból i jeszcze zdolna mnie kopnąć w samoobronie, dlatego stopniowałem swoje działania, liżąc ją i jednocześnie stymulując palcami wejście do jej łona.


Była naprawdę mokra. Wślizgnąłem się językiem do jej wnętrza, a ta wygięła się w łuk, zasysając powietrze.


- Nie torturuj mnie..! – jęknęła.


Oblizałem usta kładąc się na niej, po czym zsunąłem spodnie i ulżyłem wreszcie swojemu penisowi uwięzionemu w ciasnej odzieży. Czułem, że długo nie wytrzymam, więc po prostu wszedłem w nią, oddychając z ulgą. Nadine przygryzła palec, zaciskając jednocześnie oczy, po czym oplotła mnie zaborczo nogami i wpasowała w mój rytm. Musiałem szybko sobie ulżyć, bo podniecenie było nie do zniesienia. Wchodziłem w nią mocno i szybko. Myślałem, że ciśnienie rozsadzi mnie od środka.


Doszedłem w parę sekund, co może nie było powodem do dumy, ale poczułem się o niebo lepiej. Widziałem, że Nadine jeszcze nie jest zaspokojona, więc całując ją namiętnie, pomogłem jej dojść palcami. Zakończyła stłumionym jękiem, na chwilę sztywniejąc cała, po czym opadła rozluźniona na łóżko.


- Jesteś okropny – powiedziała łapiąc oddech. – To naprawdę było wredne i samolubne!


- Och tak? – uśmiechnąłem się zadowolony. – Ale podobało ci się.


- O Boże! – pisnęła nagle Nadine, podrywając się do siadu i zakryła piersi rękoma. – A jak na tym łóżku ktoś dzisiaj umarł?!


Roześmiałem się.


- To tylko urozmaica sprawę – odparłem zapinając pasek od spodni.


Nadine naprawiła zaklęciem swoją podartą bluzkę i doprowadziła się do porządku, po czym rzuciła mi mordercze spojrzenie.


- Nienawidzę cię.


- Też cię kocham.


- Boże… Zostawiłam Alex, żeby się z tobą pieprzyć! Co ze mnie za przyjaciółka?!


- Daj spokój, nie umrze od tego. Nie psuj chwili – powiedziałem czując powracającą irytację. Czy naprawdę musiałbym wywieźć ją na jakąś bezludną wyspę, żeby przestała się przejmować tymi swoimi przyjaciółkami?


- Wracaj do domu, dostałeś, czego chciałeś, przeklęty Malfoyu – burknęła Nadine pod nosem, jednak zauważyłem na jej ustach cień uśmiechu zawstydzonej pensjonarki.


Pozwoliłem jej odejść, aczkolwiek widok jej zarumienionych policzków i potarganych włosów uciekających spod kucyka spowodował u mnie mrowienie w okolicach krocza. Już miałem odejść, jednak Nadine nagle sobie o czymś przypomniała.


- Posłuchaj… Będziemy musieli porozmawiać, jak wrócę… - zaczęła. Wyglądała na zdenerwowaną.


- Mów teraz – zażądałem.


- Nie, lepiej załatwić to na spokojnie… To dość… duża sprawa.


- Mów, póki jestem zalany endorfinami i innym tego typu szajsem – ostrzegłem ją. – Potem mogę to przyjąć gorzej, cokolwiek to jest.


Zastanawiałem się, o co mogło chodzić, bo przecież nie o zerwanie. Nie po tak dobrym seksie.


Kobieta zagryzła wargę, jak zawsze, kiedy się denerwowała, po czym wciągnęła mnie z powrotem do salki.


- Lepiej usiądź – poprosiła.


- Dam radę na stojąco. Mów.


Westchnąwszy, Nadine wypaliła prosto z mostu:


- Snape żyje.


Nie zdążyłem nawet zareagować, bo kobieta kontynuowała, zasypując mnie jakimiś historiami o jadzie Nagini, chacie w lesie oraz ratowaniu Snape’a. Kiedy skończyła tę pokrętną historię, zaśmiałem się ironicznie.


- I mam w to uwierzyć?


- A po co miałabym zmyślać?! – warknęła. – Też ciężko mi to pojąć, ale tak jest. Jak nie wierzysz, to możemy jutro przyjść go odwiedzić, bo leży na oddziale intensywnej terapii.


Spojrzałem na nią sceptycznie, ale miała rację. Nie miała powodu, by kłamać. Nie na taki temat.


- Chcę go zobaczyć teraz – oświadczyłem. – Zaprowadź mnie.


- Nie! Na pewno ktoś ma obchód. Wywalą nas. Przyjdziemy jutro. Muszę iść do Alex. Proszę, tylko się nie wygadaj komuś o nim… Obiecaj mi!


- Dobra, obiecuję. To idź. Ale rano widzę cię w naszym łóżku.


Pożegnałem ją soczystym całusem i poczekałem, aż zniknie mi z oczu, po czym udałem się na oddział intensywnej terapii. Niestety, nie wiedziałem, w której sali leży Snape, ale jak to mówi mugolskie powiedzonko: koniec języka za przewodnika.


- Przepraszam, jestem z Ministerstwa Magii – oznajmiłem w recepcji, pokazując plakietkę młodej pielęgniarce. Popatrzyła na mnie nieprzychylnie.


- Pan Malfoy – stwierdziła kwaśno. Najwyraźniej moje nazwisko już na zawsze miało cieszyć się złą renomą. – Słucham?


Oparłem się na ladzie, przybierając nonszalancką pozę i spojrzałem prosto w oczy tej naiwnej czarownicy. Zauważyłem, że lekko się speszyła.


- W której sali leży mężczyzna przywieziony tutaj dziś w związku z zatruciem jadem węża? – zapytałem rzeczowo.


- O ile mi wiadomo, pan nie jest z rodziny… - zaczęła kobieta butnie.


- Nie, ale przysłano mnie do niego w sprawach służbowych. Mam zbadać, czy nie użyto na nim niewłaściwie czarów.


To była bajka, w którą nikt by nie uwierzył, i potrzeba by Imperiusa, aby tego dokonać. Jednak ta młoda stażystka nie zadawała pytań. Może się mnie obawiała? Cóż, zła sława czasem też może być pomocna.


- Sala 103, w tamtą stronę – pokazała ręką. – Tylko nie za długo. W ogóle co to za pora na badanie takich rzeczy?


- To przez to zamieszanie z atakiem na Aurora Selby’ego – odparłem gładko. – Mnóstwo roboty.


Kobieta kiwnęła głową i odprowadziła mnie podejrzliwym spojrzeniem.


Sala znajdowała się na końcu korytarza, a w pobliżu nie było żywej duszy. Słyszałem zza drzwi obok głośną pracę urządzenia podtrzymującego oddech i skrzywiłem się od tego dźwięku. Czym prędzej pchnąłem więc drzwi sali, w której leżał domniemany Snape.


Łóżko znajdowało się z dala od okna i było jedynym w pomieszczeniu. Zapaliłem lampę znajdującą się na nocnej szafce i pochyliłem się nad pacjentem, próbując lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Na początku nie przypominał Snape’a. Miał zapadnięte policzki, cienie pod oczami i skołtunione włosy. Musiał być świeżo ogolony, przynajmniej tyle dla niego zrobili. Jedyne, po czym można było go poznać, był jego wydatny nos, który wydawał się horrendalnie duży w porównaniu z wychudłą twarzą.


Zerknąłem na kartę pacjenta, jednak nie było na niej żadnego nazwiska, tylko wielkie X. No tak, ani Nadine, ani Morrison nie mogły ujawnić prawdziwej tożsamości mężczyzny. Ciekaw byłem, ile czasu uda mu się jeszcze ukrywać. Pieprzony cwaniak! Tyle czasu przesiedział w lesie prawie umierający. A teraz, gdy wszyscy się dowiedzą… Znów rozpęta wokół siebie burzę. Może o to mu chodziło? Cholerny męczennik.


Spojrzałem na jego chorą rękę, jednak cała owinięta była bandażem. Może to i lepiej. Zaśmiałem się krótko pod nosem, wciąż mając to za jakiś cholerny sen. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i opuściłem salkę, udając się do domu.


Następnego dnia rano Nadine nie było w mieszkaniu. Zdenerwowałem się i byłem pewny, że została ze swoją przyjaciółeczką. No cóż. Musiałem w końcu się pogodzić, że Lamberd zawsze będzie ważniejsza. Miałem zamiar jednak to sobie ponownie odbić.


W Ministerstwie wciąż trwało śledztwo w sprawie pożaru, który wyglądał, jak się okazało, na podpalenie. Wiedziałem, że mój wuj Daniel na pewno jako pierwszy zgłosił się na ochotnika do dochodzenia, jako że Selby był jego kumplem. Wszyscy byli tak zaaferowani atakiem na Aurora, a prawie nikt nie wiedział o tym, że niedaleko na oddziale leży Severus Snape, bohater wojenny, podwójny szpieg. Żałosne.


Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, iż napatoczyłem się w Ministerstwie na swojego ojca. Akurat wychodził, kiedy ja kierowałem się do swojego Departamentu.


- Witaj, Draco – przywitał mnie ze skrzywioną miną.


- Co tu robisz? – zapytałem ostro. – Szukasz Lamberd? Niestety, pewnie siedzi przy łóżku Selby’ego.


- Po co te złośliwości? Oczywiście nie ukrywam, że nie jestem zadowolony z jej nieobecności, ale też bardzo jej współczuję. Musi to okropnie przeżywać.


- Ty i współczucie? – prychnąłem. – W ogóle dziwi mnie, że jesteś w stanie wymówić to słowo.


- Taki pyskaty się zrobiłeś? – zakpił ojciec. – Cóż, nie będę ci się tłumaczył.


Chciał mnie wyminąć, ale zatrzymałem go.


- Powiedz, czego tu szukasz – zażądałem. Czułem, że ojciec coś kręci.


- Załatwiam rozwód z twoją matką, smarkaczu – wycedził mężczyzna, mrużąc lodowate oczy.


- I bardzo dobrze.


- Ja przynajmniej wiem, co dla mnie najlepsze, w przeciwieństwie do ciebie.


- Jeżeli znowu masz zamiar obrażać Nadine, to daruj sobie – warknąłem. – Praktycznie nie jesteśmy już rodziną, poza genami.


- I moimi pieniędzmi, które dostałeś. Najlepiej przeznacz je na aborcję, jak ta szlama zajdzie w ciążę, bo nie pozwolę, aby moje geny dostał jej bękart.


- Mówiłem ci…! – syknąłem ostrzegawczo, lecz ojciec tylko cmoknął z zadowolonym uśmieszkiem i dodał:


- Ach, zapomniałem. Nasienie Malfoyów nigdy nie zakiełkuje w tak nieżyznej i wyeksploatowanej glebie jak łono Silvermoon.


Nie wytrzymałem i przyłożyłem mu w twarz. Zatoczył się, a kilka par oczu spojrzało w naszą stronę. Ojciec prawie wpadł w furię, ale nie dał tego po sobie poznać. Gdyby mógł, zabiłby mnie na miejscu. Zamiast tego wyprostował się i otarł usta.


- Niewychowany gówniarz – wycedził. – Zapłacisz za znieważanie mnie.


- Nie będziesz mi groził – odparłem wściekły.


- Ja nie grożę. Ja stwierdzam fakty. Żegnam.


Lucjusz odszedł szybkim krokiem, a ja wzburzony udałem się do toalety. Opłukałem twarz zimną wodą chcąc trochę ochłonąć. Ten zwyrodniały mężczyzna, będący niestety moim ojcem, nie ma prawa mówić takich słów.


Spojrzałem na swoje odbicie i zastanowiłem się nad tym, co powiedział. A może miał odrobinę racji…? Nie żebym uważał, iż Nadine ma jakiś defekt, ale… Czarny Pan gwałcił ją tyle razy, być może coś jej uszkodził albo skaził jakimś paskudztwem, przez które nie była w stanie utrzymać ciąży? Miałem dość myślenia o tym. Zresztą, Nadine była u lekarza i powiedział, że może donosić dziecko jeśli będzie o siebie dbać. Odetchnąłem więc głęboko i wróciłem do swoich zajęć.


Dni mijały, a Nadine spędzała je głównie na pocieszaniu Lamberd. Co prawda stan Selby’ego ustabilizował się, ale i tak Alex trzęsła się nad nim jak osika. W dodatku medycy nie byli pewni, czy mężczyzna nie będzie miał obszernych blizn po poparzeniu.


W dodatku, jakbym miał mało stresu na głowie, matka nachodziła mnie i próbowała zniechęcić do Nadine. A już myślałem, że jej przeszło, a nawet że polubiła moją kobietę. Pozory jak widać myliły. Matka wymyślała mi, że marnuję czas i młodość ze starszą kobietą, zamiast zainteresować się kimś takim jak Pansy. Tylko że Pansy była pustą lalą, z którą przyjemnie było się zabawić od czasu do czasu w szkole, i to głównie po to, żeby wzbudzić zazdrość w Nadine. Między nami po prostu nie było chemii.


Wreszcie nie wytrzymałem i postanowiłem wykonać kolejny krok. Kiedy tylko Nadine wróciła do mieszkania, żeby wziąć kilka rzeczy, bo „będzie nocować u Alex”, zatrzymałem ją w trakcie grzebania w komodzie i odwróciłem do siebie.


- Draco, proszę cię… Daj mi jeszcze kilka dni, dopóki nie wypiszą Marka. Wtedy Alex zajmie się nim w domu. Podobno odzyskał przytomność, ale nie pozwalają nikomu do niego wchodzić – wyrzuciła z siebie potok słów. Zamknąłem jej usta pocałunkiem, choć lubiłem jak trajkocze, byle nie o Lamberd i jej problemach.


- Draco…


- Poczekaj minutę, do stu goblinów! – warknąłem zniecierpliwiony. – Mam coś dla ciebie.


- Co? Szybko, bo obiecałam Alex, że…


- Ani słowa o niej – syknąłem i wyciągnąłem z kieszeni małe aksamitne pudełeczko. Nadine popatrzyła na nie przestraszona.


- Co to? – spytała niepewnie, choć pewnie się domyśliła.


- Otwórz – poleciłem, niemal wciskając jej to do ręki. Cóż, może nie było to romantyczne, ale i tak byłem dość zdenerwowany, żeby bawić się w klękanie i wypowiadanie formułek.


Nadine przełknęła głośno ślinę ze strachu i powoli otworzyła pudełeczko. W środku znajdował się pierścionek z wielkim brylantem, a jego obrączkę stanowiły dwa splatające się węże.


- Draco… - westchnęła Nadine, patrząc na mnie z bólem. – Nie teraz…


- Dlaczego nie? Proszę, podaj mi powód. Albo od razu dziesięć. No, czekam. Dlaczego tak bardzo tego nie chcesz?


Starałem się nie podnosić głosu, ale było to strasznie trudne. Nadine zaczęła obracać pierścionek w palcach, nie patrząc mi w oczy.


- Ja… - zaczęła. – Myślałam ostatnio… Ten wypadek Marka zwrócił mi uwagę na pewną rzecz… Przypomniał mi o…


- O Lupinie – przerwałem. – No i co w związku z tym?


- Draco, czy ty nie rozumiesz? Ja boję się pokochać ponownie. Boję się zaangażować. Może nawet nie chcę. Nie chcę znów przeżywać bólu związanego z utratą kogoś, na kim mi zależy… Nie dałabym rady… Przemyślałam to wszystko… Czuję, że zaczynam być z tobą coraz bardziej związana, dlatego lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Zwiąż się z kimś czystym, bez bagażu doświadczeń, bez brzemienia bólu i tęsknoty… Nie wiem, czy będę w stanie pokochać cię jak Remusa, ale wiem, że utrata ciebie sprawiłaby mi ból – wypaliła Nadine przez łzy. Byłem w lekkim szoku.


- Nadine, ale co ty w ogóle mówisz?! – warknąłem, łapiąc ją mocno za ramiona i przyciągnąłem do siebie. – Nie sądziłem, że Gryfoni są takimi tchórzami, a do tego egoistami. Nie wierzę, że naprawdę chcesz rozstania.


- Nigdy nie uważałam siebie za bohaterkę – mruknęła kobieta łzawo. – Wiele razy tchórzyłam.


- A mimo to jakoś przezwyciężałaś strach i robiłaś różne szalone, niebezpieczne rzeczy. Walczyłaś o Hogwart, stawiałaś czoła Voldemortowi. Czy musisz być aż tak pesymistyczna i sądzić, że mnie stracisz? Ja też bardzo przeżyłbym twoją śmierć, ale na razie jesteś żywa, jesteś tutaj ze mną i chcę wykorzystać ten czas jak się da… Nikt nie wie, co przyniesie los, dlatego trzeba podjąć to ryzyko. Dałem ci wszystko, znosiłem i dalej znoszę to, że zostawiasz mnie dla Lamberd, jestem w stanie to zrozumieć. A ty wciąż mnie odrzucasz.


- Przecież zamieszkałam z tobą… - wykrztusiła.


- Ale to mi nie wystarcza. Chcę poczuć, że jesteś moja.


- Człowiek to nie własność….


- Przecież wiesz, o co mi chodzi! – warknąłem. – Dobra, to bez sensu. Możesz nim we mnie rzucić i lecieć do Lamberd.


- Draco, teraz zachowujesz się jak dzieciak, który nie dostał lizaka – skarciła mnie Nadine i poczułem wstyd, ale byłem zbyt zdenerwowany, żeby to przyznać.


- Po prostu… Nie wiem już, co mam zrobić, jak do ciebie dotrzeć… - powiedziałem, szarpiąc się za włosy.


Nadine milczała, wpatrując się w pierścionek. Rzuci nim wreszcie czy nie?! Miałem dość.


- Jeżeli chodzi ci o to, co ludzie powiedzą, to trochę na to za późno – dodałem po chwili. – I tak już nas potępili. To nie ich sprawa, tylko nasza, nikogo więcej. Ja jestem pewien. Teraz ty musisz się określić.


Kobieta nadal milczała i miałem ochotę wyjść z siebie, ale powstrzymałem się ostatkiem sił.


- Dobrze – odezwała się nagle cicho. Popatrzyłem na nią oniemiały.


- Zgadzasz się? – dopytałem.


- Tak, Draco. Ale nie ustalajmy jeszcze nic, żadnej daty ślubu, w porządku? Nie teraz, kiedy wszystko wywraca się do góry nogami…


Poczułem, jak spada ze mnie całe napięcie. Podszedłem do Nadine i założyłem jej pierścionek na palec, po czym pocałowałem ją siarczyście w usta.


- Mam nadzieję, że nie robisz tego dla świętego spokoju? – zapytałem.


- Nie – odparła uśmiechając się lekko. – Tylko obym tego nie żałowała.


- Nie będziesz – zapewniłem. – A jeśli tak, to daję ci prawo wypatroszenia mnie.


- Przestań… Czy mogę już iść do Alex?


Wywróciłem oczami, ale puściłem ją. Nie można wymagać za wiele, bo jeszcze zmieni zdanie.


Następnego dnia w Ministerstwie złapałem Daniela. Oznajmiłem mu, że wiem o Snape’ie i zapewniłem, że nikomu nic nie zdradzę. Chciałem tylko wiedzieć, co zamierzają z nim dalej zrobić, bo minęło kilka dni, a ten nadal leżał w szpitalu.


- Nie mam pojęcia – odparł wuj szczerze. – Załatwiłem mu fałszywy dokument tożsamości, choć to Veronica mnie do tego zmusiła… Mogę za to dostać nieźle od szefostwa…


- Prawdziwy Malfoy musi czasem trochę oszukiwać – odparłem.


- Jego sprawa nie może wyjść teraz na światło dzienne, kiedy jest pół-żywy – dodał Daniel. – Merlinie, teraz jest tyle na głowie… Mark, Snape… Nie rozmawiajmy już o tym, bo ktoś może podsłuchać.


Nagle znikąd pojawiła się jakaś długonoga blondynka i rzuciła się wujowi na szyję. Patrzyłem na to zaszokowany, bo Daniel nie zrobił nic, by ją odepchnąć. No, no…


- Daniel! – krzyknęła radośnie. – Zapomniałeś o naszej kawie! – dodała z francuskim akcentem.


- Draco, echem, poznaj Claire, moją dawna znajomą… - powiedział wuj nieco zdenerwowany. – Claire, to mój bratanek Draco.


- Miło mi – powiedziałem, podając rękę kobiecie i uniosłem wysoko brwi, posyłając Danielowi znaczące spojrzenie.


- Tak, eeee, my umówiliśmy się, żeby nadrobić stracone lata… Tyle się wydarzyło – powiedział wuj pokrętnie. – To na razie, Draco.


Odeszli, a wuj zdążył jeszcze gestem nakazać mi być cicho. No tak, przecież jego ukochana Veronica nie mogła się dowiedzieć, że jej mąż idzie na „przyjacielskie” spotkanie z seksowną Francuzką…


Odszedłem do swojego Departamentu, uśmiechając się pod nosem. No to zapowiada się kolejna afera…










niedziela, 25 listopada 2012

obsługa tego bloga to dno ;P


Kiedy Snape, na wpół żywy wpadł do mojego domu, mało nie straciłam głowy. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby mu pomóc. Co więcej byłam przekonana, że nie jestem w stanie zrobić absolutnie nic.


- Ver, musimy go zabrać do szpitala! Teraz!


Popatrzyłam na przyjaciółkę przerażona. Jak w ogóle do tego wszystkiego doszło? Snape w moim domu i do tego umierający. Pokręciłam szybko głową, by odegnać te idiotyczne myśli. Najważniejsze, żeby jak najszybciej zadziałać.


- Dobrze, ja złapię go w pasie, a ty pociągnij za zdrową rękę. Na trzy. Raz… dwa…


Szczerze myślałam, że mężczyzna będzie cięższy, ale od naszego ostatniego spotkania musiał stracić kolejne kilogramy. Jednak nie miałam czasu na analizowanie jego złej diety. Teraz liczyła się każda chwila.


Razem z Nadine teleportowałyśmy się w okolicę św. Mungo. Szłyśmy ulicą, dosłownie wlokąc bruneta za sobą.


- Jeszcze kawałek, jeszcze… - próbowałam dodać sobie sił, gdyż na dłuższą metę dźwiganie Snape’a okazało się nie lada wyzwaniem.


Rzuciłam okiem na przyjaciółkę. Policzki miała zaróżowione z wysiłku. Po jej minie poznałam, że jest nieźle zdenerwowana.


- Ver, stój, jesteśmy.


Z tego wszystkiego, nawet nie zauważyłam wystawy, która była przejściem z mugolskiej ulicy do kliniki. Przystanęłam i rozejrzałam się pospiesznie, ale nikogo w pobliżu nie zauważyłam. Dałam kobiecie sygnał i szybko przeszłyśmy na drugą stronę.


- Posadź go gdzieś, zawołam lekarza!


Pobiegłam szybko go kontuaru, tłumacząc znudzonej pielęgniarce, że znalazłyśmy wraz z przyjaciółką na ulicy człowieka, który potrzebuje natychmiastowej pomocy. Opisałam symptomy, starając się nie powiedzieć za dużo, co mogłoby w jakiś sposób zaszkodzić Snape’owi. Widziałam, że dobry medyk od razu się zorientuje, że trucizna trawi jego ciało.


- Na co pani czeka?! Lekarz musi przyjść natychmiast!


- Dobrze, dobrze, po co się tak denerwować, już go wołam.


Zanim odeszłam, zauważyłam jak kobieta pisze, krótką notkę i wysyła ją w kierunku oddziału. Odetchnęłam, szukając wzrokiem Silvermoon. Siedziała na krześle obok Snape’a, który o zgrozo, mało z niego nie spadał. Lecz tym, co zdziwiło mnie dużo bardziej, była Alex. Serce na nowo zabiło mi mocniej. Skąd ona mogła wiedzieć, że ten drań ma kłopoty? I dlaczego przyjechała do szpitala? Postarałam się przybrać neutralny wyraz twarzy i podeszłam do nich.


- Zaraz się nim zajmą – powiedziałam z ulgą, starając się nie wyglądać na skrępowaną. – Musiałam wmówić tej babie, że zgarnęłyśmy go z ulicy i nie miał przy sobie dokumentów. Alex, co ty tu robisz? – Spytałam, już nie powstrzymując zaciekawienia.


- O to samo ją zapytałam, ale nie odpowiedziała – dodała Nadine, bacznie obserwując Lamberd.


- Mark tu jest. Walczy o życie…


- Co?! – Pisnęłam, czując zawroty głowy. – Ale jak… jak… jak to się mogło stać?


- W naszym mieszkaniu był pożar. Mark mało nie spłonął żywcem. Nawet nie mam siły o tym mówić…


Nadine pisnęła tylko, tuląc do siebie przyjaciółkę, a ja poczułam jak robi mi się słabo. Nie, nie, tylko nie to. Wojna nas nie wykończyła, a teraz wszystko się sypie jak domek z kart.


Oklapłam na krzesło obok, nie mając na nic siły. Łzy cisnęły mi się do oczu, bo z Markiem zawsze łączyła nas pewna specyficzna więź. Mimo, że nie byliśmy już razem, rozumieliśmy się doskonale i kochałam go jak własnego brata, którego teraz mogłam stracić.


W tym momencie przyszedł lekarz wraz z sanitariuszem i zabrali Snape’a ze sobą. Siedziałyśmy tak wszystkie trzy otępiałe, pustym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Czekałyśmy na jakieś wiadomości, choć ja osobiście mocno trzymałam kciuki za blondyna i myślami byłam obecna przy nim. Z drugiej strony wyobrażałam sobie, że Alex musi być teraz rozdarta, choć pewnie niechcący. Zrobiło mi się głupio, że ukrywałam od miesięcy przed nią fakt, iż jej były mężczyzna żyje. Odwróciłam głowę, przyglądając jej się dokładnie. Miała lekko rozmazany makijaż, potargane włosy i zmartwiony wyraz twarzy. Nie wiedziałam o czym myśli, ale oczy błyszczały jej determinacją jak prawie nigdy. Przełknęłam ślinę.


- Alex… - zaczęłam cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Przepraszam – wyszeptałam jeszcze ciszej, czując potworną suchość w gardle. – Nie powinnam była tego przed tobą ukrywać.


- To już nie ma teraz znaczenia, Ver. Jeśli Mark… Jeśli on…


- Cii… wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego – pospieszyła z pocieszeniem Nadine, która z nas trzech, była w tym najlepsza. – To silny facet, poradzi sobie.


- To prawda – dodałam, chcąc też ją jakoś pocieszyć. – Mark już nie raz popadał w kłopoty, wyliże się z tego.


Złapałam Lamberd za rękę chcąc dodać otuchy, ale widziałam, że nasze słowa dużo nie dały. Zresztą, na jej miejscu też bym tak zareagowała.


Siedziałyśmy tak i siedziałyśmy, czekając na jakiekolwiek wieści, mało co nie zapuszczając korzeni. Nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie zawiadomić Daniela, o tym, co się stało, ale w tym momencie podszedł do nas lekarz. Stanęłam na baczność jakby chodziło o najważniejszą wiadomość w moim życiu.


- To pani przyprowadziła tu tego bezdomnego? – Przełknęłam ślinę, rzucając przelotne spojrzenie na przyjaciółki. Obie podniosły głowy, wpatrując się zniecierpliwione w lekarza.


- Tak, ja i koleżanka.


- No cóż, nie mam dobrych wieści. Ręka praktycznie jest martwa. Zapobiegliśmy rozprzestrzenianiu się jadu, ale dłoni nie da się już uratować. Zalecałbym amputację, ale o tym zadecyduje pacjent jak się wybudzi. Oprócz tego jest odwodniony i niedożywiony. Zatrzymamy go na obserwacji. Powinienem paniom podziękować, uratowałyście mu życie. Gdyby trafił do szpitala kilka godzin później, sądzę, że mógłby tego nie przeżyć.


Momentalnie pobladłam na twarzy. Moje nieudolne próby pomocy Snape’owi niewiele dały, skoro był w tak kiepskim stanie. Na dodatek doskonale wiedziałam, że mężczyzna nigdy ale to nigdy nie pozwoli pozbawić się choćby koniuszka palca, a co dopiero całej dłoni.


- Dddziękuję za informację.


- Wiem, że to dla pani obcy człowiek, ale jeśli chciałaby pani go odwiedzić leży w sali 103, tam na końcu korytarza.


Pokiwałam tylko głową i z powrotem usiadłam na krześle, przykładając rękę do czoła. Czułam jak żyłka na skroni pulsuje mi tępym bólem.


-Ver, dobrze się czujesz? – Zapytała zatroskana Nadine.


- W porządku – odpowiedziałam krótko, skupiając się na miarowym oddychaniu.


- Nie, ja tu dłużej nie wytrzymam! Idę się dowiedzieć, co z Markiem! – Wybuchła nagle Lamberd i zerwała się na równe nogi. – To jakaś paranoja, ile to może jeszcze potrwać?!


- Spokojnie Alex, już niedługo. Lekarze na pewno robią wszystko, co w ich mocy, prawda Ver?


Przytaknęłam, nie mając siły się odezwać.


- Skoro uratowali Snape’owi życie, to z Markiem pójdzie im gładko.


No cóż, to chyba nie był najlepszy argument jakiego Mruczka mogła użyć, niemniej poskutkował, gdyż Alex pokornie oklapła obok przyjaciółki, cała drżąc o życie ukochanego.


- Veronica? Nadine? – usłyszałam nad sobą pełen zdziwienia głos Daniela, który zmaterializował się nie wiadomo skąd. – Alex, dobrze się czujesz? Co z Markiem?


- Próbują go poskładać. Nie chcą mnie do niego wpuścić! – poskarżyła się kobieta, na co Malfoy zadeklarował, iż spróbuje się czegoś dowiedzieć, znikając na kilka minut.


- Medycy kończą go badać i opatrywać. Jest w bardzo ciężkim stanie, ale stabilnym. Nie będzie można do niego wejść, ale sala jest przeszklona, więc będziesz mogła go zobaczyć. Chociaż tyle. – Daniel wzruszył ramionami, kładąc mi dłoń na ramieniu, w którą od razu wtuliłam policzek.


- Dziękuję. Pójdę na górę.


- Pójdę z tobą! – zadeklarowała Silvermoon, obejmując kobietę pocieszająco ramieniem.


- Gdzie Dominick?


- Z mamą. Powinnam go niedługo odebrać. Skąd wiesz, że Mark tu jest?


- Harry mi powiedział. W Ministerstwie wybuchła niezła afera. Uważają, że to podpalenie. A skoro ktoś próbował zabić Aurora… znaczy… sama rozumiesz.


- No tak – bąknęłam pod nosem, wtulając się w męża jeszcze bardziej.


- Da sobie radę, wierzę w to.


- Yhym.


- A wy? Ty i Nadine? Alex was zawiadomiła?


Przygryzłam wargę, patrząc blondynowi w oczy. Malfoy mógł się wściec, co zresztą nie byłoby ani trochę dziwne zważywszy na fakt, iż przez kilka miesięcy nie mówiłam mu prawdy.


- Nadine przyszła do nas porozmawiać o tej całej sytuacji ze Snape’em. Tym bardziej, że Alex ją ignorowała, co oczywiście jest moją winą. W każdym razie, w pewnym momencie, ktoś zaczął się dobijać do drzwi. Okazało się, że to był Snape, wpół żywy! Merlinie, to wyglądało naprawdę okropnie. Przestraszyłyśmy się z Mruczką i zabrałyśmy tutaj. A potem Alex powiedziała nam o pożarze.


Miałam ochotę płakać. Kto by pomyślał, że rano ten dzień zapowiadał się tak normalnie i spokojnie.


- Już dobrze, kochanie. Wszystko się ułoży.


- Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli ten cholerny dupek przeżyje a Mark…


- Nawet tak nie mów! Zrobiłaś to, co należało. Ja też nie pozwoliłbym mu umrzeć na progu naszego domu.


Poczułam częściową ulgę i niejakie usprawiedliwienie dla siebie samej. Teraz zostało nam tylko wierzyć, że nasz przyjaciel wyjdzie z tego wszystkiego cało.


- Jest jakiś trop w sprawie tego podpalenia? – Spytałam ocierając łzy z policzka. – Ministerstwo zaczęło działać?


- Badają mieszkanie, a raczej co z niego zostało. Dziwna sprawa. Skoro Mark był w środku, dlaczego nie uciekał?


- Może nie mógł? Spał albo ogień za szybko się rozprzestrzeniał?


Daniel zamyślił się na chwilę, analizując, co powiedziałam. Najwyraźniej sprawa jest dużo bardziej skomplikowana niż mogłam przypuszczać. A jeśli faktycznie ktoś podłożył ogień? Tylko kto? I po co? Gardło ścisnęło mi się momentalnie. Z pewnością jest jedna osoba, która chciałaby skrzywdzić blondyna, i która na dodatek ma obsesję na punkcie Lamberd.


- Daniel…


- Tak? – Mąż popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem. Czyżby wiedział, o czym właśnie pomyślałam? – Nie Ver, nie – pokręcił głową, dając tym samym do zrozumienia, że doskonale zna moje myśli. – Lucjuszowi daleko do doskonałości, ale żeby palić kogoś żywcem?


- On ma obsesję! Tacy ludzie są zdolni do wszystkiego!


- Ministerstwo prowadzi śledztwo, pozwól im pracować. Zapewniam cię, że złapiemy tego drania. A teraz choć, musimy odebrać Doma od mamy.


Zgodziłam się, aczkolwiek niechętnie na opuszczenie kliniki. Uznałam, że dłuższe siedzenia faktycznie nie ma sensu. Marka i tak nie można było odwiedzać, a poza tym jemu najpotrzebniejsza jest teraz Alex.


Teleportowaliśmy się pod moje byłe mieszkanie, gdzie obecnie rezyduje moja matka. Trzeba jej przyznać, że nieźle się urządziła. Tym bardziej po tej całej historii, chciała się zrekompensować w każdy możliwy sposób, dlatego nigdy nie odmawiała nam opieki nad wnuczkiem, a co więcej sama proponowała, żeby zostawał u niej na noc, czym niewątpliwie zaskarbiła sobie sympatię Malfoya.


- Tylko proszę cię, nie mówmy nic, bo matka zacznie wariować – Daniel przystał na moją prośbę bez zbędnego gadania.


- Nareszcie jesteście! To się dobrze składa. Zrobiłam pieczeń, właśnie dochodzi w piekarniku.


Byłam już strasznie zmęczona emocjami dzisiejszego dnia, ale nie mogłam przecież odmówić Ursuli. W końcu mieliśmy udawać, że wszystko jest w porządku.


- Gdzie mały?


- Śpi. Zrobiłam mu dzisiaj zupkę kalafiorową. Żebyś widziała jak ślicznie jadł. Otwierał buźkę zanim zdążyłam nabrać nową porcję. Nasz maluch rośnie w oczach!


Nic nie mogło ucieszyć mnie bardziej, niż mój syn robiący postępy. Dominick rozwijał się nad wyraz szybko. Zapewne miało to związek z magią, która mu towarzyszyła. Ładnie już siedział, turlał się po podłodze w kierunku ulubionych zabawek, chwytał przedmioty w rączki, sam pił z butelki. Bacznie nas obserwował i wydawał różne dźwięki, w zależności, czy coś mu się podobało czy nie, np. kiedy oboje z Danielem robiliśmy coś razem i uśmiechaliśmy się do siebie, mały zawsze piszczał zachwycony, klaszcząc w małe rączki. Innym razem potrafił płakać do upadłego, jeśli w domu pojawił się jakiś nieproszony gość. Najczęściej reagował tak na Harriet – przyjaciółkę mojej mamy, co wydawało się dość zabawne. Dom nazywał nas też po swojemu nie używając zwykłych określeń „mama”, „tata” tylko „mamu” i „tat”. Choć do dzisiaj nie wiemy, które powiedział pierwsze. Jednak swoje imię wypowiadał bezbłędnie „Dom”.


- Z przyjemnością zastaniemy, pachnie wybornie – Daniel zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby udobruchać kobietę.


Ursula klasnęła w dłonie. Pobiegła do kuchni przygotować dla nas stół. Poczułam jak Malfoy obejmuje mnie w pasie i całuje lekko w czoło.


- Rozchmurz się. Jutro wszystko się ułoży.


Może byłam głupia, a może łatwowierna, ale wierzyłam w każde słowo blondyna jakby było najświętszą prawdą. Przytuliłam się do męża, wdychając jego kojący zapach.


- Nie chciałabym wam przeszkadzać, ale obiad nam wystygnie.


- Już idziemy, mamo - łapiąc mężczyznę za rękę i prowadząc w kierunku jadalni.


Godzinę później byliśmy już w domu. Nareszcie mogłam odetchnąć. Malfoy postanowił jeszcze wpaść do Ministerstwa, aby sprawdzić, czy są jakieś nowe informacje. Poświęciłam czas na zabawę z Dominickiem. Czytaliśmy książeczki, w których wszystkie postaci się ruszały i uciekały na następne strony, żeby brać udział w nowych ekscytujących przygodach. Dom lubił trącać je paluszkiem, bo wtedy odskakiwały gwałtowanie, grożąc nam palcem, co bardzo go śmieszyło. Śpiewałam również różne piosenki, która sama pamiętałam z dzieciństwa, starając się tańczyć przy tym do rytmu. Uczyłam małego stawiać pierwsze kroki, trzymając go mocno za ramiona i pokazując jak należy stawiać stópki.


- Veronica?


- Tu jesteśmy – odkrzyknęłam, słysząc głos blondyna z przedpokoju. – Choć Dom, przywitamy tatusia.


- Tat! – Synek wyciągnął rączki w kierunku Malfoya, a ten wziął go na ręce.


- Cześć, urwisie.


- No i co? Coś nowego?


- Póki co, niewiele. Mieszkanie spłonęło doszczętnie. Jak wracałem do domu, wpadłem też do Mungo. Mark dalej jest nieprzytomny, ale odkryli, że ma wstrząs mózgu. Musiał porządnie dostać w głowę. Przysięgam, że jak dorwę tego drania, to…


- Daniel, nie przy dziecku – skarciłam go lekko, choć sama dobrze wiedziałam, że mnie również ciężko byłoby się powstrzymać przed ukaraniem sprawcy.


- Przepraszam. Pójdę zaparzyć herbatę.


Ale w tym momencie usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie i oboje poszliśmy szybko sprawdzić, kto się dobija. Może to Alex albo Nadine z nowymi wieściami.


- Bienvenus! Miło was widzieć!


W drzwiach stał Jacques razem z jakąś piękną, długonogą blondynką, ściskając w ręce butelkę szampana. Doprawdy, nie mogli wybrać gorszego momentu.


- Droga Véronique, Daniel pozwólcie, że wam przedstawię – Claire.


- Dobry wieczór – odpowiedziała kobieta słodkim i lekko piskliwym głosikiem.


Dominick momentalnie się rozpłakał, dlatego szybko przejęłam synka od męża tuląc, go do siebie.


- Przepraszam, mały nie jest przyzwyczajony do obcych. Daniel, zaprowadź gości do salonu.


Szybko uciekłam z Domem do kuchni, gdzie udało mi się go w miarę szybko uspokoić ulubionym smoczkiem. Musiałam przyznać, że kolejne dziewczyny mojego francuskiego przyjaciela naprawdę robiły nie małe wrażenie. Ta cała Claire nie dość, że była śliczna, to niesamowicie zgrabna. Na dodatek Malfoy spojrzał na nią jakimś takim dziwnym wzrokiem. Jednak szybko odgoniłam te głupie myśli, bo blondyn wszedł do kuchni.


- Ale sobie moment wybrali.


- Przecież ich nie wyrzucimy. Otwórz to wino, które ostatnio kupiłeś, a ja postaram się szybko coś ugotować.


- Zabrać małego?


- Lepiej nie. Jeszcze się nie oswoił z nową przyjaciółką Jacquesa. Swoją drogą jak on tak będzie zmieniał dziewczyny, to Dom nigdy się nie przyzwyczai.


- Racja.


Zostałam sama w kuchni, grzebiąc po szafkach w poszukiwaniu czegoś wytworniejszego niż żółty ser. Całe szczęście mama zrobiła nam zakupy, więc mogłam chociaż przyrządzić sałatkę Cezar, a w tym czasie Dominick obgryzał marchewkę.


- Wiem, że przyszliśmy tacy niezapowiedziani, ale koniecznie chciałem, żebyś poznała Claire. To taka urocza dziewczyna.


- Jak one wszystkie – odgryzłam się, nie patrząc nawet na swojego gościa. – Szukasz czegoś?


- Twój mąż zapomniał otwieracza do wina.


- Jest tutaj – wskazałam na szufladę obok, której stałam.


Jacques podszedł bardzo blisko, ocierając się o moje ciało. Otworzył szufladę grzebiąc w niej w poszukiwaniu odpowiedniego narzędzia.


- Świetnie wyglądasz – wyszeptał mi do ucha. Na szyi pojawiła mi się gęsia skórka, przez co zesztywniałam momentalnie.


- Dziękuję, znalazłeś?


- Oczywiście - wyjął z szuflady, co potrzebował, pokazując mi triumfalnie. – Nie bądź taka wystraszona, jestem tu z kobietą.


Prychnęłam tylko, wpychając mu miskę oraz talerze w ręce. Sama wzięłam Doma i udaliśmy się do salonu, gdzie przy stole siedział Daniel i Claire. Gdy weszliśmy ich rozmowa momentalnie ustała, a kobieta cofnęła dłoń, którą trzymała na przedramieniu Malfoya. Zrobiłam wielkie oczy, ale postanowiłam porozmawiać z ukochanym na ten temat nieco później.


- Bon appétit! – powiedział niczym nie skrępowany Francuz i zabrał się za rozdzielanie sałatki.


Mnie jakoś kompletnie przeszła ochota na jedzenie, dlatego oddałam swój widelec Dominickowi, który bardzo chętnie dziabał nim warzywa.


- Jesteśmy tutaj – zaczął Jacques – bo chciałem, żebyście wiedzieli, że traktuję was jak przyjaciół, a przede wszystkim, żeby podzielić się z wami radosną nowiną. Bierzemy ślub. Oczywiście czujcie się zaproszeni.


Szczęka mało mi nie opadła do kolan. Trudno było mi uwierzyć, że mój przyjaciel, notoryczny podrywacz, chce się wreszcie ustatkować, na dodatek z kobieta, którą by się wydawało, ledwo zna. Mój mąż wykazał trochę więcej zrozumienia i pogratulował narzeczonym.


- Ty nic nie powiesz, Véronique?


- Ja… jestem w szoku, wszystkiego najlepszego.


- Ach, kochana, ludzie się zmieniają - Na dowód tego złapał swoją przyszłą żonę za rękę, całując siarczyście w usta. – Wiecie co, nie będziemy zabierać wam więcej czasu. Wpadliśmy tu tak bez zapowiedzi. Pewnie chcecie odpocząć po cały dniu. Widzimy się w pracy, Ver – puścił mi oko i pożegnał się z Danielem uściskiem dłoni.


Claire pomachała do nas ręką, udając się wraz z narzeczonym w kierunku wyjścia. Malfoy poszedł zamknąć za nimi drzwi. To wszystko było jakieś takie dziwne. Kiedy blondyn wrócił, wypił cały kieliszek szampana duszkiem. Spojrzałam na niego zdziwiona.


- Ich zdrowie – odparł, dolewając sobie alkoholu. Przyjrzałam mu się uważnie, policzki miał lekko zaczerwienione, a serce wyraźnie pracowało szybciej.


- Znasz ją prawda? Tylko nie zaprzeczaj! – uprzedziłam go, zanim zdążył pokręcić głową. – Kim jest ta Claire?


- Kiedyś pracowaliśmy razem. Była delegatką z francuskiego Ministerstwa Magii.


- I?


- I nic. Koniec historii.


- To dlatego jesteś na najlepszej drodze, żeby się urżnąć w trupa?


- Mamu! – zawołał Dominick, próbując mi przekazać, żebym nie warczała na jego tatę, ale mnie jakoś trudno było się powstrzymać, tym bardziej, że Daniel właśnie kończył osuszać butelkę.


- Oj, po co drążyć temat. Czy ja cię wypytywałem kiedykolwiek o twój romans z Lucjuszem?


- Miałeś z nią romans? – spytałam zdziwiona.


- Stare dzieje.


- To dlatego tak szeptaliście jak weszliśmy?


- Jakie szeptaliśmy? Rozmawialiśmy normalnie. Nie spodziewałem się, że jeszcze ją kiedyś spotkam.


- Jasne.


Wstałam od stołu, udając się na górę. Przygotowałam synkowi kąpiel pełną bąbelków i kolorowej piany, dzięki temu Dom uwielbiał się myć. W pokoju przebrałam w piżamkę, kładąc spać. Puściłam projektor, który odtwarzał różne fragmenty czarodziejskich bajek.


Sama wzięłam krótki prysznic, nie mając ochoty na nic innego poza spaniem. Swoje myśli skupiłam na Marku, który wciąż nie odzyskał przytomności. Miałam nadzieję, że Nadine zabrała Alex do siebie i nie pozwoliła być teraz samej.


Prawie zasypiałam, kiedy usłyszałam jak Daniel wchodzi do sypialni i kładzie się obok mnie, chuchając mi smrodem alkoholu prosto w nos.


- Nie bocz się.


- Złaź ze mnie. Jestem zmęczona.


- Ver…


- Powiedziałam.


- Daj spokój – poczułam jak jego ręka wchodzi pod moją koszulkę, gładząc brzuch, a druga opuszcza delikatnie majtki.


- Daniel, nie mam ochoty.


Ale on nawet nie zareagował, tylko wpił się w moją szyję, maltretując ją pocałunkami, podczas gdy dłoń zacisnęła się na mojej piersi. Jęknęłam, choć wcale nie z rozkoszy.


- Daniel!


Udało mi się wyswobodzić z tego objęć i odsunąć na odległość rąk. Mimo, iż w pokoju panował półmrok, widziałam, że mężczyzna ma obrażoną minę. Chciałam nawet coś powiedzieć, ale ten przekręcił się tylko na drugi bok, nakrywając pościelą. Westchnęłam i zrobiłam to samo. Naprawdę w pewnych momentach Malfoy zachowywał się jak rozwydrzone dziecko. Jednak byłam tak zmęczona, że nawet nie zdążyłam się porządnie rozgniewać, gdyż zasnęłam, śniąc o pokojach pełnych płomieni, w których rozbrzmiewał złowieszczy śmiech obcego mężczyzny. Rano obudziłam się zlana potem i z potwornym bólem głowy.






poniedziałek, 19 listopada 2012

nowa notka, nowy blog ;)

Musicie mi wybaczyć, ale od lipca tyle się działo i dzieje nadal, że nie jestem w stanie pisać regularnie notek. W dodatku, weny brak, ale myślę, że teraz z weną będzie chociaż lepiej, bo o częstotliwość moich notek wciąż trudno...





Siedziałam w fotelu z kubkiem gorącej herbaty, wpatrując się spokojnym wzrokiem na zachodzące za kamienicami słońce. 

Pierwszy tydzień po spotkaniu Severusa był trudny. Byłam w tak wielkim szoku, że nawet przed Markiem nie potrafiłam tego ukryć. Przepłakałam wiele nocy z powodu… no właśnie. Nie miałam nawet konkretnego powodu, by płakać. Przez całe spotkanie z mężczyzną byłam zestresowana i spięta, a gdy wróciłam z Markiem do naszego mieszkania, po prostu się rozpłakałam. Widziałam, że Mark czuje się niekomfortowo z tym wszystkim. Dobrze wiedział, ile Snape dla mnie znaczył, co robiłam, by wymazać go z pamięci, ale to była przeszłość. Definitywnie skończyłam z tym mężczyzną, chociaż dalej bolało mnie serce, gdy o nim myślałam, ale nie… nie kochałam go. Powiedziałam to sobie głośno pewnego ranka i poczułam ulgę. Poczułam się w końcu wolna od bruneta, raz na zawsze i to mnie uszczęśliwiało. 

Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona spojrzałam na zegar wiszący na ścianie, ale Mark nadal powinien być w pracy, więc to na pewno nie on. 

Wstałam niechętnie z fotela, odkładając kubek na stół i podeszłam do drzwi. W przejściu stał sam Lucjusz Malfoy. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, widząc go przed sobą, to była przestroga Snape’a. Nie czekając więc na nic, chciałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale ten w ostatniej chwili włożył nogę w szczelinę i wepchnął się do środka. 

- To tak się wita gości? – Spytał zniesmaczony. 

- Czego tu chcesz?! – Warknęłam. – Wyjdź stąd! 

- Alex, skąd ta agresja? Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. 

Prychnęłam głośno, stając w bezpiecznej odległości od blondyna. Modliłam się tylko, by Mark szybko wrócił, ale ostatnio dość często wracał po godzinach, więc nie miałam na co liczyć. 

- Nigdy nie byliśmy przyjaciółmi! – Syknęłam niebezpiecznie. – My tylko… 

- Całowaliśmy się, pieprzyliśmy i to naprawdę nieźle – przerwał mi, uśmiechając się bezczelnie. 

Zbladłam, przypominając sobie nasz cholerny pocałunek, który był najgorszym błędem, jaki mogłam popełnić w swoim pieprzonym życiu. 

- Czego chcesz? – Zapytałam wrednie. 

- Już ci mówiłem, kochana. Porozmawiać. 

- Nie ma mowy! – Próbowałam zamknąć mu drzwi przed nosem, ale mężczyzna wyciągnął szybko rękę i przytrzymał klamkę. 

- Jesteś pewna? Chcesz, żeby twój kochaś dowiedział się o nas? 

- Nie ma żadnych nas! Ty postradałeś zmysły! Nie mam zamiaru wpuszczać cię do mieszkania. Wynoś się! – Krzyknęłam i z całej siły pchnęłam drzwiami, aż pół domu zatrzęsło się nagle. Na szczęście, Lucjuszowi nie udało się wejść do środka. Były czasy, kiedy wpuściłabym go do domu bez względu na wszystko. Moja naiwność nie miała końca, ale odkąd jestem z Markiem, zaczęłam trzeźwo patrzeć na życie, a może to nieobecność Snape’a sprawiła, że klapki, które miałam na oczach, opadły? 

Przez kilka następnych dni, nie chciałam spotykać się z Ver ani z Nadine. Morrison, niemal, przy każdej nadarzającej się okazji, próbowała się skontaktować ze mną, ale na razie jeszcze nie miałam ochoty rozmawiać z nią o Snape’ie. Z kolei, Nadine próbowała wyciągnąć mnie na obiad, spacer, ale potrzebowałam czasu dla siebie, by przemyśleć to i owo. Za każdym razem, gdy Mruczka zjawiała się w progu mieszkania Marka, mężczyzna spławiał ją tak, jak mu poleciłam. 

Takim oto sposobem, dałam sobie dwa tygodnie spokoju. Po tym czasie wszystko wróciło do normy. Snape żył. Świetnie, śmierci mu nie życzyłam. Niech sobie żyje gdziekolwiek, byleby przestał mnie nachodzić czy próbował jakichkolwiek spotkań. Nie miałam ochoty go widzieć. Samolubny drań. Jak zwykle myślał o sobie, nie obchodziło go, co czułam, kiedy rzekomo zmarł. Palant. 

Przez ostatnie dwa tygodnie, miałam również wolne w pracy. Mark zaniósł Kingsley’owi moje lewe zwolnienie, dzięki któremu mogłam bezkarnie siedzieć w domu bez żadnych podejrzeń. 

Niestety, musiałam w końcu udać się do Ministerstwa. Planowaliśmy z Markiem długie i romantyczne wakacje (w końcu nadszedł lipiec), a do tego niezbędne nam były pieniądze, które musieliśmy w jakiś sposób zaoszczędzić, ale najpierw trzeba było je zarobić. 

Pierwszy roboczy poranek po „chorobie” zapowiadał się wyśmienicie. Słońce świeciło dziarsko na niebie, temperatura za oknem podskoczyła do 22 kresek. Zapowiadał się cudowny dzień, który zaraz po pracy, miałam spędzić z Markiem. 

- Wracaj szybko – mruknął Mark, stojąc w holu w samych bokserkach i żegnając się ze mną czule. Tego dnia, mężczyzna miał wolne od pracy. W końcu nadrabiał codziennie po godzinach, więc z czystym sumieniem mógł sobie poleniuchować. 

- Wrócę najszybciej jak się będzie dało – obiecałam mu, pocałowałam siarczyście, po czym chciałam wyjść, ale Mark przytrzymał mnie jeszcze na chwilę i pchnął na ścianę, wpijając się brutalnie w usta. 

- Już tęsknię – szepnął mi do ucha. Zaśmiałam się szczerze, odpychając od siebie mężczyznę. Puściłam mu perskie oczko i wyszłam szybko z mieszkania. Nie chciałam się przecież spóźnić pierwszego dnia po dłuższej nieobecności. 

W pracy nic się nie zmieniło, oprócz stosu papierkowej roboty, która czekała na mnie, na biurku. No tak, mogłam się przecież tego spodziewać, że będę miała spore zaległości do nadrobienia. 

Przywitałam się z Kingsley’em i rozpoczęłam swoją pracę, która około południa zaczęła mnie trochę nużyć. Z utęsknieniem wpatrywałam się we wskazówki zegara, oczekując przerwy obiadowej. Musiałam napić się kawy, bo mój mózg powoli przestawał funkcjonować. 

Postanowiłam wypełnić jeszcze jeden wniosek przed długo wyczekiwaną przerwą, ale nagle z daleka ujrzałam samego Lucjusza Malfoy’a, zmierzającego w moją stronę. 

- A tego, co znowu tu przywiało?! – Warknęłam do siebie, wbijając nos w papiery. Chwyciłam szybko długopis, skupiając się na swojej pracy, ale nie było mi dane cieszyć się tym przez dłuższą chwilę. 

- Witaj, Alex – odezwał się mężczyzna, poprawiając swoją wyjściową szatę. 

- Czego? – Syknęłam, podnosząc wzrok. 

- Tak się zwracasz do petentów? 

Petentów. Phi. Ja mu dam petenta, to odechce mu się wszystkiego! 

- Nie zgrywaj się. Masz jakąś sprawę? Jeżeli nie, to wynoś się. Nie mam ochoty na ciebie patrzeć. Ostatnio, dałam ci to chyba do zrozumienia, czyż nie? 

Lucjusz zacmokał zniesmaczony, po czym znowu zaczął prowadzić swoją gierkę, chcąc udać się ze mną do kawiarni na kawę. Jako, że wybiła już godzina mojej przerwy, chcąc, nie chcąc, udałam się z nim do kawiarni, która znajdowała się w Ministerstwie. Przecież tutaj nic mi nie mogło grozić. To już nie te czasy, kiedy całe Ministerstwo Magii opanowane było przez Śmierciożerców, Szmalcowników, a nawet Dementorów. Zatrzęsłam się lekko na wspomnienie stanu sprzed roku. 

Usiedliśmy w końcu przy jednym ze stolików, Malfoy zamówił dla nas po kawie, po czym zaczął mnie wypytywać o dziwne rzeczy, dotyczące Marka. Nie wiedziałam, o co chodziło mężczyźnie, ale zaniepokoiłam się. Lucjusz nigdy nie prowadził bezsensownej gadki. Zawsze była ona czymś podparta. 

Nagle, do stolika podbiegł zdyszany Harry, kładąc dłoń na moim ramieniu. 

- Alex… - sapnął. – Twoje mieszkanie… 

Wyprostowałam się niczym struna, marszcząc mocno brwi. 

- Co z nim? – Zapytałam, spoglądając na Lucjusza, ale ten zachował kamienny wyraz twarzy. 

- Wybuchł w nim pożar! Musisz tam natychmiast iść! 

- Co?! – Pisnęłam, wstając gwałtownie, aż rozlałam na siebie kawę, którą nie przejęłam się zbytnio. – A co z Markiem?! Miał zostać dziś w domu… 

Harry nie odpowiedział, tylko chwycił mnie mocno za rękę i pociągnął za sobą. Nawet nie miałam czasu, by przyjrzeć się twarzy Malfoy’a. Pognałam więc za swoim byłym uczniem i teleportowałam się wraz z nim przed kamienicę, w której mieszkałam razem z Markiem. 

Już z daleka mogłam ujrzeć kłęby dymu, wydobywające się z okna na naszym piętrze. Przeszły mnie ciarki, a w duchu modliłam się, by mój mężczyzna był cały i zdrowy. 

Przy bramie stał tłum gapiów, policja i straż pożarna. Większość strażaków była umorusana popiołem i spocona. Podeszłam więc do nich pospiesznie, pytając o Marka. Ci tylko spojrzeli po sobie niepewnie, co dało mi do zrozumienia, że nie jest tak jak być powinno. 

Nagle podszedł do mnie jeden z policjantów i kazał się odsunąć. Nie miał przy sobie różdżki, a ubrany był w mugolski mundur. 

- Proszę się odsunąć, trwa akcja ratunkowa – powiedział służbowym tonem, zagradzając mi drogę. – Nikt nie może wejść do środka, grozi zawaleniem. 

- Ale ja tam mieszkam! – Pisnęłam w panice. – W mieszkaniu, które się pali… 

Mężczyzna zmarszczył brwi i mruknął coś na ucho swojemu koledze. 

- Proszę tu chwilę poczekać – dodał do mnie i odszedł. 

Nie wiedziałam, co robić. Przestępowałam z jednej nogi na drugą, spoglądając co jakiś czas w stronę naszego mieszkania. 

- Nie martw się, Alex – powiedział Harry, podchodząc do mnie. Przez ten niepokój zupełnie o nim zapomniałam, ale cieszyłam się, że jest przy mnie ktoś, kogo znam. Szkoda tylko, że z Mruczką przestałam utrzymywać kontakt, ale była to wyłącznie moja wina. Tak samo z Veronicą, chociaż do kobiety miałam żal, że nie powiedziała mi o Snape’ie. Pozostał mi tylko Mark, z którym nie wiedziałam, co się dzieje. 

- Nie chcą mi powiedzieć, co z Markiem – załkałam, patrząc ze strachem na chłopaka. 

- Zwołałem nasze służby. Oni dokładniej zbadają tą sprawę. 

- Jaką sprawę? Coś podejrzewasz? 

- To nic pewnego, więc nie będę o tym, na razie, wspominał, Alex. Teraz, najważniejsze, by Mark był cały i zdrowy. Na pewno przebywał w mieszkaniu? 

- Tak, ale… na pewno nic mu nie jest. Przecież nie siedziałby w mieszkaniu, które się pali, prawda? 

- Tak, Alex. Na pewno. 

Po kilkunastu minutach, gdy naprawdę zaczynałam tracić cierpliwość, z kamienicy wyszło w pośpiechu kilkoro strażaków, niosąc na noszach jakąś osobę. Chwilę później pojawiła się karetka i dopiero wtedy skojarzyłam, kim był poszkodowany, którego nie sposób było rozpoznać, gdyż miał okropne, czarne rany na ciele i twarzy. 

- MARK! – Wrzasnęłam z płaczem, rzucając się na ratowników medycznych. – O boże, Mark!!! MARK! Nie… Gdzie go wieziecie?! 

- Do Munga – odparł jeden z lekarzy, spoglądając na mnie uważnie, po czym wpakował nosze z moim mężczyzną do karetki i odjechał z resztą na sygnale. Gdy pojazd zniknął za rogiem, dźwięk syreny ucichł. Wiedziałam, że samochód został teleportowany pod sam szpital. 

- Alex, to na pewno nie on. – Harry próbował mnie jakoś pocieszyć, ale sam nie wiedział w to, co mówi. 

- To był Mark – rozpłakałam się, przytulając do mężczyzny. – To był on… Ja muszę do niego… proszę cię… 

- Dobrze, Alex. Chcesz, bym zawiadomił twoje przyjaciółki? 

- Nie. Teraz… do niego. Muszę wiedzieć, co z nim! 

Okularnik kiwnął głową na znak, że rozumie. 

Teleportowaliśmy się do szpitala, który był pełen ludzi. Na każdym oddziale lekarze mieli urwanie głowy. Najwyraźniej, gdzieś w pobliżu musiał być jakiś wypadek, gdyż wciąż dowożono pacjentów w ciężkich przypadkach. 

Nie miałam siły na użeranie się z recepcjonistką, dlatego to Harry postanowił wypytać ją o Marka. Ja w tym czasie usiadłam w korytarzu na krześle, miażdżąc ze zdenerwowania palce. Cały czas powtarzałam sobie, że wszystko będzie dobrze, że Mark z tego wyjdzie, że to nic takiego, ale widziałam jego stan i nie mogłam się oszukiwać. 

- Mark jest właśnie operowany – oznajmił Potter, podchodząc do mnie ze spuszczoną głową. 

Na dźwięk tych słów, wstałam gwałtownie, czując jak cała krew odpływa mi z twarzy. 

- Ma rozległe oparzenia. Przykro mi. 

- Muszę go zobaczyć! 

- Alex, nie wejdziesz na blok operacyjny! 

- Ale ja muszę! To mój narzeczony! 

Zaczęłam panikować. Przed oczami ujrzałam czarne mroczki, w głowie zaczęło mi szumieć. Nie mogłam sobie pozwolić na kolejną stratę osoby, którą kochałam całym sercem. Tego już bym nie zniosła. Mark był dla mnie wszystkim. Dzięki niemu udało mi się wyjść z depresji po Snape’ie. To on pokazał mi, że da się żyć pełnią życia po stracie ukochanej osoby, ale nie dwa razy pod rząd… Co to, to nie… 

- Usiądź – poprosił Harry, zmuszając mnie, bym ponownie zajęła miejsce. – Poproszę lekarza, by dał ci coś na uspokojenie. To ci pomoże. 

- Nie chcę. Chcę Marka – jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi. 

- Musisz uzbroić się w cierpliwość. Z Markiem będzie wszystko dobrze. Poczekaj tu, zawołam lekarza. 

Kiwnęłam głową, chociaż nie miałam pojęcia, co też Harry mi przekazał. Siedziałam jak na szpilkach ze łzami na policzkach, wpatrując się z uporem na ścienny zegar, na którym czas płynął cholernie powoli. Nigdy w życiu tak się nie wlókł jak dzisiaj. Ile już mogło upłynąć od operacji mojego mężczyzny? Godzina? A może dwie… ? Tak bardzo chciałam go przytulić. Być przy nim w tych ciężkich chwilach. 

Nie, nie mogłam tak siedzieć! Chciałam być blisko niego, nawet, jeżeli miała nas dzielić gruba ściana, ale musiałam chociaż znajdować się na tym samym piętrze, na którym przebywał Mark. 

Podeszłam więc do recepcjonistki, gdy nagle z jednej, z sal wyjechało łóżko, na którym leżał Mark. Obok niego szło kilkoro lekarzy. Jeden regulował kroplówkę mężczyzny, drugi zapisywał coś w notatniku, a jeszcze inny instruował pielęgniarkę, co ma podawać mężczyźnie w ciągu najbliższej doby. 

- Mark! – Krzyknęłam, podbiegając do łóżka. Chwyciłam dłoń narzeczonego, która była cała zabandażowana (jak i większość ciała) i przyłożyłam do policzka. – Przepraszam, co z nim? 

- A pani jest? – Zapytał jeden z lekarzy. 

- Narzeczoną. Proszę mi powiedzieć, co z nim? – Jęknęłam. 

Mężczyzna, poprosił mnie na bok, tłumacząc po kolei przypadek Marka. Jak się okazało, większa część ciała Aurora uległa poparzeniu. Na szczęście, nie nastąpiło do uszkodzenia tkanek, ale przez kilka dni Mark miał pozostać w śpiączce farmakologicznej, a pierwsza doba po operacji miała być tą decydującą. 

- Wyjdzie z tego, prawda? – Spytałam, chwytając lekarza za rękę. 

- Wszystko zależy od niego samego, ale proszę się nie martwić na zapas. 

- Chciałabym go teraz zobaczyć – poprosiłam. 

- Niestety, to nie będzie możliwe. Pani narzeczony znajduje się na oddziale intensywnej terapii, zabronione są jakiekolwiek wyżyty. 

- Ale… 

- Proszę mnie zrozumieć. To dla jego dobra. Jutro będzie mogła go pani odwiedzić. Jeżeli by się coś działo, to damy pani znać, ale trzeba być dobrej myśli, a teraz przepraszam, ale pacjenci na mnie czekają. 

Gdy mężczyzna odszedł, nie wiedziałam, co ze sobą począć. Miałam ochotę upaść na ziemię, bić pięściami w podłogę i płakać jak małe dziecko. Dlaczego wszystkie nieszczęścia przytrafiały się, akurat, mnie?! Czułam się zdruzgotana i opuszczona przez wszystkich. Chciałam wyżalić się Nadine, ale była zbyt późna godzina, by wpraszać się przyjaciółce na głowę. Poza tym, jakby to wyglądało? Nie odzywałam się do niej przez tak długi okres czasu, a tu nagle pojawiam się w drzwiach? W dodatku, z problemem. 

Usiadłam ponownie na krześle, przypominając sobie dzisiejszy poranek. Wszystko było takie idealne. Nie mogliśmy się doczekać wspólnie spędzonego wieczoru, mieliśmy plany na najbliższe miesiące, a tu nagle.. wszystko w przeciągu kilku godzin rozpadło się na drobne kawałeczki. 

Nagle zrobiło mi się okropnie gorąco. Postanowiłam więc wyjść się przewietrzyć przed szpital i kupić sobie, przynajmniej, dwie paczki fajek. Musiałam uspokoić się, a nikotyna w tym przypadku była zbawienna. 

Wychodząc przed budynek, usłyszałam znajome piski. Obróciłam więc głowę nieco w bok, zauważając Mruczkę wraz z Veronicą. Wyglądały na bardzo zdenerwowane. W dodatku, obie wlokły jakiegoś człowieka w stronę wejścia do placówki. Przystanęłam na moment zdezorientowana, aż w końcu postanowiłam do nich podejść i przy okazji, powiadomić je, co stało się Markowi. 

- Co się stało? – Spytałam, zaskakując je, gdyż na dźwięk mojego głosu, zarówno Nadine, jak i Ver, podskoczyły lekko, o mało, nie wypuszczając mężczyzny z objęć. 

- Co ty tu robisz?! – Pisnęła Nadine, wodząc wzrokiem na boki. 

Zmarszczyłam brwi, przyglądając się uważniej postaci, którą trzymały. 

- RANY BOSKIE! – Wrzasnęłam, odskakując. – Czy to… CO?! 

- Nie teraz! – Syknęła Ver. – On potrzebuje pomocy… NATYCHMIASTOWEJ! – Zaznaczyła i pociągła Nadine za sobą. 

Kobiety weszły do szpitala i udały się do recepcji, zmuszając wszystkich wkoło do pomocy. Ja w tym czasie nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, a raczej, kogo… Ledwo udało mi się otrząsnąć z szoku, jaki przeżyłam, gdy dowiedziałam się, że Snape żyje, a teraz… znowu muszę przez to przechodzić, w dodatku, Ver i Mruczka były w to zamieszane po same uszy! 

Miałam ochotę odejść, iść po te cholerne fajki, ale jakaś siła zmusiła mnie, bym pobiegła za nimi. 

- Wyjaśnijcie mi to! – Wrzasnęłam na korytarzu, zapełnionym od ludzi. – Żądam wyjaśnień! Dlaczego on… - Spojrzałam na zmasakrowanego Severusa, który nie wyglądał nawet w połowie dobrze. – Co mu jest? 

Mruczka, jakby, obawiając się mojego krzyku, skuliła się nieco w sobie, po czym odsunęła rękaw koszuli, pokazując mi lewą dłoń mężczyzny, którą już raz zdążyłam zauważyć. Teraz wyglądała milion razy gorzej, co myślałam, że nie może być możliwe. 

- Mój boże… - szepnęłam, zakrywając usta dłonią. – Co to? 

- Jad Nagini go tak załatwił. 

- Co? Ale… 

- Pomóż mi. Jest ciężki. Nie utrzymam go sama – jęknęła Mruczka, próbując posadzić słabego, niekontaktującego, mężczyznę na krześle. 

Nie miałam ochoty dotykać Snape’a, ale teraz chodziło o jego życie, więc chwyciłam bruneta mocno w pasie i posadziłam. 

- Wamp, skąd wiedziałaś, że my tu będziemy? – Spytała nagle Nadine. – Ja sama nie wiedziałam, że to wszystko się tak potoczy i naprawdę nie wiedziałam, że Snape żyje! Przyszłam tylko do Ver i nagle on wpadł do jej domu na wpół żywy. 

- To chyba teraz nie ma znaczenia – mruknęłam. – Ważne, by żył. 

Przyjrzałam się uważnie twarzy Severusa. Od naszego ostatniego spotkania jeszcze bardziej ją wychudziło i przypuszczałam, że nikt z tutejszych lekarzy, pielęgniarek, sanitariuszy, nie byłby w stanie go rozpoznać. Miałam ochotę odgarnąć mu włosy z bladej twarzy, ale w porę się powstrzymałam. Poza tym, musiałam myśleć o Marku, który walczył w tej chwili o życie. 

- Zaraz się nim zajmą! – Oznajmiła nagle Ver, podchodząc do nas. – Musiałam jej wmówić, że zgarnęłyśmy go z ulicy i nie miał przy sobie dokumentów. Alex, co ty tu robisz? 

- O to samo ją zapytałam, ale nie odpowiedziała – wtrąciła Nadine, spojrzawszy na mnie. 

Westchnęłam głęboko, przenosząc wzrok ze Snape’a na przyjaciółki. 

- Mark tu jest. Walczy o życie… 



I nie tylko on…