sobota, 27 czerwca 2020

97. Nie zginiemy tutaj!

Gdy Dumbledore, Snape i McGonagall zniknęli w Wielkiej Sali, a ja pokłóciłam się z Alex, usiadłam pod ścianą na korytarzu, próbując trochę się uspokoić. Serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a moje ciało trzęsło się z nerwów. Ta armia przed szkołą wyglądała naprawdę przerażająco. Dumbledore powiedział, że mamy się nie martwić i że spróbują to wyjaśnić. Wiedziałam, że dyrektor jest potężnym i wpływowym czarodziejem, więc była spora szansa, że faktycznie coś wskóra. O ile będą chcieli go słuchać… Zżerała mnie niepewność. Nie pomagał mi też fakt, że Alex postanowiła odwalać. Zawsze miała jakieś „ale” do profesora Moody’ego, jakby tylko szukała powodu, żeby się na niego złościć. Tym razem może i przekroczył pewną granicę, ale i tak uważałam, że przyjaciółka przesadzała. Przecież Szalonooki nie skrzywdził jej z dziką premedytacją, a jedynie ukarał, by dać jej pamiętną nauczkę. Być może było mi to łatwiej zaakceptować, bo na naszych zajęciach często pokazywał tę swoją bezwzględną twarz. Wiedziałam, że robi to dla większego dobra i że zawsze trwa to tylko jakiś czas. Nie był przecież taki. Tak sądziłam. Teraz byłam w impasie. Z jednej strony chciałam pójść za przyjaciółką, ale z drugiej… uznałam, że może jeśli posiedzi trochę sama, zrozumie swój błąd? I tak nie chciała mnie słuchać, a cokolwiek mówiłam, odbijało się od niej jak od ściany. Jeśli ochłonie, łatwiej jej będzie zaakceptować to, co się stało.


Nie byłam pewna ile tak siedziałam, próbując przekonać samą siebie. W Wielkiej Sali nadal trwało spotkanie z nauczycielami. Kiedy drzwi się otworzyły, przypomniałam sobie, co powiedziała Alex. „Powiedz Lucjanowi”. Trzeba było go uprzedzić, że zaraz go przesłuchają. Wplątanie w to chłopaka niezbyt mi się podobało. Oczywiście znowu było coś z mojej winy. Z nerwów powiedziałam za dużo, a przecież dyrektor i tak powinien znać opis podejrzanych z listu od Syriusza. Miałam nadzieję, że cała ta sytuacja skończy się co najwyżej szlabanem dla Lucjana. Podniosłam się i opierając ręką o ścianę, patrzyłam jak z sali kolejno wytaczają się uczniowie. Ci młodsi byli przerażeni, zaś starsi albo zaskoczeni, albo mieli obojętne miny. Wśród uczniów zauważyłam Pansy i Draco. Ona była wkurzona – zapewne „delegacja” centaurów popsuła im plany na popołudnie. Draco wydawał się raczej obojętny. Gdy mnie mijali, Malfoy dał dziewczynie znak, żeby szła dalej, a sam przystanął obok mnie z dłońmi wsuniętymi w kieszenie swoich czarnych spodni. Obciął mnie wzrokiem od góry do dołu. Szybko przetarłam oczy, ale było już za późno na ukrycie tego, że płakałam.


- A więc Ty i Lamberd macie z tym coś wspólnego? – zapytał bez ogródek.


- Nie wiem o czym mówisz – udawałam głupią, jednocześnie próbując wypatrzyć głowę Lucjana.


- Dobrze wiesz o czym mówię, Amber – w głosie ślizgona słychać było kpinę. – Bez powodu by się z wami nie naradzali poza wzrokiem reszty.


Niepewnie spojrzałam mu prosto w oczy. Draco zmrużył swoje, a potem od razu, pewny siebie uniósł jeden z kącików ust. Z jakiegoś powodu uznałam, że był przy tym trochę przerażający.


- Widziałyście go? – zapytał po chwili.


Zamrugałam. Mogłam go niby okłamać, ale przecież i tak się domyślił. Ledwo zauważalnie skinęłam głową.


- Wyglądał strasznie? – dopytywał Draco. Wyglądał na zaciekawionego. Nie wiedziałam, czy chciał tych informacji dla siebie, czy dlatego, że chciał napisać o wszystkim ojcu. – Dumbledore nie chciał powiedzieć żadnych szczegółów, poza tym, że ktoś go zabił.


- Wyglądał tak strasznie, że nie chce nawet o tym myśleć – wydusiłam w końcu. - Przepraszam - zbyłam go.


Odepchnęłam się od ściany, wyminęłam Malfoya i weszłam do Wielkiej Sali. Było tam praktycznie pusto. Niestety na ostrzeżenie Lucjana było już za późno. Chłopak był w szponach profesora Snape’a. Mężczyzna najpierw go o coś zapytał, a gdy dostał standardową odpowiedź-wymówkę okraszoną luzackim uśmieszkiem, złapał Lucjana za kołnierz i siłą zaciągnął do bocznych drzwi. Zaczęłam mu współczuć. Na szczęście Dumbledore ruszył zaraz za nimi. W tym czasie reszta nauczycieli żywo dyskutowała przy stole. Czułam się obserwowana przez oko profesora Moody’ego. Chcąc choć raz posłuchać polecenia nauczycieli, zwróciłam na pięcie i ruszyłam w stronę wieży gryffindoru. Nie zdążyłam nawet dojść do schodów, a usłyszałam za sobą znajomy dźwięk laski. Przetarłam oczy i pozwoliłam, by profesor Moody dogonił mnie. Jego duża dłoń spoczęła na moim barku.


- Klaro… - mężczyzna brzmiał dość poważnie. Lekko zacisnął palce. – Pójdziesz ze mną do gabinetu. Zrobimy nasze zaległe zajęcia.


- Dobrze, ale… Nie musi profesor iść pomóc dyrektorowi? – zapytałam, patrząc na niego niepewnie.


- Widocznie tym razem nie będę im potrzebny – Szalonooki rozłożył ręce.


Mężczyzna chciał zabrzmieć beztrosko, ale jakoś nie mogłam się pozbyć wrażenia, że nie był z tego powodu zadowolony. Kiwnęłam głową. Nauczyciel ruszył przodem. Patrząc na jego plecy, zastanawiałam się, czy wszystko mu powiedzieli, czy robią z tego jedną wielką tajemnicę. Do tej pory grał pierwsze skrzypce, pomagając dyrektorowi we wszystkim. Poprzednim razem to on załagodził sprawę centaurów. Odsuwanie go teraz od tego wydało mi się podłe, tak samo jak zamknięcie mu drzwi przed nosem. Cały czas wypominałam sobie w myślach, że z własnej głupoty nie powiedziałam mu o sprawie już podczas szlabanu. Stres teraz tak mnie zżerał, że nie mogłam wytrzymać. Postanowiłam, że bez względu na to co postanowili inni nauczyciele, ja jednak o wszystkim mu opowiem, żeby nie czuł się odsunięty. Alex i tak była na mnie wkurzona, a ja byłam pewna, że Moody nie oskarżyłby jej o czarnoksięstwo ani morderstwo. Widział dzisiaj nasze miny i znał nas na tyle, że mógł za nas poręczyć. Ja tak samo poręczyłabym za niego. Kiedy więc profesor wpuścił mnie do gabinetu, a ja przeszłam przez drzwi, od razu postanowiłam wszystko wyśpiewać.


- Profesorze, przepraszam, że o niczym nie wspomniałyśmy na szlabanie… -zaczęłam z siebie wyrzucać słowotok. - Sam profesor mówił, że nie mogę wszystkiego wypaplywać, a poza tym myślałam, że nikt się nawet nie dowie, że byłyśmy blisko… ale jak się okazało, że oni jednak…


Moody już przechodząc przez próg, wyciągnął z kieszeni płaszcza różdżkę. Od razu zatrzasnął za sobą drzwi, wyciszył je i zamknął zaklęciem. Gdy się obróciłam, zauważyłam, że mężczyzna celuje różdżką we mnie. Nie wyglądał na zainteresowanego tym, co miałam mu do powiedzenia. Przypominał raczej drapieżnika polującego na swoją ofiarę. Momentalnie przerwałam swój wywód.


- Profesorze…? – zdziwiłam się.


- Mówiłem, że zrobimy zaległe zajęcia, prawda? – Szalonooki patrzył mi prosto w oczy. - Wyciągaj różdżkę Klaro.


Byłam zdezorientowana. Wciąż przejęta sytuacją z centaurami, sięgnęłam drżącą dłonią po różdżkę. Moody dał mi znak, bym przyszykowała się do ataku. Gdy tylko wystawiłam broń przed siebie, profesor wybił mi ją czarem z ręki. Drgnęłam.


- Wypadłaś z wprawy? – zapytał z przekąsem i potarł swój podbródek. – Podnieś ją.


- Przepraszam… - szepnęłam i rzuciłam się w stronę różdżki. Podniosłam ją. – Profesorze, nie wiem czemu Dumbledore nie chce pańskiej pomocy, ale moim zdaniem…


- Expelliarmus! – Moody przerwał mi.


Różdżka znowu wyskoczyła mi z ręki. Tym razem wpadła za biurko. Byłam tak roztrzęsiona, że nie potrafiłam nawet zareagować na czas! W moich oczach pojawiły się łzy. Musiałam wziąć się w garść. Zacisnęłam usta w wąską linię i szybko ruszyłam za biurko. Moody powoli okrążał mebel z drugiej strony, cały czas we mnie mierząc. Minę miał zaciętą. Nie wychodził z roli. Naprawdę chciałam z nim wszystko wyjaśnić. Czułam, że dzięki temu będzie mi lżej. Miałam jednak wrażenie, że wcale mnie nie słuchał.


- Ostatnio to Pan naprawił całą sytuację. Tym razem na pewno też by się profesorowi udało… - mówiłam, pociągając nosem. – Wiem, że nie powinnyśmy z nimi igrać, ale nie miałyśmy pojęcia na co natrafimy…


- Skup się! – upomniał mnie.


Spuściłam głowę. Wymacując różdżkę pod biurkiem, zauważyłam, że profesor ma tam ładny stosik starych, czarnomagicznych ksiąg. W sumie nie było to nic dziwnego, był przecież nauczycielem od Obrony Przed Czarną Magią. Zupełnie się tym nie przejęłam. Kiedy w końcu – znów nieprzygotowana - wychyliłam się zza blatu, Szalonooki uderzył we mnie czarem tak mocno, że odrzuciło mnie do tyłu. Boleśnie uderzyłam plecami w ścianę, a różdżka znowu wypadła mi z ręki. Jęknęłam.


- Znowu źle! – warknął profesor i niespokojnie przeszedł się po gabinecie.


- Przepraszam… - szepnęłam, a po moich policzkach polały się łzy. Ukryłam twarz w dłoniach.


- Źle, źle, tragicznie! – mamrotał niezadowolony.


- To chyba zły moment na trening… - powiedziałam, a mój głos się łamał. - I tak nie mogę się skupić. Ciągle myślę o tym, że nas podejrzewają i że coś nam się stanie… Że oni nas dopadną… i…


Moody westchnął, cisnął laską na bok, schował różdżkę i podszedł do mnie w kilku stanowczych krokach. Złapał za moje nadgarstki i zaraz po tym jak odciągnął mi je od twarzy, przycisnął je do ściany po obu stronach mojej głowy. Mężczyzna wpatrzył się we mnie. Był śmiertelnie poważny, ale też i przerażająco spokojny.


- Co Ci mówiłem, ptaszyno? – zapytał.


- Stała czujność?...


- To też. Ale co jeszcze – pochylił się tak, że jego twarz praktycznie znalazła się tuż przed moją. Z tej pozycji jego mechaniczne oko wydawało się jeszcze bardziej przewiercać mnie na wylot.


- Że… - zaczęłam sobie przypominać wszystkie lekcje. Było tego sporo, ale o co mogło mu chodzić? Po chwili namysłu wpadłam na to.- Że muszę być gotowa walczyć w każdych warunkach?... Że będą chcieli wykorzystać moją słabość?


- Dokładnie tak ptaszyno – szepnął Moody i powoli oblizał się. – A Ty co właśnie robisz? Poddajesz się walkowerem. Nawet nie próbujesz walczyć!


Profesor miał rację. Poddałam się. Zawsze chciałam za wszelką cenę udowodnić, że się nadaję na aurorkę, ale tak naprawdę, byłam w tym beznadziejna. Sytuacja z tym morderstwem była naprawdę przerażająca i tylko kolejny raz udowodniłam, że sobie nie radzę. To, że profesor mnie w tym uświadomił, powinno dodać mi motywacji. W końcu rozpoznałam swój problem. Byłam jednak tak wystraszona i załamana oskarżeniem o morderstwo, szlabanem z użyciem czarnej magii, widokiem z rana i kłótnią z Alex, że naprawdę w tej chwili było dla mnie teraz tego za dużo.


- Ja… Widocznie nadal nie jestem gotowa – powiedziałam, smutnym głosem. – Może to jednak nie dla mnie…


Moody nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zmarszczył brwi. Trochę niepewnie puścił moje nadgarstki, a ja się skuliłam. Coś we mnie pękło. Jakaś bariera.


- Może powinnam przyznać wam wszystkim rację i sobie odpuścić… - mówiłam, rozpłakując się. Łzy pociekły mi ciurkiem. Sama ledwo rozumiałam wyrzucane z siebie słowa. - Ja nie wiem jak można walczyć z czymś takim… z czymś tak złym… chciałam czynić dobro, ale ten biedny centaur… profesorze… przecież jemu… na Merlina… nawet nie wiedziałam, że takie zaklęcia istnieją…


Od płaczu rozbolała mnie głowa. Wypowiadanie na głos tego, czego się bałam, wcale jednak nie pomogło. Konsekwencje czekały tuż przed murami szkoły. Bałam się jak cholera. Byłam słaba i okazałam tą słabość. Wbrew oczekiwaniom. Czułam z tego powodu wstyd. Chciałam, by profesor widział mnie inaczej, ale te wszystkie wątpliwości też były częścią mnie. Nie wiem czy to przez mój nagły wybuch czy przez co, ale miałam wrażenie, że Moody patrzy na mnie tak, jakby w ogóle mnie nie poznawał. Wyobraziłam sobie od razu, że musi się brzydzić moją słabością. Gonitwa destrukcyjnych myśli jedynie się nawarstwiała, ale nie umiałam przestać.


- Już raz porwali nas śmierciożercy… a co jeśli… co… jeśli oni… wrócą… A co jeśli zrobią nam to… to co w tej książce… było… profesorze…


Mężczyzna objął mnie nagle, mocno przytulając do swojej piersi. W jego silnych ramionach poczułam się tak, jakby mogły mnie obronić przed całym złem tego świata. Nie chciałam ich opuszczać. Wciąż płacząc, wtuliłam twarz w jego białą koszulę, a on pogładził mnie po plecach. Jego twarz pozostawała jednak napięta, a zdrowe oko patrzyło natarczywie w ścianę. Cisza trwała niezręcznie długo. Powoli się uspokajałam. W końcu profesor odezwał się jako pierwszy.


- Za pierwszym razem też byłem przerażony.


- Ale.. jak to? Profesor?... – zdziwiona podniosłam na niego wzrok. Moje oczy były całe czerwone.


- Później poczułem zaciekawienie – kontynuował. – I w stosunku do tego, co te czary potrafią, jak i do tego jak zostają wykonane. Widziałaś tamten przypadek. Nie sądzisz, że ten kto to zrobił, ma prawdziwy talent? – nauczyciel spojrzał na mnie czujnie.


- Talent? - bezwiednie zacisnęłam palce na jego koszuli. - Jak profesor może w ogóle tak to nazywać…


Twarz Moody’ego drgnęła. Mężczyzna przejechał koniuszkiem języka po zębach i przez chwilę ważył w głowie słowa.


- Wiem, nie brzmi to szczególnie ładnie, ale każdy rodzaj magii można opanować do perfekcji. Również czarną magię. – Profesor starł kciukiem moje łzy, a potem odsunął mnie lekko od siebie. Sięgnął za pazuchę po swoją buteleczkę, z której się napił. Odchrząknął. – Podchodzisz do tego zbyt krytycznie. Teraz możesz uważać te czary za obrzydliwe, ale prędzej czy później, musisz je poznać. Tak się złożyło, że jednak prędzej.


- Ale ja nie chcę ich używać! – powiedziałam od razu.


- Nie mówię o używaniu, ale jeśli nie rozpoznasz czarów, jak je odwrócisz? A może zamierzasz zostawić rannego w cierpieniu i wcale mu nie pomagać, hm?


- Nie. Oczywiście, że nie – potrząsnęłam głową i zacisnęłam dłonie w pięści.


- No więc właśnie – Moody uśmiechnął się triumfalnie. Językiem zwilżył wargi. Przyglądał się mojemu ciału. – Najlepiej byłoby je przećwiczyć. Chociaż część… Byłabyś w razie czego gotowa na ich skutki… ale w sumie jeśli opanujesz do perfekcji refleks, też będziesz gotowa.


- Zdecydowanie wole refleks – odpowiedziałam od razu i zaraz potem spuściłam głowę. Było mi lepiej, ale wciąż czułam niepokój i niepewność, dlatego dodałam: – O ile w ogóle ma to jeszcze sens…


Moody pokręcił głową. Napił się raz jeszcze i wymachując buteleczką, mówił:


- Na samym początku roku zgłosiłaś się do mnie, bo miałaś cel. Chyba nie chciałaś mi się tylko przypodobać, dlatego, że jestem sławny? Hm? – mrugnął do mnie. – Bo w to, że oczarowałem Cię swoją pobliźnioną facjatą to na pewno nie uwierzę.


- Ja…


Patrzyłam chwilę na niego, a potem moja twarz zalała się rumieńcem. Wspomniałam nasze pierwsze zajęcia. Ekscytację jaka mi towarzyszyła na samą myśl o tym, że go spotkam. Szacunek jakim darzyłam i jakim nadal darzę. Jego sława była o tyle istotna, że dzięki niej łatwiej było mi uwierzyć w jego metody. Nie była jednak powodem dla którego chciałam to robić. Chciałam nie być słaba i bezradna, chciałam móc bronić innych, chciałam móc działać. Nie być zdana na łaskę ojca nieudacznika. Nie być niewolnikiem jego długów. Nie skończyć jak matka – zakochana, ale nieszczęśliwie. Przede wszystkim chciałam żyć.


- Ma profesor rację, miałam cel. Nadal go mam – przyznałam w końcu. – Pańska sława jest pomocna, a pański wygląd… - wzięłam głęboki wdech, nie do końca wiedząc jak to powiedzieć. – Jakoś nie potrafiłabym sobie wyobrazić profesora inaczej. Nie był profesor przyczyną mojej decyzji, ale i tak czuję, że jest Pan dla mnie niezbędny.


- Czyli jednak Cie oczarowałem? – zażartował.


Uśmiechnęłam się do niego lekko. Profesor odprowadził mnie do kanapy i posadził mnie na niej. Sam zasiadł w fotelu naprzeciwko mnie, uprzednio go przysuwając. Wyciągnął buteleczkę i napił się, nie spuszczając ze mnie oczu.


- Zatem postanowione. Nie rzucasz marzeń – rzucił stanowczo, jakby decyzja była już podjęta. - To teraz posłuchaj, Klaro. Wspomniałem o talencie jeszcze z jednego względu… - profesor położył dłoń na moim udzie. - Boisz się, że oskarżą was o zbrodnię, ale moim zdaniem, nie mają podstaw. Wezwali mnie na miejsce, bo potrzebowali eksperta od czarnej magii, prawda? To są poufne informacje, więc mówię ci je w tajemnicy, dobrze?


Kiwnęłam głową i przechyliłam się w jego stronę. Słuchałam uważnie.


- Już przed zbadaniem ciała zauważyłem, że sprawców musiało być dwóch – oczy Moody’ego zaświeciły się tak, jakby… rozpierała go duma? - Jeden dopiero się uczył, jego czary nie były idealne ani precyzyjne. Za to druga osoba musiała znać się na rzeczy.


- Mistrz i uczeń… - szepnęłam.


- No na przykład. Wątpię zaś, żebyś Ty była mistrzem dla Alex, albo odwrotnie. To nie wy. Wiem to ja, wie to dyrektor. Mam nadzieję, że zrozumieją to tez centaury – Moody podsunął dłoń nieco wyżej i niby dla dodania otuchy ścisnął moje udo. – Po śladach zauważyłem, że ta druga osoba musiała trzymać rękę na pulsie. Gdyby nie ta osoba, centaur zginąłby szybko, przez nieudolność pierwszego tumana.


- Czyli… czyli ktoś na nim ćwiczył, tak? – zapytałam i zerknęłam na jego dłoń.


- Najprawdopodobniej – profesor zauważył moje spojrzenie. Odchrząknął i cofnął rękę. – Nie wiem, czemu zrobili to tak blisko szkoły, ani dokładnie kto to był… ale wiem za to, że nie powinniśmy z tego powodu przerywać lekcji. Momenty zwątpienia… Cóż. One nawiedzają każdego.


Wpatrzyłam się w profesora. Czy mówiąc to, miał na myśli siebie? Sam wątpił? Jak zawsze ciężko było mi w to uwierzyć. Moody nie dał mi się nad tym pozastanawiać, bo od razu przeszedł do rzeczy.


- Wybrałaś refleks, więc zróbmy kilka starć, a potem weźmy się znowu za kulę. Co Ty na to? – zaproponował.


Zawstydzona opuściłam wzrok. Profesor złapał mnie za podbródek i uniósł go lekko.


- Dasz radę, Klaro – powiedział z błyskiem w oku.


Zaraz potem szybko sięgnął po buteleczkę i się napił.



***


Wykorzystywałam przerwę świąteczną na intensywne ćwiczenia z profesorem. Odwiedzałam go codziennie, dzielnie znosząc szereg stawianych przede mną wyzwań i zadań. Byłam zmęczona, ale zadowolona. Od czasu do czasu przeglądaliśmy wspólnie czarnomagiczne księgi. Ich zawartość wciąż napawała mnie obrzydzeniem, ale wierzyłam, że Moody ma rację. Musiałam wiedzieć z czym mam do czynienia i jak temu zapobiec. Traktowałam to jako kolejny materiał do nauki.

Gdy wracałam do dormitorium, jakoś ciągle nie było okazji zamienić z Alex kilka zdań. Przyjaciółka wyraźnie mnie unikała, chyba czekając na to, aż to ja zrobię pierwszy ruch. Gdy zdarzało nam się rozmawiać, była to tylko sucha gadka i przepychanki. Momentami czułam się przez to jak w przedszkolu. Przestawałam wierzyć, że jej przejdzie samo z siebie, ale na każde wspomnienie profesora Moody’ego, reagowała złością. Gdy nadszedł sylwester, Lucjan zaprosił nas obie na imprezę w ich pokoju wspólnym. Nie miałam zupełnie ochoty się tam pojawiać, ale byłyśmy mu to winne za to, że znowu nas krył. Z drugiej strony, co lepszego miałam do roboty? Popołudniu wróciłam z zajęć z profesorem, bo mężczyzna miał na wieczór jakieś plany poza zamkiem. Alex i tak była na mnie zła. Pozostałoby mi tylko siedzieć i się uczyć. Sylwester u mugoli był wyjątkowym dniem, mój dziadek zawsze robił z tej okazji przyjęcie i równo o północy z zapartym tchem przyglądał się fajerwerkom. Lucjan obiecał, że też jakieś odpalimy. Skończyłam zapisywać moje przemyślenia w pamiętniku, zabezpieczyłam go i ukryłam w torbie, a później wzięłam w ręce kurtkę i ruszyłam do lochów na „imprezę”. Pokój wspólny nie różnił się wiele od tego jak wyglądał gdy na niego kiedyś napadliśmy. Na pewno teraz mieli lepsze kryjówki na alkohol, niż trzymanie ich pod kanapami. Oglądałam pomieszczenie, wyczekując magicznej godziny zero:zero. Do tej pory wielu nie dotrwało, leżąc pod stołami, na kanapie i gdzie tylko popadło. Miałam wrażenie, że prowadzili zawody pod tytułem „kto pierwszy się upije”. Lucjan też był mocno zawiany, ale nie przeszkodziło mu to w wytarganiu całej skrzynki fajerwerków, którą dumnie poklepał dłonią.

- Kupiłem w mugolskiej wiosce – powiedział, poruszając brwiami. – Ponoć najsilniejsze jakie mają.

- Sprzedali Ci bez dokumentów? – zdziwiłam się. Rozpoznawałam te fajerwerki. Mi nigdy nie wolno było takich odpalać. – Do tego trzeba być pełnoletnim.

- Facetowi zależało tylko na tym, żeby mu zeszły. – Ślizgon wzruszył ramionami.

- Może to lewy towar i wybuchnie Ci w rękach – skomentowała Alex, a potem rzuciła niecierpliwie: – Idziemy?

Lucjan użył na skrzyni czaru lewitującego i całą trójką wyszliśmy na błonia. Było tam kilku podchmielonych uczniów, więc odeszliśmy kawałek dalej, żeby chłopak mógł w spokoju rozstawić swoje zapasy i by nikomu nic się nie stało. Pouczałam go ciągle, że powinien uważać, ale lekceważył moje uwagi. Fajerwerki strzelały jeden po drugim, rozjaśniając ciemne niebo. Lucjan wpadł na debilny pomysł, żeby spróbować wystrzelić je w stronę drzew.

- Spalisz las! – wykrzyknęłam.

Zaczęliśmy się szarpać. Chciałam odebrać mu fajerwerki. Gdy w końcu udało mi się jeden zabrać, rozejrzałam się i spostrzegłam, że Alex już nie było. Wróciła do szkoły? Na pewno by nam o tym powiedziała…

- Lucjan?... – obróciłam się, ale jego też już nie było. Widziałam tylko, jak ucieszony jak dziecko biegnie z paroma fajerwerkami pod pachą na skraj lasu. – Rany… - złapałam się za głowę.

Nagle poczułam szarpnięcie, a moje nogi znalazły się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Poruszyłam nimi zaskoczona i spojrzałam na wielką, owłosioną łapę, która trzymała mnie w powietrzu. Wypuściłam fajerwerk z rąk i szeroko otwarłam oczy, czując jak serce podchodzi mi pod gardło. To był centaur! Co robił na błoniach?! Oszołomiona i zaskoczona nawet nie krzyknęłam, gdy ten zatargał mnie prosto w zarośla. Mieli już Alex. Było źle. Tragicznie! Czułam, jak zalewa mnie obezwładniająca fala strachu. Podróż przez las wydawała się trwać wiekami. Cały czas w głowie tłukły mi się ostrzeżenia, jakie mówił profesor Moody o tym, do czego zdolne są centaury. Chciały byś uważane za istoty inteligentne, ale tak naprawdę pod wieloma względami nie różniły się od barbarzyńskich plemion. Gdy razem z Alex wylądowałyśmy w klatce, a centaury w najlepsze zaczęły świętować przy ognisku, nie miałam już wątpliwości… byłyśmy zdobyczą… niesłusznie oskarżoną. Podstępnie pochwyconą. Na pewno wbrew dyrektorowi… Gdy Alex usiadła na środku, złapałam za kraty i przysunęłam twarz do prętów. Były ułożone zbyt gęsto, żeby się przez nie przecisnąć. Z resztą ciągle ktoś nas obserwował. My też obserwowałyśmy. Największe skupisko było przy ognisku, mniejsze grupki przebywały przy namiotach. Widać było, że między Magorianem i Falgharem było jakieś nieporozumienie. Oba centaury żywo dyskutowały, co jakiś czas wskazując w naszą stronę. Zastanawiali się co z nami zrobić? Poczułam na plecach dreszcz.

- Dlaczego nie chcieli mnie słuchać?...

- Mają w dupie co mamy do powiedzenia – mruknęła Alex. - Wydali już osąd…

- Jeśli tak, to musimy stąd uciec – powiedziałam nagle. - Przecież oni nas zabiją!

- No co Ty nie powiesz… - przyjaciółka westchnęła.

Spojrzałam na nią. Była zrezygnowana. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Nie było tak pierwszy raz… Też strasznie się bałam, ale przypomniałam sobie o tym, co powtarzał mi Moody. Mówił, że wiele razy będę w kiepskich sytuacjach i muszę mimo wszystko działać. Pewnie nauczyciele zauważą, że nas nie ma, dopiero na śniadaniu. Szalonooki był teraz poza szkołą, więc wątpiłam, że pojawi się z nikąd, a znając Lucjana, pewnie chłopak wrócił jakby nigdy nic do szkoły. Doszło do mnie, że byłyśmy zdane na siebie. Przyjrzałam się czterem zamkom, budowie klatki, a gdy jeden przechodzący obok centaur oblizał się obleśnie i próbował do mnie sięgnąć, szybko cofnęłam się na środek klatki, by mu to uniemożliwić. Cała blada odprowadziłam go wzrokiem. Centaur zaśmiał się i znalazł się przy ognisku. Ja zaczęłam przeglądać kieszenie spodni i kurtki, sprawdzając co mam przy sobie. Gumy, chusteczki, kilka wsuwek… I coś, co mogło nas uratować. Jedno było dobre – nie przeszukali nas i nie zabrali nam nic, a ja zawsze miałam przy sobie różdżkę. Zostawiłam tę myśl na tyle głowy, nie chcąc ostentacyjnie wyciągać jej, gdy byłyśmy pilnowane. To musiał być nasz as w rękawie.

- Masz cokolwiek przy sobie? – zapytałam.

- Nic, mieliśmy wyjść tylko na pięć minut! – Alex potarła skronie, myśląc intensywnie. - Kto by się spodziewał, że będą się na nas czaić? Dumbledore mówił, że wszystko jest pod kontrolą!

- Też tak myślałam. A masz różdżkę? – zapytałam przyciszonym głosem.

- Wiesz, że jej nie noszę na imprezy – warknęła Alex.

Westchnęłam.

- Nie nosisz, ale powinnaś – odwarknęłam. - Stała czujność, pamiętasz?

- Kurwa, Klara! – Alex spojrzała mi wojowniczo w oczy. - Zaraz nas zabiją, a pewnie też potorturują, a Ty specjalnie mi przypominasz o Moody’m?

- Nie że przypominam, tylko po prostu… - wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – Dobra, nie ważne. Nie masz, to nie ważne…

- Ale pewnie Ty masz… - przyjaciółka dokończyła za mnie i popatrzyła na mnie z nadzieją.

Przyłożyłam palec wskazujący do ust, pokazując jej, by była cicho. Następnie rozejrzałam się. Impreza dalej trwała, centaury wiwatowały, alkohol lał się litrami. Głośne dźwięki bębnów wdzierały się do umysłu.

- Jedna różdżka nie pokona ich wszystkich. Z resztą nie chce im robić krzywdy… musimy udowodnić, że to nie my.

- Musimy stąd spieprzać – Alex podniosła się i szarpnęła za drzwi klatki, ale mocno się trzymały. – Przydałaby się teraz niewidka Harrego…

Nagle uwagę wszystkich zwrócił dźwięk rogu. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę lasu. Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzę… Centaury prowadziły związanego Lucjana, przykładając mu ostre dzidy do pleców i zmuszając w ten sposób do marszu. Chłopak wyglądał na zmęczonego. Szedł slalomem i mimo tego, że też był w beznadziejnej sytuacji, gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się szeroko. Próbował do nas pomachać, ale jego ręce były związane w nadgarstkach. Uniósł więc obie.

- Hej dziewczyny! – zawołał. – Przenieśliśmy imprezkę?!

- Co on tutaj robi… - Alex uderzyła się dłonią w czoło. Ja oparłam się swoim o kraty, zupełnie nie wierząc w to co widzę.

- Cicho śmieciu! – jeden z centaurów dźgnął Lucjana mocniej w plecy, aż chłopak odskoczył do przodu.

Doprowadzili go do klatki, otworzyli wszystkie spusty, rozwiązali ślizgona i wepchnęli go siłą do środka. Potem zamknęli klatkę i podeszli do ogniska, zaraportować wszystko przywódcy. Lucjan pierwsze co zrobił, to przeczesał palcami swoje spocone, zmierzwione włosy. Potem rozłożył ręce, jakby czekał, aż rzucimy się na niego z wdzięcznością, że do nas dołączył.

- Co Ty tutaj robisz! – Alex rzuciła się na niego, ale tylko po to, żeby go pchnąć. – Dałeś się im złapać?!

- Hej, hej, hej! – Lucjan wystawił przed siebie ręce. – Przyszedłem za wami. Same też się dałyście pochwycić, więc bez oskarżania – pokręcił palcem tuż przed jej nosem.

- Dobrze, że nic Ci nie jest – powiedziałam i po chwili wahania przytuliłam go krótko. Lucjan klepnął mnie po plecach, a potem rozejrzał się.

- Myślałem, że nie będzie tu tak drętwo – czknął. – Nawet nam nie polali…

- Powiedziałeś komuś, gdzie idziesz? – Alex zapytała z nadzieją.

- Yyyeee… - chłopak podrapał się po tyle głowy i uśmiechnął się beztrosko. – No nie. Zniknęłyście, myślałem że poszłyście w krzaki i że to takie zaproszenie czy coś – mrugnął. - Gracie niedostępne, ale w trójkę nam było kiedyś tak fajnie. Ja bym to chętnie powtórzył – objął nas ramionami, przyciągając do siebie. – Tutaj też może być super, tylko niestety mamy widownię. Mi to na przykład nie przeszkadza.

- To nie są żarty – warknęła Alex. - Lucjan, oni chcą nas zabić.

- Alex ma rację – kiwnęłam głową. - Oni oskarżają nas o zabójstwo tego centaura…

- Przecież niby widziałem, że zrobiło to dwóch facetów, no nie? – zdziwił się Lucjan.

Nim zdążyłyśmy mu wytłumaczyć, do klatki podszedł Magorian, Falghar i trójka centaurów wyglądających na strażników.

- Patrz kogo my tutaj mamy… - Falghar pokazał zęby. – Ten gnojek też kiedyś chodził po naszym lesie. Mimo ostrzeżenia.

- To było dawno temu – Lucjan wzruszył ramionami.

- Myślisz, że ma to znaczenie? – Falghar zbliżył się do krat, a my wszyscy się odsunęliśmy.

- Nie zabijemy go tylko za to – zadecydował Magorian. – To by złamało zasady.

- Ale teraz będzie niewygodnym świadkiem! – zarżał Falghar. – Zabijmy ich wszystkich!

- Nas też nie musicie zabijać! – pisnęłam i wbrew strachowi zrobiłam krok w ich stronę. – Mogę przysiąc, że nie my dokonałyśmy morderstwa. Proszę Panie Magorianie, wysłuchaj mnie… Błagam… - po policzkach znowu popłynęły mi łzy. Zbliżyłam się jeszcze bardziej.

Falghar złapał mnie przez kraty za głowę. Mocno i gwałtownie przycisnął mi ją do brzegu klatki. Jego uścisk był na tyle silny, że nie umiałam mu się wyrwać.

- Może powinniśmy ją rozebrać, niech się płaszczy i pobłaga ku uciesze wszystkich? – zaproponował z przerażającym uśmiechem.

- Zostaw ją Ty parszywy śmieciu! – Alex rzuciła się w naszą stronę i zaczęła okładać rękę centaura pięściami. – Nikt nie będzie się płaszczył! Nie macie prawa!

- Możemy wszystko! – warknął centaur i wciąż mnie trzymając, dał znak strażnikom.

Otworzyli klatkę i siłą wytargali Alex na zewnątrz. Złapałam ją za rękę, ale wyślizgnęła mi się. Lucjan też próbował ich powstrzymać. Wyskoczył na zewnątrz i szybko tego pożałował. Oberwał drewnianą pałką w brzuch i tułów. Później dostał też w głowę. Dziwiłam się, że po takim uderzeniu nie padł jak długi. Widocznie nie chcieli mu zrobić dużej krzywdy. Gdy przestał się ciskać i zatoczył się zdezorientowany, pikami zmusili go by cofnął się do wnętrza klatki. Tam padł na plecy, zamroczony wcześniejszym ciosem. W tym samym czasie z Alex zdarli kurtkę. Wierzgała nogami na wszystkie strony, krzycząc jak opętana.

- Przestańcie! – krzyczałam. - Panie Magorianie! – patrzyłam na niego błagalnie. – Mówiłeś, że czułeś różne zapachy, ale czy tylko nasze?! Czy tylko nasze?! Znamy kogoś, kto ich widział. Sprawców. To nie my! Błagam… My nie znamy takich zaklęć! Nie mamy takiej mocy! To musieli być śmierciożercy!

Magoriana coś tknęło. Jego nozdrza poruszały się nerwowo, gdy mocno wciągał przez nie powietrze. Dał znak strażnikom i zrezygnowali ze zdarcia z Alex koszulki. Przyjaciółka i tak wierzgała i przeklinała takimi wiązankami, że nawet połowy słów nie znałam. Falghar puścił mnie w końcu i nie chcąc dać za wygraną, wyminął Magoriana. Sięgnął po zawieszony u pasa bat. Strzelił nim w powietrzu, aż drgnęłam, bojąc się o to jakie może zrobić obrażenia.

- Zamierzasz przestać? – zakpił czarnowłosy centaur. – Powinniśmy im się odpłacić za to co zrobiły. Uszkadzać je kawałek po kawałeczku, ale tak, żeby jak najdłużej żyły i to czuły. Tak samo jak one zrobiły z Bolanem!

Falghar bez ostrzeżenia strzelił batem w plecy Alex. Przyjaciółka krzyknęła z bólu i mocno wygięła się do przodu, szarpnięciem omal nie wyłamując sobie rąk. Strażnicy trzymali ją jednak za mocno, by mogła im się wyrwać. Skąpa koszulka na jej plecach miała na sobie ślad, jakby ktoś rozciął ją czymś ostrym. Zabarwiła się na czerwono. Przerażona wyskoczyłam z wciąż otwartej klatki i doskoczyłam do Magoriana, padając przed nim na kolana. Splotłam ze sobą ręce, jak do modlitwy.

- Błagam! Nie róbcie jej krzywdy! Nie zabijajcie nas! To nie my, naprawdę! Jak mam to udowodnić?!

Magorian patrzył na mnie z wyższością. Zastanawiał się. Falghar był na tyle niecierpliwy, że poszedł do mnie, złapał mnie za ramię i uniósł jak szmacianą lalkę. Sam próbował zedrzeć ze mnie kurtkę.

- Obie muszą cierpieć! Obie za to odpowiedzą! –krzyczał.

Nie mogąc zerwać ze mnie kurtki, cisnął mną na ziemię i strzelił batem też w moje plecy. Puchowy materiał uchronił mnie przed ciosem, ale i tak drgnęłam zaskoczona. Czułam, jak śmierć depcze nam po piętach. Szybko podniosłam się na kolana.

- Śmierciożercy od lat nie istnieją – Magorian zmarszczył brwi. – To niemożliwe, żeby tutaj byli.

- Istnieją, bo nas już raz porwali! – płakałam. - Profesor Moody mówił, że waszego przyjaciela zabił ktoś, kto uczył się czarnej magii. Ktoś, przy kim był doświadczony jej użytkownik. Wyglądamy na kogoś, kto dałby radę dorosłemu centaurowi?!

- Moody… -Falghar zarżał podirytowany. Magorian jednak uznał, że w tym co mówię, musi być jakiś sens.

- Dajcie obie do mojego namiotu! – rozkazał Magorian, a potem zmrużył oczy. - Zapytamy szamana.

Nieprzytomnego Lucjana zamknęli w klatce, a nas zatargali do wielkiego namiotu. Wewnątrz było duże posłanie pełne kolorowych poduch, palenisko, różne skrzynie i graty, które raczej przypominały zdobycze, niż twory centaurów. Zostawili nas tam same, ale u wejścia zostało dwóch strażników. Od razu objęłam Alex, uważając na jej ranne plecy. Serca nam waliły jak oszalałe.

- Czemu się na niego rzuciłaś… - zapytałam z wyrzutem.

- Chciałaś, żeby zabrali Ci „to”? – odpowiedziała i spojrzała na mnie znacząco.

- Poświęciłaś się z takiego powodu?! – zdziwiłam się. – Mogli zrobić Ci coś jeszcze gorszego…

- Mogli, ale to nasza jedyna szansa.

- Jak zapytają szamana, to powinni nas wypuścić – powiedziałam, zastanawiając się na głos. - Gdyby czytali w myślach…

- Nawet ja wiem, że centaury tego nie potrafią – Alex ostrożnie ubrała kurtkę i usiadła na jednej z poduch. Potarła ramiona. – Jaki jest plan?

- Czekamy aż usną? – zaproponowałam, przecierając twarz. Sama byłam zmęczona. Bałam się, że prześpię dogodny moment na ucieczkę. No i nie mogłyśmy zostawić Lucjana.

- A co, jeśli przyjdą tu wcześniej?

- Nie wiem…

Próbowałam wyjrzeć przez wejście i ocenić jak wygląda sytuacja. Przy ognisku trwała jakaś bójka, albo pojedynek. Centaury zebrały się w okrąg i obserwowały dwoje walczących, umięśnionych przedstawicielu swojego gatunku. Ryki jakie temu towarzyszyły, nie wróżyły nic dobrego. Po chwili do namiotu wszedł stary centaur z siwymi włosami częściowo zaplecionymi w cienkie warkoczyki. Jego oczy wyglądały tak, jakby był niewidomy. Doskonale jednak rozpoznał gdzie stałyśmy, więc chyba tylko sprawiał takie wrażenie. Spojrzał najpierw na jedną z nas, a później na drugą.

- Wystawcie dłonie – nakazał.

Posłusznie wykonałam polecenie. Alex zrobiła to z ociąganiem i nieufnością. Centaur naciął nasze dłonie, a potem każdej z nas obciął pukiel włosów i zmoczył je w naszej krwi.

- Po co to? – zapytałam, nic nie rozumiejąc.

- Wyczytam waszą przyszłość – odpowiedział bez wahania.

Gdy wyszedł z namiotu, obserwowałam jak razem z Magorianem podchodzą do głównego ogniska. Szaman wrzucił do ognia jakieś zioła, które wywołały chmurę gęstego dymu, a następnie wrzucił jeden z pukli do ognia. Dym zgęstniał i poczerniał. Z tej odległości nie widziałam, czy faktycznie w nim coś widać. Może do tego trzeba było być centaurem? Widziałam tylko, jak Magorian i szaman dyskutują na nasz temat. Po chwili szaman wrzucił drugi pukiel. Widząc powstały dym, cofnął się o dwa kroki. Oboje wyglądali na wystraszonych. Co oni tam wyczytali?! Chciałam się tego dowiedzieć, ale do namiotu wszedł Falghar. Centaur kazał strażnikom się oddalić i zasłonił wejście. Razem z Alex cofnęłyśmy się pod przeciwległą ścianę.

- Słusznie się boicie – przyznał z satysfakcją. – Bo macie czego. Obie pożałujecie, że byłyście na miejscu zbrodni. W dupie mam, ile do tego się przyczyniłyście. Żaden człowiek nie będzie zabijał naszych. Żadnemu nie ujdzie to na sucho…

- Ale to nie my! – pisnęłam.

Falghar uderzył mnie otwartą dłonią w twarz, aż upadłam. Następnie pochwycił swój bat i przejechał koniuszkiem języka po swoich zębach.

- Dwie laleczki… - zarżał. - Chętnie wziąłbym was do niewoli, choć pewnie żadna z was nie wytrzymałaby nawet pierwszego razu. Rżnąłbym was bez litości. Przedziurawiłbym na wylot!

Cały nakręcony strzelił batem. Alex zasłoniła twarz ramieniem, a bat przeciął jej kurtkę i odznaczył się na jej skórze.

- Ty chory pojebie! – krzyknęła, co tylko go rozjuszyło.

Strzelił batem ponownie i ponownie. Alex złapała za poduszkę, zasłaniając się nią. Bat szybko ją przeciął. Pióra latały.

- Nawet jak byście zdechły, rżnąłbym was, żeby pokazać, kto tu jest panem! – centaur był jak opętany. - Kto tu ma władzę! Kto ma prawdziwą siłę! Uważacie się za lepsze. Dwie, małe szmaty.

Odczołgałam się za niego i skorzystałam z okazji, że skupił się na mojej przyjaciółce. Szybko wydobyłam różdżkę. Musiałam go powstrzymać! Na myśl przyszły mi czarnomagiczne zaklęcia o jakich mówił mi Moody. Nie mogłam jednak ich użyć, bo wtedy tym bardziej oskarżyliby nas o morderstwo. Szybko wycelowałam w niego różdżką i gdy ponownie podniósł rękę szykując się do ciosu, uderzyłam w niego drętwotą. Zaskoczony centaur momentalnie znieruchomiał. Jego bat oklapł, tracąc na impecie. Szybko poderwałam się z ziemi.

- Uciekamy! – nakazałam.

Alex nawet chwili się nie wahała. Zapewne adrenalina robiła swoje. Zabrała Falgharowi z pasa nóż myśliwski i rozcięła nim tylną ścianę namiotu. Pokazała centaurowi środkowy palec, a potem obie wypadłyśmy na zewnątrz. Zauważyłam, że mięsnie Falghara drgają, jakby miał się wyswobodzić. Szybko powtórzyłam czar, unieruchamiając go raz jeszcze.

- Nie mamy dużo czasu! – jęknęłam.

Zamieszanie przy ognisku trwało. Dzięki temu udało nam się dopaść do klatki. Alahamorą otworzyłam wszystkie zamki i rzuciłam się do Lucjana.

- Już jest rano?! – zapytał zdezorientowany.

- Cholera, wstawaj, musimy uciekać! – próbowałam z całej siły go podnieść, ale był za ciężki.

- Zaraz nas dorwą! – pospieszała mnie Alex. Przyjaciółka miała na sobie kilka o ile nie kilkanaście szram różnej głębokości. Kurtka i poduszki trochę wytraciły impet uderzeń, ale i tak była ranna.

- I tak nas złapią, bo krwawisz. Wyczują to… Cholera… - w oczach zbierały mi się łzy.

- Musimy spróbować. Nie chcę tutaj zginąć! Nie tak!

- Ej, strzelamy jeszcze? – zapytał nagle Lucjan, podnosząc się do siadu. Rozmasował obolałą głowę.

- Wstawaj, a nie… - przerzuciłam jego rękę przez barki i z wielkim trudem pomogłam mu wstać na równe nogi.

- Mówiłaś, że lubisz fajerwerki. Dawaj, strzelamy! – Lucjan był chyba w innym świecie.

- On chyba jeszcze ma jakieś przy sobie – zauważyła Alex.

Tak, Lucjana też nie przeszukali! Spod kurtki wystawało mu kilka mocnych petard. Uznałam to za dar niebios. Szybko mu je zabrałam.

- Odwrócę ich uwagę. Możecie biec? – powiedziałam.

Lucjan ledwo stał na nogach, Alex też nie miała się najlepiej.

- Możemy – skłamali.

Zobaczyłam ruch w namiocie skąd uciekłyśmy. Dałam znak przyjaciołom, by ruszyli w stronę domu, a ja sama podeszłam do namiotu. Falghar powoli przezwyciężał czar.

- Przepraszam… - powiedziałam i powtórzyłam drętwotę. Na jego twarzy widziałam grymas niezadowolenia.

Zamieszanie przy ognisku słabło. Ustawiłam kilka fajerwerków, celując jednym w namiot z którego uciekłyśmy. Odpaliłam je wszystkie naraz i pobiegłam za przyjaciółmi, nie czekając na wybuch. Szybko dogoniłam Alex i Lucjana. Chłopak słaniał się na nogach, ona zaś wyglądała na przemarzniętą i też wyczerpaną. Wszyscy jednak z całych sił gnaliśmy w stronę zamku. Nastąpił jeden wybuch, a później kilka kolejnych. Później zadęto w rogi. Las był gęsty, ale widziałam pomiędzy drzewami, że jedna lub więcej z petard musiała podpalić jakiś namiot. Miałam tylko nadzieję, że nikt tej nocy nie zginie. Na niebie pojawiła się jasna łuna, zwiastująca pożar. Oby kupił nam wystarczająco czasu. Myślałam tylko o tym… Drzewa zaczynały się przerzedzać. W oddali widziałyśmy już zarys Hogwartu. Gdy już czułam, że zaraz nam się uda… usłyszałam za plecami tętent kopyt. Było ich naprawdę dużo. Gnali za nami. Nie było to trudne, trafić po naszych śladach. Nie było szans, żebym unieruchomiła wszystkich. W głowie wertowałam znane zaklęcia, ale żadne nie wydawało mi się odpowiednie.

- To światło? – zapytał Lucjan, pokazując na coś przed nami.

- Chyba tak. Szybko!

Jeszcze kilkanaście kroków… Byliśmy coraz bliżej. Światło się powiększało… Teraz byłam pewna, że to jest latarnia. Ktoś ją niósł. Tych świateł było więcej także po bokach. Szli po nas? Nagle w niebo wystrzeliła czerwona flara. Reszta świateł zaczęła się do nas zbliżać. Teraz byłam już pewna, że przed nami był profesor Snape. Nie wiedziałam, czy zwabił go pożar lasu, czy ktoś naskarżył na nas, ale teraz byłam wdzięczna za to, że ten znienawidzony profesor znalazł się na naszej drodze.

- Profesorze! – pisnęłam, rzucając się w jego stronę.

- Bole, Amber, Lamberd, co to ma znaczyć?! – zagrzmiał profesor Snape.

Nim zdążyłam wyjaśnić, co się dzieje, Alex doznała nagle jakiegoś przypływu siły. Wyminęła mnie i wpadła Snape’owi w ramiona. Mężczyzna złapał ją zdezorientowany.

- Myślałam, że już nigdy Cie nie zobaczę! – powiedziała, sięgając do jego policzka i w tym samym momencie całkowicie opadła z sił. Chyba zemdlała.

Cała nasza trójka była równie zaskoczona jej słowami.

- Przepraszam profesorze, musiało jej się coś pomylić… Po prostu cieszymy się, że uciekłyśmy – broniłam jej.

Snape stanowczo pociągnął mnie za rękaw i schował za swoimi plecami. Wcisnął mi do ręki latarnię i wycelował różdżką przed siebie. Tętent kopyt był coraz głośniejszy, ale tak samo zbliżały się do nas światła. Szybko okazało się, że to reszta nauczycielskiej kadry przeczesywała las razem z Mistrzem Eliksirów. Zwabieni jego flarą pojawili się obok nas. Zdziwiło mnie, że wciąż podtrzymywał nieprzytomną Alex.

- Dziewczynki! – McGonagall rzuciła się w moją stronę i zaczęła sprawdzać czy nic mi nie jest. Gdy zobaczyła Alex, przeraziła się. – Mówiłam, że nie imprezowały!

- Porwano nas! – powiedziałam szybko.

- Dumbledore miał rację… - Snape skomentował cicho. – Wiedział, że to nie koniec.





wtorek, 23 czerwca 2020

96. Centaury


- Merlinie, i co teraz, i co teraz?! – Klara chwyciła się za włosy, chcąc wyrwać je sobie z głowy. Zaczęła chodzić tam i z powrotem, mamrocząc to samo pod nosem. – Zobaczysz, będzie wojna i to przez nas!

- Nic nie zrobiłyśmy! – Syknęłam, starając się uspokoić przyjaciółkę, ale po jej zachowaniu mogłam łatwo stwierdzić, że nie będzie to takie łatwe.

- Tam zostały nasze zapachy i moje chusteczki! – Prawie krzyknęła, chwytając mnie za koszulę. Ścisnęła ją z całej siły, dygocząc na całym ciele. Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Klara przeważnie starała się być opanowana i myśleć trzeźwo, ale teraz zachowywała się, jakby to ona popełniła przestępstwo.

Zaczęłam gorączkowo się zastanawiać, co dalej? Centaury na pewno zwęszą, że byłyśmy obecne przy truchle ich kompana, a to powinno im wystarczyć by wydać osąd. Jak to powiedział Syriusz? Nie będą chcieli szukać winnego. Poza tym zmasakrowany nieszczęśnik został potraktowany czarną magią, a kto w ostatnim czasie pragnął się jej nauczyć? Nie byłam pewna, czy Moody uwierzyłby, że nie mam z tym nic wspólnego. Wolałam nie ryzykować. Zresztą, nie chciałam mieć z nim na razie do czynienia. Postąpił okropnie.

- Idź do wielkiej Sali – nakazałam nagle przyjaciółce, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Ale, ale… co ja zrobię?!

- Załatwię to – odparłam, przełykając głośno ślinę.

- Co?! – Zdenerwowała się. – Niby jak?! Alex, ja cię proszę! Przestań kombinować, bo ja tego nerwowo nie wytrzymam!

- Uspokój się! – Warknęłam na nią. – Idź tam i słuchaj tego, co Dumbledore ma do powiedzenia. I za żadne skarby świata nie idź do Moody’ego, rozumiesz?

- On by nam pomógł!

- Nie tylko on może nam pomóc – powiedziałam pewnie i pchnęłam ją w stronę wejścia do drugiego pomieszczenia, do którego powoli zaczęli się zbierać zdziwieni uczniowie. Dobrze, że były ferie świąteczna i była ich tylko garstka.

- Alex… - jęknęła raz jeszcze, patrząc na mnie ze strachem.

- Zaufaj mi.

- Kolejny raz?

- Tak, kolejny raz.

Nie czekając na jej odpowiedź, pobiegłam w stronę bocznego wejścia do wielkiej Sali, które przeznaczone było tylko dla nauczycieli. Stanęłam przy ścianie, mijając się z profesorkami. Nie musiałam długo czekać na Severusa, bo zaraz za kobietami, zza rogu wyszedł On we własnej osobie. Wyglądał na równie podenerwowanego jak Mcgonagall, ale mogłam to stwierdzić tylko po jego szybkich ruchach, ponieważ twarz w dalszym ciągu pozostawała bez wyrazu.

Snape chciał mnie wyminąć bez słowa, ale przeprosiłam go i poprosiłam na bok. Mężczyzna zmarszczył brwi, przepuścił wszystkich przed siebie, po czym stanął ze mną z boku, czekając aż większość grona pedagogicznego wejdzie do wielkiej Sali. Przyglądał mi się uważnie, jak przygryzałam wargi i mięłam rąbek spódnicy, po czym chwycił mnie mocno za ramię, odrywając moją dłoń od tego żałosnego nawyku.

- Tylko mi nie mów, że masz z tym coś wspólnego – warknął cicho, nachylając się.

- Musisz nam pomóc – wyszeptałam ledwo słyszalnie, patrząc na niego błagalnie.

- „Nam”?

- Mnie i Klarze – poprawiłam się.

- Co zrobiłyście? – Zapytał poważnym tonem.

- Byłyśmy dzisiaj rano na miejscu zbrodni. Widziałyśmy z Klarą tego centaura. Zostawiłyśmy tam nasze zapachy, a na dodatek Klara upuściła w tamtym miejscu chusteczki i zapewne te centaury co stoją przed wejściem zorientują się po zapachu, do kogo one należą – wyrzuciłam z siebie potok słów na wdechu, starając unormować swoje szybko bijące serce.

- Po co tam poszłyście? – Zadał kolejne pytanie mężczyzna, chociaż jego ucisk na moim ramieniu przybierał powoli na sile.

- Nie chciałyśmy iść konkretnie w tamto miejsce. To był przypadek, że się na niego natknęłyśmy! – Jęknęłam ze łzami w oczach. – Klara chciała z tym iść do Moody’ego, ale on mógłby pomyśleć, że to moja wina, dlatego przyszłam do ciebie.

- Twoja wina? – Zdziwił się. – Dlaczego to miałaby być twoja wina, Lamberd?

Próbowałam wyrwać rękę Severusowi, ale zakleszczyła się ona na dobre.

- Gadaj! – Warknął, szarpiąc mną. Zerknął tylko raz na korytarz, który w dalszym ciągu pozostawał pusty i na nowo utkwił swój wzrok na mnie. – Mów, natychmiast!

- Próbowałam wczoraj wypożyczyć księgę o czarnej magii. Chciałam odegrać się na dziewczynach za upokorzenie mnie i Klary, ale Moody nas przyłapał jak się włamałyśmy do działu ksiąg zakazanych. On wiedział, że chciałam nauczyć się czarnej magii i dlatego mógłby te dwie sprawy ze sobą połączyć – wyjawiłam ze łzami w oczach.

- I dlatego ten szlaban dzisiaj – skojarzył Snape.

- Tak. Przepraszam! – Rozpłakałam się. – Przepraszam, ja nie chciałam cię okłamywać. Po prostu bałam ci się powiedzieć, ale teraz musisz nam pomóc. Szczególnie Klarze. Te pieprzone chusteczki…

Snape w końcu puścił mnie, przykładając palce do nasady nosa. Przymknął na moment oczy, zastanawiając się nad czymś głęboko. Gdy je otworzył, w dalszym ciągu pozostały bez wyrazu. W momencie, gdy chciał się odezwać, drewniane drzwi otworzyły się lekko i stanął w nich Dumbledore.

- Severusie, czekamy na ciebie – przypomniał staruszek, po czym jego spojrzenie zatrzymało się na mnie. – Panienko Lamberd?

- Dyrektorze, Lamberd i Amber były na miejscu zbrodni dzisiaj rano i dlatego centaury wyczuły zapachy kogoś z Hogwartu – powiedział szybko Snape, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zrobiłam krok w tył, natrafiając na ścianę i spuściłam szybko głowę.

- Rozumiem…

- Poszły na spacer – kontynuował mężczyzna bez cienia wątpliwości. – Zobaczyły truchło, przestraszyły się i uciekły. Panna Amber mogła upuścić w tamtym miejscu chusteczki.

- Czy to prawda, panienko Lamberd? – Spytał dyrektor, a zanim to zrobił poprosił jeszcze Mcgonagall, która stała tuż za dyrektorem o przyprowadzenie do nas Klary.

- Tak, dyrektorze – odparłam, spoglądając na niego niepewnie. – To nie my go zabiłyśmy.

- Tego jestem pewien. – Staruszek uśmiechnął się lekko, składając razem dłonie. – Musiałybyście umieć zaklęcia, których nie uczymy w tej szkole, a nawet gdyby, to i tak nie wiedziałybyście jak je rzucić. Martwi mnie tylko to, że tam byłyście.

- To zwykły zbieg okoliczności – zauważył Snape.

- Oczywiście, że zwykły zbieg okoliczności.

Drzwi ponownie skrzypnęły i przeszła przez nie wystraszona Klara cała we łzach. Usłyszałam tylko małe poruszenie dochodzące z wielkiej Sali i od razu rozpoznałam głos Moody’ego, który jak zwykle chciał wszystko wiedzieć. Spojrzałam twardo na Snape’a, chcąc mu dać jakiś znak, żeby nie wpuszczano tutaj drugiego nauczyciela.

- Zamknij za sobą drzwi, Amber – rozkazał ostro Snape, a dziewczyna posłusznie wykonała jego polecenie i stanęła przy mnie, trzęsąc się w dalszym ciągu. Chwyciłam ją mocno za rękę, pragnąć dodać jej otuchy. Już było prawie po wszystkim.

- Panienko Amber – zaczął mile dyrektor – czy to prawda, że byłaś dzisiaj rano z panną Lamberd na spacerze, na obrzeżach szkoły?

- Tak, profesorze – odparła potulnie.

- I natknęłyście się obie na tego nieszczęśnika, prawda?

- Tak, profesorze.

- Tyle mi wystarczy – odparł Dumbledore, uśmiechając się czule. Położył dłoń na ramieniu Klary i ścisnął je lekko. – Nie denerwuj się, Klaro. Nie ma w tym twojej winy.

- Ale… ale te centaury już znalazły winnego. Moje chusteczki… - załkała gryfonka.

- Spróbujemy im to wytłumaczyć z Severusem. Nie będzie to łatwe, ale wam na pewno nie stanie się krzywda. To mogę wam obiecać.

- To podobno zrobiło dwóch mężczyzn kilka dni wcześniej – wypaliła nagle dziewczyna. Ścisnęłam ją mocno za rękę, żeby zamilkła, ale Klara postanowiła dalej kontynuować. – Podobno jeden był niższy, a drugi wyższy. Oboje chudzi.

- Jak połowa ludzi w tej szkole – stwierdził Snape, prychając cicho i zakładając ręce na piersi.

- Skąd takie przypuszczenia? – Spytał Dumbledore spod swoich okularów połówek.

- Ja… - zawahała się dziewczyna.

- Lucjan Bole – wypaliłam nagle, przeklinając sobie w duchu za to, że ciągle w coś wplątuję tego biednego chłopaka. –

- Bole? – Zdziwił się Snape.

- Lucjan widział dwóch typów w dniu balu nieopodal lasu – brnęłam dalej. – Podobno targali za sobą gdzieś to biedne zwierzę. Znaczy się… centaura.

- Lucjan Bole – powtórzył Dumbledore pod nosem i podrapał się po brodzie. Spojrzał na nas uważnie, raz jeszcze uśmiechnął się przyjaźnie i wrócił na wielką salę. Przez chwilę panowała cisza. Klara próbowała unormować szybko bijące serce, a ja dziękowałam Severusowi z całego serca, że wstawił się za nami.

- Wracajcie do swojego dormitorium – rzekł po chwili Snape, po czym zamiótł swoją długą peleryną i ruszył za profesorem. Oparłam się o ścianę, wypuszczając z ust powietrze.

- Co za ulga – westchnęłam.

- Miałyśmy nikomu nie mówić – mruknęła Klara, w dalszym ciągu nie mogąc się otrząsnąć. – Zabroniłaś mi!

- Zabroniłam ci mówić Moody’emu – sprostowałam.

- A ty poszłaś do Snape’a! – Krzyknęła z wyrzutem i lekką nutą niedowierzania. – Do niego?! Upadłaś na głowę?

- Słuchaj – oderwałam się od ściany – Moody mógłby mnie podejrzewać.

- Nie zrobiłby tego! – Zaperzyła się przyjaciółka, a ja spojrzałam na nią sceptycznie.

- Chciałam bawić się czarną magią – przypomniałam jej. – Jak myślisz, kogo pierwszego by podejrzewał?! Nie trudno się domyślić.

- Alex, przecież on jest po naszej stronie.

- Po mojej już nie – odparłam pewnie. – Zaczynam przestać mu ufać.

- Nie mów tak! – Dziewczyna zatkała sobie uszy rękoma. – Jak możesz tak mówić! Wyciągnął nas z wielu kłopotów, a ty po prostu mu nie ufasz już? Bo co? Bo rzucił na ciebie zaklęcie, którego mogłaś uniknąć? Sama sobie jesteś winna.

- Wiesz co? – Prychnęłam. – Mam to w dupie. Chcesz, to dalej uważaj go za takiego zajebistego. Ja nie mam zamiaru.

Odwróciłam się na pięcie i już chciałam ruszyć w stronę wieży gryffindoru, ale obróciłam się jeszcze na chwilę do Klary, dodając:

- Aha. I powiedz Lucjanowi, że może będą chcieli go przesłuchać, więc lepiej by było, jakby wiedział w jakiej sprawie, bo oczywiście znowu musiałaś się wygadać!

- Mogłaś nie podawać jego jako świadka! – Oburzyła się Klara.

- A niby kogo miałam podać? Może jednak Łapę? Albo nie! Może Draco Malfoya!

- Przestań być taka wredna – jęknęła dziewczyna.

- Wkurwia mnie po prostu to, że tak bardzo starasz się wybronić Moody’ego ze wszystkiego, co nam robi! Pamiętasz jak mnie związał? To było chore!

- Należało ci się!

- A jak zabronił nam mówić o Śmierciożercach? – Kontynuowałam wyliczanie.

- To było dla naszego dobra!

- Jasne – zaśmiałam się głośno i perfidnie. – Dla naszego dobra – powtórzyłam, przewracając oczami. – Spierdalam stąd.

Tym razem już się nie odwróciłam. Czym prędzej udałam się do wieży gryffindoru, a stamtąd prosto do sypialni dziewczyn. Przez chwilę chodziłam tam i z powrotem wściekła na przyjaciółkę i nauczyciela, a potem zajrzałam przez okno, z którego dokładnie było widać całe błonia, a także obrzeża lasu. Zauważyłam jak spora grupka centaurów wraca z powrotem do swojego królestwa. Czyżby udało się ich przekonać? Miałam nadzieję, że tak.

Przez następne dni nie odzywałyśmy się z Klarą do siebie. Dziewczyna postanowiła przeznaczyć ten czas na naukę, a kiedy tylko miała wolną chwilę, wychodziła z gryffindoru i szła zapewne do Moody’ego na swoje durne lekcje. Ja w tym czasie również postanowiłam nie zawracać sobie nią głowy i bez zbędnych wymówek chodziłam do Severusa, siedząc czasami u niego po kilka godzin.

Sprawa z centaurami również ucichła. Wydawało się, że konflikt między nimi, a szkołą został zażegnany, tylko Lucjan miał pretensje, że znowu go w coś wpakowałam, ale to nie była moja wina, tylko Klary.

W końcu nadszedł Sylwester. Przy śniadaniu dosiadł się do nas Lucjan i nie dostrzegłszy, że między mną a blondynką doszło do kłótni, objął nas mocno ramionami, zapraszając na sylwestrową imprezkę, która miała odbyć się w ich pokoju wspólnym. Jako, że większość Ślizgonów wyjechała na święta, a została ich tylko garstka, sylwestrowa zabawa miała odbyć się w ich domu.

- Nie ma sprawy – zgodziłam się ochoczo. Miałam dość spędzania czasu w towarzystwie swojej przyjaciółki.

- A ty? – Zagadnął chłopak do blondynki.

- Wolę nie – odparła oschle.

- Nie daj się prosić – jęknął. – Jak zwykle mówisz nie, ale ostatnio ci się podobało, a też mówiłaś to samo. – Lucjan poruszył brwiami i mrugnął do Klary. Dziewczyna oblała się rumieńcem, ale nie skomentowała tego.

- Już powiedziałam.

- Alex, namów ją – poprosił chłopak, robiąc maślane oczy w moją stronę. – Chcemy po prostu wszyscy wyluzować. Niedługo wrócą pozostali i nie będzie już takiego luzu.

- Nie będę jej namawiać. Skoro nie chce, to jej strata – prychnęłam.

- Co? Ale jak to? Pokłóciłyście się? – Zdziwił się Ślizgon. – Wy?

- Niech ci sama powie, dlaczego – burknęłam. – No śmiało! – Spojrzałam na dziewczynę. – Powiedz mu.

- Nie będę nic mówić – odparła. – To ty jesteś narwana i dziwnie się zachowujesz.

- Merlinie, przestańcie! – Jęknął chłopak. – Wszystko zniosę, ale nie waszą kłótnię. Poza tym nie macie wyboru! – Przycisnął nas mocniej do siebie. – Wrobiłyście mnie w jakieś centaury, musiałem mówić o czymś, o czym nie miałem zielonego pojęcia, dlatego jesteście mi to winne. Obie! Obie macie do nas wpaść dzisiaj wieczorem. Hasło to „zgniła choinka”.

- Co to za hasło? – Zaśmiałam się gorzko.

- Tylko na czas świąt. – Ślizgon wzruszył ramionami, wstając. – Pamiętajcie, przysługa za przysługę. Jeżeli jej nie spełnicie, to już nigdy nie będziecie mogły wykorzystać mojego imienia i nazwiska w niczym!

- Ja na pewno będę! – Przypomniałam mu. – Więc to nie mój problem!

- Macie być obie, więc to też i twój problem! – Lucjan posłał mi siarczystego buziaka i odszedł do swojego stołu. Zauważyłam jak jego koledzy zaczęli go wypytywać jak mu poszło z nami, a ten uniósł bezczelnie kciuk do góry, jakby wiedział, że i tak wstawimy się u nich na imprezie.

- Teraz nie masz wyjścia – odezwałam się do niej pierwszy raz od kilku dni. – Musisz pójść.

- Nic nie muszę.

- Przysługa za przysługę – powtórzyłam jego słowa. – Dobrze powiedział, ale nie martw się. Później będziesz mogła pójść do Moody’ego i naskarżyć mu na nas, że się zajebiście bawimy i pijemy alkohol.

- Nigdy bym nie naskarżyła na coś takiego! – Oburzyła się, zaciskając dłonie w pięści. – Daj mi w końcu spokój!

Nagle nadleciała sowia poczta, roznosząc listy. Nie liczyłam na żadne od ojca, ale za to do Klary podleciała jej płomykówka, rzuciła kopertę i odleciała z powrotem. Dziewczyna zdziwiła się lekko, ale rozerwała pospiesznie papier, czytając zawartość listu. Nie miałam ochoty wypytywać jej o jego treść, ale nagle podszedł do nas profesor Moody. Powód, dla którego pierwszy raz się pokłóciłyśmy i nie odzywałyśmy do siebie tak długo.

- Dzień dobry, dziewczynki – przywitał się przyjaźnie, opierając dłoń na ramieniu Klary. – Mam nadzieję, że same dobre wieści dostałaś?

- Tak, profesorze – odparła ochoczo przyjaciółka. – Okazało się, że tata dostał jakiś kontrakt w fabryce. Ma nadzorować prace nad produkcją jednego ze swoich wynalazków.

- Doprawdy? – Zdziwił się nauczyciel. – To bardzo dobra wiadomość. O ile mi wiadomo, zależało mu na tym.

- Tak – uśmiechnęła się Klara do kartki, gładząc jej fakturę palcem. – Chyba tak. W końcu osiągnął to, czego pragnął.

- Widzisz, wszystko powoli się układa, a u ciebie Alex? – Nauczyciel przeniósł wzrok na mnie. Spojrzałam mu twardo w oczy, chwyciłam maślaną bułeczkę i czym prędzej wstałam, oddalając się od profesora.



***

Wieczorem zaczęłam przygotowywać się na Sylwestra. Osobiście, wolałabym go spędzić z Severusem, ale nie chciałam mu się naprzykrzać każdego dnia. Mężczyzna zapewne miał swoje plany na dzisiejszą noc. Swoją drogą, byłam ciekawa, co Severus porabiał w takie dni jak dzisiaj? Pił? Sam? A może spędzał ten czas w Hogsmeade? Była to kolejna rzecz, o jaką chciałabym go kiedyś zapytać.

- Dlaczego jesteś taka niemiła dla profesora Moody’ego? – Odezwała się nagle Klara, wchodząc do pokoju. Prychnęłam w odpowiedzi, spoglądając na siebie w lustrze. Obcisłe dżinsy i krótki, czerwony top były odpowiednim strojem na dzisiejszą zabawę. – Możesz mi odpowiedzieć?

- Już ci mówiłam – odparłam beznamiętnie, tuszując rzęsy maskarą.

- Gdyby to jeszcze była jego wina – kontynuowała oskarżycielsko. – Przejął się tym, że tak go potraktowałaś, wiesz? Powinnaś go natychmiast przeprosić.

- Przejął się? – Podchwyciłam, obracając przodem do przyjaciółki. – Czyli sobie z nim rozmawiałaś potem? A tak w ogóle – spojrzałam na zegarek – gdzie byłaś tyle czasu?

- Miałam zajęcia z profesorem – odparła dumnie. – Jutro Nowy Rok, więc musieliśmy nadrobić, bo potem nie będzie kiedy.

- A idziesz do Ślizgonów? – Zapytałam, chcąc aby mój ton brzmiał obojętnie. Poprawiłam fryzurę i nałożyłam na siebie kurtkę, ponieważ chcieliśmy wyjść na błonia przed dwunastą i popatrzeć na sztuczne ognie, które zawsze puszczano w Hogsmeade.

- Idę – odpowiedziała wojowniczo. – Ale nie mam zamiaru pić.

***

Większość wieczoru minęła nam bardzo przyjemnie. Oczywiście, podczas zabawy w dalszym ciągu nie miałyśmy ochoty odzywać się do siebie z Klarą, ale teraz jakoś nie przeszkadzało to Lucjanowi. Dla niego liczyło się tylko to, że miał nas obie przy sobie i jeżeli jedna mu się znudziła, szedł do drugiej. Reszta Ślizgonów również okazała się sympatyczna. Ich złośliwości nie były tak bardzo rażące i dało się z nimi normalnie porozmawiać, chociaż większość z nich upiła się zanim sylwester zaczął się na dobre. Ostatecznie, zostałam tylko ja, Klara i Lucjan, więc w takim gronie wybraliśmy się na błonia, żeby popatrzeć na fajerwerki.

Zauważyłam, że przyjaciółce od pewnego momentu bardzo dobrze rozmawiało się z chłopakiem. Gdy byliśmy w ich pokoju wspólnym ani razu nie spojrzała na młodego Malfoya, a gdy chłopak wyszedł gdzieś z Pansy, również nie przejęła się tym za bardzo.

Po wyjściu na świeże powietrze, zostawiłam ich samych, ponieważ zaczęli się sprzeczać o wystrzeliwanie fajerwerków. Ślizgon miał w nosie jej bogobojne nastawienie do wszystkiego i z premedytacją chciał wypuścić kilka potężniejszych iskier w stronę drzewa, na którym spało kilka wron. Ja w tym czasie stanęłam przy jeziorze, spoglądając na wielką kałamarnicę, która pływała sobie spokojnie pod powierzchnią grubej warstwy lodu.

Po drugiej stronie wody prezentował się Zakazany Las. Na samo wspomnienie centaura sprzed kilku dni poczułam nieprzyjemny chłód przechodzący mi wzdłuż kręgosłupa.

Nagle nieopodal sporej gęstwiny krzewów usłyszałam szelest. Po ostatnich wydarzeniach nie miałam ochoty na przygody, dlatego obróciłam się przodem do przyjaciół, chcąc zakończyć ich kłótnie i wrócić do zamku.

- Ej, to idziemy do środka, czy nie?! – krzyknęłam w ich stronę, zapinając kurtkę pod szyję. Zarówno Klara jak i Lucjan mieli w poważaniu moje nawoływanie. W dalszym ciągu zajęci byli kłótnią o fajerwerki. Westchnęłam więc głęboko, chcąc do nich podejść, gdy nagle zostałam pochwycona w pasie przez jakieś silne ramiona i wciągnięta pomiędzy zarośla, z których poprzednio słyszałam szelest. Chciałam krzyknąć, ale czyjaś ręka zakneblowała mi mocno usta.

- Zamknij się! – Warknął nieznajomy, wyłaniając się z mroku. Był to centaur.

Zaczęłam się wierzgać i kopać na oślep nogami. Stojąca przede mną kreatura zawrzała głośno, odsuwając się, po czym spojrzała złowrogo na tego, który mnie trzymał.

- Zwiąż ją, do cholery! – Rozkazał. – I zaknebluj. Musimy jeszcze zabrać tą drugą.

Pół człowiek, pół koń wyjrzał zza krzaków, obserwując dokładnie Klarę, a drugi ściągnął z ramienia grube sznury, którymi oplótł mi ręce i nogi. Do ust wepchnął mi brutalnie kawałek ścierki i przerzucił na swoje plecy, niczym worek ziemniaków. W dalszym ciągu próbowałam się szamotać oraz krzyczeć, ale nic to nie dało.

Na chwilę przestałam się ruszać, leżąc spokojnie. Spoglądałam ze strachem w oczach na swoich oprawców. Ten, który przewiesił mnie przez siebie miał rudą, bujną grzywę i potężne, mocne ramiona, natomiast drugi, który „polował” na Klarę miał czarne, długie włosy i węższe barki.

- Coś mi mówi, Falghar, że ona ma z tym coś wspólnego – mruknął ten, który mnie związał i parsknął cicho. Centaur zwany Falgharem odwrócił się na moment i uśmiechnął podstępnie.

- Dobrze znałem ten zapach – rzekł, oblizując się. – I tylko. Pamiętam je. Wdarły się na nas teren kilka miesięcy temu.

Chciałam zaprzeczyć, że to wcale nie było tak, jak mówił, ale z moich ust wydobył się jakiś niezrozumiały bełkot. Czarnowłosy centaur zignorował to i na nowo zaczął obserwować Klarę.

- Jest sama – powiedział do siebie, po czym wyszedł zza zarośli. Po chwili targał już za sobą wystraszoną dziewczynę.

- To nie tak! – Krzyknęła spanikowana. – Alex! Boże, Alex! – Próbowała doskoczyć do mnie, ale została od razu powstrzymana.

- Zamknij się! – Ryknął Falghar, chwytając ją mocno za włosy. Klara syknęła z bólu, a z oczu poleciały jej łzy.

- To nie my, przysięgam! – Odważyła się ponownie odezwać. – To naprawdę nie byłyśmy my!

- Jak śmiesz nam kłamać w żywe oczy! – Zdenerwował się rudzielec i splunął gryfonce pod nogi. – Kłamliwa suko!

- Nie my go zabiłyśmy! – Załkała, zalewając się łzami.

Brunet nie chciał jej słuchać. Klara również została związana i przerzucona przez tułów. Centaury chwyciły w ręce swoje łuki, po czym bez słowa skierowały się w głąb Zakazanego Lasu. Szli w milczeniu przez dłuższy czas, a ja powoli przestawałam widzieć księżyc, niebo a następnie zarysy drzew. Było tak ciemno, że ledwo mogłam dostrzec cokolwiek.

Nagle z oddali usłyszałyśmy dźwięki bębnów. Były to mocne, równomierne uderzenia. Chciałam spojrzeć na przyjaciółkę, żeby mi to jakoś wyjaśniła, ale w tej ciemności nie widziałam nawet jej konturów. Dopiero po chwili zarysowała się przed nami łuna potężnego światła. Im bardziej zbliżaliśmy się do tego miejsca, tym wszystko stawało się jaśniejsze, a dziwny blask okazało się być ogniskiem, którego płomienie sięgały kilku metrów.

Znajdowaliśmy się na polanie głęboko w lesie. Była to chyba ich wioska, ponieważ nieopodal paleniska postawione były szałasy. Okrążały one pole, jakby pilnowały do niego dostępu, a wszędzie pełno było centaurów, szczególnie przy ognisku. Wśród nich poznałam tego, który pozwolił ostatnim razem Moody’emu nas uwolnić i to właśnie do niego zostałyśmy podprowadzone.

Jeden z centaurów ściągnął nas z grzbietów pozostałych i postawił przed obliczem ich przywódcy. Nasze sznury zostały zerwane, a kneble wyjęte z ust. Tym razem nie chciałam grać odważnej. Wiedziałam, że znajdowałyśmy się w fatalnym położeniu, a nasze słowa przeciwko temu, czego oni byli już pewni były niczym.

- To one, Magorian – odezwał się ten z czarną czupryną. Wyciągnął z kołczanu strzałę i uniósł nią podbródek Klary, by spojrzała na centaura przed sobą, a następnie zrobił to samo ze mną. Podniosłyśmy głowy, spoglądając w napiętą twarz centaura. Magorian nachylił się nad nami, zaglądając nam prosto w oczy. Miał lekko skośne, żółte oczy i pociągłą twarz pełną owłosienia.

- Pamiętam je – stwierdził i zarżał głośno, a następnie wciągnął głęboko powietrze przez nos. – Ten sam zapach. To one. To one! – Powtórzył głośniej, prostując się. – To one!

Reszta centaurów zawyła głośno, unosząc ku górze swoje łuki. Przez chwilę zrobiło się spore zamieszanie.

- Nic nie zrobiłyśmy! – Próbowała przekrzyczeć tłum Klara, ale nikt jej nie słuchał. Centaury wydały już osąd. Byłyśmy zgubione. Objęłam się rękoma, chcąc sobie dodać otuchy i trochę odwagi. Rozejrzałam się dyskretnie, chcąc znaleźć jakieś miejsce, którego nie pilnowała reszta stada, ale każda możliwa droga ucieczki była dobrze obstawiona.

Nim dokładniej się rozejrzałam, Falghar chwycił mnie za kołnierz kurtki, uniósł kilka cali nad ziemią i siłą wepchnął do klatki, która ustawiona była tuż obok ogniska. Chwilę później zrobił to samo z rozhisteryzowaną Klarą. Dziewczyna została wrzucona z impetem do środka, wpadając na mnie, przez co obie przewróciłyśmy się na ziemię. Centaur zarechotał obleśnie, zamykając drzwi na cztery spusty.

- To nie my, do kurwy nędzy! – Wrzasnęłam, przylegając do krat. – Zrozumiecie to w końcu?! Tylko tamtędy przechodziłyśmy! Nie skrzywdziłyśmy tej kre…

Falghar zatrzymał się na moment, mrużąc oczy. Podszedł do mnie, chwytając przez szpary za kurtkę. Zostałam z całej siły przyciągnięta do niego.

- Dokończ – syknął.

- Ona nie miała nic złego na myśli – powiedziała nagle Klara, stając w mojej obronie. – Ale to naprawdę nie my zabiłyśmy waszego brata.

Zwierzę wypuściło powietrze nosem, puszczając mnie i podeszło do stada.

- Alex, musisz uważać na słowa. Centaury bardzo łatwo obrazić – przypomniała mi dziewczyna, kładąc rękę na ramieniu. Strzepnęłam ją szybko, spoglądając jej prosto w oczy.

- W obliczu naszej śmierci mam to w dupie – odparłam ponuro, siadając na ziemi. Podkuliłam pod siebie kolana, oplatając je rękoma i zaczęłam obserwować całą sytuację.

Centaury zachowywały się tak, jakby coś świętowały. Czyżby to miało związek ze złapaniem domniemanych morderców ich pobratymca? A może chodziło o Sylwestra? Ale czy centaury świętowałyby ludzkie święto w taki sposób?

Stoły, które okrążały ognisko pełne było alkoholu i świeżego mięsa, które pochodziło od mniejszych, leśnych zwierząt. Centaury upijały się powoli, śmiejąc głośno i próbując swoich sił między sobą w walce na pięści. Niektórzy przechadzali się po kilka razy koło naszego więzienia, przyglądając nam się zachłannie, jakbyśmy miały być ich daniem głównym. Coś mi podpowiadało, że nie przeżyjemy tej nocy w jednym kawałku…





wtorek, 16 czerwca 2020

95. Podejrzenia

Gdy zobaczyłam profesor McGonagall i to w jakim była stanie, na myśl od razu przyszedł mi straszny widok, którego byłyśmy świadkami jeszcze dziś rano. Informacja musiała już dotrzeć do dyrektora… Na wspomnienie oszpeconego truchła, poczułam, że robi mi się niedobrze. Dlaczego moja wyobraźnia była aż tak bardzo plastyczna?

- Możecie wracać do swoich obowiązków – odezwał się Moody.

- Profesorze, a co z naszymi zajęciami? – zapytałam słabym głosem.

- To sytuacja nadzwyczajna. Dam Ci później znać – Szalonooki wskazał ruchem głowy na drzwi, jakby w ten sposób chciał nas pospieszyć.

Nie czekałyśmy ani chwili dłużej. Złapałam Alex pod rękę i szybko wyszłyśmy. Na korytarzu wzięłam kilka głębszych wdechów. Przyjaciółka wciąż wyglądała na oszołomioną karą jaką wykonał na niej profesor. Pocierała swoje uszy, jakby w strachu, że bolesny czar powróci ze zdwojoną siłą.

- Znaleźli go, prawda? – zapytałam cicho. – O to musi chodzić.

- No przecież, że o to.

- Albo stało się coś jeszcze gorszego… - zamyśliłam się. - To nie byłby pierwszy raz, kiedy wszystko się nawarstwia. Alex, co mogłoby być gorszego, od tego co tam się wydarzyło? – zapytałam, patrząc na zamknięte drzwi do gabinetu.

- Kartkowałaś tę księgę, to chyba lepiej wiesz… Cholera, Klara, jakim cudem nadal chcesz mieć z nim lekcje? – oburzyła się przyjaciółka. - Po tym, co mi zrobił?!

- To nie było jego widzimisię! – złapała się pod boki. - Profesor powiedział jasno, że to miała być dla Ciebie nauczka za głupie pomysły.

- Klara, on się nawet się nie zawahał! – Alex uderzyła mnie palcem w pierś. - Robił to z przyjemnością!

- Na pewno nie! – odepchnęłam jej rękę. - Robił to, bo musiał! Wyglądał, jakby wcale nie chciał!

- Czemu go bronisz?! – wściekła Alex pchnęła mnie. – Wiesz jak to cholernie bolało?! Wiesz?!

- Wyobrażam sobie, ale wiesz co? Miałaś przecież szansę zaprzeczyć wszystkiemu i przeprosić, ale wolałaś milczeć! I zamiast przyjść na czas, koniecznie chciałaś spotkać się z Lucjanem!

Alex znieruchomiała na moment, ale szybko się opamiętała.

- To… to było ważne! – żachnęła się.

- Moim zdaniem Lucjan mógłby spokojnie poczekać – powiedziałam, krzyżując przed sobą ręce.

- Nie będę zmieniać wszystkich planów, bo nagle profesorowi się ubzdurało, że zrobi nam szlaban – Alex machnęła rękami. - Z resztą… Na szczęście mamy to już za sobą. - Wkurzona odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem.

- Alex, wszystko było w Twoich rękach – wołałam za nią. - Jedno słowo przepraszam! Odrobina szczerości. Nie obwiniaj wszystkich za to, że nie umiesz tego wydusić.

Przyjaciółka pokazała mi środkowy palec. Westchnęłam przeciągle i opuściłam głowę. Dlaczego traktowała Profesora Moody’ego jak zło konieczne? Dlaczego nie dostrzegała, jak bardzo się starał, ile dla nas robił, jak się poświęcał? Ja widziałam to wszystko. Postanowiłam, że dam jej trochę czasu na ochłonięcie. Pewnie też nie byłabym zbyt szczęśliwa, gdybym właśnie przeżyła coś takiego. Mimo że powinnam wrócić teraz do swoich zajęć, coś nie dawało mi spokoju. Koniecznie chciałam wiedzieć, czy rozmowa nauczycieli na pewno dotyczy centaura. Tym bardziej, że podejrzanie długo nie wychodzili z gabinetu. Kiedy przysunęłam ucho do drzwi, ku mojemu zdziwieniu, słyszałam głosy za nimi. Czyżby z pośpiechu zapomnieli ich wyciszyć?

- Słyszę co mówisz, Minervo, ale sama rozumiesz… zabić dorosłego centaura? – zastanawiał się Moody. – Kto mógłby zrobić coś takiego?

- Na pewno żaden z naszych uczniów. Nikt tutaj nie para się czarną magią, a właśnie takich zaklęć użyto na tej istocie. Dyrektor ma złe przeczucia…

- Jesteście pewni, że to czarna magia, a nie zwykła broń? Może to porachunki pomiędzy nimi? Atak innej istoty z Zakazanego Lasu?

- Obrażenia wskazują na czary, ale najlepiej gdybyś Ty Alastorze, jako nauczyciel obrony przed czarną magią przyjrzał się sprawie. Na pewno bezbłędnie rozpoznasz te zaklęcia. Na Merlina… - Mcgonagall jęknęła słabym głosem. – A co jeśli mamy do czynienia ze śmierciożercami?

- Znaczyłoby to, że działają coraz aktywniej. Cóż… Nie zapominajmy, że mamy w szkole kilku byłych popleczników Czarnego Pana. Mam nadzieję, że znajdują się na liście podejrzanych?

- Tak, będziemy ich przesłuchiwać. Centaury bardzo chcą wziąć w tym udział. Ponoć na miejscu wyczuły znane sobie zapachy ludzi. Albus zastanawia się jeszcze, czy pozwolić im na śledztwo. W pierwszej kolejności wolałby poprowadzić je sam. Jeśli podejrzenia okażą się prawdą i winny jest w szkole…

- Chodźmy – przerwał jej Moody. - Porozmawiajmy z dyrektorem. Muszę wiedzieć wszystko.

Odskoczyłam od drzwi jak oparzona. Po pierwsze, nie spodobało mi się to co usłyszałam. Wyczuli jakieś zapachy… też tam byłyśmy i to chyba jako ostatnie. Co, jeśli chodziło o nas? Niby nie dotykałyśmy ciała, ale nie wiedziałam jaki węch mają centaury. Po drugie, głupio byłoby być przyłapanym na podsłuchaniu. Zdążyłam odsunąć się kilka metrów od drzwi i stanąć pod ścianą. Moody przepuścił Panią Profesor przodem, a później zamknął za sobą drzwi. Jego mechaniczne oko łypnęło w moją stronę. Po tym spojrzeniu wiedziałam, że musiał widzieć mnie przez drzwi, gdy podsłuchiwałam. Nie skomentował jednak tego ani słowem. Wystawił łokieć w stronę McGonagall pozwalając, by kobieta się na nim oparła, a później razem ruszyli w stronę schodów. Odczekałam chwilę, a później popędziłam do wieży, licząc na to, że tam spotkam Alex. Nie znalazłam jej w pokoju wspólnym, ale gdy wpadłam do sypialni, zauważyłam, że kotary jej łóżka były zasunięte. Robiła tak wtedy, gdy chciała być sama. Wiedziałam, że jest na mnie obrażona, ale wydało mi się, że mój powód by jej przeszkodzić jest naprawdę sensowny.

- Alex! Cholera… Alex! – nerwowo złapałam za kotartkę.

Zdążyłam ją tylko uchylić i nim dokładnie zobaczyłam co dzieje się za nią, dostałam książką w twarz.

- Ała! – krzyknęłam, łapiąc się za nos.

- Kurwa, powinnaś pukać! – wrzasnęła Alex.

Zauważyłam tylko tyle, że schowała pod poduszkę coś czarnego. Ostrożnie przyłożyłam palce do spodu nosa i odsunęłam je od twarzy, sprawdzając, czy jest na nich krew. Na szczęście jej nie było.

- Mogłaś mi złamać nos! – jęknęłam i podałam jej książkę, gdy już mocniej odsłoniła kotarę.

- Nie przeżywaj, bo zasłużyłaś. Miałam dzisiaj o wiele gorzej! – Alex podciągnęła się do siadu, skrzyżowała nogi w kostkach i ręce na piersiach, po czym odwróciła wzrok gdzieś w bok.

- Masz rację, przepraszam… - westchnęłam i usiadłam na skraju łóżka. – Ale muszę porozmawiać z Tobą o czymś ważnym. Podsłuchiwałam jak rozmawiali w gabinecie…

- Podsłuchiwałaś? – przyjaciółka wysoko uniosła brwi. Następnie przyjrzała mi się podejrzliwie.

- Po prostu chciałam wiedzieć, czy na pewno chodzi o centaura – wyjaśniłam szybko, nieco zmieszana. Tak, podsłuchiwanie nie było w moim stylu, ale dorośli lubili nic nam nie wyjaśniać, a jeśli miałam stresować się nie wiadomo ile czasu… No. W mojej głowie miało to sens.

Opowiedziałam Alex o wszystkim co mówili. Historia o „wyczuciu” zapachu też jej się nie spodobała. Nasze zapachy były przecież znane tym leśnym istotom o czym dyrektor nie powinien wiedzieć. Przecież ostatnie nasze spotkanie zakończyło się niemal tragicznie, zarówno dla nas jak i dla sytuacji politycznej między Hogwartem i Lasem. Od razu zaczęłyśmy zastanawiać się, kto wtedy był na felernym ognisku.

- Są święta, mało kto jest teraz w szkole. – Alex zastanawiała się na głos. Wyglądała, jakby trochę przeszła jej złość. – A skoro znają ten zapach, to mógł być na przykład Malfoy?

- No bez przesady – przewróciłam oczami. - On by nie zrobił czegoś takiego.

- A skąd wiesz? Nie znasz go za bardzo.

- Zaraz powiesz, że jest ze Slitherinu i oni tak robią – potrząsnęłam głową. – Jak już, prędzej obstawiałabym Pansy… Też jest w szkole, a pamiętasz, że kiedyś z koleżankami zabiła tego ptaka? To było na początku roku…

- On nie był już martwy wcześniej? – Alex objęła poduszkę i przytuliła ją do siebie.

- Nie był… znaczy… no w sumie nie wiem. Rany – złapałam się za głowę. – To przecież nie Crabbe i Goyle! Oni są za głupi! – potarłam palcami skronie, myśląc intensywnie. - No to kto zostaje? Lucjan… Gadałaś z nim dzisiaj! Wyglądał, jakby miał coś do ukrycia? – patrzyłam na nią intensywnie.

- Yyy… co? – zdziwiła się Alex. Zastanowiła się chwilę. – Nie. Wiesz jaki on jest. Z resztą to nie mógł być on, da się z niego czytać jak z otwartej księgi.

- Ale zaginął na śniadaniu świątecznym… - powiedziałam cicho.

- To z centaurem, to się chyba stało później… - Alex również się zamyśliła.

Przez chwilę trwała grobowa cisza. Czy Lucjan byłby do tego zdolny? Zawsze był wesoły i pozbawiony zmartwień, ale może to tylko była maska? Może pod nią był chytry i bezwzględny… Nie, nie pasowało mi to do niego. Potrząsnęłam głową.

- Bezsensu – powiedziałam. - Jeśli nie on… No to co, chodzi o nas? Niby tam byłyśmy, ale wiesz… Nic nie dotykałyśmy.

- No właśnie. A to chyba niemożliwe, żeby wyczuli zapach ze śniegu – Alex spojrzała na mnie. – Oni wyczuli kogoś, kto był obok, czy sprawców?

- Nie wiem dokładnie, ale jeśli sprawca użył magii, to raczej jego zapachu nie byłoby na ciele. Magia przecież nie zostawia takich śladów… - potrząsnęłam głową. – Musiałby zostać jakiś włos, albo przedmiot osobisty. Sama nie wiem.

- Zaraz, zaraz… - Alex potarła skronie. W końcu spojrzała na mnie poważnie. - A Ty nie zgubiłaś dzisiaj chusteczek?

- Zgubiłam, ale nie wiem gdzie… - odruchowo dotknęłam kieszeni spodni.

- A kiedy miałaś je ostatnio?

- No przed naszym spacerem do bijącej wierzby.

- A kiedy ich nie miałaś? – drążyła przyjaciółka.

- W pokoju wspólnym.

- Nie chcę Cię straszyć, bo to niby kawał terenu, ale co jeśli zgubiłaś je w pobliżu? Wtedy, gdy się wygłupiałyśmy we śniegu?

Spojrzałam na nią. Najpierw uznałam, że to nieprawdopodobne. Potem, że w sumie możliwe. Im dłużej o tym myślałam, tym gorsze się to wydawało.

- O rany… - Pobladłam. Złapałam się za głowę i gdybym już nie siedziała, pewnie teraz bym to zrobiła. – O rany… Błagam, oby to był przypadek!

- Jakoś przestałam wierzyć w przypadki… - westchnęła Alex. – Może jednak trzeba było powiedzieć profesorowi, co znalazłyśmy?

Byłam zła na siebie. Chciałam działać według nowych reguł i moje milczenie najprawdopodobniej odbije się na mnie jeszcze gorzej! Próbowałam sama siebie pocieszyć.

- To będą tylko poszlaki. Nic nam nie mogą zrobić. Najwyżej sprawdzą nasze wspomnienia i … - zamilkłam.

I ja i Alex zrobiłyśmy dziwne miny. Wpuszczenie kogoś do głowy może nie wydawałoby się takie złe, gdyby nie fakt, że było tam kilka informacji, których na pewno nie chciałam upubliczniać. Po pierwsze – zdradzenie kryjówki poszukiwanego Syriusza, po drugie zaś cała akcja z Lucjanem. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, co wyprawialiśmy podczas balu… Poczułam, jak moje policzki oblewają się rumieńcem.

- Nie zajrzą nam do głowy, prawda? – zapytałam panicznie, łapiąc Alex za ramiona. – Nie zrobią tego?

- Pomyśl – przyjaciółka postukała się palcem w czoło. - Dopiero Moody przetestował na mnie zakazane czary! Co to za problem, żeby zajrzeli nam do wspomnień?

Poderwałam się z łóżka i biegiem ruszyłam do drzwi.

- Gdzie idziesz?! – zawołała za mną Alex.

- Powiem im o wszystkim! – krzyknęłam na odchodne.

Gdy byłam już przy obrazie, Alex złapała mnie za rękę. Miała poważną minę.

- Klara, sama nie chciałaś nic mówić! Jak teraz wyskoczysz z tym, że masz coś do powiedzenia, to myślisz że jak to będzie wyglądać? Jak przyznanie się do winy!

- Ja im wyjaśnię i będzie wszystko z głowy! – czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. – Nie chcę, żeby przeszukiwali mi głowę!

Wyrwałam się z uścisku i wybiegłam na zewnątrz. Alex ruszyła za mną wkurzona. Zbiegałyśmy po schodach w stronę gabinetu.

- Nie taki był plan! I to był Twój pomysł! – wołała za mną, zaciskając pięści.

- To nie Ty zgubiłaś chusteczki! – rzuciłam przez ramię. - Pewnie nawet Cie nie przesłuchają!

- Może nawet nie chodzi o Ciebie, co? Może o nauczycieli?! Kto był wtedy z nami w lesie, hm? Oczywiście profesor Moody… - Alex powiedziała lekceważąco. - Jak z resztą wszędzie.

Zatrzymałam się i obróciłam gwałtownie, przez co Alex na mnie wpadła. Spojrzałam jej prosto w oczy. Byłam pewna, że mówi o tym tylko po to, żeby mi zrobić na złość.

- Nawet nie mów, że mógłby mieć z tym coś wspólnego! – powiedziałam, a łza popłynęła mi po policzku. Szybko przetarłam ją wierzchem dłoni. – Nie ma takiej opcji. Profesor nigdy by nie zrobił czegoś złego.

- Nigdy? A zapomniałaś, że dzisiaj… - przyjaciółka wskazała na swoje ucho.

Nie dałam jej dokończyć, doskonale wiedząc co chce powiedzieć. Przewróciłam oczami i ruszyłam pod gabinet dyrektora.

- Rany… - Alex uniosła ręce w obronnym geście, ale poszła za mną. – A Tobie co? Zabujałaś się w nim, że tak się wściekasz?

- Nie zabujałam – pisnęłam, ucinając temat.

- On nie jest idealny, rozumiesz? Jest dziwny, za bardzo się wtrąca i… - wyliczała przyjaciółka.

Ostentacyjnie zatkałam uszy. Gdy byliśmy już pod rzeźbą prowadzącą do gabinetu, zauważyłam, że przejście było zamknięte. Nie znałyśmy hasła, więc nie mogłyśmy go otworzyć. Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę, czekając aż narada się skończy. Wkrótce jednak okazało się, że na daremno. W korytarzu pojawił się profesor Flitwick. Mężczyzna w pośpiechu przebierał drobnymi nogami, jakby gdzieś go oczekiwano. Minął jednak rzeźbę i nas, dopiero po chwili jednak zdając sobie sprawę z tego, kogo zobaczył. Zatrzymał się i obrócił.

- Panienki! – sapnął i otarł z czoła pot. – A wy na co czekacie?

- Chciałam porozmawiać z dyrektorem… - zaczęłam nieśmiało, trzymając ręce za plecami.

- Oj cukiereczku… wszyscy zbierają się w Wielkiej Sali. Też powinnyście dołączyć, bo to bardzo ważna sprawa – jakby na dowód tego, machnął krótkim liścikiem zapisanym na pergaminie, a później wcisnął go do kieszeni szaty.

- A o co chodzi? – Alex zapytała jakby dla zmyłki.

- Dyrektor wszystko wyjaśni – powiedział profesor i uśmiechnął się do nas blado. Następnie kontynuował swój zabawny bieg.

Czyli było za późno. Spojrzałam na Alex, a ona wzruszyła ramionami. Ręce miała skrzyżowane przed sobą. Przełknęłam głośno ślinę i-już z mniejszym zapałem-ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Po drodze przechodziłyśmy przez hol. Przy drzwiach wyjściowych zauważyłyśmy jakieś zamieszanie. Woźny zasłaniał własnym ciałem wyjście, a Draco i Pansy koniecznie chcieli z niego skorzystać.

- Nie można wychodzić! – powiedział niespokojnie Filch. Jego kotka siedząca u jego stóp, jakby na potwierdzenie wydała z siebie syk.

- Nie macie prawa zabraniać mi wychodzić ze szkoły – Draco chciał go wyminąć. - To mój czas wolny.

- Taki jest nakaz dyrektora! – Filch nie dawał za wygraną.

- Co im dzisiaj odbiło? – zdziwiła się Pansy.

- Zaraz napiszę o tym do mojego ojca – wkurzył się Malfoy. - Ciekawe co powie na to, że ograniczacie nam prawa do swobodnego przemieszczania się? Dumbledore i tak ma problemy z Ministerstwem…

- Nie obchodzi mnie to! Zjeżdżaj! – Filch machnął ręką, co tylko bardziej wkurzyło Draco. Gdy wyglądało, że może zaraz sytuacja pójdzie za daleko, przerwała im Alex.

- Hej – zawołała. - Ponoć mamy być w Wielkiej Sali. Mówił wam to ktoś?

Pansy skrzyżowała ręce przed sobą i spojrzała na nas spod byka. Ja stałam blada jak ściana, omal nie płacząc. Alex uniosła dumnie brodę, nic sobie nie robiąc ze spojrzenia ślizgonki.

- Nikt nie mówił – powiedziała Pansy. - Po co znowu?

- Jakieś zebranie nadzwyczajne – kontynuowała Alex. – Ale my wiemy od Flitwick’a. Nie przechodził tędy?

- Nie było go tu – Draco łypnął na woźnego i odsunął się od drzwi. - Mam nadzieję, że na tym spotkaniu wyjaśnią nam, dlaczego nagle nie możemy wychodzić.

Gdy ślizgoni odeszli od wyjścia i ruszyli na Wielką Salęm, Filch uchylił na moment drzwi i łypnął na zewnątrz. Szpara jaka w ten sposób powstała, wystarczyła, żebym zobaczyła, co przerażającego znajdowało się po drugiej stronie… Było tam mnóstwo centaurów, stojących ramię w ramię i kopyto w kopyto. Na sam widok tej ilości istot poczułam, jakby moje serce stanęło. Wszyscy byli uzbrojeni w łuki i dzidy i wszyscy stali w pewnej odległości od wejścia, tworząc półokrąg. Ich miny nie były radosne, ale kto byłby szczęśliwy, gdyby jego bliski został znaleziony w tak tragicznym stanie? Gdy McGonagall mówiła, że chcieli być tutaj w trakcie śledztwa, ani na moment nie pomyślałam, że nas otoczą. Że będzie ich tak wielu… i że będą wyglądali, jakby szykowali się na wojnę.

- Niech to… - zaklął Flich.

Gdy woźny pospiesznie zamknął drzwi, zerknął na nas i zauważył po naszych minach, że też to widziałyśmy. Nic jednak nie skomentował. Zaryglował miotłą drzwi, jakby miało to jakkolwiek pomóc, a potem znowu oparł się o nie plecami. Widziałam, że pot ścieka mu po twarzy.

- Będzie wojna?... – zapytałam, patrząc na Alex szeroko otwartymi oczami.





wtorek, 9 czerwca 2020

94. Czarna magia


Ruszyłyśmy w stronę wierzby bijącej z duszą na ramionach, zastanawiając się cały czas, do kogo mogły należeć ślady krwi. Nie chciałyśmy mówić tego głośno, ale wszystko wskazywało na to, że w chacie zastaniemy rannego Syriusza.

- Wszystko było z nim w porządku, jak wczoraj rozmawialiście? – Spytałam po chwili przytłaczającej ciszy. Odwróciłam się w stronę Klary, która szła za mną, trzymając w uścisku różdżkę. Była bielsza niż otaczający nas śnieg.

- Tak – mruknęła lekko drżącym głosem. – Chociaż był trochę zaniepokojony, ale nic nie wskazywało na to, że może być ranny. Jeżeli coś mu się stało…

- Cicho bądź! – Warknęłam na nią, ruszając dalej przed siebie. Śnieg skrzypiał przyjemnie pod nogami, niczym stare drewno, a w oddali wielkie drzewo łomotało swoimi grubymi konarami na wszystkie strony, szukając tylko celu, w który mogłoby uderzyć.

Nagle zatrzymałam się, a zrobiłam to tak gwałtownie, ze Klara wpadła na mnie z impetem. Obie runęłyśmy w zaspie, ale ja szybciej od niej pozbierałam się i na nowo zapatrzyłam w wielką, brązową plamę, która leżała koło zaschniętych już śladów krwi. W tym też miejscu trop się urywał, a raczej kończył. Zrobiłam kilka kroków do przodu, do momentu aż moje oczy były w stanie rozpoznać kształty leżące w śniegu.

- Ja pierdolę – szepnęłam do siebie, cofając się szybko i ponownie wpadłam na przyjaciółkę, która zdążyła się już podnieść o własnych siłach.

- Co się stało? – Spytała. Chwyciłam ją mocno za rękę i wysunęłam przed siebie, po czym palcem drugiej dłoni wskazałam na martwego centaura leżącego w kałuży krwi. Jego twarz zastygła w grymasie bólu, a oczy były szeroko otwarte. Na ciele miał liczne rany szarpane, z których w dalszym ciągu sączyła się krew i ropa. Podeszłam niepewnie do stworzenia, chcąc sprawdzić czy może jednak istnieje szansa, że żyje. Gdy tylko dotknęłam jego tułowia spod ciała wypełzły robaki, znikając w sączących się ranach. Odskoczyłam jak oparzona, powstrzymując się przed zwymiotowaniem.

Klara, która była o wiele słabsza psychicznie, podbiegła szybko do pobliskiego krzaka. Nachyliła się nad nim i zwróciła większość śniadania. Nim się podniosła, coś zaszeleściło koło niej, a następnie zza zarośli wyłoniła się postać Syriusza. W pierwszym odruchu chciałyśmy złapać szybko za różdżki, próbując się bronić, ale po chwili doszło do nas, z kim mamy do czynienia.

- Musicie stąd uciekać! – powiedział nerwowo mężczyzna, spoglądając to na nas, to na martwego centaura.

- Co? – Zdziwiłam się. – Dlaczego? Syriuszu, kto to zrobił?! Co się tu właściwie stało?! I dlaczego… - przełknęłam głośno ślinę, raz jeszcze spoglądając na martwe ciało – dlaczego z jego ran w dalszym ciągu sączy się krew?! Przecież on… przecież…

- Wszystko wam wyjaśnię, ale nie tutaj… - Huncwot rozejrzał się nerwowo, a jego wzrok zatrzymał się na obrzeżach zakazanego lasu. – Nie możemy tutaj zostać. Reszta jego pobratymców zacznie go szukać. Jeżeli nas zobaczą, nie będą chcieli słuchać.

Nim zdążyłam ponownie się odezwać, Syriusz chwycił nas obie za ramiona i ruszył w przeciwnym kierunku. Skręciliśmy do miejsca, gdzie znajdowała się duża gęstwina drzew i sporych rozmiarów krzewy. Black dopiero wtedy nas puścił, a sam usiadł na pobliskim kamieniu, przecierając twarz rękoma.

Od naszego ostatniego spotkania zbytnio się nie zmienił. W dalszym ciągu miał długie, brudne i poskręcane włosy oraz tygodniowy zarost.

- To była czarna magia, prawda? – Spytała po chwili Klara, która była bardziej rozumna niż ja i chociaż cała się trzęsła, to w dalszym ciągu starała się trzeźwo myśleć.

- Tak – odparł Syriusz zmęczonym głosem i przyjrzał nam się uważnie. – Dwa dni temu widziałem tego centaura w towarzystwie dwóch mężczyzn. Było dość ciemno, więc nie mogłem przyjrzeć się dokładnie ich twarzy, ale oboje byli wysocy. Jeden dobrze zbudowany, a drugi chudy. O tym właśnie chciałem opowiedzieć Harry’emu. Ta ich przechadzka nie wyglądała jak spotkanie towarzyskie. Centaur był gdzieś ciągnięty, zachowywał się, jakby był pod działaniem imperiusa.

- Myślisz, że to oni zrobili mu krzywdę? – zapytała czysto retorycznie Klara, po czym uroniła łzę. – Kto mógłby być na tyle okropny, żeby tak potraktować kogokolwiek?! To nieludzkie!

- Śmierciożercy – skomentował oschle mężczyzna. – Ten centaur był okrutnie torturowany przed śmiercią, a tylko Śmierciożercy bawią się w takie gierki. Poza tym czarna magia jest ich domeną, tylko w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego centaur? Te bestie musiały sobie zdawać sprawę, co znaczy zadzieranie z centaurami, a jeszcze śmierć ich towarzysza? Te stworzenia nie puszczą tego płazem. Coś mi mówi, że Dumbledore będzie miał teraz ciężki orzech do zgryzienia. Będzie musiał je uspokoić jakoś, a ujarzmienie tych stworzeń nie jest łatwym zadaniem.

- Coś o tym wiemy – burknęłam cicho, kopiąc nogą w śniegu. W dalszym ciągu miałam przed oczami twarz tego centaura. W jak wielkich mękach musiał umierać?! Okropność.

- Wracajcie do zamku – rozkazał nagle Syriusz, podnosząc się ociężale. – Nie tak sobie wyobrażałem dzisiejszy dzień, ale lepiej nie ryzykować. Musicie być jak najdalej od tego strasznego miejsca, a dyrektora sam zawiadomię listownie o zaistniałej sytuacji. Nadchodzą ciężkie czasy, dziewczyny. Pamiętajcie o tym. Zło wisi w powietrzu. – Mężczyzna wskazał palcem na niebo, a następnie przygarnął nas do siebie, ściskając mocno.

- Kiedy znowu się zobaczymy, Syriuszu? – Spytałam z nadzieją w głosie. Bardzo polubiłam ojca chrzestnego Harry’ego, a przecież jeszcze zbyt dobrze go nie poznałam.

- Nie wiadomo – odparł zdawkowo, po czym zamienił się w dużego, czarnego psa i zniknął w zaroślach. Przez chwilę stałyśmy jeszcze wstrząśnięte, aż w końcu postanowiłyśmy ruszyć z powrotem do Hogwartu.

Przez całą drogę powrotną nie odzywałyśmy się do siebie ani słowem. Dopiero, gdy znalazłyśmy się w przytulnym dormitorium, Klara odezwała się jako pierwsza.

- A ty chciałaś się w to bawić.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę.

- Daj spokój, co? – Warknęłam. – W życiu nie zrobiłabym nikomu czegoś takiego!

- Czarna magia, to czarna magia, Alex! – Syknęła, ściągając z siebie gruby płaszcz. Przewiesiła go przez oparcie fotela i podeszła do kominka z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, które chciała ogrzać. – Wszystkie zaklęcia są takie same. Pragną zadać kolosalny ból. Im bardziej wymyślny, tym lepszy.

- Ja ją chciałam tylko nastraszyć jakoś – mruknęłam i również ściągnęłam wierzchnie ubranie. Rzuciłam je niedbale na sofę. – A swoją drogą, czemu na ciele tego centaura wciąż była świeża krew?

- Nie wiem. – Przyjaciółka wzruszyła ramionami, pocierając o siebie dłonie. – Może miał być to sposób na zwabienie zwierząt do ciała? Może osoba, która to zrobiła, liczyła na to, że jakiś stwór skuszony zapachem krwi rozerwie centaura na strzępy?

- Powiemy o tym Moody’emu? – Zadałam kolejne pytanie. Gryfonka obróciła się do mnie przodem, marszcząc brwi.

- A powinnyśmy?

- No przecież to leży w twojej naturze – uśmiechnęłam się kwaśno. – Kablować…

- Przestań! Nie gadam mu o wszystkim! Wczoraj go okłamałam, żeby ciebie ratować, więc przestań być już taka wredna, dobrze? Jest mi z tym bardzo źle i wątpię, aby profesor uwierzył w moją bajeczkę, ale najwidoczniej nie chciał ci wlepiać kolejnego szlabanu, więc przymknął na to oko. Poza tym, skoro Syr… Łapa napisze do dyrektora, to profesor Moody i tak się o tym dowie, więc może nie ma sensu się zamartwiać zawczasu? Już i tak ma z nami pod górkę.

- Jakby przestał łazić za nami, to może wtedy miałby spokojniejsze dni – stwierdziłam cicho, wzruszając ramionami. Jakoś niespecjalnie byłam przejęta losem profesora. Ostatnim czasy zbyt często na nas wpadał.

- A wiesz, że ten dział ksiąg zakazanych powinien być zamknięty wczoraj? – Przypomniała sobie po chwili dziewczyna. – Rozmawiałam o tym z profesorem, również był zdziwiony. Ktoś próbował przed nami się tam dostać.

- Tylko, że wszystkie książki były na swoim miejscu – oznajmiłam.

- Ktoś musiał nie zdążyć niczego zabrać. – Klara zastanowiła się przez moment, stukając palcem wskazującym po brodzie, po czym kichnęła głośno. Jęknęła przy tym niezadowolona, szukając w kieszeniach kurtki i spodni chusteczek higienicznych. Ja w tym czasie zapatrzyłam się w okno, do którego podleciała właśnie duża, czarna płomykówka z przywiązaną do nóżki wiadomością. Ptak usiadł na parapecie, czekając aż ktoś odbierze od niego list.

- Zgubiłam chusteczki – jęknęła przyjaciółka, nie zwracając uwagi na sowę. Raz jeszcze przejrzała wszystkie kieszenie bardziej dokładnie, ale nie znalazła tego, czego szukała. – Masz może chusteczkę? Chyba się przeziębiłam przez ten poranek.

- Nie – odparłam, uchylając okiennicę. Odebrałam od sowy mały, zawinięty rulonik i pogłaskałam ptaka pieszczotliwie po główce, który po tym czułym geście zahukał cicho, odlatując. Zamknęłam z powrotem okno.

- Zaraz mamy szlaban. Dostałaś list? Od kogo? – Zaciekawiła się Klara, wyciągając szyję. Rozwinęłam szybko papier, na którym znajdowało się tylko jedno słowo napisane pochyłym i cienkim pismem.

„Przyjdź.”

Przełknęłam głośno ślinę, czując jak robi mi się niesamowicie gorąco. Zerknęłam nerwowo na zegar. Rzeczywiście za kilka minut powinnyśmy stawić się na szlabanie u Moody’ego.

- Coś się stało? – Spytała przyjaciółka, marszcząc brwi. – Chyba ciśnienie ci skoczyło, zrobiłaś się cała czerwona.

- To… Lucjan – wymyśliłam naprędce. – Chce się spotkać teraz.

- Po co?

- No… chce porozmawiać. Planuje kolejny nocny wypad do łazienki Prefektów.

- Niech on sobie da w końcu spokój – prychnęła przyjaciółka, wzdychając głęboko. – Za bardzo wykorzystuje swoje przywileje, jako Prefekt Naczelny. Swoją drogą, dlaczego Snape powierzył mu tak odpowiedzialne stanowisko?

- Też uważam, że ty lepiej nadawałabyś się na tę fuchę – zaśmiałam się cicho, wodząc wzrokiem po każdej szybko napisanej literce w liście.

- W każdym razie, nie możesz się z nim spotkać – uśmiechnęła się dziewczyna. – Mamy szlaban. Chodź, bo się spóźnimy.

- Ja przyjdę później – odparłam szybko, mnąc w dłoniach papier, po czym wrzuciłam go do kominka.

- Co?! – Zdenerwowała się. – Alex, nie będę cię kryć!

- Powiedz mu, że się spóźnię najwyżej pół godziny! – Jęknęłam. Mój wybór był prosty. Nie mogłam przegapić okazji spotkania się z Severusem sam na sam, zważywszy, że sam tego żądał. – Porozmawiam z Lucjanem i będę z powrotem.

- Alex! – Krzyknęła za mną przyjaciółka, ponieważ ja nie czekając na jej zdanie, wybiegłam szybko z pokoju wspólnego, a następnie przeskakując po kilka schodów zeszłam z wieży, kierując się prosto do lochów. Nie ukrywałam, że byłam trochę podekscytowana i nawet martwy centaur nie mógł zepsuć mi tego uczucia.

Będąc pod gabinetem nauczyciela, zapukałam tylko raz, a drzwi otworzyły się jak na komendę. Wyglądało to tak, jakby Severus czekał po drugiej stronie aż przyjdę. Nim otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, mężczyzna chwycił mnie brutalnie za koszulę i pchnął przodem do ściany. Jedną ręką sięgnął do rozporka od moich spodni rozpinając go, drugą zrobił to samo ze swoim, a następnie chwycił mocno dżinsy, obsuwając mi je poniżej kolan wraz z majtkami. Po chwili miałam go już w sobie. Dużego, twardego i żądnego zaspokojenia. Pożądanie Snape’a dawało o sobie znać w ruchach, jakie wykonywał. Były one mocne i głębokie. Przy uchu poczułam jego szybki oddech, a także ciche jęki, jakie wydobywał ze swoich ust tylko w mojej obecności. Te dźwięki od zawsze były dla mnie rozkoszą samą w sobie. Odchyliłam głowę, kładąc ją na ramieniu bruneta i również stęknęłam z rozkoszy. Pragnęłam obrócić się do niego przodem, ale ciało nauczyciela przycisnęło mnie mocniej do ściany, przyspieszając tempo. Jego dłonie zacisnęły się boleśnie na moich biodrach, aż w końcu Severus doszedł warcząc gardłowo.

Snape zaczął się poprawiać, chcąc wrócić do swojej nienagannej aparycji, a ja dalej stałam przodem do ściany, próbując unormować oddech. Gdyby tylko Severus poczekał na mnie, mogłabym także z nim przeżywać tę chwilę, ale i tak byłam szczęśliwa. Podciągnęłam szybko spodnie i dopiero wtedy odwróciłam się do niego przodem.

- Wypij – rozkazał chłodnym tonem, wręczając mi fiolkę z eliksirem. Nie pytając o nic zażyłam miksturę.

- Muszę iść – jęknęłam, zerkając w stronę zegara wiszącego na ścianie.

Snape zmarszczył brwi.

- Przepraszam – dodałam. – Ja naprawdę chcę tu spędzać każdą wolną chwilę, ale mam szlaban.

- Szlaban? – Zainteresował się nauczyciel, podchodząc do biurka. Spostrzegłam, że przy stosie papierów, jakie na nim leżały, stał srebrny kałamarz i pióro. Od razu oczy mi zalśniły, a na usta wysunął się radosny uśmiech. Mężczyzna poszedł za moim wzrokiem, wzdychając głęboko.

- Nie ekscytuj się tak – skomentował.

- Cieszę się, że ci się podoba. Mam nadzieję, że będziesz z niego długo korzystał.

- Gadaj lepiej, w co się znowu wpakowałaś, Lamberd? – Snape oparł się o blat, zakładając ręce na piersi. Wyglądał uroczo w takiej pozie, z groźną miną i wciąż czerwonymi policzkami.

- To nic – odparłam zdawkowo, nie chcąc mieć jeszcze problemów ze swoim mężczyzną. – Po prostu złamałam regulamin jak zawsze.

- A z kim ten szlaban? – Próbował dopytać.

- No… z Moody’m.

- Mhm… Szalonooki wręczył szlaban swojej ulubienicy? No proszę… - Droczył się ze mną.

- Nie jestem jego ulubienicą, ale za to ty jesteś moim – odpowiedziałam, przybliżając się do niego. Nie wahając się, objęłam go czule i pocałowałam w policzek. Snape zmrużył oczy nie odzywając się.

- Za co ten szlaban? – Wciąż nie dawał za wygraną. – Nie próbuj mnie okłamywać, bo i tak dowiem się prawdy, wiesz o tym.

- No… - mruknęłam, ociągając się. Raz jeszcze spojrzałam na wiszący zegar, na którym wskazówki przesuwały się w zaskakująco szybkim tempie. Moody nie będzie zachwycony moim spóźnieniem.

- Chodzi o poranną bójkę?

- Tak! – odpowiedziałam. Z jednej strony poczułam ulgę, że Snape sam za mnie wymyślił wymówkę, ale z drugiej strony czułam się okropnie, okłamując go. Przecież związki powinny opierać się na szczerości. – Muszę już iść, Severusie.

- Idź – rzekł krótko i machnął lekceważąco ręką w kierunku drzwi.



***



Moody wpuścił mnie do swojego gabinetu. Na jego biurku leżała książka, którą próbowałam wypożyczyć wczorajszego wieczoru, a na kanapie obok siedziała Klara z miną zbitego psa. Chciałam do niej podejść, ale nauczyciel wystawił przed siebie laskę, zabraniając mi zrobić nawet kroku. Zdziwiłam się na to, ale spokojnie stanęłam w miejscu, czekając na rozwój wydarzeń. Jakoś nie byłam specjalnie przejęta tym szlabanem. Moją głowę zaprzątały myśli o Severusie i tylko to się liczyło.

- Nie powinnaś spóźniać się na szlaban, wiedząc jak bardzo mnie zawiodłaś wczoraj – odezwał się w końcu, stukając palcami dłoni o kolano. – Gdzie byłaś?

- Musiałam porozmawiać pilnie z Lucjanem, przepraszam – odparłam, nie wysilając się nawet na skruszony ton. Przyjaciółka spojrzała na mnie spode łba, a gdy tylko Moody odwrócił się na chwilę w jej stronę, ponownie spuściła głowę.

Mężczyzna nie ciągnął już tematu, tylko chwycił do ręki księgę, wertując ją powoli. Popatrzyłyśmy na siebie z Klarą nie wiedząc zupełnie, o co chodziło profesorowi.

- To… - zaczęłam niepewnie. – Co mamy posprzątać tym razem? Biurko? Znowu jakieś półki, a może co innego?

- Sprzątać? – Prychnął Moody, nie spuszczając wzroku z książki. W dalszym ciągu wertował na spokojnie kartki, co chwilę mrucząc pod nosem i unosząc brwi. – Chciałaś przecież uczyć się czarnej magii, czyż nie? – Dopiero teraz podniósł na mnie swój srogi wzrok, który daleki był od tego, którym nas obdarzał każdego dnia. Przełknęłam cicho ślinę.

- Profesorze, to nie tak, że Alex chciała się uczyć o tej dziedzinie… - Przyjaciółka próbowała zainterweniować, ale profesor uniósł tylko dłoń w jej kierunku, a od razu zamilkła na nowo spuszczając głowę.

- Zaklęcia – kontynuował Moody, aż w końcu przestał kartkować wolumin. – Roztapianie gałek ocznych – przeczytał. – Co ty na to? Może poćwiczymy takie zaklęcie?

- Co? – spytałam oszołomiona. – Ale ja…

- No dalej, Alex! – Zachęcał mnie nauczyciel, po czym podszedł do mnie szybko, nachylił się tak blisko, iż mogłam poczuć jego wodę kolońską i wysunął z mojej tylnej kieszeni spodni różdżkę. Obrócił ją między palcami, wciskając mi ją mocno do ręki.

- Nie będę używać takich zaklęć! – Oburzyłam się, patrząc na Moody’ego jak na wariata.

- No jak to nie? Przecież sama chciałaś. Słowa zaklęcia nie są proste, ale jak się postarasz może uda ci się uszkodzić oko. Klaro, spróbujemy na tobie.

- Słucham?! – Krzyknęłam, wypuszczając z dłoni broń, jakbym bała się, że ta sama z siebie wyrzuci zaklęcie, które ugodzi przyjaciółkę. Uniosłam szybko ręce w obronnym geście. – Nie rzucę żadnego zaklęcia na Klarę!

- A czym różni się Klara od dziewczyn z innych domów? – Moody skrzyżował dłonie za plecami, okrążając mnie powoli.

- Nie wybrałabym takiego zaklęcia – warknęłam, a mój wzrok podążał za profesorem. Opuściłam również ręce, ściskając je mocno w pięści.

- Nie takie? No dobrze… - Moody mruknął pod nosem i palcem dużej dłoni wskazał na księgę, którą położył na biurku. – Klaro, jak byś mogła?

Dziewczyna podniosła się niepewnie z kanapy i na lekko trzęsących się nogach podeszła do biurka, zabierając z niego księgę. Chciała ją podać Moody’emu, ale ten zacmokał niezadowolony i pokręcił szybko palcem.

- Ty wybierz zaklęcie, które byłoby odpowiednie dla panny Lamberd.

Moody stanął koło mnie wyprostowany, czekając aż Klara sama zacznie przeglądać podręcznik. Dziewczyna otworzyła go niepewnie, przeglądając poszczególne strony. Co kartkę robiła się coraz bledsza i bardziej zestresowana.

- Znalazłaś już coś? – Pospieszał ją nauczyciel.

- Ja nie wiem… - jęknęła cicho.

- Klaro, pospiesz się – upomniał ją.

- Tu nie ma nic odpowiedniego dla Alex.

- Na pewno coś się znajdzie. Szukaj dalej!

Wiedziałam, że Moody jej nie odpuści i będzie czekał tak długo, aż dziewczyna poda mu jakieś zaklęcie. Ona również o tym wiedziała, więc po kolejnej minucie przeglądania stron, odezwała się w końcu cichym głosikiem.

- Porażenie nerwów słuchowych – załkała.

- Hm, bardzo interesujące zaklęcie. Dziękuję ci, Klaro. – Nauczyciel skinął głową w jej stronę. Gryfonka odłożyła szybko księgę i tym razem, to ona zacisnęła mocno pięści. Zauważyłam również na jej policzku pojedynczą łzę. – W takim razie, Alex skoro ty nie masz zamiaru rzucać takiego zaklęcia na przyjaciółkę, to może ona rzuci na ciebie?

- Co?! – Pisnęłyśmy obie.

- Nie! – Krzyknęła Klara, a kolejne łzy pojawiały się na jej buzi. – Nie zrobię tego! Brzydzę się czarną magią! Nie rzucę żadnego zaklęcia!

- Nie stresuj się, Klaro – uspokoił ją Moody. – Jeżeli nie ty, to może ja.

- Nie może pan! – Warknęłam, patrząc mu wyzywająco w oczy. – Sam pan powiedział, że za takie rzeczy idzie się do Azkabanu!

- To tylko jedno małe zaklęcie – odparł niewzruszony. – Przecież sama chciałaś rzucić podobne. Nikt nie będzie wiedział.

- To niezgodne z prawem – szepnęła Klara. – Profesorze…

- Klaro, jeżeli to dla ciebie za dużo, to możesz już wyjść. Twój szlaban uważam za zakończony. Alex jeszcze trochę tu zabawi.

- Nie zostawię jej! Profesorze, my przepraszamy! Alex miała głupi pomysł, ale wie, że źle zrobiła!

- Czyżby? – Moody uniósł jedną brew i spojrzał na mnie pytająco. Jako, że zawsze byłam buntowniczką i nie umiałam się łatwo poddawać, nie odpowiedziałam nauczycielowi.

- Alex! – Krzyknęła zszokowana przyjaciółka. – Co ty wyprawiasz?!

- Masz ostatnią szansę, Alex – ostrzegł mnie nauczyciel.

Milczałam, nie chcąc dać satysfakcji Moody’emu. Profesor westchnął głęboko, po czym bez zastanowienia wypowiedział formułkę zaklęcia w języku łacińskim. Ręką wykonał w powietrzu skomplikowane ruchy, a fala czarnego światła uderzyła mnie prosto w pierś. Przez moment nie poczułam żadnej różnicy, ale gdy tylko usłyszałam tykanie zegara, skrzywiłam się mocno, próbując zatkać uszy rękoma.

- Co się stało?! – Przejęła się przyjaciółka, a ja ponownie się skrzywiłam, słysząc dźwięki tysiąc razy głośniej. – Alex, co ci jest?

Krzyknęłam cicho, zginając się w połowie. Cały czas miałam mocno przyciśnięte dłonie do uszu, ale to i tak nic nie dawało.

- Poziom natężenia dźwięku jest teraz przez Alex słyszalny nawet dziesięć razy głośniej. Można to porównać do eksplozji bomby atomowej w pobliżu – odparł Moody, nie przejmując się moim bólem.

- Proszę nic nie mówić! – Krzyknęłam, trzęsąc się cała. Klara od razu zatkała sobie dłonią usta, żeby nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Masz dość? – Spytał mężczyzna bez krzty emocji. – Czy może jednak poczekamy aż poleci ci krew z uszu, a następnie stracisz słuch?

- Dość! – Ryknęłam, czując łzy na policzkach. Każde słowo wypowiedziane przez kogokolwiek było bolesne dla moich uszu.

Moody świsnął różdżką w powietrzu i wszystko ustało. Wyprostowałam się z ogromnym grymasem na twarzy. Klara podleciała do mnie, przytulając z całych sił.

- Alex, jak się czujesz? – Spytała szeptem, odsuwając się po chwili na długość ramion. – To było okropne.

- Klara wybrała dla ciebie jedno z „lżejszych” zaklęć – odezwał się po chwili Moody, przygarniając mnie ramieniem do siebie. Starł kciukiem z policzka moje łzy i potarł mocno rękę, dodając mi otuchy. – W porządku?

- Już tak – jęknęłam, biorąc głęboki oddech.

- Teraz nie przyjdzie ci do głowy bawienie się czarną magią, mam nadzieję? Chyba, że chcesz zostać Śmierciożercą. – W oczach Moody’ego mignęło coś niebezpiecznego, a na usta wypłynął delikatny uśmiech. Mężczyzna odsunął się ode mnie, odchrząknął i podniósł z dywanu różdżkę, którą wypuściłam kilka chwil temu.

- Raczej nie – mruknęłam.

- W takim razie wasz szlaban uważam za zakończony – stwierdził, próbując poprawić nasze humory swoim szerokim uśmiechem, ale my w dalszym ciągu wyglądałyśmy, jakbyśmy miały do czynienia z dementorami; Klara trzęsła się cała, a ja wciąż odczuwałam skutki zaklęcia. W uszach brzęczało mi delikatnie, co nie było miłym uczuciem. Od razu przypomniałam sobie dzisiejszy poranek i centaura, którego znalazłyśmy. W tym momencie coś we mnie pękło i wbrew swoim ideom chciałam opowiedzieć nauczycielowi wszystko, co widziałyśmy, gdy nagle do gabinetu wpadła roztrzęsiona Mcgonagall.

- Alastorze! – Krzyknęła, próbując złapać oddech. – Dumbledore zwołuje pilne zebranie i och…dziewczynki. A co wy tu robicie? – Kobieta dopiero teraz nas zauważyła.

- Dziewczyny miały szlaban – odparł Moody, podchodząc szybko do nauczycielki. – Co się stało?

Mcgonagall wyglądała, jakby postarzała się o kilkanaście lat. Jej idealny kok poluzował się, a pojedyncze pasma włosów sterczały we wszystkich kierunkach. Również była blada jak ściana, a jej twarz jeszcze bardziej się pomarszczyła. Spojrzała raz jeszcze w naszym kierunku przez ramię Moody’ego.

- Możecie wracać do swoich obowiązków – odezwał się w końcu nauczyciel, przerzucając wzrok na nas…