wtorek, 27 lutego 2018

Wszystkie dzisiejsze gazety mugolskie, jak i czarodziejskie rozpisywały się o morderstwie, które miało miejsce na obrzeżach Londynu wczorajszego wieczora. Prorok Codzienny apelował do wszystkich czarodziejów o czujność i przekazywanie jakichkolwiek informacji o wszystkim, co wydawałoby się podejrzliwe, do Ministerstwa Magii. W mugolskich szmatławcach zaczęto siać panikę i dalej nie było wiadomo, kto za tym stoi. 

- Witaj, Severusie. 

Odsunąłem gazetę od twarzy, podnosząc oczy na swojego starego przyjaciela - Lucjusza Malfoya. Bez słowa zaprosiłem go gestem do stolika, każąc kelnerce podejść do nas i wziąć zamówienie od blondyna. 

- Czytasz te brednie? - Lucjusz skierował swoją srebrno - czarną laską z główką węża na Proroka. - Whisky z lodem - dodał do dziewczyny, która stanęła obok nas. 

Dopiero, gdy odeszła zaczęliśmy rozmawiać swobodnie. Postanowiłem wybrać na spotkanie z Malfoyem mało znany, mugolski pub, żeby nikt spośród odwiedzających nie mógł nas rozpoznać lub skojarzyć z czymkolwiek. 

- Chciałem sprawdzić jak wypadło nasze wczorajsze przedstawienie - odparłem na wcześniej zadane pytanie, uśmiechając się cynicznie. 

- Zostaw to. Teraz czeka nas coś o wiele większego. 

- Co masz na myśli? - Zainteresowałem się, nachylając lekko nad stołem. - Czarny Pan ma jakieś plany? 

- Owszem, mój drogi przyjacielu. 

Przerwaliśmy na moment naszą rozmowę, gdy kelnerka przyniosła alkohol dla Lucjusza, po czym od razu odeszła, nie chcąc nam przeszkadzać. 

- Słuchaj mnie uważnie, mój drogi przyjacielu. Czarny Plan planuje uderzyć tym razem w zdrajców krwi. 

- Zdrajców krwi? - Zdziwiłem się, chociaż powoli zaczynałem rozumieć o kim mówi Lucjusz. 

- Naszego Pana doszły słuchy, że są wśród nas czarodzieje, którzy pomagają ratować mugoli. Jest ich coraz więcej i coraz częściej wiedzą, gdzie i kiedy planujemy kolejny atak. Próbują nam przeszkadzać. 

Zamilkłem na chwilę, kalkulując sobie w głowie wszystko, co opowiedział mi Malfoy. Z jednej strony chciałem mu powiedzieć o tym, na kogo wczoraj się natknąłem, ale z drugiej strony ona tam była. 

- Czarny Pan rozkazał mi wybrać sobie ludzi, którzy razem ze mną wezmą udział w tej akcji - pochwalił się blondyn. Spojrzałem na niego z błyskiem w oku. - Tak, mój drogi przyjacielu. Chcę, żebyś wziął ze mną w tym udział. Nadajesz się. 

- Wczoraj... - zacząłem, urywając nagle. 

- Wczoraj? - Lucjusz uniósł jedną brew, czekając aż zacznę kontynuować. - No mów. Nie ociągaj się. 

- Nawiązując do zdrajców krwi - postanowiłem mówić dalej. - Wczoraj zaatakowali nas Black, Potter i... Lamberd. 

Malfoy zamyślił się na kilka chwil. 

- Dobrze się składa, że o nich wspominasz - mruknął w końcu, rozglądając się na boki. Gdy ponownie się odezwał, musiałem nachylić się do niego jeszcze bardziej, ponieważ nie byłem w stanie nic usłyszeć. - Kilkoro z naszych uważa, że Dumbledore coś planuje? Jeszcze nie do końca wiadomo co, ale możliwe, że może to mieć związek ze zdrajcami krwi. Myślę, że działają oni na jego polecenie. Był ktoś jeszcze obecny w tym gospodarstwie? 

- Nie. Tylko oni. Uważasz, że Dumbledore może powierzyć czarodziejski świat tym kretynom? - Prychnąłem. 

- Kretyni czy nie, ale cię rozbroili, Snape - odparł Lucjusz. - Jak to się stało? 

Zacisnąłem dłonie w pieści, nie chcąc o tym opowiadać. Potter jak zwykle udawał chojraka, kiedy miał przy sobie swoich przydupasów. Gdybym stanął sam na sam do walki z nim, nie miałby żadnych szans. Tchórz. 

- Potter zaszedł mnie od tyłu - wysyczałem wściekle. 

Malfoy nie skomentował tego. 

- Czarny Pan chce wiedzieć czy Dumbledore coś planuje, a jeżeli już, to kto bierze w tym udział. Następnym razem postaraj się, aby twoi znajomi wyśpiewali wszystko, co wiedzą. 

Zamrugałem lekko skonsternowany. 

- To będzie twoje główne zadanie, Severusie. Byłeś z nimi najbliżej, a skoro pojawili się w tej wiosce, to nie był to żaden przypadek. Musisz wyciągnąć od nich wszystkie informacje, które Dumbledore im powiedział. Czarnego Pana nie obchodzi to, jak masz zamiar tego dokonać, byleby skutecznie, rozumiesz? 

- Rozumiem, ale ja nawet nie wiem, gdzie oni się ukrywają... 

- Szpieguj ich - uciął krótko blondyn. 

- A co z tym atakiem na Zdrajców krwi? Miałem brać w tym udział! 

- I weźmiesz, ale osobiście zajmiesz się swoimi rówieśnikami. Ponadto, przydałby nam się w szeregach ktoś taki jak Black czy Potter. Postaraj się ich zwerbować do naszych szeregów. 

Spojrzałem na Lucjusza jak na wariata. Nie byłem pewny czy Malfoy do końca wiedział, co mówi. Jak niby miałem przekonać Huncwotów do wstąpienia w szeregi Czarnego Pana. Wysłać im zaproszenie? Albo może grzecznie poprosić? 

- Jak mam niby to zrobić? 

- Drogi przyjacielu, myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie. Jeżeli przerasta cię to zadanie, to damy je komuś innemu. 

- Dam radę - warknąłem. - Mam już pewien pomysł. 

Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął głową w moją stronę, po czym wstał powoli od stołu, podpierając się na swojej lasce. 

- Zapłać, Snape. Nie posiadam mugolskich banknotów. 

Lucjusz odwrócił się, ale nim odszedł, raz jeszcze spojrzał w moją stronę, dodając: 

- Żadnych sentymentów, mój książę półkrwi. 

Wpatrywałem się w drzwi do pubu, przez które Lucjusz wyszedł, jeszcze dobrych parę minut. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, co miał na myśli mój przyjaciel. W ten sposób chciał mnie ostrzec i przypomnieć mi o moim pochodzeniu. Oczekiwał ode mnie największego poświecenia, a ja nie miałam w planach go zawieść. Pragnąłem być lepszym Śmierciożercą niż on. Marzyło mi się stać tuż obok Czarnego Pana 

Wyciągnąłem kilka funtów, rzucając na stół, po czym również opuściłem to miejsce, teleportując się na Spinners End. Przeszedłem przez jedną szarą i wąską ulicę, stając naprzeciw dużych, czarnych drzwi. Już z podwórka słyszałem krzyki, które znajdowały się za nimi. Dzień w dzień to samo. 

Wszedłem do środka, mijając po drodze kłócących się rodziców, którzy nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Zawsze dziwiłem się matce, że jest taka uległa ojcu i daje sobą pomiatać. Była w końcu czarownicą. Mogła zrobić z tym śmieciem wszystko, co chciała, a ona poddawała się jego torturom bez słowa sprzeciwu. Chciałem wiele razy się go pozbyć, ale Eileen zawsze mnie powstrzymywała. Przeklęta rodzina. 

Zamknąłem się w swoim pokoju, nakładając zaklęcie wyciszające na drzwi. Usiadłem przy biurku, wyciągając kałamarz, pióro i kartkę papieru. Nie chciałem tracić czasu i wolałem zabrać się już teraz za swoje zadanie. Przez moment zastanawiałem się, co napisać, ale po krótkiej chwili stwierdziłem, że krótka wiadomość będzie najlepsza. Zamoczyłem więc pióro w atramencie, bazgrząc na kartce kilka słów: 

Potrzebuję informacji o miejscu pobytu 
Twojego brata. 

Snape. 

Włożyłem kartkę do koperty i zaadresowałem do Regulusa Blacka. Chłopak stał po naszej stronie, chociaż często miał pewne wątpliwości czy dobrze robi, ale jednego byłem pewny. Nienawidził on swojego starszego brata, dlatego wiedziałem, że udzieli mi niezbędnych informacji o tym, gdzie znajduje się Huncwot. 

Westchnąłem głęboko, odkładając zalakowaną kopertę na stolik. Spojrzałem odległym wzrokiem za okno, a następnie na ścianę po mojej prawej stronie, na której wisiało małe, kolorowe zdjęcie dziewczyny, która uśmiechała sie do mnie wesoło. 

- Wybacz - powiedziałem sam do siebie - ale stoimy po dwóch stronach barykady.

sobota, 10 lutego 2018


Zostałam z Syriuszem sama na polu bitwy, podczas gdy pozostali nasi przyjaciele zabrali staruszkę i teleportowali się z nią do chaty, którą ugasili przyszli państwo Potterowie.

- Zdrajcy krwi! - Krzyknął Śmierciożerca w naszą stronę i ponownie uderzył w nas klątwą, którą Łapa zdążył w porę odeprzeć. - Niczym się nie różnicie od tych mugolaków! - Drętwota!

- Protego! Rictusempra! Flipendo! - Krzyczałam, wymachując różdżką na wszystkie strony, jednak nasz przeciwnik zdążył się przed wszystkimi zaklęciami ochronić.

W pewnym momencie nie wiedziałam, co zrobić. Skoro nas była dwójka a on jeden sam i wciąż dawał radę się obronić, to co zrobimy, kiedy zaatakuje nas cała zgraja Śmierciożerców? Zaczynałam powoli wątpić w to, czy wstąpienie w szeregi Zakonu Feniksa było dobrym rozwiązaniem.

Nagle usłyszeliśmy z Syriuszem trzask, po czym za mężczyzną pojawił się James. Nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, chłopak powalił zaskoczonego Śmierciożercę na ziemię zaklęciem petryfikującym. Odetchnęliśmy z ulgą. Łapa wytarł pot z czoła, uśmiechając się szczerze do przyjaciela. Podał mu rękę i przytulił do siebie.

- Co teraz? - Spytałam, westchnąwszy. Spojrzałam na dwóch oszołomionych mężczyzn, krzywiąc się z pogardą.

- Musimy zawiadomić Ministerstwo. Niech ich zgarną, przesłuchają i wrzucą do Azkabanu - odparł Black. - Chociaż mam ochotę własnoręcznie ich zabić!

- Spokojnie. - James położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Własnoręcznie zajmiemy się jednym z nich jak przy...

Chłopak zamilkł, spoglądając na niebo, które w jednej chwili zmieniło swoją barwę z niebieskiego na jasny, oślepiający szmaragd. Przymrużyliśmy na chwilę oczy, a gdy je szeroko otworzyliśmy, ujrzeliśmy ponad konarami drzew Mroczny Znak; zielony wąż wysuwał się z rozwartej szeroko szczęki czaszki. Przeszły mnie dreszcze pomimo ciepłego letniego dnia.

- To za lasem - przełknął głośno James z wysoko podniesioną głową.

- Chodźmy stąd - szepnęłam.

- Nie możemy - odparł Syriusz. - To nasz obowiązek. Musimy tam pójść. Musimy pomóc!

- Mroczny Znak jest wysyłany w powietrze jak kogoś zabiją! - Syknęłam przejęta. - Poza tym jesteśmy we troje! Ledwo daliśmy sobie radę z jednym Śmierciożercą, a tam... - wskazałam palcem przed siebie - mogą ich być dziesiątki! Nie damy rady!

- Rogacz, co ty na to? - Syriusz odwrócił głowę w stronę przyjaciela, jakbym to, co przed chwilą powiedziałam, nie miało żadnego znaczenia.

- Syriusz! - Krzyknęłam.

- Musimy spróbować - odparł James.

- Potter!

- Jak zawsze razem - uśmiechnął się Łapa, po czym obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, niemal błagalnie.

- Dlaczego w ogóle mnie nie słuchacie!? - Zdenerwowałam się. - To nie jest Hogwart! To nie są palanty ze Slytherinu! To jest prawdziwe życie, wojna! Musimy zebrać więcej osób. Nie możemy od tak iść sobie walczyć z wrogiem. To niepoważne!

- Mówisz jak Nadine - prychnął Syriusz.

- Właśnie! A co z nią i resztą? Zbierzmy chociaż wszystkich!

- Wtedy będzie już za późno, Wamp! - Jęknął James. - No dalej!

Gryfon wystawił przed siebie dłoń.

- Jeden za wszystkich...

Syriusz zawtórował przyjacielowi i również wyciągnął przed siebie dłoń, kładąc na dłoni przyjaciela.

- Możemy zginąć - dodałam już nieco ciszej, gdyż powoli kończyły mi się już wszystkie argumenty. Dobrze wiedziałam, co powinniśmy zrobić. W końcu tego wymagała od nas również przysięga, a także cały Zakon Feniska, ale nie byłam pewna czy podołamy takiemu zadaniu. Kilka dni temu zostaliśmy przyjęci do tajnej organizacji, a jeszcze kilkanaście godzin temu ćwiczyliśmy zaklęcia obronne. Z mniejszym lub większym skutkiem.

- To zginiemy w słusznej sprawie - odparł James śmiertelnie poważnie.

- Mruczka i reszta nas pomści - dodał Łapa.

Spojrzałam to na jednego, to na drugiego chłopaka, nabierając głęboko powietrza do płuc, po czym z wydechem dołożyłam swoją dłoń do pozostałych.

- Wszyscy za jednego - dokończyłam przysłowie, znikając w wirze deportacji.

Wylądowaliśmy na skaju lasu, dokładnie pod Mrocznym Znakiem. Wokół nas znajdowało się niewielkie gospodarstwo bez ani jednej żywej duszy, a zewsząd nie dochodziły do nas żadne odgłosy, i to w tym wszystkim było najbardziej przerażające.

- Nie podoba mi się to - szepnęłam, unosząc lekko różdżkę. Wolałam być przygotowana do tego, co mogło nadejść.

Nagle kilka rzeczy stało się jednocześnie. Z domu wybiegła pół naga dziewczyna, zakrywając piersi rękoma. Zaraz potem, całe gospodarstwo zajęło się ogniem i wokół zaroiło się od zakapturzonych postaci, które rzucały zaklęciami na lewo i prawo. Przyglądaliśmy się sparaliżowani strachem, jak za mugolką wybiega cała zgraja Śmierciożerców, śmiejąc się w niebogłosy.. Dziewczyna próbowała uciec, ale nie miała za bardzo gdzie.

- No i po co się wyrywałaś? - Zakpił jakiś mężczyzna, zbliżając się do dziewczyny. Odsunął brutalnie jej dłonie od biustu, przyglądając się jej piersiom. - Zepsułaś nam zabawę, ohydna mugolko.

- Zabijcie mnie - załkała. - Moje dzieci... wy... potwory...

- Zabić? Och nie. To by było zbyt łatwe. Najpierw trochę się zabawimy. Cru...

- Expelliarmus! - Wrzasnął Syriusz, wyskakując zza drzew. Wyczarował falę wody, która zalała ogień oddzielający nas od reszty, po czym rzucił się w wir walki.

- Kurwa! - Krzyknęłam, biegnąc z Jamesem za przyjacielem. Niestety, straciliśmy go z oczu. Za to w naszą stronę leciała cała chmara zaklęć. Ledwo udało nam się uchylić przed jedną klątwą, a tuż za nią przychodziła kolejna. I tak w kółko.

Postanowiliśmy więc rozdzielić się. Kątem oka zauważyłam dziewczynę, która leżała już martwa na ziemi z szeroko otwartymi oczami. No i na co to wszystko?

Biegłam co sił przed siebie, chcąc zgubić Śmierciożerców, którzy pognali za mną, ale wciąż słyszałam jak próbowali rzucać swoje klątwy w moją stronę.

- Drętwota! - Krzyknęłam, odwracając się na chwilę. Rzuciłam zaklęcie na oślep, mając nadzieję, że trafi kogoś w samo serce. Usłyszałam jęk i dźwięk upadającego ciała na ziemię.

Skręciłam w stronę niewielkiej, drewnianej szopy za domem, natrafiając na Syriusza. Mężczyzna walczył w najlepsze z jednym Śmierciożercą. Odwróciłam się do niego plecami, stając twarzą w twarzą ze Śmierciożercą, który biegł za mną od początku.

- Crucio! - Syriusz dostał zaklęciem niewybaczalnym, upadając na ziemię i zwijając się z bólu. Chciałam do niego podbiec, ale morderca, który stał przede mną trzymał mnie cały czas na muszce. Po chwili dołączył do niego kolejny.

- Zbierz resztę i wynosimy się stąd - odparł ten pierwszy.

- A co z nią?

- Jest moja.

Po tych słowach jeden ze Śmierciożerców deportował się do pozostałych, a ja zostałam sam na sam z mężczyzną celującym we mnie różdżką. Łapa wciąż leżał na ziemi, próbując się podnieść, ale co chwilę dostawał niewerbalną klątwą, upadając z powrotem.

Mężczyzna sięgnął ręką do swojego kaptura, ściągając go powoli. Syriusz warknął coś niezrozumiale, dalej próbując wstać. Bez większego skutku.

Snape nie zmienił się zbytnio od zakończenia szkoły. Wyglądał tylko o wiele groźniej w szacie czarnoksiężnika niż w szkolnym mundurku.

- Od kiedy to biegasz po mugolskich wioskach i polujesz na Śmierciożerców? - Spytał Severus, uśmiechając się szyderczo. - Opuść różdżkę, bo sobie zrobisz krzywdę.

- Drę... - spróbowałam wypowiedzieć zaklęcie, ale zostało ono zablokowane zanim zdążyłam je rzucić.

- Nie masz ze mną szans - prychnął Snape.

Nie wiedziałam, co zrobić. Stałam twarzą w twarz przed swoją dawną miłością, której nienawidziłam z całego serca. Pragnęłam go zniszczyć, zmiażdżyć, zdeptać. Sprawić, żeby przestał istnieć, żebym nigdy już nie musiała o nim myśleć.

- Nienawidzę cię - szepnęłam, zaciskając palce mocniej na broni. - Jak mogliście zabić tą dziewczynę? I dzieci? Snape, one...

- Zamilcz! - Przerwał mi ostro brunet. - To byli zwykli mugole.

- A ty jesteś zwykłym śmieciem! - Ryknął James, wybiegając zza drzew. Po raz kolejny okularnik ratował nam tyłki dzisiejszego wieczora. - Expelliarmus!

Różdżka Snape'a wyśliznęła mu się z dłoni, upadając kilka stóp dalej. Rogacz stanął koło mnie, w dalszym ciągu celując w Śmierciożercę. Syriusz, który przestał być poddawany kolejnym klątwom, dyszał ciężko, nie będąc w stanie podnieść się z ziemi.

- Stary, w porządku? - Spytał troskliwie James, nie spuszczając wzroku ze Snape'a, który stał napięty ze ściśniętymi pięściami. - Możesz się podnieść?

- Daj mi chwilę - szepnął, podnosząc się na trzęsących się rękach. - Zabiję szmaciarza...

- Spokojnie. Nigdzie na nie ucieknie. Alex, jesteś cała? Zrobił ci coś?

- Nie - odpowiedziałam cicho, patrząc prosto w oczy Severusa. Próbowałam ujrzeć w jego czarnych tęczówkach cokolwiek. Od strachu po żal czy też skruchę. Niestety, wyraz jego twarzy zawsze był zimny, bez uczuć.

Łapa stanął w końcu o własnych siłach, wyciągając zza paska od spodni swoją różdżkę i dołączył do Rogacza.

- Zabijmy go! - Ponaglił Pottera. - Ten skurwiel zasługuje na to najbardziej ze wszystkich Śmierciożerców.

- Nie uda wam się mnie dotknąć - zaśmiał się Snape. - Gdzie reszta waszej godnej pożałowania się paczki?

- Zamknij się, śmiecierusie! James! Zróbmy coś.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym przenieśli je na Snape'a.

- Avada... - zaczęli oboje, jednak ja nie mogłam dopuścić do tego, by zabili bruneta.

- Nie! - Wrzasnęłam. Huncwoci przerwali zaklęcie, a Snape w tej samej chwili zniknął. Jego różdżka, która powinna leżeć nieopodal, również zniknęła.

- CO TY ZROBIŁAŚ!? - Ryknął Rogacz, który zrobił się aż cały czerwony ze złości. - Zwariowałaś?! To była nasza jedyna szansa! Był bezbronny! Kurwa, Alex!

- Przepraszam! Nie mogłam pozwolić, żebyście go zabili! To nie wy macie wymierzać sprawiedliwość, tylko Wizengamot!

- Przestań pieprzyć! Tyle złego, co zrobił ten skurwysyn zasługuje na natychmiastowe wymierzenie kary przez kogokolwiek! - James był wściekły. Miotał się na wszystkie strony, kopiąc po drodze kamienie, gałęzie i kawałki chaty, która wraz z ogniem unosiła się w powietrze. - Ty, po prostu, dalej jesteś w nim zakochana! Nie pozwolisz go nigdy skrzywdzić!

- Nieprawda! - Zaperzyłam się. - Ja tylko nie chciałam, żebyście, to wy zostali oskarżeni za zabicie kogoś!

- Dobra, przestańcie! - Wtrącił się nagle Syriusz, który wyglądał na lekko smutnego. - Wracajmy. Musimy skontaktować się z Dumbledore'em i opowiedzieć mu o tym, co tutaj się stało. Zapewne jutrzejsze gazety będą o tym pisały, ale lepiej zawiadomić go wcześniej.

Stanęliśmy koło siebie i deportowaliśmy się do chaty rodziców Nadine.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Informacja o naszym przystąpieniu do Zakonu Feniksa spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Byłam odrobinę niepewna tego, czy damy sobie radę w szeregach organizacji składającej się z doświadczonych czarodziejów, która miałaby walczyć z superniebezpiecznymi Śmierciożercami i samym Czarnym Panem, który siał coraz większy postrach i rozszerzał swoje wpływy.
Na samą myśl o tym wstrętnym, obłąkanym mężczyźnie przechodziły mnie ciarki i robiło mi się niedobrze. Idea tego, że miałabym znów stanąć z nim twarzą w twarz napawała mnie strachem. W końcu robił ze mną takie rzeczy, że mało kto byłby to w stanie znieść. Na szczęście byłam otoczona przyjaciółmi, którzy zawsze dawali mi wsparcie i powód do życia.
Po tym, jak zgodziliśmy się na przystąpienie do Zakonu Feniksa, Dumbledore od razu zabrał się do rzeczy i zawarł z nami wieczystą przysięgę. Kiedy zaś wróciliśmy do domu Jamesa, zaczęło wszystko do nas docierać. Oczywiście nie powiedzieliśmy nic jego rodzicom, bo przecież dostaliby zawału serca. Musieliśmy zachować wszystko w tajemnicy, co trochę mnie martwiło, bo nie kryłam się z niczym przed rodzicami, a to akurat był sekret najwyższej wagi i bałam się, że będzie mi strasznie ciężko go dźwigać.
W każdym razie, cała nasza czwórka była podekscytowana nową misją. Przynajmniej mieliśmy czym się zająć w wolnym czasie, czymś pożytecznym i dobrym. Skoro Dumbledore nam to zaproponował, musiał w nas wierzyć.
- Nie mogę się doczekać, aż skopiemy dupy tym popaprańcom! – powiedział Łapa zacierając ręce, kiedy siedzieliśmy przy kominku sącząc kremowe piwo.
- Teraz będziemy musieli dużo ćwiczyć i nauczyć się nowych zaklęć – dodał Remus, wertując księgę z zaklęciami. – Jest jeszcze masa takich, których nie znamy, a które w starciu ze Śmierciożercami mogą okazać się zbawienne, a wręcz ratujące życie.
- Dokładnie – przytaknęłam, zaglądając mu przez ramię.
- Będziemy ćwiczyć na Syriuszu – zaśmiała się Alex, a przyjaciel pokazał jej środkowy palec.
Przez resztę nocy rozmawialiśmy o tym, co działo się w naszym świecie. Voldemort marzył o wyeliminowaniu wszystkich osób „brudnej” krwi, a w przyszłości także i niemagicznych ludzi i uczynieniu ich swoimi niewolnikami i zaczynał wprowadzać swój plan w życie.
Następnego dnia spotkaliśmy się na obrzeżach Londynu, gdzie moi rodzice mieli niewielką działkę, na którą jeździliśmy czasami latem, żeby odpocząć. Oznajmiłam im, że pobędziemy tam w szóstkę przez jakiś czas w ramach wakacji, a oni przystali na to, gdyż sami zorganizowali sobie urlop na jakiejś hawajskiej wyspie.
- Napisałam list do Dumbledore’a – oznajmiłam, kiedy wszyscy stawili się w umówionym miejscu. Syriusz przytargał skrzynkę piwa, a Lily upiekła ciasteczka, co skwitowaliśmy pomrukiem zadowolenia.
- Co mu napisałaś? – spytała Alex, otwierając butelkę piwa i usiadła na jednym z krzeseł ogrodowych na ganku niewielkiego domku.
- Ogólnie, że zaczynamy się przygotowywać i takie tam. Wczoraj z Remusem spisaliśmy listę przydatnych zaklęć, od których moglibyśmy zacząć.
- Nie zaszkodzi też ćwiczyć tych, które już znamy – dodał mój chłopak, kładąc na stole wielki tom.
- Czy możemy ćwiczyć zaklęcia niewybaczalne? – zapytał James, przytulając do siebie Lily, która karmiła go ciastkami.
- A na kim lub na czym chciałbyś je ćwiczyć? – spytał sarkastycznie Remus. – Oczywiście, że nie możemy.
- No ej, a na takich pająkach albo karaluchach? – obruszył się Łapa. – Po co to żyje. Ohyda.
Wszyscy popatrzyliśmy na Syriusza z pobłażaniem i zaczęliśmy omawianie tego, od którego zaklęcia zacząć trening.
- To mi się podoba! – krzyknęła Alex, pokazując palcem na jedno z zaklęć z naszej listy. – Diffindo, zaklęcie rozcinające! Ekstra! Chętnie poharatam gębę jakiemuś oblechowi!
- Możemy spróbować – zgodziłam się.
Dokładnie przeczytaliśmy instrukcje w naszej księdze, poćwiczyliśmy na sucho ruchy różdżkami i zaczęliśmy szukać obiektu, na jakim moglibyśmy spróbować swoich sił. W końcu James przytargał wielką bryłę drewna do porąbania, której mój tata zapewne użyłby do rozpalenia ogniska.
- Na początek wystarczy – zgodził się Remus i ustawiliśmy się w rzędzie.
Ćwiczenia szły nam bardzo sprawnie i czerpaliśmy z nich ogromną frajdę. Jednak z tyłu głowy każdy z nas miał przyświecający temu cel, czyli walkę ze złem wcielonym. Musieliśmy przyłożyć się do treningów, żeby podczas prawdziwej konfrontacji nie dać się zabić przez durną nieuwagę. To nie było ćwiczenie zaklęć „na zaliczenie” u profesora Flitwicka, tylko poważna sprawa. Dlatego co jakiś czas ja, Remus i Lily musieliśmy uspokajać naszych rozbrykanych przyjaciół. Tym bardziej, że po którymś piwie Syriusz zaczął przystawiać się do Alex.
- Wiesz, kochanie, że źle trzymasz różdżkę? – zagadnął do niej chłopak. Zbliżył się do niej od tyłu i złapał ją za ręce, układając je w odpowiedni sposób na różdżce.
- Weź się odwal – burknęła dziewczyna. – I nie mów do mnie „kochanie”! To uwłaczające i protekcjonalne!
- Ja tylko jestem miły dla pięknej kobiety – odparł na to Black zalotnie. Alex walnęła go łokciem w żebra, więc chłopak odsunął się oburzony.
Popatrzyłam na Remusa i oboje pokręciliśmy głowami.
- Może przerwa? – jęknął James. – Ramię mnie już boli od tego machania. Co ty na to, Liluś?
- Chętnie – odpowiedziała rudowłosa. Złapała Jamesa za rękę i oboje zniknęli w domku.
- Tylko nie za długo! I nie poplamcie nic!!! – krzyknęłam za nimi, spodziewając się, że poszli się „poprzytulać”.
- Alex, też byśmy mogli pójść na przerwę – zagadnął Black, a przyjaciółka rzuciła w niego kawałkiem dopiero co rozwalonego drewna.
- Ej, co to za dym? – odezwał się nagle Remus, wskazując na coś w oddali. Rzeczywiście, nad lasem unosiła się gęstniejąca ściana dymu. Popatrzyliśmy na siebie zaniepokojeni.
- Może ktoś pali śmieci albo wypala trawę – powiedziałam z nadzieją.
- Może powinniśmy to sprawdzić? Mam złe przeczucia – mruknęła Alex, wstając z ziemi. Zacisnęliśmy dłonie na różdżkach.
- Rogacz, Lily!!! – krzyknęliśmy chórem. – Chodźcie tu natychmiast!!!
Po chwili nasi przyjaciele dołączyli do nas zarumienieni. James w biegu wciągał na siebie koszulkę.
- Co się dzieje?
Pokazaliśmy im unoszący się nad horyzontem dym.
- To nie wygląda dobrze – powiedziała zmartwiona Lily. – Co robimy?
- Idziemy to obadać, nie ma na co czekać – zadecydował Łapa. Zgodziliśmy się i ruszyliśmy w tamtym kierunku.
Na szczęście metoda teleportacji umożliwiła nam przedostanie się do miejsca docelowego błyskawicznie.
Znaleźliśmy się po drugiej stronie niewielkiego lasu, gdzie stała zajmująca się ogniem chata. Czym prędzej zaczęliśmy gasić pożar odpowiednimi zaklęciami.
- Halo! Jest tu kto?! – wrzeszczeliśmy na przemian. Mieliśmy nadzieje, że w środku nie było nikogo!
- Tu jest krew! – pisnęłam, dostrzegając czerwone ślady na trawie, zmierzające w kierunku drzew. – Ktoś ranny musiał tam pobiec!
- James, Lily, ugaście pożar, my pójdziemy do lasu! – zarządziła Wamp i pobiegliśmy w zarośla.
Żadne z nas nie wypowiedziało na głos swoich obaw, ale znaliśmy się dobrze i wiedzieliśmy, że myślimy o tym samym. O Śmierciożercach. To nie wyglądało na zwykły pożar wywołany przypadkową iskrą, nagrzanym szkłem, czy innym sposobem. Tutaj śmierdziało czarna magią.
Poruszaliśmy się ostrożnie między drzewami, nasłuchując. Ślady krwi były coraz wyraźniejsze, a na jednym z drzew zauważyliśmy odciśnięty ślad zakrwawionej dłoni.
- Merlinie – westchnęłam przestraszona, chwytając Remusa za rękę. Ten odwzajemnił uścisk, dodając mi otuchy, choć sam był przestraszony.
Alex położyła palec na ustach i kazała mi być cicho.
Usłyszeliśmy jakieś głosy dobiegające z bliska, więc stanęliśmy jak wryci, chowając się za drzewami i w krzakach.
- Myślałaś, że uciekniesz, szlamo? – zawarczał męski głos i zaśmiał się obleśnie, jak prosię. – Przeliczyłaś się!
- Proszę, nie róbcie mi krzywdy… - jęknęła jakaś kobieta, sądząc po głosie, starsza.
- To zależy, czy będziesz grzeczna – odezwał się drugi głos, również męski. Zastanawialiśmy się, ilu ich mogło być. Z dwoma pewnie byśmy sobie poradzili, ale jeśli było ich więcej…
Alex wykazała się sprytem i zmieniła się w nietoperza, po czym wzbiła się w powietrze niepostrzeżenie. Po chwili wróciła i pokazała dwa palce, a potem gest, że będzie OK.
Postanowiliśmy ich okrążyć z czterech stron, więc w swoich zwierzęcych postaciach ruszyliśmy na stanowiska. Oczywiście Remus został tam, gdzie był, żeby nie ryzykować, że go zobaczą, kiedy będzie się przemieszczał w swojej ludzkiej postaci.
W końcu nasi przeciwnicy znaleźli się w zasięgu naszego wzroku. Było to dwóch szczupłych mężczyzn o wyglądzie tchórzofretek. Wyglądali podobnie, tylko jeden był starszy. Pewnie ojciec i syn. Ubrani byli w czarne szaty, ale na twarzach nie mieli charakterystycznych masek Śmierciożerców. Przed nimi na ziemi leżała starsza pani, a na jej udzie rozkwitała coraz większa ciemnoczerwona plama krwi. Jeszcze trochę i się wykrwawi!
- Wstawaj, stara szmato! – ryknął jeden z mężczyzn i popchnął kobietę nogą. Ta zbladła jak ściana i oczy wywróciły jej się do tyłu. Popatrzyłam na Alex przerażona, lecz ona nakazała gestem dłoni, abym się uspokoiła. Wzięłam kilka głębokich oddechów, obracając różdżkę nerwowo w dłoni. Cała oblałam się potem, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Miałam wrażenie, że słychać je w całym lesie.
- Ty kurwo! – wrzasnął drugi, starszy mężczyzna i wycelował w kobietę różdżką, jednak Syriusz był szybszy i obezwładnił go bezbłędnie.
- NIE WAŻ SIĘ RUSZAĆ! – ryknął Black celując w drugiego mężczyznę i wyskoczył z krzaków. Alex dołączyła do niego, a potem ja i Remus. Wamp zdołała związać obezwładnionego Śmierciożercę. Ja podbiegłam do rannej kobiety i zaczęłam zajmować się jej raną. Była bardzo poważna – aż dziwne, że kobieta do tej pory jeszcze się nie wykrwawiła.
- Spokojnie, proszę pani, wszystko będzie dobrze – powiedziałam, rzucając zaklęcie tamujące krwawienie.
- Myślicie, że przestraszymy się bandy dzieciaków? – zawarczał starszy mężczyzna, trzymany na muszce. Nie opuścił swojej różdżki. Alex rzuciła w niego Expelliarmusem, ale zrobił on zwinny unik.
- Nadine, teleportujcie się w bezpieczne miejsce! – nakazał Remus. Chwyciłam kobietę i zrobiłam, jak mi kazano.
Przeniosłam się ze staruszką do chaty, gdzie Lilka i James kończyli właśnie gasić pożar.
- O Boże! – przeraziła się Lily, podbiegając do nas. – Co się stało? Gdzie reszta?
- Dwóch Śmierciożerców – odparłam szybko, rzucając kolejne zaklęcia lecznicze. – Lily, w moim plecaku powinny być zioła przeciwbólowe, przynieś mi je!
Dziewczyna zrobiła, jak jej kazałam. Staruszka powoli traciła przytomność. Zastanawiałam się, czy była mugolką czy też nie i czy rozumiała, co się wokół niej dzieje. I dlaczego została zaatakowana przez tych obleśnych popaprańców w środku lasu?
- Na pewno nie ma ich więcej? – zapytała Lily, rozglądając się wokoło.
- Mój syn… - wymamrotała starsza kobieta, wskazując ręką las. – Mój syn…
- Pani syn też uciekł do lasu? – zapytałam. – Proszę pani!
Kobieta była wyczerpana, ale krwawienie ustąpiło i mogłam zabandażować jej nogę. Jednak wyczerpanie spowodowało utratę przytomności. Ale nie sądziłam, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo.
- Musimy znaleźć jej syna – powiedział James. – Może też jest ranny.
- Moment… - zaczęłam, przyglądając się twarzy tej kobiety. – Oni troje mają identyczne nosy. Czy to możliwe, żeby…
- Uważasz, że jej syn ją zaatakował? – zapytała Lily, która zorientowała się, o co mi chodzi.
- Syn i przypuszczam, że wnuk – odparłam.
- Ale dlaczego…
- Dziewczyny, może zostawmy te rozkminy na później – odezwał się James, patrząc w stronę drzew. – Czemu tak długo nie wracają? Nadine, teleportujcie się z Lily do twojego domku i zajmijcie się staruszką. Ja sprawdzę, co z resztą. Może potrzebują pomocy!
- Ale Rogacz… - zaczęłam, lecz chłopak kazał mi się uciszyć.
- We dwie sobie poradzicie, a nie wiadomo, co tam się dzieje. Idźcie, no już!
 Posłuchałyśmy i w mgnieniu oka przeniosłyśmy się do mojej chatki…