niedziela, 29 września 2013

Sorry ^^





Myślałem, że Nadine zamartwiająca się problemami swoich przyjaciół, to najgorsze, co mnie spotykało w tej chwili. Jakże się myliłem.

Tamtego dnia, gdy pokłóciłem się ze swoją narzeczoną, przepełniały mnie skrajne emocje. Czułem, jakbym tańczył na linie i miał za chwilę runąć w przepaść. Z jednej strony byłem wściekły, że po raz kolejny Nadine stawia życie innych ponad swoje, a z drugiej próbowałem sobie wytłumaczyć, że przecież wiedziałem doskonale o altruistycznych tendencjach mojej kobiety i jej ślepym oddaniu przyjaciołom, jeszcze zanim zdecydowała się ze mną związać. Żałowałem tylko, że nie należałem do grona osób, których sprawami Nadine się interesowała. Być może powinienem był ulec jakiemuś wypadkowi albo wpaść w uzależenienie, żeby narzeczona przypomniała sobie o moim istnieniu.

W moim mniemaniu Nadine świetnie zdawała sobie sprawę z mojego oddania jej osobie, obsesji, którą miałem na jej punkcie od samego początku, kiedy ją poznałem i wykorzystywała to. Wiedziała, że będę zawsze na nią czekał, brała mnie za pewnik, a ja, głupiec, musiałem się z tym zgodzić. Nie wyobrażałem sobie życia z kimś innym, choć pewnie chętnych znalazłoby się kilka. Taka Pansy Parkinson – ideał według mojej matki, a według mnie pusta i materialistyczna dziewczyna. Stanowiła dla mnie narzędzie w czasach szkolnych, aby ulżyć niektórym moim zachciankom, a także by wzbudzić zazdrość u Nadine, lecz nic poza tym.

Pomimo mojej miłości do Nadine, strasznie męczyło mnie oglądanie, jak kobieta miota się między Morrison a Lamberd. Moja narzeczona całkiem zatraciła się w problemach swoich przyjaciółek, a ja nie mogłem tego dłużej tolerować. Być może zrozumiałbym to, gdyby to faktycznie były jakieś poważne sprawy, ale… Cóż. Skoro mój wujaszek wolał towarzystwo jakiejś Francuzki od swojej żony i dziecka, to chyba raczej Morrison powinna zastanowić się nad sobą, bo ewidentnie coś musiało być z nią nie tak. A Lamberd? Ta z kolei wciąż uganiała się za swoją „miłością”, Snape’em. Ją potrafiłem bardziej zrozumieć, bo sam uganiałem się za Nadine jak kretyn, ale w moim przypadku przynajmniej się opłaciło. Chociaż kto wie, co by było, gdyby jednak wilkołak nie zginął w bitwie o Hogwart.

Tak czy inaczej, to nie były sprawy Nadine. Nie mogła wpłynąć na to, czy Daniel pójdzie do łóżka z francuską cizią, ani na to, czy Lamberd wybierze Snape’a zamiast Selby’ego. Cokolwiek próbowałaby im wmówić, prędzej czy później zrobiliby swoje. Nadine tylko niepotrzebnie traciła nerwy. Powinna skupić się na nas, na naszej przyszłości, a nie na cudzych brudach, których i tak nie dała rady sprać.

Po wyjściu z domu krążyłem po Londynie, choć w pierwszej chwili chciałem udać się do matki. W porę jednak zreflektowałem się. Matka nie zostawiłaby na Nadine suchej nitki i na pewno usłyszałbym „A nie mówiłam? Znajdź sobie kogoś młodszego, bez bagażu doświadczeń”. Jakbyśmy my nie mieli bagażu. Nasze życie przez większość czasu to była jedna wielka farsa, przedstawienie. Udawaliśmy idealną rodzinę, podczas gdy ojciec oddawał się perwersyjnym zabawom wraz ze swoim Panem.

Po dłuższych rozmyślaniach z niechęcią przyznałem, że zachowałem się jak niedojrzały gnojek. Strzeliłem focha, jakbym miał pięć lat. Ale nie mogłem przecież siedzieć i patrzeć, jak Nadine się marnuje. Poza tym, mnie też należała się jej uwaga, ale do niej nic nie docierało. Postanowiłem porozmawiać z nią jeszcze raz i nawet pomóc jej raz na zawsze rozwiązać sprawy, którymi tak się przejmowała. Jednak kiedy wróciłem do domu, mieszkanie było puste. Nie znalazłem żadnego listu, nawet jednego słowa nabazgranego na kartce. Zastanawiało mnie, dokąd mogła udać się moja narzeczona i ta lista nie okazała się być długa.

Kiedy już miałem wyjść, w drzwiach stanął mój ojciec. Cofnąłem się, zachowując kamienną twarz.

- A ty co tu robisz? – naskoczyłem na niego.

- W zasadzie to… Chciałem się dowiedzieć, co tam w śledztwie – odparł ojciec, uśmiechając się lekko.

- Możesz być spokojny – wycedziłem. – Nikt już nie będzie cię o nic oskarżał. Wybacz, ale nie mam czasu.

- Och, a dokąd się spieszysz? Czyżby kłopoty w raju? – zakpił mężczyzna. – Będziemy rozmawiać w progu?

- Tak, właśnie tak – syknąłem. – Wynoś się. Wychodzę.

- Czyżbyś szukał swojej… narzeczonej? – Ostatnie słowo ledwo przecisnęło mu się przez usta. Miałem ochotę go uderzyć, byle tylko dał mi spokój i przestał drwić.

- Nie twoja sprawa. Nie masz nic do roboty? Nie musisz nakarmić pawi? – prychnąłem, przypominając sobie te irytujące, śmierdzące i wydzierające się nocami w ogrodzie ptaki.

- Wyglądasz na zdenerwowanego – zauważył ojciec inteligentnie. – Nie powiesz mi, co się stało? Wszakże wciąż jesteś moim synem.

- Tak? Raz się mnie wyrzekasz, a następnego dnia znów udajesz zatroskanego tatusia? Daruj sobie.

Przepchnąłem się przez niego, a potem coś mnie tknęło i odwróciłem się do ojca.

- A może ty wiesz, gdzie jest Nadine? – warknąłem do niego. – Jeżeli coś jej zrobiłeś…

Lucjusz uniósł dłonie w obronnym geście i otworzył szeroko bladoniebieskie oczy.

- Ja? Skądże. Jestem teraz wzorowym obywatelem. Twoja kobieta pewnie wyszła do sklepu po ogórki… Albo poleciała wypłakać się którejś ze swoich przyjaciółek, cokolwiek zrobiłeś. – Uśmiechnął się złośliwie, jakby chciał powiedziedzieć, że my Malfoyowie mamy złe uczynki we krwi. - Tak naprawdę to miałem nadzieję, że powie mi, gdzie jest Alex.

- Odwal się.

Udało mi się go wreszcie zostawić i deportowałem się przed dom Morrison. Jakoś nie mogłem nazywać jej inaczej, nawet jeśli nosiła już nazwisko Malfoy. Miałem szczęście, spotkałem „ciotkę” jak wracała ze spaceru ze swoim synem. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości. Nadine i ja również mogliśmy mieć dziecko, o którym nawet nie wiedzieliśmy, dopóki nie umarło.

Po krótkiej i dość intensywnej wymianie zdań z Morrison, w której wygarnąłem jej to i owo, odszedłem z niczym. Nie widziała Nadine. Wróciłem więc do domu i postanowiłem tam zaczekać. Być może przesadzałem i ona faktycznie poszła na zakupy albo na spacer. Przed drzwiami mieszkania zastałem dobijającą się Lamberd. Zaszedłem ją od tyłu.

- To ci nic nie da, więc nie wydzieraj się do naszych drzwi, bo farba odejdzie – syknąłem. Kobieta odwróciła się przestraszona, a ja poczułem niesamowity odór alkoholu z jej ust. Odsunąłem się nieco. Nie omieszkałem skomentować stanu Lamberd, szydząc z niej jak zwykle, ale w końcu przeszliśmy do głównego tematu. Niestety, ta kretynka też nie wiedziała, gdzie znajduje się moja narzeczona, a ja byłem pewien, że Nadine w tym momencie jej szukała. Błędne koło.

Byłem wściekły na Lamberd, że podczas gdy ona urządzała sobie popijawę w barze, Nadine zamartwiała się o jej nędzny los. Oczywiście wyznałem jej to bez ogródek. Nagle kobieta wpadła na pomysł, że jej przyjaciółka może przebywać u Snape’a. Jeszcze lepiej!

Natychmiast rozkazałem jej, żeby nas do niego deportowała. Sam bym to zrobił, ale nie znałem miejsca docelowego i byłem skazany na towarzystwo tej pijaczki. Musiałem jej dotknąć, a raczej dość mocno złapać za ramię, bo ta uparta krowa nie chciała się teleportować. W końcu jednak uległa i znaleźliśmy się w jakimś lesie na zadupiu.

Lamberd wyrzygała się pod swoje nogi i dziękowałem losowi, że nie na mnie. Żałosne. Alkohol plus deportacja to nie najlepsze połączenie. Nie obchodziło mnie jednak złe samopoczucie kobiety i kazałem jej niezwłocznie zaprowadzić mnie do kryjówki Snape’a. Oczywiście Lamberd jak zwykle zachowywała się jak cierpiętnica i nie zamierzałem jej pobłażać. Pchałem ją wciąż do przodu, żeby nie tracić na czasie. Kto wie, co mogło się dziać z Nadine?

Po długiej wędrówce przez las w końcu znaleźliśmy się na polanie, pośrodku której stała drewniana chata. Wyglądała prawie jak Wrzeszcząca Chata na obrzeżach Hogsmeade, tylko była mniejsza. Niezłą kryjówkę sobie znalazł ten Snape. Oczywiścien Lamberd stawiała opór, więc siłą zaciągnąłem ją w stronę domku. Podeszliśmy do okna, aby ocenić sytuację, a wtedy się zaczęło. Drzwi otworzyły się, popychając Lamberd na mnie i wpadliśmy w krzaki. Ta oczywiście nie umiała zamknąć ust i przeklęła siarczyście, więc musiałem ją uciszać. W tym czasie z domu wyszedł… mój ojciec!

- Co?! – pisnęła Lamberd zdziwiona. – Co on tu robi?! - Nie mam pojęcia – warknąłem wściekły na ojca. Czy od razu po wizycie u mnie zjawił się tutaj? Pewnie chciał odnaleźć swoją Alex. Nawet nie spodziewał się, że jego punkt zainteresowania siedział ze mną w chaszczach nieopodal.

Lucjusz zaczął rozkazywać komuś, zapewne Snape’owi, ale nie wiedzieliśmy o co chodzi, dopóki z chaty nie wyłonił się wspomniany brunet z… Nadine na plecach! Miałem ochotę wyskoczyć z krzaków i rozszarpać ich obu, ale Lamberd zatrzymała mnie. Zaczęliśmy się sprzeczać i szamotać, a wtedy mój ojciec powiedział:

- Zabij ją!

Wtedy nie wytrzymałem. Wyleciałem z zarośli z wyciągniętą różdżką. Wycelowałem nią w Snape’a. Lamberd chcąc nie chcąc również wyszła i wymierzyła broń w mojego ojca. Kipiałem ze złości.

- Zostawcie ją! – syknęła Lamberd.

Ojciec zaczął oczywiście prowadzić konwersację, jak zwykł robić w krytycznych momentach. Był zaskoczony naszą obecnością, a raczej faktem, że towarzyszyłem Lamberd. Miałem dość jego gadaniny i kazałem mu się zamknąć, podnosząc różdżkę wyżej. Snape, o dziwo, położył Nadine na trawie. Pragnąłem zabrać ją stamtąd, ale wiedziałem, że ojciec by na to nie pozwolił, choć mieliśmy nad nim przewagę. Lamberd zaczęła jakąś gadkę ze Snape’em, ale wtedy mój ojciec zniecierpliwił się i wyciągnął z rękawa różdżkę. Strzeliliśmy w tej samej chwili. Zaklęcia zderzyły się, a ich siłą uderzeniowa odrzuciła wszystkich na boki. Oślepiające światło zalało polanę i przez chwilę myślałem, że umrę, kiedy uderzyłem plecami o ziemię. Po chwili jednak podniosłem się do siadu, lekko oszołomiony.

Nadine leżała nieprzytomna na ziemi, Lamberd i Snape również. Mężczyzna podniósł się ociężale, kiedy ja podbiegałem do mojej kobiety.

- Nadine! – krzyknąłem do niej. – Ocknij się!

Wyczuwałem puls w jej nadgarstku, więc odetchnąłem z ulgą, choć kobieta była biała jak kreda. Jednak po chwili zaczęła odzyskiwać przytomność.

- O kurwa… – mruknęła, choć rzadko przeklinała w ten sposób. – Co wyście do cholery zrobili?!

- Próbowałem odeprzeć atak mojego ojca, kochanie, ale coś wyszło nie tak i… i do końca nie wiem, co się stało – odparłem, czując przeszywający mnie niepokój.

- A Nadine? – spytała po chwili… Nadine, przecierając oczy. – ZARAZ. KOCHANIE?!

Nie rozumiałem, co się dzieje. Kobieta nie zachowywała się jakby była sobą… Snape klęczał nad Lamberd i starał się ją ocucić, podczas gdy Nadine wykrzykiwała jakieś dyrdymały. Przez moment bałem się, że znów postradała zmysły, ale Snape wyszedł z jeszcze gorszym wyjaśnieniem.

- Zdaje się, że Silvermoon i Lamberd zamieniły się ciałami – stwierdził posępnie, trzymając się za chorą rękę.

Ręce mi opadły i siedziałem tak przez chwilę z otwartymi ustami. Patrzyłem to na Nadine, to na Lamberd i nie mogłem uwierzyć.

- Zanieś ją do chaty – polecił Snape, wskazując głową na… Lamberd.

- Nie dotknę jej! – syknąłem. – Nadine, wstaniesz?

Ująłem ją pod ramię, ale wyrwała mi się.

- Spierdalaj! – warknęła. – Sev ma rację! Tam leży Mruczka! Ja jestem Alex!

Popatrzyłem na bezwładne ciało szczupłej, czarnowłosej kobiety i wzdrygnąłem się. To naprawdę była Nadine? Wszystko wskazywało na to, że tak, ale i tak nie dotarło to do mnie. Miałem tylko nadzieję, że znajdziemy na to jakiś sposób, bo nie wyobrażałem sobie życia z Nadine wyglądającą jak jej pożal się Boże przyjaciółka. Lamberd nie była brzydka, ale kochałem Nadine nie tylko za jej charakter, ale też za jej niewinny i delikatny wygląd, długie, brązowe włosy i orzechowe oczy. Na widok Lamberd wstrząsał mną dreszcz obrzydzenia, bo kojarzyła mi się ze wszystkim, co najgorsze. Snape chyba też nie był zbyt zadowolony z przemiany. W końcu nienawidził Nadine i pewnie odczuwał to samo, co ja.

W końcu wniosłem Nadine-w-ciele-Lamberd do chaty bruneta. Prawdziwa Lamberd poszła z nami, rozcierając bolące miejsca. Wciąż odgarniała z twarzy rozwichrzone loki Nadine.

- Jak ona może żyć z taką fryzurą? – narzekała. – Idzie kurwicy dostać.

- Zamknij się – warknąłem. – Dobrze, że przynajmniej twoje ciało jest lekkie i Nadine nie przemieniła się w wieloryba.Lamberd pokazała mi środkowy palec, co dziwnie wyglądało z użyciem dłoni mojej kobiety. Ciężko mi było ochłonąć i przyzwyczaić się do nowej sytuacji.

Położyłem ciało Lamberd ostrożnie na łóżku. Nie miałem ochoty być delikatny, ale wtedy Nadine odczuwałaby ból.

- Tylko uważaj, Lamberd, i nie zrób sobie krzywdy – ostrzegłem ją, kiedy siadała przy stole obok Snape’a. – Zobaczę zadrapanie na jej ciele, a pożałujesz.

- Och, odpierdol się! – sarknęła kobieta i spojrzała na Snape’a. – Dobrze się czujesz?

Mężczyzna siedział z przymkniętymi oczami i czołem opartym na zdrowej dłoni.

- Nic mi nie jest.

- Lepiej wymyśl, Snape, jak to odkręcić – syknąłem. – Nie będę mieszkał pod jednym dachem z… ciałem Lamberd!

- Już nie udawaj, że ci się tak nie podobam – zakpiła kobieta. – Tylko nie próbuj nic zdrożnego!

- Nie tknę twojej cipy kijem – odparłem z obrzydzeniem. – Nie wiadomo, jakie choroby się w niej czają.

Lamberd podniosła się gwałtownie z siedzenia z zamiarem przyłożenia mi, ale Snape pociągnął ją z powrotem.

- Siadaj! – rozkazał opryskliwie, jakby mówił do Nadine. – Kłótnie nic nam nie dadzą. Może byście ruszyli głowami?

- A może ty byś wyjaśnił, jak doszło do tej całej sytuacji, co? – krzyknąłem. – Chciałeś ją zabić razem z moim ojcem!

- Uspokój się, dzieciaku – mruknął Snape. – Tak, Lucjusz chciał, żebym zrobił to za niego, ale do ostatniej chwili starałem się wybić mu to z głowy. A potem zjawiliście się wy.

- A gdzie Lucjusz? – spytała nagle Lamberd. – Kurwa, jak zwykle zwiał!

- Można się było spodziewać – mruknąłem, zaciskając pięści. Zerknąłem na Nadine uwięzioną w ciele jej przyjaciółki. Nie potrafiłem ze spokojem patrzeć na rozmazany makijaż, roztartą czerwoną szminkę, krótkie, czarne jak smoła włosy. Miała zgrabne ciało, proporcjonalne, choć może zbyt wulgarne. Przynajmniej nie była ubrana jak zdzira.

Nagle kobieta zaczęła się budzić. Złapałem ją za rękę, żeby nie przeżyła szoku.

- Co się stało? – wymamrotała, łapiąc się za czoło. – Draco?

Spojrzała na mnie zielonymi oczami, a ja zacisnąłem szczęki z całej siły.

- Wszystko dobrze – wydusiłem z siebie.

- Gdzie Lucjusz?! – spytała spanikowana, siadając gwałtownie. Rozejrzała się nerwowo, ale gdy nie zobaczyła mojego ojca, odetchnęła z ulgą.

- Myślałam, że mnie zabije – jęknęła i wtuliła się we mnie. Za chwilę odsunęła się i spojrzała wyzywająco na Snape’a. – Byłeś gotowy to zrobić, przyznaj się! Zaraz… Co jest, do cholery?!

Zauważyła swoją osobę siedzącą przy stole i poczułem, jak zaczyna się trząść.

- Kto to jest? Ktoś wypił eliksir wielosokowy? – dopytywała, marszcząc czoło. – Kto to jest?!

- To ja, Alex – odezwała się ponuro kobieta przy stole.

- Co?!

Wytłumaczyłem wszystko Nadine, a ta o mało nie zemdlała. Od razu poszła do lustra, a raczej jego imitacji, jaką Snape posiadał w łazience.

- Nie wierzę! – krzyknęła stamtąd, po czym wbiegła do pokoju.

- Teraz poczekamy, aż Silvermoon się ogarnie – burknął Snape. – Naprawdę, takie to dziwne? Jesteś czarownicą, na Merlina… Nie takie rzeczy przeżywałaś.

Nadine usiadła na łóżku i spojrzała na mnie z wyrzutem.

- Mógłbyś chociaż ukrywać ten wyraz niechęci na twarzy – powiedziała. – Poza tym, chyba wygląd się nie liczy, prawda?

- Dość! – warknął Snape. – Przeżywacie, jak nie wiem co. Powinniście się cieszyć, że wszyscy żyjemy.

Spojrzałem na bruneta. Wydawał się być strasznie zmęczony, wręcz na skraju wytrzymałości.

- Wiecie co – odezwałem się, wstając. – Powinniśmy wracać do Londynu, a najlepiej do mojego wuja i jego żony. Może Morrison ma na to jakiś eliksir. Snape, ty jesteś ekspertem. Da się coś na to wynaleźć?

- Na razie nie mam głowy do myślenia o tym – mruknął, biorąc głęboki oddech. – Zostawcie mnie. Nie chcę mieć z wami nic wspólnego.

- Snape… - odezwała się Lamberd. Kiedy dotknęła ręką Nadine jego ramienia, poczułem ukłucie złości.

- Zostaw mnie, nic mi nie będzie – odparł, odsuwając się w bok. – Idźcie, bo kto wie, czy to się nie utrwali z biegiem czasu.

Zgodziliśmy się wszyscy i deportowaliśmy z chaty Snape’a. Jednak nie zamierzałem być przy odczynaniu uroków.

- Zostańcie u Morrison, a ja poszukam ojca – powiedziałem stanowczo.

- Nie! – pisnęła Lamberd, a raczej, Nadine, chwytając mnie za rękaw. – Zostań…

- Będziecie bezpieczne u Daniela – rzekłem łagodniej. – Nie odpuszczę ojcu tego, co zamierzał… i co prawie zrobił!

- A jak tobie zrobi krzywdę? – zmartwiła się Nadine. Ciężko mi było ją zostawiać, ale czułem niepohamowaną wściekłość na ojca. Musiałem go dorwać i sprawić, by zapłacił za swoje czyny.

- Nie martw się. – Pochyliłem się, żeby ją pocałować, ale zatrzymałem się w pół drogi. – Nie mogę – westchnąłem zrezygnowany.

- No ja myślę! – wtrąciła Lamberd. – Obrzydliwe. Musiałabym chyba przeszczepić sobie usta.

- Dajcie spokój – powiedziała Nadine. Nie pasował mi głos należący do Lamberd, nie wypowiadający słowa mojej kobiety. – Na pewno uda się coś zrobić. Jak nie wyjdzie, to udamy się do Kingsleya. Chyba najwyższy czas zainteresować go całą sprawą z Lucjuszem… Podsłuchałam, jak rozmawiał ze Snape’em… Nie powiedział tego wprost, ale wychodziło na to, że to on podpalił mieszkanie Marka.

- Co?! Kurwa, jebany skurwiel! – wrzasneła Lamberd, a ja skrzywiłem się.

- Dorwę go – oznajmiłem przez zaciśnięte zęby. – Nie ze względu na Selby’ego, oczywiście.

- Tylko nie zrób nic głupiego, proszę – powiedziała zmartwiona Nadine. Dziwnie było trzymać za ręce „Lamberd”, ale trzeba było się przemóc. Wymieniłem z moją kobietą jeszcze kilka ciepłych słów na osobności i obiecałem jej, że wrócę w jednym kawałku, po czym teleportowałem się do miasta.

Odnalezienie ojca stanowiło nie lada wyzwanie. Nie mógł opuszczać kraju, ale to i tak niewielkie pocieszenie. Mógł być wszędzie. Udałem się więc do Ministerstwa Magii, zasięgnąć pomocy w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Niestety, jedyną znajomą mi tam osobą, była Hermiona Granger. Nie byłem pewien, czy już wyszła za rudego Weasleya, czy jeszcze nie, dla mnie pozostawała szlamą. Przełknąłem jednak dumę i zażądałem spotkania z dziewczyną.

- Czego chcesz? Nie mam czasu – przywitała mnie z podniesioną dumnie głową.

- Nie przyszedłem tu, żeby ci dokuczać – odparłem, patrząc na nią z góry. – Potrzebuję informacji o miejscu pobytu pewnej osoby.

- Kogo i po co? Nie mogę udzielać takich informacji byle komu.

- Mojego ojca – wypaliłem. – Wiem, że zrobił coś złego i musi za to zapłacić. Po prostu powiedz mi, gdzie on jest. Chyba założyliście na niego jakiś namiar?

- Ten namiar już wygasł, dokładnie w zeszłym tygodniu – odparła dziewczyna zdziwiona. – Nie wiedziałeś? Twój ojciec niestety sprawował się nienagannie i nie było podstaw, żeby go wiecznie nadzorować.

- Nie wiesz nawet, do czego jest zdolny! – warknąłem na nią, aż odsunęła się przestraszona. Znów przybrała jednak zdeterminowany wyraz twarzy.

- Przykro mi, nic nie mogę zrobić. I nie próbuj iść z tym do Aurorów, bo oni też nic nie zdziałają.

- On próbował zabić dwie osoby, dla twojej informacji! – wycedziłem coraz bardziej wściekły.

- Nie ma dowodów, nie ma przestępstwa – odparła dziewczyna, po czym spojrzała na mnie z żalem. – Naprawdę mi przykro, Draco, też bym wolała, żeby twój ojciec siedział w Azkabanie, ale mam związane ręce.

- Ta cała biurokracja to jakaś farsa – syknąłem i odwróciłem się na pięcie.

Krążyłem po Ministerstwie jak idiota. Wszędzie zamykano mi drzwi przed nosem, jakby ludzie bali się konsekwencji pomagania Malfoyowi. Przecież chciałem ich dobra! Chciałem, żeby Lucjusz Malfoy zapłacił za swoje czyny! Nie uważałem go już za ojca, nie chciałem takiego… Wolałbym w tym momencie być sierotą, jak Potter, choć kochałem matkę. Wyszedłem z gmachu i teleportowałem się do rodzinnej willi. Brama zatrzymałaby mnie, gdybym był kimś obcym, ale na moje szczęście była zaczarowana i należałem do niewielkiego grona osób, które mogła przepuścić, jako członek rodu Malfoyów i Śmierciożerca… Cóż, były Śmierciożerca. Wciąż miałem na ramieniu Mroczny Znak.

Dom wyglądał ponuro przy tak pochmurnym niebie. Drzewa i krzewy w ogrodzie wprzypominały nocne mary i stwory z książki Newta Skamandera. W oddali zaskrzeczał jeden z nieszczęsnych pawi.

Ruszyłem kamienistą ścieżką, a gdy znalazłem się przed drzwiami, zawahałem się i wyciągnąłem różdżkę. Byłem gotowy na wszystko i na tyle zdeterminowany, by nawet… zabić. Choć tego nie mogłem być pewny, gdyż nie potrafiłem nawet zabić Dumbledore’a, pomimo czystej nienawiści do niego i bycia zatraszanym przez Voldemorta. A co dopiero ojca…? Nie, nie mogłem go tak dłużej nazywać. Nie po tym wszystkim… Powinienem był coś z nim zrobić, kiedy skrzywdził Nadine podczas Mistrzostw w Quidditchu… Na samo wspomnienie przeszły mnie ciarki.

Wszedłem ostrożnie do domu. Wewnątrz było ciemno i cicho, jeśli nie liczyć świszczącego wiatru w oknach. Zapaliłem różdżkę i sprawdziłem zaklęciem, czy na pewno nikogo nie ma. Willa wydawała się pusta.

- Niech to szlag – mruknąłem. Sprawdziłem kuchnię, jadalnię i salon, a potem piętra, ale nikogo nie znalazłem. Do lochów nie zamierzałem wchodzić, Lucjusz raczej by tam nie przesiadywał, nawet jakby ścigał go Voldemort.

Wyszedłem zrezygnowany przed dom. Owianął mnie zimny wiatr i poczułem na twarzy pierwsze krople deszczu. Gdzie ten despota się ukrywał? Mógł być dosłownie wszędzie. I jak mieliśmy niby postawić go przed sądem? Niby byli świadkowie: ja, Nadine, Lamberd. Snape’a nie liczyłem, skoro miał pozostać w ukryciu, choć miałem ochotę go wydać, gdyż chyba miał zamiar uczestniczyć w planie ojca. Niby tłumaczył się, ale winny się tłumaczy, czyż nie? Miałem ochotę wsadzić ich obu do Azkabanu, przynajmniej Lamberd by się uspokoiła i byłoby jedno zmartwienie mniej.

- No proszę, a ja myśałem, że w tak oczywistym miejscu nikt nie będzie mnie szukał – usłyszałem głos ojca. Odwróciłem się gwałtownie, celując różdżką w ciemność. Mężczyzna wyłonił się zza przyciętego na kształt węża żywopłotu.

- Zabiję cię – warknąłem.

- Och, czyżby? Tak jak zabiłeś Dumbledore’a na wieży? – prychnął Lucjusz.

- Teraz to co innego!

- I co ci z tego przyjdzie? Sam pójdziesz siedzieć i co wtedy zrobi twoja narzeczona, hm?

- Powiem, że to w obronie własnej! – wycedziłem. – Lub w afekcie.

- Jak sobie chcesz… - ojciec zrobił krok do przodu.

- Nie zbliżaj się!

- Dużo mówisz, mało robisz.

- Zaraz zawlokę cię przed oblicza Aurorów.

- I co im powiesz? Nie macie nic na mnie, tylko puste słowa.

Miał rację, ale istniał jeszcze eliksir prawdy - veritaserum. Przecież w taki sposób pojmali Croucha juniora, tak?! 

- Zgnijesz w Azkabanie. Petrificus Totalus! – wrzasnąłem, jednak ojciec odbił zaklęcie. Zacząłem w niego miotać jak oszalały z gniewu hipogryf, lecz chcąc nie chcąc, ojciec był lepszym czarodziejem ode mnie i odpierał każdy atak. Używał cudzej różdżki, swoją już dawno stracił, kiedy odebrał mu ją Voldemrot, aby zabić Pottera, ale to nie przeszkadzało mu zręcznie rzucić we mnie zaklęcia. Poczułem ból w lewym ramieniu, lecz szybko odzyskałem rezon i rzuciłem kolejną klątwę. W końcu nie wytrzymałem i rzuciłem Cruciatusa. Ojciec jednak odbił go bezbłędnie i trafił mnie prosto w brzuch. Upadłem z wrzaskiem na kolana, wypuszczając z ręki różdżkę. Usłyszałem kroki zbliżające się do mnie. Deszcz zacinał coraz mocniej i czułem mokrą trawę pod kolanami. Ojciec kopnął mnie i upadłem na bok. Ból spowodowany klątwą zelżał i chciałem się podnieść, lecz ojciec znów zadał mi cios.

- Ty nieposłuszny szczeniaku – warknął. – Powinienem był coś z tobą zrobić, jak zaczynałeś wymiękać przy tej dziwce Silvermoon. To ona zrobiła z ciebie takiego niedorajdę. Ona i twoja żałosna matka.

- Pierdol się – wycharczałem, spluwając krwią. Ojciec kopnął mnie ponownie i zobaczyłem mroczki przed oczami, a potem cały świat się zamazał.



czwartek, 26 września 2013

witam :)







Gdy Nadine z Veronicą oddaliły się ścieżką w stronę lasu, coś we mnie pękło. Patrzyłam na nie przez krótką chwilę z widocznym smutkiem, który po chwili zamienił się we wściekłość.

- One miały rację! – Wrzasnęłam w stronę Snape’a. – Same problemy przez ciebie! Boże, a ja głupia zostawiłam Marka, by… by co?! Pobyć z tobą przez chwilę?! Po jaką cholerę?!

Kopnęłam z całych sił w najbliżej stojący przedmiot, który roztrzaskał się na kawałki, uderzając w ścianę.

- Mam dość – dodałam, gdy uspokoiłam oddech. – Dość. Ciebie. Wszystkiego. Nie chcę cię znać, Severusie. – Popatrzyłam na niego z powagą. Dziwne, pierwszy raz w życiu byłam tak cholernie pewna swoich słów. Bez żadnego „ale to”, „ale tamto”. Czyste wyznanie.

Snape jak zwykle nie okazał żadnych uczuć. Był kamiennym posągiem. Jedyne, co zdradzało jego emocje, to ból ręki, której i tak nie chciał wyleczyć. Był dorosły, więc nie mogłam mu czegoś narzucić, a także nie miałam już ochoty, więc czego tu szukać?

- Zostaw mnie raz na zawsze.

Nie czekając na odpowiedz wyszłam pospiesznie z chatki i teleportowałam się na jedną z mżystych ulic Londynu. Założyłam ręce na piersi, chcąc zatrzymać przy sobie ciepło. Niestety, nie miałam żadnego płaszcza pod którym mogłabym się ogrzać. Przez chwilę zamyśliłam się, dlaczego nie teleportowałam się pod szpital. Przecież powinnam być przy Marku, kiedy się obudzi, ale na dzień dzisiejszy miałam dość mężczyzn, którzy czegoś ode mnie chcieli. Miałam dość kogokolwiek. Ciągłe pretensje, poczucie winy i obowiązek siedzenia przy poparzonym Marku, bo w końcu byłam jego narzeczoną, prawie żoną, więc powinnam przy nim siedzieć, tak?! Taki mój, cholernie pieprzony obowiązek, jako przyszłej żony!

Rozejrzałam się po ulicy. Wkoło sami mugole, nieświadomi niczego. Nieświadomi tego, że tuż obok nich mieszkają czarodzieje. Może niektórzy z mugoli przyjaźnią się z naszymi, myśląc, że niczym nie różnią się od nich.

Potrząsnęłam głową.

- Boże, Alex! – Skarciłam samą siebie. – Mówisz jak Malfoy’owie. – Ohyda.

Kątem oka zauważyłam przytulny bar. Musiał być dość oblegany w dzisiejszy dżdżysty wieczór, gdyż wciąż ktoś z niego wychodził i wchodził.

Zrobiłam krok w stronę tawerny, ale nie ruszyłam dalej. Jakiś mały głosik z tyłu głowy krzyczał, bym tego nie robiła, bym nie popadała znowu w alkoholizm. Tak trudno było mi z niego wyjść, ale dzięki Markowi stanęłam na nogi.

I znowu Mark…

- Muszę wrócić do szpitala… Nie mogę go zostawić. Nie mogę! – Jęknęłam. – Tyle mu zawdzięczam.

Schyliłam się, kładąc dłonie na kolanach. Miałam straszny mętlik w głowie. Zupełnie nie wiedziałam, co robić. Czułam się tak, jakby żyło we mnie kilka osób i każda z tych osób chciała robić co innego.

- Muszę się napić, a później pójdę do Marka – zdecydowałam.

Wyprostowałam się. Bar naprzeciwko był przyjemny, ale nie mogłam napić się w centrum Londynu. Zaraz to cholerne stowarzyszenie opieki nad anonimowymi alkoholikami, w skrócie Nadine&Veronica, znalazłoby mnie.

Schowałam się w ciemnej uliczce i teleportowałam poza teren Londynu do miejscowości, która jako pierwsza przyszła mi na myśl - Dartford.

Miasteczko jak każde inne. Pewnie każdy o każdym wiedział wszystko, a nawet więcej. Nie miałam ochoty tu przebywać, ale sił na kolejną teleportację również nie miałam. Postanowiłam więc przejść się wzdłuż ulicy i eleganckich domków w celu poszukania jakiegoś lokalu. Szczerze, to wątpiłam by w tak poukładanej dzielnicy mogły istnieć speluny. Jednakże, zostałam mile zaskoczona, gdy dotarłam do końca alejki. Tuż za rogiem znajdował się drewniany dom z ogromnym szyldem „Moe”. Sama nazwa nic mi nie mówiła, ale głośna muzyka i podniosłe śmiechy dały mi jasno do zrozumienia, że mogę znaleźć tam alkohol.

Z jednej strony chciałam tam iść i upić się do nieprzytomności, a z drugiej, było mi głupio i czułam do siebie obrzydzenie. Taki kawał drogi, by się napić? Naprawdę byłam alkoholiczką i raczej z tego nie wyszłam nigdy.

Niestety, nie posłuchałam zdrowego rozsądku i weszłam do środka przez wahadłowe drzwi. Na szczęście, muzyka tak głośno grała, że nikt nie dostrzegł mojego przyjścia. Pewnie większość zastanawiałaby się, skąd jestem, bo wcześniej nie widziano mnie w tych okolicach, a co gorsza, wzięliby mnie za pierwszą lepszą dziwkę.

Pokręciłam głową z dezaprobatą, przypominając sobie swoją dawną pracę.

Podeszłam do baru. Barman od razu przyjrzał mi się uważnie. Wiedział, że nie jestem stąd, ale nie powiedział ani słowa. Wycierał tylko jedną i tą samą szklankę brudną ścierką. Zrobiło mi się niedobrze na ten widok, ale przecież nie z takimi obrzydliwościami miałam do czynienia.

- Piwo, poproszę – powiedziałam, grzebiąc w kieszeni spodni, szukając pieniędzy. – Albo jednak nie… - rozmyśliłam się. – Może… może… - Spojrzałam na pełną alkoholi półkę, znajdującą się za mężczyzną. Zmrużyłam nieco oczy, chcąc dokładnie odczytać etykiety butelek.

- Może ja coś zaproponuję? – Zaproponował barman.

Popatrzyłam na niego zdziwiona. Mężczyzna nie należał do młodych. Miał gruby wąs pod nosem i duże zakola na głowie. Miałam nadzieję, że nie próbuje mnie w ten sposób poderwać.

- Proszę – zgodziłam się.

- Coś ze słabszych czy mocniejszych trunków?

- Z mocniejszych.

Tym razem, to barman przyjrzał mi się uważniej.

- Ciężki dzień? – Spytał pokrótce.

- Najcięższy z możliwych – odparłam zgodnie z prawdą. – Wie pan co? Poproszę wódkę. Dużo wódki.

Mężczyzna chciał coś powiedzieć, pewnie prawić mi morały albo cokolwiek, ale zbyłam ją machnięciem ręki, a po chwili dostałam upragniony trunek. Chwyciłam go w dłonie, przyglądając się przez chwilę przeźroczystemu płynowi. Czy ja naprawdę chciałam to wypić?

Jednak, nim mój mózg pragnął odpowiedzieć sobie na to pytanie, ja już przechylałam szklankę, wypijając wszystko za jednym zamachem. Skrzywiłam się okropnie, czując piekący ból w przełyku, ale poprosiłam barmana o dolewkę. I tak w kółko.

Gdy się otrząsnęłam, znajdowałam się w rowie, cała obłocona. Podniosłam ciężką jak kamień głowę, rozglądając się po okolicy. W pierwszej chwili moje oczy nie mogły przyzwyczaić się do światła, ale gdy je przetarłam, ból zelżał.

- Co… ja… - burknęłam pod nosem i zwymiotowałam obok. Zacisnęłam dłonie na pulchnej i mokrej ziemi. Całe paznokcie miałam czarne od brudu. Czułam się jak szmata albo i gorzej. Jeszcze nigdy nie doprowadziłam siebie do takiego stanu. W dodatku, nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję. Było to niewątpliwie typowe zadupie, żywej duszy w przeciągu kilku kilometrów.

Jak się tu dostałam? Czy doszłam o własnych siłach? Ile już tu leżę? Co z Markiem?

Te pytania wywiercały mi dziurę w głowie. Znowu sięgnęłam dna i musiałam się od niego odbić.

Jedyna osoba, która mogłaby mi teraz pomóc, to… Nadine. Musiałam przełknąć swoją dumę i udać się do mieszkania przyjaciółki i tego idiotycznego blondynka.

Wyszłam na prostą drogę, szukając w kieszeniach różdżki. Gdy ją znalazłam, oczyściłam się zaklęciem. Szkoda tylko, że nie mogłam jakimś czarem uwolnić się od kaca.

Wzięłam potężny wdech, chcąc się trochę otrzeźwić, po czym skupiłam się całą siłą woli na deportacji do konkretnego celu.

Wylądowałam na mokrej trawie. Mając kaca, nie sposób jest stanąć prosto po deportacji.

Zebrałam się w sobie i zapukałam do drzwi mieszkania, jednak nikt nie podszedł by je otworzyć. Zapukałam więc ponownie, mając nadzieję, że Nadine po prostu się na mnie obraziła i teraz zastanawia się, czy dalej utrzymywać ze mną znajomość, czy jednak nie.

- Nadine! – Mruknęłam, przysuwając twarz do drzwi. – Przepraszam. Nadine, otwórz. Musisz mi pomóc, tylko ciebie mam. Proszę.

Cisza.

- Nadine!

Znowu to samo.

- No, kurwa, otwórz! – Warknęłam. – Proszę!

- To ci nic nie da, więc nie wydzieraj się do naszych drzwi, bo farba odejdzie – syknął za mną głos Draco Malfoy’a. Podskoczyłam, niczym oparzona, odwracając się szybko przodem do chłopaka.

- Gdzie jest Nadine? – Spytałam, siląc się na spokój.

- O to samo mógłbym ciebie zapytać. – Blondyn westchnął i spojrzał na mnie z lekkim obrzydzeniem. – Piłaś?

- Nie…

- Czuć. Ha. A chciałem się założyć, że z tego nie wyjdziesz. Jesteś żałosna, Lamberd.

- Odwal się – burknęłam. – Nie chcę się z tobą teraz kłócić. Nie mam na to ochoty.

- Domyślam się. Kac cię zżera od środka, co? – Zaśmiał się nonszalancko.

- Gdzie jest Nadine? – Zmieniłam temat na ten, który bardziej mnie interesował.

Malfoy’owi uśmiech zszedł z twarzy. Okrył się cieplej płaszczem i odparł:

- Nie wiem. Myślałem, że jest u Morrison, ale ona również jej nie widziała, więc stwierdziłem, że próbuje znowu ratować biedną Lamberd – zakpił na koniec.

Postanowiłam nie reagować na jego złośliwość. Powoli zaczynało ogarniać mnie uczucie niepokoju, związane z Nadine. Gdzie mogła się podziewać?

- Kiedy ostatni raz ją widziałeś? – Spytałam.

- Rano. Później zniknęła jak kamień w wodę. Jeżeli ty jej nie widziałaś, to… - Chłopak zamyślił się na chwilę. – Jej altruizm mnie dobija. Chciała ci pomóc, myślała, a ty chlałaś sobie spokojnie w barze.

- Daruj sobie! – Krzyknęłam. – Może wróciła do Snape’a? – Olśniło mnie nagle.

Draco zmrużył niebezpiecznie oczy i mruknął pod nosem.

- Zaprowadź mnie do niego! – Rozkazał.

- Nie chcę tam wracać! Poza tym, tak tylko rzuciłam, że Nadine mogłaby się znajdować u niego. Przecież nie jestem tego pewna w stu procentach.

- Ale zawsze to jakaś poszlaka! Nie chcę, by Nadine miała jakiś kontakt z moim wujem. Może i okazał się bohaterem, ale to dalej Snape, który jakoś nigdy nie był Nadine przychylny.

- Nadine, na pewno tam nie ma! Deportuj się sam. Ja nie dam rady – jęknęłam, czując mdłości.

- Nie ma mowy! – Warknął blondyn, chwytając mnie za mocno za ramię.

- To boli, idioto! – Syknęłam, próbując się wyrwać. – Daj mi spokój!

- Masz mnie tam deportować czy ci się to podoba, czy nie! Mam to w dupie, Lamberd! Masz mi pomóc, tak jak Nadine zawsze próbuje tobie pomagać, rujnując nasze życie. Pomyśl o tym miejscu i rusz tyłek, teraz!

- No dobrze! Ale nie trzymaj mnie tak mocno, do cholery!

Draco zelżał uścisk, ale w dalszym ciągu trzymał mnie z całych sił. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Mruczka nie byłaby na tyle głupia, by wrócić sama do Snape’a, ale jeżeli Malfoy tak bardzo pragnął niepotrzebnie tracić czas, zamiast naprawdę szukać Nadine, to proszę bardzo!

Urzeczywistniłam w myślach obraz starej chaty na brzegu lasu, zaniedbanego podwórka pełnego chwastów i trzymetrowej trawy, a także błotnistej dróżki, która prowadziła od chaty do lasy. Wciągnęłam ze świstem powietrze do ust, czując jak coś chwyta mnie za brzuch i ciągnie w nieznaną przestrzeń. Chwilę później wylądowałam na ziemi – drugi raz w ciągu dnia i zwymiotowałam.

- Jesteś żałosna – prychnął Draco, wstając i otrzepując się. Widziałam jak rozgląda się wkoło, krzywiąc okropnie. – Typowe miejsce dla Snape’a. Wstawaj i prowadź!

- Chwila – burknęłam, również się podnosząc. – Musimy iść cały czas prosto – dodałam, wskazując głową przed siebie. Rękawem bluzy wytarłam usta. W dalszym ciągu nie czułam się najlepiej.

- W takim razie idziemy!

Ruszyłam, jako pierwsza. Malfoy szedł za mną. Przez moment poczułam się, jakbym była jego więźniarką. Oczywiście, to nie było prawdą, ale mężczyzna zachowywał się jak despota. Co chwilę pchał mnie, bym szybciej przebierała nogami, nie dawał odpocząć, a jak traciłam równowagę, nawet nie raczył pomóc. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Nadine z nim była, ale… przecież Snape był taki sam, a nawet gorszy.

W końcu udało nam się wyjść z lasu. Przed nami rozpościerała się zaniedbana łąka i mały, drewniany domek.

- To tu – burknęłam. – Sprawdź czy jej tam nie ma. Ja nie chcę odwiedzać tego człowieka.

- Nie ma mowy. Idziesz ze mną, Lamberd!

Chcąc nie chcąc, musiałam podejść z Draco bliżej chatki. Malfoy zdecydował najpierw, że spojrzy przez okno i oceni sytuację. Kucnęliśmy, podchodząc do okna, gdy nagle drzwi otworzyły się szeroko, uderzając mnie w plecy. Siła uderzenia sprawiła, że wpadłam na Malfoya i oboje wlecieliśmy w pobliskie chaszcze.

- Kurwa – przeklęłam siarczyście pod nosem.

- Cicho! – Syknął Draco, odchylając kawałek trawy, by mieć lepszy widok na to, co działo się obok drzwi.

Jako pierwszy z domku wyszedł Lucjusz.

- Co?! – Pisnęłam. – Co on tu robi?!

- Nie mam pojęcia – warknął Draco. Widziałam po jego minie, iż rzeczywiście nie miał pojęcia, co jego ojciec robi u Snape’a.

- Połóż ją na ziemi i zrób to w końcu! – Odezwał się nagle Lucjusz, wskazując różdżką na (zapewne) Snape’a, który stał za drzwiami. Z początku go nie widzieliśmy, ale po sekundzie, mężczyzna wyłonił się, niosąc na plecach Mruczkę.

- Co… jak to? – Zaniemówiłam. Czyżby Snape znowu nas wszystkich oszukał?! Mruczka?! Co ona…

- Zabiję gnoi! – Warknął Draco, chcąc wyłonić się z naszej kryjówki.

- Poczekaj! – Położyłam mu dłoń na ramieniu.

- Nie dotykaj mnie, Lamberd! Muszę ją ratować. To, do kurwy nędzy, twoja wina! Przyszła tu po ciebie. Spójrz co narobiłaś! To ty powinnaś tam być, nie moja kobieta!

- Poczekaj… - nalegałam.

- Zabij ją! – Wrzasnął nagle Lucjusz, a mi krew odeszła z twarzy. W jednej chwili wytrzeźwiałam totalnie. Zabić? Snape miał zabić Nadine?! Przecież skończył ze Śmierciożercami.

Draco na dźwięk tych słów wyskoczył z krzaków, z wyciągniętą przed siebie różdżką. Tym razem trzeba było zadziałać. Wyszłam tuż za nim, również mając przed sobą wyciągniętą różdżkę. Młody Malfoy celował w Snape’a, ja zaś w Lucjusza.

- Zostawcie ją! – Syknęłam.

- No proszę – powiedział miękko starszy Malfoy, uśmiechając się. – Zguba się znalazła, Severusie wraz z moim synem. Tego bym się nie spodziewał.

- Zamknij się! – Odkrzyknął mu Draco i tym razem wycelował w swojego ojca. Ja zaś obróciłam się w stronę Snape’a, trzymającego zdrową ręką Mruczkę.

- Puść ją.

Snape nie czekając na nic więcej, położył Nadine na trawie. Kobieta wyglądała jak spetryfikowana.

- Ty sukinsynie… - przeklęłam. – Jak mogłeś…

- Myślisz Lamberd, że dałbym radę zrobić jej cokolwiek z tą ręką? – Snape pokazał mi czarny kawałek czegoś, co możliwe, iż kiedyś było jego kończyną.

Zmrużyłam niebezpiecznie oczy.

- Dość tego! Zdenerwował się Lucjusz, celując różdżką w Nadine. Usłyszałam słowa zaklęcia, a potem podwójny strzał. Niebieski ogień skrzyżował się z fioletowym i uderzył w kawałek stali, opartej o framugę domu, po czym rozdzielił się na dwa pojedyncze zaklęcia, które uderzyły we mnie i Nadine.

Moc, jaka drzemała w obu zaklęciach była tak silna, że wyrzuciła mnie dwadzieścia metrów dalej, po czym straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam, wszystko widziałam jak za mgłą, a także postać, która pochylała się nade mną. W pierwszej chwili myślałam, że to Snape, ale gdy przetarłam oczy, postać stała się wyraźniejsza, a następnie zamieniła w Dracona.

Wzdrygnęłam się lekko, próbując usiąść. Chwyciłam się za głowę, czując okropną migrenę. Miałam ochotę zwymiotować, ale powstrzymałam się w ostatniej chwili.

- O kurwa… – mruknęłam. – Co wyście do cholery zrobili?!

- Próbowałem odeprzeć atak mojego ojca, kochanie, ale coś wyszło nie tak i… i do końca nie wiem, co się stało – odparł młody Malfoy.

- A Nadine? – Spytałam po chwili, przecierając oczy. – ZARAZ. KOCHANIE?!

Podniosłam głowę, chcąc zobaczyć co się stało z Mruczką, ale zamiast niej ujrzałam siebie, siedzącą naprzeciwko mnie i Snape’a klęczącego tuż obok.

- Dlaczego ja tam jestem?! – Zdenerwowałam się nie na żarty. – Co się stało?! Dlaczego… - Przyjrzałam się uważnie swoim dłoniom. Palce były krótsze niż zazwyczaj i niepomalowane.

- Nadine? – Zapytał ostrożnie Draco, kładąc mi dłoń na ramieniu.

- Odwal się. Nie jestem Nadine! – Wrzasnęłam. – Nie dotykaj mnie, idioto.

- Jak nie… Snape, co się stało?!

Draco wstał i podszedł do bruneta, który próbował… mnie… ocucić.

- Nic nie rozumiem – jęknął.

- Zdaje się, że Silvermoon i Lamberd zamieniły się ciałami – stwierdził Snape, marszcząc mocno brwi.

- Ja pierdolę… - skomentował Draco, chwytając się za głowę. – I co teraz?

- Nie mam pojęcia…


niedziela, 22 września 2013

póki mam resztki czasu i weny :D

Daniel wyglądał na strasznie zmęczonego, kiedy wszedł do kuchni. Usiadł ociężale na krześle, rzucając mi przepraszające spojrzenie.



- Co się stało? - Spytałam zmartwiona, przysuwając się bliżej męża. - Daniel?



- Złapali tego, kto podpalił mieszkanie Marka.



Na moment wstrzymałam oddech. Czyżby Malfoy zamierzał mi powiedzieć, że Lucjusza zamkną w Azkabanie raz na zawsze? Dlatego był taki przygnębiony?



- To jakiś mugol. Przesłuchiwałem go. Przyznał się do wszystkiego.



- Mugol? - Powtórzyłam, bo miałam wrażenie, że się przesłyszałam. - Ale jesteście pewni? Jakim cudem mógł podpalić mieszkanie aurora?



- Opowiedział wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. To on.



Pokręciłam głową, nie przyjmując tego do wiadomości. Ten facet mógł mówić co chciał, opowiadać historie wyssane z palca. I tak wiedziałam, że kłamie.



- Veronica, przestań się tym gryźć. Złapaliśmy tego gnojka, teraz zajmie się nim policja. Wytoczą mu proces i pójdzie na długie lata do więzienia.



- Pozwolisz, żeby wsadzili do pudła niewinnego człowieka?! Jak możesz w to wierzyć, przecież to kłamstwo! Jaki ten człowiek miał mieć motyw, żeby skrzywdzić Marka?



- Powiedział, że pomylił mieszkania.



- Słucham?! - Podniosłam głos, ale uważałam, żeby Dominick się nie przestraszył. - Przecież to... to zwykłe pieprzenie, ot co! Jak można się tak pomylić! Jeżeli uwierzyłeś w to wszystko to jesteś kretynem, Daniel.



- Uspokój się w tej chwili! - Malfoy zdenerwował się i sam podniósł głos. - Sprawa jest zamknięta, definitywnie. Zabraniam ci się wtrącać, tobie i Nadine!



- Nie będziesz mi mówił, co mam robić! Mark mało nie stracił życia! To twój przyjaciel! Chyba stać cię na więcej niż zatuszowanie sprawy jakimś biednym mugolem!



- Veronica, ostrzegam cię! Obie macie obsesję na punkcie mojego brata, ale tym razem jest niewinny.



- Gówno prawda. To Lucjusz ma obsesję i jest zdolny do wszystkiego.



- Przestań. Lucjusz nie jest drugim Voldemortem.



- Czasem mam wrażenie, że jest nawet gorszy. Widzę, że łatwo mu wybaczyłeś, to wszystko, co nam zrobił.



- O niczym nie zapomniałem – powiedział już spokojniejszym tonem, biorąc Dominicka na ręce. - Ale to mój brat, czy tego chcę czy nie. I jeżeli nie ma nawet cienia podejrzeń, nie mogę go oskarżać o każde zło, które się nam przytrafia.



- Aha, czyli Lucjusz może robić co chce, a ty nie kiwniesz nawet palcem! To nic, że robił ze mną co tylko chciał, bo po wojnie twój braciszek jest święty. W takim razie może go do nas zaprosisz na rodzinny obiad. Posiedzimy i powspominamy stare czasy!



- Veronica, hamuj się!



- Mam to gdzieś! Jeszcze się przekonasz, kto miał rację!



Wyszłam zdenerwowana z domu, żeby ochłonąć. Racjonalizm Daniela czasem doprowadzał mnie do furii. Zawsze chciał być poukładany i wierzyć faktom zamiast iść za głosem serca, albo w tym przypadku, rozumu. Tylko Nadine i ja wierzyłyśmy, że Lucjusz jest w to zamieszany. Nie wiedziałam, czy to paranoja, czy prawda, jednak całym sercem czułam, że tylko on miał powód by zranić Marka. Chciałam, żeby wreszcie zapłacił za całe zło, które wyrządził. Te jego przebieranki, przymilne słówka i ostrzeżenia, były jeszcze gorsze niż jawna wrogość. Nie zaufałabym mu nawet gdybym miała nóż na gardle.



Do domu wróciłam po północy. Mój mąż nie spał. Czekał na mnie i chciał wyjaśniać, przepraszać, a może kłócić się na nowo. Machnęłam tylko ręką i poszłam do pokoju Dominicka. Synek spał w najlepsze. Widok Doma zawsze mnie uspakajał. Zasnęłam na fotelu obok łóżeczka, wsłuchując się w jego spokojny oddech.



Nazajutrz obudziłam się cała obolała. Mały jeszcze spał, chociaż powoli zaczynał się wiercić, co oznaczało, że jeszcze chwila a zażąda butelki z mlekiem.



Było jeszcze bardzo wcześnie, kiedy zeszłam do kuchni i spotkałam w niej blondyna. Siedział nad zimnym kubkiem kawy. Wyglądał jakby nie spał całą noc. Nastawiłam wodę, wyciągając z szafki kubki i butelkę.



Nie odezwaliśmy się do siebie słowem, a cisza między nami była tak gęsta, że siekierę można by zawiesić. Ja nie miałam zamiaru ustępować. Pora, żeby Malfoy zrozumiał, że świat nie wygląda tak, jak jego wyobrażenia. Ludzie się nie zmieniają. A przynajmniej ich natura.



Podczas gdy szykowałam się do wyjścia, przyszła moja matka. Daniel grzecznie się przywitał i zaraz wyszedł do pracy. Doszłam do wniosku, że pora zakończyć ten kilkudniowy urlop, który mieliśmy poświęcić na odbudowanie naszego związku. Chciałam już wrócić na uczelnie, gdzie zawsze było sto różnych rzeczy do zrobienia. Byle uciec od naszych problemów.



- Veronica, kochanie... znów się kłócicie.



- Mamo daj spokój. Nie chce o tym rozmawiać.



- Dziecko, co wy robicie, opamiętajcie się! Nie pamiętasz już jak my z ojcem nie umieliśmy się dogadać? Cierpią na tym dzieci!



- Przestań się wtrącać. Nawet nie wiesz o co poszło.



- Na pewno nic nie jest warte tego, żeby rozbijać rodzinę. Daniel chce dla ciebie i Dominicka jak najlepiej.



- Pewnie! Zawsze musisz trzymać jego stronę. Mogłam się tego spodziewać.



Ucałowałam synka na pożegnanie, a mamie rzuciłam chłodne „cześć”. Ursula daje mi dobre rady, a kiedy ja byłam dzieckiem z rozbitej rodziny to dogadać się z tatą nie umiała. Szarpali się między sobą a ja byłam przekazywana z rąk do rąk. Aż w końcu pojechałam do Francji, żeby nie musieć tego oglądać. Faktycznie, rodzinka idealna.



Kiedy znalazłam się już w pracy, odetchnęłam z ulgą. Zaraz zabrałam się za sprawdzanie raportów studentów wysłanych z praktyk oraz segregowanie poczty. Miałam wrażenie, że wracają mi siły witalne. Niestety nie mogłam długo się cieszyć spokojem, bo usłyszałam jak ktoś puka. Niechętnie zaprosiłam gościa do środka.



- Veronicque! Jak się cieszę, że wróciłaś. Mam dla ciebie cafe!



Choć Jacques się starał, to i tak miałam ochotę go udusić. Za Claire, za ich frywolność, za wszystko.



- Dziękuję, ale nie mam ochoty.



- Och – cmoknął wymownie, zamykając za sobą drzwi. - Wiem, że moja narzeczona działa ci na nerwy, ale przecież to tylko niewinny flirt. My też ciągle ze sobą flirtowaliśmy.



- Nie przypominam sobie. Co innego flirt, a co innego zaciąganie kogoś do łóżka.



- Nie sądzę, żeby nasi partnerzy posunęli się tak daleko. Możesz być spokojna.



Popatrzyłam na niego pobłażliwie, sięgając jednak po kawę. Trochę kofeiny mi nie zaszkodzi.



- Dobra decyzja. A teraz słuchaj! Mam wspaniałą propozycję! W zeszłym miesiącu napisałem ze dwa artykuły dla Sztuki Eliksirów, całkiem nieźle płatne zlecenie. Szukają kogoś, kto opisze badania nad nowym eliksirem leczniczym. Zdaje się, że ty się tym ostatnio zajmowałaś?



- Aha – przytaknęłam, obserwując go uważnie. - Chcesz, żeby ja to napisała?



- Czemu nie, skoro i tak chodzisz zła jak osa, to chociaż to poprawi ci humor. Trzymaj!



Wyciągnął z kieszeni płaszcza najnowsze wydanie magazynu dla alchemików oraz miłośników eliksirów i wręczył mi.



- Strona dziesiąta i piętnasta. Sprawdź czy dobrze wyszedłem na zdjęciu. Nie wiedziałem, który profil lepszy.



Zachichotałam momentalnie rozluźniona, bo wróciliśmy do naszych starych rozmów.



- Trzeba było en face, miałbyś mniejszy nos.



- Cholera, faktycznie. Może następnym razem.



- Może.



- No dobrze, koniec tych ceregieli, co się dzieje? Wiem, że Claire działa ci na nerwy, znam cię nie od dziś, ale chyba nie jest tak źle?



Przyjaciel przyjrzał mi się uważnie, a ja sama nie wiedziałam o co mi chodzi. Tyle myśli kłębiło się w mojej głowie.



- Jesteś co do niej pewny? Mówiłeś, że się krótko znacie.



- Claire to dość... frywolna kobieta, aczkolwiek nie wydaje mi się, żeby miała złe zamiary. Po prostu jest dość swobodna w kontaktach z innymi.



- Nie da się nie zauważyć – mruknęłam, wykrzywiając się lekko.



- Kochanie, ja też nie jestem pierwszej świeżości, ale dobrze by było się ustatkować.



- Nie o to pytałam.



- Ufam, Claire. Zdrada nie jest najgorszą rzeczą jaka może nas w życiu spotkać.



- Uważasz, że jest coś gorszego od zdradzonego zaufania?



- Tak, i nie życzę ci Veronicque, żebyś się o tym przekonywała.



Po naszej rozmowie było mi jeszcze dziwniej niż wcześniej. Co prawda z Jacquesem nie mieliśmy kontaktu przez długie lata, więc w jego życiu mogło wydarzyć się wszystko. Nie miałam zamiaru na niego naciskać. Jeśli będzie chciał, to sam kiedyś powie. Jedynie postanowiłam dać sobie na wstrzymanie z Francuzką i trochę wyluzować.



Po pracy koniecznie chciałam odwiedzić Marka w szpitalu. Głupio mi było, że nie zrobiłam tego wcześniej. Tym bardziej, że zupełnie nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć o zniknięciu Alex. Pod drzwiami jego sali wzięłam tylko dwa szybkie wtedy i zapukałam.



Mark leżał na swoim łóżku patrząc tępo w sufit. Nie miał już większości opatrunków, jedynie na rękach i torsie. Skóra na twarzy, ramionach oraz szyi się łuszczyła, żeby mogła ją zastąpić nowa. Był to bardzo przykry widok.



- Cześć, śpiochu! - weszłam dziarsko, chcąc go jakoś podnieść na duchu. - Już myślałam, że będziesz tak spał całą wieczność. Wiesz, że nie nieelegancko tak leniuchować jak wszyscy inni pracują?



Puściłam do przyjaciela oko, przysuwając sobie krzesło. Selby odwrócił lekko głowę, badając mnie wzrokiem. Chciałam pocałować go w policzek, ale bałam się, że mogę go tylko bardziej uszkodzić, dlatego pogładziłam delikatnie jego dłoń.



- Dominick się za tobą stęsknił, ale nie wpuściliby go na oddział. Nawet nie wiesz jak już urósł – wywróciłam oczami, starając się uśmiechnąć naturalnie. Chyba niewiele z tego wyszło. - Masz ochotę na coś? Nic ci nie przyniosłam, bo nie wiem co możesz jeść.



Popatrzyłam na Marka, czekając aż się odezwie, ale on wciąż tylko na mnie patrzył. Jakby z wyrzutem.



- Mark?



- Gdzie... gdzie Alex?



Głos miał zachrypnięty, ale zrozumiałam go od razu. Nie miałam ochoty go okłamywać, choć z drugiej strony nie widziałam sensu go dobijać. Ciągle wierzyłam, że Lamberd się opamięta.



- Odpoczywa. Tyle tu przy tobie siedziała, że mało sama nie nabawiła się jakiegoś choróbska. Nie martw się, niedługo przyjdzie.



- Kiedy?



- Jak wydobrzeje.



- Ver...



Głos mi się zawiesił. Przygryzłam wargę. Co mam do cholery robić?



- Mark proszę cię, myśl teraz o sobie. Wypoczywaj. Wracaj do sił, a wszystko będzie dobrze. Alex jest cała i zdrowa.



Mężczyzna westchnął tylko i lekko skinął głową. Próbowałam paplać byle co, byle zająć go rozmową. Nie chciałam, żeby zaczął się martwić o swoją dziewczynę, tylko żeby jak najszybciej wyzdrowiał.



- Podobno będą blizny.



- Nie martw się tym. Zrobię ci maść. Po tym jak Daniela zaatakował Greyback miał paskudne, a teraz nie widać prawie nic. Zresztą nawet ci to na dobre wyjdzie, zawsze byłeś za ładny! - Pokazał mu język, a on delikatnie się uśmiechnął.



- Podobno go złapali.



- Tak – skrzywiłam się, bo przypomniałam sobie o wczorajszej awanturze z mężem. - Daniel mówi, że to jakiś mugol. Pamiętasz coś? - Spytałam z nadzieją.



- Nic. Tylko ogień.



Wzdrygnęłam się na samą myśl. Nie chciałam mówić przyjacielowi o swoich przypuszczeniach, żeby go nie denerwować.



- Wsadzą go?



- Na pewno – potaknęłam gorliwie, zapewniając, że podpalacz długo nie wyjdzie na wolność.



- Wierzysz w to?



- Że to zrobił? - Westchnęłam, bo wiedziałam, że przed Markiem i tak nie ukryję swoich prawdziwych myśli. - Nie. Wczoraj pokłóciliśmy się o to z Danielem. - Mark już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale dałam mu do zrozumienia, że nie ma o czym mówić.



- Ver? Czy wy...



- Wszystko w porządku, Mark. Po prostu bardzo się o ciebie martwiliśmy, wszyscy. Dobrze, że dochodzisz do siebie.



- Nie kłam.



- Obiecuję, że opowiem ci wszystko jak stąd wyjdziesz, ok? Muszę iść po Dominicka.



Pożegnałam się z przyjacielem, bo chciałam jeszcze pójść porozmawiać z lekarzem, a nade wszystko chciałam uniknąć tego przeszywającego spojrzenia, którym mnie uraczył.



Medyk powiedział mi szczerze jak sprawy się mają. Mark co prawda dojdzie do sprawności sprzed wypadku, ale zostanie mu wiele blizn, które trzeba będzie pielęgnować. Zadeklarowałam, że w razie potrzeby będę dostarczać mu potrzebne eliksiry i maści. Chociaż tyle mogłam zrobić.



Do domu wcale mi się nie spieszyło, chociaż chciałam być już ze swoim synkiem, żeby spędzić z nim popołudnie tylko we dwoje. Niestety w domu zamiast mojej zrzędliwej matki zastałam Daniela, który bawił się z Domem czytając mu książeczki.



- Cześć – przywitał się mąż, podając mi synka.



Odpowiedziałam, po czym zabrałam małego do kuchni, żeby go nakarmić. Malfoy poszedł za nami, ale nie odezwaliśmy się do siebie słowem. Po kilku minutach tej ciszy Daniel oświadczył, że wychodzi i wróci późno. Wzruszyłam jedynie ramionami. Niech robi co chce.



- Mama! - synek zawołał, kładąc mi rączki na twarzy. - Tat?



- Tatuś wróci później. Wygląda na to, że mamy cały wieczór dla siebie.



Ucałowałam synka po czym poszliśmy na długi spacer w stronę lasu. Próbowałam zachęcić synka do stawiania pierwszych samodzielnych kroków, ale nic z tego. Trzymał się mnie kurczowo i nie chciał puścić nawet na sekundę. Dlatego wsadziłam go do wózka, kierując się w stronę domu. Kiedy tylko znaleźliśmy się na ścieżce, zobaczyłam jak w naszą stronę zmierza młody blondyn, w którym od razu rozpoznałam młodego Malfoya.



- Draco?



- Cześć, była u ciebie Nadine?



- Nie – odparłam, czując nosem, że nadciągają nowe kłopoty. - Coś się stało?



- Odwiedził mnie dzisiaj ojciec, a Nadine nie ma ani w pracy, ani w domu. Martwię się.



- Nie widziałam jej odkąd byłyśmy u Snape'a.



- Właśnie! Przestańcie się już bawić w biuro detektywistyczne, tylko zostawcie tę sprawę nam.



- Wam, znaczy komu? Facetom? - prychnęłam, szukając kluczy w kieszeni. - Jakbym słyszała Daniela.



- Rzadko z wujaszkiem się zgadzamy, ale w tej sprawie ma rację. Trzymajcie się z daleka od mojego ojca, nic dobrego z tego nie wyniknie.



- Ty też wierzysz, że jakiś mugol podpalił mieszkanie Marka?



- Szczerze? Mam to w dupie. Nie chcę by Nadine wiecznie zajmowała się życiem Alex albo twoim. Jak nie umiesz upilnować swojego męża w domu, to nie jej wina.



- Słucham?!



- Nie zgrywaj idiotki tylko rusz głową, albo może lepiej tyłkiem. Na razie.



Patrzyłam na jego oddalające się plecy, aż nie usłyszałam jak deportował się za bramką. Co za bezczelny smarkacz! Jak śmie mi tu... Jeszcze zobaczymy kto się będzie śmiał ostatni! Tylko w jednym podzielałam jego obawy. Gdzie do cholery jest Nadine?






czwartek, 19 września 2013

Ratunku...! xD


Przeczucia mnie nie myliły. Alex przebywała ze Snape’em w jego leśnej kryjówce i została przyłapana na gorącym uczynku. Choć do ostatniej chwili w moim sercu tliła się nadzieja, że przyjaciółka pozostanie lojalna Markowi i już nigdy nie będzie mieć nic wspólnego ze swoją dawną miłością, to jednak gdzieś w głębi czułam, że Snape jak zwykle przyciągnie ją do siebie jak magnes. Mało tego, byłam pewna, że znowu próbował namieszać jej w głowie i wykorzystać jej dobre serce i słabość do jego żałosnej osoby. Miałam ochotę go rozszarpać.


- Co się stało? – Draco przywitał mnie z nietęgą miną widząc, że ręce mi się trzęsą, gdy odkładałam torebkę. Przetarłam dłońmi twarz i przytuliłam się do niego, wdychając zapach perfum.


- Alex była ze Snape’em – wymamrotałam w pierś chłopaka. – Pomogła mu zwiać ze szpitala.


Draco westchnął i wyczułam w tym westchnięciu irytację. No tak. Znowu zaczęłam temat Alex, a on tego nienawidził. Ale co miałam zrobić? Ta kobieta była dla mnie jak siostra, nie mogłam pozostawać obojętna na jej poczynania. Do końca życia. Nie potrafiłam.


- Wiesz co? – powiedziałam szybko, odsuwając się. – Nie będziemy o tym rozmawiać. Sama sobie z tym poradzę. Nie powinnam ciebie wciągać w te dramaty.


Pocałowałam go i poczułam, jak schodzi z niego napięcie, a po chwili wylądowaliśmy w sypialni, naszym ulubionym miejscu. Na resztę dnia zapomniałam o Alex i Snape’ie.


Niestety rankiem wróciło przygnębienie i zawód. Liczyłam na to, że może Alex przyjdzie ze mną pogadać na temat swojej głupoty, ale nic takiego nie nastąpiło. W pracy na szczęście odsunęłam od siebie ponure myśli i zajęłam się nową aranżacją wystawy, jako że nadchodził nowy sezon.


Po południu w salonie zjawiła się znajoma mi osoba. Claire. Już na wstępie zaczęła szczebiotać z tym swoim denerwującym francuskim akcentem, a Madame Bellucci nadskakiwała jej zwyczajowo.


- Nadine, pomożesz pani wybrać suknię ślubną? – To brzmiało raczej jak polecenie, nie pytanie. Skinęłam głową.


Kobieta nie znała mnie i dlatego czuła się swobodnie i nie musiała niczego grać. Było mi to na rękę.


- Gratuluję – powiedziałam, szczerząc się sztucznie. Boże, mam nadzieję, że nie zamieniałam się w drugą Madame Bellucci. A co gorsza, w drugą Narcyzę! Claire zatrzepotała długimi rzęsami i pokazała rządek białych jak jednorożec zębów.


- Och, merci! Tobie również! – dodała, wskazując na mój pierścionek zaręczynowy. Schowałam rękę za plecy i znów uśmiechnęłam się uprzejmie.


Po chwili tkwiłam z nią w sekcji ślubnej w poszukiwaniu tej idealnej kreacji. Madame Bellucci podliczała faktury, ale widziałam, jak zerka zza lady i kontroluje moje poczynania.


- To musi być coś… coś… élégant! – podniecała się Claire. Przez myśl przemknęło mi, że ta kobieta spodobałaby się Narcyzie. Na pewno by się dogadały. Patrzyłam na Claire i zastanawiałam się, jak Daniel mógł mieć z nią romans. Owszem, była piękna, choć z bliska może miała zbyt spiczasty nos i lekko odstające uszy, które sprytnie zakrywała włosami. Cóż, jak widać, Daniel gustował w różnych typach kobiet i szczerze miałam nadzieję, że już dawno przeszła mu ochota na romanse po tym, jak zdarzyło się nam…


- Czy pani mnie słucha?! – obruszyła się francuska dama.


- Tak, tak, przepraszam. Nie najlepiej się czuję.


- Och, może ty jesteś w ciąży, ma chére? Wyglądasz blado.


Dobiła mnie, naprawdę mnie dobiła. Zamiast dyskutować na ten nieprzyjemny dla mnie temat, pokazałam jej następną suknię. Claire od razu się nią zainteresowała, ale za chwilę zmarszczyła nos zdegustowana.


Przy dalszej prezentacji zaczęłam się zastanawiać, czy może Ver nie przesadzała, nie ufając Danielowi w sprawie Francuzki. Kobieta brała ślub, więc raczej romans z żonatym facetem odpadał. Przecież była taka podekscytowana własnym związkiem. Po co miałaby zawracać głowę swojej dawnej „miłości”?


Na moje nieszczęście do salonu postanowił wpaść Draco. Usłyszałam, jak Madame Bellucci wita się z nim nadgorliwie, a on nawet jej nie odpowiedział.


- Hej, kochanie – powiedział na wstępie. Claire przerwała oglądanie sukni i spojrzała na niego zainteresowana. No dobra. Może Ver jednak nie przesadzała, bo i mnie w tej chwili ogarnęła zazdrość.


- Draco, jestem w pracy! – syknęłam na niego, gdy próbował mnie pocałować. Bellucci odchrząknęła znacząco znad swoich papierów.


- A my się znamy! – odezwała się filuternie Claire, podchodząc do nas. Znów zatrzepotała rzęsami i podała wypielęgnowaną dłoń (zabawne, przypominała mi dłoń Lucjusza). Draco, skonsternowany, musnął ją ustami. Miałam ochotę czymś rzucić. Najlepiej tą francuską wywłoką o ścianę. – Ty jesteś bratankiem Daniela, oui? A to twoja dziewczyna?


Popatrzyła na mnie, a ja tylko czekałam, aż zrobi jakąś uwagę odnośnie różnicy wieku. Ku mojemu zaskoczeniu, pogratulowała nam jeszcze raz zaręczyn i puściła mi oko. Nie wiedziałam już, co myśleć o tej kobiecie.


Claire poszła dalej oglądać suknie, a ja zbeształam Draco, że zawraca mi głowę pod nosem Bellucci.


- Posłuchaj, chciałem ci tylko powiedzieć, że złapali tego gościa od podpalenia – oznajmił Draco.


- Co?! – prawie wydarłam się na cały sklep. Szefowa znów odchrząknęła, tym razem głośniej. Złapałam Dracona za poły szaty i potrząsnęłam nim lekko.


- Powiedz, że to twój ojciec!


- Nie. To jakiś mugol. Podobno chciał podpalić mieszkanie swojej byłej dziewczyny, ale pomylił adresy. Był pod wpływem… Eee…


- Narkotyków? – podpowiedziałam smętnie, czując jak opuszczają mnie siły witalne.


- Tak, właśnie tak. Przykro mi.


Usiadłam zrezygnowana na pufie. Z jednej strony cieszyłam się, że sprawca został zatrzymany i zapłaci za swoje czyny, ale z drugiej byłam rozczarowana, że to nie Lucjusz pójdzie za kraty.


- Jak go znaleźli? Skąd pewność, że to on? – zapytałam.


- Podobno facet sam się przyznał, bo gryzło go poczucie winy, że skrzywdził niewinną osobę. – Draco wzruszył ramionami. – Ale że to mugol, zajęła się nim… ta, no…. Policja. Wszystko załatwił nasz zacny minister.


- Nie wierzę. – Pokręciłam głową, marszcząc brwi.


- Nadine, dlaczego zawsze na siłę szukacie winy w moim ojcu albo Snape’ie? – zirytował się Draco. – Oni nie są jedynymi przestępcami na tym świecie.


- Tylko jakoś zawsze na nas ktoś się uweźmie! – warknęłam. – A kto inny, jak nie oni?


- Odpuść. Masz paranoję.


Chłopak spojrzał na mnie chłodno, pocałował przelotnie w policzek i wyszedł. No tak, znów puścił focha. A ja może faktycznie przesadziłam z tymi oskarżeniami, ale on nic nie rozumiał… To nie jego dręczono przez lata w najwymyślniejsze sposoby. Miałam prawo mieć paranoję, do jasnej cholery!


- Może wrócisz łaskawie do pracy? – syknęła mi nad głową Madame Bellucci. Poderwałam się na równe nogi w tej samej chwili, w której Claire wykrzyknęła triumfalnie:


- Znalazłam! To ta! Idéale!


Kiedy kobieta wyszła ze swoją idealną suknią ślubną, odsapnęłam chwilę. Napiętrzenie problemów to nie było coś, z czym dawałam sobie radę. Rozbolała mnie głowa.


- Dziecko, wyglądasz jak sama śmierć – zauważyła Madame Bellucci. – Chyba nie jesteś rzeczywiście w ciąży?


- Nie, nie jestem – odparłam nieco kąśliwie. – Przepraszam… Czy mogę wyjść na świeże powietrze, póki nikogo nie ma?


Szefowa zrobiła kwaśną minę, ale dała pozwolenie.


Żałowałam, że nie palę papierosów, toteż zamiast na „fajeczkę”, poszłam po gorącą czekoladę i babeczkę do najbliższej kawiarni. Tuż przed wejściem zatrzymałam się jak wryta. Przy stoliku siedziała Claire w towarzystwie Daniela. Znowu. Pochylała się do przodu i coś mu mówiła, uśmiechając się zalotnie i mrużąc seksownie oczy. Doprawdy, nie mogli się spotykać w jakimś bardziej dyskretnym miejscu? Danielowi chyba bardzo zależało na zostaniu przyłapanym.


Straciłam zaufanie do tego mężczyzny. Żywiłam głęboką nadzieję, że tylko Lucjusz jest w tej rodzinie rasowym skurwielem, ale jak widać, wszyscy mieli to we krwi. Tylko czekałam, aż Draco znowu wywinie jakiś numer z Pansy.


Postanowiłam zobaczyć, jak przyjaciel zareaguje na mój widok, dlatego weszłam pewnym krokiem do kawiarni i podeszłam do lady. Czekając na swoje zamówienie, zerkałam na siedzącą przy stoliku parę. Nie wiem jak (pewnie magicznie), ale udało mi się wzrokiem ściągnąć uwagę Daniela. Mężczyzna w pierwszej chwili speszył się, a zaraz potem pomachał mi niepewnie, uśmiechając się lekko. Odwzajemniłam gest, choć mój uśmiech raczej mówił „Nie ciesz się tak, bo nagadam twojej żonce, co wyprawiasz!”. Claire zauważyła mnie i pomachała mi ochoczo. Zawołała mnie, żebym się do nich dosiadła.


Podeszłam do stolika, ale nie zajęłam miejsca. Daniel udawał niewiniątko, ale zauważyłam, że porusza nogą niespokojnie.


- Nadine, oui? – zagadnęła Claire.


- Tak, ale wybaczcie, muszę wracać do pracy. Wpadłam tylko po drugie śniadanie – powiedziałam pospiesznie, rzucając Malfoyowi ostrzegawcze spojrzenie. Wiedziałam, co to znaczy zdradzić ukochaną osobę i nie chciałam, aby mężczyzna popełnił ten sam błąd co ja niegdyś.


- Och, Danielu, musisz wiedzieć, że Nadine pomogła mi wybrać tę suknię – powiedziała Claire, pokazując torbę z zakupami. – Jacques będzie zachwycony!


- Niewątpliwie – mruknął Daniel. – Nadine, słyszałaś już wieści?


- Tak, Draco mi powiedział – oznajmiłam nieco zbyt chłodniej, niż zamierzałam. – A ty już po pracy? Nie powinieneś wracać do żony i dziecka?


Daniel spojrzał nerwowo na Claire, a ja miałam ochotę rąbnąć go wazonem w głowę.


- Mam przerwę – odparł, przyglądając mi się dziwnie. Jakby próbował nawiązać ze mną telepatyczny kontakt. Nie ma mowy! Nie upiecze ci się.


- Gdybyś mógł, wpadnij do nas po pracy – powiedziałam. – Chciałabym się dowiedzieć więcej o tym… mugolu.


- Jasne… Tylko uprzedzę Ver…


- No ja myślę.


Rzuciłam mu ostatnie, ostrzegawcze spojrzenie i wyszłam. Jeszcze przez szybę dałam mu znać gestem, że mam go na oku.


Po pracy zastałam puste mieszkanie. Przebrałam się w biały top i krótkie spodenki i zaczęłam czytać książkę. Jednak choć moje oczy przebiegały po tekście, myślami tkwiłam przy Alex. Kobieta najwyraźniej nie zamierzała się tłumaczyć. Męczyło mnie, że zostawiłyśmy ją w lesie ze Snape’em. Nawet nie miałam jak się z nią skontaktować. Do lasu nie zamierzałam wracać, jakoś na myśl o oglądaniu gęby Snape’a zaczynało mnie mdlić. Podeszłam do kominka i skontaktowałam się ze szpitalem.


Powiedziano mi, że Markowi zdjęto opatrunki i że dobrzeje. Zapytałam, czy była u niego Alex, lecz otrzymałam przeczącą odpowiedź. Zdenerwowałam się. Co ona wyprawiała? Znów chciała sobie zrujnować szansę na normalne życie u boku porządnego faceta? Miałam ochotę wytarmosić ją za te czarne kudły.


Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, poderwałam się jak głupia. Doczekałam się wizyty Daniela. Mężczyzna przybrał kamienny wyraz twarzy, jakby nic nie było na rzeczy.


- Co ty najlepszego robisz? – wypaliłam ostro na wstępie, gdy przestępował próg.


- Nie zaproponujesz mi herbaty? – spytał żartobliwie. Jemu też bym chętnie przyłożyła. Mogłabym pobić wszystkich, byle tylko się opamiętali!


- Daniel, nie udawaj. Rozmawialiśmy już o tym, a ty i tak swoje. Ile to trwa? Często się widujecie?


- Nadine… - Mężczyzna westchnął zmęczony. – Nic między mną a Claire nie ma. Spotykam się z nią na przyjacielskiej stopie. Poza tym ona wychodzi za Jacques’a.


- Przecież widzę, jak ona na ciebie patrzy! – warknęłam. – Pożera cię wzrokiem, a nie chcę wiedzieć, co ci szepcze, kiedy jesteście sami.


Daniel znów westchnął jak męczennik. Ach, biedni Malfoyowie, nie mogą opędzić się od kobiet i tak strasznie przez to cierpią… Phi!


- To prawda, Claire ze mną flirtuje, ale już taki ma sposób bycia! Ona uwielbia męskie towarzystwo, uwielbia być adorowana, w centrum uwagi.


- Dlatego jest niebezpieczna – stwierdziłam. – Daniel, ja wciąż chcę wierzyć, że nie jesteś taki jak Lucjusz, że nie zdradzisz Ver choćby nie wiem co. Ale to naprawdę cienka granica. Ja taką przekroczyłam, dobrze o tym wiesz. Wcale do tego wiele nie potrzeba. Niewielki kryzys w związku wystarczy, żebyś ocknął się w ramionach innej kobiety… Stare uczucie… Pamiętasz? Tak było z nami. Dałam ci się uwieść, bo pamiętałam, co nas dawniej łączyło. Tak samo może być z tobą i Claire, bo pewnie to nie był jednorazowy romans? Spotykaliście się regularnie?


Mężczyzna przytaknął. Westchnęłam bezradnie.


- Błagam, ogranicz te spotkania – powiedziałam poważnie. – Niech ona wyjdzie za mąż i najlepiej niech spieprzają do tej Francji. Krzyż na drogę.


Daniel obiecał, że się poprawi. Zmieniłam temat i zaczęłam go wypytywać o tego mugola, który rzekomo podpalił mieszkanie Marka, ale Malfoy nie potrafił mi powiedzieć nic więcej, co już wiedziałam od Draco.


- Sprawa jest w rękach mugolskiej policji. Kingsley kazał się nie wtrącać.


- Jak to nie? Ucierpiał czarodziej!


- Będzie proces. – Daniel wzruszył ramionami. – Ale skoro tamten przyznał się dobrowolnie, to tylko kwestia ogłoszenia wyroku.


- Coś mi tu nie gra… - Potrząsnęłam głową. – Mam złe przeczucie.


- Daj spokój, Nadine. – Położył mi ręce na ramionach i spojrzał na mnie prosząco. – Nic nie zrobisz. To już zamknięta sprawa. Ważne, że Mark wraca do zdrowia.


Zgodziłam się niechętnie, po czym ostrzegłam Daniela jeszcze raz przed Claire i pożegnaliśmy się. Akurat Malfoy minął się w drzwiach ze swoim bratankiem. Draco obrzucił go niemiłym spojrzeniem, wymienili przywitania, a potem starszy Malfoy deportował się.


- Co on tu robił i czemu jesteś prawie rozebrana? – zapytał chłopak, wchodząc do domu.


- Och, przestań! – jęknęłam. – Chociaż ty nie dokładaj mi zmartwień…


- Może dla odmiany zajęłabyś się naszym życiem, zamiast cudzymi? – sarknął blondyn, idąc do kuchni. Podałam mu obiad, sama nie mogąc nic przełknąć. Miałam ściśnięty niepokojem żołądek. Gnębiło mnie też poczucie winy, że zupełnie zapomniałam o sobie, o nas. Ciągle tylko Alex – Snape – Daniel – Claire – Lucjusz.


- Przepraszam cię – wymamrotałam, gapiąc się w okno. Co miałam więcej powiedzieć? Chciałam uchronić Daniela i Alex przed zdradą najbliższych, a sama byłam na dobrej drodze do tego, żeby utracić swojego faceta. No, brawo, Nadine. Jak tak dalej pójdzie, to Draco rzeczywiście pójdzie po pocieszenie do Pansy, a ja będę mogła w spokoju ratować świat.


- Wiem, że miałem cię nie popędzać – odezwał się Draco, kiedy skończył jeść lasagne – ale może powinniśmy ustalić jakąś datę ślubu? Nie widzę powodu, żeby to odkładać.


- Draco…


- Posłuchaj mnie! – zdenerwował się i zmroził mnie spojrzeniem. – Naprawdę mam dość już tego, że próbujesz uratować wszystkich przed złem tego świata, ale to się musi skończyć! Oni są dorośli. Dokonują świadomych wyborów. Rozumiem, że to twoi przyjaciele i chcesz dla nich jak najlepiej, ale nie dasz rady wszystkiemu zapobiec. W życiu bywa różnie i nie zawsze kolorowo, chyba powinnaś o tym wiedzieć.


- Czy to złe, że po prostu chcę, żebyśmy wreszcie byli wszyscy szczęśliwi? – krzyknęłam niespodziewanie. – Miałam zniszczone dzieciństwo, Alex także! Ciągle coś nam się przytrafia. Chcę, żeby to się skończyło! Chcę, żeby osoby takie jak Snape, Lucjusz czy nawet ta głupia Claire, zniknęły z naszego życia!


Chłopak patrzył na mnie przez chwilę.


- Oni znikną, pojawią się następni – powiedział. – Zawsze spotkasz kogoś, kto ci namiesza. Dlatego powinnaś odpuścić. Ale nie będę ci już powtarzał, bo i tak mnie nie słuchasz.


Draco odsunął z impetem talerz i poszedł do przedpokoju.


- Gdzie idziesz? – spytałam lękliwie.


- Odezwij się, jak już wszystkich ocalisz – zakpił, po czym wyszedł z mieszkania.


Stałam w korytarzu i gapiłam się w zamknięte drzwi. Nawaliłam. I to mocno. Cholera… Złapałam się za głowę i usiadłam na podłodze pod ścianą. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam płakać. Draco miał rację. Zajmując się problemami przyjaciół, całkiem olałam swoje życie. Teraz to ja potrzebowałam kogoś, kto by mi pomógł, ale do kogo miałam się zwrócić? Ver miała na głowie Daniela i dziecko. Z Alex nawet nie wiedziałam, jak się skontaktować, poza tym niezręcznie czułabym się wylewając jej swoje żale po tym, jak się pokłóciłyśmy.


Pomyślałam o Remusie. Ile bym dała, żeby się do niego przytulić. Gdyby on żył, na pewno znalazłby rozwiązanie na wszystkie problemy. Zawsze potrafił mnie pocieszyć i doradzić. Wspierałby mnie, zamiast odwracać się na pięcie jak Draco. Zaczęłam beczeć jeszcze bardziej.


Kiedy wreszcie się ogarnęłam, postanowiłam poszukać Alex. Zdecydowałam udać się do Snape’a pomimo straszliwej niechęci. Przebrałam się w wygodny T-shirt i dżinsy, po czym teleportowałam się do lasu, w którym byłam wcześniej z Ver. Droga do chaty Snape’a stanowiła niemały problem, ale w końcu dotarłam na miejsce. Już miałam zacząć walić w drzwi, kiedy zorientowałam się, że w środku przebywają dwaj mężczyźni. Po głosach poznałam, że Snape’owi towarzyszył Lucjusz. Podeszłam na palcach do okna i ostrożnie zajrzałam do środka. Malfoy siedział przy stole razem z brunetem. Blondyn jak zwykle wyglądał nienagannie, jakby był wklejony w obraz nędzy i ubóstwa otaczający go. Snape natomiast uosabiał samą śmierć, aczkolwiek wyglądał lepiej niż ostatnio. Jakby… czuł się lepiej?


- Powiedz mi, Severusie – powiedział Malfoy. – Gdzie ona jest?


- Nie wiem – burknął tamten. – Nie obchodzi mnie.


- Och, nie gadaj bzdur – prychnął blondyn. – Wiem, że tu była, a wiem też, że w Londynie jej nie ma.


- To twój problem, ja nic nie wiem – łgał Snape. Tak, wiedziałam, że łgał.


- Teleportowała się, gdy się tu zjawiłem, czyż nie? – zgadywał arystokrata.


- Nie wiem, Malfoy! – warknął w końcu Snape. – Zostawisz mnie, czy nie?


Blondyn wstał i schowałam się, żeby czasem mnie nie zauważył. Mogłam tylko nasłuchiwać.


- Muszę ci powiedzieć, Snape, że ten jej kochaś niedługo wyjdzie ze szpitala… - kontynuował po chwili Lucjusz. – Dlatego muszę się spieszyć.


- Co, pewnie żałujesz, że nie udało ci się go skutecznie załatwić? – zakpił Snape. Zamarłam. A więc to Lucjusz..?


- Załatwić? Przyjacielu, nie maczałem w tym najmniejszego palca.


- Nie musisz przede mną kłamać – zadrwił brunet. – I tak cię nie wydam. Po prostu mógłbyś mnie nie obrażać i nie łgać w żywe oczy.


Malfoy nie odpowiedział, ale potrafiłam sobie wyobrazić, jak uśmiecha się podstępnie. Drań!


- A więc zmusiłeś tego mugola do przyznania się? Żałosne – powiedział Snape.


- Sev! – oburzył się Lucjusz. – Mógłbyś łaskawie nie penetrować mi umysłu? Mam już dość migren.


- Daj mi spokój, Malfoy. Nie chcę mieć nic wspólnego z twoimi szemranymi sprawami. Selby mnie nie obchodzi.


- A Lamberd?


Snape milczał.


- Tak myślałem – Malfoy zapewne uśmiechnął się kwaśno. – No cóż, ja przynajmniej działam, aby ją zdobyć, a ty? Przyznaj, że jestem dla niej o wiele lepszą partią. Co ty możesz jej zapewnić? Dla społeczeństwa nie żyjesz, pamiętasz? Marzysz o tym, że wyjedziecie razem z Wielkiej Brytanii, gdzieś gdzie nikt was nie zna i rozpoczniecie na nowo sielankowe życie? Zapomnij. Ona będzie moja.


- Jesteś chory – odparł cicho Snape. – Lamberd nie jest ani moją, ani twoją własnością, kiedy to wreszcie pojmiesz?


- Usunę każdą przeszkodę, która stoi mi na drodze do Alex – zagroził Lucjusz. – Ciebie również, jeśli zajdzie taka potrzeba.


- Proszę bardzo.


Nagle zapadła nieprzyjemna cisza. Zauważyłam ogromnego pająka idącego w moją stronę po ścianie domku i pisnęłam cicho, zakrywając usta. Usłyszałam stukot obcasów Malfoya, lecz za późno było na ucieczkę. Poczułam, jak drętwieję, kiedy rzucił zaklęcie i upadłam twarzą w błoto.


- Tak coś czułem w powietrzu zapach pospólstwa – oznajmił z obrzydzeniem Malfoy, przenosząc mnie do chatki.


- Silvermoon? – zdziwił się Snape. – Co ona tu robi?


- A jak myślisz? Wtrąca nos w nie swoje sprawy. Jak zwykle. Moja przyszła synowa. Powinieneś rzucić zaklęcia maskujące, Snape. Inaczej nie przestaną cię nachodzić.


- Powinienem to zrobić, zanim ty się tu zjawiłeś – burknął brunet. Lucjusz rzucił moje ciało na łóżko Snape’a i obaj przyglądali mi się.


- I co teraz z nią zrobimy? – odezwał się blondyn. – Nie wiadomo, ile słyszała.


- Zakładam, że wystarczająco.


- Nie mogę pozwolić, żeby mnie wydała mojemu kochanemu braciszkowi.


- Zamierzasz znowu zmodyfikować jej pamięć?


O czym oni bredzili? Zmodyfikować pamięć? Znowu?!


- Wiesz, że wtedy na pewno postrada zmysły. Na dobre – ciągnął Snape. Malfoy przez chwilę namyślał się.


- Nie puszczę jej wolno – zdecydował. – Nie mogę też jej torturować. Ach, życie było o wiele łatwiejsze, gdy żył Czarny Pan.


- Nienawidziłeś go.


- Ale wtedy było zabawniej. A teraz? Nikogo nie można palcem tknąć, bo zaraz wsadzają do Azkabanu…


Doprawdy, Lucjusz miał nie po kolei w głowie i udowadniał to przez lata na każdym kroku. Próbowałam intensywnie błagać w myślach Snape’a, żeby mnie uwolnił. Może przypadkiem spenetruje mi umysł? Jak na zawołanie, usłyszałam w głowie jego głos.


Znowu wpakowałaś się w gówno. Mogłem się tego spodziewać. Pewnie liczysz na to, że znów wyciągnę twój tyłek z kłopotów?


Och, jak bardzo chciałam mu odpowiedzieć!


Tak, tak, Snape, proszę!


Tymczasem Lucjusz wpadł na genialny pomysł.


- Cóż, ucieknę się do tradycyjnych metod – rzekł i wyciągnął z kieszeni szaty sztylet z misternie zdobioną rękojeścią.


- Malfoy… To nie będzie konieczne… - zaczął Snape.


- Bronisz jej? – sarknął blondyn. – Nie wierzę.


- Chodzi mi o to, że jeśli coś jej zrobisz, to nigdy nie będziesz miał Alex, a nawet możesz trafić do Azkabanu.


- A kto się dowie? Bo chyba ty mnie nie wydasz?


Słuchałam go przerażona. Co on zamierzał? Czy Snape naprawdę musiał grać wciąż takiego typa, którego nic ani nikt nie obchodzi? Wiedziałam, że zależy mu na szczęściu Alex, a skoro tak, to nie pozwoliłby mnie zabić! Prawda…?


- Spójrz na to z dobrej strony, Sev… - zaczął Lucjusz, podchodząc do mnie. Przyłożył mi ostrze do gardła i musnął nim moją skórę. Poczułam lodowatą stal.


- Gdy ona zginie, zarówno ja jak i ty będziemy mieć spokój do końca życia – powiedział zadowolony blondyn. – Mówiłem już, że usunę każdą przeszkodę… A Silvermoon niewątpliwie ją stanowi. Od bardzo dawna.


- Powinieneś o czymś wiedzieć, Malfoy – wtrącił się szybko Snape. Blondyn odsunął się ode mnie i spojrzał na bruneta pytająco. Drugi mężczyzna popatrzył na mnie przelotnie.


Ostatni raz ratuję ci dupę. Jeśli to nie zadziała, przykro mi.


- Czarny Pan rzucił na nią zaklęcie – ciągnął Mistrz Eliksirów. – Jeśli ktoś ją zabije, poniesie konsekwencje gorsze, niż śmierć.


- Co ty mi teraz wymyślasz, Sev? – Mafoy zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu. – Brednie! I ja nic o tym nie wiem? Byłem prawą ręką Czarnego Pana!


- Nie wtedy, gdy siedziałeś w Azkabanie.


Błagam, niech to się uda… Niech to się uda…


- Co chcesz przez to powiedzieć? – Malfoy zaniepokoił się.


- Kiedy cię zamknęli, Czarny Pan przypadkiem mi to wyjawił. Być może nie powiedział ci o tym, bo nie dopuszczał do myśli nigdy, że ty śmiałbyś spróbować zabić Silvermoon.


- Nie wierzę ci, Snape. – Lucjusz spojrzał na mnie z odrazą i pogładził palcami ostrze sztyletu. Zastanawiał się. Modliłam się w duchu, żeby mnie puścił.


- Cóż, sprawdzimy, czy zaklęcie Czarnego Pana działa. TY ją zabijesz, Snape.