piątek, 30 października 2020

109. Dziesięć pytań i pomoc profesorowi

George podniósł Alex i ruszył do wieży Gryffindoru. Ja zarzuciłam sobie rękę Lucjana na barki i razem z Fredem ruszyliśmy w dół schodów. Ślizgon najpierw nawoływał do dalszego picia, ale gdy powiedziałam mu, że napijemy się na dole, próbował z nami współpracować i chyba tylko dzięki temu, jakoś udało nam się go prowadzić. Zerkałam co jakiś czas to na jednego to na drugiego. Fred wyraźnie nie był zadowolony z obrotu sprawy, tym bardziej, że Lucjan co chwilę klepał go po głowie i mierzwił mu włosy, jakby myślał, że głaskał bardzo dużego psa. Ledwo weszliśmy do lochów i miarka się przebrała. Fred nagle stanął.

– Dobra, to tyle. Dalej go nie niosę – zakomunikował.

– To so? Terass pijemy? – zapytał Lucjan, szukając w kieszeni butelki.

Fred bez ostrzeżenia wyślizgnął się spod jego ręki. Pozbawiony głównego punktu podparcia ślizgon, zaczął się niebezpiecznie przechylać, a ja wraz z nim. Fred zachował jednak czujność i szybko złapał mnie w pasie. Szarpnięciem wyciągnął mnie spod ręki ślizgona. Wpadłam na bliźniaka plecami, zaś Bole upadł jak długi, nadal grzebiąc w kieszeni, jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na fakt, że zmienił swoje położenie.

– Co Ty wyprawiasz! – pisnęłam, odpychając od siebie dłonie gryfona i odskakując od niego. – Mógł sobie coś zrobić!

– Bez spiny. Nie widzisz? Jest mocno znieczulony – powiedział beztrosko Fred, szturchając Lucjana butem. Zaraz potem poprawił sobie fryzurę.

– Ale nie jest nieśmiertelny. No i przecież go tak tutaj nie zostawimy!

– A właśnie, że tak. Chodź, spadamy stąd – Fred złapał mnie za dłoń i pociągnął w stronę schodów. Wyszarpnęłam rękę, nie mając zamiaru się ruszać. Spojrzał na mnie i westchnął. – W czym problem? Przecież jest w lochach. Zaraz go ktoś zauważy ze ślizgonów i sobie poradzą.

– Albo przyłapie go Snape i będzie miał problemy – skrzyżowałam ręce na piersiach.

Lucjan w tym czasie odnalazł butelkę. Z triumfalną miną wyciągnął ją i odkręcił, ale nie przewidział tego, że przecież leży, a nie stoi. Płyn wylał się na niego i podłogę, a gdy próbował się napić, zalał także jego twarz. Skoczyłam w jego stronę, wyciągając mu butelkę z rąk i przekręcając na bok, by się nie udusił. Fred patrzył na to bez emocji.

– TO nie jest mój problem – stwierdził Weasley. – Twój też nie. Jest na tyle dorosły, że powinien umieć pić odpowiedzialnie. Jeśli nie potrafi, to…

– Dlaczego tak go nie lubisz? – zapytałam, przerywając mu. – Nie zrobił Ci nic złego.

– Tego nie wiesz. Poza tym nie masz czasem tak, że ktoś działa ci na nerwy?

– Raczej nie…

– Więc nie zrozumiesz – Fred wzruszył ramionami.

– Najwidoczniej nie rozumiemy się ze wzajemnością – podsumowałam cicho.

Przykucnęłam przy Lucjanie, sprawdzając czy jest cały. Na szczęście wcześniej upadł na bok i nie uderzył się w głowę. Przestał też się krztusić. Teraz już tylko bełkotał z zamkniętymi oczami. Fred spojrzał na korytarz, a później na mnie. Podrapał się po brodzie.

– To co, idziesz? Zaraz ominie nas kolacja.

– Idź sam. Mówiłam, że go nie zostawię. Poza tym nie chcę, żeby Angelina zobaczyła nas razem. Znowu będzie miała do mnie pretensje…

– Że co? – Fred zamrugał zdziwiony, a gdy zauważył moją poważną minę, zaśmiał się. – Dobra, dobra, wyjaśnijmy sobie coś – stanął za mną i położył mi dłonie na barkach. – Klara, nie musisz unikać mnie za wszelką cenę, bo kiedyś jej odbiło. Jak sprawa wyszła na jaw, pogadałem z nią na spokojnie i obiecała już się nie dopierdalać do Ciebie.

– Wybacz, ale jakoś jej nie wierzę – potrząsnęłam głową. Wstałam, złapałam Lucjana za ręce i próbowałam go podciągnąć bliżej wejścia do Slitherinu. – Z koleżanką zrobiła nam takie świństwa, a potem jeszcze udawała, że jest niewinna. A przecież to Ty mnie pocałowałeś. Nie prosiłam o to.

– Dobra, fakt, zrobiłem to, ale tłumaczyłem Ci, że myślałem, że tego chciałaś – wzruszył ramionami. – Człowiek może się pomylić, prawda? Poza tym nigdy wcześniej Angelinie to nie przeszkadzało. Niemal od początku mieliśmy otwarty związek i zawsze po wszystkim wracaliśmy do siebie. Odwaliło jej odkąd ktoś porozwieszał nasze fotki na drzwiach Wielkiej Sali. Wiesz, że do teraz zdarza mi się znaleźć gdzieś odbitkę? Osoba która tego dokonała jest naprawdę popaprana. I mieliśmy powody by twierdzić, że zrobił to Lucjan.

– Powody tak, ale czy dowody? – podniosłam na niego wzrok i zacisnęłam usta. Doskonale wiedziałam kto za tym stał, ale wiedziałam też, że Lucjan nie rozwiesiłby fotek sam z siebie. Gdyby zaś dowiedzieli się, że stała za tym Alex, spuszczenie nam głowy w toalecie byłoby zapewne jedną ze słabszych kar.

– Nie jednoznaczne. I to stara sprawa, ale racja, moglibyśmy go teraz przesłuchać. Super pomysł.

Fred uśmiechnął się przebiegle i zaczął szukać czegoś w kieszeniach. Po chwili wyciągnął coś, co przypominało białego, okrągłego cukierka. Dmuchnął w niego, by pozbyć się resztek farfocli z kieszeni, a potem podszedł do nas i chciał wsunąć cukierka Lucjanowi do ust. Otworzyłam szeroko oczy i panicznie uderzyłam w dłoń Weasleya, wytrącając z niej cukierka. Kulka potoczyła się po ziemi. Fred spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja pisnęłam pierwsze, co mi przyszło na myśl.

– Przecież się udusi!

– To najpierw go posadź – zaproponował beztrosko Fred i ruszył po cukierka.

– Jak on nawet nie kontaktuje.

– Dlatego to idealna okazja, żeby spróbować. Nie będzie się opierał. Substancja się rozpuści bez problemu.

Fred podniósł cukierka. Chciał zbliżyć się z nim do Lucjana, ale zagrodziłam mu drogę. Próbował mnie wyminąć, a ja poruszałam się na boki, cały czas osłaniając ślizgona.

– Przecież on tylko bełkocze i mamrocze. Myślisz że co Ci powie?

– Coś na pewno. A czemu go tak bronisz? Jeśli jest niewinny, nic nie wypapla.

– Bronię, bo nie wiem co zamierzasz mu dać.

– Na pewno nic co by go zatruło.

– Dopiero powiedziałeś, że go nie lubisz!

Zaczęliśmy się przepychać. Były to raczej niewinne szturchańce. Fred wyraźnie nie używał całej siły, którą posiadał. Wyglądał na rozbawionego moim zapałem. W pewnym momencie chyba się znudził, bo objął mnie w pasie i przestawił z taką łatwością, jakby podnosił pusty karton. Akurat w tej chwili usłyszałam dźwięk stukających o kamienną posadzkę obcasów, a w korytarzu pojawiła się Sabrina. Dziewczyna szła sama i żuła gumę, głośno przy tym mlaskając. Najprawdopodobniej wracała z kolacji. Spojrzała na nas jakby od niechcenia, ale gdy mnie rozpoznała, uśmiechnęła się diabolicznie.

– Ja pierdolę – roześmiała się. – Przydupas braciszka i jego mała kurewka… Co jest, obściskujesz się już z innym? I to tak bezczelnie w lochach? Znajdźcie sobie pokój.

– Jak mnie nazwałaś? – zdziwił się Fred, puszczając mnie.

– To nie tak! – pisnęłam i wskazałam na zwłoki Lucjana. – Ratuj go. Fred chce otruć czymś Twojego chłopaka, a ja próbuję go powstrzymać.

– Dobra, dobra – Sabrina podeszła do Lucjana i patrząc na niego z góry, obcasem przydepnęła mu przepitą twarz. Usłyszeliśmy tylko ciche jęknięcie chłopaka. Ona cofnęła stopę. – Miał pić z Alex, a nie z wami. A to kłamczuszek. Kłamcom należy się kara.

– Pił z Alex, a my go tylko odnosimy – zaczęłam tłumaczyć – ale trochę się pokłóciliśmy o to, jak daleko go zaniesiemy.

– Dobra, teraz wszystko jedno – skomentował Fred, łypiąc na Sabrinę. – Mówiłem, że znajdzie go ktoś ze ślizgonów. Skoro tak, to spadam. – Ruszył do wyjścia, podrzucając białą kulkę.

– Co tam masz? – Sabrina zainteresowała się.

– Coś od Twojego braciszka. Jego spytaj. W końcu jestem tylko przydupasem – rzucił z przekąsem Fred.

– Przecież żartowałam – przewróciła oczami. – TO jest to o czym myślę?

– Zależy o czym myślisz – uśmiechnął się rudzielec.

Popatrzyłam na nich naprzemiennie. Ich miny nie zwiastowały nic dobrego.

– Chciał go zmusić do mówienia – powiedziałam.

– I w czym problem? – zdziwiła się Sabrina. – Też się chętnie dowiem, co Lucjan powie na temat picia z Alex. Pewnie najebana szepnęła mu kilka dręczących ją sekrecików.

– Chciałem wypytać o coś innego.

Choć zaczęli się sprzeczać, czułam, że zaraz dojdą do jakiegoś porozumienia. Dyskretnie złapałam za różdżkę i czarem wytrąciłam kulkę z ręki Freda, następnie przyciągając ją do siebie. Nim zdążyli mi ją odebrać, szybko włożyłam ją do buzi i przełknęłam. Była bardzo duża, więc z trudem przeszła przez moje gardło, ale nie miałam czasu na przegryzienie jej lub rozpuszczenie. Mogłam się założyć, że pewnie by siłą zabrali mi ją z ust. Sabrina złapała mnie za ramiona i potrząsnęła mną, ale było już za późno. Kulka była w moim żołądku.

– Coś Ty zrobiła?! – zapytała z niedowierzaniem. – Kurwa, połknęłaś to?!

– Nie pozwolę wam go wykorzystywać, kiedy nie wie co się dzieje! – pisnęłam. – Tak nie wolno!

– Ja pierdole… jesteś jak mój brat – Sabrina przewróciła oczami.

– To chyba dobrze? Myślę, że sama mogłabyś się od niego wiele nauczyć – powiedziałam. – Nawet nie wiesz ile on dla Ciebie robi.

– Gówno o nas wiesz. Też robię dla niego różne rzeczy, ale rzadko je docenia.

– Rodzeństwo już tak ma – wtrącił się Fred. – W sumie nie tylko rodzeństwo. W parach też się zdarza.

– Poza tym dla Ciebie też coś zrobiłam, a jakoś mi nie dziękujesz – Sabrina całkowicie zignorowała wtrącenie rudzielca.

– Na razie próbuję dojść do siebie, ale… uch… – poczułam, że robi mi się niedobrze. W moim żołądku aż się kotłowało. Złapałam się za brzuch. – Zamierzałam Ci podziękować… choć… choć to co zrobiłaś, było skrajnie nieodpowiedzialne…

– O tak, jeszcze mnie skrytykuj. Ale wiesz co? Zaraz się przekonamy, co naprawdę chciałaś mi powiedzieć ­­– ślizgonka skrzyżowała ręce na piersi i zaczęła potupywać nogą, przyglądając się mojej twarzy.

Pobladłam. Zzieleniałam. Przewróciłam oczami. Miałam wrażenie, że mój żołądek walczy z substancją. Fred spojrzał na zegarek i pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że to już czas.

– Wracam do wieży – bąknęłam szybko i ruszyłam w stronę schodów.

– To co, serio chciałaś mi podziękować? – Sabrina ruszyła za mną.

– Rany… Tak, naprawdę chciałam Ci podziękować za pomoc. Nie wiem czego innego się spodziewałaś? – nie patrzyłam w jej stronę. Złapałam się za poręcz i zaczęłam wspinać po schodach.

– O co właściwie chodzi? – zainteresował się Fred. – W czym jej pomogłaś?

– Nie interesuj się – Sabrina mrugnęła do Freda. – To nasza mała tajemnica.

– W takim razie po co gadasz o niej przy mnie?

Skorzystałam z okazji, że zaczęli dyskutować i uciekłam w stronę obrazu. Nie czułam, żebym miała potrzebę mówienia prawdy, ale cukierek na pewno nie chciał być w moim żołądku. Udało mi się jednak dobiec do łazienki i zwymiotować do toalety. Pierwszy raz wymioty nie były tak uciążliwe jak zawsze. Przemyłam twarz w umywalce i raz jeszcze obejrzałam miejsce, gdzie wcześniej była rana. Naprawdę nie było śladu. Odetchnęłam z ulgą i zmęczona rzuciłam się na łóżko, praktycznie zasypiając w tej samej chwili.



***



W poniedziałek odczuwałam nieprzyjemne skutki podobne do kaca. Było dokładnie tak, jak powiedział mi Samuel. Starałam się przetrwać dzień i nie dać nic po sobie poznać. Alex tego nie ułatwiała. Nie dość, że z rana przypominała zwłoki, to jeszcze uparła się, że nie pójdzie na eliskiry. Snape miał inne zdanie na ten temat i chcąc nie chcąc, musiałam niemal przytargać przyjaciółkę do klasy. Na szczęście udało się ją zaciągnąć, choć sądząc po jej obrażonej minie, długo mi tego nie zapomni. Tak jakbym sama miała jakiś wybór…

Przez cały dzień mocno bolała mnie głowa. Po zajęciach siedziałam ze wszystkimi w pokoju wspólnym i słuchałam rozmów przyjaciół. Harry i Ron gratulowali Alex odwagi, że chciała opuścić zajęcia. Żaden z nich nie zdobyłby się na taki wyczyn. W myślach powiedziałam sobie, że też bym się nie zdobyła, bo opuszczanie lekcji było zwyczajnie głupie i nierozsądne. Potarłam skronie i nie mogąc dłużej znieść bezsensownej paplaniny, poszłam na górę, do sypialni. Było jeszcze wcześnie, ale mój organizm wręcz pragnął odpoczynku. Nic więc dziwnego, że sen znów spłynął na mnie z zastraszająca prędkością. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z faktu, że Alex tej nocy nie położyła się do łóżka.



***



We wtorek rano z zaskoczeniem odkryłam, że Alex nie było w sypialni. Jej pościel była mocno zmechacona, tak więc ciężko było powiedzieć, czy w ogóle tam spała. Biorąc pod uwagę jej ostatni nastrój, uznałam, że pewnie wstała i zostawiła wszystko tak jak było. Wzięłam szybki prysznic, umyłam i wysuszyłam włosy, ubrałam się w mundurek i zeszłam na śniadanie. Uczniowie powoli zbierali się w sali, stopniowo zapełniając wszystkie miejsca. Zdziwiłam się, bo Alex nie było przy stole. Usiadłam tam gdzie zawsze i zaczęłam sobie nakładać wszystkiego po trochu. Gdy miałam już pełen talerz, kątem oka zauważyłam pojawienie się przyjaciółki. Weszła do Wielkiej Sali ze wzrokiem wbitym w podłogę i zaciśniętymi pięściami. Szybko podeszła do stołu i usiadła obok mnie, wsparła się łokciem o blat i zakryła dłonią oczy, jakby za wszelką cenę chciała uniknąć skrzyżowania z kimś spojrzeń. Tuż po niej w sali pojawił się profesor Moody. Mężczyzna jak zawsze wbił w nas swoje mechaniczne oko, uśmiechnął się lekko i ruszył do swojego stolika. Gdy nas wyminął bez słowa, Alex nieco się rozluźniła, ale nadal było widać po jej twarzy, że nadal coś ją mocno dręczyło.

– Czemu przyszłaś po mnie? – zapytałam ją cicho.

– Co? – odpowiedziała słabym głosem.

– Pierwsza wyszłaś z łóżka, ale przyszłaś na śniadanie po mnie. Jakim cudem? – zdziwiłam się.

– Ja… – odchrząknęła i nalała sobie soku z dyni, wypijając go duszkiem. – Miałam coś do załatwienia. Nic ważnego.

– Coś, czyli picie? Alex, czuć od Ciebie alkoholem… – powiedziałam z dezaprobatą. – Jeśli pijesz od rana, to znaczy, że masz poważny problem.

– Mam problem i to nie jeden, ale żadnego nie jesteś w stanie rozwiązać. Dlatego daj mi żyć – jęknęła i raz jeszcze nalała sobie pełen kubek.

Potrząsnęłam głową i zabrałam się za jedzenie. Szybko pałaszowałam śniadanie, zamierzając powtórzyć sobie materiał przed zajęciami. Wkrótce w drzwiach pojawili się bliźniaki Pyrites. Sabrina podeszła do najbliższego stolika, zabierając jakiemuś krukonowi z ręki słodką bułeczkę, a później wgryzła się w nią i przemaszerowała środkiem, kołysząc przy tym biodrami. Jak zawsze przyciągała spojrzenia męskiej części szkoły. Krukon zamrugał zdezorientowany, a potem opadł na stół, jakby wypompowano z niego powietrze. Koledzy zaczęli mu gratulować, co najmniej jakby został właśnie bohaterem narodowym. W tym czasie Samuel pokręcił głową. Bez zawahania ruszył w moim kierunku, ostatecznie przystając tuż za moimi plecami. Położył mi dłoń na ramieniu i nachylił się blisko mojego ucha.

– Dzień dobry Klaro – szepnął.

Jego oddech musnął moją skórę, wywołując gęsią skórkę. Wypuściłam z ręki widelec. Samuel pochwycił go, nim ten upadł na ziemię, a potem mi go wręczył.

– H…hej Samuelu – podniosłam na niego speszony wzrok. – Dzięki.

– Nie ma za co. Spotkamy się po zajęciach? – zapytał, uśmiechając się lekko.

Grupka gryfonek z niższego rocznika patrzyła na nas wzrokiem żądnym sensacji. Pochyliły się do siebie nawzajem i zaczęły rozmawiać głośnym szeptem, podekscytowane. Poczułam, że moje policzki się rumienią.

– Tak, oczywiście – kiwnęłam głową. – Tam gdzie zawsze?

– Tam gdzie zawsze – potwierdził.

Posłaliśmy sobie po uśmiechu. Dopiero wtedy Samuel ruszył w stronę stołu ślizgonów, przywitał się z kolegami, wyciągnął notatnik i usiadł. Czułam na sobie wiele spojrzeń w tym to od Sabriny. Gdy zerknęłam w jej stronę, zauważyłam, że przygląda mi się z naprawdę zagadkową miną. Uśmieszek mógłby wskazywać, że nas przejrzała i traktuje to raczej jako kpinę, zaś jadowity wzrok mógłby zabić. Zaczęłam się zastanawiać, czy moja decyzja była dobra. Nie przemyślałam wszystkich konsekwencji tego udawania. Na szczęście nie wszystkie były złe. Od kiedy trzymałam z Samuelem, Angelina nie czepiała się mnie tak strasznie. W końcu jej i „mój” chłopak mieli wspólny biznes. Było całkiem sporo osób, które chciały się podlizać Pyrites’om. Było to równie pomocne co uciążliwe. Momentami nie dziwiłam się, że Alex uważała to za zły pomysł.

– Kto się tak zachowuje? – skomentowała przyjaciółka, grzebiąc łyżką w owsiance.

– Jak? – spojrzałam na nią.

– Tak jak wy. Dla mnie to nie jest ani trochę przekonujące.

– Pff. A jak Twoim zdaniem powinniśmy się zachowywać?

– Na pewno nie jak aktorzy. W ogóle rozmawiacie? Wiesz o nim cokolwiek?

Otworzyłam usta, żeby jej odpowiedzieć, ale mnie ubiegła.

– Poza tym, co wyczytałaś w bibliotece – sprostowała Alex, patrząc mi prosto w oczy.

Wypuściłam głośno powietrze, a potem zerknęłam w stronę Samuela.

– No niewiele – przyznałam. – Choć ostatnio trochę mi się zwierzył. Ale masz rację, to dobry pomysł, żeby go wypytać.

– Gorsze od niewiedzy jest chyba tylko dowiadywanie się o czymś na samym końcu – Alex powiedziała cicho i zapatrzyła się w owsiankę. Miałam wrażenie, że w jej oczach pojawiły się łzy. Szybko jednak przetarła je, udając przemęczenie.



***



Po zajęciach miałam pewien dylemat. Alex wyglądała fatalnie, ale umówiłam się z Samuelem i byłoby niemiło, gdybym go wystawiła. Rozważałam nawet napisanie mu liściku, albo tylko odmeldowanie się i powrót, ale przyjaciółka zapewniła mnie, że da sobie radę beze mnie. I tak nie chciała słuchać moich wywodów, a Harry i Ron obiecali mieć na nią oko. Westchnęłam więc tylko i udałam się w stronę biblioteki. Samuel czekał na mnie przed wejściem. Stał oparty plecami o ścianę i szkicował coś w notesie. Podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się uprzejmie, od razu zamykając zeszyt.

– Jesteś – zauważył i złapał mnie za dłoń, prowadząc do środka.

W głównej sali większość stolików była obsadzona. Samuel poprowadził mnie między półkami do stolika oddalonego nieco od głównego wejścia i ukrytego za regałami.

– Nie powinniśmy siedzieć na widoku? – zasugerowałam szeptem. – Skoro mają nas widzieć.

– Uwierz, zapamiętają, że weszliśmy tutaj razem – chłopak trzymał mnie blisko siebie, nadal prowadząc. – Przy pierwszym stoliku z lewej siedziały dwie puchońskie plotkary. Kątem oka widziałem, że na nas patrzą. Dziewczyny z piątego też lubią pogadać.

– No nie wiem… A to na pewno wystarczy?

– Zaufaj mi, wiem co robię.

Nie byłam pewna co planuje, ale podejrzewałam, że Samuel miał pod tym względem więcej doświadczenia. Nie kłóciłam się, bo sama do końca nie wiedziałam, co uczyniłoby z nas bardziej rzeczywistą parę. Ubieranie pod kolor? Trajkotanie do siebie nawzajem na głównym korytarzu? Angelina i Fred nie odstępowali siebie na krok, a to w pewnym sensie robiliśmy właśnie teraz. Przestałam więc zgadywać we własnych myślach.

Stanęliśmy przy stoliku. Ślizgon odłożył swoją torbę i odebrał moją, kładąc ją na drugim krześle.

– To jakie książki potrzebujesz? – zapytał.

– Muszę powtórzyć sobie obronę przed czarną magią. Jutro mamy zajęcia z profesorem Moody’m.

Ruszyliśmy w stronę właściwego regału. Gdy chciałam sięgnąć po książkę, Samuel stanął tuż za mną i mnie ubiegł, sięgając po wolumin tuż ponad moim ramieniem. Uśmiechnął się do mnie i nie przerywając kontaktu wzrokowego, podał mi książkę. Zaczerwieniłam się i wskazałam na kolejną pozycję. Tę również mi podał. Przytuliłam książki do piersi i szybkim krokiem wróciłam do naszego stolika, zabierając się za czytanie. Samuel usiadł na krześle obok i wyciągnął sporych rozmiarów podręcznik do historii magii. Kartkował go dość szybko, aż zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie czyta. Po kilkunastu minutach zrozumiałam, że i tak ciężko było mi się skupić na uczeniu. Z jakiegoś powodu mój wzrok uciekał ciągle na ślizgona.

– Samuelu… – z pewnym wahaniem przerwałam ciszę. – Jeszcze raz dziękuję Ci, za pomoc z tamtą trucizną

– Nie ma sprawy – Samuel odpowiedział mechanicznie. Dalej kartkował książkę, szybko przesuwając wzrokiem po kolejnych stronach.

– Zastanawia mnie tylko, jakim cudem tak szybko zrobiłeś antidotum? – wsparłam głowę na łokciu.

– Naprawdę akurat to Cię dziwi? – chłopak na chwilę opuścił książkę i spojrzał mi prosto w oczy. Gdy kiwnęłam głową, westchnął cicho. – To chyba oczywiste. Mam w rodzinie znanego alchemika, sam interesuje się eliksirami i biorąc pod uwagę spółkę moją i Weasleyów…

– …masz dostęp do różnych składników – dokończyłam za niego, takim tonem, jakby nagle było to dla mnie oczywiste. – Przepraszam, czasem zadaje dziwne pytania – potrząsnęłam głową.

– Nie ma sprawy – Samuel znów podniósł podręcznik.

– Po prostu profesor Moody zawsze mi powtarza, że ważna jest stała czujność – wypaliłam po chwili. – Nie wiem czy miałeś już z nim zajęcia, ale profesor stosuje się do tej zasady niemal codziennie. Dla mnie to trochę absurdalne, żeby aż tak być czujnym, ale z drugiej strony, nigdy nie wiadomo…

– Moim zdaniem lepiej być zbyt czujnym, niż przesadnie pobłażliwym – skomentował chłopak, nie odrywając wzroku od książki.

– Prawda? – zamyśliłam się. – Ale jak ostrzegam innych przed niebezpieczeństwem, to głównie mnie uciszają. Na przykład Alex… rzadko kiedy w ogóle słucha moich przestróg. Nawet nie wiesz ilu nieprzyjemności mogłaby uniknąć, gdyby tylko…

Samuel westchnął cicho i zdecydowanym ruchem odłożył podręcznik na blat. Spojrzał w moją stronę.

– Wiesz, myślałem, że kiedy sugerowałaś wspólne uczenie w bibliotece, naprawdę będziesz chciała się uczyć.

– Bo… – speszyłam się i przygarbiłam, uciekając wzrokiem na podręcznik. – Przepraszam. Naprawdę miałam taki zamiar, ale Alex dała mi dziś do myślenia. Powiedziała, że jej zdaniem nie wyglądamy wiarygodnie i że nic o Tobie nie wiem i sobie pomyślałam, że w sumie dobrze byłoby porozmawiać… – zerknęłam na niego i szybko dodałam. – Chociaż tak trochę i ogólnie! Wiesz, powinniśmy wiedzieć coś o sobie, bliżej się poznać. Gdyby ktoś pytał, a ja nic bym nie wiedziała, straciłoby to wiarygodność.

Samuel przekrzywił głowę i zastanowił się bardzo krótko, a później kiwnął głową.

– Dobry pomysł – splótł przed sobą dłonie i oparł je o blat. – W sumie pomagasz mi i nic z tego nie masz, więc powiedzmy, że dostajesz dziesięć pytań.

– Dziesięć? – zdziwiłam się. – I odpowiesz mi prawdę?

– Dokładnie tak. Inaczej cała inicjatywa nie miałaby sensu. Zastanów się dobrze nad nimi – powiedział z uprzejmym uśmiechem i wpatrzył się we mnie. Nagle poczułam się nieco bardziej speszona.

– No to… no nie wiem… Ulubiony kolor?

Samuel parsknął lekceważąco, ale odpowiedział.

– Czarny i niebieski. Twój?

– Też niebieski – kiwnęłam głową. – No to może… czy macie jeszcze jakieś rodzeństwo?

– Nie, jesteśmy tylko ja i Sabrina. A Ty?

– Ja jestem jedynaczką.

Samuel kiwnął głową. Odetchnęłam cicho. Przetrzepywałam głowę w poszukiwaniu odpowiednich pytań, ale czułam, że presja rośnie.

– Masz jakieś zwierzę?

– Nie licząc mojej utalentowanej intelektualnie siostry? Mam sowę, ale to standard. W domu rodzinnym mamy psa.

– Rany, naprawdę? – patrzyłam na niego z nutą zazdrości. – Mi rodzice nigdy nie pozwolili mieć psa. Ale w sumie się nie dziwię. Prawie cały rok spędzam w szkole, oni musieliby się nim zajmować przez ten czas – wzruszyłam ramionami.

– Formalnie nasz pies należy do ojca. Pomysł na kupno wypłynął od Sabriny. Ojciec kategorycznie zakazywał nam sprowadzania zwierząt do domu. Moja siostra jak zawsze miała gdzieś zakaz i któregoś dnia przyniosła szczeniaka. Próbowała go ukrywać, ale przed Kennethem Pyritesem nie ma tajemnic…

– Ojej… bardzo był zły, gdy się dowiedział? – zapytałam z przejęciem.

– Cóż… – Samuel zamyślił się. – Jeśli nie mam Ci tego liczyć jako pytania, to odpowiem tylko tyle, że ostatecznie zaakceptował psa i zżył się z nim.

Kiwnęłam głową.

– Właściwie dlaczego się przeprowadziliście? Przez to, że Sabrinę wyrzucili ze szkoły?

– Pośrednio. Z tym wyrzuceniem to długa historia, ale gdyby chodziło o to, po prostu zmienilibyśmy szkołę na inną w tym samym kraju. To co przywiodło tutaj naszego ojca, to inwestycje. Raczej nic, co by Ciebie interesowało – wzruszył ramionami.

– Rozumiem. Ja całe życie mieszkałam w Londynie i nigdy się nie przeprowadzałam. To musi być ciężkie, tak całkowicie zmieniać miejsce i otoczenie. Czy… Tęsknisz za przyjaciółmi ze stanów?

– Za przyjaciółmi? Nie bardzo. Zazwyczaj rzadko przywiązuje się do ludzi.

– No to ja mam odwrotnie – wzięłam głęboki wdech. – Czyli co… nie masz przyjaciół?

– Chyba można tak powiedzieć. – Gdy zobaczył moją współczującą minę, dodał. – Brzmi dość brutalnie, ale w rzeczywistości nie jest tak źle. Nie mówię, że nie mam znajomych. Przyjaciel to jednak coś więcej.

Pokiwałam głową i spojrzałam na podręcznik.

– Hmm… – zastanowiłam się. – To może inny temat. Kim chciałbyś zostać w przyszłości?

– Na pewno nie czyjąś marionetką – powiedział cicho.

Spojrzałam na niego zaskoczona. Samuel jakby z automatu uśmiechnął się lekko.

– Myślę o swojej własnej firmie – sprecyzował.

– Zabrzmiało trochę inaczej…

– Ale to miałem na myśli. Widzisz, mamy coś wspólnego. Ty zadajesz dziwne pytania, ja dziwnie odpowiadam – zażartował.

– Racja – uśmiechnęłam się. – Ja myślę o zostaniu aurorką. Robię nawet coś w tym kierunku, ale mam wrażenie, że nauka idzie dość mozolnie. Choć widać postępy.

– Aurorką? – Samuel przechylił głowę i lekko zmrużył oczy, jakby coś oceniał i przetwarzał.

– Myślisz, że się nie nadaje? – zapytałam, nie wiedząc jak zinterpretować jego spojrzenie.

– Raczej, że aurorzy nie są teraz potrzebni. Właściwie są nawet bezużyteczni. Przecież panuje pokój – Samuel wzruszył ramionami.

Wzięłam głęboki wdech, jakbym szykowała cała litanię na ten temat, ale po namyśle, po prostu zwiesiłam głowę i wypuściłam powietrze. Jakoś nie miałam ochoty wracać wspomnieniami do dnia porwania mnie i Alex. Albo do martwego centaura. Albo do momentu, gdy Alex znaleziono w brudnej piwnicy. Było wiele przesłanek, że TenKtóregoImieniaNieWolnoWymawiać może powrócić. Harry z jakiegoś powodu wylądował w turnieju, w którym nie miał prawa brać udziału. Co chwilę działo się coś podejrzanego i niebezpiecznego. Aurorzy byli potrzebni i wiedziałam o tym doskonale. Ktoś taki jak Samuel powinien o tym wiedzieć, a jednak wydawał się teraz taki beztroski, jakby faktycznie wierzył w swoje słowa. Może złe rzeczy spotykały tylko mnie i moich przyjaciół?

Gdy moje milczenie się przedłużało, brunet odezwał się.

– Nie zamierzałem Cie obrazi.

– Nie obraziłeś… – potrząsnęłam głową. Bezwiednie zacisnęłam dłoń w pięść. – Po prostu powiem tyle, że aurorzy są potrzebni. I zawsze będą.

– Nie spotkałem się z tym, żeby byli użyteczni, ale może u was jest inaczej –rozłożył ręce. Po chwili dodał. – Masz jeszcze trzy pytania.

– Dobrze – na moment ukryłam twarz w dłoniach. Przetarłam twarz i spojrzałam na chłopaka. Było takie pytanie, które w sumie nie dawało mi spokoju. – Dlaczego handlujesz tymi wszystkimi substancjami i wszedłeś w spółkę z Weasleyami? Wszyscy mówią, że wasza rodzina jest bogata. Nie potrzebujesz pieniędzy.

– Być może dlatego, że nie chodzi o pieniądze? – uśmiechnął się. – Nie traciłbym swojego cennego czasu z tak błahego powodu.

– Czyli co…

– Powinnaś się domyślić, ale dobrze, odpowiem – zrobił pauzę i wypowiedział magiczne słowo – Doświadczenie. Bardzo ważny pierwiastek, jeśli chodzi o różne dziedziny nauki. Złoty klucz, jeśli chodzi o pracę. Mam wytłumaczyć dosadniej?

– Nie, wszystko jasne – kiwnęłam głową. Nie chciałam wyjść na głupią. Zostały mi dwa pytania, a mogłabym zadać ich jeszcze z setkę. Odsiewałam w głowie jedno po drugim. Dotknęłam palcami ust i postukałam w nie z namysłem. – Powiedz mi, czy miałeś już kiedyś taki udawany związek?

Na twarzy Samuela powoli pojawił się uśmiech.

– Zastanawiałem się, czy o to spytasz. Odpowiedź brzmi „tak”. Miałem też normalne związki, ale tak jak mówiłem kiedyś, udawane są wygodniejsze.

– I Sabrina naprawdę daje się nabrać?...

– Jeśli jestem wystarczająco przekonujący, to tak. Uwierz, gdybym miał na tym tracić, nie robiłbym tego.

Przez moment patrzeliśmy na siebie nawzajem. Ślizgon jak na komendę podniósł podręcznik i jakby nigdy nic kontynuował czytanie. Musiałam przyznać, że odpowiedział nawet na więcej niż dziesięć pytań. Odbębnił swoją robotę, więc mimo wielkiej chęci pytania dalej, zamknęłam buzię i wbiłam wzrok we własną książkę. Początkowo mój umysł bombardowały nowe fakty z życia Samuela. Żałowałam, że nie zapytałam go o list, który spalił na oczach Sabriny. Z drugiej strony, to mogłoby być już zbyt wścibskie pytanie. Interesowało mnie też, czy w ogóle mu się podobam, ale szczerze mówiąc, bałam się usłyszeć odpowiedzi. W końcu udało mi się skupić na nauce. Zapanowała cisza, przerywana jedynie odgłosem przewracanych stron. Pogrążona w nauce straciłam poczucie czasu. W pewnym momencie Samuel dotknął palcami rękawa lewej ręki i podsunął go na moment, by spojrzeć na zegarek. Chłopak uniósł nieco podbródek, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się.

– Powinniśmy się zbierać – zawyrokował. – Zaraz będzie kolacja.

– Co? Już?

Zaskoczona przechyliłam się w jego stronę, by również spojrzeć na tarczę zegarka. Miał rację. Kolacja miała się zaraz zacząć. W pośpiechu zaczęłam pakować swoje rzeczy, zamknęłam obie książki i położyłam je jedna na drugiej. Brunet również się pakował.

– Idziemy razem? – zapytałam, wstając.

– Tak byłoby naturalnie.

– To najpierw odłożę książki – złapałam za podręczniki do obrony.

– Zostaw, ja to zrobię.

Nie czekając na mój protest, Samuel delikatnie wyjął mi książki z rąk i niemal od razu zniknął pomiędzy regałami. Odetchnęłam głęboko. Zawiesiłam torbę na ramieniu i czekałam grzecznie. Czułam się naprawdę dziwnie, gdy tak mnie wyręczał. Podejrzewałam, że ta troska i uprzejmość, to tylko część jego teatrzyku. Szczerze mówiąc, nie miałam na co narzekać. Mogłam się założyć, że inne dziewczyny dużo by dały, by znaleźć się na moim miejscu.

Gdy brunet wrócił, zeszliśmy na kolację. Na Wielkiej Sali rozeszliśmy się do swoich stołów. Alex siedziała pomiędzy Harrym i Ronem. Przyjaciółka wyglądała na zmartwioną i zmarnowaną, ale przynajmniej była trzeźwa. Podpierała głowę i patrzyła pustym wzrokiem w zastawiony potrawami stół. Ron i Harry byli przechyleni do tyłu i dosłownie za jej plecami, kłócili się o rozgrywkę w karty. Tyle zrozumiałam, podsłuchując od środka rozmowy.

– Dobrze się spisaliście – powiedziałam, pokazując na Alex. – Wygląda znośnie.

Przyjaciółka nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Westchnęła.

– A co myślałaś? Masz do czynienia z „wybrańcem” – zażartował Harry, poprawiając okulary.

– Właśnie – Ron dumnie wypiął pierś. – Niecodziennie rodzą się tak wybitni opiekunowie jak nasza dwójka.

– Raczej podrzędne niańki – mruknęła Alex.

– Ej, to nie było miłe – mruknął rudzielec i od razu przestał się puszyć.

– Ale było prawdziwe – skomentowała Alex. – Wyszło wam, bo nie chciało mi się kombinować. W ogóle nie mam ochoty nic robić. Nie wiem po co tu przyszliśmy. Jeść też mi się nie chce…

– Alex, przecież musisz jeść. To taka spirala, która sama się nakręca. Nie jesz, to nie masz siły. Nie masz siły, więc nie chce Ci się jeść…

Zaczęłam nakładać jej na talerz, ale odsunęła go od siebie i spojrzała na mnie tak, jakbym chciała nakarmić ją czymś obrzydliwym. Zrozumiałam aluzję. Pokręciłam głową i nie zamierzałam już nalegać. Zabrałam się za swoje jedzenie. W pewnym momencie do Wielkiej Sali wszedł woźny. Mężczyzna ściągnął z głowy kaszkiet, podrapał się po łysinie i łypnął kolejno na różnych uczniów. Rzadko kiedy pojawiał się w czasie posiłków, dlatego jego obecność zdziwiła niektórych, w tym mnie. Filch podszedł do nas, łypnął nieprzychylnie na Alex i bąknął do niej.

– Lamberd, masz miotłe do odebrania.

Przyjaciółka spojrzała na niego zaskoczona i powoli się wyprostowała.

– Jak to? – zapytała.

– Tak to – mruknął. – Profesor Snape odwołał Ci szlaban na latanie, więc możesz ją zabrać. Byle szybko, bo mi zagraca kanciapę.

Obie jak na komendę spojrzałyśmy w stronę stołu nauczycielskiego. Profesorowie byli w komplecie. Snape w milczeniu zajmował się posiłkiem, ani na moment nie kierując wzroku w naszą stronę. Patrzył za to profesor Moody, a raczej jego mechaniczne oko. Wlepione było w nas, nawet wtedy, gdy mężczyzna rozmawiał z profesor McGonagall. Gdy zaś Szalonooki zauważył, że spoglądamy, uśmiechnął się lekko. Językiem zwilżył wargi i uniósł pucharek w geście toastu. Sądziłam, że gest ten wykonał do mnie, dlatego również uniosłam pucharek. Napiłam się i spojrzałam na plecy odchodzącego Filch’a.

– Nie rozumiem… Miotła leżała tam cały ten czas, czemu nagle miałaby zagracać? – zdziwiłam się.

– Pewnie psuje jego feng shui – zażartował Ron.

Alex raz jeszcze zerknęła w stronę stołu nauczycielskiego, ale szybko przestała patrzeć.

– To znaczy tylko jedno… – powoli podniosła się. W jej oczach w końcu widać było odrobinę życia. – Idę po nią teraz, a potem od razu na nią siadam!



Chwilę później obie stałyśmy przed kanciapą Filch’a. Mężczyzna wcisnął jej do rąk miotłę, a potem zamknął się u siebie, jakby bał się, że będziemy go zagadywać. Przyjaciółka ruszyła szybkim krokiem do dormitorium po kurtkę, a potem na błonia. Postanowiłam jej towarzyszyć.

– Tego się nie spodziewałam – mówiłam po drodze. – Wygląda na to, że Snape odpuścił Ci całkowicie. Tak naprawdę powinien zrobić to dawno temu. Pewnie było mu głupio, odwołać od razu. Ja nawet nie pamiętam za co dostałaś ten szlaban na latanie…

– Teraz to bez znaczenia – Alex wzruszyła ramionami. Nie wdawała się w dyskusję. Po prostu parła przed siebie.

Na zewnątrz było już ciemno. Nie przeszkodziło to Alex w planach odreagowania w powietrzu. Gdy dotarłyśmy na boisko, od razu usiadła na miotle i wzbiła się w powietrze. Przytrzymałam sobie czapkę i spojrzałam w górę. Alex latała tak dobrze, jakby nigdy nie miała tego szlabanu. Zaczęłam podejrzewać, że ona była do tego wręcz stworzona. Usiadłam na trybunach i zaklęciami rozpaliłam lampy. Po chwili usłyszałam kroki. Spojrzałam w stronę Hogwartu i zauważyłam, że zbliża się do nas cała grupa. Była to nasza drużyna quiddicha. W komplecie. Na czele szedł Harry i George. Alex zauważyła ruch z powietrza i błyskawicznie wylądowała obok mnie.

– Co jest? – zapytała zdziwiona i odgarnęła włosy za ucho.

– Harry sprzedał nam informacje, że w końcu możesz latać – George rzucił na ziemię walizkę ze sprzętem i uśmiechnął się lekko. – Co powiesz na mały trening? – poruszył brwiami.

Harry z uśmiechem podał Alex pałkę. Dziewczyna obejrzała ją z błyskiem w oku i ochoczo pokiwała głową.

– Wypuszczaj! – krzyknęła, po czym wzbiła się w powietrze.

– Zuch dziewczyna!

George wyszczerzył się i otworzył walizkę, wypuszczając z niej tłuczki. Potem wyciągnął kafla. Wszyscy po kolei wzbili się w powietrze. Patrzyłam na to z uśmiechem. Sport nigdy nie był moją mocną stroną, ale dobrze patrzyło się na kogoś, kto się na tym zna. A nasza drużyna była naprawdę dobra. Nie na poziomie mistrzostw świata, ale z odpowiednim zgraniem, mogli dużo osiągnąć.



W pewnym momencie usłyszałam skrzypiący pod butami śnieg. Znów spojrzałam w stronę Hogwartu. Tym razem do boiska zbliżał się profesor Moody. Mężczyzna patrzył w niebo, a jego mechaniczne oko wręcz błyskawicznie podążało za którymś uczestnikiem treningu. Nie byłam w stanie powiedzieć, czy skakało między uczestnikami, czy może śledziło konkretną osobę.

– Klaro, dobrze Cię widzieć – przywitał się profesor, jednocześnie podchodząc bliżej. – Mogę usiąść? – zapytał, wskazując laską na miejsce obok mnie.

– Oczywiście – uśmiechnęłam się i przesunęłam trochę.

Mężczyzna usiadł z cichym sapnięciem, poprawił płaszcz i znów spojrzał w niebo.

– Hmm… Nie widziałem, żeby trenowali wcześniej o takich godzinach. Co to za okazja? – zapytał i sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę.

– Alex w końcu odzyskała miotłę – powiedziałam zgodnie z prawdą. – I wychodzi na to, że może znów brać udział w treningach i meczach. To jej na pewno poprawi humor.

– Nadal kiepsko się czuje? – Moody spojrzał na mnie z zainteresowaniem i powoli napił się. – Miałem nadzieję… – odchrząknął – że trochę jej przejdzie.

– Sama nie wiem… – westchnęłam i spojrzałam na Szalonookiego. – Dzisiaj znowu była jakaś taka nieswoja. Ale jakby… trochę w inny sposób niż zawsze. Może to kolejny krok w żałobie? Bo wie profesor, tam jest pięć etapów, które trzeba przejść, żeby się wyleczyć. Nie wiem, czy do nieszczęśliwej miłości można by to podciągnąć, ale pewnie tak.

Moody zamyślił się. Językiem zwilżył wargi i znów spojrzał w niebo.

– Gdyby przyrównać to do faktycznej żałoby, trening jest dobrym sposobem na odreagowanie – mruknął cicho, jakby mówił sam do siebie. – Równie dobrym byłoby wyżycie się na takich zajęciach, jak nasze.

– Wątpię, żeby Alex się zgodziła – przyznałam.

– Zobaczymy – profesor uśmiechnął się lekko.

Mężczyzna schował buteleczkę za pazuchę i wstał. Wycelował w niebo różdżką i wystrzelił z niej czerwonymi iskrami, zwracając na siebie uwagę drużyny. Alex była tak skupiona na treningu, że gdy zauważyła profesora, omal nie spadła z miotły. Harry podleciał do nas, zapytać o co chodzi. Moody wyjaśnił, że chciałby zamienić słówko z Alex. Potter poleciał do góry i przekazał informację. Przyjaciółka patrzyła na nas z odległości i z pewnym ociąganiem podleciała do mnie i profesora, lądując kawałek od nas. Stanęła trochę za mną. Wyglądała na spiętą i speszoną. Unikała kontaktu wzrokowego.

– O co chodzi? – podrapała się po nadgarstku. – Chyba możemy trenować. Jeszcze nie ma ciszy nocnej.

– Nie zamierzałem was przeganiać – Moody z uśmiechem wsparł się na lasce, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po sylwetce Alex. – Chciałem zaproponować inną formę odreagowania stresu i smutków. Co powiesz na krótkie zajęcia z samoobrony?

– Teraz jestem zajęta…

– Nie każę Ci wszystkiego rzucić – sapnął profesor. Językiem zwilżył wargi. – Spotkajmy się powiedzmy… za pół godziny? Albo godzinę?

– Ja nie dam rady… – Alex uciekła wzrokiem na niebo. – Naprawdę chcę teraz polatać. – Ponownie wsiadła na miotłę.

– Może być jeszcze później – W zastanowieniu potarł podbródek. – Po prostu przyjdź do mnie dzisiaj.

– Nie wiem ile mi zejdzie. Przepraszam!

Alex wzbiła się w powietrze. Moody poruszył się niespokojnie, ale nie zatrzymał jej. Zmrużył lekko oczy. Wyglądał, jakby nie był zbyt zadowolony. Wypuścił powietrze przez nos, sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę i pociągnął z niej łyk.

– Tak jak myślałam – podsumowałam cicho i obróciłam się do nauczyciela. – Ale niech się profesor nie martwi. Ona zawsze wszystko robi po swojemu i wtedy kiedy sama chce. Zaczynam to akceptować – wzruszyłam ramionami.

– Cała Alex – mruknął Moody. Mężczyzna łypnął na mnie i przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad czymś. – Klaro, skoro Alex nie ma czasu na zajęcia, może Ty do mnie wpadniesz?

– Dzisiaj? – zdziwiłam się. – Robi się późno.

– Ćwiczyliśmy już o późniejszych godzinach – mrugnął do mnie, a potem kiwnął na mnie ręką, zachęcając do wstania.

W sumie nie miałam nic do stracenia. Dopiero spędziłam sporo czasu na studiowaniu Obrony Przed Czarną Magią, więc czym profesor mógłby mnie zaskoczyć? Pomachałam Alex na pożegnanie i ruszyłam za Szalonookim. Po chwili byliśmy już w jego gabinecie. Ściągnęłam czapkę i szalik, wcisnęłam je w rękaw kurtki i odłożyłam ją na kanapie. Usiadłam i położyłam dłonie na kolanach.

– Co będziemy dziś ćwiczyć, profesorze? – zapytałam, podążając wzrokiem za nauczycielem.

– Coś bardzo ważnego – mruknął Moody.

Jak zawsze zamknął i wyciszył drzwi. Później dorzucił więcej drewna do kominka i zakręcił się przy stoliku z czajnikiem. Wydawał się jakiś nieswój. Niespokojny, jakby coś go gryzło. Co jakiś czas zerkał w moją stronę, ale czułam, że jego mechaniczne oko nie spuszcza mnie z pola widzenia ani na sekundę. Na stoliku przede mną wylądowała herbata, a kawałek obok - szklanka whisky. Moody usiadł obok mnie, oblizał się i spojrzał w moją stronę.

– Klaro, pamiętasz jak kiedyś obiecałaś mi w czymś pomóc?

Zamrugałam, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

– Obiecałaś, że zrobisz wszystko co w Twojej mocy, żeby mi się odwdzięczyć – przypomniał, patrząc mi prosto w oczy i łapiąc mnie za nadgarstek. Położył moją dłoń na swoim kroczu, a ja drgnęłam. Odruchowo chciałam cofnąć dłoń, ale przytrzymał ją na miejscu.

– Ja… ja… – zaczęłam się jąkać.

– To bardzo ważne, Klaro – powiedział z powagą i pochylił się w moją stronę. – Ważne, żebyś się skupiła i zrobiła to najlepiej jak potrafisz. Myślisz, że dasz radę? – zapytał półszeptem.

Patrzeliśmy sobie w oczy. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Przypomniało mi się, jak profesor prosił mnie poprzednim razem. Właściwie wtedy to ja zaproponowałam, że mu pomogę. Przestrzegał mnie przed pochopną decyzją, ale inicjatywa wyszła ode mnie. Zgodziłam się, a potem wszystko zepsułam. Gdybym znów spanikowała, pokazałabym tylko mój nieprofesjonalizm. A przecież Moody trenował mnie przez cały ten czas i totalnie nic z tego nie miał. Jeśli nie potrafiłam mu pomóc, jak chciałam ratować ludzi? Po prostu musiałam to zrobić. Jakby wbrew sobie, powoli kiwnęłam głową. Przełknęłam głośno ślinę.

– Zrobię to – powiedziałam słabym głosem.

Moody uśmiechnął się lekko, kiwnął głową i poruszył moją dłonią, pocierając nią swoje spodnie. Wybrzuszenie w nich ukryte poruszyło się. Napęczniało. Kilka takich ruchów i w mgnieniu oka stał się twardy jak skała. Uciekłam wzrokiem od profesora i pozwoliłam mu prowadzić swoją dłoń. Po chwili puścił mój nadgarstek, rozpiął rozporek, lekko obsunął spodnie i rozsiadł się wygodniej. Czułam, że zaschło mi w gardle, więc sięgnęłam po kubek i trzęsącą się ręką, upiłam łyk herbaty. O mało nie wylałam jej na siebie.

– Kontynuuj – mruknął Moody. – Dobrze Ci idzie, Klaro.

Złapał mnie za dłoń i dotknął nią swojego brzucha, a potem przesunął w dół. Moje palce zahaczyły o gumkę od bokserek. Wsunął ją lekko pod materiał i puścił moją rękę, pozwalając działać. Zacisnęłam mocno powieki i ostrożnie zaczęłam badać go palcami. Jego penis był naprawdę twardy. Głaskałam go w górę i w dół, nie do końca wiedząc co właściwie mam robić. Próbowałam sobie przypomnieć, jak robiłam to z Lucjanem. Po chwili namysłu objęłam penisa dłonią i zaczęłam nią poruszać, starając się zachować jednostajny rytm.

– O tak, dokładnie… – mruknął Moody.

Mężczyzna stęknął cicho i opuścił nieco bokserki, żeby ułatwić mi pracę. Jego dłoń pojawiła się na moim udzie. Pogłaskał je, a potem ścisnął mocno. Poluźnił uścisk i znów mnie pogłaskał. Od kolana niemal do pośladka i z powrotem. Następnie po wewnętrznej stronie.

– Profesorze… – jęknęłam zdezorientowana.

Zawstydzona spojrzałam na niego. Mężczyzna siedział wygodnie, wyglądał jakby się odprężał. Głowę miał odchyloną do tyłu.

– Nie przestawaj – mruknął.

Czując, że zamarłam, cofnął rękę z mojego uda. Złapał mnie za nadgarstek, samodzielnie poruszając moją dłonią. Zwiększył tempo.

– Mocniej ściśnij – instruował mnie.

Zrobiłam jak chciał. Po kilkunastu ruchach puścił mój nadgarstek, pozwalając mi przejąć kontrolę. W pełni skupiłam się na monotonii czynności. Dłoń mężczyzny wspięła się po moich plecach, aż do karku. Jego palce zatopiły się w moich włosach, głaszcząc tył mojej głowy. Poczułam na plecach ciarki. Moody zsunął palce niżej i pomasował mi kark. Robiłam swoje, a jego palce lekko wbiły się w moją skórę. Mężczyzna sapnął i poruszył biodrami do rytmu. Kilka ruchów później, ścisnął mocniej mój kark, jednocześnie mnie do siebie przyciągając, a jego ciało na moment zesztywniało. Lepka, ciepła, biała maź wystrzeliła w górę. Odruchowo zamknęłam oczy i odsunęłam się, na szczęście nie dostając nią w twarz. Było jej strasznie dużo. Ubrudziła moją dłoń i wszystko dookoła. Ruszałam ręką dalej, aż profesor odsunął ją od siebie. Oddychał ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Sprawnym ruchem złapał za różdżkę i jednym zaklęciem posprzątał cały bałagan. Przytrzymał mnie za przedramię i drugim czarem wyczyścił mnie. Usłyszałam dźwięk zapinanego rozporka. Gdy znów otworzyłam oczy, mężczyzna był już ubrany.

– Przepraszam, trochę mnie poniosło… – przyznał, sięgając po szklankę z alkoholem i wypił wszystko na raz. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze.

– Czyli to już? – zapytałam, nie bardzo wiedząc co właściwie mam teraz zrobić. Czułam zmęczenie w mięśniach. Moja ręka nie była przyzwyczajona do takiego wysiłku. Potarłam swoje ramię.

– Tak, to już – Moody odstawił pustą szklankę na stół i przekręcił się w moją stronę. Złapał mnie za kolano. – Widzisz? Świetnie się spisałaś. Tak jak podejrzewałem, dałaś sobie radę. Nie prosiłbym Cię o coś, czego nie byłabyś w stanie wykonać.

– Czyli pomogło to profesorowi?

– Oczywiście – mruknął zadowolony i potarł moje udo. – Nawet nie wiesz jak… 

 

 


sobota, 24 października 2020

108. Destrukcja, Moody



- Niech to, a miało być pusto – mruknęła do siebie Klara, trzymając twardo moje ramię, a było to dość trudne, ponieważ chwiałam się na wszystkie strony.

- Nieh mie teras wyrzusą! – Wybełkotałam, odpychając od siebie przyjaciółkę. Ponownie zaczęłam balansować, ale udało mi się w końcu utrzymać pion i rozłożyłam szeroko ręce. – Tu jestem! Mosecie mie teras wyjebać z tej shoły! Śmiało!

- Alex, przestań, bo naprawdę w końcu do tego dojdzie! – Jęknęła załamana przyjaciółka.

Odgłosy dochodzące ze schodów stawały się coraz głośniejsze, ale brzmiały one tak, jakby stado słoni próbowało przedostać się na niższe piętro zamku.

- Na Salahazara! – Krzyknął czyjś głos.

Naszym oczom ukazała się zmizerniała postać Lucjana, próbującego nie zabić się na kolejnych stopniach.

- Dzie byłyście?! – Zapytał z wyrzutem, trzymając się twardo barierki. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i rozjeżdżały się we wszystkie strony. Ślizgon wyglądał, jakby znajdował się na statku, który dryfuje po burzliwych wodach oceanu. – Pukałem do was, ale to Grube Babsko kazało mi spierfalać!

- Merlinie, to się nie dzieje naprawdę! – Klara chwyciła się za głowę. -Wracaj do siebie!

- Mieliśmy pić! – Oburzył się, próbując stanąć prosto. Z marnym skutkiem.

- Żadnego picia!

- To wysucacie mnie czy nie?! – Zdenerwowałam się, chwytając pod boki. – Mam seredecznie dość tego whystkiego!

- Co ty taha perese… pesme… pesymistyczna? – Wyjąkał w końcu chłopak i czknął głośno. – Supełnie nie poznaje koleżanki, ale bardzo dobse nam się pije, co?

Machnęłam na niego ręką i upadłam na cztery litery. Lucjan parsknął śmiechem i również stracił równowagę, zjeżdżając po schodach na sam dół. Padł koło mnie, jęcząc cicho z bólu.

- Jak wy wyglądacie!? – Klara pokręciła głową. – Alex, profesor Moody i tak nam poszedł na rękę. Chodź, musimy cię położyć w dormitorium, zanim jakiś inny nauczyciel zobaczy.

- Jebać whystkich nauczycieli – burknęłam, przechylając głowę do przodu. Nagle zrobiła się o sto kilogramów cięższa. Oparłam ją na ramieniu Lucjana i przymknęłam na moment oczy.

Nagle ponownie usłyszeliśmy stukot butów u szczytów schodów, a następnie zeszli z nich bliźniacy Weasley.

- Dalej tu jesteś? Kazaliśmy ci spierdalać! – Zezłościł się George spoglądając na Ślizgona. – Alex? Co się tu wyprawia? – Dodał, patrząc pytająco na Klarę, która wyglądała, jakby od tygodnia nie spała. W dalszym ciągu nie czuła się dobrze po tym, co przeszła rano, a dodatkowo musiała się zajmować dwójką pijanych przyjaciół, których w żaden sposób nie mogła okiełznąć.

- Pomożecie mi? – Poprosiła błagalnie, składając dłonie jak do modlitwy. – Trzeba ją zanieść na górę – wskazała na mnie - a jego do lochów.

Rudzielce spojrzeli po sobie w ciszy. Zapewne się zastanawiali, kto się kim zajmie, ale nie musieli się długo nad tym rozwodzić, ponieważ George jako pierwszy nachylił się nade mną i wziął mnie na ręce.

- Wisicie mi obie piwo kremowe za to – prychnął Fred. – Klara, sam nie dam rady zanieść tego alkusa. Musisz mi pomóc.

Blondynka spojrzała z wdzięcznością na braci i zgodziła się bez ociągania. Przerzuciła sobie jedną rękę Ślizgona przez swoje ramię, a Fred zrobił to samo po drugiej stronie. Udało im się w końcu podnieść Lucjana, który powoli zaliczał zgona, przestając kontaktować z otoczeniem. Mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa, na przemian śmiejąc się i zawodząc cicho.

- Jak wy możecie się z nim zadawać? – Zdziwił się Fred, krzywiąc mocno. – To idiota.

- Nie jest taki zły – odparła Klara. - George, dasz sobie radę?

Chłopak pokiwał głową i zaczął wchodzić powoli na wieżę, uważnie stawiając kroki.

- Co się stało? – Zapytał po chwili, kiedy znajdowaliśmy się już pod portretem. Gruba Dama łypnęła na mnie nieprzychylnie, ale nie odezwała się ani słowem. W ciszy czekała, aż George poda jej hasło.

- Nic – wyjęczałam, opierając głowę o jego klatkę piersiową.

- Słuchaj, po tej imprezie u Ślizgonów… - zaczął nagle, nie wiedząc jakie słowa dobrać. – Te Francuzki… wiesz, że one nic nie znaczą?

- To twoja sprawa, z kim idiesz do łóshka – przymknęłam na moment oczy, czując się bezpieczna w jego ramionach.

- A mnie to obchodzi, z kim ty śpisz – powiedział, wzdychając głęboko, po czym wypowiedział hasło i przeniósł mnie przez dziurę w ścianie.

W pokoju wspólnym nie było żywej duszy. Wszyscy uczniowie siedzieli na kolacji lub byli pochowani w swoich dormitoriach. Weasley podszedł ze mną do kanapy i położył na niej wygodnie. Sam usiadł obok i oparł moją głowę na swoich kolanach, głaszcząc delikatnie po włosach. Przez krótką chwilę wpatrywał się intensywnie w kominek. Ciepło, jakie roznosiło się po pokoju, powoli mnie usypiało.

- Gdyby… nie on… mose by nam się udało – mruknęłam, robiąc pauzy między każdym słowem.

- Gdyby nie kto? – Zainteresował się nagle chłopak, przenosząc wzrok w dół. – Alex?

- Nie mohe…

- Alex?

- Kocham…Go…

- A ja kocham Ciebie – powiedział w końcu George, wypuszczając głośno powietrze ustami. – Słyszysz? Kocham Cię.

Niestety, tych słów już nie usłyszałam, ponieważ zasnęłam szybko. Rudzielec westchnął głęboko, czekając na Klarę. Sam nie mógł mnie wnieść do dormitorium, dlatego potrzebował jakieś dziewczyny, w tym przypadku, mojej przyjaciółki.



***



Obudziło mnie krzątanie się wielu osób po sypialni; otwieranie szafek, dźwięki suszarek, wesołe rozmowy i śmiechy. Warknęłam do siebie, czując ogromny ból głowy i przewaliłam się na bok, zakrywając głowę poduszką. Niestety, nawet to nie pomagało. Odgłosy były coraz głośniejsze i trudniejsze do zniesienia. Jęknęłam raz jeszcze, podnosząc się do siadu. Od razu uderzyła mnie szara rzeczywistość.

Nie pamiętałam szczegółów z wczorajszego wieczora. Wiedziałam tyle, że po jakimś czasie przyszedł do mnie Lucjan z butelką wódki i zaczęliśmy pić i pić. I jeszcze raz pić. Reszta była jedną wielką, czarną dziurą.

Czułam się okropnie. W ustach pustynia, w głowie helikopter. I te irytujące dźwięki za kotary mojego łóżka doprowadzające mnie do szału.

- Zamknijcie się wreszcie! -Wrzasnęłam, zatykając uszy rękoma.

Nagle zasłony zostały odsłonięte. Moje oczy poraziła jasność poranka. Zmrużyłam je mocno, rzucając wiązankę przekleństw na osobę, która dokładała mi dodatkowych cierpień.

- Wstawaj, Alex! – Odezwała się stanowczym głosem Klara.

- Nie mam do czego wstawać! – Odwarknęłam, próbując z powrotem zasłonić kotary, ale dziewczyna trzymała je stanowczo, mrożąc mnie spojrzeniem.

- Alex! – Zdenerwowała się i pociągnęła w dół moją kołdrę. – Musisz wziąć się w garść! Poza tym, pierwsze są eliksiry. Ja nie pozwolę, żebyś ponownie wpadła w kłopoty!

- W dupie mam eliksiry! – Krzyknęłam czerwona ze złości. – Nie pójdę na nie! Już nigdy w życiu!

Tuż obok Klary pojawiła się Hermiona, obdarowując mnie pogardliwym wzrokiem.

- I na co ci to było? – Zadała retoryczne pytanie do Klary, kręcąc z niedowierzania głową. – To już nawet nie jest śmieszne, tylko żałosne.

- Daj jej spokój -westchnęła przyjaciółka.

- Znów ją bronisz? – Prychnęła, wywracając oczami. – Niewiarygodne!

- Odpierdol się! – Napyskowałam jej. – Pilnuj swojej dupy, głupia…

- Alex! – Przerwała mi Klara. – Dosyć tego! Wstawaj i marsz pod prysznic! Zawlokę cię na te zajęcia, czy ci się to podoba, czy nie!

Blondynka siłą wyszarpnęła mnie z łóżka i pchnęła w stronę toalety. Niechętnie dałam sobą manewrować, ale akurat potrzebowałam umywalki, ponieważ poczułam mdłości.

W głowie cały czas miałam Severusa, jak pozwalał dotykać się innej kobiecie. Jak z gracją ucałował jej dłoń. Nie znałam go od takiej strony. Nie sądziłam, że potrafił być szarmancki. Czy ja cokolwiek o nim wiedziałam, poza tym, że był naszym nauczycielem? Chyba nie.

Wzięłam długi, odświeżający prysznic. Klara, co chwilę mnie poganiała, pukając do drzwi. Za każdym razem przypominała mi o cholernych eliksirach, na które nie miałam zamiaru się wybierać. Nie chciałam spoglądać na twarz nauczyciela.

Gdy wyszłam z osobnego pomieszczenia, dormitorium było prawie puste. Klara postawiła sobie za punkt honoru odprowadzić mnie na zajęcia. W jednej ręce trzymała moją torbę, wypełnioną po brzegi zeszytami i podręcznikami, a na ramieniu drugiej wisiała jej własna torebka.

- Specjalnie to przedłużasz! – Pożaliła się.

- I dobrze – burknęłam w odpowiedzi. – Powiedziałam ci, że nie pójdę na eliksiry.

- Pójdziesz!

- Kurwa, mówię, że nie! – Wrzasnęłam, w dalszym ciągu czując tępy ból głowy. Położyłam się z powrotem na swoim łóżku, twarzą do poduszki.

- Alex… - Raz jeszcze próbowała mnie przekonać, ale nie dawałam za wygraną. Udawałam, że jej nie słucham, więc dziewczyna musiała skapitulować. Zostawiła moją torbę i wyszła z dormitorium, zostawiając mnie w błogosławionej ciszy.

Gdy wyszła, obróciłam się na plecy, patrząc kilkanaście minut beznamiętnie w sufit. Nie mogłam odgonić od siebie myśli o Severusie.

- Kurwa – jęknęłam żałośnie, przykładając dłonie do policzków. – Obudź się z tego jebanego koszmaru. Niech wszystko wróci do normalności.

Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się lekko i weszła przez nie blada Klara. Miała minę, jakby zobaczyła ducha. Podniosłam się na łokciach.

- Co się stało? Coś z tą raną? – Wskazałam dłonią na środek klatki piersiowej, ale dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy, podchodząc bliżej.

- Musisz przyjść na zajęcia – powiedziała śmiertelnie poważnie. Zamrugałam zdekoncentrowana.

- Mówiłam ci, że nie pó…

- Profesor mnie tu przysłał po ciebie – przerwała mi szybko, dygocąc delikatnie. Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

- Nie gadaj głupot – prychnęłam. – Nigdzie nie idę.

- Alex, nie rozumiesz! – Jęknęła, przecierając twarz. – Powiedział, że nie akceptuje nieusprawiedliwionych wcześniej nieobecności. On wręcz rozkazał, żebym przyprowadziła cię na lekcje.

- Co? Ale przecież… nie rozumiem…

- Jest mega zły. Błagam cię! – Zaczęła mnie prosić, ciągnąc za ramię. – Neville prawie się popłakał przez niego. Musisz przyjść na te eliksiry.

- Ale jakie to ma znaczenie, że ominę jedną lekcję? Dajcie mi wszyscy święty spokój.

- Chodź. Tu już nie chodzi o ciebie, a o całą klasę – westchnęła. – No wstawaj! Mówiłam ci, że tak będzie. Ty mnie nigdy nie słuchasz!

Nie chcąc dłużej słuchać jęków przyjaciółki, zwlekłam się z materaca, zakładając na ramię swoją torbę, po czym bez słów udałam się z Klarą na eliksiry. Wiedziałam, że nie czeka mnie miłe przywitanie.

Weszłyśmy do klasy, w której było przerażająco cicho. Słychać było tylko typowe odgłosy dla tego przedmiotu; brzdęk buteleczek, mieszanie w kociołkach, bulgoczące napary. Starałam się nie spoglądać na biurko nauczyciela, tylko posłusznie usiadłam na swoim miejscu. Wszystkie głowy pozostałych uczniów skierowane były na mnie.

- Kolejna wschodząca gwiazda Gryffindoru – zaczął nagle Severus. – Wstań, jak do ciebie mówię.

Podniosłam się na trzęsących się nogach.

- Chciałaś pokazać wszystkim Lamberd, jak bardzo jesteś ważna? Czy może pragnęłaś ze wszystkich sił udowodnić, że jesteś ponad obowiązującymi zasadami?

Mężczyzna sięgnął po mój test z poprzednich zajęć i rzucił mi go na stół. Ze wszystkich sił próbowałam skupić wzrok na wielkim, czerwonym T zapisanym na kartce, byleby tylko nie patrzeć na jego twarz.

- Z takimi ocenami nie pojawianie się na moich zajęciach świadczy o twojej głupocie.

Klara, która siedziała obok mnie próbowała się wtrącić, ale każda uwaga skończyłaby się teraz śmiercią dla wszystkich. Siedziała więc cicho, zaciskając tylko pięści i patrząc na moje dłonie, które również zacisnęłam z całych sił.

To było do przewidzenia, że Snape nie da mi spokoju. Powinnam była być przygotowana na lawinę pomyj, którą na mnie wylewał, ale za każdym razem ugadzały mnie one prosto w serce. Nie mogłam znieść jego obelg pod swoim adresem. On mnie zabijał. Każdego dnia po trochu.

- Jeżeli jeszcze raz nie pojawisz się na moich zajęciach z powodu żałosnych zawodów miłosnych, to poniesiesz tego konsekwencje – dodał, przebijając moje serce na wylot. Klara otworzyła szeroko usta, mając nadzieje, że się przesłyszała.

Podniosłam powoli głowę, krzyżując swoje szklące spojrzenie z jego mrocznym i pustym wzrokiem.

- Siadaj – warknął na koniec i odwrócił się na pięcie, wracając na swoje miejsce. – Odejmuję Gryffindorowi 20 cennych punktów.

Usłyszałam ciche jęki roznoszące się po klasie, ale nikt nie odważył się pisnąć słowa, a Snape wrócił do prowadzenia wykładu. Usiadłam z powrotem, patrząc z wyrzutem na przyjaciółkę. Gdyby tylko nie była taka zasadnicza i dała mi święty spokój, nie doszłoby do tego wszystkiego!

Po skończonych zajęciach, uczniowie opuścili pracownię w trybie natychmiastowym, nie chcąc się narazić mistrzowi eliksirów. Ja natomiast postanowiłam zostać i nawtykać Snape’owi za wszystko. Jak on miał czelność mówić przy całej klasie o moich problemach miłosnych, skoro to on był ich przyczyną!

- Chodź już – szepnęła cicho Klara, widząc, że nie mam zamiaru ruszyć się z miejsca. – Alex?

- Zostaję. Muszę mu wytłumaczyć to całe zajście.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł – odparła niepewnie dziewczyna, zerkając na biurko profesora.

- Najwyżej odejmie mi kolejne punkty – prychnęłam, wzruszając ramionami. – Nie będzie mnie poniżał przy innych!

Klara westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana, po czym bez słowa opuściła klasę, zamykając za sobą drzwi.

Snape wiedział, że byliśmy sami w pomieszczeniu, ale pomimo tego nie przestał robić rzeczy, którymi cały czas się zajmował. Policzyłam w duchu do trzech i wstałam pewnie, podchodząc do niego. Nim jednak powiedziałam cokolwiek, on zaczął pierwszy:

- Umiałaś na ten test, a pomimo tego niczego nie napisałaś.

- Gówno mnie obchodzi jakiś test – warknęłam, uderzając rękoma o blat jego biurka. Severus przestał na moment zapisywać coś w dzienniku i podniósł wzrok.

- Chyba się zapominasz, dziewczyno – powiedział spokojnie.

- Jak możesz wytykać mi moją nieobecność, która jest spowodowana tobą! – Krzyknęłam, nachylając się. – Masz pojęcie, co mi robisz?! Zostawiłeś mnie tam na błoniach, ale to nic w porównaniu z tym, co teraz zrobiłeś!

- Zachowujesz się jak rozkapryszony bachor, ale… cóż – Snape przytknął palce do nasady nosa i uśmiechnął się ironicznie – przecież jesteś cholernym bachorem.

- No tak! Oczywiście! – Oburzyłam się, prostując. – Nie wystarczałam ci! W takim razie, dlaczego brałeś się za dziecko, skoro z góry wiedziałeś, że nie będę zbyt dobra dla Ciebie?!

- Uspokój się – polecił, podnosząc się ze swojego siedzenia. Ja powoli zapominałam nad sobą panować. Ogarniała mnie furia i tak bezdenna rozpacz, że musiałam wykrzyczeć mu wszystko, co leżało mi na sercu.

- Jak mam się uspokoić?! – Uderzyłam go lekko w pierś. – Jak?! Zostawiłeś mnie! Potraktowałeś jak dziwkę! Zabawiłeś się… tak po prostu…a myślałam, że jednak coś…

- Przestań histeryzować! – Warknął, chwytając mocno mój nadgarstek, ponieważ w dalszym ciągu próbowałam zadać mu ból.

- Kocham cię! – Szepnęłam żałośnie, czując jego dotyk na sobie. Załkałam cicho. – Kocham cię, rozumiesz? Nie umiem… nie umiem przestać. Boże, pragnę cię tak mocno, że nie mogę wytrzymać, nie mogę tego znieść! Chciałam zostać dzisiaj w dormitorium, ale uparłeś się, żebym tu przyszła… dlaczego… Boże… nie mogę.

Rozpłakałam się, ale zaraz szybko się opamiętałam i przetarłam mokre policzki wolną ręką.

- Weź się w garść, Lamberd! – Rozkazał po chwili, puszczając mnie szybko. Odsunął się na bezpieczną odległość, żebym nie mogła go sięgnąć i wyprostował się dumnie. – Jeżeli przestaniesz pojawiać się na jakichkolwiek zajęciach, twój ojciec zostanie o tym poinformowany.

- W dupie to mam! Severusie…

- Dość! – Zagrzmiał donośnie. – Po prostu stąd wyjdź – wskazał palcem na drzwi - i staraj nie zachowywać się jak najżałośniejsza wersja samej siebie.

- Daj mi szansę, błagam cię – poprosiłam go, robiąc kilka kroków w jego stronę. – Zrobię wszystko, co będziesz chciał, tylko mnie nie odrzucaj, błagam.

Snape oddychał głęboko, patrząc na mnie z góry, kiedy zmniejszałam dystans między nami. Ponownie przyłożyłam dłoń do jego klatki piersiowej, ale tym razem nie miałam zamiaru go uderzać. Chciałam tylko poczuć bliskość nauczyciela. Stanęłam na palcach, próbując go pocałować, ale mężczyzna w ostatniej chwili obrócił głowę.

- Wynoś się – wycedził cicho.

- Ale…

- Trzeci raz nie powtórzę – zagroził, odpychając mnie od siebie i na nowo podszedł do biurka, uznając tym samym rozmowę za zakończoną.

Po wyjściu z gabinetu, na zewnątrz czekała na mnie przejęta Klara. Ominęłam ją szybko, chcąc udać się z powrotem do dormitorium.

- Alex, co się stało? – Zapytała, idąc za mną.

- Wkurwił mnie – odparłam wymijająco. – Wracam do sypialni. Niepotrzebnie mnie z niej wywlekałaś! Następnym razem olej tego zasrańca.

- Alex! Nie możesz opuszczać lekcji, a myślenie całe dnie o tym Bułgarze nic nie da!

Nie słuchałam jej. Słyszałam tylko, jak szła za mną niczym cień, ale zupełnie się tym nie przejmowałam. Przy portrecie Grubej Damy wypowiedziałam szybko hasło, a następnie wbiegłam po schodach do dormitorium, zamykając się w nim przed nią.

- Idź na zajęcia i mnie, kurwa, zostaw! – Wrzasnęłam przez drzwi, słysząc jak próbowała się dostać do środka.

- Nie mogę ci na to pozwolić! – Jęknęła. – Merlinie, Alex. Jak mam do ciebie dotrzeć?!

- Kurwa, odpierdol się!

Padłam z powrotem na łózko i wyciszyłam zasłony, nie słuchając więcej jej paplaniny.



***



W głowie wszystko mi szumiało, a świat wirował jak na karuzeli, kiedy próbowałam przedostać się po omacku do lochów, co chwilę przytrzymując się ścian, żeby nie upaść prosto na twarz.

Jedna z części mojego umysłu, która w dalszym ciągu pozostawała trzeźwa próbowała dotrzeć do reszty i zmusić ją do zatrzymania się i nie robienia z siebie większej kretynki.

„Miej w sobie trochę godności”

„Przestań zachowywać się jak najżałośniejsza wersja samej siebie”

Te słowa wywiercały mi dziurę w głowie. Nie chciałam wyjść przed Severusem na rozhisteryzowaną nastolatkę, ale pragnienie Go było silniejsze od jakiegokolwiek innego uczucia. Nigdy nie przypuszczałam, że można tak bardzo kochać chłopaka, w tym przypadku mężczyznę. Prawdziwego, genialnego i ambitnego mężczyznę, który sprawiał że na samą myśl o nim dostawałam gęsiej skórki.

Nie mogłam pozwolić na taki koniec.

W końcu udało mi się dojść do lochów. Stanęłam przed drzwiami jego gabinetu i zapukałam głośno. Odpowiedziała mi cisza.

Cały zamek pogrążony był we śnie. Ostatnim razem, kiedy wpatrywałam się w zegarek było grubo po północy, a na początku tygodnia rzadko można było natknąć się na maruderów spacerujących po korytarzach.

Dla mnie wszystkie zasady regulaminu, jakie obowiązywały w Hogwarcie przestały mieć znaczenie. Chciałam być tylko z tym mężczyzną, nic innego nie miało znaczenia.

- Otwórz – szepnęłam do drewna i raz jeszcze zapukałam. Oparłam się czołem o chłodną powierzchnię, błagając wszystkie bóstwa tego świata, żeby Severus pozwolił mi z nim porozmawiać.

Nie wiem, jak długo tak stałam, ale jednego byłam pewna. Snape nie spał. Słyszałam dźwięki jego obecności dochodzące ze środka. On dobrze wiedział, że stałam tu i czekałam, aż okaże mi łaskę. Powoli mój żal i smutek zamieniał się w złość.

Przyłożyłam wyprostowaną dłoń do drewna, uderzając w nią z całych sił, a następnie zgięłam ją w pieść, ponawiając ruchy.

- Otwieraj! – Krzyknęłam na granicy obłędu. – Wiem, że tam jesteś! Przestań mnie ignorować i otwórz te pierdolone drzwi! Pieprzysz ją teraz, tak?! Jak możesz!

Mój głos niósł się echem po całych lochach. Jeżeli ktoś nie spał i przypadkiem znajdował się blisko tej części zamku, na pewno słyszał moje wołania i krzyki.

- Błagam cię! – Jęknęłam żałośnie, upadając na kolana przed wejściem do jego prywatnych komnat. – Błagam…nie zostawiaj mnie tak…

Wybuchłam żałosnym płaczem, który mógłby poruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca, ale nie Snape’a. Jego nie obchodziło nic innego poza czubkiem własnego nosa. W dodatku miał romans z jakąś piękną kobietą, z którą nie mogłam się równać. Była idealna i bardzo kobieca.

- Nienawidzę cię!!! – Wykrzyczałam w furii, chociaż tak nie myślałam. Musiałam tylko dać upust swoim emocjom, które dusiły mnie od dłuższego czasu. Nie miałam nawet komu się wyżalić. – Zrobiłabym wszystko dla ciebie, a ty tak po prostu mnie odtrąciłeś, bo wolisz pieprzyć jakieś suki!

Po kilkunastu minutach zalewania się łzami, podniosłam się ociężale z podłogi. Przetarłam oczy rękawem koszuli, raz jeszcze spojrzałam żałosnym wzrokiem na wciąż zamknięte drzwi i ruszyłam w drugą stronę. Głowa zaczynała boleć mnie niemiłosiernie od ciągłego beczenia, czułam mocne pulsowanie, które pragnęło rozsadzić mi czaszkę, ale twardo szłam przed siebie.

Dotarłam do pokoju wspólnego. Wiedziałam, że gdzieś pod kanapami leżą nieotworzone piwa z poprzedniej posiadówki. Wyciągnęłam je wszystkie na stolik i otworzyłam jedno. Pragnęłam poczuć spokój, zapomnieć chociaż na chwilę o mężczyźnie swojego życia, który potraktował mnie jak zwykłą dziwkę; zabawkę, z którą mógł robić co mu się podobało, a gdy w końcu się znudził, wykopać na zbity pysk.

Przechyliłam butelkę, wypijając na raz całą jej zawartość. W głowie zaczęło mi szumieć jeszcze bardziej niż wcześniej. Odłożyłam na sofę szkło, sięgając po kolejne. Byleby tylko nie myśleć, byleby tylko zapomnieć. Tak bardzo go pragnęłam każdą komórką. Czułam się, jakby moje ciało było zespolone z jego. Brak obecności mężczyzny sprawiał mi ból, zarówno psychiczny jak i fizyczny. Nie mogłam tego znieść, dlatego wciąż piłam, nie wiedząc co to umiar.

W końcu mój organizm powiedział dość. Podniosłam się ociężale z kanapy. Cały świat wirował. Chwyciłam w dłonie ostatnią pełną butelkę piwa, wychodząc z pokoju wspólnego. Gruba Dama spojrzała na mnie z pogardą, jak próbowałam wyczołgać swoje zmizerniałe ciało przez obraz.

- Ja tu próbuję spać! – Fuknęła oburzona. – Kto by pomyślał…

Posłałam jej środkowy palec z pozdrowieniami, chwytając się mocno barierki i małymi krokami zeszłam z wieży.

Udało mi się dotrzeć do jednego z mniej uczęszczanych korytarzy, do których droga prowadziła tak samo krętymi schodami, co do wieży Gryffindoru. Przysiadłam na ostatnim schodku, czując chłód kamieni na pośladkach i spojrzałam smutnym wzrokiem na duże witrażowe okno. Tylko ono, jako jedyne dostarczało trochę światła do ciemnego zaułka.

Od dużej ilości piwa w organizmie i przechadzce, jaką musiałam odbyć do tego miejsca, zachciało mi się wymiotować. Zdecydowanie nie powinnam tyle pić. Chyba udało mi się pokonać samą siebie w ilości spożytego alkoholu, ale to w dalszym ciągu nie przeszkadzało mi w otworzeniu ostatniej już butelki. Jeżeli po jej wypiciu obędzie się bez poważnego zatrucia, to byłam na dobrej drodze, żeby poprawić na przyszłość swoje wyniki w upijaniu się.

Przechylając butelkę, zrobiłam to nieco mocniej niż zamierzałam. Pół jej zawartości rozlała się po moim gardle, spływając do żołądka. Odstawiłam szybko szkło na parapet, krztusząc się. W głowie ponownie pojawił mi się obraz Severusa, patrzącego na mnie z góry z odrazą i nienawiścią.

Rozpłakałam się. Tak żałośnie, jak jeszcze nigdy wcześniej.

- Alex?

Na dźwięk tego głosu wzdrygnęłam się szybko, próbując zebrać się jakoś z podłogi, ale było to utrudnione przez ciągłe wirowanie w mojej głowie.

- Kurwa - przeklęłam do siebie, zaciskając pięści. 

Usłyszałam stukot laski. Moody powoli schodził po schodach, aż w końcu usiadł ciężko tuż obok mnie. Ostrożnie odłożył swoją laskę na bok, opierając ją o barierkę i przypatrywał mi się wyczekująco. Starałam się ze wszystkich sił nie spoglądać na niego. Odwróciłam głowę w drugą stronę, próbując wytrzeć policzki z łez.

- Na litość boską, Alex. Co ty najlepszego ze sobą robisz? – Zadał pytanie przejętym tonem.

- Nic nie robię – burknęłam oschle. Pociągnęłam nosem i schowałam twarz w dłoniach, łkając cicho.

- Alex… - zaczął na nowo tym samym miłym i dobrym głosem – chcę ci pomóc z całego serca. Owszem, nic nie poradzę na złamane serce, ale zawsze możesz ze mną porozmawiać.

Moody nie dawał za wygraną. Spoglądał na mnie z poważną miną, zachowując lekki dystans.

- Nie mogę przejść obojętnie obok twojego cierpienia. Nie pozwolę ci skończyć tak jak ostatnio. Nikt nie jest wart tego, żebyś próbowała odebrać sobie życie.

Chlipnęłam cicho, odsłaniając w końcu twarz. Podniosłam głowę, odwracając ją niepewnie w stronę profesora. Spojrzałam na niego swoimi czerwonymi i zapłakanymi oczami, przygryzając dolną wargę.

- Dla niego mogę i umrzeć – powiedziałam i na nowo się rozryczałam, przytulając nagle do nauczyciela.

Chwilę później poczułam silne torsje. Oderwałam się szybko od niego i zwymiotowałam na podłogę. Momentalnie osłabłam z sił, opierając się o ścianę i oddychając szybko.

- Zażyłaś coś? – Zapytał śmiertelnie poważnie nauczyciel, a następnie wyciągnął różdżkę i jednym zaklęciem wyczyścił posadzkę. – Alex? Powiedz mi szybko, czy coś brałaś?!

- To tylko alkohol – mruknęłam spod półprzymkniętych powiek.

- Alkohol – powtórzył sam do siebie. Usłyszałam jak podnosi się ze schodów, by następnie nachylić się nade mną. Poczułam jak delikatnie wsuwa swoje dłonie pod mój kark i kolana, a następnie zostałam podniesiona.

- Proszę mnie tu zostawić – jęknęłam błagalnie.

- W żadnym wypadku – odparł, zmniejszając swoją laskę zaklęciem, po czym schował ją sprawnie do kieszeni.– Będę ci musiał zrobić płukanie żołądka, Alex.

- Nic nie brałam – szepnęłam cicho, wtulając głowę w jego klatkę piersiową.

- Nawet, jeżeli niczego nie brałaś, to twój stan jest bardzo poważny. Poza tym zdajesz sobie sprawę, że żaden alkohol nie wymaże tego, co ci się stało.

- Trochę pomogło…

- Alex, dlaczego nie przyszłaś do mnie? – Zapytał zmartwiony. – Dobrze wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej. Zawsze ci pomogę.

- Nie da się…

- Zawsze jest jakieś wyjście… królewno – dodał po krótkiej chwili zawahania.

Uśmiechnęłam się nikle na to słowo. Już od bardzo dawna go nie słyszałam, a zawsze robiło mi się milej na jego dźwięk. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że dwa dni wcześniej również tak mnie nazwał, ale byłam tak samo pijana jak dzisiaj. Zapewne tego wieczora też nie będę pamiętać.

Moody zaniósł mnie do swojego gabinetu, a następnie położył ostrożnie na sofie. Podłożył mi delikatnie poduszkę pod głowę. Machnięciem różdżki zaczął gotować wodę w czajniku, a drugim przygotował filiżankę na herbatę. Raz jeszcze się zamachnął, dokładając do komina więcej ognia. W pomieszczeniu od razu zrobiło się cieplej i przytulniej.

Profesor podszedł do biurka i wyciągnął z niego znajomy eliksir. Ostatnim razem, kiedy kazał mi go powąchać, wymiotowałam dalej niż widziałam. Podniosłam się na trzęsących łokciach, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie będę podkładała tego pod nos.

- Nie chcę – jęknęłam, siadając.

- Alex, zaufaj mi – rzekł spokojnie, zbliżając się. – To dla twojego dobra.

- Nie chcę już więcej wymiotować.

Oparłam się plecami o sofę, czując zawroty głowy. Moody skapitulował.

- Dobrze – westchnął głęboko – ale pamiętaj, że rano będziesz się czuła dwa razy gorzej, jeżeli nie wyrzucisz teraz z siebie tego wszystkiego.

- Mało mnie to obchodzi, jak się będę czuła rano – przymknęłam na moment powieki, a gdy je z powrotem otworzyłam, Moody położył przede mną filiżankę z gorącym napojem. – Dziękuję.

- Poczekaj aż trochę ostygnie i wypij duszkiem. Ciepła herbata powinna chociaż trochę pomóc – poinstruował mnie nauczyciel, a następnie usiadł obok na kanapie. Przez chwilę panowała między nami cisza. Wpatrywałam się uparcie przed siebie, zaciskając dłonie na podołku. Zastanawiałam się, co teraz mógł robić Severus i dlaczego nie chciał mnie wpuścić do siebie. Po policzku ponownie spłynęła mi łza. Moody widział te wszystkie emocje, jakie mną targały, ale nie odezwał się nawet słowem. Przyłożył tylko dłoń do mojego policzka, ścierając z niego mój cały żal i ból.

- Co ja mam teraz zrobić? – Zapytałam żałośnie, patrząc na niego ze smutkiem. Mężczyzna w dalszym ciągu trzymał dłoń na mojej twarzy i przyglądał mi się badawczo, jakby cały czas zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Z tego, co mi wiadomo, tylko czas może pomóc ci uleczyć rany – rzekł w końcu.

Pokręciłam szybko głową, a kolejne łzy znalazły ujście na mojej twarzy. Moody ponownie otarł je kciukiem, a robił to tak delikatnie, że przymknęłam na moment oczy, dając się ponieść uczuciu.

Jego szorstkie palce głaskały czule mój policzek, jakby obchodziły się z płatkami kwiatów. Nigdy wcześniej nikt nie był dla mnie tak zadziwiająco czuły, jak mężczyzna siedzący przede mną. Opuszki palców z największą pieczołowitością przesuwały się wzdłuż mojej twarzy, jakby w obawie, że każdy ich kolejny ruch może przebudzić mnie z transu.

Przełknęłam cicho ślinę i odchyliłam bezwiednie głowę. Moody wykorzystał to, docierając palcami do linii żuchwy. Ich wewnętrzną stroną gładził mnie czule po skórze, a kciukiem muskał dolną wargę.

Poczułam gęsią skórkę na ramionach i otworzyłam powoli oczy. Profesor wpatrywał się we mnie jak zahipnotyzowany.

- Co by się nie działo, zawsze będę po twojej stronie, królewno – powiedział głębokim głosem. Zauważyłam jak jego druga dłoń próbuje czegoś sięgnąć. Zapewne zdusiło go pragnienie i chciał napić się ze swojej piersiówki, ale nim to zrobił, przysunęłam się do niego. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w skupieniu, aż w końcu nauczyciel wyciągnął drugą dłoń zza pleców, podparł się o sofę i wstał z cichym sapnięciem.

- Profesorze? – Spytałam zbita z tropu. Raz jeszcze dotknęłam policzka, ale dotyk nie był już ten sam, co przed chwilą. – Zrobiłam coś nie tak?

- Wypij herbatę, Alex – polecił i odchrząknął. Dokuśtykał szybko do swojego biurka i oparł się o nie rękoma, chowając między nimi głowę. Nerwowymi ruchami wystukiwał rytm o blat, co chwilę zerkając w moją stronę, a następnie otrząsnął się i sięgnął po piersiówkę ze swoim napojem.

Sięgnęłam po swój kubek, w dalszym ciągu nie rozumiejąc nauczyciela.

- Nie chcę cię do niczego zmuszać, ani robić ci krzywdy. Ktoś zrobił to już przede mną, nie będę takim samym potworem, Alex – rzucił nagle i ruszył w stronę sypialni. – Jakbyś chciała się wykąpać, wiesz gdzie jest łazienka. Dobranoc.

Zamknął za sobą drzwi.

Siedziałam przez chwilę w ciszy. Profesor miał rację. Ja sama nie wiedziałam, co chciałam zrobić. Severus był dla mnie wszystkim i nie wyobrażałam sobie nikogo innego przy swoim boku, ale Moody sprawiał, że czułam się wyjątkowo. Jego dotyk był taki czuły i opiekuńczy. Tych dwóch cech brakowało mi w Severusie i chociaż nigdy na to nie narzekałam, to brak czułości dawał się we znaki.

W końcu zegar wybił kolejną, pełną godzinę. Odstawiłam z powrotem kubek, czując ponowne zawroty głowy i położyłam się na poduszce, którą wcześniej przygotował dla mnie mężczyzna. Zmorzył mnie sen.

Obudziłam się z pustynią w ustach i bólem brzucha. W pokoju panowały już egipskie ciemności, ogień w kominku dawno przygasł, ale ciepło pozostało. Wyciągnęłam przed siebie dłoń, chcąc wymacać swoją herbatę, ale niechcący strąciłam ją ze stolika, robiąc sporo hałasu.

- Kurwa – jęknęłam, przewracając się na bok w poszukiwaniu kubka na podłodze. Ból brzucha nasilał się z każdym kolejnym ruchem. Nie chciałam zwymiotować nauczycielowi na dywan, więc podniosłam się szybko z kanapy, ruszając do jego sypialni.

W drugim pomieszczeniu również panował mrok. Świeciła się tylko jedna świeca, która powoli dogasała. Zerknęłam mimochodem na łóżko profesora. Moody spał w samych spodniach od piżamy, a pod ręką trzymał mocno swoją piersiówkę i różdżkę. Nawet podczas snu działał w imię zasady „stała czujność”. Musiałam przyznać, że zaimponował mi ten widok, a także rozczulił. Nie miałam jednak czasu na dłuższe przyglądanie się mężczyźnie, ponieważ szarpnęły mną torsje i czym prędzej musiałam dać im upust w toalecie nauczyciela. Oparłam się rękoma o umywalkę i zwymiotowałam cały alkohol, który ciążył mi od wczoraj w żołądku. Podniosłam ociężale głowę, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Włosy miałam rozwichrzone, twarz spuchniętą od ciągłego płaczu i czerwone oczy. Wyglądałam tragicznie.

Odwróciłam się tyłem do lustra, zauważając na półce wszystko, co mogłoby mi się przydać w łazience. Ręcznik wraz z piżamką leżały ładnie złożone w kostkę, a na nich Moody położył szczoteczkę do zębów i żel pod prysznic o zapachu zielonej herbaty. Przez chwilę poczułam ukłucie w sercu, ale szybko odgoniłam od siebie to uczucie, wzdychając głęboko. To dalej bolało.

Wzięłam długi i relaksacyjny prysznic. Umyłam dokładnie ciało, włosy i wyszorowałam zęby, używając pasty do zębów Moody’ego, a następnie wytarłam się cała ręcznikiem i ubrałam piżamkę ze zbyt krótkimi spodenkami. Od razu poczułam się lepiej, świeża i czysta.

Na sam koniec przetarłam włosy, odłożyłam ręcznik do wyschnięcia, a swoje rzeczy złożyłam w kupkę obok kosza na pranie i wyszłam z łazienki, stając twarzą w twarz z nauczycielem.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego lekko umięśniona klatka piersiowa. Kiedy widziałam ją ostatnim razem, wydawała mi się mniej wyćwiczona niż dzisiaj, ale w mroku trudno było cokolwiek zauważyć.

- Przepraszam – powiedziałam skruszona. – Źle się poczułam, musiałam zwymiotować, a przy okazji wzięłam prysznic. Jeżeli pana obudziłam, to bardzo przepraszam.

- Nic się nie stało – odparł, uśmiechając się delikatnie. Również odpowiedziałam tym samym i ruszyłam powoli do wyjścia z jego sypialni. Coś jednak nie dawało mi spokoju.

- Profesorze – obróciłam się w jego stronę. Moody stał w miejscu, ale tym razem wpatrywał się we mnie intensywnie. Usłyszałam jak przełknął głośno ślinę, robiąc krok w moją stronę.

- Tak?

- Do niczego mnie profesor nie zmusza – wyrzuciłam z siebie. Stanęłam szybko na palcach, nie dając mu możliwości nad przemyśleniem moich słów i pocałowałam go mocno w usta. Przez chwilę mężczyzna nawet ze mną nie współpracował, ale po chwili wsunął palce w moje włosy, otworzył usta i pogłębił pieszczotę. Szarpnął mną gwałtownie i przyszpilił do ściany.

Z jego ust wydobył się charkliwy warkot pełen westchnienia, kiedy całował mnie namiętnie, próbując sięgnąć językiem jak najdalej i najgłębiej. W końcu oderwał się od moich ust, a wargi przeniósł na szyję i wystające obojczyki. Poddałam się temu z największą przyjemnością, czując jego duże i szorstkie dłonie, wślizgujące się pod materiał koszulki. Jego kciuki zaczęły trącać moje sutki, które pod wpływem dotyku stwardniały. Moody raz jeszcze jęknął w sposób, jakby czekał na to wszystko przez bardzo długi okres czasu.

Sięgnęłam dłonią do jego krocza, czując pod palcami twardą wypukłość, ale mężczyzna nagle przestał mnie całować i chwycił mocno nadgarstek, patrząc mi prosto w oczy.

- Pozwól mi zrobić to, jak należy – powiedział cicho.

- Robię coś źle? – Spytałam zdziwiona. – Nie chce profesor?

Moody stęknął cicho i na nowo zaczął mnie całować, prowadząc przy okazji w stronę swojego łóżka i pchnął na materac. Jego usta ponownie przyssały się do mojej szyi, a dłonie błądziły po ciele. Nauczyciel próbował podciągnąć mi górę od piżamki, ale zatrzymałam go w pół drogi. Na szczęście nie protestował. Językiem zataczał koła na około pępka, a dłoń delikatnie wsunął pod ubranie, zahaczając o sterczące sutki. Jęczałam cicho pod jego dotykiem, odchylając głowę, aby dać mu większą swobodę do kolejnych pocałunków. 

Muśnięcia jego palców przesuwały się po moim boku, zahaczając w końcu o gumkę od spodenek. Je również pragnął ściągnąć, ale  ponownie go zatrzymałam. Moody przerwał na chwilę i spojrzał mi głęboko w oczy. 

- Spokojnie - szepnął i zsunął mi z bioder piżamę.

Oboje oddychaliśmy szybko i nierównomiernie, chociaż ja wydawałam się bardziej zdenerwowana niż on. Starałam się udawać profesjonalną i dojrzałą kobietę. W końcu każdy mężczyzna pragnął kogoś takiego, a na pewno Severus, skoro pieprzył idealne blondynki na boku.

Spodenki zostały zsunięte i odrzucone za łóżko. Mężczyzna na nowo zaczął mnie całować schodząc coraz niżej i niżej. Językiem wyznaczał sobie drogę od podbrzusza na wewnętrzną stronę ud. Rozchylił mi lekko nogi, masując je dłońmi.

Powoli robiło mi się coraz bardziej gorąco. Wpatrywałam się w szary sufit sypialni, zaciskając dłonie na prześcieradle. Czułam usta profesora muskające moje nogi i nie mogłam odgonić od siebie uczucia wstydu. Zacisnęłam więc szybko uda i przymknęłam oczy. Byłam taka głupia!

- Co się dzieje? – Zapytał nagle Moody, podnosząc głowę.

- Tak mi wstyd – jęknęłam, zasłaniając twarz dłońmi. – Przepraszam. Nie to, że nie chcę, ale… nie wiem, jak się zachować.

Usłyszałam zgrzyt starych sprężyn materaca, a następnie męskie, duże dłonie oderwały moje malutkie od twarzy. Byłam cała czerwona i zażenowana sytuacją. Nie dziwiłam się, czemu Severus mnie nie chciał.

- Przepraszam – szepnęłam, odwracając wzrok. – Kretynka ze mnie.

- Nie musisz przepraszać, Alex – odparł spokojnie. – Powiedz mi, pieścił cię ktoś kiedyś ustami?

Pokręciłam szybko głową, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Ponownie skarciłam się za to w duchu. Przecież na co dzień byłam taka pewna siebie, dlaczego w łóżku również nie mogłam? Czy to dlatego Severus mnie odrzucił? Potrzebował doświadczonej kobiety? Takiej, jak tamta?

- W takim razie, to zaszczyt być tym pierwszym – próbował mnie rozbawić. - Zaufaj mi. Chcę sprawić ci przyjemność. Chcę, żebyś się temu poddała.

- Może ja się panem zajmę? – Zaproponowałam, sięgając ponownie dłonią do jego krocza, ale Moody odsunął mnie stanowczo od siebie.

- Nie – odpowiedział pewnie. – Ty jesteś dzisiaj najważniejsza. Pokażę ci, jaką przyjemność można czerpać z seksu. Musisz mi tylko na to pozwolić.

Wzięłam głęboki, urywany oddech i kiwnęłam nieśmiało głową. Mężczyzna na nowo zaczął mnie rozpalać, całując po całym ciele, aż doszedł w końcu do moich ud. Rozsunął je tak, jak poprzednio i zatopił szybko język w mojej kobiecości.

Jęknęłam głośno, próbując się ponieść przyjemności. Moody w tym czasie wsunął głębiej swój ciepły organ, a następnie go wysunął i przyssał się do łechtaczki. Zaczął ją ssać powoli, trzymając mocno moje biodra, które przy każdym jego dotyku podrygały co chwilę z rozkoszy. Jego usta pieściły mnie zachłannie, jakby od dawna tego nie robiły. Na przemian lizały i ssały, a kiedy do tego wszystkiego zatopił we mnie dwa palce, krzyknęłam głośno, wyginając ciało.

Mężczyzna nie śmiał nawet zaprzestać swoich pieszczot. W pokoju słychać było tylko moje ciche jęki i odgłosy ssąco – mlaszczące. Jego język ślizgał po nabrzmiałym guziczku, doprowadzając mnie na skraj szaleństwa. Czułam, jak tysiące iskier przeszywają moje ciało, jak zaczyna ono sztywnieć przed zbliżającym się orgazmem. Wsunęłam bezwiednie palce we włosy mężczyzny, przyciskając mocniej jego głowę do siebie, po czym doszłam, krzycząc głośno. Ciałem wstrząsnął dreszcz i jeszcze długo nie chciał odpuścić, nawet wtedy, kiedy Moody ponownie pojawił się obok. Jego palce zaczęły głaskać moje ramię, a przy każdym muśnięciu opuszków, przechodziły mnie przyjemne prądy.

Mężczyzna uśmiechnął się do siebie, wycierając wilgotne usta dłonią i postanowił poczekać, aż orgazm powoli się ulotni, zostawiając tylko uczucie spełnienia.

- W porządku? – Spytał ochrypłym głosem.

Kiwnęłam głową. Orgazm był niesamowity. Tak bardzo różnił się od tego, jakiego doświadczałam sam na sam, ale jak nieziemski mógłby być, gdyby to Severus chociaż raz pomyślał o mnie, a nie o sobie.

- A pan?

Moody uśmiechnął się i nakrył mnie kocem.

- W swoim czasie, królewno, w swoim czasie…





poniedziałek, 19 października 2020

107. W rękach Samuela

Czułam, że robi mi się gorąco i słabo. Ledwo mogłam ustać na nogach. Słyszałam wymianę zdań pomiędzy Alex i Samuelem, ale wydawała mi się nieco odległa. Zupełnie, jakbym stała gdzieś obok i podsłuchiwała ich przez szybę. Początkowo nie rozumiałam dlaczego przyjaciółka nie zabrała mnie po prostu do skrzydła szpitalnego. Jedyną logiczną przeszkodą jaka pojawiła się w mojej głowie, były prowadzące tam schody. Bez Alex nie utrzymałabym się na nogach, a co dopiero gdybym miała się gdzieś wspinać. W moim mniemaniu pani Pomfrey znała się na prawie wszystkim i na pewno postawiłaby mnie z powrotem na nogi. Czemu więc miałam iść akurat do Samuela? Przez myśl mi przeszło, że być może Sabrina kazała nam tu przyjść, bo chciała ukryć całe zajście. Co prawda, to nie centaur pierwszy użył przemocy, ale moim zdaniem, nie złamałyśmy żadnego zakazu. To on nam groził, więc czar Sabriny był uzasadniony. Może nieco zbyt brutalny, ale na pewno skuteczny. Dumbledore i tak powinien się o tym dowiedzieć. Takie rzeczy nigdy nie zostają długo w tajemnicy. A może dyrektor wiedział, co nam zagraża? W końcu ten centaur… to jak wyglądał… czułam, że to moja wina. Dumbledore pertraktował z centaurami i musiał wiedzieć o efektach mojego niewinnego pomysłu. W noc sylwestrową to ja podłożyłam fajerwerki dla odwrócenia uwagi. Myślałam tylko o tym, by się wydostać. Na Merlina… nie sądziłam wtedy, że pożar się rozprzestrzeni i że zrobi komuś krzywdę. Gdybym była tego świadoma, nigdy bym ich nie użyła. Ta myśl zaczęła mnie bombardować raz za razem. Nie mogłam wyrzucić z pamięci obrazu Falghara. Strupy i blizny. Wypalone futro. Zniszczone oko. Naprawdę wszystkie te obrażenia były moją winą? Jęknęłam cicho, dokładnie w tym samym momencie, gdy Samuel odebrał mnie od Alex. Poczułam, że łapie mnie za bok i prowadzi mnie do środka. Za nami zamknęło się przejście. Palące uczucie na klatce piersiowej było coraz bardziej nieznośne. Miałam wrażenie, że ogólna temperatura otoczenia stopniowo się podnosi. Robiło się to dla mnie nieznośne, więc rozpięłam do końca kurtkę. Mój sweterek i koszula były zmiętoszone i rozpięte. Policzki miałam czerwone. Rozejrzałam się.

W pokoju wspólnym Slitherinu panowała luźna i dość wesoła atmosfera. Nie było uciążliwie głośno. Tylko nieliczni siedzieli z nosami w książkach, zapewne ucząc się na jakiś test. Reszta była wyluzowana. Część siedziała na czarnych, skórzanych kanapach, popijając piwo, grając w karty i śmiejąc się. Starsze dziewczyny siedziały przy okrągłym stoliku i plotkowały, jednocześnie malując sobie nawzajem paznokcie i bawiąc się włosami. Poczułam na sobie wzrok ludzi. Niecodziennie ktoś z gryfonów pojawiał się w pokoju wspólnym Slitherinu. Chłopacy uśmiechali się pod nosem, jakby doskonale wiedzieli co ma się zaraz wydarzyć, zaś część dziewczyn zmrużyła oczy, jakby moja obecność im w jakiś sposób uwłaczała. Samuel wyprostował się, jakby nie miał totalnie nic do ukrycia i trzymając mnie mocno na wysokości talii, poprowadził w stronę dormitorium. Mijani przez nas rówieśnicy bruneta, jak na komendę unieśli piwo w geście toastu.

- Powodzenia stary – zarechotał blondyn z klasy Lucjana. Ostentacyjnie obciął mnie wzrokiem, a później napił się piwa, nie spuszczając z nas oczu.

- Nie potrzebuję dopingu, ale dzięki – Samuel odparł spokojnie.

Weszliśmy razem na wyłożony długim, zielonym dywanem korytarz prowadzący do sypialni męskiej części Slitherinu. Po obu stronach znajdowały się drzwi, zapewne do poszczególnych pokoi. Ruszyliśmy prosto. Kręciło mi się w głowie. Przytuliłam głowę do chłopaka, całkowicie ufając temu gdzie mnie prowadzi. Nagle z otwartych drzwi po lewej wyszedł Draco Malfoy w towarzystwie Crabbe’a i Goyle’a. Wszyscy troje mieli otwarte butelki piwa w rękach. Draco opowiadał o czymś co niedawno widział, ale uciął historię, gdy tylko zobaczył naszą dwójkę. Stanął w miejscu, a na jego jasnej twarzy pojawił się rosnący uśmieszek.

- No proszę, proszę. Czy ja śnię? – zapytał z kpiną. - Amber w męskim dormitorium Slitherinu!

- Yyy szefie, też ją widzę – powiedział cicho Crabbe.

- Wiem kretynie – syknął Draco, a potem przywrócił normalny ton głosu. – Co nie zmienia faktu, że mnie to dziwi. – Malfoy spojrzał w oczy Samuelowi. – Słyszałem plotki, że jesteście razem, ale wydawały mi się niesamowicie durne. Amber to słaba partia.

- Tak myślisz? Najwidoczniej mamy zupełnie inne gusta – Samuel odparł uprzejmie.

- Gusta to jedno, ale przy mnie udawała cnotkę niewydymkę. Straszna z niej kłoda. Niedoświadczona i przerażona jak spłoszona sarna. Wy jesteście razem ile? Dwa, trzy dni? A tu proszę… niemal od razu prowadzisz ją do sypialni… - Draco upił łyk piwa, przyglądając mi się bardzo uważnie.

- Widzisz. Na przyszłość, rada od starszego kolegi, jeśli jakaś ci się opiera, zapytaj ją o chodzenie – Samuel mrugnął do niego z rozbrajającym uśmiechem. – To zawsze działa. A teraz przepraszam.

Nie czekając na nic, brunet odepchnął chłopaków z drogi i ruszył dalej. Draco nadal patrzył za nami.

- Serio zmieniłaś standardy, Amber? – zawołał zaciekawiony.

- Ja… co? O czym Ty mówisz – wymamrotałam, zupełnie nie łącząc faktów.

- Naćpałeś ją?... – Draco uniósł brwi. – To by w sumie wyjaśniało…

Samuel zastygł w miejscu. Powoli obrócił głowę i śmiertelnie poważnie spojrzał na Malfoya.

- Nie obrażaj mnie – rzucił niebezpiecznym tonem, a potem uśmiechnął się przesadnie uprzejmie. – Nie radzę.

Pchnął drzwi na końcu korytarza i wprowadził mnie do sypialni, na ponów przywołując na twarzy stoicki spokój. Pokój był średnich rozmiarów i miał tylko dwa duże łóżka z zielonymi baldachimami, a nie tak jak moja sypialnia, aż pięć. Rozejrzałam się półprzytomnie. Ściany były wykonane z ciemnego kamienia, ozdabiały je pochodnie o uchwytach w kształcie węży oraz zielone gobeliny. Z sufitu wisiał miedziany żyrandol. Przy ścianach stały dwa duże biurka, jedno zastawione perfekcyjnie ułożonymi książkami, fiolkami i sprzętem do alchemii, drugie zaś pogrążone w całkowitym nieładzie. Na drugim biurku były zarówno kolorowe czasopisma, przyrządy do makijażu, na wpół zjedzone pudełka czekoladek, jakieś małe, kolorowe, kwadratowe opakowania i ogromna ilość biżuterii. Sądząc po ubraniach rzuconych niedbale na oparcie krzesła, to mogło być biurko Sabriny. Poza tym pokój posiadał kominek, regał, kufry, szafki nocne i drzwi prowadzące najpewniej do łazienki. Samuel posadził mnie na jednym z łóżek, przykucnął przede mną i kolejno ściągnął mi buty. Ja zrzuciłam z siebie kurtkę, nie mogąc dłużej znieść tego, jak było mi gorąco. Pospiesznie stargałam z siebie też szalik. Czułam, że byłam rozgrzana. Jakbym powoli gotowała się od środka. Pot spływał mi po skroni. Skóra w miejscu zranienia i wokół, piekła mnie. Spojrzałam w dół w tym samym momencie, gdy chłopak złapał za brzegi mojej koszuli i rozchylił ją. Odepchnęłam jego ręce.

- Przyszłaś do mnie taki kawał, żeby teraz się bronić? Muszę to zobaczyć – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

Nie brzmiało to jak uprzejma prośba, bardziej jak rozkaz. Mimo wszystko wiedziałam, że chłopak ma rację. Potarłam czoło i kiwnęłam głową, dając mu przyzwolenie. Odwróciłam wzrok, by nie patrzyć na to, jak chłopak zagląda mi na dekolt. Gdybym nie była cała czerwona, teraz na pewno spaliłabym się ze wstydu. Ślizgon raz jeszcze rozchylił moją koszulę. Wpatrywał się długo. Miałam wrażenie, że przymroczona odpływam gdzieś daleko. Jakbym oddalała się od ciała. Zaczęłam się wachlować dłonią, oddychając ciężko.

- Ten centaur… on miał coś na strzale… jakąś maź… to mogła być trucizna?

- Na pewno. Czemu w ogóle was zaatakował?

- Chciał się zemścić. Nie mogę zapomnieć jak wyglądał… i tego, że to moja wina… gdyby nie ja…

Samuel bez ostrzeżenia dotknął palcami okolicy rany. Była napuchnięta, a jego dotyk sprawiał mi jeszcze więcej bólu. Jęknęłam i gwałtownie odsunęłam się do tyłu. Samuel uśmiechnął się pod nosem, jakby uznał moją reakcję za przesadzoną i raz jeszcze sięgnął do rany, obmacując ją wolniej i z większym namaszczeniem. Starałam się nie ruszać, ale było mi bardzo trudno. Pulsujący, narastający ból zagłuszał większość bodźców, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że Samuel wsunął palec do płytkiej rany po bełcie. Co ważne, strzała centaura zatrzymała się na moim mostku i być może to właśnie kość oraz kurtka zapobiegły wbiciu jej o wiele głębiej. Z otworu sączyła się bardzo ciemna, niemal czarna krew. Ślizgon roztarł ją między palcami.

- Co czujesz? – zapytał, skupiony na jednym punkcie.

- Przeraźliwy gorąc. I ból. Pieczenie. Jakby lizały mnie płomienie… Nie wytrzymam zaraz! – Wachlowanie nic mi nie dawało. Pospiesznie rozpięłam do końca sweter i walcząc z upartym rękawem, ostatecznie praktycznie go z siebie zdarłam. – Zaraz się roztopię. Też czujesz ten dziwny zapach? I czemu tu jest tak gorąco?!...

- Sęk w tym, że nie jest.

Samuel podniósł się z podłogi. Spojrzał na mnie z góry z dziwną wyższością. Nagle, bez ostrzeżenia wsunął mi dłoń we włosy z tyłu głowy i złapał za nie, szarpnięciem odchylając mogą głowę nieco do tyłu. Spojrzałam na niego spanikowana, szeroko otwartymi oczami, nie wiedząc co wyprawia. Chłopak nachylił się, patrząc mi prosto w oczy. Przysunął palec wskazujący do mojej twarzy i poruszył nim w lewo, a potem w prawo. Próbowałam go śledzić wzrokiem. Obraz mi się rozmywał i dwoił. Zmrużyłam oczy. Ból ciągle narastał. Miałam wrażenie, że moja skóra wręcz płonie. Pragnęłam zimna. Chłodu. Lodu. Syknęłam z bólu.

- Dokładnie tak jak myślałem – stwierdził w końcu, puszczając mnie.

Opadłam plecami na materac. Samuel złapał mnie za kostki i położył moje nogi na łóżku. Pod wpływem bolesnych bodźców, zaczęłam drżeć niekontrolowanie. Patrzyłam, jak chłopak ruszył w stronę biurka, odwiesił marynarkę na oparcie krzesła, przekartkował swój notes, a potem zaczął coś przekładać, porównywać i odmierzać. Wiedział co robi? Wyglądał, jakby wiedział. Tylko dlaczego tyle to trwało?

– Strzała na pewno była zatruta – mówił do mnie. - I tu pojawia się pytanie, czym? Centaury stosują trucizny do polowania. Zazwyczaj mają szybko unieruchomić ofiarę, żeby mogli ją złapać i zabić – uniósł jedną z fiolek do światła i przyjrzał się jej zawartości. - To na pewno nie ten rodzaj specyfiku. Wskazują na to czarna maź, babrząca się rana, mętny wzrok, uczucie gorąca i inne objawy. Poza tym z logicznego punktu widzenia, nie zatruliby jedzenia czymś, co może im zaszkodzić. To coś miało zadać Ci cierpienie. Stopniowo, od środka doprowadzić ciało do procesu podobnego do wrzenia. Właściwie, to ostatecznie po godzinach cierpienia, skonałabyś z ranami podobnymi do oparzeń. Myślę, że można przyrównać ten specyfik do pewnego rodzaju klątwy.

- Nie chcę zginąć – w moich oczach pojawiły się łzy. - Proszę, pomóż mi… Po… pomóż. To boli… aj…

- Nie martw się, nie umrzesz tak szybko – uśmiechnął się do siebie. - Właściwie to mimo zaskakująco dobrych intencji mojej siostry, pośpiech był zbyteczny. Jeszcze przez jakiś czas mogłabyś być w takim stanie i wszystko nadal można by odwrócić. Szczególnie, jeśli leżysz tak jak teraz i nie przesilasz się. Wraz z byciem serca krew pompuje truciznę w każdy zakamarek ciała i to pogarsza sprawę. Przy gwałtownych ruchach dzieje się to szybciej. Hmmm…

Samuel cały czas majstrował coś przy biurku. Przekartkował notes. Odsunął szufladę i przejrzał fiolki oraz słoiki z komponentami. Mamrotał coś do siebie, co jakiś czas zerkając w moją stronę. Ból stawał się naprawdę nie do zniesienia. Miałam ochotę rzucać się na wszystkie strony, ale po tym jak powiedział, że nie powinnam się ruszać, zaciskałam mocno pięści, walcząc ze wszystkich sił z tymi odruchami.

- B..błagam… gorąco… za gorąco… - Miałam wrażenie, że zaraz roztopią mi się oczy. Że moja skóra rozpływa się jak masło na patelni. Wmawiałam sobie, że to tylko wrażenie, ale moje ciało krzyczało coś zupełnie innego. – Nie… wytrzymam… - stęknęłam płaczliwie.

- Mogę Ci z tym pomóc, ale sposób być może Ci się nie spodoba – brunet mruknął, spokojnie dopisując coś do notesu.

- Błagam. Cokolwiek… – zaczęłam jęczeć niekontrolowanie. Drżałam coraz bardziej.

- Skoro chcesz – ślizgon wzruszył ramionami.

Odstawił wszystko na blat. Zniknął na chwilę za drzwiami do łazienki. Gdy wrócił, wziął mnie na ręce i zaniósł za drzwi. Ich łazienka była wyłożona czarnymi kafelkami nawet na suficie, przez co sprawiała wrażenie nieco klaustrofobicznej. Standardowo na wyposażeniu była toaleta, długi marmurowy blat z wbudowaną umywalką i ogromne lustro. W przeciwieństwie do nas mieli też wannę. W tej chwili stopniowo zapełniała ją lodowata woda.

- W ubraniu? – zapytał Samuel.

- Gorąco… za gorąco… - mamrotałam, nie mogąc się skupić na niczym innym.

- Czyli w ubraniu – podsumował.

Nachylił się i ostrożnie włożył mnie do wanny, stopniowo zanurzając w lodowatej wodzie. Pierwszy kontakt był najgorszy. Kolejny spazm targnął moim ciałem, przez co omal nie wybiłam Samuelowi zębów własną głową. Ślizgon szybko cofnął się i zabrał spode mnie ręce. Podwinął zmoczone rękawy koszuli i znów spojrzał na mnie z góry, jakby wyczekując reakcji. Lodowata woda szybko przesiąknęła przez moje grube, zimowe skarpetki, dżinsy i koszulę. Czułam, jak materiał lepi się do mnie i ciąży, ale najważniejszym było dla mnie to, że zimno stopniowo zaczęło przynosić mi ulgę. Zaczęłam wciągać powietrze ogromnymi haustami, jakbym nie oddychała od bardzo dawna. Mój umysł przestał być aż tak zamglony.

- Dzi… dziękuje… - powiedziałam, podnosząc wzrok na chłopaka.

- Nie ma za co. Ufam, że się nie utopisz – Samuel poklepał mnie po głowie jak grzecznego pieska, zakręcił kurek i wyszedł, zostawiając otwarte na oścież drzwi.

Wciąż drżąc, złapałam się za brzegi wanny i zanurzyłam nieco bardziej, by zmoczyć także twarz. Po chwili wynurzyłam głowę. Czułam, że całe moje ciało pokrywa gęsia skórka. Było to o tyle dziwne, że gdy tylko wysunęłam się z wody, ból i gorąc powracały. W wodzie zaś wydawało mi się, że jest dość ciepło. Czyżby trucizna uszkodziła moje nerwy? Ale Samuel mówił, że jeszcze przez jakiś czas efekty będą odwracalne. Nic mi nie będzie - tak sobie powtarzałam. Starałam się oddychać równomiernie. Wydawało mi się, że przestałam drżeć. W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi sypialni. Pukanie ponowiło się. Za trzecim razem Samuel westchnął przeciągle i podszedł do drzwi. Wychyliłam głowę w bok, żeby zobaczyć co się dzieje.

- Słucham? – Samuel zapytał w momencie, gdy uchylał drzwi. Oparł się dłonią o framugę, zagradzając wejście. - Sabriny nie ma i nie wiem gdzie jest.

- To miało być moje drugie pytanie – zaśmiał się Lucjan. – Można?

Chłopak po prostu się schylił i przeszedł pod ręką Samuela, jakby nigdy nic pakując się do sypialni. Włożył dłonie w kieszenie spodni i rozejrzał się, jednocześnie gwiżdżąc z podziwem.

- Nie zapraszałem Cie – skomentował bliźniak, mimo wszystko zamykając drzwi. – Uprzejma sugestia. Jeśli chcesz na nią czekać, zrób to w pokoju wspólnym. Jestem zajęty.

- Taaa – Bole podrapał się po tyle głowy. - Mam inną sprawę.

- Sprawę życia i śmierci? Bo jeśli nie, to nie mam czasu.

- Życia i śmierci może nie, ale na korytarzu siedzi zapłakana, zasmarkana Alex. Wygląda jak siedem nieszczęść. Wiesz, że nie lubię gdy kobiety płaczą, taki już jestem – Bole beztrosko rozłożył ręce. – No co poradzę. Spytałem co i jak i coś tam mamrotała przez łzy, że mam sprawdzić co z Klarą. Ponoć tutaj jest?

- Widzę, że dyskrecja na najwyższym poziomie – westchnął Samuel, a po chwili ciszy odpowiedział. – Tak, jest tutaj i żyje. Możesz wracać, przekazać to „zasmarkanej koleżance”.

- Wiesz, wolałbym sprawdzić, bo nie lubię kłamać. Znaczy wiesz… nie przeszkadza mi kłamanie samo w sobie, ale akurat Alex lubię i nie sprawdzam z przymusu, tylko własnej chęci. Tak to nazwijmy – gdybym widziała twarz Lucjana, na pewno byłby na niej rozbrajający uśmieszek.

- Fantastycznie – Samuel był nad wyraz spokojny. - To „z własnej chęci” zajrzyj do łazienki, a potem daj nam robić swoje.

- Robić swoje? Hehe… - Lucjan poruszył brwiami i zajrzał do łazienki. Stanął wpół kroku, zaskoczony moim położeniem. – Uu… Planujecie wspólną kąpiel?

- Bardzo śmieszne – stęknęłam.

Nabrałam w dłonie wody i obmyłam twarz. Ból przypominał odległe echo, ale zdawał się zbliżać. Miałam wrażenie, że woda zdążyła się już podgrzać, dlatego próbowałam sięgnąć do kranu, by nalać więcej zimnej.

- Kąpiel w ciuchach. Dokładnie tak sobie Ciebie zawsze wyobrażałem – Lucjan zaśmiał się i podszedł bliżej. – Co się dzieje? – zapytał, siadając na skraju wanny. Widział, że chciałam sięgnąć do kranu, więc złapał za kurek z ciepła wodą.

- Zimną! – jęknęłam, nim zdążył go przekręcić.

Lucjan przyjrzał mi się uważnie i faktycznie odkręcił zimną wodę. Odetchnęłam głęboko i zanurzyłam się aż do brody.

- Tego fetyszu nie znałem – skomentował Bole. – Na pewno wszystko okej?

- Po prostu próbuję nie umrzeć… - powiedziałam, przecierając oczy. Objęłam się rękoma. – Dobra, źle to zabrzmiało… - mruknęłam. - Żyję i chyba będę żyć. Samuel powiedział, że nic mi nie będzie jeszcze jakiś czas, ale to było nie do zniesienia…

- Ale co konkretnie? – dopytywał Lucjan, wyraźnie nie rozumiejąc co mam na myśli.

- Ból. Kojarzysz to co działo się w sylwestra?

- Imprezka do północy? No kojarzę.

- Mówię o tym później… - mruknęłam i przymknęłam powieki. Moje ciało wydawało się takie ciężkie. Poziom wody rósł. Jej szum chyba mnie usypiał. –O centaurach… już wcześniej były na nas cięte, bo podejrzewały nas o zbrodnię, której nie dokonałyśmy. Zbrodnia się wyjaśniła, ale tamtej nocy jeden z porywaczy ucierpiał w pożarze. Dziś chciał się zemścić. Wyglądał… wyg… wy… - bezwiednie osunęłam się na dno wanny.

Poczułam jak woda wlewa mi się do ust. Lucjan szybko zakręcił wodę i złapał mnie za barki, podnosząc nieco do góry. Drżałam i kaszlałam jednocześnie, próbując złapać powietrze. Miałam wrażenie, że coś ściska moje płuca. Złapałam się za klatkę piersiową, walcząc o oddech.

- Yy… Ej! Samuel! Jej się coś dzieje – Bole przyciągnął mnie do krawędzi, żeby mnie przez nią przewiesić. Zaczął klepać mnie po plecach. Wykaszlałam na podłogę trochę wody.

- Mówiłem żeby się nie utopiła – usłyszałam głos z sypialni.

- No raczej nie robi tego specjalnie! – krzyczał Lucjan. - Co tu się w ogóle odpierdala?!

- Do wody! Do wody! – zaczęłam jęczeć, czując powracającą falę obezwładniającego bólu.

Zdezorientowany Lucjan wepchnął mnie z powrotem do wanny. Woda przykryła mnie całą. Szarpnął mnie za koszulę, żeby moja głowa znalazła się ponad powierzchnią.

– Kontaktujesz?! Halo! Klara! – machał mi ręką przed oczami, a potem poklepał mnie po twarzy. - Rany, jakbym kąpał wielkiego dzieciaka! – Bole zaśmiał się trochę panicznie.

- Trochę w tym racji jest – powiedział Samuel, wchodząc w końcu do łazienki. W ręce miał zatkaną fiolkę. Potrząsał nią gwałtownie, mieszając zawarty w środku płyn. – Odtrutka gotowa. Tymczasowo zablokuje odczuwanie jakiegokolwiek bólu, stopniowo oczyści Cie z neurotoksyn i na koniec pozostawi z uczuciem podobnym do kaca. Wypijesz to, a potem zajmiemy się raną, żeby nie było blizny.

Gdy odetkał fiolkę, dziwny zapach substancji od razu mnie odrzucił. Odsunęłam głowę i skrzywiłam się. Ślizgoni spojrzeli na siebie, a potem jak na komendę, wspólnymi siłami przytrzymali mnie i wlali zawartość fiolki do moich ust. Jej gorzki, ohydny smak wywołał u mnie odruch wymiotny. Samuel spojrzał na mnie ostrzegawczo. Widząc, że mam problemy, zatkał mi zarówno usta jak i nos. Z moich oczu pociekły łzy.

- To popierdolone – skomentował Lucjan, mimo wszystko trzymając mnie mocno.

- Ale zadziała – Samuel wyglądał na skupionego.

Patrzył mi głęboko w oczy. Tak głęboko, jakby chciał mnie zahipnotyzować. Zaczęłam się rzucać, ale w końcu udało mi się pokonać własne ciało i przełknąć płyn. Chłopak odetkał mi usta, a Lucjan poluźnił chwyt. Ponownie zanurzyłam się w wannie, patrząc na nich z wyrzutem, jak zaciągnięty siłą do weterynarza kot. Nie pisałam się na to. Chciałam tylko pomóc Alex na szlabanie, a nie cierpieć niewyobrażalne męki w towarzystwie tej dwójki… jedyne co było dobre to to, że nie byłam z tym sama.

Wciąż drżałam. Oddychałam ciężko. Miałam wrażenie, że moje serce zwolniło. Lucjan przyglądał mi się i chyba uznał, że misja się powiodła, bo wystawił rękę do przybicia piątki. Samuel jednak olał ten gest i po prostu wstał.

- Zaraz zacznie działać. Możesz już wracać do łóżka i odpoczywać – zakomunikował.

- Jeszcze chwilę… - szepnęłam.

Czułam, że po moich policzkach wciąż płyną łzy. Bliźniak uśmiechnął się uprzejmie i nie zważając na moje protesty, pociągnął łańcuszek od korka z wanny. Woda stopniowo się obniżała. Tak jak sądziłam, pieczenie powróciło. O dziwo nie było jednak już tak mocne jak poprzednio. Wydawało się nawet przygasać. Ogólnie miałam wrażenie, że bardzo słabo czuje swoje ciało. Mogłam normalnie poruszać rękami czy zginać palce, ale coś było nie tak. Dotknęłam swojego policzka i nie byłam pewna co właściwie dotykam. Zaczęłam miętosić swoją twarz bardzo mocno. Samuel chyba zauważył moje zdezorientowanie, bo złapał mnie za nadgarstek i delikatnie odciągnął moją dłoń.

- Lepiej przestań, nim zrobisz sobie krzywdę – powiedział. - To efekt uboczny. W innym wypadku czułabyś wszystko do momentu oczyszczenia organizmu.

- Czyli co, tak w skrócie, to ratujesz Klarę przed jakimś świństwem, dając jej inne świństwo? – Lucjan patrzył na nas naprzemiennie.

- Coś w tym stylu.

- Jesteś człowiekiem wielu talentów – podsumował Bole. – Snape pewnie jest zachwycony na eliksirach.

- Profesor Snape traktuje mnie z chłodnym szacunkiem. Ze wzajemnością – Pyrites wzruszył ramionami.

- Dokładnie tak objawia się jego zachwyt! – Lucjan pokiwał głową.

Gdy wanna była pusta, Samuel wysuszył mnie zaklęciem, po czym wspólnie zanieśli mnie na łóżko. Bliźniak przykrył mnie kołdrą po samą szyję, a następnie spojrzał znacząco na Lucjana. Gdy ten nie załapał aluzji, powiedział na głos.

- Poradzimy sobie.

- Dobra, dobra – Lucjan uniósł ręce w obronnym geście. – Nie będę przeszkadzać zakochanym. Pójdę pocieszyć Alex. Gdyby Sabrina mnie szukała, możesz jej to powiedzieć – mrugnął. - I nie musi być zazdrosna. To pocieszenie przyjacielsko-alkoholowe – zażartował.

Samuel dotknął dłonią twarzy i jakby zażenowany przymknął oczy. Lucjan nic sobie z tego nie zrobił. Spojrzał na mnie, pokazał znacząco na mnie i Samuela i poruszył brwiami. Następnie posłał mi buziaka i wesoły wyszedł na korytarz. Pyrites westchnął, potrząsnął głową i wrócił do biurka, siadając przy nim. Miałam wrażenie, że o mnie zapomniał i zajął się własnymi sprawami. Zamknęłam oczy i nawet nie wiem kiedy usnęłam ze zmęczenia.



***



Trucizna i odtrutka musiały mnie naprawdę wymęczyć, bo gdy otworzyłam oczy, było już całkowicie ciemno. Po chwili zrozumiałam, że po prostu Samuel zasłonił kotary łóżka. Usiadłam, wyciągnęłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie „lumos”. Zmrużyłam oczy, a gdy te przyzwyczaiły się do światła, obejrzałam swój dekolt. Ślizgon musiał zająć się moją raną kiedy spałam, bo na skórze miałam resztki jakiejś ziołowej mazi. Kiedy przetarłam ją kciukiem, zauważyłam, że nie miałam ani dziury, ani nawet strupa. Skóra wyglądała jakby nigdy jej nie naruszono. Chociaż tyle. Zgasiłam różdżkę i złapałam za kotarę, uchylając ją lekko. W tym samym momencie rzucone na nią zaklęcie wyciszenia przestało działać. Tak przynajmniej obstawiałam, bo rozmowa Pyritesów którą usłyszałam, zdawała się trwać już jakiś czas.

- Gdy tylko wspomniały coś o centaurze, wiedziałem, że coś odpierdolisz. Łamanie zakazów naprawdę sprawia Ci satysfakcję. Ile to będzie dzisiaj? Pięć? Siedem?

Zauważyłam, że Sabrina siedziała przy swoim biurku i czyściła wacikami pobrudzoną czymś twarz. Samuel stał obok niej z rękami skrzyżowanymi przed sobą. Wyglądał jak niezadowolony ojciec, który przyłapał córkę na jakimś wybryku. Patrzył na nią z góry.

- Mówisz, jakbyś sam nie miał nic na sumieniu – odpowiedziała beztrosko. - Rozkręcasz nielegalny biznes z Weasleyami, a do mnie masz pretensje, kiedy się trochę zabawię?

- Nie porównuj tych dwóch rzeczy. Zacznijmy od tego, że to jest ich biznes, a ja jestem tylko dostawcą. Jeśli coś pójdzie nie tak, są pierwsi, żeby za to beknąć.

- Kolejne mądrości mojego małego braciszka. Czyli zwalanie odpowiedzialności na innych już jest spoko?

- Tak, „jest spoko”, bo mieliśmy się nie wychylać – odpowiedział bez zawahania. – Mam Ci przypomnieć co jeszcze mieliśmy robić?

- Nie musisz, bo i tak mam to w dupie. Zastanawiam się tylko, czy gdyby kazali Ci nie oddychać, przestałbyś? – Sabrina uśmiechnęła się pod nosem.

- Gdyby kazali mi sprawić, że Ty przestaniesz oddychać, zrobiłbym to z dziką satysfakcją. Liczy się? – Samuel uśmiechnął się kąśliwie.

- Pytałam o coś innego – Sabrina przewróciła oczami. Rzuciła brudny wacik na zgromadzony na blacie stos pierdół, a potem wstała. – Chodź, porozmawiamy z tatkiem. Chce mu opowiedzieć o wszystkim!

- Nie dzisiaj. Wiesz, że jest teraz zajęty. Wystarczy, że zdajemy mu raport raz w tygodniu.

- Przecież nie wytrzymam kilku dni! Albo idziesz ze mną, albo powiem mu o wszystkim sama.

- Raport?... – zapytałam słabym głosem. Wciąż czułam się niemrawo, więc ich słowa docierały do mnie jakby z opóźnieniem.

Samuel jedynie na mnie zerknął, zaś Sabrina obróciła się gwałtownie. Widząc wychyloną zza kotary głowę, uniosła brwi, jakby autentycznie się zdziwiła.

- Kurwa, ona tutaj nadal jest? – parsknęła.

- Narkotyki wyjadły Ci mózg? – Samuel puknął ją palcem w czoło. - Sama ją do mnie przysłałaś, kretynko.

- W końcu co Twoja panienka, no nie? Szczerze mówiąc myślałam, że uwiniesz się szybciej, a Ciebie nawet nie było na obiedzie. Musieliście być bardzo, bardzo zajęci – Sabrina uśmiechnęła się zadowolona. – Ale widzisz jaka jestem dobra i kochana? – Spojrzała na brata. - Pamiętałam, że lubisz gdy są takie bezbronne i zdane na Two…

Nie dokończyła, bo Samuel syknął niezadowolony, złapał ją mocno za ramię i siłą wyprowadził do łazienki. Nim zdążył zatrzasnąć drzwi, usłyszałam jeszcze rozentuzjazmowany głos jego siostry.

- Co tu tak mokro? Namówiłeś ją na wspólną kąpiel?! – niemal krzyknęła.

Zrobiło mi się strasznie głupio. Nie powinnam była ich podsłuchiwać. Mogłam odkaszlnąć, albo w jakikolwiek sposób zwrócić na siebie uwagę. Teraz było już za późno. Zasłoniłam kotarę i przez moment siedziałam w miejscu, zastanawiając się co zrobić. Zabrać kurtkę, buty i wybiec? Ale musiałabym przejść przez pokój wspólny. Wszyscy pomyśleliby, że uciekam, bo coś się wydarzyło. Poza tym nie mogłam tak po prostu wyjść, bez podziękowania za pomoc. Postanowiłam grzecznie poczekać. Po dłuższej chwili ciszy, kotara rozsunęła się, a po drugiej stronie stał Samuel. Patrzył na mnie z góry, choć nie wyglądał na zirytowanego czy rozgniewanego.

- Jak się czujesz? – brunet zapytał uprzejmie.

- Nadal dziwacznie, jakbym nie do końca panowała nad ciałem – spojrzałam na swoje dłonie, zacisnęłam je w pięści, a potem wyprostowałam. – Ale praktycznie nie czuję bólu. I tutaj nie widzę śladu… - dotknęłam swojego dekoltu.

Samuel pochylił się, by spojrzeć z bliska na miejsce po ranie. Przetarł je palcami, ścierając resztki maści. Był przy tym tak delikatny, że poczułam przechodzący po ciele dreszcz. Podejrzewałam, że winę za to ponosiła przyćmiewająca zmysły odtrutka. Zawstydzona spojrzałam ponad nim i zauważyłam, że Sabrina stała z założonymi rękami, oparta o słupek swojego łóżka i bardzo nachalnie patrzyła w naszą stronę. Z jej twarzy można było wyczytać mieszaninę ciekawości, jak i zniecierpliwienia. Nosiło ją, ale jednocześnie coś nie pozwalało jej przestać się gapić.

- Faktycznie. Dokładnie tak jak się spodziewałem – skomentował Samuel, a gdy się podnosił, na moment zatrzymał się na wysokości moich oczu, patrząc na mnie przenikliwie. Przełknęłam głośno ślinę i zerknęłam na jego usta.

- Samuelu… Dziękuję bardzo za Twoją pomoc. I przepraszam, że Cie tym obarczyłyśmy – powiedziałam po chwili.

- Nie ma sprawy. Gdyby nie moja siostra, na pewno żadna z was by na to nie wpadła.

- Racja. Ale skoro wiedziałeś co zrobić, to chyba dobrze, że trafiłam akurat do Ciebie.

- I tylko to Cie cieszy? – Sabrina zapytała niby mimochodem.

Spojrzałam w jej kierunku, nie bardzo rozumiejąc co ma na myśli. Westchnęła, jakby tłumaczenie ją niemiłosiernie męczyło, ale i tak powiedziała:

- Nie cieszysz się, że dzięki mojej sugestii mogliście pobyć razem? Sam na sam? Bez świadków?...

Zerknęłam na Samuela i zrozumiałam, że przecież jego siostra była głównym powodem naszego udawania. Szybko się opamiętałam.

- Yy… tak – wydusiłam z siebie. - Oczywiście, że tak. Bardzo chciałam zobaczyć jak wygląda Twój pokój i… yy… Być w tym pokoju z Tobą i… yyy…

- Spokojnie, nie musisz się tłumaczyć. – Samuel uspokoił mnie gestem dłoni i spojrzał na siostrę karcąco. – Nie zawstydzaj mojej dziewczyny. Nie każda pcha się do łóżka pierwszego dnia znajomości. Zrobimy wszystko w swoim czasie i nie musisz nam „stwarzać dogodnych okazji”, „podsycać atmosfery” ani nic z tych rzeczy.

Gdy zaczęli się sprzeczać, zestresowana tematem, szybko zapięłam koszulę pod samą szyję i wciągnęłam na siebie sweter. Dziwnie się tego słuchało. Wiedziałam, że pewnie tak gada, żeby ją zmylić, ale na samą myśl, że on i ja moglibyśmy kiedyś coś…

- Klara, czyżby odtrutka przestała działać? – Samuel dotknął mojego czoła. – Jesteś cała czerwona.

- N… nie – pisnęłam i zawstydzona odsunęłam się od jego dłoni. – Wszystko dobrze. Odprowadzisz mnie? Nie powinnam siedzieć tutaj tyle czasu. Pewnie Alex się zamartwia.

Chłopak kiwnął głową. Wstanie okazało się trudniejsze niż się spodziewałam. Pierwsze moje ruchy były bardzo niezgrabne. Moje ciało wciąż wydawało mi się obce. Jakby wszystko działało z opóźnieniem. Musiałam wyczuć ile użyć siły, żeby zrobić krok czy cokolwiek.

Sabrina miała naburmuszoną minę i potupywała nogą. Wyglądała, jakby tylko czekała, aż wyjdę. Nie mogąc wytrzymać, wyciągnęła z szuflady proszek i przestając zwracać na nas uwagę, uklęknęła przed kominkiem, gotowa do działania. Sypnęła proszek w momencie, gdy wychodziliśmy, a potem wpatrzyła się w ogień z dzikim uśmiechem. Ciekawiło mnie co tak naprawdę chciałaby powiedzieć ojcu, ale nie było mi dane usłyszeć. Samuel szedł obok mnie, a gdy minęliśmy pierwszych uczniów, przypomniał sobie, by złapać mnie za rękę. W ten sposób przeprowadził mnie przez pokój wspólny. Znów czułam na sobie spojrzenia. Unikałam skrzyżowania wzroku z kimkolwiek, myśląc tylko o tym, żeby wrócić do siebie. Gdy wyszliśmy z lochów i znaleźliśmy się sami na korytarzu, ślizgon zatrzymał się na moment i spojrzał na mnie czujnie.

- Długo podsłuchiwałaś?

- Nie – potrząsnęłam głową. - Przepraszam za to… Głupio wyszło. Nie chciałam podsłuchiwać. Obudziłam się chwilę wcześniej i słyszałam tylko jak się przekomarzacie i coś o jakimś raporcie.

- A tak… - Samuel zamyślił się na moment i zaraz ruszył przed siebie. – Tak to sobie nazywamy. Ojciec się o nas martwi i co tydzień opowiadamy mu o tym, co się u nas działo. – Wzruszył ramionami.

- Brzmi logicznie – przyznałam. – Szczególnie, jeśli Sabrina narozrabiała w poprzedniej szkole. Można powiedzieć, że ja zdaje taki raport mojej mamie, ale pisząc listy.

- Też zmieniałaś szkołę?

- Nie, ale mama i tak się o mnie martwi.

- Martwi się jak to matka, czy może ma konkretny powód? – chłopak zerknął w moją stronę.

- Cóż… - westchnęłam. Gdyby podsumować ten rok szkolny, trochę wypadków by się zebrało. Nie o wszystkich wiedzieli moi rodzice, ale po świątecznej kolacji mama była strasznie przeczulona na moim punkcie. – Powiedzmy, że zdarzały mi się różne przypadki, ale to w sumie bardzo długa historia. Dziś nawet dołożyliśmy do niej kolejną cegiełkę…

- Czyli jednak przyciągasz kłopoty – podsumował Samuel. - To trochę zmienia moje wstępne obliczenia…

Czekałam aż powie, czy zmienia je w dobrą, czy zła stronę, ale ślizgon nic już nie powiedział. Chwilę szliśmy w milczeniu. Coś nie dawało mi spokoju.

- Właśnie… Siostra powiedziała ci może, co stało się z tym centaurem? – zapytałam w końcu. - Kiedy ją zostawiłyśmy, chyba próbował się ugasić… Wcześniej celował w nas, ona rzuciła w niego kulą ognia i wtedy stało się to wszystko…

- Uciekł do lasu – Samuel odpowiedział błyskawicznie i bez zawahania, nawet na mnie nie patrząc.

- Czyli pewnie kiedyś znowu się pojawi… - na samo wspomnienie jego spalonej twarzy, znowu poczułam ćmiący ból. Skrzywiłam się lekko.

- Nie mam pojęcia czemu w ogóle się wami interesuje, ale moim zdaniem da wam na razie spokój.

- Nie rozumiesz… - westchnęłam. - Poprzednio też myślałyśmy, że mamy go z głowy, a ten pojawił się po raz kolejny. Nawet pomimo interwencji dyrektora. On chyba ma coś z głową…

- Teraz na pewno – cicho skomentował brunet.

Pomyślałam, że ma na myśli powikłania po pożarze i uznałam, że ma rację. Centaurem kierowała teraz żądza zemsty i żadna logika nie mogłaby ugasić tego pragnienia. Co znaczyło, że pewnie wkrótce znowu na nas zapoluje. W żadnym wypadku nie mogłam zbliżać się teraz do zakazanego lasu. Chciałam wierzyć, że centaur nie oszalał na tyle, by wejść na teren szkoły. W mojej głowie pojawiło się kolejne nurtujące pytania.

- A co z nauczycielem? Sabrina powiedziała Hagridowi o zajściu?

- Właśnie… - Samuel odchrząknął. - Jeśli chodzi o to, to jeśli możesz, lepiej nie wspominaj o tym kadrze.

- Ale przecież…

- Nie wspominaj – Samuel znowu się zatrzymał. Spojrzał na mnie. – Mogę Ci zaufać?

Wyglądał na śmiertelnie poważnego. Niepewnie kiwnęłam głową, bojąc się tego, co mogę usłyszeć. Samuel rozejrzał się po korytarzu i słysząc czyjeś kroki, wciągnął mnie do najbliższego pomieszczenia. Gdy upewnił się, że nie ma w środku nikogo, wyciszył drzwi.

- Sabrina ma… hm… coś w rodzaju warunkowego zwolnienia. Oczywiście nie chodzi o Azkaban czy poprawczak, ale po prostu mocniej jej się przyglądają i wybaczą jej o wiele mniej, niż przeciętnemu uczniowi. W oczach ojca to ja jestem za nią odpowiedzialny.

- O rany… - złapałam się za głowę. - Przecież ona się wcale nie słucha!

- Dokładnie. Zatem rozumiesz, przed jakim stoję wyzwaniem – brunet rozłożył ręce.

- Ale to niesprawiedliwe, że musisz ją niańczyć…

- Muszę, nie muszę – wzruszył ramionami. - Zawsze to ja byłem rozsądniejszy i dlatego ojciec na mnie liczy. Gdyby zaś wyszło na jaw, że walczyła z jakąś magiczną istotą, uwierz mi, byłyby dwie afery. Jedna skierowana w stronę Sabriny i druga w stronę dyrektora. Może nawet wyrzuciliby go ze stanowiska?

- Myślisz, że tak by się to skończyło? – wystraszyłam się.

- Całkiem prawdopodobne. Wychowywaliśmy się w Ameryce, ale nasz ojciec jest wpływowym człowiekiem nawet tutaj. Tyle to już na pewno sama wiesz, po tym jak robiłaś rozeznanie – uśmiechnął się nieznacznie.

Speszyłam się, ale i tak kiwnęłam głową, bo bliźniak miał rację. Pamiętałam, że ich ojciec uznawany był za kogoś bardzo przekonującego i o silnym charakterze. Typowy przywódca. Przewodnik. Tacy mieli posłuch. Nie wiedziałam jeszcze po co konkretnie przyjechali akurat do Anglii, ale skoro był tak znany w stanach, a do tego znajdowali się w czołówce tamtejszych bogaczy, faktycznie mógłby namieszać. Westchnęłam, nie wiedząc co mam myśleć. Samuel dostrzegł moje niezdecydowanie.

- Posłuchaj… - odezwał się. - Mniejsza z moim ojcem. Nie zmuszę Cię do kłamstwa w moim imieniu. Zrobisz jak uważasz. Masz w końcu własne sumienie.

Samuel patrzył mi prosto w oczy. Było w tym spojrzeniu coś hipnotyzującego. Przez to, że nie naciskał na mnie, poczułam, jakby decyzja należała do mnie. Nawet chciałam mu pójść na rękę, tylko miałam pewne wątpliwości…

- Szczerze mówiąc nie wiem czy to byłoby kłamstwo, bo właściwie to sama do końca nie wiem co tam się stało… - przyznałam. –Wszystko działo się szybko, a teraz jeszcze wydaje się takie nierealne, jakby tylko mi się przyśniło. Jesteś pewien, że centaur po prostu uciekł?

- Na sto procent – odpowiedział błyskawicznie. – Sabrinie nic nie zrobił, zaś Ty… dzięki moim staraniom nie masz już śladu, a po truciźnie zostanie Ci tylko niemrawe wspomnienie.

- To prawda. Wiesz, trudno współczuć Sabrinie, ale to nadal Twoja siostra… - zastanowiłam się. - A Dumbledore jest naprawdę dobrym dyrektorem… Tyle że jeśli nie będą wiedzieli, że coś się stało, nie będą mogli zapobiec kolejnym atakom.

- Zawsze możesz pominąć jej obecność w opowieści – zasugerował Samuel.

Uznałam, że jeszcze się zastanowię. Nie byłaby to pierwsza moja tajemnica i znając życie, na pewno nie ostatnia. Pomyślałam, że pewnie powiem o wszystkim jedynie profesorowi Moody’emu. W końcu mieliśmy kilka wspólnych sekretów i byłam pewna, że gdy go poproszę, nie pobiegnie od razu do dyrektora, a jednocześnie zadba o to, by mi i Alex nic się nie stało. Nie podzieliłam się tą myślą z Samuelem. W przeszłości moja relacja z profesorem Moody’m była wielokrotnie wyśmiewana i krytykowana. Choć Pyrites zdawał się grać ze mną w tej samej drużynie, było za wcześnie, by się chwalić czymś takim. Zapewniłam go tylko, że dyrektor ode mnie się nie dowie. Samuel otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Przy schodach powiedziałam mu, że sobie poradzę i że nie będę zajmować mu więcej czasu. Wydawał się przyjąć to do wiadomości z pewną ulgą. Wiedziałam, że zmarnowałam mu całe popołudnie. Drugim powodem dlaczego się pożegnaliśmy, było to, że chciałam odwiedzić Szalonookiego. Zmieniłam swoje plany w momencie, gdy podczas wspinaczki po schodach, zauważyłam coś dziwnego, przewieszonego przez barierkę… To coś śmierdziało alkoholem na kilometr. Ostrożnie zbliżyłam się i spostrzegłam wtedy, że była to Alex. Kompletnie pijana przyjaciółka wisiała głową w dół i bełkotała jakieś niezrozumiałe rzeczy. Jej włosy były w nieładzie, a oczy były czerwone i napuchnięte. W ręce miała samą szyjkę stłuczonej butelki. Nawet nie było jeszcze kolacji, a ona była w takim stanie! To cud, że nikt jej nie przyłapał. Doskoczyłam do niej szybko i odciągnęłam ją od barierki.

- Rany, Alex, co Ci się stało! – pisnęłam. – Znowu próbujesz się zabić?

Alex potrząsnęła zdecydowanie głową. Kręciła nią tak energicznie, że aż jej się odbiło. Przyłożyła szyjkę butelki do ust i próbowała się napić, ale gdy - z logicznych powodów – żaden płyn nie wleciał do jej ust, stęknęła niezadowolona.

- Zostaw to! Gdzie jest Lucjan? – zapytałam, łapiąc ją za ramiona, ale nie potrafiłam utrzymać jej w pionie. Ciągle mi się przechylała. Moje osłabienie dawało mi się we znaki. Pozwoliłam jej raz jeszcze oprzeć się o barierkę. - Mieliście pić razem. Nie mów, że cie zostawił tak tutaj, przecież mogłaś spaść!

- Halo, gdzie jess Lusjaan?! – usłyszałam echo pijackiego głosu za plecami. – Kto wissiał Lussjanaa?

Obejrzałam się i spostrzegłam, że pod ścianą siedział Lucjan we własnej osobie. Był równie pijany co Alex. Na głowie miał żelazny hełm zabrany z pobliskiej zbroi. Sądząc po tym, że jego krawat wisiał na wybrakowanej zbroi, chyba podczas picia zrobił z nią handel wymienny. Na moment zostawiłam Alex i energicznie pociągnęłam za przysłonę hełmu. Lucjan zmrużył oczy, jakby nagła jasność go oślepiła.

- Nie wygłupiaj się – powiedziałam, szturchając ślizgona. – Już Cię widzę!

- A jakie było pytanie? – czknął, zerkając gdzieś w bok. – A tak. Gdzie jess Lusjan. No to tutaj jess! Lusjaan Bolee sie zgłaszaaa! - Podnosił rękę, jakby rzeczywiście zgłaszał się do odpowiedzi. Robił to tak mocno, że przewalił się na bok.

- Rany, co z wami! – załamałam się. - Nie znacie umiaru?!

- Umiaruu? A który to? Mosze znam, mosze nie znam, nie wiem – Lucjan czknął. – Umiaru nie widzę, hehe.

- Bezesenesenzu… - mamrotała Alex. – Do dupy z tym wszyzgim…

- Co jest bezsensu? – dopytywałam.

– Życie jest bezesensenzu!

- Mówiłaś, że nie chcesz się zabić. Alex, śmierć też niczego nie rozwiąże.

- Fiem…

Próbowałam usadzić Alex obok Lucjana, ale nie chciała współpracować. Gdy tylko odciągnęłam ją od barierki, zawisła na mnie jak worek ziemniaków i zdawała się ważyć tonę. Bełkotała coś cały czas, powtarzając hasła w stylu, że jest jej bardzo smutno i że musi wypić więcej, bo inaczej to nie zadziała. Tak, jakby alkohol był odpowiedzią na wszystko. Gdy wspomniała o alkoholu, Lucjan dostał nagły przypływ sił i mocy. Podniósł się nawet z ziemi.

- Rasssja, jesze nie skońrzyliśmy. Trzeba zrobiś wyprafe po alkohol. Więcej wódki! – zarządził i nim zdążyłam go pochwycić, zaczął schodzić po schodach.

Zrobiło mi się ciemno przed oczami, kiedy widziałam, jak po nich schodzi, balansując na każdym stopniu.

- Błagam, uważaj na siebie! – jęknęłam.

Lucjan tylko pokazał wystawiony w górę kciuk i jakimś cudem zszedł niżej. Potrząsnęłam głową. Gdy zostałyśmy same, przyjrzałam się Alex. Wyglądała żałośnie. Nie było opcji, że wejdzie sama po schodach. Otuliłam ją swoją kurtką, wyciągnęłam różdżkę i za pomocą czaru lewitacji, uniosłam ją nieco w powietrze.

- So robisz! – wkurzyła się.

- Nie walcz z tym – próbowałam ją uspokoić. - Wrócimy teraz do dormitorium, zanim ktokolwiek nas tutaj przyłapie…

- Obawiam się, że na to trochę za późno.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Obróciłam się, jednocześnie przywołując na twarzy uprzejmy uśmiech.

- Dzień dobry profesorze Moody – przywitałam go, trzymając różdżkę za plecami.

Chciałam dyskretnie „odfrunąć” Alex za ścianę, ale Moody łypnął na mnie swoim mechanicznym okiem, wyminął mnie i w paru krokach znalazł się przy przyjaciółce. Wystawił swoją laskę do góry, blokując drogę odlotu. Gdy przestała się poruszać w powietrzu, szepnął zaklęcie anulujące mój czar. Alex wpadła mu prosto w ramiona. Czołem oparła się o jego tors.

- Nis nie srobiłam! – powiedziała od razu.

Potrząsnęłam głową. Moody poprawił chwyt, obejmując ją w pasie, złapał Alex za podbródek i uniósł jej twarz, przekrzywiając ją raz w lewo i raz w prawo. Potem sam pokręcił głową i westchnął.

- Kompletnie zalana – skomentował i łypnął na mnie, jakbym miała z tym coś wspólnego.

- Taką ją już znalazłam – powiedziałam, unosząc ręce w obronnym geście.

- Tak terass moje szycie wygląda prosefosze – Alex powiedziała żałośnie. – Niss wam do teho!

- Rany, Alex, ucisz się… - jęknęłam, podchodząc do nich. – Profesorze, ona nie wie co mówi.

- Sam to spostrzegłem – podsumował. Jego mechaniczne oko rozejrzało się pospiesznie. Mężczyzna podał mi swoją laskę i wziął Alex na ręce. – Nie może tutaj zostać.

- Niech jej profesor nie kara… ja nie wiem co jej wpadło do głowy. Chyba się po prostu martwiła i z tego powodu łatwo było jej uciec w używki… - mówiłam, pełna emocji.

Profesor milczał. Po chwili byliśmy już u niego w gabinecie. Moody posadził Alex w jednym z foteli, a potem zamknął i wyciszył drzwi. Oparł się o nie ręką i przez moment stał do nas tyłem.

- Znowu próbowała się zabić? – zapytał cicho.

- Nie sądzę – potrząsnęłam głową.

- To dobrze – mężczyzna obrócił się i spojrzał na zegarek. Zmarszczył brwi. – Kompletnie pijana jeszcze przed kolacją. Co to za okazja, młoda damo? – stanął przy fotelu, obserwując Alex.

Przyjaciółka patrzyła tępo przed siebie. Machnęła ręką, jakby nie chciała o tym gadać i osunęła się niżej w fotelu. Usiadłam na kanapie i złapałam się za głowę, obserwując ją z odległości.

- Poszebuje więsej alkoholu – Alex powiedziała po chwili.

- Jeszcze więcej? – zdziwił się profesor.

- Jessszee więsej – przytaknęła.

- A wtedy powiesz nam, co się stało? – Szalonooki podszedł do swoich alkoholowych zbiorów i palcem wskazującym zaczął odliczać butelki. Jego mechaniczne oko było utkwione w mojej przyjaciółce.

- Nie, bo chsse o tym sapomnieć – wybełkotała. Zauważyłam, że jej oczy się szklą, jakby miała zaraz się rozpłakać.

- Może najpierw nam powiesz, a później wszyscy zapomnimy, hm? – zasugerował Moody.

- Mosze skońsziee mie pytaś? – Alex skrzyżowała przed sobą ręce. – Powinniście mieś miee w dupie tak jak on. On nawet na mnie nie paszyy. Nhiss nie znaszeee dla nieo… Zero. Niss!

Po twarzy Alex zaczęły płynąć łzy. Szybko do niej podeszłam, żeby ją przytulić, ale odepchnęła mnie. Nie dałam za wygraną i przytuliłam ją raz jeszcze. Tym razem zaczęła ryczeć jeszcze głośniej i wtuliła twarz w mój bark.

- Czyli jednak był tam na szlabanie? – dopytywałam cicho.

- Niss nie snaczeee! – płakała Alex. – On ma inną. Wisiałam że ma inną…

- Tak szybko? – zdziwiłam się. – Przecież dopiero co byliście ze sobą…

- Klaro, mówienie czegoś takiego raczej nie pomoże – Moody złapał mnie za ramię. – I obawiam się, że jeśli chodzi o złamane serce, nie ma na to dobrego lekarstwa. Alkohol może ukoić ból, ale równie dobrze może sprawić, że ten urośnie. Używki to broń obosieczna.

- Chsee sapomnieś! – płakała Alex.

- Wiem królewno – mężczyzna pogładził ją po plecach. – I w końcu Ci się uda. Jesteście w takim wieku, że łatwo wam się zakochać, ale też i odkochać. Zobaczysz, niedługo będziesz się z tego śmiać.

Przyjaciółka odsunęła się ode mnie i wierzchem dłoni przetarła mokrą twarz. Moody chwilę poszukał czegoś w kieszeniach, a potem podał jej bawełnianą chusteczkę. Gdy w nią smarkała, zastanawiał się nad czymś. Potarł podbródek i zapytał.

- Nadal chcesz się napić?

Alex energicznie pokiwała głową.

- Dopiero profesor mówił, że alkohol nie pomoże – spojrzałam na niego zdezorientowana.

- Wiem, ale chcę, żeby się uspokoiła – Moody wybrał jedną z butelek i nalał trochę do szklanki. – Szczerze mówiąc, nie jestem dobry w szkolnych miłostkach i pocieszaniu. Nauczyłem się spychać uczucia na dalszy plan. W ten sposób mogę zachować stałą czujność. Zdaje mi się, że rozmawialiśmy kiedyś o tym na zajęciach.

- Rozmawialiśmy – potwierdziłam. – A skoro się profesor nie zna, to ja Panu powiem, że podawanie jej teraz alkoholu to zły pomysł – powiedziałam, odbierając od niego szklankę i odstawiając na stolik. – Alex powinna iść do łóżka. Jutro mamy zajęcia. Pierwsze są eliksiry! Ona przecież nie wytrzeźwieje do rana, a jak profesor Snape ją zobaczy w takim stanie, to…

- Nie sobaszyy bo nie pójde! Wszyssko jess bess znaszeenia! – Alex szlochała.

- Jako Twój głos rozsądku, nie pozwalam Ci tak mówić! – wycelowałam w Alex palcem. – Wracamy do pokoju, wytrzeźwiejesz i pójdziesz jutro na zajęcia.

Moody popatrzył na nas kolejno i zrezygnowany spojrzał na zegarek.

- Właśnie zaczyna się kolacja. Wszyscy powinni być na Wielkiej Sali. To wasza szansa, żeby przekradnąć się bez świadków.

Kiwnęłam głową. Profesor pomógł mi zebrać Alex z fotela. Wyprowadził nas z gabinetu i żeby nie wzbudzać podejrzeń, zszedł na kolację. Miałam wrażenie, że do samego końca jego oko zerkało w naszą stronę. Odczekałyśmy chwilę i zaczęłam prowadzić przyjaciółkę do schodów, a później do góry. Przyglądały nam się postaci z obrazów. Niektóre z nich przewracały oczami, inne kręciły nosem, jeszcze inne wydawały się być bardzo rozbawione. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Ktoś schodził z góry i zbliżał się do nas.

- Niech to… a miało być pusto – mruknęłam do siebie.