wtorek, 26 maja 2020

92. Dział ksiąg zakazanych


Wszyscy, którzy siedzieli na około mnie, spojrzeli wyczekująco, aż udzielę jakiejś odpowiedzi. Mcgonagall wychyliła się przed Moody’ego z miną „nie zawiedź mnie, dziewczyno”, Moody zmrużył zainteresowany zdrowe oko, a magiczne zerkało co chwilę na Severusa, a sam Snape uśmiechał się perfidnie pod nosem, najwyraźniej doskonale bawiąc się moim kosztem.

- Profesorze, my wczoraj z Alex wróciłyśmy około północy do dormitorium. Nasze współlokatorki mogą to potwierdzić, jeżeli są jeszcze w szkole – odpowiedziała za mnie Klara, za co byłam jej wdzięczna. Zastępczyni dyrektora odetchnęła wyraźnie z ulgą, posyłając opiekunowi Slytherinu pełne wyższości spojrzenie. Moody poklepał Klarę po ramieniu, podkładając jej pod nos czerwony koszyczek z ciepłymi, lukrowanymi bułeczkami.

- Częstuj się, Klaro – powiedział spokojnie. – Myślę, że nie ma co wypytywać biednej dziewczyny o wczorajszy wieczór – zwrócił się do pozostałych. – A pan Bole na pewno się w końcu pojawi.

Dziewczyna przyjęła ochoczo smakołyki od swojego ulubionego nauczyciela i położyła je na swoim talerzu. Pozostali zgromadzeni również zabrali się za śniadanie. Dumbledore rozbawiał najbliżej siedzących wokół siebie uczniów. Profesor Sprout wyglądała, jakby męczył ją potężny kac, a Flitwick łypał co chwilę na Mcgonagall, czerwieniąc się delikatnie. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, co zaszło między nimi na balu. W końcu cały czas widziałam ich razem.

Spojrzałam na obficie zastawiony stół, nie czując się wcale głodną. Nos w dalszym ciągu mnie bolał, a wojowniczy nastrój nie chciał opuścić. Wiedziałam, że jak dziewczyny wrócą ze świąt, czekać nas będzie poważna konfrontacja z nimi. Byłam tylko ciekawa, czy bliźniacy wiedzieli o tym, co też planowały ich koleżanki, czy jednak nie mieli bladego pojęcia.

- Jedz, Alex – zachęcił mnie nagle Moody, widząc jak siedzę przygarbiona.

- Nie jestem głodna – burknęłam.

- To chociaż napij się soku – zaproponował i sięgnął po dzbanek z sokiem pomarańczowym, nalewając mi go do szklanki.

Westchnęłam cicho, po raz kolejny powtarzając sobie, że nie tak to miało wszystko wyglądać. Powinnam teraz być w euforii z wielu powodów, a nie zastanawiać się, w jaki sposób zaatakować Angelinę po powrocie do Hogwartu.

Podniosłam na moment wzrok, krzyżując go ze srogim spojrzeniem mistrza eliksirów. Snape przypatrywał mi się uważnie, marszcząc przy tym czoło. Ten widok trochę ostudził moją chęć mordu, więc sięgnęłam po szklankę, upijając trochę soku. Starałam się nie spuszczać kontaktu wzrokowego z tym mężczyzną, kiedy nagle Klara nachyliła się nieco w moją stronę, szepcząc do ucha.

- Profesor Moody pyta, dlaczego miałaś złamany nos.

Zamrugałam zdekoncentrowana. Raz jeszcze spojrzałam na Severusa, ale ten zajęty był swoim posiłkiem, a następnie wysunęłam się lekko do przodu. Moody wpatrywał się we mnie z pytającą miną. Oczywistą rzeczą było, że opowiadanie mu o tym, co się wydarzyło, nie wchodziło w grę.

- Mam nadzieję, że nie wymsknęło ci się nic? – Warknęłam szeptem w stronę przyjaciółki.

- Nie – odparła lekko oburzona blondynka. – Ale uważam, że mogłybyśmy chociaż jemu o tym powiedzieć. Dobrze wiesz, że kto jak kto, ale profesor Moody zawsze jest po naszej stronie.

- Tak, ale… o Merlinie! – Pisnęłam, uderzając się otwartą dłonią w czoło.

- Co się stało? – Zaniepokoiła się przyjaciółka.

- Peleryna Niewidka! – Syknęłam spanikowana. - Harry musiał już wyjechać do Nory i nie wziął ze sobą płaszcza, a na pewno go szukał przed podróżą! Muszę ją znaleźć!

Chciałam wstać od stołu, ale Klara chwyciła mnie szybko za rękę.

- Alex, zwracasz na siebie uwagę nauczycieli – szepnęła cicho. – Po śniadaniu ją znajdziemy, skoro Harry już wyjechał, to równie dobrze możemy po śniadaniu się tym zająć.

- Ty nic nie rozumiesz – jęknęłam, przecierając twarz rękoma. Przyjaciółka w dalszym ciągu myślała, że gryfoni zgubili płaszcz wczoraj wieczorem, a tak naprawdę to ja sama go sobie przywłaszczyłam na krótki czas, nie mówiąc o tym przyjacielowi.

- Czego mam nie rozumieć? – Spytała zdziwiona, unosząc wysoko brwi.

- Nieważne – burknęłam, bijąc się z myślami, gdy nagle znowu poczułam na sobie palący wzrok Severusa. Tym razem bałam się podnieść głowę i spojrzeć mu w oczy.

Przez resztę śniadania siedziałam cicho, nie odzywając się do nikogo. Wpatrywałam się niemrawo w swój talerz i żułam powoli jedną bułeczkę maślaną, cały czas zastanawiając się, jak mam przeprosić Harry’ego za kradzież i ZGUBIENIE jego własności.

Gdy uczta oficjalnie dobiegła końca, nie czekając na Klarę wstałam od stołu i pognałam do miejsca, gdzie ostatni raz widziałam pelerynę. Oczywiście, nie było jej tam. Ktoś musiał ją zabrać, a jeżeli to były te powalone dziewczyny?! Harry nigdy mi tego nie wybaczy! Kopnęłam z całej siły w ścianę, przykładając do niej głowę. Teraz miałam kolejny powód, żeby zniszczyć życie Angelinie.

- Alex! Alex! – Krzyknęła nagle Klara, podbiegając do mnie. Przystanęła obok, nachylając się lekko do przodu. Oparła dłonie o kolana, oddychając głęboko. – Boże, jak ty szybko biegasz. Znalazłaś ją?

- A jak myślisz?! – Fuknęłam zezłoszczona.

- Nie napadaj na mnie! Staram ci się pomóc! – Żachnęła się przyjaciółka. Powinnam była poczuć skruchę i ją przeprosić, ale byłam tak nastawiona negatywnie po ataku gryfonek, że nic nie było w stanie mnie uspokoić. Starałam się nawet myśleć o porannym seksie, ale nawet ta myśl została zdmuchnięta na boczny tor przez te wredne suki.

- Nie ma niewidki – odpowiedziałam. – Ja im tego nie daruję.

- Komu? Czego?

- Tym pizdom! – Krzyknęłam rozjuszona.

- Daj już spokój – westchnęła Klara, kręcąc głową z dezaprobatą. – Nie możemy o tym zapomnieć?

- Chyba żartujesz?! – Prychnęłam głośno. – Jeżeli nie chcesz, to nie musisz mi pomagać. Sama znajdę na nie sposób!

- Dziewczynki! – Z głębi korytarza dobiegł do nas głos profesora Moody’ego, a następnie usłyszałyśmy charakterystyczny stukot laski.

- A ten znowu czego chce? – Jęknęłam, wpatrując się w idącego w naszą stronę nauczyciela.

- Alex! – Oburzyła się Klara. – Przestań się wyładowywać na wszystkich!

- Gdyby te suki na nas nie napadły, to wszystko byłoby w jak najlepszym porządku! Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na to świąteczne śniadanie!

- A co w tym śniadaniu było takiego nadzwyczajnego? – Zdziwiła się dziewczyna, po czym pomachała do zbliżającego się nauczyciela. Postanowiłam już nie skomentować tego.

- Dziewczynki, tak szybko wybiegłyście z Sali, że nie sposób było za wami nadążyć – sapnął Moody, podchodząc do nas.

- Przepraszam, profesorze – odparła skruszona Klara. – Alex, nie ma dzisiaj humoru, a ja staram się ją pilnować, żeby nie zrobiła niczego głupiego.

Założyłam ręce na piersi, nie odzywając się ani słowem. Moody natomiast przypatrywał nam się uważnie, przerzucając spojrzenie z jednej na drugą, po czym podrapał się lekko po brodzie.

- Mam rozumieć, że nie dowiem się, dlaczego miałaś złamany nos, Alex?

- Nie – odparłam butnie.

- A mogę ci jakoś poprawić humor? – Zapytał.

- Nie zdoła pan.

- Nawet jak powiem, że znalazłem pelerynę Harry’ego i oddałem mu ją przed wyjazdem?

Zamilkłyśmy, wpatrując się w mężczyznę jak w objawienie. Po krótkiej chwili, Klara jako pierwsza wydała z siebie dźwięk pełen ulgi.

- Serio? – Próbowałam dopytać, nie dowierzając.

- Tak, młoda panno. Dokładnie w miejscu, w którym stoisz – dodał, wskazując laską pod moje nogi. Tym razem, to i mnie kamień spadł z serca. Przynajmniej jedna sprawa mniej do załatwienia. Podziękowałam więc profesorowi, starając się nawet na mały uśmiech.

Wymieniłyśmy jeszcze z Moodym kilka uprzejmości. Mężczyzna wypytał nas, co mamy zamiar robić z tyloma dniami wolnego, ale tak naprawdę to obie nie wiedziałyśmy, w jaki sposób wykorzystać ten czas. Domyślałam się tylko, że Klara przeznaczy go na naukę na przyszłe zajęcia, ja natomiast miałam zamiar spędzać jak najwięcej czasu z Severusem. Poza tymi sprawami, nie miałyśmy żadnych sprecyzowanych planów, o czym głośno powiedziałyśmy nauczycielowi.

Po powrocie do pustego dormitorium, Klara postanowiła posprzątać wokół swojego łóżka, a ja podeszłam do okna, spoglądając na pokryte śniegiem błonia. Nerwowym ruchem ręki stukałam miarowo w parapet, zastanawiając się, co zrobić z Angeliną. Pomimo odnalezienia peleryny, w dalszym ciągu byłam wojowniczo nastawiona, co nie umknęło uwadze przyjaciółki.

- Daj sobie spokój – powiedziała po raz setny, ścieląc łóżko.

- Nie – odparłam twardo. – Muszę jej pokazać, że ze mną się nie zadziera.

- Tak? – Prychnęła dziewczyna, uśmiechając się pobłażliwie pod nosem. – A co jej zrobisz? Popchniesz ją następnym razem do jeziora? A może rzucisz drętwotę w wielkiej Sali?

- Nie – powtórzyłam, rozmyślając nad czymś. Tym razem, to ja się uśmiechnęłam, ale bardziej demonicznie. Klara widząc to, zaczęła kręcić szybko głową.

- Nie wiem, co wymyśliłaś, ale NIE! Absolutnie NIE! – Krzyknęła.

- Potrzebuję czarno - magicznych zaklęć – powiedziałam po chwili, zacierając dłonie. – Te zaklęcia, których się uczymy są do dupy, potrzebuję czegoś, co pokaże jej raz na zawsze, żeby trzymała się ode mnie z daleka. Te jej koleżaneczki także.

- Nie kombinuj tak. – Klara przerwała swoje sprzątanie i z poważną miną podeszła do mnie. – Słyszysz? Nie kombinuj tak! – Powtórzyła zawzięcie. Oderwała moją dłoń, która wystukiwała szyki rytm, od parapetu.

- Bo co?! – Warknęłam. – Zamoczyły nasze głowy w szambie, kurwa! Jedyna rzecz, jaka to przewyższy, to rzucenie na nie silnego zaklęcia czarno – magicznego. Moody się na tym zna, prawda?

- Czarna Magia jest zakazana. Jeżeli myślisz, że profesor Moody nauczy cię kilku takich zaklęć, to jesteś w błędzie. – Dziewczyna postukała się palcem po czole.

- Może warto spróbować? – Wzruszyłam ramionami.

- O tak. Na pewno nauczy cię, jak rzucać klątwy, za które trafia się do Azkabanu. – Głos blondynki ociekał ironią.

Zamilkłam na moment, rozglądając się po pomieszczeniu, aż w końcu natrafiłam wzrokiem na stos podręczników rozwalonych na łóżku Lavender.

- Biblioteka! – Wykrzyknęłam i klasnęłam w dłonie. – W bibliotece jest dział ksiąg zakazanych, a tam na pewno mają lektury, które są mi potrzebne!

- Księgi zakazane! – Powtórzyła Klara, jakbym ja sama nie miała pojęcia, o czym mówię. – Już sama nazwa wskazuje, że nie wolno z nich korzystać.

- Ale po coś są w tej bibliotece, co nie? – Puściłam do niej oczko. – Gdyby nie można było z nich korzystać, to po jaką cholerę trzymaliby je w bibliotece, która jest przeznaczona dla nas, uczniów, prawda?

- Te księgi są dla nauczycieli, a dział zakazany jest zamknięty na cztery spusty. Nie dostaniesz się tam i w ogóle przestać o tym gadać! Pierwszy dzień wolnego, a tobie już odbija! Ja na pewno nie przyłożę do tego ręki! – Dziewczyna skrzyżowała dłonie na piersi, odwracając się do mnie tyłem.

- Nie musisz. Sama sobie poradzę – odparłam lekceważąco. Klara nie odezwała się już ani słowem, wracając do swoich obowiązków. Ja natomiast położyłam się płasko na swoim łóżku, które wyglądało, jakby przeszedł po nim huragan i zapatrzyłam się tępo w sufit. Na nowo próbowałam przypomnieć sobie dzisiejszy poranek, który spędziłam w towarzystwie Severusa. Tym razem seks był o wiele przyjemniejszy i ta pozycja również pobudzała moją wyobraźnię. I chociaż wolałabym patrzeć na twarz mężczyzny, którego kochałam to i tak dziękowałam niebiosom za to, co dostałam od losu. W najśmielszych snach nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś będę kochanką samego Severusa Snape’a. Słowo „kochanka” spowodowało gęsią skórkę na moich ramionach. Wyobrażając sobie dalej nauczyciela – usnęłam.

Obudziłam się wieczorem. Za oknem prószył śnieg, a w sypialni paliła się tylko lampka przy łóżku przyjaciółki, która nie robiła nic innego, jak uczyła się transmutacji. Przewróciłam oczami, siadając i rozciągając się leniwie.

Nie czekając na nic, zeskoczyłam z materaca, zakładając na nogi buty. Do podkolanówki włożyłam różdżkę i już chciałam wyjść z dormitorium, ale zatrzymał mnie jeszcze na moment głos Klary.

- Chyba nie idziesz do tej nieszczęsnej biblioteki?

- Idę – odparłam wojowniczo. – Wracaj do nauki.

- Alex! Nie masz peleryny, nie jesteś przygotowana! Jak ty niby chcesz to załatwić?

Wzruszyłam ramionami.

- W Hogwarcie nikogo nie ma. Na pewno będzie mi łatwiej niż wtedy, kiedy cała szkoła wróci z powrotem.

Tymi słowami pożegnałam się z przyjaciółką, wychodząc z sypialni. W Pokoju Wspólnym nie było nikogo, co rzadko kiedy się zdarzało. W kominku tlił się ogień, ale było to raczej zasługą skrzatów domowych, które dbały o utrzymaniu ciepła i miłej atmosfery w pokojach wspólnych.

Przez pomieszczenie przeszłam szybko, wychodząc z wieży. Skierowałam się prosto na pierwsze piętro, gdzie mieściła się biblioteka. Powoli dochodziła godzina 22, więc bibliotekarka Pince skończyła swoją pracę dwie godziny wcześniej. Miałam nadzieję, że nie siedziała po nocach i nie układała książek na półkach. Byłoby mi to bardzo nie na rękę.

Nagle zostałam chwycona za kołnierz i pociągnięta do tyłu. Nim wyciągnęłam swoją różdżkę, Klara poświeciła mi po oczach swoją.

- Zwariowałaś?! – Pisnęłam, odpychając ją od siebie. – Wystraszyłaś mnie! Co tu robisz?!

- Przecież nie puszczę cię samej! – Syknęła cicho dziewczyna, rozglądając się na boki. – Zdajesz sobie sprawę, że zasady w Hogwarcie nie zmieniły się podczas świąt? W dalszym ciągu obowiązuje cisza nocna, a my mamy siedzieć w swoich domach!

- Przyszłaś mi recytować regulamin, czy pomóc?! – Zdenerwowałam się.

- Próbuję jeszcze odciągnąć cię od tego durnego pomysłu!

- No to wracaj do siebie! – burknęłam cicho, kontynuując dojście do swojego celu.

- Alex! – Krzyknęła za mną dziewczyna i wyrównała krok. – Alex, pomogę ci. Nie zostawię cię, ale zastanów się. To się źle skończy. Odpuść, proszę cię.

- Odpuściłabym, gdyby suka nie rozwaliła mi nosa.

- Przecież Moody ci go naprostował, także nie rozumiem, o co ci chodzi! – Klara rozłożyła ręce.

- Upokorzyły nas! Serio, masz to w dupie? Może powinnaś im jeszcze podziękować za to, co?

- Merlinie, Alex – westchnęła gryfonka. – Co się z tobą dzisiaj dzieje? Jesteś bardzo nerwowa i bojowo nastawiona w dalszym ciągu. Myślałam, że wystarczyło to, jak się na nie rzuciłaś. Miałyśmy dużo szczęścia, że Dumbledore przymknął na to oko, pomimo twojej zakrwawionej twarzy!

Milczałam, bo najprawdziwszych powodów mojej zemsty nie mogłam jej wyjawić, a kłócić również nie miałam już zamiaru. Na szczęście udało nam się w końcu dojść pod bibliotekę. Wejście do pomieszczenia było otwarte, jak zawsze, ale w środku panowały egipskie ciemności. Blondynka obejrzała się za siebie, czy aby przypadkiem nikt nas nie śledził. Podświetliła sobie również podłogę przed sobą, ponieważ obawiała się, że kotka Filcha mogła także za nami pójść, ale cały korytarz był pusty.

Weszłam pewnie do ogromnej, pogrążonej w egipskich ciemnościach, Sali. Po obu stronach znajdowało się mnóstwo regałów i półek, które aż uginały się od nadmiaru książek. Przy wejściu w każdą alejkę widniały tabliczki z różnymi działami. Niektóre były tak absurdalne, że dziwiłam się, aby były na świecie osoby, które tworzyły książki z nimi związane.

Dział ksiąg zakazanych znajdował się na samym końcu biblioteki i odłączony był od reszty wysoką na kilka metrów czarną bramą. Klara oświetlała drogę różdżką, a ja swoją trzymałam w pogotowiu, jakby jednak ktoś postanowił nas śledzić niezauważony.

- Łatwo idzie – szepnęłam do niej, uśmiechając się pod nosem. – Niepotrzebnie panikowałaś.

- I tak uważam, że to wszystko źle się dla nas skończy!

- Nie prosiłam cię, żebyś ze mną poszła – przewróciłam oczami. – Weź, nie zaczynaj.

- Jestem twoją przyjaciółką, Alex! – Żachnęła się. – Poszłam za tobą tylko dlatego, że się bałam o ciebie. Nie chcę, żebyś wpadła w kolejne kłopoty.

- I co? – Zaśmiałam się cicho. – Lubisz ze mną wpadać w te kłopoty? Później będziesz mi to wypominać.

- Nic ci nie będę wypominać! – Zdenerwowała się. – Mam nadzieję, że nie dostaniesz się do tego działu i problem z głowy!

- Obyś nie miała racji!

Stanęłyśmy w końcu pod wrotami, które składały się z samych żelaznych prętów. Ich zakończenia uformowane były w szpiczaste groty, które na pierwszy rzut oka wydawały się bardzo ostre. Nie było więc mowy o przeskoczeniu przeszkody. Nie zastanawiając się zbytnio pchnęłam skrzydło bramy, które skrzypnęło, uchylając się nieco. Spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę, mając wymalowane podniecenie na twarzy.

- To niemożliwe – szepnęła przerażona Klara, oświetlając bramę. – To niemożliwe! – Powtórzyła głośniej.

- A jednak! – Zaśmiałam się perliście. – Los postanowił się do mnie uśmiechnąć – dodałam i pchnęłam ręką wrota, przedostając się na drugą stronę biblioteki. Klara poszła za mną, ale rozglądała się nerwowo, jakby próbowała przyłapać kogoś między półkami.

- Nie, Alex – warknęła, nie mogąc już znieść mojego zuchwałego podejścia do sprawy. – Ty nic nie rozumiesz. Albo nie jesteśmy tutaj sami… - stanęła do mnie tyłem, ponownie świecąc różdżką na wszystkie strony – albo ktoś tu był przed nami i zapomniał zamknąć bramę.

- Wątpię, żeby ktoś wpadł na ten sam pomysł, co ja. Znowu panikujesz! – Przypomniałam jej, ale Klara w skupieniu rozglądała się na boki, przyświecając sobie przy tym różdżką każdy kąt biblioteki.

- Stała czujność – szepnęła do siebie.

Zostawiłam ją przy wejściu, a sama zagłębiłam się pomiędzy półki w poszukiwaniu jakiejś księgi, która pomogłaby mi z Angeliną.

W tej części biblioteki, nie było podziału na działy. Przy ścianie stały dwa regały zapełnione po brzegi grubymi książkami. Większość pokryta była kurzem, jakby od bardzo dawna nikt z nich nie korzystał, ale znajdowały się też takie, które wydawały się być często wypożyczane. Jedną z takich lektur było „Najsilniejsze eliksiry”. Zapatrzyłam się na bok woluminu, chcąc po niego sięgnąć, ale mój wzrok przykuła książka, która leżała półkę wyżej „Najczarniejsze zakamarki magii”. Tytuł księgi pokryty był złotymi, powywijanymi literami lekko zaprószonymi przez kurz.

- Chyba mam to – szepnęłam w stronę przyjaciółki i sięgnęłam po książkę. Ściągnęłam ją bez żadnych przeszkód i przetarłam brzegiem spódnicy czarną, jak smoła, okładkę. Klara nie była z tego powodu zadowolona, ale ciekawość zwyciężyła. Podeszła do mnie i zajrzała przez ramię. W dalszym ciągu nie traciła jednak swojej czujności.

- Otwórz – poleciła spokojnie, chociaż czułam, jak bije jej serce. Zmarszczyłam brwi, spoglądając na nią z niezrozumieniem.

- Co ci?

- To czarna magia! – Syknęła. – Nie powinnyśmy mieć z nią styczności, ale jestem ciekawa, co zawiera ten wolumin. Wydaje się być bardzo starym wydaniem.

- Była zakurzona – dodałam, obracając ciężkie tomisko w dłoniach. – Myślisz, że uda mi znaleźć jakieś zaklęcia na Angelinę?

- Myślę, że nie będziesz w stanie połowy odczytać – parsknęła. – Zapewne inkantacje są zapisane dawnym językiem albo runami.

- I teraz mi to mówisz?! – Warknęłam zdenerwowana.

- Przecież ty zawsze postawisz na swoim i nie chcesz słuchać innych – prychnęła.

- Gadaj se, gadaj – mruknęłam pod nosem, otwierając księgę na przypadkowej stronie. Kartki były zżółknięte i wydawały się na bardzo kruche. Musiałam ostrożnie je kartkować, żeby przypadkiem nie rozpadły mi się w dłoniach. I tak jak powiedziała Klara, większość zaklęć napisana była w prastarym języku albo oznaczona runami. Oprócz tego, na każdej stronie znajdowały się rysunki przedstawiające, jak rzucić dany urok i jaką krzywdę może on wyrządzić.

- Widzisz – skomentowała wesoło Klara po krótkiej chwili wpatrywania się w księgę. – Tak jak mówiłam. Odłóż to na miejsce i wracamy do wieży.

- Zabieram to ze sobą – odpowiedziałam pewnie, zamykając wolumin.

- Absolutnie nie! Zwariowałaś?! Przecież jutro ktoś może się zorientować, że brakuje jednej książki i co wtedy?! – Spanikowała gryfonka. – Wykluczone. Nie możesz tego zabrać.

- Czego nie może zabrać?

Za naszymi plecami rozbłysło światło, drażniąc nasze oczy, a po chwili pojawił się profesor Moody. Klara podskoczyła jak oparzona, przecierając powieki, a ja szybko schowałam za siebie podręcznik, prostując się niczym struna.

- Czego nie może zabrać? – Powtórzył poważnie profesor. Widać było, że nie był zadowolony z miejsca, w którym się znajdowałyśmy. Przyglądał się uważnie to jednej, to drugiej, mrużąc zdrowe oko. Różdżkę trzymał wysoko w powietrzu, oświetlając nasze postacie, a drugą rękę jak zwykle zaciśniętą miał na swojej nieodłącznej lasce.

Klara nawet nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nauczyciel przyłapał nas na gorącym uczynku i nie miałyśmy zbytnio możliwości wydostania się jakoś z tej sytuacji.

- W dalszym ciągu czekam na odpowiedź – przypomniał nam srodze, a magiczne oko skierowało się na regał za mną, na którym brakowało jednej pozycji. – Która z was zabrała księgę? – Zapytał po chwili.

Spojrzałyśmy po sobie niepewnie. Przyjaciółka miała w oczach łzy. Nie chciałam więc narażać jej dłużej na gniew profesora, więc z bólem serca wyciągnęłam zza pleców ciężki podręcznik, podając go Moody’emu.

- Doprawdy, wszystkiego mogłem się po was spodziewać, ale czarna magia? – Zdenerwował się. – Po co ci to było, Alex? Albo dla kogo? Co?

- Profesor nie wie, dlaczego to tak wyszło! – Pisnęła Klara, próbując mnie jakoś wybronić, ale Moody wyciągnął dłoń, prosząc ją o ciszę.

- Potrzebowałam dla siebie – mruknęłam, spuszczając wzrok.

- A dokładniej?

- Profesorze, tu chodzi o ten poranek! – Przyjaciółka nie mogła już wytrzymać w ciszy. Poza tym, Moody wyglądał na naprawdę wściekłego, więc dziewczyna próbowała go jakoś uspokoić. – Alex miała rozbity nos, bo starsze dziewczyny z Gryffindoru nas zaatakowały.

- Klara! – Krzyknęłam oburzona. – Zamknij się!

- Alex chciała nastraszyć je czymś jak wrócą po świętach i postanowiła zajrzeć do działu ksiąg zakazanych. Próbowałam wybić jej ten pomysł z głowy, ale się nie dało. Poszłam więc za nią, chociaż cały czas miałam nadzieję, że nie znajdzie niczego, co by jej pomogło zemścić się na dziewczynach!

Stałam oniemiała, mając szeroko otwarte usta. Nie mogłam uwierzyć, że dziewczyna wypaplała wszystko Moody’emu! Z kolei nauczyciel wysłuchał jej spokojnie, kiwając co chwilę głową. Spoglądał przy tym na księgę, którą udało mi się znaleźć i na nowo na Klarę.

- Za takie rzeczy można trafić do Azkabanu – powiedział po chwili, kierując te słowa do mnie.

- To także próbowałam jej powiedzieć – jęknęła roztrzęsiona przyjaciółka. – Nie chciała mnie słuchać. Jest tak zaślepiona chęcią zemsty, że nic nie jest w stanie jej przekonać.

- Klara! – Krzyknęłam raz jeszcze, chwytając ją mocno za ramię. – Przestań gadać i gadać! Miałyśmy siedzieć cicho!

- Alex… - odezwał się ostrzegawczo nauczyciel. – Gdyby nie twoja przyjaciółka, kto wie, co jeszcze strzeliłoby ci do głowy? Z czarną magią nie ma żartów. Jestem zmuszony dać wam szlaban, dziewczynki – westchnął na koniec.

- Proszę bardzo – prychnęłam buntowniczo. – Może być nawet ze Snape’em.

Moody spojrzał mi twardo w oczy.

- Ze mną, droga panno. Ze mną ten szlaban. Klaro, przykro mi, ale ty również będziesz musiała się na nim pojawić – dodał profesor z żalem. – Wiem, że chciałaś jak najlepiej dla Alex, ale to nie zmienia faktu, że również tu przyszłaś w nocy.

- Rozumiem, profesorze. – Klara spuściła pokornie głowę.

- Jutro widzę was u siebie w gabinecie. Jeżeli tak bardzo interesuje cię czarna magia, Alex, to pokażę ci jej prawdziwe oblicze, a przy okazji obie czegoś się dowiecie. Ostrzegam tylko, że nie będzie to nic przyjemnego, a teraz prosto do dormitorium.

- Nie odejmie nam pan punktów? – Spytała nieśmiało blondynka.

- Nie, Klaro. Profesor Snape odebrał wam rano wystarczającą ilość. Uznajmy, że zrobił to za nas dwóch. – Moody uśmiechnął się do dziewczyny i poklepał ją pocieszycielsko po plecach. Na mnie spojrzał tylko z falą wyrzutów, po czym przepuścił nas obie przed siebie, zamykając za sobą dział ksiąg zakazanych.

Gdy znajdowaliśmy się już poza biblioteką, Moody pożegnał się z nami, dając nam do zrozumienia, że mamy udać się prosto do wieży Gryffindoru. Klara oczywiście zgodziłaby się ze wszystkim, co powiedziałby jej nauczyciel, ale ja nie byłam taka jak ona.

Znajdując się już w sporej odległości od profesora, przystanęłam na moment i zawróciłam.

- Co ty robisz?! – Zdenerwowała się Klara. – Chyba nie chcesz tam wrócić?! Moody zabrał księgę ze sobą!

- Nie idę tam – odparłam niewzruszona. – Idę do łazienki prefektów.

- Co?! – Dziewczyna przewróciła oczami, nie dowierzając w to, co robiłam. – Po co?

- No jak to, po co? – Zdziwiłam się. – Jestem wściekła na niego, na ciebie i na wszystkich wokoło. Muszę wziąć relaksującą kąpiel, inaczej zwariuję, rozumiesz? Jak mogłaś mu to wszystko wygadać?! – Prawie wrzasnęłam na koniec.

- Musiałam powiedzieć prawdę! Nie uwierzyłby nam w nic innego! – Broniła się. – Alex, on i tak potraktował nas ulgowo. Gdyby to ktoś inny złapał nas na czymś takim, pewnie wyleciałybyśmy ze szkoły!

- Ciekawa jestem, co on tam robił? – Zastanowiłam się przez moment. – Może to on szukał czegoś, a my pokrzyżowałyśmy mu plany, co?

- Gadasz głupoty – westchnęła przyjaciółka, kręcąc z niedowierzania głową. – Faktycznie, on mógł tam być przed nami, dlatego wrota były otwarte, ale to nauczyciel. Zapewne szukał czegoś na zajęcia.

Nie odpowiedziałam, ponieważ Klara dobrze to wszystko wytłumaczyła. Nie było sensu brnąć dalej w głupie teorie spiskowe.

- Ale i tak idę do łazienki – postawiłam w końcu na swoim. – Z tobą, czy bez ciebie. Jeżeli chcesz, to możesz nawet wrócić do Moody’ego i nakablować mu na mnie, gdzie jestem.

- Jesteś okrutna, wiesz? – Posmutniała. – To było konieczne.

- Ta, jak wszystko – powiedziałam pod nosem, ruszając w stronę łazienki prefektów. Myślałam, że Klara odpuści i wróci do wieży, ale ona podążyła za mną, próbując w dalszym ciągu przeprosić mnie jakoś za wcześniej, ale nie chciałam jej słuchać. Profesor Moody był dla niej wszystkim i chcąc mu się przypodobać, była zdolna wyjawić mu każdą tajemnicę.

Stanęłam w końcu pod łazienką i wypowiedziałam stare hasło, które zadziałało. Drzwi uchyliły się nieco, a ze środka uderzyło nas w twarz ciepłe powietrze wymieszane z jabłkową wonią płynu bąbelkowego. Już chciałam się cofnąć, zdając sobie sprawę, że przeszkodziłyśmy komuś w kąpieli, gdy nagle usłyszałyśmy znajome głosy Ślizgonów. Weszłam więc niepewnie do środka, a Klara podążyła za mną, wchodząc mi prawie na plecy.

- Cóż za miła niespodzianka! – Wykrzyknął uradowany Lucjan w samych bokserkach. – Skąd wiedziałyście?

- Nie wiedziałyśmy – burknęłam, rozglądając się po zaparowanym pomieszczeniu.

- I wcale tu nie chciałyśmy przyjść – jęknęła moja przyjaciółka, próbując ciągnąć mnie za rękę w drugą stronę. – Wracajmy, proszę. Obiecałyśmy.

- Komu obiecałaś? – Zapytał nagle Draco Malfoy, siedząc w basenie przy brzegu. Po swojej lewej stronie miał przytuloną do siebie Pansy Parkinson, a po drugiej stronie siedziała jakaś Puchonka, patrząc na nas z pogardą.

- Czy to ważne? – Lucjan postanowił zmienić temat, obejmując mnie ramieniem. – Ściągajcie te łachy i wskakujcie do wody. Dopiero co przyszliśmy, więc woda jest nieziemsko ciepła i relaksująca.

I to właśnie słowo wystarczyło, żeby mnie przekonać…

niedziela, 17 maja 2020

91. Zemsta i śniadanie

- Chcesz ponownie wylądować głową w gównie?! Ja im tego nie daruję!

- Oczywiście, że nie chcę! – pisnęłam roztrzęsiona.

Od smrodu zbierało mnie na wymioty. Nie mogąc dłużej walczyć z własnym żołądkiem, rzuciłam się w stronę rzędu zlewów i wyrzuciłam z siebie resztki wczorajszego jedzenia. Rzygając jak kot, odkręciłam kran. Woda jaka z niego płynęła, była lodowata. Musiało mi to wystarczyć. Gwałtownymi ruchami opłukałam twarz i usta, a później włożyłam całą głowę pod wodę, próbując spłukać z siebie smród i brud. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to wszystko się wydarzyło. Przecież byłam niewinna! Nigdy nawet nie myślałam o tym, żeby podrywać Freda! Chłopak sam mnie zagadywał. Angelina o tym nie wiedziała i dlatego się mściła? A może była to ich wspólna gierka? On robił sobie ze mnie jaja, a ona karała mnie za ich słuchanie…

- Nie mamy czasu na pierdoły – wściekła Alex złapała mnie za kołnierz koszuli i odciągnęła mnie od zlewu. – One dzisiaj wyjeżdżają. Jeśli nic nie zrobimy, ujdzie im to płazem!

- A co jeśli zrobią nam coś jeszcze gorszego? – zapytałam płaczliwie. Skoro dziewczyny nie miały oporów przed znęcaniem się nad nami z tak błahego powodu, mogłam się tylko domyślać na co jeszcze je stać.

- To znowu odpłacimy im z nawiązką! Z resztą, nie mam czasu Cie przekonywać. Albo pójdziesz ze mną, albo idę sama.

Alex rzuciła się w stronę drzwi. Wybiegłam zaraz za nią. Miałam ochotę pobiec prosto do McGonagall. Mogło być jednak tak, że zanim znajdę jakiegoś nauczyciela, dziewczyny faktycznie wyjadą, a zatem nie spotka ich żadna kara. Po świętach sprawa straci swój wydźwięk. Zrobią im pogadankę i puszczą to płazem. W końcu Flintowi też odpuścili, a zrobił coś o wiele gorszego… Naprawdę został nam samosąd?

- Idę z Tobą! - powiedziałam, od razu żałując, że się zgadzam. To nie mogło się skończyć dobrze. – Tylko wiesz… Pewnie już wynoszą walizki z wieży. Nigdy ich nie dogonimy.

- Nie dogonimy… - powtórzyła pod nosem Alex. Zatrzymała się przy schodach, złapała za poręcz i wychyliła mocno, spoglądając przy tym do góry. Od wieży Gryffindoru dzieliło nas kilka pięter. – Przetniemy im drogę – powiedziała nagle i zaczęła zbiegać po schodach.

Starałam się ją dogonić, ale po wymiotowaniu i całym tym stresie czułam się naprawdę słabo.

- Przetniemy? Gdzie chcesz je złapać?

- Jak to gdzie? W holu.

- Obok Wielkiej Sali?! – spanikowałam.

- Dokładnie tam!

Znalazłyśmy się na parterze. Obie wyglądałyśmy jak dwa nieszczęścia. Ja byłam cała mokra, oczy miałam zaczerwienione, a włosy rozczochrane. Alex wyglądała jeszcze gorzej, a do tego rozwalony nos poplamił jej całe ubranie. Jej oczy aż płonęły ze złości. Gdy dotarłyśmy do holu, usłyszałyśmy kroki. Z przestrachem złapałam za swoją różdżkę i schowałam się za jednym z posągów rycerzy. Alex weszła za drugi posąg.

- Najpierw je unieruchommy! – powiedziałam do niej głośnym szeptem. – Z zaskoczenia!

- Ty to zrobisz. Ja nie mam ze sobą różdżki.

- Co? Czemu? – zdziwiłam się. Sama starałam się nie rozstawać z moją. Jak to mawiał profesor Moody: „stała czujność”.

- Po prostu jej nie mam. Cicho! – Alex przyłożyła palec wskazujący do ust i przygarbiła się.

Miałam wrażenie, że przyjęła postawę polującego kota. Ostrożnie wyjrzałam zza posągu i zobaczyłam, że idą dwie z naszych oprawczyń – Angelina i nowa dziewczyna Georga. Dziewczynom było bardzo wesoło, uśmiechały się szeroko, ciągnąć za sobą wielkie walizki na kółkach. Niczego się nie spodziewały. Były tak zuchwałe!

- Poczekaj jeszcze… - szepnęłam i zerknęłam w bok. Alex już nie było za posągiem! Gdy znów wyjrzałam na hol, zauważyłam, że przyjaciółka pędzi z gołymi pięściami wprost na gryfonki.

- Wy jebane szmaty! – krzyknęła moja przyjaciółka, sprzedając Angelinie mocny prawy sierpowy. Cios aż odrzucił zaskoczoną, ciemnoskórą gryfonkę. – Wszystko mi zniszczyłyście! Zabiję was za to!

- Szybko się pozbierałaś, szonie! - Druga z dziewczyn pierwsza zareagowała, łapiąc Alex za nadgarstki i próbując ją unieruchomić. Zaczęły się siłować, ale Alex była jak opętana. Co rusz wyrywała się z uścisku i biła pięściami na oślep. Celowałam w nie różdżką, uważnie śledząc je wzrokiem. Przez to, że tak się miotały, bałam się, że trafię nie tę, którą trzeba.

- Naprawdę jesteś popierdolona – syknęła Angelina, trzymając się za szczękę. – Jeśli będę mieć sińca, nie żyjesz!

- To Ty nie żyjesz! – Alex złapała Angelinę za włosy, szarpiąc mocno i przypadkiem wyrywając ich garść. Angelina rozdarła się na całe gardło. To musiało boleć. - Zapłacicie mi za wszystko! Zemszczę się!

Dziewczyna Georga złapała Alex od tyłu. W tym czasie Angelina próbowała znaleźć w torebce swoją różdżkę. Teraz była moja szansa, miałam czysty strzał.

- Drętwota! – krzyknęłam, wyskakując zza zbroi.

Zaskoczona dziewczyna Georga nie miała nawet szansy zareagować. Jej ciało momentalnie zesztywniało w pozycji w jakiej obejmowała Alex od tyłu. Moja przyjaciółka szybko kucnęła, wyślizgując się z objęcia.

- Tak myślałam, że będziecie obie – warknęła Angelina i wytargała różdżkę z torby. Byłam na to gotowa.

- Expelliarmus! – krzyknęłam w momencie, gdy tylko zobaczyłam kawałek drewna w jej dłoni.

Angelina nie zdążyła odbić czaru, jej różdżka wyskoczyła wysoko do góry. Gdy gryfonka powiodła za nią wzrokiem, Alex znowu wyskoczyła do przodu, uderzając ją pięścią w twarz. Trafiła prosto w nos.

- Oko za oko, nos za nos! – powiedziała triumfalnie.

- Więc Ty mi odpłacisz za włosy – krzyknęła Angelina.

Ja stałam z wyciągniętą przed siebie różdżką i oddychałam płytko, nerwowo. Targały mną różne emocje. Jasne, udało mi się trafić czarami, ale przecież to jeszcze nie koniec. Z jednej strony chciałam, żeby w jakiś sposób odpowiedziały za wszystko… żeby cierpiały… żeby spotkała je kara… z drugiej strony nie powinnam była tak myśleć. Nie powinnam była nic im robić. Były tylko uczennicami. Dwie głupie nastolatki. Każdy ma prawo się mylić.

- Klara, rób coś! – krzyknęła Alex.

Gdy się ocknęłam z zamyślenia, zauważyłam, że Alex leżała na ziemi, a teraz to Angelina okładała ją pięściami. Niewiele myśląc, posłałam w ich stronę mały płomień. Nie chciałam spalić gryfonki, ale odrobina ciepła na pewno odwróciłaby jej uwagę. Sęk w tym, że Angelina akurat się schyliła i płomień trafił prosto w… jej materiałową walizkę. Tworzywo z którego była wykonana szybko zajęło się ogniem. W gruncie rzeczy uzyskałam efekt taki jak chciałam, bo dziewczyna zeszła z Alex i rzuciła się na ratunek swoich ubrań.

- Alex, zmywajmy się! – pisnęłam.

- Nie ma mowy! – przyjaciółka zakasała rękawy, gotowa do kontynuacji bójki.

Gdy już miała się rzucić na tamtą, wszystkie cztery usłyszałyśmy mocne kroki. Było już za późno. Szybko schowałam różdżkę i obróciłam się w stronę korytarza. Czy mogło być gorzej? W holu pojawił się sam profesor Snape. Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku, szybko przeskakując wzrokiem po wszystkich uczestnikach zamieszania. Jego oblicze było teraz jeszcze bardziej straszne niż zawsze. Na samą myśl o tym co zrobi, przeszedł mnie dreszcz.

- Co się tutaj wyprawia? – profesor zapytał grobowym tonem.

Wszystkie trzy zamarłyśmy. Profesor wykonał jeden jego szybki gest różdżką i pożar został ugaszony. Drugi ruch uwolnił gryfonkę z drętwoty. Dziewczyna upadła na twarz i nie miała odwagi się podnieść. Profesor pochylił na moment głowę i złapał się palcami za nasadę nosa. Westchnął sam do siebie.

- Nawet w świąteczny poranek wychodzą z was najgorsze cechy Gryffindoru... Za ten rozgardiasz odejmuję wam dwieście punktów.

Alex patrzyła na niego walecznie. Ja zacisnęłam pięści, ale nie odważyłam się odezwać.

- Poza tym wszystkie lądujecie u dyrektora – syknął profesor i różdżką wskazał nam na korytarz prowadzący na klatkę schodową. - W tej chwili.

- Ale profesorze… - jęknęła Angelina, próbując ugłaskać swoje rozczapierzone włosy. – My wyjeżdżamy!

- Trzeba było o tym myśleć zanim zaczęłyście urządzać sobie ognisko w holu. Marsz do gabinetu.

- Zaraz jest świąteczne śniadanie! – powiedziała Alex, a Snape zmrużył lekko oczy.

- Trudno. Macie dziesięć sekund, albo odejmę wam kolejne punkty.

Dziewczyna Georga podniosła się błyskawicznie. Ja praktycznie ruszyłam biegiem w stronę schodów. Alex nieco się ociągała, patrząc przy tym z żalem i wyrzutem na profesora, ale nie przyglądałam im się jakoś specjalnie. Nie chciałam żebyśmy straciły jeszcze więcej punktów. Snape był zdolny do tego, żeby pozbawić nas wszystkich. Choć starsze gryfonki jeszcze coś tam jojczyły, ostatecznie cała czwórka znalazła się przed gabinetem Dumbledore’a. Z Alex stanęłyśmy po jednej stronie drzwi, zaś tamte stanęły po drugiej. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, zapewne wszystkie leżałybyśmy teraz martwe.

- Pewnie się poskarżysz? – Alex skrzyżowała przed sobą ręce. Patrzyła prosto w oczy Angelinie.

- Wolę załatwiać sprawy sama – odpowiedziała jej gryfonka.

- Chyba z koleżaneczkami – syknęła Alex. - W grupie jesteś odważniejsza. Typowe.

- Gdyby nie Klara, przegrałabyś starcie jeden na jeden – Angelina uniosła dumnie głowę.

- Wcale aż tyle nie zrobiłam… - powiedziałam cicho. Chciałam po prostu już mieć to za sobą.

- Która z was puści parę? – dziewczyna Georga nie wytrzymała. Przestępowała nerwowo z nogi na nogę. – Jeśli coś piśniecie, pogrążymy was!

- Nie zamierzam nic mówić! – warknęła Alex.

- Co? – spojrzałam zdziwiona na przyjaciółkę. Przyciszyłam głos. – Przecież mogłybyśmy…

- Milczymy – zadecydowała za mnie Alex.

- Milczymy – zgodziła się z nią Angelina.

To było jedyne w czym się zgadzały. Alex i Angelina obie obrażone zaczęły patrzeć w zupełnie innych kierunkach. Patrzyłam na nie oniemiała. Chciały się kryć nawzajem? Nie była to kolejna gierka? Podpucha? Potarłam skroń, próbując zrozumieć co tutaj się wyprawia. Ułożyć sobie wszystko w głowie. Akurat przed gabinetem pojawił się profesor Dumbledore. Mężczyzna miał na sobie odświętne szaty. Miał taką minę, jakby oderwano go od czegoś bardzo miłego i jakby przyjście tutaj traktował jako uciążliwy obowiązek. Spojrzał na nas kolejno.

- Zapraszam do mojego gabinetu – powiedział i otworzył nam drzwi. -Wszystkie cztery. Proszę, proszę…

Weszłyśmy do środka, a on za nami. Różdżką wyczarował nam cztery krzesła, pozwalając usiąść. Dziewczyna Georga wyglądała na najmniej poszkodowaną. Z drugiej strony, na pewno Snape przekazał dyrektorowi w jakich warunkach nas znalazł.

- Od razu przejdźmy do rzeczy – Dumbledore oparł się tyłem o biurko i spojrzał na nas sponad okularów połówek. Uśmiechnął się. - Która z was opowie mi o tym, co się właściwie stało?

Dziewczyny milczały. Spojrzałam na nie kolejno. Naprawdę nie chciały nic mówić?

- Profesor Snape wspominał coś o pożarze i bójce… - kontynuował Dumbledore. – Nie mam powodu by wątpić w jego zeznania, ale gdy tak na was patrzę… takie cztery młode damy nie powinny przecież sprawiać żadnych problemów, prawda?

Alex zdusiła parsknięcie. Ja opuściłam głowę, nie chcąc spojrzeć profesorowi w oczy. Starsze gryfonki za to trzymały fason. Obrażone patrzyły po ścianach.

- Alex, może Ty nam powiesz co się wydarzyło? – Dumbledore spojrzał na moją przyjaciółkę.

- W sumie to nic – Alex wzruszyła ramionami. Brzmiało to komicznie, jeśli wziąć pod uwagę jej okrwawioną twarz. - Możemy wracać na śniadanie?

- Właśnie. Za godzinę powinnam być u rodziców – żachnęła się Angelina.

- Nie macie nic do powiedzenia? – zdziwił się dyrektor. – Nie było mnie tam, ale patrząc na same wasze ubrania, mógłbym wysnuć z pięć różnych opowieści…

- Profesorze, nic się nie stało – powiedziała dziewczyna Georga. – Nic, co wymagałoby interwencji. Wszystko jest dobrze.

- Właśnie. Wszystko spoko – Alex potarła nos.

- Klaro? – profesor zwrócił się prosto do mnie. – A Ty co o tym powiesz?

- Ja… - przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam dużymi oczami na współtowarzyszki. Sądząc po ich minach, odpowiedź była tylko jedna. – Też uważam, że wszystko było w porządku. Nic się nie stało. Pro… Profesor Snape zareagował zbyt mocno.

- Ach tak… - westchnął Dumbledore. Na moment stanął do nas tyłem, zapatrzył się w okno za swoim biurkiem, a później z namysłem machnął ręką. – Dobrze, uciekajcie.

Starsze gryfonki wstały z gracją. Alex poderwała się z krzesła i wybiegła z gabinetu jako pierwsza. Ja szybko ruszyłam za nią.

- Musimy się przebrać! Nie odpuszczę tego śniadania! – syknęła przyjaciółka, pędząc do wieży na złamanie karku.

Ledwo udało mi się ją dogonić. Alex zamknęła się w łazience, a ja skorzystałam z faktu, że większość wyjechała i wpadłam do łazienki innej sypialni. Raz jeszcze przemyłam twarz i włosy, tym razem robiąc to mydłem, później zaś wysuszyłam się zaklęciem. Gdy wróciłam do pokoju by się przebrać, Alex w pośpiechu zapinała guziki nowej, czystej koszuli. Wyglądała dobrze, ale jej nos nadal sprawiał wrażenie uszkodzonego.

- Cholera… niewidka Harrego! – Alex klepnęła się dłonią w czoło. – Zupełnie o niej zapomniałam.

- Ojej… idziemy jej poszukać? – zapytałam, przebierając się w czyste ubrania.

- Po śniadaniu! – twardo powiedziała Alex. Niedbale założyła krawat Gryffindoru i ruszyła do wyjścia.

Zgarnęłam z jej łóżka różdżkę i dogoniłam ją, podając jej przedmiot. Dziewczyny może i wyjechały, ale powinnyśmy obie być gotowe na ewentualny odwet. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że ta szopka u dyrektora była robiona w dobrej wierze. Na pewno się zemszczą. Czułam to w kościach… Najgorsze było to, że przez całe to wydarzenie, wcale nie czułam, jakby atmosfera dzisiejszego śniadania miała być jakaś świąteczna czy specjalna. Właściwie to nawet nie miałam jakoś apetytu na jedzenie. Odechciało mi się wszystkiego. Mimo wszystko trzeba było się stawić na Wielkiej Sali. Wpadłyśmy tam dosłownie na styk. McGonagall zwróciła uwagę Alex na jej krzywy krawat, przyjaciółka szybko go poprawiła, a potem stanęłyśmy przy jednym, długim stole. Większość uczniów i część nauczycieli, albo już wyjechała, albo właśnie wychodziła ze szkoły, dlatego to śniadanie było specjalne. Postanowiono, że w tak okrojonym gronie zasiadać będziemy przy jednym, wspólnym stole. Śnieżnobiały obrus zdobiły piękne stroiki z ostrokrzewu i kolorowych bombek, a ponad stołem lewitowały duże, jasno płonące świece. Nauczyciele w większości siedzieli już przy stole. Nie wiedząc gdzie mam usiąść, rozglądałam się po miejscach, szukając jakichś zawieszek czy innych etykiet. W tym momencie podszedł do nas profesor Moody. Mężczyzna chwycił mnie za ramiona i nachylił się do mojego ucha.

- Może usiądziecie obok mnie, co panienki? – zapytał, a jego mechaniczne oko zerknęło na Alex.

- Jeśli profesor chce… - kiwnęłam głową.

Alex rozglądała się, kogoś szukając. Moody nie czekał. Poprowadził mnie bliżej stołu i odsunął mi krzesło. Usiadłam, a on zasiadł obok mnie. Zerknął na mnie i się oblizał. W tym czasie jego drugie oko wciąż przyglądało się mojej przyjaciółce.

- Alex, chodź – zawołał ją, poklepując siedzisko po swojej drugiej stronie.

Nim przyjaciółka się ruszyła, nadszedł ktoś inny. Profesor McGonagall.

- Alastorze, można? – zapytała nauczycielka, uśmiechając się uprzejmie do Szalonookiego.

- Ekhm… - odchrząknął. – Cóż… Chciałem wyjątkowo posiedzieć z uczniami, ale proszę bardzo. Zapraszam – wstał i odsunął jej krzesło, choć już z mniejszym entuzjazmem.

Nieco przygaszona Alex usiadła obok mnie. Jej nos był nienaturalnie spuchnięty. Gdy Moody skończył uprzejmą rozmowę z McGonagall, wyciągnął różdżkę i wychylił się, dotykając jej czubkiem nosa Alex. Usłyszałam odgłos nastawianej kości. Alex warknęła i złapała się za twarz. Spojrzała z wyrzutem na nauczyciela, on zaś uśmiechnął się do niej bardzo uprzejmie.

- Profesorze, może mi profesor wymazać pamięć?... – jęknęłam cicho, patrząc w mój pusty talerz.

- Co? Dlaczego? – zdziwił się Moody. – Co takiego chciałabyś zapomnieć?...

Od razu wpatrzył się we mnie czujnie. Alex mocno szturchnęła mnie łokciem, a potem odpowiedziała za mnie.

- Na żarty jej się zebrało – uśmiechnęła się krótko do profesora. – Prawda Klara?

- Yy… Tak. Przepraszam. Po prostu zjadłam coś nieświeżego i chciałabym tego nie pamiętać – uśmiechnęłam się słabo. Jakim cudem wciąż czułam odór tamtej łazienki? Skrzywiłam się.

- To nie jest temat do żartów, dziewczynki – westchnął Moody. Niby się obrócił, ale jego mechaniczne oko nie przestawało na mnie patrzeć. – Wszyscy wiedzą, że wymazywanie pamięci jest niebezpieczne. Ingerujesz w umysł. Najbardziej wrażliwą część każdego człowieka… Zwykli ludzie żyją ze swoimi wszystkimi porażkami i złymi wspomnieniami i dają sobie radę. To w sumie egoistyczne z naszej strony, by próbować sobie coś tam wymazać. Szczególnie coś tak błahego, jak nieświeże śniadanie.

- Przepraszam – powiedziałam jeszcze ciszej.

Na Wielką Salę wszedł profesor Dumbledore w towarzystwie Snape’a. Ten drugi spojrzał od razu w stronę mnie i Alex, jakbyśmy bardzo mu czymś zawiniły. Schowałam głowę w barkach i obniżyłam się na krześle. Tego też się obawiałam, że profesor dowie się, co powiedziałyśmy dyrektorowi. Pewnie uznał, że go zlekceważyłyśmy. Jeśli zaś Dumbledore usłyszał inną wersję wydarzeń niż nasza, nie dawał tego po sobie poznać. Na salę wszedł uśmiechnięty i od razu usiadł na jednym krańcu stołu, omiatając wzrokiem wszystkich zebranych.

- Możemy zaczynać? – zapytał. – Czy kogoś brakuje?

Snape usiadł centralnie naprzeciwko Alex, mrożąc ją swoim spojrzeniem.

- Obawiam się, że oprócz wyraźnego braku zdrowego rozsądku, mamy mały brak w uczniach mojego domu – powiedział Mistrz Eliksirów. – Lamberd! – syknął takim tonem, jakby wywoływał ją do odpowiedzi. - Nie wiesz przypadkiem gdzie jest Twój wczorajszy partner?

- Nie jesteś przypadkiem pierwszym, który powinien wiedzieć, gdzie on jest? – głośno zapytał profesor Moody.

- Z tego co mi wiadomo, nie wrócił na noc do dormitorium… - Snape zmrużył niebezpiecznie oczy. - Na tym moja wiedza się kończy. Jestem pewien, że Lamberd powie nam coś więcej…

- Severusie, Alex jest porządną panienką – oburzyła się McGonagall. - Nie sugerujesz chyba, że byliby gdzieś razem?





poniedziałek, 11 maja 2020

90. Koniec balu

Wróciłam z przyjaciółmi na salę, każąc Lucjanowi zostać na dziedzińcu i czekać na Klarę. Faza Gryfonów powoli ustępowała, bo zrobili się nagle przygaszeni i markotni. Usiedli oboje na swoich stałych miejscach i z wisielczymi humorami wpatrywali się w pełne półmiski z jedzeniem. Nie minęła chwila, a chłopcy rzucili się na mięsne paszteciki, sałatki i dyniowe tarty z bitą śmietaną, jakby nie jedli od roku. Nie starali się nawet wziąć talerzy, tylko palcami wkładali do buzi wszystko, co udało im się dosięgnąć. Oczywiście zrobili przy tym ogromny chlew wokół siebie. Przewróciłam oczami, odwracając się w drugą stronę. Zaczęłam rozglądać się po sali w poszukiwaniu Severusa, ale mężczyzna nie wrócił jeszcze z lochów. Ogólnie, przy stole nauczycielskim jakby się przerzedziło. Profesor Mcgonagall zniknęła w najlepsze razem z profesorem Flitwickiem, dyrektor zabawiał nauczycielkę od zielarstwa swoimi żartami, a miejsce Moody’ego również było puste. Byłam ciekawa, gdzie podział się profesor, ale nie było mi dane dłuższe zastanawianie się nad tym, ponieważ Fatalne Jędze przestały grać, ogłaszając wybór najlepszej pary tego wieczoru. Wszyscy z powrotem usiedli na swoich miejscach. Do naszego stolika wróciła Ginny z Neville’em oraz Hermiona z Krumem. Mężczyzna obejmował czule ramieniem swoją towarzyszkę, a ta wtulała się w niego szczęśliwa do granic możliwości. Uczniowie spojrzeli na Harry’ego i Rona, którzy nie przejmując się nikim w dalszym ciągu pożerali ze stołu wszystko, co się dało.

W momencie, kiedy zespół wyciągnął wszystkie głosy ze skrzynki, na salę weszła Klara w obecności Lucjana. Chłopak ruszył prosto przed siebie i usiadł koło mnie, zarzucając mi rękę na ramiona. Dziewczyna ruszyła tuż za nim, siadając cicho koło Rona. Rudzielec spojrzał przelotnie na swoją partnerkę, chcąc podać jej kawałek tarty, ale odmówiła.

- Gdzie byliście? – Spytałam cicho Lucjana.

- Wszystko byś chciała wiedzieć – odparł, wzdychając teatralnie, po czym sięgnął po całusa, ale odsunęłam od siebie jego twarz.

- No, no! Pierwsze miejsce wygrywają Alex Lamberd i Lucjan Bole! – Krzyknął nagle gitarzysta zespołu, a wokół niego kręciło się z tysiąc głosów oddanych na nas.

- Co?! – Pisnęłam przerażona. Spojrzałam na Klarę, ale ta zaczęła głośno klaskać i pokazywać mi kciuki uniesione w górę. Reszta stołu również zaczęła bić nam brawa, chociaż Hermiona Granger robiła to z nieco mniejszym entuzjazmem niż pozostali.

- Wiedziałem – prychnął Lucjan, podnosząc się. Poprawił swoją marynarkę, podał mi rękę i razem ruszyliśmy w stronę sceny. Trochę się opierałam, ponieważ nie chciałam robić z siebie pośmiewiska, ale jeszcze bym zrobiła, gdybym tuż pod sceną sprzeczała się ze Ślizgonem. Posłusznie więc weszłam z nim na podium. Wokalista Fatalnych Jędz pogratulował nam serdecznie. Lucjan zaczął machać do wszystkich, jakby był królem, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Ze sceny miałam podgląd na całą salę. Rozejrzałam się więc w poszukiwaniu Severusa, ale w dalszym ciągu nie wrócił na bal, za to profesor Moody wszedł bocznym wejściem i lekko pospiesznym krokiem podszedł do stołu nauczycielskiego, siadając na miejscu Mcgonagall. Zachowywał się jakoś dziwnie, nerwowo. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

- Brawo, kochani, brawo! – Odezwał się ponowie wokalista zespołu. – Ale oprócz was mamy jeszcze jedną parę! Otrzymali tyle samo głosów, co wy i też muszą pokazać się nam wszystkim. Zapraszamy na scenę pana Harry’ego Pottera i Rona Weasley’a!

Sala zamilkła na moment, po czym wszyscy wybuchli gromkim śmiechem, zaczynając szybko klaskać. Nawet Dumbledore był rozbawiony i on również postanowił dopingować swoich uczniów. Gryfoni próbowali ulotnić się z Sali, ale jakiś Ślizgon zastąpił im drogę, wymachując pięścią przed nosami. Chłopcy nie mieli więc wyboru i z minami zbitych psów doczłapali się pod podium.

- Przepraszam! – Krzyknął Harry do wokalisty. – Zaszło chyba jakieś nieporozumienie. My nawet nie jesteśmy parą! – Wskazał na siebie i przyjaciela, który przytakiwał mu głową we wszystkim.

- Wolimy dziewczyny! – Dodał Ron.

- Cioty – zarechotał pod nosem Lucjan, prężąc się na scenie jak jakiś Adonis.

- Daj spokój! – Warknęłam. – Chcę stąd zejść. Mam tego dość.

Skupiłam się przez moment na profesorze Moodym. Mężczyzna w końcu zauważył, że stoję na podium, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Nie uśmiechnął się, nie dodał otuchy, nic. Tylko patrzył na mnie obojgiem oczu, nerwowo uderzając palcami ręki o blat stołu, przy którym siedział.

- Przestań tyle marudzić i się uśmiechnij. Nie chcę, żeby pomyśleli potem, że poszedłem na bal z jakąś nudziarą. 

Przewróciłam więc oczami, uśmiechając się szeroko do wszystkich uczniów. Pod sceną natomiast Harry w dalszym ciągu próbował wytłumaczyć wokaliście, że nie jest gejem i na scenę nie wejdzie pod żadnym pozorem. Na szczęście Fatalne Jędze ustąpiły. Raz jeszcze nam pogratulowano i mogliśmy zejść spokojnie na parkiet. Muzyka znowu rozbrzmiała w całym pomieszczeniu. Ludzie zapomnieli o Harrym i Ronie, wychodząc na środek sali i bawiąc się w najlepsze. Dochodziła północ, wiec wszyscy chcieli wykorzystać ten czas jak najlepiej.



***



Do dormitorium wróciłyśmy w środku nocy po cichu na palcach, nie chcąc nikogo obudzić, ale gdy tylko otworzyłyśmy drzwi od sypialni, zauważyłyśmy jak wszystkie współlokatorki siedziały na swoich łóżkach z poduszkami przyciśniętymi do piersi i przy słabym świetle rozmawiały żywo o wydarzeniach sprzed kilku godzin. Dziewczyny chichotały między sobą, w dalszym ciągu będąc ubrane w wieczorowe kreacje i z pełnymi makijażami na twarzach, chociaż lekko rozmazanymi. Zarówno umalowanie jak i fryzury zdradzały, że bal dawno się skończył.

Gdy tylko nas zobaczyły, zamilkły na chwilę, ale zaraz ponownie zaczęły między sobą rozmawiać.

- Ci Bułgarzy byli tacy szarmanccy! – Pisnęła szczęśliwa Lavender Brown, jeszcze mocniej przyciskając poduszkę do piersi. Westchnęła głęboko, kopiąc nogami w materac. Zmarszczyłam brwi, ale nie odezwałam się ani słowem. Usiadłam ciężko na swoim łóżku, zdejmując z nóg szpilki, które powoli zaczynały mi ciążyć. Klara zrobiła to samo, po czym usiadła po turecku na swoim łóżku, przysłuchując się rozmowom koleżanek.

- Byli bardzo delikatni – dodała Parvati, również zachowując się, jakby była w siódmym niebie. – Tacy, to wiedzą jak obchodzić się z kobietami.

- Krum postawił na romantyczność – odezwała się po chwili Hermiona, zdejmując z włosów wszystkie ozdoby. Zachichotała niczym głupia nastolatka, co trochę mnie zdziwiło, ponieważ ta dziewczyna nie zachowywała się jak nabuzowana hormonami uczennica.

- O czym rozmawiacie? – Zapytała nagle Klara, za co byłam jej wdzięczna. Sama byłam ciekawa, o co chodziło, ale za żadne skarby świata nie przyznałabym się przed nimi, jak bardzo mnie to interesuje. Dziewczyny natomiast spojrzały na moją przyjaciółkę, jakby przeszkodziła im w, co najmniej, obradach okrągłego stołu.

- O chłopakach – zreflektowała się po chwili Parvati, obdarowując Klarę pokaźnym uśmiechem.

- O Bułgarach – poprawiła ją Lavender, kiwając energicznie głową. Jej poduszka zamieniała się powoli w niekształtny twór. – Wszystkie dzisiaj przeżyłyśmy swój pierwszy raz!

Zatrzymałam rękę w połowie drogi do szafki nocnej, na której leżała butelka wody mineralnej i rozszerzyłam z niedowierzania oczy. Starałam się, żeby moja twarz wyrażała słowa „wcale mnie to nie obchodzi”, ale zaczynałam coraz bardziej interesować się tematem.

- Serio? – Zdziwiła się Klara, chociaż zauważyłam na jej policzkach delikatny rumieniec. – Ale wszystkie naraz czy jak?

- Nie, głupia! – Zaśmiała się Hermiona i machnęła ręką w stronę blondynki. – Ja właśnie mówiłam, że Krum postawił na romantyczność, bo znalazł dla nas ustronne miejsce, w którym zapalone były świeczki, a po środku stało duże łoże małżeńskie.

- Pięknie! – Westchnęła Lavender. – Nasi by tak nie potrafili, co nie?

- Nasi myślą tylko o szybkim seksie i tyle – prychnęła Parvati, zakładając ręce na piersi. – Są niedojrzali. Bułgarzy z Durmstrangu są pełnoletni i doświadczeni. To po prostu inna liga.

- Chociaż Dimityr szybko doszedł – mruknęła Lavender, a jej zapał osłabł na chwilę. – Nie wiem, czym to było spowodowane.

- Nie przejmuj się. Krum również szybko doszedł. – Hermiona starała się pocieszyć współlokatorkę. – Później mi powiedział, że to dlatego, że bardzo mnie kocha i jestem śliczna.

Po tych słowach Lavender ożywiła się na nowo, wyobrażając sobie pewnie, że jej chłopak zachował się tak samo z identycznych powodów. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie Severusa. To dopiero była inna liga! Mężczyzna, nie dość że nie doszedł od razu jak głupi szczeniak, to jeszcze sprawił, że i ja prawie osiągnęłam orgazm. Na samą myśl o nauczycielu ponownie zrobiłam się wilgotna. Miałam ochotę wybiec z dormitorium wprost do jego komnat i kochać się z nim cały następny dzień, ale jak na razie musiałam powstrzymać swoje emocje na wodzy. Po pierwsze – nie mogłam sobie wyjść teraz z pokoju i iść od tak do lochów, a po drugie – Seveurs zajmował się zapewne niedobitkami po balu.

- A wy? – Spytała nagle Parvati. Pozostałe Gryfonki zamilkły, wpatrując się w nas intensywnie. Granger zaczęła uśmiechać się szyderczo pod nosem.

- Co my?! – Klara zdawała się być autentycznie przerażona pytaniem koleżanki. Zwróciła swoje błękitne oczy w moją stronę, szukając pomocy, ale ja obserwowałam Hermionę, która zdecydowanie chciała coś powiedzieć, ale brakowało jej odwagi.

- No, czy do czegoś doszło między wami, a waszymi partnerami dzisiaj? – Sprecyzowała pytanie Hinduska, przewracając oczami.

- Wątpię, żeby Ron Weasley umiał zabrać się za cokolwiek – powiedziała z przekąsem Lavender. – On jest taki dziecinny i ta szata! Widziałyście to?! Totalny brak gustu!

- Zostawcie go! – Warknęła Hermiona, zwracając się w końcu do swojej koleżanki. – To była tradycyjna szata wyjściowa. Jego mama chciała, żeby utrzymał tradycję, dlatego ją ubrał.

- Mógł powiedzieć, że ubiera a tak naprawdę jej nie zakładać – stwierdziła Parvati, po czym ponownie powróciła do nurtującego ją pytania. – To jak, dziewczyny? Alex? Lucjan Bole jest bardzo przystojny i widać było jak mu się podobasz.

- Nie jesteśmy razem – odezwałam się pewnie. Ile razy miałam to jeszcze powtórzyć, żeby wszyscy dali mi spokój? – Przyjaźnimy się tylko. Obiecałam, że z nim pójdę na bal, to poszłam. Tyle w temacie.

- To wy serio nic „ten-teges”? – Zdziwiła się dziewczyna, nie dowierzając. Poprawiła się na łóżku, siadając na kolanach i wychyliła nieco do przodu. – Nie wierzę. Cały Hogwart mówi, że jesteście razem.

- Daj jej spokój – powiedziała nagle Lavender Brown, odczuwając powolne znużenie. – Jeżeli się z nim przyjaźni, to lepiej dla niej. Słyszałam, że Bole chciałby zaliczyć każdą laskę w tej szkole i wcale się z tym nie ukrywa. Nieważne, czy gruba, czy chuda, ładna a może brzydka. Dla niego bez różnicy, byleby zaliczyć.

- Nieprawda! – Krzyknęła nagle Klara, a wyglądała, jakby słowa same wypłynęły z jej ust. Gdy tylko zorientowała się, że powiedziała to na głos, wystraszyła się, zakrywając twarz rękoma. Wszystkie dziewczyny, łącznie ze mną, spojrzały na nią zdziwione. Nastała grobowa cisza przerywana pohukiwaniem sów na zewnątrz.

- Co? – Zdziwiłam się, marszcząc brwi. – Jezu… Klara…

Po pokoju rozniosło się ciche „uuuu”. Gryfonki zaczęły piać z zachwytu. Raz jeszcze poprawiły się na swoich łóżkach, czekając aż blondynka oderwie w końcu ręce od buzi i uchyli rąbka tajemnicy. Tylko ja i Hermiona nie podzielałyśmy entuzjazmu pozostałych współlokatorek. Granger przestała szyderczo się uśmiechać, kręciła głową z niedowierzania, wpatrując się uważnie w dziewczynę.

- Bronisz go! – Rzuciła głośno Lavender, wskazując oskarżycielsko palcem w Klarę. – Bronisz, a to coś znaczy!

- Co ty z nim robiłaś? – Spytałam, bojąc się usłyszeć odpowiedzi. Oczywiście, chciałam dla przyjaciółki jak najlepiej, ale uważałam że Lucjan nie był dla niej dobrą partią. Dziewczyna była wrażliwą i cichą osóbką, a Ślizgon ze swoim ekstrawertycznym podejściem do wszystkiego zdecydowanie do niej nie pasował.

- Doprawdy, stać cię na lepszego, Klaro – dodała poważnym tonem Hermiona, wstając powoli z łóżka. – Nie wiem, czy chcę tego słuchać.

Dziewczyna odłożyła wszystkie błyskotki na nocny stolik, zasłoniła kotary od swojego łóżka, rzucając wszystkim „dobrej nocy” i zniknęła za nimi, kładąc się i zakrywając kołdrą. Niestety, reszta Gryfonek nie chciała tak szybko odpuścić, próbując wyciągnąć z Klary tyle, ile to było możliwe.

- No mówże! – Zachęciła ją Parvati, uśmiechając się głupkowato. – Spałaś z nim? – Zaczęła ciągnąć ją za język. – Poszłaś z nim do łóżka, prawda? Inaczej nie zachowywałabyś się tak!

- Jak niby?! – Pisnęła spomiędzy palców, po czym odsłoniła swoją purpurową twarz.

- Właśnie tak! – Lavender wskazała na nią dłońmi od stóp do głów. – Gadaj! My też wszystko opowiedziałyśmy, teraz twoja kolej!

- Ale ja wcale o to nie prosiłam! – Jęknęła płaczliwym tonem.

- No mów! – Syknęły obie na raz, więc Klara chcąc, nie chcąc, postanowiła uchylić rąbka tajemnicy z tego, co działo się podczas balu.

- Spędziłam z nim trochę czasu w jakimś nieużywanym gabinecie – zaczęła niepewnie, a rumieniec nie schodził z jej policzków. Dziewczyny wyglądały na bardziej podjarane niż ona sama. Kotara, za którą miała spać Hermiona poruszyła się nieznacznie. – Całowaliśmy się.

-I?

Nastała cisza, ale po chwili dziewczyna ponownie zaczęła kontynuować swoją opowieść, a z każdym kolejnym słowem jej głos stawał się coraz cichszy. Gdy w końcu doszła do finału, musiałyśmy wytężyć słuch, aby ją zrozumieć, co chciała nam powiedzieć.

- I skończyło się na tym, że doszedł na moją rękę.

Ponownie nastała cisza. Materac Hermiony zaskrzypiał złowrogo, ale dziewczyna nie wyjrzała na zewnątrz. Reszta Gryfonek zdawała się być zadowolona z opowieści Klary.

- Zmusił cię? – Zapytałam, nie uważając tego wszystkiego za jakiś wyczyn. Lucjan wykorzystał po prostu jej naiwność, ale nie miałam zamiaru mu tego wytykać, a tym bardziej komentować. W tym momencie zależało mi tylko na tej jednej odpowiedzi.

- Sama chciałam – odparła, spuszczając głowę. – Nie jesteś na mnie zła?

- Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Aczkolwiek powinnaś starannie dobierać sobie partnerów. – Pokiwałam jej palcem przed nosem, jakbym była jej matką.

- Przepraszam.

- Nie musisz! – Zdenerwowałam się. – Nie przepraszaj mnie. Jeżeli sprawiło ci to radość, to super.

Klara zamyśliła się na moment. Ja już dobrze wiedziałam, co chodziło jej po głowie. Ona nie uważała tego za jakiś intymny epizod w swoim życiu, a raczej jak doświadczenie. Żeby tylko nie próbowała innych doświadczeń, bo to mogłoby się źle dla niej skończyć.



***



Obudziłam się wczesnym rankiem, wpatrując się ze skupieniem w sufit. Wyznanie Klary lekko zniszczyło mi humor, ale nie chciałam ingerować za bardzo w jej życie. Była na tyle dorosła, aby odpowiedzialnie podejmować decyzje sama za siebie.

Moje myśli jednak nie umiały dłużej skupiać się na dziewczynie, a pognały w zupełnie innym kierunku. Poprzedni wieczór był magiczny. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego, co do tej pory wypełniało mnie, unosiło ponad wszystkich i sprawiało, że miałam ochotę wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo jestem szczęśliwa.

Zakochałam się. Bez pamięci. Od dawna wiedziałam, że to co do niego czuję, to miłość, ale po wczorajszym jej akcie, to uczucie umocniło się. Pragnęłam być z nim w tej chwili. Obudzić się koło niego albo zbudzić go swoimi delikatnymi pocałunkami. Każda sekunda bez niego była udręką. To było gorsze niż narkotyk. Nie umiałam nad tym zapanować. Musiałam go zobaczyć, dotknąć.

Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Dochodziła szósta. Świąteczne śniadanie zaczynało się o ósmej. Zerknęłam na współlokatorki. Wszystkie spały w najlepsze. Niektóre nawet się nie przebrały w piżamki, tylko padły na łóżka w sukienkach i pełnych makijażach. Wstałam po cichu i weszłam do łazienki. Na jednej z półek leżała moja różdżką, którą dzień wcześniej suszyłam włosy. Wyciszyłam więc pomieszczenie i pozwoliłam sobie na krótki prysznic, a po wszystkim chwyciłam prezent dla mężczyzny i wyszłam z dormitorium. Przeszłam na palcach do drugiej części dormitorium, przeznaczonej dla chłopców i uchyliłam drzwi do pokoju przyjaciół. Właściwie, trochę się obawiałam, bo nie wiedziałam, co mogłabym zastać po balu w ich sypialni, ale musiałam pożyczyć pelerynę niewidkę. Nie mogłam przecież spacerować sobie nad ranem po szkole, a tym bardziej chodzić na szlabany do lochów.

Gdy tylko przekroczyłam próg ich sypialni, poczułam nieprzyjemny odór niewietrzonego pokoju, pomieszanego ze smrodem papierosów, alkoholu i potu. Skrzywiłam się mocno, zatykając nos palcem i po cichutku otworzyłam kufer, który stał przy łóżku Harry’ego. Chłopak spał jak zabity, zakryty pod nos kołdrą, a obok chrapał jego przyjaciel Ron, leżący na wznak w samych gaciach.

Peleryna leżała zwinięta na wierzchu, więc nie było problemu z jej odnalezieniem. Zanim jeszcze od nich wyszłam, nakryłam się płaszczem i dopiero wtedy mogłam odetchnąć z ulgą.

Drogę do lochów pokonałam bardzo szybko. Przechodząc koło wielkiej Sali zauważyłam, jak Filch z profesorem Flitwickiem próbowali okiełznąć cały rozgardiasz po wczorajszym balu. Mieli na to niecałe dwie godziny, więc robili to ze spokojem. Woźny zamiatał pod stołami, a profesor przy użyciu czarów próbował ustawić jeden duży stół na podium. Oprócz tej dwójki w pomieszczeniu znajdowały się również skrzaty domowe, które przynosiły zastawę świąteczną i ozdoby bożonarodzeniowe, którymi miały udekorować stół.

Zeszłam w końcu do lochów i stanęłam pod gabinetem swojego mężczyzny. Serce waliło mi jak oszalałe, w podbrzuszu czułam przyjemne ciepło, a w dłoni ściskałam mocno prezent dla Snape’a. Zapukałam kilka razy, przestępując z nogi na nogę i czekając aż Severus w końcu mi otworzy. Przez chwilę panowała cisza, ale zaraz potem usłyszałam poruszenie po drugiej stronie. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Severus Snape w czarnych dresowych spodniach i koszulą zarzuconą na ramiona. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, zdając sobie po chwili sprawę, że zakryta jestem peleryną. Nie czekając więc na zaproszenie czmychnęłam pod jego ramieniem do gabinetu i zsunęłam z siebie niewidkę. Snape musiał zorientować się, że to ja do niego zapukałam, ponieważ powoli zamknął drzwi, odwracając się do nich tyłem.

- Zdajesz sobie sprawę, która jest teraz godzina?! – Syknął niebezpiecznie, wskazując głową na zegar ścienny.

Już chciałam mu odpowiedzieć, ale mój wzrok zatrzymał się na jego odkrytej klatce piersiowej. Snape sięgnął szybko po poły koszuli, zapinając ją prawie pod samą szyję. Tym samym wyrwał mnie z letargu. Otrząsnęłam się szybko, wystawiając przed siebie średniej wielkości zawiniątko zapakowane w ozdobny papier.

- Wesołych Świąt, Severusie – powiedziałam, uśmiechając się na nowo do mężczyzny. Byłam w nim tak zakochana, że zachowywałam się irracjonalnie. Szczerzyłam zęby w pokaźnym uśmiechu, nie spuszczając oczu z jego surowego oblicza, które przybrało jeszcze poważniejszy wyraz, kiedy tylko zobaczyło prezent.

- Nie obchodzę świąt – odparł beznamiętnie, sięgając ponownie po klamkę od drzwi.

- Czekaj! – Pisnęłam spanikowana, widząc jak mężczyzna chce wyrzucić mnie ze swojego gabinetu. – Po prostu to weź. Jestem pewna, że ci się spodoba. Długo tego szukałam, ale w końcu się udało. Weź to.

Jeszcze bardziej wyciągnęłam przed siebie ręce i siłą wepchnęłam pakunek wprost do jego rąk. Severus spojrzał beznamiętnie na paczuszkę, odkładając ją na biurko. Zrobiło mi się przykro. Oczywiście, nie wyobrażałam sobie, że Snape będzie skakał z radości albo chociaż wyrazi zachwyt prezentem, ale byłam przekonana, że chociaż go otworzy, a ten po prostu odłożył go na bok. Spuściłam więc głowę, kierując się w stronę wyjścia, ale nauczyciel w ostatniej chwili chwycił mnie mocno za nadgarstek, zaciskając na nim swoje długie palce i szarpnął mną w swoją stronę.

Wylądowałam na blacie jego biurka, tyłem do niego. Chciałam podnieść głowę, ale Severus przytrzymał mi ją w jednej pozycji, po czym podwinął moją spódniczkę od mundurku i zsunął majtki. Nie minęła chwila, a poczułam go w sobie. Jęknęłam głośno, odczuwając tylko przyjemność. Severus wypychał mocno biodra, nie starając się już na delikatność. Bez słowa brał mnie w sposób, jaki mu odpowiadał, a ja nie narzekałam. Byłam szczęśliwa. Tylko tego mi brakowało. Jęczałam cicho, kiedy dociskał mnie do blatu rżnąc ostro i zdecydowanie. Słyszałam jego posapywania, co jeszcze bardziej mnie podniecało, doprowadzając na skraj obłędu. Po wszystkim zostałam wygoniona z jego gabinetu, ponieważ niedługo miało odbyć się śniadanie, a Severus musiał się na nim pojawić, inaczej Dumbledore nie dałby mu spokoju.

Trzymając pelerynę pod pachą, ruszyłam w stronę wielkiej Sali, znowu czując się jak w niebie. Nie wiedziałam, w jaki sposób miałam opanowywać swoje emocje, kiedy były one tak wielkie i naprawdę ciężko było nad nimi panować. Byłam tak bardzo szczęśliwa! Najchętniej wykrzyczałabym całemu światu jak bardzo Go kocham!

- O! Alex! – Krzyknęła nagle za mną Klara i podbiegła, dorównując kroku. – Czemu tak wcześnie wstałaś? – zdziwiła się, patrząc prosto na Niewidkę, którą ściskałam pod pachą.

- Znalazłam ją przy lochach – skłamałam szybko. – Ja nie wiem, co oni wczoraj robili, ale peleryna leżała przy schodach.

- Musimy sobie obiecać, że nigdy nie pozwolimy im zażyć nieznanych substancji, dobrze?

- Niech będzie – pokiwałam głową. Mnie również zależało na tym, aby nasi przyjaciele nie wpadali w większe kłopoty niż dotychczas. Poza tym Harry musiał skupić się na turnieju. – Chociaż może chcieli ukryć się przed wszystkimi, co ich potem do gejów wyzywali, co?

- To było okropne! Biedni. A przy okazji, Parvati i Lavender właśnie pojechały na święta do swoich domów – zmieniła temat. – Hermiona jest w trakcie pakowania.

- Czyli nie będzie ich na śniadaniu?

- Nie. Harry i Ron też się pakują, tak samo jak Geogre i Fred. Chyba rzeczywiście zostaniemy same w Gryffindorze – zaśmiała się dziewczyna, po czym zmarkotniała. – Słuchaj, Alex. Nie gniewasz się za wczoraj? To w końcu ty z nim poszłaś na ten bal.

- To twoja sprawa – odpowiedziałam i westchnęłam. Objęłam przyjaciółkę wolną ręką, gdy nagle zostałyśmy brutalnie oderwane od siebie. Klara krzyknęła wystraszona, ale ktoś założył jej worek na głowę i zaczął ciągnąć za sobą. Ja upuściłam pelerynę. Chciałam sięgnąć po różdżkę, ale ktoś wykręcił mi ręce i również założył czarny worek.

- Co jest, kurwa?! – Wrzasnęłam, ale dostałam w brzuch, więc zgięłam się w pół, próbując złapać oddech. Przez chwilę pomyślałam głupio o Niewidce. Jeżeli znajdzie ją ktoś niepowołany, to zarówno ja, jak i Harry będziemy mieć przejebane. Ja bardziej, ponieważ „pożyczyłam” ją bez pytania.

Ktoś zaczął nas prowadzić przed siebie, wbijając boleśnie różdżkę w moje plecy. Dopiero, gdy wepchnięto nas do jakiegoś pomieszczenia, ściągnięto nam worki z głów. Przez chwilę próbowałam przyzwyczaić oczy do jasnego światła, a potem zdałam sobie sprawę, że jesteśmy w dziewczęcej łazience na drugim piętrze, która była nieużywana od lat ze względu na Jęczącą Martę – ducha byłej uczennicy Hogwartu, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.

Spojrzałam przed siebie, stając twarzą w twarz z najstarszymi dziewczynami z Gryffindoru, a także Angeliną oraz jej koleżanką, która była na balu z George’em. Wszystkie Gryfonki stały blisko siebie, krzyżując ręce na piersiach. Klara przysunęła się bliżej mnie, chwytając za ramię. Czułam jak trzęsie się ze strachu.

- Pojebało cię?! – Wrzasnęłam w stronę Angeliny. – Co ty odpierdalasz? W jakieś nędzne porwania się bawisz? O co ci chodzi?!

Dziewczyna bez słowa kiwnęła głową na swoje starsze koleżanki, które ponownie oderwały ode mnie piszczącą Klarę, którą pochwyciła dziewczyna George’a, trzymając mocno. Blondynka próbowała jej się wyrwać, szarpała się, ale nie miała wystarczająco dużo siły. Ze mną sprawa miała się nieco inaczej. Bez walki nie mogłam się poddać. Zaczęłam kopać na oślep Gryfonki, próbując ugryźć, ale gdy dopadły mnie we trzy, unieruchamiając, nie miałam już jak się bronić.

Zostałam pociągnięta w stronę jednej z toalet. Dziewczyna George’a zrobiła to samo z Klarą, ale o wiele sprawniej jej to szło. Angela podeszła do kibla i otworzyła klapę. W środku znajdowała się stojąca, brudna woda. Na sam widok zrobiło mi się niedobrze. Usłyszałam krzyk Klary z kabiny obok, a potem odgłos podtapiania i na nowo krzyki.

- Przestańcie! – Wrzasnęłam na śmiejące się do rozpuku dziewczyny. – Co wy wyprawiacie?!

- Mała kąpiel, Lamberd – odezwała się nagle Angelina, a pozostałe dziewczyny zmusiły mnie do klęknięcia. Dziewczyna Freda chwyciła mnie za pukiel włosów i siłą wepchnęła mi głowę do muszli klozetowej. Zacisnęłam mocno powieki i usta, czując jak moja głowa zatapia się w tej śmierdzącej brei. Gdy ponownie poczułam szarpnięcie, znowu byłam nad powierzchnią. Starałam się nie otwierać ust, aby nie dostała się do nich woda, ale po kolejnym uderzeniu w brzuch syknęłam z bólu. Zaczęłam się krztusić i łapać powietrze jak woda.

- Nie, proszę nie! – Krzyczała Klara, a następnie jej głos umilkł wewnątrz kibla.

- Kurwa! – Ryknęłam i na nowo się szarpnęłam, ale koleżanki Angeliny były dość silne. Szczególnie jedna siedemnastolatka, która wyglądała niczym zawodnik sumo. Ta dopiero miała siłę. Zaciskała swoje grube palce na moim ramieniu z taką mocą, że ledwo czułam swoją rękę. – Powiedz chociaż za co to wszystko, ty pojebana suko!

Angelina stanęła nade mną niczym kat, uśmiechając się szyderczo pod nosem. Raz jeszcze zostałam podtopiona, ale tym razem nie udało mi się w porę zamknąć ust i cała śmierdząca szambem woda wlała mi się do płuc. Po ponownym wyłowieniu mojej głowy miałam odruch wymiotny. Do oczu napłynęły mi łzy. Oprawczyni Klary przyciągnęła ją na naszą stronę i stanęła z dziewczyną w drzwiach. Młodsza Gryfonka wyglądała okropnie. Jej blond włosy miały teraz kolos brunatny i poprzyklejane były do całej twarzy, a sine usta drżały niesamowicie.

- My nic nie zrobiłyśmy! – Wyjęczała, krztusząc się wodą. – Puśćcie nas, proszę!

- Naprawdę uważacie, że nic nie zrobiłyście? – Zapytała zdziwiona Angelina, podchodząc do Klary. Dziewczyna próbowała się wyrwać, ale starsza Gryfonka trzymała ją mocno za koszulę. – Uważacie się za lepsze od starszych dziewczyn, co?

- Co ty gadasz? – Wychrypiałam, plując na podłogę. Chciałam za wszelką cenę pozbyć się tego ohydnego odoru z ust.

- Kręcisz się wokół Freda, co? – Angelina zignorowała mnie, podchodząc coraz bliżej do Klary.

- Ja?! Ja nigdy… nie!

- Widziałam was wczoraj! – Syknęła niebezpiecznie, podnosząc jej drżący podbródek. – Masz mnie za głupią, co?!

- Tylko rozmawialiśmy! – Pisnęła przerażona Klara. Zmarszczyłam brwi. O tym też mi nie powiedziała. Czyżby moja własna przyjaciółka miała coraz więcej tajemnic przede mną?

- Przytulał cię! – Krzyknęła szaleńczo. – Myślisz, że ja nie widzę, co się dzieje?! Dam ci dobrą radę, głupiutka zdziro. Nie tykaj tego, co nie twoje! Wiem, że on by nie poleciał na takie coś, jak ty… - Klara została zmierzona srogim spojrzeniem od dołu do góry – ale i tak sobie uważaj!

Angela spojrzała na swoją koleżankę i kiwnęła głową, dając jej jakiś znak. Ta druga również odpowiedziała kiwnięciem, po czym ponownie wepchnęła ją do kabiny, gdzie wcześniej się znajdowały i na nowo zaczęła podtapiać dziewczynę. Gdy Klara krzyczała, krztusiła się i tak w kółko, Angelina podeszła do mnie i raz jeszcze uderzyła mnie w brzuch.

- A ty się odpierdol od George’a – szepnęła mi do ucha jego nowa dziewczyna i uderzyła moją głową o kant muszli. Poczułam tylko trzask łamanych kości, a następnie moją twarz zalała ciepła, czerwona posoka. Jęknęłam głośno, czując zawroty głowy. Gryfonki puściły mnie w końcu, ponieważ przestałam napinać mięśnie i osunęłam się po ścianie kabiny na brudną podłogę.

- Do zobaczenia po świętach – powiedziała dumnie Angelina, wychodząc z pomieszczenia, a następnie z łazienki. Jej towarzyski ruszyły za nim, niczym wierne psy.

- Alex! – Krzyknęła nagle Klara, wbiegając do mojej kabiny. – Jezu, Alex! Twój nos! O boże, ile krwi! Alex! Słyszysz mnie?!

- Zabiję je wszystkie – mruknęłam ledwo słyszalnie i otworzyłam oczy, patrząc na przerażoną przyjaciółkę. Poza mokrą i brudną twarzą, wyglądała normalnie. – Pomóż mi, kurwa, wstać! Musimy je złapać!

- Alex, uspokój się! – Poprosiła błagalnie Klara, nie podając mi ręki. Kucnęła tylko przy mnie i sięgnęła dłonią po rolkę papieru toaletowego. Oderwała kilka listków, przykładając mi je do nosa. – Odchyl głowę.

- Kurwa! – Odgoniłam ją od siebie, próbując podnieść się o własnych siłach. Krew kapała mi po brodzie wprost na śnieżnobiałą koszulę. – Kurwy nie żyją. Gwarantuje im to!

- Alex, nie! – Warknęła Klara, próbując mnie zatrzymać. – Zaraz będzie śniadanie, a my nie możemy się tak pokazać!

- Wszystko mi zniszczyły! – Zezłościłam się ponownie.

- Alex, nie dość że mamy wrogów w Slytherinie, to teraz jeszcze w Gryffindorze. Daj spokój! One odpuszczą!

Spojrzałam na nią jak na wariatkę i na moment odchyliłam do tyłu głowę.

- Chcesz ponownie wylądować głową w gównie?! Ja im tego nie daruję!







sobota, 9 maja 2020

89. Bal - pomocna dłoń XD

- Jakie marudne… - parsknął Lucjan. - Nie mówiłem, że was obronię, tylko, że nic wam nie grozi – naprostował, celując sobie różdżką w twarz. Czknął i powiedział zaklęcie. Podmuch ciepłego powietrza wysuszył go w mgnieniu oka, pozostawiając jego włosy w nienaturalnej pozycji, co chłopak szybko poprawił dłonią. – Po prostu mnie słuchajcie. Kiedy mówię żeby uciekać, to uciekamy.

- W tych butach ucieczka nie wchodzi w grę – skomentowałam, zerkając na moje stopy.

- Nie mamy czasu się przebierać – warknęła Alex. Zapewne tak jak ja doskonale pamiętała, jak ostatnim razem cudem uniknęłyśmy strasznego losu w tymże lesie. – Przecież oni są na haju. Normalnie miewali dziwne pomysły, ale teraz to nie mam bladego pojęcia czego się po nich spodziewać… co im strzeliło do głowy?!

Gdy tylko całą trójką wyszliśmy na błonia, zrozumiałam dlaczego cały ten pomysł gonitwy był tak bardzo fatalny. Nie licząc wydeptanych ścieżek, wszędzie leżał śnieg, a po zmroku zrobiło się wyjątkowo zimno. Do tego ten lodowaty wiatr. Chłód nieco mnie otrzeźwił. Otuliłam się szczelniej marynarką Rona, ale hulający wiatr podwiewał moją sukienkę i tak dostając się w ten sposób pod moje ubranie. Momentalnie na moim ciele pojawiła się gęsia skórka.

- Jak daleko mogli zajść bez marynarek? – zapytałam, szczękając zębami.

- W sumie to w tym stanie nie powinni za bardzo czuć chłodu – powiedział Lucjan, ale jego słowa wcale mnie nie pocieszyły.

Gdy mijaliśmy rząd stojących karet, zauważyłam jakiś ruch przy jednej z nich. W pierwszej chwili pomyślałam, że to któryś nauczyciel. Dałam znak przyjaciołom, żeby byli ostrożni. Wyminęliśmy karety i starając się być możliwie jak najciszej, zakradaliśmy się od tyłu. Gdy byliśmy bliżej, zauważyłam, że ktoś siedzi na dachu ostatniej karety i wymachuje rękami, jakby trzymał w nich lejce. Po chwili wiedziałam już, że to jedna z naszych zgub.

- Jazda, jazda, jazdaaa! – Krzyczał Ron, udając że popędza konie. – Szybkooo, bo nie zdążymy na bal!

- Czekaaaaj! Nie odjeżdżaj beze mnie! – wołał Harry. Okularnik czołgał się pod karetą, jakby czegoś szukał. Chwilę później znalazł niedopałek skręta i uniósł go w geście triumfu. – Jest! Możemy jechać!

Harry zaczął się wspinać po kole karety, a Ron wychylał się, by podać mu dłoń. Ja stanęłam jak wryta, Lucjan zaczął się śmiać, a Alex nieźle się wkurzyła. Przyjaciółka doskoczyła do Harrego i złapała go za kołnierz, ściągając go ze ścianki karety.

- Kurwa mać! – syknęła. - Co wy wyprawiacie?!

Wystraszony Harry uniósł ręce w obronnym geście, ale gdy zobaczył, że to jego przyjaciółka, od razu się rozluźnił.

- Rany, nie strasz!

- Jak to co? – zaśmiał się Ron. Wychylił się jeszcze bardziej, o mało nie spadając przy tym z dachu i pomachał nam cały wesolutki. – Jedziemy na bal, żeby się zabawić. Chcecie to wsiadajcie! Po znajomości was nie skasuję!

Rozbawiony Lucjan chyba chciał skorzystać z zaproszenia, bo również zaczął się wspinać na karetę, ale gdy Alex zmierzyła go wzrokiem, chłopak dał sobie spokój.

- Przynajmniej mają fazę – stwierdził beztrosko.

- Rany, co za wyjeby… - Alex pokręciła głową, a potem szturchnęła Harrego. – Klara was szukała, bo znikliście bez słowa! Martwiliśmy się, że coś wam się stało!

- To prawda – powiedziałam, podchodząc bliżej. - Myślałam, że złapał was któryś nauczyciel i macie przechlapane… A później Lavender powiedziała, że szliście do Zakazanego Lasu. To byłoby jeszcze gorsze. Co wam strzeliło do głowy?!

- Do Zakazanego Lasu? – zdziwił się Harry. Okularnik spojrzał na przyjaciela, a potem się zaśmiał. – A w sumie tak. Mieliśmy taki pomysł, bo usłyszeliśmy, że na wejściu do lasu starsze roczniki mają kryjówkę z marihuaną…

- Ej… i ja o tym nic nie wiem? – Lucjan podrapał się po głowie.

- Po co wam więcej? – zdziwiłam się.

- Po prostu mieliśmy wrażenie, że te pigułki przestają działać – powiedział Ron, nadal udając, że trzyma lejce. – Ale do lasu tak daleko i potem nam się przypomniało, że tutaj powinien być towar. Harry miał go poszukać, a ja nas zawiozę z powrotem na salę, wrócimy tak szybko, że nikt się nie spostrzeże. To co, wsiadacie? Zaraz będziemy na miejscu.

Przyjrzałam się sceptycznie obu chłopakom. Wyglądało na to, że nie żartowali i naprawdę mocno się wkręcili. Choć i mi szumiało w głowie, bez problemu dostrzegałam jakie to wszystko było bezsensu. Pokręciłam głową.

- Ta karota nie jest nawet zaprzęgnięta. Moim zdaniem nadal was trzyma. Zachowujecie się dziwnie. Powinniście wrócić na salę pieszo…

- To tak daleko! – jęknął Ron, jakbym zmuszała go do zjedzenia brokułów.

- Lucjan, masz więcej skrętów? – Harry doskoczył do ślizgona i próbował mu sięgnąć do wewnętrznej kieszeni marynarki.

- Łapy przy sobie, młody – zaśmiał się Lucjan, łapiąc gryfona za nadgarstek. Sam z namaszczeniem sięgnął do kieszeni, a po chwili poszukiwań, zrobił zaskoczoną minę. – Ej, ktoś mi gwizdnął skręty… - spojrzał na nas kolejno, jakbyśmy byli głównymi podejrzanymi.

- Chyba nas nie podejrzewasz? Może Cie okradli gdy spałeś na stole – powiedziała Alex, wzruszając ramionami. - Albo wypadły w tańcu.

- Ja na pewno ich nie mam! – uniosłam ręce w obronnym geście.

- Ciebie nie podejrzewam – ślizgon poklepał mnie przyjacielsko po plecach, a później się zamyślił. - Adrian chyba nie oddał mi woreczka… No trudno. Sorry chłopaki, nie ma więcej datków. To co wzięliście do tej pory musi wam wystarczyć.

- Czyli co… jednak idziemy do Zakazanego? – zapytał Ron.

- Nigdzie nie idziecie! – Alex wycelowała w rudzielca palcem. – Nie w takim stanie i nie dzisiaj. A tylko spróbuj, a już nigdy się do Ciebie nie odezwę.

Ron jeszcze chwilę uśmiechał się głupkowato, ale gdy Alex nie odpuszczała spojrzenia, w końcu przewrócił oczami i przygarbił się. Harry za to żył w swoim świecie i próbował odpalić niedopałek.

- Dobra, wracacie na tą salę? – zapytałam niecierpliwie, przyglądając się całej czwórce.

- Może zaraz – mruknął Potter, zaciągając się resztkami skręta. Na jego twarzy wykwitł błogi uśmiech.

- No ja już jadę – burknął Ron, udając że macha lejcami. – Wio. Cholera, wio!

- Dobra, jak chcecie – westchnęłam. - Skoro nic wam nie jest, to ja wracam.

Zdjęłam z siebie marynarkę Rona i powiesiłam ją na drzwiach karety. Objęłam się ramionami i brnąc w śniegu, szybko zawróciłam do sali. Wzięli te tabletki na własną odpowiedzialność. Skoro chcieli być naćpani, ich sprawa. Nie chciałam marnować całej nocy na chodzenie za nimi. Gdy tylko weszłam do szkoły, otrzepałam buty ze śniegu i wciąż trzęsąc się z zimna, ruszyłam w stronę kuchni. Uznałam, że napicie się czegoś ciepłego na pewno mnie rozgrzeje. Zastanawiałam się, czy lepsza byłaby herbata, czy gorąca czekolada. Gdy weszłam na schody prowadzące do piwnicy, usłyszałam znane sobie głosy, dobiegające z okolic wejścia do lochów. Zwolniłam swoje kroki, starając się być jak najciszej, a później wyjrzałam zza rogu. Tak jak podejrzewałam, to był Draco i Pansy. Chłopak opierał się plecami o ścianę, a ręce miał włożone w kieszenie, natomiast ślizgonka stała przed nim, bawiąc się jego krawatem i praktycznie pożerając Malfoya wzrokiem.

- Czyli dobrze zrobiłam? – zapytała nienaturalnie wysokim głosikiem. Widać było, że chce mu się przypodobać. Jej palce zjeżdżały coraz niżej, po brzuchu, a potem do paska spodni. – Bałam się, że tego nie kupią, ale łyknęli to jak dwa pelikany.

- To przecież kretyni – Malfoy uśmiechnął się kącikiem ust. – Zawsze wszystko udaje im się fartem, ale to się teraz skończy.

- Myślisz, że wpadną przez to w kłopoty? – Pansy odgarnęła włosy za ucho.

- Nie myślę, tylko mam taką nadzieję. W sumie szkoda, że nie powiedziałaś im, żeby poszukali towaru w lochach. Snape wiedziałby co z nimi zrobić. Są kompletnie spizgani…

- Nie martw się, zakazany las wypadnie o wiele gorzej – dziewczyna uśmiechnęła się przebiegle. – Jeśli chcesz pomóc szczęściu, to może zaraz wykonamy drugą część planu i powiemy komuś, że widzieliśmy jak szli w tamtą stronę? Hm?

- Pewnie zaczną ich szukać przy ogłaszaniu wyników, ale dobrze kombinujesz – Draco kiwnął głową. – Trzeba to powiedzieć komuś, kto nie przymknie oka na ich wybryk….

- A potem będziemy mieć upragnioną chwilę dla siebie – Pansy objęła go wokół szyi i pocałowała. - Snape nam przerwał w karecie, ale możemy wszystko powtórzyć – szepnęła.

Z grobową miną, przylgnęłam plecami do ściany i zaczęłam myśleć intensywnie. Mimo wszystko nie łatwo było mi patrzeć, jak Parkinson mizdrzyła się do Malfoya, ale na to nic już nie mogłam poradzić. Chłopak wcześniej dał mi jasno do zrozumienia, że nie jestem wystarczająca, a z resztą mimo zapewnień, że niby oni nie są razem, poszli wspólnie na bal i zachowywali się jak para. Skoro zaś się dogadywali, byłoby chamskie z mojej strony, gdybym chciała się między nich wepchnąć. Co prawda kiedyś jakaś część mnie miała nadzieję, że może dzięki balowi moja historia będzie przypominać tą od kopciuszka, ale chyba najwyższy czas wyrosnąć z bajek. Ślizgon nie obdarzył mnie dzisiaj niczym poza paroma przydługimi spojrzeniami i nic nie wskazywało na to, żeby coś się miało zmienić. Potrząsnęłam głową, odrzucając od siebie wszystkie dziwne myśli. Choć było mi przykro, teraz miałam większy problem. Nie trzeba było być alfą i omegą, żeby zrozumieć, że para rozmawiała o Harrym i Ronie. Jeśli naprawdę chcieli na nich donieść, musiałam ich ostrzec. Zwróciłam na schody, a później ruszyłam w stronę wyjścia na błonie. Byłam tak zamyślona, przerabiając w głowie najczarniejsze scenariusze, że wpadłam wprost na Freda, który chyba specjalnie zastąpił mi drogę. Odbiłam się od niego i omal się nie wywróciłam, ale chłopak w porę złapał mnie za ramiona i przytrzymał. Zaskoczona podniosłam na niego wzrok. Rudzielec był sam. Wyglądał na lekko nietrzeźwego, ale z pewnością nie na tyle, by nie kontaktować. Spojrzał gdzieś za mnie, jakby sprawdzał, czy idzie ktoś jeszcze.

– Gdzie reszta?

- Jaka reszta? – zapytałam wybita z zamyślenia, również zerkając przez ramię.

- No Harry, mój brat przegryw i Twoja przyjaciółka – Fred powiedział takim tonem, jakby to było oczywiste.

- Zostali na zewnątrz – westchnęłam. - Mówiłam, żeby wrócili, ale mnie nie słuchali. Jeśli nie wrócą, będą mieć przechlapane. Najlepiej to chodź ze mną i spróbuj im przemówić do rozsądku…

- Pieprzyć ich, mam dość zabawy w niańkę – Fred skrzyżował ręce przed sobą i przyjrzał mi się uważnie z dziwnym uśmieszkiem. - Właściwie to szukałem konkretnie Ciebie.

- Mnie? Po co? – zdziwiłam się.

- Mam sprawę – chłopak zamilkł i łypnął na przechodzącą obok nas grupkę bułgarów. Gdy nas minęli, zaproponował. – Może pójdziemy w jakiejś bardziej odosobnione miejsce?

- A nie możemy pogadać po drodze? Naprawdę muszę ich ostrzec – jęknęłam i wyminęłam chłopaka.

- Właściwie to przed czym? – Fred zrównał ze mną krok i objął mnie ramieniem, jakby nie chciał, żebym mu uciekła. – Wiesz Klara, nie jesteś ich matką. Nie musisz za nimi chodzić, tłumaczyć się za nich, bronić ich i tak dalej…

- Mówisz tak, a sam robisz to samo z Georgem – zerknęłam na rudzielca. - Ratujesz go, tłumaczysz, działasz w jego imieniu…

- W sumie racja – parsknął Fred, ale po chwili namysłu dodał. – Tyle że to mój brat, więc muszę się w to mieszać. Wkurza mnie, kiedy tak się poniża. Stać go na o wiele więcej.

- Z tego co widziałam, to sam zaczął kłótnie. Dawno powinien dać sobie spokój…

- Wiesz, zupełnie nie rozumiem, co on widzi w tej Alex – Fred zastanawiał się na głos. - Jasne, fajna z niej dupa, ale ładnych dup jest tutaj sporo. Przez Rona znamy niby ją od dawna, ale to już nie jest ta sama fajna dziewczyna, co kiedyś. W tym roku strasznie się zmieniła. Wiesz może dlaczego? Albo dla kogo? – chłopak spojrzał na mnie czujnie.

- Nie mam pojęcia – potrząsnęłam głową. – Ja tego nie widzę tak jak wy. Prawdę mówiąc w poprzednich latach nie kumplowałyśmy się jakoś specjalnie. Kiedyś miałam wrażenie, że Alex patrzy na mnie z pogardą. Lubimy różne rzeczy i tak dalej…

- Teraz też mam czasem wrażenie, że tak na Ciebie patrzy – bliźniak rzucił mimochodem. – Jakby uważała się za lepszą i fajniejszą… A jednak jesteście przyjaciółkami. Czasem mnie to dziwi.

- Myślę, że to dziwi wszystkich. Hermiona też nie była zadowolona, że zaczęłyśmy się kumplować – zamyśliłam się, marszcząc przy tym brwi. Chłopak naprawdę myślał, że Alex traktowała mnie z pogardą? Zasiał we mnie ziarno wątpliwości. Ciężko było mi to sobie wyobrazić, ale może po prostu do tej pory nie chciałam tego widzieć? W sumie były rzeczy, które przede mną ukrywała. Postanowiłam wrócić myślami do naszych początków. – Wiesz… W sumie to wyszło tak nagle. Na początku roku Alex podpadła profesorowi Snape’owi, a ja próbowałam jej pomóc. Później to ona pomogła mi. Przeżyłyśmy razem już trochę dziwnych rzeczy, choć pewnie gdyby nie miała zakazu ćwiczenia Quiddicha w tym roku, też mało co byśmy się widywały. Z resztą odkąd się tyle uczy, też mniej się widujemy…

- Alex i nauka? – Fred podrapał się po brodzie. – Coś mi się nie wydaje…

Szybko zasłoniłam usta dłonią. Przypomniało mi się, że przyjaciółka przecież wstydziła się tego, że się uczy. Nie chciała być nazywana kujonką.

- To miała być tajemnica – jęknęłam.

- Czyli twierdzisz, że uczy się, ale to ukrywa? – Fred nie wyglądał na przekonanego.

- Tak twierdzi, a ja nie mam powodu, by jej nie wierzyć. Ale weź jej nie mów. Nie chcę, żeby ktoś się z niej naśmiewał… - westchnęłam.

- Czyli jeszcze raz – zaczął bliźniak. – Chcesz mi powiedzieć, że Alex tak całkowicie dobrowolnie wzięła się za naukę i jeszcze to ukrywa?

- To tajemnica – powtórzyłam. – Nie każ mi wymazywać Ci pamięci, bo jeszcze wymarzę za dużo i wtedy… – powiedziałam, mrużąc oczy.

- Jasne – zaśmiał się chłopak, nie wierząc w moją groźbę. – Udajmy, że nic nie słyszałem. A w końcu Alex z kimś się spotyka, czy nie? Przy Bole’u ciągle mówi, że są tylko przyjaciółmi, a po szkole chodzi plotka, że są razem. Wstydzi się go, czy co? To się kupy nie trzyma.

- Z tego co wiem, oni się tylko kumplują. Mieli iść razem na bal – wyjaśniłam cierpliwie. – Bo obiecała.

- Georgowi też obiecała i jakoś miała to później w dupie. W tej chwili jej słowo jest dla mnie niewiele warte.

- Jakby zależało to ode mnie, dawno byliby pogodzeni. Nie wiem czemu za każdym razem docinacie sobie nawzajem. Poza tym ten temat był wałkowany już tysiące razy – westchnęłam.

- Masz rację, nie ma o czym gadać… Ale wiesz co Ci powiem?

Fred przystanął na moment i ponownie zastąpił mi drogę. Gdy na niego spojrzałam, złapał mnie za ramiona.

- Może i oboje nie są bez winy, ale wiem jedno – kontynuował, patrząc mi prosto w oczy. - Marnujesz się, przyjaźniąc z Alex. Ona się stacza i pociągnie Ciebie na dno. A fajna z Ciebie dziewczyna, Klara. Dzisiaj pokazałaś, że w odpowiednich ciuchach wyglądasz lepiej niż niejedna laska u nas w szkole. Gdybyś była chociaż trochę śmielsza, mogłabyś śmiało owijać chłopaków wokół palca.

- Co Ty wygadujesz… - Zamrugałam zdezorientowana. Czułam, jak moją twarz oblewa rumieniec. Chłopak przyglądał mi się jakoś dziwnie. Speszona opuściłam wzrok. – Chyba za bardzo się opiłeś.

- Wiem co mówię. Mam Cie zaciągnąć do lustra? – zaśmiał się.

- Ja uważam, że Alex jest ode mnie o wiele ładniejsza – powiedziałam powoli, a potem zacisnęłam ręce w pięści. - A nawet jeśli sądzisz inaczej, to nic nie zmienia. I ona wcale się nie stacza. Nie powinieneś tak o niej mówić. To moja przyjaciółka.

- Ta Twoja przyjaciółka świetnie bawiła się przy stole Slitherinu.

- Bo tam jej kazali usiąść – broniłam jej. - Miała siedzieć naburmuszona jak Ron?

- No tak, bardzo w jej stylu. Na wszystko ma wytłumaczenie i nic nie jest jej winą… - Fred wzruszył ramionami.

Miałam mieszane uczucia. Z jakiegoś powodu strasznie zdenerwowały mnie jego wszystkie insynuacje. Czy to dlatego, że w ogóle tak o niej pomyślał, czy może już na tyle zdążył mi namącić w głowie, że doszukiwałam się w tym kolejnych prawdziwych elementów? Jedno było pewne, nie chciałam tego więcej słuchać. Potrząsnęłam głową.

- Po prostu się czepiasz - Odepchnęłam go i ruszyłam szybko na zewnątrz.

- Kiedyś sama to zauważysz! – zawołał za mną Fred.

Chłopak nie poszedł moim śladem. Stał na korytarzu, aż zniknęłam mu z oczu. Ja wypadłam na zewnątrz, zaciągając się lodowatym powietrzem i momentalnie znów obejmując ramionami. Spojrzałam w stronę stojących w oddali karet. Średnio mi się uśmiechało przedzieranie przez śnieg, ale jak trzeba, to trzeba… Nim ruszyłam, kątem oka zauważyłam, że po lewej stronie od wejścia stał Lucjan w towarzystwie puchonów ze swojego rocznika. Ślizgon chwiał się i wyglądał, jakby tylko połowicznie kontaktował. Pierwsi zauważyli mnie jego koledzy. Jeden z nich klepnął Lucjana w ramię i pokazał na mnie. Bole pożegnał się z kumplami i lekkim slalomem ruszył w moją stronę.

- Jesteś! – uśmiechnął się do mnie. – Alex jednak miała rację. Mówiła, że pewnie zaraz wrócisz, bo nie wytrzymasz z myślą, że w coś się wszyscy wpakują.

- No nie do końca dlatego wróciłam… - burknęłam, wciąż wałkując w głowie przestrogi Freda i to jak na mnie patrzył na tym korytarzu. Zamknęłam na moment oczy i wzięłam głęboki wdech. – Proszę, powiedz mi, że nie zrobili nic głupiego i dalej tam siedzą… Malfoy chce na nich donieść. Jeśli nie wrócą, będą mieć przechlapane…

- No tam na karecie to już ich nie ma – Lucjan wzruszył ramionami. Z twarzy nie schodził mu uśmiech.

- Co?... – spojrzałam na niego z przestrachem. – Nie mów mi, że poszli do zakazanego…

- Nie poszli – Lucjan znowu wzruszył ramionami. – Wrócili na salę, bo za jakiś czas mają być wyniki konkursu, ale Alex kazała mi na Ciebie czekać tak w razie czego.

- I tak po prostu grzecznie czekałeś? – zdziwiłam się. Lucjan robił dla nas podejrzanie dużo rzeczy, a zwykle nic na tym nie zyskiwał, a nawet i tracił. Nie zdziwiło by mnie wcale, gdyby w końcu się na nas wypiął.

- Nie żebym się wyjątkowo nudził – ślizgon wskazał kciukiem na swoich kumpli, a potem przeciągnął się leniwie i objął mnie ramieniem. – To co, spadamy? Trochę piździ.

Kiwnęłam głową. Razem wróciliśmy do wnętrza szkoły. Drżałam z zimna, a moje dłonie były aż sine. Zaczęłam nimi pocierać o siebie i w nie chuchać. Bole to zauważył, uśmiechnął się przebiegle i w pewnym momencie nagle skręcił w jeden z bocznych korytarzy. Od razu zauważyłam, że to nie była droga do Wielkiej Sali.

- Gdzie idziemy? – zapytałam.

- Zobaczysz – Bole mrugnął do mnie.

Wyciągnął z kieszeni różdżkę i otworzył jedne z zamkniętych drzwi, a następnie puścił mnie przodem.

- Powinniśmy wracać na salę – powiedziałam, mimowolnie szczękając zębami.

- Po prostu wchodź – zaśmiał się chłopak.

Wszedł zaraz za mną, praktycznie popychając mnie przy tym własnym ciałem. Kolejnym gestem różdżki rozpalił ogień w kominku. Jego nagły blask początkowo mnie oślepił. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do światła, rozejrzałam się. Pomieszczenie było kwadratowe i wyglądało jak nieużywany gabinet. Dwie ściany niemal w całości pokrywały regały zastawione szpargałami i książkami. Na środku stało ciężkie, mahoniowe biurko i jeden, obity materiałem fotel. Na podłodze tuż przed dużym, kamiennym kominkiem leżało futro białego niedźwiedzia. Lucjan sprawnym ruchem rozpiął marynarkę, okrył mnie nią, a potem usiadł na futrze. Poklepał dłonią miejsce obok siebie. Widząc tańczący na drewnie ogień, przestałam się opierać. Naprawdę chciałam się ogrzać. Podeszłam blisko i ostrożnie usiadłam obok chłopaka. Najpierw wystawiłam ręce do ognia, a później po namyśle, ściągnęłam buty, by ogrzać również stopy.

- Czyj to gabinet? – zapytałam półszeptem, bojąc się, że ktoś nas nakryje.

- Już nawet nie pamiętam. Stoi nieużywany od lat. Znaczy no wiesz… nieużywany przez nauczycieli – Bole poruszył brwiami i objął mnie ramieniem, przyciągając do siebie.

- Ej… - chciałam się odsunąć.

- Klara, tak się szybciej ogrzejesz – wyjaśnił Lucjan. Uniósł dumnie twarz i palcami drugiej ręki, przeczesał swoje włosy. – Przecież nic Ci nie zrobię. Jestem na to zbyt zajebisty, zapomniałaś?

- Nie zapomniałam, ale wiesz… Raz Cie trochę poniosło… - powiedziałam zawstydzona.

- Tamto się nie liczy, bo wtedy same do mnie przyszłyście. Właśnie, pamiętasz, że moja oferta wspólnego spędzenia czasu nadal jest aktualna? – chłopak patrzył na mnie.

- Tak, pamiętam – bąknęłam bardzo cicho. Spojrzałam w ogień. – Zamierzasz mi ciągle o tym przypominać?

- Będę to robił do skutku – ślizgon mrugnął do mnie, a potem rozejrzał się po gabinecie i westchnął. - Byłoby idealnie, gdybyśmy mieli ze sobą jakieś alko.

- W jakim sensie idealnie? – spojrzałam na niego, niezbyt rozumiejąc. – Ty nie masz przypadkiem jakiegoś problemu z piciem?

- Problem mam wtedy, kiedy nie piję – zaśmiał się brunet. – A tak serio, to alkohol potrafi nieźle rozgrzać.

- Czekaj… - sięgnęłam do torebki.

Tak jak myślałam, wciąż miałam w środku napoczętą butelkę wina. Ledwo zdążyłam ją powiększyć, a Lucjan zabrał mi ją z ręki z taką miną, jakby umierał z pragnienia. Wziął dużego łyka, przetarł usta wierzchem dłoni i oddał mi trunek.

- Pij – nakazał. – Dobrze Ci zrobi.

Posłuchałam go i wzięłam mały łyczek. Kilka razy wymieniliśmy się butelką, rozmawiając o pierdołach. To wino było dużo smaczniejsze niż wódka czy whisky, dzięki czemu o wiele łatwiej przechodziło mi przez gardło. Ta słodycz była zdradliwa. Po którejś wymianie poczułam się rozluźniona i szumiało mi w głowie. Zapewne poczułabym to jeszcze mocniej, gdybym wstała. Gdy Bole zaczął opowiadać o tym, jak George nie chciał odczepić się od Alex, przypomniała mi się niedawna sytuacja z Fredem. Jego słowa odbijały się echem w mojej głowie. Tamto spotkanie wydawało się teraz takie nierealne. Czy naprawdę uważał mnie za ładniejszą? Czemu mi to powiedział? Może to kolejny podstęp, żeby jakoś mnie upokorzyć? Po chwili ciszy i zadręczania w myślach, pytanie samo wypłynęło z moich ust.

– Lucjan… myślisz, że jestem ładna?

Chłopak zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust i spojrzał na mnie.

- A jakbyś nie była, myślisz, że nazywałbym Cie swoją dziewczyną? – zaśmiał się. – Też mam swoje standardy.

- Przecież tamto było na żarty… - mruknęłam cicho.

Lucjan przymrużył jedno oko. Po chwili namysłu odłożył butelkę, złapał mnie za podbródek i delikatnie przekręcił moją twarz w swoją stronę. Nim zdążyłam na niego spojrzeć, już poczułam jego ciepłe usta na swoich wargach. Z jakiegoś powodu nie chciałam, żeby ta chwila się kończyła. Przymknęłam powieki, oddając się pocałunkowi. Lucjan wyczuł, że się nie opieram i szybko pogłębił pocałunek. Jego dłoń przejechała po mojej szyi i obojczyku, powodując u mnie gęsią skórę. Później przesunął palcami po moim ramieniu i ostatecznie złapał mnie za nadgarstek. Pociągnął moją rękę, kładąc ją sobie na udzie, blisko krocza. Dotknęłam je opuszkami palców. Gdy poczułam wypukłość uwiezioną w jego spodniach, ocknęłam się. Oderwałam się od chłopaka jak oparzona, szybko zabierając rękę.

- Co robisz?... – zamrugałam zdezorientowana.

- Pokazuję Ci, że jesteś ładna – wyszczerzył się ślizgon i pokazał kciukiem na dół. – Zapewniam. W innym wypadku by nie zareagował.

- Nie do końca o to mi chodziło… - speszyłam się, zakrywając twarz jego marynarką. Mimowolnie wyjrzałam zza niej, zerkając na jego spodnie. – Serio tak to działa?...

- Mogę Ci dokładnie pokazać – Lucjan wzruszył ramionami i sięgnął do rozporka, rozpinając go.

- Nie! – pisnęłam, zasłaniając marynarką również oczy.

- Dobra, nie panikuj– zaśmiał się ślizgon. - Przecież sama zapytałaś. Ja jedynie służę pomocą.

Mrugnął do mnie. Zaraz potem położył się na plecach, dał ręce pod głowę i skrzyżował nogi w kostkach. Wyjrzałam zza marynarki. Gdy zauważyłam, że chłopak nie robił już nic podejrzanego, odetchnęłam z ulgą. Zrobiło mi się gorąco, więc odłożyłam marynarkę na bok. Przez chwilę przyglądałam się ślizgonowi. Uśmiech prawie nigdy nie schodził mu z twarzy. Wyglądał dorośle i był naprawdę przystojny, ale czasem zachowywał się jak małolat. Do tego przez połowę czasu nie wiedziałam, czy jedynie żartuje, czy mówi całkowicie serio. Miałam jednak wrażenie, że faktycznie chciałby mi pomóc. Skoro zachowywał się przy mnie tak swobodnie, może warto było przy nim poćwiczyć swoją śmiałość?

- Lucjan… zamkniesz oczy? – zapytałam.

- A co, będziesz robić striptiz? – chłopak uśmiechnął się lekko i szybko zamknął oczy. – Dobra, nie patrzę. Ściągaj łaszki.

- Nic nie będę ściągać! – burknęłam i zawstydzona ukryłam twarz w dłoniach.

- Mogę Ci pomóc. Umiem rozpinać staniki nawet z zamkniętymi oczami. Lata praktyki – przechwalał się.

- Cicho! Nie pomagasz – pisnęłam, czerwieniąc się po koniuszki uszu.

Serio chciałam to zrobić? Musiałam przekonać samą siebie. Ta chwila wydawała się trwać całą wieczność. Alkohol jednak dodał mi odwagi. Wzięłam głęboki wdech. Pochyliłam się nad Lucjanem, opierając ręką o futro obok jego głowy. Przyjrzałam się jego twarzy, zerknęłam na jego usta, zamknęłam w końcu oczy i pocałowałam go niepewnie. Ślizgon wydawał się tylko na to czekać, bo od razu objął mnie w talii i przyciągnął do siebie. Położyłam się na nim. Jego ręce przesunęły się po moich plecach, badając wiązanie gorsetu, które już po chwili poluźnił. Czując, że materiał puszcza, wystraszyłam się i chciałam się odsunąć. Gdy się podnosiłam, Lucjan złapał mnie za biodra.

- Nie uciekaj – szepnął, uśmiechając się do mnie.

Patrzyłam na niego lekko mętnym wzrokiem. Nie wyglądał jakby chciał zrobić mi krzywdę. Lucjan wykorzystał moment mojego zawahania i przekręcił nas tak, że teraz to ja byłam na dole. Wsunął się między moje nogi i pół na mnie leżąc, rozpiął kilka guzików swojej koszuli. Położył moją dłoń na swoim torsie, jakby dawał mi wskazówki, co powinnam robić. Cała czerwona, delikatnie przesunęłam palcami po jego miękkiej skórze. W tym czasie chłopak pochylił się i obdarował pocałunkami moją szyję i dekolt. Te pieszczoty w połączeniu z jego rytmicznym poruszaniem biodrami były tak przyjemne, że stęknęłam cicho. To że wciąż byliśmy ubrani w niczym nie przeszkadzało. Być może właśnie dzięki temu nie czułam się aż tak zawstydzona. Na moment zapomniałam o wszystkim innym, skupiając się tylko i wyłącznie na odczuciach. Otrzeźwiło mnie dopiero pytanie chłopaka.

- Chcesz to zrobić? – zapytał szeptem, wprost do mojego ucha.

- Co zrobić?

- Kochać się – powiedział, unosząc się na rękach. Spojrzał w moje oczy. – Mówiłem, że bez zgody tego nie zrobię, ale szczerze mówiąc, jeśli tak dalej pójdzie, ciężko będzie mi się powstrzymywać.

Jakaś część mnie chciała dać się ponieść chwili. Sprawić, że poczuję się chciana i akceptowana. Druga część mnie wiedziała, że nie powinnam się zgadzać. Jeszcze do niedawna wierzyłam, że pierwszy raz powinno się mieć dopiero po ślubie. Całą ta tematyka seksualności była dla mnie nowa. Miałam praktycznie zerowe doświadczenie. Zrobienie tego teraz, byłoby zbytnim krokiem naprzód. Po namyśle zacisnęłam więc usta i potrząsnęłam głową. Lucjan raczej spodziewał się takiej odpowiedzi, bo westchnął teatralnie, pocałował mnie krótko, jakby na pożegnanie i zszedł ze mnie, przewalając się na plecy. Wsunął dłoń w spodnie, poprawiając swój sprzęt.

- Gniewasz się?... – zapytałam, podnosząc się do siadu. Wzięłam kilka głębszych wdechów, próbując ochłonąć.

- Ja nie, ale on trochę tak – zażartował Bole, łapiąc za rozporek. Zerknął na mnie. – Wiesz, jeszcze możesz mi wynagrodzić moje poświęcenie.

- W jaki sposób?

- Musiałabyś go dotknąć. Pokaże Ci jak. Co Ty na to?

- Mogę spróbować… - nieśmiało kiwnęłam głową.

- No i to rozumiem - Lucjan momentalnie się uśmiechnął.

Chłopak ponownie rozpiął spodnie, a potem obniżył je lekko, odsłaniając czarne, wypukłe bokserki. Podał mi resztkę wina, a gdy się napiłam, cały czas patrząc na mnie, wyciągnął na wierzch swój sprzęt. Wstydziłam się na niego patrzeć, więc odwróciłam wzrok. Lucjan złapał moją dłoń i położył ją sobie na penisie, ocierając się o nią. Przełknęłam głośno ślinę. Ze stresu ściskało mnie w żołądku, a mocno bijące serce podchodziło mi aż do gardła. Lucjan poinstruował mnie jak mam go złapać, a później sam poruszał moim nadgarstkiem, stopniowo przyspieszając. Co jakiś czas powtarzał, żebym trzymała mocno. Gdy był blisko, puścił mój nadgarstek, pozostawiając wszystko w moich rękach. Miałam wrażenie, że robię to nieudolnie, ale gdy spojrzałam na jego twarz, zauważyłam, że o dziwo jest mu dobrze. Chwilę później chłopak westchnął przeciągle, osiągając orgazm. Na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech. Nie wiedziałam co i jak, więc dalej poruszałam dłonią, nie chcąc nic zepsuć. Lucjan jęknął i szybko odsunął od siebie moją rękę.

- Dobra, starczy już. – powiedział. – Dzięki.

- To tyle? – zdziwiłam się. Jak na coś, czego tak bardzo się bałam, poszło całkiem szybko. Spojrzałam na moją rękę. Pokrywała ją biała, klejąca maź. Skrzywiłam się lekko.

- Sama nie chciałaś więcej – ślizgon mrugnął do mnie i złapał za różdżkę, doprowadzając do porządku siebie i mnie. Później zapiął spodnie i raz jeszcze położył się wygodnie, jakby układał się do snu. Nim zamknął oczy, spojrzał jeszcze na zegarek. – Jak bardzo Ci zależy, żeby być na wynikach konkursu? – zapytał od niechcenia.

- Co? Czemu? – wciąż patrzyłam na swoją dłoń, próbując przetworzyć wszystko, do czego właśnie doszło.

- Bo trochę jesteśmy spóźnieni – mruknął Lucjan i ziewnął.

- O rety… A Alex na nas czeka! – pisnęłam, szybko sięgając po moje buty i zakładając je w pośpiechu. – Chodźmy! – pospieszyłam chłopaka.

Sądząc po minie Lucjana, chętnie zostałby na tym futrze i zrobił sobie krótką drzemkę. Złapałam go za rękę i zmusiłam do wstania. Zabraliśmy swoje rzeczy i w pośpiechu ruszyliśmy na Wielką Salę. Gdy na nią weszliśmy, akurat wokalista zespołu otwierał skrzynkę z głosami uczniów i razem z kompanami zabierali się za ich liczenie.