wtorek, 31 sierpnia 2021

141. Klatka +18

Miałam ochotę wytrzeć z obrzydzeniem twarz, ale jedynie stałam nieruchomo, bojąc się choćby ruszyć. Czułam pulsowanie w ugryzionej wardze, zaś słone łzy znalazły drogę do kącika moich drżących ust. Czułam autentyczny strach. To wszystko co powiedział Barty Crouch wciąż wydawało mi się nierealne. A jednak byłam tutaj, uwięziona za metalowymi prętami zbudowanej „dla mnie” klatki. Były tak prawdziwe jak ból, jaki mi sprawił, uderzając moją twarzą o kraty.

Prawdę mówiąc nie było to jeszcze najgorsze doświadczenie. Podświadomie czułam jednak, że stać go na wiele więcej. Udowodnił już, że jest silny i przebiegły, zaś jedno spojrzenie w jego oczy wystarczyło, by zrozumieć, że skrywa w sobie wygłodniałe zwierzę. Ten wzrok mnie przerażał i paraliżował. Jeśli to prawda, że mężczyzna służył Temu Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, powinnam się spodziewać najgorszego…

Czy naprawdę mogłam mieć wpływ na to, jaki dla mnie będzie? Czy brak oporu mógł coś ułatwić? Podświadomie nie chciałam się na to zgodzić. Chciałam walczyć, tak jak uczył mnie profesor Moody. Być gotową na wszystko i się nie poddawać. Tylko czy to naprawdę były lekcje profesora Obrony Przed Czarną Magią? Czy może Barty przez cały czas przygotowywał mnie na to, co sam mi zgotuje?

Poczułam ukłucie w sercu, a natrętne myśli nasiliły się. Coś mocno ściskało mój żołądek. Wciąż nie chciałam wierzyć, że Barty i Szalonooki byli tą sobą osobą. Co było prawdą, co kłamstwem? Czy cały czas udawał? Nigdy mu na nas nie zależało?

Myśli pojawiały się i znikały. Nie mogę przecież czekać na wybawienie, jeśli to nie nadejdzie. W kim pokładać nadzieję, skoro mój profesor Moody, mój mentor, moja opoka… skoro ten Moody, z którym przegadałam tyle godzin, spędziłam tyle zajęć, dzieliłam tyle problemów… skoro ten człowiek nie istnieje. Skoro Szalonooki któremu zawierzałam stoi przede mną odmieniony, młodszy, zupełnie inny. Niebezpieczny. Skoro służy temu, przeciw któremu mieliśmy walczyć. Skoro jego oczy skrywają w sobie takie szaleństwo. Jakim cudem przez ten czas je skrywał? Jak się hamował?

Chciałam zadać mu te i inne pytania, ale bałam się, że w ten sposób go sprowokuję. Szybko otarłam łzy. Czekałam na to, co dalej zrobi. Moje mięśnie były napięte do granic możliwości. A jednak Barty nie zrobił żadnego gwałtownego ruchu. Nie wytargał mnie z mojego więzienia za włosy. Nie uderzył mnie. Nie otworzył nawet drzwiczek. Stał po drugiej stronie i jedynie na mnie patrzył z uniesioną głową i czymś w rodzaju satysfakcji wypisanej na twarzy. Był wyraźnie z siebie zadowolony. Może nawet dumny? Ta cisza, ten brak reakcji były dla mnie jeszcze bardziej niepokojące. Dlaczego po prostu się na mnie gapił?!

– Nie podoba Ci się moja mała nauczka? – zapytał, ponownie rozpoczynając spacer wokół mojego więzienia. – Cóż, mogło być dużo gorzej. Na razie te kraty chronią nas oboje.

Spięłam się jeszcze bardziej. Jego słowa początkowo nie miały dla mnie sensu. Odkąd odebrał mi różdżkę, nie byłam przecież dla niego żadnym zagrożeniem. Nie w tej chwili. Zamknięta, oszołomiona i bez jakiejkolwiek broni czułam się bezsilna. W jaki sposób miałby być bezpieczniejszy z dala ode mnie?

– Nie rozumiem – wydusiłam z siebie.

– Mam wytłumaczyć Ci tak, jak robiłem to jako Twój ulubiony profesor? – pochylił głowę do przodu i przyciszył głos. – Nie ma za bardzo czego, bo to banalnie proste, Klaro. – Pieszczotliwie przesunął palcami po jednym z grubych prętów klatki. – Bez nich mógłbym się nie powstrzymać. Choć sam nie wiem, czy to nie odwlekanie nieuniknionego…

– Nie powstrzymać przed czym? – zapytałam cicho, tak naprawdę bojąc się usłyszeć odpowiedź.

Na twarzy Barty’ego momentalnie pojawił się szeroki, obnażający zęby uśmiech. Mężczyzna złapał mocno za kraty, raz jeszcze powoli przybliżył twarz i znacząco przesunął wzrokiem po moim ciele.

– To chyba jasne – syknął zadowolony.

Otworzyłam szeroko oczy. Doskonale widziałam jak na mnie spojrzał. Choćbym nie wiem jak bardzo chciała to wypierać, łatwo było dodać dwa do dwóch. A więc jednak…

Poczułam na plecach zimny dreszcz. Zacisnęłam mocno wargi. Blada jak ściana, objęłam się ramionami i opadłam na ziemię, siadając na niej. Pokręciłam gorączkowo głową, nic jednak nie mówiąc. Nie chciałam nawet o tym słyszeć. Barty cały czas patrzył na mnie swoimi błyszczącymi z podniecenia, brązowymi oczami. Uśmiech nie spełzał mu z twarzy.

– Co to za mina, ptaszyno? – zapytał lekko rozbawiony. – Nie podoba Ci się mój pomysł? Mogłabyś czasem brać przykład ze swojej przyjaciółki. Alex jakoś nie miała oporów…

– A co ona ma z tym wspólnego?! – zapytałam łamiącym się głosem.

– Zaskakująco dużo. Mógłbym Ci opowiedzieć ze szczegółami, ale nie chcę, żebyś czuła się zazdrosna. Mogę za to Ci obiecać, że od teraz będę niemal tylko Twój – sapnął podekscytowany. – A raczej Ty tylko moja. Tak jak miało być od początku.

Jeszcze mocniej pokręciłam głową. Do oczu znów napłynęły mi łzy. Nie chciałam znać odpowiedzi, ale pytania same cisnęły mi się na usta. Po prostu musiałam je zadać.

– Co jej Pan zrobił?…

Mężczyzna momentalnie spoważniał. Wyprostował się, jednocześnie wolno pokręcił głową i palcem wskazującym.

– Klaro, bo się pogniewamy… – ostrzegł.

– Co… – przełknęłam ślinę. – Co jej zrobiłeś?… Przed czym nie miała oporów?…

– Czyli naprawdę chcesz wiedzieć? – wyraźnie się ożywił.

Nagle ruszył z miejsca i zaczął krążyć po pokoju. W trakcie nerwowego marszu podrapał się po karku, zmierzwił włosy, wzrokiem gorączkowo przeskakiwał po meblach. Przez chwilę wyglądał tak, jak gdyby zamierzał opowiedzieć długą i emocjonującą historię, ale potem obmacał się po torsie, wyraźnie czegoś szukając. W ułamku sekundy przez jego twarz przeleciał grymas. Nagle mężczyzna jakby się rozmyślił. Zacisnął dłonie w pięści, zerknął na mnie i błyskawicznie przesunął językiem pomiędzy wargami. Niczym tygrys, skoczył w stronę krat. Przez jego gwałtowny ruch podskoczyłam i wydałam z siebie cichy, zaskoczony pisk.

– Nie chciałbym psuć tego, co jest między nami – szepnął Crouch z tym samym szaleńczym błyskiem w oczach. Jego język smagnął powietrze. Mężczyzna dramatycznie osunął się po kratach, przyklękając po drugiej stronie, by się ze mną zrównać i móc łatwiej patrzeć w oczy. – Wiesz, powinnaś się cieszyć – mówił. – Zawsze byłaś moją ulubienicą, Klaro. Taka posłuszna i usłużna. Tak ślepo zapatrzona w swojego mentora… Mimo, że nienawidzę tego skurwiela, polubiłem to w Tobie. Ten zapał do nauki, chęć dążenia do celu. To poddanie. Posłuszeństwo…

Barty przytulił twarz do krat, patrząc na mnie w dziwny sposób. Z mieszaniną rozczulenia, fascynacji i podniecenia. Czułam jak serce biło mi mocno. Moje ciało wciąż drżało. Dla pewności odsunęłam się pod przeciwległą ścianę, nie podnosząc przy tym z podłogi. Nie chciałam być blisko Barty’ego, nawet jeśli mówił o mnie z taką fascynacją w głosie. Podświadomie przeczuwałam, że jest w nim coś psychopatycznego. Sposób w jaki mówił. W jaki patrzył. Jak raz po raz wykonywał gwałtowniejsze akcje. Jak mnie pocałował… Teraz rozumiałam, że to nie była szopka jaką odgrywał w ramach wspólnych ćwiczeń. Był nieprzewidywalny.

– Być może wybrałem Ciebie też dlatego, że od początku wydałaś mi się łatwym celem – mówił dalej. – Praktycznie sama wpadłaś w moje ręce. Traktowałaś mnie z szacunkiem i niemal bez zająknięcia robiłaś to o co prosiłem. Potrafiłaś dochować naszych małych sekrecików. A było ich wiele. Wiem, że byłaś grzeczniutka, bo przez pewien czas miałem wgląd w Twój mały pamiętniczek… Szkoda tylko – Na ułamek sekundy zrobił bardzo niepocieszoną minę – że później przestałaś prowadzić go tak starannie… To była prawdziwa kopalnia wiedzy o Tobie i Alex. Ale miałaś minę, gdy znalazłaś u mnie zaczarowaną kopię!… – zaśmiał się w taki sposób, jakbyśmy wspominali dawne, dobre czasy. – Zapytałbym czy pamiętasz, ale niestety musiałem wymazać Ci tamto wspomnienie. Rozumiesz ptaszyno, nie mogłem wtedy ryzykować.

Mi wcale nie było do śmiechu! Słuchałam tego coraz bardziej oszołomiona. Nic dziwnego, że zawsze wiedział gdzie jesteśmy i zdawał się być w temacie, skoro czytał to, co wypisywałam! Poczułam się jeszcze bardziej obnażona. Odarta z resztek prywatności. Słuchałam tego wszystkiego z rosnącym przerażeniem. Jego błyszczące oczy tylko dopełniały obrazu. Nie patrzył na mnie tak po raz pierwszy, ale tym razem to co między nami się działo, to nie były już ćwiczenia zlecone przez profesora Moody’ego. Wiedziałam, że mówi wszystko całkiem na serio i nie mogłam liczyć na to, że próbuje mnie tylko nastraszyć. A im więcej mówił, tym bardziej mnie przerażał. Czy naprawdę myślał o mnie te wszystkie rzeczy? Tak mnie widział?

– Co mnie cieszy, dawałaś się przekonać do coraz dziwniejszych rzeczy – kontynuował podekscytowany. – Robiłem to ostrożnie, z obawy przed wystraszeniem Cię, ale muszę przyznać… – uśmiechnął się szerzej. – Naprawdę tańczyłaś tak jak Ci zagrałem. Fascynowało mnie, jak daleko mogę się posunąć, przy użyciu odpowiednich argumentów. I choć zazwyczaj robiłaś to, czego chciałem, uwierz, i tak byłem dla Ciebie łaskawy.

Sięgnął do kieszeni skórzanej kurtki i wyciągnął z niej pęk starych kluczy. Znieruchomiałam, gdy Barty zaczął się nimi bawić. Kciukiem przerzucał je jeden po drugim, jakby dla zabicia czasu. Jakby do czegoś odliczał.

– Wielokrotnie walczyłem sam ze sobą – mówił ciszej i ponownie się oblizał. – Balansowałem na granicy. Byłem ostrożny, dla Twojego dobra. Miałem wiele doskonałych okazji. Chciałem Cię mieć, ale jednocześnie nie chciałem skalać Twojej niewinności ciałem tego starego aurora… Tylko dlatego czekałem tak długo. Cierpliwie. Byłbym bardzo niepocieszony, gdyby okazało się, że nie było warto. Gdyby ktoś mi to odebrał… – ścisnął klucze w pięści i przechylił głowę na bok. – Na szczęście wciąż jesteś dziewicą, prawda?

Po jego pytaniu zapadła grobowa cisza. Barty Crouch wydawał się w napięciu czekać na odpowiedź, ale ani nie miałam odwagi, ani zamiaru jej udzielać. Byłam jednak pewna, że gdy tak przeszywająco patrzył w moje przerażone oczy, od razu wiedział wszystko. Moja blada, napięta twarz również musiała doskonale zdradzać, że nigdy tego nie robiłam.

– Czyli wszystko jest na swoim miejscu – mruknął zadowolony, rozluźniając się. Powoli uniósł pęk kluczy, bym mogła dokładnie przyjrzeć się temu, co ma w ręku. Zadzwonił nimi sugestywnie. – Jak myślisz? Może powinienem zrobić to już teraz? Chciałabyś?

Zerknął na drzwi do klatki z taką miną, jakby rozważał, czy powinien je otworzyć. Językiem powoli zwilżył wargi. Chwilę podrzucał klucze, co i rusz zerkając to na mnie, to na drzwi. Za każdym razem gdy je łapał, cała podskakiwałam ze strachu. Blada jak ściana, patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami i potrząsałam głową, mając nadzieję, że odwiodę go od tego pomysłu. Choć jasno pokazywałam, że się na to nie zgadzam, Barty był w swoim świecie. Coś mu chodziło po głowie i chyba zamierzał to urzeczywistnić. Coś go tchnęło. Poderwał się z miejsca i dopadł do drzwi klatki. Pisnęłam, łapiąc za kraty i przytulając się do nich plecami.

– W sumie po co zwlekać? – Syknął takim tonem, jakby przekonywał sam siebie. – I tak byłem cierpliwy. Kurewsko cierpliwy… Nawet gdybym teraz… – Wsunął klucz, pogmerał w zamku i mocno szarpnął za drzwi klatki, ale te nie puściły.

Mężczyzna zaczął gorączkowo przerzucać klucze, szukając odpowiedniego. Dostałam ataku paniki. Przy drugiej próbie, mocno zacisnęłam powieki i skuliłam się, osłaniając głowę rękoma. Wiedząc, że nie mam dokąd uciec, rozbeczałam się jak dziecko. Klucze wciąż podzwaniały. Trzeci też nie pasował. Przy czwartym z nich, oboje usłyszeliśmy donośne bicie wiekowego zegara.

Szybko otworzyłam oczy. Zauważyłam, że Barty zatrzymał się, jakby ktoś rzucił na niego zaklęcie drętwoty. Zamrugałam zdezorientowana. Niestety to było tylko wrażenie. Mężczyzna mechanicznym ruchem zerknął na pozłacany, kieszonkowy zegarek i zrobił niezadowoloną minę. Gwałtownie zgniótł przedmiot w dłoni, z trzaskiem zamykając wieczko.

– Już ta godzina? – Cyknął językiem i wyrwał klucz z zamka. Powoli wyprostował się, nie odrywając ode mnie spojrzenia. – Wychodzi na to, że wrócimy do tematu później – mruknął, wcisnął klucze do kieszeni i mocnym gestem poprawił skórzaną kurtkę. – Nie miej mi za złe, ptaszyno. Muszę przywitać kilku starych znajomych, ale obiecuję, że wszystko nadrobimy…

Nim zrozumiałam co się właściwie stało, zniknął za drzwiami. Usłyszałam szczęk kilku zamków i zasuwek, odgłos oddalających się kroków, a później nastała długa cisza. Nasłuchiwałam jeszcze jakiś czas, siedząc w tej samej pozycji. Próbowałam się uspokoić. Myślałam o tym wszystkim, co mi powiedział. O tym, co planował, nie chciałam myśleć wcale.



Roztrzęsiona wytarłam rękawami łzy. Skorzystałam z okazji, że Barty zostawił zapalone światło i uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Sama klatka mogła mieć z dwa metry na dwa, a była na tyle wysoka, że nie musiałam się w niej kulić. Naprawdę zbudował ją dla mnie, bo innego wyjaśnienia nie znajdowałam. Co ciekawe, pomieszczenie w którym się znajdowałam wydawało się całkiem… ładne. Przestronny pokój przypominał hotelowy apartament. Meble wyglądały na drogie, ściany pokrywały wysokiej jakości tkaniny, a na podłodze leżał miękki, puchaty dywan. Niedaleko klatki, pod ścianą stało duże, zaścielone łóżko, na innej ze ścian był nieużywany, marmurowy kominek. Gdyby był podłączony do sieci Fiu i gdybym miała proszek, mogłabym uciec w ten sposób… Nie byłam niestety jedną z tych osób, które wszystko noszą przy sobie. Nawet moja torba znajdowała się poza klatką.

Szybko powędrowałam wzrokiem dalej. Biblioteczka, komoda, kawowy stolik czy lustro nie byłyby raczej pomocne w ucieczce, tak samo jak na nic zdałby mi się ten obity materiałem fotel. Nocna lampka w odpowiednich okolicznościach mogłaby mi posłużyć za broń. Teraz nie mogłam jednak jej dosięgnąć. Trudno… Mój wzrok przykuły zasunięte, grube, sięgające podłogi zasłony. Może za nimi było okno? Mogłabym zbić szybę, albo zwyczajnie je otworzyć. Tak mogłabym wyjść. Uciec.

Gwałtownym ruchem zbliżyłam się do krat i złapałam za nie, przytulając twarz do zimnych prętów. Wzrok biegł dalej. Drzwi. Były ich dwie pary. Jedne musiały prowadzić na korytarz, bo nimi wyszedł Barty. Dokąd prowadziły drugie? Może do gabinetu? Do bliźniaczego pokoju? Do łazienki? Tam też mogłoby być okno. Musiałabym jednak w jakiś sposób wydostać się z klatki. Na razie pozostawało to poza moim zasięgiem. Postanowiłam zapamiętać te szczegóły, na wypadek gdyby znowu było ciemno i gdybym jakimś cudem opuściła więzienie. Dla pewności raz jeszcze szarpnęłam za drzwi. Ani drgnęły. Palcami przesunęłam po zamku. Był duży, jakby zamknięty na typowy, stary klucz. Gdybym tylko miała różdżkę, wystarczyłoby jedno zaklęcie.

Drgnęłam i obmacałam swoje włosy, wyciągając z nich wsuwkę. Czytałam kiedyś o tym, że mugole w taki sposób otwierali zamki. Wsuwka musiałaby zastąpić mi klucz. Wsunęłam ją w dziurkę i gmerałam przez dłuższą chwilę. Ręce drżały mi ze zdenerwowania, a serce biło mocno. Chwila zdawała się trwać wieczność. Moja ekscytacja szybko opadła, okazało się bowiem, że to co w teorii brzmi tak łatwo, w praktyce jest bardzo trudne. Zaczęłam wyginać końcówkę wsuwki i próbować od nowa. Za którymś razem miałam wrażenie, że chyba trafiłam w odpowiednie miejsce, ale cienka wsuwka zaczęła się wyginać, aż w końcu pękła.

Westchnęłam smętnie i spuściłam głowę. Mój wzrok przykuła szklana, śnieżna kula, którą Barty zostawił we wnętrzu klatki. Wspomnienia z nią związane były bardzo jednoznaczne. Gabinet profesora, jego twarde kolana i duże, wędrujące po moim ciele dłonie. Ciepły, urywany oddech na moim karku. Palce wkradające się za krawędź majtek. Dotykające mnie… Doprowadzające do granicy… Na samo wspomnienie odruchowo ścisnęłam uda.

Profesor Moody wmawiał mi, że muszę walczyć z wewnętrznym strachem. Że mam się mu nie poddawać. Że za wszelką cenę mam być w stanie się skupić. Był moim mentorem, więc łatwo przyjmowałam jego argumenty i nietypowe metody. Wtedy te lekcje miały dla mnie sens, ale teraz czułam, że wszystko, co mi wtedy mówił było brednią. Poczułam się niewyobrażalnie głupia.

Skuliłam się na podłodze, obejmując ramionami. Czułam się fatalnie i miałam wrażenie, że z każdą chwilą jest gorzej. Myśli i świadomość tego, co mnie czeka, wykańczały mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy gdybym w Hogwarcie nie dochowała sekretu i powiedziała Alex, czy przyjaciółka ostrzegłaby mnie przed profesorem? Może wybiłaby mi lekcje z głowy? Może nie zaszłoby to tak daleko? Ale przecież Barty mówił, że mogłabym brać z niej przykład. Co miał na myśli? Z nią też ćwiczył w ten sam sposób? Może z nią posunął się jeszcze dalej?… Powiedział, że nie chce, bym była zazdrosna. Na naszych ćwiczeniach rzucił też hasłem, że Alex spała z profesorem Snape’m i z profesorem Moody’m. Wtedy potraktowałam to jako próbę wybicia mnie z równowagi. Miałam nadzieję, że teraz powiedział to z tego samego powodu. Że nie było drugiego dna. Że ta głupia myśl nie jest prawdą.

Patrząc na wszystko z perspektywy czasu, dochodziło do mnie coraz bardziej, jak wiele razy to, co Moody mówił mogło mieć drugie dno. Opowiadał o tym, co robią śmierciożercy, bo znał ich z pierwszej ręki, tyle że nie jako auror… Kpił z Karkarova, bo ten wyrzekł się swojego pana, a nie dlatego, że nie podobał mu się wyrok ministerstwa. Wtedy odruchowo przyjmowałam do świadomości wygodną opcję. Tą, która wydawała się logiczna i słuszna. Tą, która pasowała do niego jako do profesora. Teraz nie byłam tego taka pewna.

Musiałam przyznać jedno – był świetnym manipulatorem. Jeśli mnie dziś nie okłamał, cały rok udawał kogoś kim nie był, do tego potrzeba nie lada talentu. Skoro zaś tak świetnie ukrywał swoją tożsamość, jaka była szansa, że ktokolwiek mnie tutaj znajdzie? Gdziekolwiek byłam.



***



Czas płynął, a chwile niepewności dłużyły się. Nie wiem jakim cudem zasypiałam. Był to jednak sen bardzo płytki. Każde bicie zegara wyrywało mnie z niego i stawiało w gotowości. Podnosiłam się, rozglądałam zdezorientowana, nasłuchiwałam kroków i znów kładłam. Plecy i kark bolały mnie od spania na podłodze. Twarz szczypała od zaschniętych na niej łez. Widok wszelkich wygód nie pomagał, skoro były poza moim zasięgiem. Po którymś razie przestawałam sprawdzać co się wokół mnie dzieje, bo kraty niezmiennie pozostawały na swoim miejscu. Byłam tutaj całkiem sama.

Z jednej strony ten stan rzeczy mnie cieszył, z drugiej zaś działał na mnie negatywnie. Gdy porywano mnie i Alex, byłyśmy w tym obie. Łatwiej było myśleć pozytywnie, gdy przyjaciółka była przy mnie. Łatwiej było zmotywować się do walki, by próbować ją ochronić. Walczyć wspólnie. Teraz zaś nie miałam pojęcia gdzie jest i co robi, a myślenie, że może trafiła jeszcze gorzej, było tym boleśniejsze.

Już zamykałam oczy, by po raz kolejny spróbować się zdrzemnąć, odpocząć i zabić czas w jednym, kiedy kątem oka zauważyłam ruch. Zamarłam, dyskretnie patrząc w tamtą stronę. Z kominka wyłoniła się znana mi skrzatka o nosie w kształcie pomidora. Ta mała istota nie patrzyła na mnie. Prędko podeszła do krat, przebierając małymi nóżkami i postawiła na podłodze drewnianą tacę z jedzeniem. Przysunęła ją bliżej mojego więzienia.

– Mróżko, to Ty? – zapytałam cicho.

Skrzatka drgnęła, omal nie wylewając zawartości tacy. Szybko odsunęła się od krat, jakby sam mój dotyk mógł ją sparzyć.

– Panienka powinna spać! – pisnęła, jednocześnie splatając ręce na podołku. Usłużnie pochyliła głowę.

– Ale nie śpię. Przepraszam, nie chciałam Cię wystraszyć – powiedziałam, podpierając się ręką i błyskawicznie podnosząc do siadu. Serce biło mi szybko. – Pomożesz mi się wydostać? – zapytałam z nadzieją w głosie.

Mróżka otworzyła szeroko oczy. Wyglądała na przerażoną. Mogłabym przysiąc, że zbladła, choć nie miałam pojęcia jakiego koloru były przeciętne skrzaty.

– Mróżka nie może. Panienka jest tam gdzie jej miejsce! Pan wyraźnie powiedział… – zająknęła się. – Mróżka wykonuje polecenia Pana i nikogo więcej! Nawet jakby Mróżka chciała… – Cofnęła się dwa kroki, gorączkowo kręcąc głową. – Ale Mróżka nigdy nie chciałaby zrobić nic, co rozgniewałoby jej Pana! Nie chciałaby! Nawet jeśli Pan… Nawet jeśli… – Wpadła plecami na fotel i podskoczyła, wydając z siebie przerażony skrzek.

Przygryzłam wargę. No tak, oczywiście to przewidział.

– Dobrze już, dobrze. – Próbowałam ją uspokoić, choć sama teraz czułam mnóstwo emocji. – Nie poproszę Cię o to, czego nie możesz zrobić. Przepraszam. To może powiedz mi Mróżko, co to za miejsce? To przecież nie może być Hogwart…

Pamiętałam, że tam pracowała ostatnio. Mój porywacz nie byłby jednak tak głupi, żeby mnie trzymać w szkole, prawda?

– Pan nie chciał, żeby Panienka wiedziała gdzie się znajdują. Mróżka nie powie. – Skrzatka znów potrząsnęła panicznie głową. – Pan zakazał, a słowo Pana jest najważniejsze! Mróżka dobrze służy Panu, żeby był z niej dumny i się jej nie pozbywał. Mróżka kocha swojego Pana. – Jej słowa brzmiały niemal jak powtarzana od wieków mantra.

– A jest tu ktoś jeszcze? – zapytałam szybko, próbując dalej. W końcu ze mną rozmawiała, więc czegoś musiał jej nie zakazać! – Jest tu też Alex? Moja przyjaciółka?! Błagam…

– Mróżka nie może powiedzieć – skrzatka ponownie potrząsnęła głową i to tak energicznie, że przez chwilę bałam się, że ta jej odpadnie. – Pan byłby bardzo zły! Mróżka nic nie powie. Mróżka miała tylko zanieść tacę i wracać.

– Mróżko, a widziałaś gdzieś moją różdżkę?! Gdybyś mogła mi ją przynieść… – zaczęłam, ale skrzatka nie czekała i czym prędzej zniknęła w kominku.

Z wyrzutem spojrzałam w tym kierunku. Zacisnęłam ręce w pięści. Wiedziałam, że nie powinnam być na nią zła – skrzaty nie mogły sprzeciwiać się swoim właścicielom. Mimo wszystko czułam rozgoryczenie.

Przez dłuższą chwilę siedziałam ze zwieszoną głową. Potem w końcu spojrzałam na tacę i jej zawartość. Był tam kubek z parującą herbatą, łyżka, miska zupy i świeże bułeczki. Od samego zapachu zaburczało mi w brzuchu. Długi płacz mocno mnie odwodnił, więc w ustach miałam zaschnięte. Bez namysłu złapałam za kubek i upiłam spory łyk. Przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Już po ugaszeniu pragnienia w moim umyśle pojawiły się słowa profesora Moody’ego – „stała czujność”. Omal się nie zakrztusiłam. Szybko odsunęłam od siebie kubek, zdając sobie sprawę, że wszystko mogło być przecież zatrute! Kiedy po dłuższej chwili nie nadeszły żadne podejrzane objawy, zdecydowałam się, że jednak zjem to co mi podano. Jadłam powoli, bo miałam wrażenie, że mój żołądek jest mocno ściśnięty. Było to najprawdopodobniej wynikiem stresu. Co i rusz zerkałam na drzwi, ale pozostawały zamknięte. Po wszystkim oblizałam metalową łyżkę i zabrałam ją do wnętrza klatki, uznając, że lepsza taka broń niż żadna.

Wkrótce usłyszałam kroki dochodzące zza drzwi. Schowałam łyżkę w długim rękawie koszuli mundurka i momentalnie napięłam się. Barty Crouch otworzył wszystkie zamki i zasuwki, po czym wszedł do pokoju ubrany tak jak poprzednio. Gdy tylko na mnie spojrzał, jego twarz rozjaśnił niepokojący uśmiech. Mężczyzna zatrzasnął drzwi i nie odrywając ode mnie wzroku rzucił na stolik stosik gazet.

– Musisz mi wybaczyć, zeszło dłużej niż sądziłem. Stęskniłaś się już, ptaszyno?

Patrzyłam na niego, milcząc. Barty zbliżył się do klatki, zerknął na tace i zmrużył oczy. Zauważyłam, że drżę, ale był to odruch bezwarunkowy. Nie miałam na to wpływu.

– Widzę, że Mróżka już się Tobą zajęła. Świetnie. – Podniósł na mnie wzrok i zapytał powoli: – Masz mi coś do powiedzenia?

– Ja… Ja… Dziękuję za jedzenie – wydusiłam z siebie, nie mając pojęcia co właściwie chciał usłyszeć. To pierwsze przyszło mi na myśl. Odruchowo schowałam rękę z łyżką za plecy. – To bardzo hojne, dawać mi posiłek. Dziękuję. Ale kiedy mnie Pan… – zająknęłam się i szybko poprawiłam. – Znaczy… Kiedy mnie wypuścisz?

– Zamierzam w tej chwili – Barty sięgnął do kieszeni i wyciągnął pęk kluczy. Na sam ich dźwięk, odsunęłam się od krat. Przekładał je w dłoni, wyraźnie rozbawiony. – Co jest? Nagle nie chcesz wychodzić?

– Ja… chcę wrócić do domu – powiedziałam cicho.

– To jest Twój dom – rozłożył szeroko ręce, wyraźnie pokazując na pokój. – Nie jest tu ładnie? Chciałem, żeby Ci się podobało.

– Jest ładnie, ale to nie jest mój dom – powiedziałam ostrożnie.

Usta Barty’ego wykrzywiły się w grymasie. Mężczyzna kopnął tacę, by zeszła mu z drogi, mocno uderzył w dach klatki i pochylił się gwałtownie.

– To JEST Twój dom! – powiedział z naciskiem. – Teraz nim jest, ZROZUMIANO?!

W moich oczach pojawiły się łzy. Zacisnęłam mocno usta, by powstrzymać drżenie wargi. Gorączkowo pokiwałam głową, udając, że się z nim zgadzam.

– Nie bądź niewdzięczna, Klaro – szepnął Barty, wsuwając klucz do dziurki. – Nie jestem dla Ciebie dobry? – zapytał, przekręcając zamek. – Nie jestem wyrozumiały?…

Usłyszałam sugestywne kliknięcie i w jednej chwili poczułam, że robi mi się ciemno przed oczami. Sparaliżowana nie mogłam się ruszyć z miejsca. Barty otworzył drzwi klatki, a potem niczym lokaj, przytrzymał je i usunął mi się z drogi. Językiem smagnął powietrze. Stał tuż przy wyjściu.

– Wyłaź – syknął niecierpliwie. – I nie każ mi się powtarzać. Mówiłem już, że nie lubię nieposłuszeństwa…

Miałam wrażenie, że moje ciało waży teraz tonę. Że nie ruszę się z miejsca, choćbym nie wiem jak bardzo chciała. A przecież tak naprawdę nie chciałam wychodzić. Nie po tym, co mówił, że zamierza zrobić. Kiedy jednak mężczyzna znów wykrzywił twarz, przeraziłam się. W pewnym sensie przypominał mi mojego ojca, który po alkoholu potrafił dostać ataku szału. W domu odruchowo nauczyłam się unikać takich sytuacji. Nie doprowadzać do nich, a gdy już miały miejsce, siedzieć cicho. Pewnie dlatego teraz dostałam nagłego przypływu energii i szybko podczołgałam się do wyjścia. Otwarta klatka i tak nie była już bezpieczna. Może jednak powinnam robić to, czego ode mnie chciał? Może tak będzie lepiej?

– Próbujesz grać na zwłokę? – zapytał.

Potrząsnęłam głową, ale i tak gdy tylko wyściubiłam nos poza klatkę, mężczyzna niecierpliwie chwycił mnie za kołnierz i siłą postawił do pionu. Moje nogi były jak z waty. Oparłam się plecami o kraty, przytuliłam ręce do tułowia i nieśmiało patrzyłam na Barty’ego, próbując nie trzęś się jak osika. Mężczyzna pospiesznie obleciał mnie wzrokiem. Sapnął, zmniejszył między nami dystans i gdy był w odległości kroku, dotknął palcami mojej szyi. Napięłam się, w pierwszej chwili sądząc, że zamierza mnie dusić. Tak się jednak nie stało.

– Zagoi się – powiedział, muskając opuszkami zadrapania. Pochylił się blisko mojego ucha i szepnął: – Jeśli będziesz grzeczna, przyniosę Ci coś na to.

Odgarnął włosy za ucho i powoli pocałował mnie w szyję. Jego palce zjechały niżej, naciągając materiał koszuli tak, by odsłonić część barku. Zaraz potem, bez ceregieli zaczął sprawnie rozpinać guziki koszuli. Odruchowo schowałam głowę w barkach i panicznie odepchnęłam jego dłonie, mówiąc „nie”. Barty nic sobie z tego nie zrobił. W trakcie przepychanek zdążył rozpiąć koszulę do połowy, a gdy próbowałam wyślizgnąć się bokiem, złapał gwałtownie za kratę i szybkim ruchem przysunął się do mnie, przygważdżając ciałem. Pisnęłam płaczliwie i jeszcze mocniej przylgnęłam plecami do mojego więzienia.

– Mogłaś trafić dużo gorzej – szepnął, patrząc mi prosto w oczy. Jego dłoń przesunęła się po moim ciele, badając ukryte pod ubraniem kształty. – Pamiętasz tamtych śmierciożerców? Posunęli się za daleko, ale przybyłem na czas. Wstawiłem się za wami. Gdyby nie moje słowo, Macnair dawno zrobiłby z Ciebie swoją szmatę. Takich jak on jest na świecie wiele więcej. Chronię Cię, ptaszyno.

– Przecież i tak później próbował… – powiedziałam łamiącym się głosem. Nie pamiętałam tego zajścia, ale znałam relację Alex. Nie pokrywała się ze słowami Barty’ego.

– I zapłacił mi za to! – Oczy mężczyzny rozbłysły dzikim blaskiem, a język przesunął się szybko między wargami.

Znudzony moimi próbami odganiania, złapał mnie mocno za nadgarstki i odciągając moje ręce, pocałował mnie. Nie mając gdzie się wycofać, zacisnęłam mocno powieki i zagryzłam zęby, chcąc mu uniemożliwić wtargnięcie językiem. Nie zniechęciło go to. Zamiast tego przejechał mi językiem po policzku, a później łapczywie wpił się w skórę na szyi. Jego krótki zarost drapał mnie, a ciepły język wyczyniał jakieś cuda. Próbowałam wyszarpnąć ręce i wywinąć się bokiem, jednak Barty mocno przypierał mnie do krat. Po policzkach popłynęły mi łzy.

– To prawda, powinien cierpieć dużo bardziej… – sapał w moją skórę. – Za to, że mi się stawiał. Za to, że zlekceważył rozkazy… Że mógł narazić misję… Uwierz, zabiłbym go, ale służy Voldemortowi.

– Więc skoro jesteś lepszy niż on, nie możemy przystopować? – zapłakałam.

– Mówiłem już, dość się naczekałem. – Barty odsunął się na moment, tylko po to, by zdecydowanym ruchem położyć sobie moją dłoń na kroczu. Zmusił mnie do zaciśnięcia palców. – Zobacz jak na mnie działasz!

– Muszę do łazienki! – pisnęłam płaczliwie, wiercąc się. – Błagam! Ja naprawdę…!

Mężczyzna wziął głęboki wdech i powoli, głośno wypuścił powietrze przez nos.

– Wymówki, wymówki… – mruknął niezadowolony. Puścił jeden z nadgarstków, złapał mnie za podbródek i spojrzał prosto w moje przerażone, zapłakane, niebieskie oczy. – Pamiętaj, że znam Twoje słabości. Teraz boisz się, ale nie ma czego – szepnął i przesunął kciukiem po mojej drżącej wardze. Naparł a nią, wsuwając koniuszek palca do moich ust. Ponownie zagryzłam zęby, uniemożliwiając mu wsunięcie go dalej. – Będę dla Ciebie delikatny. No, chyba że będziesz nieposłuszna…

Gwałtownie poruszyłam głową, by odgonić jego palec.

– Ja naprawdę muszę do łazienki – powiedziałam szybko, myśląc tylko o tym, by kupić sobie trochę czasu. By się uwolnić.

Mężczyzna warknął coś pod nosem. Przymrużył na moment oczy, a potem odsunął się powoli, całkowicie mnie puszczając.

– W sumie nie zaszkodzi, jeśli się umyjesz – zdecydował. – Łazienka jest tam.

Wskazał na drugie drzwi. Spojrzałam w tamtym kierunku, naciągając mocno koszulę na odsłonięte partie ciała. Cały czas się trzęsłam. Początkowo miałam wrażenie, że nie dam rady ruszyć się z miejsca. Coś mi jednak mówiło, że jeśli będę zwlekać, Barty się rozmyśli. Chwiejnym krokiem ruszyłam więc w stronę drzwi, rzucając przy tym krótkie spojrzenie na grubą kotarę. Niestety tak przylegała do ściany, że nie mogłam dostrzec co jest za nią.

Usłyszałam kroki za plecami. Cała sztywna ze strachu, złapałam za klamkę drzwi prowadzących do łazienki i szybko weszłam do środka. Próbowałam zamknąć za sobą, ale drzwi nie chciały się domknąć. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że między drzwiami a framugą pojawiła się noga śmierciożercy. Gdy podniosłam spojrzenie, Barty już złapał za drzwi, zaciskając na nich palce. Uśmiechnął się do mnie, obnażając zęby.

– Chyba nie sądziłaś, że zostawię Cię samą, ptaszyno? – zapytał i sugestywnie popchnął drzwi. Wycofałam się, obejmując rękami. – Nie chcę żebyś zrobiła coś głupiego.

– Jeśli mam się umyć… ja… nie mogę zrobić tego przy Tobie… – wyjąkałam, patrząc na niego proszącymi oczami.

– Po co ta skromność?

Podszedł, złapał za moją koszulę i zdecydowanym ruchem stargał ją z moich ramion. Krzyknęłam. Nadal próbowałam się zasłonić. Barty obrócił mnie przodem do lustra, przyparł do umywalki i przesunął palcami po moich plecach. Powoli zsunął ramiączko od stanika, a potem gwałtownym ruchem stargał koszulę do końca. Gdy to zrobił, na podłogę upadła schowana przeze mnie łyżka. Dźwięk metalu uderzający o kamienną posadzkę sprawił, że mężczyzna znieruchomiał. Sama też zamarłam. Przerażona spojrzałam w lustrzane odbicie jego twarzy. Spodziewałam się najgorszego, ale Barty nie wyglądał na wściekłego. Zamiast tego uśmiechał się wyraźnie nakręcony.

– Zastanawiało mnie, gdzie ją chowasz – szepnął. Brutalnie odepchnął mnie na bok i schylił się po przedmiot. Prostując się z łyżką w ręku, smagnął powietrze językiem. – Co planowałaś? Dźgnąć mnie? Wykuć oko? Zabić i uciec? Zrobiłabyś to swojemu profesorowi?

– Nie… ja po prostu… ja… – nie umiałam wydusić z siebie zdania. Trzęsąc się, zasłaniałam stanik rękoma. Łzy spływały mi po policzkach. – Ja po prostu… tak jak mnie uczyłeś… że stała czujność… ja… chciałam być gotowa…

Przez chwilę stał w milczeniu. Kciukiem sprawdził ostrość obu końców łyżki. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu, ale bałam się cokolwiek zrobić. W końcu mężczyzna uśmiechnął się na krótki moment.

– Moje nauki nie poszły na marne, co? – stwierdził zadowolony. Spojrzał na mnie przelotnie i szybko obrócił się na pięcie. – Rób swoje – rzucił jeszcze.

Zostawił uchylone drzwi. Gdy tylko wyszedł, panicznie zaczęłam rozglądać się po łazience. Była dość duża o ścianach pokrytych kafelkami i podłodze z kamienia. Wanna wyglądała na drogą, a oddzielony szklaną ścianą prysznic był na tyle duży, że spokojnie zmieściłyby się dwie osoby. Jak na złość, nie było tutaj żadnego okna, zaś kratka wentylacyjna była tak mała, że mogłabym najwyżej wsunąć do niej rękę.

Załamana usiadłam na podłodze i ukryłam twarz w dłoniach. Próbowałam się uspokoić, ale im więcej myślałam, tym bardziej dochodziło do mnie, że jestem w tragicznej sytuacji. Nic nie wyglądało dobrze. Barty odebrał mi jedyną broń, z łazienki nie miałam jak uciec, a jeśli spróbuję czegoś na jego oczach, na pewno zdąży mnie dorwać. Wciąż nie wiedziałam co jest za zasłoną w pokoju. Drzwi jednak odpadały, słyszałam jak je zamykał. Gdybym chociaż miała klucze… Gdybym miała różdżkę… Gdyby Mróżka mogła mi pomóc…

– Długo jeszcze? – usłyszałam niecierpliwy głos mężczyzny. – Może mam Ci pomóc?

– Nie trzeba. Zaraz wyjdę.

Na trzęsących się nogach podniosłam się z ziemi. Spojrzałam na prysznic i nie mając innego wyjścia, postanowiłam, że zrobię to, o co mnie poprosił.

Kąpiąc się, myślałam o tym czy jest sposób, by jakoś przekonać mężczyznę do zmiany zdania. Czy mogę wykorzystać informacje, które mi dał. Wybrał mnie, czekał na mnie, zależało mu właśnie na mnie. Z jednej strony sprawiał wrażenie przejętego moim losem, z drugiej zaś działał instynktownie, gwałtownie sięgając po to, czego pragnął. Mogłam próbować odpowiadać tak, jak tego chciał, słuchać poleceń, ale miałam wrażenie, że to nie wystarczy.

Wyszłam, szybko się wytarłam i wtedy zauważyłam, że w miejscu gdzie zostawiłam ubranie, leżał czysty komplet bielizny i nic więcej. Szybko wciągnęłam go na siebie, zerkając niespokojnie na lustro. W odbiciu widziałam, że Barty krąży po pokoju. Gdy usłyszał, że woda przestała lecieć, ruszył w kierunku łazienki. Szybko owinęłam się ręcznikiem i skuliłam ramiona, wycofując pod ścianę. Mężczyzna wpadł do środka, spojrzał na mnie z aprobatą. Złapał za nadgarstek i szarpnął do wyjścia. Potknęłam się o własne nogi, próbując za nim nadążyć.

Znaleźliśmy się w pokoju. Barty podprowadził mnie aż do łóżka, a potem złapał za ręcznik. Przytrzymałam go wystraszona.

– Nie potrzebujesz tego – powiedział stanowczo, spoglądając w moje oczy. Jako że wciąż trzymałam materiał, oblizał się i dodał szybko. – Nie chcesz chyba mi się sprzeciwiać?

– Wstydzę się… – jęknęłam, trzęsąc się ze strachu i emocji.

– Nie masz czego.

– Ale ja i tak…

– Jeśli wolisz – przerwał mi, stając tuż przede mną – potraktuj to jak ćwiczenia ze swoim ulubionym profesorem. Chyba nie każesz mi się za niego przebierać, co? Dość już mam udawania.

– Nie, oczywiście, że nie – powiedziałam szybko, mając w pamięci mój pomysł, by próbować go udobruchać. Opuściłam wzrok. – Bądź sobą. Ale ja też jestem sobą… Spędziliśmy tyle czasu razem, prawda? Znasz mnie. Wiesz, że się boję… że… to nie jest łatwe… moglibyśmy jeszcze poczekać?… Proszę…

Barty kolejno odgiął moje palce i rozsupłał ręcznik, upuszczając go na ziemię. Jego wzrok automatycznie przesunął się po moim półnagim ciele. Skuliłam się jeszcze bardziej, nie podnosząc na niego wzroku.

– Kładź się – sapnął i jednym ruchem ściągnął skórzaną kurtkę. Rzucił ją niedbale na fotel, zostając teraz w szarym, dopasowanym podkoszulku, a potem kolejno ściągnął buty.

– Barty, błagam… – szepnęłam. Mój głos się łamał, a policzki piekły. Wbijałam palce w swoje ramiona, obejmując się rękoma. – Jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego jak teraz wyglądasz… Ja nawet nie wiem jak… Co… Ja… – zająknęłam się.

– I o to chodzi, ptaszyno. Wszystko Ci pokażę.

Ruchem głowy wskazał na łóżko. Szeroko otwartymi oczami spojrzałam w tamtym kierunku. A więc dzieje się. Miałam ochotę wybiec stąd, ale wiedziałam, że drzwi pozostaną zamknięte. Odbiję się od nich i wpadnę w jego łapy. Może i tak powinnam spróbować? Zerknęłam w tamtym kierunku. Barty dostrzegł moje wahanie. Nie spodobało mu się to. Złapał mnie za twarz i boleśnie wbijając palce w moje policzki, zmusił do spojrzenia mu w oczy.

– Co mówiłem o nieposłuszeństwie? – zapytał głębokim, wyraźnym głosem. – Naprawdę chcesz mi utrudniać?

Przełknęłam głośno ślinę i ostrożnie pokręciłam głową. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca. Ta chwila zwłoki go rozjuszyła. W jednej chwili zmrużył oczy, obnażył zęby i chwycił mnie mocno za ramiona, brutalnie pchając na łóżko. Upadłam na twarz. Złapał mnie wtedy za biodra i jednym silnym ruchem przysunął do siebie. Zareagowałam odruchowo, wydając z siebie przerażony pisk. Szamotałam się, więc mężczyzna mocno przydusił mnie łokciem do materaca. Zacisnęłam palce na pościeli, na moment nieruchomiejąc.

– Współpracuj – syknął mi do ucha. – Będę delikatniejszy. Nie tak wolisz?

– Nie chcę tego wcale – zapłakałam. – Błagam…

– Jak będziesz tak jęczeć, to mi opadnie… – warknął.

Zamilkłam, wciąż leżąc nieruchomo. Puścił mnie na moment, tylko po to, by rozpiąć pasek i wyszarpnąć go ze spodni. W tym czasie wczołgałam się wyżej na materac, oddychając ciężko. Przewaliłam się na plecy i spojrzałam na mężczyznę, jednocześnie próbując zasłonić kołdrą. Barty spoglądał na mnie z góry, a jego wzrok ślizgał się po moim ciele, nie zatrzymując nigdzie na dłużej. Od razu wspiął się na materac. Na moment zawisł nade mną. Patrzyłam na niego błagalnie, przerażona. Złapał mnie za ramię i zmusił do przekręcenia na bok, a potem sam położył się tuż za moimi plecami. Przylgnął do mnie ciasno całym ciałem i wydał z siebie długie westchnienie. Bałam się choćby oddychać.

– Długo czekałem na dwie rzeczy – szepnął mi do ucha. Jego dłoń zaczęła wędrować po moim ciele, powodując u mnie nieprzyjemne dreszcze. – Jedną był powrót Voldemorta… Drugą, jak wiesz, jesteś Ty. Moja nagroda. Byłem cierpliwy, ale dłużej nie będę…

Wślizgnął się dłonią pod materiał majtek, dotykając mojej kobiecości. Szarpnęłam się i zacisnęłam mocno uda, próbując uniemożliwić mu dostęp. Mimo mojego wiercenia, udało mu się trochę wsunąć palce. Zaczął poruszać nimi energicznie, w ruchu okrężnym. Sapnął podniecony i zalał moje plecy falą szybkich pocałunków.

– Dlaczego mi to robisz?!… – płakałam, próbując się odsunąć. – Błagam, przestań!…

– Zobaczysz, w końcu Ci się spodoba – sapnął. Mocno przytrzymywał mnie przy sobie.

– Nie możemy inaczej? Poznajmy się… Daj mi czas! Barty… Proszę…

– Tym razem nie spełnię Twojej prośby. Nie miej mi za złe, Klaro.

Jednym ruchem zsunął mi majtki do połowy uda, a potem sięgnął do rozporka. Próbowałam wykorzystać moment, że mnie puścił i poderwać się z łóżka, ale zareagował błyskawicznie. Syknął niezadowolony, pochwycił mnie i całym ciężarem ciała przygwoździł do materaca. Tak mocno przycisnął moje plecy, aż na moment straciłam oddech. Leżałam na brzuchu z twarzą wciśniętą w poduszkę. Lecące ciurkiem łzy od razu ją zmoczyły. Z wysiłkiem przekręciłam głowę. Mimo moich błagań, Barty siłą rozsunął mi nogi. Zwilżył swoje palce i sięgnął na dół, ponownie mnie dotykając. Ocierał się o mnie, jednocześnie łapiąc zębami za płatek mojego ucha. Próbowałam go chwycić za włosy, ale odsunął się.

– Bądź grzeczna – rozkazał zirytowanym głosem.

– Nie chcę tak… – wyjęczałam.

– Więc się nie rzucaj – sapnął i naparł na mnie. Zacisnęłam mocno wszystkie mięśnie, więc się wycofał. – Jesteś tak cholernie ciasna… Szczerze mówiąc, też wolałbym na Ciebie patrzeć. Obróć się na plecy – rozkazał.

Podparł się rękami, wciąż nade mną wisząc. Czułam się tak, jakbym nie panowała nad własnym ciałem. Mimo wszystko zrobiłam tak jak kazał, powoli się obracając. Moja twarz była mokra od łez, oczy czerwone i napuchnięte, warga drżała niespokojnie. Byłam tak roztrzęsiona, że mój oddech się urywał. Serce biło mi jak oszalałe. Posłałam mu najbardziej błagalne spojrzenie na jakie było mnie stać. Barty uśmiechnął się tylko.

– Doskonale – powiedział.

Oczy błyszczały mu w ten dziki, przerażający sposób. Całkowicie sparaliżował mnie strach. Nie ruszyłam się, gdy stargał ze mnie majtki, ani wtedy, gdy wszedł pomiędzy moje nogi. Moja walka i tak nie miała sensu, a proszenie nie przynosiło pożądanych skutków. Próbowałam nie skupiać się na tym co się dzieje. Nie myśleć. Przetrwać to.

Barty, patrząc mi prosto w oczy nakierował penisa i naparł na moje wejście. Skrzywiłam się, czując nieprzyjemny ucisk. Mężczyzna przycisnął moje nadgarstki do materaca. Płynnymi ruchami kilkukrotnie wycofywał się i napierał, robiąc to coraz dłużej i nachalniej. W pewnym momencie ucisk zamienił się w silny ból. Zagryzłam zęby i syknęłam. Mężczyzna obserwował moją reakcję z rosnącym zadowoleniem.

– Przestań… – szepnęłam ledwo słyszalnie.

– Teraz dopiero zaczyna się zabawa – mruknął mi do ucha.

Wycofał się i ponownie na mnie naparł. Poczułam jak coś powoli wdziera się do mojego ciasnego wnętrza, rozpychając je boleśnie. Moje ciało drżało, nieprzyzwyczajone do nowej sytuacji. Wpadłam w panikę. Próbowałam podciągnąć się do góry, by uciec przed naciskiem, ale Barty nie dał mi wiele pola do manewru. Raz po raz wycofywał biodra i napierał coraz dłużej i dalej, powolnymi, starannymi ruchami. Sapał przy tym zadowolony. Jego język raz po raz obmywał wargi.

Pocałował mnie. Zacisnęłam mocno powieki, próbując skupić się na czymś innym. Nie mogłam jednak odciąć się od swojego ciała. Czułam to wszystko. Czułam, jak językiem zahacza o moje wargi, jak próbuje zachęcić mnie do oddania pocałunku. Czułam, jak stopniowo przyspieszył swoje ruchy. Jak z każdym posunięciem wypełnia mnie i rozpycha moje dziewicze wnętrze. Jęczałam z bólu, zaciskając na nim uda. Znów zaczęłam prosić i płakać. Gdy stało się to dla niego nieznośne, przycisnął dłoń do moich ust, zasłaniając je. Teraz mogłam wydawać z siebie jedynie przytłumione dźwięki. Szybko oddychałam przez nos. Próbowałam krzyczeć, ale bezskutecznie.

Ruchy przyspieszyły jeszcze bardziej. Stały się mniej staranne, a Barty sapał coraz częściej. Nie wchodził do samego końca, ale też nie przestawał mimo mojego płaczu. Raz po raz mówił do mnie wiele rzeczy, których nawet nie zapamiętałam. Próbowałam myśleć o czymś innym, ale to było zbyt realne. Zbyt prawdziwe. Wkrótce mężczyzna wykonał kilka silnych pchnięć, napiął się cały i ukrył twarz w moich włosach, wydając z siebie cichy, zadowolony jęk. Oparł na mnie ciężko, przygniatając do materaca i chwilę łapał oddech. Był mokry od potu, ale usatysfakcjonowany.

Tej nocy Barty zrobił to jeszcze trzy razy.



***



Leżałam skulona na łóżku, szczelnie owinięta kołdrą. Patrzyłam tępo przed siebie, ale nie zwracałam uwagi na to, co jest przede mną. Wszystko bolało mnie. Czułam rwący ból w kroczu i pulsujący ból w podbrzuszu. To było moje najgorsze doświadczenie. Miałam wrażenie, że rozerwał mnie w kilku miejscach, ale na szczęście raczej było to tylko nieprzyjemne wrażenie. Mimo wszystko na prześcieradle były ślady krwi. Widziałam je wcześniej i obróciłam się do nich plecami, nie chcąc na nie patrzeć. Wszystko w tym pokoju przypominało mi o tym, co się stało, a nadal nie miałam jak stąd uciec. Nie miałam siły płakać, ani ochoty na to, by się odzywać. Leżałam więc w ten sposób, nie reagując na to, że Barty Crouch dawno zwlekł się z łóżka. Nie zareagowałam, gdy pocałował mnie w skroń z taką pieszczotliwością, jak gdyby całował ukochaną. Nie zareagowałam też, gdy wyszedł. Znów zostałam sama. Mróżka przyniosła mi kolejną tacę z jedzeniem, ale tym razem nawet się nie podniosłam. Naciągnęłam kołdrę na głowę i leżałam tak nie wiem jak długo.

Usłyszałam znajomy szczęk zamków i zasuwek. Od razu sparaliżował mnie strach. Leżałam nieruchomo pod kołdrą, zaciskając mocno uda i próbując nawet nie oddychać. Marzyłam o tym, by to wystarczyło do pozostania niezauważoną. Strach ścisnął mi żołądek, gdy usłyszałam nie jedną, a dwie pary kroków. Drugie były szybsze i bardziej niespokojne.

– Gdzie ją ukryłeś?! – warknął Macnair. Usłyszałam uderzenie w drzwi. – Było jasno ustalone! Nie dam się tak wykiwać!

– Chyba nie myślisz, że przyprowadziłbym ją tutaj? – zakpił Barty Crouch.

– Nie mów mi, że za tymi drzwiami nikogo nie ma, bo Ci kurwa nie uwierzę. Masz mnie za głupca?

– Nie mówię, że nikogo nie ma, ale na pewno nie ma tam Twojej pięknej. Odpuść.

– Wszystko było jasno ustalone. Miała trafić do mnie, a tymczasem nawet nie zdążyłem się z nią zabawić. Do domu nie trafiła, bo stary Lamberd nadal jej szuka. Mów w tej chwili gdzie ona jest…

– Bo co? – Barty zaśmiał się gardłowo.

Usłyszałam uderzenie w drzwi, jakby ktoś kogoś do nich przyparł. Obsunęłam kołdrę i spojrzałam w kierunku wyjścia. Drzwi faktycznie były otwarte, a głosy pasowały do twarzy, choć przez spuchnięte od płaczu oczy nie widziałam ich wyraźnie. Ubrany w czarne palto Macnair przycisnął Crouch’a do drzwi, trzymając go za kołnierz skórzanej kurtki. Ten drugi jednak nie przejawiał ani grama strachu. W jego oczach widać było szaleńczy błysk, a twarz wykrzywiał pewny siebie uśmiech.

– No dalej – sapnął podekscytowany. – Uderz pierwszy, a nie wyjdziesz z tego domu cało. Mogę Ci to obiecać.

– Nie zrobisz tego – Macnair uśmiechnął się kącikiem ust. – Czarny Pan nie byłby zadowolony.

– Myślisz? – poruszył brwiami. Językiem smagnął powietrze niczym wąż. – Ja sądzę, że Voldemort na pewno zrozumie okoliczności. Powiem, że się broniłem, bo Ci odjebało. Z nas dwóch, to ja jestem jego najwierniejszym sługą. Myślisz, że mi nie uwierzy? Jeśli tak, to śmiało. Uderz mnie, skurwielu…

Macnair warknął coś pod nosem, wyraźnie niezadowolony. Chwilę trwali w tej pozie, a potem powoli poluźnił chwyt i odsunął się od Crouch’a. Barty poprawił kurtkę, jakby nigdy nic.

– A teraz wynocha stąd – syknął, mrużąc oczy.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytania. – Macnair zacisnął dłonie w pięści. – Coś mi się należy!

– Po pierwsze, czego kurwa nie rozumiesz? Ustalaliśmy wiele rzeczy i sam nigdy nie słuchałeś poleceń, więc nie dziw się, że ktoś wykiwał Ciebie. To się nazywa karma. – Barty wkroczył do pokoju, szybko przeskakując wzrokiem po wnętrzu. Jego ręka powędrowała do paska, gdzie miał nową różdżkę. – Po drugie, może i Alex trafiłaby do Ciebie, ale Voldemort uznał, że jest całkowicie nieprzydatna. Szczerze mówiąc, tutaj nawet ja się pomyliłem – powoli obrócił się w stronę Waldena. – Chciałem żeby Snape cierpiał, ale on jak zawsze się wyłgał. Koniec końców, Voldemort kazał zabić jego sukę…

Serce biło mi jak oszalałe. Zacisnęłam palce na kołdrze. Czy oni właśnie mówili o Alex? Czy Alex… Czy ona nie żyła?…

Niezadowolony Macnair wykrzywił usta. Sięgnął do kieszeni po paczkę fajek i wyciągnął z niej jednego papierosa.

– Szkoda – mruknął już spokojniejszy, po czym odpalił papierosa. – Dobra była z niej dupa.

– Rzecz w tym, że nadal jest – cicho skomentował Barty, wyraźnie podekscytowany tym o czym opowiada. – Doszło do małej różnicy zdań. Po krótkiej rozmowie doszliśmy do wniosku, że znajdzie się dla niej zadanie.

– Hm? – Walden mocno zaciągnął się papierosem.

– Trafiła do tego nowego burdelu. Wiesz, od Pyrites'a.
– Uśmiechnął się przerażająco. Była w kiepskim stanie, więc Kenneth trochę się napracuje, zanim zacznie mu się to opłacać. Jestem za to pewien, że Snape już kombinuje jak ją stamtąd wydostać. Ten zdrajca może dalej udawać przed Voldemortem, ale mnie nie oszuka. Zastanawia mnie tylko, jak daleko się posunie.

– Mówisz?
Czyli jednak świetnie się składa– Macnair wypuścił dym nosem i uśmiechnął się lubieżnie. – Tam tak łatwo się nie wywinie. W takim razie chyba muszę się pospieszyć i sam złożyć jej małą wizytę. Za bardzo mnie nakręciła, żebym jej tak teraz odpuścił.





piątek, 27 sierpnia 2021

140. Stary Cmentarz

Zostałam zrzucona z grzbietu prosto na twardą ziemię. Zanim jednak podniosłam głowę, sięgnęłam dłonią do podkolanówki, w której schowaną miałam różdżkę. Przeważnie nie posiadałam jej przy sobie, ale dzisiaj miałam w planach wypuszczenie kilku fajerwerków dla Harry’ego w momencie zwycięskiego wyjścia z labiryntu.

Zadanie. Turniej. Nawet nie miałam pojęcia, jak daleko znajdujemy się od zamku i błoń hogwarckich. Wokół panowała absolutna cisza, którą nagle przerwał znajomy głos.

- Widział cię ktoś?

Uniosłam głowę, spoglądając prosto w chytrze uśmiechającą się twarz jednego ze Śmierciożerców – Macnaira. Mężczyzna siedział na pniu, wspierając się łokciem o kolano. W dłoni drugiej ręki trzymał papierosa, którego co chwilę przykładał do ust, zaciągając się głęboko dymem. Jego czarne włosy sterczały we wszystkich kierunkach, a na twarzy malował się kilkudniowy zarost.

- Teren był czysty – odparł Falghar.

- To dobrze. To bardzo dobrze – mruknął zadowolony mężczyzna – a teraz podnieś naszą gwiazdę. Nie może przecież leżeć na ziemi jak zwierzę.

Centaur chwycił mnie za materiał koszuli i jednym stanowczym ruchem podciągnął ku sobie, aż mogłam sama stanąć na nogi. Wyrwałam się szybko spod jego brudnych łapsk i odsunęłam kawałek, starając się mieć na oku obydwóch porywaczy. Mocno trzymałam drewno, próbując emanować pewnością siebie i nie okazywać strachu, ale zdradzały mnie trzęsące się dłonie.

- No proszę – Macnair uśmiechnął się pod nosem, kończąc palenie. Niedopałek odrzucił obok, przydeptał go ciężkim glanem i wstał powoli, poprawiając swoje czarne palto. Wyciągnął różdżkę. – Widzę, że masz ochotę trochę się rozruszać przed prawdziwą zabawą?

- Gdzie jest Ethan?! – Warknęłam srodze, rozglądając się niepewnie na boki. Oprócz naszej trójki, w lesie nie było żywej duszy. Obawiałam się, że Śmierciożerca mógł zrobić coś mojemu bratu, a teraz będzie mnie szantażować, żebym uratowała mu życie.

- Twój brat? – Zaśmiał się bezczelnie, obracając swoją różdżkę między palcami. – Ty w dalszym ciągu niczego nie pojmujesz, co maleńka?

Zrobiłam kolejny krok w tył, kiedy mężczyzna powoli zbliżał się w moją stronę.

- Gdzie on jest?! – Syknęłam, nie słuchając go.

- Ten list nie był od twojego brata – odparł zuchwale.

- Kłamiesz! To było jego pismo! Wszędzie bym je rozpoznała! Gdzie jest Ethan?! – Zaczęłam denerwować się coraz bardziej. Falghar poruszył się niespokojnie, więc szybko wycelowałam różdżką w jego stronę.

- Fakt faktem, użyłem jego pióra, ale dostałem na to przyzwolenie.

- Nie opowiadaj głupot! – Ponownie zmieniłam kąt różdżki. Już sama nie wiedziałam, którego oprawcę powinnam mieć na muszce. Obaj byli niebezpieczni i nieprzewidywalni.

- Nie mam ochoty ci teraz tego wyjaśniać, maleńka – zdenerwował się Macnair. – Nie czas na to. Zabieram cię ze sobą.

- Zabrać?! – Warknął nagle centaur, parskając cicho niezadowolony. – Powiedziałeś, że będzie moja, że w końcu będę mógł się zemścić za to, co mi zrobiła! – Wskazał dłonią na swoją pokiereszowaną i spaloną twarz.

Macnair przewrócił oczami, po czym splunął pod kopyta stworzenia, któremu nie spodobał się ten gest. Falghar zarżał nieprzyjemnie.

- Wy centaury myślicie, że do wszystkiego macie prawo – powiedział z kpiną. – Ubzduracie sobie coś w tych waszych końskich łbach – wskazał różdżką na skroń – a potem wymagacie od innych, żeby się dostosowywali.

- Uważaj do kogo mówisz…

- Jasne – zaśmiał się Macnair, a echo jego głosu rozniosło się po całym lesie. – Jeżeli już koniecznie chcesz wiedzieć, to byłeś mi potrzebny tylko do sprowadzenia tej małej do lasu. Ja nie mogę się zbliżać do szkoły, mógłbym zostać rozpoznany. Ostatnio nie układa mi się zbyt dobrze, ale to wszystko w końcu się zmieni – zerknął przelotnie na lewę przedramię, a następnie ponownie na mnie. – Ona została mi obiecana.

- Dałeś mi słowo, ludzki śmieciu! – Falghar zaczął się niecierpliwić, grzebiąc kopytami w ziemi.

- Słowo – prychnął Macnair – nie wiesz, że słowa każdego śmierciożercy są gówno warte?

Centaur ponownie warknął, chwytając dłonią do swoich pleców, gdzie miał przewieszony kołczan. Wyciągnął z niego strzałę i dobył łuku, naprężając cięciwę. Skierował je na mężczyznę.

Odsunęłam się, nie mając pojęcia, co się może wydarzyć, ale mogła to być moja jedyna szansa na ucieczkę. Nie myśląc długo, pobiegłam w przeciwnym kierunku, ale zostałam szybko powalona na ziemię.

- No widzisz, co robisz? – Jęknął niepocieszony Macnair. – Ty chcesz tu „gadu gadu”, a moja dziewczynka próbuje zwiać. Zresztą, nie mam ochoty się z tobą sprzeczać.

Próbowałam na nowo się podnieść, ale mężczyzna musiał użyć na mnie jakiegoś zaklęcia przylepiającego, ponieważ nie mogłam oderwać ani rąk, ani głowy od podłoża. Różdżka wypadła mi z ręki i przeturlała się kilka metrów dalej. Przez głowę przeszła mi myśl, że jestem tu zupełnie sama. Profesorowie nie mieli pojęcia gdzie jestem, a Klarze obiecałam, że nie zbliżę się do lasu. Byłam zdana wyłącznie na siebie, ale obiecałam sobie, że dam z siebie wszystko, by ten cholerny gnojek nie dostał tego, czego chce.

Usłyszałam nad głową ostrą wymianę zdań, po czym kątem oka zauważyłam błysk zielonego światła, a następnie coś ciężko runęło tuż obok. Przymknęłam mocno powieki, bojąc się spojrzeć prosto w martwe oczy centaura, a następnie zostałam brutalnie postawiona na nogi.

- Koniec tej dziecinady – powiedział poważnie Macnair bez cienia uśmiechu. Szarpnęłam się w jego uścisku, ale mężczyzna wbił koniec różdżki w mój policzek, dając tym samym znak, żebym była spokojna. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdybym go posłuchała, więc na nowo próbowałam się wyrwać.

- Nie wiem, co planujesz, ale nie poddam się tak łatwo! – Wyrzuciłam z siebie, miotając się w miejscu.

Mężczyzna zmierzył mnie od dołu do góry i cmoknął językiem między zębami. Na jego twarzy ponownie pojawił się szelmowski uśmieszek.

- Właśnie dlatego wybrałem ciebie – wyjaśnił. – Lubię takie waleczne.

Jego palce jeszcze mocniej zacisnęły się na moim ramieniu, a następnie poczułam szarpnięcie w okolicy pępka. Nogi oderwały się od podłoża, a las, w którym się znajdowaliśmy, powoli rozmywał się, tworząc jednolitą plamę. Następne co ujrzałam, to duży ciemny pokój z drewnianą podłogą, na którą upadłam boleśnie, raniąc sobie kolana.

- Wstawaj – rozkazał Macnair i kolejnym szarpnięciem zmusił mnie do podniesienia się. Zostałam pchnięta na krzesło. Mężczyzna wykręcił mi do tyłu dłonie i związał je zaklęciem w nadgarstkach. Kolejne niewidzialne sznury oplotły moje ciało, żebym nie mogła się nawet ruszyć.

Rozejrzałam się w panice po pomieszczeniu. Pokój posiadał standardowe meble jak łóżko, stolik i dwa krzesła. Do jednego byłam przywiązana. Nie rozpoznawałam tego miejsca nawet wtedy, kiedy zerknęłam w stronę okna zabitego deskami, przez którego szpary nie dało się określić mojego położenia. Spróbowałam się podciągnąć, ale krzesło również zostało mocno przytwierdzone do podłogi. Zaczęłam więc wierzgać nogami, ale Macnair nic sobie z tego nie robił. Widząc, że nie mam możliwości wyswobodzenia się, wyprostował się w końcu i odrzucił swoją różdżkę na łóżko. Sięgnął do kieszeni, wyciągając paczkę papierosów.

- Uspokój się – mruknął, wkładając szluga do ust – bo stracę cierpliwość – dodał, odpalając go mugolską zapalniczką. – Powinnaś wyluzować, wiesz maleńka?

- Gdzie ja jestem?! – Krzyknęłam głośno, patrząc na niego z pogardą. – Gdzie jest mój brat?! Dlaczego mnie porwałeś, chory pojebie?!

Macnair zaciągnął się dymem i przysunął sobie wolne krzesło bliżej mojego. Rozsiadł się na nim nisko, rozszerzając nogi.

- Sama się porwałaś, Alex – stwierdził zadowolony. – Uwierzyłaś, że Ethan do ciebie napisał. To było dziecinnie proste. Nawet nie musiałem za bardzo się wysilać, żeby cię zwabić do siebie.

- To było jego pismo!

- Tak, tak. Mówiłaś. Owszem, to było jego pismo, bo użyłem pióra, którym przeważnie pisze listy. Wystarczyło krótkie zaklęcie pamięci na przedmiot i mógłbym podrobić nawet oficjalne listy do Gringotta.

- Ty draniu, jeżeli zrobiłeś coś mojemu bratu, to pożałujesz!

- Zrobić? – zaśmiał się gorzko, przyciągając papierosa do ust. – Przecież ci mówiłem, że dostałem na to pozwolenie. Owszem, twój braciszek nie wiedział, do czego chciałem tego użyć, ale gdyby wiedział, czy coś by to zmieniło?

- O czym ty gadasz?

Macnair podciągnął się i nachylił w moją stronę.

- Twój brat jest śmierciożercą – powiedział konspiracyjnym szeptem i wydmuchał dym wprost na moją twarz. Odsunęłam szybko głowę.

- Nigdy w to nie uwierzę! – Syknęłam, pokasłując co chwilę. Mężczyzna wzruszył ramionami i z powrotem wrócił do swojej luzackiej pozycji.

- Myślę, że dzisiejszego dnia w wiele rzeczy jeszcze nie będziesz mogła uwierzyć – rzucił od niechcenia. Raz jeszcze zaciągnął się papierosem, tym razem o wiele mocniej i zlustrował dokładnie moją sylwetkę, jakby oglądał właśnie specjalny towar w sklepie. Jego zimne spojrzenie zatrzymało się na moich nogach i powoli sunęło ku górze, zahaczając o talię, biust, a następnie twarz. – Ładna jesteś.

- Pierdol się! – Wrzasnęłam, wyrywając się co jakiś czas. Próbował wyswobodzić ręce z więzów, ale sznury były dość mocno zaciśnięte.

- Taki mam zamiar – odparł, pokazując mi szereg białych zębów.

Zmroziło mnie. Przestałam nawet się wyrywać, tylko wyprostowałam się niczym struna na krześle, patrząc niepewnie na śmierciożercę.

- Po co ci jestem potrzebna? – Zapytałam poważnie, przełykając cicho ślinę.

- Jeszcze się nie domyśliłaś?

Macnair położył swoją wielką dłoń na moim kolanie i powolnymi ruchami szedł ku górze, podwijając materiał spódnicy.

- Przestań! – Spanikowałam. – Nie dotykaj mnie!

Zaczęłam tupać nogami, próbując w ten sposób zrzucić jego wielkie łapsko, ale mężczyznę jeszcze bardziej to nakręcało, bo uśmiechał się lubieżnie, oblizując co chwilę usta.

- Proszę, przestań! – Zapiszczałam, czując łzy pod powiekami.

Śmierciożerca w końcu zabrał rękę i podniósł się z krzesła. Zaczął przechadzać się po pokoju. Jego kroki odbijały się od nagich ścian, a podłoga skrzypiała przy każdym ruchu, jakby miała się za chwilę zapaść pod nami.

- Nie jestem aż takim barbarzyńcą za jakiego mnie uważasz – powiedział, stając za mną. Tym razem położył swoje dłonie na moich ramionach, masując je delikatnie, aczkolwiek stanowczo. Wzdrygnęłam się na ten dotyk, próbując szarpnąć barkiem, ale w żaden sposób to nie podziałało.

- Byłeś katem w Ministerstwie. Wykonywałeś dla nich najgorsze wyroki – chlipnęłam cicho, czując obrzydzenie do tego człowieka.

- Może i byłem, ale czy to oznacza, że nie wiem, jak zająć się kobietą? – Zacisnął mocniej palce. Syknęłam cicho. – Nie pożałujesz, a może nawet ci się spodoba?

Podłoga ponownie skrzypnęła. Mężczyzna stanął naprzeciwko mnie. Jego dłoń powędrowała do spodni.

- Nie, proszę! – Załkałam, szarpiąc się na krześle. – Ja zrobię wszystko. Chcesz pieniędzy? Mój ojciec da ci tyle złota ile zapragniesz! Mogę go także przekonać, żebyś wrócił do Ministerstwa! Błagam, tylko nie rób mi tego!

Macnair udawał, że mnie nie słucha i sięgnął do rozporka, ale w tym samym momencie na jego twarzy pojawił się mocny grymas, a z pomiędzy warg wydobył się warkot. Po krótkiej chwili ból zelżał. Mężczyzna odsłonił szybko lewe przedramię. Na skórze malował się czarny, mroczny znak. Głowa węża wewnątrz czaszki wiła się delikatnie, a cienki, rozwidlony język smagał przestrzeń.

- Widzisz to?! – Podekscytował się, przybliżając ramię, żebym dokładnie mogła zobaczyć jego tatuaż. – Nie byłem pewny… ale to prawda! Czarny Pan się odrodził!

Rozszerzyłam oczy. Wydawało mi się, że jestem w trakcie najgorszego z możliwych koszmarów. Tyle złych rzeczy na raz, to za dużo nawet jak na mnie. Chciałam się obudzić albo zostać obudzoną przez Klarę. Tak mi brakowało przyjaciółki. Oczywiście, nie życzyłam jej by przechodziła przez to samo, co ja, ale zawsze w takich chwilach byłyśmy razem i mogłyśmy się nawzajem wspierać.

Macnair pospiesznie wszedł do sąsiedniego pomieszczenia, a gdy wrócił, miał na sobie długą peleryną, a w dłoni trzymał maskę śmierciożercy. Taką samą, jaką posiadał profesor Moody w swoim biurku.

Miałam cichą nadzieję, że nauczyciel zauważy moją nieobecność albo chociaż Klara zawiadomi go, że nie wróciłam na stadion. Tak bardzo chciałabym ujrzeć teraz jego twarz. Profesor zawsze wyciągał nas z opresji. Oby i tym razem mu się udało.

- Wypuść mnie! – Podjęłam kolejną próbę negocjacji, ale mężczyzna był tak przejęty wezwaniem, że nawet mnie nie słuchał. Wyciągnął tylko spod łóżka pełną butelkę wódki i wziął potężnego łyka, jak się domyśliłam, na odwagę.

- Siedź tu spokojnie – rzucił, chwytając różdżkę. Wycelował nią we mnie. – Po wszystkim się tobą zajmę, a teraz – smagnął drewnem powietrze, a w moich ustach nagle pojawił się kawałek starej szmaty. Próbowałam coś powiedzieć, ale z ust wydobył się tylko bełkot. Zaczęłam szamotać się jeszcze bardziej, wywijając nogami na wszystkie strony.

Macnair zerknął na mnie w przelocie, po czym obrócił się wokół własnej osi i zniknął w wirze deportacji.

*

Po godzinie pojawił się z powrotem. Zerwał z twarzy maskę, odrzucając ją od siebie i ponownie sięgnął po butelkę wódki. Tym razem wziął kilka głębszych łyków. To, czego nie był w stanie przełknąć, spłynęło mu po brodzie. Na wpół opróżnione szkło odrzucił z powrotem na łóżko, a rękawem czarnej szaty przetarł usta.

- Kurwa – syknął cicho. – Kurwa, kurwa, kurwa.

Poruszyłam się niespokojnie, wyrzucając z siebie niezrozumiałe słowa. Ręce bolały mnie od wielokrotnych prób wyswobodzenia się. Chciałam również, żeby mężczyzna wyciągnął mi z ust knebel, który smakował kurzem i pleśnią.

Śmierciożerca drgnął i spojrzał w moim kierunku, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że tu jestem. Nie zastanawiając się zbyt długo, ruszył pewnym, stanowczym krokiem w moją stronę, gdy nagle zmaterializowała się przed nim wysoka postać. Zrobiła to tak niespodziewanie, że Śmierciożerca zatoczył się do tyłu, potykając o łóżko, na które opadł, tracąc równowagę.

Nieznajomy spojrzał na mnie z góry z szaleńczym uśmieszkiem, błąkającym się na jego wąskich wargach, po czym nachylił się, chwytając między palce mój podbródek. Uniósł go na tyle, by nasze spojrzenia spotkały się. Próbowałam się wyrwać, ale mężczyzna trzymał mnie w żelaznym uścisku.

- Jak sobie radzi nasza królewna? – Zapytał, chociaż wydawało mi się, że odpowiedź wcale go nie interesowała. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, jakby próbował znaleźć coś, co mogłoby nie pasować do ogółu. W końcu jednak to znalazł, zatrzymując się na moich ustach, a raczej na kneblu, który w nich miałam. Zrobił karykaturalnie smutną minę, przekrzywiając lekko głowę na bok. – Myślałem, że lubisz jak krzyczą – rzucił do swojego kompana. Palcami drugiej dłoni sięgnął do szmaty, chcąc wyciągnąć mi ją z ust.

- Czego tu chcesz? – Warknął nagle Macnair zza jego pleców. Nieznajomy mężczyzna drgnął i stanął w bezruchu, a następnie wyprostował się, obracając przodem do śmierciożercy, który w dalszym ciągu siedział na łóżku i ponownie popijał wódkę, której wcześniej nie skończył dopić.

- Czego, ja kurwa, chcę? – Zdziwił się, podchodząc do kolegi. Bez ostrzeżenia wytrącił mu z rąk butelkę i podniósł go gwałtownie za poły szat, przyszpilając do ściany.

- Co ty wyprawiasz?! – Szamotał się Macnair, ale pomimo mocnej budowy ciała, chudszy mężczyzna wydawał się mieć o wiele więcej siły. Zerknęłam na nich niepewnie, zdając sobie sprawę, że nowoprzybyły ma na sobie płaszcz profesora Moody’ego! Ubranie wisiało na nim jak na strachu na wróble i było wytarte w tych samych miejscach, co to, które należało do nauczyciela. Byłam przekonana, że ten wariat zrobił mu krzywdę i dla zabawy zabrał mu jego odzienie.

Na nowo zaczęłam mocować się z linami, próbując wrzasnąć „co zrobiłeś Moody’emu?!”, ale z moich ust w dalszym ciągu wydobywał się tylko niezrozumiały bełkot. Obaj mężczyźni nawet nie obejrzeli się w moją stronę, jakby mnie tu wcale nie było, tylko dalej zajęci byli rozmową.

- Gadaj! Byle dokładnie i z każdym detalem! Jaki On jest?! – Syknął chudszy i jeszcze bardziej przycisnął Macnaira do ściany. – Mówił coś o mnie? O swoim najwierniejszym słudze? Wspominał moje imię?

Macnair w dalszym ciągu milczał, próbując nie być traktowanym jak ofiara.

- No mówże! – Niecierpliwił się ten drugi, jeszcze mocniej zaciskając szponiaste palce na szacie śmierciożercy.

- Uspokój się, do kurwy nędzy! – Wrzasnął w końcu Macnair i ostatkiem sił wyrwał się koledze. Odszedł kawałek, żeby nie być na wyciągnięcie rąk drugiego. – Czarny Pan podchodził do każdego z nas osoba, ale był niezadowolony, że pomiędzy jego sługami zostały puste miejsca. Czyżby miał na myśli ciebie, Barty? – Uśmiechnął się wrednie.

- Głupcze! – Zdenerwował się nieznajomy o wspomnianym wyżej imieniu. – Miałem zadanie do wykonania w tej durnej szkole. To dzięki mnie Potter dostał się na cmentarz!

Usłyszawszy nazwisko przyjaciela poruszyłam się niespokojnie, ale w dalszym ciągu próbowałam wyłapać wszystko z ich rozmowy, żeby później przekazać to odpowiednim osobom. Miałam tylko nadzieję, że profesor Moody jest cały i zdrowy.

- To temu służyła ta cała szopka? – Zdziwił się Macnair, wędrując wzrokiem za wytrąconą mu wcześniej butelką alkoholu. – Myślałem, że chodziło o nie – wskazał głową w moim kierunku. Barty prychnął pod nosem.

- Najważniejszy jest Czarny Pan – powiedział z dumą.

- Niestety, ale twój plan nie wypalił. Potter wywinął się i wrócił do Hogwartu.

- Dobrze o tym wiem! – Zezłościł się chudszy mężczyzna i zacisnął dłonie w pięści. – Prawie go miałem. Kilka sekund, a byłby martwy jak jego rodzice. Niestety, zostałem zdemaskowany.

- No proszę – zarechotał paskudnie Macnair. – Jednak nie wszystko układa się tak, jakbyś chciał.

- A widzisz, żebym był wsadzony do Azkabanu?

- To jak się wydostałeś? – Zdziwił się Macnair, będąc autentycznie zaciekawionym.

Mężczyzna mruknął coś niezrozumiałego i obrócił się przodem do mnie. Wyciągnął różdżkę. Pisnęłam w knebel, przymykając mocno oczy i czekając na zaklęcie, które sprawi mi ból, ale nic takiego nie nastąpiło. Zdałam sobie jednak sprawę, że na nowo mogę poruszać rękoma. Przyciągnęłam do siebie dłonie, pozwalając mięśniom na mały odpoczynek. Zerknęłam niepewnie na obcego śmierciożercę, który ponownie uśmiechnął się pod nosem, wyciągając mi tym razem na dobre szmatę z ust. Przetarłam kąciki warg i splunęłam na podłogę, pozbywając się tego ohydnego smaku brudnej tkaniny. Zostałam także podciągnięta za ramię.

Macnair wycelował we mnie różdżką, a Barty zaczął przechadzać się na około mnie, jakbym właśnie została jego upolowaną zwierzyną. Obracałam głowę za mężczyzną, nie chcąc tracić go z oczu. Nie miałam większych szans na ucieczkę, a bronić mogłam się jedynie za pomocą rąk. Właściwie, to byłam bezbronna jak małe dziecko, ale nie dałam tego po sobie poznać. Stałam dumnie wyprostowana z podniesioną wysoko brodą. Najgorsze, to okazać teraz strach. Wtedy przegrałabym już na starcie.

- Jak myślisz, Alex? – Zagadnął, w dalszym ciągu mnie okrążając – kto mógłby być na tyle naiwny, żeby pomóc mi uciec z Hogwartu, co?

Milczałam, nie spuszczając z niego wzroku.

- No pomyśl – nacisnął. Końcem różdżki przejechał po odsłoniętych nogach tuż pod spódniczką i podwinął delikatnie materiał.

- Nie dotykaj mnie! – Warknęłam, odskakując od niego.

Macnair naprężył rękę, w której trzymał broń i zrobił krok w moją stronę. Spojrzałam na niego ze złością.

- Teraz „nie dotykaj”, ale wcześniej błagałaś o to – powiedział Barty, a oczy błysnęły mu złowrogim blaskiem. – „Czuję się lekko zaniedbana, profesorze. Nie miał pan dla mnie czasu wczoraj” – zaintonował, po czym roześmiał się na głos i smagnął językiem powietrze.

Patrzyłam na twarz, wykrzywioną w szaleńczym uśmiechu i na przydługi płaszcz. Dłonie śmierciożercy całkowicie znikały w szerokich rękawach, które musiał co jakiś czas podwijać, a ten dziwny gest, który robił językiem, coś mi przypominał.

- Dalej nic?

- Nie znam cię – odparłam niepewnie.

Barty dał znak głową do Macnaira, który chwycił mnie mocno za ramiona, unieruchamiając na moment.

- Przyznam się, królewno, że dałaś mi trochę zabawy – kontynuował mężczyzna, robiąc krok w moją stronę. – Było między nami naprawdę miło, chętnie bym to pociągnął dalej– jego dłoń przesunęła się po moim ciele. Zareagowałam na to mechanicznie, próbując się wyrwać, ale byłam mocno trzymana– ale ty wolałaś tego aurora, a nie mnie – odsunął się, krzywiąc z obrzydzeniem.

- Kiepski gust – skomentował Macnair, wprost do mojego ucha.

- Dlatego nie wiem, czego oczekujesz, Walden? Nasza królewna woli profesorów i to tych wyjątkowo paskudnych.

Zesztywniałam, czując jak cała pewność siebie wypływa ze mnie. Raz jeszcze omiotłam wzrokiem ubranie chudego mężczyzny i nagle mnie olśniło. Prawda okazała się tak szokująca i trudna do uwierzenia, że nogi same się pode mną ugięły. Upadłabym na podłogę, gdyby nie mocny uścisk śmierciożercy.

- Nasza królewna chyba w końcu załapała, co zrobiła – stwierdził Barty, szczypiąc delikatnie mój policzek. Nie zareagowałam na to w żaden sposób, patrząc przerażonym wzrokiem w przestrzeń.

- Nie… - jęknęłam, mając szeroko otwarte oczy. Zaczęłam kręcić nerwowo głową. – Nie. Kłamiesz. Gdzie jest profesor Moody?! Co mu zrobiłeś!

- Twój kochany Moody… - zrobił dłuższą, dramatyczną przerwę - to ja. – Mężczyzna rozłożył ręce – ale to już zdążyłaś ogarnąć swoją niezbyt mądrą główką.

- Nieprawda! – W oczach wezbrały mi łzy. Szarpałam się w uścisku Macnaira, ale bezskutecznie.

- Królewno – odezwał się Barty łagodnym głosem – nigdy nie poznałaś prawdziwego Alastora Moody’ego, chociaż raz prawie ci się to udało. Pamiętasz skrzynię w moim gabinecie?

Spojrzałam na niego wystraszona.

- Dokładnie – uśmiechnął się pod nosem. – Przyznam, że musiałem mocno się napracować, żebyś poszła ze mną do łóżka. Być odwrotnością twojego Snape’a, który posuwał cię bezuczuciowo, w sposób, jaki mu odpowiadał. W moich ramionach czułaś się kochana i bezpieczna. I ciągle wracałaś po więcej!

- Nie! – Wrzasnęłam, zdając sobie sprawę, jaką kretynką byłam. Po policzkach spływały mi łzy wielkości grochu, a w gardle poczułam wielką gulę. Cała zawartość żołądka powoli zaczynała się cofać do przełyku. Zrobiło mi się niedobrze, a przed oczami ujrzałam mroczki.

- Stała czujność, królewno – dodał zadowolony z siebie, po czym pstryknął mi palcem w czoło. – Ale nie załamuj się! To jeszcze nie koniec atrakcji na dzisiaj. Teraz wybierzemy się na małą wycieczkę.

- Wycieczkę? – Warknął nagle Macnair, puszczając mnie w końcu. Upadłam na drewnianą podłogę, płacząc niczym małe dziecko. Zacisnęłam mocno pięści, wbijając paznokcie w skórę. Jak mogłam dać się tak omotać?! Jak mogłam niczego nie zauważyć i ślepo zaufać komuś, komu nie powinnam?!

- Nie spinaj się – prychnął Barty, ignorując na moment moją osobę. – Za każdym razem dawałem ci do zrozumienia, żebyś nie wpierdalał się w moje zadanie – wbił oskarżycielski palec w pierś kolegi – ale zawsze musiałeś wszystko zepsuć, a potem zamiast skupić się na Potterze, niańczyłem uczennice!

- Chcę ją dla siebie!

- Nie dziś, a już na pewno nie teraz!

Barty szturchnął mnie butem, ale nie wykazywałam żadnych chęci do współpracy z nim, więc chwycił mnie mocno za ramię i podniósł brutalnie. Poprawił mi włosy, które przylepiły się do spłakanej i spoconej twarzy.

- Musisz ładnie wyglądać przed kolejnym spotkaniem – rzucił, uśmiechając się pod nosem – ale zanim się tam wybierzemy, zadam ci raz jeszcze jedno pytanie.

Pociągnęłam nosem, spoglądając na niego spłakanym wzrokiem. Miałam już dość wszystkiego. Nie mogłam znieść myśli, że poszłam do łóżka z tym chorym człowiekiem, że oddałam mu się w całości. Cały czas przypominałam sobie, jak jęczałam pod nim z rozkoszy, błagając o więcej. Nienawidziłam siebie i swojego ciała. Chciałam się zabić albo, żeby on to zrobił.

- Jak myślisz? – Kontynuował – kto pomógł mi uciec z Hogwartu?

Kolejne łzy spłynęły mi po policzkach. Nie chciałam mówić tego głośno, ale dobrze wiedziałam, że śmierciożerca nie odpuści.

- Klara – szepnęłam bardzo cicho.

- Zgadza się, królewno. Twoja, a raczej powinienem powiedzieć, moja ptaszyna. W końcu mam ją tylko dla siebie.

- Jeżeli coś jej zrobiłeś… - Krzyknęłam nagle, ale nie było mi dane dokończyć, ponieważ mężczyzna deportował nas w tylko sobie znane miejsce.



***

Wylądowaliśmy na starym cmentarzu. Zewsząd otaczały nas wbite w ziemię stare i przekrzywione nagrobki, a także masywne grobowce z groteskowymi, cherubinowymi aniołami. Był środek nocy, a jedyne światło, które padało na okolicę pochodziło od księżyca i gwiazd na granatowym niebie. Od ziemi bił chłód, który przyprawiał mnie o dreszcze.

- Idź – szepnął podekscytowany głos mojego oprawcy. Zostałam chwycona za kołnierz i pchnięta do przodu.

- Co z Klarą?!

- Zamknij się i idź!

Nie wiedziałam dokładnie, w jakim kierunku miałam iść. Objęłam się ramionami, czując na nich gęsią skórkę. Potarłam je lekko, próbując się ogrzać.

Przyglądałam się płytom nagrobnym, próbując odczytać to, co było na nich wyryte, ale większość pokryta była mchem i bluszczem albo wyblakła od słońca i upływającego czasu. To musiało być bardzo stare lub zapomniane miejsce.

Nagle w oddali ujrzałam łunę zielonego światła. Śmierciożerca zaczął oddychać coraz szybciej, kierując swoje kroki w tamtą stronę. Pchał mnie mocno przed siebie, żebym przypadkiem nie została w tyle.

- Gdzie idziemy? – Jęknęłam. – Jeżeli chcesz mnie zabić, zrób to teraz!

- Zabić? – Prychnął mężczyzna, ani na chwilę się nie zatrzymując. – Królewno, jesteś w tym momencie zbyt cenna, żebym posuwał się do takich rzeczy.

Mijaliśmy kolejne zapuszczone alejki i przekrzywione groby, aż w końcu weszliśmy w obręb światła na dużej przestrzeni, która znajdowała się blisko bramy cmentarnej. Za jej kratami, majaczyła w oddali na wzgórzu piękna i dostojna posiadłość. W jej oknach nie paliło się żadne światło. Nie miałam pewności czy było to spowodowane późną porą, czy może całe to miejsce łącznie z okolicą już dawno było opuszczone i nie odwiedzane przez nikogo.

Po chwili usłyszałam dziwny, bulgoczący dźwięk, który dochodził z wielkiego, czarnego kotła, pod którym w dalszym ciągu jarzyło się palenisko. Naczynie było tak głębokie, że z łatwością mogłoby pomieścić dorosłego mężczyznę. Przeraziłam się na to stwierdzenie i cofnęłam w panice, natrafiając plecami na śmierciożercę. Od razu chciałam się od niego odsunąć, nie chcąc mieć z nim nic wspólnego, ale śmierciożerca położył spokojnie swoje dłonie na moich ramionach i obrócił w stronę wielkiego grobowca, który nie przypominał starej i zaniedbanej mogiły jak reszta nagrobków. Wręcz przeciwnie, na samym środku wyryte było krótkie epitafium, a pod nim nazwa rodziny, która tu spoczywała. Każda z liter ze słowa „RIDDLE” pokryta była złotą, niedawno nałożoną, farbą.

Przeniosłam wzrok trochę niżej.

- Klękaj! – Warknął nagle Barty, ciągnąc mnie w dół. Upadłam boleśnie na kolana, a mężczyzna przyklęknął tuż obok mnie, schylając głowę do ziemi. Spostrzegłam, że trawa w wielu miejscach była mocno przydeptana, jakby niedawno odbywało się tu jakieś spotkanie.

W końcu zdałam sobie sprawę z tego, gdzie dokładnie się teleportowaliśmy. Miejsce wezwania wszystkich śmierciożerców. Zadrżałam mimowolnie i uniosłam lekko głowę.

- Panie… - odezwał się mężczyzna, wypowiadając to słowo z największym namaszczeniem, na jakie było go stać. – Jestem, mój panie na Twoje rozkazy.

Postać, która stała koło grobowca, a której wcześniej nie zauważyłam, obróciła się powoli, trzymając w długich, bladych i pajęczych palcach swoją różdżkę. Istota ta miała na sobie czarną, sięgającą ziemi szatę i bose stopy, a jej twarz… tego nawet nie można było nazwać twarzą; czaszka oblepiona trupiobladą skórą, pionowe, żółte ślepia jak u kota i płaski z dwoma otworami nos.

Poczułam zimny dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. Nie chciałam wierzyć w odrodzenie najpotężniejszego i najgroźniejszego czarodzieja, ale gdy tylko go ujrzałam, strach odebrał mi zdolność poruszania się. Opuściłam szybko głowę, bojąc się dłużej patrzeć na to diabelskie stworzenie.

Lord Voldemort zerknął na swojego sługę, a na jego pysku pojawiło się niezadowolenie. Cały czas obracał różdżkę między palcami, jakby zastanawiał się, w kogo rzucić zaklęciem.

- Nie powinno cię tu być, mój wierny sługo – odezwał się w końcu czarnoksiężnik syczącym głosem.

- Jego także, mój panie. Nie sądziłem, że ten zdrajca się tu pojawi, ale to dobrze się składa, ponieważ mam tu kogoś, kto pomoże ci rozwiązać z Nim problem. – Barty wskazał głową na coś, co leżało u stóp Voldemorta. Również spojrzałam w tamtym kierunku, zdając sobie sprawę, że na trawie leży kolejny mężczyzna. Jego czarna szata rozłożona była na boki, niczym skrzydła nietoperza. Byłam przekonana, że mężczyzna nie żyje, ponieważ w ogóle się nie poruszał. 

- Słyszałeś to, Severusie? – Voldemort wykrzywił swoje cienkie i bladoróżowe wargi w czymś, co miało przypominać szyderczy uśmiech.

W pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. Patrzyłam z lękiem na osobę, która powoli próbowała podnieść się na trzęsących się rękach i przyklęknąć na jedno kolano. Jej głowa w dalszym ciągu była nisko pochylona, ale kaskada czarnych i długich włosów nie dawała mi wątpliwości, kim był nieznajomy.

- Crucio! – Voldemort wypowiedział łagodnie zaklęcie, a strumień czerwonego światła uderzył prosto w pierś Severusa. Siła zaklęcia była tak potężna, że gdybym była na jego miejscu, wrzeszczałabym ile sił w płucach, ale Snape zacisnął tylko pięści, nie wydobywając z siebie żadnego dźwięku.

Nie miałam pojęcia, co się tu właściwie działo. Nie umiałam racjonalnie wyjaśnić tego, dlaczego Snape klęczał przed Voldemortem i dlaczego był obecny na tym cholernym cmentarzu?! Jednakże, w chwili rzucenia klątwy, zadziałałam instynktownie. Podniosłam się szybko z klęczek i rzuciłam w stronę nauczyciela. Objęłam go z całych sił, zasłaniając swoim ciałem. Mężczyzna zachwiał się lekko, ale nie przewrócił. Poczułam tylko jak spina wszystkie mięśnie, nie wykonując żadnego ruchu. Tylko jego klatka piersiowa poruszała się bardzo szybko, jakby Severus przebiegł właśnie maraton.

- Chyba nie sądzisz, Severusie, że może przyjąć za ciebie karę? – Zakpił czarnoksiężnik.

Snape nie odezwał się, ale poczułam jak podnosi ręce i brutalnie odpycha mnie od siebie. Upadłam boleśnie na trawę, zahaczając plecami o kant nagrobka. Popatrzyłam na niego z mieszaniną niedowierzania i dezorientacji, ale brunet nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem.

- Karę przyjmę z pokorą. Sam, mój panie – odparł grobowym tonem.

- Sev…co ty… - szepnęłam, pragnąc by Severus zerknął na mnie chociaż raz, ale on uparcie w dalszym ciągu trzymał nisko głowę.

- Kto to jest, sługo? – Zapytał oschle Voldemort, przenosząc pionowe źrenice w moją stronę. Ręka z różdżką również zmieniła kierunek i teraz celowała prosto w moje czoło. – Jeżeli przysłałeś ją dla mojej rozrywki, to źle wybrałeś. Nie potrzebuję dodatkowych atrakcji, wystarczy mi ta tutaj.

Czarnoksiężnik ponownie zerknął na Snape’a, a na jego gadziej twarzy wymalowała się pogarda.

- Mój Panie – zaczął Barty, podnosząc się na równe nogi. W półukłonie podszedł bliżej nagrobka i siłą postawił mnie do pionu, trzymając za ramię. – To jedna z tych, o których ci wspominałem. Przyjaźni się z Potterem.

- Z nikim się nie przyjaźnię! – Warknęłam, szamocąc się i patrząc uparcie w klęczącego mężczyznę. – Puść mnie! Severusie, spójrz na mnie, do cholery!

- Ona twierdzi inaczej – mruknął znudzony i lekko podirytowany Voldemort. Widziałam, jak podnosi dłoń, w której trzymał różdżkę. – Chyba masz błędne informacje albo złapałeś nie tą, którą powinieneś.

- Panie – śmierciożerca nie dawał za wygraną – ona kłamie, ale nie dla Pottera ją tu przyprowadziłem. – Barty opuścił głowę, zawieszając na moment głos.

- Mów dalej – zachęcił go czarnoksiężnik, dając tym samym pozwolenie na kontynuowanie tego, co chciał powiedzieć.

- To jego dziwka – dokończył, wskazując głową na Severusa. – Tak się składa, że ten plugawy podnóżek Dumbledore’a ma do niej słabość.

Barty roześmiał się głośno, wbijając mocniej palce w moją skórę.

- Z kolei ona niefortunnie ulokowała swoje uczucia w Moodym, a na dodatek dała się podejść niczym małe dziecko. Wystarczyło napisać tajemniczy list „rzekomo” od jej brata i poprosić ją o spotkanie na skraju zakazanego lasu. Reszta zrobiła się sama.

Snape drgnął. Dopiero teraz uniósł lekko głowę i obrócił ją w moją stronę. Nasze spojrzenia spotkały się, a przez moje ciało przeszedł zimny dreszcz. Severus patrzył na mnie z największą nienawiścią, na jaką było go stać. Nigdy wcześniej nie widziałam takiego wzroku, pełnego pogardy, wrogości, wstrętu i odrazy. Te wszystkie emocje odbijały się w jego oczach i przeznaczone były wyłącznie dla mnie. Krew odpłynęła mi z twarzy.

- Nie słuchaj go, Sev! – Krzyknęłam, czując łzy pod powiekami. Na nowo zaczęłam się szamotać, ale śmierciożerca trzymał mnie w żelaznym uścisku.

- Ma nie słuchać? – Zarechotał Barty, szarpiąc mną. – Skomlałaś o najdrobniejsze zainteresowanie, o dotyk, pocałunek, seks. Myślisz, że sprawiało mi przyjemność niańczenie cię? – prychnął. – Pieprzyłem cię na złość temu zdrajcy!

- To prawda, Severusie? To dziecko jest dla ciebie ważne? – Zapytał nagle Voldemort, nie słuchając tego, co mówił jego wierny sługa.

- Ani trochę, mój panie – odpowiedział, zniżając na chwilę głowę, po czym podniósł ją z mściwym uśmieszkiem. – Nie mam pojęcia, czym się tak podniecasz, Crouch? Pieprzyłeś ją, żeby zrobić mi na złość? A to ciekawe, bo ja brałem ją, żeby zemścić się na jej ojcu.

Zmarszczyłam brwi, nie dowierzając w ani jedno słowo, które powiedział Severus. Co to wszystko miało znaczyć?!

- Kłamiesz! – Warknął rozjuszony Crouch. – Jej ojciec nie ma z tym nic wspólnego! Ciebie jednego nie wsadził do Azkabanu, bo wyrzekłeś się swojej dawnej drogi! Wyrzekłeś się swojego pana, Snape, a zdrajców czeka śmierć!

- Wystarczy – wtrącił Voldemort syczącym głosem. – Severus gorliwie zapewniał mnie, że wciąż działa na naszą korzyść.

- To kłamca! Snape jest na wszystkie rozkazy Dumbledore’a! Jest mu wierny i posłuszny! Wiem o tym, mój panie! Widziałem to na własne oczy, jako pieprzony Moody!

- To oznacza tylko, że bardzo dobrze odegrałem swoją rolę – stwierdził brunet, w dalszym ciągu klęcząc posłusznie przed Voldemortem. Mięśnie jego twarzy nie zdradzały zupełnie niczego. Wydawało mi się, że to wcale nie Severus, tylko zupełnie obcy mężczyzna, niepodobny do nauczyciela z Hogwartu. Rysy jego twarzy wyostrzyły się, stały się bardziej srogie, przyprawiały o gęsią skórkę, a w oczach można było ujrzeć czyste zło.

- Sam widzisz, sługo – odparł Voldemort ironicznym głosem. – Ty już dobrze się przysłużyłeś, wiernie mi służąc. Teraz pozwól, że resztę wykona dla mnie Severus.

- Panie! – Barty puścił mnie, padając na kolana. Doczołgał się na nich pod nogi swojego mistrza i ukłonił się jeszcze niżej niż wcześniej zrobił to Snape. – Panie… sprawdź go. Zajrzyj mu w głąb umysłu. Jestem przekonany, że jego i tę dziewczynę łączy coś więcej. To nie jest zwykła zemsta, tylko bratanie się z córką wroga!

Czarnoksiężnik zamyślił się na moment, po czym końcem różdżki podniósł podbródek Snape’a. Brunet patrzył na niego spokojnie, nie sprzeciwiając się ani nie próbując jakoś wyperswadować mu z głowy tego pomysłu. Barty natomiast przyglądał się temu z dziką fascynacją w oczach. Jego język szybkimi ruchami smagał powietrze, a paznokcie chudych palców zatopiły się w rozpulchnionej ziemi prawie do połowy ich długości.

Voldemort wbił swoje mrożące krew w żyłach spojrzenie prosto w oczy Snape’a, a ten otworzył przed nim swój umysł. Wpatrywałam się w tę scenę zszokowana. Jeżeli Severus nie miał problemów z pokazaniem czarnoksiężnikowi naszych prywatnych i intymnych chwil, to by znaczyło tylko jedno… cały czas udawał. Grał. Rzeczywiście chciał mną zawładnąć, żeby zemścić się na moim ojcu… ale za co? Czy to oznaczało, że był Śmierciożercą? Jeżeli nim był, to mój ojciec również musiał o tym wiedzieć, kiedy przybył to szkoły przed bożym narodzeniem.

Zaczęłam lekko drzeć, łącząc do kupy wszystkie dziwne sytuacje, które miały między nami miejsce. Severus zawsze pozostawał w ubraniu, kiedy się kochaliśmy, może w obawie, że ujrzę jego mroczny znak na ramieniu? Czasami chwytał się za lewę przedramię, a raz w lesie… kiedy mnie pocałował… chwilę przed tym prawie go rozgryzłam.

Przełknęłam wielką gulę, która ugrzęzła mi w gardle, czując jak powoli słabnę. W jednej chwili zabrakło mi tchu, więc upadłam na ziemię, przytrzymując się ostatkiem sił ręką przed rozwaleniem sobie głowy.

Merlinie. Snape. Był. Śmierciożercą.

Zerknęłam otępiałym wzrokiem na Voldemorta. Jego pionowe ślepia poruszały się szybko, jakby przeskakiwał po kolejnych stronnicach księgi, którą miał być umysł Snape’a. Wąskie usta uśmiechały się lubieżnie, kiedy natrafiały na coś, co według niego było interesujące, aż w końcu opuścił głowę bruneta.

Nauczyciel wydawał się być osłabiony penetracją, jaką zafundował mu czarnoksiężnik. Przymknął na moment oczy, marszcząc czoło, a z nosa poleciała mu strużka krwi, którą otarł szybko rękawem.

- No, no, no – mruknął zadowolony Voldemort. – Widzę, że w dalszym ciągu lubisz używać siły.

- Dziewczyna sama się prosiła.

- Jak możesz?! – Wrzasnęłam na granicy szału i omdlenia zarazem, ale Snape nic nie robił sobie z moich krzyków. – Draniu! Jak mogłeś mnie tak oszukiwać?! Oddałam ci całe swoje serce, słyszysz?! JAK MOGŁEŚ?! JAK?!

- Zabij ją, Barty – Warknął nagle czarnoksiężnik i machnął dłonią w moim kierunku, jakbym była wyjątkowo natrętną muchą. – Jest tutaj zbędna.

- Ale panie…

- Jeżeli mogę się ośmielić… - wtrącił nagle Severus, opierając się łokciem o kolano – to dziewczyna powinna wrócić do Hogwartu.

- Ha! – Barty’emu zapłonęły oczy. – Mówiłem, wiedziałem! Zależy ci na niej, podła szumowino! Przyznaj się w końcu!

- Snape, przejawiasz pokłady człowieczeństwa? – Zadrwił Voldemort.

Serce zabiło mi mocniej. A może jednak?

- To uczennica, mój panie. Dumbledore będzie oczekiwał ode mnie, że sprowadzę ją z powrotem do szkoły.

- Ten stary głupiec nawet nie ma pojęcia, że zniknęła – prychnął Barty.

- Ten stary głupiec – powtórzył Snape, patrząc wyzywająco w oczy kolegi – domyśli się, że jedna z ulubionych uczennic Szalonookiego, który wcale nim nie był, nagle zniknęła.

- Jeżeli jesteś już taki konkretny, to dwie uczennice – poprawił go Barty, szczerząc zęby w szaleńczym uśmiechu, po czym zerknął z pokorą na Voldemorta, oczekując jakiejkolwiek aprobaty. Czarnoksiężnik skinął głową.

- Znaj moją szczodrość, sługo. Z tamtą możesz zrobić, co ci się podoba.

- Dziękuję, mój panie!

Mężczyzna rozpłaszczył się na trawie, składając na bladych stopach swojego mistrza kilka pocałunków. Czarnoksiężnik uśmiechnął się z wyższością, a następnie odsunął.

- Severusie, zaczęliśmy wojnę - zwrócił się po chwili do nauczyciela – Dumbledore wie, że będzie ona wiązała się z wieloma ofiarami, poczynając od tych dziewczyn. Chyba się ze mną zgodzisz, prawda?

Barty wstał, czekając w napięciu na odpowiedź. Ja również chciałam ją poznać. Przecież Severus nie mógł być wyzuty z tych wszystkich uczuć, którymi mnie obdarowywał! Mój umysł dawał mi jasne sygnały, że jest inaczej, ale serce w dalszym ciągu zagłuszało wszystkie dowody, jakie miałam przed oczami.

Snape milczał przez krótką chwilę, aż w końcu kiwnął powoli głową. Straciłam jakąkolwiek nadzieję w jego dobroć.

- Doskonale – zasyczał Voldemort. – Zabij, Barty – wydał rozkaz.

Przymknęłam mocno powieki, czekając na nieuniknione. Byłam przerażona do granic możliwości, ale wraz z przyzwoleniem Snape’a na mój dalszy los, przestało mi zależeć na czymkolwiek. Łzy ciurkiem spływały po moich policzkach, ale nie były one spowodowane strachem, a po raz kolejny, złamanym sercem.

- Panie – odezwał się szybko Severus, zanim Barty podniósł swoją różdżkę z zamiarem rzucenia klątwy uśmiercającej – możemy zafundować jej los gorszy od śmierci. 

Crouch zmrużył podejrzliwie oczy, ale opuścił na moment dłoń.

- Co masz na myśli? – Spytał zainteresowany. – Chcesz ją w jakiś popaprany sposób uchronić od nieuniknionego, co?

- Myślę, że dziewczyna może okazać się kluczem do Ministerstwa.

- W takim razie, co proponujesz, Severusie? – Voldemort zaczął gładzić się szponiastym palcem po brodzie. Snape już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Barty jako pierwszy wyszedł przed szereg ze swoim pomysłem. Zanim jednak wypowiedział go na głos, jego obłąkańczy wyraz twarzy zdradzał, że nie było to nic dobrego.

- Niech Pyrites się nią „zajmie” – oznajmił w końcu ucieszony, rzucając mi przelotne spojrzenie. – Nabierze wprawy w niektórych rzeczach i poczeka, aż jej ojciec zdradzi nam wszystkie sekrety Ministerstwa Magii.

Snape nie wydawał się być zachwycony tym pomysłem, ale przyznał drugiemu śmierciożercy rację. Voldemort również na to przystał, więc bez zbędnych słów zostałam pochwycona przez Croucha i ponownie teleportowana.

***

Barty mocno trzymał moje ramię, kiedy wylądowaliśmy przed dobrze znanym mi budynkiem w centrum Londynu. Pora musiała być już dość późna, ponieważ na około nie było żywego ducha, a moje zmęczenie i poniewierka coraz bardziej dawały się we znaki. Czułam się osłabiona, rozdarta i zupełnie bez życia. Było mi wszystko jedno, co mężczyzna ze mną zrobi.

- Patrz – rzucił nagle Crouch, podnosząc mój podbródek, żebym mogła spojrzeć na dziewczyny o mętnych oczach, które ozdabiały szklane gabloty wejścia do burdelu. – Niedługo możesz być jedną z nich.

- Wszystko mi jedno – burknęłam ze łzami w oczach.

- Och nie, nie, nie! – Wykrzyknął mężczyzna, robiąc niepocieszoną minę. Stanął naprzeciwko mnie i bardzo mocno ścisnął moje policzki. – Nie bądź dla siebie taka surowa, królewno. Snape może i potraktował cię jak zwykłą kurwę, ale czego się po nim spodziewałaś? To nie Moody. On na pewno nie zostawiłby cię na pastwę losu. Ja już dobrze wiedziałem, jak dotrzeć do twojego – wskazał palcem na moją pierś – serduszka.

- Daj mi spokój, pojebie! – Warknęłam, odtrącając jego dłonie od siebie.

Barty uśmiechnął się tajemniczo i zaciągnął mnie do środka. Od razu skierował swoje kroki do czerwonych i tajemniczych drzwi, które widziałam już wcześniej, kiedy się tu znajdowałam. To właśnie zza nich dochodziły dziwne odgłosy. Otworzył je lekkim kopniakiem, wpychając mnie do środka.

- Co to za hałasy? – Odezwał się jakiś znajomy głos, po czym z ciemności wyłoniła się postać starego Pyritesa, ojca Sabriny i Samuela. Zamarłam. Mężczyzna zerknął na mnie z niesmakiem. – Co to ma być? Mam już komplet, nikt mnie nie uprzedzał o dodatkowej dostawie.

- Czarny Pan każe się nią zająć – odezwał się pokrótce Barty, rozglądając po pomieszczeniu, które skąpane było w czerni i czerwieni. Spojrzenie Pyritesa od razu się zmieniło. W jego oczach pojawił się demoniczny błysk, na usta wypłynął jeszcze szerszy i bardziej obłąkańczy uśmieszek niż ten, który należał do śmierciożercy. Tym razem zaczął mi się przyglądać bardziej badawczo i oceniająco. Obszedł mnie na około, jakbym była towarem do przehandlowania.

- Zrób, co uważasz za słuszne, Pyrites i czekaj na dalsze rozkazy naszego pana, a ja… - Barty zerknął przez ramię na drzwi i smagnął powietrze swoim językiem

- Więc chcesz mi powiedzieć, że widziałeś się z Czarnym Panem i przyprowadziłeś mu to dziecko?

Pyrites ani na moment nie przestawał okrążać mojego ciała. Jego maleńkie oczka, jak u świni, bacznie lustrowały każdy kawałek czy wypukłość, jaką posiadałam. Poczułam się niezręcznie i objęłam mocno rękoma. Mężczyzna zaśmiał się cicho i jakby z politowaniem.

- Snape był obecny na cmentarzu – rzucił szybko Barty z niesmakiem. Nagle zrobił się bardzo nerwowy. Co chwilę obracał głowę w stronę drzwi, przez które przeszliśmy, jakby za wszelką cenę pragnął wydostać się z tego miejsca.

Pyrites zatrzymał się na moment, unosząc ciemne i gęste brwi.

- Czarny Pan mu przebaczył? – Spytał z niedowierzaniem.

- Tak – warknął Barty, zaciskając mocno pięści. – A ona – wskazał na mnie głową – to jego dziwka. Zajmij się nią, ja mam ważniejsze zadanie do wyko…

- Ja ją chyba skądś kojarzę – mruknął Pyrites, przerywając Crouchowi i stanął ze mną twarzą w twarz. – Czy to nie córka starego Lamberda?

- Tak, to ona. Skończyłeś?

- I pieprzy się z Severusem, który jest mordercą i śmierciożercą? – Ojciec Sabriny wybuchł gromkim śmiechem. – Cóż to za ironia losu. Viktor o tym wie?

- Nie ma najmniejszego pojęcia – syknął zniecierpliwiony Barty.

- Hm, to może bym go tu zaprosił? Dawno mnie nie odwiedzał, ciągle nie ma czasu. – Pyrites wyciągnął z kieszeni krystalicznie białe rękawiczki. Powolnymi ruchami założył je na dłonie.

- Odpierdolcie się od mojego ojca, pojebańcy! – Wyrwało mi się.

Kenneth bez ostrzeżenia uniósł dłoń i spoliczkował mnie z całej siły. Upadłam boleśnie na kolana, zaciskając mocno pięści. W tym samym czasie do pomieszczenia wszedł jakiś rosły, ubrany w dobrej marki garnitur, mężczyzna.

- Licz się ze słowami – ostrzegł mnie grobowym tonem Pyrites. – Rozbierz ją do bielizny – rzucił do nowoprzybyłego – i zamknij szczelnie w jednym z pokoi…