czwartek, 29 kwietnia 2021

131. Nowe zaklęcie, szpiegowskie plany i obiecana impreza /+18

Alex wyszła na przymusowy szlaban z profesorem Snape’m. Chwilę jeszcze pogrążona byłam w lekturze. W końcu niechętnie odłożyłam książkę na stosik, a moje wszystkie biblioteczne zdobycze ukryłam we wnętrzu kufra, żeby niepotrzebnie nie przyciągały wzroku koleżanek. Brak bezdennej torby nieco mi ciążył. Zapomniałam już jak dobrze jest nie musieć nosić ze sobą tak wielkiego obciążenia, jakim był cały zestaw podręczników oraz jak wiele swobody dawało mi nieskończone miejsce. Wmówiłam sobie jednak, że teraz Samuel potrzebuje jej o wiele bardziej.

Po tamtej rozmowie, tuż po śniadaniu wróciłam do dormitorium, wysypałam wszystko z torby i przepakowałam się do starej. Teraz - przykrywając książki zapasową szatą - patrzyłam na rzeczy, które wiecznie nosiłam przy sobie, a o których istnieniu niemal zapomniałam. Była to między innymi przypinka „Potter śmierdzi” jeszcze z czasów pierwszego zadania. Prezent, który przymocował mi do szaty sam Draco Malfoy. Wtedy nie wiedziałam, czy zrobił tak tylko na złość Harremu, czy też wyczuł, że między nami było pewnego rodzaju napięcie.

Patrzyłam chwilę na przedmiot, czując coś dziwnego gdzieś we wnętrzu. Z perspektywy czasu mogłam śmiało powiedzieć, że Malfoy zawsze umiejętnie wykorzystywał to, co do niego czułam. Nie byłam jednak pewna, czy robił to jedynie dla zysku, jak w przypadku referatów, czy może liczył na coś więcej. Zawsze marzyło mi się to drugie, ale na naszej drodze stało wiele przeszkód, zaczynając od tego, że Malfoy był nienawidzony przez gryffonów, (a w szczególności Harrego), poprzez to, że najwidoczniej nie byłam godna chwalenia się mną, a kończąc na Pansy Parkinson. Tak jak Lucjan powiedział niedawno, Draco nadal z nią chodził. Wydawało mi się kiedyś, że ich drogi się rozeszły, ale w sumie nie dziwiło mnie, że znów byli razem. Na pewno mieli wiele wspólnego. Z resztą ślizgon nigdy nie postawił mnie na pierwszym miejscu. Może to i lepiej, że w tej chwili należał tylko do przeszłości?

Przesunęłam palcami po moim pamiętniku. Dawno nie zapisywałam jego stron, a na pewno robiłam to o wiele rzadziej niż kiedyś. Wcześniej służył mi jako ujście dla wielu emocji i do zapisania miliarda rodzących się w głowie pytań. Były tam wpisy o szkole, o profesorze Moody’m, o Draco, o Lucjanie i tym co działo się między nami na balu... o tym, że chyba chciałam z nim coś więcej, ale wtedy pojawili się Pyritesi, a Lucjan całkowicie stracił głowę dla Sabriny. Teraz już nie był taki nią oczarowany. Zachłysnął się tą znajomością? Być może. Z resztą pojawienie się Pyrites’ów zmieniło bardzo dużo w moim życiu. Samuel, ten który wydawał się kolejnym nieosiągalnym celem, jakimś cudem był ze mną. Przysługa przerodzona w związek. Może właśnie odpuściłam mu winy też dlatego, że podświadomie bałam się go stracić?

Tak czy siak, odkąd byłam z Samuelem, mogłam porozmawiać z nim o wielu sprawach, zamiast gdybać do pustych kartek. Poza tym jakoś nie miałam czasu, żeby wszystko znów roztrząsać. Zaczarowałam pamiętnik, żeby nie pokazywał swojego wnętrza i ukryłam go na spodzie kufra, zaraz obok nieszczęsnych, zawiniętych w chusteczkę ciasteczek z pamiętnej nocy, gdy Sabrina postanowiła nafaszerować całą szkołę środkami pobudzającymi. Nie wiedziałam czemu jeszcze ich nie wyrzuciłam. Być może dlatego, że kusiło mnie, by kiedyś ich spróbować i sprawdzić jak to jest, gdy umysł nie wyhamowuje tego, czego pragnie ciało? Ten pomysł wyglądał o wiele lepiej w głowie, a zjedzenie ich świadomie wydawało mi się trochę głupie... Nie mogłam się zdecydować i ciasteczka pozostały schowane.

Zamknęłam kufer, poprawiłam mundurek i wyszłam z sypialni, kierując się do gabinetu profesora Moody’ego. Mężczyzna otworzył mi szeroko drzwi, jednocześnie odpinając sobie guzik tuż pod szyją. Jego magiczne oko spoglądało gdzieś do tyłu. Zdrowym spojrzał na mnie z taką miną, jakby spodziewał się ujrzeć kogoś innego, ale w sumie mu to w żaden sposób nie przeszkadzało. Uniósł jedynie brew z uprzejmym zainteresowaniem.

– Klaro?

– Alex kazała profesorowi przekazać, że zmusili ją do jakiegoś szlabanu u Mistrza Eliksirów, dlatego jej dziś nie będzie – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.

Moje słowa zmyły uśmiech z jego twarzy.

– Snape ma z nią szlaban? – powtórzył podejrzliwym tonem i potarł podbródek. – I ja oczywiście dowiaduje się na końcu? – wymamrotał niezadowolony.

– Alex sama dowiedziała się kilka minut temu. McGonagall była u nas w wieży, chyba właśnie to postanowili. W sumie Pani profesor mówiła, że to bardziej jakby zajęcia czy coś... – wzruszyłam ramionami. – I że to popiera.

– Tak, na pewno uwierzę w jego dobrą wolę i oddanie – prychnął mężczyzna.

– W każdym razie, Alex poprosiła mnie żeby tylko to przekazać – uśmiechnęłam się do niego i gotowa byłam zawrócić do wieży, by kontynuować czytanie.

– Klaro, zaczekaj – Moody chwycił mnie za nadgarstek i ruchem głowy wskazał wnętrze gabinetu. – Może wejdziesz?

Spojrzałam w stronę schodów, ale ostatecznie kiwnęłam głową i weszłam do gabinetu.

– Chyba się nigdzie nie spieszysz? – zapytał zamykając za mną drzwi i wyciszając je. Poczułam na sobie jego wzrok. – Szkoda byłoby marnować popołudnie. Moglibyśmy zrobić nasze zajęcia.

– Szczerze mówiąc nie ćwiczyłam za bardzo – przyznałam z pokorą, pocierając moje ramię. – Od czasu felernych urodzin, ciągle miałyśmy szlabany...

– Nic nie szkodzi – mruknął Moody, podchodząc do półki, na której stały różne przedmioty w tym i szklana kula. Chwilę błądził dłonią ponad rekwizytami, przebierając przy tym palcami, jakby się zastanawiał. W końcu sięgnął po kulę, ustawił ją na środku blatu biurka i spojrzał w moją stronę, uśmiechając się.

– Profesorze... – przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że to co powiem, może mu się do końca nie spodobać. – A może poćwiczymy teraz coś innego?

– Słucham? – zamarł wpół kroku do fotela, obserwując mnie uważnie z taką miną, jakby sądził, że się przesłyszał. – Hm?

– Wydaje mi się... – uważnie dobierałam słowa, jednocześnie odruchowo miętosząc skraj szaty – że z tym już sobie radzę dość dobrze. Potrafię się skupić o wiele bardziej niż na początku.

– A nie pomyślałaś ptaszyno o tym, że radzisz sobie dobrze, bo często ćwiczymy? – zapytał z błyskiem w oku i powoli ruszył w moim kierunku.

– Myślę, że po prostu się do Pana przyzwyczaiłam – zaczerwieniłam się i opuściłam wzrok. – Nie jest to już takie krępujące jak na samym początku...

– Nie? – zapytał z mieszaniną zdziwienia i... czegoś jeszcze. W oczach profesora było coś dziwnego... Zupełnie jakby podjął wyzwanie. Stanął przede mną, obciął mnie wzrokiem, a jego język szybko przesunął się po wargach.

– To chyba przez to, że wiem co Profesor zrobi. Wiem czego się spodziewać i...

Moody bez uprzedzenia złapał mnie mocno za pośladek i przyciągnął do siebie stanowczym ruchem. Pisnęłam zaskoczona i wystawiłam przed siebie ręce, jakbym chciała uchronić się przed upadkiem, przez co moje dłonie wylądowały na torsie mężczyzny. Spojrzałam na niego cała czerwona.

– Stałem się zbyt przewidywalny? – zapytał jakby od niechcenia.

– Nie o to mi chodzi – mruknęłam, ostrożnie odganiając jego rękę i odsuwając się o pół kroku.

– Więc o co? – Moody sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – Bo moim zdaniem nadal wydajesz się skrępowana. Niemal nie widzę różnicy.

Mężczyzna milczał i czekał, obserwując mnie bez mrugnięcia. Trzymał już w ręce swoją buteleczkę i stukał w nią dwoma najmniejszymi palcami, ale nie wziął łyka. Wzięłam głęboki wdech, myśląc o wszystkim przez chwilę. Od razu pomyślałam o Flincie. O wymazanych wspomnieniach i o tym, że być może wkrótce się na niego natkniemy. Mogłam oczywiście powiedzieć o moich podejrzeniach, ale profesor na pewno zabroniłby nam śledzić Pansy. Flint jednak nie był jedyną osobą, która mogła mi w życiu zaszkodzić i naprawdę chciałam być gotowa na wszystko.

– Chyba po prostu się martwię. Kiedyś dużo ćwiczyliśmy mój refleks i zaklęcia obronne. Wrócimy jeszcze do tego? – zapytałam z nadzieją w głosie. – Na nic się zda moje opanowanie, jeśli nie będę w stanie rzucić zaklęcia dostatecznie szybko. Siła woli to nie wszystko.

– Masz rację Klaro, siła woli to nie wszystko, ale jeśli masz jej dostatecznie dużo, poradzisz sobie z najgorszymi zaklęciami, takimi jak klątwa imperiusa – złapał mnie za podbródek, unosząc moją twarz ku sobie. – A czy jest coś gorszego, niż całkowite zawładnięcie twoim życiem? – zapytał. Patrząc mi prosto w oczy, łyknął z buteleczki.

– Chyba tylko śmierć – odparłam po kolejnej chwili zastanowienia.

– Śmierć bywa darem, mówiłem ci to już wielokrotnie. Ale niech będzie – przyznał w końcu. – Zaczynamy.

Moody schował buteleczkę i nie patrząc na mnie, podszedł do kanapy. To mnie zmyliło. Gdy uniósł różdżkę nad głowę, wykonując nią gest w moją stronę, zdążyłam jedynie wyszarpnąć własną broń. Profesor użył zaklęcia spowalniającego, przez co moje ciało zaczęło się zachowywać, jak na zwolnionym filmie. Utknęłam w trakcie zaczętej przeze mnie akcji. Moja różdżka powoli kierowała się w jego stronę, niczym we śnie, gdzie nie da się biec. Profesor opadł ciężko na kanapę i jakby od niechcenia rzucił kolejny czar.

– Incarcerous – powiedział, a liny oplotły mnie ciasno, nie pozwalając nawet dokończyć pierwszego zaklęcia tarczy. – Bardzo przydatne zaklęcie, prawda? – mruknął, po raz kolejny machając różdżką.

Tym razem nie był to czar skierowany we mnie. Przywołał do siebie butelkę i niską szklankę, nalał sobie ciemnego trunku i odesłał butelkę. Ta chwila spokoju wystarczyła, by moje ciało znów poruszało się w normalnym tempie. Nie byłam jednak w stanie się ruszyć. Szarpnęłam się na boki, próbując jednocześnie nie wywrócić na twarz.

– Profesorze, to nie fair! Nie byłam gotowa! – oburzyłam się.

– Mówiłem, że zaczynamy – przyznał z rozbrajającym uśmiechem. Upił łyk, patrząc na mnie triumfalnie. – Co zawsze powtarzam?

– Stała czujność...

– Dokładnie Klaro – machnął różdżką, wyswobadzając mnie z więzów. – Auror musi być gotowy w każdej sekundzie swojego życia. Musi poradzić sobie nawet wtedy, gdy ma do czynienia z czymś, czego nie zna. Niektóre zaklęcia są uniwersalne, inne są sprytniejsze od pozostałych... Refleks to nie wszystko.

– Nauczy mnie profesor tego czaru zwalniającego?

Kiwnął powoli głową, odstawił szklankę na stolik i zabraliśmy się za ćwiczenie.

Dość szybko załapałam sedno zaklęcia i Moody wymyślał coraz to nowsze sposoby, na jego realizację, zwiększając rozmiar i ilość przedmiotów z którymi miałam do czynienia. Zaczęłam żałować, że nie pokazał mi tego czaru dawno temu. Bardzo by mi się przydał za tym każdym razem, gdy brakowało mi sekund na rozbrojenie nauczyciela. Byłam tak skupiona na lekcji, że czas minął mi bardzo szybko. Zbliżała się cisza nocna. Moody odstawił wszystko na miejsce i otworzył drzwi, żeby mnie wypuścić. W momencie gdy się żegnaliśmy, na korytarzu pojawiła się Alex, robiąc scenę.



***



– Alex, nie! Nie ma mowy! Nie teraz! Nie idziemy tam!

Wykrzykiwałam za moją przyjaciółką, ale równie dobrze mogłabym zupełnie nic nie mówić. Już po moim pierwszym, stanowczym „nie”, Alex postanowiła nie tracić czasu na przepychanki słowne i szybko zbiegła po schodach. Co mogło być gorsze od wybrania się do Zakazanego Lasu tuż przed ciszą nocną? Oczywiście puszczenie tam Alex samej! Nie miałam wyjścia. Goniłam ją, przez cały czas próbując odwieść od tego szalonego pomysłu. Lucjan, wyraźnie zainteresowany jak się rozwinie sytuacja, a może i nieco rozbawiony, ruszył za nami. We trójkę wypadliśmy na ciemniejące błonia. Miałam nadzieję, że tutaj złapiemy oddech, ale przyjaciółka rozglądała się gorączkowo, szukając choćby śladu Pansy. Lucjan patrzył na boki tak, jakby do końca nie wiedział czego ma szukać, aż utkwił wzrok w jednym punkcie. Ja załamałam ręce.

– Alex! – próbowałam przemówić jej do rozsądku. – Przecież to było chwilę temu. Na pewno Pansy już dawno tutaj nie ma!

– Ekhem... Dziewczyny... – Lucjan próbował się wtrącić.

– Dopiero co poszła, dlatego musimy od razu za nią ruszyć. Wiemy, że szła do Zakazanego Lasu – przypomniała przyjaciółka, zupełnie ignorując ślizgona.

– To nic nie da, już jej nie dogonimy. Wystarczy że nie szła ścieżką i nie znajdziemy jej. Ten las jest przecież ogromny! – gestem ręki wskazałam na majaczące na horyzoncie drzewa. – A przypominam, że miałyśmy sprawdzić do kogo lub dokąd to niesie, a nie po prostu spacerować.

– Halo, dziewczyny... – Lucjan pomachał nam palcami przed oczami. Zerknęłam na niego przelotnie.

– Nie przerywaj – syknęła Alex odpychając jego dłoń sprzed oczu i od razu znów na mnie spojrzała. – Nie musimy jej gonić, bo ja doskonale wiem gdzie poszła. – Zmrużyła oczy, wyciągnęła swoją różdżkę i ruszyła pewnym krokiem w stronę lasu.

– Skąd niby możesz to wiedzieć? – Szybko zrównałam z nią krok, również wyciągając broń. – Masz na niej jakiś radar? Bo na pewno nie czytasz w myślach! Jeśli chcesz sprawdzić jakieś miejsce, to może zrobimy to za dnia? Zastanów się trochę! Przecież tam są centaury i...

– Cholera, dziewczyny! – Lucjan wcisnął się pomiędzy nas i nonszalancko objął ramionami, przyciągając do siebie. – Radzę jednak zawrócić – powiedział wesołym tonem. – Cisza nocna i te sprawy.

Obie spojrzałyśmy na niego jak na wariata.

– Od kiedy cię to obchodzi? – prychnęła Alex.

– Od kiedy kłóciłyście się za głośno i od dobrej chwili jesteśmy obserwowani przez nietoperza.

– Jakiego nietoperza? – zdziwiłam się, odruchowo rozglądając.

Lucjan szybko podniósł dłoń, przytrzymując mnie za policzek, żebym nie obejrzała się aż tak ostentacyjnie. Zbliżył się do mojego ucha i szepnął krótko „Snape”. Alex zaklęła pod nosem, a ja przełknęłam głośno ślinę. Ślizgonowi udało się naturalnie zmienić kierunek naszego marszu, tak że przeszłyśmy po łuku i z powrotem w stronę szkoły. Wyglądało to teraz jak krótki, może nieco dziwny spacer.

– Czemu on musi być wszędzie – cicho marudziła Alex.

– Po prostu mamy pecha. Lucjan, naprawdę tak go nazywają? – zdziwiłam się. – Dlaczego?

– Nie wiesz? Niech pomyślę... – ślizgon zaczął wyliczać. – Życie w ciemnym lochu. Mroczne oblicze. Łopocząca szata. Uszy które wszystko słyszą...

– Nietoperze kojarzą mi się z wampirami – stwierdziłam z namysłem – a profesor Snape nim nie jest. Jasne, wygląda blado, ale gdyby należał do tego gatunku, to...

– On mógłby być wampirem energetycznym – przerwał mi Lucjan, nadając swojemu głosowi tajemniczy ton. – Nie słyszałaś tych historii, jak to Snape wysysa z ludzi chęci do życia? O chęciach do nauki nie wspomnę – zaśmiał się.

Alex podejrzanie zamilkła. Zerkała dalej w stronę lasu, jakby rozważała, czy mimo wszystko tam nie pobiec. Gdy zbliżaliśmy się do drzwi, w końcu w naturalny sposób mogłam skupić wzrok na ciemnej, obserwującej nas sylwetce. Mistrz Eliksirów stał na uboczu z rękoma założonymi za plecami i natarczywie wpatrywał się w nasza trójkę. Nie ruszył w naszym kierunku, nie zmienił wyrazu twarzy, nie zaczął nas rugać, ani nic z tych rzeczy. Wydało mi się to dziwne i niepokojące. Rozluźniłam się dopiero gdy całą trójką znaleźliśmy się w holu.

– Co jest... Nie odjął nam punktów za szwędanie się o tej godzinie? – zdziwiłam się.

– No cóż... – Lucjan przestał nas obejmować i poprawił kołnierzyk własnej koszuli. – Nie chcę nic mówić, ale to z pewnością moja zasługa. Widział, że mam wszystko pod kontrolą.

– No na pewno – zaśmiałam się.

– Nie do wiary. Twoje ego przerosło wieżę Gryffindoru – Alex potrząsnęła głową.

– To są fakty. Przypominam, że jestem prefektem – powiedział z udawanym, nadętym tonem.

– I co, prefektujesz w tych rzadkich momentach, kiedy nie jesteś pod wpływem żadnej substancji? – przyjaciółka uniosła wysoko brwi.

– Zgadłaś – wskazał na nią dwoma palcami, jednocześnie puszczając oko. – Plus pięć puntków dla Gryff... a nie! – uniósł ręce w obronnym geście. – Wybacz! Zjedliby mnie za danie wam choćby jednego – zaśmiał się. – Mamy zmowę, że trzeba przetrzebić konkurencję. Wiecie, puchar trzy lata z rzędu wam wystarczy.

– Ej, tak nie można! – oburzyłam się.

– Takie jest życie, dziewczyny – Lucjan wzruszył ramionami.

– Klara, nie ma żadnej zmowy. Wkręca cię – Alex machnęła ręką.

Ruszyliśmy w stronę schodów. Nikomu jednak nie spieszyło się, żeby się rozdzielić. Alex patrzyła w stronę wyjścia, przestępując z nogi na nogę. Czułam, że aż ją korci.

– Dobra, to co robimy z Pansy? – zapytała w końcu. – Chowamy się w pustej klasie, czekamy aż Snape wróci do szkoły i wymykamy się, żeby to sprawdzić?

– Oszalałaś? – popukałam się palcem w czoło. – Nie w środku nocy. Po prostu poczekajmy na kolejny raz, bo na pewno będzie kolejny.

– I znowu będzie szła w nocy i znów powiesz, że nie chcesz jej śledzić – Alex przewróciła oczami.

– Słuchaj, jeśli uda nam się iść za nią tak, żebyśmy widziały dokąd zmierza, to obiecuję, że pójdziemy jej tropem. Zrozum, po prostu to bezsensu, żeby łazić teraz po lesie, skoro straciłyśmy ją z oczu. Profesor Moody uczy cię przecież, żebyś nie działała pod wpływem emocji. Powinnaś pamiętać, że...

– Dobra – Alex szybko ucięła temat. Wystawiła dłoń w moją stronę, patrząc mi prosto w oczy. – Ale obiecujesz? Choćby nie wiem co się działo, następnym razem idziemy za nią, tak?

– Obiecuję – uścisnęłam jej dłoń, również patrząc w oczy przyjaciółki.

– To co... – Lucjan zerknął na zegarek. – Skoro już wszystko między wami ustalone, co powiecie na jedno piwko na dobry sen? No góra dwa.

– Lucjan, jest przecież środek tygodnia – pokręciłam głową.

– Środek, koniec, bez różnicy – wyszczerzył się. – Wiem że się przyjaźnimy i tak dalej, ale chyba mi coś wisicie za to pełne poświęcenie, jakim było tracenie czasu na Pansy? – mrugnął wesoło.

– Przecież jeszcze nie skończyłeś – Alex uśmiechnęła się. – Nie słyszałeś? Będziemy ją ścigać kolejnym razem, czyli znów musisz się jej przyglądać.

Lucjan dotknął ręką czoła, zmierzwił włosy i westchnął cierpiętniczo.

– Przyznam, że to trochę uciążliwe – powiedział w końcu.

– Przecież lubisz laski – zaśmiała się Alex. – Pansy ci się nie podoba?

– No nie jest w moim guście w przeciwieństwie do was – rzucił żartobliwym tonem. – Chodzenie za młodszą ślizgonką i to taką, która ma chłopaka nie należy do moich codziennych zainteresowań. I liczyłem, że to raczej jednorazowa prośba, a ten jeden jedyny raz mogłem się poświęcić, ale jeśli to ma trwać nie wiadomo ile, naprawdę musicie mi to wynagrodzić.

– Ile? – Alex skrzyżowała przed sobą ręce.

– Zaraz ile... – zaśmiał się i objął nas ramionami, patrząc na nas kolejno, rozmarzonym wzrokiem. – Wystarczy, że pójdziemy sobie we trójeczkę do łazienki prefektów, otworzymy jakiś alkohol, rozluźnimy się i...

Słuchając tego, od razu mi się przypomniało, jak poprzednim razem próbowali namówić mnie na wspólne pływanie. Lucjan był wtedy w samych bokserkach. Przed oczami miałam teraz jego ciało sportowca, a w tle basen pełen pachnącej piany... Zaczerwieniłam się i szybko potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić ten obraz z głowy. Nie powinnam o nim myśleć w ten sposób!

– Nie ma mowy! – pisnęłam trochę zbyt głośno, na co Alex parsknęła śmiechem.

Bole miał minę, jakby i tak spodziewał się odmowy. Od razu rzucił kolejną propozycją.

– To chociaż wpadnijcie w weekend na imprezę do pokoju życzeń i napijcie się ze mną kilka kolejek. Jak za starych, dobrych czasów.

– To da się zrobić – zgodziła się Alex.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę, pożegnaliśmy się i rozeszliśmy każdy w stronę swojego domu. Po drodze wpadłam na pewien pomysł. Zasugerowałam Alex, że można poprosić któregoś skrzata, żeby dał nam znać, gdy Pansy znów pójdzie po jedzenie. To na pewno ułatwiłoby cały proces i zmniejszyło robotę Lucjana do minimum. Przyjaciółka obiecała, że porozmawia z Harrym, który miał przecież szczególne względy u Zgredka. Wystarczyło więc, że będziemy czekać na cynk, a potem przyłapiemy Pansy na gorącym uczynku. W głębi ducha miałam nadzieję, że to tylko tak podejrzanie wygląda, a tak naprawdę mogło się przecież okazać, że dokarmia bezpańskiego psa.

Mimo że robiło się już późno, przed snem postanowiłam poczytać choć część stosu książek traktującego o zmienianiu wspomnień. Co rusz w tekście pojawiały się ostrzeżenia, żeby nie stosować tego rodzaju czarów bez odpowiedniego przygotowania, a najlepiej, by używać ich tylko w krytycznych przypadkach. Nie dziwiło mnie to. Ludzki umysł to bardzo złożona strukturą, a zaklęcie, choć z powodzeniem stosowane przez Ministerstwo Magii, zawsze było uznawane za środek awaryjny i niepolecany do powtarzania. Dotarłam właśnie w książce do fragmentu z możliwymi powikłaniami w przypadku złego zmienienia wspomnień. Dezorientacja, bóle głowy, pomieszanie wspomnień, uczucie odrealnienia, ataki paniki... Ziewnęłam. Byłam tak zmęczona, że litery zaczęły mi się rozmywać przed oczami. Musiałam dać za wygraną i odłożyć to na kolejny dzień.



***



Czwartkowe popołudnie postanowiłam spędzić w bibliotece. Alex i tak wychodziła na szlaban z profesorem Moodym, a ja uznałam, że w pokoju wspólnym jest zbyt głośno, by móc w spokoju wchłaniać wiedzę z opasłego tomiska. Z resztą chciałam zobaczyć się z Samuelem. Odkąd pożyczyłam chłopakowi torbę, widzieliśmy się tylko przelotnie, a nawet wtedy wydawał się być ciągle zajęty. Było to o tyle zagadkowe, że przecież nie miał teraz gdzie pędzić swoich eliksirów, więc odpadło mu jedno z jego standardowych zajęć. Przez myśl mi przeszło, że może specjalnie mnie unika. Moje wątpliwości rozwiały się jednak, gdy weszłam do biblioteki. Samuel siedział już przy naszym standardowym stoliku, pochylony nad notesem z którym się niemal nie rozstawał. Szkicował coś w skupieniu, nie odrywając wzroku od końcówki ołówka. Uśmiechnęłam się, w podskokach podeszłam do chłopaka i pochyliłam się nad nim, składając na jego policzku mokrego buziaka. Samuel podniósł na mnie wzrok i również się uśmiechnął. Rzuciłam na stolik książkę, którą zamierzałam maglować, a gdy już miałam usiąść, brunet chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie. Nasze usta złączyły się w pocałunku. Po małej zachęcie z jego strony i rozejrzeniu się, czy pani Pince nie ma w pobliżu, usiadłam Samuelowi na kolanach. Zarzuciłam mu rękę na szyję, uśmiechając się promiennie. Bałam się, że będzie między nami trochę dziwnie, ale chyba niepotrzebnie.

– Twoja torba bardzo mi się przydała – przyznał, patrząc w moje oczy.

– Profesor Snape zrobił to przeszukanie?

– Tak jak zapowiedział – Samuel kiwnął głową. Jego ręka powoli gładziła moje udo. Drugą wciąż opierał o stolik i bawił się ołówkiem, zwinnie obracając go w palcach. – Przeszukał pokój wspólny i wszystkie dormitoria, a nawet część lochów. Z tego co wiem, to jeszcze nie koniec jego „krucjaty”.

– I co, znalazł coś? – zapytałam i wsunęłam palce w jego włosy. Były takie miękkie w dotyku.

– Niewiele – chłopak lekko odchylił głowę do tyłu. – Głównie pierdoły, fajki, gumki i kilka butelek z procentami. Zarekwirował też jakieś badziewne gadżety ze sklepów z dowcipami, ale tego nie żal nikomu.

– Czemu właściwie was uprzedził o przeszukaniu? – zmarszczyłam brwi. – To trochę dziwne.

– Widocznie nie w Slitherinie – wzruszył ramionami. – Myślę, że nie chciał nic znaleźć, ale chciał, żeby wyglądało, że robi wszystko co w jego mocy, by odszukać winnych. Godny pożałowania teatrzyk... choć nie narzekam. Miałem czas się przygotować.

– A może... Hm... – Zmrużyłam oczy, gdy wpadła mi do głowy pewna teoria. – A może chciał sprawdzić, kto postawi się w gotowości? Na kogo powinien mieć oko?

Samuel spojrzał przed siebie i zamyślił się. Jego palce przestały kreślić kółka na mojej skórze i stopniowo się w nią wbiły.

– Byłoby niefortunnie – powiedział bezbarwnym głosem.

– Ajć – podskoczyłam, bo wbił palce tak mocno, że aż mnie zabolało.

– Przepraszam – wymamrotał mi do ucha.

Pocałował mnie namiętnie, jednocześnie rozcierając miejsce, w które dopiero co wbił mi palce. Naparłam na niego ciałem, ale lekko podniósł mnie ze swoich kolan, dając znać, że powinnam zejść. Poprawiłam spódniczkę i usiadłam na krześle obok. Nim otworzyłam książkę, mój wzrok powędrował na zarysowane kartki notatnika Pyrites’a. Zmrużyłam lekko oczy i przekrzywiłam głowę, bo to co tam dostrzegłam, wyglądało jak... ja? Tylko że...

Samuel szybko przewrócił stronę, tak, że teraz obie kartki były puste. Minę miał przy tym taką, jakby nie zrobił nic dziwnego. Przysunął ołówek do kartki, gotów znów coś szkicować.

– Czy ja dobrze widziałam? – zapytałam.

– Nie wiem co widziałaś – stwierdził bez emocji.

– Wyglądało, jakbyś narysował mnie. Pokażesz? – pochyliłam się nad stołem, chcąc sięgnąć do jego notesu.

– To tylko takie tam bazgroły – stwierdził zbywająco, jednocześnie przysuwając przedmiot bliżej siebie.

– Nie wstydź się. Wyglądało ładnie, ale chciałabym się bardziej przyjrzeć – zachęciłam go, ale wydawał się mnie nie słuchać. Dotknęłam jego nadgarstka, dzięki czemu znów na mnie spojrzał. – Samuelu... proszę, pokaż.

Zrobiłam do niego słodkie oczy. Samuel wydawał się niewzruszony moją miną, ale zgodził się. Chyba dla świętego spokoju.

– Tylko kilka – zastrzegł.

Chciałam złapać za notes, jednak brunet jedynie przekręcił go na stoliku, żebym miała lepszy widok i na szybko przerzucił kilkanaście stron. Jego szkice były bardzo realistyczne. Pierwszy przedstawiał mnie i Alex na schodach w towarzystwie Dumbledore’a, być może było to nasze pierwsze spotkanie? Później było kilka scenek ze szkoły, jacyś uczniowie, chyba z jego klasy, różni ślizgoni, profesorowie w tym Snape na tle kociołków, a nawet Moody z bardzo specyficznym wyrazem twarzy, jakby na granicy spokoju i szaleństwa. Pomiędzy tym wszystkim szkic mojej osoby pojawiał się dość często, czasem duży na stronę, czasem tylko zawarty gdzieś na marginesie, jakby nakreślony na szybko. Siedziałam lub stałam, mniej lub bardziej skupiona, czasem patrząca na niego, czasem z miną jakbym właśnie rozmawiała, czasem z opuszczonym wzrokiem, czy podparta na dłoni. Były też bardziej mroczne obrazki, jak ten, na którym moja bezwładna dłoń i czubek głowy wystawały z wanny. I ten, gdzie leżałam z rozpiętą koszulą na jego łóżku z raną na klatce piersiowej... I taki, gdzie tych ran miałam więcej i gdzie działo się coś, czego raczej sobie nie przypominałam. Nim dobrze się przyjrzałam, Samuel stanowczym ruchem zamknął notes.

– Łał... – wyrwało mi się. Byłam oniemiała. Dopiero po chwili wydusiłam z siebie: – Masz naprawdę talent!

– Raczej fotograficzną pamięć – stwierdził takim tonem, jakby nie było to nic nadzwyczajnego.

– Jedno nie przeczy drugiemu. Rysujesz tylko prawdziwe sytuacje? – zainteresowałam się.

– Czasem dodaje coś od siebie – mrugnął i otworzył notes na pustej stronie, zaczynając od nowa.



***



Wieczorem wróciłam do wieży Gryffindoru z książką pod pachą. Normalnie o tej godzinie nadal było gwarno, ale dzisiaj ten gwar był zupełnie inny. Bardziej niespokojny. Ludzie krzątali się w te i we w te, szukając skrytek i kryjówek, wyrzucając rzeczy przez okno, paląc je w kominku i w panice wynosząc wszystkie nielegalne przedmioty byle dalej od własnych sypialni. Po schodach szedł Fred z wielkim, hałasującym pudłem w rękach i dużą tubą pod pachą. Rudzielec wyzywał na brata, że ten mu nie pomaga. George siedział w fotelu niewzruszenie, z miną, jakby było mu obojętne, czy w najbliższym czasie pożre go rogogon węgierski, czy może zaduszą go we śnie jakieś inne stwory. Emanował od niego smutek. W ogólnym rozgardiaszu dobiegła do mnie kłótnia Harry’ego i Rona. Sprzeczali się, czy ukryć fanty pod niewidką, czy lepiej użyć jakiegoś zaklęcia maskującego. Pierwszoroczniacy biegali w kółko z łajnobombami, nie wiedząc jak się ich pozbyć, a żaba Neville’a uciekała z czymś w pyszczku. Rozejrzałam się po tym chaotycznym pokoju wspólnym i po drugiej stronie pomieszczenia dostrzegłam Alex siedzącą na kanapie. Wyglądała na naburmuszoną, a ręce miała założone na piersi. Podeszłam do niej szybko, zapytać o co chodzi.

– Moody nie ma dziś czasu, bo trzepią dormitoria. Odesłał mnie z powrotem.

– Kiedyś byś się z tego ucieszyła – stwierdziłam, drapiąc się po czole. – Denerwowało cię jego pouczanie.

– Cholera, Klara, ale to było kiedyś! – wyrzuciła z siebie głośniej niż zamierzała – Teraz to... no mniejsza.

– W końcu doceniasz te lekcje? – podpowiedziałam jej.

– Polubiłam je – stwierdziła krótko i obniżyła się na kanapie.

Uśmiechnęłam się do niej. Niemal w tej samej chwili obraz otworzył się i do pokoju wspólnego weszła profesor McGonagall w towarzystwie profesora Moody’ego. Oboje mieli poważne miny. Gdy opiekunka naszego domu wyjaśniała nam, co zaraz będzie miało miejsce, Moody wsparł się na lasce, łypiąc groźnie na zgromadzenie. W pewnym momencie jego magiczne oko zerknęło na Alex, a mężczyzna uśmiechnął się lekko. Przyjaciółka obróciła głowę w przeciwnym kierunku, jakby uparcie nie chciała na niego patrzeć. Moody zmarszczył brwi i ponownie skupił uwagę na zgromadzeniu.

Ja i Alex nic nie miałyśmy do ukrycia, więc z naszej perspektywy przeszukanie nic nie zmieniło. Przez moment bałam się tylko, że McGonagall odnajdzie bieliznę, jaką kupiła mi przyjaciółka na urodziny. Okazało się jednak, że Pani profesor miała do nas na tyle zaufania, że nie kazała nam wywracać kufrów na lewą stronę. Gorzej było w przypadku chłopaków, bo to Moody został oddelegowany do przeszukania męskich dormitoriów. Na lekcjach wielokrotnie udowadniał, że przed jego okiem niewiele można ukryć. Na szczęście plotki chodziły już od jakiegoś czasu, a Alex zdążyła uprzedzić gryfonów i praktycznie wszystkie podejrzane fanty udało się zniszczyć lub wynieść. Na inne chyba Moody jednak przymknął oko.



***



W piątek podczas obiadu Lucjan podszedł do naszego stolika, żeby konspiracyjnie przypomnieć nam o wieczornej imprezie. Obiecałyśmy, że spotkamy się z nim na miejscu. Kiedy na kolacji znów podszedł, by nam przypomnieć, Alex nie brzmiała już tak przekonująco. Lucjan wyszedł z Wielkiej Sali, a ja spojrzałam na przyjaciółkę.

– Chyba nie chcesz się wymigać? – zapytałam zdziwiona.

– Jakoś tak chyba nie mam ochoty na imprezę – mruknęła, zerkając ukradkiem w stronę stołu nauczycielskiego.

– Tyle razy ja nie miałam ochoty i mnie ciągnęłaś, że mogłabyś ten jeden raz pójść dlatego, że ja proszę.

– Czemu tak ci zależy? – Alex spojrzała na mnie.

– Bo nie lubię łamać obietnic. Lucjan się dla nas poświęca, więc my możemy zrobić coś dla niego.

– Przypomnę ci, że chciał żebyśmy poszły z nim do łazienki – stwierdziła z dziwną miną. – To też byś mu obiecała?

– Oh, on tylko żartował – speszyłam się i zerknęłam w stronę stołu ślizgonów. Nie patrzyłam jednak na Lucjana, a na Samuela. Zastanawiałam się, czy gdyby taka propozycja wypłynęła od niego, to czy bym się skusiła?

Alex chwilę jeszcze patrzyła w stronę stołu nauczycielskiego, po czym stanowczo odsunęła od siebie talerz.

– Dobra, przekonałaś mnie – wypaliła.

– Co? – zdziwiłam się, bo przecież od dobrej chwili nic nie mówiłam.

– Przekonałaś mnie – powtórzyła. – I nie patrz tak na mnie, bo się rozmyślę. Chodź.

Pobiegłyśmy do dormitorium przygotować się do imprezy. Ja wciągnęłam na siebie jasne jeansy i czarny, przylegający podkoszulek. Alex założyła białą koszulę i spódniczkę, podciągając ją tak wysoko, że sięgała jej połowy uda. Obejrzała się w lustrze i gdy uznała, że wszystko jest na właściwym miejscu, ruszyłyśmy razem do pokoju życzeń. Zarówno Lucjan jak i Samuel mieli czekać już na miejscu.

Pokój różnił się od tego z poprzedniego razu, jakby wyobraziła go sobie zupełnie inna osoba. Był mniejszy, pozbawiony tych wszystkich gratów i labiryntów oraz tanecznego namiotu. Wyglądał raczej jak pokój wspólny, ale nie był wcale podobny ani do gryfońskiego, ani do ślizgońskiego. W przytulnym wnętrzu stało sporo foteli, stolików i kanap, poukładanych w kilku grupach. Ściany obwieszały kolorowe lampki. W tle grała rytmiczna muzyka, ale nie na tyle głośno, by nie dało się rozmawiać. Atmosfera była niemal... domowa?

– Domówka w Hogwarcie? – zdziwiła się Alex, przecierając oczy.

– Tego jeszcze nie było, co? – zagaił Lucjan.

W pomieszczeniu było dopiero kilkanaście osób, więc chłopak szybko nas wypatrzył i od razu do nas podszedł. Objął nas ramionami, ciągnąc do jednego z meblowych kręgów. Czuć od niego było alkoholem, ale na razie dobrze się trzymał. Pewnie ledwo zaczął pić.

– Trochę nie mój klimat – wyjaśniał po drodze – ale skoro miało być kameralnie, myślę, że jednak pasuje.

– Mi się podoba – przyznałam, rozglądając się z zainteresowaniem. Zauważyłam, że Samuela jeszcze nie było.

Lucjan posadził nas na miękkiej kanapie, a potem przywołał różdżką zamkniętą butelkę kolorowej wódki i puste kieliszki. Rozlał do nich alkohol i przesunął naczynia w naszą stronę. Stuknął swoim kieliszkiem w nasze, następnie unosząc go w geście toastu.

– Od razu z grubej rury? – zaśmiała się Alex i ostrożnie, niepewnie powąchała zwartość szkła.

– Nie bój się, mała, nie wlałbym Ci nic – Lucjan mrugnął wesoło.

– Teraz to ja się wszystkiego mogę spodziewać – przyjaciółka burknęła i odstawiła kieliszek na stół. – Napij się pierwszy.

– Rany, Alex – Lucjan jęknął dramatycznie i przeczesał palcami włosy. – Właśnie otworzyłem to na Twoich oczach. No ale niech będzie – łyknął na raz, nawet się nie krzywiąc, a potem dolał sobie kolejną porcję. – Ile mam wypić sam? – zapytał.

– Najlepiej całą – zażartowałam.

– Klara, chcesz mnie upić? – Bole poruszył gustownie brwiami i patrząc na mnie, łyknął po raz kolejny. Nalał sobie trzeciego, a ja spłonęłam rumieńcem.

– Dobra, napijemy się – Alex powstrzymała rękę Lucjana przed wychyleniem kolejnego kieliszka.

– A popitka? – zapytałam nieśmiało.

– Znajdzie się.

Nie byłam przekonana co do wódki, ale dzięki temu, że miała cytrynowy posmak, była o wiele przystępniejsza niż czysty alkohol. Mimo wszystko nadal wykrzywiała mi twarz. Po drugim kieliszku w pokoju życzeń pojawił się Samuel. Chłopak od razu dosiadł się do nas, a Lucjan postawił przed nim puste szkło. Początkowo Pyrites zamierzał odmówić, ale gdy zobaczył że ja też piję, przyjrzał mi się uważnie, jakby coś analizował i ostatecznie zgodził się napić z nami. Rozluźniona oparłam się o niego ramieniem i siedzieliśmy ze splecionymi palcami. Kciukiem gładziłam jego kciuk. Lucjan próbował przymilić się do Alex, ale odepchnęła go łokciem.
 

Przez kolejne dwa kieliszki Alex patrzyła spode łba na Samuela, a on zdawał się nie przejmować tym spojrzeniem. Potem i ona się bardziej rozluźniła, żartując z resztą towarzystwa. Od słowa do słowa, rozmowa zeszła na temat Pansy Parkinson. Być może dlatego, że ona i Draco weszli do pokoju życzeń, a Samuel na moment odszedł od naszego stolika, żeby przywitać się z innymi nowoprzybyłymi.

– Obserwowałeś ją w końcu? – konspiracyjnie zapytała Alex, łypiąc w stronę Pansy.

– Nie, bo nie dałyście mi cynku – Bole wzruszył ramionami i po raz kolejny tego wieczoru polał nam do kieliszków, zachęcając do picia.

– Skrzat jeszcze nic nie przekazał, więc chyba na razie się nigdzie nie wybiera – powiedziałam, również zerkając na parę.

– W sumie to jej nie potrzebujemy – mruknęła cicho Alex. – Tak jak ostatnio mówiłam, wiem jak tam dotrzeć...

– Tam czyli gdzie? – Lucjan stuknął kieliszkiem i wychylił swój.

– No do tej kryjówki do której to niosła – Alex skrzyżowała ręce i rozsiadła się wygodniej. – Chyba nie sądzicie, że zostawia jedzenie pod jakimś umówionym drzewem?

– Hej... zaraz... co? – zamrugałam. – Dla mnie drzewo wydaje się realistyczne. Ja bym się tak umówiła.

– Oj daj spokój – prychnęła Alex. – Pansy by na to nie wpadła.

– Nawet jeśli nie, to chyba nie masz na myśli tej kryjówki, którą odnalazł profesor Moody? Flint byłby głupi, gdyby tam wrócił.

– O jaką kryjówkę chodzi? – zdezorientowany Lucjan zmrużył oczy.

– Taką starą leśniczówkę – Alex machnęła ręką. – Zdezelowany budynek pośród drzew...

– Kiedy zaginął ten minister – zaczęłam tłumaczyć – profesor Moody przeczesywał las i znalazł opuszczony budynek i jakieś ślady, jakby ktoś w nim mieszkał. I zastanawiali się, czy to ten minister, czy może Flint. Ślady były dość świeże. Wiesz, jakieś resztki po jedzeniu i...

Lucjan zaśmiał się w głos. Obie spojrzałyśmy na niego zdziwione.

– A pustych butelek tam nie było? – zapytał, wciąż rozbawiony.

– Nie mów, że... – zaczęła Alex.

– ...znam to miejsce, bo piliśmy tam wielokrotnie – przyznał Bole, pokiwując głową. – O ile mówimy o tej samej leśniczówce. Trzy lata temu założyliśmy z kumplami taki... nazwijmy to klub dżentelmenów – mrugnął wesoło. – Nowi członkowie musieli przejść inicjację, a ten zdezelowany domek był dobrą kryjówką w terenie i idealnym miejscem, żeby zabawić się mniej dozwolonymi czarami. W końcu nie trzeba było nic naprawiać i nikomu się tłumaczyć.

– I co, dalej się tam spotykacie? – Alex uniosła wysoko brwi.

– No... – Lucjan zawahał się i podrapał po tyle głowy. – No w sumie to nie. Od jakiegoś czasu przestaliśmy tam chodzić. Też przez akcję z centaurami i dlatego, że znalazły się dużo lepsze sposoby na spędzanie czasu – chłopak puścił nam oko.

– Ha, czyli te ślady to nie były wasze – przyjaciółka spojrzała na mnie tak, jakby mi coś udowodniła.

– To i tak bez znaczenia. Na pewno nie pójdziemy tam w środku nocy – zastrzegłam.

– Nie mówię, że chcę tam iść teraz – Alex przewróciła oczami.

Samuel wrócił do stolika. Ktoś podkręcił głośniej muzykę i część osób zabrała się za tańczenie. Brunet napił się z nami kolejkę, a później poprosił mnie o rękę i wciągnął na prowizoryczny parkiet. Dopiero gdy podniosłam się z kanapy, poczułam jak bardzo szumiało mi w głowie. Miałam wrażenie, że moje ruchy są źle wymierzone, a świat zdawał się wirować, ale w całkiem przyjemny, rozluźniający sposób. Objęłam Samuela wokół szyi i zakręciliśmy się, znikając w grupce tańczących. Po kilku przetańczonych piosenkach zerknęłam na kanapę, gdzie wcześniej siedzieliśmy i dostrzegłam, że nie było tam już Alex.

W pokoju życzeń pojawiła się Sabrina, przyciągając na siebie wzrok wielu chłopaków. Zapewne winny temu był jej strój – skórzana miniówka niemal odsłaniająca majtki i czerwony podkoszulek kończący się niewiele poniżej linii biustu. Na wierzchu miała koszulkę zrobioną z czarnej siatki o malutkich oczkach, ale materiał ten niewiele zasłaniał i bardziej pełnił rolę ozdoby. Dziewczyna zachowywała się jak zawsze tak, jakby była w zupełnie innym świecie. Odkąd się pojawiła, na parkiecie zaczynało się rozbić coraz tłoczniej.

Z Samuelem wróciliśmy więc na kanapę, by napić się jeszcze trochę. Przy nim czułam się tak pewnie, że nie przejmowałam się ile piję. Po prostu dobrze się bawiliśmy. Sama nie wiedziałam kiedy alkohol tak uderzył mi do głowy. W pewnym momencie zatonęliśmy w pocałunkach, a świat wokół nas mógłby przestać istnieć. Oderwaliśmy się od siebie dopiero wtedy, gdy grupa uczniów na kanapie obok zaczęła krzykiem dopingować kogoś w piciu.

– Szkoda że nie możemy iść do Ciebie – wymamrotałam, odgarniając włosy z twarzy.

– Dlaczego?

– Chciałabym pobyć trochę z Tobą sam na sam... – wymsknęło mi się.

Sama byłam zaskoczona, że te słowa wypłynęły z moich ust. Mimo wszystko nie powiedziałam czegoś, co byłoby kłamstwem. Spięłam się i odwróciłam wzrok, nieco zażenowana własną otwartością, ale Samuel dotknął mojego policzka i przekręcił moją twarz ku sobie. Znów wpił się w moje wargi, a jego język naparł na mój. Odpowiedziałam pocałunkiem. Gdy oderwał się od moich ust, patrzyłam na niego rozmarzonym, mętnym wzrokiem. Cmoknął mnie w czoło.

– Jak sobie życzysz – powiedział i wziął mnie pod ramię, prowadząc w stronę wyjścia.

Chwilę później przechodziliśmy przez wyludniony pokój wspólny Slitherinu. Opierałam głowę o ramię chłopaka, wtulając się. Im bliżej byliśmy pokoju Pyrites’ów, tym bardziej czułam, jak rozpiera mnie ekscytacja, wymieszana z odrobiną strachu. Snape przecież zabronił mi się tam pojawiać. Z resztą przyjście tu o tej porze było tym bardziej nieodpowiednie. Alkohol jednak opuścił moje hamulce. Uciszył ten wredny głosik w głowie, który zawsze odmawiał mi przyjemności.

Samuel przepuścił mnie w drzwiach, a potem je przymknął i spojrzał na mnie pożądliwie.

– Jesteśmy sam na sam. Co teraz? – zapytał, czekając na dalsze instrukcje.

– Nie igraj ze mną – jęknęłam, łapiąc go za dłoń i kładąc ją sobie na talii. – Wiesz o co mi chodziło.

– A Ty wiesz, że chcę usłyszeć jak mówisz to na głos – szepnął mi do ucha. Składał pocałunki na zgięciu mojej szyi. Palcem odchylił kołnierzyk koszulki, jednocześnie muskając wargami nagą skórę.

– Chciałabym z Tobą... no wiesz... – wymamrotałam, bawiąc się jego kołnierzykiem. Przesunęłam palcami po guzikach czarnej koszuli, obawiając się jednak rozpiąć choćby jeden. – Chciałabym, żeby znów było przyjemnie. Tym razem dla nas oboje.

Samuel kiwnął głową. Ściągnął mi koszulkę przez głowę, odrzucając na stojące przy biurku krzesło. Przytrzymał swoją koszulę, dając mi do zrozumienia, że powinnam ją rozpiąć. Zrobiłam to lekko drżącymi dłońmi, a on czekał cierpliwie. Po ostatnim guziku, odrzucił swoją koszulę w to samo miejsce. Objął mnie mocno w talii, przylgnęliśmy ciało do ciała, skóra do skóry. Odetchnęłam głęboko. Głaskałam delikatnie jego ramiona, poznając opuszkami ich kształt, aż chłopak zakręcił nami tak, że wylądowaliśmy obok siebie na łóżku. Znów zaczęliśmy się całować, tym razem dotykając siebie nawzajem. W końcu Samuel złapał mnie za biodra i przekręcił się na plecy, sadzając mnie na sobie. Jęknęłam zaskoczona i wyprostowałam się, ocierając wierzchem dłoni mokre od pocałunków usta. Pozycja w jakiej się znaleźliśmy zawstydziła mnie. Brunet jakby na zachętę poruszył wtedy biodrami i uśmiechnął się, dając ręce za głowę.

– A wiesz czego ja bym chciał? – zapytał.

– Czego? – szepnęłam.

Samuel spojrzał znacząco na dół w kierunku swojego krocza. Zrozumiałam, że to musi być ten moment, kiedy chce, żebym też mu coś od siebie dała. Zsunęłam się nieco niżej i przesunęłam palcami po jego brzuchu i tej małej ciemnej ścieżce włosów prowadzącej od pępka, aż do ukrytego w spodniach skarbu. Bałam się, że nie podołam, ale i tak chciałam spróbować. Pogłaskałam go przez spodnie, próbując wyczuć z czym mam do czynienia. Jego bokserki były naprężone. Przygryzłam wargę i z mocno bijącym sercem złapałam za klamrę paska, rozpinając go. Rozsunęłam rozporek i wzięłam głęboki wdech, nim wsunęłam dłoń w jego bokserki. Samuel opuścił jedną rękę i wodził nią teraz po moim udzie. Objęłam go ręką, niezdarnie masując jego członka. Gdy wydawało mi się, że złapałam odpowiedni rytm, szepnął do mnie.

– A może weźmiesz go do ust?

– Co? – Pisnęłam, jak oparzona cofając rękę spod jego majtek. – Jak do ust?

– Normalnie – Samuel podniósł się do siadu i przytulił mnie do siebie, ponownie mnie całując. Przekręcił nas tak, że teraz ja leżałam na plecach. – To taka pieszczota – wyjaśnił cierpliwie, klękając pomiędzy moimi nogami i całkowicie pozbył się paska, odrzucając go na bok. – Rozumiem, że nigdy tego nie robiłaś?

– Nie – potrząsnęłam głową. Uniosłam się na łokciach. Jego wyprężone bokserki i nagi tors przyciągały mój wzrok. Miałam ochotę go dotykać. Poznać każdy jego kawałek.

– Nic nie szkodzi – powiedział, łapiąc mnie za podbródek. Zerknęłam w końcu na jego oczy. – Szybko się nauczysz. O ile oczywiście chcesz spróbować? Chodzi o to, żeby używać języka. Lizać i ssać – przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze i po chwili wsunął mi go do ust. Niepewnie dotknęłam go językiem, a później przygryzłam go lekko zębami. – Bez gryzienia – ostrzegł. – To jak?

Czułam, że palą mnie policzki. Patrzyłam, jak Samuel obsuwa swoje spodnie, a później pozbywa się moich. Gdy wyczekiwał odpowiedzi, jego ręka zawędrowała na moją bieliznę. Pocierał moją kobiecość. Po moim ciele roznosiło się przyjemne ciepło, a ja po prostu nie mogłam się nie zgodzić. To byłoby nie fair odmawiać mu przyjemności, skoro sam mi jej dostarczał.

– Mhm – mruknęłam, jednocześnie kiwając głową. – Spróbuję.

– Świetnie – uśmiechnął się promiennie.

Zszedł z łóżka. Złapał mnie za dłoń, ciągnąc na skraj mebla. Gdy tam usiadłam, zerkając na niego niepewnie, pieszczotliwie pogładził palcami mój policzek.

– Jeśli chcesz, możesz zamknąć oczy – zasugerował. – Czasem to pomaga się przełamać.

Kciuk drugiej ręki wsunął za materiał bokserek, odchylając je do dołu i uwalniając to, co było pod nimi ukryte. Przez dłuższą chwilę patrzyłam na jego sterczącą męskość, bojąc się choćby ruszyć. Samuel ponownie przesunął palcem po moich ustach i poinstruował mnie, jak mogę się za to zabrać. Chwyciłam go do ręki i z mocno bijącym sercem, zbliżyłam do ust. Zawstydzało mnie, że chłopak się na mnie patrzył, więc ostatecznie kazałam mu odwrócić wzrok. To nie wystarczyło, więc sama zacisnęłam mocno powieki. Niepewnie, kilkukrotnie liznęłam koniuszkiem języka, dopiero po dłuższej chwili odważając się wsunąć go nieco do ust. Stosowałam się do jego wskazówek, ostrożnie dotykając go językiem i poruszając głową, tak jak chciał. Wydawało mi się, że robię to nieudolnie, ale w końcu do moich uszu dobiegł cichy jęk przyjemności. To dodało mi nieco odwagi. Gdy Samuel zaczął rytmicznie poruszać biodrami, chcąc za którymś razem wsunąć swoją męskość nieco głębiej, spanikowałam i odsunęłam się do niego.

W pierwszej chwili wyglądał, jakby nie był zadowolony, że przerywam w takim momencie. Zauważył jednak, że mam opory przed ponownym wzięciem go do ust, więc mruknął tylko, że „wystarczy” i przygniótł mnie do łóżka, skupiając się teraz tylko i wyłącznie na mnie. Od pocałunków niemal traciłam oddech. Nie chciałam, żeby znów skończyło się tak jak poprzednio, więc sięgnęłam dłonią do jego męskości, masując go. Było mi jednak trudno skupić się na tym, kiedy ogarniały mnie kolejne fale przyjemności. W końcu doszłam jako pierwsza, a później doszedł on. Po wszystkim oboje byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie wiem kiedy, zasnęłam wtulona w jego plecy.



***



Rano obudził mnie potworny ból głowy. Mrużąc oczy, rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że druga połowa łóżka była pusta, a kotary niemal całkowicie zasunięte. Owinęłam się kołdrą i wystawiłam głowę za zasłonę. Samuel siedział przy biurku w samych spodniach od pidżamy i szkicował coś. Gdy tylko dostrzegł moją głowę, zerknął na łóżko Sabriny i szybko do mnie podszedł. Położył mi palec na ustach, wszedł ze mną za kotarę i zasłonił ją, wyciszając zaklęciem.

– Nie wie, że tu jesteś – powiedział. – Inaczej nie zamknęłaby się ani na sekundę.

– Która godzina? – zapytałam, pocierając skroń.

– Prawie szósta rano.

– I już nie śpisz? – zdziwiłam się.

– Obudziłem się i nie mogłem zasnąć – wzruszył ramionami.

Przez chwilę patrzeliśmy na siebie nawzajem. Uderzyło we mnie wspomnienie wczorajszej nocy. Moja twarz spłonęła rumieńcem.

– Chyba powinnam wracać – powiedziałam bardzo cicho. – Jeśli zobaczą, że nie byłam w łóżku, mogę mieć problemy...

Samuel podał mi moje ubranie, a potem pomógł wymknąć się ze Slitherinu na korytarz. Rozejrzałam się, najpierw upewniając, że nikt nie patroluje lochów i dopiero potem, po cichu ruszyłam w stronę schodów. Szkoła wydawała się być pogrążona we śnie, co nie było niczym dziwnym o tej porze w sobotę rano. Ku mojemu zdziwieniu, gdy wspinałam się po schodach, usłyszałam czyjeś kroki. Złapałam za barierkę i gorączkowo spojrzałam najpierw w górę, a później w dół, próbując ocenić skąd dochodzi dźwięk i w którą stronę ruszyć, gdyby ktoś zaczął zadawać mi dziwne pytania. Okazało się, że jestem niemal między młotem, a kowadłem. Kroków były dwie pary, jedne dochodziły z dołu, drugie z korytarza na drugim piętrze. Znieruchomiałam, marząc, żeby stać się niewidzialną, bo zdawałam sobie sprawę, że musiałam mocno wyglądać na wczorajszą. Z korytarza wyłoniła się Alex. Przyjaciółka wyglądała na równie zaskoczoną moją obecnością, co ja sama. Obie otworzyłyśmy usta, ale nim padło jakiekolwiek pytanie, za moimi plecami pojawił się właściciel drugiej pary kroków – profesor Snape. 

 

 


 

piątek, 23 kwietnia 2021

130. Perfumy

Chciałam razem z Klarą wyjść z gabinetu profesora, ale Moody poprosił bym została z nim jeszcze chwilę pod pretekstem omówienia kolejnego szlabanu.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za przyjaciółką, nauczyciel nagle przestał się uśmiechać. Wstał szybko zza swojego biurka i w dwóch krokach znalazł się przy kanapie, na której siedziałam. Wspiął się na nią zdrową nogą, wgniatając kolano w tapicerkę, a dłoń oparł tuż obok mojej głowy. Wbiłam się bardziej w mebel, kiedy nachylił się nade mną niebezpiecznie.

- Nie bawią mnie takie gierki, Alex – powiedział poważnie. – To mogło się źle dla was… - odchrząknął szybko – dla nas źle skończyć.

- Profesor naprawdę myśli, że mogłabym powiedzieć jej o tym?! – Zdziwiłam się, nie ukrywając rozżalenia. – Naprawdę ma profesor o mnie takie mniemanie?

- Lubię jasne sytuacje, Alex – wyjaśnił. – I nie. Nie mam o tobie takiego zdania, ale sama słyszałaś, jak dwuznacznie to zabrzmiało. Rozumiesz, że oboje musimy być teraz bardzo ostrożni.

Moody wyprostował się. Sięgnął po swój napój i wziął tęgiego łyka, nie spuszczając ze mnie oczu.

- Jeżeli już mowa o ostrożności, to mógł mnie profesor obudzić rano – żachnęłam się, zakładając ręce na piersi. – Prawie spóźniłam się na eliksiry.

- Słucham? – Moody odłożył swoją piersiówkę na stół, nieco mocniej niż zamierzał. – Miałaś zostać obudzona na śniadanie. Jakim cudem spóźniłaś się na zajęcia?

- Ja… ja nie wiem. Może pana skrzatka próbowała mnie budzić wcześniej, ale usłyszałam ją dopiero wtedy, kiedy mówiła, że niedługo zaczynają się lekcje.

- Niedobrze, bardzo niedobrze – mruknął nauczyciel pod nosem. – Nie może już więcej dojść do takiej sytuacji.

- Co ma profesor na myśli? – Zapytałam przejęta. Moody zerknął na mnie zdrowym okiem i westchnął głęboko, siadając obok na kanapie. Przygarnął mnie do siebie i pogładził po ramieniu.

- Nie stresuj się – powiedział delikatnym tonem. – Nie miałem nic złego na myśli. Po prostu sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy jest bardzo delikatna i powinna być utrzymywana w największej dyskrecji, prawda?

- Tak – zgodziłam się z nim, opierając głowę o jego klatkę piersiową.

- Dlatego nie będziesz mogła tu nocować. Skoro ten cholerny skrzat nie rozumie najprostszych poleceń, to nie będę więcej ryzykował.

- A pan? Dlaczego pan mnie nie obudził? To byłoby miłe, gdybym… - zrobiłam pauzę, rumieniąc się lekko – gdybym obudziła się obok pana.

- Już raz obudziłaś się koło mnie i raczej nie wyglądałaś na zadowoloną. – Zauważył mężczyzna, przekomarzając się ze mną.

- Oh, no bo wtedy… - zająknęłam się, próbując sobie przypomnieć, dlaczego wcześniej odrzucałam Moody’ego od siebie. – Nie wiem. Może tego nie czułam, tak jak teraz?

- Mhm. Jeżeli jednak tak bardzo ci zależy, to na weekendy będziesz mogła zostawać na noc. Wtedy będzie łatwiej wytłumaczyć twoją nieobecność w dormitorium lub na śniadaniu.

Moody przywołał do siebie niedopitą szklankę z whisky. Gdy próbował przyłożyć ją do ust, wyciągnęłam mu ją delikatnie z ręki, chcąc się napić. Mężczyzna zmarszczył brwi zdziwiony moją bezczelnością, ale nie odezwał się ani słowem. Obserwował uważnie jak upijam trochę alkoholu, nie spuszczając z niego pożądliwego spojrzenia. Przy drugim łyku, szklanka została odsunięta od mojej twarzy i odstawiona na stolik przy kanapie. Nauczyciel przydusił mnie ciałem do mebla, całując zachłannie w usta. Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, próbując nacieszyć się sobą nawzajem.

- Nie prowokuj mnie na początku tygodnia – szepnął, przerywając w końcu pieszczotę.

- To nie zajmie długo – obiecałam mu.



***

Zostawiłam Klarę z Samuelem i ruszyłam prosto do wielkiej Sali. Dziewczyna zasiała w mojej głowie ziarenko podejrzliwości, co do Pansy Parkinson. Od zawsze wiedziałam, że Ślizgonka była podła. Już nie raz udowodniła, jak bardzo nienawidzi mnie i Klary, a teraz miałaby jeszcze pomagać Flintowi? To było możliwe. Obiecałam sobie, że przyjrzę się jej nieco uważniej niż dotychczas. Odkąd Draco zostawił Klarę w spokoju, nie musiałam zwracać na tę dwójkę większej uwagi, ale najwidoczniej Parkinson grała na dwa fronty.

Usiadłam przy stole, nakładając na talerz słodkie bułeczki. Od jakiegoś czasu na nowo odzyskałam apetyt. Zerknęłam ukradkiem na stół nauczycielski, uśmiechając się pod nosem.

Wczorajszy wieczór był bajeczny. Moody pieścił moje ciało, doprowadzając tym samym na skraj rozkoszy. Pod koniec niemal go błagałam, żeby dał mi w końcu to, czego tak bardzo pragnęłam. Mężczyzna był kochany, czuły, potrafił o mnie zadbać, jak nikt inny. Czułam pewnego rodzaju szczęście, gdy o nim myślałam albo o tym, co ze mną wyczyniał. Niestety, to cholerne uczucie pustki w dalszym ciągu nie chciało zniknąć. Już nie miałam pojęcia, czym mogło być spowodowane, ale dałam sobie na razie z nim spokój. Liczył się tylko Moody.

Ponownie się uśmiechnęłam, gdy nagle ściągnęłam na siebie wzrok Snape’a. Przyglądał mi się uważnie od dłuższego czasu i niebezpiecznie mrużył oczy. Od razu mina mi zrzedła. Czego on ode mnie chciał? Ciągle mnie zaczepiał, a wczoraj na dodatek chwycił mnie z całej siły za nadgarstek. Na szczęście jego zimny wzrok przeniósł się po chwili na George’a, który wszedł niepewnie do wielkiej Sali i skierował swoje kroki prosto do stołu nauczycielskiego.

- Hej Alex – zagadnął nagle Ron, aż podskoczyłam. – Powiem ci, że cała ta akcja, co miała miejsce, to kaszana. Ja nie wiem, co mu odjebało, ale jestem po twojej stronie.

- Co? – Zmarszczyłam brwi. – O czym ty mówisz? Właściwie, to powinieneś dostać porządny wpierdol. Ty i Harry. Niepotrzebnie on powiedział tobie o Hogsmeade, a ty wygadałeś się Klarze – warknęłam na niego, wbijając oskarżycielski palec w jego pierś. – Czasami lepiej nie wiedzieć o pewnych rzeczach.

- Przepraszam, ale myślałem, że sama się już dawno wygadałaś. – Zrobił skruszoną minę. – Skąd mogłem wiedzieć? Poza tym ja nie o tym.

- A o czym? – Przewróciłam oczami, obserwując uważnie George’a. Chłopak wyminął wszystkich nauczycieli, kierując się prosto do Dumbledore’a.

Nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów z poranną pocztą. Jedna z nich pofrunęła do Klary, która chwilę temu pojawiła się z Samuelem na śniadaniu. Dziewczyna rozerwała szybko papier, omiatając wzrokiem treść listu. Na szczęście przez jej twarz przeszła widoczna ulga, więc nie musiałam interweniować. Niestety, spokój mojego ducha nie trwał zbyt długo, ponieważ zaraz do naszego stołu przyleciał stary puchacz Weasley’ów. Ptaszysko trzymało w dziobie czerwoną kopertę. Zamiast upuścić ją koło swoich właścicieli, poszybował prosto do bladego George’a. Fred, gdy tylko zobaczył, co się święci, rzucił się do przodu, chcąc w jakiś sposób zniszczyć list, zanim się uaktywni.

- Zniszcz to, kurwa! – Krzyknął w panice na Rona, który momentalnie pobladł. Zaczął obszukiwać kieszenie, ale nim wyciągnął różdżkę, koperta rozerwała się, uformowała w usta kobiety i zaczęła wyć na całą salę.

- GEORGE’U WEASLEY! JAK MOGŁEŚ ZACHOWAĆ SIĘ W TEN SPOSÓB?! RAZEM Z OJCEM OCZEKIWALIŚMY PO TOBIE WIĘCEJ ROZUMU! MYŚLELIŚMY, ŻE POSIADASZ JAKIŚ KODEKS MORALNY, A TYM RAZEM DOWIADUJEMY SIĘ SAMYCH NAJGORSZYCH RZECZY!

Echo głosu matki rudzielców niosło się po całej Sali, odbijało od ścian i sklepienia. Docierało do każdego zakamarka. Wszyscy, dosłownie wszyscy, mogli wyraźnie usłyszeć, co Molly Weasley miała do powiedzenia swojemu synowi. George stał jak sparaliżowany, słuchając wrzasków swojej matki. Fred natomiast podleciał do brata, próbując pochwycić list w swoje dłonie, ale wyjec poszybował nieco w górę i przemieścił się w stronę naszego stołu. George oprzytomniał nagle i razem z Fredem zbiegli z podestu, celując różdżkami w list. Kartka papieru wirowała we wszystkie strony, co utrudniało rzucenie skutecznego zaklęcia, a z uformowanych ust w dalszym ciągu sączyły się dalsze reprymendy.

- WBIŁEŚ NAM NÓŻ PROSTO W SERCA! ZACHOWAŁEŚ SIĘ JAK NAJGORSZY DEGENERAT! JESZCZE NIGDY Z OJCEM NIE WSTYDZILIŚMY SIĘ ZA CIEBIE TAK JAK TERAZ!

- Kurwa, zamknij się! – Prosił błagalnie George. Ron siedział cały czerwony, zasłaniając sobie twarz rękoma. Wiedziałam, że najchętniej zapadłby się pod ziemię.

Cała szkoła zamilkła, wpatrując się w sytuację, jaka się rozgrywała przy naszym stole. Jednak ich miny nie wyrażały zdziwienia. Zachowywali się tak, jakby już od dawna wiedzieli, z czym wiązała się treść listu. Zerknęłam szybko na stół Ślizgonów. Tylko oni chichotali między sobą, pokazując to na mnie, to na bliźniaka. Oni wiedzieli. Ale skąd?

- ELIKSIR MIŁOSNY?! JAK NISKO UPADŁEŚ SYNU, ŻEBY POSUWAĆ SIĘ DO TAKICH RZECZY?! TO OBRZYDLIWE ZACHOWANIE I MAMY NADZIEJĘ, ŻE PONIESIESZ TEGO SUROWE KONSEKWENCJE!

Wyjec obniżył lot. Przeleciał sprawnie pomiędzy dłońmi Freda i zatrzymał się blisko mojej twarzy.

- PRZEPRASZAMY CIĘ KOCHANA ZA NASZEGO SYNA! PAMIĘTAJ, ŻE W DALSZYM CIĄGU JESTEŚ MILE WIDZIANA W NASZYM DOMU.

Wyprostowałam się niczym struna, słuchając tego, co miała mi do powiedzenia mama rudzielców i zanim George doleciał do mnie, list zdążył unicestwić się samoistnie, pozostawiając na stole sam popiół.

Wszyscy nagle zaczęli buczeć, oskarżać George’a o najgorsze, mieszać go z błotem i wyzywać.

- Wygadałaś?! – Warknął wkurwiony Fred, ocierając pot z czoła. Podszedł do brata, który wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wpatrywał się pustym wzrokiem po pozostałości po wyjcu i nie odezwał ani słowem. – Jak mogłaś to wygadać?!

- To nie ona – rzucił George wypranym z emocji głosem.

- Jak to nie ona?! A kto? Klara?!

- To nie ja! – Zdenerwowała się wyżej wspomniana dziewczyna, podchodząc do nas szybko. – Alex, w porządku? – Przysiadła się i przytuliła mnie z całych sił.

- To kto?! – Fred nie dawał za wygraną. – Nikt inny nie miał o tym pojęcia! Chyba, że to Samuel.

- To Snape – odparł George tym samym głosem, co wcześniej. – Poszedłem wczoraj popołudniu do Dumbledore’a opowiedzieć mu o tym, co zrobiłem.

- Co, kurwa, zrobiłeś?! – Fred klepnął się otwartą dłonią w czoło i pokręcił głową niedowierzając. – Popierdoliło cię do reszty?!

Zerknęłam zaciekawiona na George’a. Taki gest wymagał od Gryfona nie lada odwagi. W pewnym stopniu byłam dumna z chłopaka, że postąpił tak, a nie chował się jak szczur, myśląc, że wszystko jakoś się ułoży.

- Snape tam był. Wszystko słyszał – dokończył smutno. – To musiał być on. Dumbledore przecież by tego nie zrobił.

- Profesor Snape również nie musiał tego mówić. Przecież jest nauczycielem – zauważyła Klara. Wszyscy spojrzeli na nią z politowaniem.

- To on – powtórzył uparcie George.

- Jak mogłeś pójść do dyra i się wygadać?! – Fred wydawał się być wściekły. – Człowieku, nie poznaję cię! Co się z tobą dzieje!?

Wycie w dalszym ciągu nie ustawało. Niektórzy uczniowie uformowali kulki z niechcianych listów i zaczęli rzucać nimi w bliźniaków.

- SPOKÓJ! – Zagrzmiał nagle poważny głos Dumbledore’a. Staruszek podniósł się szybko ze swojego miejsca, unosząc ręce. Cała wielka sala momentalnie ucichła. – Wróćcie proszę do śniadania, a następnie udajcie się na zajęcia!

Uczniowie usłuchali staruszka, ale w dalszym ciągu złorzeczyli na George’a między sobą. Cała ta sytuacja zrobiła się bardzo nieprzyjemna, ale najgorsze w tym wszystkim było to, że bliźniak nie zwracał uwagi na słowne zaczepki i buczenie. Po prostu stał, patrząc zrezygnowanym wzrokiem to na mnie, to na pozostałości po wyjcu, po czym odwrócił się na pięcie, opuszczając wielką salę bez słowa. Wszyscy uczniowie odprowadzili go wzrokiem, a Fred pobiegł za bratem.

Przy stole nauczycielskim również panowało nie małe poruszenie. Po skończonym śniadaniu, Moody podniósł się ze swojego miejsca jako pierwszy i podszedł do Snape’a, czekając na słowa wyjaśnienia. Snape jednak nie miał zamiaru tłumaczyć drugiemu profesorowi niczego. Udawał, że go nie dostrzega i w spokoju kończył dopijać swoją kawę. Nie pomogła nawet Mcgonagall, która również nie mogła uwierzyć, do czego doprowadził profesor od eliksirów.

- Moody miał rację – westchnęłam cicho, zerkając na nauczycieli.

- Co masz na myśli? – Zapytała smutno Klara.

- Chodzi mi o tę sytuację. Dobrze, że nie naciskałam na wyjawienie prawdy. Widziałaś minę George’a? Mam nadzieję, że dojdzie do siebie.

- Żałujesz go?

- Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Po prostu nie wierzę, że Snape posunął się do tego. Przecież jest nauczycielem, nie powinien się tak zachowywać. On się uwziął na George’u.

- Alex, on wszystkich nienawidzi – stwierdziła przyjaciółka.

- Wiem, ale to jest co innego – obstawiałam przy swoim, spoglądając na znienawidzonego Snape’a, który właśnie wstawał od stołu. – Nawet jak byłam pod działaniem eliksiru, to nie dawał nam spokoju. Cały czas nam przeszkadzał.

- To chyba raczej dobrze, przynajmniej nie doszło między tobą a George’em do czegoś, czego byś nie chciała.

- Wiesz, co mam na myśli – zirytowałam się lekko. – Mówię ci, że się uwziął na niego, a wcześniej na mnie. Jako nauczyciel powinien być profesjonalny i nie rozgadywać tego, co się stało, a on tak po prostu bez żadnych wyrzutów sumienia o tym rozpowiedział.

- Zachowujesz się tak, jakbyś nie miała pojęcia, jaki jest profesor Snape. – Przyjaciółka przewróciła oczami. – Też uważam, że źle zrobił, ale przypominam, że George również nie zachował się w porządku. Może teraz zrozumie, że postąpił źle.

Nie chciałam już tego komentować. Nie czułam się w obowiązku współczuć chłopakowi, ale przez te kilka dni od momentu, kiedy zdjęto ze mnie eliksir, rudzielec nie zachowywał się jak bliźniak, którego wszyscy znali. Wiecznie wesoły, w centrum zainteresowania innych, teraz chodził ze spuszczoną głową, przygaszony i smutny. Bałam się, że jego stan mógłby się pogorszyć, ale poprawą jego nastroju musiał zająć się Fred, bo ani ja, a tym bardziej Klara, nie chciałyśmy się w to angażować.

W drodze na zajęcia, wszyscy pokazywali mnie palcami i szeptali między sobą na mój temat. Doprawdy, czy w tej szkole nie można być anonimowym? Miałam już serdecznie dość tematu związanego z eliksirem miłosnym. Chciałam o tym jak najszybciej zapomnieć, a teraz cała szkoła będzie przeżywała dzisiejsze śniadanie przez kolejne tygodnie.

- Za to, co zrobił Snape, Dumbledore powinien wyjebać go z Hogwartu – nie dawałam za wygraną i w dalszym ciągu złorzeczyłam na mężczyznę. Doprawdy, mój umysł musiał zwariować, skoro podrzucał mi chore wizje z udziałem tego człowieka. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego. – Spójrz, co się teraz dzieje?! – Rozejrzałam się na boki, a przyjaciółka uczyniła to samo.

- W końcu zapomną o tym.

- Oczywiście, że zapomną. Moja w tym głowa, żeby przestali gadać na mój temat, ale sam fakt, że w ogóle wiedzą jest wkurwiający! – Warknęłam, przykładając pięść do otwartej dłoni.

Chcąc zmienić temat, opowiedziałam Klarze o swoim pomyśle dotyczącym Pansy i Lucjana. Chłopak miał nam pomóc szpiegować dziewczynę. Oczywiście, jeszcze o tym nie wiedział, ale znając Ślizgona, zawsze był chętny do pomagania nam. Miałam nadzieję, że tym razem zrobi to za darmo.

- Mogę poprosić o to Samuela – stwierdziła po chwili dziewczyna.

- Zwariowałaś? – Prychnęłam. – Im mniej osób wie, tym lepiej. Nie będziemy w to mieszać Samuela, a tym bardziej jego siostry.

- O niej nawet nie pomyślałam – skrzywiła się Klara.

Po całodziennym maratonie lekcyjnym nie miałam na nic siły. Jedyne, o czym myślałam, to łóżko, najlepiej gdyby należało ono do profesora Moody’ego, ale nie chciałam go nachodzić przy każdej możliwej okazji. Wziąłby mnie za niewyżytą nimfomankę. Musiałam więc grzecznie poczekać na najbliższe lekcje z nim, szlaban albo weekend. Dobrze, że był wtorek, ponieważ najbliższy szlaban z profesorem miałam mieć następnego dnia. Czekałam na niego z utęsknieniem.

Wieczorem postanowiłyśmy porozmawiać z Lucjanem. Umówiłyśmy się z chłopakiem na błoniach nieopodal jeziora. Godzina była jeszcze młoda, a pogoda tylko zachęcała do spacerów wokół zamku. W oddali na boisku Quiddicha zauważyłyśmy rosnący powoli czarodziejski żywopłot, który najprawdopodobniej miał być ostatnim zadaniem turnieju. Hagrid, który przechadzał się po murawie z konewką w ręce doglądał roślinności, sprawdzając, czy rośnie prawidłowo.

Gdy nasz wzrok zawieszony był na gajowym, nawet nie zauważyłyśmy, kiedy obok nas pojawił się Lucjan. Bez słowa spoglądnął w tym samym kierunku, udając zadumę.

- To chyba będzie labirynt – stwierdził wesoło. Podskoczyłyśmy z Klarą jak oparzone. Dziewczyna chwyciła się za serce, a ja postukałam się palcem po czole.

- Kiedy przyszedłeś?! – Spytała blondynka, wachlując się drugą dłonią.

- Niedawno – wzruszył ramionami. – Co wy takie spięte? O czym chciałyście porozmawiać? Domyślam się, że to coś ważnego, inaczej dalej miałybyście gdzieś biednego Lucjana.

Chłopak zaszlochał sztucznie, udając że ociera niewidzialną łzę z policzka.

- Wcale nie mamy cię gdzieś.

- Chodzi o Pansy Parkinson.

Razem z Klarą odpowiedziałyśmy w tym samym momencie. Lucjan spojrzał to na jedną, to na drugą i westchnął teatralnie, wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów. Otworzył ją i nakierował w naszym kierunku, ale obie odmówiłyśmy, więc chłopak zapalił sam, zaciągając się głęboko. Zadarł głowę i wypuścił kłęby dymu.

- Widać komu na mnie zależy – mruknął.

- Przestań się nad sobą użalać – prychnęłam. – Jeszcze jakbyś to robił mniej sztucznie, to może bym ci uwierzyła.

Chłopak wyrzucił na trawę niedopałek i przydeptał go podeszwą buta.

- Nie mamy cię gdzieś! – Powtórzyła Klara. Najwidoczniej na poważnie wzięła lamenty Ślizgona, który przecież świetnie udawał. – Po prostu teraz jesteśmy bardzo zajęte. Te szlabany, historia z Alex…

- Historia o eliksirze miłosnym szybko się rozniosła – przyznał chłopak. – Ale, żeby mnie nie zaprosić na urodziny Weasley’ów?! Jak mogłyście?!

- Przecież to nie były nasze urodziny! – Żachnęłam się, wywracając oczami.

- To Sabrina powinna wziąć cię ze sobą – stwierdziła po namyśle Klara. – Dlaczego tego nie zrobiła?

- Ona nie ma obowiązku zabierać mnie wszędzie ze sobą, tak samo jak i na odwrót, ale wy macie! Podobno się przyjaźnimy!

- Przestań, kurwa, jojczyć! – Syknęłam niebezpiecznie, zaciskając dłonie w pięści. – Nic cię nie ominęło, a przynajmniej nie masz szlabanu jak cała reszta.

- I tak bym nie miał. Jestem Ślizgonem, zapomniałyście? – Chcąc, nie chcąc, chłopak uśmiechnął się kącikiem warg, po czym puścił oczko do Klary. Dziewczyna zarumieniła się lekko, ale szybko sobie z tym poradziła, odzyskując normalne kolory. – Dobra, bo widzę, że nie macie za knuta poczucia humoru, więc sprawa musi być poważna. Czego ode mnie chcecie? Od razu zaznaczam, że nie ma nic za darmo!

- A kto przed chwilą nazywał się naszym przyjacielem? – Spytałam z przekąsem. – Chyba powinieneś zrobić coś dla nas bezinteresownie.

Brunet zamilknął, po czym wybuchł gromkim śmiechem.

- Tu mnie macie! Dobrze, niech będzie – założył ręce na piersi. – Co z tą Parkinson? Mam nadzieję, że chociaż coś ciekawego mi powiecie.

- W tym sęk, że to ty nam miałeś powiedzieć – wtrąciła nieśmiało Klara. Lucjan zrobił pytającą minę, nie rozumiejąc za bardzo.

- W sensie, że co powiedzieć?

- Spotkałam ostatnio Pansy w kuchni. Był środek nocy, a ona rozkazywała skrzatom robić spore pakunki z jedzeniem.

- Aha, aha. – Lucjan, co chwilę kiwał głową. – No i?

- Serio niczego podejrzanego nie zauważyłeś?! – Warknęłam, robiąc krok w stronę Ślizgona.

- Robiła pakunki z jedzeniem – powtórzył jak mantrę. – I co z tego? Może brała żarcie dla Draco i jego goryli. Oni do chudych nie należą. Pewnie byli głodni i ją wysłali do kuchni.

- To by było nawet logiczne…

Prychnęłam głośno.

- … gdyby nie fakt, że Pansy powiedziała, że potrzebuje tego jedzenia regularnie.

- Crabbe i Goyle jedzą regularnie – oznajmił chłopak, nie widząc nic podejrzanego w zachowaniu Ślizgonki.

- Ty tak na poważnie?! – Zirytowałam się, wyciągając przed siebie pięść. – Dobrze wiem, że ona to jedzenie wynosi dla Flinta!

- Hola, hola, hola! – Lucjan podniósł ręce, stopując mój zapał. – Co ty sobie znowu uroiłaś w głowie? Myślisz, że Pansy poświęciłaby związek z Draco dla Marcusa?

- Nie musi nic poświęcać. Ona ma jakiś układ z tym dupkiem, a twoja rola ma polegać na tym, żeby ją uważnie obserwować! – Powiedziałam rozkazującym tonem. – Masz nie spuszczać z niej oczu, a jak zauważysz, że wychodzi gdzieś nagle wieczorem, to masz ją śledzić i szybko nam o tym powiedzieć, rozumiesz?

- To głupie – jęknął. – Gdyby coś było nie tak, to Draco na pewno by to zauważył i cały dom by o tym wiedział, a raczej nic takiego nie miało miejsca.

- A oni są dalej razem? – Wyrwało się nagle Klarze. Spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Moje brwi zniknęły aż za grzywkę. – No co? – speszyła się. – Tylko pytam.

- Tak. Są dalej ze sobą, ale ja jestem wolnym rumakiem, jeżeli preferujesz? – Brunet puścił kolejne oczko do Gryfonki.

- Ja mam chłopaka – odparła Klara, jeszcze bardziej się czerwieniąc.

- A ja mam problem! – Przypomniałam o sobie. – To jak? Pomożesz nam?

- To marnotrawstwo mojego cennego czasu, ale niech wam będzie. Przez wzgląd na dawne czasy.

- Świetnie! – Ucieszyłam się i klasnęłam w dłonie zadowolona. – Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz.

Pożegnałyśmy się z chłopakiem, który miał jeszcze coś do załatwienia z Puchonami, z ostatniego roku i ruszyłyśmy z powrotem do szkoły. W wejściu do szkoły minęłyśmy się z George’em. Chłopak przystanął w miejscu i przesunął wzrok z Klary na mnie. W jego oczach widziałam tak potężny smutek i żal, że momentalnie zrobiło mi się żal Gryfona. Nie mogłam patrzeć na jego cierpienie, ale wybaczyć mu również nie mogłam.

Bliźniak w końcu ruszył z miejsca, wymijając nas i odszedł w kierunku jeziora. Nie byłam do końca przekonana czy powinnyśmy go zostawiać same. Od kilku dni działo się coś niedobrego z chłopakiem, jakby stracił całą swoją życiową energię, ale przecież sobie na to zasłużył. Musiałam odpuścić. Po prostu musiałam.

***

Spoglądałam na siebie krytycznym wzrokiem w tafli lustra, skupiając wzrok na każdej niedoskonałości, jaką posiadałam. Zbyt małe piersi, wystające kości miedniczne i płaski tyłek. Bycie chudą wcale nie było motywujące. Wolałabym być bardziej kobieca. Kilka wypukłości tu i tam. Nie chciałam wyglądać jak dziecko. Robiłam z Moodym rzeczy, które do dziecinnych zabaw nie należały.

Na samo wspomnienie dotyku profesora przeszedł mnie dreszcz. Zbliżyłam się do swojego odbicia, patrząc uważnie na pociągłą twarz. Palcami prawej dłoni dotknęłam delikatnie obojczyków, przymykając na moment oczy. Próbowałam wyobrazić sobie rękę Moody’ego, głaszczącą mnie z czułością, ale nagle ta dłoń zamieniła się na inną.

- Nie! – Warknęłam zła, patrząc na siebie z obrzydzeniem. – Nienawidzisz go. Zawsze tak było i tak pozostanie.

- Z kim rozmawiasz? – Zapytała nagle Klara, otwierając drzwi do dormitorium. Taszczyła na swoim ramieniu ciężką i wypchaną po brzegi starą, skórzaną torbę. Zmierzyła mnie od stóp do głów oceniająco, jakby sprawdzała czy przypadkiem nie planuję czegoś głupiego, po czym rzuciła tobołek na łóżko, na którym zaraz potem usiadła. Z torby wyjęła kilka opasłych tomów. Każdy z nich miał w tytule coś o utracie pamięci.

- Gdzie masz prezent od Moody’ego? – Spytałam, podchodząc bliżej. Wyciągnęłam przed siebie szyję, sprawdzając, jakie książki przyniosła ze sobą blondynka.

- Pożyczyłam Samuelowi.

- A te podręczniki? Po co ci one? – Zdziwiłam się, siadając naprzeciwko niej. Wylosowałam sobie jedną z ksiąg, której tytuł nosił nazwę „Legilimencja i oklumencja – co ma wspólnego z pamięcią?”. Pokazałam przyjaciółce okładkę.

- Po tym, jak wyczyścili mi pamięć, zaczęłam się zastanawiać, czy nie robili tego częściej?

- Klara, a ty znowu swoje! – Jęknęłam, odkładając podręcznik. – To był jeden raz i naprawdę było to konieczne! Gdybyś wiedziała, jaka jest prawda, nie dałabyś rady psychicznie. Przecież Dumbledore nie zrobiłby tego, bo tak mu się podobało. Miał ku temu bardzo dobry powód.

- Dobrze, rozumiem – odparła dziewczyna, kiwając powoli głową – ale skąd wiesz, czy zrobili to raz? Może było więcej takich sytuacji? Może i tobie wymazali pamięć?

- Daj spokój – prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

- Nie możesz tego wiedzieć, Alex! A ja mam zamiar przeczytać na ten temat wszystko, co mi wpadnie w ręce. Być może znajdę coś, co naprowadzi mnie na jakiś trop. Może… nie wiem… - zastanowiła się, przeskakując wzrokiem z jednej księgi na drugą.

- Nie rób tak oczami, bo się ciebie boję. Wyglądasz jak szalona – stwierdziłam, krzywiąc się lekko. Klara nie skomentowała tego. Usiadła do mnie bokiem po turecku, opierając się plecami o ścianę i chwyciła pierwszą lepszą książkę.

- Będziesz tak teraz siedziała do nocy i czytała? – Zdziwiłam się, otwierając szeroko oczy. Podniosłam się z jej łóżka i ponownie przyjrzałam się krytycznie swojemu odbiciu. Przyjaciółka na moment podniosła wzrok.

- A ty? – Zawiesiła głos. – Wybierasz się może gdzieś?

- Mam zajęcia z profesorem Moodym – odpowiedziałam, może nieco zbyt optymistycznie. Od razu odchrząknęłam szybko i dodałam ponurym głosem: szlaban za ten zakazany las.

- Ach tak! Pamiętam! No to świetnie się składa. Ja nie będę przeszkadzała tobie, a ty mi w czytaniu! – Wskazała rozpromieniona na stos podręczników wokół siebie.

Już zamierzałam ją wyśmiać, gdy nagle ktoś zapukał do naszego dormitorium. Zdziwiona podeszłam do drzwi i otworzyłam je szeroko. W przejściu stała profesor Mcgonagall. Ostatnia jej wizyta w naszym domu nie należała do przyjemnych. Obawiałam się, że ta również miała być podobną. Przez głowę przeszła mi myśl, że Dumbledore postanowił wezwać mojego ojca, więc zerknęłam szybko za plecy nauczycielki, ale nie zauważyłam za nią nikogo.

- Pani profesor! – Odezwała się entuzjastycznie Klara, składając szybko wszystkie książki na kupkę i chowając je pod kocem, po czym wygramoliła się z łóżka, stając koło mnie. – Czy coś się stało?

- Dobry wieczór, dziewczynki – odparła nauczycielka lekko zmęczonym głosem. – Chciałam z wami porozmawiać już wcześniej, ale dyrektor nie uważał tego za stosowne.

W głowie przyznałam rację dyrektorowi, ale nie powiedziałam tego na głos, uśmiechając się tylko do kobiety.

- Chciałam wam tylko przekazać, że wszystkie szlabany, które zostały wam przyznane za 1 kwietnia są odwołane – oznajmiła, po czym skierowała swój umęczony i podkrążony wzrok na mnie. – Alex bardzo mi przykro, że pod naszym nosem doszło do takiej sytuacji, jak ta z panem George’em.

- Jest ok– odpowiedziałam szybko. – Już udało mi się dojść do porządku dziennego z tym. George dostał za swoje i pewnie długo jeszcze będzie miał to wypominane.

- Owszem, pan George ponosi teraz tego srogie konsekwencje – przyznała – ale przyszłam tutaj po to, żeby ci powiedzieć, że niestety będziesz musiała pojawić się dzisiaj na jeszcze jednym, ostatnim, szlabanie.

- Tak, wiem – zgodziłam się z nią, starając się ukryć pełen zadowolenia uśmiech. Czekałam na „sam na sam” z profesorem Moodym od kilku dni.

- Profesor Snape wspomniał ci już o tym? – Zdziwiła się.

- Profesor Snape? – Odparłyśmy z Klarą chórem.

- Ale jak profesor Snape? – Dodałam lekko podenerwowana.

- Właśnie profesor Snape nalegał na jeszcze jeden szlaban – westchnęła, kręcąc z niezadowolenia głową.

- Pani profesor, to jest trochę niesprawiedliwe, żeby akurat Alex miała mieć jeszcze jakiś szlaban – wtrąciła Klara. – Przecież to ona jest najbardziej poszkodowaną w tym wszystkim. Powinna mieć odpuszczone.

- Właściwie, to źle się wyraziłam. Profesor Snape uznał to za dodatkowe dokształcenie – poprawiła się szybko – a wiecie, że każde zajęcia pozalekcyjne są mi mile widziane. Owszem, profesor Snape jest trudnym człowiekiem, ale obiecał, że nie będziesz musiała czyścić kociołków, więc musiałam się zgodzić.

- Ale pani profesor! – Jęknęłam ze łzami w oczach. – Ja właśnie miałam iść na dodatkowe zajęcia do profesora Moody’ego!

- Nic mi o tym nie wiadomo, Lamberd – odparła Mcgonagall, poprawiając okulary, które czasami zakładała na nos. – Ale domyślam się, że profesor Moody zrozumie. Ja naprawdę chciałabym dobrze dla wszystkich, ale wykłócanie się z profesorem Snape’em nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Po prostu tam idź. Jestem przekonana, że Severus rozmawiał z Alastorem o tej zamianie. Nie musisz się niczym przejmować.

Kobieta uśmiechnęła się do nas smutno, po czym zerknęła na sporych rozmiarów kopiec utworzony z koca i książek, które się pod nim znajdowały. Jej wzrok na moment zatrzymał się na Klarze.

- No dobrze, do zobaczenia dziewczynki. Jakby coś was niepokoiło, to pamiętajcie, że macie się z tym zgłosić bezpośrednio do mnie. Ja jestem waszym opiekunem i nie chciałabym się dowiadywać o wszystkim ostatnia.

Gdy wyszła, zaczęłam chodzić nerwowo tam i z powrotem, nie wiedząc co zrobić.

- Nie chcę iść do Snape’a! – Jęknęłam, przykładając dłonie do twarzy.

- To tylko dodatkowe zajęcia, żaden szlaban – pocieszała mnie Klara.

Zatrzymałam się w końcu w miejscu, patrząc zbolałym wzrokiem na przyjaciółkę.

- Idź do Moody’ego – poprosiłam ją, składając dłonie jak do modlitwy.

- Co? Ale po co? Alex, ja chciałam poczytać teraz o tym wymazywaniu pamięci.

- Idź mu tylko powiedz, że nie przyjdę do niego – dodałam błagalnie.

- Czemu jesteś tak tym przejęta? – Zdziwiła się, marszcząc brwi. – Normalnie byś to olała. Wiele razy go olewałaś, bo szłaś się napić albo po prostu nie miałaś ochoty i nie rozpaczałaś tak jak teraz.

- Ja nie rozpaczam – burknęłam szybko. – Poza tym próbuję ustawić sobie jakieś priorytety, tak? Sama dobrze wiesz, że te zajęcia pomogą mi przestać być tak impulsywną.

- Cieszę się, że zaczęłaś tak myśleć – uśmiechnęła się przyjaciółka z wyraźną ulgą wymalowaną na twarzy. – No i dobrze. Pójdę do niego. Powiem to, co powiedziała nam profesor Mcgonagall, ale nie musisz się martwić.

- Po prostu szkoda mi tych zajęć – westchnęłam zrezygnowana, rozmasowując prawe ramię. Ponownie zerknęłam w stronę lustra. Tak bardzo chciałam spędzić ten wieczór z profesorem Moodym. Czekałam na niego przez te wszystkie dni z utęsknieniem, a teraz musiałam iść do gabinetu Snape’a, bo mężczyzna nie chciał odpuścić i pragnął z całych sił upokorzyć mnie jeszcze bardziej niż zrobił to George.

- Idź już lepiej, bo profesor Snape nie lubi spóźnialskich. – Klara wyrwała mnie z moich rozmyślań.

- Nawet nie wiem, jaką godzinę sobie ubzdurał ten dupek – mruknęłam, ale posłuchałam przyjaciółki. Raz jeszcze przypomniałam jej, żeby poszła do profesora Moody’ego w moim imieniu, a sama wyszłam na spotkanie z drugim nauczycielem.



***

Snape otworzył niemal natychmiastowo, gdy tylko zapukałam do drzwi gabinetu. Jego majestatyczna postać przyprawiła mnie o gęsią skórkę, kiedy spoglądał na mnie z góry z jawną wrogością wymalowaną na twarzy.

- Dobry wieczór – przywitałam się, próbując chociaż udawać zachowywać się normalnie. – Profesor Mcgonagall powiedziała…

- Wiem, co ci powiedziała. W końcu dostała takie polecenie ode mnie – przerwał mi szybko, odsuwając się na bok. – Właź.

Zdusiłam w ustach przekleństwo, zacisnęłam mocno pięści i ze zwieszoną głową przekroczyłam próg jego gabinetu. Wnętrze pomieszczenia nie było zbytnio przytulne, ale poczułam się w nim wyjątkowo swobodnie. Ostatnim razem, kiedy się tu znalazłam, byłam pod działaniem eliksiru i nie bardzo skupiałam swoją uwagę na wystroju. Tym razem mogłam się nieco bardziej rozejrzeć; przytulny, kamienny kominek z rozpalonym ogniem, tuż obok, pełno półek z książkami, gablotka z (jak mogłam się domyślić) najcenniejszymi eliksirami, biurko i jeden fotel.

- Profesorze, chciałabym się dowiedzieć, w jakim celu tu jestem? – Odezwałam się pokrótce pewniejszym głosem. – Aktualnie powinnam być na dodatkowych zajęciach u profesora Moody’ego, na które pan sam się zgodził. To w ramach szlabanu za moje wyjście do zakazanego lasu.

- Siadaj – warknął, wcale mnie nie słuchając i podszedł do jednej z półek. Wyciągnął z regału opasły tom w całości poświęcony eliksirowi miłosnemu i rzucił mi go pod nos. – Wynotujesz najistotniejsze informacje.

Przeniosłam wzrok na gruby podręcznik, siadając posłusznie w fotelu mężczyzny. Nie miałam przy sobie żadnego zeszytu ani pióra do pisania, ale chciałam zająć się tym, co nakazał mi Snape, a potem jeszcze na chwilę pójść do Moody’ego. Zerknęłam więc ponownie w jego stronę z pytającą miną.

- Na miłość boską, Lamberd! – Warknął podirytowany, podchodząc do mnie. Odsunęłam się wraz z fotelem, ponieważ mężczyzna sięgnął do szuflady i otworzył ją zamaszyście, wyciągając na blat czysty pergamin i kacze pióro wraz z ozdobnym kałamarzem. – Czy ty kiedykolwiek byłaś na coś przygotowana?

- Profesor Mcgonagall nie powiedziała mi, że mam coś wziąć ze sobą – odpowiedziałam, zawieszając wzrok na piórze i wyciągnęłam rękę w jego stronę.

- Ostrożnie – burknął Snape ostrzegawczo, więc szybko cofnęłam dłoń. Profesor przewrócił oczami. – Weź to cholerne pióro, ale uważaj na nie – wyjaśnił.

Chwyciłam w końcu delikatnie rzecz, o którą Snape tak się bał i obejrzałam ją z każdej strony. Pióro wyglądało na bardzo drogie i starannie dobrane. Kałamarz, który musiał być dołączony do kompletu, również prezentował się stylowo. Ciekawe, jak dużą wartość sentymentalną miały dla niego te rzeczy? I kto mógł mu je podarować? Jakaś kobieta? Albo być może była to pamiątka rodzinna? Nie byłam jednak na tyle głupia, żeby wypytywać go o tak osobiste sprawy.

- Na co czekasz? – Warknął nagle mężczyzna aż podskoczyłam. – Zabieraj się za przepisywanie. Nie obchodzi mnie, że wciąż boli cię głowa.

- Nie boli mnie – przyznałam, otwierając podręcznik na przypadkowej stronie poświęconej w całości skutkom ubocznym amortencji. Snape zerknął na mnie zaintrygowany.

- W ogóle? – Spytał cicho, chcąc brzmieć obojętnie.

- Czasami, ale to bardzo rzadko. Teraz czuję lekkie pulsowanie, ale nie jest to taki sam ból, co kiedyś – wyjaśniłam i przeniosłam wzrok na rozdział w książce. – Myśli profesor, że to skutek uboczny eliksiru miłosnego?

- Jeżeli to przechodzi, to temat uważam za zamknięty.

Westchnęłam cicho. Mcgonagall miała rację. Snape był ciężkim człowiekiem. Starając się nie myśleć o nim więcej, oparłam głowę na łokciu, zamoczyłam pióro w atramencie i zaczęłam przepisywać podręcznik. Powoli miałam dość całej tej historii z eliksirem miłosnym. Ile jeszcze będę zmuszona o tym słuchać albo uczyć się durnych rzeczy na ten temat?

Snape przechadzał się tam i z powrotem z rękoma założonymi na plecach i bacznie mnie obserwował, sprawdzając czy wykonuję to, co mi polecił. Ja starałam się nie robić mu problemów. Im szybciej skończę, tym prędzej będę mogła spotkać się z profesorem Moodym. Moje myśli nieprzerwanie krążyły wokół mężczyzny. Byłam spragniona jego dotyku, widoku, wszystkiego. Pragnęłam spędzać z nim każdą minutę, dlatego też ten niespodziewany szlaban popsuł cały mój wieczór.

Przewróciłam stronę, natrafiając na rozdział poświęcony zapachowi eliksiru. Mój pachniał tym cholernym człowiekiem. Nie umiałam tego logicznie wyjaśnić. Przecież nigdy nic nie czułam do niego. Nawet nie myślałam o nim w sposób, który mógłby sugerować, że jednak mi się podoba.

- Profesorze? – Zagadnęłam mężczyznę, zamyślając się na moment. Może nie powinnam była poruszać tego tematu, ale byłam ciekawa, co on mi odpowie.

Snape przystanął w miejscu, nie spodziewając się, że będę chciała zadawać mu jakiekolwiek pytania.

- Czy to możliwe, że amortencja może się mylić? – Kontynuowałam zaciekawiona.

- W jakim sensie, Lamberd? – Spytał nauczyciel, marszcząc czoło.

- Czy jej zapach może dawać nam mylne sygnały? – sprecyzowałam.

- Absolutnie nie – odparł od razu. – Nie mam pojęcia, co masz na myśli, ale źle przyrządzony wywar po prostu nie zadziała. Prawidłowy zaś, zawsze, ale to zawsze będzie wytwarzał zapachy, które będą nam bliskie.

- Niemożliwe – prychnęłam i od razu tego pożałowałam, ponieważ Snape zmrużył oczy, zastanawiając się nad czymś głęboko i podszedł do szklanej gablotki i wyciągnął z niej perlisty eliksir. Podłożył mi fiolkę niemal pod sam nos i odkorkował ją kciukiem.

- Powąchaj – rozkazał.

- Po co? – Zestresowałam się, odsuwając. Wsunęłam się głębiej w fotel, chcąc być jak najdalej od mężczyzny i tego cholernego eliksiru.

- Zrób to, co ci mówię! – Warknął. Wsparł się dłonią o blat biurka i nachylił jeszcze bardziej w moją stronę.

- Przecież to nie jest ten sam eliksir – jęknęłam, wzbraniając się w każdy możliwy sposób.

- Nie rozumiesz polecenia? – Syknął. – Musisz się wystrzegać tego zapachu. Skoro Weasley raz podał ci amortencję, może to zrobić ponownie.

- Jestem pewna, że tego nie zrobi.

- Amortencję można wykorzystać na różne sposoby, nie tylko wtedy, kiedy chce się wzbudzić w drugiej osobie… miłość – wyjaśnił, wypluwając ostatnie słowo jak najgorszą obelgę. – Jej zapach ma cię ostrzec przed potencjalnym zagrożeniem, rozumiesz?

Kiwnęłam głową, chociaż wcale nie rozumiałam profesora i powolnym ruchem przybliżyłam głowę do otwartej buteleczki. Z jej wnętrza wydobywały się perliste smugi, które przywołałam do siebie gestem trzęsącej się dłoni. Wiedziałam, co poczuję. I nie myliłam się. Jego perfumy przedarły się przez moje nozdrza i uderzyły prosto w serce, które nagle zaczęło bić o wiele za szybko. Czym prędzej odsunęłam się od tego zapachu, próbując zapanować nad swoimi reakcjami. Snape natomiast nie spuszczał ze mnie wzroku. Cały czas obserwował dokładnie, jak mięśnie mojej twarzy samoistnie się ścisnęły, kiedy powąchałam amortencję.

- Co czułaś? – Zapytał w końcu głębokim głosem. Podniosłam na niego wzrok. Przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Jego czarne tęczówki były naprawdę hipnotyzujące. Mogłam w nich zobaczyć całą swoją duszę.

- Nic nie poczułam – skłamałam. Pragnęłam jak najszybciej uciec z tego gabinetu. Nie chciałam tu przebywać, nie chciałam więcej czuć jego perfum, czy to na nim, czy w eliksirze. To nie on był tym, przy którym czułam się swobodnie i dobrze.

- Wiem, że kłamiesz – odparł spokojnie, ale odbił się w końcu od biurka i odniósł eliksir na miejsce. Stał tyłem do mnie, a przodem do szklanej gablotki. Na moment również zawiesił głowę między rękami, a palcami zaczął wystukiwać powolny rytm o szkło.

- Ja nikogo nie kocham, to co miałam poczuć? – Zestresowałam się, spoglądając co jakiś czas na wyjście z gabinetu. Gdybym tak szybko się podniosła i czym prędzej czmychnęła koło profesora, to może udałoby mi się uciec, zanim by się na dobre zorientował, co robię?

- Tu nie chodzi tylko o to uczucie, ale także o obsesję, fascynację. Zapach, który przywołuje dobre wspomnienia, chwile – odpowiedział, obracając się powoli w moją stronę, ale w dalszym ciągu stał w tym samym miejscu, jakby to on pierwszy planował szybką ucieczkę ze swojego gabinetu, a nie ja.

- To jest niedorzeczne! – Krzyknęłam nagle, wstając szybko. – Ten eliksir jest przeterminowany! Albo źle przyrządzony.

- Źle przyrządzony? – Prychnął mężczyzna, a kąciki jego ust drgnęły w delikatnym uśmiechu, powodując mały dołek w policzku. Zarumieniłam się na ten niecodzienny widok, a serce ponownie zaczęło mi być o wiele za szybko. – Nie wygłupiaj się dziewczyno. Osobiście go pilnowałem, aby odpowiednio dojrzał.

- W takim razie… - zająknęłam się, czując ogarniającą mnie panikę. – Może ktoś go podmienił! Nie wiem… coś na pewno jest z nim nie tak!

- Co poczułaś? – Zadał raz jeszcze pytanie, robiąc kilka kroków w moją stronę. Odsunęłam się szybko, ale jego dłoń chwyciła mocno moje ramie, przyciągając do siebie. – Mów.

- Proszę mnie puścić! – Jęknęłam, próbując oderwać jego zakleszczone palce.

- Odpowiedz mi.

- Nie…

- No gadaj do cholery! – Warknął, potrząsając mną.

- Pana perfumy! – Wykrzyknęłam mu prosto w twarz, prawie go opluwając. Trzęsłam się niesamowicie, a do oczu wezbrały mi łzy. Snape jak na komendę, puścił moje ramię, odsuwając się znowu pod gablotkę. Przywarł do niej plecami, patrząc na mnie z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy.

- Niemożliwe – powiedział sam do siebie.

- Wiem! – Wysyczałam wściekła, że zmusił mnie do tego wyznania. – Dlatego uważam, że ten eliksir to jakaś ściema!

- Niemożliwe – powtórzył jak w transie. – Nie po tym jak…na dzisiaj wystarczy, Lamberd. Wynoś się stąd.

Nie musiał mi dwa razy powtarzać. Czym prędzej wyniosłam się z jego gabinetu i pędem puściłam w stronę drugiego piętra. W głowie miałam mętlik i chaos. Przeszło mi nawet przez myśl, że Snape zrobił to specjalnie, żeby mnie jeszcze bardziej upokorzyć. Jakby nie wystarczało mu to, jak potraktował mnie George. Miałam nieodpartą ochotę przytulić się do Moody’ego i opowiedzieć mu o wszystkim.

Już z daleka widziałam jego gabinet, więc jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku, gdy nagle drzwi otworzyły się szybko, a w przejściu stanął nauczyciel wraz z Klarą. Mężczyzna obejmował ją ramieniem, tłumacząc coś po cichu. Stanęłam jak wryta, patrząc na nich podejrzliwie. Dlaczego Moody siedział z nią w swoim gabinecie do tak późnej godziny? Owszem, nie było jeszcze ciszy nocnej, ale ja tylko poprosiłam dziewczynę o przeproszenie go w moim imieniu, a nie o wymienienie moich zajęć na jej. Co oni tak właściwie robili?

Poczułam w piersi dziwny ścisk i podeszłam do nich, nie ukrywając rozdrażnienia.

- O Alex! – Zdziwiła się Klara. – A co ty tu robisz? Skończyłaś już swój szlaban?

- A Ty? – Warknęłam. – Co ty tu robisz? Miałaś tylko przekazać ode mnie wiadomość.

- Tak, ale profesor stwierdził, że skoro ty nie możesz przyjść, to przerobi zajęcia ze mną – odparła wesoło, ale widząc moją pełną niezadowolenia minę dodała: wszystko w porządku?

- Co robiliście? – Spytałam, zaczynając odczuwać mocną zazdrość o nauczyciela. To miał być nasz szlaban! Myślałam, że profesor będzie tak samo zawiedzony moją nieobecnością, jak ja nią byłam.

- Alex? – Zagadnął Moody, mrużąc zdrowe oko. – Czy coś się stało u Snape’a? Zachowujesz się dziwnie.

- Pytam, co takiego robi pan z nią na waszych zajęciach?

- Alex, przecież mówiłam ci, że to tajemnica. Co się z tobą dzieje? Zachowujesz się naprawdę dziwnie. Domyślam się, że profesor Snape pewnie dał ci popalić, a obiecał Mcgonagall, że to nie będzie szlaban.

- Klaro, Alex ma po prostu zły dzień, prawda? – Moody zerknął na mnie, przeszywając swoim spojrzeniem, ale ja w dalszym ciągu nie dawałam się tak łatwo udobruchać.

- Dlaczego nie chcecie odpowiedzieć na moje pytanie?! – Warknęłam, zaciskając mocno pięści. Moody westchnął.

- Klaro, muszę cię przeprosić, ale chyba jestem zmuszony porozmawiać z twoją przyjaciółką.

Mężczyzna położył dłoń na plecach dziewczyny i delikatnym ruchem wypchnął ją za próg swojego gabinetu, po czym odsunął się trochę, zapraszając tym razem mnie do środka.

- Alex? Pozwól na moment.

Przeszłam koło Klary, obdarzając ją nieufnym spojrzeniem i razem z profesorem zniknęliśmy za drzwiami pomieszczenia. Nie czekając na jego pierwsze słowa, zaczęłam rozglądać się uważnie po wnętrzu, ale nie zauważyłam w nim niczego podejrzanego. Przeszłam więc przez cały gabinet prosto do jego prywatnych kwater. Łóżko było idealnie zaścielone, więc cofnęłam się do pierwszego pomieszczenia.

- Co ty wyrabiasz? – Odezwał się w końcu Moody, nie ukrywając tym razem rozdrażnienia.

- Dlaczego pan nie poszedł do Snape’a i nie przerwał mi tego cholernego szlabanu?! – Warknęłam. – Myślałam, że również profesor czekał na nasze wspólne zajęcia! A tak, to co? Jestem w zastępstwie za Klarę albo na odwrót?!

- Alex, czy ja dobrze słyszę w twoim głosie zazdrość? – Zdziwił się mężczyzna.

- Po prostu myślałam, że panu zależy na mnie! – Jęknęłam, spoglądając na kanapę, po czym bez zastanowienia, zanurkowałam głową pod mebel. Moody stał w miejscu, przyglądając mi się z mieszaniną niedowierzania i złości.

- Czego szukasz? – Spytał.

Mój wzrok bacznie przeglądał podłogę pod sofą, aż w końcu natrafił na mały, zakurzony guziczek, który wyglądał jak taki sam, które miałyśmy przy koszulach. Sięgnęłam po niego dłonią i czym prędzej pokazałam Moody’emu.

- Tego! – Zdenerwowałam się. – Właśnie tego szukałam!

Profesor spojrzał na przedmiot, na mnie i znowu na przedmiot, a następnie wyciągnął mi go spomiędzy palców i włożył do kieszeni spodni.

- Musiało mi się skądś oderwać – stwierdził zdawkowo, patrząc na mnie, jakbym oszalała. W gruncie rzeczy tak się czułam. Miałam mętlik w głowie przez Snape’a, a jedyna osoba, której mogłam zaufać i która stała mi się najbliższą, zupełnie się mną nie przejmowała.

- To guzik od naszych koszul – powiedziałam pewnie, pokazując mu własną koszulę. – I nie należy do mojej.

- Czy ty mi coś insynuujesz? – Zdziwił się. – Chyba nie sądzisz, że rozbieram tu wiele uczennic?

- Klara siedziała tu bardzo długo – wyrzuciłam z siebie, co siedziało mi na sercu. – Myślałam, że pan profesor chociaż trochę się przejmie, że mnie nie ma.

- Czekałem na ciebie – wyjaśnił spokojnie. – Chciałem spędzić z tobą mile wieczór, ale to nie moja wina Alex, że Snape ciągle robi wszystko, żeby uprzykrzyć innym życie.

- Ja nie chciałam wcale tam iść! – Jęknęłam, siadając na kanapie. Przyłożyłam dłonie do twarzy, próbując się uspokoić. Moody od razu podszedł bliżej, siadając obok.

- Aż tak źle było? – Zapytał.

Kiwnęłam głową w odpowiedzi.

- Wybacz, ale nic z tym nie mogłem zrobić – westchnął, przygarniając mnie do siebie. – I nie urządzaj już więcej takich scen.

- Przepraszam – szepnęłam, odsuwając dłonie. Spojrzałam na jego twarz i cmoknęłam go delikatnie w policzek. – I chyba naprawdę jestem o pana zazdrosna.

- Nie masz żadnych powodów, żeby być zazdrosną – odparł – ale nie możesz się tak zachowywać. To wzbudza podejrzenia.

- Wiem, przepraszam – powtórzyłam. – Poczułam się nieco odsunięta na bok.

- Zawsze będziesz na pierwszym miejscu – przyznał, puszczając do mnie oczko. Jeszcze mocniej przygarnął mnie do siebie i potarł uspokajająco ramię. – Jeżeli tak bardzo zależało ci na dzisiejszej wizycie, to jutro możesz do mnie przyjść w ramach odrobienia dzisiejszych zajęć, co ty na to?

- Tak, bardzo chętnie! – Ucieszyłam się.

Moody sapnął zadowolony i podniósł się ociężale z kanapy, podchodząc do drzwi.

- A teraz wiesz, co muszę zrobić? – Zapytał dla pewności, sięgając po klamkę.

- Ale…

- Zaraz cisza nocna – przypomniał mi. – A jeżeli teraz stąd nie pójdziesz, to nie będę w stanie się powstrzymać.

Uśmiechnęłam się delikatnie, czerwieniąc lekko i również się podniosłam. Podeszłam do mężczyzny, przytulając się do niego z całych sił. Mężczyzna przewrócił oczami, czego nie byłam w stanie już ujrzeć i zdusił w ustach przekleństwo. Odsunął mnie delikatnie od siebie i sięgnął po piersiówkę. Upił z niej dwa potężne łyki.

- Dobranoc Alex – dodał, wycierając usta wierzchem dłoni.

Pożegnałam się więc z nauczycielem i opuściłam jego gabinet. W drodze powrotnej natknęłam się na swoją przyjaciółkę. Dziewczyna postanowiła poczekać na mnie przy schodach do wieży, zaniepokojona moim wcześniejszym zachowaniem.

- Alex? – Zagadnęła zasmucona. – Wszystko w porządku? Ja nie wiem, co cię napadło wcześniej, ale zrobiłam to, o co mnie prosiłaś.

- Tak wiem – odparłam, wzdychając głęboko. Poczułam się głupio, że tak na nią napadłam. Przecież Klara nie zrobiła niczego złego. – Przepraszam. To wszystko wina Snape’a.

- Domyśliłam się, że uprzykrzył ci wieczór. Co zrobił?

- Znęcał się nade mną psychicznie.

- Naprawdę? Może powinnyśmy iść z tym do Mcgonagall. W końcu jej obiecał, że to tylko dodatkowe zajęcia – zaproponowała, ale stanowczo odmówiłam, kręcąc szybko głową.

Nagle zza zakrętu wyłoniła się postać Lucjana. Chłopak widząc nas przy schodach, pomachał do nas energicznie i przyspieszył kroku.

- Dobrze, że was zastałem, bo inaczej musiałbym się kłócić z waszym obrazem, żeby mnie wpuścił – powiedział na wstępie.

- Gruba Dama nie wpuści nikogo bez hasła – wyjaśniła wykładowym tonem Klara – więc pewnie wykłócałbyś się z nią do rana.

- Z moim urokiem osobistym nie zajęłoby to dużo czasu.

- Co tu robisz? – Spytałam, mrużąc oczy. – Wiesz coś o Parkinson, tak?! – Ożywiłam się nagle.

- Chciałaś żebym ją śledził i od razu was powiadomił, jeżeli będzie gdzieś wychodzić, prawda?

- Zgadza się – przytaknęłam skinieniem głowy.

- Właśnie wyszła na błonia i udała się w stronę Zakazanego Lasu – oznajmił. – Nie wiem, co to oznacza. Możliwe, że chciała się tylko przewietrzyć, ale jak obiecałem, tak zrobiłem. Moje zadanie uważam za prawidłowo wykonane.

- Do Zakazanego Lasu? – Zamyśliłam się na moment, zerkając na przyjaciółkę, która już wiedziała, co się szykuje, ponieważ całkowicie się temu sprzeciwiała…