poniedziałek, 23 marca 2020

79. Walka o przetrwanie

Alex weszła do karczmy, żeby raz jeszcze porozmawiać z ojcem. Przez myśl mi przeszło, czy nie zajrzeć do środka by sprawdzić, czy moi rodzice też już wrócili. Mimo wszystko chciałam zameldować się u przyjaciół i nie zostawiać ich tak w pół słowa. Pewnym krokiem ruszyłam w umówione miejsce. Naprawdę miałam nadzieję, że mój ojciec zdążył wrócić do środka i że nie wpadnę na niego po raz drugi. Pewnie wcale go nie obchodziło, czy także jestem na sali, a ta jego przemowa miała mi tylko dopiec. Miał przecież ważniejsze rzeczy do roboty, niż spędzanie ze mną czasu, zapytanie co u mnie i jak się czuję. Sama też przestałam go pytać o takie rzeczy i zabiegać o jego uwagę. Właściwie to wolałam gdy byłam dla niego niewidoczna. To zachowanie weszło mi w nawyk aż za bardzo i przeniosło się na moje szkolne życie. Przez myśl mi przeszło, że gdyby nie Alex, moje życie dalej byłoby stonowane i dalekie od wszelkich wielkich wydarzeń. Nie wiedziałam jeszcze, że tego dnia wolałabym naprawdę to moje nudne i szare życie. Że wolałabym dalej być w cieniu z dala od spisków i zagrożeń. Nie przeczuwałam jeszcze nic. A może jednak coś czułam, bo chodziło za mną to dziwne wrażenie… uczucie bycia obserwowanym. Zrzuciłam winę na moich przyjaciół. Zapewne znowu patrzyli na mnie spod peleryny. Na pewniaka weszłam do zaułka. Po paru krokach nieco zwątpiłam. Wydało mi się, że jest podejrzanie cicho.

- Harry? Ron? – zawołałam, rozglądając się. - Nie musicie się ukrywać. To ja.

Przyjaciele nie odpowiadali. Stanęłam na środku i zmarszczyłam brwi. Przez myśl mi przeszło, że może przyłapał ich profesor Moody i musieli szybko wrócić do Hogwartu. Inaczej nie zostawiliby nas bez słowa, prawda? Gdy już miałam zawrócić do knajpy, moją uwagę przykuło coś ciemnego wystającego zza jednego ze śmietników. Wyglądało jak podeszwa buta. Uśmiechnęłam się lekko.

- Harry, kiepsko się zakrywasz – zaśmiałam się cicho i ruszyłam w tamtą stronę. - Słuchajcie, znalazłam Alex. Zaraz tutaj przyjdzie.

Wolnym krokiem podeszłam do śmietnika. To co z daleka wzięłam za but, naprawdę nim było... Sęk w tym, że widać było tylko pół nogi i but, bo resztę zakrywała peleryna niewidka. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że właściciel leżał na ziemi na plecach. Coś tu było grubo nie tak!

- Hej, co wy…?! – pisnęłam, doskakując za śmietnik.

Na ślepo złapałam materiał peleryny i uniosłam go, przerażona otwierając szeroko oczy. Harry i Ron leżeli nieruchomo w dziwnych pozach, jakby byli wyrwani z rozmowy i łapali za różdżki. Obaj mieli wystraszone miny. Obaj byli sztywni jak kamień. Zbladłam i przykucnęłam obok, sprawdzając im puls. Odetchnęłam z ulgą. Żyli, po prostu ktoś ich unieruchomił. Sądząc po tym, jak mocno ich trzymało, czar musiał być rzucony niedawno lub zrobiła to osoba, która dużo trenowała. Czemu dali się zaskoczyć?

- Rany, kto wam to zrobił? – zapytałam, łapiąc za różdżkę.

Jako pierwszy podejrzany w mojej głowie pojawił się Draco Malfoy. Chłopak był przecież w pubie, a pytał mnie kiedyś o ten konkretny czar i zamierzał się go uczyć. Do teraz nie wiedziałam na kim chciał go użyć. Może przyłapał ich tutaj, unieruchomił i poszedł po nauczycieli, żeby mieli kłopoty w związku z nielegalnym opuszczeniem szkoły? Bez względu na to jakimi uczuciami go darzyłam, to byłoby przecież w jego stylu. Musiałam im pomóc nim ktokolwiek tu przyjdzie. Mogłabym przysiąc, że wzrok obu chłopaków skierował się na mnie, a później gdzieś ponad moje ramię. Nie zwróciłam na to większej uwagi, skupiając się na czarze uwalniającym. Nim skończyłam inkantację, męski głos za mną warknął „expelliarmus”. Nie miałam jak tego uniknąć, więc różdżka wyskoczyła mi z ręki. Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam kilka kroków za sobą jakąś sylwetkę w ciemnych, luźnych szatach. Po posturze wiedziałam, że był to mężczyzna. Twarz osoby skrywała maska, która kształtem przypominała czaszkę i choć była podobna do tej, jaką w swojej kolekcji posiadał profesor Moody, wydawała się o wiele prostsza i mniej zdobiona. Bardziej surowa. Pisnęłam i na czworakach rzuciłam się w stronę mojej różdżki.

- Tylko spróbuj! – warknął zamaskowany. Jego głos wydawał się przytłumiony. Zapewne blokowała go maska.

Mężczyzna wycelował we mnie, a ja – wciąż będąc na kolanach – zerknęłam w stronę swojej różdżki, która była jakieś trzy metry ode mnie. Serce biło mi szybko. Nie chciałam znów zostać rozbrojona! Musiałam coś zrobić, a sam powiedział, że mam tylko spróbować! Bez namysłu rzuciłam się w stronę mojej broni. Zamaskowany też nie zamierzał czekać. Wystrzelił ostrzegawczym zaklęciem, które o mały włos nie poparzyło mojej dłoni. Szybko cofnęłam ręce, przytulając je do ciała.

- Kurwa, mam Cie od razu zabić?! – zapytał mężczyzna, podchodząc do mnie. Jego krok był ciężki i nerwowy. Dłoń skryta w czarnej, skórzanej rękawiczce złapała mnie za włosy i szarpnęła moją głową do tyłu. – Tego kurwa chcesz? – syknął. Wystraszona potrząsnęłam głową, a w oczach stanęły mi łzy. Powinnam zacząć krzyczeć, ale w pubie i tak było głośno, a zaułek był na tyle głęboki, że nikt z ulicy też by nie usłyszał co tu się dzieje. Logika podpowiadała mi, że moje płuca nie przekrzyczą ani odległości, ani muzyki i gwaru rozmów.

- Proszę, nie… Nie rób mi krzywdy! – powiedziałam błagalnym tonem. – Wszyscy jesteśmy tylko uczniami. Świętujemy dziś z rodzinami. Błagam, zostaw nas w spokoju. Moja mama…

- Skończ skomleć – człowiek w masce przycisnął mi różdżkę do ust.

- Ale ja naprawdę… - poczułam na policzkach łzy.

– Zamknij ryj i wstawaj – zamaskowany był zniecierpliwiony. Szarpnął mną do góry. - Idziesz ze mną. A jeśli teraz piśniesz choćby słówko, twoi kumple zginą w męczarniach! Zadbam o to.

Spojrzałam z przestrachem na nieruchomych gryfonów. Ich oczy patrzyły w moją stronę. Musieli być świadomi! Mężczyzna pchnął mnie do przodu, a później narzucił na nich pelerynę niewidkę, tym razem dbając o to, żeby nic spod niej nie wystawało. Gdy wycelował we mnie różdżką, uniosłam ręce. Obserwowałam to z zaciśniętymi ustami, bojąc się cokolwiek powiedzieć. Nie chciałam mieć przyjaciół na sumieniu. Nie wiedziałam na ile tamten się zgrywał, ale wyglądał na niebezpiecznego i niestabilnego emocjonalnie człowieka. Nie pozostało mi nic innego, jak chwilowo słuchać jego poleceń.

Zamaskowany wepchnął mnie do czyjegoś, dawno nie odwiedzanego domu. Dom był umeblowany, ale przy tym nieco zdezelowany. Tapety miejscami odchodziły od ścian, na podłodze walały się śmieci jak po jakiejś libacji, wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, a z sufitu wisiały pajęcze sieci. Okna szczelnie zasłaniały grube, ciężkie kotary, dlatego z zewnątrz nie było nawet widać, że w środku paliła się lampa naftowa. Nie miałam wiele czasu na rozglądanie, bo gdy drzwi się za nami zamknęły, zostałam kopnięta w zgięcie za kolanem. Przez kopnięcie, moje nogi same się ugięły, a ja upadłam na ręce.

- Twarzą do ziemi! – warknął porywacz.

Oprawca okrążył mnie, a ja usiadłam na piętach i z przestrachem spojrzałam na niego od dołu. Bałam się, ale też kalkulowałam swoje szanse w głowie. Byłam zbyt drobna, by się z nim mierzyć bez różdżki.

- Twarzą do ziemi, powiedziałem! – dłoń w rękawiczce znowu złapała mnie za włosy, a później siłą przydusiła do brudnej posadzki. Zdążyłam tylko przekręcić głowę, by przytulić się do ziemi policzkiem, inaczej pewnie brutal zmiażdżyłby mi nos. Pisnęłam zaskoczona.

- Błagam… - wyrwało mi się.

- Miałaś się zamknąć – zamaskowany przycisnął mnie butem do podłogi. – A ja nienawidzę, gdy ktoś mi się sprzeciwia. Ale wiesz co? - odsunął się ode mnie, ciągle mierząc we mnie różdżką. – Chętnie sobie na Tobie poćwiczę – w głosie zamaskowanego słychać było dziką satysfakcję. Nim pomyślałam co zamierza ćwiczyć, z jego ust wypełzło zaklęcie niewybaczalne - Crucio!

Do tej pory widziałam to zaklęcie tylko i wyłącznie na zajęciach u profesora Moody’ego. Czytanie jego opisów i słuchanie historii o jego rzekomym działaniu, było niczym w porównaniu z tym, co naprawdę się czuje. W jednej chwili miałam wrażenie, że całe moje ciało zalewa fala paraliżującego bólu, jakby każdy skrawek skóry, każdy nerw przypalany był rozgrzanym do białości żelazem. Z moich ust wyleciał przytłumiony krzyk, zacisnęłam zęby, a moje ciało zaczęło się samo wykręcać, jakby zmiana pozycji miała uchronić mnie od bólu. Ten był jednak wszechobecny i nie ustawał. Przeszywał moje ciało i wypalał na mnie swoje piętno. Gdy mężczyzna w masce zerwał połączenie, ległam płasko na ziemi. Oddychałam szybko i płytko. Porywacz zaśmiał się obleśnie.

- Dotarło? – zapytał. Szturchnął mnie butem, ale wciąż leżałam nieruchomo. – Świetnie. To teraz poczekaj tutaj grzecznie. Jeśli stąd znikniesz, pożałujesz.

Zagroził mi, a później wyszedł na zewnątrz. Wzięłam tę groźbę do siebie. Patrzyłam zamglonymi oczami w stronę drzwi. Wspomnienie bólu wciąż było silne. Nie wiem ile to trwało, ale gdy udało mi się w końcu podnieść, usłyszałam na dworze hałas. Z przestrachem schowałam się za fotel. Chwilę później drzwi otworzyły się, Alex krzyknęła, a ten w masce brutalnie wepchnął ją do środka.

- Alex! – pisnęłam, a potem z przestrachem spojrzałam na różdżkę przyłożoną do mojej krtani…



(…)



Flint po raz kolejny rzucił we mnie klątwą. Nagły ból wybudził mnie z otępienia, brutalnie przywracając zmysły. Odzyskałam przytomność, ale byłam zdezorientowana. Zupełnie nieprzygotowana na takie dawki bólu już miałam dość. Chciałam po prostu, żeby to się skończyło. Żeby już było po wszystkim. Dlaczego tak nas męczyli? Czy chodziło im konkretnie o nas? Czy na samym końcu nas zabiją, czy tylko się z nami bawią? Poczułam jak ktoś szarpie mnie za ubrania do góry. Podniosłam wzrok i zauważyłam, że był to Macnair.

- Chodź, pobawimy się trochę sam na sam - mruknął.

Mężczyzna zaciągał mnie w stronę drzwi prowadzących do innego pokoju. Nie miałam siły się opierać. Łzy mimowolnie popłynęły mi po policzkach. Poprzednim razem gdy nas porwano, niewiele brakowało, by naprawdę zrobili nam krzywdę. Miałam wszelkie prawo sądzić, że tym razem będzie gorzej. Już było. Zapas szczęścia nie mógł przecież trwać wiecznie. Miałam sobie za złe, że dałam się tak po prostu zaskoczyć i złapać, ale to nie był czas na wyrzucanie sobie.

Macnair nic sobie z tego nie robił. Wtargał mnie do pokoju, a później kopniakiem zamknął za sobą drzwi, aż futryna się zatrzęsła. W rogu pomieszczenia stało pęknięte lustro, przy jednej ścianie stała duża szafa, zaś przy drugiej dwuosobowe łóżko nakryte narzutą. Pokój musiał być kiedyś sypialnią. Mężczyzna cisnął mną na łóżko. Zdążyłam się tylko przekręcić na plecy, a gdy próbowałam wstać, Macnair od razu przygniótł mnie swoim ciałem. Był tak ciężki, że w pierwszej chwili nie mogłam złapać tchu. Śmierciożerca złapał za moją koszulę, chcąc ją podwinąć. Zaczęliśmy się szarpać. Mój płacz powoli przerodził się w histerię.

- Nie! Błagam! Nie! Zostaw mnie! – krzyczałam zanosząc się płaczem.

Mój ryk strasznie go bawił. Macnair zaśmiał się, polizał mnie po szyi, a potem mocno przygryzł moją skórę. Pisnęłam. W trakcie szarpaniny kilka guzików mojej koszuli puściło. Próbowałam się opędzić. Wbijałam mu paznokcie w skórę, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Moja twarz była czerwona i mokra od łez.

- No dajesz dziecino! Lubię, gdy walczą – Powiedział zadowolony.

Podniósł się, przydusił kolanem jedną z moich rąk i rozerwał moją koszulę do końca. Guziki wystrzeliły na wszystkie strony, tocząc się po ziemi. Oddychałam szybko i płytko, patrząc na niego ze strachem. Co było gorsze? Ten ból, jaki zadał mi Flint, czy to, co właśnie zamierzał mi zrobić Macnair? Mężczyzna siedział na mnie, nie dając mi możliwości ucieczki. Mocno podciągnął mój stanik do góry, odsłaniając piersi. Obmacywał mnie tak gwałtownie, że aż sprawiał mi tym ból. Próbowałam unieść biodra, żeby go z siebie zrzucić, ale był naprawdę ciężki. Nie mogąc uwolnić jednej ręki, wciąż łkając, zacisnęłam drugą dłoń w pięść i zaczęłam okładać go na oślep po brzuchu. Śmierciożerca zaśmiał się i mocno złapał mnie za nadgarstek, przyduszając go do materaca nad moją głową i wykręcając go tak, że miałam wrażenie, jakby zaraz miał mi go wyłamać. Zawisł nade mną. Drugą ręką wciąż mnie obmacywał. Jego dłonie były duże i szorstkie. Paznokciami przejeżdżał po mojej skórze. Dostałam gęsiej skórki. Zacisnęłam mocno powieki i odwróciłam głowę.

- I co, tylko na tyle Cie stać? – Macnair zapytał z rozczarowaniem. - Trafiały mi się twardsze sztuki. Założę się, że suczka wiłaby się dwa razy bardziej. Ty to chyba nawet nie chcesz walczyć, co? Podoba Ci się, jak Cie macam? – sapnął mi do ucha.

- Nie! – pisnęłam, gorączkowo potrząsając głową.

- A ja myślę, że lubisz to. Twoje ciało aż krzyczy, że mnie pragniesz. Moody też Cie bierze siłą, prawda? Ten stary skurwiel jest zbyt brzydki, żebyś poleciała na niego normalnie.

- Profesor Moody…

- Nie martw się, tym razem nam nie przeszkodzi.

Nie przeszkodzi. Nie przeszkodzi… Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Czy to znaczyło, że Macnair coś mu zrobił? Nie widziałam profesora odkąd wyszedł z pubu. To było podejrzane, że nie wracał tak długo. Do tej pory zawsze znajdował sposób, by uratować mnie i Alex, ale miałam wrażenie, że teraz jest już za późno. Najpierw klątwa niewybaczalna, teraz to… Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że moje ciało nie jest już w stanie produkować łez. Głowa mi pękała z bólu.

- Zaraz Ci dam prawdziwy powód do płaczu – sapnął Macnair.

Śmierciożerca zszedł ze mnie, złapał za moje spodnie i siłą ściągnął mi je do kostek. Zasłoniłam się rękoma, zgięłam nogi w kolanach i mocno zacisnęłam uda, próbując ukryć przed mężczyzną moje białe majtki. Spodnie mężczyzny były mocno wypukłe. Macnair okrążył łóżko, stając z boku. Jednym, sprawnym ruchem rozpiął rozporek.

- To co, weźmiesz grzecznie do buzi, czy od razu Ci go wsadzić? – zapytał, śmiejąc się obleśnie. Otworzyłam szeroko oczy.

- Ale… Nie!… Błagam, nie… - jęknęłam, próbując się odsunąć jak najdalej.

Macnair złapał mnie za szmaty i przyciągnął z powrotem. Drugą ręką złapał mnie za twarz. Zacisnęłam mocno zęby i usta. Gorączkowo potrząsnęłam głową, patrząc z przerażeniem na dużego, pulsującego członka mężczyzny. Nie było mowy, żeby coś takiego zmieściło mi się w ustach! A nawet gdyby było, nie chciałam, by się tam znalazło! Śmierciożerca wepchnął mi kciuk do ust i przejechał nim po zębach, siłą próbując otworzyć moją buzię.

- No dalej, otwieraj!

Próbowałam odsunąć głowę. Mój krzyk był przytłumiony. Ani myślałam otwierać ust! Macnair machnął penisem przy mojej twarzy, a ja w panice ugryzłam go w palec. Tylko to go rozjuszyło.

- Będziesz gryźć? – zapytał, łapiąc mnie za szyję.

- Będę! – pisnęłam.

- Zaraz wybiję Ci ten pomysł z głowy – przydusił mnie tak mocno, że oczy wyszły mi na wierzch.

Próbowałam odepchnąć śmierciożercę nogami. Szarpanina trwała chwilę, ale ten szybko stracił cierpliwość. Złapał mnie pod kolanem i przyciągnął na skraj łóżka, kolejnymruchem całkowicie pozbawiając mnie spodni. Zacisnęłam nogi, ale siłą je rozwarł, wchodząc pomiędzy nie. Jego penis dotknął mnie przez majtki.

- Nie! Nie! – krzyknęłam, próbując się odczołgać do tyłu.

- O tak, tak. Sama tego chciałaś, Ty mała kurwo!

Macnair spoliczkował mnie, a później złapał mnie za biodra, siłą przyciągając do siebie. Jego penis był twardy jak kamień.

- Profesorze!.. – zaczęłam się wydzierać, jakby obdzierano mnie ze skóry. Gardło bolało mnie od krzyków. – Ratunku!

- Mówiłem już, że ten skurwiel nie przyjdzie – Macnair uśmiechnął się lubieżnie. – Pokaż no te swoją małą cipkę – sapnął, odchylając moje majtki i spoglądając w dół.

- Harry! Ron! Ktokolwiek! – darłam się, ciągle się szarpiąc. Byłam zdesperowana. Odpychałam ręce Macnaira, ale one ciągle wracały. – Tutaj jestem! Tutaj!

Śmierciożerca zmarszczył brwi.

- A to ciekawe… – złapał mnie mocno za podbródek, ściskając moją twarz. – Myślisz, że skoro Moody nie dał rady, jacyś uczniowie sobie poradzą?

- Sami nie, ale na pewno przyjdą z pomocą. Wszyscy nauczyciele są na miejscu – wycedziłam przez zęby. Ciężko było mi mówić, gdy tak mnie ściskał.

- Łżesz – Macnair uśmiechnął się kącikiem ust. - Nie widziałem tych gówniarzy w pubie.

- Bo ich tam nie było… Ale śledzili kogoś i mieli na mnie czekać za pubem!

- To czemu ich tu teraz nie ma, co? – mężczyzna patrzył na mnie z wyższością.

- Ten drugi ogłuszył ich i zostawił na zewnątrz. Pod peleryną. Na pewno już się ocknęli. Na pewno poszli po pomoc! Zaraz wszyscy tutaj przyjdą! – naprawdę chciałam wierzyć, że tak właśnie było. – Nie wierzysz mi, to sam go zapytaj! Zapytaj go! – krzyczałam.

Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. W końcu Macnair zaklął szpetnie.

- Kurwa! Nie mówił mi, że był ktoś jeszcze! – Macnair autentycznie się wkurwił. Szybko odsunął się ode mnie i schował penisa, zapinając rozporek. Zwinęłam się w kłębek, poprawiając resztki ubrania i otulając ramionami. Nie miałam już siły płakać.

- Zaraz tutaj będą… - powtarzałam jak w wariatka. – Będą… uratują nas…

W tym samym momencie do pomieszczenia wpadł Flint. Dyszał. W jednej ręce trzymał pękniętą maskę, drugą ręką łapał się za krocze.

- Suka mi uciekła! – warknął.

- I zamiast ją gonić, przychodzisz tutaj? Ty jebany gnojku! – Macnair uderzył Flinta pięścią w twarz, a potem pchnął go na ścianę. – Nie mówiłeś, że był ktoś jeszcze!

- Chodzi Ci o Pottera i Weasleya? – Marcus zjeżył się i odrzucił maskę na bok. - Nie wiedzą, że to ja. Byłem w masce!

- Ale widzieli Cie! Co Ci mówiłem? Jeszcze nie działamy otwarcie. Dziś miałeś mieć test, a Ty od razu wkurwiasz połowę miasta.

- Dobra, poniosło mnie! – Flint splunął na ziemię. - Skurwysyny czaiły się pod niewidką. Omal mnie nie przyłapali, ale byłem szybszy.

- Tak? I gdzie teraz są, hm? – Macnair rozłożył ręce i rozejrzał się. – Bo na pewno nie tutaj.

- Zostali na zewnątrz…

Ich „rozmowę” przerwał głośny huk dobiegający z głównego pomieszczenia. Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę drzwi.

- Kurwa – Macniar złapał za różdżkę i szybko podszedł do mnie. – Spierdalamy stąd.

Spojrzałam na niego błagalnie. Nie chciałam być zakładnikiem. Nie chciałam więcej bólu. Nie chciałam więcej strachu. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Mężczyzna dbał teraz tylko i wyłącznie o własną dupę. Mocno przycisnął mi różdżkę do głowy i wypowiedział zaklęcie „Obliviate”. Magiczna siła brutalnie wyrwała z mojej pamięci całą szarpaninę, niedoszły gwałt, a także wszystko do momentu, gdy znalazłam na zewnątrz nieruchomego Harrego i Rona, pozostawiając w mojej głowie ziejąca pustkę i niewytłumaczalne uczucie głębokiego niepokoju. W tym czasie Flint otworzył okno i wyskoczył na zewnątrz. Macnair wyskoczył zaraz za nim. Moja świadomość potrzebowała czasu, by zrozumieć miejsce, w którym się znajdowałam i sytuację w której byłam. Oto dopiero co stałam na dworze i spostrzegłam nieruchomych przyjaciół, a teraz leżałam niemal naga na jakimś starym łóżku. Czy to, że tutaj leżałam, to był sen? Zamknęłam oczy i otworzyłam je, ale wszystko wyglądało tak samo. Byłam zdezorientowana. Przyjrzałam się sobie, a ciszę rozdarł mój paniczny krzyk. Co się działo?! Gdzie byłam?! Dlaczego głowa bolała mnie tak mocno? Znowu dotknęłam świstoklika?

Zaraz po moim krzyku, drzwi wypadły z framugi, upadając na podłogę, a do pokoju wpadł profesor Snape. Jego czarne jak dwa tunele oczy błyskawicznie prześlizgnęły się po pomieszczeniu i skupiły na otwartym oknie. Mężczyzna doskoczył do niego i wyjrzał na zewnątrz. Było jednak za późno. Śmierciożercy uciekli. Zaraz po nim do pokoju wpadł Moody.

- Na górze ich nie ma – warknął.

Przez otwarte drzwi widziałam, że stali tam też Harry i Ron. Dumbledore blokował wejście do pokoju, ale Alex udało się mu wyrwać i ominąć. Roztrzęsiona przyjaciółka wpadła do sypialni. Doskoczyła do łóżka na którym byłam, chcąc mnie przytulić. Snape odepchnął ją ode mnie i przyjrzał mi się uważnie. Wystraszona naciągnęłam na siebie narzutę.

- Co się dzieje? - zapytałam, patrząc na nich zdezorientowana. – Dlaczego tutaj jesteśmy? Profesorze? – spojrzałam na Moody’ego.

- Zrobili Ci coś? - Twarz Szalonookiego była śmiertelnie poważna. Widać było, że rozsadza go złość, ale mężczyzna stara się ją stłumić.

- Kto, profesorze? O co chodzi? – zamrugałam.

- Jak to kto? Flint i Macnair! – wykrzyczała Alex.


Moody szybko zasłonił jej usta dłonią, jednocześnie udając, że przytula ją do siebie dla dodania otuchy.

- Już, już. Spokojnie z tymi oskarżeniami – powiedział szybko, głaszcząc ją po plecach. - Najważniejsze, że już po wszystkim.

Snape zerknął na niego, a później na moją przyjaciółkę.

- Wyczyścili jej pamięć – stwierdził sucho, wyprostował się i zmrużył oczy. – Na szczęście tylko jednej z nich...







środa, 18 marca 2020

78. Śmierciożercy part 2

Snape przyłożył koniec różdżki do mojej skroni, chcąc wedrzeć się do mojego umysłu. Z jednej strony chciałam, żeby to zrobił. Pozwoliłabym mu przeszukać mój umysł dogłębnie, może wtedy dowiedziałby się, jak bardzo mi na nim zależy, jak nie potrafię bez niego żyć i jak mocno mnie krzywdzi, kiedy nie pozwala mi się ze sobą widywać. Z drugiej strony, gdzieś z tyłu głowy miałam obietnicę, jaką złożyłyśmy profesorowi Moody’emu. Miałyśmy nic nikomu nie mówić o Śmierciożercach. Zawdzięczałyśmy mu naprawdę wiele, dlatego nie mogłam powiedzieć Severusowi wszystkiego, chociaż bardzo chciałam.

- Stop! – Krzyknął nagle głos spanikowanej Klary. Dziewczyna wbiegła w ślepą uliczkę, stając w bezpiecznej odległości od nas. – Nie może pan!

Spojrzałam z przestrachem na mężczyznę, który powoli opuścił różdżkę, ale w dalszym ciągu stał bardzo blisko mojej osoby. Wiedziałam już, co Snape zamierzał zrobić, ale nie mogłam dopuścić do tego po raz drugi. Gdy jego dłoń powoli kierowała się w stronę przyjaciółki, chwyciłam go szybko za nadgarstek. Brunet zerknął na mnie z mordem w oczach.

- Nie rób tego – szepnęłam, chociaż Klara i tak słyszała, co mówię.

- Alex… - zaczęła niepewnie, nie wiedząc co się dzieje. – Przestań.

Mężczyzna w dalszym ciągu stał nieruchomo, gdy trzymałam jego rękę, po czym wyszarpnął się mocno i wyszedł zza zaułka, zamiatając za sobą swoją długą peleryną. Miałam wrażenie, że serce za chwilę wyskoczy mi z piersi. Oddychałam szybko i nierównomiernie, aż w końcu Klara podbiegła do mnie i przytuliła.

- Co ci strzeliło do głowy?! – Pisnęła przerażona. – Chwyciłaś go za rękę! – Odsunęła się ode mnie. W dalszym ciągu była wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Gdyby tylko wiedziała, co tak naprawdę łączy mnie ze Snape’em. Na to wspomnienie zaśmiałam się lekko, co dziewczyna odebrała, jako zły znak.

- Alex? W porządku? Z czego się śmiejesz?

- Wszystko dobrze – odparłam, przestając w końcu się uśmiechać. – Najważniejsze, że ten sukinsyn nie spenetrował moich myśli.

- Ja nie wiem, co mu strzeliło do głowy?! Przecież to nielegalne! Powinnyśmy iść do Dumbledore’a!

- Przestań! – Uspokoiłam ją lekkim warknięciem. – Ty z każdym problemem chciałabyś do niego iść.

- No, ale przecież dobrze wiesz, że żaden nauczyciel nie ma prawa dobierać się do naszych myśli!

- Snape chciał dobrze – broniłam mężczyzny. – On chce tylko wiedzieć, dlaczego wtedy zniknęłyśmy i dlaczego byłyśmy tak przerażone dzisiaj.

- Tylko po co mu ta wiedza?

- Skąd mam wiedzieć? – Wzruszyłam ramionami. – Może mu zależy na… uczniach. Może chce się wykazać przed dyrektorem. Nie wiem.

- Dobrze, już dobrze – westchnęła przyjaciółka, przecierając twarz rękoma. – Spotkałaś tatę?

- Tak – burknęłam. – Wrócił do pubu. – Nic mu nie jest.

- To dobrze. – Przyjaciółka odetchnęła z ulgą. – Spotkałam w wiosce Harry’ego z Ronem – zmieniła temat.

- A co oni tu robią? – Zdziwiłam się. – Nie jadą na święta do Weasley’ów?

- Nie o to chodzi. Podobno podsłuchali Flinta jak rozmawiał z jakimś Ślizgonem o tym, że dzisiejszy dzień jest dla niego bardzo ważny i po nim wszyscy będą go szanować w szkole.

- Zwariował – skomentowałam, stukając palcem w czoło.

- No nie wiem. Flint podobno przyszedł do Hogsmeade, a Harry z Ronem zaczęli go śledzić pod peleryną.

- No to w takim razie, dowiedzieli się czegoś? – Zapytałam, zaczynając powoli interesować się tematem. – Gdzie oni są tak w ogóle? – Rozejrzałam się wkoło, ale nigdzie nie zauważyłam naszych przyjaciół. Zresztą, byli oni pod peleryną, więc ciężko byłoby cokolwiek zobaczyć.

- Zgubili go po drodze – westchnęła Klara, ale kręcą się teraz koło pubu. Zaprowadzić cię do nich?

- Nie teraz – odparłam. – Muszę pogadać z ojcem, co chciał od niego Macnair.

- To ja pójdę do Harry’ego i Rona, i powiem im, że cię znalazłam – powiedziała Klara. Przystałam na to kiwnięciem głowy, a następnie rozdzieliłyśmy się obie. Ja weszłam z powrotem do karczmy, a przyjaciółka poszła na tyły budynku szukać naszych przyjaciół.

W środku, w dalszym ciągu panowała wesoła atmosfera. Nauczyciele zagadywali rodziców, a poszczególni uczniowie dokańczali to, co pozostało na stołach albo rozmawiali ze sobą w najlepsze. Kelnerzy dwoili się i troili, aby zapewnić gościom wygodę. Rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem ojca, który w dalszym ciągu był uczepiony Lucjusza Malfoy’a. Gdyby nie jego krótkie wyjście poza teren gospody, mogłabym rzec, że w niczym nie różnił się od ojca Klary. Również starał się przypodobać komuś lepszemu, z większym statusem społecznym, tylko jemu wychodziło to aż nazbyt dobrze.

- No proszę – odezwał się nagle Lucjusz Malfoy, widząc jak podchodzę. – Zguba się znalazła.

- Alex! – Warknął mój ojciec, chwytając mnie boleśnie za ramię. – Gdzie się podziewałaś?!

- Szukałam cię – odparłam, krzywiąc się z bólu. – Wyszedłeś z tym… dziwnym człowiekiem. Chciałam zobaczyć, dokąd idziesz.

- Już dość dzisiaj narozrabiałaś!

- Viktorze… - zaczął spokojnie blondyn, unosząc wypielęgnowaną dłoń. – Dziewczyna jest po prostu ciekawa świata, a po krótkim namyśle uważam, że towarzystwo mojego syna zrobiłoby z niej tak samo nudną personę, jaką jest moja żona.

- Lucjuszu – zaśmiał się nerwowo Viktor. – Nie żartuj sobie. Twoja żona jest przecudowną kobietą.

- Taak – przeciągnął, zastanawiając się nad czymś głęboko. Wzrok jego stalowo- szarych oczu ani na chwilę nie chciał mnie opuścić. Znowu poczułam to dziwne uczucie, które przyprawiało mnie o gęsią skórkę.

- Tato… - otrząsnęłam się, ciągnąć mężczyznę za rękaw – możemy porozmawiać? To ważne.

- To może poczekać, Alex. Nie widzisz, że prowadzę rozmowę…

- To naprawdę ważne – nacisnęłam, zaczynając się powoli denerwować. – Chodź.

Udało mi się w końcu odciągnąć ojca od drugiego arystokraty. Stanęłam z nim w rogu pomieszczenia, po czym wzięłam głęboki oddech.

- Ten twój pracownik, czego chciał od ciebie? – Spytałam prosto z mostu.

- Słucham? – Zdziwił się ojciec. Uniósł wysoko brwi, wpatrując się we mnie oniemiały. – Co to za pytanie? Nie powinnaś wtrącać się w sprawy urzędowe, a w szczególności te moje.

- Gdyby to nie było ważne, to miałabym to w dupie! – Syknęłam, zaciskając pięści. Ciężko było mi się dogadać z tym mężczyzną.

- Alex, język! – Skarcił mnie Viktor. – Doprawdy, zachowujesz się jak dzikuska.

- Ale…

- Rozmowę uważam za zakończoną.

- Czyli mi nie powiesz?! – Zdenerwowałam się. – Dlaczego mnie olewasz?! Gdyby Ethan zapytał cię dokładnie o to samo, to na pewno byś mu odpowiedział!

- Nie histeryzuj – warknął mężczyzna, rozglądając się po sali. – Swoją drogą, gdzie jest twój brat?

- Co? – Również się rozglądnęłam. – Nie wiesz, gdzie jest Ethan?

- Może musiał gdzieś wyjść – westchnął pan Lamberd. – Doprawdy, co ja z wami przechodzę? Ty się nie słuchasz, on ma jakieś „swoje sprawy”, o których nie chce powiedzieć…

Słuchałam ojca w ciszy, zdając sobie nagle sprawę, że może i Viktor był czasami porywczy i nie panował nad gniewem, ale w głębi duszy (tak jak mówił Ethan) przejmował się nami i chciał jak najlepiej, ale nie zawsze mu to wychodziło. Niestety nie byłam ze swoim ojcem blisko, by się do niego przytulić, czy powiedzieć miłe słowo, dlatego też odeszłam bez słowa, siadając koło znudzonego Lucjana.

- Wracajmy do zamku – mruknęłam, nie mając siły na nic.

- Gdzie masz koleżankę? – Spytał chłopak. – Mieliśmy napić się razem, więc czekam tu wiernie jak pies, a ty przychodzisz sama – jęknął na koniec, przerzucając sobie swoją rękę przez moje ramię.

- Daj spokój – prychnęłam, odsuwając się. – To naprawdę nie jest dobry moment na takie wygłupy, ale napić się napiję, tylko niech Klara wróci. I niech starzy w końcu wrócą do siebie.

- Też mnie przytłaczają – westchnął teatralnie brunet, nalewając sobie soku z dyni.

Lucjan zaczął opowiadać mi o swojej rodzinie, która nie różniła się zbytnio od każdej pochodzącej z dobrego rodu, chociaż z tego, co udało mi się usłyszeć, jego rodzice nie byli za czystokrwistością czarodziejów. Ojciec chłopaka był redaktorem naczelnym Proroka Codziennego, a mama pracowała w wydziale magicznej komunikacji czarodziejów w Ministerstwie. Oboje mieli wysokie stanowiska i starali się grać czysto, nie poniewierać innymi o gorszym statusie społecznym.

- Widziałeś Moody’ego? – Spytałam nagle, obserwując od jakiegoś czasu Severusa, który udawał zainteresowanie rozmową z Lucjuszem Malfoy’em, ale jego wzrok cały czas bacznie mnie obserwował.

- Nie, a co?

- Zniknął tak nagle – westchnęłam, przerzucając spojrzenie na przyjaciela. – Wszyscy stąd uciekają, tylko my zostaliśmy – zaśmiałam się gorzko, wstając.

- Ej, gdzie idziesz? – Jęknął Lucjan. – Teraz ty chcesz zniknąć?

- Zaraz wrócę – odparłam szybko. – Pójdę tylko po Klarę, bo przegina trochę.

Minęłam Severusa i wyszłam przed pub. Niebo zaczynało robić się powoli granatowe, a latarnie zapalały się jedna po drugiej. Ruszyłam do tylnego wejścia, ponieważ to tam poszli nasi przyjaciele i zaczęłam ich nawoływać.

- Klara! – Krzyknęłam. – No chodź już. Obiecałyśmy Lucjanowi, że się z nim napijemy! Harry! Ron!

Nagle usłyszałam jakiś szmer. Wyciągnęłam więc szybko różdżkę, obracając się wokół własnej osi. Rozglądałam się czujnie, aż w końcu zauważyłam małą myszkę, jak przebiega pomiędzy starymi kartonami. Już chciałam opuścić broń, ale ponownie dotarły do mnie dziwne hałasy. Nie zastanawiając się długo rzuciłam rozbrajającym zaklęciem w osobę, której kroki wyczułam za sobą. Na szczęście mój przeciwnik szybko uniknął ciosu, a przy okazji zaklaskał powoli zadowolony z mojej obrony.

- Świetna technika, Alex – rzekł zachwycony profesor Moody, podchodząc bliżej.

- Gdzie pan był cały dzień?! – Warknęłam gniewnie na mężczyznę. – Do pubu wszedł Macnair! Wystraszył nas, a poza tym, dlaczego zabronił pan mówić Klarze, że go widziała!? Też mam prawo wiedzieć o takich rzeczach, nie uważa pan?!

- Alex, Alex, spokojnie! – Mruknął nauczyciel, unosząc ręce w geście opanowania moich emocji. – Przepraszam, że was zostawiłem, ale musiałem pilnie wyjść. Nie sądziłem również, że ten przeklęty Śmierciożerca odważy się wejść do gospody pełnej potężnych czarodziejów i samego Dumbledore’a.

- Profesorze, to trzeba komuś powiedzieć – szepnęłam cicho, mając w głowie Severusa. Nie chciałam go okłamywać.

- Alex, nie panikuj. Zrobił ci coś ten człowiek? – Spytał poważnie Moody, podchodząc do mnie. Chwycił mnie mocno za ramiona, nachylając się. – Skrzywdził cię?

- Nie, ale…

- Nie zawracaj sobie tym głowy – przerwał mi szybko mężczyzna. – I wracaj do środka.

Moody wyprostował się, wyminął mnie, okrążył pub i prawdopodobnie wszedł do środka. Osobiście, nie podobało mi się to, w jaki sposób nauczyciel bagatelizował całą sprawę, ale musiałam mu zaufać.

Po krótkiej chwili również postanowiłam wrócić do środka. Możliwe, że Klara od dawna tam siedziała i nawzajem szukałyśmy się, jak głupie.

Gdy tylko ruszyłam przed siebie, poczułam jak ktoś łapie mnie jedną ręką w pasie, a drugą przykłada do ust, żebym nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Instynktownie pragnęłam się uwolnić, szarpiąc się na wszystkie strony, a także próbowałam krzyczeć, ale ręka mojego oprawcy tłumiła wszystkie odgłosy. Próbowałam pomóc sobie rękoma i oderwać dłoń od swoich ust, ale wtedy zostałam mocniej pchnięta i rzucona przodem do ściany. Obiłam się o nią mocno prawie tracąc przytomność, po czym znowu poczułam szarpnięcie. Kręciło mi się lekko w głowie, więc poddałam się prowadzeniu mnie w nieznanym kierunku. Dopiero po chwili mój umysł ocknął się na nowo i ponownie zaczęłam walczyć z porywaczem. Tym razem udało mi się odsłonić usta, więc zaczęłam krzyczeć, ale nagle zostałam wepchnięta do starego i brudnego pomieszczenia, w którym znajdowała się już moja przyjaciółka. Upadłam boleśnie na podłogę, czując jak ranię sobie kolana.

- Alex! – Pisnęła podenerwowana Klara, ale osoba, która stała za mną przeszła po skrzypiących deskach przez całą długość pokoju i przyłożyła różdżkę do krtani dziewczyny.

- Ani słowa! – Warknął przytłumiony głos. Podniosłam szybko głowę, przyglądając się naszemu oprawcy, ale miał on na sobie długą szatę i maskę. Nie byłam w stanie rozpoznać, kim mogłaby być dana osoba. Sądząc po posturze, na pewno nie Macnair, ponieważ mężczyzna był mocno zbudowany i wyższy.

- Ty… - zwrócił się do mnie, zmieniając kierunek różdżki na moją osobę – wstawaj!

- Kim, kurwa, jesteś?! – Warknęłam. Byłam wystraszona i wściekła zarazem. Sięgnęłam szybko do paska od spodni po swoją broń, ale nie było jej tam. Raz jeszcze spojrzałam na mężczyznę, która zaśmiał się obłąkańczo, wskazując na swoją kieszeń.

- Alex, rób co ci każe – jęknęła Klara, ocierając łzy z policzków. – Proszę, ja nie chcę przechodzić przez to samo. Dziewczyna wyglądała normalnie. Nie zauważyłam na jej ciele żadnych oznak szarpaniny czy siniaków albo zadrapań. Była tylko okropnie przerażona. Co chwilę robiła krok w tył, próbując wkomponować się w ścianę za nią.

- Słyszysz, co mówi twoja koleżaneczka? Do góry! No już! – Warknął na koniec śmierciożerca, więc podniosłam się na lekko trzęsących się nogach.

Nagle do pomieszczenia weszła druga osoba – Macnair. Nie miał na sobie maski ani szaty. Ubrany był tak samo, jak wcześniej w pubie. W jednej dłoni trzymał jabłko, którym podrzucał co chwilę wesoło, a w drugiej paczkę papierosów.

- Ktoś cię widział? – Zapytał mężczyzna, nie przejmując się zupełnie niczym. Wyglądał jak ktoś, kto właśnie wszedł do domu po udanym dniu w pracy.

- Nie – odparł ten drugi. – Pilnuję się.

- To dobrze – odparł wesoło Macnair. Raz jeszcze podrzucił jabłkiem, a następnie ugryzł kawałek, siadając na brzegu starego biurka stojącego w roku. – W takim razie pokaż, co potrafisz.

- Co wy odpierdalacie?! – Zdenerwowałam się, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Klara chciała do mnie podejść i chwycić za bluzę, ale zamaskowany śmierciożerca zabronił jej ruszyć się z miejsca. – Profesor Moody nie da się podejść drugi raz jak dziecko, więc możecie sobie darować!

Macnair zaśmiał się w niebogłosy i wypluł z ust niedojedzony kawałek owocu. Zeskoczył z mebla, ruszając w moją stronę.

- Głupia dziewczyno… - zaczął, dalej się śmiejąc. – Myślisz, że chodzi mi o tego starego niedojdę? On już dawno jest skończony!

- Co to ma znaczyć?! – Wystraszyła się Klara. – Jak skończony? Nie możecie mu zrobić krzywdy!

- Zamknij mordę! – Warknął pierwszy Śmierciożerca i bez zastanowienia uderzył dziewczynę z pięści w brzuch. Klara zgięła się w pół, chwytając za obolałe miejsce i osunęła się po ścianie, jęcząc cicho z bólu.

- Przestań! – Krzyknęłam, chcąc podbiec do przyjaciółki, ale Macnair chwycił mnie mocno za rękę. – Zostawcie ją!

- Nie będziesz mi mówić, co mam robić, Lamberd! – Syknął mój porywacz i odsunął kawałek maski, spluwając mi pod nogi.

- Skąd znasz moje nazwisko?! – Przejęłam się, szarpiąc z Macnairem. – Skąd je, kurwa, znasz?! Kim jesteś?!

- Spokojnie! – Warknął ten, co mnie trzymał i stanął pomiędzy mną, a zamaskowanym mężczyzną. Spojrzał tylko wymownie na tego pierwszego i zmrużył niebezpiecznie oczy, a następnie ponownie wziął kęsa, mieląc twarzą, niczym krowa i wrócił na swoje dawne miejsce.

Klara powoli zaczynała się otrząsać z bólu, próbując się podnieść. Trzymała się przy tym kurczowo ściany w obawie przed straceniem równowagi. Z jej oczu płynęły wielkie jak groch łzy, ale Gryfonka nie odezwała się słowem. Spojrzała tylko na swojego oprawcę, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.

- No dawaj! – Ponaglił Macnair swojego towarzysza. – One muszą wrócić zanim pozostali się zorientują.

- Nie ujdzie wam to płazem! – Zagroziłam. – Tym razem nie będę siedzieć cicho i wszyscy się dowiedzą, kim jesteście!

- Oszczędzaj siły – mruknął śmierciożerca, ignorując w zupełności moje groźby i ponownie zajął się swoim jabłkiem.

- Alex, ja chcę wrócić do szkoły – załkała przyjaciółka. – Proszę, nie zadzieraj z nimi.

- Słuchaj jej lepiej. – Macnair kiwnął głową i przetarł twarz rękawem koszuli.

- Dość tych pogawędek! – Zirytował się nagle zamaskowany mężczyzna i skierował różdżkę ponownie w stronę Klary. Dziewczyna zacisnęła usta w cienką linię, obserwując śmierciożercę. – Crucio!

Fala czerwonego świata uderzyła w moją przyjaciółkę, ponownie powalając ją na zakurzoną, drewnianą podłogę. Otworzyłam szeroko oczy, obserwując jak ciało Klary wygina się w nienaturalnych pozycjach, a z ust wydobywa się przerażający krzyk.

- Dość! – Wrzasnęłam, rzucając się na oprawcę, ale ten okazał się szybszy. Chwycił mnie jedną ręką za koszulę i odrzucił od siebie. Na szczęście przestał zadawać Klarze ból i dziewczyna mogła zaczerpnąć oddechu. W dalszym ciągu jednak leżała na podłodze, twarzą do dołu i oddychała nierównomiernie.

- Ty głupia suko! – Syknął w szale i tym razem to ja dostałam klątwą niewybaczalną. Ból, jaki przeszedł przez moje ciało był nie do zniesienia. Jakby ktoś łamał mi kości, a przy okazji nakłuwał wszystkie nerwy szpikulcami. Nie dałam rady ustać na nogach i również upadłam, zwijając się w agonii.

Po chwili, która wydawała się wiecznością, zaklęcie ustąpiło. Obie z Klarą leżałyśmy na podłodze, nie mając siły się podnieść, a Śmierciożercy rozmawiali wesoło, podśmiewując się z naszej bezradności.

- No to jeszcze kilka rundek i sprawdzian mamy z głowy – oznajmił nagle Macnair, odpalając papierosa. Zaciągnął się mocno i wypuścił dym spomiędzy zębów.

- Mogę bawić się z nimi w nieskończoność. W szczególności z Lamberd. Nawet nie wiesz, jaką sprawia mi to przyjemność.

- Uważaj z tymi nazwiskami i bylebyś nie przegiął.

- Nie boję się. Te suki nie zagrażają mi w żaden sposób.

- One nie – odparł Macnair i na nowo zaciągnął się papierosem.

- Nie ujdzie wam to na sucho! – Warknęłam cichym głosem, próbując się podnieść.

- Nudzi mnie to – odparł szybko śmierciożerca i na nowo rzucił we mnie Cruciatusem. Tym razem siła zaklęcia była większa, a moje ciało zbyt osłabione, nie było przygotowane na kolejną dawkę bólu. Ponownie krzyknęłam, łamiąc sobie paznokcie, które wbiłam w drewnianą podłogę. Klątwa trwała i trwała, a ja powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Na szczęście, po kilku chwilach wszystko ustało. Tym razem nie miałam siły się ruszyć. Bolała mnie każda komórka mojego ciała.

- Cisza, spokój – zaśmiał się mężczyzna w masce. – Tego mi brakowało. Ej ty! Wstawaj! – Zwrócił się do Klary, szturchając jej nogę butem, jednak dziewczyna również nie miała siły się podnieść. Na nią klątwa podziałała dwa razy gorzej. Gryfonka od zawsze była delikatna, więc obawiałam się, że mogła nawet w jakiś sposób ją uszkodzić.

Uniosłam lekko głowę, która ważyła tonę i spojrzałam zamglonym wzrokiem na przyjaciółkę.

- Klara – wycharczałam ledwo słyszalnie – żyjesz?

- Żyje – odparł za mnie śmierciożerca, chwytając brutalnie dziewczynę za koszulę. Podniósł ją jednym mocnym ruchem, stawiając na nogi. Dziewczyna wyglądała okropnie. Bród poprzyklejał się do jej spoconej i zapłakanej twarzy, a z nosa ciekła strużka krwi. – Widzisz, jest cała i zdrowa – dodał, odpychając ją. Klara uderzyła plecami o ścianę, osuwając się po niej. Najwyraźniej nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje.

- Ładnie ją zmaltretowałeś – mruknął zadowolony Macnair. – I pomyśleć, że to tylko jedno zaklęcie. Ta dziunia lepiej się trzyma. Chyba po tatusiu jest taka harda. Lubię takie… ostre… - Mężczyzna wystawił język i przejechał nim po wargach.

- Ostra… – Zakpił zamaskowany. – Ta jebana dziwka nie ma pojęcia, jak być ostrą.

Leżałam przez chwilę, przysłuchując się ich rozmowie i nagle mnie olśniło. Te wszystkie wyzwiska: jebana dziwka, głupia suka coś mi przypomniały. Ponownie spróbowałam się podnieść i ostatkiem sił stanęłam o własnych nogach.

- Flint – syknęłam cicho, zaciskając pięści.

- Oho! – Macnair poderwał się z miejsca, wyciągając różdżkę. Natomiast Flint wpatrywał się we mnie ze spokojem, po czym zerknął na Klarę, która chyba straciła przytomność, ponieważ jej głowa opadła na klatkę piersiową.

- Ty gnoju! – Wrzasnęłam i raz jeszcze rzuciłam się na chłopaka, który ponownie mnie odepchnął i ściągnął maskę. Na jego ohydnej twarzy malował się szyderczy uśmieszek. – Ty skurwielu! Zapłacisz za to!

- Pierwsza zasada, Flint! – Zdenerwował się Macnair. – To się nie zdradzić, rozumiesz?! No mała, teraz będziesz musiała być mega posłuszna – dodał, chwytając mnie za pukiel włosów.

- Będzie posłuszna i zrobi wszystko, co jej każemy – rzekł spokojnie Ślizgon.

- Nic nie rozumiesz! – Warknął mężczyzna z kolczykami.

- Zaufaj mi – powiedział Flint. – Zabierz Amber, a ja porozmawiam sobie przez chwilę z Lamberd. Myślę, że nasze dzisiejsze spotkanie należeć będzie do moich ulubionych. – Chłopak z powrotem nałożył maskę na twarz i raz jeszcze rzucił krótkim cruciatusem w Klarę. Dziewczyna odzyskała przytomność, czując kolejną dawkę bólu. Na szczęście była ona bardzo krótka, ponieważ chłopak chciał tylko otrzeźwić Gryfonkę.

Macnair natomiast zgodził się zaufać młodszemu koledze, chociaż w dalszym ciągu był pełny obaw i puścił mnie, doskakując szybko do Klary. Chwycił ją za ubranie i podciągnął do góry. Przyjaciółka próbowała się wyrwać, płacząc przy okazji, ale śmierciożerca pozostawał niewzruszony.

- Chodź, pobawimy się trochę sam na sam – mruknął lekko niezadowolony i wyprowadził roztrzęsioną dziewczynę do innego pomieszczenia. Flint, gdy zostaliśmy już sami ponownie ściągnął maskę, odrzucając ją od siebie.

- Nie jesteś żadnym zagrożeniem dla mnie! – Warknęłam na nowo, trzęsąc się cała. – Każdy w szkole dowie się, kim jesteś!

- Jesteś pewna? – Prychnął, zbliżając się do mnie.

- Nie podchodź, skurwielu! – Cofnęłam się.

Flint nie robiąc sobie nic z moich gróźb, chwycił mnie mocno za nadgarstek i przyciągnął do siebie.

- Mówiłem ci, że kiedyś zapłacisz za wszystko – wysyczał mi do ucha. – Dzisiaj będziesz posłuszna i zrobisz wszystko, co ci każę.

- Pierdol się! – Wrzasnęłam, ale tym razem bez przekonania. Wyswobodziłam się z jego uścisku. Chłopak uśmiechnął się tylko i uderzył mnie z całej siły w twarz. Zatoczyłam się lekko do tyłu, chwytając za obolałe miejsce. Poczułam w buzi krew, uświadamiając sobie, że mam rozciętą wargę.

- Chcesz coś jeszcze powiedzieć? – Spytał uradowany, obracając swoją różdżkę między palcami. – Czy może przejdziemy od razu do drugiej bazy, co?

Ślizgon pchnął mnie na ścianę i przywarł do mnie całym ciałem. Serce ponownie zaczęło bić mi jak oszalałe. Z pokoju obok dochodziły do nas krzyki Klary, co jeszcze bardziej mnie przerażało, ale w obecnej sytuacji nie mogłam nic zrobić.

- Snape się o wszystkim dowie! – Odezwałam się nagle trzęsącym się głosem. – Boisz się go, więc lepiej zaprzestańcie oboje i nas wypuście, bo inaczej nie wyjdziesz z Azkabanu, jebany gnoju! – ryknęłam na koniec, opluwając chłopaka, za co jeszcze mocniej dostałam w twarz. Uderzenie było dziesięciokrotnie mocniejsze niż poprzednie.

- Jeżeli już o nim wspominasz, to coś ci powiem. – Flint przyłożył swoje czoło do mojego i chwycił mnie za kołnierz, podciągając nieco wyżej. – Widziałem cię, jak do niego przychodzisz. Siedzisz jakiś czas i wychodzisz. Myślisz, że nie wiem, co tam wyrabiacie? Ten skurwiel rżnie swoją uczennicę, co?

- Nie wiem, o czym gadasz! – Syknęłam, czując ze zaraz zemdleję ze strachu. Severus miał rację. Nie byłam ostrożna w niczym, co robiłam. Miałam nadzieję, że Flint próbował mnie tylko wystraszyć, nic więcej.

- Dobrze wiesz, o czym gadam – kontynuował, uśmiechając się coraz szerzej. Przejechał językiem po wystających zębach i puścił do mnie oczko, odsuwając się o milimetr. – Jak cię bierze? Mocno? Niedbale, czy jednak dba, żeby i tobie było przyjemnie?

- Nic z nim nie robię! – Krzyknęłam na nowo. – Mam u niego zaległe szlabany, ty chory pojebie!

- Akurat – mruknął. – Obciągasz mu, co tydzień, ale ostatnio chyba tobą wzgardził, co? Czyżbyś zrobiła coś nie po jego myśli? Och, pewnie tak, skoro kazał ci się nie pokazywać na oczy.

- W dalszym ciągu nie wiem, o czym mówisz! – Broniłam się, ale z coraz to mniejszym przekonaniem. Skąd Flint wiedział o tym wszystkim?!

- Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał! – Chłopak podniósł mnie o kilka cali i siłą rzucił ponownie na ścianę. Jęknęłam cicho. – Będziesz grzeczna – rzucił, unosząc mój podróbek. Spojrzałam zaszklonymi oczami w jego stalowe i zimne spojrzenie. – Będziesz robiła, co ci każę, a po wszystkim nie palniesz nikomu słowa, jasne? Chyba nie chciałabyś, aby twojego ukochanego profesorka wyrzucili ze szkoły za molestowanie nieletnich?

- Nie wiem o czym… - Nie dokończyłam, gdyż ponownie zostałam uderzona. Gdyby nie ręce Flinta, osunęłabym się po ścianie. Nie miałam już siły stać o własnych nogach.

- Powtórzę po raz ostatni – syknął gniewnie. – Będziesz grzeczna, a Snape’owi nic się nie stanie, rozumiemy się?

- Rozumiemy – szepnęłam z mordem w oczach, spuszczając głowę, ale Flint raz jeszcze uniósł mi ją z mściwym uśmieszkiem.

- Nie dosłyszałem – zarechotał.

- Rozumiemy się doskonale! – Krzyknęłam, czując łzy na policzkach.


niedziela, 15 marca 2020

77. To miał być miły dzień.

- Tato… - jęknęłam, podrywając się z miejsca.

Próbowałam złapać ojca za rękaw, ale ten machnął ostrzegawczo ręką i łypnął na mnie krótko. Znałam to spojrzenie. Był w trakcie czegoś i nie życzył sobie, by mu przerywano. Z jednej strony nie chciałam mu podpadać, ale z drugiej nie mogłam po prostu patrzeć, jak wchodzi w gniazdo os! Spojrzałam kontrolnie w stronę mamy, ale ta zajęta była rozmową z inną matką. Nawet nie zauważyła co się święciło, inaczej przecież sama by go zatrzymała. Przełknęłam głośno ślinę i wciąż zza stołu, patrzyłam na rozwój wydarzeń.

Viktor Lamberd, gdy tylko dostrzegł, kto się zbliża, mocniej skupił się na rozmowie ze swoim podwładnym, jakby usilnie nie chciał zauważyć nowego rozmówcy. Nawet złapał go za ramię i odciągnął trochę na bok, żywo coś omawiając. Snape stał lekko z boku z rękoma założonymi za plecami i jedynie obserwował wszystkich. Pierwszy więc na mojego tatę spojrzał Lucjusz Malfoy. Blondwłosy mężczyzna uniósł podbródek i oparł obie dłonie o swoją czarną laskę zakończoną srebrną, misternie wykonaną głową węża. Nie musiał się nachalnie przyglądać, żeby dostrzec, że garnitur mojego ojca nie należy do najdroższych, ani do najnowszych. Na jego rękach nie było także sygnetów, mogących świadczyć o przynależności do któregoś z czystokrwistych rodów. Krótko mówiąc, nie była to ta sama liga.

- Panowie rozmawiają o interesach, prawda?! – zaczął Albert Amber.

- O interesach. O przyszłości – rzucił enigmatycznie Pan Malfoy.

- Wyczułem to na kilometr – uśmiechnął się mój ojciec. – Szukam właśnie ludzi takich jak Panowie. Albert Amber! – przedstawił się, kolejno wyciągając dłoń w stronę mężczyzn. Cały czas przy tym mówił. – Nie chcę brzmieć na kogoś, kto się przechwala… Co prawda, to jeszcze nieoficjalne, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce usłyszy o mnie cały magiczny świat. Jestem wizjonerem.

Gdy mówił, Snape zerknął w moją stronę, jakby porównywał ile mam w sobie z cech ojca. Często mówiono mi, że w ogóle się w niego nie wdałam. Właściwie to słyszałam kilkukrotnie, jak mój tata kłócił się o to z mamą, twierdząc, że nie mogę być jego córką. Padały wtedy straszne słowa i czasem dochodziło do rękoczynów. Zawsze kończyło się na tym, że on popijał wkurzony na kanapie, a ona szlochała w łazience. Na następny dzień udawali, że wszystko było jak dawniej.

- A co takiego miałoby Pana wysławić? – zapytał Lucjusz, choć chyba tylko z czystej uprzejmości.

- Wspaniale że Pan pyta… - zaczął mój ojciec.

To pytanie wystarczyło, żeby zaczął swoją epopeję o tym, ile dokona i jak niewiele mu brakuje. Był tak nakręcony, że w pierwszej chwili nawet nie rozpoznał Macnaira, zwyczajnie podając mu dłoń tak jak innym. Mężczyzna w kolczykach jedynie łypnął na dłoń, a później skrzyżował ręce na torsie. Viktor Lamberd niecierpliwie zerknął na zegarek.

- My już się poznaliśmy – rzucił od niechcenia Macnair.

- To całkiem możliwe – przytaknął mój ojciec. - Ostatnio poznaję wielu potencjalnych partnerów biznesowych, ale ten projekt zasługuje tylko na najlepszych, dlatego…

- Partnerów biznesowych? – przerwał mu mężczyzna z kolczykami, śmiejąc się w głos. – Pozwól, że powiem na głos to, co wiedzą wszyscy. Szukasz jeleni, którzy wyłożą gruby hajs na coś, co nie ma prawa bytu.

Pan Lamberd niemal się zakrztusił, słysząc bezpośredniość podwładnego. Dopiero w tej chwili Albert Amber zamilkł. Raz jeszcze spojrzał na Macnaira, przyglądając mu się uważniej. Zapewne z winy alkoholu, zatrybił dopiero po chwili. Otworzył szerzej oczy, a zaraz potem zmrużył je groźnie.

- To Pan…! – cały czerwony ze złości, chwycił za różdżkę.

Macnair nawet nie ruszył się z miejsca, wciąż stojąc z założonymi rękoma. Czekał na przedstawienie. Gest mojego ojca wywołał poruszenie. Kilka osób wstało i również złapało za różdżki, a wzrok znacznej większości skupił się na stojącej grupce. Panowie Lamberd i Malfoy odsunęli się, jakby nie chcieli mieć z tym nic do czynienia. Snape uniósł lekko brwi, a później je zmarszczył. Nawet nie wiedziałam kiedy w jego dłoni pojawiła się różdżka. Dla tych, którzy nie znali całej sprawy, wyglądało tak, jakby to mój tata groził temu drugiemu. Podczas świątecznego obiadu!

- Rany… znowu to robi! – jęknęłam załamana, osuwając się na krzesło. Ukryłam twarz w dłoniach. Miałam wrażenie, że zaraz spłonę ze wstydu. Chciałam się po prostu skurczyć i zniknąć. Nie odważyłam się, by przy wszystkich zwrócić ojcu uwagę.

- Czy oni…? – Alex zamrugała zdezorientowana. Nie obserwowała mojego ojca, ale Macnaira. To on był tutaj zagrożeniem, choć wciąż nikt tego nie widział. – Klara, co się dzieje?!

- Nie wiem co ten mężczyzna knuje, ale mój tata już raz prawie się z nim pobił. Chyba znowu to zrobią – mówiłam głośnym szeptem do przyjaciółki. Jednocześnie osuwałam się coraz niżej, próbując schować za stołem i półmiskami. - Na Merlina, gdzie jest profesor Moody? – Rozejrzałam się gorączkowo.

Nauczyciela jednak ciągle nie było w knajpie. Czemu właściwie dawał mi wcześniej znaki, że zajął się sprawą Macnaira, skoro ten jakby nigdy nic wszedł tutaj jak do siebie? Czyżby… faktycznie kimś się zajął, bo przykładowo w Hogsmeade byli obaj nasi porywacze? Pobladłam ze strachu.

- Panowie. Panowie! – odezwał się Dumbledore, szybko wchodząc między grupkę ojców. Jeśli ktoś mógł teraz załagodzić sytuację, to tylko on. – To nie czas i miejsce na zwady. Uprzejmie proszę, żeby odłożył Pan różdżkę, panie Amber.

- Ale ten człowiek…! – zaczął mój tata.

- To teraz bez znaczenia – przerwał mu Dumbledore, poprawiając okulary połówki i spoglądając sponad nich. – Proszę, odłóżmy niesnaski na bok. Ten dzień, to okazja do spędzenia czasu z najbliższymi. Na tym powinniśmy się skupić.

Mężczyźni milczeli przez moment. Mój tata warknął pod nosem i niechętnie opuścił różdżkę. Widocznie nie zamierzał podpadać dyrektorowi. Nie był jednak zadowolony. Urażona duma wciąż go paliła. Mama skorzystała z okazji i znalazła się u jego boku, chcąc go grzecznie odciągnąć. Albert zepchnął jednak jej dłoń z własnego barku i cały wkurzony skierował się do wyjścia, wyciągając z kieszeni wymiętoszoną paczkę papierosów. Zaraz za nim wybiegła moja mama i profesor McGonagall. Palące spojrzenia ludzi jednak nie zniknęły. Miałam wrażenie, że przeniosły się na mnie. Gdybym tylko miała pelerynę Harrego…

- On chyba przyjechał tu w innym celu – zarechotał Macnair, odprowadzając Alberta wzrokiem.

- A Pan Panie Macnair przyjechał tu w jakim? – zapytał czujnie Dumbledore, nie przestając się przy tym uśmiechać. - Nie ma Pan dzieci w Hogwarcie. A może się mylę?

Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy, po czym Macnair wzruszył niedbale ramionami.

- W takim razie proszę wyjść – mrugnął dyrektor. – Zarezerwowaliśmy cały pub tylko dla rodzin naszych uczniów. To impreza zamknięta.

Spojrzałyśmy z Alex na siebie nawzajem. Czyżby Dumbledore częściowo rozwiązał nasz problem? Przebywanie w jednym miejscu z kimś, kto budził w nas takie emocje i wspomnienia, nie należało do najlepszych doświadczeń.

- Macnair jest tu na moje polecenie – wtrącił się Pan Lamberd. – Mamy coś jeszcze do załatwienia.

- To czas dla rodzin – powtórzył Dumbledore. – Jeśli nie jest to sprawa wielkiej wagi, proponuję odłożyć ją w czasie.

- Załatwimy to szybko – kiwnął głową Pan Lamberd.

Dumbledore uniósł ręce i klasnął, zapraszając wszystkich do kontynuowania posiłku. W końcu do niczego nie doszło, więc ludzie wrócili do jedzenia i rozmów. Spojrzałam na wpół pusty talerz, ale nie miałam wcale apetytu. Zerknęłam też na drzwi. Zastanawiałam się, czy mój ojciec zechce jeszcze tu wrócić. Z zamyślenia wybudziło mnie gwałtowne szturchnięcie łokciem. Spojrzałam na przyjaciółkę, a ona pokazała mi ruchem głowy, że jej ojciec wychodził właśnie gdzieś z Macnairem. Obie siedziałyśmy jak na szpilkach.

- Myślisz, że coś knuje? – nerwowo zapytała Alex, pochylając się w moją stronę. – Po co wychodzą?

- Nie mówiłaś, że pracują razem? – Próbowałam nie panikować, ale dla mnie też wyglądało to podejrzanie. - Może udaje, że wszystko jest w porządku?

- Właśnie, udaje – Gryfonka przełknęła głośno ślinę. – Może przesadzam, ale co jeśli to pułapka? Co jeśli…

- Spokojnie. Wszyscy przecież widzieli, że wychodzą razem. Od razu byłby podejrzany – rozejrzałam się nerwowo.

Szukałam profesora Moody’ego, ale mężczyzny nadal nie było w pomieszczeniu. Tak na tym skupiona, nawet nie zauważyłam, że przez cały czas podejrzliwie przyglądał nam się profesor Snape. Mężczyzna zdążył wrócić do stołu i jednym uchem słuchał Lucjusza Malfoya, raz po raz pokiwując tylko głową. Po jego minie widać było jednak, że siedzi bardzo czujnie.

- Myślisz, że zrobi mu to różnicę? Gdy nas złapali, też byłyśmy wśród ludzi.

- Wtedy było inaczej.

- Mój ojciec zachowuje się jak totalny dupek, ale i tak… - Przyjaciółka pokręciła głową.

- Wiem – przerwałam jej.

Totalnie ją rozumiałam. Mój ojciec również nie był dla mnie zbyt dobry, ale to nie znaczy, że życzyłabym mu źle. Obie patrzyłyśmy na drzwi, ale Pan Lamberd nie wracał. Tak samo jak nie wracali moi rodzice.

– Kurwa… Nie mogę tak siedzieć. Zróbmy coś – Alex uderzyła pięścią w stół.

- Powinnyśmy poczekać na profesora - Złapałam ją za ramię. - On na pewno…

- W dupie mam profesora – warknęła Alex i poderwała się z krzesła. – Zróbmy coś w tej chwili. Powiedzmy Dumbledorowi. Pójdźmy za nimi. Cokolwiek!

- Wiesz, że nie możemy nikomu powiedzieć! – jęknęłam błagalnie.

- W takim razie idziemy tam! – Przyjaciółka spojrzała na mnie twardo. – Chociaż zobaczmy czy wszystko jest w porządku.

Widziałam, że tak jak ja się bała, ale jednak w tej chwili kierowało nią coś jeszcze. Jeśli miała rację i jej ojcu coś groziło, ktoś powinien coś zrobić. Trzeźwo myśląc, czarodziej w jego wieku i o jego statusie powinien sobie bez problemu poradzić w pojedynku jeden na jeden. Problem w tym, że śmierciożercy nie grali czysto. Czy miałyśmy szansę zmienić wynik? Przyjaciółka chciała spróbować, a ja nie mogłam zostawić jej samej. W końcu po to tyle ćwiczyłam z profesorem Moody’m, by dawać sobie radę w podobnych sytuacjach.

- Dobrze. Idziemy – Z zawziętą miną podniosłam się z krzesła.

- Tak, idziemy! – potwierdził Lucjan z równie poważną miną.

Standardowo wepchnął się pomiędzy mnie i przyjaciółkę, obejmując nas ramionami. Jego gest przyciągnął wzrok starszego Malfoya. Mężczyzna przymrużył na moment oczy i sięgnął po kieliszek wina, nie przerywając rozmowy z Mistrzem Eliksirów.

– Bo wiecie – kontynuował Bole. – Tak się super składa, że właśnie miałem wam proponować ulotnienie się na małego drinka, ale skoro same już wstałyście…

- Mały drink teraz nie pomoże – sucho odpowiedziała Alex i lekko szarpnęła się w stronę drzwi.

- No to duży drink? – Lucjan uśmiechnął się szeroko i przyciągnął nas mocniej do siebie. – Ja stawiam, a potem któraś z was może mi postawić… – mrugnął wesoło.

- To nie czas na wygłupy – warknęła Alex i dźgnęła Lucjana łokciem w żebro. Chłopak zaśmiał się szczerze.

- Wybacz Lucjan, ale jesteśmy w połowie czegoś – powiedziałam przepraszającym tonem. Złapałam go za nadgarstek i ostrożnie zdjęłam jego rękę ze swoich barków.

- Ostatnio też byliśmy w połowie czegoś – chłopak poruszył brwiami. Spojrzał na nas na zmianę. - Moglibyśmy to powtórzyć. Ale wiecie, tym razem bez przerywania. Z dnia na dzień nie młodniejemy, a życie jest takie ulotne – lekko odchylił głowę do tyłu i przeczesał palcami włosy. - Powinniśmy korzystać z chwili i tak dalej.

Speszona odwróciłam wzrok.

- Oho! – Lucjan wycelował we mnie palcem. - Rozważasz to, prawda? Moja oferta jest wciąż aktualna – z uśmiechem poprawił kołnierzyk koszuli. - O ile moja piękna partnerka na bal nie ma nic przeciwko. Właśnie. Alex, nie chcesz przedstawić mnie rodzinie?

- O ile jeszcze jakąś mam… – Alex zacisnęła ręce w pięści i nie mogąc dłużej czekać, wyrwała się w stronę drzwi. Szybko ruszyłam za nią. Lucjan poszedł za nami.

- Przecież ich widziałem. Ojciec i brat, prawda? Ethana nawet kojarzę. Zabawna historia. Kiedyś w pokoju wspólnym była taka impreza…

Alex nawet go nie słuchała. Wybiegła na zewnątrz pubu, a ja stanęłam w drzwiach, zagradzając Lucjanowi drogę.

- Lucjan, to naprawdę kiepski moment na mówienie o jej rodzinie. Dzieją się dzisiaj same popaprane rzeczy… - potrząsnęłam głową. Nie wiedziałam czy przyjaciółka chciała, by ktoś wiedział o ofercie Lucjusza Malfoya, dlatego postanowiłam, że wspomnę o wszystkim jak najbardziej ogólnikowo. Tylko jak znaleźć odpowiednie słowa?

- Jak popaprane? – Ślizgon zmarszczył brwi. Przyjrzał się mi, a później spojrzał na drzwi za moimi plecami. – Ktoś jest chory, albo umarł?

- Nie no, nic takiego… Po prostu popaprane, no. Jeny… - wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – No bo… nie no… nie wiem…

Lucjan przymrużył oczy.

- Wydusisz to w końcu?

- Lucjan, słuchaj… - spojrzałam na niego poważnie. – Alex sama pewnie nie wie jeszcze co ma myśleć, jak ochłonie to może Ci powie, a może nie. Nie mnie decydować. A teraz naprawdę daj nam chwilę sam na sam, dobrze?

- Zawsze musicie się wymigiwać, co nie? – chłopak zaśmiał się i poklepał mnie po głowie. – Dobra, Klara. Ale obiecaj, że jeśli będziecie się stąd zmywać, to zabieracie mnie ze sobą. Ta impreza – kciukiem wskazał za siebie - od początku przypominała stypę. Większość moich kumpli wraca na święta do domu, więc niemal wszyscy siedzą w budzie. Jeśli zaraz coś się nie stanie, naprawdę umrę tu z nudów… Będziesz mnie miała na sumieniu!

- Nawet tak nie mów! Jeśli umrzesz, Alex zostanie bez partnera na bal. Przecież jej tego nie zrobisz.

- Racja, to by było słabe – chłopak postukał się palcem w podbródek. - Dobra, to może nie umrę, tylko się rozchoruje – mrugnął. – Nie każcie mi na siebie długo czekać.

- Postaramy się wrócić jak najszybciej – kiwnęłam głową i pchnęłam drzwi, wychodząc na zewnątrz.

Zapadł już zmrok, ale uliczka była rozświetlona przez liczne, świąteczne ozdoby. Kolorowe światełka mrugały, dodając wieczorowi klimatu, a wystrojone choinki spoglądały na nas zza szyb sklepów i domów. Wydawało się, że jest całkiem spokojnie. Uliczką spacerowały pojedyncze pary. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam w okolicy krwi czy śladów walki. Alex krążyła w te i wewte, zaglądając w różne kąty i przez witryny najbliższych sklepów. W końcu mnie dostrzegła.

- Kurwa, co tak długo?! – przyjaciółka warknęła, patrząc w moją stronę.

- Przepraszam – pisnęłam. - Myślisz, że tak łatwo go było zbyć? – rozłożyłam ręce. – Jeszcze obiecałam, że po wszystkim do niego wrócimy.

- Po wszystkim to jeden drink mi nie starczy… Teraz zastanów się lepiej gdzie mogli pójść? – mruknęła Alex.

Powoli rozejrzałam się. Byliśmy w Hogsmeade już wiele razy, ale zazwyczaj odwiedzałam te same sklepy i miejsca. Na pewno nie znałam miasteczka jak własnej kieszeni, a tym bardziej nie miałam pojęcia, gdzie śmierciożerca mógłby chcieć zabrać swoją ofiarę. Chyba że…

- Tam z tyłu jest zaułek. Może go sprawdzimy? – zaproponowałam. – Przecież nie przeczeszemy całego miasteczka…

Obie trzymałyśmy różdżki w gotowości. Weszłyśmy do wąskiej uliczki, prowadzącej na tyły pubu, a później wyjrzałam zza rogu. Teren tam nie zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Wciąż stało tam kilka śmietników i było tylne wejście do gospody. Nie było też tam nikogo… no poza moim wkurzonym ojcem. Sądząc po ilości papierosów jakie zostały mu w paczce, musiał palić jeden za drugim. Nikotyna jednak nie pomagała, bo cały aż chodził, krążąc w kółko. Chciałam szybko schować się za ścianę, ale niestety tata zdążył mnie zauważyć.

- Klara? Klara! Co Ty tu robisz? – warknął, rzucając na ziemię niedopalonego fajka i zdeptując go butem. Ruszył w moją stronę. - Do cholery jasnej, jeszcze tego brakowało, żebyś włóczyła się po nocach jak Twoja przeklęta matka. Obie wpędzicie mnie do grobu!

- Nie włóczę się! – pisnęłam, stając jak sparaliżowana. – Chcia… chciałyśmy się tylko przewietrzyć. – Zająknęłam się.

- Chciałyście? – ojciec zmarszczył brwi i złapał mnie za ramię, boleśnie za nie podnosząc do góry.

- Dokładnie tak - Alex wyszła szybko zza rogu, stając obok mnie.

Gdy mój ojciec tylko ją zobaczył, momentalnie mnie puścił. Odkaszlnął w pięść, nieco się prostując. Zazwyczaj hamował się przy innych, więc nie było to dla mnie nic nowego. Z resztą traktował ojca Alex jak potencjalnego partnera do interesów, więc to logiczne, że nie chciał źle wypaść na oczach jego córki.

- Cóż. Mam dziś straszny dzień i nie panuję nad nerwami… – szybko wyjaśnił, wyciągając kolejnego papierosa. – Mniejsza z tym, to i tak nie wasza sprawa. Zaraz tam wrócę, a wy też powinnyście wracać do środka – spojrzał na mnie twardo. - I nie każ mi się powtarzać.

- Tak jest – powiedziałam cicho, patrząc w czubki swoich butów. Gotowa byłam zawrócić już teraz.

- Wrócimy, ale mam jedno pytanie. Widział Pan mojego ojca? – zapytała Alex.

- Teraz nie – Albert wzruszył ramionami i zaciągnął się papierosem. – Alex, dobrze pamiętam? Jeśli go zobaczysz, powiedz mu, że chętnie bym z nim porozmawiał. Nie dane nam było dokończyć tematu.

Przyjaciółka bez słowa złapała mnie za rękę i siłą pociągnęła do wyjścia z uliczki. Słyszałam, jak mój ojciec zaklął cicho. Zniknęłyśmy mu z oczu, znowu znajdując się przed pubem. Potrząsnęłam głową, próbując się otrzeźwić. Oczywiście nie zamierzałam posłuchać taty. Uliczek było naprawdę sporo, a my nawet nie miałyśmy żadnego tropu. Ruszyłyśmy więc na ślepo, rozglądając się uważnie.

- To bezsensu – warknęła Alex. - Jeśli gdzieś go poprowadził, pewnie są już daleko. Powinnyśmy wyjść od razu. Niepotrzebnie zwlekałam…

- Może Profesor Snape, albo Pan Malfoy wiedzą coś na ten temat? – zastanawiałam się na głos. - Stali przecież w czwórkę, zanim Twój tata wyszedł.

- Może wiedzą… Hej! Chyba go widzę! – wykrzyczała Alex i ruszyła biegiem przed siebie. - Tato?

Faktycznie w oddali mignęła postać przypominająca sylwetką jej ojca. Jeśli to był on, musiał właśnie wracać do pubu. Ruszyłam szybko za przyjaciółką, ale gdy mijałam ciemną, boczną uliczkę, kątem oka zauważyłam w niej jakiś cień. Obróciłam się gwałtownie i wystawiłam różdżkę przed siebie, gotowa jej użyć. Byłam pewna, że ktoś tam był, ale mimo usilnego wpatrywania, nie spostrzegłam nikogo w tej ciemności. Ciarki przeszły mi po plecach.

- Halo, jest tam kto? – zawołałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. - Rany… - mruknęłam do siebie. – Alex, też to widziałaś?

Rozejrzałam się, ale przyjaciółki już ze mną nie było. Przełknęłam głośno ślinę. Niezbyt podobało mi się zostawanie tutaj samej, dlatego chciałam szybko za nią ruszyć. Wtem dobiegł do mnie jakiś szelest. Znów spojrzałam w głąb uliczki, tym razem rozpalając na końcu różdżki światło. Jeśli coś tam było, nie chciałam obrócić się do tego plecami.

- Dobra, zgaś to – syknął Harry. – To tylko my – powiedział przyciszonym głosem.

- Harry? – zdziwiłam się. Lekko opuściłam różdżkę.

- I Ron – głośnym szeptem powiedział rudzielec.

Obaj gryfoni na moment wystawili głowy spod peleryny niewidki.

- Na Merlina! – syknęłam. Przez napięcie miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. – Przestraszyliście mnie! – powiedziałam z wyrzutem i zgasiłam różdżkę. - Czemu się nie odzywaliście? I co ważniejsze, czemu się ukrywacie?

- Bo nie powinno nas tu być? – Harry poprawił okulary i z tajemniczą miną narzucił z powrotem pelerynę na głowę. – Chcieliśmy być niezauważeni.

- Tajna misja – zawtórował mu Ron.

- Co to za misja? –rozejrzałam się dyskretnie. - I czy profesor Moody was jeszcze nie przyłapał? Jakiś czas temu wyszedł z pubu, więc by mnie nie zdziwiło, gdyby w którymś momencie pojawił się tuż za waszymi plecami… - odruchowo rozejrzałam się, ale nie. Mężczyzny wciąż nie było na horyzoncie.

- To długa historia, nie mamy teraz czasu opowiadać – westchnął Harry.

- Chyba że pójdzie z nami i powiemy jej po drodze – szepnął Ron.

- A gdzie idziecie? – zapytałam równie cicho.

Chłopacy na chwilę zamilkli, a potem po naradzie wciągnęli mnie pod pelerynę. W trzy osoby było tam nieco ciasno. Przytuliłam ręce do tułowia, żeby zajmować jak najmniej miejsca. Ron spojrzał na mnie krótko, ale jakby speszony szybko skupił wzrok na Potterze. Obaj wyglądali na bardzo nakręconych, jakby odkryli coś super ważnego.

- W skrócie mówiąc, byliśmy na boisku, żeby potrenować latanie. Jak poszedłem odłożyć miotły to usłyszałem głos Flinta. Siedział w składziku z kumplem z roku i gadał jakieś dziwne rzeczy…

- Właśnie – przerwał Harremu Ron.

– Trochę się przechwalał, tak wiesz, co to nie on, ile to on nie może, jak nas wszystkich gryfonów załatwi, ale też gadał, że dzisiaj jest dla niego, jak to powiedział „kurewsko dobry dzień”. I że ma jakieś ważne spotkanie, po którym nikt już mu nie podskoczy. Nazywał siebie panem szkoły.

- Ale nie widziałam go w pubie… - zastanowiłam się na głos.

- No właśnie – wtrącił się podekscytowany Ron. - Bo jego rodzina nie przyjechała. Miał wracać na święta do domu. Skoro tak, po co ta gadka o spotkaniu?

- Może chodziło o dziewczynę? – zasugerowałam.

- Też bym tak myślał, ale czemu miałoby to zmienić jego pozycję w szkole? – Harry poprawił okulary. – Dlatego uznaliśmy, że będziemy go śledzić.

- I nie chodziło o dziewczynę – Ron powiedział nieco za głośno. - Wymknął się z Hogwartu właśnie do Hogsmeade!

- A z kim się spotkał? – zapytałam z autentycznym zainteresowaniem.

- No tu się sprawa komplikuje, bo ciężko było dotrzymać mu kroku chodząc we dwóch pod peleryną i wymijając przechodniów – Potter podrapał się po czole. - Wiemy, że chodziło o faceta, ale nie dałem rady mu się przyjrzeć.

- Nie przypadkiem takiego wysokiego z kapturem?... – zapytałam z lekkim przestrachem.

Harry rozłożył bezradnie ręce, a Ron rzucił:

- Za daleko było, żeby zobaczyć. A co, widziałaś go z kimś takim?

Potrząsnęłam głową. Wpatrywałam się przed siebie. To musiał być zbieg okoliczności. Flint po prostu korzystał z okazji, żeby się wymknąć ze szkoły, a zakapturzony porywacz był tu w celach biznesowych, udając, że prowadzi całkiem normalne życie. Chciałam wierzyć, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Że nikt tu nic nie knuje, a Moody faktycznie załatwił sprawę i mężczyzna w kolczykach już nigdy nie wejdzie do życia mojego i Alex. Gdyby przyjechał tu tylko po to, by poznać nasze rodziny, a później móc im zagrozić… Na Merlina…

- Klara, co jest? – zapytał Ron, szturchając mnie w ramię.

- Przepraszam, zamyśliłam się – potarłam dłońmi twarz. – Może znajdziemy Alex?

Obaj gryfoni pokiwali głowami. Wyszłam spod peleryny i ruszyliśmy do wyjścia z uliczki, a później w stronę pubu. Byłam pewna, że skoro Alex pobiegła za ojcem, razem wrócili do knajpy. Gdy byliśmy już blisko budynku, chłopacy poszli na tyły. Ja miałam wejść do środka, ale usłyszałam głos przyjaciółki.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Nie żartuj sobie dziewczyno – drugi głos należał do profesora Snape’a. – Masz mnie za głupca?

Po cichutku zakradłam się do źródła dźwięku. Na uboczu w ciemnej alejce stała ta dwójka. Alex opierała się plecami o ścianę, a ubrany na czarno mężczyzna stał tuż przed nią, niebezpiecznie blisko. Jego spojrzenie czarnych jak dwa tunele oczu zdawało się wżerać w umysł przyjaciółki.

- Widziałem jak na niego patrzysz, Lamberd. Boisz się? Ale czego? – Snape przepytywał ją, ale nie było w jego głosie współczucia.

- To nie tak… Byłam po prostu wkurzona na ojca…

- Potrafię odróżnić złość od strachu, Lamberd. Powiedz o co chodzi, albo sam się wszystkiego dowiem. Szczegół po szczególe…

Mężczyzna złapał za różdżkę i wyglądało to tak, jakby chciał przyłożyć ją do skroni Alex. Zamierzał zamieszać jej w głowie? Wykraść wspomnienia? Warga Alex drżała. Widziałam po jej minie, że sama z siebie bardzo chce się wygadać. Nie mogłam na to pozwolić. To przecież nie tylko było niedozwolone w szkole, ale i zagroziłoby profesorowi Moody’emu!

- Stop! – pisnęłam, na ślepo wbiegając w uliczkę. – Nie może Pan!...