sobota, 23 listopada 2019

71. Pokój Wspólny Slytherinu

Zeszłam z Klarą do lochów i slalomem ruszyłam w stronę przejścia do Slytherinu, gdy nagle zostałyśmy wciągnięte do jednej z sal. Przyjaciółka od razu wyciągnęła różdżkę, mierząc nią w naszych porywaczy, a ja oparłam się o drzwi, czując jak cały świat wiruje mi przed oczami.

Po chwili zrobiło się jakby jaśniej, a przed nami stanęli bliźniacy we własnej osobie, świecąc nam po oczach. Odsunęłam różdżkę George’a od swojej twarzy, ponieważ raziło mnie jej światło, a Klara również opuściła swoją broń, ocierając pot z czoła.

- Nie mogliście normalnie wyjść i nas uprzedzić, że tu jesteście? – Zdziwiła się, wpatrując się to w jednego, to w drugiego brata.

- To byłoby podejrzane, gdyby nagle czwórka Gryfonów stała sobie w lochach i rozmawiała, co nie? – Fred zaśmiał się perliście, po czym postukał się palcem po czole. – Lepiej powiedźcie nam, co tu robicie? – Zmrużył niebezpiecznie oczy, prześwietlając sobie różdżką twarz Klary, jakby znajdował się na jakimś przesłuchaniu.

- Ja osobiście przyszłam wam powiedzieć, że to beznadziejny pomysł i nie radzę wam wprowadzać go w życie! – Odparła dziewczyna, zakładając ręce na piersi. – Jest piątek wieczór, poza tym nie znacie hasła i ciężko wam będzie się dostać do śro…

- Ślizgoński Spryt – mruknęłam, wpatrując się w przestrzeń. Tak bardzo chciałam spędzić dzisiejszy wieczór ze Snape’em. Niestety, mężczyzna potraktował mnie okropnie i nie mogłam przyjąć tego na spokojnie. Jedynym wyjściem z tej sytuacji, było chwycenie za butelkę whisky i przytłumienie wszystkich swoich myśli, które i tak wracały do mnie, co kilka minut.

- Co?! – Pisnęła jeszcze bardziej podenerwowana przyjaciółka. – To jest hasło?! Skąd je znasz?! – Jęknęła na koniec. Chłopcy przepchali się przez nią i przyszpilili mnie jeszcze mocniej do drzwi.

- Mówiłaś, że nie znasz hasła! – Żachnął się George, obserwując mnie uważnie. – Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś?!

- To było logiczne, że zna! – Fred klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Przecież spotyka się z Bole’em!

- Nie spotykam się z nim – burknęłam cicho pod nosem. George zmarszczył brwi, przybliżając się do mnie, po czym odsunął się z wyrazem zdziwienia na twarzy.

- Jesteś pijana?

- Jest pijana? – Zawtórował Fred, również unosząc brwi, po czym uśmiechnął się wesoło. – Dobrze się składa, bo Ślizgoni na pewno mają masę alkoholu ukrytego w Pokoju Wspólnym.

- Co się stało? – George wydawał się nie być tak podekscytowany jak jego brat. Przyglądał mi się uważnie, analizując coś w głowie. – Klara, co jej jest?

- Nie wiem – odparła przyjaciółka, wzdychając głęboko. – Znaczy się, Snape ją wkurzył na szlabanie i chyba dlatego postanowiła sięgnąć po alkohol, ale nic więcej nie wiem.

- Do jego gabinetu też się możemy włamać – zaproponował Fred, zacierając ręce z podniecenia. – Wiedziałem, że ten weekend zacznie się obiecująco.

- Nie! – Warknęłam trochę głośniej niż zamierzałam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. – Nie będzie żadnego włamywania się do jego gabinetu. Sama sobie z nim poradzę. Zresztą, i tak muszę do niego iść, bo zostawiłam swoją torbę razem z różdżką, kiedy wychodziłam.

- No to musiał ładnie cię zdenerwować, skoro zapomniałaś nawet swojej różdżki – stwierdził George. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.

- To co? Włamujemy się do Slytherinu? – Zmieniłam temat. Rozmawianie na temat Snape’a nie było dla mnie komfortową sytuacją.

- Oczywiście, że się włamujemy! – Ucieszył się Fred.

- Poczekajcie! – Syknęła nagle Klara, zatrzymując rudzielca, ponieważ ten zaczął już sięgać do klamki od drzwi. – Skąd macie pewność, ze ich pokój wspólny jest pusty? Przecież jest piątek. Oni mogą tam siedzieć i pić! Od razu was przyłapią!

- Was? – Zdziwiłam się, kręcąc głową z dezaprobatą. – O nie, nie, kochana! Ty idziesz z nami!

- Co?! – Syknęła nerwowo. – Chyba sobie żartujesz! – Dodała, chwytając mnie mocno za bluzę, po czym pociągnęła mnie do siebie, z dala od wścibskich uszu bliźniaków. – Alex, miałyśmy nie ładować się w kłopoty, pamiętasz co mówił profesor Moody? Nie wiem, czy wiesz, ale teraz właśnie próbujesz wciągnąć się w kłopoty i to nie małe!

- Weź, wyluzuj! - Prychnęłam, przewracając oczami, po czym oderwałam jej dłonie od swojego ubrania i zaczęłam udawać, że strzepuję z niego niewidzialny pył. – Zawsze jesteś taka spięta. Profesor Moody to, profesor Moody tamto! Skończ z tym! Dzisiaj możesz pokazać, że jesteś prawdziwą gryfonką, a nie trzęsidupą!

- Trzęsidupa – zarechotał Fred, unosząc kciuk w górę. – Dobre. Mogę od dzisiaj tak cię nazywać? – Chłopak szturchnął biedną Klarę w ramię, ale ta zdawała się go nie słuchać. Utkwiła pełne zawodu spojrzenie we mnie, ale udawałam, że tego nie dostrzegam.

- Idziesz z nami – powtórzyłam nieco pewniej.

- To się źle skończy! – Westchnęła cicho i uderzyła z pięści Freda w ramię, ponieważ ten w dalszym ciągu zaśmiewał się z przezwiska, które wymyśliłam naprędce.

- Merlinie, no! – Jęknął, rozmasowując obolałe miejsce. – Co ty taka agresywna? Ale wiesz co? Podoba mi się to!

- Przestań ją podrywać – prychnęłam, po czym odwróciłam się przodem do drzwi i wyszłam, jako pierwsza na korytarz, rozglądając się w obie strony. Przez chwilę mój wzrok utkwił w bocznym korytarzu, prowadzącym do gabinetu Snape’a, ale szybko odgoniłam od siebie myśl, żeby pobiec do niego i go przepraszać. To ON powinien mnie przepraszać, nie ja jego!

- I co? – Zagadnął tuż za mną George. – Czysto?

- Tak. Chodźcie.

Wysypaliśmy się na zimny korytarz i podeszliśmy do przejścia strzegącego wejścia do Slytherinu. Klara stanęła do nas tyłem, trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. W razie jakiegoś niespodziewanego gościa miała nas uprzedzić i przy okazji rzucić jakimś zaklęciem w domniemaną osobę. Oczywiście, nie była z tego faktu zadowolona, ale weszłam jej na ambicję, mówiąc, że lekcje z Moodym powinny ją już czegoś nauczyć.

- No otwórz! – Ponaglił mnie Fred, ale George zbył go machnięciem dłoni.

- Alex, nie powinnaś w takim stanie tam wchodzić – zatroskał się. – Nie masz różdżki, jesteś pijana.

- To najwyżej ty mnie obronisz – odparłam, uśmiechając się do niego. George odsunął się lekko, rumieniąc cały, ale nie skomentował na głos mojej wypowiedzi. Westchnął tylko cicho pod nosem, a ja odkaszlnęłam i wypowiedziałam hasło do przejścia, które po chwili otworzyło się lekko, zapraszając nas do środka.

Zerknęliśmy wszyscy na długi korytarz, który rozprzestrzeniał się po otwarciu wrót. Od razu poraził nas w oczy odcień butelkowej zieleni, który był obecny dosłownie wszędzie: na ścianach, podłodze, suficie.

Weszliśmy wszyscy do środka, a przejście zamknęło się szybko, zostawiając nas otulonych ciemną zielenią. Wzdłuż korytarza porozwieszane były obrazy najsławniejszych Ślizgonów, którzy kiedyś uczęszczali do Hogwartu. W jednej ze srebrnych ram spał smacznie wizerunek samego Salazara Slytherina, który utworzył ten dom. Mężczyzna miał długą białą brodę, która sięgała mu niemal do pasa. Idąc bardziej do przodu natknęliśmy się na kolejny obraz, tym razem należący do Krwawego Barona. Na kolejnym zaś portrecie ujrzeliśmy młodego chłopaka o kruczo czarnych włosach i potępiającym spojrzeniu. Obraz nie był podpisany, dlatego ciężko nam było określić, kim też jest postać, która przyglądała nam się z niechęcią, krzyżując mocno ręce na piersi. Pomiędzy portretami porozwieszane były godła domu, a z sufitu wpatrywały się w nas czerwone źrenice węży, które stanowiły część dekoracji tego korytarza. Klara przełknęła głośno ślinę, przytulając się do mojego ramienia.

Sam wystrój tego domu pokazywał od razu, jakiego rodzaju ludźmi są Ślizgoni: pewnymi siebie dupkami, którzy unoszą się ambicją i niechęcią do całego świata. Gryffindor natomiast, był przytulnym miejscem, gdzie każdy, kto nawet nie należał do naszego domu, mógł poczuć się komfortowo i bezpiecznie, a będąc w Slytherinie, miało się wrażenie, że za rogiem czyha coś niebezpiecznego i złowrogiego.

W końcu udało nam się dotrzeć do końca korytarza. Przed nami ukazał się duży - urządzony w tych samych kolorach, które rzuciły nam się na początku - pokój wspólny. W rogu pomieszczenia znajdowało się długie okno, z którego nie było widać żadnego widoku, za to odbijało ono malachitowe światło, które padało na zimną i ciemną posadzkę. Na parapecie leżała masa książek ułożonych byle jak, jakby ktoś przed chwilą je ruszał i nie miał czasu po sobie posprzątać. W ścianie tuż obok okna znajdował się rozpalony kominek, nad nim wielkie godło z wężem, a przed nim czarny stół z masą nierozpoczętych czekoladowych żab oraz dwa puste kieliszki. Na około stołu znajdowały się dwa fotele i jedna sofa. Wszystko w kolorze butelkowej zieleni. Z sufitu natomiast zwisały pochodnie, które także biły zielonym blaskiem. Jedna ze ścian zakryta była tego samego koloru kotarą, na której malował się herb Slytherinu. Domyśleliśmy się, że za tym kawałkiem materiału musiały znajdować się schody, prowadzące do poszczególnych dormitoriów. Po prawej stronie od kotary znajdowała się szklana gablotka, za którą poustawiane były małe buteleczki z jasnymi zielonymi płynami w środku, a obok niej leżały trzy najnowsze modele mioteł wyścigowych. Zatrzymaliśmy się dłużej na tych ręcznie wykonanych cudach, kontemplując w ciszy ich kształt i fakturę. Klara nie podzielała tego samego zachwytu, co my, ale również postanowiła bardziej się rozejrzeć. Podeszła do okna, chwytając w dłonie jedną z ksiąg.

- Słuchajcie! – Szepnęła, jednak na tyle głośno, żebyśmy mogli ją usłyszeć. Oderwaliśmy w końcu głowy od mioteł, spoglądając zamroczeni na gryfonkę. – To są czarnomagiczne księgi! Skąd oni je mają?

- Może ten obślizgły drań im je przyniósł? – Podsunął pomysł Fred, rozglądając się po pokoju.

- Profesor Snape by tego nie zrobił! – Odparła dziewczyna. – To jest zakazana magia! Nie możemy z niej korzystać!

Podeszłam bliżej przyjaciółki i bez zbędnego gadania wyciągnęłam jej z rąk wolumin. Otworzyłam na przypadkowej stronie, natrafiając na rysunek rozrywanego ciała, a obok opis zaklęcia, ruchy różdżki i inne potrzebne rzeczy do jego rzucenia. Wstrząsnął mną dreszcz. Zamknęłam szybko księgę, podając z powrotem Klarze.

- Tak właściwie, to po co się tu włamaliśmy? – Spytałam po chwili, a mój wzrok padł na stół z czekoladą. Klasnęłam cicho w dłonie i ominęłam wszystkich, podchodząc do sofy. Usiadłam na niej wygodnie, nachylając się nad stołem. Chwyciłam w dłonie jedną z czekoladowych żab i rozpakowałam. Żaba, gdy tylko poczuła, że jest wolna, odskoczyła ode mnie z powrotem na stół.

- Wracaj tu! – Warknęłam, rzucając się za nią.

- Daj spokój! – Jęknęła Klara, a ja niemal czułam pełen dezaprobaty wzrok, jakim mnie obdarzyła. – Jeżeli niczego tu nie szukacie, to po co w ogóle tutaj jesteśmy?! – Zwróciła się do milczących chłopaków.

- Właściwie, to chcemy znaleźć aparat, którym zrobiono fotki Fredowi i Angelinie – odezwał się w końcu George, a jego wzrok co chwilę zjeżdżał na mnie, próbującą złapać skaczącą żabę.

- To nie znajdziecie go! – Zaśmiałam się. – Cała wyprawa na nic.

- Czemu nie znajdziemy? – Zainteresował się Fred. – Ty coś wiesz?

- Co? Ja? Nie! Skąd! – Prychnęłam. – No chodź tu jebana żabo! Muszę cię zjeść i zagłuszyć swój wewnętrzny smutek! – Mamrotałam do siebie. Czekolada co chwilę wymykała mi się z rąk, po czym ze stolika przeskoczyła na dywan, a następnie pod sofę, na której siedziałam.

- Alex ma na myśli, że aparat może być w dormitoriach, a tam na pewno nie zajrzymy, bo skoro tutaj nikogo nie ma, to wszyscy muszą być poukrywani w swoich pokojach, prawda? – Klara spojrzała na mnie znacząco, a ja kiwnęłam energicznie głową na znak, że się z nią zgadzam i dałam nura za słodyczą.

- Ja mogę wparować do ich dormitoriów! – Stwierdził nagle Fred, wyciągając różdżkę. – Jak ich weźmiemy z zaskoczenia, to będą mieli mniejsze szanse. Co ty na to, George?

- No nie wiem. Alex, pomóc ci?

- Nie no! Bracie! Ty tak na serio?! – Fred rozszerzył oczy z niedowierzania, po czym przeniósł wzrok na Klarę, która w dalszym ciągu przeglądała dziwną księgę. – W takim razie ty ze mną pójdziesz, co?

- Mnie pytasz? – Zdziwiła się dziewczyna. – Naprawdę myślisz, że się zgodzę? Ja nie chcę tu przebywać. Zostałam zmuszona, jakbyś nie pamiętał!

- Powinnaś wyciągnąć sobie ten kij, który masz… - nie dokończył, ponieważ drugi rudzielec uderzył go w głowę.

- Przyhamuj! – Warknął.

- Nie no, śmiało! Dokończ! – Oburzyła się dziewczyna, zamykając księgę. – Gdzie powinnam włożyć ten kij? Po prostu mam swoje zasady, których się trzymam! Wy też powinniście, wszyscy! Przez was wpadniemy w jakieś poważne kłopoty!

- O tym mówię! – Powiedział Fred, rozmasowując obolałe miejsce. – Wyluzuj czasami!

W czasie, gdy przyjaciele się kłócili, George położył się koło mnie na podłodze i razem zajrzeliśmy pod sofę. Nasz wzrok szukał czekoladowej żaby, ale po chwili natrafiliśmy na butelki wypełnione alkoholem. Wyciągnęliśmy głowy, spoglądając na siebie z charakterystycznym błyskiem w oku.

- Myślę, że jak im zabierzemy cały alkohol, to będzie wystarczająca kara – powiedziałam szybko, puszczając oczko do chłopaka. – Co o tym myślisz?

- Myślę, że to dobry pomysł – odparł. – Ej, Alex, serio chciałabyś, żebym cię mógł obronić przed kimś?

- Co? – Zdziwiłam się, po czym ponownie sięgnęłam po butelki, wyjmując je jedna za drugą spod kanapy.

- Odpowiedz mi – nacisnął.

- No to byłoby miłe – mruknęłam, nie zdając sobie sprawy, że dla chłopaka mogło to wiele znaczyć. – Tego jest od cholery tutaj! – Dodałam podekscytowana.

Gdy już wyciągnęliśmy wszystkie butelki, położyliśmy je koło siebie na stoliku i zawołaliśmy resztę przyjaciół, którzy aktualnie przestali się kłócić i teraz udawali, że się nie znają, stojąc do siebie tyłem.

- Zabieramy alkohol i spadamy stąd – wyjaśnił Fredowi George, po czym zmniejszył zaklęciem butelki i powkładał je sobie do kieszeni.

- I co? – Jęknął bliźniak. – Koniec zabawy?

- Zawsze możemy się udać do ich kryjówki – wpadłam na pomysł, wskazując na pokój wspólny. – Mamy już alkohol, więc nie wejdziemy tam z pustymi rękami – zaśmiałam się na koniec, podnosząc się z podłogi.

Nagle usłyszeliśmy jak ktoś gwiżdże, schodząc po schodach. W panice rzuciliśmy się w różne strony pokoju, próbując znaleźć miejsce do ukrycia. Klara wraz z Fredem nie pomyśleli za bardzo nad konsekwencjami i schowali się oboje z boku gzymsu, przykucając. Ścisnęli się oboje, chociaż w dalszym ciągu patrzyli na siebie z niesmakiem. Ja natomiast padłam z powrotem na podłogę, próbując wczołgać się pod sofę, a George przeskoczył przez fotel, chowając się za oparciem.

W tym samym czasie, zielona kotara rozsunęła się, a zza niej wyłoniła się pół naga postać Lucjana. Chłopak w dalszym ciągu przygwizdywał sobie wesoło, trzymając się ręcznika, który miał przepasany na biodrach. Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, bo z jego włosów kapała mu jeszcze woda.

- Dzisiaj zabawa – mruknął do siebie, podśpiewując sobie pod nosem – bzyknę sobie jakąś Puchonkę do samego rana!

Parsknęłam cicho pod nosem, po czym zasłoniłam sobie usta dłonią, tłumiąc dźwięki. Wsunęłam się bardziej pod mebel, nie chcąc zostać zauważoną przez Ślizgona, który musiał coś usłyszeć, ponieważ przestał gwizdać i stanął na środku pokoju, rozglądając się na boki. Jego wzrok przykuł stół ze słodyczami, z którego chwilę potem zabrał jedną z czekoladowych żab, ruszając z powrotem na górę.

Gdy tylko zasłona za nim przestała się poruszać, wyczołgaliśmy się wszyscy ze swoich kryjówek i czym prędzej opuściliśmy pokój wspólny Slytherinu. Mając kieszenie wypełnione alkoholem, mogliśmy udać się prosto pod Pokój Życzeń.

- Dzisiaj zabawa… - zaczęłam nucić pod nosem, ponieważ piosenka Lucjana wpadła mi w ucho.

- Daj spokój! – Jęknął Fred. – To było żałosne.

- Niepotrzebnie tam wchodziliśmy! – Pisnęła Klara. – Ja wracam do siebie! Pouczę się na poniedziałkowy test i idę spać!

- Już ci powiedziałam, że jebać ten test – warknęłam na nią i sięgnęłam do kieszeni przyjaciela, wyjmując z niej małą buteleczkę whisky. – Powiększ mi ją, George. – Pomachałam mu szkłem przed nosem, a chłopak posłusznie wykonał polecenie. Podzieliłam się whisky z chłopakami. Klara jak zwykle odstawała od reszty, nie chcąc brać w tym udziału. Zanim doszliśmy pod Pokój Życzeń byłam już pijana, a bliźniacy zdawali się być w wyśmienitych humorach.

Skupiliśmy się na imprezie i kryjówce Ślizgonów, po czym ukazały się przed nami drzwi, przez które szybko przeszliśmy do środka. Zabawa wewnątrz trwała już w najlepsze. Wszyscy siedzieli rozwaleni na kanapach, sączyli drinki, śmiali się, a nawet tańczyli na parkiecie po środku wielkiego pomieszczenia. Udało nam się nawet znaleźć wolną lożę. Geogre wyciągnął na stół wszystko, co ukradliśmy, a Fred wyczarował cztery szklanki. Może Klara skusi się na jednego drinka, jak w końcu wyluzuje?

Ja, nie czekając na zaproszenie, polałam nam wszystkim i uniosłam wysoko szkło, chcąc wznieść toast za udaną akcję.

- Zdrówko, co nie? - Zachichotałam, wpatrując się uporczywie w Klarę. – No podnieś szklankę!

- Nie chcę pić! – Oburzyła się. – Nie zmuszaj mnie!

- Boże – jęknęłam, kręcąc głową. – Jesteś okropnie nudna!

- Mówiłem, że ma kij w… mrowisku – skomentował Fred, po czym odsunął się od dziewczyny na bezpieczną odległość, ponieważ chciała go uderzyć.

Stuknęłam się szkłem z George’em, ponieważ pozostała dwójka na nowo zaczęła się kłócić i wstałam szybko, udając się slalomem na parkiet. Bliźniak od razu doskoczył do mnie, obracając wokół własnej osi.

- Nie mam ochoty słuchać, jak się kłócą – wyjaśnił, obejmując mnie w pasie.

- Nie uważasz, że kto się czubi, ten się lubi? – Zauważyłam, spoglądając ukradkiem na przyjaciół. Klara gestykulowała żywo rękoma, a Fred ją przedrzeźniał. – Może zwariowałam, ale zaiskrzyło między nimi.

- Co? – Zaśmiał się chłopak. – Niemożliwe. Fred kocha Angelinę na zabój.

- To dlaczego jej nie ma dzisiaj z nami? – Spytałam, a George ponownie zakręcił mną.

- Dalej przeżywa te zdjęcia. Nie wiem, kiedy jej przejdzie. – Rudzielec wzruszył ramionami. – Ale może porozmawiamy o nas?

- O nas? – Zdziwiłam się i ponownie zostałam obrócona.

- No przecież nie jesteś z Bole’em, to dlaczego nie chcesz dać nam szansy? Mówiłaś, że chcesz, żebym cię bronił. Wiesz, że chcę to robić.

Już chciałam mu odpowiedzieć, gdy nagle w przejściu stanął Lucjan. Tym razem ubrany był nienagannie, mając na sobie czarną, wyprasowaną koszulę i tego samego koloru spodnie. Puściłam szybko George’a, podchodząc do Ślizgona.

- Alex! – Ucieszył się. – Jak miło, że tu jesteś!

- Cześć Tarzanie – zachichotałam. – Gdzie masz przepaskę?

- Co? O czym ty mówisz?

- Oj, o niczym! – Przewróciłam oczami, ciągnąc go szybko w jakiś ciemny i cichy kąt pomieszczenia. – Słuchaj, czemu mi nie powiedziałeś, że Filch zabrał ci aparat?

- Co? Skąd o tym wiesz? – Chłopak speszył się.

- Od Klary – warknęłam. – Masz u niej dług do spłacenia. Ukradła Filchowi kliszę z aparatu i aktualnie znajduje się ona u mnie w szufladzie. Powiedz mi, były na niej jakieś kompromitujące nas zdjęcia?

- Nie wiem. – Lucjan wzruszył ramionami, po czym podrapał się po głowie. – Nie pamiętam, ale jakim cudem Klara miała odwagę wśliznąć się do gabinetu starego woźnego? Upadła na głowę?

- Zrobiła to dla Draco – wyjaśniłam. – Dobra, ja spadam.

- Co? Gdzie?! Nie zatańczysz ze mną? – Jęknął niezadowolony chłopak. – Dopiero przyszedłem.

- Ja tu siedzę z Klarą i bliźniakami. – Wskazałam palcem na jeden ze stołów, gdzie siedzieli moi przyjaciele. Zauważyłam również, że George wrócił z powrotem do stolika, pijąc smętnie swojego drinka.

- Z Weasley’ami? Co ty, wróciłaś do tego łamagi?

- Nie jest żadnym łamagą i nie wróciłam. Nie mogę bawić się z przyjaciółmi? Ty też należysz do tego grona, więc nawet nie myśl o czymś innym! – Pokręciłam mu palcem przed nosem, a następnie ruszyłam do wyjścia. Przez ciągłe okręcanie mnie podczas tańczenia, kręciło mi się w głowie i było niedobrze. Musiałam jak najszybciej się ewakuować. Miałam tylko nadzieję, że Klara nie będzie mi miała tego za złe.

Trzymając się ściany, ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru, gdy nagle w połowie drogi dopadł mnie George.

- Dlaczego uciekłaś? – Zagadnął, zatrzymując mnie na moment. – Bole coś ci powiedział?

- Merlinie, nie – jęknęłam, przecierając twarz rękoma. – Źle się czuję i musiałam szybko wyjść. Wypiłam za dużo w dość krótkim czasie.

- A mogę cię chociaż odprowadzić?

- Jeżeli tak bardzo chcesz?

Przyjaciel odprowadził mnie do naszego domu. W pokoju wspólnym siedziało kilkoro starszych Gryfonów, ale po za tym całe pomieszczenie świeciło pustkami. Większość albo spała, albo włóczyła się po zamku lub wymknęła się ukradkiem do Hogsmeade.

Pożegnałam się z rudzielcem i ruszyłam do swojego dormitorium. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic i wróciłam do łóżka. Wyciągnęłam spod poduszki pelerynę Snape’a, przykładając ją do twarzy. Do oczu znowu napłynęły mi łzy. Upojenie alkoholowe powoli mijało, a zastępował je ból i rozpacz po szlabanie z mężczyzną.

Następnego dnia nie miałam siły podnieść się z łóżka. Klara obudziła mnie z samego rana z masą pretensji, ale nawet na nią nie spojrzałam.

- Coś się stało? – Spytała, widząc jak cicho łkam.

- Daj mi spokój, proszę – szepnęłam, zwijając się w kulkę.

- Ktoś ci wczoraj coś zrobił? – Przeraziła się.

- Nie – odparłam pewnie. – Daj mi poleżeć dzisiaj cały dzień. Potrzebuję spokoju.

Przyjaciółka zostawiła mnie samą sobie, chociaż była mocno zaniepokojona moim dziwnym stanem.

Całą sobotę przeleżałam więc w łóżku, na zmianę płacząc i przeklinając w duchu cały świat. Zabawne, że dzień wcześniej po napiciu się, miałam taki cudowny humor, a teraz chciałam zniknąć, albo umrzeć.

W niedzielę rano postanowiłam zejść w końcu na śniadanie. Snape’a nie było na posiłku, co jeszcze bardziej mnie dobiło, ale postanowiłam sobie, że muszę z nim porozmawiać. Inaczej, nie będę mogła normalnie funkcjonować.

Wieczorem stanęłam przed drzwiami do jego gabinetu, zastanawiając się, co ja tu właściwie robię? Musiałam odzyskać swoje rzeczy, ale czy to było jedyne wyjście? Przecież mogłam poprosić kogoś innego o to, ale wtedy zalałaby mnie lawina pytań: skąd on ma twoje rzeczy? Dlaczego? I masa innych pytań, na które nie chciałam odpowiadać.

Po kilku minutach wzięłam w końcu głęboki oddech i zapukałam lekko. Przez jedną sekundę pomyślałam, że może jednak powinnam uciec jak najdalej stąd, a torbę odebrać na jutrzejszych zajęciach, ale nagle drzwi otworzyły się, a w przejściu stanął Snape. Zmierzył mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, co tylko dało mi do zrozumienia, że nie powinnam była tu - przychodzić. Cofnęłam się szybko, chcąc uciec, ale wtedy mężczyzna chwycił mnie mocno za nadgarstek i siłą wciągnął do środka. Zamknął za nami drzwi i podszedł do swojego biurka, na którym leżała moja torba. Nie wiedziałam, czy mam podejść bliżej, czy może czekać aż on sam poda mi moje rzeczy. Stałam blisko wyjścia, przestępując z nogi na nogę. Cała się trzęsłam.

- Przepraszam – wydusiłam w końcu z siebie. – Za to, że cię popchnęłam. Nie chciałam.

Snape nie odpowiedział. Stał tylko obok fotela, wspierając się jedną ręką o blat. Podeszłam bliżej niego, skupiając całą swoją uwagę na torbie. Próbowałam zachować się profesjonalnie, ale wszystko we mnie krzyczało w panice.

Nagle poczułam, jak mężczyzna ponownie przyciąga mnie do siebie i delikatnie obejmuje w pasie, przysuwając jeszcze bliżej. W jednej chwili sparaliżowało całe moje ciało. Dosłownie, nie byłam w stanie się poruszyć. Czułam tylko, jak moje roztrzęsione ciało styka się z jego dojrzałym, ociera o szorstką szatę. Uniosłam niepewnie wzrok, natrafiając na zimne czarne spojrzenie, przeszywające mnie na wylot. Snape nachylił się nade mną, a ja nie miałam pojęcia, na czym skupić uwagę. Na jego ustach? A co jeżeli była to podpucha, a nauczyciel pragnął mnie tylko przetestować, czy stosuję się do jego poleceń? Czy może powinnam w dalszym ciągu skupić się na jego oczach. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić!?

Jego wargi znalazły się w końcu bardzo blisko mojego ucha. Ponownie do moich nozdrzy doleciał zapach mężczyzny, którym upajałam się każdej nocy, przykładając do twarzy szatę profesora. Tamten zapach był mniej wyczuwalny niż ten, który teraz czułam. Z moich ust wyrwało się ciche jęknięcie, nad którym nie umiałam zapanować. Dłoń Snape’a przesunęła się po całej długości moich pleców.

- Teraz dokończysz swój szlaban – szepnął zmysłowo. Pomimo, że mówił o rzeczach, które wcale nie powinny mnie rozpalić, to przez tembr jego głosu, kolana ugięły się pode mną. W tej chwili zrobiłabym dosłownie wszystko dla mężczyzny, byleby nie wypuszczał mnie ze swoich objęć i w dalszym ciągu szeptał do ucha, nawet o obaleniu Orków w IX wieku. Wszystko przestało mieć znaczenie. Najważniejsze było to, że starał się być dla mnie miły, w dalszym ciągu przytulając do siebie.

Chciałam paść przed nim na kolana, ale Snape przytrzymał mnie mocniej. Spojrzałam na niego zdziwiona, a tuż obok biurka pojawił się nagle drugi fotel. Mężczyzna odsunął się w końcu ode mnie, zabierając ciepłą dłoń i usiadł na swoim miejscu, wskazując tylko ręką na mebel obok. Usiadłam więc po przeciwnej stronie biurka, wpatrując się zaskoczona na profesora. Czego on ode mnie chciał?

Brunet sięgnął do mojej torby, wyciągając z niej podręcznik i zeszyt od Eliksirów. Położył książki przede mną i wsparł się na łokciach, splatając ze sobą palce dłoni.

- Oczekuję, że dostaniesz Powyżej Oczekiwań jutro – powiedział cicho, mrużąc oczy.

- Co? – Zdziwiłam się. Popatrzyłam na swoje rzeczy, a następnie na profesora. – Mam się uczyć? Teraz?

- Cóż w tym dziwnego? – Mężczyzna wyprostował się i machnął różdżką w stronę kominka, rozpalając bardziej palenisko. W gabinecie zrobiło się jaśniej oraz przytulniej. Poprawiłam się w fotelu, czując jak moje kolana prawie stykają się z jego. Merlinie, każda sytuacja z nim związana była tak cholernie podniecająca, że nie sposób było wytrzymać.

- Inaczej sobie wyobrażałam nasze szlabany – mruknęłam cicho, ale posłusznie otworzyłam zeszyt na notatkach z piątku. – No i nie zdążę opanować całego materiału przez jedną noc.

- Skup się – warknął. – I nie użalaj. Weź się po prostu za naukę.

- A ty, co będziesz robił?

Snape uśmiechnął się lekko i z jednej z szuflad wyciągnął najzwyklejszą książkę. Otworzył ją przed nosem na losowej stronie, zagłębiając się w lekturę. Wpatrywałam się oniemiała na mężczyznę, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz robimy „coś” razem. Było to tak ludzkie, a zarazem intymne, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Snape czytał coś niezwiązanego z przedmiotem, którego nauczał lub jakimiś dokumentami, które musiał podpisać. Tutaj, teraz, on po prostu czytał książkę dla relaksu.

Również uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam przeglądać notatki. Pozaznaczałam sobie wszystkie ważniejsze terminy. Snape co chwilę zerkał na mnie znad książki, analizując co robię i czy dobrze to robię. Nie odzywał się przy tym ani słowem, więc musiałam robić wszystko zgodnie z jego upodobaniami.

Po godzinie czytania w kółko tego samego i robieniu dodatkowych notatek, moje myśli zaczęły zmierzać na zupełnie inne tory. Przypomniałam sobie o porwaniu, Śmierciożercach i Voldemorcie. Podniosłam niepewnie wzrok znad notatek, zerkając na nauczyciela. Ten, jakby wyczuwając że mu się przyglądam, również odsunął książkę od twarzy.

- Skup się na nauce – powtórzył, mrużąc oczy.

- Powiedz mi, czy to prawda, że Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać odrodzi się na nowo? – Zagadnęłam. Brunet przypatrywał mi się przez chwilę w ciszy, a następnie zmarszczył brwi, odkładając swoją lekturę na blat biurka. Już myślałam, że będzie chciał mnie zrugać i kazać się wynosić, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego dostałam odpowiedź:

- Nie można tego wykluczyć, a dlaczego pytasz akurat o to?

- Ten artykuł z Proroka – zaczęłam niepewnie, spoglądając na mężczyznę, który jak nigdy wcześniej siedział skupiony, czekając na to, co miałam do powiedzenia. – Mówił on o powrocie Tego – Którego…

- Czarnego Pana – przerwał mi mężczyzna, poprawiając.

- Czarny Pan brzmi, jakbyś mówił z dumą o nim – mruknęłam niezadowolona.

- Brzmi szybciej – prychnął Snape, splatając palce. – Wracaj lepiej do nauki.

- Profesor Moody również uważa, że ten cały Czarny Pan może powrócić – kontynuowałam. – Nie sądzisz, że czarodziejski świat powinien się na to przygotować?

- Ty na pewno nie musisz się tym przejmować, Lamberd – odparł, przewracając oczami. – Nie powinnaś przejmować się chłopakami albo tym całym balem? Naprawdę, jako nastolatka, powinnaś zająć głowę nastoletnimi bzdurami, a nie wojną.

- Trochę przeraża mnie wizja, że Czarny Pan może dostać się do Hogwartu razem ze Śmierciożercami. Oni przerażają mnie najbardziej. – Objęłam się nieświadomie rękoma, spuszczając głowę.

- Niepotrzebnie się w to zagłębiasz – warknął zniecierpliwiony. – Nic ci nie grozi.

- Jestem przyjaciółką Harry’ego – przypomniałam mu, podnosząc głowę. Snape wyglądał śmiertelnie poważnie i zrobił minę, jakby się nad czymś zadumał. – Zawsze będę po jego stronie i nie pozwolę zrobić mu krzywdy.

- Gryfońska lojalność – prychnął głośno, prostując się w fotelu. – Powinnaś zatroszczyć się o siebie, a nie o innych.

- Co?! – Oniemiałam. – Przecież to samolubne i podłe! Nie zostawiłabym swoich przyjaciół na pastwę losu.

- Dlatego jesteś w Gryffindorze – odparł, wznosząc oczy do nieba. – Przyjaciół można nie zostawiać, ale trzeba podejść do tego z głową i sprytem, a nie rzucać się, jako pierwsza w ogień i od razu zginąć.

- Nie zrobiłabym tak! – Zaperzyłam się, a Snape tylko uśmiechnął się cwanie pod nosem i musiałam mu chyba przyznać rację. Zapewne nie pomyślałabym trzeźwo, tylko od razu zaczęła walczyć, broniąc przyjaciela.

- Pamiętaj, Powyżej Oczekiwań – zmienił temat, wskazując głową na moje notatki.

- Dlaczego ci na tym zależy? – Zdziwiłam się. – Zawsze uważałeś mnie za głupią, ta ocena niczego nie zmieni, prawda?

- Owszem – rzekł oschle. – Ale jakoś bardziej kręcą mnie nastolatki, które jednak uzyskują dobre oceny z mojego przedmiotu – dodał, ponownie się uśmiechając. Na moment serce zaczęło mi mocniej bić, ale później uświadomiłam sobie, że Hermiona i Klara mają lepsze oceny ode mnie i też są nastolatkami.

- Eee – burknęłam. – Kręci cię Klara i Hermiona?

- Co proszę? Merlinie, Lamberd – jęknął, opierając na chwilę głowę na ręce. – Szlaban skończony. Wracaj do siebie.

Nie wykłócając się z profesorem, wstałam posłusznie, zebrałam swoje notatki, które włożyłam do torby i podeszłam do drzwi. Snape obserwował mnie przez ten czas bardzo uważnie.

- Dobranoc… Severusie – powiedziałam z pewnym zawahaniem. Pierwszy raz odezwałam się do mężczyzny po imieniu, co jeszcze bardziej poderwało moje udręczone serce do lotu.

- Nie zapędzaj się, Lamberd – rzucił ostrzegawczo brunet.

- Sam powiedziałeś, że robię to, na co mam ochotę – odpowiedziałam. – Dlatego, dobranoc Severusie.

Opuściłam szybko jego gabinet, nie zauważając nawet jak profesor uśmiecha się pod nosem, ale nie było to zwykłe szydercze i wredne wykrzywienie ust, a pełen ciepła i pobłażliwości uśmiech, który gdybym zauważyła, na pewno odpaliłby w moim wnętrzu ląd, którego nie dałoby się już zatrzymać. Zresztą, i tak czułam się wspaniale. Niby zwykły szlaban, a tyle rzeczy robiliśmy na nim po raz pierwszy i nie było to wcale związane z seksem. Poczułam, że połączyło mnie z profesorem coś niezwykłego, co miało już na zawsze zmienić stosunki między nami.

wtorek, 19 listopada 2019

70. Zadanie specjalne

Zajęcia Obrony Przed Czarną Magią dobiegły końca. Uczniowie powoli wychodzili z sali. Szybko spakowałam swoje rzeczy, unikając spoglądania na profesora. Gdy tylko wstałam z krzesła, usłyszałam jego głos.

- Klaro, zostań na moment.

Wzięłam głęboki wdech i powoli usiadłam na miejscu. Alex i Moody spojrzeli na siebie znacząco i kiwnęli do siebie głowami. Moja przyjaciółka wyszła z sali razem z innymi. Zostaliśmy z profesorem sam na sam. Szalonooki w skupieniu obserwował mnie z daleka. Zaraz potem powoli ruszył w moją stronę, stukając przy tym laską.

- Przesiadłaś się do tyłu – zauważył.

- Tylko na dzisiaj – odpowiedziałam szybko, nerwowo łapiąc za kraniec koszuli. - Alex poprosiła mnie, żebyśmy usiadły razem…

- I nie zgłosiłaś się do odpowiedzi – kontynuował.

- Ja… Chciałam dać szansę innym.

- Poza tym jesteś dziś wyjątkowo cicha – mężczyzna stanął tuż przy mojej ławce.

- Nie wydaje mi się… - niemal szepnęłam.

- Klaro… - Moody stuknął laską o posadzkę. - Nie musisz udawać. Widzę, że coś jest nie tak.

Odwróciłam wzrok, wciąż bezwiednie miętosząc koszulę. To prawda, wciąż dręczyły mnie wczorajsze zajęcia. I to co się na nich wydarzyło i to, że nie sprostałam postawionemu przede mną zadaniu. Momentami byłam zła na siebie, że pozwoliłam na tak dużo. Przez to wszystko wstydziłam się spojrzeć nauczycielowi w oczy. Nie dość, że zajęcia były porażką, to jeszcze Alex mówiła, że dotyk podoba nam się wtedy, gdy podoba nam się osoba od której go otrzymujemy… Wbrew całej tej otoczce wyzwania, tamta lekcja była całkiem… jakby przyjemna. Czy to znaczyło, że profesor… że Moody w jakiś sposób mi się podobał? Zacisnęłam mocno powieki, próbując odegnać od siebie tę myśl. To by było niedorzeczne! Szalonooki był moim nauczycielem i wszystko co robiliśmy, było tylko i wyłącznie na potrzeby zajęć. Wszystko miało mi ułatwić przyszłą pracę i radzenie sobie w trudnych sytuacjach. To musiał być zbieg okoliczności, albo jakaś pomyłka. Nie powinnam tego odczytywać w inny sposób. To, co było między nami, to jedynie relacja mentora i ucznia. Nic więcej…

- Klaro? – Moody zmarszczył brwi i położył dłoń na moim ramieniu. – Mów co się dzieje.

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Mężczyzna spoważniał. Przejęty przyklęknął przy mnie złapał za moje ściskające koszulę dłonie. Spojrzał mi prosto w oczy.

- Zrobiłem Ci krzywdę?... – zapytał cicho.

- Nie profesorze - zdecydowanie potrząsnęłam głową. Wyswobodziłam jedną z dłoni i szybko otarłam łzy.

- To dobrze. - Widać było, że moja odpowiedź przyniosła mu ulgę. - Więc o co chodzi? – zapytał łagodnie.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Moody zawsze powtarzał, że mogę się do niego zwrócić w każdej sprawie. Przez chwilę walczyłam z myślami. Uznałam jednak, że w żadnym wypadku nie mogę się podzielić z nim wszystkimi moimi myślami. Teoria związana z Alex była niedorzeczna, a ja sama nie byłam pewna co tak naprawdę czuję. Musiałam to przetrawić.

- Ja… nie wiem… - opuściłam wzrok. – Nie mogę przestać myśleć o wczorajszych zajęciach…

- Tak właśnie myślałem – Moody pokiwał głową i powoli się oblizał. Czułam, że jego mechaniczne oko prześlizguje się po moim ciele. - Wiesz ptaszyno, to zrozumiałe. Zrobiliśmy poważny krok.

- Ale nie czuję, jakbym zrobiła znaczące postępy. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, jakbyśmy się cofnęli. Może gdybyśmy przerwali w połowie…

- Klaro – przerwał mi profesor, ściskając przy tym moją dłoń. – Ja doskonale wiem co robię. To nie było moje widzimisię. Pamiętasz, co kiedyś mówiłem o przyjemności? – sapnął i podniósł się na równe nogi.

Spojrzałam na niego nieśmiało.

- Przyjemność osłabia czujność – powiedział wykładowym tonem. – A bez stałej czujności łatwo o zgubę. Jest wiele rzeczy, w których można się zatracić. Gdybym nie stosował się do tej zasady, już dawno skończyłbym kilka stóp pod ziemią.

Kiwnęłam głową i zamyśliłam się. Wciąż miałam pewne wątpliwości.

- Ale profesorze… z tymi porywaczami było zupełnie inaczej.

- Do tego kiedyś też dojdziemy – stwierdził Szalonooki, spacerując w te i we w te. Nie spuszczał ze mnie oka. – Przede wszystkim musisz nauczyć się działać pod presją. Później przerobimy różne scenariusze. Wiadomo, wszystkich nie sposób przetestować… - sapnął i zatrzymał się. Obejrzał mnie od góry do dołu. - Mówiłem już, że wbrew pozorom dałaś sobie świetnie radę? Naprawdę widzę w Tobie potencjał. Może sama go nie dostrzegasz, ale na pewno podświadomie go czujesz. To jest w Tobie Klaro.

Mężczyzna przyłożył palce w okolicy mojego serca. Drgnęłam i speszona spojrzałam na jego dłoń. Mimo wszystko nie odsunęłam się.

- O tutaj – Moody zerknął na swoją rękę i szybko ją cofnął. – To siła, która napędza Cie do działania. Która zaprowadzi Cię na szczyt. Już raz jej zaufałaś. W innym wypadku nigdy nie przyszłabyś do mnie na dodatkowe zajęcia. Mam rację?

Ochoczo kiwnęłam głową. Słowa profesora brzmiały przekonująco i miały w sobie sporo racji. Skoro i on to wyczuł, dodało mi to otuchy. Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o tym wszystkim, a później profesor odprowadził mnie do drzwi. Otworzył je, puszczając mnie przodem.

- Pamiętaj, że nie od razu Hogwart zbudowano – mrugnął do mnie.

- Ma Pan rację. Dziękuję profesorze – odparłam z uśmiechem.

Pożegnaliśmy się i spokojniejsza ruszyłam do pokoju wspólnego. Niektóre moje wątpliwości zostały, ale zepchnęłam je na drugi plan. Tak należało zrobić.



***



W piątek po lekcji eliksirów, wyszłam z sali jako ostatnia. Współczułam Alex, że ciągle musiała męczyć się na szlabanach ze znienawidzonym profesorem. Moim zdaniem jej kara była niewspółmierna do przewinienia, ale w przypadku Mistrza Eliksirów, jakakolwiek ingerencja przyniosłaby odwrotny skutek. Miałam wrażenie, że Snape od zawsze robił co żywnie mu się podoba. Zaniżał oceny praktycznie bez powodu, przyczepiał się o nic i poniżał niemal każdego w zasięgu wzroku. Jakby tego było mało, zepsuł wszystkim weekend, zapowiadając na poniedziałek sprawdzian. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, bo lubiłam się uczyć, ale ostatnio miałam problemy ze skupieniem. No i ledwo zdążyłam spisać wszystko z tablicy, tyle tego było! Powinnam od razu wziąć się za naukę. Było jednak coś, co musiałam zrobić najpierw. Zostawiłam większość swoich rzeczy w sypialni i jak co tydzień ruszyłam do biblioteki. Usiadłam w umówionym miejscu i rozłożyłam podręczniki. Co prawda Draco nie pojawił się na poprzednich dwóch spotkaniach, ale nie byłabym sobą, gdybym mimo wszystko się nie przygotowała. W końcu ślizgon nigdy oficjalnie nie odwołał swojej „prośby o pomoc”. Przez chwilę siedziałam sama, wpatrując się w stosik książek. Gdy już byłam pewna, że chłopak olał mnie po raz kolejny, westchnęłam smętnie, wyjęłam z torby notatki z eliksirów i zaczęłam je przeglądać. Część materiału była mi znana, ale niektóre szczegóły poznałam dziś po raz pierwszy. Pogrążyłam się w nauce, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. Po jakimś czasie ktoś przeszedł obok stolika przy którym siedziałam i złapał za oparcie krzesła obok mnie, odsuwając je. Rozpoznając zapach męskich perfum Malfoy’a, zerknęłam w tamtym kierunku i zamrugałam zdziwiona.

- Jednak przyszedłeś? – ożywiłam się i wyprostowałam, szybko chowając notatki pod pergamin. – Po tym jak nie było Cie ostatnie dwa razy, nie byłam pewna, czy się zjawisz.

- Zwyczajnie miałem coś do zrobienia – chłopak wzruszył ramionami i usiadł.

- Mogłeś mnie uprzedzić… - opuściłam wzrok na pergamin i chwyciłam za pióro. – W każdym razie możemy od razu zacząć. Czytałam już o tym i wystarczy, że…

- Dobra, uspokój się – przerwał mi blondyn. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i rozsiadł się wygodnie. – Nie po to tu przyszedłem. Właściwie to w dupie mam ten referat.

- Co? - Zatrzymałam pióro w połowie drogi do kartki. - Jak to?

- Normalnie – przyjrzał mi się, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Ostatnio zachowujesz się jakoś dziwnie…

- Ja? Dziwnie? – speszyłam się. Czyżby aż tak było widać?

- Mniejsza z tym – westchnął chłopak. - Pamiętasz jak Cie przyłapałem gdy włamywałaś się do Moodiego?

- Nie włamywałam się! – powiedziałam nieco za głośno i szybko rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje. Zaraz potem przygarbiłam się. – To nie było tak – dodałam ciszej.

- No zwał jak zwał – Draco przez moment przyglądał się swojemu palcu serdecznemu lewej dłoni. Czegoś na nim brakowało. – Wiesz… Właściwie mógłbym zapomnieć o tym co widziałem, ale pod jednym warunkiem. – Ślizgon spojrzał mi prosto w oczy. - Włamiesz się do Filcha.

- Co? – pisnęłam. Sama propozycja wydała mi się absurdalna. Początkowo myślałam, że chłopak żartował, ale gdy przez dłuższą chwilę patrzeliśmy na siebie w milczeniu, a Malfoy wciąż miał tą śmiertelnie poważną minę, przestało mi się to podobać. – Co to w ogóle za absurdalny pomysł… Jeśli chcesz zrobić mu kawał, nie wciągaj mnie w to.

- Żaden kawał – syknął chłopak. Złapał za oparcie mojego krzesła i nachylił się w moją stronę, przyciszając głos. - Filch zgarnął coś, co należy do mnie i muszę to odzyskać. Jak najszybciej.

Gdy się przybliżył, serce zabiło mi mocniej. Zerknęłam na jego usta i przełknęłam głośno ślinę. Szybko odwróciłam wzrok. Starałam się na niego nie patrzeć.

- Więc dlaczego sam się tam nie włamiesz? – zapytałam cicho. Zaczęłam pakować książki. Nic tu po mnie, skoro nie zamierzał robić referatu.

- Słuchaj… - Malfoy wyraźnie się zawahał. Jakby od niechcenia odgarnął mi włosy za ucho. - To nie Twoja sprawa, ale mam już na pieńku z ojcem. Chyba wiesz jacy potrafią być starzy? Nie mogę ryzykować.

- Więc ryzykować mam ja?

- Bez obrazy, ale masz o wiele mniej do stracenia. Nie chcesz mi pomóc?

Znieruchomiałam i spojrzałam w jego stronę. Draco bardzo mi się podobał. Uwielbiałam jego pocałunki. Wciąż miałam w pamięci to, co działo się w kryjówce. Najbardziej mnie bolało, że temat urwał się po tym, jak chłopak odstawił mnie do profesora Moody’ego. Miałam ochotę zadać mu ze sto pytań, ale od tamtego czasu wszystko się tak skomplikowało… Chyba powinnam posłuchać Alex i dać sobie spokój. Jak jednak miałam to zrobić, jeśli on wracał jak bumerang? Siedział tak blisko. Czułam za sobą jego rękę. Przy nim dostawałam jakiegoś zaciemnienia mózgu. Wiedziałam, że powinnam wstać i wyjść, ale moje ciało nie słuchało. Do czego to doszło, że rozważałam złamanie regulaminu szkoły?

- A co jeśli mi się nie uda? – zapytałam cicho.

- Jesteś bystra. Zrobisz tak, żeby się udało – Draco poruszył brwiami.

Zastanowiłam się. Woźny na pewno nie miał magicznego zamka w drzwiach, dlatego zwykły czar powinien poradzić sobie z zamknięciem. Pozostała jeszcze jedna kwestia.

- A co z Filchem? Nie chce mieć z nim do czynienia. Jeśli mnie przyłapie… – gorączkowo potrząsnęłam głową. - Takie rzeczy nie przechodzą bez echa.

- Nie panikuj. Odwrócenie jego uwagi to najmniejszy problem. Zajmę się tym.

- O rany… - westchnęłam. Nie wierzyłam, że się na to godzę. - To po co mam iść… na pewno należy do Ciebie? – przyjrzałam mu się uważnie.

- W stu procentach – ślizgon odpowiedział bez zawahania.

- Dobra. To zróbmy to.

Wstałam szybko, nie pozwalając sobie na chwilę zawahania. Czułam się, jakby kierowała mną jakaś dziwna siła. Normalnie byłabym pełna wątpliwości i sprzecznych myśli, ale starałam się nie dopuszczać ich do głosu. Mimo wszystko ucieszyło mnie, że Draco dzisiaj się pojawił. Nawet, jeśli czegoś ode mnie chciał. Tak naprawdę poprosił mnie przecież o pomoc. To znaczyło, że w jakimś tam stopniu mi ufał. Nakręcona tą myślą, ruszyłam razem z nim pod gabinet Filcha. Po drodze omówiliśmy dokładniej plan. Zgodnie z nim, ukryłam się w pobliżu drzwi i obserwowałam jak Draco wykonuje swoją część. Chłopak poprawił swój nienaganny ubiór i zapukał do woźnego, informując o rzekomym problemie w lochach. Filch zaklął szpetnie, zawrócił do pomieszczenia, zgarnął wiadro i mopa, po czym ruszył za ślizgonem. Gdy zniknęli mi z oczu, zakradłam drzwi, trzymając różdżkę w gotowości.

- Alohomora – szepnęłam.

Zamek szczęknął, a ja szybko weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałam się. Pomieszczenie kiedyś na pewno było kanciapą, ale teraz bardziej przypominało graciarnię. Te kilka mebli jakie stały w środku, jak i każda płaska przestrzeń zawalona była rupieciami. Z pudełek niemal wysypywały się mniej lub bardziej nielegalne rzeczy. Pełno było fajerwerków, butelek alkoholu czy napoczętych paczek papierosów. Leżało też tu pełno całkiem normalnych rzeczy, takich jak podręczniki, zeszyty, słodycze a nawet dziwnie znajoma miotła. Przespacerowałam się wokoło, nie mając bladego pojęcia, gdzie właściwie powinnam zacząć szukać. Rzeczy nie wydawały się być posegregowane. Zajrzałam do kilkunastu pudeł, a później zaczęłam przeglądać szuflady komody. W jednej z nich znalazłam stos kolorowych, mugolskich gazetek dla panów. Na okładkach znajdowały się powyginane panie w samej bieliźnie. Podniosłam jedną z gazetek i z wypiekami na twarzy, krytycznie przyjrzałam się zdjęciu, a później sobie samej. Usłyszałam na korytarzu kroki. Zawstydzona szybko odłożyłam gazetkę, zasunęłam szufladę i w panice rozejrzałam się, poszukując kryjówki. Bez lepszych opcji, wczołgałam się pod zabudowane biurko, cudem omijając dużą, klejącą plamę po rozlanej kiedyś kawie. Skuliłam się, objęłam kolana rękoma i nasłuchiwałam. Drzwi się otwarły, a do środka weszły dwie osoby.

- Co jest aż tak pilnego, że musisz mi to pokazać właśnie w tej chwili? – wyprany z emocji głos bez wątpienia należał do Mistrza Eliksirów.

- Proszę chwilę poczekać, zaraz to znajdę.

Filch odstawił wiadro z mopem, a potem podszedł do biurka i wysunął szufladę. Przyciągnęłam nogi bliżej ciała i siedziałam nieruchomo, modląc się, by nie zaglądali pod spód. Słyszałam, jak mężczyzna przerzuca zawartość szuflady.

- Gdzieś to było… nooo… O, proszę bardzo! – woźny znalazł coś i wręczył Snape’owi.

- Co to takiego?

- Mugolski sprzęt. Droga zabawka. Mówią na to aparat fotograficzny! – Filch mówił z takim podekscytowaniem, jakby właśnie przyłapał kogoś na gorącym uczynku. - Służy do robienia nieruchomych zdjęć. Takich samych jakie…

- …Rozwieszono po szkole? – dokończył Mistrz Eliksirów. – Interesujące. Czyli mamy dowód zbrodni. Brakuje tylko winowajcy.

- W odpowiednich warunkach można przejrzeć zdjęcia z kliszy, może któreś zdradzi tożsamość właściciela. Znalazłem to w męskiej toalecie w lochach. Było nieźle ukryte. Nie zdziwiłbym się, gdyby należał do kogoś ze Slitherinu!

- Powstrzymajmy się przed oskarżeniami – beznamiętnie rzucił Snape. - Jak wiemy, z tej łazienki mogą korzystać uczniowie wszystkich domów. Jeśli okaże się, że faktycznie to był ślizgon, zgłoś się prosto do mnie, zrozumiano?

- Tak jest Profesorze Snape.

- Świetnie.

Aparat wylądował z powrotem w szufladzie, a mężczyźni wyszli z kanciapy. Nie wiedziałam ile mam czasu, ale wiedziałam jedno. Aparat musiał należeć do Lucjana. Kto wie jakie jeszcze zdjęcia strzelali sobie on i Alex? Ich pomysł był idiotyczny, ale nie mogłam już nic zrobić, żeby powstrzymać ich przed wykonaniem. Mogłam za to zrobić coś, dzięki czemu nie wylądowaliby na świeczniku. Szybko wyczołgałam się spod biurka, sięgnęłam do szuflady i otworzyłam aparat. Wyjęłam kliszę i nie wiedząc co z nią zrobić, ukryłam ją w kieszonce szaty. Aparat odłożyłam na miejsce. Kliszę trzeba było zniszczyć, ale lepiej nie zostawiać dowodów właśnie tutaj. Postanowiłam, że w nocy wrzucę ją do kominka w pokoju wspólnym, albo oddam Alex. Przeszukałam szuflady biurka i na dnie jednej z nich, zauważyłam srebrny, bogato zdobiony sygnet z herbem rodu Malfoyów. Dokładnie tego szukał Draco. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mógł zgubić coś tak ważnego, ale teraz nie miało to znaczenia. Schowałam przedmiot i szybko ruszyłam do drzwi. Wyjrzałam przez szparę. Wydawało się, że droga jest wolna. Myśląc, że mam sporo szczęścia, szybko wyszłam na korytarz. Zaraz potem wpadłam wprost na profesora Flitwicka. Zbladłam jak ściana i zatrzymałam się w pół kroku. Całe życie przeleciało mi przed oczami.

- Dzień dobry panienko – Flitwick zagaił z uśmiechem i wskazał ruchem głowy na drzwi. – Szlaban u Filcha, hm? Nawet w piątki nie dadzą wam odpocząć.

- Szlaban? – głos uwiązł mi w gardle. Musiałam odchrząknąć.

- Wychodzisz od niego z kanciapy, więc pewnie dręczył Cie jakimś sprzątaniem. Nigdy nie podobało mi się zmuszanie was do czyszczenia przy użyciu rąk. Od tego mamy odpowiednie czary – mężczyzna pokręcił głową.

- Jak chłoszczyc? – zapytałam, wciąż stojąc sztywno.

- Dokładnie. No ale to wtedy żadna kara. Taki impas – profesor rozłożył ręce. – W każdym razie masz sporo szczęścia. Niektórzy siedzą na szlabanie do późnego wieczora.

- To prawda… Przepraszam profesorze, ale mam trochę nauki – uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, pożegnałam się i odeszłam na sztywnych nogach.

Gdy zniknął mi z oczu, rzuciłam się do biegu. Nie wierzyłam w to, co się właśnie stało. Miałam kolejnego świadka… ale jakimś cudem udało mi się uniknąć podejrzeń. Mimo wszystko ciężar nie opuścił mojego serca. Na pewno nie chciałam być przy tym, gdy Filch wróci do gabinetu, ani gdy się zorientuje, że brakowało kliszy. Na Merlina… będę przecież pierwszą podejrzaną! Po czymś takim na pewno wyląduje w gabinecie Dumbledore’a! Czułam, że ogarnia mnie panika. Cała w nerwach dopadłam do drzwi od starej sali zaklęć i weszłam do środka. Draco już na mnie czekał, oparty plecami o przykrytą prześcieradłem ścianę.

- Co jest? – zapytał, przyglądając mi się czujnie. – Masz to?

- Mam… - drżącą ręką podałam mu sygnet. Emocje we mnie buzowały. Przetarłam dłońmi twarz, a później spojrzałam na chłopaka z wyrzutem. – Mówiłeś, że zajmiesz się Filchem, a on prawie od razu wrócił do gabinetu! Do tego był z nim profesor Snape! Wiesz, że mogli mnie przyłapać?

- Przecież nic Ci nie jest – Malfoy wzruszył ramionami i założył sygnet. Pasował jak ulał. – Słuchaj, nie olałem sprawy – wyjaśnił beznamiętnie. - Zrobiłem swoje, ale gdy Filch zobaczył Snape’a, nagle stracił rozum. Słyszałaś o czym tak gadali?

- Znaleźli w łazience aparat i… - zasłoniłam usta dłonią i zamilkłam.

- Aparat Lucjana? – podłapał Draco. Uśmiechnął się pod nosem i wsunął dłonie w kieszenie spodni. – No proszę… Biedakowi się oberwie.

- To Ty wiesz? – zdziwiłam się.

- Niewiele mamy przed sobą tajemnic. Szczerze, to bardziej mnie dziwi, że Ty wiesz. Stałaś się jego powierniczką sekretów?

- Nie do końca… - westchnęłam. Wiedział o Lucjanie, ale czy wiedział o Alex? Nie chciałam jej w to mieszać, dlatego wolałam przemilczeć, skąd wiedziałam o zdjęciach. – Ale jak go zobaczysz, powiedz mu, że nic na niego nie mają…

- To znaczy? – Malfoy zmarszczył brwi, a zaraz potem spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Zwinęłaś aparat?...

- Tylko kliszę… - powiedziałam nieśmiało i złapałam za kraniec koszuli. – Ale zniszczę ją i nie będzie dowodów. Tak było mniej podejrzanie.

- No popatrz… zaskakujesz mnie – w głosie blondyna słychać było uznanie.

Przez chwilę miałam ochotę wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam, albo wspomnieć o Flitwicku i moich obawach, ale ostatecznie nie powiedziałam nic. Malfoy też wyglądał, jakby się nad czymś wahał. Staliśmy jednak w milczeniu. W końcu Draco ruszył do wyjścia.

- Draco, jeśli chodzi o tamten wspólny wieczór… - zaczęłam, patrząc za nim.

- Masz na myśli ten, kiedy tak strasznie się naprułaś? – chłopak zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. - Trochę mi to spieprzyło plany.

- Plany? – zdziwiłam się i potarłam policzek. Tamten dzień wydawał się teraz taki odległy. – Sam podawałeś mi alkohol. Poza tym wiesz… Ja chyba nie wszystko pamiętam…

- Nie pamiętasz, bo nie było czego zapamiętywać – ślizgon stwierdził z rozczarowaniem. Obciął mnie wzrokiem od góry do dołu. – Myślałem, że miło spędzimy czas.

- Co? – głośno przełknęłam ślinę. - Znaczy… No.. Wciąż możemy – odparłam nieśmiało.

- Myślisz? - Draco zbliżył się do mnie, a ja odruchowo cofnęłam się. Zatrzymałam się dopiero, gdy poczułam za plecami ścianę. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się wyzywająco. – Tyle że na trzeźwo brak Ci odwagi - powiedział.

Patrzyłam mu prosto w oczy. Serce waliło mi jak oszalałe. Przed chwilą sama tego chciałam, dlaczego więc panikowałam? Dlaczego przypominały mi się zajęcia z profesorem Moody’m? Musiałam przestać o tym myśleć. Musiałam wziąć się w garść. Gdy Malfoy chciał znów ruszyć do drzwi, złapałam go za nadgarstek, zamknęłam oczy i wspięłam się na palce, całując go w usta. Blondyn stanął w miejscu, pozwalając mi na przejęcie inicjatywy. Nie miałam pojęcia co robię. Przypominając sobie nasze poprzednie pocałunki, wsunęłam język, próbując go nim pieścić w trakcie. Miałam wrażenie, że coś robię źle. Draco odczekał chwilę, a później sam pogłębił pocałunek i objął mnie w pasie, przyciągając bliżej siebie. Jego ręce powoli, ale przy tym dość chaotycznie wędrowały po moim ciele. Ja nie wiedziałam co zrobić z moimi. W końcu chłopak odsunął się ode mnie.

- Kompletnie nic nie wiesz, co? – westchnął, przecierając palcami kąciki ust.

- Dlaczego?... – szepnęłam wpatrzona w niego.

- Zachowujesz się jak posąg, a w ten sposób to żadna przyjemność – Malfoy wzruszył ramionami. - Mówiłem, brak Ci odwagi.

- Ale… ja… - zająknęłam się. W sumie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Stałam jak ofiara losu. To działo się tak nagle, a ja naprawdę nie wiedziałam co powinnam robić. Jak go dotykać. Myślałam, że może mnie olśni, gdy będziemy blisko… Ale nie olśniło.

- Teraz jeszcze Cie zatkało? Tego właśnie się spodziewałem. Spadam stąd. – mruknął ślizgon i ponownie ruszył do wyjścia. – Dzięki za sygnet. – Rzucił na odchodne, a potem zniknął za drzwiami.

- Rany… - jęknęłam zrezygnowana.

Znowu spieprzyłam moją szansę. Może faktycznie na trzeźwo nie nadawałam się do niczego? Za bardzo się skupiałam i niepotrzebnie analizowałam? Przygaszona i cięższa o kolejną tonę myśli, wróciłam do dormitorium. W pokoju wspólnym ludzie bawili się na całego. Było bardzo głośno. Myślałam tylko i wyłącznie o tym, żeby zabrać się za naukę do eliksirów. Gdy weszłam do sypialni, zauważyłam, że Alex siedziała na swoim łóżku kompletnie pijana. Oczy miała lekko zaczerwienione, jakby od płaczu. W jednej ręce miała butelkę alkoholu w drugiej zaś ściskała skrawek czegoś czarnego. Peleryny? Gdy mnie spostrzegła, od razu ukryła materiał pod poduszką.

- Gdzie byłaś?! – zapytała z wyrzutem i oparła się o poduszkę, jakby obawiając, że tam zajrzę.

- W bibliotece z Draco… - westchnęłam. Rzuciłam torbę na łóżko i usiadłam na nim zrezygnowana.

- Jak z Draco? Przecież nie przychodził już - Alex pociągnęła z butelki.

- Dzisiaj przyszedł. Musiałam włamać się do Filcha, żeby odzyskać jego sygnet…

- Jak to musiałaś? – przyjaciółka uniosła brwi.

- No… trochę musiałam, a trochę poprosił mnie o pomoc. Mniejsza z tym – machnęłam ręką. - Wiesz co znalazł Filch? Aparat Lucjana…

- Kurwa… - Alex otworzyła szerzej oczy. - Wiedzą już?

- Jeszcze nie doszli do tego czyj jest, ale zwinęłam im kliszę… nie sprawdzą po zdjęciach – wyjęłam z kieszeni przedmiot i podałam go przyjaciółce. – Nie ma za co – mruknęłam. Położyłam się, wtulając twarz w poduszkę.

Brunetka przez chwilę patrzyła na kliszę, próbując coś na niej dostrzec, a później wzruszyła ramionami i schowała ją do szuflady nocnej szafki.

- Obejrzymy to później. Wiesz co teraz powinnyśmy zrobić? Coś, co nas rozluźni. Zabawić się. Zaszaleć.

- Zaszaleć? – zerknęłam na nią. – Wręcz przeciwnie. Powinnyśmy się uczyć do testu z eliksirów.

- W dupie mam ten test – Alex dopiła alkohol i zwlekła się z łóżka. Poprawiła ubranie i wystawiła dłoń w moją stronę. – Chodź. Choć raz nie przymulajmy.

- To nie jest przymulanie, tylko…

- Przymulanie! – przerwała mi przyjaciółka. – Słuchaj, miałam chujowy dzień i chce żeby teraz było fajnie. Jak nie chcesz iść, to łaski bez.

Podniosłam się i spojrzałam na nią poważnie. Nie miałam ochoty ruszać się z sypialni, ale nie mogłam pozwolić, żeby Alex w takim stanie snuła się po szkole. Każdy wiedział, jakby to się skończyło.

- Dobra, idę! – zrzuciłam z siebie szatę i poprawiłam różdżkę. – Co właściwie się stało?

- Snape – mruknęła Alex i złapała mnie za dłoń.

Nie musiała mówić nic więcej. Westchnęłam przeciągle i razem z nią poszłam do pokoju wspólnego. Stolik zastawiony był piwem. Kilka osób grało w karty, reszta podzielona była na grupki i głośno dyskutowała lub żartowała. W oczy rzucili nam się stojący z boku Harry i Ron. Wyglądali, jakby się kłócili.

- Oni są nienormalni! – Rudzielec łapał się za głowę.

- Kto? I o co chodzi? – Alex popatrzyła to na jednego, to na drugiego.

- Fred i George stwierdzili, że robią dziś nalot na dormitorium Slitherinu – wyjaśnił Harry, poprawiając okulary. – Wiesz, zemsta za fotki.

- Wiedzą kto to zrobił? – zdziwiła się przyjaciółka.

- Nie, ale im to wisi. Na papierze od Rity był ślizgon, to wiesz… - Harry wzruszył ramionami.

- A mają hasło? – zapytałam, patrząc na wszystkich po kolei.

- Powiedzieli, że nie potrzebują – westchnął Ron. – Powinni to zrobić w tygodniu… Albo nie wiem. W nocy. O tej porze nikt pewnie nie śpi.

- Nie są na pewno tacy głupi. Z resztą zobaczymy – Alex przepchnęła się przez chłopaków. Ruszyłam zaraz za nią.

- Zamierzasz do nich iść? – zapytałam z paniką w głosie.

Przyjaciółka jedynie wzruszyła ramionami. Schodziłyśmy po schodach. Gdy lekkim slalomem skierowała się do lochów, było już pewne gdzie idzie. Korytarz wydawał się podejrzanie pusty.

- Nie jest za cicho?... – szepnęłam.

Drzwi za nami skrzypnęły. Wystraszona odruchowo złapałam za różdżkę, ale było za późno. Ktoś za nami złapał nas za ramiona i wciągnął do małej salki, zatrzaskując drzwi.





poniedziałek, 11 listopada 2019

69. Skurwiel


Fred z George’em zaczęli wymieniać między sobą teorie spiskowe, ale mnie w zupełności to nie ruszyło. Klara wpatrywała się we mnie uparcie, ale udawałam że nie widzę tego natarczywego spojrzenia.

- To pewnie jakieś niewyżyte gnojki z młodszych roczników – zaśmiałam się, wstając nagle. Podeszłam do braci, chcąc wyrwać bliźniakowi pergamin z rąk. Nachyliłam się w stronę George’a z wyciągniętą przed siebie ręką, ale chłopak szybko się odsunął, posyłając mi rozbawione spojrzenie.

- No podaj mi to! – Warknęłam, jeszcze bardziej nachylając się nad Weasley’em. – Nie rób z siebie pawiana!

- Wysil się – odparł rudzielec, poruszając brwiami.

- Daj jej ten pergamin, jeżeli cię prosi! – Odezwał się Ron, stając w mojej obronie.

- Czemu ty się zawsze wtrącasz, co? – Syknął na niego Fred, kręcąc z niedowierzania głową. – Idź lepiej spać. Już pora na ciebie.

Ron nie odezwał się ani słowem, ale wstał z kanapy z obrażoną miną i udał się w stronę schodów. Klara, która przez chwilę siedziała w ciszy, wpatrując się bezmyślnie w jeden punkt, również wstała i podeszła do Gryfona.

- Możemy porozmawiać? – Zapytała nieśmiało, przestępując z jednej nogi na drugą.

- O czym? – Zdziwił się Ron, marszcząc brwi. Przyjaciółka zaczerwieniła się, co rudzielec zauważył i również spłonął rumieńcem, odsuwając się o krok od niej. – Co jest?

Klara odwróciła się na moment, ale nikt z pozostałych uczniów nie zwracał na nich uwagi. Ja w dalszym ciągu walczyłam słownie z George’em, a reszta zajmowała się sobą, a nie dwójką zarumienionych Gryfonów. Niestety, Klarę to jednak nie przekonało.

- A już nic – odpowiedziała pospiesznie, zwracając się do mnie. – Alex, ja idę się położyć.

- Dobra, zaraz też przyjdę, ale najpierw chcę przejrzeć te zapiski – odparłam i na nowo próbowałam zabrać chłopakowi skrawek pergaminu.

Ron widząc, że Klara zachowuje się dziwnie, wzruszył tylko ramionami, również spojrzał w moim kierunku i szybko wszedł po schodach do swojego dormitorium. Harry również się podniósł ze swojego miejsca, rzucił krótkie „ branoc” i ruszył za przyjacielem.

- No co jest, kurwa?! – Zezłościłam się już nie na żarty i wyprostowałam. – Nie zachowuj się jak dzieciak!

- Skoro zachowanie Bole’a ci nie przeszkadza, to i moje nie powinno – skomentował bliźniak, wystawiając mi język. Fred natomiast obszedł brata, przekręcając głowę w bok i próbując odczytać z kartki, co jeszcze Skeeter nawymyślała.

- Brachu! – Krzyknął nagle, otwierając szeroko oczy. Wyprostował się niczym struna, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. – Ona tu napisała, że to zapewne zrobił jakiś Ślizgon!

- Bzdura! – Prychnęłam, denerwując się lekko. Nie chciałam, żeby Ślizgon miał przeze mnie kłopoty. W końcu, gdyby nie moje problemy, chłopak nie wymyśliłby takiego planu, który naprawdę był świetny w całej swojej infantylności.

- Napisała, że między naszymi domami od wieków trwa rywalizacja – kontynuował Fred. – Jakiś jebany Ślizgon musiał to wymyślić!

- To niepoważne! Między nami nie ma żadnej rywalizacji! – Próbowałam uspokoić chłopaka.

- Między tobą a Bole’em na pewno nie ma – prychnął George, mrużąc oczy, po czym wręczył pergamin bratu, podnosząc się z sofy. Stanął przede mną niczym dyrektor, zakładając ręce na piersi. – Jak tam wasza randka? Niefortunnie wam ją przerwano, co?

- Nie bądź niemiły – skarciłam go, przenosząc spojrzenie na Freda, który zaczął intensywnie wyczytywać wszystkie brednie z notatek Rity Skeeter.

- Bo bratasz się z wrogiem.

- Powtarzasz się! – Przewróciłam oczami, po czym odsunęłam od siebie chłopaka, doskakując szybko do Freda. Wyrwałam mu z rąk pergamin, próbując wyczytać z niego całą resztę, ale George nie pozostawał bierny. Również wyszarpał mi notatki z rąk, ale w taki sposób, że połowa z nich w dalszym ciągu znajdowała się w moich rękach.

- Zniszczysz to, idioto! – Zdenerwowałam się. Próbowałam doskoczyć do chłopaka, ale drugi bliźniak przytrzymał mnie mocno za ramiona.

- Co ty taka w gorącej wodzie kąpana? – Zaśmiał się bliźniak, przysuwając twarz blisko mojej głowy. – Bole nie zaspokaja cię należycie?

Zrobiłam się cała czerwona ze złości. Próbowałam wyrwać się chłopakowi, ale przytrzymywał mnie zbyt mocno. George widząc, że zaraz wybuchnę, zaczął uspokajać brata.

- Dobra, zostaw ją – powiedział szybko, a Fred momentalnie odsunął się ode mnie. Mój były chłopak również się uspokoił, podając w końcu skrawek pergaminu. Usiedliśmy we troje na kanapie (ja pośrodku), połączyliśmy dwie części w jedną całość i na nowo zaczęliśmy czytać to, co Rita nawymyślała.

Seks w tej szkole jest na porządku dziennym. Gdzie się nie spojrzy, niewyżyte dzieciaki urządzają sobie potajemne schadzki, piją, a nawet zażywają narkotyki.

- A ona to pewnie święta była, kiedy chodziła do szkoły, co? – Skomentował Fred, prychając głośno. – Tępa dzida.

- Skąd ona o tym wie? – Zdziwiłam się. – I wiecie co? To wcale nie jest jej wymysł, a prawda. Ona musi nas szpiegować, bo nie wyssałaby takich informacji z palca.

- Brednie – Odparł Fred i machnął na to ręką, a następnie wyłożył nogi na stół, rozsiadając się wygodniej. – Sprawdź, czy nie ma czegoś więcej o tych zdjęciach. Może jednak coś wyniuchała ta zołza?

- Zobaczymy – burknęłam, przejeżdżając wzrokiem po notatkach.

Nocne szlabany w gabinetach profesorów! Dodatkowe zajęcia, a może coś więcej?

- Stek kłamstw! – Zaśmiałam się nerwowo, odrzucając pergamin od siebie. Bliźniacy najwidoczniej nie przejęli się nagłówkiem jeszcze nienapisanego artykułu, ponieważ również nie zareagowali na to entuzjastycznie.

- Mówiłem, że ona wypisuje głupoty wyssane z palca. – George wzruszył ramionami, przysuwając się bliżej mnie. Nie wiedziałam do końca, o co mu chodziło, ale wolałam ulotnić się z Pokoju Wspólnego nim jeszcze miałam okazję, a Klarze postanowiłam nic nie mówić o tym, co wypisywała Skeeter. Lepiej nie denerwować jej niepotrzebnie.

- Spalcie to gówno najlepiej – poleciłam, wyswobadzając się spomiędzy dwóch ściśniętych braci.

- Czemu idziesz? – Jęknął niepocieszony George, robiąc smutną minę.

- Jutro mamy zajęcia – przypomniałam mu.

- A może… - zaczął nagle Fred, prostując się jak drut. Ściągnął nogi ze stołu, uśmiechając się cwanie, a jego oczy zalśniły łobuzersko. – A może wtargniemy do ich pokoju wspólnego!

- Ich? – Uniosłam wysoko brwi. – Jakich ich?

- Do Slytherinu ma się rozumieć! – Przewrócił oczami, jakbym była wyjątkowo niekumata. – Na pewno znasz hasło!

- Ja?! – Pisnęłam, odsuwając się powoli w stronę schodów prowadzących do damskiego dormitorium. – Nie znam. Skąd ci to przyszło do głowy?

- Prowadzisz się z tym Bole’em – kontynuował chłopak, wstając.

- Dobra, to już nie jest śmieszne – mruknął George, po czym uniósł zaklęciem strzępy pergaminu i spalił go w powietrzu. – Daj jej spokój, stary. Wybrała Ślizgona, jej sprawa.

- Jakie dojrzałe myślenie – zauważyłam, po czym postukałam się palcem po czole. – On nie jest moim chłopakiem. Kumplujemy się tylko. I tak, idę z nim na bal – dodałam, widząc ożywiony wzrok przyjaciela. – Obiecałam mu to, ale nic nas nie łączy.

- Ale hasło na pewno znasz! – Drążył Fred. – Podaj mi je.

- Nie znam żadnego hasła. Myślisz, że Lucjan zaprasza mnie na posiadówki do pokoju wspólnego? To tak, jakbym weszła go gniazda żmij! Przecież Flint również jest Ślizgonem, a ja nie mam zamiaru przebywać w jego towarzystwie.

- Ona ma rację – przyznał George, kiwając głową i resztę palącego się pergaminu przesunął w stronę kominka, gdzie spłonął doszczętnie, po czym również się podniósł, poklepując brata po plecach. – Chodź spać.

- Ale ten pomysł z wtargnięciem do Slytherinu spoko, co nie? – Zagadnął go drugi rudzielec. Oboje wyminęli mnie bez słowa i ruszyli do swojego dormitorium. Patrzyłam za nimi do momentu, aż zniknęli za drzwiami sypialni i również udałam się do swojej.

Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamkę i położyłam.

Leżałam przez dłuższą chwilę w łóżku, wpatrując się w sufit i tuląc do piersi szatę Snape’a. Co chwilę przykładałam ją do nosa, upajając się jego zapachem. Ten mężczyzna pachniał niesamowicie i każde zaciągnięcie się ubraniem, było jak narkotyk. Miałam wielką ochotę pójść do niego w tej chwili i doprowadzić do obłędu, albo chociaż sobie podarować nieco przyjemności. Niestety, Klara cały czas kręciła się na swoim łóżku i obawiałam się, że jeszcze nie śpi lub przebudzi się, gdy tylko zacznę myśleć o mężczyźnie mojego życia.

Swoją drogą, zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Chciałam sprawić profesorowi prezent, z którego mógłby korzystać i który byłby dla niego przydatny. Nie chciałam kupować mu bezsensownych rzeczy. Po głowie chodziło mi od jakiegoś czasu kacze, zielone pióro ze srebrną stalówką i srebrny kałamarz cały pokryty ozdobnymi wężami. To byłby idealny prezent.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i na nowo przyłożyłam szatę do twarzy, wyobrażając sobie Snape’a, jak leży koło mnie. Machinalnie sięgnęłam ręką do gumki od spodenek i włożyłam dłoń pod spód. Byłam rozpalona. Przygryzłam dolną wargę, próbując stłumić jęki i dotknęłam palcami swojej kobiecości, gdy nagle łóżko obok mnie skrzypnęło, a po chwili usłyszałam przyciszony głos przyjaciółki:

- Alex, śpisz?

Wyciągnęłam szybko rękę, schowałam pelerynę pod poduszkę i podniosłam się do siadu. Rozchyliłam nieznacznie kotary łóżka, spoglądając na udręczoną twarz Klary. Z początku myślałam, że mnie przyłapała na gorącym uczynku, ale to chyba nie było to.

- Czemu nie śpisz?! – Szepnęłam lekko podirytowana. – Co się stało?

- Jak to jest z tymi orgazmami? – Zapytała nagle, a ja poczułam, że cała się rumienię.

- O co ci chodzi?! – Spanikowałam. Czyżby mnie widziała?!

Próbowałam przyjrzeć się jej twarzy, ale cała sypialnia spowita była w mroku i ciężko było cokolwiek zauważyć. Musiałam dać sobie chwilę, aby mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności.

- Powiedz mi Alex, czy każdy orgazm jest przyjemny?

- A ty ciągle o tym myślisz? – Zdziwiłam się. – Od kiedy nie śpisz? – Dopytałam dla pewności.

- Sama nie wiem – odpowiedziała. W ciemności ujrzałam wzruszenie ramion przyjaciółki. – Jakoś nie mogę zasnąć.

Usłyszałam szelest prześcieradła. Klara podniosła się do siadu, mnąc w dłoni kawałek kołdry.

- Co się stało? – Zapytałam poważnie, widząc jej dziwną reakcję. Dziewczyna skrzywiła się lekko.

- Nic – odparła. – Po prostu chcę wiedzieć, czy każdy dotyk jest przyjemny?

- Oczywiście, że nie – stwierdziłam. – Pamiętasz Śmierciożerców? Ich dotyk był fajny?

- Nie.

- No właśnie. Widzisz, to zależy. Jeżeli ktoś ci się podoba, to wtedy jak najbardziej taki dotyk jest zajebisty. Gadałyśmy już chyba o tym.

- Niby tak… - Dziewczyna zamyśliła się na moment, robiąc ponownie zbolałą minę.

- Klara, ktoś ci coś zrobił? – Spytałam, wstając z łóżka. Podeszłam do przyjaciółki, siadając obok. Objęłam ją ramieniem, ale wyswobodziła się szybko. – Mów.

- Wszystko jest ok. Po prostu mam mętlik w głowie. Wiesz, ci Śmierciożercy… jeden z nich był bardzo napastliwy. Dotykał mnie wszędzie, nawet tam między nogami…

- Zrobił ci krzywdę? – Dopytywałam. Zdałam sobie sprawę, że nie rozmawiałyśmy jeszcze o tym, co miało miejsce, gdy Śmierciożercy nas rozdzielili. Sama również nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć, co blondyn zrobił z Klarą.

- Nie. Do niczego nie doszło – westchnęła, przecierając twarz. – W sumie, to nie o tym chcę porozmawiać. Czyli chcesz mi powiedzieć, że jeżeli ktoś mi się podoba, to ten dotyk jest super?

- No tak! – Ożywiłam się trochę, starając się uśmiechnąć do przyjaciółki. Naprawdę, dziwne myślenie łapało ją po nocach. Nie byłam jednak do końca przekonana, czy Klara nie starała się mi czegoś powiedzieć, ale zapewne w końcu by to zrobiła, gdyby naprawdę coś jej dolegało. Raczej nie musiałam się przejmować, chociaż naprawdę dziwnie się zachowywała od spotkania z Moodym.

- Ej – zagadnęłam szybko. – I jak poszła rozmowa z Moodym?

Klara wyprostowała się szybko, spoglądając na mnie z przestrachem w oczach.

- Co? – Zaśmiałam się.

- Profesor Moody powiedział, że pogada z Dumbledore’em o Skeeter – odpowiedziała mi w końcu na pytanie, aczkolwiek w dalszym ciągu była jakaś nieswoja. Potrząsnęła nerwowo głową i posłała mi łagodny uśmiech.

- No widzisz! – Ucieszyłam się. – Mówiłam, że nie ma się co przejmować tą rurą, ale bliźniakami już tak.

- Co się stało? – Zapytała dziewczyna i przez moment wyglądała, jakby zapomniała o wcześniejszej rozmowie.

- Stwierdzili, że te fotki Angeliny, to sprawka jakiegoś Ślizgona i chcą się włamać do Slytherinu. Myśleli, że znam hasło – westchnęłam. – Próbowali je ze mnie wyciągnąć.

- Wiesz, że oni dobrze kombinują – mruknęła dziewczyna, wzdychając głęboko. – Niepotrzebnie się w to dałaś wplątać.

- To co? – Oburzyłam się, zakładając ręce na piersi. – Miałam pozwolić, żeby cały Hogwart uważał mnie za obciągarę?!

- Przestań używać takich słów! – Zaperzyła się przyjaciółka, zakrywając uszy rękoma. Machnęłam na nią ręką.

- Dobra, Klara. Ja idę spać, bo jutro twoja ukochana Obrona, a nie chcę, żeby Moody się do mnie przyczepił, że jestem niewyspana i nie słucham na zajęciach. – Wstałam ociężale z posłania przyjaciółki i wskoczyłam szybko do swojego łóżka, zakrywając się szczelnie kołdrą. – Dobranoc.

- Dobranoc – odparła Klara, również się kładąc. Ja zasnęłam prawie od razu, ale dziewczyna jeszcze przez długie minuty wpatrywała się w skupieniu na sufit, analizując w głowie cały miniony dzień.

***

Usiadłam pod salą od Obrony i wyciągnęłam z torby podręcznik od Eliksirów. Zaczęłam czytać interesujące mnie rozdziały w razie, gdyby Snape chciał zrobić nam niezapowiedzianą kartkówkę.

- A co ty tak maglujesz te eliksiry? – Zdziwił się Ron, zaglądając mi do podręcznika.

- Jakbyś jeszcze nie wiedział, mam szlabany ze Snape’em do końca roku szkolnego – odpowiedziałam pewnie. Już dawno temu przygotowywałam się na takie pytanie, w razie gdyby ludzie pytali, dlaczego ciągle zajmuję się tylko jednym przedmiotem. – Myślisz, że co ja tam robię?! – Dodałam, prychając głośno.

- No nie wiem – zastanowił się rudzielec. – Obstawiałem, że wisisz przywiązana do ściany, Snape się nad tobą pastwi.

- Akurat – warknęłam, siląc się zachować spokój, ponieważ perspektywa bycia związaną przez mężczyznę była bardzo pobudzająca i kusząca. – Weź odejdź. Daj mi się skupić.

Gdy Ron dał mi w końcu spokój, rozejrzałam się po korytarzu. Wszyscy rozmawiali wesoło ze sobą. Lekcje z Moodym zawsze były ciekawe i pełne niespodzianek. Większość czekała na nie z utęsknieniem. Klara również, chociaż dzisiaj była jakaś przygaszona. Zupełnie tak samo, jak w nocy. Dziewczyna stała z boku, trzymając w dłoni podręcznik od Obrony. Nie odzywała się do nikogo, ani nie podeszła do mnie, co również było bardzo dziwne.

Podniosłam się z podłogi, chcąc do niej podejść, ale w tym samym czasie usłyszeliśmy stukot laski o posadzkę. Po chwili zza zakrętu wyłonił się profesor, kuśtykając, co jakiś czas. Przywitał się z poszczególnymi osobami po imieniu, aż w końcu podszedł do mnie.

- Eliksiry, co? – Zagadnął wesoło. – Snape dalej cię męczy.

- Tak, profesorze. – Kiwnęłam głową.

Moody zamruczał coś pod nosem, po czym jego magiczne oko pognało w stronę stojącej na samym tyle Klary. Dziewczyna nawet nie starała się podejść bliżej, a co dopiero spojrzeć na swojego mentora.

- No dobrze – westchnął Moody, na nowo spoglądając na mnie. – Zapraszam na zajęcia.

Po wejściu na lekcję, Klara chciała usiąść z przodu obok Dracona, jak zażyczył sobie profesor, ale pociągnęłam ją do ostatniej ławki. Zaczęłyśmy wypakowywać z toreb potrzebne książki, różdżki położyłyśmy obok na blacie, ponieważ na każdej lekcji były one potrzebne i wyprostowałyśmy, słuchając tego co nauczyciel miał do powiedzenia.

- Na początek zrobimy sobie małą powtórkę z poprzednich zajęć – zaczął i odkaszlnął. – Jestem ciekaw, czy zapamiętaliście dobrze poprzednie wykłady.

Jako, że siedziałyśmy w ostatniej ławce, byłyśmy słabo widoczne. Nachyliłam się więc do przyjaciółki i szturchnęłam ją w ramię.

- Znowu zachowujesz się dziwnie – szepnęłam, wpatrując się w nią intensywnie.

- Co? – Zdziwiła się. – Dlaczego tak uważasz? – Zapytała, ale nie mogła do końca skupić się na naszej rozmowie, ponieważ Moody zadał pytanie:

- Niech mi ktoś powie, jakie mamy Zaklęcia Niewybaczalne? Kilka tygodni temu je przerabialiśmy.

W powietrzu pojawił się las rąk. Ja również chciałam podnieść swoją, ale zauważyłam, że Klara nie wykonała żadnego ruchu. Wpatrywała się w plecy Seamusa, który siedział przed nami i ani drgnęła. Byłam święcie przekonana, że zna odpowiedź na to pytanie.

Moody ucieszył się, widząc w górze tyle chętnych osób do udzielenia odpowiedzi, ale nie wybrał nikogo. Jego wzrok cały czas szukał tej jednej, konkretnej uczennicy.

- Co ty robisz?! – Ponownie szepnęłam do blondynki. – Znasz odpowiedź!

- I co z tego? – Wzruszyła ramionami. – Nie muszę być taka, jak Hermiona.

- Zwariowałaś do reszty – odparłam, unosząc rękę. Moody od razu to zauważył i zawołał mnie do odpowiedzi.

- No proszę. Panienko Lamberd. Słucham, jakie mamy zaklęcia niewybaczalne? – Jego magiczne oko, co chwilę zerkało na moją przyjaciółkę, a ja wstałam i wyszłam z ławki, podchodząc do zdziwionego nauczyciela.

- Profesorze – mruknęłam cicho, żeby nikt postronny nie mógł nas usłyszeć. – Z Klarą dzieje się coś dziwnego. Jest jakaś nieobecna. Myślę, że ona ciągle przeżywa to spotkanie ze Śmierciożercami.

- Mhm – skomentował Moody, marszcząc mocno brwi i na nowo spojrzał na moją przyjaciółkę.

- Mogę z nią wyjść na chwilę? Może coś mi w końcu powie, bo zachowuje się dziwnie. Nie chciała się nawet zgłosić do odpowiedzi!

- Tak, to rzeczywiście dziwne, ale lepiej będzie, jak nie ruszycie się z zajęć. – Mężczyzna podrapał się po brodzie, zastanawiając się nad czymś głęboko. Wyglądał na lekko poruszonego. – Później z nią porozmawiam, dobrze?

- Jak pan uważa – wzruszyłam ramionami, wracając na miejsce.

Po skończonych zajęciach, Klara została chwilę z profesorem, a ja wróciłam do Gryffindoru, czekając na nią w pokoju wspólnym. Gdy przyszła, wyglądała i zachowywała się w miarę normalnie. Przysiadła się do mnie, uśmiechając wesoło. Podziękowała mi również za to, że się nią przejęłam i dała mi słowo, że wszystko z nią w porządku, a ja nie mam się czego obawiać. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, ale skoro Klara tak postawiła sprawę, to nie było sensu jej nie ufać.

***

W końcu nastał piątek wieczór, a co za tym idzie, ostatnie lekcje w tym tygodniu – Eliksiry. Czekałam z utęsknieniem pod klasą. Jako, że były to ostatnie zajęcia przed weekendem, wszyscy ze zbolałymi minami stali pod salą, czekając na najgorsze. Nawet Ślizgoni nie byli zadowoleni z takiego rozkładu zajęć. Gdyby to była Historia Magii, albo Zaklęcia czy Astronomia, każdy z tutaj obecnych osób nawet by się nie kwapił i wydłużył sobie weekend o tych kilka cennych godzin, ale Eliksiry miały to do siebie, że prowadził je Snape, dlatego wszyscy potulnie czekali na ostatnie zajęcia tego tygodnia.

Zdawało mi się, że tylko ja i Hermiona byłyśmy podniecone perspektywą dzisiejszych lekcji, dlatego musiałam nico się uspokoić, chociaż tak naprawdę drżałam z podniecenia.

Gdy Snape wyłonił się zza zakrętu, wszyscy zamilkli, ustępując mu jak zwykle miejsca. Mężczyzna przeszedł szybko pomiędzy uczniami i otworzył klasę, abyśmy mogli wejść do środka. Jego wzrok lustrował po kolei każdego ucznia, ale na mnie nie spojrzał. Nie miałam mu tego za złe. Przecież musieliśmy zachować pozory.

- Nie wyciągajcie kociołków – powiedział, kiedy wszyscy uczniowie usadowili się na swoich miejscach i zaczęli rozpakowywać plecaki. – Dzisiaj czeka was sporo pisania.

Po Sali rozniosły się pojedyncze jęki, ale gdy Snape rozejrzał się po pomieszczeniu, wszyscy na nowo ucichło. Klara spojrzała na mnie zdziwiona, ale posłusznie pochowała z powrotem swoje miarki i wyciągnęła zeszyt. Zrobiłam to samo, co ona i dumnie wyprostowana wpatrywałam się w Mistrza Eliksirów.

Nauczyciel machnął różdżką, a na tablicy za nim pojawił się tytuł dzisiejszej lekcji „eliksir paraliżujący – przygotowanie i zastosowanie”, a następnie cała tablica zapełniła się cienkim, małym pismem samego profesora. Tekstu było tak dużo, że nawet kilka stron pergaminu nie wystarczyłoby na jego spisanie. Wszyscy na nowo spojrzeli po sobie, po czym z krzywymi minami pootwierali swoje zeszyty, maczając pióra w kałamarzach.

- Niektóre informacje pokrywają się z tym, co jest w podręczniku – zaczął cicho Snape, zakładając ręce za plecy. Zaczął przechadzać się pomiędzy ławkami. – Ale większości nie ma w żadnym podręczniku, dlatego radzę wam skrupulatnie zapisywać wszystko. Możecie również liczyć na test z tych wiadomości w następnym tygodniu.

Cała sala ponownie jęknęła. Wraz ze zbliżającym się weekendem i balem, do którego pozostał miesiąc, wszystkim uczniom nie w głowie były sprawdziany czy inne testy.

Mężczyzna omawiał spokojnie to, co zapisał wcześniej za pomocą zaklęcia na tablicy i zaglądał do zeszytów poszczególnych osób. Kiedy przeszedł koło mnie i Klary, spięłam się lekko w sobie, ale brunet nie odezwał się do nas słowem, ruszając do przodu. Stanął w końcu przy swoim biurku, przestając wykładać lekcję, po czym spojrzał surowym wzrokiem, jak zapisywaliśmy wszystko w skupieniu.

Uniosłam na chwilę głowę, uśmiechając się do Mistrza Eliksirów.

- Lamberd, może powiesz wszystkim, o czym tak myślisz, zamiast przepisywać to, co jest na tablicy? – Zapytał nagle Snape, posyłając mi mściwy uśmieszek, który zmył mój w ułamku sekundy. Wszyscy przestali na moment robić notatki, spoglądając zdziwieni to na mnie, to na Snape’a. Nawet Klara podniosła zainteresowana głowę.

- Wstań, jak do ciebie mówię – warknął. Zmarszczyłam brwi. O co mu chodziło? Przecież przepisywałam wszystko dokładnie z tablicy. Raz tylko na niego spojrzałam, a on już ma jakieś pretensje.

Podniosłam się niepewnie ze swojego krzesła. Cała sala wpatrywała się we mnie w skupieniu, jakbym była jakimś niezwykłym zwierzęciem w zoo.

- Czekamy – przypomniał mi nauczyciel, w dalszym ciągu uśmiechając się cynicznie. Ślizgoni zarechotali cicho. Zacisnęłam dłonie w pięści, starając nie dać się sprowokować mężczyźnie.

- Profesorze, ja naprawdę skupiałam się tylko na tym, co jest zapisane na tablicy – odparłam niepewnie, spuszczając głowę.

- W takim razie Lamberd, co takiego śmiesznego jest w dzisiejszym wykładzie, że szczerzysz się do tablicy jak mysz do sera? – Zapytał Snape, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Czyżbym napisał coś, co cię bawi?

- Nie, profesorze – mruknęłam cicho, jeszcze mocniej zaciskając dłonie w pięści.

Przez chwilę w Sali panowała nieskazitelna cisza. Każdy był ciekaw, czym jeszcze Snape mnie ośmieszy, albo upokorzy, ale ten przyglądał mi się jeszcze przez moment, a następnie kazał usiąść z powrotem. Do końca lekcji nie odważyłam się już spojrzeć w jego stronę. Chyba nigdy nie dane mi będzie rozgryźć tego mężczyzny do końca. Przecież nic złego nie zrobiłam, żeby mógł mnie tak karać?!

- W poniedziałek przygotujcie się na test i żeby była jasność, każde Zadowalające będzie traktowane, jako niezaliczenie – rzekł.

- Ale to niezgodne z regulaminem szkoły, profesorze! – Odezwała się oburzona Hermiona, czego zaraz pożałowała.

- Minus 10 punktów dla Gryffindoru, Granger – warknął mistrz Eliksirów, wpatrując się w dziewczynę z mściwą satysfakcją. Gryfonka oblała się niezdrowym rumieńcem i wyszła pospiesznie z sali razem z resztą uczniów. Ja również chciałam opuścić pracownię, ale Snape kazał mi zostać na szlabanie. Z jednej strony się ucieszyłam, ale z drugiej coś mi podpowiadało, że to wcale nie będzie przyjemne spędzenie czasu z profesorem. Pożegnałam się więc z Klarą, która wyszła jako ostatnia z klasy i zamknęła za sobą drzwi.

Stałam przez chwilę w ciszy, nie wiedząc jak się zachować. Brunet siedział za swoim biurkiem, nie podnosząc nawet głowy znad swoich papierów. W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam się odezwać.

- Dlaczego mnie tak potraktowałeś na lekcji? – Spytałam zawiedziona. – Przecież nie zrobiłam niczego złego!

- Kotły są w rogu sali – mruknął mężczyzna, ignorując moje pytanie. – Masz godzinę, żeby je wyczyścić bez użycia magii. Jak skończysz, możesz iść.

- Co?! – Zdenerwowałam się. – Ale jak to?! Dlaczego mnie każesz?!

- Pozwalasz sobie na zbyt wiele, Lamberd i nie mam tu na myśli dzisiejszych zajęć. – Snape uniósł głowę, przenikając mnie zimnym spojrzeniem, od którego dostałam ciarek na całym ciele.

- Czyli na co? – Zaczęłam powoli się denerwować. – Że cię pocałowałam? O to ci chodzi? To był tylko policzek! Nic więcej!

- Wyraźnie dałem ci do zrozumienia, że masz więcej tego nie robić! – Podniósł się na rękach, nachylając do przodu. - Nie potrzebuję od ciebie ckliwych gestów, Lamberd!

- Ale…

- Wbij sobie do głowy, że nie jesteśmy żadną parą! – Kontynuował coraz bardziej rozwścieczony. – Powiedziałem ci, że biorę to, na co mam ochotę. Nie potrzebuję żadnej zachęty z twojej strony, rozumiesz?! Kiedy mówię, że masz mi obciągnąć, robisz to. Nie potrafisz wykonywać poleceń? A może nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?

Słuchałam go w ciszy, czując jak cała drżę. Przełknęłam głośno ślinę, odłożyłam swoją torbę na biurko i podeszłam do brudnych kociołków. Chwyciłam wiaderko z wodą i gąbką, po czym uklękłam, zabierając się za sprzątanie. Czułam łzy pod powiekami, ale nie chciałam dawać Snape’owi jeszcze większej satysfakcji. Posłusznie wykonywałam to, czego ode mnie oczekiwał. Wcale nie byłam durną Lamberd, która nie słucha, co się do niej mówi. Dobrze zrozumiałam, że miałam go więcej nie całować, ale nie mogłam też udawać, że nic do niego nie czuję. Nie potrafiłam wyzbyć się wszystkich uczuć do tego mężczyzny.

Usłyszałam, jak Snape obchodzi swoje biurko i staje za mną.

- Nie mam pojęcia, czemu to ciągnę – rzekł na nowo. Przymknęłam na moment oczy, oddychając nerwowo. Niech on da mi już spokój. Proszę, niech da mi spokój. – Tylko ryzykuję dla ciebie, głupia dziewczyno, żebyś mogła spełniać swoje chore fantazje, a i tak pewnie dalej będziesz robiła to, na co masz ochotę.

Poczułam łzy na policzkach. Podniosłam się z podłogi na trzęsących się nogach i obróciłam przodem do Snape’a. Brunet widząc moje łzy, nawet nie drgnął.

- Dlaczego tak mnie traktujesz?! – Krzyknęłam już całkowicie roztrzęsiona. – Oddałabym za ciebie życie, a ty...ty… traktujesz mnie jak zwykłą dziwkę!

- Nie rób scen, kretynko – ostrzegł mnie, nie ruszając się z miejsca.

- Nie nazywaj mnie tak! – Zezłościłam się, czując że moje policzki są już całkowicie mokre od łez. Zrobiłam krok do przodu i pchnęłam lekko Snape’a, dając mu do zrozumienia, jak bardzo mnie rani. Przepchnęłam się przez profesora i czym prędzej wybiegłam z klasy. Dopiero w połowie drogi zdałam sobie sprawę, że zapomniałam swojej różdżki i torby, ale za żadne skarby świata nie wróciłabym z powrotem do kryjówki lwa.

piątek, 8 listopada 2019

68. Krok dalej...

Wpatrzona w niebo, nawet nie zauważyłam, kiedy Rita Skeeter podchodziła pod trybuny. Wzięła mnie całkowicie z zaskoczenia, od razu zalewając falą pytań. Drgnęłam wystraszona i spojrzałam na nią, przyciskając podręcznik do piersi. Dopiero po chwili zrozumiałam, co właściwie do mnie mówiła.

- …młode kobiety zawsze dużo plotkują. Pewnie wy uczennice macie już swoje teorie i domysły, mylę się?

- Przepraszam, ale o co Pani chodzi? – zamrugałam i odsunęłam się kawałek.

- Biedne dziecko… jesteś przygłucha? – zacmokała reporterka i przysunęła się bardzo blisko mnie. - Pytam o tamto porwanie na Pokątnej! Przecież wszyscy o tym wiedzą. Sensacyjny temat.

- O rany… Wszyscy…? – przełknęłam głośno ślinę i raz jeszcze się odsunęłam. Wyobraziłam sobie, jak cała szkoła pokazuje na nas palcem. Jak przyklejają nam łatkę ofiar. Wymyślają historie, co się z nami działo. Jak profesor Moody wylatuje ze szkoły za naszą wspólną tajemnicę… Nie, musiałam się otrząsnąć!

- Dosłownie. Nasza gazeta trafia do prawie każdego domu w magicznym świecie, ale dość o tym. Wróćmy do porwania! Ta historia rodzi wiele pytań, prawda? Dwójka śmierciożerców… groźby, szarpaniny… praktycznie zero świadków… Bardzo podejrzana sytuacja… – kobieta przyłożyła palec do ust i udała zastanowienie. – Cóż, dla mnie ta sprawa jest niewyjaśniona, ale nie zostawię jej w ten sposób. Muszę dotrzeć do sedna, a Ty dziewczynko - stuknęła mnie palcem w pierś. – mi w tym pomożesz. Powiedz mi teraz… Też jesteś nieletnia… jak myślisz, ofiary mogły być w Twoim wieku?

- Ja… nie wiem… - nerwowo złapałam za torbę i szybko spakowałam podręcznik. Nie patrzyłam na kobietę. Starałam się brzmieć na wyluzowaną i beztroską, ale bardzo mi to nie wychodziło. - A to w ogóle zdarzyło się naprawdę?...

- Oczywiście że tak! Dziewczynko, to było w gazecie! – kobieta brzmiała na pewną swego. Zaczęła wymachiwać palcem. - Załóżmy, że ofiary były w Twoim wieku. Bardzo niefortunnie, prawda? Powiedz mi, jak się czujesz z myślą, że w każdej chwili możesz zostać porwana? Zapewne wiesz, że śmierciożercy słyną ze swojej bardzo brutalnej natury. Jeśli to byli oni, na jednym wybryku się nie skończy. Do tego Ty jako uczennica półkrwi…

- Skąd Pani wie o moim statusie krwi? – przerwałam jej i zamrugałam zdziwiona. Nie podobało mi się, dokąd zmierza ta rozmowa.

- Dziecino – Rita złapała za swoje okulary i lekko je obniżyła, spoglądając na mnie sponad nich. – Ja wiem wszystko. W-S-Z-Y-S-T-K-O.

Przez chwilę patrzyłam jej w oczy. Doszłam do wniosku, że wbrew temu co mówiła, tak naprawdę nie wiedziała nic. Nie musiałam się obawiać, że odkryje prawdę, bo nie miała o niej pojęcia.

- Skoro Pani wie wszystko, po co zadaje Pani pytania? – zapytałam cicho i wstałam.

- Dziewczynko, nie bądź taka przemądrzała. – Zacmokała reporterka i teatralnym gestem dotknęła swojej piersi. - Oczywiście że po to, żeby wiedzieć WIĘCEJ. I dla fanów. Oni uwielbiają czytać wywiady!

Pokręciłam głową i chciałam odejść, ale kobieta złapała mnie za rękę. Odruchowo drgnęłam. Spojrzałam na nią niepewnie. Jej spojrzenie przybrało zaciętości i podejrzliwości.

- Zaraz, nie skończyłyśmy wywiadu. Chcesz się wymknąć? Założę się, że próbujesz coś ukryć! Od razu widać, że masz coś na sumieniu. Może znałaś ofiary, hm? Kryjesz je? To ktoś bliski?... – dopytywała Skeeter.

- Nie gadaj z nią! – zawołała Alex. Wszystkie trzy miotły podlatywały w naszym kierunku.

- To jedna z nich? – zapytała Rita, wskazując głową na moją przyjaciółkę. Pióro kobiety zaczęło tworzyć istną epopeje.

- Nie! – pisnęłam i mocnym szarpnięciem wyrwałam rękę z uścisku. Rita karmiła się niedopowiedzeniami. To co miała, to jedynie poszlaki. Musiałam na szybko zarzucić ją jak największą ilością faktów i przede wszystkim odsunąć od nas podejrzenia. Dla profesora Moody’ego. Dla mnie i Alex… – Nie mamy z tym nic wspólnego. Skąd w ogóle pomysł, że to ktoś ze szkoły? Że wiemy cokolwiek?... – wzięłam głęboki wdech i złapałam za pasek od torby, próbując ukryć zdenerwowanie. - Ja wiem tylko tyle, co było napisane w gazecie. Przecież jesteśmy setki kilometrów od Londynu i nie możemy opuszczać Hogwartu w trakcie roku szkolnego. Po pierwsze trudno byłoby nam się tam znaleźć, a po drugie, obieg informacji jest ograniczony…

- Mówisz tak, jakby teleportacja nie istniała… Ignorancja, czy świadome pominięcie? Koniecznie to zapisz! – Reporterka zadyrygowała palcem, choć nie wiem po co, bo pióro i tak pisało swoje. – Jeszcze do tego wrócimy… – Kobieta spojrzała na mnie. - Dziewucho, na pewno masz jakieś domysły. Każdy je ma!

Alex wylądowała niedaleko nas i szybko zeskoczyła z miotły, rzucając się w moją stronę. Chciała coś powiedzieć, ale wystawiłam rękę w jej stronę, by zamilkła. Miałam tego dość. Stałam wyprostowana i patrzyłam prosto w oczy reporterki, zaciskając mocno palce na pasku.

- Domysły, a fakty, to dwie różne rzeczy. Faktem jest, że w Londynie aż roi się od dzieci i nieletnich. To mógł być każdy. Jeśli miałabym obstawiać, powiedziałabym, że najprędzej porwali jakieś mugolki. Wszyscy wiedzą jak działali śmierciożercy. Niesławna wojna krwi… uczymy się o tym.

Alex patrzyła raz na mnie, raz na Ritę. Lucjan stanął z boku z miotłą w ręce i słuchając, podrapał się po tyle głowy. Bracia Weasley przyczaili się po drugiej stronie reporterki, gadając do siebie na ucho. Widocznie coś knuli. Zdradzały to ich uśmieszki.

- W tej chwili wojna krwi to przeszłość, ale w jednym masz rację – Rita ożywiła się i klasnęła w dłonie. - Porwanie na pewno miało jakieś drugie dno!

Alex uderzyła się dłonią w czoło. Ja otworzyłam szerzej oczy. Miałam wrażenie, że kobieta przesiewa wszystko przez sito i wybiera tylko to, co jej pasowało.

- A Ty pannico? – Rita znów złapała za okulary i spojrzała czujnym okiem na Alex. – Jak myślisz, dlaczego porwali te dziewczyny? Chodziło o zaspokojenie rządzy? Może okup?

Nagle George rzucił zapaloną petardę pod nogi reporterki. Wybuch odwrócił jej uwagę. W tym czasie Fred złapał za długi pergamin i pędem poszybował wysoko do góry, kradnąc notatki kobiety. Silny podmuch wiatru o mało nie wyrwał mu przedmiotu z rąk.

- Dziewczyny, dajcie sobie spokój z tymi wykładami! – wesoło zawołał Fred, prześlizgując wzrokiem po zawartości pergaminu. – Ona w ogóle nie słucha. Zapisała same bzdury!

- Hej! Oddawaj to dzieciaku! – Rita poprawiła okulary i wycelowała różdżką w niebo. – NATYCHMIAST z tym wracaj, albo ściągnę Cię siłą!

- Tylko, jeśli mnie trafisz! – zaśmiał się Fred.

George również wzbił się w powietrze, a później obaj bracia zaczęli swoje wygłupy. Ścigali się, robili piruety i śruby, co rusz przekazując sobie pergamin. Skołowana Rita celowała raz w jednego, raz w drugiego, parokrotnie ciskając zaklęciami w powietrze. Bliźniacy nic sobie z tego nie robili. Próbowała przyzwać pergamin, ale bracia nie zamierzali wypuszczać go z rąk. Ja i Alex spojrzałyśmy na siebie i korzystając z zamieszania, szybko uciekłyśmy do szkoły. Zatrzymałyśmy się w pierwszym lepszym zaułku.

- Głupia jesteś?! Po co z nią gadałaś! – cicho syknęła przyjaciółka, łapiąc mnie za ramiona. Wyglądała na trochę przejętą.

– Trochę mnie zaskoczyła… - speszyłam się. Faktycznie nie poszło po mojej myśli. Miałam wrażenie, że teraz nic mi się nie udaje. – Ona szuka sensacji. Pewnie wypytuje wszystkich. Chciałam zbić ją z tropu… - szybko tłumaczyłam się.

- Mogłaś zbyć ją milczeniem – przyjaciółka puściła mnie.

- To by było o wiele bardziej podejrzane – zastanawiałam się na głos. - Hermiona jej unikała i co? Wylądowała w gazecie.

- Harry miał z nią wywiad, a też w niej wylądował. Do tego wszystko przekręciła. Na nią nie ma sposobu. Wiesz co ona z tego stworzy?...

- …Trudno to przyznać, ale Weasley’owie mają jaja – wesoło skomentował Lucjan.

Obie szybko się obróciłyśmy. Okazało się, że beztroski ślizgon podążał za nami jak cień i właśnie wszedł w ten sam boczny korytarz co my.

- Szkoda tylko, że tak obaj spinają dupy – zaśmiał się chłopak i objął nas ramionami. - Wy też ostatnio jakieś spięte. Trzeba się rozluźnić! – przytulił nas do swoich boków, a potem spojrzał znacząco na Alex. - To co, przenosimy teraz randkę do jakiegoś przytulnego wnętrza?

- Nie. Randka skończona – dziewczyna wyślizgnęła się spod ręki bruneta.

- Ale jak to? – zdziwił się Lucjan. - Nawet nie doszliśmy do macanek, a to esencja każdej randki!

Ślizgon puścił mnie i nachylił się w stronę mojej przyjaciółki, próbując ją pocałować. Alex zrobiła zgrabny unik, przez co jedynie cmoknął ją w policzek.

- Wybacz, ale Skeeter zepsuła cały nastrój – powiedziała, uśmiechając się przepraszająco. – Z Klarą mamy jeszcze coś do załatwienia, więc do zobaczenia później!

- No ej… - Lucjan rozłożył ręce. Minę miał taką, jakby ktoś mu zwinął ostatni kawałek pizzy sprzed nosa.

- Wybacz! – rzuciła jeszcze Alex i pomachała mu na pożegnanie.

Dała mi znak głową i szybkim krokiem ruszyła w stronę wieży. Obejrzałam się jeszcze przez ramię, ale Lucjan za nami nie poszedł. Chłopak włożył ręce w kieszenie spodni i westchnął. Później zniknął nam z oczu.

- Alex, czy Ty go unikasz? – zapytałam półszeptem.

- Tylko trochę – przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Obiecałam mu trzy randki, ale to nie znaczy, że wszystkie pójdą po jego myśli.

- W sumie racja… - zamyślona kiwnęłam głową. – Ale na bal z nim idziesz, tak?

- Taki jest plan. Też powinnaś zdecydować z kim pójdziesz. Zostało ile… miesiąc? – Alex przystanęła i spojrzała na mnie poważnie. – I co z Ronem? Trzeba mu odpowiedzieć.

- Myślisz, że jeszcze sobie nie znalazł pary?

- Biorąc pod uwagę jak się za to zabierał, na pewno nikogo jeszcze nie ma – mrugnęła Alex. – Czyli możecie pójść razem. Bo jeśli liczysz na to, że Draco zaprosi Cie w ostatniej chwili, to lepiej szykuj się, że pójdziesz tam sama. I uwaga, to by było naprawdę słabe.

- Ja… nie wiem… Chyba już na nic nie liczę. I jakoś nie potrafię myśleć o tym całym balu…

- To nie myśl za dużo, tylko zadecyduj i trzymaj się tej decyzji.

Westchnęłam i zamilkłam. Pójście z Ronem chyba nie byłoby takie złe. Chłopak był niegroźny, ale czy nie byłoby między nami dziwnie? Naprawdę nie byłam teraz w stanie podjąć żadnej decyzji. Ostatnio czułam się tak, jakbym nie była sobą. Mój wewnętrzny spokój był zmącony. Nie potrafiłam skupić się na zajęciach, a co dopiero na planowaniu przyszłości.

Z Alex wspinałyśmy się po kolejnych schodach. Gdy mijałyśmy drugie piętro, zatrzymałam się nagle.

- Alex, idź sama. Ja muszę porozmawiać z profesorem Moody’m.

- Tak teraz? – zdziwiła się przyjaciółka. – Jutro mamy z nim zajęcia.

- Nie wytrzymam do jutra – powiedziałam szczerze i skręciłam na jego piętro.

Profesor otworzył mi nieco zdziwiony, ale bez wahania wpuścił mnie do środka. Na jego biurku stała napoczęta szklanka z whisky oraz leżał stos różnych papierów. Zauważyłam wśród nich wycinki gazet. Mężczyzna był wyraźnie w połowie jakiegoś zajęcia.

- Klaro, coś się stało? – zapytał, przyglądając mi się czujnie.

- Nie, ale mogło… - Wzięłam głęboki wdech. - Ta reporterka… Rita Skeeter wpadła na mnie przed chwilą.

- Wścibska Skeeter? – mężczyzna spoważniał. – Co chciała? Mów.

Szalonooki wskazał mi na kanapę, pozwalając usiąść. Zrobiłam to. Byłam podenerwowana. Oparłam o kolana zaciśnięte w pięści dłonie i patrzyłam przed siebie. Bałam się, że mój długi jęzor wszystko zniweczy. Że zachowywałam się zbyt podejrzanie i Rita cudem odczyta moje myśli, a potem wszystko skrzętnie opisze.

- Ona… Chyba prowadzi śledztwo w sprawie tych dziewczyn z artykułu. Wypytywała mnie, czy znam ofiary i co o tym sądzę…

- Powiązała z tym Hogwart? – Szalonooki przysiadł obok mnie i mruknął do siebie. – To niemożliwe, żeby na to wpadła…

- Raczej błądzi po omacku, ale strasznie było usłyszeć takie pytania… Profesorze, ona jest taka zawzięta. Co jeśli dojdzie do prawdy? – spojrzałam na niego wystraszona.

- Mówiłem już, że nikt się o niczym nie dowie, jeśli Ty i Alex nie piśniecie ani słowa. Chyba nic jej nie powiedziałaś, hm?... – Moody zmrużył swoje zdrowe oko.

- Same ogólnikowe fakty i bzdury… - potrząsnęłam głową. – Ja… ja myślałam, że uda mi się ją zbić z tropu, ale ona myśli zupełnie nielogicznie… boje się, że zrobiłam gorzej. Profesorze…

- Nielogicznie… - mruknął mężczyzna.

Złapał za różdżkę i przywołał swoją szklankę. Od razu pociągnął z niej łyk. Później oparł ją o kolano. Palcem wystukiwał na szkle miarowy rytm. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał. Jego milczenie się przedłużało.

- Profesorze… - czułam, jak pod powiekami zbierają mi się łzy. – Co my teraz zrobimy? Ja przepraszam. Nie chciałam niczego zepsuć. Naprawdę…

- Niczego nie zepsułaś – powiedział w końcu, spoglądając w moją stronę. Zaraz potem objął mnie ramieniem, przytulając do swojego boku. – Klaro, Skeeter jest wścibska, ale już ma na pieńku z dyrektorem. Pójdę do niego w sprawie nękania uczniów i może coś się ruszy. Tak będzie najbezpieczniej.

Kiwnęłam głową i przetarłam palcami oczy. Dumbledore wiedział co robił. Wszyscy byli świadkiem tego, jak ostrzegał reporterkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby upomniał ją po raz kolejny.

- Obie musicie się od tego odciąć – Moody stwierdził z przekonaniem. - Historia z gazety niech będzie po prostu historią. Jedną z wielu. Bredzeniem głupca. Czymś, co was zupełnie nie dotyczy…

- Ale to się zdarzyło naprawdę…

- Było i minęło, Klaro. Wszystko jest w Twojej głowie – postukał mnie końcem różdżki w skroń. – Od Ciebie zależy jak to sobie poukładasz. Zadbaj jednak o to, żeby Cie nie przytłoczyło i nie przerosło. To coś, czego nie zapomnisz, ale co da się odłożyć na bok. Powiesić na ścianie doświadczeń, jak trofeum albo dyplom. Dałyście sobie radę. Wyszłyście z tego zwycięsko. Niemal bezstratnie. Rozumiesz, co mam na myśli?

- Chyba… chyba tak.

Moody przyjrzał mi się uważnie. Chyba zauważył, że wcale nie byłam spokojniejsza, bo podsunął mi swoją szklankę i wsunął mi ją do ręki. Spojrzałam zdziwiona na naczynie, a później na profesora.

- Napij się – powiedział spokojnie.

- Słucham?... – zamrugałam.

- No już, chociaż spróbuj – Moody uspokajająco pogłaskał moje ramię.

Patrząc mu prosto w oczy, zmoczyłam usta. Skrzywiłam się. Whisky było gorzkie i niedobre. Paliło mnie w gardło. Chciałam zwrócić szklankę, ale profesor pokazał, żebym wzięła drugi łyk. W moim mniemaniu Moody nigdy się nie mylił. Musiał mieć powód, żeby pozwalać mi pić. Być może miało mi to pomóc. Napiłam się więc ponownie.

- Świetnie – mężczyzna oblizał się, wyciągnął szklankę z mojej ręki i dopił zawartość. - Powiedz mi, jak sobie radzi Alex? Jej dzisiejszy wybuch nie wyglądał zbyt dobrze…

- Alex… Cóż. Później była już spokojniejsza. Nawet trochę wesoła… Zupełnie jakby nic się nie stało. - Zmarszczyłam brwi. Coś sobie przypomniałam. – Profesorze? Tak naprawdę, nie tylko Pani Skeeter pytała o ten artykuł…

- To znaczy? – profesor wpatrzył się we mnie.

- Gdy Profesor Snape wziął nas do gabinetu, nie zapytał o to co się stało między Alex i Marcusem. Zamiast tego rzucił gazetę na biurko i wypytywał co robiłyśmy w sobotę. Powiedziałam, że źle się czułyśmy i byłyśmy u Pana w gabinecie, ale nie wyglądał na przekonanego.

- Snape, ta?... - Moody odłożył szklankę na stolik i sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę. Potrząsnął nią. – To dość… niefortunny zbieg okoliczności. Trochę się gryziemy. Jestem pewien, że chętnie pozbyłby się mnie ze szkoły. Każdy wie, że ostrzy sobie zęby na posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią.

- Myśli profesor, że to przez to tak Pana nie lubi? – wpatrzyłam się w mojego mentora.

- Między innymi – Szalonooki wziął łyk z buteleczki i schował ją na miejsce. – Mieliśmy pewne… ekhm… zgrzyty w przeszłości. Nie mogę o tym mówić. Na razie nie. Ale się nie martw – poklepał mnie po udzie. – Niech sobie węszy. Trzymaj się ustalonej wersji, a wszystko będzie w porządku. Potraktuj to jako sprawdzian.

Zgodnie kiwnęłam głową. W buzi wciąż czułam gorzki posmak whisky. Zwilżyłam językiem usta i spojrzałam na pustą szklankę profesora. Moody zauważył gdzie patrzę.

- Chcesz jeszcze? – zapytał.

- Co?... – szybko opuściłam wzrok i potrząsnęłam głową. - Nie. Nie powinnam.

- To ja nie powinienem Ci proponować, ale alkohol czasem pomaga pozbyć się natrętnych myśli. Wyciszyć się. Gdyby miało Ci to pomóc…

Moody sięgnął po karafkę i napełnił szklankę do połowy, a później mi ją wręczył. Spojrzałam niepewnie na płyn.

- Nie mówię, że masz pić do nieprzytomności – mrugnął do mnie wesoło i ściągnął swój płaszcz, przewieszając go przez oparcie kanapy. Wskazał głową na moją kurtkę. – Nie jest Ci gorąco?

- Jest… - szepnęłam i ostrożnie zdjęłam kurtkę oraz szalik, odkładając je na bok. Pod spodem miałam mundurek. Patrzyłam w szklankę jak zaklęta. Mechaniczne oko profesora ciągle się we mnie wgapiało.

- Klaro, jako aurorka będziesz poddawana wielu próbom. Wiem, że presja jest duża i możesz mieć wrażenie, że wymagam od Ciebie niemożliwego… ale zapewniam, że nie jest to nic z czym byś sobie nie poradziła.

- Tak profesor myśli? – spojrzałam na niego z nadzieją.

- Czy tak myślę? – uśmiechnął się i zarzucił rękę na oparcie kapany. - Klaro, ja to wiem.

Odpowiedziałam mu uśmiechem i ostrożnie napiłam się alkoholu. Od czasu incydentu unikałam go, bojąc się, że stracę kontrolę nad tym co mówię lub robię. Chciałam w każdej chwili móc zareagować odpowiednio. Być przygotowaną na atak, który przyjdzie nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd. Przy profesorze mogłam jednak czuć się bezpiecznie. Picie z nim było dziwne, ale też w pewnym sensie odciążające.

- Pamiętasz co mi obiecałaś? – Moody zapytał nagle, poprawiając się na siedzisku.

- Mówi profesor o…

- O naszych zajęciach – z namysłem postukał palcami w skórzane obicie kanapy. – W zeszłym tygodniu odpuściłem Ci nasze lekcje z wiadomych powodów, ale szczerze mówiąc, chciałbym je zrobić jak najszybciej. Jutro? Może nawet dzisiaj…

Spięłam się i przygarbiłam, mocno ściskając w rękach szklankę. Wciąż pamiętałam, że po porwaniu profesor chciał przerwać nasze lekcje. Mówił, że zrobiłby to dla mojego dobra, ale miałam wrażenie, że przyniosłoby to odwrotny efekt. Wydawało mi się, że jestem zbyt słaba, zbyt niezdecydowana, zbyt wolna... To profesor dawał mi nadzieję, że wkrótce wszystko się zmieni. Mimo że w szkole nie byłam zupełnie sama, to właśnie Szalonooki był moim światłem w ciemności. Prowadził mnie za rękę po krętych drogach popapranego umysłu śmierciożercy i zawsze pojawiał się w odpowiednim momencie, niczym anioł stróż. No kto to jak nie on mógł mnie nauczyć tego wszystkiego? Naprawdę wątpiłam, bym bez tych zajęć mogła sobie poradzić w przyszłości. Kiedy więc Moody postawił poprzeczkę nieco wyżej, tak naprawdę nie miałam wyboru. Musiałam się zgodzić. Nie sprawiało to jednak, żebym choć trochę mniej się stresowała. Byłam pewna, że widać to po mojej minie.

- Co jest ptaszyno? – Profesor przechylił się w moją stronę i przyciszył głos. - Na pewno przygotowywałaś się do tej lekcji.

- Ja… - zająknęłam się, nie patrząc w jego stronę. – Niby tak… Ale nie wiem czy to dobry pomysł…

- Wydaje Ci się, że nie jesteś na nią gotowa?

Energicznie pokiwałam głową.

- Więc napij się jeszcze na odwagę - Mężczyzna postukał palcami w moją szklankę, a później wstał. - Chcę Ci to jak najbardziej ułatwić. Myślę, że dużo wyciągniesz z tej lekcji. Pomoże Ci się ze wszystkim uporać. Zrozumieć parę rzeczy…

Zerknęłam na nauczyciela i przysunęłam szklankę bliżej ust, pociągając z niej łyka. Whisky wciąż było straszne w smaku, ale jedno trzeba jej oddać. Było naprawdę mocne. Miałam wrażenie, że moje reakcje były nieco spowolnione. Czułam się w pewien sposób błogo… ale bałam się, że jeśli wypije jeszcze więcej, alkohol za mocno uderzy mi do głowy. Ostawiłam więc szklankę na stół.

- Czuję się… - odchrząknęłam. Miałam wrażenie, że w moim gardle jest wielka gula. – Czuję się, jakby to było za dużo, ale czy nie o to chodzi profesorze? O przekraczanie własnych limitów? – spojrzałam na niego niepewnie.

- Dokładnie tak – mężczyzna uśmiechnął się do mnie. Stanął przede mną i złapał mnie za ramiona, spoglądając mi prosto w oczy. – Czyli co, jesteś gotowa pójść krok dalej? – spoważniał, marszcząc brwi. - Wciąż możemy to przerwać tu i teraz.

- Nie chcę tego przerywać – szepnęłam i przełknęłam głośno ślinę. - Te zajęcia są dla mnie naprawdę ważne.

- Wiem to. – Moody powoli się oblizał. Puścił moje ramiona. – Dobrze… To zaraz zaczniemy.

Patrzyłam jak mężczyzna podchodzi do zawalonej szpargałami półki, przestawia kilka rzeczy i sięga po kulę. Tę samą, która brała udział w poprzedniej lekcji. Szalonooki przesunął stolik na środek i postawił kulę na nim. Później rozsiadł się wygodnie na kanapie, wyciągnął różdżkę i odłożył ją na miejsce obok siebie.

- No, teorię już znasz. Wiesz co robić. - poklepał dłońmi uda, dając mi znać, bym usiadła.

- Tak profesorze… - kiwnęłam głową.

Złapałam za moją różdżkę i niepewnie wstałam z kanapy. Zerknęłam na kolana profesora. Siadanie na nim nadal wydawało mi się krępujące. Chyba zastanawiałam się zbyt długo, bo Moody złapał mnie za biodra i sam posadził sobie na kolanach.

- Tak jak wtedy – sapnął.

- Przepraszam – szepnęłam. – To nadal trochę dziwne…

- Klaro, nie myśl o tym jakie to jest. Skup się na swoim zadaniu – palcem wskazał mi na kulę.

Kiwnęłam głową, uniosłam różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie, podnosząc przedmiot. Kula lekko kołysała się w powietrzu, ale ruch ten był delikatny. Chciałabym, żeby została w takiej pozycji, ale wiedziałam, że to nie będzie takie łatwe. Moody zaczął łagodnie, od pogłaskania moich pleców. Ten dotyk znałam. Zaraz potem przesunął rękami do przodu, na moje piersi. Spięłam się nieco, ale udało mi się utrzymać kulę we w miarę stabilnej pozycji. Tak jak na poprzednich zajęciach, próbowałam myśleć tylko o niej. Ignorować natrętne myśli oraz odruch, który kazał mi zrzucić z siebie ręce profesora. Nie chciałam go zawieść. Tak naprawdę byłam pełna obaw. Doskonale czułam, jak profesor złapał za guziki mojej koszuli i zaczął je odpinać jeden po drugim. Gdy odpiął wszystkie, jego ręka wsunęła się pod materiał, dotykając mojej nagiej skóry. Chwilę później pieścił mnie przez stanik. Czułam, że moje policzki zrobiły się czerwone. Gdy palce nauczyciela próbowały wślizgnąć się pomiędzy miseczkę a skórę, spięłam się jeszcze bardziej i odruchowo spojrzałam w tamtą stronę, tracąc panowanie nad kulą. Przedmiot zatrząsł się, powodując wewnątrz brokatową burzę.

- Patrz na kulę – przypomniał Moody, na moment przestając się ruszać.

- Przepraszam – pisnęłam. Moja ręka drżała lekko, ale udało mi się uspokoić przedmiot.

– Nie spuszczaj jej z oczu – kontynuował nauczyciel. Nachylił się blisko mojego ucha i instruował mnie półszeptem. - Musisz się wyłączyć. Myśleć tylko o niej. Potraktuj ją, jakby była Twoim przeciwnikiem, którego nie możesz zdjąć z muszki. Niech nikt i nic Cie nie rozproszy, Klaro.

Kiwnęłam głową, próbując zastosować się do polecenia. Utkwiłam wzrok w przedmiocie i oczyściłam umysł. Gdy to zrobiłam, profesor bez zawahania wślizgnął się w miseczkę mojego stanika i palcami zatoczył koło wokół sutka. Zaczął się nim bawić. Czułam, jak ten stwardniał. Stał się bardziej tkliwy. Uczucie to było bardzo dziwne. Nikt jeszcze nie dotykał mnie w taki sposób. Z jednej strony jakby przyjemne, z drugiej zaś było jak coś nieodpowiedniego i zakazanego. Przyszło mi na myśl, że dotyk profesora był zupełnie inny niż ten, jakim „uraczył” mnie blond włosy śmierciożerca. Nauczyciel był bardzo delikatny, wręcz staranny. Choć nie robił tego ani mocno, ani chaotycznie, czułam, że moje serce przyspiesza. Profesor będąc niego tak blisko, zapewne też to poczuł. Mimo wszystko nie przerywał. Trącał mój sutek tak długo, aż zauważył, że moje ciało i kula przestają podrygiwać za każdym razem, gdy to robił. Tak. Choć wciąż czułam się zawstydzona, w końcu udało mi się zapanować nad kulą i odruchem. Zauważyłam, że im bardziej przewidywalne były jego ruchy, tym łatwiej było mi się z nimi pogodzić.

- Świetnie Ci idzie, ptaszyno… – Moody sapnął mi do ucha. – Może podnieśmy poprzeczkę?

- Jeszcze wyżej?... – jęknęłam odstawiając kulę na stolik. Rozmasowałam nadgarstek. Od ciągłego napięcia, czułam, że moje mięśnie są nieco zmęczone.

- Robisz postępy, nie ma powodu, żeby przerywać – uspokoił mnie i wskazał palcem na stolik. - Teraz zamiast tylko lewitować kulą, spróbuj przenosić ją ze stolika na biurko i z powrotem. Równie proste.

Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Tak. W teorii było to banalnie proste, ale w praktyce, dochodziło jeszcze całe to przeszkadzanie. Najtrudniejszy element. Mimo wszystko chwyciłam pewnie różdżkę i raz jeszcze zmusiłam kulę do lotu. Za pierwszym razem zrobiłam to powoli, ładnie ustawiając ją na środku biurka. Moody patrzył uważnie, na moje poczynania.

- Dokładnie tak – mruknął i oblizał się.

Zadanie faktycznie było nieco bardziej angażujące. Poderwałam kulę do lotu i zmusiłam ją do powrotu na stolik. W tym samym czasie Szalonooki położył dłonie na moich udach i zaczął je głaskać. Początkowo robił to niewinnie, ale przy kolejnej wędrówce kuli, jego dłoń wjechała na wewnętrzną stronę mojego uda, skąd szybko znalazła drogę do moich majtek. Moody dotknął mnie przez nie. W pierwszej chwili drgnęłam i wystraszona mocno zacisnęłam nogi. Kula zdecydowanie za szybko uderzyła w blat biurka, ale nie roztrzaskała się. Znieruchomiałam, nie odważając się jej podnieść, ani w ogóle ruszyć.

- Nie przerywaj – szepnął profesor. Drugą ręką złapał mnie za nadgarstek i ostrożnie wycelował moją różdżką w kulę. – Skup się na zadaniu. Nie uratujesz nikogo, jeśli dasz się zaskoczyć, albo wyprowadzić z równowagi. Po to właśnie ćwiczymy.

Mężczyzna puścił mój nadgarstek, a ja przełknęłam ślinę i cicho wypowiedziałam zaklęcie, unosząc kulę. Jego druga dłoń wjechała na mój brzuch. Moody objął mnie w pasie, przyciągając bliżej siebie. Uda wciąż miałam zaciśnięte.

- A teraz wpuść mnie Klaro – sapnął mi wprost do ucha. - Obiecuję. Nie zrobię Ci krzywdy.

- Ale ja… - szepnęłam.

- Po prostu mi zaufaj…

Było mi strasznie gorąco i przez alkohol i przez sytuację. Czułam, że cała drżę. Bałam się jak cholera. To wszystko odbijało się na kuli, która trzęsła się tak jak ja.

- No już. Rozszerz uda – profesor pospieszył mnie łagodnym tonem.

Nie mogłam się wycofać. Nie teraz. Nie po tym wszystkim, co się stało. Oddychałam płytko, próbując się uspokoić. Po chwili siedzenia w bezruchu, posłusznie wykonałam polecenie. Lekko rozszerzyłam nogi, a profesor ponownie dotknął mnie przez majtki. Ich materiał był już wilgotny, co krępowało mnie jeszcze bardziej. Moody nic sobie z tego nie robił. Przesuwał palcami w górę i w dół, pocierając moją kobiecość. Poczułam, jak moje ciało przeszywa przyjemny dreszcz. Próbowałam się od tego odciąć, ale wrażenia były zbyt intensywne, bym mogła je całkowicie zagłuszyć. Zupełnie nie potrafiłam zapanować nad kulą. Przedmiot ponownie gwałtownie uderzył w blat, a ja jęknęłam cicho, szybko zasłaniając usta dłonią. Otworzyłam szeroko oczy, zaskoczona tym, co właśnie się ze mnie wydobyło. Zawstydzona chciałam poderwać się z kolan mężczyzny, ale ten wciąż trzymał mnie w pasie.

- Nie uciekaj… - sapnął, dociskając mnie do siebie. – Już prawie dotarliśmy do końca lekcji.

- Ale kula… - zaczęłam panikować. Wierciłam się, próbując wyswobodzić z uścisku. Coś twardego gniotło mnie w pośladki. - Nie mogę… nie dam rady…

- Klaro… - Moody ścisnął mnie mocniej w pasie i oparł brodę o mój bark. – Uspokój się. Jest wręcz przeciwnie. Dasz sobie radę. Jesteś zdolna – mruknął i oblizał się. – Po prostu próbuj do skutku.

Dam sobie radę. Dam sobie radę… Powtarzałam to w głowie, ale nie czułam, jakby robiło to jakąś różnicę. Na karku czułam szybki oddech profesora. Wciąż mnie dotykał, a wrażenia nie traciły na intensywności. Na moment zacisnęłam powieki, próbując się skupić. Otworzyłam je i chciałam unieść kulę, ale gdy tylko profesor zmienił taktykę na zataczanie kręgów, znowu straciłam kontrolę. Tym razem kula potoczyła się po ziemi. Byłoby o niebo łatwiej, gdyby nie to, że Moody był bardzo skupiony na swoim zadaniu. Chyba mężczyzna znał się na rzeczy, bo ciągle wybijał mnie z rytmu. Raz za razem próbowałam unieść kulę, ale ciągle traciłam skupienie. W końcu z przerwami udało mi się ją przenieść na stolik. Oddychałam płytko. Moje ciało drżało. Miałam wrażenie, że w gabinecie jest piekielnie gorąco. W pewnej chwili mężczyzna bez zapowiedzi odchylił na bok moje majtki i wsunął we mnie palec, rozpychając nim moje ciasne wnętrze. Byłam tak mokra, że wszedł we mnie z łatwością. Zaskoczona jego ruchem, wypuściłam z rąk różdżkę i ponownie jęknęłam. Obiema rękami zasłoniłam usta, by uchronić się przed wydobyciem kolejnych dźwięków. Profesorowi chyba się to nie spodobało, bo na moment przestał mnie obejmować i odciągnął mi ręce od ust.

- Nie wstydź się, to naturalna reakcja – powiedział szybko.

- Ale… Prze… praszam… - znowu jęknęłam.

- Klaro, kula – przypomniał.

Brzmiał, jakby był mocno nakręcony. Poruszał we mnie palcem, a kciukiem drażnił moją łechtaczkę. Czułam się tak, jakby moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Moje mięśnie napinały się. Przygryzłam wargę i wygięłam się do tyłu, mocno łapiąc profesora za kolano. Miałam ochotę uciec, a jednocześnie nie chciałam się ruszyć. Czy byłoby łatwiej, gdybym wyobraziła sobie, że dotyka mnie ktoś inny? Może Draco?... Po omacku próbowałam sięgnąć po różdżkę, ale ta spadła na ziemię. Moody szybko podał mi swoją w zastępstwie. Zacisnęłam na niej palce i spojrzałam przed siebie spod wpół przymkniętych powiek.

- Profesorze… Ja nie mogę… To jest… to… Za trudne…

- Więc poddaj się temu – sapnął.

Nie wiedzieć czemu, zamiast dłoni Draco, wyobraziłam sobie dłoń tajemniczego znajomego profesora… Tego, który był w gabinecie w noc po porwaniu. Choć zachowywał się jak nawiedzony, było w nim coś magnetycznego… Cóż. Dziwny moment, by o nim myśleć. Potrząsnęłam głową i zebrałam się w sobie. Zadanie… Po to tu byłam. Palec wciąż się we mnie poruszał, ale robił to rytmicznie. Czy uda mi się od tego odciąć? Skupiłam się na kuli i uniosłam ją. Cała drżała, tak samo jak moja ręka. Wbrew temu o czym myślałam, moje niedoświadczone ciało reagowało na wszystko na swój sposób. Przyjemność całkowicie zagłuszała mi zmysły. W momencie gdy profesor próbował wsunąć we mnie drugi ze swoich dużych palców, przez moje ciało przeszła paraliżująca fala przyjemności. Mój pierwszy orgazm. Nie byłam na niego gotowa. Przez nagłą dawkę energii, kula wystrzeliła do góry, rozbijając się o sufit. Nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Napięłam się cała. Mocno zacisnęłam powieki i zęby, tłumiąc jęk jaki chciał się ze mnie wydostać. Ta chwila zdawała się trwać wieczność. Zaraz potem opadłam z sił i oparłam się plecami o profesora. Mężczyzna pieścił mnie jeszcze przez chwilę, a później wycofał rękę i poprawił moje majtki. Mokre palce wytarł w wewnętrzną część mojego uda. Czułam, że mi się przyglądał. Jego spojrzenie aż paliło. Nie miałam odwagi otworzyć oczu. Policzki mnie piekły. Moje nogi drżały. Mój oddech był płytki i gwałtowny. Nawet nie byłam w stanie utrzymać w palcach jego różdżki. Przez chwilę oboje trwaliśmy w bezruchu.

- Całkowicie straciłaś kontrolę… - zadowolony szepnął mi do ucha. Dyszał, jakby sam przebiegł właśnie maraton. – Jakie to uczucie?...

Słyszałam co mówił, ale miałam wrażenie, że ledwo kontaktuje. Jakie to uczucie? Choćbym chciała, nie mogłam mu odpowiedzieć. Nie do końca wiedziałam co się stało. To było takie nagłe, takie oczyszczające... Jak do tego doszło?... Dlaczego teraz spłynęło na mnie poczucie winy? Było ciężkie, jakby ważyło tonę. Przydusiło mnie.

- Przepraszam… - Zawstydzona ukryłam twarz w dłoniach.

- Nie masz za co, ptaszyno. - Moody złapał mnie w pasie i ostrożnie zsadził z kolan, na miejsce obok siebie. Zaraz potem pospiesznie sięgnął do płaszcza, po swoją buteleczkę. Pociągnął z niej spory łyk. Cały czas patrzył w moją stronę.

Miałam w głowie multum sprzecznych myśli. To było takie przyjemne… ale jednocześnie nie spełniłam polecenia. Jedyne co miałam zrobić, to skupić się na tej przeklętej kuli. Nie dałam sobie rady. Odczytywałam to jako porażkę. Wolałam myśleć o tym, niż o tym, że pozwoliłam profesorowi na tak dużo. 


- Naprawdę chciałam dać z siebie wszystko… - powiedziałam łamiącym się głosem. Łzy zbierały mi się do oczu.

- Dałaś z siebie naprawdę sporo. Wytrzymałaś dłużej, niż się spodziewałem.

- Dłużej…? – spojrzałam na niego spomiędzy palców.

Moody kiwnął głową. Poprawił spodnie i przysunął się do mnie, przytulając mnie do swojego boku. Tak jak ja, uspokajał właśnie oddech.

- Dłużej – powtórzył. – Wiesz… Pierwsze próby są zazwyczaj najtrudniejsze, ale gdy raz zapanujesz nad sytuacją, później będzie Ci z tym o wiele łatwiej. Myślę, że to była bardzo pouczająca lekcja… Na tym ją zakończymy, dobrze?

- Dobrze… - szepnęłam i opuściłam ręce. Twarz ciągle mnie piekła. Moje ciało cały czas było wrażliwe na dotyk. Bliskość profesora działała na mnie uspokajająco. Przytuliłam do niego głowę i przez chwilę tak siedzieliśmy. Patrzyłam na rozrzucony po całym gabinecie brokat. – Znowu ją zepsułam…

- Naprawię to – odparł beztrosko Moody.





Niedługo potem zebrałam swoje rzeczy i na drżących nogach wróciłam do wieży Gryffindoru. Czułam się jak zamroczona. W jednym profesor miał rację. Całkowicie zapomniałam o porwaniu, teraz myśląc tylko i wyłącznie o tym, jak wyglądała nasza lekcja. Jakie uczucia we mnie wzbudziła. Jak niepoprawnie przyjemna była. Jeśli to był orgazm o którym rozmawiałam z Alex, musiałam nauczyć się robić go sobie sama. To był jedyny sposób, żeby móc nad tym zapanować. Żeby nie dać się zaskoczyć na kolejnych zajęciach z kulą. Wzięłam głęboki wdech i przeszłam przez obraz. Tak jak się spodziewałam, w pokoju wspólnym było mnóstwo osób. Alex siedziała na kanapie pomiędzy Harrym i Ronem. Ogólnie przy kominku było istne zgromadzenie. Wszyscy siedzieli i stali w półkolu, skierowani w jedną stronę. Patrzyli na Freda i Georga. Bracia mieli w rękach niepoprawnie długi pergamin i ze śmiechem czytali go na głos. Notatki Rity Skeeter! Spojrzałam ze strachem na Alex. Przyjaciółka pomachała mi, a potem szturchnęła Rona, żeby zrobił mi miejsce.

- Chodź, siadaj. Fred i George czytają co Rita napisała na każdego w szkole.

- Napisała coś strasznego?... - Przełknęłam głośno ślinę i podeszłam do kanapy. Alex pociągnęła mnie za rękę. Wcisnęłam się pomiędzy nią i Rona, a później wpatrzyłam w bliźniaków. Bałam się tego, co usłyszę.

- W większości bzdury – Alex wzruszyła ramionami. – O stadionie napisała, że dzieci w naszej szkole są ograniczone umysłowo i przygłuche.

- Rany… - szepnęłam. Normalnie pewnie bardziej bym się tym przejęła, ale w głowie miałam zupełnie coś innego.

- No to uwaga, uwaga! – George odchrząknął i uniósł pergamin, by był bliżej światła. Zmrużył, a potem otworzył szeroko oczy. – O kurwa… Znalazłem fragment o zdjęciach! – rudzielec łypnął na swojego brata bliźniaka, a ten spróbował mu wyrwać pergamin z rąk.

- Jest o tym kto je powiesił? – zapytał ożywiony Fred. – Dorwiemy chuja!

- To jakiś koleś. Napisała, że nie mógł działać sam…

Otworzyłam szeroko oczy i powoli spojrzałam na Alex.