piątek, 25 czerwca 2021

135. Strach i prawda

Otworzyłam oczy. Jedynym co dostrzegałam, była ciemność. Przy próbie wzięcia głębszego oddechu coś zbliżało się do moich ust, niemal mi je przytykając. Zupełnie tak, jakbym miała na głowę narzucony worek. Siedziałam na czymś z rękami związanymi z tyłu. Próbowałam się poruszyć, ale ciało nie reagowało. Czułam je, a jednak nie miałam nad nim zupełnej kontroli. Niedobrze. Serce waliło mi jak oszalałe. Ogarniała mnie panika. Usilnie próbowałam sobie przypomnieć, co przed chwilą robiłam. Gdzie byłam. Kogo widziałam. Poszukiwałam wskazówek dla miejsca, w którym właśnie się znalazłam. Przecież dopiero co byłam w szkole... na pewno niedawno miałam jakieś lekcje... Nikt przecież nie porwałby mnie z Hogwartu! Czyli to znowu Angelina z koleżankami? Ale przecież nic im nie zrobiłam! Trzymałam się z daleka od Freda. Nie miały powodu!... Może więc chodziło o Pansy? Ale przecież Flinta już nie było... Centaury... Centaury z nim skończyły. Pansy nie mogła przecież współpracować ze śmierciożercami... A może mogła? Tak ciężko mi się zbierało myśli. Gdyby tylko język chciał mnie słuchać, powiedziałabym głośno, że to wcale nie jest śmieszne. Nie bawiło mnie to!

Gdy już myślałam, że nie może być gorzej, poczułam lodowatą dłoń wspinającą się po mojej łydce. Druga odsłoniła mój bark. Trzecia wdarła się pod ubranie. Nadal nie mogłam się poruszyć. Pragnęłam krzyczeć. Wyć. Wołać o pomoc. Ręce obłapiały mnie i było ich coraz więcej. Wszystkie bez wyjątku były zimne niczym ręce trupa. Wbijały swoje palce. Drapały mnie.

Nagle usłyszałam szelest materiału podobny do tego jaki wydają pocierające o siebie nogawki spodni. Ciche szur, szur, szur. Towarzyszył temu odgłos ciężkich, miarowych kroków. Ktoś mocno złapał mnie za barki, wbijając w nie palce. Usłyszałam za plecami znajome sapnięcie.

– Zostawcie ją – warknął męski, niezadowolony głos. – Nie pamiętacie już?... Ma być w jednym kawałku! Dla Niego!

Ktoś gwałtownie przechylił krzesło do tyłu, wyrywając mnie spod dotyku lodowatych dłoni, a ja poczułam się tak, jakbym spadała w przepaść. Drgnęłam gwałtownie, próbując uchronić się przed upadkiem. Jedynym co tak naprawdę osiągnęłam, było... łupnięcie czołem prosto w blat stołu. Adrenalina zagłuszyła ból. Spanikowana złapałam za różdżkę i poderwałam się na równe nogi, omal nie wywracając stolika, przy którym – jak się okazało – zasnęłam. Mój nagły ruch sprawił, że buteleczka atramentu wywróciła się na częściowo zapisany pergamin i książkę traktującą o wymazywaniu pamięci. Szybko podniosłam ją z ociekającego czernią blatu. Atrament chlapnął na wszystko wokół, a trybiki w mojej głowie dopiero zaczynały zaskakiwać.

Powoli dochodziłam do siebie i rozumiałam, że to był tylko ponury sen. Nikt nie zarzucił mi worka na głowę, nikt mnie nie unieruchomił, nikt nie dotykał, nikt za mną nie stał, ba, nawet nie było nikogo w pobliżu! Stałam teraz w starej, pustej klasie do Obrony Przed Czarną Magią, gdzie wcześniej zdarzało mi się ćwiczyć z profesorem Moodym. W tej chwili byłam tu tylko ja i te mnóstwo nieużywanych mebli, które służyły mi czasem za tymczasowe schronienie w trakcie ciężkich lekcji. Pamiętałam już, że schowałam się tutaj, żeby poczytać w spokoju. Zmęczenie musiało wziąć górę i dlatego zasnęłam nad książką i pergaminem. Opadłam na krzesło, przetarłam dłońmi twarz i westchnęłam ciężko.

Po pobycie w skrzydle szpitalnym nadal nie czułam się najlepiej. Dręczyły mnie koszmary, momentami robiło mi się słabo i miałam wrażenie, że wypuszczono nas o wiele za wcześnie. Musiałam jednak zaufać pielęgniarce. Pani Pomfrey w końcu pozwoliła mi zdjąć temblak, a eliksiry przywróciły moją rękę do pełni sprawności. Mimo wszystko wciąż miałam wrażenie, że nie wszystko jest już na właściwym miejscu. W szczególności brakowało mi spokoju ducha. Non stop powracały do mnie słowa tego śmierciożercy. Bałam się, że bez względu na to co zrobię, podpisano już na nas wyrok.

Po dłuższej chwili udało mi się w końcu uspokoić. Mogłam albo czekać na to, co nadejdzie, albo się na to przygotować. Czułam, że powinnam zrobić to drugie. Gdyby nie fakt, że dzisiaj – a był czwartek wieczór – Alex miała mieć szlaban z profesorem Moody’m, pobiegłabym prosto do niego, błagając o więcej dodatkowych lekcji. W tym jednak wypadku utknęłam w pustej sali ze zniszczoną przeze mnie książką, czytając setny raz o czymś, co pewnie i tak mi się nie przyda. Wymazywanie pamięci to będzie mój najmniejszy problem, jeśli to co przeczuwałam miało być prawdą.

– Strata czasu – mruknęłam sama do siebie.

Różdżką próbowałam doczyścić zalane atramentem strony, ale szło mi opornie. Wciąż byłam nieco rozkojarzona. W końcu udało mi się niemalże całkowicie cofnąć szkody. Sprzątnęłam też cały bałagan wokół. W jednej chwili postanowiłam, że zwrócę książki do biblioteki, bo i tak przeczytałam już wszystkie pozycje wzdłuż i wszerz. O wiele lepiej bym wyszła, dołączając do Harrego, Rona i Hermiony w ich niby „tajnych” ćwiczeniach do trzeciego zadania. Nie mogły być to lepsze zajęcia niż te z profesorem Moody’m, ale może mieli jakieś inne spojrzenie? Uznałam, że warto to sprawdzić.

Spakowałam wszystko i ruszyłam do drzwi. Nim złapałam za klamkę, ktoś nacisnął na nią od drugiej strony. Szybko odskoczyłam do tyłu. Schowałam się za otwierającymi drzwiami. Usłyszałam pijackie śmiechy i zobaczyłam, że do pomieszczenia wtaczają się Sabrina i Alex. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że Alex jest u profesora Moody’ego. Skończyli wcześniej? I czemu była pijana w środku tygodnia?

Bliźniaczka obejmowała moją przyjaciółkę ramieniem. Obie trzymały w rękach niemalże puste butelki wódki. Obie wyglądały jakby ktoś je przeżuł i wypluł, były mocno pijane i chwiały się z boku na bok. Jakimś cudem mnie nie zauważyły. Przylgnęłam plecami do ściany. Sabrina kopnęła w drzwi, nawet się nie obracając, by sprawdzić czy zadziałało. W sumie nie musiała, bo zamknęły się z głośnym trzaskiem.

– Czemu mnie tu prowadzisz? – czknęła Alex. – Chciałam się przecież zabawić, a ty mnie wciągasz do durnej klasy. Dość mam myślenia o profesorach...

– Nikt ci złotko nie każe o nich myśleć – Sabrina odezwała się słodkim głosem, jednocześnie klepiąc ją po policzku. – Byłaś tu kiedyś? – zagaiła, pokazując na wszystko dookoła. – Można znaleźć całkiem fajne rzeczy.

Bliźniaczka puściła Alex i chwiejnym krokiem podeszła do jakiegoś wysokiego mebla, przykrytego białym prześcieradłem. Sprawnym, teatralnym wręcz pociągnięciem, stargała materiał z tego, co okazało się być wielkim lustrem w drogo zdobionej ramie. Alex, choć początkowo niechętna, momentalnie wpatrzyła się w jego powierzchnię, jakby ta przyciągała jej wzrok. Najpierw spoglądała nieufnie, później z niedowierzaniem... aż ostatecznie z pewnym wręcz rozczuleniem. Zrobiła krok w stronę lustra, upuszczając butelkę. Szkło potoczyło się po kamiennej posadzce, zostawiając za sobą mokry ślad z resztki wódki. Sabrina zajrzała jej przez ramię.

– Co widzisz? – zapytała cicho, kładąc dłonie na jej barkach. – Coś miłego, prawda? No dalej, opowiedz mi.

Alex milczała, ale jej twarz wyrażała mnóstwo emocji. Miałam wrażenie, że ona zaraz rozpłacze się ze wzruszenia. Z zaciekawieniem podeszłam bliżej, chcąc zobaczyć co takiego tam widzi. Co mnie omija? Z daleka wyglądało to przecież jak normalne lustro. Obie dziewczyny zasłaniały mi jednak widok.

– To musi być coś dobrego – Sabrina mówiła, cały czas zaglądając ponad jej ramieniem. Masowała barki Alex.

– To przecież niemożliwe... – szepnęła moja przyjaciółka.

– Tak myślisz? – ślizgonka okrążyła ją z figlarnym uśmiechem. – Mam pomysł. Zamknij oczy i wyobraź sobie, że tam jesteś. Dawaj. Teraz.

Alex z pewnym ociąganiem zamknęła oczy. Sabrina stanęła przed nią, chwilę jej się przyglądając. Nagle złapała ją za twarz i bez wahania nachyliła się w jej stronę. Znieruchomiałam, patrząc oszołomiona, jak tuż po pierwszym łapczywym, wymuszonym pocałunku, Alex wcale jej nie odepchnęła. Zamiast tego obie pijane dziewczyny wpiły się w swoje usta, jakby było to coś, czego obie bardzo pragnęły. Na moment zapomniały się całkowicie. Alex przycisnęła Sabrinę do lustra. Bliźniaczka chyba nie była przyzwyczajona do bycia dominowaną, bo szybko obróciła sytuację na swoją korzyść. Obie niemal wpadły na jedną z ławek. Ich ręce jak szalone obłapiały się nawzajem, wędrując po ciele w górę i w dół, ale całkowicie bez ładu i składu. Cofnęłam się pod drzwi. Po omacku szukałam klamki, chcąc wymknąć się po cichu.

– Ej, zaraz... – jęknęła Alex, dotykając palcami skroni.

Czerwonowłosa nie przestawała jej całować. Powędrowała ustami na jej ucho i szyję.

– Powiedziałam zaraz! – Alex odepchnęła ją od siebie.

Obie oddychały głośno, jakby przebiegły maraton. Sabrina spojrzała jej wyzywająco w oczy i otarła usta wierzchem dłoni, nieco rozmazując szminkę o krzykliwym kolorze.

– Za szybko?

– Kurwa, czemu w ogóle to robimy?! – Alex mocniej złapała się za głowę i przymrużyła oczy. – Chciałaś mi coś udowodnić? Bo jeśli tak, to gratulacje. Nie panuje nad sobą!

– Chciałam, żebyś się dobrze bawiła. W końcu to twoje urodziny, nie?

– Masz urodziny?! – zapytałam nagle, jeszcze bardziej oszołomiona.

Obie dziewczyny obróciły się gwałtownie. Alex wyglądała na wystraszoną, a Sabrina roześmiała się głośno.

– Klara, co ty tu robisz?!

– Może moja przyszywana siostrzyczka lubi sobie podglądać? – ślizgonka poruszyła brwiami.

– Co?! – pisnęłam. –Rany! Byłam tu przed wami, nie moja wina, że jesteście tak pijane, że mnie nie widzicie! Alex! – patrzyłam na nią załamana. – Czemu mi nie powiedziałaś, że to dzisiaj!

– Nie pytałaś? – mruknęła w odpowiedzi, krzyżując ręce na piersiach i odwracając wzrok.

– Pytałam, ale ciągle mnie zbywałaś! Myślałam, że się przyjaźnimy.

– Bo się przyjaźnimy – Alex przewróciła oczami. – Nie rób z tego wielkiej rzeczy. Po prostu nie miałam zupełnie ochoty świętować, a wiedziałam, że będziesz chciała się odegrać za to, co zrobiłam na Twoje urodziny. A z resztą... Nawet mi się nie chce tłumaczyć.

Patrzyłam na nią, potrząsając głową z niedowierzania. Jakaś część mnie była na nią zła, ale inna część, doskonale ją rozumiała. Dopiero stały się te wszystkie rzeczy. Obie nie byłyśmy w formie. Nie wyobrażałam sobie tak po prostu o wszystkim zapomnieć i dobrze się bawić.

– Jesteś czasem głupia – mruknęłam i podeszłam do niej. Mocno ją przytuliłam. – Bardzo głupia.

Alex wyglądała na zaskoczoną moją reakcją, ale też mnie przytuliła. Sabrina patrzyła na nas z założonymi rękami, jakby znudzona.

– Super. Moment pojednania... To co, pijemy dalej? – zapytała zniecierpliwiona, podnosząc z ziemi butelkę i sprawdzając, czy coś zostało.

– Mi już chyba wystarczy... – odpowiedziała Alex, rzucając ostatnie, smutne spojrzenie na lustro. Szybko potrząsnęła głową, nie chcąc znów się zapatrzyć. – Wracajmy do dormitorium.

Złapałam ją za dłoń i razem wyszłyśmy z sali, zostawiając zdezorientowaną Sabrinę i lustro, któremu w końcu wcale się nie przyjrzałam. Alex wydawała się mocno zamyślona. Całą drogę milczałyśmy. Nie przerywałam tej ciszy, uznając, że widocznie tego teraz chce.

Gdy weszłyśmy do pokoju wspólnego, Harry i Ron jak na zawołanie podnieśli się z kanapy. Alex dała im znak ręką, żeby usiedli. Przyjaciele spojrzeli na siebie nawzajem i posłusznie wrócili do przerwanej gry w karty. Zauważyłam, że Harry wepchnął nogą pod stolik jakiś pakunek, a Ron schował drugi przy oparciu kanapy. Odprowadziłam Alex do sypialni i gdy tylko zasłoniła kotary łóżka, dając mi w ten sposób znać, że nie chce rozmawiać, wróciłam szybko do pokoju wspólnego. Podeszłam do chłopaków.

– Ej! Wiedzieliście, że ma urodziny?! – zapytałam, celując w nich oskarżycielsko palcem.

– No wiadomo – Ron niedbale wzruszył ramionami. – Ja bym nie zapomniał.

– Nie wściekaj się. Kazała nam nie mówić – Harry poprawił okulary. – Ale liczyłem, że będzie w nastroju na drobny prezent. Co jej się stało?

– Upiła się z Sabriną i... – urwałam. W sumie to co się tam działo, to była ich sprawa. Nie zamierzałam powtarzać tego głośno, ale wyraz mojej twarzy mógł co nieco zdradzić. – Pf... No mniejsza. Nie jest w nastroju.

– Tyle zauważyłem. – Harry sięgnął pod stolik. To co wcześniej chował, okazało się prezentem urodzinowym owiniętym w kolorowy papier. – Podrzucisz jej prezenty od nas do kufra? Może później będzie miała lepszy humor i do nich zajrzy. Kiedyś byłem na wszystkich wściekły, ale wiele bym wtedy dał za odpakowanie czegokolwiek i zajęcie myśli czymś innym. Może Alex ma podobnie.

Westchnęłam głośno i kiwnęłam głową, zgadzając się. Ron szybko wcisnął mi w ręce pokracznie zapakowany prezent i wyszczerzył się. Harry podał mi swój. Kątem oka zauważyłam, że George przygląda mi się z pewnym wahaniem, trzymając przy tym rękę w wypukłej kieszeni spodni. Przez myśl mi przeszło, że też coś dla niej ma, ale rudzielec nie podszedł do mnie. Zamiast tego pobiegł po schodach do sypialni. Gdy ruszyłam za nim, Harry zapytał mnie jeszcze.

– Klara, a Ty jak się czujesz?

Spojrzałam na niego przez ramię, zastanawiając się nad odpowiedzią. Okularnik miał dużo na głowie przez turniej, wiedziałam że i tak ledwo wyrabia się z zadaniami, a do tego jeszcze te ćwiczenia. Nie było sensu zarzucać go moimi problemami, tym bardziej, że nie byłam z nim aż tak blisko.

– Nie najgorzej – skłamałam. – Ale przypomniało mi się... mogłabym kiedyś z wami poćwiczyć zaklęcia?

– Jasne, tylko wiesz, nie ma taryfy ulgowej – rozejrzał się dyskretnie i powiedział przyciszonym głosem. – Hermiona bierze wszystko bardzo serio.

– Super. Powiedzmy, że jestem do tego przyzwyczajona – odparłam z bladym uśmiechem i wróciłam na górę.



***



W piątek Alex miała dwa rodzaje kaca – tego zwykłego i moralnego. Dla wspólnego dobra nie zamierzałam jednak podnosić tematu Sabriny. Wiedziałam, że czerwonowłosa była zdolna do tego, by naumyślnie poczęstować czymś Alex. Wątpiłam, by przyjaciółka pocałowała ją z własnej inicjatywy, a tym bardziej na trzeźwo. Z resztą nie chciałam się tłumaczyć, dlaczego zamiast przesiadywać jak zawsze w bibliotece, chowałam się przed Samuelem. A od wyjścia ze skrzydła szpitalnego, robiłam to notorycznie, unikając jak ognia miejsc, gdzie zawsze się spotykaliśmy i częstując go wymówkami, że mam coś do zrobienia.

Alex niby wyjaśniła mi, że sprawa między mną i Samuelem to nie jest jakieś łamanie zasad, bo nawet gdyby nasi rodzice się pobrali, bylibyśmy tylko przyszywanym rodzeństwem. Mimo wszystko od czasu wizyty mamy miałam takie dziwne uczucie gdzieś w środku. Może wszystko przez ten strach o przyszłość? Zwalałam winę również na zmęczenie. Ciągle sobie mówiłam, że w końcu z nim pogadam i powiem mu, co mnie tak właściwie gnębi, ale gdy spoglądałam w jego stronę na posiłkach, dochodziłam do wniosku, że odwlekę ten moment jeszcze o odrobinę. I udawało się całkiem dobrze, a przynajmniej do pewnego momentu. Pod koniec dnia w piątek szłyśmy z Alex do lochów na zajęcia z eliksirów. Byłyśmy niemal na miejscu, gdy na mojej drodze pojawił się właśnie Samuel. Wyglądało, jakby ślizgon wrócił do dormitorium po brakujący podręcznik i w biegu wracał pod klasę. Mimo pośpiechu, gdy tylko mnie spostrzegł, zwolnił kroku i podszedł do mnie. Alex ulotniła się z prędkością światła, rzucając mi ostatnie spojrzenie w stylu „dasz radę”. Samuel uśmiechnął się do mnie, a gdy odpowiedziałam bladym uśmiechem, pogładził mnie po policzku i zapytał prosto z mostu.

– Wydaje mi się, czy mnie unikasz?

– Tylko troszeczkę... – odparłam zawstydzona, nie patrząc w jego stronę.

– Czyli odniosłem słuszne wrażenie. Zrobiłem coś nie tak?

Milczałam, więc złapał mnie za dłoń. W pierwszym odruchu chciałam ją cofnąć. Ostatecznie pozwoliłam mu na dotyk i lekko ścisnęłam jego smukłe palce. To, że nasi rodzice się spotykali, to przecież nie była jego wina. Nie powinnam go za to karać. A jednak z jakiegoś powodu czułam się z tym wszystkim bardzo głupio.

– Chodzi o naszych rodziców – odezwałam się w końcu. Podniosłam na niego wzrok. – Ja... Ech... Wiedziałeś o tym? Że oni są razem?...

– Nie – odpowiedział od razu. – Myślę, że dowiedzieliśmy się w podobnym czasie. I szczerze mówiąc, nie jest to pierwszy raz, kiedy coś takiego się dzieje. Mój ojciec ma wiele projektów, o których nic nam nie mówi albo opowiada jedynie zdawkowo.

– To nie jest żaden projekt – przerwałam mu, potrząsając przy tym głową – Sam, oni są razem! Jako para! A moja mama nie jest nawet po rozwodzie. Ja wiem, że nie była szczęśliwa z ojcem, ale miała tyle okazji żeby odejść i nie rozumiem czemu akurat teraz. I czemu akurat z waszym ojcem...

Samuel zmrużył nieznacznie oczy, jakby ostatnia uwaga go ubodła. Momentalnie puścił moją dłoń i odsunął się o pół kroku.

– Akurat z naszym ojcem? A co twoim zdaniem jest z nim nie tak?

– Ja... – zająknęłam się, speszona. – Znaczy... Sam, przepraszam. Nic z nim nie jest nie tak – próbowałam szybko wytłumaczyć. – Nie znam go za bardzo. Pamiętasz, że trochę o nim poczytałam, a tam było wiele dziwnych rzeczy na temat tego kościoła, który prowadzi twój ojciec. Oczywiście Pan Pyrites na żywo wydaje się być dobrym człowiekiem. Jest uprzejmy i w ogóle, ale musisz zrozumieć...

– Myślałem, że nie wierzysz w te bzdury pismaków – tym razem to Samuel mi przerwał. Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej natarczywe. Stał wyprostowany, patrząc na mnie z góry. – Chyba nie uważasz, że coś jej zrobił?

– Przecież o nic go nie oskarżam – jęknęłam. Przetarłam twarz dłońmi, próbując zebrać myśli. – To nawet nie ma tak do końca nic z nim wspólnego. Ja się po prostu martwię, że to tak szybko się dzieje i...

– A jednak dla mnie brzmi, jakbyś chciała go o coś oskarżyć – powiedział niezadowolony. – Równie dobrze ja mógłbym oskarżyć twoją matkę. Nie jest pierwszą kobietą, która interesuje się naszą rodziną. To się nazywa magia pieniędzy. Obrzydliwie duża suma przyciąga do Pyritesów każdy rodzaj człowieka.

– Hej, to niesprawiedliwe! – oburzyłam się. – Moja mama nigdy nie była osobą, która leci na pieniądze!

– Sama powiedziałaś, że mogła odejść wielokrotnie, ale nie zrobiła tego. Czemu więc nie chodzi właśnie o to, że teraz ma zapewniony byt? To całkiem logiczny argument. Na pewno lepszy, niż to, że mój ojciec ją do czegokolwiek przymusza.

– Nie powiedziałam nic takiego! – pisnęłam, zaciskając dłonie w pięści.

Naszą sprzeczkę przerwał dzwonek. Samuel rzucił mi ostatnie spojrzenie, bez słowa odwrócił się na pięcie i pospiesznie ruszył korytarzem, na swoje kolejne zajęcia. Pierwszy raz widziałam go tak o coś urażonego. Weszłam do sali lekcyjnej, myśląc o tym intensywnie. Doszłam do wniosku, że chyba powinnam ugryźć się w język. Przecież to nie mogło być tak, że Kenneth Pyrites zaczarował moją matkę. Nie miał powodu żeby to robić, a ona wydawała się taka zakochana. Po tylu latach użerania z ojcem, może faktycznie poczuła coś do tego mężczyzny tylko dlatego, że zaczął obdarzać ją uwagą. To mógł być czysty przypadek, że padło na Kennetha. Doszłam do wniosku, że pewnie na miejscu Samuela, też poczułabym się urażona takimi insynuacjami. Szczególnie po tym, jak tyle razy wyczytywał podobne teorie w gazetach. Zaginieni i oszukani wierni Białej Drogi, to swego czasu musiał być chwytliwy temat w Ameryce. Tutaj nikt o tym nie mówił, a ja przez własną niepewność przywróciłam chłopakowi uciążliwe wspomnienia. Poczułam się niewyobrażalnie głupio.

Natłok myśli sprawił, że niemal nie zwracałam uwagi na to, co dzieje się na zajęciach z eliksirów. Jasne, wypakowałam wszystko na stolik, ale patrzyłam w pusty kociołek i nie docierały do mnie słowa nauczyciela. Gdy tak siedziałam jak kołek, Alex wpatrywała się z niedowierzaniem w kartkę z oceną i raz po raz szturchała mnie łokciem, próbując przywrócić do świadomości. Okazało się, że na blacie przede mną leży druga taka kartka. Snape musiał je rozdać, gdy błądziłam myślami wokół Samuela. Opuściłam wzrok. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.

– Co?! – mruknęłam, podrywając papier z blatu, by lepiej się przyjrzeć.

Za poniedziałkowy eliksir, co do którego składu nie mogłyśmy się zgodzić, dostałyśmy... wybitny. Uszczypnęłam się, sprawdzając, czy to nie sen. Gdy okazało się, że normalnie czuję ból, podniosłam wzrok na Alex. Na jej twarzy dostrzegłam uśmieszek w stylu „a nie mówiłam”. Przyjaciółka pokazywała mi na swoją identyczną ocenę. Ten fakt nagle jakby poprawił jej kiepski humor. Rozejrzałam się po sali, ale reszta poza Draco miała średnio zadowolone miny. Hermiona ze złością zgniotła swoją kartkę i ukryła twarz w dłoniach, pochlipując cicho i powtarzając „przecież podążałam za instrukcją”.

– Skąd wiedziałaś? – zapytałam szeptem Alex. – Skąd wiedziałaś, żeby zmienić przepis?!

– Przeczucie – przyjaciółka rozsiadła się na krześle.

– No na pewno – potrząsnęłam z niedowierzaniem głową. Przetarłam oczy. – Jakim cudem dał nam tak wysokie oceny? Pomieszało mu się, że jesteśmy ślizgonkami? Przecież to całkowicie bezsensu. Zawsze gnębił nas, choćby nie wiem co. Czemu teraz miałby...

– Coś się nie zgadza, Amber? – powiedział grobowym tonem Mistrz Eliskirów.

Nauczyciel spojrzał na nas z góry, zatrzymując się przy naszej ławce. Bez uprzedzenia wyrwał nam z rąk kartki z ocenami, posyłając przy tym bardzo długie spojrzenie prosto w oczy Alex. Przyjaciółka od razu rozsiadła się wygodniej, odwróciła wzrok i skrzyżowała ręce na piersiach z miną obrażonego dziecka. Snape zmrużył niebezpiecznie oczy. Raz jeszcze spojrzał na nasze oceny. Widziałam, że Crabbe próbował zajrzeć mu przez ramię, ale Snape szybko zasłonił nasze kartki, jakby nie chciał, by ktoś zobaczył co nam postawił.

– Faktycznie musiała zajść jakaś pomyłka – powiedział, jakby od niechcenia i końcem różdżki dotknął papieru, zmieniając oceny na o stopień niższe. – Dziwnym trafem oprócz was tylko Malfoy zrobił ten eliksir perfekcyjnie. Nie zdziwiłoby mnie, gdybyście ściągały od bardziej przygotowanego kolegi.

Draco i Pansy zaśmiali się cicho.

– Nie ściągałyśmy – Alex poruszyła się niespokojnie na krześle i podniosła wzrok na nauczyciela.

– Doprawdy? – Snape znów wpatrzył się w jej oczy. – Zaskoczenie Amber każe mi twierdzić coś innego. Powinnyście się cieszyć, że...

– Nie ściągałyśmy! – Alex przerwała mu, uderzyła pięścią w stolik i poderwała się z krzesła. – Choć raz mógłby Pan przyznać się do błędu, zamiast wytykać go innym! Choć raz mógłbyś wziąć odpowiedzialność za...!

– Zamilcz Lamberd! – Snape syknął tak złowrogim tonem, że Alex momentalnie zamilkła, zaciskając mocno zęby. Mistrz Eliksirów wyprostował się jak struna, patrząc na nią z wyższością. Był blady jak ściana. – Widzę, że masz mi wiele do powiedzenia. Rozumiem, że chętnie zostaniesz dziś po lekcji.

Alex usiadła wkurzona na krześle. Ślizgoni szeptali do siebie, żywo komentując sytuację.

– Ale profesorze! – pisnęłam. – My naprawdę nie ściągałyśmy!

– Koniec dyskusji – odparł Snape, obracając się na pięcie i sprężystym krokiem wracając do biurka, za którym zasiadł. – I ma być kompletna cisza – warknął, gdy szepty nie ustały. – Chyba że ktoś jeszcze chciałby mieć szlaban?

Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby uciszyć wszystkich. Każdy już myślał o weekendzie. Spojrzałam ze współczuciem na Alex i próbując ją pocieszyć, pogładziłam ją po ramieniu. Widać było, że jest wściekła. Gdy spotkało nas coś dobrego, od razu musiało nam zostać odebrane. Chciałam coś powiedzieć, ale Alex potrząsnęła jedynie głową, dając mi znak, żebym nawet tego nie komentowała.

Reszta lekcji minęła zaskakująco szybko, ale również w kompletnej ciszy. Gdy wszyscy zaczęli się pakować, Alex pospiesznie wrzuciła wszystko do torby i jako jedna z pierwszych poderwała się z miejsca, chcąc opuścić salę tak jak pozostali. Snape spojrzał w jej kierunku, ale nie musiał nawet nic robić. To Draco Malfoy zagrodził jej drogę.

– Dokąd to? Nie zapomniałaś o czymś? – zapytał z głupim uśmieszkiem, ruchem głowy wskazując na biurko i znienawidzonego przez nas nauczyciela.

– A ty co, nagle nie masz swojego życia? Nie twój zasrany interes co robię.

– A jednak trochę mój – zacmokał. – Najpierw ode mnie ściągasz, później próbujesz uciec od odpowiedzialności. Wiesz – uśmiechnął się wrednie. – Celuję w bycie prefektem i próbuję się przyzwyczaić do odpowiedzialności.

– Po pierwsze nie ściągałam – warknęła Alex, zaciskając ręce w pięści. – Po drugie, jeśli nie chcesz odpowiedzieć na moje pytania odnośnie Pansy i jej udziału w sprawie, to nie otwieraj gęby. Jak chcesz być taki odpowiedzialny, pilnuj tej szmaty, żeby to był ostatni raz kiedy odwala coś takiego.

Plan Malfoya zadziałał. W sali zostaliśmy tylko my troje i Snape. Profesor nadal siedział przy biurku, jedynie na nas patrząc. Za drzwiami widziałam wystające twarze Harrego i Rona, czekających na rozwój wydarzeń. Malfoy uśmiechnął się szeroko i bez słowa wyszedł z sali, po drodze potrącając ramieniem okularnika. Patrzyłam z niedowierzaniem na jego plecy.

– Co mu się stało... – mruknęłam, potrząsając głową. – Rany... jak ja mogłam go lubić?

– Mówiłam ci, że nie można mu ufać – syknęła Alex. Była cała najeżona.

– Długo mam czekać? – Snape odezwał się niecierpliwie, podnosząc w końcu z krzesła i splatając ręce za plecami. – Amber, ty możesz wyjść. Szlaban ma tylko Lamberd.

Kiwnęłam posłusznie głową, spojrzałam przepraszająco na Alex i przytulając do siebie torbę, wyszłam szybko z sali. Drzwi zamknęły się od razu, jakby profesor rzucił na nie zaklęcie. Spojrzałam na Harrego i Rona, a potem wszyscy jak na komendę przyłożyliśmy ucho do drzwi. Nic jednak nie było słychać. Wyciszył je.

– Sądziłem, że po takiej gadce odejmie nam ze sto punktów, a potem ją rozniesie – przyznał Ron.

– Może dał jej taryfę ulgową przez to, co się nam stało? – powiedziałam, sama w to nie wierząc. Zachowanie profesora była dla mnie bardzo podejrzane. Zaczynałam mieć pewne obawy.

– Snape i taryfa ulgowa? – prychnął Harry. – Choćbym leżał w śpiączce, dałby mi trolla za eliksir, bo go nie wykonałem. On nie ma litości.

– Nie ma litości, ale głównie dla ciebie. O co w ogóle poszło? – dopytywał Ron. Szturchnął mnie, bo nie odpowiadałam.

– Co? A tak – szybko zebrałam myśli. – Alex zmieniła przepis na eliksir i dostałyśmy wybitne, ale Snape zmienił zdanie. Po co w ogóle nam to dawał, skoro chciał odebrać?

– Też typowe dla niego – Harry potrząsnął głową. – Jestem pewien, że upokarzanie daje mu satysfakcję. A z resztą... – Okularnik spojrzał na zegarek, a potem uderzył się dłonią w czoło. – Cholera, Hermiona na nas czeka! Klara, idziesz z nami?

– Dziś akurat idę do profesora Moody’ego, ale następnym razem obiecuję, że pójdę.

– W takim razie do zobaczenia!

Harry i Ron pomachali mi na pożegnanie i puścili się biegiem w stronę schodów. Ja wpatrzyłam się w drzwi sali do eliksirów, a potem potrzasnęłam głową. Byłam zła na swoje myśli. Przecież to nie mogła być prawda! Nie sypiali ze sobą! Nie zdziwiłoby mnie, gdybym myślała o tym niby romansie głownie przez Sabrinę i jej wieczne powtarzanie jaki to profesor Snape jest świetny. Skoro ona widziała w nim potencjalnego partnera, ktoś inny też mógł tak go widzieć. Jasne, Flint sugerował to od dawna, tak samo śmierciożercy o tym wspominali, ale dlaczego Alex miałoby coś łączyć z profesorem? Przecież nienawidził nas, gryfonów. Nie odnosił się do niej jakoś szczególnie dobrze czy z szacunkiem. Wiecznie odejmował jej punkty... a co jeśli odejmował je, szantażując Alex? Może robił to wtedy, gdy nie chciała robić tego, co jej nakazał? Czyli co, faktycznie zmuszał ją do robienia różnych rzeczy? W tym wypadku dobra ocena mogłaby oznaczać fakt, że Alex mu uległa. Tylko czemu potem nam ją obniżył? Nie, to brzmiało tak idiotycznie!

Wspinałam się po schodach. Miałam w głowie istny mętlik. Z jednej strony kusiło mnie, żeby z podejrzeniami pójść prosto do Dumbledore’a, kto jak kto, ale Albus powinien wiedzieć jak sobie z czymś takim poradzić, prawda? Z drugiej strony, powinnam najpierw porozmawiać z Alex. Ostatnio debilnie uwierzyłam w jej wyznanie, że „to” robią. Argumenty przeciw ich sypianiu ze sobą były równie mocne. Przecież nie posunę się do tego, co kiedyś zrobił jej Fred – czyli białego cukierka zwierzeń. Obawiałam się, że po raz kolejny podnoszenie tego tematu może ją tylko bardziej zezłościć. I tak miała dziwny, nie za dobry humor. Uznałaby, że jej nie ufam czy coś takiego.

Przemyślenia doprowadziły mnie do jedynego słusznego wyjścia – profesora Moody’ego. Zawsze zachęcał nas do zwierzeń i dzielenia się problemami. Postanowiłam, że opowiem mu o moich obawach. Wyjawię wszystko o co pytali śmierciożercy i co nam zarzucali. Profesor na pewno mnie uspokoi, a gdyby myślał, że jest w tym prawda, wiedziałby co dalej zrobić. Uznałam, że jeśli starczy mi czasu, porozmawiam z nim o tym jeszcze dzisiaj. Z takim postanowieniem stanęłam pod jego gabinetem, gotowa odbyć nasze zajęcia dodatkowe. Szalonooki już na mnie czekał, praktycznie od razu otwierając mi drzwi. Gestem ręki zaprosił mnie do środka. Wyminęłam go, on wyjrzał na pusty korytarz, jakby się upewniał, że nikt za mną nie szedł, a później zamknął drzwi, nakładając na nie typowe zaklęcia. Oparł dłoń o framugę, drugą ręką potarł podbródek i spojrzał na mnie zaciekawiony.

– Klaro, jesteś pewna, że chcesz odbyć te lekcje? Zrozumiem, jeśli wolisz dojść do siebie.

– Czy to nie profesor zawsze mi powtarzał, że śmierciożercy nie będą czekać aż poczuję się lepiej? – spojrzałam na niego z determinacją.

– Mówiłem tak – kiwnął głową, uważnie mi się przyglądając.

– Więc wystarczy, że pozwolił nam Pan nic nie robić na lekcji. Chcę wrócić do formy najszybciej jak to możliwe – na znak gotowości wyciągnęłam różdżkę i zacisnęłam na niej palce.

– Skoro tak... – mężczyzna uśmiechnął się pod nosem.

Odepchnął się od framugi. Powolnymi ruchami podwinął rękawy swojej białej koszuli aż po same łokcie. Patrzyłam na niego, przyjmując postawę bojową. Wiedziałam, że pewnie próbuje uśpić moją czujność. Profesor nie sięgnął jednak po różdżkę. Zamiast tego jakby nigdy nic wyminął mnie i podszedł do biurka. Wyprostowałam dłoń z różdżką, celując mu w plecy. Zacisnęłam mocniej usta. Ręka powoli zaczynała mi drżeć z wysiłku. Moody stał przez moment tyłem, a później nagle się obrócił. Byłam na to gotowa, dlatego bez namysłu cisnęłam w niego zaklęciem. Okazało się, że nawet nie dobył różdżki! Mój expelliarmus uderzył w jego dłoń, wytrącając mu szklankę z whisky. Brązowy płyn chlapnął częściowo na jego koszulę, częściowo na podłogę, a szklanka uderzyła niemalże w sufit. Moody pochwycił ją w locie. Było już jednak za późno, by uratować trunek.

– Stałaś się bardzo niecierpliwa – przyznał nieco rozbawiony, jednocześnie strzepując z siebie krople alkoholu. – A cierpliwość może okazać się kluczem do sukcesu.

– Przepraszam! – pisnęłam, odruchowo chcąc mu pomóc. Coś jednak mnie tchnęło, więc nie ruszyłam się z miejsca, nadal w niego celując. – Profesorze, mieliśmy ćwiczyć!

– Mieliśmy – potwierdził, głośno odkładając szklankę na blat. Spojrzał na swoją koszulę i ruszył w stronię sypialni, zostawiając otwarte drzwi. Przekręciłam się, by wciąż w niego celować, ale nie zmniejszyłam dystansu. Jego magiczne oko wciąż spoglądało w moją stronę. – Powiedz mi, dlaczego tak bardzo ci na tym zależy – rzucił głośno.

– Mówiłam już, chcę wrócić do formy. Po to, to przecież robimy, prawda?

Przez otwarte drzwi widziałam, jak profesor rozpina brudną koszulę, zwija ją w kulkę i rzuca w kąt pomieszczenia. Chciałam odwrócić wzrok, ale uznałam, że być może to jest właśnie próba i teraz zrobi coś, żeby mnie zaatakować. Moody jednak nic nie kombinował. Stanął przy komodzie, otworzył szufladę i wyciągnął czystą koszulę. Niosąc ją w rękach wszedł do gabinetu. Jego ciało zupełnie nie przypominało ciała Samuela. Był większy, bardziej masywny, ale nie otyły. Wyglądał o wiele dojrzalej. Jego skórę przecinały liczne blizny. Szalonooki bez krępacji wciągnął koszulę na grzbiet. Gdy uśmiechnął się z cieniem satysfakcji, zaczerwieniłam się. Chciałam odwrócić wzrok, ale znów się zreflektowałam. Tak, to pewnie kolejna próba. Tylko czemu Moody nie wyciągał różdżki?

– Będzie tak profesor przeciągał? Przyszłam na zajęcia i chcę ćwiczyć – powtórzyłam. Moje mięśnie nie wytrzymywały ciągłego napięcia. Ręka drżała coraz bardziej. Cisza była uciążliwa, więc zadawałam pytania – Co zrobimy tym razem? Ćwiczenie na kukłach? Obrona? Kula?... Mam zacząć Pana atakować? Może coś nowego?

– Jest dobrze tak jak jest – powiedział i splótł ręce za plecami. Podszedł do mnie wolnym krokiem, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Odsuwałam się, by trzymać dystans. – Męczy cię to? – zapytał i przesunął językiem po wardze. – To ciągłe napięcie? Poczucie, że coś nadchodzi? Że nie wiesz czego się spodziewać? Widzę, że trzymasz się w gotowości. Drgnęłaś kilka razy, ale jednak próbujesz stosować się do tego, co zawsze ci mówiłem...

Krążyliśmy po pomieszczeniu. Próbowałam odsuwać się bokiem, by choć kątem oka widzieć, czy na coś nie wchodzę. Na szczęście układ mebli się nie zmienił. Oczy bolały mnie od nie mrugania. Czułam, że zbierają mi się w nich łzy. Ostrożnie przetarłam jedno z nich.

– Czyli to nowy rodzaj lekcji? – zapytałam, próbując nie myśleć o mruganiu. – Takie przepychanki?

– Bardziej wojna umysłów. Niestety jesteś na przegranej pozycji, Klaro. Od samego początku nie masz szans.

– Nie rozumiem – mruknęłam.

– Wkrótce zrozumiesz – powiedział jakby od niechcenia.

Moody spojrzał znacząco za moje plecy i uśmiechnął się w tak przerażający sposób, że aż włosy stanęły mi dęba. Poczułam, jakby faktycznie coś za mną było. Mój umysł sam podpowiedział mi, co takiego to może być. Cała się spięłam. Odruchowo obróciłam głowę, by szybko spojrzeć w tamtą stronę. To wystarczyło, by profesor dobył swojej różdżki i rzucił na mnie zaklęcie spowolnienia. Niech to! Wiedziałam, że spróbuje podstępu! Próbowałam z całych sił znów spojrzeć w jego stronę, ale świat pędził, a ja nie mogłam za nim nadążyć. Nim się obróciłam, mężczyzna był już przy mnie, nonszalancko wyciągając mi różdżkę z ręki. Spowolnienie w końcu puściło, a ja poczułam dezorientację. Złapałam się za głowę i zatoczyłam, wpadając przy tym na stolik do kawy. Moody chwycił mnie mocno za nadgarstek, nie pozwalając upaść. Próbowałam sięgnąć po różdżkę, ale uniósł ją wysoko ponad moją głową.

– Znów profesor oszukuje! – jęknęłam.

– Oszukuje? Mówiłem, że jesteś na przegranej pozycji. Nie było w tym grama kłamstwa.

Wyrwałam rękę z jego uścisku i westchnęłam głośno. Nagle zrobiło mi się strasznie smutno. Czułam się taka beznadziejna i bezwartościowa. W moich myślach pojawił się ostatni, ponury sen. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Nie chciałam być zdana na czyjąś łaskę. Szybko otarłam kąciki oczu.

– Przećwiczmy to jeszcze raz – powiedziałam twardo. – Do skutku.

Moody spojrzał na mnie zdziwiony, ale oddał mi różdżkę, rozpoczynając teatrzyk od nowa. Tym razem postanowiłam być gotowa dosłownie na wszystko. Skończyło się na tym, że profesor zajmował się normalnymi sprawami, sprawdzał prace, popijał sobie ze szklanki, a ja celowałam w niego, nie mogąc dojść do tego, czy to już ten moment, kiedy powinnam go ogłuszyć, czy może powinnam czekać, aż znów będzie uzbrojony. Zaczynało brakować mi cierpliwości. Nauczyciel wyczuł to idealnie, bo po raz kolejny w ten sposób udało mu się zwyciężyć.

– To strata czasu! – powiedziałam, gdy odebrał mi różdżkę. – Możemy poćwiczyć normalne pojedynki?

– Jeszcze niedawno było ci wszystko jedno co ćwiczymy, byle były to zajęcia – Moody uśmiechnął się kącikiem ust.

– Tak, to prawda – westchnęłam i usiadłam ciężko na kanapie – ale mam wrażenie, że ucieka mi czas. Że jeśli szybko czegoś nie zrobię... jeśli nie będę gotowa...

– Gotowa na co? – profesor zmarszczył brwi.

– Gotowa... – Przełknęłam głośno ślinę i odruchowo zacisnęłam palce na materiale spódnicy – Gotowa na niego.

– O czym ty mówisz, Klaro? – zdziwił się profesor. Od razu usiadł obok mnie. – Chyba nie planujesz z kimś walczyć?

– Nie planuję... ale tamci śmierciożercy... – głos mi się łamał. Wzięłam kilka oddechów, a potem spróbowałam dokończyć. – Chodzi o to co mówiłam panu w skrzydle szpitalnym. Macnair powiedział, że mamy być całe dla niego... profesor nie odpowiedział mi wtedy co to znaczy, a ja się boję najgorszego.

– Chyba nie sądzisz, że chodzi o Mrocznego Pana? – spojrzał na mnie z góry, jednocześnie zmniejszać między nami odległość. Jego ręka znalazła się na oparciu kanapy tuż za moimi plecami.

– Obawiam się, że mogło chodzić właśnie o to. Od czasu zdarzenia nawiedzają mnie takie dziwne sny... Naprawdę źle sypiam i...

Moody złapał mnie za podbródek i uniósł moją twarz, by mi się lepiej przyjrzeć. Jego kciuk znalazł się na mojej drgającej ze smutku wardze. Patrzyłam na niego szklącymi się oczami.

– Faktycznie wyglądasz na zmęczoną – odparł po krótkich oględzinach i puścił mnie. Spuściłam głowę, on zaś rozejrzał się po gabinecie. – Bez obrazy, ale nie rozumiem, po co Mroczny Pan miałby chcieć was dla siebie.

– Też do końca nie rozumiem, ale skoro pierwszy raz nas porwano ze względu na profesora, to może i tym razem chcą się jakoś zemścić?

Palce Moody’ego zacisnęły się na oparciu kanapy. Obrócił się gwałtownie w moją stronę i złapał mnie za kolano, szarpiąc za nie.

– I myślisz, że pozwoliłbym na to? – zapytał z dziwnym błyskiem w oku. – Że wystawiłbym dwie ulubione uczennice na takie niebezpieczeństwo?

– Na pewno nie naumyślnie... – powiedziałam cicho, chowając głowę w ramionach. – Wiem, że profesor nie chce naszej krzywdy.

– Pierwsze porwanie to była porażka, to prawda. Ale załatwiłem to, rozumiesz? Załatwiłem – powiedział i próbował sięgnąć po piersiówkę. Nie miał na sobie płaszcza, więc jedynie klepnął się dłonią w tors, podrapał się po koszuli i wykrzywił usta. – Byłem pewien, że zrozumieli przekaz, a jednak tych dwoje za wszelką cenę postanowiło wchodzić mi w drogę... – powiedział bardzo niezadowolony. – Dwa uparte dranie...

– Ja profesora nie obwiniam! – powiedziałam szybko, ocierając przy tym łzy. – Wiem, że ma pan wielu wrogów, ale tak naprawdę gdyby Ten Którego Imienia Nie Można Wymawiać się odrodził, wszyscy byliby w równie wielkim niebezpieczeństwie. Po to z panem trenuję, prawda?

– I po to, żeby obronić się przed tym, o którym mówili śmierciożercy? – Moody poderwał się z kanapy. Przez chwilę krążył w miejscu, jakby intensywnie nad czymś myślał. – To jasne, że nie powiedzieli wam jaki mają plan. Po co mieliby go zdradzać? Ale może powiesz mi od początku, co takiego wam opowiadali ostatnim razem? Wspominali coś o mnie?

– O panu? – próbowałam przywołać w pamięci felerny dzień. Potrząsnęłam głową. – Nie, ani słowa. Przynajmniej nie pamiętam. Tym razem była to zemsta Flinta. Wspominali tylko jednego profesora...

Moody momentalnie stanął w miejscu. Obrócił się, spoglądając na mnie z góry.

– Którego? –zapytał wyjątkowo spokojnie. Mimo wszystko niecierpliwość wręcz się z niego wylewała.

– Profesora Snape’a? – patrzyłam na Moody’ego z niepewnością.

Szalonooki wykrzywił usta w kpiącym uśmiechu. Dmuchnął powietrzem przez nos, potrząsnął głową i twardym krokiem ruszył w stronę biurka, gdzie miał swój płaszcz.

– Sukinsyn – przeklął, sięgając po piersiówkę.

– Co on ma z tym wspólnego? – zapytałam, czując jak coś ściska mi żołądek.

– A może ty mi powiedz? – Moody spojrzał na mnie zza biurka i pociągnął spory łyk z buteleczki. – Co profesor Snape ma z nimi wspólnego? I co o nim mówili? To na pewno coś bardzo ciekawego.

– Chciałam opowiedzieć wszystko w skrzydle szpitalnym, ale wtedy profesor Snape mi przerwał... – mówiłam słabym głosem. Ze stresu zaczynało mi się robić ciemno przed oczami. Miałam milion myśli i teorii, a niemal wszystkie były równie okropne.

– No ciekawe dlaczego? – głośno skomentował Moody, wracając do mnie.

– Flint sugerował, że Alex... spała z profesorem Snape’m – wyrzuciłam z siebie, nadal nie mogąc w to uwierzyć. Moody aż znieruchomiał. Patrzył na mnie z buteleczką trzymaną w połowie drogi do ust. – Wtedy gdy torturował ją cruciatusem, kazał jej się przyznać, że to robią. Powtarzał to jak szalony, nakładając jedną klątwę na drugą. Mówił to tak, jakby w to naprawdę wierzył... Ale przecież to nie może być prawda.

Moody oblizał usta i opuścił buteleczkę.

– Tak myślisz? – zapytał nieco zmienionym głosem.

– A profesor myśli inaczej? – patrzyłam na niego oszołomiona. – W sumie chciałam o to spytać, bo ja sama nie wiem.

– Pytałaś o to Alex?

– Tak, ale twierdziła, że to nieprawda. Dużo osób jej to zarzucało, dlatego myślę, że to tylko jakiś dziwny żart. Flint był na nią wściekły, był też wściekły na profesora Snape’a za to, że wymuszał na nim posłuszeństwo. Mógł być na tyle szalony, że po prostu to sobie ubzdurał? Mogło tak być, profesorze? – zapytałam z nadzieją w głosie. Jakoś wolałam tę wersję.

– Nie wiem. Możemy ją o to zapytać – stwierdził nauczyciel. Jego magiczne oko zerknęło w stronę korytarza i powoli się przesuwało, jakby śledziło jakąś sylwetkę. – Ale chyba lepiej będzie, jeśli zapytam ją o to sam.

Rozległo się pukanie. Wstałam z kanapy. Moody przetarł usta i w kilku krokach znalazł się przy drzwiach, ściągając z nich wszystkie zaklęcia. Gdy je otworzył, zobaczyłam stojącą po drugiej stronie Alex. 

 

 


 

wtorek, 8 czerwca 2021

134. Smutne urodziny

Cały czas byłam markotna i nie miałam ochoty rozmawiać z przyjaciółmi. Nawet, kiedy odwiedzali nas pozostali znajomi, ja pragnęłam tylko leżeć pod kołdrą i płakać w poduszkę. Nie umiałam sobie poradzić z tym, co siedziało w mojej głowie. Profesor Moody trochę pomagał zapomnieć o tym wszystkim, ale gdy tylko w pobliżu pojawiał się Snape, od razu traciłam humor i zaczynałam szlochać.

Te wszystkie obrazy w dalszym ciągu atakowały moją głowę. Co chwilę pojawiały się coraz to nowsze wspomnienia, rozdzielając po stokroć moje serce. Jak długo można było znosić takie męczarnie?

Noce były najgorsze. Klara wraz z Lucjanem starali się umilić sobie ten czas rozmowami i dywagacjami „ co by było gdyby”, ale ja nie miałam ochoty się udzielać. Nie chciałam wiedzieć, co by było gdyby Severus nie wymazał mi pamięci? Albo, co by było, gdybym nigdy nie poznała prawdy? Jedyne o czym marzyłam, to przestać myśleć o czymkolwiek.

W sobotę rano pojawiła się mama Klary w towarzystwie Kennetha Pyritesa. Mężczyzna wszedł wraz z kobietą do salki, rozglądając się bacznie po całym pomieszczeniu. Jego wzrok przez chwilę zatrzymał się na mojej twarzy, po czym ruszył w stronę łóżka Klary. Patrzyłam w osłupieniu na parę, bo za taką się uważali, sądząc po tym, w jaki sposób mężczyzna dotykał kobiety i nie dowierzałam. Kiedy i w jakich okolicznościach oni się poznali?! Jak, w ogóle, do tego doszło?!

Nagle w skrzydle wybuchło małe zamieszanie. Niedorozwinięci przyjaciele Lucjana postanowili urządzić sobie małego sylwestra, wystrzeliwując pod sufit kolorowe światła. To wywabiło Pomfrey ze swojego kantorka. Pielęgniarka kazała całemu zgromadzeniu opuścić pomieszczenie, łącznie z mamą Klary oraz Harrym i Ronem, którzy przyszli w odwiedziny do mnie. Podczas, gdy cała grupka była spychana do drzwi wejściowych, w ich ramach stanął mój ojciec. Biła od niego wyższość nad każdą inną żywą istotą. Zachowywał się tak, jakby był królem pośród plebsu, który przyszło mu odwiedzić. Nie ukrywając niezadowolenia, zerknął na Ślizgonów, a następnie na Pomfrey i panią Amber. Gdy tylko złączył z nią wzrok, na moment zmienił mimikę, uśmiechając się lekko i kłaniając, unosząc swój drogi kapelusz w geście przywitania.

- Proszę wyjść! – Odezwała się Pomfrey, wskazując mężczyźnie korytarz.

- Przyszedłem do córki – odparł wyniosłym głosem.

- Na dzisiaj koniec odwiedzin, bardzo mi przykro.

- To mnie jest przykro, że moja córka musi przebywać w tak hałaśliwym miejscu – powiedział, zerkając na uczniów. – Jeżeli panują tutaj takie warunki, to może nie powinna pani nazywać siebie pielęgniarką? Od kiedy taki gwar pomaga chorym w dojściu do siebie?

Kobieta stanęła jak wryta, nie spodziewając się takich słów pod swoim adresem. Byłam zażenowana całą tą sytuacją, więc schowałam głowę pod kołdrę, udając że nie mam nic wspólnego z tym cholernym mężczyzną.

- Wypraszam sobie te wszystkie uwagi – warknęła do mojego ojca. – Pilnuję, żeby cały czas panowała tutaj cisza i spokój, dlatego również pana proszę o wrócenie w późniejszych godzinach.

Usłyszałam kroki, a następnie poczułam powiew zimnego powietrza tuż koło siebie. Mój ojciec nie przejmował się tym, co powiedziała mu pielęgniarka.

- Proszę nas zostawić samych – rzucił do niej oschle. – To nie zajmie długo, ale chcę zostać z córką sam na sam – dodał, zasłaniając kotary na około łóżka.

Pomfrey prychnęła pod nosem i zapewne wróciła do swojego kantorka obok salki szpitalnej. Ja natomiast nie miałam zamiaru wyciągać nawet nosa spod kołdry. Chciałam tym samym dać znak ojcu, że rozmawiać z nim także nie zamierzałam. Jednak on zawsze musiał postawić na swoim.

- Nie zachowuj się jak dziecko – prychnął, po czym jednym, stanowczym ruchem obsunął kołdrę. Spojrzałam na niego rozłoszczona, podnosząc się na łokciach.

- Czego tu chcesz? – Warknęłam. – Nie musiałeś tu przychodzić i gdzie jest Ethan? Czyżby teraz to on zamieniał się w ciebie? Nie miał pewnie czasu, co? Zajmuje się swoją nowiuteńką żonką?

- Alex! – Syknął cicho, sprawdzając czy nikt nie podsłuchuje. – Ethan wie o wszystkim, ale nie mógł przyjść. Ma sporo obowiązków.

- I te obowiązki są ważniejsze od siostry? – Założyłam ręce na piersi.

- Nie dąsaj się – upomniał mnie. – Zachowuj się, jak przystało na arystokratkę, noś dumnie podniesioną głowę jak cała twoja rodzina.

- O tak – odparłam z sarkazmem. – Eliza nie żyje, Ethan zachowuje się jak twoja kopia, a ty zgrywasz nagle dobrego ojczulka? I z tego mam być dumna?

Przez twarz ojca przeszedł dziwny cień.

- Skąd o niej wiesz? – Zapytał spokojniej, obniżając ton głosu.

- Wiem i już! Wszyscy, łącznie ze Śmierciożercami kazali mi się w to nie wtrącać, ale nie uważasz, że cała ta sprawa jest mocno podejrzana? Ona była mugolką a znaleźli ją nieopodal magicznego burdelu! Oni ją zabili, rozumiesz? Dlaczego nie wznowicie poszukiwań?

- Dość! – Przerwał. – Dość, Alex. Skoro powiedziano ci, żebyś się nie wtrącała, to nie rób tego, rozumiesz mnie? Narażasz siebie na niebezpieczeństwo! – Dłoń ojca uniosła się. Wzdrygnęłam się lekko na ten gest, ale Viktor zamiast uderzyć mnie w twarz, zdobył się na przejaw człowieczeństwa i położył rękę na moim policzku, kciukiem głaszcząc delikatnie skórę.

- Tato? – Zdziwiłam się i powoli odsunęłam od niego. – Co się dzieje?

- Ta cała sprawa jest bardzo przykra – wyjawił w końcu, wzdychając głęboko. – Chciałem ci tego oszczędzić, dlatego razem z Ethanem milczeliśmy, ale jesteś taka uparta… zupełnie jak twoja matka. – Viktor zamyślił się na moment, ale zaraz potem otrząsnął z przykrych wspomnień i zacisnął dłoń w pięść, wracając do swojej nieprzystępnej postury. – Trzymaj się od tego z daleka, rozumiesz?

- Będę, ale nie ze względu na to, że ty mnie prosisz. Bardziej mam na myśli swoich przyjaciół. Nie chcę, żeby cierpieli z tego powodu – westchnęłam głęboko.

- Myśl o sobie, a nie o tej hołocie! – Oburzył się, prostując na krześle.

- Ta hołota jest dla mnie wszystkim! – Zdenerwowałam się na nowo. – Ty natomiast stałeś murem za Macnairem, a nie za mną! Byłeś zdolny uwierzyć temu śmierciożercy, a nie własnej córce! Gdyby nie profesor Moody, zapewne jeszcze dostałabym reprymendę od ciebie!

- Przestać histeryzować. Za Waldenem wysłano już list gończy, nie musisz się o nic martwić – powiedział Viktor Lamberd, chociaż w jego głosie wyczułam niezadowolenie.

- Merlinie – szepnęłam, otwierając szeroko oczy. – Ty dalej jesteś po jego stronie.

Mężczyzna za wszelką cenę chciał uniknąć kontaktu wzrokowego ze mną, aż w końcu podniósł się szybko z krzesła, zamierzając uciec.

- To Śmierciożerca! – Przypomniałam mu, w dalszym ciągu będąc w niemałym szoku. – To nie było pierwszy raz, kiedy chciał nam zrobić krzywdę!

Ręce zaczynały mi trząść się coraz bardziej. Po tylu Cruciatusach moje mięśnie w dalszym ciągu nie odpoczęły. Miałam problemy z trzymaniem łyżki, czy też różdżki. Czułam się jak kaleka i chociaż wiedziałam, że to wszystko w końcu przejdzie, to i tak dyskomfort był ogromny.

- Nie chcę tego słuchać. Zrobiłem, jak mnie proszono. Tyle z mojej strony. Wracaj do zdrowia i wszystkiego najlepszego.

- Urodziny mam za kilka dni – warknęłam przez mocno zaciśnięte zęby.

- Za kilka dni nie dam rady się tutaj pojawić.

Po tych słowach mężczyzna wyszedł z pomieszczenia. Kotary mojego łóżka od razu zostały odsłonięte. Klara usiadła szybko na tym samym miejscu, co Viktor i przytuliła mnie mocno do siebie. Lucjan posłał mi tylko pocieszycielski uśmiech, obracając się tyłem do nas, żebyśmy mogły w spokoju porozmawiać.

- Powiedz mi, co tu się odpierdala? – Jęknęłam rozbita, mając na myśli wszystko, co się wydarzyło w przeciągu kilku dni. – A twoja mama? Co to miało znaczyć?

- Nie wiem – mruknęła dziewczyna, zaciskając mocniej dłonie. – Alex, ja się boję, że ona będzie gotowa wyjść za niego za mąż, a wtedy…

- Przecież ona jest już mężatką – przypomniałam jej. – Nie panikuj.

- A co to za problem się rozwieść? – Załkała cicho Klara, przecierając łzę palcem. – Ja nie chcę, żeby Samuel stał się moim bratem.

- A Sabrina siostrą – westchnęłam głęboko.

- Sama słyszysz, jak absurdalnie to brzmi!

Usłyszałyśmy zgrzyt sprężyn pod materacem. Lucjan obrócił się ponownie w naszą stronę.

- Jeżeli będzie, jak mówicie, to oznacza, że ty i ja zostaniemy rodziną. – Chłopak wskazał na siebie i Klarę, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Być może chciał rozładować tym samym atmosferę, ale efekt był zupełnie odwrotny. Gryfonka jeszcze bardziej się załamała, wtulając we mnie, jakbym była jej ostoją.

- Wiesz, że nie pomagasz takim gadaniem! – Warknęłam na niego.

- Mówię tylko, jakby to wyglądało – wzruszył ramionami.

- Nie odzywaj się po prostu!

***

Kolejna noc w skrzydle szpitalnym nie należała do przyjemnych. Przez cały dzień nie odwiedził nas żaden z profesorów. Czułam żal do Moody’ego, że nie potrafił zebrać się w sobie i być przy mnie, kiedy najbardziej go potrzebowałam.

Snape’a nie chciałam oglądać. Nie mogłam na niego patrzeć. W dalszym ciągu czułam przeogromny żal, za to co mi zrobił. Bez zająknięcia się, bez mrugnięcia okiem wymazał siebie z mojej głowy, jakby to wszystko, co zaszło między nami nic nigdy nie znaczyło. To było tak potworne, że na samą myśl miałam w oczach łzy. Zranił mnie. Zranił, jak nikt nigdy wcześniej. Gotowa byłam wybaczyć mu wszystko, ale nie to. Ktoś, kto posiadałby serce, uczucia i kierował się nimi, nigdy nie dopuściłby się takiego czynu. Mężczyzna był dla mnie nikim. Zerem. A jednak pomimo tylu przykrości, każde pojawiające się w mojej głowie wspomnienie z nim związane, rozpalało iskry w sercu i pobudzało je do szybszego bicia. Nie wiedziałam, co robić.

Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się nieco, a do środka wszedł nauczyciel od Obrony. Zamrugałam zdziwiona i zerknęłam szybko na pozostałe łóżka. Zarówno Klara jak i Lucjan spali w najlepsze, ale w kantorku Pomfrey tliło się słabe światło. Mężczyzna również zerknął w tamtą stronę, po czym uśmiechnął się do mnie czule, siadając na brzegu łóżka. Zaklęciem zmusił parawan do zasłonięcia nas, a następnie chwycił moje lekko trzęsące się dłonie, które trzymałam na podołku.

- Chciałem się upewnić, czy wszystko z tobą w porządku – szepnął, nachylając się. Pokręciłam głową, czując znowu spływające łzy. Moody patrzył na mnie przez chwilę, a następnie przetarł kciukiem policzek. Te czułe gesty i słowa wcale nie polepszały sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Raczej jeszcze bardziej ją poplątały.

- Nie boi się profesor, że pielęgniarka zaraz wyjdzie? – Spytałam równie cicho, wskazując głową w stronę małego pomieszczenia Pomfrey.

- Jestem tu tylko na chwilę – uspokoił mnie, chociaż te słowa sprawiły mi przykrość. – Słyszałem, że jutro już wychodzicie. Będziecie mogli wrócić do nauki i codziennych obowiązków.

- Tego się najbardziej boję – jęknęłam, wyobrażając sobie w głowie następne lekcje eliksirów ze Snape’em.

- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – powiedział. Raz jeszcze ścisnął mocniej moje dłonie, dodając mi otuchy i podniósł się ociężale z łóżka. Patrzyłam na niego smutnym wzrokiem, a następnie wspięłam się na kolana, na materac i objęłam profesora z całych sił. Moody pogładził spokojnymi ruchami moje plecy.

- Jest pan dla mnie ważny, profesorze - szepnęłam najciszej jak potrafiłam wprost do jego ucha i cmoknęłam delikatnie w policzek. W końcu się odsunęłam, dając mu więcej swobody. Przez moment wydawało mi się, że Moody poczuł się nieswojo po tych słowach.

- Do zobaczenia na zajęciach, Alex – rzekł na odchodne. Machnął różdżką, a zasłonka zwinęła się z powrotem, po czym wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą ze swoimi natrętnymi myślami.



***

Następnego dnia, tak jak powiedział Moody, opuściliśmy całą trójką skrzydło szpitalne. Po drodze pożegnałyśmy się z Lucjanem i wróciłyśmy do wieży, gdzie czekali na nas wszyscy nasi znajomi. Każdy z osobna chciał się przywitać, wymienić kilka uprzejmości, a także wypytać o szczegóły tego dnia, kiedy nas znaleziono. O tym ostatnim nie chciałyśmy rozmawiać. Jedyną osobą, która się z nami nie przywitała, był George, a to jemu tak naprawdę zawdzięczałyśmy bardzo dużo. Wyminęłam więc Harry’ego i Rona, podchodząc do rudzielca.

- Jak się czujesz? – Zapytał, zanim się odezwałam, a następnie przygarnął do siebie i przytulił z całych sił.

- Nie, przestań – odsunęłam się od niego. – Chciałam ci podziękować za to, co zrobiłeś. Gdyby nie ty, pewnie leżałybyśmy w tym lesie po dziś dzień, ale to nie znaczy, że między nami wszystko gra.

- Alex, ile razy mam cię przepraszać?! – Jęknął, opuszczając bezradnie ramiona.

- Może kiedyś ci wybaczę, ale na pewno nie teraz. Na to jest za wcześnie.

***



W poniedziałek na śniadaniu nie byłam w stanie nic przełknąć, wiedząc że za moment miała się odbyć lekcja eliksirów. Grzebałam widelcem w jajecznicy, ściągając na siebie podejrzliwe spojrzenia przyjaciółki. Na szczęście dziewczyna tłumaczyła sobie mój humor traumatycznymi przeżyciami, jakich doświadczyłyśmy i nie drążyła tematu w żaden sposób. Co chwilę również zerkałam w stronę stołu nauczycielskiego. Moody zajęty był rozmową z Dumbledore’em, a Snape jak zwykle siedział na uboczu, sącząc w spokoju swoją kawę. Jego wzrok skupiony był na najnowszym numerze Proroka Codziennego, więc mogłam w spokoju zatrzymać na nim dłużej wzrok. Te dłonie o smukłych, długich palcach, które prześladowały mnie nawet wtedy, kiedy nie miałam pojęcia o tym, w jaki sposób mnie dotykały. Te ostre rysy twarzy i dołek w policzkach, kiedy Severus próbuje się uśmiechnąć. To wątłe ciało o szerokich ramionach i sile w nich zawartych i usta…

Przez moją głowę przeszedł kolejny, tępy ból, a przed oczami stanął obraz naszego pocałunku w jego gabinecie. To, z jaką pasją mnie całował, zahaczając zębami o język. Subtelność nie była jego mocną stroną, ale to w nim było podniecające. Jak pragnął pożreć moje usta, jakby nigdy wcześniej nie doświadczał żadnej przyjemności z całowania drugiej osoby.

Przymknęłam mocno powieki, przykładając palce do nasady nosa. Nie mogłam o nim myśleć w ten sposób. On te wszystkie piękne chwile wymazał z mojej głowy. Nie miałam prawa ich już pamiętać.

- W porządku? – Spytała w końcu Klara, widząc jak spinam mięśnie, pochylając głowę nad talerzem. Ręka znowu zaczęła mi drzeć, więc wypuściłam z głośnym brzdękiem widelec, chowając dłoń pod stół. – Czy ta ręka nie powinna już przestać ci dokuczać?

- Podobno to przejdzie, ale muszę jeszcze trochę poczekać – odparłam ponurym głosem, unosząc lekko głowę. Przyjaciółka chwyciła moją dłoń, próbując ją uspokoić i posłała mi wspierający uśmiech.

Zaraz po śniadaniu udaliśmy się wszyscy do lochów. W tłumie uczniów zauważyłyśmy Pansy Parkinson. Dziewczyna stała z boku, nie odzywając się do nikogo. Z zaciętą miną patrzyła w podłogę i nawet obecność Draco Malfoya nie była w stanie wyrwać jej z tego stanu. Miałam ochotę do niej podejść i wyjaśnić sobie wszystko, ale z oddali usłyszeliśmy pewne i szybkie kroki profesora. Mężczyzna pojawił się pod klasą, otwierając ją i wchodząc do środka. Wszyscy zrobili to samo zaraz po nim, siadając prędko w swoich ławkach w absolutnej ciszy.

Zajęłam miejsce koło Klary, wyciągając z torby wszystkie potrzebne przedmioty. Przyjaciółka rozpaliła ogień pod kociołkiem, czekając na kolejne instrukcje nauczyciela. Kątem oka widziałam, jak Snape zasiadł za swoim biurkiem. Nie odwracając się nawet przodem do tablicy, machnął różdżką w jej kierunku, a na powierzchni pojawił się zapis dzisiejszego eliksiru, który mieliśmy przygotować.

- 2 godziny – oznajmił bez wdawania się w szczegóły, a następnie zajął się sprawdzaniem prac innych roczników.

Zerknęłam na niego tylko na chwilę, obserwując jak zamacza kacze pióro w kałamarzu. Czemu tego nie wyrzucił, jak miał okazję? Czemu traktował te przedmioty, jak relikty. Nawet mnie kazał być ostrożną, kiedy ich dotykałam. O co w tym wszystkim chodziło?

Snape wyczuł mój wzrok na sobie i podniósł głowę. Przez pół sekundy nasze spojrzenia skrzyżowały się ze sobą, ale wtedy szybko spuściłam oczy. Przysunęłam się krzesłem bliżej Klary, próbując skupić całą uwagę na zadaniu, jakie mieliśmy wykonać. Przyjaciółka otworzyła przed sobą podręcznik na rozdziale o eliksirze uśmierzającym ból i powoli zaczęła wykonywać krok po kroku zgodnie z instrukcją.

W klasie panowała absolutna cisza. Słychać było tylko odgłosy krojenia, siekania, mieszania w kociołkach czy bulgoczących naparów. Snape w dalszym ciągu skupiony był na poprawianiu testów. Co jakiś czas tylko podnosił głowę, obserwował, co się dzieje w Sali, a następnie ponownie wracał do swojego zadania.

- Możesz pokroić żuki w ćwiartki i dodać do eliksiru? – Poprosiła nagle Klara, skupiając się na odmierzaniu odpowiedniej ilości glonów na wadze.

- Co? – Zamrugałam oderwana od rozmyślań. – Co mam zrobić?

- Alex… – Poprosiła cicho przyjaciółka. – Proszę cię. Skup się. Jeżeli masz problem z pokrojeniem przez rękę, to możemy się zamienić. Potrzebuję odważyć jedną uncję glonów.

- Ja pokroję – mruknęłam cicho, wyjmując ze słoika kilka zasuszonych chrząszczy. Chwyciłam do ręki malutki nożyk, próbując pokroić owady na mniejsze części. – Ile tych żuków?

- Dwa – odparła szybko Klara, będąc skupioną na dodawaniu odważników do wagi. Gdy w końcu udało jej się otrzymać taką ilość, jaką chciała, zadowolona wrzuciła wszystko do eliksiru, mieszając go zgodnie ze wskazówkami zegara.

Zerknęłyśmy obie na kolor wywaru. Zgodnie z podręcznikiem robiłyśmy wszystko tak, jak powinnyśmy. Po dodaniu pokrojonych żuków eliksir nabrał brunatnego koloru, co także świadczyło o dobrym kierunku tworzenia mikstury.

Nauczyciel przestał w końcu sprawdzać testy i wstał zza swojego biurka, robiąc obchód po całej klasie, sprawdzając zawartości naszych kociołków. Niektóre omijał bez słowa, inne komentował w bardzo złośliwy sposób. Gdy stanął nad naszymi głowami, a do moich nozdrzy wdarł się zapach jego wody kolońskiej, momentalnie poczułam zawroty głowy. Przyłożyłam dłoń do skroni, widząc przed oczami kolejne sceny z naszych wspólnych chwil.

Mężczyzna ruszył dalej, nie odzywając się ani słowem o naszym eliksirze, po czym usiadł z powrotem, oznajmiając tylko, że zostało nam niecałe pół godziny do końca, a nasze prace nie są nawet w połowie tak dobre, jak powinny być.

Klara obserwowała mnie przez cały czas, widząc że dzieje się ze mną coś niedobrego.

- Może powinnyśmy pójść do pielęgniarki? – Zaproponowała szeptem.

- Nie – odparłam twardo, patrząc jej uważnie w oczy. – Przestań już.

- Ale…

- Skończmy ten pieprzony eliksir i wynośmy się stąd! – Warknęłam, zaciskając dłonie w pięści. – Możesz to dla mnie zrobić?

Klara przytaknęła głową, chociaż minę miała nietęgą. Wróciłyśmy więc do naszej wspólnej pracy. Ostatnim składnikiem, który mieliśmy dodać do eliksiru, to posiekane drobno cztery listki Mandragory.

- Macie ostatnie minuty potem chcę widzieć podpisane fiolki na moim biurku – odezwał się nagle Snape mrocznym głosem.

- Dodaj trzy – olśniło mnie nagle.

- Co? W podręczniku są cztery. Nie mogę sobie zmieniać przepisu, bo zepsujemy eliksir.

- Powinny być trzy listki – upierałam się przy swoim, przypominając sobie jak pewnego razu dostałam za to reprymendę od Severusa.

- Zostało wam dokładnie 3 minuty. – Głos Snape’a odbił się od łysych, kamiennych ścian.

- Dodaj trzy – powtórzyłam uparcie i wyrwałam jej jeden z liści, wyrzucając go za siebie.

- Alex! – Zdenerwowała się Klara. – Co ty robisz?

- Siekaj to! – Ponagliłam ją szybko, rozglądając się po Sali. Wszyscy powoli wstawali od swoich stanowisk i kładli eliksiry na biurku Snape’a, który z kamienną twarzą obserwował po kolei każdą fiolkę. Wszystkie przedstawiały całą paletę barw i tylko sam mężczyzna wiedział, jaka powinna być poprawna. Podręcznik wskazywał na odcień gumiguty, chociaż nikt z nas obecnych nie miał pojęcia, jaki kolor przedstawiało to słowo. Nawet Hermiona nie była pewna swojego eliksiru, kiedy odkładała go na blat.

- Alex, ja nie mogę świadomie dodać źle policzonych składników – jęknęła Klara, trzymając nożyk nad składnikami. Przesunęłam więc wszystko na swoją stronę, wyrwałam jej z rąk ostrze i szybko posiekałam liście, po czym wsypałam je do kociołka.

- Mieszaj! – Syknęłam na nią, więc Klara z głośnym westchnieniem chwyciła za chochlę, wykonując powolne ruchy. Obie zerknęłyśmy niepewnie do środka. Wywar zabulgotał, a następnie zmienił barwę na żółtą z domieszką brązowego. Dziewczyna przelała zawartość kotła do fiolki i poszła oddać naszą pracę. Snape zerknął na eliksir, zmarszczył brwi, a następnie podniósł głowę, przypatrując się uważnie Klarze, która zrobiła zbolałą minę, przepraszając bezgłośnie nauczyciela za taki efekt końcowy.

- Na dzisiaj wystarczy – warknął nagle profesor. – Oceny poznacie na kolejnych zajęciach, ale nie liczcie na oszałamiające wyniki. A teraz wynocha.

Po wyjściu z Sali, postanowiłyśmy poczekać na Ślizgonkę. Tym razem wyszła w towarzystwie Draco i jego goryli. Chłopcy sprawiali wrażenie zadowolonych z siebie. Czyżby ich eliksir miał szansę na wysoką ocenę?

- Parkinson! – Zawołałam ją, machając w jej kierunku dłonią. – Możemy pogadać?

Brunetka przystanęła na moment, zmierzyła nas paskudnym spojrzeniem, po czym bez słowa wyminęła i ruszyła w górę schodów.

- Stój! – Warknęłam za nią.

- Odpieprz się Lamberd, bo naszczuję na ciebie Śmierciożerców! – Krzyknął za mną Draco.

- A może powtórzysz to przy Snapie, co?! – Zezłościłam się, chcąc ruszyć w jego stronę, ale Klara przytrzymała mnie mocno za ramię. Ślizgoni w tym czasie zdążyli wyjść z lochów, śmiejąc się na cały zamek. – Czemu mnie zatrzymałaś?! – Warknęłam do przyjaciółki.

- Muszę z tobą porozmawiać – powiedziała nagle, robiąc skwaszoną minę.

- No chyba nie boczysz się o ten eliksir? – Spytałam zdziwiona. – Dobrze wiesz, że niezależnie od tego, jak nam poszło, on i tak nie da nam dobrej oceny. Założę się, że te wszystkie ślizgońskie pajace dostaną same Wybitne!

- Nie o tym chciałam z tobą porozmawiać, ale co ci strzeliło, żeby zmienić proporcje?

- Coś mi zaklikało w głowie, żeby tak zrobić – wzruszyłam ramionami. – Jeżeli nie o tym chciałaś pogadać, to o czym? Ach! Już wiem! – Doznałam olśnienia. – Słuchaj, nie przejmuj się moimi drżącymi dłońmi, to…

- Ja też nie o tym – przerwała mi – chociaż po części się przejmuję, ale przez profesora Snape’a przypomniałam sobie, o co chciałam cię zapytać.

Przyjaciółka rozejrzała się dokładnie i pociągnęła mnie w stronę wyjścia z lochów, a następnie w jakiś mało uczęszczany korytarz.

- Mam się bać? – Zapytałam dla pewności. – Zachowujesz się dziwnie.

- Słuchaj, wtedy, co leżałyśmy w skrzydle, nauczyciele wypytywali mnie o wszystko, co się działo w zakazanym lesie. Chcieli, żebym przypomniała sobie każde słowo, które śmierciożercy do nas mówili.

- Do czego zmierzasz?

Przez krótką chwilę Klara milczała, wykręcając sobie palce u rąk. Zerknęłam na nią niepewnie. Coś czułam, że pytanie, jakie chciała mi zadawać należało do tych trudniejszych.

- Dlaczego Flint chciał wymusić na tobie przyznanie się do... - zrobiła pauzę, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co chciała mi przekazać.

Starałam zachowywać się obojętnie, ale już dobrze wiedziałam, do czego zmierzała Klara. Może powinnam zrzucić z siebie ten ciężar i wyjawić jej w końcu całą prawdę?

- To jest tak obleśne, że nawet nie jestem w stanie o tym mówić głośno – jęknęła, przecierając twarz rękoma.

- A jeżeli bym ci powiedziała, że to prawda? – Spoważniałam. – Że pieprzyłam go albo raczej on mnie?

Klara zamrugała szybko, sztywniejąc niczym kołek. Zauważyłam jak zrobiła krok do tyłu, nie chcąc znajdować się zbyt blisko mojej osoby.

- Co ty na to? – Zachęcałam ją do odezwania się w końcu.

- Ja… - zamilkła, krzywiąc się przy tym okropnie. Jej zarumieniona dotychczas twarz zrobiła się blada jak kreda. – Ja musiałabym z tym iść do dyrektora! Ktoś taki jak profesor nie ma prawa… ze swoją uczennicą… on na pewno zrobił ci krzywdę! Przecież ty sama nigdy byś… dlatego byłaś taka smutna cały czas! Merlinie, Alex on cię zgwałcił?! Alex, powiedz coś!

Po jej zachowaniu wiedziałam już, że dziewczyna nie może dowiedzieć się prawdy nigdy w życiu. To by zniszczyło ją samą, naszą przyjaźń, a także życie Severusa, a tego nie chciałam mu robić. Może i był kutasem, ale nie życzyłam mu źle. Przecież go kochałam. Zaczęłam więc głośno śmiać się, próbując chociaż trochę zdezorientować Klarę.

- Żartowałam! Ale miałaś minę! Merlinie, daj spokój!

- To nie zabrzmiało jak żarty – prychnęła obrażona, zakładając ręce na piersi. – Brzmiałaś wyjątkowo poważnie.

- Żartowałam – powtórzyłam. – Myślisz, że dałabym się torturować, żeby chronić jego tyłek?

- No nie wiem…

- Chciałam zobaczyć twoją reakcję i trochę się pośmiać. Ostatnio tylko płaczemy – powiedziałam, szturchając ją figlarnie w ramię.

- Ja nie płaczę.

- Płaczesz – stwierdziłam, przestając w końcu się uśmiechać. – Słyszę jak robisz to po nocach i wiem, że chodzi o Samuela, prawda?

- Co? Ja nie…

- Nie udawaj. Między wami do czegoś doszło, co nie? Zakochałaś się, a teraz przyszła twoja matka i w sielankowy sposób ogłosiła jak bardzo jest zakochana w ojcu twojego chłopaka. Boisz się, że Samuel zostanie twoim jakby bratem?

Klara zacisnęła usta w cienką linię i zgięła dłonie w pięści.

- Ja… ja nie chcę go stracić. Boję się, Alex, że teraz nasz związek będzie nielegalny.

- Klara, ale nie masz się czym przejmować – pocieszyłam ją.

- Nie?

- Nawet, jeżeli wasi rodzice wezmą ślub, to was nie będą łączyć ze sobą żadne więzy krwi, ponieważ wciąż będziecie mieć osobnych rodziców. To nie przeszkadza w byciu razem i jest jak najbardziej legalne.

- Jesteś tego pewna? – Spytała, ocierając z oczu łzy.

- Absolutnie – prychnęłam. – Co innego, gdyby twoja mama miała z nim syna i nagle zakochałabyś się w nim.

- Nawet nie chcę o tym myśleć! – Powiedziała, kręcąc szybko głową. – To absurdalne. Ja nawet nie rozumiem, czemu ona z nim jest, ale wydawała się taka szczęśliwa… nie mogę jej tego zabronić, ale szkoda mi też ojca. On chyba o niczym nie wie.

- Z tego, co już zdążyłam zaobserwować, twój ojciec jest tak skupiony na biznesie, jaki udało mu się rozkręcić, że zniknięcie twojej mamy jakoś nie bardzo mu przeszkadza.

- Trochę się martwił.

- Ta, bo nie miał kto mu uprać brudnych skarpet – stwierdziłam lekceważąco. – Wiesz, co jest najgorsze?

- Hm?

- Że nie pisnęłaś nawet słowem o sobie i Samuelu! – Wykrzyknęłam, uderzając ją lekko w ramię. – Jak mogłaś?! Był seks?

- Alex! – Zaczerwieniła się po same koniuszki uszu. Przynajmniej nie była już tak blada, kiedy usłyszała o mnie i Severusie. Od razu mina mi zrzedła, ale nie dałam tego po sobie poznać.

- No był czy nie? – Drążyłam dalej.

- Nie, nie było – odparła cicho.

- Nie wierzę ci. Za bardzo się tym wszystkim przejmujesz. Wasza znajomość nie może opierać się na zwykłym chodzeniu.

- Alex, ja nie chcę o tym mówić – szepnęła, nachylając się nad moim uchem. – To krępujące.

- Czyli jednak?

- Nie było seksu, ale było przyjemnie – wyjawiła w końcu i od razu spuściła wzrok. Nie musiałam więcej dopytywać.

- Żeby tylko cię nie skrzywdził – dodałam na zakończenie tematu i objęłam przyjaciółkę ramieniem, udając się na kolejne zajęcia.



***

Przez kilka dni chodziłam rozkojarzona i smutna zarazem. Na zajęciach starałam się siedzieć cicho i nie wychylać. Nawet u profesora Moody’ego nie angażowałam się w ćwiczenia. Mężczyzna widział, że nie bardzo mam ochotę uczestniczyć w lekcjach, ale nie napierał na mnie i Klarę w żaden sposób. Wiedział, że dopiero co wyszłyśmy ze skrzydła i byłyśmy po nieciekawych przeżyciach, dlatego odpuścił nam treningi z innymi uczniami w ramach ćwiczeń.

Mój środowy szlaban również został przesunięty na inny dzień. Z jednej strony nie byłam z tego powodu zadowolona, a z drugiej może to i lepiej? Może powinnam ten czas poświęcić tylko i wyłącznie sobie? Przemyśleć kilka rzeczy, zadecydować, co dalej. Nie mogłam również udawać, że cała sprawa ze Snape’em nic dla mnie nie znaczyła.

Chciałam iść do Moody’ego wbrew temu, co powiedział i zostawić temat Snape’a w spokoju, ale musiałam z nim porozmawiać. Miał patrzeć mi prosto w oczy, kiedy będę wypominała mu wszystko, co mi zrobił. Nie mogłam tak tego zostawić. Zeszłam więc szybko do lochów, nie przejmując się innymi uczniami i z całych sił zapukałam do drzwi jego gabinetu. W końcu mężczyzna otworzył, zerkając na mnie zdziwiony.

- Co ty tu robisz, Lamberd? – Spytał oschle. Jak on idealnie udawał, że nigdy nas nic nie łączyło! Podły drań! Wzbierała we mnie coraz to większa złość, więc bezceremonialnie pchnęłam mężczyznę w głąb pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. – Co ty wyprawiasz?! Za takie zachowanie grozi ci całoroczny szlaban!

- Och, zamknij się! – Wysyczałam wściekle, przechadzając się tam i z powrotem. Ręce zaczęły mi drżeć jeszcze bardziej, ale tym razem ze zdenerwowania, do oczu napłynęły kolejne łzy. Już sama nie byłam w stanie zliczyć ile przepłakałam. Wydawało mi się, że nie robię niczego poza wypłakiwaniem się w poduszkę.

Snape zmarszczył brwi, ale nie zrugał mnie za słownictwo. Stanął z boku, przyglądając się uważnie moim chaotycznym i nerwowym ruchom.

- Jak mogłeś! – Krzyknęłam nagle, zatrzymując się w półkroku. – Jak, kurwa, mogłeś?!

Mężczyzna przełknął powoli ślinę i westchnął głęboko. Przymknął na moment oczy, a gdy je otworzył, jak zwykle nie byłam w stanie nic z nich wyczytać. W dalszym ciągu pozostawały puste i bez wyrazu.

- No powiedz coś! – Podeszłam do niego i pchnęłam z całej siły. Severus poddawał się moim ruchom, aż w końcu natrafił plecami na ścianę, ale ja w dalszym ciągu próbowałam zadać mu ból. Zaczęłam bić go pięściami w pierś, szlochając głośno. – Jak mogłeś?! Jak?! No JAK?!

- To było konieczne – odezwał się w końcu bez krzty emocji.

- Konieczne?! – Niemal wyplułam z siebie to słowo, jakby było jakąś okropną obelgą.

Odsunęłam się od niego, ponownie miotając po gabinecie. Chwyciłam się za włosy, niemal wyrywając je sobie z głowy.

- Konieczne… - powtórzyłam do siebie, jakbym znajdowała się w jakimś transie. Czułam okropny ból zranionego serca i nie umiałam sobie z nim poradzić.

- Uspokój się – rzucił Snape lżejszym tonem.

- Nienawidzę cię – szepnęłam, przecierając oczy rękawem. – Nienawidzę, słyszysz?! Myślisz, że masz prawo robić, co ci się podoba?! Że jak mam tylko 14 lat, to możesz bawić się moimi uczuciami? Głupie dziecko, które stało się niewygodne, bo się zakochało? Tak cię to bolało?! Potraktowałeś mnie jak zabawkę! Znudziłam ci się, więc wykopałeś mnie ze swojego życia na zbity pysk!

- Posłuchaj…

- NIE! – Wrzasnęłam na granicy szału, po czym uderzyłam pięścią w biurko. Ręka zapiekła, ale nie dałam tego po sobie poznać. – Nawet nie masz pojęcia, co mi zrobiłeś, podły draniu!

Ponownie na niego naparłam, próbując uderzyć w twarz, ale tuż przed policzkiem moja dłoń została zatrzymana przez długie, szczupłe palce. Snape zacieśnił uścisk aż syknęłam cicho z bólu.

- Puść mnie! – warknęłam wściekle.

- Jeżeli się natychmiast nie uspokoisz, będę zmuszony cię oszołomić, a tego chyba byś nie chciała –powiedział oschle, zaciskając dłoń na moim nadgarstku.

- A dla ciebie to ma jakieś znaczenie, co bym chciała, a czego nie? – Zaśmiałam się obłąkańczo, próbując wyrwać. – Puszczaj mnie, skurwielu! Nienawidzę cię!

Wyszarpnęłam się w końcu z jego uścisku i na nowo uderzyłam w pierś. Rozpłakałam się przy tym jak małe dziecko, przykładając czoło do jego torsu.

- Nienawidzę cię! – Powtórzyłam zacięcie, otulając się zapachem tego cholernego człowieka, który wyrządził mi największą krzywdę w życiu. Zgwałcenie czy torturowanie przez Śmierciożerców byłoby niczym w porównaniu z tym, jak mnie potraktował. – Nawet nie masz pojęcia, co narobiłeś. Pozwoliłeś mi zakochać się w kimś innym, jednocześnie będąc zakochaną w tobie.

Snape drgnął. Odsunął mnie od siebie, po czym chwycił za szczękę, podnosząc twarz. Nasze spojrzenia spotkały się. W jego czarnych jak noc oczach ujrzałam swoją zapłakaną buzię.

- Musisz o mnie zapomnieć – powiedział, a w jego głosie mogłam usłyszeć błaganie.

- To wymaż mi ponownie pamięć, draniu! – Wrzasnęłam, odtrącając jego ręce. – Ale nie obiecuję, że znowu jej nie odzyskam! Oszukałeś mój umysł, ale nie pomyślałeś, że będę reagowała na twoje cholerne perfumy! Musisz liczyć się też z tym, że znowu będę torturowana! Najlepiej mnie zabij, żebym przestała czuć cokolwiek!

- Przestań histeryzować! – Warknął, również powoli tracąc panowanie nad sobą. – Nie masz pojęcia, o jaką stawkę tutaj chodzi, ale najlepiej zachowywać się jak rozkapryszony bachor.

- Jasne, bo przecież miłość to takie nic – prychnęłam.

- Skoro twierdzisz, że kochasz innego, to chyba nie jest to nic nadzwyczajnego – uśmiechnął się podle pod nosem, co sprawiło, że krew we mnie zawrzała. Ponownie rzuciłam się na niego w szale, bijąc na oślep, ale mężczyzna chwycił mocno moje nadgarstki, raz jeszcze mnie unieruchamiając.

- Ty podły… wredny…

Zostałam odepchnięta z taką siłą, że wpadłam na jego biurko. Snape znalazł się przy mnie w dwóch krokach.

- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki miałem spokój przez ten okres – kontynuował dolewanie oliwy do ognia. Chwycił mocno za moją koszulę, przyciągając do siebie.

- Ja też byłam w końcu szczęśliwa! Mam kogoś, kto mnie szanuje i dba o mnie!

- To pędź do niego, Lamberd. – Kolejny mściwy uśmieszek ozdobił jego ponurą twarz. Nie mogłam patrzeć jak wykrzywia wargi. Doprowadzał mnie tym do szaleństwa, a jednocześnie stał tak blisko, że czułam jego oddech na policzku. To była chwila, ułamek sekundy, może mniej. Zbliżyłam się jeszcze bardziej i pocałowałam go mocno w usta. Snape nawet nie był w stanie zareagować, ponieważ od razu odsunęłam się, próbując uciec. I prawie by mi się to udało, gdyby nie mocne pociągnięcie z powrotem. Ponownie wylądowałam pośladkami na blacie. Warknęłam cicho z bólu. Snape nachylił się nade mną i jednym ruchem ręki zrzucił wszystko z blatu. Zostałam chwycona za biodra, posadzona na blacie i siłą przysunięta bliżej skraju. Jego dłonie wsunęły się pod spódniczkę, zdzierając brutalnie moją bieliznę, a następnie zrywając koszulę, odsłaniając ramiona i piersi. Usłyszałam odgłos rozpinanego rozporka. Zanim mój umysł zareagował na to, co właśnie miało miejsce, poczułam go w sobie.

Wszedł we mnie. Pchnął raz, zatrzymując się w środku z cichym jękiem. Cały czas skupiony był na mojej twarzy, jakby tylko ona się liczyła, jakby była punktem zapalanym całego aktu.

Drugie pchnięcie nieco mocniejsze sprawiło, że tym razem to ja wydałam z siebie stęknięcie pełne bólu i rozkoszy. Objęłam go ręką za szyję, a drugą przytrzymałam się blatu.

Trzecie pchnięcie uderzyło w centralny punkt. Odchyliłam głowę z głośnym krzykiem. Następne uderzenia stały się szybsze, mocniejsze i bardziej zdecydowane. Severus posuwał mnie w sposób, jaki zawsze mu odpowiadał. Mając nade mną władzę i całkowitą kontrolę. Doprowadzając mnie na skraj rozkoszy i wcale jej nie dając.

Ponownie na niego spojrzałam, będąc zamroczona przyjemnością, ale z łatwością odnalazłam jego wargi, wpijając się w nie, jak w słodki owoc. Nie zostałam odepchnięta. Snape pozwolił się całować i oddawał pocałunki z porównywalną intensywnością do ruchów swoich bioder. W mojej głowie panował chaos. Przewijały się przez nią wszystkie nasze wspólne chwile, mieszając się z tym, co robiłam w gabinecie drugiego nauczyciela. Przeszło mi przez myśl, że powinnam przestać i odejść, ale z każdym wypychaniem jego bioder, przez moje ciało przechodziła tak intensywna rozkosz, że oddałabym wszystko, aby Severus nigdy ze mnie nie wychodził.

Severus przerwał w końcu pocałunek, upajając się tym jak jęczę cicho z odchyloną głową, przymkniętymi oczami i na wpół zmaltretowanymi i czerwonymi wargami.

Nagle poczułam, jak wszystkie moje mięsnie napinają się, a oddech staje się szybszy i bardziej spłycony. Wbiłam paznokcie w kark mężczyzny, wyginając ciało w łuk.

- Patrz na mnie! – Warknął Snape. Chwycił mocno moją szczękę, zmuszając do patrzenia mu prosto w oczy. Całym spojrzeniem próbowałam objąć każdy detal jego zarumienionej i spoconej twarzy, ale oczy same uciekały mi w głąb czaszki. – Patrz! Chcę widzieć jak robisz to dla mnie – Wysyczał.

Stęknęłam głośno, czując potężną eksplozję, jaka przechodziła przez moje ciało. Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna daje mi w końcu to, na co tyle czekałam.

Krzyknęłam w spazmach przyjemności, pragnąć spełnić żądanie Severusa i patrzeć mu prosto w oczy, ale było to dość trudne, ponieważ ledwo udawało mi się trzymać pionowo głowę.

- Nie przerywaj – wysapał, a następnie sam doszedł, z trudem łapiąc powietrze. Nasze jęki wymieszały się ze sobą, tworząc najpiękniejszą melodię na świecie.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko naszymi oddechami, aż w końcu Severus cofnął się. Nagły chłód spowodowany brakiem jego ciała sprawił, że powoli zaczynałam odzyskiwać trzeźwość myślenia. Zerknęłam mimowolnie na tarczę zegara wiszącego nad kominkiem.

- Właśnie skończyłam 15 lat – oznajmiłam, próbując zapiąć bluzkę.

Snape milczał, zasuwając rozporek w spodniach. Patrzyłam na niego jeszcze przez jakiś czas.

- Nic nie powiesz? – Spytałam w końcu.

- Gratulacje – burknął, próbując unormować oddech po tym, co zrobiliśmy i ruszył w stronę szafki z eliksirami. Wyciągnął z niej małą fiolkę i wepchnął mi ją do rąk, czekając aż przyłożę szkło do ust.

- A co, jeżeli tego nie wypiję? – Odezwałam się, obracając eliksir w dłoni.

- To cię do tego zmuszę – odparł beznamiętnie.

- To jak inaczej mam cię przy sobie zatrzymać? – Jęknęłam.

- Na pewno nie brzuchem – warknął. – Pij to.

Nie chcąc go dłużej denerwować, odkorkowałam buteleczkę i wypiłam jej zawartość. Odłożyłam pusty flakonik na blat i zsunęłam się z biurka, poprawiając spódniczkę. Byłam głupia, że dałam ponieść się emocjom. Powinnam była od razu to przerwać i nie pozwolić na więcej. Czułam się niczym najgorsza dziwka w całej szkole. Nie mogłam robić tego z dwoma nauczycielami na raz. Musiałam wybrać, a że Severus tylko się mną zabawiał, wybór był prosty.

Ruszyłam w stronę drzwi, ale brunet zatrzymał mnie, chwytając za ramię. Nie przyciągnął, nie popchnął, tylko trzymał mocno, nie pozwalając zrobić kolejnego kroku. Stanęłam na chwilę, obracając głowę w jego kierunku. Również postanowiłam czekać na dalszy rozwój wydarzeń. Nie chciałam mu tego w żaden sposób ułatwiać i chociaż w dalszym ciągu czułam ciarki po przeżytym orgazmie, musiałam coś zadecydować. Kochałam go całym sercem, ale nie mogłam ponowie dać sobą pomiatać. Musiałam wiedzieć na czym stoję.

Niestety. Chwila przedłużała się, a on milczał, zaciskając usta w cienką linię. W końcu opuścił dłoń i sięgnął nią do rękawa koszuli, chcąc podwinąć materiał na swoim lewym ramieniu. Robił to powoli, odsłaniając skórę, a ja nie miałam pojęcia, dlaczego zachowuje się tak dziwnie. Nim jednak dotarł do przedramienia, zrezygnował z namysłu, wygładzając materiał z powrotem.

- Idź już – nakazał cicho, nie patrząc na mnie.

Rozszerzyłam oczy, nie dowierzając, że znowu zachowuje się w ten sam sposób. Po tym wszystkim, jak się zachował, wymazując mi pamięć, kochając się ze mną na blacie i dając mi orgazm. Jedyną rzecz, której nigdy wcześniej od niego nie dostałam. Teraz, w tym momencie, miałam po prostu opuścić jego gabinet i nigdy więcej się nie pokazywać? Kolejne ukłucie na sercu wydawało się być boleśniejsze niż wszystkie poprzednie zranienia.

- Ty idiotko – mruknęłam do siebie, przykładając dłoń do czoła. Potarłam mocno skórę, przeklinając na siebie w duchu ile sił. Pokręciłam powoli głową, śmiejąc się z własnej głupoty. – Na co ja liczyłam? – Zapytałam głośniej, stając naprzeciwko niego. – Nie będę twoją zabaweczką, słyszysz? Nie będę! Nie pozwolę ci na takie traktowanie!

Snape nie odezwał się ani słowem. Patrzył na mnie wymownie z góry i tylko lekko drgające mięśnie twarzy zdradzały, że walczy sam ze sobą. Nie czekając więc na nic więcej, szybko wyszłam z jego gabinetu, opierając się o zimną ścianę. Starałam się ze wszystkich sił nie płakać, ale łzy same wzbierały się w kącikach oczu.

Dlaczego? Dlaczego on wciąż mi to robił?! Dawał mi siebie, a potem brutalnie zabierał, a ja głupia i naiwna w dalszym ciągu pchałam się w jego ramiona tylko po to, aby ponownie zostać zranioną. Już lepiej mi było, kiedy w ogóle go nie pamiętałam. Wtedy przynajmniej nie czułam się tak potwornie oszukana.

***

Następny dzień nie różnił się niczym od poprzednich z wyjątkiem mojego humoru, który stał się jeszcze podlejszy i beznadziejny. Nie pałałam optymizmem do nikogo, a gdy Harry wraz z Ronem poprosili mnie na bok jeszcze przed śniadaniem, miałam ochotę ich zwyzywać od najgorszych, ale powstrzymałam się przed tym w ostatniej chwili.

- Wszystkiego najlepszego, Alex! – Harry złożył mi entuzjastycznie życzenia, przytulając mocno do siebie.

- Najlepszego, Alex! – Zawtórował mu Ron, podając mi dłoń. – To co? Planujemy coś na weekend?

- Co? – Jęknęłam, nie bardzo mając ochotę skupiać się na swoich urodzinach.

- Czy imprezujemy z okazji twoich urodzin? – Zapytał ponownie Ron, szczerząc się od ucha do ucha. Zerknęłam na niego z grymasem.

- Jeżeli nie chcesz, to nie musimy nic robić – dodał szybko Harry, widząc moją minę. – Możemy posiedzieć w pokoju wspólnym albo polatać na miotłach. Tylko boisko zostało zamknięte przez to ostatnie zadanie. Będziemy musieli wybrać inne miejsce. Co ty na to?

- Słuchajcie – westchnęłam, drapiąc się po karku – dziękuję, że pamiętaliście o moich urodzinach, ale nie bardzo mam ochotę je świętować. Czuję się paskudnie. Poza tym nawet nie powiedziałam o nich Klarze, więc proszę was, żebyście jej również nie mówili, ok?

- Ale jak to? – Zdziwił się zaskoczony Ron. – Nie chcesz ich świętować?

- Dobra, nie namawiaj jej – odezwał się Harry, który miał więcej taktu niż nasz rudy przyjaciel. – Rozumiem Alex, że po ostatnich wydarzeniach nie czujesz się na siłach, żeby robić cokolwiek, ale gdybyś zmieniła zdanie, to daj nam tylko znać, dobrze?

Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem. Ron wyglądał na nieco obrażonego, ale również w końcu odpuścił, nie odzywając się ani słowem.

- Klarze też nie powiemy – obiecał okularnik, spoglądając na Rona.

- Tak, nie powiemy – zarzekł się rudzielec.

***

Wieczorem miałam przyjść do profesora Moody’ego na nasze zaległe zajęcia. Z mocno bijącym sercem zapukałam do drzwi jego gabinetu. Nauczyciel otworzył je po chwili, zapraszając mnie do środka. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia, to zastawiony stół z jedzeniem i dwoma fotelami naprzeciwko siebie. Zmarszczyłam mocno brwi, spoglądając zdziwiona na profesora. Czy to była kolejna zagrywka, żeby zmylić moją czujność?

- Co się dzieje? – Spytałam osłupiała.

- Wszystkiego najlepszego, Alex – odezwał się w końcu Moody, okrążając mnie. Stanął naprzeciwko i złożył na ustach delikatny pocałunek.

Zrobiło mi się niewyobrażalnie przykro. Severus nawet nie wiedział, że mam urodziny. Ba, on nawet się nie kwapił, żeby złożyć mi życzenia, a Moody przyszykował dla nas kolację. Różnica między dwoma nauczycielami była ogromna, ale ja wciąż nie mogłam wyrzucić z głowy tego pierwszego.

- Skąd profesor wiedział? – Zapytałam po krótkiej chwili milczenia.

- Wiem bardzo dużo o swoich uczniach, a już w szczególności o tych ulubionych – odpowiedział, dotykając z zadumą kciukiem mojej brody. – To jak? Zjemy coś? Czy może jedzenie zostawimy na później?

Dłonie mężczyzny przejechały po moich barkach, masując je lekko. Moody przyciągnął mnie bliżej siebie i leniwymi ruchami zaczął rozbierać.

- Profesorze nie – powiedziałam cicho, zatrzymując jego dłoń.

W normalnych okolicznościach zrobiłabym wszystko, żeby spędzić swoje urodziny w jego gabinecie, zjeść romantyczną kolację, a potem pójść do łóżka na długie godziny, ale nie po tym, co wyprawiałam z Severusem. Już wiedziałam, czemu tyle razy odrzucałam Moody’ego. To Snape był tego powodem. To zawsze był On. Oddałam swoje serce w całości nauczycielowi, a to, co żywiłam do drugiego profesora było tylko płonnym uczuciem. Czymś, czym próbowałam zapełnić pustkę po Snapie. Najwidoczniej do końca życia miałam cierpieć w nieszczęśliwej miłości do Severusa i nic nie mogło tego zmienić.

- Przepraszam – jęknęłam, przytulając się do mężczyzny.

- Coś się stało? – Moody wydawał się być zaniepokojony moim stanem.

- Ja…- próbowałam coś powiedzieć, ale gdy tylko zerknęłam z ufnością na twarz Moody’ego z moich ust nie wydobyło się żadne słowo wyjaśnienia. – Dziękuję, że pan pamiętał o moich urodzinach, ale ja muszę już iść.

- Dopiero przyszłaś.

- Muszę iść – nacisnęłam, czując łzy na policzkach. – Przepraszam.

Niemal wybiegłam z jego gabinetu, kierując się prosto na błonia hogwarckie. Pech chciał, że po drodze natknęłam się na Sabrinę. Przez długi okres nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Dziewczyna nie pojawiła się również w skrzydle szpitalnym, kiedy w nim przebywałam wraz z Klarą, ale czułam, że to właśnie jej towarzystwa teraz potrzebowałam. Nim czerwonowłosa otworzyła usta, by coś powiedzieć, ja odezwałam się pierwsza:

- Dzisiaj mam urodziny. Przynieś wódkę i napij się ze mną.

Ślizgonce nie trzeba było dwa razy powtarzać…