wtorek, 20 marca 2018

Sev + Alex

Takie o wypociny dla siebie od siebie. 



Siedziałam sama w pobliskim pubie z dala od swoich przyjaciół. Nikomu nic nie mówiąc, postanowiłam wymknąć się późnym wieczorem, kiedy Nadine usnęła, do najbliżej położonego miejsca, gdzie mogłam w spokoju bez znajomych twarzy wokoło, napić się czegoś mocniejszego.

Ostatnie dni dały mi się mocno we znaki. Najpierw wstąpienie do Zakonu Feniksa, a następnie spotkanie mężczyzny swojego życia, który już nigdy nim nie będzie. W dalszym ciągu nie mogłam sobie z tym poradzić i to było głównym powodem mojego wyjścia z posiadłości Potterów. Musiałam się napić, zapomnieć. Przez chwilę chociaż poczuć coś innego niż ból, żal i złamane serce, uwierające moją klatkę piersiową.

- Jeszcze raz to samo - mruknęłam do barmana, posuwając kieliszek wierzchem dłoni w jego stronę.

Mężczyzna nalał mi do szkła czystej wódki. Uśmiechnęłam się lekko na widok tego zbawiennego płynu, który powoli rozluźniał mój umysł i ciało.

Chwyciłam kieliszek między dłonie, obracając go powoli palcami. Spuściłam na moment głowę, przymykając oczy. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, to... no właśnie, co wtedy? Nie pozwoliłabym sobie zmienić swojego życia na nowe. Obecne, nawet jeżeli więcej w nim było bólu i upokorzenia ze strony Severusa, było o wiele lepsze niż to bez niego. Jeżeli miałabym go nigdy nie poznać, wolałabym umrzeć, a ból w końcu minie. Nie za kilka miesięcy, ale może za rok, dwa. Wtedy zacznę normalnie żyć.



***



Musiałem się napić. Potrzebowałem tego jak nikt inny na świecie. Poprzedni tydzień był jakimś pieprzonym koszmarem. Lucjusz nie dawał mi spokoju, wymyślając coraz to nowsze zadania dla mnie. Sądziłem, że już dawno temu udowodniłem Czarnemu Panu jak lojalny potrafię być. Robiłem wszystko, czego ode mnie oczekiwał łącznie z eliksirami, a jemu wciąż było mało i mało.

Wszedłem do najbliższego pubu. Jako, że był środek tygodnia, nie spodziewałem się ujrzeć tłumów w tym miejscu. Kilku pijaków ot co.

Przekraczając próg speluny, poczułem znajomy zapach perfum. Przez moment zakręciło mi się w głowie. Chwyciłem szybko brzeg framugi, żeby nie zachwiać się zbytnio i już na wstępie zdradzać swoją obecność.

Znałem tę woń. W Hogwarcie upajałem się nią każdego dnia i niemal każdej nocy. Rozejrzałem się szybko po pomieszczeniu i wtedy ją ujrzałem. Siedziała zgarbiona przy barze w obcisłych dżinsowych spodniach i czarnym, opinającym jej talię, golfem.

Nie wierzyłem własnym oczom. Co ona, do cholery, robiła w pubie o tej porze?! I to w dodatku sama? Omiotłem spojrzeniem lewą jak i prawą stronę lokalu, ale nigdzie obok nie zauważyłem jej przyjaciół. Czyżby postanowiła sama przyjść do obcego miejsca i się opić? Typowe dla niej. Zawsze była nierozważna.

Chciałem wyjść, ale widok zmizerniałej Lamberd nie dawał mi spokoju. Nie byłem do końca przekonany, czy dobrze robiłem. Kobieta mogła mnie wydać byle komu. Za złapanie Śmierciożerców były spore nagrody pieniężne, jednakże...

Podszedł do niej, czując jeszcze intensywniej jej perfumy. Od razu przypomniałem sobie jej ciepłe, nagie ciało leżące pode mną. Jej błagalne jęki, gorący oddech...

Dość Severusie! Skarciłem się w duchu.

Zauważyłem jak Lamberd przechyla, zapewne, kolejny już kieliszek, więc bez zbędnych ceregieli przysiadłem się obok, dodając:

- Dwa razy to samo.



***

Odwróciłam gwałtownie głowę, widząc koło siebie Severusa.

Nie. To musiała być jakaś jedna, wielka mistyfikacja. Jakim cudem TEN mężczyzna znalazł się w tym samym barze, o tej samej godzinie i tego właśnie dnia, tam gdzie ja? Dlaczego nie mogłam się od niego uwolnić? Co to wszystko miało znaczyć?!

Spróbowałam wstać z zamiarem ucieczki, ale Snape chwycił mnie za rękaw, zmuszając do ponownego usiądnięcia.

- Zdajesz sobie sprawę, że mogę cię wydać? - Warknęłam wściekle w jego stronę, wyrywając się.

- Wiem - odparł krótko.

Barman postawił na blacie drugi kieliszek i rozlał do obydwóch kolejną porcję wódki.

- Wypijmy więc za to - dodał, unosząc swoje szkło. Patrzył mi przy tym twardo w oczy. Od tego spojrzenia wszystkie moje wnętrzności zrobiły koziołka.

Chwyciłam swój kieliszek. Wznieśliśmy toast i wypiliśmy całość na raz. Snape od razu domówił kolejną porcję.

- Mizernie wyglądasz - rzekł po chwili. - Co tu robisz?

- Daj mi spokój.

Próbowałam ze wszystkich sił nie dać sobie przebić swojego pancerza ochronnego, którym od pewnego czasu byłam otoczona. Wiedziałam, że chociażby najmniejsza szczelina spowoduje runięcie wszystkiego, co starałam się budować przez te kilka miesięcy.

Kolejna kolejka pojawiła się na stole.

- Jest wojna, Lamberd. Nie powinnaś włóczyć się sama po takich miejscach.

Prychnęłam, będąc już lekko zamroczona alkoholem.

- Dobrze wiem, że jest wojna, Snape! - Syknęłam. - Przypominasz mi to każdego dnia.

Nie czekając na chłopaka, opróżniłam swój kieliszek sama.

Ponownie na blacie pojawiła się kolejna dawka. Tym razem tylko dla mnie, gdyż Severus nie zdążył wypić jeszcze swojej.

- Mnie też nie jest łatwo, Lamberd - rzekł po chwili zmienionym tonem, jakby bardziej ludzkim.

Obróciłam głowę w jego stronę, czekając aż rozwinie swoją wypowiedź.



***



Wychyliłem kolejny kieliszek wódki, czując jak pali moje gardło i przełyk. Nie miałem zamiaru wypowiadać tych słów na głos, ale alkohol powoli uderzał mi do głowy. Dawno nie piłem mocnych trunków i obawiałem się, że taka mała ilość wódki, w tak szybkim czasie może doprowadzić mnie do zguby, co w rzeczywistości robiła, pozwalając na uzewnętrznianie się przed kobietą.

- Stoimy po dwóch stronach - kontynuowałem . - Z naszego związku nic nigdy by nie wyszło, rozumiesz?

- Nawet się nie starałeś! - Krzyknęła, lekko się trzęsąc. W jej oczach ujrzałem łzy.

- Napij się - ponagliłem ją i zamówiłem całą butelkę wódki.

Lamberd usłuchała, przechylając swój kieliszek. Polałem nam ponownie.

- Gdybym... gdybym przeszła na twoją stronę... - zaczęła niepewnie, patrząc uparcie w blat stołu - czy wtedy byłaby dla nas szansa?

Zmarszczyłem brwi. Co ona wygadywała?! Miałem nadzieję, że pieprzy takie głupoty tylko po alkoholu.

- Nie - odparłem twardo. - Wybij to sobie z głowy, kobieto.

- Kocham cię - jęknęła, płacząc.

- Weź się w garść - Zdenerwowałem się. - W tym nigdy nie było żadnej miłości.

- Być może dla ciebie - chlipnęła.

Nie mogłem patrzeć na jej łzy. Zawsze doprowadzały mnie one do białej gorączki, bo przeważnie były spowodowane przeze mnie. Lamberd zawsze płakała z mojego powodu. Zbyt wiele razy ją skrzywdziłem, ale tak właśnie miało być. Dziewczyna miała mnie nienawidzić. Tak było łatwiej, ale dla kogo?

Wypiłem swoją porcję, polewając sobie ponownie, po czym znowu przechyliłem kieliszek. Poczułem szum w głowie. Lamberd poszła za moim przykładem.

- Chyba wystarczy na dzisiaj - mruknąłem, chcąc wstać, ale brunetka odebrała mi butelkę znowu napełniając kieliszki. Połowa alkoholu zamiast do szkła, trafiła na blat. - Lamberd, tobie zdecydowanie wystarczy.

- Wybacz, ale nie jesteś moją niańką - warknęła, wypijając.

To wszystko zaczynało zmierzać w złym kierunku. Piliśmy za szybko i zbyt zachłannie. Zaraz oboje nie będziemy w stanie dojść do drzwi.

- Ktoś będzie cię musiał odprowadzić - powiedziałem, starając się aby mój ton brzmiał mniej pijacko.

- Sama się odprowadzę. Przestań nagle zgrywać dobrego kolegę.

- Nie chcę mieć cię później na sumieniu, jeżeli stanie cię się jakaś krzywda.

- Naprawdę uważasz, że do teraz nie powinieneś mnie mieć na sumieniu? - Zaśmiała się gorzko. - Zniszczyłeś mi życie, człowieku. Nie uwolnię się od tego nigdy już. Zawsze będziesz gdzieś tam w mojej głowie - puknęła się mocno palcem w czoło - zawsze z tyłu mojej pieprzonej głowy!

Przechyliła kolejny kieliszek nim zdążyłem zareagować i zabrać jej alkohol.

- Pijesz ze mną? - Spytała po chwili.

- Wystarczy - powiedziałem chłodno, chcąc wyrwać jej z ręki butelkę, która chwyciła.

- Zostaw mnie! Daj mi upić się w samotności.



***

Nie tracąc czasu napiłam się prosto z gwinta. Świat zaczął wirować w szybkim tempie. Spojrzałam zamglonym wzrokiem na Severusa, uświadamiając sobie, że od dawien dawna nie byliśmy tak blisko siebie jak dzisiaj.

- Kochałeś mnie kiedyś? - Spytałam.

- Lamberd... tobie wystarczy już tego alkoholu!

Severus wyciągnął rękę, wyrywając mi butelkę, po czym wstał powoli, trzymając się mocno blatu. Czyżby również był pijany? Zauważyłam, jak wyciąga z kieszeni pieniądze, chcąc zapłacić.

- Ja zapłacę - powiedziałam szybko, również grzebiąc w kieszeniach spodni.

- Przestań - prychnął. - Stać mnie na wódkę.

- Mnie również. Nie chcę od ciebie niczego, Severusie.

Brunet westchnął i wyłożył zrezygnowany pieniądze na blat.

- Chodź.

- Daj mi spokój. Wrócę sama.

- Wstań, do cholery, głupia dziewczyno! - Syknął, chwytając mnie boleśnie za ramię. Chcąc, nie chcąc, musiałam wstać i poddać się jego szarpnięciu.

Snape wyprowadził mnie przed bar i dopiero wtedy puścił. Wyrwałam mu z drugiej ręki butelkę, chcąc znowu pociągnąć sporego łyka.

- Nie wygłupiaj się! - Zdenerwował się. - Zaraz przestaniesz kontaktować ze światem.

- Gówno cię to obchodzi! Przyszłam tutaj po to, żeby zapomnieć o tobie. Chciałam się upić do nieprzytomności i przestać myśleć, więc daj mi święty spokój!

- Upijanie się w trupa nic ci nie da!

Chłopak doskoczył do mnie, starając się wyrwać mi butelkę z ręki. Jednak ja nie dawałam za wygraną, odpychając go od siebie za każdym razem, jak sięgał dłonią po szkło.

- Daj mi spokój!

- Lamberd...

- Odwal się!

Znowu zaczęliśmy ze sobą walczyć. Większa część alkoholu została także przez nas niechcący wylana.

- Dość tego!

Snape wyciągnął w jednej chwili różdżkę, sprawiając, że butelka wyśliznęła się z moich rąk i zniknęła. Spojrzałam na niego wściekle, rzucając się w jego stronę z pięściami. Pchnęłam go mocno w stronę ściany budynku. O dziwo, Snape poddawał się temu jak nigdy przedtem. Przeważnie nie pozwalał sobie, bym tak go traktowała, a teraz?

- Wszystko mi odbierasz! - Ponownie go pchnęłam. - Najpierw godność, potem siebie, a teraz nawet alkohol! Boże, jak ja cię nienawidzę, ty...ty...

Pchnęłam go raz jeszcze aż wylądował plecami na ścianie. Chwyciłam jego koszulę, ściskając ją mocno.



***

Lamberd przylgnęła do mnie, trzymając mocno za skrawek ubrania. Znowu poczułem jej perfumy wymieszane z wonią alkoholu. Ponownie cały świat zawirował mi przed oczami. Przez kilka chwil patrzyliśmy sobie twardo w oczy, nie wiedząc co dalej. Wiedziałem, że nie mogę posunąć się o krok naprzód. To by wszystko zniszczyło, co zbudowałem przez te kilka miesięcy, odkąd nie byliśmy razem, ale Merlinie, ile razy myślałem o niej tak blisko siebie. Czułem, jak pragnienie zżera mnie od środka, wypala dziurę. Musiałem ją dotknąć, inaczej bym zwariował.

"Snape, kontroluj się, na Boga!" - skarciłem siebie w myślach.

- O boże - jęknęła nagle Lamberd, wypuszczając moją koszulę. Jej dłoń przesunęła się na klatkę piersiową, zahaczając o guziki ubrania. - Odejdź - wybłagała. - Jeżeli odejdziesz, zrozumiem, ale proszę cię, zrób to. Severusie, proszę...

***

Zaczęłam się cała trząść. Już od bardzo dawna nie czułam takiego pożądania do tego mężczyzny. Miałam ochotę rzucić się na niego niczym wygłodniała zwierzyna. To pragnienie było tak silne, że ledwo utrzymywałam się na nogach.

Wsunęłam dwa palce za materiał koszuli, czując pod opuszkami ciepłą, gładką skórę chłopaka. Stęknęłam zrozpaczona. Zauważyłam, że Severus również nie zachowuje się tak, jak powinien. Oddychał szybko i nierównomiernie. Wyglądał, jakby właśnie bił się z myślami.

- Odepchnij mnie - szepnęłam, zatapiając wzrok w czarnych tunelach.

***

Jej dotyk elektryzował. Nie mogłem więc spełnić jej próśb, ponieważ gdybym to zrobił, oszalałbym. Chwyciłem szybko jej podbródek, ściskając go mocno, po czym dotknąłem jej warg powoli, delektując się ciepłym oddechem. Czułem jak drży cała, co jeszcze bardziej rozpalało iskry między nami. Wsunąłem leniwie język między jej wargi, całując zaborczo. Nie dałem jej nawet możliwości, żeby mogła ze mną współpracować; docisnąłem mocno usta, chcąc jak najdokładniej poczuć jej smak.

- Mają tu pokoje na górze - wysapałem, odrywając się w końcu od niej.

Lamberd kiwnęła głową, chociaż zdawało mi się, że żadne słowo, które wypowiedziałem, nie dotarło do niej. Wyglądała niczym w transie. Pociągnąłem ją z powrotem do pubu. Rzuciłem barmanowi na stół 50 funtów, czekając aż wręczy mi kluczyk. Mężczyzna o nic nie pytał. Zapewne, takie sytuacje nie były mu obce. Wyciągnął tylko spod lady klucz z numerem pokoju i ręką wskazał na piętro nad nami.

Gdy znaleźliśmy się w końcu w zwykłym, tanim pokoju, mogliśmy dać upust swoim emocjom.

Wszystko we mnie krzyczało. Żebym przestał, nie kontynuował tego, a z drugiej strony niczego bardziej nie pragnąłem niż spędzenia nocy z tą kobietą. Jedyną. Moją.

Rzuciliśmy się na siebie, zrywając poszczególne partie ubrań. Chwyciłem Lamberd za biodra, sadzając na starym biurku. Rozszerzyłem jej nogi, stając między nimi. Dotknąłem pieszczotliwie wewnętrznej strony ud kobiety, delektując się jej cichymi westchnieniami.

- Kocham cię - szepnęła, całując mnie po szyi. - Tak bardzo cię kocham, Severusie. Jesteś tylko mój, jedyny.

Te słowa odpaliły we mnie lont, doprowadzając do białej gorączki. Przysunąłem sobie ją bliżej siebie i jednym mocnym ruchem wszedłem w nią głęboko. Przyjemność była tak duża, iż w jednej chwili pomyślałem, że zemdleję z rozkoszy. Tyle miesięcy bez jej ciała doprowadzało mnie do szaleństwa, a teraz kiedy miałem ją w sobie, wszystkie emocje eksplodowały.



***

Objęłam go nogami, chcąc poczuć jeszcze głębiej. Wplotłam palce we włosy mężczyzny i pocałowałam namiętnie w usta, drażniąc brutalnie zęby.

Severus pchał mocno i zdecydowanie. W każdym kolejnym uderzeniem przechodził mnie prąd. Nie byłam w stanie już tego kontrolować. Czułam zbliżający się orgazm i nic nie mogłam na to poradzić. Chciałam przeciągać tę chwilę ile się dało, ale tęsknota za nim dawała się we znaki.

- Lamberd... - jęknął Snape.

Ten miękki ton głosu sprawił, że moje ciało poddało się w zupełności. Przycisnęłam bruneta do siebie, krzycząc z rozkoszy, kiedy orgazm nadchodził.



***

Słysząc jej jęki, również nie byłem w stanie dalej się kontrolować. Pchnąłem raz jeszcze, dochodząc w niej. Położyłem głowę na ramieniu dziewczyny, gładząc ją delikatnie po plecach i wsłuchując się w nierównomierny oddech Lamberd, który z każdą kolejną sekundą wracał do normy.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, co takiego zrobiłem. Postąpiłem nierozsądnie, głupio, wręcz idiotycznie. Nie powinienem w ogóle przysiadać się do niej w barze. Uniosłem niepewnie głowę, spoglądając prostu w jej iskrzące się, duże zielone oczy. Lamberd miała nabrzmiałe usta i rumiane policzki. Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.

- Spotykajmy się - szepnęła niepewnie.

- Co?

- Nie powiem o tym nikomu. Będziemy się widywać raz w tygodniu. Może być to samo miejsce, co teraz.

- Co ty wygadujesz? To...

- Nie powiem nikomu - wycedziła uparcie. - Przysięgam.

wtorek, 27 lutego 2018

Wszystkie dzisiejsze gazety mugolskie, jak i czarodziejskie rozpisywały się o morderstwie, które miało miejsce na obrzeżach Londynu wczorajszego wieczora. Prorok Codzienny apelował do wszystkich czarodziejów o czujność i przekazywanie jakichkolwiek informacji o wszystkim, co wydawałoby się podejrzliwe, do Ministerstwa Magii. W mugolskich szmatławcach zaczęto siać panikę i dalej nie było wiadomo, kto za tym stoi. 

- Witaj, Severusie. 

Odsunąłem gazetę od twarzy, podnosząc oczy na swojego starego przyjaciela - Lucjusza Malfoya. Bez słowa zaprosiłem go gestem do stolika, każąc kelnerce podejść do nas i wziąć zamówienie od blondyna. 

- Czytasz te brednie? - Lucjusz skierował swoją srebrno - czarną laską z główką węża na Proroka. - Whisky z lodem - dodał do dziewczyny, która stanęła obok nas. 

Dopiero, gdy odeszła zaczęliśmy rozmawiać swobodnie. Postanowiłem wybrać na spotkanie z Malfoyem mało znany, mugolski pub, żeby nikt spośród odwiedzających nie mógł nas rozpoznać lub skojarzyć z czymkolwiek. 

- Chciałem sprawdzić jak wypadło nasze wczorajsze przedstawienie - odparłem na wcześniej zadane pytanie, uśmiechając się cynicznie. 

- Zostaw to. Teraz czeka nas coś o wiele większego. 

- Co masz na myśli? - Zainteresowałem się, nachylając lekko nad stołem. - Czarny Pan ma jakieś plany? 

- Owszem, mój drogi przyjacielu. 

Przerwaliśmy na moment naszą rozmowę, gdy kelnerka przyniosła alkohol dla Lucjusza, po czym od razu odeszła, nie chcąc nam przeszkadzać. 

- Słuchaj mnie uważnie, mój drogi przyjacielu. Czarny Plan planuje uderzyć tym razem w zdrajców krwi. 

- Zdrajców krwi? - Zdziwiłem się, chociaż powoli zaczynałem rozumieć o kim mówi Lucjusz. 

- Naszego Pana doszły słuchy, że są wśród nas czarodzieje, którzy pomagają ratować mugoli. Jest ich coraz więcej i coraz częściej wiedzą, gdzie i kiedy planujemy kolejny atak. Próbują nam przeszkadzać. 

Zamilkłem na chwilę, kalkulując sobie w głowie wszystko, co opowiedział mi Malfoy. Z jednej strony chciałem mu powiedzieć o tym, na kogo wczoraj się natknąłem, ale z drugiej strony ona tam była. 

- Czarny Pan rozkazał mi wybrać sobie ludzi, którzy razem ze mną wezmą udział w tej akcji - pochwalił się blondyn. Spojrzałem na niego z błyskiem w oku. - Tak, mój drogi przyjacielu. Chcę, żebyś wziął ze mną w tym udział. Nadajesz się. 

- Wczoraj... - zacząłem, urywając nagle. 

- Wczoraj? - Lucjusz uniósł jedną brew, czekając aż zacznę kontynuować. - No mów. Nie ociągaj się. 

- Nawiązując do zdrajców krwi - postanowiłem mówić dalej. - Wczoraj zaatakowali nas Black, Potter i... Lamberd. 

Malfoy zamyślił się na kilka chwil. 

- Dobrze się składa, że o nich wspominasz - mruknął w końcu, rozglądając się na boki. Gdy ponownie się odezwał, musiałem nachylić się do niego jeszcze bardziej, ponieważ nie byłem w stanie nic usłyszeć. - Kilkoro z naszych uważa, że Dumbledore coś planuje? Jeszcze nie do końca wiadomo co, ale możliwe, że może to mieć związek ze zdrajcami krwi. Myślę, że działają oni na jego polecenie. Był ktoś jeszcze obecny w tym gospodarstwie? 

- Nie. Tylko oni. Uważasz, że Dumbledore może powierzyć czarodziejski świat tym kretynom? - Prychnąłem. 

- Kretyni czy nie, ale cię rozbroili, Snape - odparł Lucjusz. - Jak to się stało? 

Zacisnąłem dłonie w pieści, nie chcąc o tym opowiadać. Potter jak zwykle udawał chojraka, kiedy miał przy sobie swoich przydupasów. Gdybym stanął sam na sam do walki z nim, nie miałby żadnych szans. Tchórz. 

- Potter zaszedł mnie od tyłu - wysyczałem wściekle. 

Malfoy nie skomentował tego. 

- Czarny Pan chce wiedzieć czy Dumbledore coś planuje, a jeżeli już, to kto bierze w tym udział. Następnym razem postaraj się, aby twoi znajomi wyśpiewali wszystko, co wiedzą. 

Zamrugałem lekko skonsternowany. 

- To będzie twoje główne zadanie, Severusie. Byłeś z nimi najbliżej, a skoro pojawili się w tej wiosce, to nie był to żaden przypadek. Musisz wyciągnąć od nich wszystkie informacje, które Dumbledore im powiedział. Czarnego Pana nie obchodzi to, jak masz zamiar tego dokonać, byleby skutecznie, rozumiesz? 

- Rozumiem, ale ja nawet nie wiem, gdzie oni się ukrywają... 

- Szpieguj ich - uciął krótko blondyn. 

- A co z tym atakiem na Zdrajców krwi? Miałem brać w tym udział! 

- I weźmiesz, ale osobiście zajmiesz się swoimi rówieśnikami. Ponadto, przydałby nam się w szeregach ktoś taki jak Black czy Potter. Postaraj się ich zwerbować do naszych szeregów. 

Spojrzałem na Lucjusza jak na wariata. Nie byłem pewny czy Malfoy do końca wiedział, co mówi. Jak niby miałem przekonać Huncwotów do wstąpienia w szeregi Czarnego Pana. Wysłać im zaproszenie? Albo może grzecznie poprosić? 

- Jak mam niby to zrobić? 

- Drogi przyjacielu, myślałem, że masz trochę więcej oleju w głowie. Jeżeli przerasta cię to zadanie, to damy je komuś innemu. 

- Dam radę - warknąłem. - Mam już pewien pomysł. 

Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął głową w moją stronę, po czym wstał powoli od stołu, podpierając się na swojej lasce. 

- Zapłać, Snape. Nie posiadam mugolskich banknotów. 

Lucjusz odwrócił się, ale nim odszedł, raz jeszcze spojrzał w moją stronę, dodając: 

- Żadnych sentymentów, mój książę półkrwi. 

Wpatrywałem się w drzwi do pubu, przez które Lucjusz wyszedł, jeszcze dobrych parę minut. Dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, co miał na myśli mój przyjaciel. W ten sposób chciał mnie ostrzec i przypomnieć mi o moim pochodzeniu. Oczekiwał ode mnie największego poświecenia, a ja nie miałam w planach go zawieść. Pragnąłem być lepszym Śmierciożercą niż on. Marzyło mi się stać tuż obok Czarnego Pana 

Wyciągnąłem kilka funtów, rzucając na stół, po czym również opuściłem to miejsce, teleportując się na Spinners End. Przeszedłem przez jedną szarą i wąską ulicę, stając naprzeciw dużych, czarnych drzwi. Już z podwórka słyszałem krzyki, które znajdowały się za nimi. Dzień w dzień to samo. 

Wszedłem do środka, mijając po drodze kłócących się rodziców, którzy nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Zawsze dziwiłem się matce, że jest taka uległa ojcu i daje sobą pomiatać. Była w końcu czarownicą. Mogła zrobić z tym śmieciem wszystko, co chciała, a ona poddawała się jego torturom bez słowa sprzeciwu. Chciałem wiele razy się go pozbyć, ale Eileen zawsze mnie powstrzymywała. Przeklęta rodzina. 

Zamknąłem się w swoim pokoju, nakładając zaklęcie wyciszające na drzwi. Usiadłem przy biurku, wyciągając kałamarz, pióro i kartkę papieru. Nie chciałem tracić czasu i wolałem zabrać się już teraz za swoje zadanie. Przez moment zastanawiałem się, co napisać, ale po krótkiej chwili stwierdziłem, że krótka wiadomość będzie najlepsza. Zamoczyłem więc pióro w atramencie, bazgrząc na kartce kilka słów: 

Potrzebuję informacji o miejscu pobytu 
Twojego brata. 

Snape. 

Włożyłem kartkę do koperty i zaadresowałem do Regulusa Blacka. Chłopak stał po naszej stronie, chociaż często miał pewne wątpliwości czy dobrze robi, ale jednego byłem pewny. Nienawidził on swojego starszego brata, dlatego wiedziałem, że udzieli mi niezbędnych informacji o tym, gdzie znajduje się Huncwot. 

Westchnąłem głęboko, odkładając zalakowaną kopertę na stolik. Spojrzałem odległym wzrokiem za okno, a następnie na ścianę po mojej prawej stronie, na której wisiało małe, kolorowe zdjęcie dziewczyny, która uśmiechała sie do mnie wesoło. 

- Wybacz - powiedziałem sam do siebie - ale stoimy po dwóch stronach barykady.

sobota, 10 lutego 2018


Zostałam z Syriuszem sama na polu bitwy, podczas gdy pozostali nasi przyjaciele zabrali staruszkę i teleportowali się z nią do chaty, którą ugasili przyszli państwo Potterowie.

- Zdrajcy krwi! - Krzyknął Śmierciożerca w naszą stronę i ponownie uderzył w nas klątwą, którą Łapa zdążył w porę odeprzeć. - Niczym się nie różnicie od tych mugolaków! - Drętwota!

- Protego! Rictusempra! Flipendo! - Krzyczałam, wymachując różdżką na wszystkie strony, jednak nasz przeciwnik zdążył się przed wszystkimi zaklęciami ochronić.

W pewnym momencie nie wiedziałam, co zrobić. Skoro nas była dwójka a on jeden sam i wciąż dawał radę się obronić, to co zrobimy, kiedy zaatakuje nas cała zgraja Śmierciożerców? Zaczynałam powoli wątpić w to, czy wstąpienie w szeregi Zakonu Feniksa było dobrym rozwiązaniem.

Nagle usłyszeliśmy z Syriuszem trzask, po czym za mężczyzną pojawił się James. Nim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć, chłopak powalił zaskoczonego Śmierciożercę na ziemię zaklęciem petryfikującym. Odetchnęliśmy z ulgą. Łapa wytarł pot z czoła, uśmiechając się szczerze do przyjaciela. Podał mu rękę i przytulił do siebie.

- Co teraz? - Spytałam, westchnąwszy. Spojrzałam na dwóch oszołomionych mężczyzn, krzywiąc się z pogardą.

- Musimy zawiadomić Ministerstwo. Niech ich zgarną, przesłuchają i wrzucą do Azkabanu - odparł Black. - Chociaż mam ochotę własnoręcznie ich zabić!

- Spokojnie. - James położył dłoń na ramieniu przyjaciela. - Własnoręcznie zajmiemy się jednym z nich jak przy...

Chłopak zamilkł, spoglądając na niebo, które w jednej chwili zmieniło swoją barwę z niebieskiego na jasny, oślepiający szmaragd. Przymrużyliśmy na chwilę oczy, a gdy je szeroko otworzyliśmy, ujrzeliśmy ponad konarami drzew Mroczny Znak; zielony wąż wysuwał się z rozwartej szeroko szczęki czaszki. Przeszły mnie dreszcze pomimo ciepłego letniego dnia.

- To za lasem - przełknął głośno James z wysoko podniesioną głową.

- Chodźmy stąd - szepnęłam.

- Nie możemy - odparł Syriusz. - To nasz obowiązek. Musimy tam pójść. Musimy pomóc!

- Mroczny Znak jest wysyłany w powietrze jak kogoś zabiją! - Syknęłam przejęta. - Poza tym jesteśmy we troje! Ledwo daliśmy sobie radę z jednym Śmierciożercą, a tam... - wskazałam palcem przed siebie - mogą ich być dziesiątki! Nie damy rady!

- Rogacz, co ty na to? - Syriusz odwrócił głowę w stronę przyjaciela, jakbym to, co przed chwilą powiedziałam, nie miało żadnego znaczenia.

- Syriusz! - Krzyknęłam.

- Musimy spróbować - odparł James.

- Potter!

- Jak zawsze razem - uśmiechnął się Łapa, po czym obaj mężczyźni spojrzeli na mnie, niemal błagalnie.

- Dlaczego w ogóle mnie nie słuchacie!? - Zdenerwowałam się. - To nie jest Hogwart! To nie są palanty ze Slytherinu! To jest prawdziwe życie, wojna! Musimy zebrać więcej osób. Nie możemy od tak iść sobie walczyć z wrogiem. To niepoważne!

- Mówisz jak Nadine - prychnął Syriusz.

- Właśnie! A co z nią i resztą? Zbierzmy chociaż wszystkich!

- Wtedy będzie już za późno, Wamp! - Jęknął James. - No dalej!

Gryfon wystawił przed siebie dłoń.

- Jeden za wszystkich...

Syriusz zawtórował przyjacielowi i również wyciągnął przed siebie dłoń, kładąc na dłoni przyjaciela.

- Możemy zginąć - dodałam już nieco ciszej, gdyż powoli kończyły mi się już wszystkie argumenty. Dobrze wiedziałam, co powinniśmy zrobić. W końcu tego wymagała od nas również przysięga, a także cały Zakon Feniska, ale nie byłam pewna czy podołamy takiemu zadaniu. Kilka dni temu zostaliśmy przyjęci do tajnej organizacji, a jeszcze kilkanaście godzin temu ćwiczyliśmy zaklęcia obronne. Z mniejszym lub większym skutkiem.

- To zginiemy w słusznej sprawie - odparł James śmiertelnie poważnie.

- Mruczka i reszta nas pomści - dodał Łapa.

Spojrzałam to na jednego, to na drugiego chłopaka, nabierając głęboko powietrza do płuc, po czym z wydechem dołożyłam swoją dłoń do pozostałych.

- Wszyscy za jednego - dokończyłam przysłowie, znikając w wirze deportacji.

Wylądowaliśmy na skaju lasu, dokładnie pod Mrocznym Znakiem. Wokół nas znajdowało się niewielkie gospodarstwo bez ani jednej żywej duszy, a zewsząd nie dochodziły do nas żadne odgłosy, i to w tym wszystkim było najbardziej przerażające.

- Nie podoba mi się to - szepnęłam, unosząc lekko różdżkę. Wolałam być przygotowana do tego, co mogło nadejść.

Nagle kilka rzeczy stało się jednocześnie. Z domu wybiegła pół naga dziewczyna, zakrywając piersi rękoma. Zaraz potem, całe gospodarstwo zajęło się ogniem i wokół zaroiło się od zakapturzonych postaci, które rzucały zaklęciami na lewo i prawo. Przyglądaliśmy się sparaliżowani strachem, jak za mugolką wybiega cała zgraja Śmierciożerców, śmiejąc się w niebogłosy.. Dziewczyna próbowała uciec, ale nie miała za bardzo gdzie.

- No i po co się wyrywałaś? - Zakpił jakiś mężczyzna, zbliżając się do dziewczyny. Odsunął brutalnie jej dłonie od biustu, przyglądając się jej piersiom. - Zepsułaś nam zabawę, ohydna mugolko.

- Zabijcie mnie - załkała. - Moje dzieci... wy... potwory...

- Zabić? Och nie. To by było zbyt łatwe. Najpierw trochę się zabawimy. Cru...

- Expelliarmus! - Wrzasnął Syriusz, wyskakując zza drzew. Wyczarował falę wody, która zalała ogień oddzielający nas od reszty, po czym rzucił się w wir walki.

- Kurwa! - Krzyknęłam, biegnąc z Jamesem za przyjacielem. Niestety, straciliśmy go z oczu. Za to w naszą stronę leciała cała chmara zaklęć. Ledwo udało nam się uchylić przed jedną klątwą, a tuż za nią przychodziła kolejna. I tak w kółko.

Postanowiliśmy więc rozdzielić się. Kątem oka zauważyłam dziewczynę, która leżała już martwa na ziemi z szeroko otwartymi oczami. No i na co to wszystko?

Biegłam co sił przed siebie, chcąc zgubić Śmierciożerców, którzy pognali za mną, ale wciąż słyszałam jak próbowali rzucać swoje klątwy w moją stronę.

- Drętwota! - Krzyknęłam, odwracając się na chwilę. Rzuciłam zaklęcie na oślep, mając nadzieję, że trafi kogoś w samo serce. Usłyszałam jęk i dźwięk upadającego ciała na ziemię.

Skręciłam w stronę niewielkiej, drewnianej szopy za domem, natrafiając na Syriusza. Mężczyzna walczył w najlepsze z jednym Śmierciożercą. Odwróciłam się do niego plecami, stając twarzą w twarzą ze Śmierciożercą, który biegł za mną od początku.

- Crucio! - Syriusz dostał zaklęciem niewybaczalnym, upadając na ziemię i zwijając się z bólu. Chciałam do niego podbiec, ale morderca, który stał przede mną trzymał mnie cały czas na muszce. Po chwili dołączył do niego kolejny.

- Zbierz resztę i wynosimy się stąd - odparł ten pierwszy.

- A co z nią?

- Jest moja.

Po tych słowach jeden ze Śmierciożerców deportował się do pozostałych, a ja zostałam sam na sam z mężczyzną celującym we mnie różdżką. Łapa wciąż leżał na ziemi, próbując się podnieść, ale co chwilę dostawał niewerbalną klątwą, upadając z powrotem.

Mężczyzna sięgnął ręką do swojego kaptura, ściągając go powoli. Syriusz warknął coś niezrozumiale, dalej próbując wstać. Bez większego skutku.

Snape nie zmienił się zbytnio od zakończenia szkoły. Wyglądał tylko o wiele groźniej w szacie czarnoksiężnika niż w szkolnym mundurku.

- Od kiedy to biegasz po mugolskich wioskach i polujesz na Śmierciożerców? - Spytał Severus, uśmiechając się szyderczo. - Opuść różdżkę, bo sobie zrobisz krzywdę.

- Drę... - spróbowałam wypowiedzieć zaklęcie, ale zostało ono zablokowane zanim zdążyłam je rzucić.

- Nie masz ze mną szans - prychnął Snape.

Nie wiedziałam, co zrobić. Stałam twarzą w twarz przed swoją dawną miłością, której nienawidziłam z całego serca. Pragnęłam go zniszczyć, zmiażdżyć, zdeptać. Sprawić, żeby przestał istnieć, żebym nigdy już nie musiała o nim myśleć.

- Nienawidzę cię - szepnęłam, zaciskając palce mocniej na broni. - Jak mogliście zabić tą dziewczynę? I dzieci? Snape, one...

- Zamilcz! - Przerwał mi ostro brunet. - To byli zwykli mugole.

- A ty jesteś zwykłym śmieciem! - Ryknął James, wybiegając zza drzew. Po raz kolejny okularnik ratował nam tyłki dzisiejszego wieczora. - Expelliarmus!

Różdżka Snape'a wyśliznęła mu się z dłoni, upadając kilka stóp dalej. Rogacz stanął koło mnie, w dalszym ciągu celując w Śmierciożercę. Syriusz, który przestał być poddawany kolejnym klątwom, dyszał ciężko, nie będąc w stanie podnieść się z ziemi.

- Stary, w porządku? - Spytał troskliwie James, nie spuszczając wzroku ze Snape'a, który stał napięty ze ściśniętymi pięściami. - Możesz się podnieść?

- Daj mi chwilę - szepnął, podnosząc się na trzęsących się rękach. - Zabiję szmaciarza...

- Spokojnie. Nigdzie na nie ucieknie. Alex, jesteś cała? Zrobił ci coś?

- Nie - odpowiedziałam cicho, patrząc prosto w oczy Severusa. Próbowałam ujrzeć w jego czarnych tęczówkach cokolwiek. Od strachu po żal czy też skruchę. Niestety, wyraz jego twarzy zawsze był zimny, bez uczuć.

Łapa stanął w końcu o własnych siłach, wyciągając zza paska od spodni swoją różdżkę i dołączył do Rogacza.

- Zabijmy go! - Ponaglił Pottera. - Ten skurwiel zasługuje na to najbardziej ze wszystkich Śmierciożerców.

- Nie uda wam się mnie dotknąć - zaśmiał się Snape. - Gdzie reszta waszej godnej pożałowania się paczki?

- Zamknij się, śmiecierusie! James! Zróbmy coś.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, po czym przenieśli je na Snape'a.

- Avada... - zaczęli oboje, jednak ja nie mogłam dopuścić do tego, by zabili bruneta.

- Nie! - Wrzasnęłam. Huncwoci przerwali zaklęcie, a Snape w tej samej chwili zniknął. Jego różdżka, która powinna leżeć nieopodal, również zniknęła.

- CO TY ZROBIŁAŚ!? - Ryknął Rogacz, który zrobił się aż cały czerwony ze złości. - Zwariowałaś?! To była nasza jedyna szansa! Był bezbronny! Kurwa, Alex!

- Przepraszam! Nie mogłam pozwolić, żebyście go zabili! To nie wy macie wymierzać sprawiedliwość, tylko Wizengamot!

- Przestań pieprzyć! Tyle złego, co zrobił ten skurwysyn zasługuje na natychmiastowe wymierzenie kary przez kogokolwiek! - James był wściekły. Miotał się na wszystkie strony, kopiąc po drodze kamienie, gałęzie i kawałki chaty, która wraz z ogniem unosiła się w powietrze. - Ty, po prostu, dalej jesteś w nim zakochana! Nie pozwolisz go nigdy skrzywdzić!

- Nieprawda! - Zaperzyłam się. - Ja tylko nie chciałam, żebyście, to wy zostali oskarżeni za zabicie kogoś!

- Dobra, przestańcie! - Wtrącił się nagle Syriusz, który wyglądał na lekko smutnego. - Wracajmy. Musimy skontaktować się z Dumbledore'em i opowiedzieć mu o tym, co tutaj się stało. Zapewne jutrzejsze gazety będą o tym pisały, ale lepiej zawiadomić go wcześniej.

Stanęliśmy koło siebie i deportowaliśmy się do chaty rodziców Nadine.

poniedziałek, 5 lutego 2018

Informacja o naszym przystąpieniu do Zakonu Feniksa spadła na nas jak grom z jasnego nieba. Byłam odrobinę niepewna tego, czy damy sobie radę w szeregach organizacji składającej się z doświadczonych czarodziejów, która miałaby walczyć z superniebezpiecznymi Śmierciożercami i samym Czarnym Panem, który siał coraz większy postrach i rozszerzał swoje wpływy.
Na samą myśl o tym wstrętnym, obłąkanym mężczyźnie przechodziły mnie ciarki i robiło mi się niedobrze. Idea tego, że miałabym znów stanąć z nim twarzą w twarz napawała mnie strachem. W końcu robił ze mną takie rzeczy, że mało kto byłby to w stanie znieść. Na szczęście byłam otoczona przyjaciółmi, którzy zawsze dawali mi wsparcie i powód do życia.
Po tym, jak zgodziliśmy się na przystąpienie do Zakonu Feniksa, Dumbledore od razu zabrał się do rzeczy i zawarł z nami wieczystą przysięgę. Kiedy zaś wróciliśmy do domu Jamesa, zaczęło wszystko do nas docierać. Oczywiście nie powiedzieliśmy nic jego rodzicom, bo przecież dostaliby zawału serca. Musieliśmy zachować wszystko w tajemnicy, co trochę mnie martwiło, bo nie kryłam się z niczym przed rodzicami, a to akurat był sekret najwyższej wagi i bałam się, że będzie mi strasznie ciężko go dźwigać.
W każdym razie, cała nasza czwórka była podekscytowana nową misją. Przynajmniej mieliśmy czym się zająć w wolnym czasie, czymś pożytecznym i dobrym. Skoro Dumbledore nam to zaproponował, musiał w nas wierzyć.
- Nie mogę się doczekać, aż skopiemy dupy tym popaprańcom! – powiedział Łapa zacierając ręce, kiedy siedzieliśmy przy kominku sącząc kremowe piwo.
- Teraz będziemy musieli dużo ćwiczyć i nauczyć się nowych zaklęć – dodał Remus, wertując księgę z zaklęciami. – Jest jeszcze masa takich, których nie znamy, a które w starciu ze Śmierciożercami mogą okazać się zbawienne, a wręcz ratujące życie.
- Dokładnie – przytaknęłam, zaglądając mu przez ramię.
- Będziemy ćwiczyć na Syriuszu – zaśmiała się Alex, a przyjaciel pokazał jej środkowy palec.
Przez resztę nocy rozmawialiśmy o tym, co działo się w naszym świecie. Voldemort marzył o wyeliminowaniu wszystkich osób „brudnej” krwi, a w przyszłości także i niemagicznych ludzi i uczynieniu ich swoimi niewolnikami i zaczynał wprowadzać swój plan w życie.
Następnego dnia spotkaliśmy się na obrzeżach Londynu, gdzie moi rodzice mieli niewielką działkę, na którą jeździliśmy czasami latem, żeby odpocząć. Oznajmiłam im, że pobędziemy tam w szóstkę przez jakiś czas w ramach wakacji, a oni przystali na to, gdyż sami zorganizowali sobie urlop na jakiejś hawajskiej wyspie.
- Napisałam list do Dumbledore’a – oznajmiłam, kiedy wszyscy stawili się w umówionym miejscu. Syriusz przytargał skrzynkę piwa, a Lily upiekła ciasteczka, co skwitowaliśmy pomrukiem zadowolenia.
- Co mu napisałaś? – spytała Alex, otwierając butelkę piwa i usiadła na jednym z krzeseł ogrodowych na ganku niewielkiego domku.
- Ogólnie, że zaczynamy się przygotowywać i takie tam. Wczoraj z Remusem spisaliśmy listę przydatnych zaklęć, od których moglibyśmy zacząć.
- Nie zaszkodzi też ćwiczyć tych, które już znamy – dodał mój chłopak, kładąc na stole wielki tom.
- Czy możemy ćwiczyć zaklęcia niewybaczalne? – zapytał James, przytulając do siebie Lily, która karmiła go ciastkami.
- A na kim lub na czym chciałbyś je ćwiczyć? – spytał sarkastycznie Remus. – Oczywiście, że nie możemy.
- No ej, a na takich pająkach albo karaluchach? – obruszył się Łapa. – Po co to żyje. Ohyda.
Wszyscy popatrzyliśmy na Syriusza z pobłażaniem i zaczęliśmy omawianie tego, od którego zaklęcia zacząć trening.
- To mi się podoba! – krzyknęła Alex, pokazując palcem na jedno z zaklęć z naszej listy. – Diffindo, zaklęcie rozcinające! Ekstra! Chętnie poharatam gębę jakiemuś oblechowi!
- Możemy spróbować – zgodziłam się.
Dokładnie przeczytaliśmy instrukcje w naszej księdze, poćwiczyliśmy na sucho ruchy różdżkami i zaczęliśmy szukać obiektu, na jakim moglibyśmy spróbować swoich sił. W końcu James przytargał wielką bryłę drewna do porąbania, której mój tata zapewne użyłby do rozpalenia ogniska.
- Na początek wystarczy – zgodził się Remus i ustawiliśmy się w rzędzie.
Ćwiczenia szły nam bardzo sprawnie i czerpaliśmy z nich ogromną frajdę. Jednak z tyłu głowy każdy z nas miał przyświecający temu cel, czyli walkę ze złem wcielonym. Musieliśmy przyłożyć się do treningów, żeby podczas prawdziwej konfrontacji nie dać się zabić przez durną nieuwagę. To nie było ćwiczenie zaklęć „na zaliczenie” u profesora Flitwicka, tylko poważna sprawa. Dlatego co jakiś czas ja, Remus i Lily musieliśmy uspokajać naszych rozbrykanych przyjaciół. Tym bardziej, że po którymś piwie Syriusz zaczął przystawiać się do Alex.
- Wiesz, kochanie, że źle trzymasz różdżkę? – zagadnął do niej chłopak. Zbliżył się do niej od tyłu i złapał ją za ręce, układając je w odpowiedni sposób na różdżce.
- Weź się odwal – burknęła dziewczyna. – I nie mów do mnie „kochanie”! To uwłaczające i protekcjonalne!
- Ja tylko jestem miły dla pięknej kobiety – odparł na to Black zalotnie. Alex walnęła go łokciem w żebra, więc chłopak odsunął się oburzony.
Popatrzyłam na Remusa i oboje pokręciliśmy głowami.
- Może przerwa? – jęknął James. – Ramię mnie już boli od tego machania. Co ty na to, Liluś?
- Chętnie – odpowiedziała rudowłosa. Złapała Jamesa za rękę i oboje zniknęli w domku.
- Tylko nie za długo! I nie poplamcie nic!!! – krzyknęłam za nimi, spodziewając się, że poszli się „poprzytulać”.
- Alex, też byśmy mogli pójść na przerwę – zagadnął Black, a przyjaciółka rzuciła w niego kawałkiem dopiero co rozwalonego drewna.
- Ej, co to za dym? – odezwał się nagle Remus, wskazując na coś w oddali. Rzeczywiście, nad lasem unosiła się gęstniejąca ściana dymu. Popatrzyliśmy na siebie zaniepokojeni.
- Może ktoś pali śmieci albo wypala trawę – powiedziałam z nadzieją.
- Może powinniśmy to sprawdzić? Mam złe przeczucia – mruknęła Alex, wstając z ziemi. Zacisnęliśmy dłonie na różdżkach.
- Rogacz, Lily!!! – krzyknęliśmy chórem. – Chodźcie tu natychmiast!!!
Po chwili nasi przyjaciele dołączyli do nas zarumienieni. James w biegu wciągał na siebie koszulkę.
- Co się dzieje?
Pokazaliśmy im unoszący się nad horyzontem dym.
- To nie wygląda dobrze – powiedziała zmartwiona Lily. – Co robimy?
- Idziemy to obadać, nie ma na co czekać – zadecydował Łapa. Zgodziliśmy się i ruszyliśmy w tamtym kierunku.
Na szczęście metoda teleportacji umożliwiła nam przedostanie się do miejsca docelowego błyskawicznie.
Znaleźliśmy się po drugiej stronie niewielkiego lasu, gdzie stała zajmująca się ogniem chata. Czym prędzej zaczęliśmy gasić pożar odpowiednimi zaklęciami.
- Halo! Jest tu kto?! – wrzeszczeliśmy na przemian. Mieliśmy nadzieje, że w środku nie było nikogo!
- Tu jest krew! – pisnęłam, dostrzegając czerwone ślady na trawie, zmierzające w kierunku drzew. – Ktoś ranny musiał tam pobiec!
- James, Lily, ugaście pożar, my pójdziemy do lasu! – zarządziła Wamp i pobiegliśmy w zarośla.
Żadne z nas nie wypowiedziało na głos swoich obaw, ale znaliśmy się dobrze i wiedzieliśmy, że myślimy o tym samym. O Śmierciożercach. To nie wyglądało na zwykły pożar wywołany przypadkową iskrą, nagrzanym szkłem, czy innym sposobem. Tutaj śmierdziało czarna magią.
Poruszaliśmy się ostrożnie między drzewami, nasłuchując. Ślady krwi były coraz wyraźniejsze, a na jednym z drzew zauważyliśmy odciśnięty ślad zakrwawionej dłoni.
- Merlinie – westchnęłam przestraszona, chwytając Remusa za rękę. Ten odwzajemnił uścisk, dodając mi otuchy, choć sam był przestraszony.
Alex położyła palec na ustach i kazała mi być cicho.
Usłyszeliśmy jakieś głosy dobiegające z bliska, więc stanęliśmy jak wryci, chowając się za drzewami i w krzakach.
- Myślałaś, że uciekniesz, szlamo? – zawarczał męski głos i zaśmiał się obleśnie, jak prosię. – Przeliczyłaś się!
- Proszę, nie róbcie mi krzywdy… - jęknęła jakaś kobieta, sądząc po głosie, starsza.
- To zależy, czy będziesz grzeczna – odezwał się drugi głos, również męski. Zastanawialiśmy się, ilu ich mogło być. Z dwoma pewnie byśmy sobie poradzili, ale jeśli było ich więcej…
Alex wykazała się sprytem i zmieniła się w nietoperza, po czym wzbiła się w powietrze niepostrzeżenie. Po chwili wróciła i pokazała dwa palce, a potem gest, że będzie OK.
Postanowiliśmy ich okrążyć z czterech stron, więc w swoich zwierzęcych postaciach ruszyliśmy na stanowiska. Oczywiście Remus został tam, gdzie był, żeby nie ryzykować, że go zobaczą, kiedy będzie się przemieszczał w swojej ludzkiej postaci.
W końcu nasi przeciwnicy znaleźli się w zasięgu naszego wzroku. Było to dwóch szczupłych mężczyzn o wyglądzie tchórzofretek. Wyglądali podobnie, tylko jeden był starszy. Pewnie ojciec i syn. Ubrani byli w czarne szaty, ale na twarzach nie mieli charakterystycznych masek Śmierciożerców. Przed nimi na ziemi leżała starsza pani, a na jej udzie rozkwitała coraz większa ciemnoczerwona plama krwi. Jeszcze trochę i się wykrwawi!
- Wstawaj, stara szmato! – ryknął jeden z mężczyzn i popchnął kobietę nogą. Ta zbladła jak ściana i oczy wywróciły jej się do tyłu. Popatrzyłam na Alex przerażona, lecz ona nakazała gestem dłoni, abym się uspokoiła. Wzięłam kilka głębokich oddechów, obracając różdżkę nerwowo w dłoni. Cała oblałam się potem, a serce chciało wyskoczyć mi z piersi. Miałam wrażenie, że słychać je w całym lesie.
- Ty kurwo! – wrzasnął drugi, starszy mężczyzna i wycelował w kobietę różdżką, jednak Syriusz był szybszy i obezwładnił go bezbłędnie.
- NIE WAŻ SIĘ RUSZAĆ! – ryknął Black celując w drugiego mężczyznę i wyskoczył z krzaków. Alex dołączyła do niego, a potem ja i Remus. Wamp zdołała związać obezwładnionego Śmierciożercę. Ja podbiegłam do rannej kobiety i zaczęłam zajmować się jej raną. Była bardzo poważna – aż dziwne, że kobieta do tej pory jeszcze się nie wykrwawiła.
- Spokojnie, proszę pani, wszystko będzie dobrze – powiedziałam, rzucając zaklęcie tamujące krwawienie.
- Myślicie, że przestraszymy się bandy dzieciaków? – zawarczał starszy mężczyzna, trzymany na muszce. Nie opuścił swojej różdżki. Alex rzuciła w niego Expelliarmusem, ale zrobił on zwinny unik.
- Nadine, teleportujcie się w bezpieczne miejsce! – nakazał Remus. Chwyciłam kobietę i zrobiłam, jak mi kazano.
Przeniosłam się ze staruszką do chaty, gdzie Lilka i James kończyli właśnie gasić pożar.
- O Boże! – przeraziła się Lily, podbiegając do nas. – Co się stało? Gdzie reszta?
- Dwóch Śmierciożerców – odparłam szybko, rzucając kolejne zaklęcia lecznicze. – Lily, w moim plecaku powinny być zioła przeciwbólowe, przynieś mi je!
Dziewczyna zrobiła, jak jej kazałam. Staruszka powoli traciła przytomność. Zastanawiałam się, czy była mugolką czy też nie i czy rozumiała, co się wokół niej dzieje. I dlaczego została zaatakowana przez tych obleśnych popaprańców w środku lasu?
- Na pewno nie ma ich więcej? – zapytała Lily, rozglądając się wokoło.
- Mój syn… - wymamrotała starsza kobieta, wskazując ręką las. – Mój syn…
- Pani syn też uciekł do lasu? – zapytałam. – Proszę pani!
Kobieta była wyczerpana, ale krwawienie ustąpiło i mogłam zabandażować jej nogę. Jednak wyczerpanie spowodowało utratę przytomności. Ale nie sądziłam, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo.
- Musimy znaleźć jej syna – powiedział James. – Może też jest ranny.
- Moment… - zaczęłam, przyglądając się twarzy tej kobiety. – Oni troje mają identyczne nosy. Czy to możliwe, żeby…
- Uważasz, że jej syn ją zaatakował? – zapytała Lily, która zorientowała się, o co mi chodzi.
- Syn i przypuszczam, że wnuk – odparłam.
- Ale dlaczego…
- Dziewczyny, może zostawmy te rozkminy na później – odezwał się James, patrząc w stronę drzew. – Czemu tak długo nie wracają? Nadine, teleportujcie się z Lily do twojego domku i zajmijcie się staruszką. Ja sprawdzę, co z resztą. Może potrzebują pomocy!
- Ale Rogacz… - zaczęłam, lecz chłopak kazał mi się uciszyć.
- We dwie sobie poradzicie, a nie wiadomo, co tam się dzieje. Idźcie, no już!
 Posłuchałyśmy i w mgnieniu oka przeniosłyśmy się do mojej chatki…




niedziela, 28 stycznia 2018

Morderstwo w Southampton
Kolejny atak zorganizowanej grupy przestępczej osób nazywających siebie Śmierciożercami, miał miejsce w nocy z 24 na 25 sierpnia 1978. W wyniku tego doszło do śmierci 20 mugoli. Osoby niemagiczne nie miały żadnych szans z natarciem Śmierciożerców, a sposób w jaki ich ciała zostały potraktowane przez morderców wciąż napawa wszystkich obrzydzeniem i grozą. Mugolska policja postawiła już kilka zarzutów osobom z tak zwanej "mugolskiej sekty", uważając ich za głównych podejrzanych. Niestety, cały czarodziejski świat wie, kto za tym stoi.
W związku z nasilającymi się atakami Śmierciożerców a także czarodzieja  nazywającego siebie Czarnym Panem, premier Ministerstwa Harold Minchum będzie zmuszony do skontaktowania się z mugolskimi organami ścigania, pragnąc nawiązać współpracę i wspólnie pokonać zło, które nieprzerwanie atakuje czarodziejski świat


Nadine odłożyła Proroka Codziennego na stolik spoglądając na nas z powagą. Syriusz, który przez cały czytany artykuł próbował naprawić swój motor, przerwał pracę, wpatrując się uparcie w kolana. 

- On ma rację - zaczął po chwili James, siedząc w kącie swojego garażu, w którym obecnie się znajdowaliśmy. 

- Kto? - Spytał Syriusz, marszcząc brwi. 

- No premier - sprecyzował. - Te ataki wciąż się nasilają, a my co robimy? Siedzimy i wspominamy Hogwart, jakby to było najważniejsze. 

- A co mamy robić? - Wtrąciłam, prostując się ze starego i brudnego fotela. - Niecałe dwa miesiące temu skończyliśmy szkołę. Myślisz, że jesteśmy na tyle doświadczeni, żeby pobiec teraz walczyć ze Śmierciożercami?

- No ty na pewno nie - fuknął okularnik. 

- Ej! - Warknęłam, zaciskając pięści. 

- To było niepotrzebne - dodała Mruczka. 

- Właśnie! - Wtrącił Lupin, wchodząc nagle do garażu. - Masz ten klucz - dodał, wręczając Syriuszowi potrzebne mu narzędzie. - Był w pokoju Rogacza. 

- Uważam, że Alex nie jest obiektywna - kontynuował James, spoglądając na mnie spod byka. 

- Zejdź ze mnie, kurwa! Ja też chcę, żeby wyłapali ich wszystkich i wsadzili do Azkabanu. Teraz jest tam dwa razy więcej Dementorów. Na pewno poradziliby sobie z tymi... tymi... poza tym ja nawet nie wiem czy on przyłączył się do nich... - przerwałam, próbując złapać oddech. 

- Dobra, przestańcie - jęknęła Nadine. - Boli mnie głowa. Oboje macie rację. Też bym chciała coś zrobić, ale nawet nie jesteśmy Aurorami.

Zachichotaliśmy ponuro. 

- Wybitne ze wszystkich przedmiotów, jasne - prychnął Black. - Jak ja ledwo Eliksiry na Zadawalający zdałem. Ty byś mogła - skinął swoją czupryną w stronę Mruczki.
- To nie dla mnie. Ja się skupiłam na Transmutacji. Będę aplikowała do Hogwartu o posadę stażystki dla Mcgonagall. 

- Z powrotem do szkoły? - Zdziwiłam się. - Merlinie. 

- Też byś mogła. 

- Pewnie, ciekawe na co? Mcgonagall by zawału dostała, jakbym z powrotem się tam pojawiła. 

- Wróćmy razem - zaproponował Syriusz, puszczając do mnie oczko. Zaczerwieniłam się lekko. - Wtedy by ta nasza 'psorka' oszalała. 

Zaczęliśmy rozmawiać swobodnie. Nawet James przestał zadręczać się wojną, jaka nas otaczała. Naprawdę chcieliśmy brać czynny udział w pokonaniu Czarnego Pana i jego zgrai popaprańców, ale nie sądziłam, żebyśmy mieli jakiekolwiek szanse z tamtymi czarodziejami. Do Śmierciożerców dołączały osoby, które wyzute były z jakichkolwiek uczuć, znały się na Czarnej Magii, umiały władać zaklęciami, jakby wypluwały z siebie wyuczony na pamięć alfabet. Naprawdę nie sądziłam aby Wybitne (u niektórych) z Obrony Przed Czarną Magią miały nam teraz jakoś pomóc. 
Cały wieczór spędziliśmy w garażu Pottera, rozmawiając o naszej przyszłości zawodowej, o lenistwie, jakie nas ogarnęło, o planowaniu swojego życia i innych takich rzeczach, które w tamtej chwili miały małe znaczenie. No może poza planowaniem ślubu Rogacza z Lilly, ale jak na razie były to tylko dalekosiężne plany. 

Po zakończeniu szkoły postanowiliśmy, że nasz kontakt nigdy się nie urwie, dlatego też James zaproponował, abyśmy całe wakacje spędzili razem, a dopiero potem zaczęli swoje nudne, dorosłe życie. Mnie, oczywiście, było to na rękę. Nie miałam żadnych planów, co do swojej osoby. Nie do końca jeszcze pozbierałam swoje życie uczuciowe po Hogwarcie, dlatego nie bardzo interesowało mnie coś poza własnym wyrzyganym sercem. 

Syriusz i tak, i tak, pomieszkiwał u swojego najlepszego przyjaciela. Rodzice Jamesa byli bardzo wyrozumiali, co do nas wszystkich, ale dla Syriusza mieli najwięcej serca. Traktowali go niczym drugiego syna, a i sam Łapa uważał ich za rodziców. Biologicznymi nie miał się co chwalić. Stali oni murem za Voldemortem i jego chorymi poglądami, dotyczącymi oczyszczenia świata czarodziejów z mieszańców i mugoli. 

Nadine ze wszystkich nas miała najbardziej sprecyzowane plany, co do swojej przyszłości, a oprócz tego pragnęła resztę życia spędzić z Remusem. Gdyby nie wypad do Huncwotów, zapewne w ogóle by nie opuszczała Hogwartu, tylko kontynuowała szkolenie się w Transmutacji. 

Gdy tak siedzieliśmy i rozmawialiśmy, nagle do garażu wleciała duża, srebrna sowa. Miała ona do nóżki przywiązany duży rulon z pieczęcią Hogwartu. Popatrzyliśmy po sobie przejęci i zainteresowani, po czym Nadine odczepiła list od sowy, włożyła  jej do dzioba ciasteczka. Ptak przyjął je ochoczo i odleciał. 

- Nie podoba mi się to - mruknęła, odwijając papier trzęsącymi się rękoma. 

- Jeżeli to list, że ściągałem na Owutemach, to od razu go spalcie. Ja nic nie wiem i jestem niewinny - powiedział szybko Syriusz, uśmiechając się szelmowsko. 

- A ściągałeś?! - Przeraziła się Nadine. 

Łapa zrobił ruch na ustach, jakby zamykał je na kłódkę i wyrzucił niewidzialny kluczyk za siebie. Zaśmiałam się głośno. 

- Jesteś niemożliwy.

- Czytaj, no! - Ponaglił ją Rogacz, poprawiając okulary na nosie. 

Drogie Panie Lamberd, Silvermoon i panowie Black, Lupin, Potter...

- Dlaczego on zawsze wie, co robimy, z kim i gdzie? - Pisnęłam. - Nawet nie chcę myśleć o tym czy wiedział, co się działo w Hogwarcie jak jeszcze się uczyliśmy.

- Nie przerywaj! - Skarcił mnie James. Mruczka zaczęła dalej czytać.

Mam nadzieję, że moi ulubieni studenci spędzają swoje wakacje w spokojnej i miłej atmosferze, ponieważ chciałbym was poprosić abyście wspólnie przyjęli moje zaproszenie, pod niżej podany adres, jak najszybciej.
                                                  Wasz ulubiony dyrektor Albus Dumbledore
ps. Hasło: Zakon Feniksa

- I tyle? - Zdziwił się Potter. 

- No tyle - odparła Mruczka, odkładając list. 

- Ale co to miało znaczyć? - Spytał Syriusz. - A Zakon Feniksa? Co to?

- Myślę, że dowiemy się tego, jak wspólnie stawimy się tam, gdzie chciał Dumbledore - dodał Lupin, podnosząc list ze stolika. Przeczytał go raz jeszcze szybko i ponownie odłożył. - Skoro chce, żebyśmy przyjechali jak najszybciej, to może zrobimy to teraz?

- TERAZ?! - Wrzasnęliśmy chórem. 

- Jak to teraz?

- Że już?

- Co?! - Jęknęłam. 

- Po co tracić czas? - Uśmiechnął się wesoło, przytulając do siebie Nadine. - Co o tym myślisz, kochanie?

- No... - zamyśliła się na moment dziewczyna. - To chyba ważne. 

Przedyskutowaliśmy to szybko, po czym przebraliśmy się w bardziej swobodne ciuchy, zabraliśmy ze sobą różdżki i deportowaliśmy się (już mogliśmy!) pod wskazany adres, który znajdował się w jednej z mniej znanych części Londynu. Pod wskazanym adresem mieścił się dużych rozmiarów, stary budynek. 

- To co, wchodzimy? - Syriusz poprawił swoją czarną koszulę, wysunął się przed szereg i stanął przed dużymi, czarnymi drzwiami. Zrobił ruch, jakby chciał zapukać, po czym zreflektował się, odkaszlnął i wypowiedział hasło, które podał nam Dumbledore. 

Drzwi kliknęły, jakby ktoś otworzył zamek od środka i uchyliły się lekko. Przeszliśmy niepewnie przez próg do starego i śmierdzącego stęchlizną mieszkania. Korytarz był długi i ciemny, ale na jego końcu paliło się przyciemnione światło. 

- Witam was, moi drodzy! - Ucieszył się Dumbledore, gdy tylko nas zobaczył. Nauczyciel siedział przy dużym stole, przy którym również siedziało wiele innych osób. - Zapraszam was, siadajcie! 

- Co się tu dzieje? - Spytała Nadine, marszcząc brwi. 

- Skąd pan wiedział, że akurat dzisiaj przyjdziemy? - Dopytał James, zajmując wolne miejsce przy stole. 

- Intuicja staruszka nigdy nie zawodzi - odparł Dumbledore, uśmiechając się mile. 

- James! - Krzyknął nagle kobiecy głos, po czym do pokoju wbiegła rudowłosa dziewczyna, rzucając się chłopakowi na szyję. Z początku James nie wiedział, co się dzieje, ale po chwili odwzajemnił uścisk. 

- Lilka! Co ty tutaj robisz?! Co my tutaj robimy?

- Powoli, powoli - odparł staruszek, po czym poczekał aż wszyscy usiądziemy. 

Były dyrektor usiadł naprzeciwko nas, tak jakby pozostała część pokoju już o wszystkim wiedziała i tylko czekała na nasze odpowiedzi. 

- Kochani - zaczął Dumbledore - wiem, że mój list niczego wam nie wyjaśnił, ale nie chciałem o tym pisać. To poważna sprawa. - Dopiero po tych słowach Dumbledore przestał w końcu się uśmiechać. - Jak dobrze wiecie cały nasz świat prowadzi wojnę z Lordem Voldemortem i jego sojusznikami. 

- Wiemy - wtrącił Syriusz. 

- Czytaliśmy dzisiaj Proroka - dodała Mruczka. - To straszne, co stało się w Southampton. 

- Moja przyjaciółka mieszkała w miejscu, które zaatakowali Śmierciożercy - wtrąciła się jakaś mała blondynka, siedząca na końcu stołu. - Byłam tam, musiałam zidentyfikować zwłoki, bo Susie nie miała żadnej rodziny, tylko mnie. 

Zapadła cisza. 

- Nie wyobrażacie sobie, co zobaczyłam. Gazety słusznie nie chciały tego opisywać. Wszystkie te osoby wyglądały, jakby były poddawane dziwnym, wyszukanym torturom. Niektórzy mieli powykręcane kończyny pod różnym kątem, inni byli nadpaleni, rozpruci. Moja Sue... ona... oni... oni ją rozebrali i...

- Spokojnie, Julio. - Dumbledore posmutniał. - Nie musisz tego nikomu opowiadać. 

- Ale chcę, Albusie - załkała. - Oni muszą się zgodzić. Im nas więcej, tym lepiej. 

- Zgodzić? - Spytała cicho Nadine. - Ale na co?

Staruszek uniósł lekko rękę w stronę smutnej dziewczyny, dając tym samym znak, żeby nic więcej już nie mówiła, po czym sam zaczął kontynuować. 

- Kochani moi, zaprosiłem was, ponieważ uważam, że byliście jednymi z moich najlepszych uczniów...

Popatrzyłam na Syriusza a on na mnie. Nie powiedziałabym, że byliśmy prymusami w szkole. 

- I nie mam na myśli samych ocen, panno Lamberd. Uważam, że jesteście sobie bardzo oddani i godni zaufania. Wspólnie jesteście nie do pokonania. 

- Do rzeczy, dyrektorze - ponaglił go James i zaraz się zreflektował. - Przepraszam. Nie jest pan naszym dyrektorem już. 

- Nie szkodzi. Schlebia mi to nawet, kiedy moi dawni uczniowie wciąż tak mnie nazywają - uśmiechnął się staruszek. - Ale masz rację, mój drogi chłopcze. Muszę w końcu powiedzieć wam, po co was tu zaprosiłem. Rozmawiałem ze swoimi zaufanymi przyjaciółmi w Ministerstwie i wspólnie postanowiliśmy utworzyć grupę, która działałaby przeciwko Śmierciożercom i Voldemortowi. Zbieramy osoby, które chciałyby poświęcić swój czas, a także zdrowie czy.. życie aby walczyć ze złem. 

- Super! - Krzyknął ucieszony Rogacz. - Tego właśnie mi brakowało. Chcę walczyć ze Śmierciożercami! Chcę ich wszystkich wsadzić do Azkabanu!
- Wiedziałam, że ci się to spodoba! - Ucieszyła się Lily, przytulając mocno chłopaka. 

- Łapo, co ty na to? 

- Ja? Wchodzę w to! - Zaśmiał się szczerze. 

Zanim zdążyłyśmy z Mruczką i Lupinem coś powiedzieć, dyrektor ostudził zapał Huncwotów, kontynuując: 

- Pragnę was uświadomić, że nie jest to gra w Quiddicha czy też inna forma rozrywki. To niebezpieczne tajne zorganizowanie, które będzie miało na celu walczenie z najgroźniejszym przeciwnikiem, często za cenę swojego życia. Chcę, abyście to przemyśleli na spokojnie. Do niczego was nie zmuszam i do nikogo nie będę miał urazy, jeżeli nie będzie chciał się do nas przyłączyć. To tylko i wyłącznie musi być wasza decyzja. 

- Nie musimy się nad niczym zastanawiać - odparł Potter za siebie i Syriusza.

- Jesteśmy gotowi poświęcić się dla ogółu, a wy?

Łapa popatrzył na nas, oczekując tej samej odpowiedzi.
- Dyrektorze, skąd dyrektor wie, że damy sobie radę, kiedy staniemy oko w oko ze Śmierciożercą. Nie jesteśmy Aurorami. Ja nie wiem, czy dam sobie radę z czarną magią. - Mruczka wyraziła swoje zaniepokojenie. 

- Panno Silvermoon, musi mi pani uwierzyć, że nie proponuję byle czarodziejowi wstąpienia w nasze szeregi. 

- Ja w to wchodzę - odezwał się nagle Lupin. - Tak trzeba. Jeżeli nie my, młodzi, to kto ma walczyć ze złem?

- To ja też w takim razie chcę walczyć. - Mruczka ścisnęła mocno dłoń swojego chłopaka, uśmiechając się do niego nieśmiało. 

- Jest jeszcze coś o czym muszę wam powiedzieć - wtrącił Dumbledore, widząc zainteresowanie pozostałych. - Nazywamy się Zakonem Feniksa i obowiązują nas pewne zasady, które będą musiały być zapieczętowane przez Wieczystą Przysięgę. 

- Wieczysta Przysięga? - Zdziwiła się Nadine. - Ale zerwanie jej grozi...

- Śmiercią - dokończył za nią Dumbledore. - Tak, panno Silvermoon. Dlatego też prosiłem was o zastanowienie się czy na pewno chcecie do nas dołączyć. 

- Czego ma dotyczyć ta przysięga? - Spytałam cicho.

- Każda osoba, która będzie chciała być w Zakonie Feniksa musi złożyć przysięgę, że nigdy, przenigdy, nawet podczas tortur, które trzeba wziąć pod uwagę, jeżeli ktoś z nas zostanie złapany i przetrzymywany, nie zdradzi miejsca pobytu Zakonu, jego nazwy i osób, które do nas będą przynależały. 

- To przecież logiczne - prychnął Syriusz. 

- Nie dla każdego, panie Black. Ludzie, podczas tortur gotowi są wyznać najgłębsze tajemnice, byleby tylko ból ustąpił. To nie jest takie proste. 

- To jest wojna. Nic nie jest proste - odparł James, spoglądając w moją stronę. - Nie odpowiedziałabyś, Alex. Dołączysz do Zakonu?

Wszyscy spojrzeli na mnie, jakby moja odpowiedź miała być najważniejszą. 

- No... wchodzę w to - odpowiedziałam bez uśmiechu. - Chcę skopać tyłki Śmierciożercom, a w szczególności jednemu z nich...