środa, 27 lutego 2013

Dla Nadine i Gosiaczka :)



Od kilku dni chodziłam niczym bomba zegarowa. Siedziałam przy Marku cały czas, czekając aż wydobrzeje do końca. Wierzyłam, że każdy następny dzień będzie tym ostatnim w szpitalu, ale lekarze za każdym razem przedłużali jego pobyt, a ja nie mogłam już znieść tych białych ścian, chodzących tam i z powrotem pielęgniarek, a co najgorsze… nie mogłam znieść myśli, że Snape leży w salce obok. Walczyłam z tym, by nawet nie podchodzić pod jego drzwi, ale przecież nikt nie mógł mi zabronić tylko spojrzeć, jak mężczyzna się czuje. To wynikało z czystej dobroci, z niczego innego.

Niestety, pewnego dnia, gdy Nadine przyszła odwiedzić Marka, zauważyła mnie, jak stoję przed salą Severusa i wpatruję się uparcie w jego zmizerniałą twarz.
Z początku trochę się zmieszałam. Było mi głupio, że przyłapała mnie na tym. W końcu w tym szpitalu leżał mój NARZECZONY, mężczyzna, z którym miałam kiedyś wziąć ślub, mieć dzieci… a ja, zamiast siedzieć przy nim, stoję przylepiona do szyby innego pokoju, wpatrując się w kogoś, kto wyrządził tyle krzywd, nie tylko mi, ale nam wszystkim. Kogoś, kto stał po stronie Voldemorta, kogoś kto… nie było sensu o tym mówić.

Gdy Mruczka odeszła, znowu zostałam sama. Tym razem, nie czułam zawstydzenia, ale wściekłość. Siedzę całe dnie w tym cholernym szpitalu, czuwam przy Marku, niczym dobra żona, a ta wyjeżdża mi z pretensjami?! Bo chciałam tylko spojrzeć na twarz Snape’a?! Czy to przestępstwo?! A może to znaczy, że już zdradziłam Marka?!
Nie mam możliwości powrotu do domu, bo już go nie mam, ale żadna z moich kochanych przyjaciółeczek, nie chciała się tym zainteresować. Zresztą, nawet nie śmiałam pytać o nocleg. Widziałam pierścionek zaręczynowy na palcu Nadine. Chciałam jej nawet pogratulować, ale poczułam wtedy dziwny ucisk w gardle i zamilkłam.

Następnego dnia, do Marka przyszła Ver. Postanowiłam zostawić ich na chwilę samych, poza tym, ja również musiałam odpocząć. Powiedziałam Morrison, że idę po kawę, ale gdy tylko wyszłam na korytarz, usiadłam wykończona przy otwartym oknie, nabierając powietrza do płuc.

Miałam już tego wszystkiego dość. Przez głowę przeszła mi myśl, że niepotrzebnie zostawiłam swoje dawne życie za sobą. Czułam się wtedy pewniejsza, bezpieczniejsza, a nawet szczęśliwsza. Niczym się nie przejmowałam, nie było nikogo, o kogo musiałam się zatroszczyć. Wolność i frywolność.
Nagle z salki wyszła Ver. Wstałam szybko, by nie zaczęła mnie o nic podejrzewać. Miałam nadzieję, że da mi święty spokój.

- Alex, dobrze się czujesz? Jadłaś coś w ogóle?
No i zaczęło się.
- Nic mi nie jest – odparłam cicho i siląc się na spokój.

- Musisz trochę odpocząć. Wiesz dobrze, że w takim stanie Markowi nie pomożesz.

Tak, wiem. Mark, pamiętam o nim. W końcu całymi dniami tutaj przesiaduję!

- Czy wy wszyscy możecie się ode mnie odpierdolić?! Najpierw Mruczka, potem ty! Naprawdę nie potrzebuję waszych dobrych rad! – Wrzasnęłam na koniec, nie mogąc się powstrzymać.

- Jak chcesz. Nadine i ja martwimy się o Marka, ale o ciebie również. Weź sobie to do serca. Na razie.
Gdy Veronica opuściła szpital, poczułam się źle, że tak na nią wybuchłam, a z drugiej strony, ogarnęła mnie zazdrość.
Nadine i ja…
Nagle stały się takimi przyjaciółkami! Jeszcze niedawno miałyśmy, co do Morrison podobne zdania, a dzisiaj… pewnie spotykały się za moimi plecami ze sobą na wspólne „pogaduchy” czy Merlin wie co!

Poczułam się odrzucona przez wszystkich, a na dodatek musiałam udawać, że obecność Snape’a nic, a nic mnie nie obchodzi.
Po upalnym dniu nastała chłodna, deszczowa, a do tego burzowa noc. Cały szpitalny korytarz ukryty był w półmroku, by nie przeszkadzało to chorym w rekonwalescencji. Jako jedyna z odwiedzających, miałam ten przywilej, iż mogłam siedzieć po nocach w szpitalu i czuwać nad Markiem. Oczywiście ani Nadine, a tym bardziej Veronica, nie wiedziały o tym.

Uchyliłam nieznacznie okno, gdyż uwielbiałam zapach deszczu. Spojrzałam zamyślona na błyskawice i zamyśliłam się. Chciałam, żeby Mark był w pełni sił. Moim jedynym pragnieniem było wyjechanie stąd z nim raz na zawsze.
Nagle, gdy piorun przeciął granatowe niebo, podskoczyłam lekko na siedzeniu, dostając przy okazji gęsiej skórki. Jedna z tutejszych pielęgniarek użyczyła mi swojego swetra, jako, że mój… nasz cały dobytek spłonął i musiałam na razie jakoś sobie radzić.

Zaraz po grzmocie, usłyszałam czyjeś kroki. W pierwszej chwili nie przejęłam się tym zbytnio. Pielęgniarki dość często kręciły się tam i z powrotem. W nocy sprawdzały czy z pacjentami wszystko dobrze; zmieniały kroplówki, pilnowały godzin podawania leków. Jednakże, gdy kroki przyspieszyły, zdziwiłam się lekko.

Nim zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, obok mnie przemknęła postać utykającego pacjenta. Mężczyzna trzymał się kurczowo ściany, próbując wydostać się z korytarza. Chciałam go zaczepić, zapytać, co się stało. Może potrzebował pilnej pomocy lekarza, jednakże, gdy kolejna błyskawica przecięła niebo, oświetlając ścianę naprzeciwko mnie, przed oczami zamajaczyła mi twarz Snape’a. On również musiał mnie zauważyć, gdyż przystanął na moment, zszokowany.

Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Nasze twarze nie wyrażały żadnych emocji albo raczej, jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego, na mojej mogło odbić się lekkie przerażenie.

Sam na sam w pustym i ciemnym korytarzu? Od jak dawna nie byliśmy w takim położeniu? Nie! Nie chciałam sobie niczego przypominać.

Po chwili znowu całe niebo zostało rozświetlone przez błyskawicę. Wtedy dane było mi zobaczyć lewą rękę mężczyzny, która wyglądała na wpół spaloną, na wpół zwęgloną. Nie będąc lekarzem, wiedziałam, że jedyną formą ratunku była amputacja. Przypuszczałam, że Snape również to wiedział, dlatego chciał uciec.

- Będziesz tego żałował – powiedziałam nagle, pragnąc by mój głos brzmiał obojętnie.

- Jak wszystkiego – odparł. – Ile już tu siedzisz? – Zmienił temat.

- Wystarczająco długo. – Ton mojego głosu w dalszym ciągu był wrogi.

- Nie powinnaś wrócić do domu?

Zamilkłam na chwilę. Zdawało mi się, że wyczuwałam w jego głosie troskę, ale to nie mogła być prawda.

- Nasze mieszkanie spłonęło. Gdybym miała, gdzie mieszkać, już dawno bym to zrobiła.

- A twoje przyjaciółki?

Zawahałam się, a on w tym czasie zaśmiał się na swój typowy, szyderczy sposób.

- No tak. Silvermoon rozkazuje mi, bym zostawił cię w spokoju, ale nie zaproponuje ci noclegu na kilka dni?

- To nie tak! – Warknęłam. – Ona po prostu nie ma czasu, a ja…

- A ty co? Słuchaj, Lamberd. Nie musisz się przede mną tłumaczyć, dość dużo rozumiem i bez twojego biadolenia. Możesz pomieszkiwać u mnie, dopóki twój kochaś nie wydobrzeje.

- Co?! – Pisnęłam. – Zwariowałeś!

- To tylko czysta propozycja. Ja i tak stąd wyjdę czy mnie przepuścisz, czy też nie. Nie jesteś dla mnie żadnym wyzwaniem, nawet w takich momentach jak ten. – Wskazał głową na swoją chorą rękę.

Popatrzyłam na niego, bijąc się z myślami. Jaka to była irracjonalna sytuacja, że tylko On – ten, który umarł, którego nienawidziłam z całego serca, którego również kochałam ponad życie, proponuje mi nocleg, a przyjaciółki, które stały przy mnie od dawna, nie. Świat z dnia na dzień mnie zaskakiwał, ale ludzie jeszcze bardziej.

- Niech będzie – odparłam. – Jedna noc. Muszę trochę odpocząć. Ciężko zasnąć w szpitalu, kiedy wkoło biegają lekarze i pielęgniarki.

- Jak chcesz, chodźmy więc – rozkazał.

- Chwila! – Zatrzymałam go na moment, tarasując mu drogę. – Co z twoją dłonią?

- Dam radę wyleczyć się sam. Zresztą, od dobrych kilku godzin przestała mnie boleć, co zaskakuje mnie dość pozytywnie.

- To pewnie przez środki przeciwbólowe, ale to zaraz minie.

- Zapewne, ale to już nie twój problem. Chodźmy.

Pomogłam wyjść Snape’owi ze szpitala. Stanęliśmy na mokrej ulicy, wsłuchując się przez chwilę w szum drzew. Burza od pewnego czasu ustała, deszcz również przestał padać. Pozostał tylko wiatr, który teraz podrygał konary do swojego tańca. Nabrałam powietrza do płuc, rozkoszując się świeżością nocy. Zauważyłam również, że Snape uczynił to samo.

- Co teraz? – Spytałam pokrótce.

- Teleportacja – oznajmił.

- W takim stanie?! – Przeraziłam się. – Nie jesteś głupi. Zdajesz sobie sprawę, że to pogorszy twój stan?

- Jestem przecież na silnych lekach. Nic nie poczuję.

Nie odezwałam się. Niech mu będzie. To w końcu jego życie i jego sprawa. Wcale nie obchodziło mnie czy straci tą dłoń, czy nie. Jeżeli chciał zakończyć swoje życie w ten sposób, to tylko znaczyło, jak głupim potrafił być.

Udało nam się teleportować obok starej i zaniedbanej chatki na opuszczonej polanie nieopodal lasu. Rozejrzałam się wystraszona, ale zewsząd panowała głucha cisza. Cóż, idealne miejsce na kryjówkę.

Do środka weszłam niechętnie i z każdym kolejnym krokiem, żałowałam, że tu jestem.

Gdy stałam przy blacie w prowizorycznej kuchni Snape’a, z uparciem osła, mięłam rąbek podkoszulka. Zrobiłam wielki błąd przychodząc tutaj. Co mnie podkusiło?! Powinnam przez cały ten okres siedzieć przy Marku, a nie pomieszkiwać sobie u mężczyzny, którego powinnam wyrzucić ze swojego życia raz na zawsze.

Wzięłam do trzęsącej się dłoni szklankę z herbatę, gdy nagle usłyszałam szmer, a po nim zachrypnięty głos Snape’a.

- Stojąc, nie odpoczniesz.

Szkło wypadło mi z dłoni, rozbijając się z trzaskiem na posadzce. W tym samym czasie brunet usiadł przy stole, wpatrując się zapewne we mnie.

- Przepraszam, posprzątam – mruknęłam, kucając.

- Nie musisz. Nie zauważyłaś, że na tej podłodze jest wszystko?

Spojrzałam na całe pomieszczenie. Rzeczywiście, Severus musiał tutaj nie sprzątać od wieków. Na ziemi leżały różne butelki po napojach, lekach, niedojedzone, zaschnięte jedzenie, a także kilka brudnych bandaży.

- Chłoszczyć! – powiedziałam, wyjmując z kieszeni różdżkę. Posadzka w mik zrobiła się czysta.

- Magia… - burknął pod nosem brunet. – Czasami zapominam, że coś takiego istnieje.

Wstałam, obracając się do niego przodem.

- Stracisz rękę – podjęłam temat, który mnie niepokoił.

- Przynajmniej na moje własne życzenie, a nie innych.

- Jak zwykle myślisz tylko o sobie! – Zdenerwowałam się.

- A o kim mam niby myśleć? – Spytał zaskoczony moim wybuchem, którym sama również byłam zaskoczona. Albo raczej zezłoszczona, że pozwoliłam sobie na okazywanie… uczuć? Sam Snape zawsze mi powtarzał, bym nie uzewnętrzniała się przed nikim.

Wzruszyłam ramionami.

- Mało mnie to obchodzi – burknęłam. – Myślę, że pomieszkiwanie u ciebie na czas wyzdrowienia Marka, to był zły pomysł. Pogadam z Nadine, może uda mi się u niej przenocować.

- Proszę bardzo – odparł niewzruszony. – Nikt cię tu nie trzyma.

Zatrzymałam się na chwilę, gdyż już miałam zamiar wyjść i raz jeszcze, miałam nadzieję, że ten ostatni, spojrzałam na mężczyznę.

- Wiesz co… może i masz rację. Nikt mnie nie namawiał, ani tym bardziej nie zmuszał, żebym tu przyszła, ale myślałam, że chociaż trochę się zmieniłeś. Wiem, co dla ciebie znaczy utrata ręki. Starałam się to zrozumieć, dlaczego uciekłeś ze szpitala. Chciałam ci nawet w tym wszystkim pomóc, ale widzę, że jesteś tym samym dupkiem, jakim kiedyś byłeś. Ty tak naprawdę nigdy się nie zmieniłeś i nigdy się nie zmienisz. I WCALE SIĘ NIE PRZEJMUJĘ TWOIM ZDROWIEM, SŁYSZYSZ?! – Wrzasnęłam na koniec, wybiegając z chatki.

Zaczęłam biec przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Nawet nie zwróciłam uwagi, że deszcz na nowo zaczął padać i to ze zdwojoną siłą. Po chwili byłam cała przemoczona, dookoła rozpościerała się ciemność, a na teleportację byłam zbyt roztrzęsiona.

Rozpłakałam się.

- Co ci jest?! – Skarciłam samą siebie. – Przestań wariować i nie daj mu się! Alex, proszę… Wróć do Marka! Skup się na szpitalu i teleportuj, do cholery! Skup się!

Po chwili usłyszałam szelest krzaków, a następnie poczułam mocny uścisk zdrowej dłoni Snape’a na swoim ramieniu. Gdyby nie to, że byłam roztrzęsiona, na pewno zaprotestowałabym takiemu zachowaniu. Poza tym, mężczyzna sprawiał mi ból.

- Bez histerii, Lamberd! – Warknął zdenerwowany, obracając mnie przodem do siebie. – Proponuję ci nocleg, a nie seks!

- Nie chcę przebywać z tobą pod jednym dachem! – Pisnęłam, wyrywając się. – NIENAWIDZĘ CIĘ!!! – Ryknęłam, jakby mnie ktoś przypalał rozgrzanym do białości prętem.

W tym samym momencie, Snape jęknął z bólu, puszczając mnie powoli. Widziałam jak osuwa się na zabłoconą ziemię, chwytając za chorą dłoń.

- Co się stało?! – Przeraziłam się, chcąc mu pomóc wstać.

- Zostaw! – Warknął. – Zostaw mnie, do kurwy! Dam sobie radę. Nie… nie potrze… - Nie dokończył, gdyż kolejna fala bólu przeszła wzdłuż ramienia do martwej dłoni. Musiało to niemiłosiernie boleć, gdyż o mało nie padł twarzą w błoto.

- Daj sobie, do kurwy pomóc! – Zaintonowałam w ten sam sposób, co on przed chwilą. Bez zbędnych słów pomogłam mu wstać i z powrotem zaprowadziłam do chatki, w której mieszkał.
Czując jeszcze zdenerwowanie, przetarłam mu twarz ręcznikiem, nie spoglądając nawet na niego i poleciłam mu się przebrać w suche rzeczy. Dodałam również, że jeżeli będzie potrzebował pomocy, to chętnie pomogę, ale Snape puścił to mimo uszu.

Gdy w końcu miał na sobie świeży ubiór, postanowiłam zrobić mu czegoś do jedzenia. Jako, że jego zapasy w lodówce były ubogie, moje danie również takie musiało być.

- Jesz coś? – Spytałam, dziwiąc się, widząc na półkach jedną marchewkę, kostkę bulionową i ziemniaka na wpół zjedzonego przez stonki.

- Nieważne – burknął, siedząc przy drewnianym stole. Przed sobą miał świeżo zaparzoną przeze mnie herbatę, którą obejmowałam zdrową dłonią. Lewa spoczywała spokojnie pod stołem na jego kolanach. Wyglądał tak mizernie, że zrobiło mi się go żal.

- Mówiłam, że te leki przestaną szybko działać – zmieniłam temat, stawiając na palniku garnek z wodą, do której wrzuciłam kostkę bulionową. Ciepła zupa ziemniaczano marchewkowa mogła poprawić, chociaż na chwilę stan Snape’a.

- To nie leki – burknął mężczyzna, patrząc gdzieś w przestrzeń. – To coś innego, ale jeszcze nie odkryłem co…

Nic więcej nie powiedziałam. Ugotowałam prostą, ale pożywną zupę i podałam ją Snape’owi. Brunet opróżnił miskę bez komentowania moich zdolności kulinarnych. Odkąd pamiętałam, zawsze lubił, kiedy pichciłam mu coś dobrego, dlatego zjadł ze smakiem.

Postanowiłam również spędzić noc w domu Severusa. Po transmutowaniu fotela w łóżko, co zajęło mi dobre pół godziny, położyłam się spać.

Obudziło mnie szturchanie w ramie. Otworzyłam zaspane oczy, spoglądając na chudą twarz mężczyzny.

- Musisz iść – burknął, patrząc na okno. Podniosłam się na rękach, również spoglądając w tamtą stronę. Przez zabłoconą ścieżkę (w dalszym ciągu padało), szła zdenerwowana Veronica Morrison, zaczepiając, co jakiś czas o sprytnie ukryte gałęzie krzewów.

- No idź – ponaglił mnie.

- Masz rację – odparłam, wstając. Przetarłam oczy, przeciągając się kilka razy. – Nie powinno mnie tu być. Dzięki za gościnę i… i przemyśl ten szpital. – Wskazałam głową na dłoń mężczyzny.

- Nie musisz mi o tym przypominać. Morrison zrobi to bezbłędnie.

Nie mówiąc nic, wyszłam z chatki tylnym wyjściem, teleportując się pod szpital. Najwyższa pora odwiedzić swojego mężczyznę i narzeczonego zarazem.


sobota, 2 lutego 2013

siup!



Wiedziałam, że głupio zrobiłam uciekając z domu. Jednak byłam rozsierdzona zachowaniem męża i wolałam uniknąć poważnej kłótni. Ostatnio zaobserwowałam, że zachowanie Daniela uległo zmianie. Mniej więcej od czasu, kiedy w naszym życiu pojawiła się Claire. Malfoy mógł sobie mówić co chciał, znałam go zbyt dobrze, żeby nie wiedzieć… Nie znosiłam, gdy robiono ze mnie idiotkę.

W pracy Jacques dział mi na nerwy. Ciągle świergotał o swojej narzeczonej, czym doprowadzał mnie do szału. W momentach, kiedy faktycznie zajmowaliśmy się pracą, był uprzejmy i szarmancki jak zwykle. Lubił mnie komplementować, co wpisywało się w jego charakter, a na mnie nie robiło wrażenia. Już jako nastolatka wiedziałam, że to nie jest facet, z którym można budować rodzinę.

Po powrocie z pracy, mama patrzyła na mnie podejrzliwie. Wczoraj nie powiedziałam jej niczego konkretnego, dlatego teraz musiałam wszystko wyjaśnić. A szczerze nie miałam na to ochoty.

- Gdzie Dom?

- Śpi. Możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Martwię się o was kochanie. Wczoraj rozmawiałam z Danielem, twierdził, że między wam wszystko gra.

- Bo tak jest. Po prostu…

- Veronica, przecież możesz mi wszystko powiedzieć – podeszła do mnie i przytuliła, a ja miałam ochotę się rozpłakać, ale się powstrzymałam. Każda z nas ma swoje sprawy i swoje życie.

- Mamo, wszystko będzie dobrze. Głupia różnica zdań, tyle.

- Na pewno?

- Tak. Jak chcesz to mogę wrócić do domu, jeśli ci tu zawadzamy.

- Ależ nie! Jak mogłaś tak pomyśleć. Przecież wiesz, że Dominick to moje największe szczęście. Chcę, żebyście byli szczęśliwi. - Ucałowałam kobietę w policzek, dziękując za te słowa.

- Możesz zająć się małym jeszcze przez godzinę? Chciałam odwiedzić Marka.

- Jasne.

Nie zwlekając, udałam się do szpitala. Miałam wyrzuty sumienia, iż nie spędzam z przyjacielem tyle czasu, ile powinnam. Z drugiej strony wiedziałam, że Mark ma dobrą opiekę, a przede wszystkim jest przy nim Alex. Szczerze byłam zaskoczona takim obrotem sprawy. Doskonale wiedziałam jak kobieta musiała być rozbita, kiedy zobaczyła ledwo żyjącego Snape’a, niemniej ciągle była przy swoim narzeczonym. Bardzo się z tego powodu cieszyłam.

- Cześć, Alex – przywitałam się, wchodząc do małej salki. – Jak się dzisiaj czuje?

- Hej – odpowiedziała słabym głosem – lepiej, wybudził się ale wciąż jest bardzo słaby, nie może mówić.

- Mogę chwilę z nim zostać?

- Ok, skoczę po kawę.

Lamberd zostawiła mnie ze swoim facetem. Podeszłam bliżej, starając się ukryć współczucie i złość na tego bydlaka, który go tak urządził. Usiadłam na krześle zajmowanym wcześniej przez przyjaciółkę.

- Hej, przystojniaku! – Powiedziałam na wstępie, uśmiechając się do mężczyzny promiennie. – Dobrze, że się wreszcie obudziłeś, nie można tak bezkarnie leniuchować jak wszyscy dookoła pracują – puściłam do niego oko, łapiąc delikatnie za zabandażowaną dłoń. – A tak na poważnie, to bardzo się za tobą stęskniłam.

Mark lekko zamrugał powiekami, co z pewnością oznaczało, iż mnie słyszy. Westchnęłam, próbując nie tracić ducha. Paplałam głupoty chcąc jakoś wypełnić mu czas, ale po chwili dostrzegłam, że mężczyzna jest już bardzo zmęczony.

- Pójdę już, a ty zdrowiej szybko! Obiecałam Dominickowi, że wujek niedługo go odwiedzi. Wpadnę niedługo.

Wychodząc na korytarz zobaczyłam Lamberd. Dopiero teraz zauważyłam jak zmizerniała.

- Alex, dobrze się czujesz? Jadłaś coś w ogóle?

- Nic mi nie jest.

- Musisz trochę odpocząć. Wiesz dobrze, że w takim stanie Markowi nie pomożesz.

- Czy wy wszyscy możecie się ode mnie odpierdolić?! Najpierw Mruczka, potem ty! Naprawdę nie potrzebuję waszych dobrych rad!

- Jak chcesz. Nadine i ja martwimy się o Marka, ale o ciebie również. Weź sobie to do serca. Na razie.

Nie było sensu dłużej z nią dyskutować. Alex zawsze robiła, co chciała. Kropka.

Po wyjściu na powietrze postanowiłam chwilę pospacerować. Miałam ochotę z kimś porozmawiać. Na myśl przyszłą mi jedynie Nadine, dlatego znalazłam jakiś zaułek i teleportowałam się pod jej dom. Zapukałam do drzwi, czekając kilka minut. Wreszcie otworzyła mi przyjaciółka w kuchennym fartuszku.

- Mam nadzieję, że masz coś pod spodem – spytałam figlarnie, puszczając do niej oko.

- Weź! Piekę ciasto, wchodź.

- Dzięki. Ładnie pachnie, strudel?

- Masz dobry nos. Gdzie byłaś dzisiaj? Szukałam cię.

- Naprawdę? Wiesz… chwilowo mieszkam u mamy.

Silvermoon zatrzymała się w połowie drogi do kuchni. Spojrzała na mnie zmartwiona, a ja nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi.

- Czyli się przyznał?

- Kto? – spytałam, wpatrując się w nią wielkimi oczami. – Masz na myśli Daniela? Do czego miał się przyznać?

- No, że spotyka się z Claire!

- Że co?! Jak to się spotyka?

- O matko, przepraszam! To są wasze sprawy ale myślałam, że to dlatego się wyprowadziłaś.

- Nadine… od początku – poprosiłam, będąc naprawdę w dużym szoku. Czyli Malfoy cały ten czas mnie okłamywał, twierdząc, iż z Francuską nie ma już nic wspólnego. Co prawda, po jego zachowaniu od razu wiedziałam, co się święci ale nie sądziłam, że mógłby…

- Chodź – przyjaciółka złapała mnie za rękę, ciągnąć w stronę kuchni, gdzie posadziła mnie przy stole serwując melisę. Odsunęłam kubek na bok, czekając na wyjaśnienia.

- Więc? – ponagliłam, tracąc nerwy.

- Spotkałam dzisiaj Daniela w Ministerstwie jak odwiedzałam Draco… wygadał się, że spotykają się z tą Claire od czasu do czasu. Myślałam, że wiesz.

- Domyślałam się, ale sam o niczym mi nie powiedział.

- Słuchaj Ver, nie chcę między wami mieszać, ale uważam, że powinnaś o tym wiedzieć. Musisz uważać, inaczej to zabrnie za daleko.

- I co według ciebie powinnam zrobić? Przywiązać go do kaloryfera? Dobrze wiem, że urok osobisty Claire nie jednemu facetowi może zawrócić w głowie, ale powinnam ufać Danielowi, prawda?

- Ufać to jedno, patrzeć na ręce to drugie. Popełniłam w życiu wiele błędów, ale nauczyłam się, że trzeba umieć się do nich przyznać. Jesteście fantastyczną rodziną, nie chcę, żeby to się rozsypało.

Zwiesiłam głowę, tracąc wszystkie siły. Czy Malfoy naprawdę miał ochotę wskoczyć tej cholernej francuskiej żmii do łóżka?

- Ver?

Pokiwałam tylko głową, biorąc kilka wdechów. Musiałam się w tej chwili uspokoić.

- Nocowałam dzisiaj u mamy. Jak wróciłam wczoraj do domu poczułam od Daniela alkohol. Może przesadzam, ale był wtedy sam z Dominickiem i nie powinien pić. Zdenerwowałam się, a on wszystko zbagatelizował. Nigdy się tak nie zachowywał. Nie wiem czego mogę się jeszcze po nim spodziewać. On zawsze pił tylko wtedy, kiedy był naprawdę zdenerwowany albo sobie z czymś nie radził. Już nie wiem, co mam o tym myśleć.

Nadine położyła mi dłoń na ramieniu i poklepała, dodając otuchy. Dopiero teraz dostrzegłam na jej palcu piękny zaręczynowy pierścionek. Zrobiło mi się strasznie głupio.

- Nadine! Ty i Draco… - Złapałam jej dłoń, przyglądając się biżuterii z bliska. – Gratuluję – wstałam, przytulając do siebie kobietę. – Naprawdę się cieszę, że układasz sobie życie.

- Daj spokój, to teraz nieważne.

- Jasne – prychnęłam. – Każdy z nas ma na głowie swoje sprawy, co nie znaczy, że twoje mnie nie interesują. Dobrze, że Draco zdobył się na ten krok, to znaczy, że naprawdę dojrzał.

- Mam taką nadzieję, a wracając do was…

- Załatwię to, jeszcze dzisiaj. Nie martw się.

- Muszę powiedzieć ci o czymś jeszcze.

- Tak?

- Odwiedziłam dzisiaj Snape’a. Cholerny drań ma się lepiej niż byśmy chciały.

- Wcale mnie to nie dziwi – skrzywiłam się. – Mam nadzieję, że będzie miał na tyle godności, żeby zniknąć raz na zawsze z naszego życia.

- Też mu to powiedziałam!

Usłyszałyśmy jak młody Malfoy wrócił do domu. Nie chciałam dłużej przeszkadzać narzeczonym, dlatego pogratulowałam im jeszcze raz i wyszłam. Miałam kilka spraw do przemyślenia.

Nie przypuszczałam, że Daniel może urządzać sobie potajemne schadzki z inną kobietą, a przy tym zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Nie sądzę, żeby między nimi do czegoś doszło, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, iż prędzej czy później może, jeśli nie zakończą tych spotkań. Zrobiło mi się niesamowicie przykro. Może Claire faktycznie starała się uwieść mojego męża, ale i on nie był bez winny. Choć niechętnie, musiałam przyznać, że sama ostatnio nie okazywałam Danielowi tyle czułości, na ile zasługiwał.

Po chwili namysłu postanowiłam pojechać na Lawendowe Wzgórze, żeby porozmawiać z blondynem. Weszłam do domu. Wszędzie panował półmrok ale dostrzegłam słabe światło w kuchni. Starając się nie robić żadnego hałasu poszłam tam. Mój mężczyzna siedział przy stole, zakrywając twarz dłońmi. Zrobiło mi się go żal, a z drugiej strony wciąż miałam w głowie rewelacje, którymi mnie poczęstowała przyjaciółka.

- Cześć.

Malfoy momentalnie odwrócił się, patrząc na mnie zdziwiony a jednocześnie szczęśliwy.

- Wróciłaś? – spytał z nadzieją w głosie.

- Chciałam z tobą porozmawiać.

Usiadłam naprzeciwko niego, wpatrując się w rozpiętą koszulę i zmierzwione włosy. Miał bladą twarz.

- Ver… - zaczął niepewnie, łapiąc mnie za rękę. – Nie chce się z tobą kłócić.

- Nie po to tu przyszłam – przyznałam, delikatnie wyrywając dłoń i chowając pod stół. – Dlaczego nie powiedziałeś, że widujesz się z Claire?

Malfoy najwyraźniej był zaskoczony, iż znam prawdę. Zmieszał się, spuszczając wzrok.

- Oj daj już spokój z tym krygowaniem się, pytam po prostu dlaczego?

- Ty też widujesz się Jacquesem w pracy.

- I nie robię z tego wielkiej tajemnicy.

- Nie chciałem, żebyś się złościła.

- No to ci się nie udało. Nadine twierdzi, iż powinnam coś z tym zrobić, ale przecież małżeństwo to zaufanie, prawda?

- Veronica, przecież wiesz, że ja nigdy…

- Nie wiem, teraz to ja już nic nie wiem. Może jestem głupia, ale ufam ci. Wiem, że mnie kochasz i kochasz naszego syna. Ale jeśli kiedykolwiek zawiedziesz nasze zaufanie, to nigdy ci tego nie wybaczę.

Malfoy zawstydził się, nie wiedząc, co powiedzieć. Uznałam, że wystarczy tego kazania. Wstałam i wyszłam, nie mówiąc do widzenia. Pora, żeby mężczyzna sobie wszystko przemyślał.

Wróciłam do matki, która widząc moją minę, starała się wypytać o szczegóły, ale poprosiłam, żeby dała mi spokój. Pobawiłam się z synkiem, nakarmiłam kolacją, poczytałam mu bajkę i położyłam spać.

- Jutro wracam z Domem do domu.

- Rozmawiałaś z Danielem?

- Tak. Myślę, że zrozumiał.

- To dobrze, córeczko.

- Pójdę się położyć.

Ursula pokiwała tylko głową, odprowadzając mnie wzrokiem. Od razu zauważyłam, że kamień spadł jej z serca.

Z samego rana wpadłam do pracy, żeby poprosić o kilka dni wolnego. Musiałam uporządkować sprawy domowe i potrzebowałam na to czasu. Dziekan nie miał nic przeciwko, prosząc jedynie, żebym poinformowała Jacquesa o urlopie. Niespecjalnie chciałam oglądać Francuza, jednak nie miałam wyjścia. Udałam się do jego gabinetu, chcąc mieć to z głowy. Zapukałam i nie czekając na zaproszenie weszłam do środka. Okazało się, że to był błąd.

Na biurku, tyłem do drzwi siedziała na wpół roznegliżowana Claire, która najwyraźniej nie miała żadnych oporów przed rozbieraniem się w takich miejscach. Mój przyjaciel właśnie całował jej szyję i dekolt, sam mając rozpiętą koszulę. Odchrząknęłam głośno, aby wiedzieli o mojej obecności. Zamiast się wycofać, miałam ochotę ich solidnie ochrzanić.

- Veronique, nie spodziewałem się ciebie.

Jego narzeczona zaśmiała się tylko, mierząc mnie od góry do dołu. Miałam ochotę ją za to udusić. Bezwstydna siksa.

- Biorę kilka dni wolnego, sprawy rodzinne. Zajmij się wszystkim.

- Ależ naturellement.

- Aha, i mam prośbę. Przekaż, proszę, swojej narzeczonej, żeby z łaski swojej przestała spotykać się z moim mężem – patrzyłam przy tym na mężczyznę, ignorując Claire z łatwością, bo pomyślałam o niej jak o jakimś robaku. – Nie życzę sobie, jasne?

- Ależ Veronique wszyscy jesteśmy wolnymi ludźmi – chociaż miała tyle taktu, żeby się nie odezwać.

- A my jesteśmy małżeństwem. To, co ty z nią wyprawiasz – rzuciłam ostatnie zdegustowane spojrzenie na blondynkę – mnie nie obchodzi. Niech wasze gierki nie wychodzą poza waszą sypialnię. Żegnam.

Zbyt długo znałam Jacques’a, żeby musieć znosić takie zachowanie. Nawet jak na Francuza i wiecznego Casanovę – przesadził.

Pojechałam odebrać synka i wreszcie wróciłam do domu. Daniel najwyraźniej nie poszedł do pracy, bo siedział nad jakimiś papierami w salonie.

- Tat! – zawołał synek, wyciągając rączki w kierunku swojego ojca. Malfoy trochę się zdziwił na nasz widok, ale zaraz podszedł, odbierając ode mnie Doma.

- Hej – przywitaliśmy się cmoknięciem w policzek. – Jadłeś już? – blondyn pokręcił głową. – No to świetnie, zrobię dla nas śniadanie.

- Nie idziesz do pracy?

- Wzięłam kilka dni wolnego. Uznałam, że dobrze by było spędzić trochę czasu razem.

Malfoy wyglądał na zadowolonego takim obrotem sprawy.

- Czy mam rozumieć, że między nami wszystko w porządku?

- To zależy tylko od ciebie.

Szybko usmażyłam jajka na patelni, zaparzyłam kawę i upiekłam kilka tostów tak, że mogliśmy zasiąść do wspólnego posiłku. Dominick chętnie maczał łyżeczkę w dżemie, oblizując za każdym razem.

- Masz ochotę na spacer? Mały się dotleni.

- Pewnie.

Chciałam posprzątać po śniadaniu ale Daniel zadeklarował, że on to zrobi. Przystałam na to, a tymczasem ubrałam synkowi buty i lekką kurteczkę, gdyż słońce mocno świeciło tego dnia. Po drodze do lasu milczeliśmy, choć Dom gadał dużo po swojemu, co niezmiernie nas bawiło. Potem postawiliśmy chłopca na ziemi, próbując nauczyć stawiać stópki, co mały robił niechętnie. Uczepił się mnie i nie chciał puścić, dlatego daliśmy spokój. Co prawda Dominick nieźle już sobie radził z turlaniem oraz podejmował pierwsze próby raczkowania, ale nie chcieliśmy niczego przyspieszać.

- Może pojechalibyśmy gdzieś? – zaproponował Malfoy, biorąc ode mnie synka, gdyż widać było, że powoli zasypia. – Wiem, że to tylko kilka dni, ale moglibyśmy wypocząć.

- Tak też jest dobrze. Nie chcę wyjeżdżać.

- Jak chcesz.

- Wiedziałeś, że Nadine i Draco są zaręczeni?

- Naprawdę? Nie spodziewałem się tego po Draconie.

- Dlaczego? – zdziwiłam się, patrząc na blondyna. – To bardzo poważna i dojrzała decyzja. Oznacza, że chłopak naprawdę dorósł i myśli o Nadine poważnie. To chyba dobrze, prawda? W końcu Nadine potrzebuje mężczyzny, który się o nią zatroszczy.

- To wszystko prawda, po prostu nie wiem czy Draco jest odpowiednim kandydatem.

- Nie nam o tym decydować. Cieszę się, że im się układa.

- Ja też, nie zrozum mnie źle. Draco ma swoją przeszłość…

- Jak my wszyscy – spojrzałam na mężczyznę wymownie, a ten zarumienił się lekko. – Dajmy im szansę, ok? – Spytałam pojednawczo.

- Dobrze.

Dom ziewnął rozdziawiając szeroko buźkę. To był najlepszy znak, iż pora wracać. Niedługo później mały leżał w łóżeczku przykryty kocykiem. Zasnął jak kamień. Z każdym dniem coraz bardziej przypominał ojca. Westchnęłam.

- Chodź… - Daniel złapał mnie za rękę, wyprowadzając z pokoju. – Chcesz się napić herbaty?

- Nie – przysunęłam się do męża, wspinając się przy tym na palce. – Mam ochotę na coś zupełnie innego – dodałam całując go w usta.

Malfoyowi nie trzeba było dawać żadnych innych znaków. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni, gdzie kontynuowaliśmy godzenie się dopóki Dom się nie obudził.



;)



Dni mijały, a stan Marka polepszał się. Medycy zdjęli mu część bandaży i choć mężczyźnie miały pozostać dość paskudne blizny, to jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Spędzałam dużo czasu z Alex, bo kobieta była załamana tym, co się wydarzyło. Jednak gdy Mark odzyskał przytomność, przyjaciółka odzyskała trochę optymizmu. Niestety, poparzenie uszkodziło na pewien czas struny głosowe Aurora i nie był w stanie z nikim rozmawiać, więc praktycznie nie dało się z nim jeszcze porozumieć. Nawet mruganie sprawiało mu ból, gdyż skóra wokół oczu także ucierpiała. Poza tym medycy wciąż ograniczali odwiedziny, bo organizm Marka był bardzo osłabiony i mężczyzna dużo spał nafaszerowany środkami przeciwbólowymi.

Pozostawała także sprawa Snape’a, którego przytargałyśmy z Veronicą ledwo żywego do szpitala. Wciąż dziwiłam się sobie, że się na to zdobyłam, ale w końcu nie byłam morderczynią i nie mogłabym zostawić go umierającego. Myślałam, że Alex będzie coś chciała na ten temat powiedzieć, jednak ona uparcie milczała, a ja sama nie zamierzałam rozpoczynać rozmowy na temat jej dawnej miłości. Cieszyłam się, że przyjaciółka całą uwagę skupiła na swoim narzeczonym, więc postanowiłam jej nie rozpraszać.

Jednak pewnego dnia nakryłam Alex w szpitalu, kiedy stała przed salą, w której leżał Snape. Byłam z nią wcześniej odwiedzić Marka, ale musiałam wyjść po krótkim czasie, bo obiecałam Draconowi wspólny obiad, jako że ostatnio zaniedbywałam chłopaka ze względu na przyjaciółkę. Musiałam jakoś go udobruchać, tym bardziej, że od paru dni byłam jego narzeczoną.

- Alex? Co tu robisz? – spytałam, zachodząc kobietę od tyłu. Odwróciła się gwałtownie, nie spodziewając się mojego powrotu.

- A ty? – wyjąkała. – Nie miałaś iść na obiad?

- Zostawiłam u Marka w sali okulary przeciwsłoneczne – odparłam, przyglądając się Alex podejrzliwie. – Zauważyłam cię, kiedy szłam do windy.

Wamp zmieszała się.

- Ja… Ja tylko szłam po kawę.

- Automaty są tam – wskazałam przeciwny kierunek. – Alex. Powiedz prawdę.

Brunetka westchnęła i zwiesiła nos na kwintę.

- No dobra… Chciałam zobaczyć, co u niego. Tylko zerknąć. Nic więcej.

- No to zerknęłaś, a teraz powinnaś wracać do swojego narzeczonego – powiedziałam jej nakazującym tonem. – Snape nie powinien cię już obchodzić – dodałam szeptem.

- Prawie zginął…

- Jak widać, śmierć go tak szybko nie zabierze… - mruknęłam. – Do trzech razy sztuka, prawda?

- Nadine! – fuknęła Alex. – Nie mów tak.

- Daj sobie z nim spokój! – warknęłam. – Wracasz do Marka albo idziesz do domu.

- Wracam, no już, nie krzycz na mnie – burknęła kobieta i podreptała w stronę wind. Poszłam za nią.

- Długo go tak podglądasz? – zapytałam po drodze.

- Dasz mi spokój? – jęknęła w odpowiedzi.

- Odpowiedz.

- Nie… Kilka razy… Tylko na kilka minut…

- Nie rozmawiałaś z nim, mam nadzieję?

- Nie wchodziłam do środka – warknęła. – Aż tak głupia nie jestem. To dla nas obcy mężczyzna, tak?

- Słusznie. Dobra, nie męczę cię już, ale obiecaj, że przestaniesz to robić… Niedługo stąd wyjdzie i powinien pozostać anonimowy.

Przyjaciółka kiwnęła głową na znak zgody. Zabrałam swoje okulary z pokoju Marka, pożegnałam go, choć spał, i ruszyłam do wyjścia. Jednak zanim opuściłam szpital, uznałam, że muszę jeszcze odbyć ostatnią rozmowę. Upewniłam się, że nikt nie widzi i poszłam do pokoju Snape’a. Akurat nikogo z personelu nie było w pobliżu, więc postanowiłam szybko załatwić sprawę.

Ukucnęłam przy mężczyźnie, jak najbliżej się dało, żeby mnie dobrze słyszał. Był przytomny, bo ciężko rozsunął powieki i popatrzył na mnie tymi czarnymi oczami, marszcząc z wysiłkiem brwi. Gdyby nie nos, w ogóle nie przypominałby siebie. Był wychudzony i zarośnięty, wyglądał też o wiele starzej, niż wskazywał na to jego wiek. Mógłby żyć wśród nas z fałszywą tożsamością i nikt by się nie zorientował. No chyba że wróciłby do poprzedniego stanu.

- Nie musisz nic mówić – szepnęłam do niego nerwowo. – Chcę ci tylko powiedzieć, że chwilami żałuję, że nie umarłeś na progu domu Veroniki. A tak znowu przysparzasz nam kłopotów. Alex mówi, że już się z ciebie wyleczyła, a mimo to… Nieważne. Posłuchaj mnie. Jak tylko stąd wyjdziesz, zaszyj się z powrotem w lesie, najlepiej gdzieś na drugim końcu świata. Nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego. I tak wyświadczyliśmy ci przysługę, więc z łaski swojej – wynoś się wreszcie z naszego życia.

Snape zacisnął usta w cienką kreskę i nie przestawał się we mnie wpatrywać.

- Niepotrzebnie… mnie tu… przywlokłyście… - wymamrotał. – Jak zwykle popisałyście się… swoim… kretynizmem…

- O nie. Nie będziesz nas jeszcze obrażał po tym, jak uratowałyśmy twój żałosny tyłek! – warknęłam, wstając. – Do widzenia. Radź sobie sam!

Wychodząc, minęłam się w przejściu z pielęgniarką.

- Nie wolno tu wchodzić! – oznajmiła.

- Wiem, chciałam tylko sprawdzić, co u niego – odparłam ze sztuczną uprzejmością. – To ja go tu przyprowadziłam – dodałam.

- Och, rozumiem.

- Już uciekam, do widzenia.

Wyszłam czym prędzej ze szpitala, bo miałam dość panującej tam atmosfery. Stwierdziłam, że niepotrzebnie zajrzałam do Snape’a, bo tylko popsułam sobie humor, który i tak popsuła mi Alex, kiedy się okazało, że potajemnie odwiedza mężczyznę „zza szyby”.

Na obiad w restauracji oczywiście się spóźniłam. Nie miałam zamiaru owijać w bawełnę i opowiedziałam Draco, co zaszło. Chłopak tylko przewrócił oczami i westchnął, podpierając brodę na dłoni.

- Czyli to, co zwykle – skwitował kwaśno. – Czy możemy już zamówić i nie rozmawiać więcej o wiecznych problemach Lamberd?

- Wybierz coś, zjem cokolwiek – westchnęłam zmęczona. Po chwili dostaliśmy klasyczne risotto, a do tego włoskie, wytrawne wino. Szczerze mówiąc miałam większą ochotę na alkohol niż jedzenie, ale najpierw zabrałam się za swoje danie. Nigdy wcześniej nie jadałam zbyt często potraw z kuchni włoskiej, no chyba że spaghetti, ale risotto przypadło mi do gustu. Po kilku kęsach miałam ochotę pochłonąć je całe, ale nie wypadało „żreć jak świnia”, będąc przyszłą panią Malfoy. Czasy objadania się w Hogwarcie dawno minęły.

- Alex jest tak przejęta Markiem, że nawet nie zauważyła pierścionka – powiedziałam po chwili, kiedy zrobiłam sobie przerwę na łyk wina. Nie lubiłam wytrawnego, ale jakoś je przełknęłam, czując przyjemne ciepło wzdłuż przełyku.

- Można się było spodziewać – mruknął Draco, łypiąc na mnie znad swojego kieliszka. – Mieliśmy o niej nie gadać.

- Tak, wiem, przepraszam, ale możemy pogadać o tym, co mi sprawia przykrość, a to sprawiło.

- No rozumiem. Trzeba było jej pomachać palcem przed nosem, tak jak ona tobie.

- Ja nie lubię się chwalić sama z siebie – odparłam. – Ale rozumiem, że Alex ma teraz dużo na głowie… Musi być przy Marku i wspierać go.

Zauważyłam niezadowoloną minę Malfoya i zamknęłam się. Dość gadania o Alex. Nie mogłam się nią przejmować 24 na 24. Choć z drugiej strony było mi przykro, że teraz każda z nas prowadziła zgoła swoje własne życie i czułam, jakbyśmy się od siebie oddalały. Niby spędziłam z przyjaciółką kilka ostatnich dni, ale atmosfera nie sprzyjała raczej wesołym pogaduchom jak za dawnych czasów. Kobieta martwiła się o narzeczonego, a teraz byłabym nawet skłonna pomyśleć, że jej myśli biegły chwilami w kierunku Snape’a, skoro go odwiedzała. Na to nie mogłam nic poradzić, bo cokolwiek bym powiedziała, Alex i tak zrobiłaby swoje, jak zwykle.

- Powiedziałem matce – oznajmił nagle Draco beztrosko. – O zaręczynach.

- I co? – spytałam sceptycznie. Już wyobraziłam sobie sztucznie uśmiechniętą minę Narcyzy, która w rzeczywistości była dogłębnie rozczarowana tym, że jej jedynemu synkowi jednak się nie odwidziało.

- „Och, gratuluję kochanie” – przedrzeźnił matkę chłopak. – Potem zaczęła wypytywać o ślub, ale powiedziałem jej, że jeszcze go nie planujemy.

- Pewnie odetchnęła z ulgą – mruknęłam. – Jeszcze nie wszystko dla niej stracone.

- Sugerujesz, że moglibyśmy się rozstać? – zapytał Draco nieco napastliwie.

- Nie z mojej strony, no chyba że zrobisz coś głupiego – odparłam, patrząc na niego znacząco. – A znając Narcyzę, to wepchnie ci Pansy do łóżka, żeby tylko rozpętać piekło.

- Chyba jesteś za bardzo uprzedzona do mojej matki – zauważył blondyn. – Może nie do końca takie życie dla mnie wymarzyła, ale to moje życie i ja sam będę o nim decydował.

- Tak jak sam zdecydowałeś o zostaniu Śmierciożercą?

To był błąd. Draco zmarszczył brwi i zacisnął usta. Odstawił niedelikatnie kieliszek i popatrzył na mnie z bólem.

- Nie prosiłem się o to – prawie że warknął. – Wiesz dobrze, jak było. Wiesz, że to dla mnie drażliwy temat.

- Przepraszam – odparłam speszona. – Ja tylko… Tak mi się powiedziało.

- Nieważne. Już późno, muszę iść do Ministerstwa.

- Ale Draco…

- Zobaczymy się wieczorem, na razie – powiedział tylko i odszedł, cmokając mnie mechanicznie w policzek. Gapiłam się na niego oszołomiona.

Dobra, wiedziałam, że nie lubił rozmawiać o jego krótkiej „karierze” Śmierciożercy i o tym, jak bardzo był zależny od woli Lucjusza i Czarnego Pana, ale nie spodziewałam się, że tak zareaguje na głupią wzmiankę o tym. Być może uraziłam jakąś tam jego dumę, może przypomniałam mu tym, jak beznadziejnym Śmierciożercą był w oczach tych „prawdziwych”, starych wyjadaczy. O nieudolnych próbach zabicia Dumbledore’a zakończonych całkowitą porażką, gdy zrobił to za niego Snape. Ale przecież właśnie tym mi zaimponował, bo zawsze wierzyłam, że nie jest złym chłopakiem, że nie jest wierną kopią ojca. Przecież nie wypominałabym mu tego, że jako Śmierciożerca był fatalny. Musiałabym upaść na głowę, żeby mieć mu za złe bycie dobrym.

Nie chciałam czekać do wieczora, żeby o tym porozmawiać. Jeszcze Pansy byłaby gotowa pocieszać Draco w Ministerstwie. O nie. Po moim trupie. A koty mają dziewięć żyć.

W budynku Ministerstwa panował względny spokój. Afera z Markiem przycichła, choć śledztwo wciąż trwało na najwyższych obrotach. Jednak większość pracowników nie musiała być w nie zaangażowana i spokojnie wykonywała swoje nudne zadania.

Upewniłam się, że Draco jest w swoim małym gabinecie i czym prędzej się tam udałam. Nawet nie zauważył, że weszłam, bo zajęty był kopiowaniem jakichś dokumentów. Zablokowałam zamek zaklęciem, którego dawno temu nauczył nas Syriusz i oparłam się plecami o drzwi.

- Nie pozwolę, żebyś strzelał fochy i zostawiał mnie samą jak kretynkę – odezwałam się grobowym tonem. Chłopak odwrócił się gwałtownie, posyłając mi zdziwione spojrzenie.

- Nie sądziłem, że tu przyjdziesz. Nie strzeliłem focha. Musiałem wyjść.

- Jasne, a ja jestem królową Elżbietą, choć wiekowo zbliżam się do jej statusu – odparłam z ironią. – Wiem, że się zdenerwowałeś i że nie musiałam tak kretyńsko tego skomentować. Ale ty też nie powinieneś rzucać kieliszkami i wychodzić obrażony.

- Nie rzucałem kieli…

Przerwałam mu pocałunkiem. Bez ogródek wsunęłam mu język w usta i zaczęłam go pieścić. Wypuścił z rąk kartki i przycisnął mnie do siebie, wpijając się we mnie jeszcze bardziej. Oderwałam się na chwilę.

- Lubię, jak jesteś trochę agresywny – wymruczałam. – Ale nie w tak dziecinny sposób. Chyba chciałeś udowodnić, że jesteś już mężczyzną…?

- Zaraz się przekonasz – odparł i tym razem to on mnie pocałował, przygryzając moje wargi, aż jęknęłam z bólu.

- Poczekaj – wydyszałam mu w usta. – Chcę zrobić to inaczej.

Złapałam go za koszulę i pchnęłam na fotel, po czym uklękłam między jego nogami. Na jego ustach pojawił się półuśmieszek, który tak uwielbiałam. Rozpięłam mu spodnie i wyciągnęłam na światło dzienne jego członka będącego w półwzwodzie. Najpierw zajęłam się nim ręką, pocierając w górę i w dół, aż stwardniał wystarczająco. Draco obserwował mnie podniecony, podczas gdy ja wzięłam go do buzi. Na początku ssałam go całego, jęcząc przy tym cicho i pomagając sobie ręką. Biodra chłopaka wykonywały minimalne ruchy, a on sam oddychał ciężko, jednak wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku. Członek zrobił się już bardzo twardy i prawie się nim udławiłam, dlatego wycofałam się trochę i zajęłam się pieszczeniem jego główki. Lizałam ją, całowałam, zataczałam wokół niej kółeczka, nie zapomniałam również o najczulszym miejscu pod spodem, na co Draco zareagował wciągając ze świstem powietrze w usta.

Potem znowu zaczęłam pocierać go ręką i wzięłam całego do buzi. Kilka razy lekko zahaczyłam o niego zębami, bo nie miałam zbyt dobrze opanowanej techniki, jako że dawno nie robiłam nikomu loda. Jednak Draco raczej nie ucierpiał z tego powodu, a przynajmniej nie pokazał tego po sobie. Wydawał z siebie przytłumione jęki, parę razy wymsknęło mu się również „o cholera”. Zaciskał palce na poręczach fotela i nie przestawał na mnie patrzeć. Posłałam mu spojrzenie pod tytułem „no i kto tu rządzi?”, po czym odsunęłam się.

- C-co robisz? – zapytał zaskoczony.

- Odpoczywam – odparłam niewinnie.

- Proszę, dokończ..!

- Prosisz? Hmm, zastanowię się… - odparłam, głaszcząc palcem penisa na jego całej długości. Liczyłam na to, że Draco jeszcze trochę wytrzyma. – A nie będziesz zachowywał się jak dziecko?

- Nie – wycedził przez zęby.

- Obiecujesz?

- Tak! O cholera, Nadine! Nie denerwuj mnie!

- Boli cię?

- To nie jest zabawne…

- Dokończ sam, ja popatrzę – powiedziałam, trzepocząc zalotnie rzęsami. Jednak Draco ani myślał bawić się sam. Pochylił się do przodu, wziął mnie za ramiona i siłą posadził na sobie. Poczułam na udzie nabrzmiałą i wilgotną od mojej śliny męskość i pocałowałam chłopaka namiętnie, jedną ręką odchylając majtki i pomagając mu wejść do środka. Dobrze, że miałam na sobie sukienkę.

Kilka mocnych pchnięć i było po wszystkim. Draco stęknął na koniec jakby zdjęli mu z pleców ogromny kamień. Pocałowałam go czule w szyję i poczułam pompującą zawzięcie tętnicę. Żeby mi tu tylko nie umarł przypadkiem!

- Draco? – usłyszeliśmy nagle za drzwiami. Dopiero wtedy zorientowałam się, że od minuty ktoś dobijał się do drzwi, a sądząc po głosie, był to Daniel.

- Szlag! – syknął jego bratanek. – Nie dadzą człowiekowi spokoju.

- Nie odpowiadaj – odparłam, chichocząc, a potem pocałowałam go delikatnie.

- Draco, wiem, że tam jesteś!

- Chwila! – odwarknął chłopak. Zeszłam z niego i poprawiłam bieliznę, a on zapiął rozporek i ogarnął twarz wilgotną od potu.

Odblokowałam zamek.

- Draco, co ty… - zaczął Daniel, kiedy wszedł do środka, ale urwał nagle, widząc mnie usiłującą ukryć uśmiech. – Och… Ja… Nie wiedziałem, że… że wy…

- Że uprawiamy seks? – mruknął Draco. – Zdarza się.

- Ale że tutaj…

- To ja go zmusiłam – odparłam. – Mam nadzieję, że nie będzie miał przez to problemów. To pomoże mu lepiej wykonywać swoją pracę.

Daniel wyglądał na wyraźnie zażenowanego. Było mi go szkoda. Pewnie jeszcze czasami dziwnie się czuł wiedząc, że jego była „kochanka” robi teraz to samo z jego bratankiem. Trochę jak w telenoweli.

- Już wychodzę – oznajmiłam.

- Poczekaj… - powiedział Daniel. – Draco, proszę cię, żebyś podstemplował dla mnie te papierki, ja muszę wyjść na chwilę. – Mężczyzna rzucił na biurko plik dokumentów.

- Spotkać się z Claire? – zapytał Draco z dziwnym uśmieszkiem, a wuj przeszył go morderczym spojrzeniem.

- N-nie – odparł. – Muszę coś załatwić związanego ze śledztwem.

- Mhm. – Draco tylko uniósł brwi i nic więcej nie powiedział. Coś tu brzydko pachniało.

- To do zobaczenia w domu – pożegnałam się z chłopakiem, puszczając mu oko. Nie chciałam się z nim całować przy Danielu.

Kiedy wyszliśmy na korytarz, popatrzyłam na starszego Malfoya podejrzliwie.

- Spotykasz się z Claire? Z tą Francuzką?

- Nie… To znaczy… Kilka razy, żeby pogadać, powspominać…

- Powspominać wasz związek? – dopowiedziałam. Daniel wyglądał na zmieszanego. Akurat wszystkie geny zawodowego kłamcy otrzymał Lucjusz, dla młodszego brata już nie starczyło.

- Nadine… To nie ma sensu. Muszę iść.

- Draco możesz okłamywać, ale nie mnie – zatrzymałam go. – Daniel. Nie zabraniam ci się z nią spotykać, bo wierzę i ufam, że jesteś na tyle mądrym facetem, że nie zrobisz nic głupiego. Mam rację?

- Oczywiście! – oburzył się. – Kocham Ver i Doma najbardziej na świecie! Naprawdę pomyślałaś, że mógłbym…

- Remus też mnie kochał nad życie, a mimo to zdarzyło mu się popełnić głupotę – odpowiedziałam poważnym tonem. – Nie pozwól, żeby cokolwiek zepsuło to, co zbudowaliście z Veronicą. Ja również dałam się ponieść wiele razy, sam wiesz… O to wcale nie jest trudno, nawet jeśli się kogoś tak bardzo kocha.

- Nie mam zamiaru niczego spieprzyć – odparł, patrząc mi twardo w oczy. – Tylko że już chyba spieprzyłem.

- Jak to?

- Opowiem ci może innym razem, o ile Ver pierwsza się tobie nie poskarży na beznadziejnego męża. A teraz wybacz, jestem już spóźniony.

- Tylko pilnuj się – poprosiłam całkiem na serio. Przyjaciel kiwnął głową i odszedł pospiesznie. Cóż, nie byłabym sobą i nie byłabym Huncwotką, gdybym tak to zostawiła. Musiałam zobaczyć na własne oczy, co jest grane. Dlatego poszłam za Danielem. Gdy znalazłam się na ulicy, zamieniłam się niepostrzeżenie w kota, żeby było łatwiej go śledzić.

Mężczyzna prawie biegł. Wreszcie wszedł do jakiejś kawiarenki, której wcześniej nie widziałam. Nie odważyłam się wejść do środka jako kot, więc przycupnęłam na parapecie, zaglądając przez szybę. Daniel podszedł do stolika, przy którym siedziała Claire. Zaczął ją przepraszać za spóźnienie, a potem oboje pogrążyli się w jakiejś rozmowie. Kobieta wpatrywała się w blondyna uwodzicielsko, bawiła się włosami, dotykała niby przypadkowo jego dłoni i śmiała się, zapewne perliście. Prychnęłam na ten widok. Za sobą usłyszałam, jak ktoś woła „kici, kici”, ale zignorowałam to.

Na szczęście Daniel nie odpowiadał na zaloty swojej przyjaciółki. Wyglądał raczej na zestresowanego. Wypił dwa kieliszki wina i chyba nie zamierzał na tym przestać. Zaczęłam się niepokoić.

Nagle coś huknęło obok mnie i okazało się, że jakaś gruba kobieta chciała przyłożyć mi miotłą. Spadłam z parapetu z głośnym miauknięciem na cztery łapy.

- A kysz! – syknęła baba. – Nie będziesz mi tu srał na okno, paskudny kocurze!

Kobieta nie zamierzała przestać okładać mnie miotłą, więc czym prędzej stamtąd uciekłam. Kiedy już byłam w bezpiecznym miejscu, wróciłam do ludzkiej postaci. Zastanawiałam się, czy może nie powinnam iść tam, niby przypadkiem, i udaremnić tę schadzkę, ale Daniel na pewno by się domyślił, że go śledziłam i wyszłoby na to, że mu nie ufam. Chociaż sam sobie winny, bo skoro starał się ukrywać te spotkania, to chyba nie miał do końca czystego sumienia…

Nie omieszkam mu tego wytknąć następnym razem.

Skoro już widziałam się tego dnia ze wszystkimi, postanowiłam odwiedzić na koniec Ver i Dominicka. Jednak na Lawendowym Wzgórzu nikogo nie było. Pomyślałam, że może kobieta wyszła z synkiem na spacer, więc odpuściłam sobie. Byłam tylko zła, że przyjaciółka zajmowała się dzieckiem, podczas gdy jej mąż urządzał sobie potajemną schadzkę z byłą kochanką. Może to była trochę hipokryzja z mojej strony, ale ja już skończyłam z oszukiwaniem ludzi, których kochałam. Popełniłam zbyt wiele błędów i wreszcie wyciągnęłam z nich naukę. Dlatego chciałam uchronić przed nimi bliskich, tym bardziej, że zdrada Daniela byłaby naprawdę druzgocąca. Nie chciałabym być na jego miejscu, gdyby posunął się o krok za daleko. W głębi serca czułam, że Veronica powinna wiedzieć o tych spotkaniach, jeżeli były tak niewinne, jak mówił Daniel. Być może już wiedziała, bo mężczyzna wspominał coś o „skarżeniu się na męża”… Jeżeli w ich związku było coś nie tak, to wolałabym o tym wiedzieć i pomóc im, zanim dojdzie do katastrofy.