poniedziałek, 29 lipca 2019

44. Miła niespodzianka od Snape'a

Stałam przez chwilę w ciszy nie dowierzając, że Moody zostawił mnie samą w jego gabinecie, w dodatku związaną. Byłam świadoma, że trochę przesadziłam, ale to nie był powód, żeby karać mnie w ten sposób. Poza tym, gdyby tak miały odbywać się nasze kolejne spotkania, zdecydowanie bym to przerwała i nie pozwoliła na takie traktowanie. Nie miałam przecież do czynienia z psycholami albo Śmierciożercami, żeby umieć się wyswobadzać z więzów. Poza tym tak jak stwierdziła Klara, oni użyliby czarów do tego, a nie mugolskich sposobów.

Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych na klucz drzwi, co jeszcze bardziej mnie podenerwowało.

- Profesorze! – Krzyknęłam z wyrzutem, próbując wyciągnąć dłonie, ale Moody’emu udało się mnie związać z największą precyzją, co również mnie zdziwiło, ponieważ nie sądziłam, że nauczycielowi uda się z taką dokładnością to zrobić.

Westchnęłam głęboko, starając się przełknąć łzy, które powoli wzbierały mi się w oczach i rozejrzałam się po gabinecie. Nauczyciel był na tyle sprytny, że pochował wszystkie rzeczy, które mogłyby mi pomóc w ucieczce, więc nie miałam za bardzo, przy pomocy czego się uwolnić. Usiadłam więc zrezygnowana na kanapie, w dalszym ciągu obserwując całe pomieszczenie. Biurko było puste, a szuflady zapewne zamknięte na klucz, więc nie było sensu podchodzić do nich i próbować otworzyć tyłem. Zaczynałam myśleć, że Moody zrobił to specjalnie, chcąc bym po prostu posiedziała w ciszy, nie pałętała się po zamku i przemyślała swoje zachowanie, bo co innego mogłam zrobić?

Nagle moją uwagę przykuł gzyms kominka, na którym leżał brązowy woreczek. Wiedziałam, co się w nim znajduje – proszek fiuu. Przy pomocy niego można było się teleportować z miejsca w miejsce, co oczywiście w Hogwarcie nie działało, ale za to mogłam skontaktować się z wybraną osobą, wystarczyło tyko wsypać trochę proszku do kominka, wypowiedzieć imię i nazwisko danej osoby, a następnie włożyć głowę pomiędzy płomienie.

Nie wiedziałam za bardzo, z kim mogłabym się skontaktować, ale nie miałam zamiaru siedzieć tutaj i czekać aż Moody wróci. Byłam na niego zła, że zostawił mnie w takim stanie, co uwłaczało mojej godności. Nie byłam jego marionetką, którą mógł sobie pogrywać, jak chciał. Wstałam szybko, co spowodowało kolejne zawroty głowy. W dalszym ciągu byłam lekko pijana i zamroczona.

Podeszłam do kominka, zastanawiając się co dalej. Gzyms usadowiony był ponad paleniskiem, które zawieszone było na wysokości mojej głowy. Nie miałam za bardzo więc możliwości, żeby sięgnąć po sakiewkę bez wykonywania dziwnych pozycji swojego ciała. Chciałam spróbować również zębami, ale co potem?

Zrezygnowana, usiadłam z powrotem na kanapie, spuszczając głowę. Nadgarstki zaczynały mnie boleć, a dodatkowo poczułam jak coś lepkiego i mokrego spływa mi po dłoni. Ruszyłam zranionym wcześniej palcem, który zapiekł mnie niemiłosiernie. To było do przewidzenia, że rana w końcu się otworzy. Skaleczenie było dość głębokie, a oprócz ukrycia go i miejscowego zabandażowania, Snape nie zrobił z tym absolutnie nic.

- Kurwa – przeklęłam do siebie, ponownie wstając. Podeszłam raz jeszcze zdecydowana do kominka i na nowo spróbowałam ściągnąć woreczek zębami. Zrzuciłam go z gzymsu na podłogę, a cała zawartość rozsypała się po dywanie. Kucnęłam wyprostowana, próbując dosięgnąć dłonią proszku i rzucić go w płomienie, ale ponowie zakręciło mi się w głowie i przechyliłam się do tyłu, upadając na cztery litery, przy okazji podwijając sobie nieco spódnicę, której nie miałam jak poprawić. Przyjrzałam się swoim siniakom, które powoli zmieniały kolor z purpurowego na żółty i skrzywiłam się. Gdybym tylko używała maści, wszystko by już pewnie zniknęło.

Po chwili drzwi od gabinetu profesora otworzyły się. Usłyszałam ciężkie kroki tuż za sobą, po czym czyjeś mocne dłonie postawiły mnie pewnie i podprowadziły do kanapy, na której usiadłam rozżalona, ponownie spuszczając głowę.

- Co ty chciałaś zrobić, dziewczyno? – Zdenerwował się Moody, odgarniając mi włosy za ucho i rozglądając się po gabinecie. – Proszek Fiuu? Z kim chciałaś się skontaktować? – Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, dalej nie podnosząc wzroku na nauczyciela.

- Mało istotne, skoro i tak mi się nie udało – burknęłam do swoich nóg. – Proszę mnie rozwiązać. Wszystko mnie boli.

- Nie zrobię tego, Alex – odparł chłodnym tonem. – Co jest z wami, dziewczyny, że ciągle w coś się pakujecie i nie szanujecie mojego autorytetu? Ciągłe kłamstwa, łamanie danego słowa, picie alkoholu… - wyliczał. – Do czego jeszcze dojdzie za mojej kadencji? Może myślisz też o seksie, co? W końcu jesteś w takim wieku, że to normalne, ale czy odpowiednie? Może powinnyście zostać w Zakazanym Lesie i popróbować tego, o czym wszystkie wasze koleżanki szepczą między sobą, chichotając jak szalone? Tylko, że wasze „doznania” różniłyby się nieco od tych szkolnych.

- Nie mam ochoty odpowiadać na takie pytania, a tym bardziej słuchać o takich rzeczach – mruknęłam.

- Oczywiście, że nie masz ochoty – przyznał mi rację mężczyzna, kiwając powoli głową, po czym wstał i wszedł na chwilę do swojej sypialni, zostawiając mnie samą. Dopiero teraz uniosłam lekko głowę, spoglądając za nim z pytającą miną. Kiedy Moody ponownie pojawił się w gabinecie, na nowo spuściłam głowę.

- Pora, żebyś wytrzeźwiała – oznajmił szorstko, chwytając mnie za pukiel włosów i siłą zmusił, żebym uniosła głowę. Syknęłam przy tym cicho, ponieważ szarpnięcie było dość mocne. – Nie mam zbyt wiele czasu, profesor Flitwick tylko przez chwilę mnie zastąpi i zaraz muszę wracać na obchód. – Profesor pokazał mi małą buteleczkę, którą odkorkował kciukiem, podstawiając mi pod nos. Wykonał kilka wahadłowych ruchów przed moją twarzą i odsunął fiolkę, odkładając ją na stolik. Puścił również moje włosy, wyczarowując szybko miskę.

- Co to ma być? – skrzywiłam się, po czym poczułam silne torsje i zwymiotowałam do wyczarowanego przedmiotu. Uniosłam głowę, patrząc butnie na Moody’ego. Gdy otworzyłam usta by coś powiedzieć, ponownie zebrało mi się na wymioty. Tym razem nie byłam już w stanie podnieść głowy.

Moody westchnął głęboko, siadając koło mnie. Zakręcił również fiolkę, chowając ją do kieszeni płaszcza. Na nowo chwycił moje włosy, ale tym razem zebrał je do siebie i przytrzymał, żebym nie pobrudziła ich wymiotami.

- Czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie, Alex? – Zapytał zmęczonym głosem. – Myślałem, że możemy sobie ufać, że zajęcia, jakie ci zaproponowałem będą dla ciebie ważne, sprawią, że nauczysz się czegoś nowego, zajmiesz głowę… potrzebnymi rzeczami. Wszystko na nic.

- To nie… tak – wydusiłam z siebie, pragnąc za wszelką cenę wyswobodzić ręce i umrzeć.

- Nie tak, nie tak… - zmienił nagle ton głosu na szorstki, jak kilka chwil przedtem. – Panna Lamberd woli spotykać się w nocy z chłopakami, zamiast wnieść coś sensownego do swojego życia.

- Boli mnie, profesorze – jęknęłam, czując jak z mojej głowy znikają wszystkie szumy i zawirowania. Nagle cały świat stał się przejrzystszy, a wszystko czego się dzisiaj dopuściłam, wróciło do mnie i sprawiło, że poczułam się jak totalna idiotka. Przypomniałam sobie o Snapie, którego chciałam uwieść na swój dziecinny sposób, gadając bzdury o rozkoszy, a także o Moodym, mówiąc że mam go w dupie i nie mam ochoty przychodzić na jego zajęcia.

- Nie ma prawa cię boleć, Alex. Nie jestem sadystą – odparł nauczyciel, zaglądając za moje plecy. Wyciągnął swoją różdżkę i rozciął więzy, wzdychając głęboko. – Już po kłopocie, ale tą lekcję odłożymy na inny termin, dzisiaj nie byłaś w stanie poradzić sobie sama, ale gdybym nie był twoim nauczycielem, leżałabyś związana cały dzień i może wtedy nie włóczyłabyś się pijana po zamku i nie robiła głupot. Ostrzegam cię, że kolejnym razem tak zrobię i jeszcze zaknebluję, żebyś była cicho. Nie będę się wtedy przejmował tym, że to niestosowne.

- Nie zgadzam się! – Zdenerwowałam się, przyciągając do siebie ręce. Zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki, czując niesamowicie rwący ból palca. Skrzywiłam się lekko, ale nic więcej nie powiedziałam. Za to Moody bacznie mnie obserwował i po chwili chwycił stanowczo moją rękę, oglądając nadgarstek z każdej strony.

- Nawet nie ma śladu – zdziwił się, widząc moją reakcję, ale po chwili odsunął swoją dłoń, dotykając czegoś między placami. – Krew? Skąd ta krew? – Wbił we mnie zaciekłe spojrzenie i raz jeszcze objął moją dłoń, oglądając ją z każdej strony, po czym stuknął w nią różdżką, wypowiadając zaklęcie: Specialis Revelio!

Obrażenia, jakich doznałam dzisiejszego ranka zaczęły powoli się ujawniać. Dopiero teraz mogłam dostrzec, jak poważne one były. Rozcięcie było dość głębokie, z którego w dalszym ciągu sączyła się krew, a palec delikatnie napuchł.

- Co to ma być?! – Zezłościł się Moody, wstając szybko. – Dlaczego zamaskowałaś tę ranę?

- Rano było ok – powiedziałam cicho, trzymając wyprostowaną przed sobą dłoń.

- Masz to od rana? – Podchwycił mężczyzna. – Odpowiedz mi na pytanie, Alex. Czemu ukryłaś skaleczenie?

- Żeby nikt nie zadawał pytań, jak pan! – Warknęłam.

- Nie tym tonem, młoda damo – ostrzegł mnie, kręcąc mi przed nosem palcem wskazującym, po czym odsunął się, zakładając ręce za plecy niczym Snape i zaczął spacerować po swoim gabinecie tam i z powrotem, co chwilę zerkając w moją stronę. – Powinienem zabrać cię do skrzydła szpitalnego i zawiadomić opiekunkę domu.

- Nie! Tylko nie Mcgonagall! – Jęknęłam płaczliwie. – Błagam!

- Teraz błagasz, tak? – Mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Nie powinienem ci pobłażać, Alex, raczej powinienem zrobić wszystko, żebyś już nigdy więcej nie popełniła tego samego błędu, dlatego zaprowadzę cię do Minervy. Ona już się tobą zajmie. Wstawaj.

- Profesorze, nie! – Chwyciłam się kurczowo brzegu kanapy, wpatrując się w Moody’ego jak w jakiegoś bożka. – Ona znowu przyśle mojego ojca, proszę!

- Owszem. – Nauczyciel kiwnął głową, chwytając mnie za ramię i siłą zmusił do wstania. Zaczął prowadzić mnie w stronę drzwi, a ja próbowałam opierać mu się na tyle, na ile mogłam. Starałam zapierać się nogami, ale ilekroć to robiłam, Moody mocniej zaciskał palce na mojej skórze, szarpiąc przed siebie. – Nie utrudniaj tego! – Zdenerwował się, widząc moją reakcję.

- Profesorze, zrobię wszystko! – Pisnęłam, czując pod powiekami łzy. Chwyciłam go zranioną ręką za białą koszulę na piersi, plamiąc ją przy okazji krwią. – Wie profesor, jaki jest mój ojciec, proszę!

Moody puścił moją rękę, zerkając mimochodem na koszulę, a następnie na moją dłoń, która w dalszym ciągu uczepiona była jego ubrania.

- Wszystko? – Zapytał dla pewności, oblizując językiem wargi, a następnie spojrzał na swój zegarek. – Siadaj – rozkazał, a ja posłusznie wróciłam na miejsce. Nauczyciel w tym czasie podszedł do biurka, otwierając szufladę zaklęciem. Usiadł jedną nogą na brzegu blatu i bez odrywania wzroku ode mnie, wymacał buteleczkę ze swoim tajemniczym napojem, upijając z niej łyka. – Wszystko… - powtórzył, jakby w transie i ponownie wziął łyka.

Magiczne oko profesora zerknęło na moją poranioną dłoń, a prawdziwe w dalszym ciągu nie spuszczało ze mnie wzroku.

- Najpierw zajmiemy się tym – powiedział po chwili, chowając specyfik z powrotem do szuflady i wycelował we mnie różdżką. -Ferula!

Kilka bandaży wyleciało z końca jego różdżki i oplotło moją dłoń z dokładną precyzją.

- Nie jestem w stanie bardziej ci pomóc. Rozcięcie jest zbyt głębokie. Musisz udać się do Pomfrey – oznajmił sucho, aczkolwiek jego prawdziwe oko błyszczało dziwnie.

- Tak zrobię – zgodziłam się kiwnięciem głowy, przyciągając do siebie rękę. Moody odszedł od biurka, usadawiając się blisko mnie na kanapie.

- Wracając do meritum – odkaszlnął teatralnie. – Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, prawda?

- Tak – odparłam, chociaż z mniejszym już przekonaniem.

- Świetnie – mlasnął zadowolony ustami. – W takim razie powiesz mi bez żadnych kłamstw, gdzie miałaś zamiar wybrać się dzisiaj wieczorem?

Rozszerzyłam oczy. Nie spodziewałam się, że Moody akurat tego będzie ode mnie oczekiwał. Oczywiste było, że nie mogłam powiedzieć mu prawdy, a skłamanie równałoby się ze złamaniem obietnicy.

- Alex? – Ponaglił mnie, stukając nerwowo palcami w podłokietnik.

- Ja… chciałam spotkać się ze Ślizgonami – wypaliłam szybko.

- Ze Ślizgonami? Czy tylko z tym jednym, konkretnym? – Magiczne oko profesora przeszywało mnie na wylot. Czułam się tak, jakby Moody znał całą prawdę i tylko bawił się ze mną, chcąc żebym powiedziała mu to prosto w twarz.

- Nie wiem, o co panu chodzi – mruknęłam, patrząc na swoje kolana.

- Tajemnice, tajemnice! – Zaczynał powoli podnosić głos. – Wieczne tajemnice! – Uderzył otwartą dłonią w oparcie, na którym trzymał rękę. – Miałaś zrobić wszystko, żebym nie ukarał cię należycie, ale widzę, że wciąż się ze mną bawisz, Alex!

- Miałam spotkać się z Lucjanem Bole’em! – Warknęłam.

- Po co? – Moody zmrużył niebezpiecznie oczy.

- Mieliśmy pójść na… randkę – wymyśliłam naprędce, czekając na reakcję mężczyzny. Miałam nadzieję, że na tym skończy się jego wypytywanie i profesor uwierzy w to, co powiedziałam.

- Randka… a co z panem Weasley’em?

- Nie jesteśmy już razem – spojrzałam zmęczonym wzrokiem na jego zegarek, wzdychając głęboko. – Mogę już wrócić do Wieży? Chciałabym pójść spać.

- Odprowadzę cię w drodze na patrol – odparł nieco spokojniejszym tonem, po czym zapatrzył się na moje nogi. – Mogę? – Zapytał, ale nim zdążyłam zareagować jakoś, Moody przyłożył dużą dłoń do mojego kolana i przesunął nią wzdłuż uda, odsłaniając spódniczkę. Zacmokał przy tym z dezaprobatą. – Nie stosujesz maści ode mnie?

- Nie. Nie chcę jej.

- Nie podoba mi się twoja buntowniczość – westchnął, kręcąc z niezadowolenia głową. – Powinienem trochę przytemperować twój charakter i od tego zaczniemy nasz jutrzejszy szlaban.

- Szlaban? Jaki szlaban? – Jęknęłam, opierając się plecami o sofę.

- Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, żebym tylko nie szedł z tobą do Mcgonagall, to zaczniemy od jutrzejszego szlabanu – przypomniał mi, poprawiając z powrotem spódniczkę. Oparł się dłońmi o kolana i podniósł się ociężale z kanapy, podając mi rękę. – Mam nadzieję, że tym razem nie zawiedziesz mojego zaufania, bo wtedy będę bardzo nieprzyjemny.

- Nie zrobię tego – przełknęłam cicho ślinę, spoglądając z dołu na nauczyciela. Po tonie jego głosu zaczęłam nieco obawiać się jego reakcji w razie, gdybym jednak znowu zrobiła coś głupiego i postanowiła jednak nie przyjść, dlatego zgodziłam się szybko i przystałam na jego warunki. Nie chciałam, żeby nasze stosunki się oziębiły, a tym bardziej, żeby nauczyciel stracił do mnie zaufanie. Zależało mi na nim i chociaż czasami nie myślałam racjonalnie, to i tak Moody zajmował specjalne miejsce w moim rankingu ulubionych nauczycieli. Nie mogłam go zawieść.

Podałam mu zdrową rękę. Mężczyzna pociągnął mnie do siebie stanowczym ruchem, sięgnął do paska od spodni i wyciągnął moją różdżkę, wpychając mi ją do ręki. Następnie, rozejrzał się po gabinecie, a jego wzrok spoczął na moment, na rozwalonym proszku Fiuu, który w dalszym ciągu leżał na podłodze przed kominkiem.

- Z kim się chciałaś skontaktować? – Zapytał raz jeszcze, jakby od niechcenia i za sprawą magii posprzątał wszystko.

- Z nikim – odparłam trochę zbyt szybko, a Moody ponownie spojrzał na mnie lekko podirytowany. – To znaczy… naprawdę nie przemyślałam tego.

- I tak by nic z tego nie wyszło, młoda damo – stwierdził, poprawiając kołnierz mojej koszuli, ponieważ delikatnie się podwinął. Uniósł przy tym kąciki ust, uśmiechając się do siebie. – Mam zablokowane połączenia ze wszystkimi. Tylko ja sam mogę je odblokować i skontaktować się z kim chcę. Stała czujność, Alex.

Już mieliśmy wychodzić, ale Moody w ostatniej chwili zaczął dotykać swoich kieszeni w poszukiwaniu butelki z napojem, aż w końcu przypomniał sobie, że włożył ją z powrotem do szuflady.

- Poczekaj na zewnątrz – nakazał, otwierając mi drzwi.

Wyszłam na korytarz, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej stałam ze Snape’em, mówiąc mu o takich rzeczach, że na samo wspomnienie robiłam się czerwona. Może i nie chciałam błaźnić się przed nim w ten sam sposób, ale pragnęłam znaleźć się teraz blisko niego. Czułam, że mężczyzna zaczyna patrzeć na mnie w trochę inny sposób i chociaż cały czas był wredny i traktował mnie protekcjonalnie, to coś zmieniło się w jego zachowaniu. Oblizałam językiem spierzchłe wargi, przypominając sobie, jak dotykał ich swoimi palcami, gdy nagle z gabinetu wyszedł Moody. Odskoczyłam jak oparzona od drzwi, wpatrując się w niego pytająco. Mężczyzna opierał się obiema rękami na swojej długiej lasce.

- Możemy iść – oznajmił lekko podenerwowany, chwytając mnie za ramię. Wcale nie musiał tego robić, nie uciekłabym mu.

Zaczęliśmy się wspinać po schodach na kolejne piętra zamku. Przez cały czas nauczyciel nie odezwał się do mnie ani słowem, a ja również jakoś nie chciałam zaczynać z nim żadnej rozmowy, ponieważ mina profesora wskazywała, że coś albo ktoś, bardzo go podjudziło.

Nagle usłyszeliśmy zawodzący w niebogłosy skrzek, dochodzący z głębi korytarza, nieopodal schodów. Przyłożyłam szybko dłonie do uszu, za to Moody zmarszczył tylko brwi i pchnął mnie do przodu, po czym kazał poczekać tuż za rogiem, być cicho i nie wychylać się. Kiwnęłam głową, czekając, a nauczyciel ruszył przed siebie sam.

Miałam zamiar posłuchać nauczyciela i nie robić niczego, czego mi nie pozwolił, ale gdy tylko usłyszałam głos Snape’a, wyjrzałam zza rogu. Tuż przy schodach stało kilka osób. Pierwszy w oczy rzucił mi się Moody, następnie Snape, który wpatrywał się uparcie w coś, co leżało na ostatnim schodku, a obok niego stał Filch ze swoją kotką, trzymając pod pachą jajo Harry’ego, które przestało już wrzeszczeć. Woźny, jako jedyny ubrany był w szarą, długą koszulę nocną.

- Skąd on ma to jajo?! – Zapytałam sama siebie, przestępując z nogi na nogę.

- Ja mam dwa, jeżeli chcesz – szepnął mi nagle czyjś głos do ucha. Wzdrygnęłam się mocno, odwracając przodem do Lucjana Bole’a, który uśmiechał się szeroko do mnie, opierając łokciem o ścianę. – No hej.

- Co ty tu robisz?! – Pisnęłam, zerkając co chwilę za siebie.

- Ratuję cię z opresji – odparł, ruszając gustownie brwiami. – Widziałem, jak Szalonooki gdzieś cię ciągnął.

- Wracałam z nim do Wieży – syknęłam spanikowana. – Idź stąd, bo jeszcze bardziej mi się oberwie.

- A co zrobiłaś? – Zapytał zainteresowany, obejmując mnie ramieniem.

- Wypiłam za dużo – przewróciłam oczami, chociaż nie byłam zadowolona ze swojego wybryku. Przez to, wszystko się pokomplikowało. Zapewne, już dawno leżałabym w łóżku i myślała o Snapie, a tak to stałam gdzieś w nocy w rogu korytarza i rozmawiałam z rozweselonym Ślizgonem.

- Tak w poniedziałek wieczorem? – Zdziwił się chłopak, ale mogłam wyczuć w jego głosie dumę. – Nie poznaję koleżanki, ale cieszę się, że dalej jesteś sobą. Po naszym ostatnim spotkaniu zrobiłaś się, jakby cichsza. Co z naszym balem? I co ci się stało w rękę? – Dodał na koniec, zauważając bandaż na lewej dłoni.

- Zostawiłeś nas w lesie, debilu! – Warknęłam, chwytając go za koszulę przy szyi. – Wiesz, jak miałyśmy przejebane?! Nawet sobie sprawy nie zdajesz!

- Miałyście? – Zdziwił się Lucjan, drapiąc palcem po brodzie. – O ile mi wiadomo, nie odbywacie z nami durnego szlabanu, tylko siedzicie po drugiej stronie Sali.

- Nie masz pojęcia o niczym - westchnęłam, puszczając go.

- W każdym razie chodź, spadamy stąd! – Zachęcał mnie i złapał za zdrową rękę, ciągnąc w drugą stronę.

- Co?! Nie! Mówiłam ci, że jestem z Moodym! Nie mogę tak po prostu sobie pójść!

- Możesz! Co on ci może zrobić? Wlepić szlaban? I tak masz przejebane, że włóczyłaś się sama po ciszy nocnej, po zamku. Chodź!

- Nie!

Zaczęliśmy się szarpać przez moment, aż w końcu podeszła do nas kotka Filcha, miaucząc okropnie. Spanikowałam, nieruchomiejąc. Lucjan próbował przegonić zwierzę ręką, a następnie tupaniem, ale kotka w dalszym ciągu nie chciała odejść.

- Co tam się dzieje? – Zdenerwował się Moody. Usłyszałam stukot laski.

- Idź stąd! – Poprosiłam chłopaka, pchając go w głąb korytarza.

- Obronię cię – mrugnął do mnie okiem i dopiero teraz zauważyłam, że on również postanowił dzisiaj zaszaleć i wypić trochę więcej niż zamierzał.

Moody wyłonił się w końcu zza rogu, mamrocząc coś pod nosem. Ślizgon puścił moją rękę, po czym oboje odsunęliśmy się od siebie. Niestety, ja już wiedziałam, że nie wyjdę z tego cało. Przecież powiedziałam nauczycielowi, że wyszłam wcześniej z Wieży, bo chciałam pójść z chłopakiem na randkę.

- Dobry wieczór – odezwał się, jako pierwszy Lucjan, ale profesor zignorował go. Jego prawdziwe oko przebijało mnie na wylot, a magiczne zaglądało co chwilę do tyłu.

- Wracaj do siebie, chłopcze – powiedział chłodno Moody. – Jest tu ze mną twój opiekun, więc lepiej, żeby nie widział cię po ciszy nocnej pałętającego się po zamku. – Randka ci nie ucieknie.

- Randka? – Zdziwił się Ślizgon, patrząc na mnie pytająco. Zaczęłam udawać, że nie wiem, o co mu chodzi. – Byliśmy umówieni, Alex? Czemu ja o tym nic nie wiem? Inaczej ubrałbym się jakoś gustowniej, a nie w takie przepisowe łachmany. – Zaczął przeglądać się z każdej strony, z kwaśną miną. – Zero gustu.

Nauczyciel zastukał nerwowo laską o posadzkę, niecierpliwiąc się.

- Mogę ją zabrać ze sobą? – Spytał beztrosko, wskazując na mnie kciukiem. Spojrzałam niepewnie na Moody’ego. Profesor nie lubił, kiedy ktoś z nim pogrywał w taki sposób. - Nie? Wybacz, Alex, próbowałem. – Wzruszył ramionami i oddalił się w przeciwnym kierunku chwiejnym krokiem, zerkając jeszcze co jakiś czas na nas, aż w końcu zniknął w ciemności korytarza.

- On sam się tu pojawił! – Zaczęłam się bronić, widząc jak Moody mruży niebezpiecznie oczy i chwyta mnie jeszcze mocniej za rękę, ciągnąc za sobą.

- Ignorowanie moich poleceń nie wyjdzie ci na dobre, Alex – Warknął wściekle, nachylając się nade mną.

Wyłoniłam się z nim zza ściany, podchodząc do zgromadzonych przy schodach. Od razu w oczy rzuciła mi się mapa Huncwotów, która leżała kilka schodków wyżej. Harry musiał tu gdzieś być! Spojrzałam wymownie na Moody’ego, ale mężczyzna olewał mnie po całej linii.

- Niańczenie uczniów, to chyba nadal twoja specjalność – odezwał się nagle Snape, unosząc jedną brew. Jego czarne oczy przeniosły się na moją zabandażowaną dłoń, a następnie na odsłoniętą koszulę nauczyciela od Obrony, na której znajdowały się ślady krwi.

- Chyba nie chcesz, Severusie, żebym przypomniał ci, co jest twoją specjalnością? – Odciął się mężczyzna, jeszcze bardziej ściskając moje ramię, a przy okazji próbując zapiąć płaszcz. Próbowałam mu się wyrwać, ale Moody trzymał mnie zbyt mocno. W ogóle, zachowywał się jakoś inaczej, bardziej agresywnie niż zwykle. Zaczynał powoli mnie przerażać.

- Mamy intruza w szkole! – Zaskrzeczał nagle Filch, rozglądając się po pomieszczeniu. – Pani Norris, idziemy!

- Najpierw jajo – odchrząknął Moody, puszczając w końcu moją rękę. Wyciągnął ją przed siebie i palcem wskazującym zaczął pospieszać woźnego, żeby podszedł do niego i oddał mu własność Pottera. Byłam pewna, że nauczyciel wie, do kogo to należało.

- To dowód rzeczowy!

- Ja się tym zajmę – rzekł Moody, siląc się na spokój i odebrał jajo od mężczyzny, które dał mi do przytrzymania, ponieważ sam nie miał już wolnej ręki. Filch spojrzał na Snape’a, ale ten utkwił wzrok w Mapie Huncwotów. Przerażona, chciałam podbiec i przejąć niezwykle ważny skrawek materiału, ale Moody chwycił mnie w ostatniej chwili za kark, uniemożliwiając poruszenie się.

- Profesorze! – Jęknęłam błagalnie. – Tu jest Harry. – Moody nie zwrócił uwagi na moje jęki, tylko wyciągnął szybko różdżkę, widząc jak Snape sięga po mapę i przywołał ją do siebie zaklęciem.

- To Pottera! – Wysyczał nagle Snape, aż podskoczyłam. – Ta mapa należy do Pottera!

- To tylko skrawek papieru – stwierdził Moody. – Panie Filch, dobranoc – dodał do starszego mężczyzny, naciskając na ostatnie słowo. Magiczne oko profesora nie spuszczało wzroku z woźnego, dopóki ten nie oddalił się korytarzem ze swoją kotką. – Poza tym, skąd masz pewność, że Harry tutaj jest? – Dodał, gdy Filcha nie było już w pobliżu.

- Masz mnie za głupca? – Prychnął podirytowany Snape. – Te rzeczy należą do niego, a on sam zapewne chowa się nieopodal w swojej pelerynie – niewidce. Na pewno próbował dobrać się do moich eliksirów. Obstawiałbym na kogoś innego, ale widzę, że przetrzymywanie nieletnich dziewczyn w swoim gabinecie jest priorytetowe dla ciebie.

- Nie radziłbym ci ciągnąc tego w tę stronę, Snape – ostrzegł go Moody. – Wracaj do siebie. Dobrze wiesz, że dzisiaj moja kolej na patrol. Przyjrzę się temu wszystkiemu na spokojnie i może nawet uda mi się odnaleźć pana Pottera, ale najpierw odprowadzę Lamberd do Gryffindoru.

- To nie będzie konieczne – powiedział nagle brunet, uśmiechając się cynicznie. – Ja się nią zajmę. Poza tym chyba ma jakiś problem z ręką, a sądząc po twojej koszuli, musiała mocno krwawić.

- Jak widać wszystko jest pod kontrolą. Idziemy, panno Lamberd. – Nauczyciel ponownie mnie szarpnął, ale Snape nie chciał dać za wygraną.

- Niezupełnie, skoro bandaż przesiąkł krwią – stwierdził, wskazując głową na moją rękę. Również się jej przyjrzałam i rzeczywiście połowa bandaża zrobiła się cała czerwona. Zapewne podczas szarpaniny z Lucjanem musiałam ponownie otworzyć ranę.

- Zajmę się tym. – Moody również nie chciał ustąpić. Spoglądałam to na jednego, to na drugiego, czując się jak kawałek mięsa rzucony pomiędzy hieny.

- Nie sądzę, byś posiadał odpowiednie kompetencje do tego typu zadań – stwierdził sucho Snape, prostując się cały. W jednej chwili wróciła cała jego pewność siebie i majestatyczność. Sprawa Harry’ego również stała się mniej ważna. – O ile wiem, nauczyciele od Obrony Przed Czarną Magią nie mają wiele wspólnego z leczeniem tego typu ran, a na pewno nie jest ona powiązana z żadną klątwą.

Moody zacisnął dłoń na swojej lasce i wbił we mnie oboje oczu. Mlasnął podirytowany i w końcu przestał ściskać moje ramię, które zaczęłam rozmasowywać.

- Dobrze więc… zajmij się nią i dołóż starań, żeby wróciła do Gryffindoru. Inaczej znowu wyląduje gdzieś pijana. Przed chwilą spotkaliśmy jednego z twoich podopiecznych. Pijanego, oczywiście. Powinieneś zacząć od zajmowania się swoim domem, a potem brać się za inne.

Snape nie skomentował tego, tylko odwrócił się na pięcie, rzucając krótkie „za mną” i ruszył w stronę lochów, zerkając ostatni raz na schody, przy których leżała wcześniej Mapa Huncwotów. Ruszyłam za nim, bojąc się nawet zerkać w stronę Moody’ego. Przez całą drogę czułam na sobie jego wzrok, chociaż znajdował się już kilka pięter nad nami.

Gdy weszliśmy do gabinetu nauczyciela od Eliksirów, Snape nie zatrzymał się, tylko otworzył kolejne drzwi, które prowadziły do dalszych części jego komnat. Stanęłam na moment, nie wiedząc co zrobić, ale mężczyzna stanął z boku, czekając aż w końcu się ruszę i przejdę do następnego pomieszczenia – bawialni. Pokój był tych samych rozmiarów, co gabinet, ale o wiele przytulniejszy. Na środku znajdowały się dwa zielone fotele i mały stolik. Wszystkie ściany pokryte były półkami. Po jednej stronie znajdowały się książki, a po drugiej fiolki z eliksirami. Przy fotelach w ścianie wbudowany był kominek, a podłoga pokryta była również zielonym dywanem z godłem Slytherinu. Jeżeli wcześniej mówiłam, że gabinet Mistrza Eliksirów był surowym pomieszczeniem, to jego pokój gościnny emanował ciepłem, chociaż to słowo nie miało nic wspólnego z samym jego właścicielem.

- Pieprzysz się z nim? – Zapytał nagle Snape, podchodząc do półek z eliksirami. Zaczął przejeżdżać po nich palcami, szukając czegoś.

- Słucham?! – Pisnęłam, nie dowierzając w to, co mówił mężczyzna.

- Pytałem, czy pieprzysz się z Szalonookim? – powtórzył spokojnie.

- To absurdalne pytanie, profesorze – odparłam.

- Tak czy nie – drążył dalej, aż w końcu natrafił na eliksir, którego szukał. Obrócił się do mnie przodem, czekając na odpowiedź.

- Nie! – Warknęłam. – Nie… pieprzę się z nim – wyplułam w końcu z siebie, czerwieniąc się lekko. Snape uśmiechnął się cwanie pod nosem.

- Brawo, Lamberd. Nie jesteś już pijana i potrafisz wypowiedzieć na głos słowa, które wcześniej sprawiały ci trudność – powiedział cichym, mrocznym tonem. Od samego dźwięku przeszły mnie ciarki, a gdy podszedł do mnie, ściągając bandaż bez użycia czarów i dotykając swoimi palcami mojej dłoni, zapomniałam jak się oddycha. Serce znowu zaczęło mi bić jak oszalałe.

Mężczyzna przyjrzał się dokładnie ranie, marszcząc brwi. Zapewne rano, nie wyglądała ona tak paskudnie jak teraz. Bez zbędnych słów odkręcił flakonik z eliksirem, polewając mi nim rozcięcie. Syknęłam głośno, chcąc wyrwać dłoń, ale Snape przytrzymał mi mocno nadgarstek. Piekło i bolało niesamowicie, ale po niecałej minucie wszystko ustało, a po zranieniu nie było śladu. Poruszałam palcami. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

- Dziękuję – odparłam, widząc jak Snape w dalszym ciągu trzyma mój nadgarstek. Nie byłam pewna, czy było to zaproszenie, czy chwilowe roztargnienie, ale postanowiłam zaryzykować i wyciągnęłam przed siebie drugą rękę, dotykając nią szorstkiej szaty na piersi mężczyzny. Nawet materiał jego togi sprawiał, że robiłam się cała mokra. Przejechałam palcami po czarnych, zapiętych w równych odstępach guzikach, jęcząc w duchu z rozkoszy. Przez cały ten czas Snape wpatrywał się we mnie nieugięcie, a w jego czarnych oczach odbijał się ogień z kominka. Nigdy w życiu nie czułam takiego podniecenia. Wydawało mi się, że oboje znajdujemy się w mydlanej bańce, do której nikt inny nie miał dostępu. Powietrze wokół nas zrobiło się gęstsze, a całe pomieszczenie biło erotyzmem.

Nagle usłyszałam dźwięk rozpinanego rozporka. W jednym momencie wszystkie moje wnętrzności ścisnęły się boleśnie, a serce opadło na dno żołądka. Spojrzałam błyszczącym wzrokiem prosto w oczy nauczyciela, ale ten był opanowany jak zawsze. Byłam pewna, że śnie. Przecież tylko tam dochodziło między nim a mną do takich rzeczy. To było niemożliwe, żeby działo się naprawdę!

- Jeżeli chcesz to kontynuować, muszę mieć pewność, że będziesz trzymała buzię na kłódkę, bo oprócz mojego kutasa nic z niej nie ma prawa się wydostać! – Warknął, chwytając mnie za koszulę i przyciągając do siebie. – Rozumiesz?

- Tak – jęknęłam niemal płaczliwie, czując jak kolana same się pode mną uginają.

- Nie możesz nas zdradzić, bo oboje poniesiemy tego konsekwencje – kontynuował poważnym tonem. Wiedziałam, że to zaczynało robić się zbyt poważne i musiałam kontrolować swoje emocje na tyle, na ile mogłam, nie dając po sobie niczego poznać.

- Rozumiem – kiwnęłam głową, a Snape przełknął cicho ślinę, nachylając się nad moim uchem.

- Czekam więc na obiecaną rozkosz, Lamberd. – Jego język przejechał po całej długości mojego ucha. Jęknęłam, nie zdając sobie nawet sprawy, że zrobiłam to na głos, po czym mężczyzna naparł dłońmi na moje ramiona, zmuszając mnie do uklęknięcia przed nim, co też zrobiłam, chociaż cała się trzęsłam i dokładnie nie wiedziałam, co miałam robić. Tyle, co wyczytałam w magazynach i naoglądałam się w filmach, które często puszczał mój brat.

Snape bez słowa wyciągnął z pomiędzy czarnych szat swojego nabrzmiałego, dużego członka, który aż pulsował, żądny zaspokojenia. Zawstydziłam się na ten widok, ale również przeraziłam rozmiarem jego męskości. Powędrowałam szybko oczami w górę, pragnąc ujrzeć w spojrzeniu Snape’a jakąś wskazówkę, ale mężczyzna uniósł tylko wysoko swoje czarne brwi zniecierpliwiony, przekazując mi tym samym wiadomość: na co czekasz, Lamberd?

Ponownie się zawstydziłam, obejmując trzęsącą się dłonią ciepłego penisa bruneta. Zaczęłam pocierać go powoli, drżąc z nerwów i podniecenia. Snape stęknął cicho, zamykając na moment oczy. Wlepiłam w niego oniemiałe spojrzenie, zdając sobie sprawę, że takie widoki od teraz będą przeznaczone tylko dla mnie. Twarz mężczyzny była napięta, a zarazem spokojna i zrelaksowana. Nie chcąc go zawieść, zaczęłam kierować się instynktem pożądania, przyspieszając ruchy ręką, ale nawet dla mnie było to niewystarczające, więc nachyliłam się lekko, obejmując ustami jego członka. Zaczęłam wodzić po nim językiem, czując jak coraz bardziej pulsuje pod moim dotykiem. Penis Snape’a był lekko słonawy, ale nie przeszkadzało mi to. Pragnęłam poczuć go mocniej i głębiej, ale nie byłam przekonana, czy moje usta dadzą radę objąć go w całości. Postanowiłam więc na przemian ssać i lizać główkę czerwonego penisa. Snape’owi najwidoczniej podobały się moje zabiegi, ponieważ ponownie usłyszałam ciche stęknięcia, które były niczym balsam dla moich uszu. Pragnęłam zatopić się w tych dźwiękach, otulić nimi i tak spędzić już całe swoje życie. W tym momencie nie liczyło się absolutnie nic innego. Miałam ochotę zamknąć się w jego komnatach do końca życia i najlepiej nie wypuszczać z ust jego penisa.

Dłoń mężczyzny wsunęła się między moje włosy, chwyciła ich garść i pchnęła bardziej na penisa. Zaczęłam się krztusić, czując jak organ mężczyzny wypełnia całe moje usta po samo gardło. Z oczu poleciały mi łzy. Chciałam się odsunąć, dając tym samym znak mężczyźnie, żeby na chwilę przestał, ale Snape zapragnął pieprzyć moje usta z podwójną siłą. Sterował brutalnie moją głową, pragnąc dojść szybko. Wydawał przy tym ciche jęki, oblizując co chwila usta językiem, aż w końcu odepchnął mnie od siebie, dochodząc na moją szyję i część koszuli. Zaczęłam się krztusić i kaszleć. Piekło mnie gardło, ale oprócz tego czułam takie podniecenie, że nic nie było w stanie tego zepsuć.

- Chłoszczyć. – Snape wypowiedział cicho zaklęcie, a cała sperma zniknęła. Pozostał tylko intensywny zapach spełnienia. Mężczyzna cofnął się i opadł wyczerpany na fotel, zapinając uprzednio spodnie. Przez chwilę starał się unormować oddech, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Jak na pierwszy raz, było dość przyzwoicie, Lamberd – powiedział, uśmiechając się w wyrachowany sposób. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, czując jak wypełnia mnie euforia. Teraz moja miłość do profesora mogła mieć jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości, ponieważ uprawiałam ze Snape’em seks oralny. Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą, ale Snape twardo przywołał mnie na ziemię.

- Idź już – nakazał po chwili.

- Ale…

- Nie dyskutuj ze mną – warknął swoim zwyczajnym, wrednym głosem. - I pamiętaj, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Masz być dyskretna.

- Kiedy to powtórzymy? – Zapytałam szybko, pragnąc usłyszeć odpowiedź: tu i teraz. Snape uśmiechnął się tylko cwanie, nachylając lekko do przodu.

- W swoim czasie, panno Lamberd, w swoim czasie.




 

wtorek, 23 lipca 2019

43. Podmianka w gabinecie i złote jajo

Po przejściu przez obraz, spojrzałam za siebie i westchnęłam głośno. W ogóle nie podobał mi się pomysł podmianki, ale pójście pod gabinet nauczyciela od Obrony wydawało się najlepszym wyjściem w tej sytuacji. Jeśli Alex nie chciała wytłumaczyć się sama, musiałam zrobić to za nią. Profesor przecież nie tylko zapraszał ją osobiście, ale i przypominał o zajęciach z samego rana. Mi nigdy nie zdarzyło się ominąć umówionego terminu i nie mieściło mi się w głowie, że można było zrobić to dobrowolnie. A jednak Alex wolała popijać piwo ze znajomymi… W chwilach takich jak ta, miałam wrażenie, że nigdy nie zrozumiem mojej przyjaciółki. Byłyśmy jak z dwóch różnych planet. Zrezygnowana potrząsnęłam głową i ruszyłam po schodach na dół, na drugie piętro. Po chwili stanęłam przed drzwiami gabinetu i szybko wygładziłam mundurek. Dopiero stojąc tutaj poczułam, jak bardzo się stresuje. Miałam wrażenie, że zrobiło się strasznie duszno. Nerwowo rozpięłam guzik przy kołnierzyku koszuli i poluźniłam nieco krawat. Wzięłam głęboki wdech, a później powoli wypuściłam powietrze. Powiedzenie o Alex to jedno… Nie mógł przecież być z tego powodu na mnie zły. Byłam tylko posłannikiem wiadomości. O wiele bardziej martwiło mnie, że choć bardzo pragnęłam kolejnych z nim lekcji, mogłam na nie, nie być gotowa. Nie tak jak tego oczekiwał. Choć ostatnie dwa dni uczyłam się za troje, ciągle coś mi mówiło, że to nie wystarczy. Dlaczego tak bardzo wątpiłam w siebie? Dlaczego stałam jak kołek, zamiast zwyczajnie zapukać i sprawdzić? Zacisnęłam dłoń w pięść i gdy zbliżałam rękę do drzwi, te otworzyły się. W nich stanął profesor Moody. Ubrany był w ciężkie buty, ciemne spodnie od codziennego garnituru i białą, nieco luźną koszulę z długimi rękawami. Jego jak dotąd nieodłączny płaszcz wisiał z tyłu, na oparciu fotela. Mężczyzna spojrzał na mnie bez cienia zaskoczenia, ale za to z umiarkowanym zainteresowaniem. Jego mechaniczne oko musiało dostrzec mnie już dużo wcześniej. Przełknęłam głośno ślinę.

- Klaro? – Moody przerwał ciszę i zaraz potem odchrząknął. – Co tutaj robisz? – Lekko uniósł rękę i ostentacyjnie zerknął na zegarek. - Lada moment powinienem zacząć zajęcia z Alex.

- Profesorze… bo ja właśnie w jej sprawie – wciąż podenerwowana złapałam za pasek od torby i mocno zacisnęłam na nim palce.

- O co chodzi? – mężczyzna zmarszczył brwi.

Zawahałam się, przestępując z nogi na nogę. Raczej nie powinnam mówić mu całej prawdy. Alex z pewnością byłaby na mnie zła… Z drugiej strony, czy miałam go okłamywać? Kłamstwa nigdy nie wychodziły mi na dobre. Nie chciałam więcej słuchać, jak bardzo beznadziejna byłam i jak bardzo go zawiodłam. Zająknęłam się, nie mówiąc ostatecznie nic. Przez cały ten czas Moody przyglądał mi się podejrzliwie. W pewnym momencie jego mechaniczne oko zerknęło kontrolnie na jedną i drugą stronę korytarza, a mężczyzna sapnął niezadowolony, złapał mnie mocno za przedramię i bez zbędnego gadania, szybkim ruchem wciągnął mnie do gabinetu. Nie opierałam się. Gdy tylko wpadłam do środka, profesor Moody zamknął drzwi. Od razu oparł się o nie dłonią, tym samym zamykając mi jedyną drogę ucieczki. Spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie.

- Mów co się stało – rzucił niecierpliwie, wyraźnie podenerwowany. - Alex znowu się w coś wpakowała?

- N… nie profesorze – zająknęłam się. - Oczywiście, że nie.

- Ostatnio nie jest to już takie oczywiste – mruknął Moody i wciąż opierając się o drzwi, powoli pochylił się nade mną. Miałam wrażenie, że jego spojrzenie jest teraz w stanie wyczytać dosłownie wszystko.

- Naprawdę nic jej nie jest - Bezwiednie przylgnęłam plecami do ściany. – Ale Alex nie przyjdzie dzisiaj. Kazała profesora przeprosić – powiedziałam szybko.

- Nie przyjdzie? – profesor powtórzył po mnie i syknął cicho. Na moment odwrócił wzrok, zaciskając przy tym pięść. Po chwili namysłu przejechał koniuszkiem języka po odsłoniętych zębach i znów na mnie spojrzał. – Powiedziała dlaczego?

- Nie do końca - opuściłam wzrok i zaczęłam wykręcać palce lewej ręki. – Ona… Ona dzisiaj źle się poczuła na zajęciach z Transmutacji. I chyba ją jeszcze trochę trzyma…

- Rano wyglądała dobrze – Moody rzucił sucho.

- Myślę, że po prostu jest zmęczona – powiedziałam nieco ciszej, bez większego przekonania w głosie.

- Klaro?

Profesor odgarnął mi włosy z twarzy, a zaraz potem położył mi dłoń na ramieniu i lekko zacisnął na nim palce. Zerknęłam na jego dłoń i zaraz potem spojrzałam niepewnie na mężczyznę. Patrzeliśmy sobie w oczy.

– Wiesz, że zaufanie jest dla mnie bardzo ważne – powiedział powoli, spokojnie, tonem jakby rozmawiał z dzieckiem.

- Wiem profesorze… - odpowiedziałam cicho, kiwając przy tym głową. Bałam się tego o co mnie zapyta. Naprawdę nie chciałabym wkopywać przyjaciółki.

- Zapytam więc tylko jeden, jedyny raz. Gdzie jest Alex?

- W pokoju wspólnym Gryffindoru – odpowiedziałam szczerze.

- Tak samo jak Ty wtedy gdy dopadł ją Flint? – profesor zapytał przewrotnie.

- Nie! – pisnęłam, od razu przestając wykręcać palce. - Naprawdę jest w wieży! – szybko się zastanowiłam. – A przynajmniej była tam, gdy ostatnio się widziałyśmy. To było dosłownie kilka minut temu. Niech profesor mi uwierzy!

Profesor Moody wpatrywał się przez krótką chwilę w moje oczy, a później westchnął jakby zrezygnowany i potrząsnął głową. Opuścił rękę i odsunął się ode mnie.

- Wierzę - stwierdził i niezadowolony ruszył w stronę biurka. Zaczął gadać do siebie. – No nic. Miałem wielkie plany, co do naszych dzisiejszych zajęć, ale widać będę musiał je odłożyć na kiedy indziej.

Patrzyłam za profesorem. Mężczyzna nerwowo przeszukał zawartości szuflad, a później sięgnął do swojego płaszcza i wyjął z jego wewnętrznej kieszeni znaną mi buteleczkę. Z głośnym mlaśnięciem upił solidny łyk. Zaraz potem otarł usta wierzchem dłoni i schował buteleczkę na miejsce.

- Profesorze… - odsunęłam się od ściany i powoli zbliżyłam się do biurka. – Bo… bo może skoro Alex nie może dzisiaj przyjść, a profesor stracił swoje plany, moglibyśmy zrobić nasze zaległe zajęcia? – zapytałam z nadzieją w głosie.

Mechaniczne oko momentalnie się we mnie wpatrzyło, przeskakując po różnych fragmentach mojej sylwetki. Mężczyzna nieco się ożywił i powoli oblizał usta. Stał za biurkiem, na wpół pochylony.

- Myślisz? – sapnął.

- Sam profesor powiedział, że mam przyjść w innym terminie. A ja chciałam też porozmawiać… - stanęłam po drugiej stronie biurka. - Przez cały czas myślałam o tym, co Pan mówił ostatnim razem. O centaurach i tym wszystkim… i naprawdę głupio mi, że poszłam do Zakazanego Lasu. Nie powinno nas tam wcale być… - potrząsnęłam głową. – To było głupie i nieodpowiedzialne.

- Cieszę się, że to pojmujesz, Klaro – Moody sięgnął do pierwszej szuflady, wysuwając ją. – Ale widzisz. Jeśli chcesz wrócić do zajęć, myślę, że powinniśmy zmienić ich formę…

Nim zdążyłam zapytać co miał na myśli, mężczyzna położył na biurku coś, co wyglądało jak maska śmierciożercy. Spojrzałam na nią z mieszaniną fascynacji i strachu.

- Wiesz co to? – zapytał Moody, prostując się.

- Maska śmierciożercy – wypaliłam od razu. – Mogę ją dotknąć? – zapytałam, zerkając na profesora.

Ten w milczeniu skinął głową. Powoli podwinął rękawy koszuli. Od razu odłożyłam torbę i złapałam za maskę, badając ją palcami. Była nieco ciężka, wykonana z czarnego, połyskującego metalu. Całość pokrywały liczne ozdoby pełne drobnych detali. Kunsztowna i zapewne bardzo kosztowna robota. Nie mogłam się nadziwić.

- Nie pytasz skąd ją mam? – profesor przerwał ciszę, powoli wymijając biurko.

- Zapewne jest to pamiątka z pracy. Mam rację, profesorze? – zerknęłam na niego przelotnie, bardziej zainteresowana maską. Pierwszy raz trzymałam w rękach coś takiego.

- Dokładnie – sapnął Moody. – Jest w niej coś takiego, że ciężko było mi się z nią… - odchrząknął - rozstać… Dlatego postanowiłem ją zachować.

- Nie dziwie się. Jest bardzo ładna… - zamrugałam i szybko sprecyzowałam. – To znaczy… wiem, że ci co je noszą, robią złe rzeczy, ale jako przedmiot sam w sobie…

- Spokojnie – przerwał mi Szalonooki. – Wiem co masz na myśli.

On patrzył na mnie, ja na maskę. Kusiło mnie… tak mnie kusiło. Z ciekawości obróciłam ją i powoli przyłożyłam do twarzy. Przytrzymując w tej pozycji, spojrzałam na profesora przez otwory na oczy. Jego wzrok momentalnie stał się jakiś dziwny. Moody sapnął jakby zadowolony i oblizał się bardzo powoli. Wyglądał na bardzo podekscytowanego. Po chwili potrząsnął głową i w dwóch szybkich krokach znalazł się tuż przede mną. Złapał za mój nadgarstek, szybko odciągając maskę od mojej twarzy.

- Dość już! To nie zabawka – sapnął niespokojnie i praktycznie wyrwał mi przedmiot z ręki.

- Przepraszam – szybko schowałam ręce za plecami i odsunęłam się dwa kroki do tyłu.

Profesor wpatrzył się w maskę i powoli ją założył. Nie pasowała do jego kształtu twarzy, ale i tak wyglądał w niej niepokojąco. Spojrzał na mnie i opuścił ręce, a maska - zapewne za pomocą magii - utrzymała się na miejscu.

- Wiesz po co się je nosi? – zapytał nagle.

- Żeby ukryć twarz? Stać się nierozpoznawalnym?...

- Nie tylko – Szalonooki zatrzymał dłoń przy pasku, blisko różdżki. Dotknął jej opuszkami palców. – Widzisz moje oczy?

- Ledwo… – przymrużyłam oczy, przypatrując się.

- Właśnie. Maska nie tylko utrudnia rozpoznanie właściciela, ale i praktycznie uniemożliwia odczytanie jego emocji. Często też i intencji…

Stałam tak wsłuchana w słowa profesora. Było jak mówił. Nie dostrzegając, co niepokojącego działo się na jego twarzy, nie spodziewałam się, że wykorzysta ten pokaz do tego, by nagle zaatakować. Już w trakcie przemowy jego palce zacisnęły się na różdżce, a zaraz potem wyciągnął ją, wykonał odpowiedni wymach i wycedził przez zęby zaklęcie imperiusa. Zupełnie nieprzygotowana, poczułam jak znana mi już siła przejmuje całkowitą kontrole nad moim ciałem.

- Tak jak myślałem… - profesor Moody westchnął teatralnie, wciąż celując we mnie różdżką. – Twój refleks nadal pozostawia wiele do życzenia. Nie mówiąc już o reszcie technik samoobrony... Nie powinnaś pozwolić mi rzucić tego czaru, ani tym bardziej nie powinnaś pozwolić mi wejść do Twojej głowy! Stała czujność, Klaro!

Moje oczy były się zamglone. Słyszałam wszystko, ale czułam się, jakbym stała się obserwatorem własnego życia. Profesor poruszył różdżką, zmuszając mnie do zrobienia kroku w jego stronę.

- Ale teraz i tak już za późno – sapnął.

Zmusił mnie do kolejnego kroku. Stałam teraz tuż przed nim. Patrzył na mnie z góry. Zafascynowany.

- Stałaś się moją marionetką. Mógłbym kazać Ci paść na kolana...

Ruchem różdżki sprawił, że moje nogi lekko się ugięły, ale nim dotknęłam kolanami ziemi, moje ciało na ponów wyprostowało się.

- Zatańczyć… – profesor zmusił mnie do pełnego obrotu. - Rozebrać się… - moje palce znalazły się na guzikach koszuli i zamarły w tej pozycji. W tym momencie Moody zbliżył się do mojego ucha i szepnął. - Albo kogoś zabić. Mogę wszystko, rozumiesz?

Znów poruszył różdżką, tym razem zmuszając moją głowę do przytaknięcia. Zaraz potem przerwał czar, przywracając mi kontrolę nad ciałem i jednocześnie likwidując idealną bańkę w jakiej na moment się znalazłam. W jednej chwili uderzyło mnie tysiąc różnych myśli i odczuć. Niepokój, stres, wstyd... Jęknęłam cicho. Poczułam pod powiekami łzy. Nie spodobało mi się to, co powiedział, ani to, że znów przejął kontrolę. Moje policzki zaczerwieniły się, a ja opuściłam głowę i na uginających się nogach próbowałam odsunąć się od profesora na bezpieczną odległość. Moody szybkim ruchem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął z powrotem do siebie. Zaraz potem wetknął różdżkę za pasek i ściągnął maskę, odrzucając ją na blat biurka. W jego oczach było coś dziwnego.

- Klaro, na czas naszych lekcji niejednokrotnie będę „tym złym” – wyjaśnił nad wyraz spokojnie. – Nie miej mi tego za złe. To wszystko dla Twojego dobra.

Niepewnie kiwnęłam głową. Czemu tak spanikowałam?

- Spójrz na mnie – nakazał, a ja podniosłam wzrok. Wciąż byłam zawstydzona. - Te groźby były jak najbardziej realne – powiedział poważnie, wciąż ściskając mój nadgarstek. - Jeśli pozwolisz by inni przejęli nad Tobą kontrolę, będą mogli zrobić to wszystko i o wiele więcej. Chcąc nie chcąc nasze lekcje to jednak środowisko kontrolowane. Jeśli… - odchrząknął. – Jeśli kiedykolwiek wyda Ci się, że robię coś złego, strasznego, podejrzanego, nieodpowiedniego… To wiedz, że robię to naumyślnie. I wszystko dlatego, że chcę, żebyś jak najwięcej wyciągnęła z naszych lekcji. Chcę, żebyś mi ufała, ale jednocześnie nie obiecam Ci, że nigdy nic Ci się nie stanie. Nie nauczysz się obrony przed czarami, jeśli ich nie przetestujemy. Nie nauczysz się panowania nad strachem, jeśli nie poczujesz tego strachu. Będę Cię niejednokrotnie męczył, gnębił i sprawdzał… W ramach lekcji oczywiście.

Moody puścił mój nadgarstek. Rozmasowałam go i podniosłam wzrok na profesora. Poczułam się nieco spokojniejsza. Wszystko co mówił, miało dla mnie sens. Od początku przecież podkreślał, że te zajęcia nie będą zwyczajne. Zgodziłam się na nie i faktycznie dostrzegałam walory dziwnych metod Szalonookiego. Przecież ktoś z takim stażem musiał znać się na rzeczy. Być może gdy przebrnę przez te wszystkie męczarnie, kiedyś, za wiele lat dorównam mu sławą i dokonaniami. Jeśli dobrze pójdzie, może już wkrótce będzie mógł być ze mnie dumny. Pochwali mnie za coś? Ta myśl napełniła mnie nową nadzieją. Rozpogodziłam się i pokiwałam głową, na znak zrozumienia. Profesor uśmiechnął się na krótką chwilę i również skinął głową. Zaraz potem spoważniał, obciął mnie wzrokiem od góry do dołu, ostentacyjnie podniósł rękę, wyraźnie pokazując mi swoją dłoń i bez ceregieli złapał mnie nią za pośladek.

- Profesorze! - Pisnęłam zaskoczona, zupełnie nie spodziewając się, że to zrobi. Nie byłam jednak w stanie wydusić z siebie nic więcej. Momentalnie mnie sparaliżowało. Serce biło mi jak oszalałe. Było… zupełnie inaczej niż w lesie z Draco. To wydawało się tak bardzo nieodpowiednie.

- To w ramach lekcji! – Moody wyjaśnił szybko. Czułam jak jego palce lekko muskają mnie przez materiał spódnicy. Jego dłoń była taka duża. Mężczyzna sapnął cicho. - Pamiętasz jak mówiłem, że boisz się dotyku? Popracujemy nad tym.

W jednej chwili jego mechaniczne oko zerknęło w stronę drzwi. Wyglądało jakby śledziło kogoś, kto przechodził korytarzem. Na moment go to rozproszyło, ale zaraz wrócił do tematu. Odchrząknął.

- Może nie konkretnie dzisiaj, ale stopniowo…. – mruknął. - Krok po kroku…

Mężczyzna cofnął rękę. Zawstydzona szybko złapałam się za pośladki. Nie miałam odwagi podnieść wzroku z czubków moich butów.

- Czy… czy musimy w ten sposób?... – szepnęłam. Zaschło mi w gardle, a słowa ledwo się przez nie wydostawały.

- A znasz lepszy? – Szalonooki patrzył na mnie z góry. - Jeśli czyjś dotyk będzie Cie paraliżował, staniesz się od tego łatwym celem. Naturalnie staje się to punktem naszych zajęć. To nic złego – zapewnił i pokrzepiająco poklepał mnie po ramieniu. – Jestem pewien, że dasz sobie radę.

Mechaniczne oko Moody’ego nadal wpatrywało się w coś poza gabinetem. A raczej w kogoś. Nie wiedziałam jeszcze na co tam tak patrzył, ale wyglądało na to, że ów ktoś pochłonął właśnie całą jego uwagę. Profesor zmarszczył brwi i mruknął coś niezadowolony. Szybko podszedł do biurka, zepchnął maskę do szuflady i przykrył ją papierami. Głośno zasunął szufladę, a zaraz potem stuknął różdżką w blat biurka, pieczętując je.

- Poczekaj tu ptaszyno – rzucił w moją stronę.

Szybkim krokiem ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz, zostawiając mnie sam na sam z mętlikiem w głowie. Zastanowiłam się na szybko. Profesor nie powinien mnie dotykać, ani naruszać pewnej granicy między nami… No tak, ale nie powinien też używać na uczniach czarów niewybaczalnych, a to robił co lekcje. W sumie przecież robił to, co sam powiedział – poddawał mnie próbom. Dotyk był jedną z nich. Był uzasadniony. Jakkolwiek dziwne by to nie było… Nie miałam powodu, by nie ufać Moody’emu. Do tej pory zawsze miał rację. Zawsze o nas dbał. Może zwyczajnie czegoś jeszcze nie rozumiałam, ale miałam pewność, że i tym razem chciał dobrze. Zdecydowanie. Odetchnęłam więc nieco spokojniejsza. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego profesor wyszedł tak pospiesznie. Złapałam za różdżkę i powoli podeszłam do drzwi, nieśmiało zaglądając na korytarz. Ku mojemu zaskoczeniu, profesor Moody stał tuż za drzwiami, a w głębi korytarza znajdowali się profesor Snape i… Alex. Mężczyzna trzymał ją za nadgarstek. Już z daleka widziałam, że przyjaciółka wyglądała na pijaną. Co ona tu robiła? Chciała jednak przyjść na zajęcia? I to w takim stanie?... Nie znajdowałam innego, logicznego wyjaśnienia.

- Zajmij się tym – rozkazał Snape i bezceremonialnie pchnął Alex w stronę Moody’ego. Zaraz potem ruszył w głąb korytarza. Przyjaciółka patrzyła za nim z wyrzutem.

- Severusie – Moody kontrolnie spojrzał na zegarek – ale do mojego patrolu zostało jeszcze dobre pół godziny!

- Niańczenie czwartoklasistek to przecież Twoja specjalność – Snape bez zatrzymywania, wskazał na moją wystającą zza drzwi głowę. Zaraz potem zniknął z piętra.

Popatrzyłam na profesora Moody’ego z przestrachem. Kazał mi zostać w gabinecie, a ja za nim poszłam. W tej chwili jednak był ktoś, kto miał u niego o wiele bardziej przechlapane. Oczywiście chodziło o Alex. Przyjaciółka powoli i niepewnie przeniosła wzrok na Szalonookiego. Gdy zobaczyła jego niezadowoloną minę, od razu opuściła wzrok. Musiała zdawać sobie sprawę z faktu w jak niewygodnej sytuacji się znalazła.

- Niańczenie, co? – mruknął jakby do siebie, a później nakazał. - Do gabinetu. W tej chwili.

Alex stała w miejscu, jakby wrosła w ziemię, więc Moody złapał ją za przedramię i mocno pociągnął w stronę drzwi. Odskoczyłam i stanęłam z boku, nie chcąc znaleźć się na ich drodze. Mężczyzna praktycznie wepchnął gryfonkę do wnętrza gabinetu, a później wpadł za nią i zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu uderzył w nie różdżką, wyciszając je i zamykając. Sapnął groźnie, przez co wycofałam się pod ścianę. Wyglądał na wściekłego i zawiedzionego.

- Czyli ostatecznie okazało się, że moje podejrzenia były słuszne. – spojrzał na Alex. - Źle się czułaś? Nie mogłaś przyjść? Liche wymówki… - warknął, uderzając pięścią w drzwi.

Stałam z boku, starając się nie rzucać im w oczy. Alex spojrzała na mnie pytająco. Bezradnie rozłożyłam ręce. Co miałam jej powiedzieć? Wysłała mnie do niego bez dobrej wymówki.

- Ale to nie tak – bąknęła przyjaciółka.

- A jak? – Moody przemaszerował przez gabinet w te i we wte, nie spuszczając z Alex obojga oczu. – Byłem pewien, że ostatnio wyraziłem się jasno! Co dziś mamy? Poniedziałek wieczór? Tydzień dobrze się nie zaczął, a Ty jesteś kompletnie pijana!

- Nie jestem pijana! – oburzyła się dziewczyna.

- Dobrze widzę, że jesteś. – Mężczyzna znalazł się przed nią i złapał ją za ramiona. - Mało tego! Szwędasz się po szkole w takim stanie. W jakim celu? – zmrużył oko i potrząsnął nią, jakby chciał ją otrzeźwić.

Alex zaczerwieniła się i opuściła mętny od alkoholu wzrok. Wyraźnie był to temat na który nie chciała się wypowiedzieć. Szalonooki zdawał się jednak znać odpowiedź. I ta odpowiedź wcale go nie radowała.

- Ostatnim razem w takich właśnie okolicznościach wpadłaś na Flinta – wycedził. - Pragniesz powtórki? – zapytał nieco ciszej, mocniej zaciskając palce na jej ramionach.

- Nie! – Alex praktycznie krzyknęła. Wyrwała mu się z rąk.

Moody już chciał ją złapać, ale mechaniczne oko na moment zerknęło w moją stronę, jakby przypominając mu, że nie są tutaj sami. Nagle splótł więc ręce za plecami.

- To myśl! Jak widać dla Ciebie są rzeczy ważne i ważniejsze – stwierdził z wyrzutem.

Zaraz potem podszedł do biurka, do swojego płaszcza i szybko sięgnął po buteleczkę, upijając z niej łyk. Obserwowałam go w milczeniu. Alex w ogóle nie patrzyła w jego stronę. Po jej minie widać było, że nie chciała tutaj być. Była przybita. Roztargniona.

- Przepraszam – powiedziała tylko.

- Jeśli za przeprosinami nie idą czyny, słowo to staje się bezużyteczne – mruknął Moody. Łyk napoju wydał się go nieco uspokoić. Mężczyzna na moment spojrzał w ciemność za oknem, jakby czegoś tam wypatrywał. Odwinął rękawy koszuli. Przez chwilę panowała cisza.

- Profesorze… - odezwałam się nieśmiało. – Może ja ją odprowadzę do dormitorium? – zaproponowałam.

- O nie, tak nie będzie – stwierdził profesor. Obrócił się w końcu i sięgnął do jednej z szuflad biurka. Zaczął w niej grzebać. – Alex miała mieć ze mną dodatkowe zajęcia i skoro się tutaj znalazła, zrobimy je. Choć częściowo.

Obie patrzyłyśmy na profesora niepewnie. Niepewność zwiększyła się, gdy na blacie biurka pojawiła się średniej grubości lina. Przełknęłam głośno ślinę. Czego on jej uczył?

- Nie martw się Klaro, Ty jesteś na dzisiaj wolna. Powinnaś już wracać, zaraz cisza nocna.

Zamrugałam zdezorientowana, ale nie ruszyłam się z miejsca.

- Alex zostanie u mnie jeszcze chwilę – Moody złapał za linę i zbliżył się do mojej przyjaciółki. Ta wycofywała się powoli, ale zatrzymał ją, łapiąc za nadgarstek.

- Po co ta lina? – zapytała szybko, chcąc się wyrwać. Nie pozwolił jej na to.

- Spokojnie, to kolejna lekcja – Moody odparł z błyskiem w oku, przekręcił Alex, by znalazła się tyłem do niego i zaczął oplątywać jej nadgarstki. - Gdybyś przyszła na zajęcia tak jak się umawialiśmy, najpierw nauczyłbym Cie jak się wyswobadzać. Skoro jednak tak bardzo lubisz wyzwania, stawię Cię przed jednym z nich. Zobaczymy czy uda Ci się z tego wyplątać – sapnął.

- Profesorze, czy to konieczne?! – zapytałam.

- Jak najbardziej. Klaro, też kiedyś dobrniesz do takiej lekcji.

- Ale czy przeciwnicy nie związują za pomocą zaklęć? – dopytywałam.

- Tak, ale Alex radzi sobie ze starciami magicznymi. Jej słabym punktem są te niemagiczne. Na tym też opierają się nasze… - odchrzaknął - zajęcia.

Szalonooki mocno owinął nadgarstki Alex, związując je pojedynczo, a później także ze sobą, tym samym ograniczając ruchomość jej rąk. Im bardziej próbowała je wyrwać, tym mocniej zacieśniał więzy. Na koniec zrobił kilka supłów. Za pomocą różdżki odciął nadmiar liny i rzucił resztę na biurko.

- To bez sensu! – żachnęła się Alex, próbując wyswobodzić ręce.

Dziewczyna zerknęła na resztkę liny na biurku i próbowała sięgnąć po różdżkę. Moody dostrzegł jej spojrzenie i szybko chwycił jej broń, odbierając ją.

- To Ci nie będzie potrzebne – wetknął sobie jej różdżkę za pasek.

- Ale…! – Alex spojrzała na niego błagalnie.

- Profesorze! – pisnęłam.

- Chodzi o pomysłowość i determinację, a nie sprawdzenie czy znasz zaklęcie tnące. Myśl szerzej – mężczyzna stuknął krańcem różdżki w skroń dziewczyny, a później obrócił się do mnie przodem. – Klaro, nie mówiłem, że możesz iść?

- T… Tak – zająknęłam się i niepewnie zerknęłam na Alex. - Mówił tak profesor.

- Więc nie każ mi się powtarzać – westchnął, potrząsając głową.

Ubrał płaszcz i podał mi torbę, a później stanowczo złapał mnie za ramię, pociągając w stronę drzwi. Spojrzał jeszcze na moją przyjaciółkę.

– Pogadam z Flitwickiem, żeby przejął mój dzisiejszy patrol. Masz więc minimum kilka minut na spokojne przemyślenie możliwości. Nie rób nic głupiego.

Przy ostatnich słowach na moment zmrużył oczy. Zaraz potem otworzył drzwi i razem wyszliśmy na zewnątrz. Zamknął je i wyciszył od drugiej strony, widocznie nie chcąc, żeby Alex zwiała z gabinetu pod jego nieobecność. Spojrzeliśmy na siebie.

- Nic jej nie będzie – rzucił Moody, widząc moją minę. – Niedługo wróci do dormitorium. Mam nadzieję, że bogatsza o nową wiedzę.

Z kieszeni płaszcza wyjął zmniejszoną laskę i powiększył ją. Później zaś machnął mi na pożegnanie i ruszył korytarzem w kierunku gabinetu profesora Flitwicka. Gdy Moody zniknął z oczu, szarpnęłam za klamkę jego gabinetu.

- Alex? – powiedziałam do szpary między drzwiami i framugą, ale przez wyciszenie nie było nic słychać.

Westchnęłam. Nie mogłam tutaj zostać. No ale przecież profesor Moody nie zrobi jej nic złego… Nie mógłby. Był nauczycielem i aurorem. Kimś kto działał w słusznej sprawie. Tak, na pewno Alex była bezpieczna. Przynajmniej wiedziałam, gdzie się znajdowała. Miałam nadzieję, że wróci szybko. Ruszyłam na schody, a później do dormitorium. Gdy przeszłam przez obraz, pokój wspólny był już pusty. Tak mi się wydawało. Ruszyłam w stronę sypialni, ale wtedy usłyszałam głos Harrego.

- Klara?

Spojrzałam w kierunku źródła dźwięku, ale nikogo tam nie było. Po chwili Harry zdjął z głowy pelerynę niewidkę. Podskoczyłam wystraszona. Moja reakcja wywołała na jego twarzy lekki uśmiech.

- Spokojnie, to tylko ja – zaśmiał się. – Zawołasz Alex? Mam do niej sprawę.

- Yy… to raczej niemożliwe. Ona jest teraz na dodatkowych zajęciach.

- O tej godzinie? – zdziwił się okularnik i podrapał się po bliźnie. – Cholera… - syknął.

- A o co chodzi? – zapytałam. – Jeśli to coś ważnego, to…

- Muszę iść do łazienki prefektów – powiedział od razu. – z turniejowym jajem. Tylko że Alex nie podała mi hasła…

Zamyśliłam się.

- To chyba była jodłowa… nie. Sosnowa świeżość – kiwnęłam głową.

- O, dzięki. – Harry uśmiechnął się i ruszył w stronę obrazu, ale jednak zatrzymał się w pół kroku i powoli na mnie spojrzał. – Hermiona pewnie już śpi? – rzucił jakby od niechcenia.

- Znając ją, to tak. Dawno leży w łóżku – uśmiechnęłam się.

- Szkoda… A może Ty mogłabyś mi pomóc? – zapytał nagle.

- Pomóc? Ale w czym? – zamrugałam.

- No… Bo to jajo to zagadka. Alex powiedziała mi jak je otworzyć, ale na pewno będzie w tym więcej sekretów niż samo otwarcie. Ty zawsze masz dobre oceny i dużo wiesz.

- Ojej… - nerwowo złapałam za kraniec koszuli. Nie przyjaźniłam się z Harrym, byliśmy raczej znajomymi. Zawsze gdzieś się przewijał, ale trudno było go nie znać, skoro był Tym Który Przeżył i tak dalej. Jego prośba wydała mi się więc nieco dziwna. - No ale to nie znaczy, że będę dobra w zagadki.

- Na pewno lepsza niż ja. To jak, pójdziesz ze mną? – patrzył na mnie błagalnie.

- No nie wiem…

- Klara, drugie zadanie coraz bliżej. Ja muszę się na nie przygotować. W tym turnieju można nawet zginąć!

- Wiem… Czytałam w książce o Trójmagicznych Tragediach. Straszna sprawa… - przejęłam się. – To.. to dobrze, pójdę z Tobą. Tylko zróbmy to szybko, dobrze?

- Dobrze! – ucieszył się Harry.

Szybko pobiegłam na górę i zostawiłam torbę. Ostatni wypad do tej łazienki skończył się dla mnie źle. Spojrzałam na moją koszulę i po namyśle, naciągnęłam na siebie ciemny sweter z godłem Griffindoru. Zbiegłam po schodach do dormitorium, a Harry rozchylił pelerynę niewidkę, wpuszczając mnie pod nią. Poczułam się skrępowana, że będę musiała iść tak blisko niego.

- To konieczne? – zapytałam.

- Nie chcę, żeby ktokolwiek nas złapał – wyjaśnił okularnik. Też wyglądał na nieco skrępowanego.

Kiwnęłam głową i weszłam pod pelerynę. Naciągnęliśmy ją możliwie jak najbardziej i ostrożnie wyszliśmy przez obraz. Harry dał mi do trzymania jajo, a sam wyjął z kieszeni dziwną mapę. Uderzył w nią różdżką i sprawdził najbliższe korytarze. Droga była czysta. Ruszyliśmy więc, co chwilę wpadając na siebie i stukając się łokciami. Chcąc nie chcąc, musieliśmy iść ramię w ramię. Milczeliśmy przez całą drogę. W końcu bez przeszkód znaleźliśmy się pod drzwiami łazienki, Harry schował mapę i wypowiedział hasło. Drzwi stanęły przed nami otworem. Weszliśmy szybko, a chłopak zrzucił z nas pelerynę i rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Pospiesz się – powiedziałam, odkładając jajo tuż przy basenie.

Objęłam się rękami, odeszłam na bok i stanęłam tyłem. Trochę żałowałam, że tu znowu przyszłam. Powtarzałam sobie jednak, że to wszystko w słusznej sprawie. W tym czasie Harry odkręcił jeden z kurków, a basen szybko napełnił się wodą. Pokryła go piętrząca się, biała piana. Chłopak bez zastanowienia zaczął zrzucać z siebie kolejne ubrania. Gdy był w samych bokserkach, ostrożnie wszedł do wody. Zabrał ze sobą złote jajo. Po krótkim siłowaniu i kombinacjach, zanurzył się z nim w wodzie i otworzył je. Do moich uszu dotarł dziwny, nieznośmy skrzekot. Zerknęłam przez ramie i szybko zamknęłam oczy, bojąc się, że zobaczę nagiego Harrego.

- To jakaś piosenka! – powiedział chłopak, wynurzając się z wody. – Słyszałaś?

- Nie bardzo... To co wydobywa się spod wody nie może być nawet nazwane słowami.



- To poczekaj... – Harry raz jeszcze zanurzył się z jajem. Podwodna pieśń rozległa się po raz wtóry. Gdy się wynurzył, zacytował mi ją.


„Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos, nad wodą nie śpiewamy, taki nasz już los, A kiedy będziesz szukał zaśpiewamy tak: To my mamy to, czego tobie tak brak. Aby to odzyskać, masz tylko godzinę, Której nie przedłużysz choćby i o krztynę. Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić, A to, czego tak szukasz, nigdy już nie wróci.”



Cytował mi pieśń kilkukrotnie. Oboje zastanawialiśmy się nad każdym słowem. Harry w końcu wystawił jajo poza basen, wytarł się ręcznikiem i pospiesznie założył ciuchy.
- To jak myślisz? O co chodzi?

 - Skoro nie śpiewają nad wodą, a szukać masz ich tam, gdzie je słychać, będzie chodziło o coś w wodzie? – zastanawiałam się na głos. – Ale sama woda jest mało precyzyjna. Chyba nie myślisz, że jeszcze będziesz musiał poszukać miejsca zadania?...

- Nie no, chyba nie – Harry założył okulary, złapał za jajo i zarzucił na siebie pelerynę, robiąc mi pod nią miejsce. Pachniał truskawkami, tak samo jak piana i woda w basenie.

- W pierwszym zadaniu przynajmniej było jasne, że masz zdobyć złote jajo. Jeśli masz szukać nie wiadomo czego w wodzie, to będzie naprawdę ciężkie.

- Jutro zapytam Hermionę, czy ma jakiś pomysł na znaczenie tej piosenki. Ale i tak dzięki, że ze mną poszłaś – uśmiechnął się.

Wyszliśmy z łazienki. Harry uaktywnił mapę i ostrożnie ruszyliśmy w stronę wieży Gryffindoru. Już myślałam, że wszystko pójdzie zaskakująco gładko, ale na schodach Harry nadepnął na fałszywy stopień i stracił równowagę, wypuszczając z rąk jajo i mapę. Przytrzymałam go za ramię, ale mapa odfrunęła kilka schodków niżej, zaś jajo poturlało się na sam dół schodów, robiąc przy tym sporo hałasu. Spojrzeliśmy na siebie wystraszeni.

- Kto tu jest?! – usłyszeliśmy głos profesora Snape’a.

Zeszliśmy nieco niżej, chcąc przechwycić mapę. Mistrz Eliksirów stał już u dołu schodów. Na końcu jego różdżki błyszczało jasne światło. Mężczyzna uważnie rozglądał się, oświetlając różne zakamarki.

- Już, pokaż się! – nakazał i w tym momencie dostrzegł mapę…






niedziela, 21 lipca 2019

42. Bardzo dużo o niczym

Zaczęłam przeklinać cicho pod nosem na Pansy Parkinson. Dobrze widziałam, jak dziewczyna z mściwą satysfakcją podkłada mi nogę, żebym się wywaliła. Chciałam ją chwycić za kłaki i walnąć o ścianę, ale wiedziałam, że takie zachowanie na lekcji profesora Snape’a skończyłoby się katastrofą, dlatego też potulnie przykucnęłam, zaczynając zbierać większe kawałki szkła z podłogi, starając się nie dotknąć palcami substancji, która rozlała się po większości sali.

W pewnym momencie usłyszałam jak Snape odsuwa krzesło od biurka i wstaje. Spięłam się w sobie jeszcze bardziej, czując jak ręce zaczynają mi drzeć ze zdenerwowania, co sprawiło, że rozcięłam sobie palce ostrzejszym kawałkiem szkła. Syknęłam cicho, nie dając po sobie poznać, że coś się stało.

- Chłoszczyć. – Snape wypowiedział zaklęcie, a cała formalina wraz ze szkłem zniknęła z podłogi. Przez krótką chwilę dalej kucałam, bojąc się podnieść. Czułam bardzo wyraźnie perfumy mężczyzny, co znaczyło, że brunet stoi tuż za mną.

Po chwili, która wydawała się dla mnie wiecznością, postanowiłam w końcu podnieść się z podłogi i odwrócić przodem do Snape’a. Nie pomyliłam się. Mężczyzna stał dokładnie tuż za mną, opierając dłoń o ławkę, w którą stukał równomiernie swoimi długimi palcami. Jego wzrok przez moment spoczął na mojej dłoni, z której sączyła się krew. Nim schowałam rękę, Snape chwycił mnie mocno za nadgarstek, przyciągając do siebie. Ostatnim razem, kiedy byłam tak blisko niego, jego palce zatapiały się we mnie, robiąc niesamowite rzeczy. Na samą myśl, zadrżałam lekko. Mężczyzna musiał to wyczuć, ponieważ uśmiechnął się szelmowsko i rzucił czar maskujący na mój palec.

- Dalej boli – powiedziałam niepewnie, spoglądając na swój nadgarstek, który w dalszym ciągu trzymany był w żelaznym uścisku. Palce Snape’a zakleszczyły się na nim mocno i precyzyjnie, żebym nie była w stanie się mu wyrwać.

- Czyżby? Domyślam się, że wczoraj wyglądałaś gorzej, kiedy wróciłaś z nocnej eskapady po Zakazanym Lesie – odparł mrocznie. Wzdrygnęłam się lekko, rozszerzając oczy.

- Skąd pan wie?

- To już nie powinno cię interesować, Lamberd, ale możesz przekazać pannie Amber, że obie tracicie po 20 punktów dla waszego domu. Dodatkowo, powinienem ci odjąć kolejne 50 za głupotę i brak wyobraźni. Czyżby w dalszym ciągu było ci mało wrażeń po panu Flincie?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko spuściłam głowę. Snape w tym samym czasie puścił moją dłoń, którą przycisnęłam do piersi, rozmasowując obolały nadgarstek. Myślałam, że mężczyzna się odsunie i każe mi odejść, ale nagle jego palce chwyciły boleśnie mój podbródek, unosząc głowę. Moje serce zaczęło bić w zawrotnym tempie. Kciuk Snape’a przejechał delikatnie po moich ustach, zahaczając o zęby i wśliznął się pomiędzy wargi. Jęknęłam głośno, przymykając na moment oczy.

- To musi być bardzo frustrujące, Lamberd – zaczął niskim głosem, że od samego dźwięku dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Otworzyłam zamroczona oczy, spoglądając prosto w błyszczące, czarne tunele mężczyzny – pragnąć kogoś, a nie móc go dostać. – Kciuk Snape’a wysunął się z moich ust i ponownie przejechał po wargach, tym razem nieco mocniej, a następnie zaczął sunąć niżej po podbródku, szyi, po kolei zahaczając o każdy guzik białej koszuli, aż w końcu dotarł do gumki od spódnicy. Wsunął się bezszelestnie pod materiał, napierając na niego, ale nie w taki sposób, żeby obniżyć całość.

Moje serce w dalszym ciągu nie chciało się uspokoić, a wnętrzności ścisnęły się boleśnie. Dotyk mężczyzny elektryzował, sprawiał że chciałam skomleć i prosić o więcej, ale z moich ust nie wydobyło się żadne słowo. Wyciągnęłam tylko przed siebie ręce, chcąc go dotknąć, zatopić palce pod materiały ubrań, które na siebie zakładał i dotknąć ciepłej skóry na piersi mężczyzny.

- Mówiłem, żebyś wybiła to sobie z głowy – szepnął wprost do mojego ucha, wyciągając kciuk spod materiału spódnicy. Chwycił mnie za oba nadgarstki, odsuwając od siebie. – Widzę jak na mnie patrzysz, Lamberd. Rób tak dalej, a zaraz cały Hogwart dowie się jak się ślinisz do swojego nauczyciela. Nie umiesz kontrolować swoich emocji.

- Już się tym zajęłam! – Wypaliłam nagle błagalnym tonem.

- Zajęłaś się? – Zainteresował się. – Czym? – Szarpnął mną, jeszcze mocniej ściskając moje nadgarstki.

- Draco Malfoy… - zaczęłam, nie wiedząc czy był to dobry moment na ujawnianie takich rzeczy, aczkolwiek po spojrzeniu Snape’a mogłam się domyślić, że odwrotu już nie miałam.

- Mów dalej – ponaglił mnie zniecierpliwiony.

- Podobno po Slytherinie chodzą zakłady, że pan i ja…

Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, puszczając w końcu moje ręce, po czym obrócił się na pięcie, podchodząc do swojego biurka i zgarniając wszystkie dzisiejsze wypracowania do kupy. - Jesteś wolna – powiedział bez emocji. – Możesz wyjść.

- Ale… nic pan nie powie? – Zdziwiłam się.

- Potwierdzone zostało tylko to, co wcześniej ci powiedziałem – mruknął, nie spoglądając nawet w moją stronę. – Żegnam.

- Nie możesz mnie tak traktować! – Wybuchłam nagle do jego pleców i podeszłam bliżej. – Dajesz mi tyle sprzecznych sygnałów, że nie wiem już, co mam sobie myśleć! To naprawdę nie moja wina, że Malfoy sobie coś ubzdurał! Ja się staram, żeby nikt nie kojarzył nas ze sobą i…

- Nie ma żadnych nas, głupia dziewczyno! – Warknął nagle nieco głośniej, obracając się przodem i spoglądając mi w końcu w oczy. Tym razem jego spojrzenie było lodowate. – Poza tym, nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty”, Lamberd – warknął niebezpiecznie mężczyzna. Zaczął przeglądać poszczególne prace z mściwym uśmieszkiem, aż w końcu wyjął moje i Klary wypracowanie. – Nie zdałyście. Będąc w Zakazanym Lesie powinnyście wiedzieć, jakie rośliny w nim występują.

- Nie każ mnie za to! – Jęknęłam i chwyciłam go za rękę, chcąc ponownie poczuć to ciepło, które kilka minut temu biło od niego ze zdwojoną siłą.

Nagle drzwi od sali otworzyły się. Puściłam szybko Snape’a, a do środka zaczęli wchodzić studenci z pierwszego roku. Niczym stado wystraszonych owiec, przemykali w ciszy do swoich ławek. Popatrzyłam na mężczyznę zbolałym wzrokiem, czując na policzku łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni.

- To wszystko, Lamberd – powiedział sucho Snape, prostując się i przyjmując pozę złego profesora. Splótł dłonie za plecami, nie zwracając już na mnie kompletnie uwagi. Uczniowie spoglądali na mnie zdziwieni, że w dalszym ciągu nie miałam zamiaru wychodzić z ich lekcji, ale w końcu skapitulowałam i czym prędzej opuściłam klasę od Eliksirów, zamykając za sobą drzwi. Nabrałam szybko powietrza do ust, ruszając w stronę pierwszej lepszej łazienki dla dziewczyn. Stanęłam przed lustrem, trzymając się kurczowo brzegów umywalki i próbując unormować oddech. Łzy dalej płynęły mi po policzkach, ale zamiast użalać się nad sobą, byłam wściekła i rozżalona. W głowie cały czas miałam słowa Snape’a. Pragnęłam zawrócić do niego i raz jeszcze na spokojnie wszystko mu wyjaśnić i zachować się bardziej dojrzale, ale wiedziałam że jest już za późno na to. Znowu potraktował mnie paskudnie. Najpierw dał mi nadzieję, a potem odrzucił jak niepotrzebną rzecz. Powoli zaczynałam mieć tego serdecznie dosyć. Snape bawił się i robił ze mną, co mu się podobało, nie patrząc w ogóle na moje uczucia.

Odkręciłam kran z zimną wodą, chcąc przemyć twarz, jednak gdy tylko podłożyłam pod strumień dłonie, pisnęłam cicho z bólu, odsuwając ręce. Skaleczenie, chociaż nie było widoczne w dalszym ciągu piekło tak samo.

- Coś się stało? – Zapytał nagle dziewczęcy głos z mocnym francuskim akcentem, po czym z jednego, z pomieszczeń w którym znajdowały się w ogóle nie używane wanny, wyszła wysoka, przemoczona blondynka z akademii Beauxbatons. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja również odpowiedziałam tym samym, ponieważ nikt przeważnie nie korzystał z publicznych łaźni, a tym bardziej nie wychodził z nich cały przemoczony i to w ubraniu. Kątem oka jednak zauważyłam, jak francuska ściskała pod pachą otwarte jajo, które wygrała podczas pierwszego zadania turnieju.

- Jak to zrobiłaś? – Zapytałam przejęta, wskazując głową na rzecz. Fleur, bo tak miała na imię francuska, również spojrzała we wskazanym przeze mnie kierunku.

- Och! Oui! Ty jesteś od Harry Potter? Ty jego przyjaciółka, tak?

- Tak, przyjaźnimy się. Harry w dalszym ciągu ma problemy z otworzeniem jaja. Jak ci się to udało? – Dopytywałam, nie zwracając już uwagi na swoje rozterki i ból palca.

- Harry musi wejść pod wodę z jajem, a wtedy się otworzy i zacznie śpiewać – odparła, uśmiechając się do mnie.

- Śpiewać? – Zdziwiłam się.

- Oui. – Fleur kiwnęła głową. – A tobie co w końcu? Ty smutna, prawda? Problemy jakieś?

- Nie – odpowiedziałam szybko, w dalszym ciągu przyglądając się jaju blondynki.

- Ale ty płakałaś. Widziałam.

- To nic takiego – machnęłam nań ręką, po czym pożegnałam się szybko z dziewczyną i wybiegłam z łazienki kierując się prosto pod salę od Transmutacji. Byłam już spóźniona i wiedziałam, że Mcgonagall będzie krzywo patrzeć na mnie, ale wiadomość, jaką miałam do przekazania Harry’emu była sto razy ważniejsza.

Gdy weszłam do sali, wszystkie głowy obróciły się w moją stronę. Profesorka odchrząknęła głośno, komentując moje spóźnienie, ale nie odjęła mi żadnych punktów, tylko kazała usiąść obok Rona, który trzymał dla mnie miejsce i słuchał w ciszy dzisiejszych zajęć.

- Bardzo miałaś przesrane? – Spytał szeptem, nachylając się w moją stronę.

- Tak jak zwykle – mruknęłam, po czym wyciągnęłam kartkę papieru i nabazgrałam na niej kilka słów o jaju i o tym jak je otworzyć. Przyjaciel cały czas zaglądał mi przez ramię.

- Skąd się dowiedziałaś?! – Pisnął również podekscytowany.

- Spotkałam w łazience laskę, do której wzdychałeś na początku roku – szepnęłam cicho, patrząc co jakiś czas na Mcgonagall, czy nie spogląda w naszą stronę, ale ta zajęta była rysowaniem na tablicy poszczególnych ruchów różdżki, potrzebnych do rzucenia zaklęcia transmutującego.

- Co?! Ja do nikogo nie wzdychałem – zaperzył się chłopak, czerwieniąc przy okazji.

- Na pewno? – Uniosłam wysoko jedną brew i zachichotałam cicho. Pragnęłam znowu być taka jak kiedyś. Nie chciałam myśleć o Snapie. Ciągle robiłam sobie różne nadzieje z nim związane, a on to wykorzystywał.

- No na pewno! – Szedł w zaparte chłopak.

- Niech ci będzie – westchnęłam, kręcąc głową i spojrzałam na Klarę. Dziewczyna przepisywała wszystko z tablicy, z zaciętą miną, a na kolanach rozłożony miała podręcznik od Obrony. Rozumiałam, że były rzeczy ważne i ważniejsze, ale żeby aż tak przejmować się tym, co mówił Moody? Był zły, miał prawo powiedzieć o kilka słów za dużo. Szkoda, że Klara wszystko brała tak bardzo do siebie i gdyby nie to, że trochę ją znałam, pomyślałabym, że zakochała się w profesorze. A może wtedy byłoby nawet lepiej? Mogłabym powiedzieć jej o Snapie, wypłakać się, pożalić, a tak to musiałam dusić to wszystko w sobie i wmawiać sobie, że wcale mi na nim nie zależy.

- Alex? – Ron szturchnął mnie w ramię, przywracając do rzeczywistości. Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. – Dasz w końcu ten liścik Harry’emu?

- Dam, dam – obudziłam się na dobre, kończąc pisać treść wiadomości, po czym kopnęłam w krzesło siedzącej przede mną Lavender Brown i gdy tylko dziewczyna się odwróciła, wskazałam głową na Harry’ego i podałam jej karteczkę z wiadomością, którą ta przesłała dalej do okularnika. Chłopak odebrał przesyłkę, wpatrując się w nią zdziwiony, po czym wyprostował papier i szybko odwrócił się w moja stronę. Ron wyszczerzył zęby, pokazując uniesiony kciuk w górę, a ja zaczęłam kiwać energicznie głową.

- Ekhem – odchrząknęła ponownie Mcgonagall, przerywając wykład. – Panie Potter, Weasley i panienko Lamberd, czy ja wam w czymś przeszkadzam?

Cała sala odwróciła głowy w naszą stronę, łącznie z Klarą. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, ale tylko uśmiechnęłam się do niej.

- Źle się czuję – wypaliłam nagle. – Czy chłopcy mogą mnie odprowadzić do skrzydła szpitalnego?

- Obaj na raz? – zdziwiła się nauczycielka.

- Tak, to bardzo ważne.

Mcgonagall patrzyła na nas przez chwilę, po czym westchnęła głośno i pozwoliła nam wyjść, rzucając jeszcze na odchodne o lekcjach tańca, które będą odbywały się po wszystkich lekcjach i które podobno miały być obowiązkowe.

Wybiegliśmy szybko na korytarz i stanęliśmy w kółku bardzo blisko siebie. Wszyscy byliśmy podekscytowani do granic możliwości.

- Skąd to masz?! – Pisnął Harry, raz jeszcze czytając treść wiadomości. – Jesteś pewna, że to działa. Trochę to dziwne, żebym szedł z tym do łazienki…

- Widziałam Fleur Delacour całą przemoczoną w łazience koło lochów. Pewnie poszła tam dlatego, że jest to mało uczęszczane miejsce przez uczniów i są tam wanny – wyjaśniłam. – Mówiła serio, kiedy ją spytałam o jajo. Nie sądzę, by kłamała.

- A to o Fleur ci chodziło! – Zajarzył nagle Ron, drapiąc się po brodzie. Zignorowaliśmy go.

- Musisz iść do łazienki, gdzie są wanny, napuścić wody i zanurkować wraz z jajem – zaczęłam myśleć na głos.

- Tylko, że męskie łazienki nie mają wanien, same prysznice – jęknął Harry.

- Może jezioro? – Podrzucił Ron. Spojrzałam na nich jak na debili.

- Wiecie, myślałam, że zadaję się z inteligentnymi, wrażliwymi chłopcami.

- Kto ci tak o nas opowiedział, musiał kłamać – zaśmiał się Ron, za co dostał ode mnie po głowie.

- Łazienka Prefektów! – Harry w końcu zaczął myśleć.

- Właśnie! A ja znam nawet hasło – dodałam, ponownie się ekscytując.

- Dzięki Alex! – Krzyknął okularnik, przytulając mnie do siebie. – Już myślałem, że polegnę na tym zadaniu. Odwzajemniłam uścisk, a Ron który przyglądał się temu wszystkiemu, wzruszył ramionami, obejmując nas oboje.

- Brakowało mi tego – powiedział niepewnie.

- Mnie również – odparłam, przymykając na moment oczy.

Gdy lekcja się skończyła i cała klasa wyszła na korytarz, doskoczyłam szybko do Klary, a chłopcy wyciągnęli z tłumu Hermionę, i zaczęliśmy opowiadać dziewczynom o tym, czego się dowiedziałam. Reakcji Granger już nie dostrzegłam, ale Klara bardzo się ucieszyła, że w końcu Harry będzie mógł ruszyć z miejsca, chociaż nie obyło się bez pytań w stylu: „Czy to zgodne z regulaminem?”, „a to nie jest oszustwo?”, dlaczego okłamałaś Mcgonagall, że się źle czujesz?!”. Cała Klara.

- A jak było u Snape’a? – Zadała w końcu pytanie, którego wcale nie chciałam słuchać. Odsunęłam się o pół kroku od niej i skrzywiłam. – Co? Źle?

- Bardzo źle – warknęłam cicho. – Nie zaliczyłyśmy testu. Nie mam pojęcia, co teraz, ale Snape wie, że byłyśmy w Zakazanym Lesie.

-CO?! – Zdenerwowała się. – I co teraz?! Boże, on nas zabije! Jaką karę nam wymyślił?!

- Nie mamy kary, ale odebrał nam po 20 punktów. No i nie zaliczył wypracowań.

- Niemożliwe. Musiał nam wlepić jakąś karę. – Dziewczyna nie dowierzała. – Przecież to nie w jego stylu, żeby tak to po prostu zostawić.

- Zupełnie nie w jego stylu – odparłam bez przekonania, cały czas czując ból palca. – Myślę, że dopiero się na nas zemści.

- A skąd się dowiedział? Myślisz, że Lucjan mógł nas wydać? Albo Draco?

- Myślę, że zrobiła to Pansy albo te dwa półgłówki.

- Masz rację. Oni mogli mu wygadać wszystko, ale dlaczego nie miałyśmy z nimi szlabanu?

- Bo nas nie złapano. Moody czasami ma nosa do ratowania nas z opresji.

Klara zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała, po czym zaczęła przeglądać zawartość swojej torby, z której po chwili wyciągnęła białą kartkę papieru, złożoną na pół.

- Przed Transmutacją dostałam to od George’a – wyjaśniła, wręczając mi liścik.

- Nie chcę tego! – Warknęłam.

- Przeczytaj, może to coś ważnego.

- W dupie to mam! Zabieraj to! – Chciałam z powrotem włożyć przyjaciółce do rąk kartkę, ale ta odskoczyła jak oparzona.

- Przeczytaj tylko! – Nacisnęła. – Co ci szkodzi? Już nie bądź taka. – Posłuchałam więc przyjaciółki i rozłożyłam kartkę, na której znajdowało się tylko jedno słowo: przepraszam.

- I co mi po tym? – Prychnęłam, mnąc list w dłoni. – Głupie słowo napisane na kartce.

- Zawsze jakiś początek – zastanowiła się Klara. – Chyba żałuje tego, co zrobił.

Po wszystkich zajęciach, Mcgonagall zaprosiła nas do sali od Transmutacji, z której poznikały wszystkie ławki i krzesła, robiąc więcej miejsca na tańce w parach. Szczerze powiedziawszy, nie chciałam w tym uczestniczyć. I tak nie miałam pary na bal, poza tym po dzisiejszych wydarzeniach, jakoś nie specjalnie chciało mi się iść na bal Bożonarodzeniowy, a tym bardziej skakać jak małpa przy Mcgonagall.

- Bardzo proszę wszystkich, co już mają pary na dzisiejszy dzień, na środek! – Klasnęła w dłonie kobieta, stojąc pośrodku sali i oddzielając przy okazji Ślizgonów od Gryfonów. – No dalej! – Zachęcała nas, wykonując gest ręką, jakby zapraszała nas do siebie. – Nikt się nie odważy? – Zdziwiła się wyraźnie rozżalona.

Spojrzeliśmy z nieukrywaną niechęcią na Ślizgonów, którzy obdarowali nas tym samym spojrzeniem, po czym ani jedna strona, ani druga nie ruszyła się z miejsca. Zauważyłam również, że pośród zebranych z drugiego domu nie było Draco Malfoya. Chłopak po wizycie w Zakazanym Lesie stał się, jakby niewidzialny. Z nikim nie rozmawiał, nigdzie nie przychodził, jeżeli nie musiał. Może w dalszym ciągu odrabiał szlaban? Do było dość prawdopodobne, ponieważ Pansy i goryle chłopaka również byli nieobecni. Z jednej strony nawet im zazdrościłam. Zniechęcona, założyłam ręce na piersi, wycofując się na sam tył.

- Co za głupota – prychnęłam, siadając na podłodze. – Jakie to ma znaczenie, kto jak będzie tańczył?

- Dla mnie chyba ma – jęknął Harry, osuwając się po ścianie i siadając obok mnie. Podkuliliśmy oboje nogi i oparliśmy na nich brody, gdy nagle z tłumu Gryfonów wyszedł na środek Neville, ciągnąc za sobą zestresowaną Klarę.

- O kurcze pieczone – skomentował Ron i również przysiadł koło nas. – Temu to się chyba coś poprzestawiało w głowie.

- Biedna Klara – dodał Harry i całą trójką parsknęliśmy śmiechem, za co zostaliśmy upomniani przez naszą wychowawczynię.

- Świetnie, panie Longbottom, panienko Amber! Dajecie wspaniały przykład innym! – Ucieszyła się kobieta, próbując ustawić parę jak najbliżej siebie. Chwyciła dłoń Neville’a, kładąc ją na talii Klary, a jej rękę położyła na ramieniu Gryfona.

- Jasny gwint – szepnął ponownie Ron, chichocząc jak szalony i wpatrując się z niedowierzaniem w naszych przyjaciół.

- Oboje są tak czerwoni, że zaraz wybuchną – zawtórował okularnik.

- Trochę mi głupio, bo to ja ją wpakowałam w te tańce – wyjaśniłam przyjaciołom.

- Dobrze zrobiłaś. W życiu się tak nie bawiłem! Ma ktoś popcorn? – Ron zaczął rozglądać się po znajomych twarzach w poszukiwaniu jedzenia.

- Panie Weasley! -Zagrzmiał głos Mcgonagall. Cały tłum się rozstąpił, ukazując naszą trójkę pod ścianą. Harry i Ron w dalszym ciągu nie mogli powstrzymać się od śmiechu, a Klara wraz z Neville’em próbowali zsynchronizować swoje ruchy na parkiecie, żeby wyglądało to jak taniec, a nie występ lalek na sznurkach. – Proszę na środeczek! – dodała podniesionym głosem. – Pana i pana Pottera. Pokażecie reszcie, jak wy świetnie dajecie sobie radę w tańcu!

- Co?! – Pisnął okularnik, poprawiając okulary, które z wrażenia osunęły mu się na nosie. – Ale pani profesor, my jesteśmy chłopakami! Jak mamy razem tańczyć?!

- Spostrzegawczy jesteś, Potter – mruknęła profesorka, a cała sala wybuchła śmiechem. – Zapraszam panów, no już!

Przyjaciele niechętnie podnieśli się z miejsc, stając obok Neville’a i Klary. Ron już miał zamiar przechwycić partnerkę kolegi, ale Mcgonagall odchrząknęła głośno, wskazując różdżką na Harry’ego. Wszyscy znowu wybuchli śmiechem, a Ślizgoni mieli lepszy ubaw z jednopłciowej pary niż z samego Longbottoma.

- Proszę – uśmiechnęła się cwanie kobieta. – Ręka pana Weasley’a na talię pana Pottera, a pan Potter kładzie dłoń na ramieniu kolegi. Raz – dwa.

- Dlaczego ja mam udawać kobietę? – Jęknął Harry, czerwieniąc się przy okazji.

- Tobie to lepiej wychodzi, stary – szepnął rudzielec, również okrywając się purpurą.

- Sugerujesz, że zachowuję się jak baba?! – Zdenerwował się brunet.

- Panowie! – Zagrzmiał głos Mcgonagall, a przyjaciele zamilkli. Musiałam przyznać, że pomysł profesorki rozbawił mnie do łez i byłam jej za to wdzięczna. Mogłam chociaż przez chwilę poczuć się jak dawniej, kiedy jedynym moim problemem były nieodrobione lekcje.

Po zakończonych lekcjach, Harry z Ronem wybiegli zawstydzeni z sali do dormitorium, a ja wraz z przyjaciółką postanowiłyśmy zjeść kolację, podczas której żywo rozmawiałyśmy o tańcach i całym zajściu, jakie miało tam miejsce.

Gdy zjadłyśmy kolację, udałyśmy się potulnie do Wieży Gryffindoru. W pokoju wspólnym siedzieli bliźniacy Weasley i kilkoro uczniów z młodszych roczników. Rona i Harry’ego nie było pośród zebranych. Prawdopodobnie, przyjaciele postanowili zaszyć się na jakiś czas, ponieważ wiadomość o ich wspólnym tańcu zaczynała roznosić się po całej szkole. Dodatkowo, Harry musiał obmyślić plan dostania się do łazienki Prefektów. Wspominał wcześniej, że chciałby jak najszybciej dowiedzieć się, co też miało mu do zaśpiewania jajo.

Jako, że nie chciałam siedzieć z bliźniakami, miałam zamiar wejść po schodach do dormitorium, gdy nagle usłyszałam za sobą głos Freda. Chłopak podniósł się z kanapy, podchodząc do nas. Klara w panice stanęła przede mną, zasłaniając swoim ciałem, ale Gryfon zaśmiał się cicho i postukał palcem po głowie, po czym bez ceregieli odsunął dziewczynę ode mnie i wręczył mi piwo.

- Przepraszam – powiedział szczerze. W tym samym czasie George również wstał i stanął obok brata, uśmiechając się pod nosem. – Byłem zdenerwowany, bo ten idiota George jest moim bratem i chcę dla niego jak najlepiej, ale to nie powód, żebyśmy się kłócili.

- Zgadzam się – burknęłam cicho, patrząc podejrzliwie to na jednego, to na drugiego.

- To są sprawy między wami, nie chcę się w nie wtrącać – dodał, podnosząc ręce w obronnym geście. – Poza tym, brakuje mi naszych wspólnych wypadów.

- A co na to wszystko Angelika? – Zapytałam, rozglądając się po zebranych, ponieważ nigdzie nie mogłam jej dostrzec.

- Angela jest jeszcze w skrzydle szpitalnym, ale również przeprasza. To wszystko wymknęło się trochę spod kontroli. I wcale nie uważam, że powinnaś być w Slytherinie. Jesteś Gryfonką z krwi i kości.

Słuchałam tego wszystkiego w ciszy i szczerze powiedziawszy zrobiło mi się o wiele lżej na sercu. Zawsze to jeden problem mniej, a miałam ich ostatnio całą masę na głowie. Otworzyłam sobie piwo i uniosłam lekko butelkę.

- W takim razie może za nowy początek? – Uśmiechnęłam się do braci. Fred wyszczerzył się cały i doskoczył po swoją butelkę, po czym oboje wznieśliśmy toast. George natomiast dalej stał w miejscu, ale po jego minie było widać, że również jakiś ciężar spadł mu z serca. O wiele lepiej było żyć dalej w przyjaźni niż drzeć ze sobą koty, jak to mawiają Mugole.

- Chwila! – Podniosła nagle głos Klara, podchodząc do mnie. – Jest poniedziałek wieczór! Nie powinniście pić! Żadne z was nie powinno! Jutro rano zaczynamy lekcje!

- A kto mówi o upijaniu się? – Fred wzruszył ramionami. – Chcemy tylko napić się po piwie i porozmawiać kulturalnie. Może tobie też podać butelkę?

- Nie, dziękuję! – Odparła dziewczyna i usiadła w fotelu blisko kominka, wyciągając po raz kolejny podręcznik od Obrony. Otworzyła go na zakończonym uprzednio rozdziale i ponownie wciągnęła się w czytanie. Fred natomiast usadowił się na podłokietniku tuż przy niej, spoglądając z góry na dziewczynę. Co jakiś czas zagadywał do niej, dopytując o różne terminy, jakie udało mu się wyczytać z podręcznika. Klara denerwowała się, że jej przerywa, ale chętnie odpowiadała na zadawane pytania, sprawdzając przy okazji swoją wiedzę. Chciałam usiąść na kanapie i również się zrelaksować, ale George chwycił mnie za ramię, patrząc prosto w oczy.

- Możemy porozmawiać? – Spytał półszeptem, po czym zaprowadził nie do cichego kąta pod schodami, gdzie żadna z zebranych w pokoju wspólnym osób, nie mogła nas ani podsłuchiwać, ani podglądać. – Dostałaś mój liścik?

- Tak, dostałam – odparłam, popijając w spokoju piwo. – Wiele z niego nie wyczytałam. Tylko, ze przepraszasz.

- Bo przepraszam – powtórzył tym razem na głos. – Wściekłem się o tych Ślizgonów, a jak ten cały Bole zaczął ci przypominać o balu, coś we mnie pękło. Chciałem się na tobie zemścić, sprawić, żebyś była zazdrosna.

- Z marnym skutkiem – warknęłam, ale nie byłam już w stanie gniewać się na chłopaka. Westchnęłam głęboko, odkładając butelkę na stolik tuż obok. – Chcesz wiedzieć, dlaczego wtedy nie przyszłam wcześniej się z tobą zobaczyć?

- Chcę. O to cała ta kłótnia.

Przez chwilę stałam w ciszy, zastanawiając się, czy powiedzieć chłopakowi prawdę, ale miałam dość okłamywania wszystkich wkoło.

- Kojarzysz zapewne cały ten incydent z Flintem, co nie?

- Tak.

- Chodziło o mnie – wyplułam to w końcu z siebie, krzywiąc się okropnie. – Wracałam do pokoju wspólnego, a on mnie napadł. Nic mi nie zrobił! – Dodałam szybko, widząc jak George zaczyna zaciskać pięści ze zdenerwowania.

- I mówisz to teraz?! – Zdenerwował się. – Przecież mogłaś mi powiedzieć! Jestem… byłem twoim chłopakiem! Nie pozwoliłbym gnojowi nawet na ciebie spojrzeć! Czemu on dalej jest w szkole!? Powinni go wyrzucić!

- Snape się tym zajął – odparłam, ale na samo wspomnienie o mężczyźnie zachciało mi się płakać. George prychnął, nie dostrzegając w półmroku moich zaszklonych oczu. Przecież jeszcze do popołudnia nienawidziłam mężczyzny z całego serca, a teraz miałam ochotę iść do niego i błagać o wybaczenie.

- Snape gówno zrobi! – Przeklął bliźniak.

- Zrobił dużo! – Nacisnęłam. – Nie mówmy już o tym. Snape się nim zajął. Flint się do mnie więcej nie zbliży. Dali mu ostatnią szansę, spokojnie! – Próbowałam uspokoić Gryfona, który miał ochotę wyjść z Gryffindoru i zabić Ślizgona gołymi rękoma.

- To nie zmienia faktu, że mogłaś mi powiedzieć! – Podniósł ponownie głos rozżalony. – Dlaczego mi nie ufasz? Boże, teraz widzę na jakiego idiotę wyszedłem! – Klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Wybaczysz mi?

- Wystarczyło mnie wysłuchać na spokojnie – westchnęłam.

- Wystarczyło mi zaufać – odciął się, chwytając mnie w pasie. – Alex, możemy zacząć od początku?

- Ja nie wiem George… - zaczęłam, ściągając powoli jego ręce ze swoich bioder. – Ja muszę to przemyśleć, poukładać sobie w głowie. Na razie możemy zostać tylko przyjaciółmi. Jeżeli to ci nie odpowiada, to niestety, ale nie mam nic więcej do zaoferowania – rozłożyłam ręce.

- Masz kogoś? – George zmrużył oczy. – Muszę to wiedzieć, Alex.

- Nie mam, ale nie chcę niczego zaczynać, zanim nie poukładam sobie w głowie kilku spraw – odparłam, chwyciłam butelkę ze swoim piwem i wyszłam spod schodów do reszty Gryfonów. Klara w dalszym ciągu siedziała w fotelu, zaczytana, ale Fredowi znudziło się już zaglądanie jej przez ramię i teraz wyłożył się na jednej z kanap, popijając w spokoju piwo. Usadowiłam się więc na sofie, naprzeciwko, przykładając swoją butelkę do ust. George dołączył do nas po chwili, ale minę miał nietęgą.

Chłopcy zaczęli rozmawiać ze sobą o całkowicie przyziemnych sprawach, a ja powoli rozleniwiałam się na kanapie, wpatrując się tępo w kominek. Palec Snape’a był szorstki, lekko słonawy, ale jakie to było niesamowite uczucie, kiedy mogłam go mieć w ustach. Co by było, gdybym mogła zrobić to samo z jego członkiem? Na samą myśl zrobiło mi się niesamowicie gorąco.

-Alex! – Krzyknęła nagle przyjaciółka, odkładając na moment książkę. Wszyscy zebrani podskoczyli na swoich siedzeniach, wpatrując się w dziewczynę z wyrzutem. – Miałaś iść na zajęcia do Moody’ego!

- Miałam? – Zdziwiłam się. – Mam to gdzieś.

- Co?! – Zapowietrzyła się Klara, wstając szybko z fotela. Podeszła do mnie i złapała za rękę, próbując podciągnąć. – Wstawaj! Idź do niego! Jeżeli nie pójdziesz, to ci się oberwie!

- Po co miała iść do Moody’ego? – Zapytał zainteresowany George, siedząc blisko mnie. Za każdym razem próbował się do mnie zbliżyć, ale nie w głowie były mi ekscesy z nim. Cały czas miałam przed oczami tego cholernego profesora od Eliksirów!

- Dodatkowe zajęcia – odparła blondynka, nie mówiąc nic więcej. – Alex!

- Daj mi spokój! Nigdzie nie idę! Jak chcesz, to możesz sama iść. Nie będzie miał żadnej wymówki, że nie ma niby czasu, bo i tak czeka na mnie. Ja mam to w dupie! Nigdzie nie idę! – Klara ponownie próbowała mnie podnieść, ale byłam dla niej niczym kłoda.

- Nie możesz tak robić – jęknęła niemal płaczliwie.

- To idź i powiedz mu, że nie przyjdę. – Przyłożyłam butelkę do ust, upijając kolejnego łyka.

- Gdybyś nie piła, to tak byś nie zareagowała! – Tupnęła mocno nogą, ale to również nie pomogło, żebym ruszyła się z kanapy.

- No to idź w końcu do niego! – Warknęłam, przenosząc wzrok z kominka na przyjaciółkę.

- Zaczyna robić się dziwnie – stwierdził po chwili Fred, przeciągając się, po czym wstał ociężale z kanapy, kierując się do dormitorium chłopców. – George, idziesz?

- Zaraz – odparł szybko bliźniak i popatrzył wymownie na Klarę, jakby chciał, żeby ta również udała się do Moody’ego, czy po prostu ulotniła się z pokoju wspólnego na jakiś czas. Dziewczyna jednak nie dostrzegła subtelnej sugestii George’a, chociaż i tak zabrała wszystkie swoje rzeczy, wychodząc przez dziurę w portrecie.

- Powodzenia – rzuciłam na odchodne, ale Klara nie mogła już tego usłyszeć. Chwyciłam kolejne piwo, które leżało pod stołem i na raz wypiłam pół butelki. Bliźniak przyglądał mi się w ciszy. – Ty też możesz iść – rzuciłam w jego stronę, widząc to irytujące spojrzenie.

- To nie jest dobry pomysł, żeby zostawiać cię tutaj pijaną, Alex – stwierdził. – Poza tym, chciałbym z tobą jeszcze porozmawiać.

- Już rozmawialiśmy! – Zdenerwowałam się, odkładając butelkę na stół. – Błagam, daj mi dzisiaj spokój! Jutro porozmawiamy na spokojnie.

- Na pewno?

- Tak, ale teraz chcę posiedzieć sama.

George zawahał się przez moment, ale w końcu odpuścił i ruszył po schodach za swoim bratem. Nie chciałam mieszać mu w głowie bardziej niż dotychczas. Dopóki w moich myślach był Snape, dopóty nie byłam w stanie zainteresować się kimś innym, a łamać George’owi serca również nie miałam zamiaru. Ponownie więc chwyciłam swoje piwo i dopiłam do końca. Od razu poczułam przyjemne zawroty głowy, a moje myślenie przekierunkowało się na jedną osobę. Podniosłam się szybko z siedzenia, wychodząc z pokoju wspólnego na korytarz. Chciałam pokazać Snape’owi, że nie jestem dzieckiem, że umiem myśleć i zachowywać się jak dorosła kobieta, ze pragnęłam go z całych sił i chciałam oddać mu się cała właśnie dzisiaj, teraz. Patrząc mu w oczu, powiedzieć, że chcę się z nim kochać, cokolwiek, byleby tylko mnie nie odrzucał. Moje ciało pożądało jego dotyku, jak nigdy wcześniej. Mężczyzna sam zaczął tę grę, a ja musiałam ją dokończyć.

Ruszyłam jednym z korytarzy, starannie omijając po drodze wszystkich uczniów, którzy powoli wracali do swoich dormitoriów. Nie miałam zamiaru wpaść na nikogo, bo od razu każdy by wyczuł, że jestem pod wpływem alkoholu i zaczęłyby się miliony pytań, na które wcale nie chciałam odpowiadać.

Gdy szłam wzdłuż drugiego piętra, omijając po cichu gabinet Moody’ego, usłyszałam podniesione głosy, dochodzące z jednej, z sal. W normalnych okolicznościach, zapewne bym to olała, ale że byłam nieco wstawiona i ciekawska, postanowiłam zajrzeć przez szparę w niedomkniętych drzwiach do środka.

- Myślisz chłopcze, że twoje durne wygłupy kogoś bawią?! – Warknął Snape, a mi wszystkie włoski stanęły dęba. – Jeszcze raz usłyszę o jakichkolwiek zakładach, w szczególności pod moim adresem, a osobiście napiszę do twojego ojca.

- Nie wiem, o czym pan mówi! – Wściekł się Draco Malfoy, stojąc przy jednej z ławek naprzeciwko swojego, dumnie wyprostowanego profesora.

- Wydaje mi się, że bardzo dobrze wiesz, o czym mówię, Draco – odparł powoli Snape, przechadzając się na około chłopaka, niczym wygłodniała zwierzyna, czekająca na jeden mały ruch swojej ofiary. – Myślę, że po wczorajszej wizycie swojego ojca, nie masz ochoty ponownie go oglądać, nieprawdaż?

- Nic nie zrobiłem! – Upierał się blondyn, chociaż zauważyłam jak zaciska pięści ze zdenerwowania.

-Z tego, co mi wiadomo, Lucjusz jest teraz bardzo zajęty i bardzo… zestresowany – rzekł nauczyciel, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Raczej nie w głowie mu zajmowanie się nieodpowiedzialnym synem, który wymyśla bzdurne zakłady, bo najzwyczajniej w świecie brakuje mu rozrywki. – Snape zatrzymał się za swoim wychowankiem i nachylił nad nim. – Jeszcze raz usłyszę, jak ktoś insynuuje dziwne rzeczy pod moim adresem i wplątuje w to uczennice, to gorzko tego pożałuje.

- To było dla żartu! – Krzyknął nagle Draco, odskakując i obracając się przodem do nauczyciela. – I nie ja to wymyśliłem. To Flint! To on tak uważa. Niech pan nie wzywa mojego ojca!

- Nagle sobie wszystko przypomniałeś? – Prychnął Snape. – Wynoś się i daję ci ostatnią szansę.

Odskoczyłam szybko od drzwi, kiedy Malfoy przez nie wychodził i schowałam się w kącie. Chłopak nawet mnie nie zauważył, tylko cały podenerwowany przeszedł obok, udając się na niższe kondygnacje zamku. Tuż za nim, z sali lekcyjnej wyszedł Snape.

- Myślałem, że zajmie ci cały tydzień ponowne wrócenie do mnie, Lamberd – mruknął, nawet a mnie nie spojrzawszy. Przez chwilę myślałam, że Snape mówił sam do siebie, więc nie miałam zamiaru się wychylać. – Ale żeby tego samego dnia? Musiał bardzo cię poruszyć dzisiejszy poranek.

Wychyliłam się ze swojego kąta i potulnie podeszłam do mężczyzny, patrząc mu wyzywająco w oczy. Brunet bacznie mnie obserwował i nawet nie drgnął, kiedy zrobiłam kilka kroków więcej w jego stronę.

- Chcę powtórzyć to samo, co rano miało miejsce – jęknęłam.

- Po alkoholu każdy staje się pewniejszy siebie, Lamberd – stwierdził, widząc mój stan i rozejrzał się po korytarzu, zahaczając na moment wzrokiem o gabinet Moody’ego. – Poza tym, to nie jest odpowiednie miejsce dziewczyno na takie wyznania.

- Możemy iść do pana gabinetu – powiedziałam, wyciągając przed siebie dłoń. W oczach Snape’a błysnęło coś niebezpiecznego, jednak nie zwróciłam na to uwagi. W głowie mi wirowało, nie do końca wiedziałam, co robię, ale pragnienie tego mężczyzny było prawdziwe. – Nie jestem dzieckiem, mogę… mogę sprawić, żeby jęczał pan z rozkoszy i…

- Nie masz pojęcia, o czym bredzisz! – warknął Snape i w ostatniej chwili chwycił mnie za nadgarstek, ponieważ chciałam dorwać się do jego czarnej szaty. – Co ty możesz wiedzieć o rozkoszy?

Nagle drzwi od gabinetu Moody’ego otworzyły się i stanął w nich sam profesor. Snape uniósł wysoko moją rękę i szarpnął mną stanowczo w stronę nauczyciela od Obrony.

- O ile się nie mylę, zaraz twoja kolej na patrolowanie drugiego piętra, a ta tutaj jest pijana i ledwo stoi na nogach – rzekł Snape jeszcze bardziej unosząc moją rękę, czym powoli zaczynał sprawiać mi ból.

- Nieprawda! – Warknęłam, chcąc się wyrwać. – Nie stoję ledwo na nogach! Może wypiłam kilka piw za dużo, ale wszystko co mówiłam jest prawdą!

- Zamilcz, Lamberd.

- Dopiero co robiłem tej dziewczynie wykład o piciu alkoholu – westchnął Moody, mrużąc niebezpiecznie zdrowe oko. – Wszystkie moje starania na nic.

Spojrzałam niepewnie na profesora od Obrony, widząc w jego oczach zawód i coś jeszcze. Wydawało mi się, że Moody był jeszcze bardziej wściekły niż dwa dni temu, a jego magiczne oko, co chwilę przeskakiwało ze Snape’a na mnie i na odwrót.

- Zajmij się tym – rozkazał profesor od Eliksirów i bezceremonialnie pchnął mnie w stronę drugiego nauczyciela. Popatrzyłam z wyrzutem na Snape’a, ale ten przybrał kamienną twarz i odszedł wzdłuż korytarza…