wtorek, 23 lipca 2019

43. Podmianka w gabinecie i złote jajo

Po przejściu przez obraz, spojrzałam za siebie i westchnęłam głośno. W ogóle nie podobał mi się pomysł podmianki, ale pójście pod gabinet nauczyciela od Obrony wydawało się najlepszym wyjściem w tej sytuacji. Jeśli Alex nie chciała wytłumaczyć się sama, musiałam zrobić to za nią. Profesor przecież nie tylko zapraszał ją osobiście, ale i przypominał o zajęciach z samego rana. Mi nigdy nie zdarzyło się ominąć umówionego terminu i nie mieściło mi się w głowie, że można było zrobić to dobrowolnie. A jednak Alex wolała popijać piwo ze znajomymi… W chwilach takich jak ta, miałam wrażenie, że nigdy nie zrozumiem mojej przyjaciółki. Byłyśmy jak z dwóch różnych planet. Zrezygnowana potrząsnęłam głową i ruszyłam po schodach na dół, na drugie piętro. Po chwili stanęłam przed drzwiami gabinetu i szybko wygładziłam mundurek. Dopiero stojąc tutaj poczułam, jak bardzo się stresuje. Miałam wrażenie, że zrobiło się strasznie duszno. Nerwowo rozpięłam guzik przy kołnierzyku koszuli i poluźniłam nieco krawat. Wzięłam głęboki wdech, a później powoli wypuściłam powietrze. Powiedzenie o Alex to jedno… Nie mógł przecież być z tego powodu na mnie zły. Byłam tylko posłannikiem wiadomości. O wiele bardziej martwiło mnie, że choć bardzo pragnęłam kolejnych z nim lekcji, mogłam na nie, nie być gotowa. Nie tak jak tego oczekiwał. Choć ostatnie dwa dni uczyłam się za troje, ciągle coś mi mówiło, że to nie wystarczy. Dlaczego tak bardzo wątpiłam w siebie? Dlaczego stałam jak kołek, zamiast zwyczajnie zapukać i sprawdzić? Zacisnęłam dłoń w pięść i gdy zbliżałam rękę do drzwi, te otworzyły się. W nich stanął profesor Moody. Ubrany był w ciężkie buty, ciemne spodnie od codziennego garnituru i białą, nieco luźną koszulę z długimi rękawami. Jego jak dotąd nieodłączny płaszcz wisiał z tyłu, na oparciu fotela. Mężczyzna spojrzał na mnie bez cienia zaskoczenia, ale za to z umiarkowanym zainteresowaniem. Jego mechaniczne oko musiało dostrzec mnie już dużo wcześniej. Przełknęłam głośno ślinę.

- Klaro? – Moody przerwał ciszę i zaraz potem odchrząknął. – Co tutaj robisz? – Lekko uniósł rękę i ostentacyjnie zerknął na zegarek. - Lada moment powinienem zacząć zajęcia z Alex.

- Profesorze… bo ja właśnie w jej sprawie – wciąż podenerwowana złapałam za pasek od torby i mocno zacisnęłam na nim palce.

- O co chodzi? – mężczyzna zmarszczył brwi.

Zawahałam się, przestępując z nogi na nogę. Raczej nie powinnam mówić mu całej prawdy. Alex z pewnością byłaby na mnie zła… Z drugiej strony, czy miałam go okłamywać? Kłamstwa nigdy nie wychodziły mi na dobre. Nie chciałam więcej słuchać, jak bardzo beznadziejna byłam i jak bardzo go zawiodłam. Zająknęłam się, nie mówiąc ostatecznie nic. Przez cały ten czas Moody przyglądał mi się podejrzliwie. W pewnym momencie jego mechaniczne oko zerknęło kontrolnie na jedną i drugą stronę korytarza, a mężczyzna sapnął niezadowolony, złapał mnie mocno za przedramię i bez zbędnego gadania, szybkim ruchem wciągnął mnie do gabinetu. Nie opierałam się. Gdy tylko wpadłam do środka, profesor Moody zamknął drzwi. Od razu oparł się o nie dłonią, tym samym zamykając mi jedyną drogę ucieczki. Spojrzał na mnie śmiertelnie poważnie.

- Mów co się stało – rzucił niecierpliwie, wyraźnie podenerwowany. - Alex znowu się w coś wpakowała?

- N… nie profesorze – zająknęłam się. - Oczywiście, że nie.

- Ostatnio nie jest to już takie oczywiste – mruknął Moody i wciąż opierając się o drzwi, powoli pochylił się nade mną. Miałam wrażenie, że jego spojrzenie jest teraz w stanie wyczytać dosłownie wszystko.

- Naprawdę nic jej nie jest - Bezwiednie przylgnęłam plecami do ściany. – Ale Alex nie przyjdzie dzisiaj. Kazała profesora przeprosić – powiedziałam szybko.

- Nie przyjdzie? – profesor powtórzył po mnie i syknął cicho. Na moment odwrócił wzrok, zaciskając przy tym pięść. Po chwili namysłu przejechał koniuszkiem języka po odsłoniętych zębach i znów na mnie spojrzał. – Powiedziała dlaczego?

- Nie do końca - opuściłam wzrok i zaczęłam wykręcać palce lewej ręki. – Ona… Ona dzisiaj źle się poczuła na zajęciach z Transmutacji. I chyba ją jeszcze trochę trzyma…

- Rano wyglądała dobrze – Moody rzucił sucho.

- Myślę, że po prostu jest zmęczona – powiedziałam nieco ciszej, bez większego przekonania w głosie.

- Klaro?

Profesor odgarnął mi włosy z twarzy, a zaraz potem położył mi dłoń na ramieniu i lekko zacisnął na nim palce. Zerknęłam na jego dłoń i zaraz potem spojrzałam niepewnie na mężczyznę. Patrzeliśmy sobie w oczy.

– Wiesz, że zaufanie jest dla mnie bardzo ważne – powiedział powoli, spokojnie, tonem jakby rozmawiał z dzieckiem.

- Wiem profesorze… - odpowiedziałam cicho, kiwając przy tym głową. Bałam się tego o co mnie zapyta. Naprawdę nie chciałabym wkopywać przyjaciółki.

- Zapytam więc tylko jeden, jedyny raz. Gdzie jest Alex?

- W pokoju wspólnym Gryffindoru – odpowiedziałam szczerze.

- Tak samo jak Ty wtedy gdy dopadł ją Flint? – profesor zapytał przewrotnie.

- Nie! – pisnęłam, od razu przestając wykręcać palce. - Naprawdę jest w wieży! – szybko się zastanowiłam. – A przynajmniej była tam, gdy ostatnio się widziałyśmy. To było dosłownie kilka minut temu. Niech profesor mi uwierzy!

Profesor Moody wpatrywał się przez krótką chwilę w moje oczy, a później westchnął jakby zrezygnowany i potrząsnął głową. Opuścił rękę i odsunął się ode mnie.

- Wierzę - stwierdził i niezadowolony ruszył w stronę biurka. Zaczął gadać do siebie. – No nic. Miałem wielkie plany, co do naszych dzisiejszych zajęć, ale widać będę musiał je odłożyć na kiedy indziej.

Patrzyłam za profesorem. Mężczyzna nerwowo przeszukał zawartości szuflad, a później sięgnął do swojego płaszcza i wyjął z jego wewnętrznej kieszeni znaną mi buteleczkę. Z głośnym mlaśnięciem upił solidny łyk. Zaraz potem otarł usta wierzchem dłoni i schował buteleczkę na miejsce.

- Profesorze… - odsunęłam się od ściany i powoli zbliżyłam się do biurka. – Bo… bo może skoro Alex nie może dzisiaj przyjść, a profesor stracił swoje plany, moglibyśmy zrobić nasze zaległe zajęcia? – zapytałam z nadzieją w głosie.

Mechaniczne oko momentalnie się we mnie wpatrzyło, przeskakując po różnych fragmentach mojej sylwetki. Mężczyzna nieco się ożywił i powoli oblizał usta. Stał za biurkiem, na wpół pochylony.

- Myślisz? – sapnął.

- Sam profesor powiedział, że mam przyjść w innym terminie. A ja chciałam też porozmawiać… - stanęłam po drugiej stronie biurka. - Przez cały czas myślałam o tym, co Pan mówił ostatnim razem. O centaurach i tym wszystkim… i naprawdę głupio mi, że poszłam do Zakazanego Lasu. Nie powinno nas tam wcale być… - potrząsnęłam głową. – To było głupie i nieodpowiedzialne.

- Cieszę się, że to pojmujesz, Klaro – Moody sięgnął do pierwszej szuflady, wysuwając ją. – Ale widzisz. Jeśli chcesz wrócić do zajęć, myślę, że powinniśmy zmienić ich formę…

Nim zdążyłam zapytać co miał na myśli, mężczyzna położył na biurku coś, co wyglądało jak maska śmierciożercy. Spojrzałam na nią z mieszaniną fascynacji i strachu.

- Wiesz co to? – zapytał Moody, prostując się.

- Maska śmierciożercy – wypaliłam od razu. – Mogę ją dotknąć? – zapytałam, zerkając na profesora.

Ten w milczeniu skinął głową. Powoli podwinął rękawy koszuli. Od razu odłożyłam torbę i złapałam za maskę, badając ją palcami. Była nieco ciężka, wykonana z czarnego, połyskującego metalu. Całość pokrywały liczne ozdoby pełne drobnych detali. Kunsztowna i zapewne bardzo kosztowna robota. Nie mogłam się nadziwić.

- Nie pytasz skąd ją mam? – profesor przerwał ciszę, powoli wymijając biurko.

- Zapewne jest to pamiątka z pracy. Mam rację, profesorze? – zerknęłam na niego przelotnie, bardziej zainteresowana maską. Pierwszy raz trzymałam w rękach coś takiego.

- Dokładnie – sapnął Moody. – Jest w niej coś takiego, że ciężko było mi się z nią… - odchrząknął - rozstać… Dlatego postanowiłem ją zachować.

- Nie dziwie się. Jest bardzo ładna… - zamrugałam i szybko sprecyzowałam. – To znaczy… wiem, że ci co je noszą, robią złe rzeczy, ale jako przedmiot sam w sobie…

- Spokojnie – przerwał mi Szalonooki. – Wiem co masz na myśli.

On patrzył na mnie, ja na maskę. Kusiło mnie… tak mnie kusiło. Z ciekawości obróciłam ją i powoli przyłożyłam do twarzy. Przytrzymując w tej pozycji, spojrzałam na profesora przez otwory na oczy. Jego wzrok momentalnie stał się jakiś dziwny. Moody sapnął jakby zadowolony i oblizał się bardzo powoli. Wyglądał na bardzo podekscytowanego. Po chwili potrząsnął głową i w dwóch szybkich krokach znalazł się tuż przede mną. Złapał za mój nadgarstek, szybko odciągając maskę od mojej twarzy.

- Dość już! To nie zabawka – sapnął niespokojnie i praktycznie wyrwał mi przedmiot z ręki.

- Przepraszam – szybko schowałam ręce za plecami i odsunęłam się dwa kroki do tyłu.

Profesor wpatrzył się w maskę i powoli ją założył. Nie pasowała do jego kształtu twarzy, ale i tak wyglądał w niej niepokojąco. Spojrzał na mnie i opuścił ręce, a maska - zapewne za pomocą magii - utrzymała się na miejscu.

- Wiesz po co się je nosi? – zapytał nagle.

- Żeby ukryć twarz? Stać się nierozpoznawalnym?...

- Nie tylko – Szalonooki zatrzymał dłoń przy pasku, blisko różdżki. Dotknął jej opuszkami palców. – Widzisz moje oczy?

- Ledwo… – przymrużyłam oczy, przypatrując się.

- Właśnie. Maska nie tylko utrudnia rozpoznanie właściciela, ale i praktycznie uniemożliwia odczytanie jego emocji. Często też i intencji…

Stałam tak wsłuchana w słowa profesora. Było jak mówił. Nie dostrzegając, co niepokojącego działo się na jego twarzy, nie spodziewałam się, że wykorzysta ten pokaz do tego, by nagle zaatakować. Już w trakcie przemowy jego palce zacisnęły się na różdżce, a zaraz potem wyciągnął ją, wykonał odpowiedni wymach i wycedził przez zęby zaklęcie imperiusa. Zupełnie nieprzygotowana, poczułam jak znana mi już siła przejmuje całkowitą kontrole nad moim ciałem.

- Tak jak myślałem… - profesor Moody westchnął teatralnie, wciąż celując we mnie różdżką. – Twój refleks nadal pozostawia wiele do życzenia. Nie mówiąc już o reszcie technik samoobrony... Nie powinnaś pozwolić mi rzucić tego czaru, ani tym bardziej nie powinnaś pozwolić mi wejść do Twojej głowy! Stała czujność, Klaro!

Moje oczy były się zamglone. Słyszałam wszystko, ale czułam się, jakbym stała się obserwatorem własnego życia. Profesor poruszył różdżką, zmuszając mnie do zrobienia kroku w jego stronę.

- Ale teraz i tak już za późno – sapnął.

Zmusił mnie do kolejnego kroku. Stałam teraz tuż przed nim. Patrzył na mnie z góry. Zafascynowany.

- Stałaś się moją marionetką. Mógłbym kazać Ci paść na kolana...

Ruchem różdżki sprawił, że moje nogi lekko się ugięły, ale nim dotknęłam kolanami ziemi, moje ciało na ponów wyprostowało się.

- Zatańczyć… – profesor zmusił mnie do pełnego obrotu. - Rozebrać się… - moje palce znalazły się na guzikach koszuli i zamarły w tej pozycji. W tym momencie Moody zbliżył się do mojego ucha i szepnął. - Albo kogoś zabić. Mogę wszystko, rozumiesz?

Znów poruszył różdżką, tym razem zmuszając moją głowę do przytaknięcia. Zaraz potem przerwał czar, przywracając mi kontrolę nad ciałem i jednocześnie likwidując idealną bańkę w jakiej na moment się znalazłam. W jednej chwili uderzyło mnie tysiąc różnych myśli i odczuć. Niepokój, stres, wstyd... Jęknęłam cicho. Poczułam pod powiekami łzy. Nie spodobało mi się to, co powiedział, ani to, że znów przejął kontrolę. Moje policzki zaczerwieniły się, a ja opuściłam głowę i na uginających się nogach próbowałam odsunąć się od profesora na bezpieczną odległość. Moody szybkim ruchem złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął z powrotem do siebie. Zaraz potem wetknął różdżkę za pasek i ściągnął maskę, odrzucając ją na blat biurka. W jego oczach było coś dziwnego.

- Klaro, na czas naszych lekcji niejednokrotnie będę „tym złym” – wyjaśnił nad wyraz spokojnie. – Nie miej mi tego za złe. To wszystko dla Twojego dobra.

Niepewnie kiwnęłam głową. Czemu tak spanikowałam?

- Spójrz na mnie – nakazał, a ja podniosłam wzrok. Wciąż byłam zawstydzona. - Te groźby były jak najbardziej realne – powiedział poważnie, wciąż ściskając mój nadgarstek. - Jeśli pozwolisz by inni przejęli nad Tobą kontrolę, będą mogli zrobić to wszystko i o wiele więcej. Chcąc nie chcąc nasze lekcje to jednak środowisko kontrolowane. Jeśli… - odchrząknął. – Jeśli kiedykolwiek wyda Ci się, że robię coś złego, strasznego, podejrzanego, nieodpowiedniego… To wiedz, że robię to naumyślnie. I wszystko dlatego, że chcę, żebyś jak najwięcej wyciągnęła z naszych lekcji. Chcę, żebyś mi ufała, ale jednocześnie nie obiecam Ci, że nigdy nic Ci się nie stanie. Nie nauczysz się obrony przed czarami, jeśli ich nie przetestujemy. Nie nauczysz się panowania nad strachem, jeśli nie poczujesz tego strachu. Będę Cię niejednokrotnie męczył, gnębił i sprawdzał… W ramach lekcji oczywiście.

Moody puścił mój nadgarstek. Rozmasowałam go i podniosłam wzrok na profesora. Poczułam się nieco spokojniejsza. Wszystko co mówił, miało dla mnie sens. Od początku przecież podkreślał, że te zajęcia nie będą zwyczajne. Zgodziłam się na nie i faktycznie dostrzegałam walory dziwnych metod Szalonookiego. Przecież ktoś z takim stażem musiał znać się na rzeczy. Być może gdy przebrnę przez te wszystkie męczarnie, kiedyś, za wiele lat dorównam mu sławą i dokonaniami. Jeśli dobrze pójdzie, może już wkrótce będzie mógł być ze mnie dumny. Pochwali mnie za coś? Ta myśl napełniła mnie nową nadzieją. Rozpogodziłam się i pokiwałam głową, na znak zrozumienia. Profesor uśmiechnął się na krótką chwilę i również skinął głową. Zaraz potem spoważniał, obciął mnie wzrokiem od góry do dołu, ostentacyjnie podniósł rękę, wyraźnie pokazując mi swoją dłoń i bez ceregieli złapał mnie nią za pośladek.

- Profesorze! - Pisnęłam zaskoczona, zupełnie nie spodziewając się, że to zrobi. Nie byłam jednak w stanie wydusić z siebie nic więcej. Momentalnie mnie sparaliżowało. Serce biło mi jak oszalałe. Było… zupełnie inaczej niż w lesie z Draco. To wydawało się tak bardzo nieodpowiednie.

- To w ramach lekcji! – Moody wyjaśnił szybko. Czułam jak jego palce lekko muskają mnie przez materiał spódnicy. Jego dłoń była taka duża. Mężczyzna sapnął cicho. - Pamiętasz jak mówiłem, że boisz się dotyku? Popracujemy nad tym.

W jednej chwili jego mechaniczne oko zerknęło w stronę drzwi. Wyglądało jakby śledziło kogoś, kto przechodził korytarzem. Na moment go to rozproszyło, ale zaraz wrócił do tematu. Odchrząknął.

- Może nie konkretnie dzisiaj, ale stopniowo…. – mruknął. - Krok po kroku…

Mężczyzna cofnął rękę. Zawstydzona szybko złapałam się za pośladki. Nie miałam odwagi podnieść wzroku z czubków moich butów.

- Czy… czy musimy w ten sposób?... – szepnęłam. Zaschło mi w gardle, a słowa ledwo się przez nie wydostawały.

- A znasz lepszy? – Szalonooki patrzył na mnie z góry. - Jeśli czyjś dotyk będzie Cie paraliżował, staniesz się od tego łatwym celem. Naturalnie staje się to punktem naszych zajęć. To nic złego – zapewnił i pokrzepiająco poklepał mnie po ramieniu. – Jestem pewien, że dasz sobie radę.

Mechaniczne oko Moody’ego nadal wpatrywało się w coś poza gabinetem. A raczej w kogoś. Nie wiedziałam jeszcze na co tam tak patrzył, ale wyglądało na to, że ów ktoś pochłonął właśnie całą jego uwagę. Profesor zmarszczył brwi i mruknął coś niezadowolony. Szybko podszedł do biurka, zepchnął maskę do szuflady i przykrył ją papierami. Głośno zasunął szufladę, a zaraz potem stuknął różdżką w blat biurka, pieczętując je.

- Poczekaj tu ptaszyno – rzucił w moją stronę.

Szybkim krokiem ruszył do drzwi i wyszedł na korytarz, zostawiając mnie sam na sam z mętlikiem w głowie. Zastanowiłam się na szybko. Profesor nie powinien mnie dotykać, ani naruszać pewnej granicy między nami… No tak, ale nie powinien też używać na uczniach czarów niewybaczalnych, a to robił co lekcje. W sumie przecież robił to, co sam powiedział – poddawał mnie próbom. Dotyk był jedną z nich. Był uzasadniony. Jakkolwiek dziwne by to nie było… Nie miałam powodu, by nie ufać Moody’emu. Do tej pory zawsze miał rację. Zawsze o nas dbał. Może zwyczajnie czegoś jeszcze nie rozumiałam, ale miałam pewność, że i tym razem chciał dobrze. Zdecydowanie. Odetchnęłam więc nieco spokojniejsza. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego profesor wyszedł tak pospiesznie. Złapałam za różdżkę i powoli podeszłam do drzwi, nieśmiało zaglądając na korytarz. Ku mojemu zaskoczeniu, profesor Moody stał tuż za drzwiami, a w głębi korytarza znajdowali się profesor Snape i… Alex. Mężczyzna trzymał ją za nadgarstek. Już z daleka widziałam, że przyjaciółka wyglądała na pijaną. Co ona tu robiła? Chciała jednak przyjść na zajęcia? I to w takim stanie?... Nie znajdowałam innego, logicznego wyjaśnienia.

- Zajmij się tym – rozkazał Snape i bezceremonialnie pchnął Alex w stronę Moody’ego. Zaraz potem ruszył w głąb korytarza. Przyjaciółka patrzyła za nim z wyrzutem.

- Severusie – Moody kontrolnie spojrzał na zegarek – ale do mojego patrolu zostało jeszcze dobre pół godziny!

- Niańczenie czwartoklasistek to przecież Twoja specjalność – Snape bez zatrzymywania, wskazał na moją wystającą zza drzwi głowę. Zaraz potem zniknął z piętra.

Popatrzyłam na profesora Moody’ego z przestrachem. Kazał mi zostać w gabinecie, a ja za nim poszłam. W tej chwili jednak był ktoś, kto miał u niego o wiele bardziej przechlapane. Oczywiście chodziło o Alex. Przyjaciółka powoli i niepewnie przeniosła wzrok na Szalonookiego. Gdy zobaczyła jego niezadowoloną minę, od razu opuściła wzrok. Musiała zdawać sobie sprawę z faktu w jak niewygodnej sytuacji się znalazła.

- Niańczenie, co? – mruknął jakby do siebie, a później nakazał. - Do gabinetu. W tej chwili.

Alex stała w miejscu, jakby wrosła w ziemię, więc Moody złapał ją za przedramię i mocno pociągnął w stronę drzwi. Odskoczyłam i stanęłam z boku, nie chcąc znaleźć się na ich drodze. Mężczyzna praktycznie wepchnął gryfonkę do wnętrza gabinetu, a później wpadł za nią i zatrzasnął za sobą drzwi. Od razu uderzył w nie różdżką, wyciszając je i zamykając. Sapnął groźnie, przez co wycofałam się pod ścianę. Wyglądał na wściekłego i zawiedzionego.

- Czyli ostatecznie okazało się, że moje podejrzenia były słuszne. – spojrzał na Alex. - Źle się czułaś? Nie mogłaś przyjść? Liche wymówki… - warknął, uderzając pięścią w drzwi.

Stałam z boku, starając się nie rzucać im w oczy. Alex spojrzała na mnie pytająco. Bezradnie rozłożyłam ręce. Co miałam jej powiedzieć? Wysłała mnie do niego bez dobrej wymówki.

- Ale to nie tak – bąknęła przyjaciółka.

- A jak? – Moody przemaszerował przez gabinet w te i we wte, nie spuszczając z Alex obojga oczu. – Byłem pewien, że ostatnio wyraziłem się jasno! Co dziś mamy? Poniedziałek wieczór? Tydzień dobrze się nie zaczął, a Ty jesteś kompletnie pijana!

- Nie jestem pijana! – oburzyła się dziewczyna.

- Dobrze widzę, że jesteś. – Mężczyzna znalazł się przed nią i złapał ją za ramiona. - Mało tego! Szwędasz się po szkole w takim stanie. W jakim celu? – zmrużył oko i potrząsnął nią, jakby chciał ją otrzeźwić.

Alex zaczerwieniła się i opuściła mętny od alkoholu wzrok. Wyraźnie był to temat na który nie chciała się wypowiedzieć. Szalonooki zdawał się jednak znać odpowiedź. I ta odpowiedź wcale go nie radowała.

- Ostatnim razem w takich właśnie okolicznościach wpadłaś na Flinta – wycedził. - Pragniesz powtórki? – zapytał nieco ciszej, mocniej zaciskając palce na jej ramionach.

- Nie! – Alex praktycznie krzyknęła. Wyrwała mu się z rąk.

Moody już chciał ją złapać, ale mechaniczne oko na moment zerknęło w moją stronę, jakby przypominając mu, że nie są tutaj sami. Nagle splótł więc ręce za plecami.

- To myśl! Jak widać dla Ciebie są rzeczy ważne i ważniejsze – stwierdził z wyrzutem.

Zaraz potem podszedł do biurka, do swojego płaszcza i szybko sięgnął po buteleczkę, upijając z niej łyk. Obserwowałam go w milczeniu. Alex w ogóle nie patrzyła w jego stronę. Po jej minie widać było, że nie chciała tutaj być. Była przybita. Roztargniona.

- Przepraszam – powiedziała tylko.

- Jeśli za przeprosinami nie idą czyny, słowo to staje się bezużyteczne – mruknął Moody. Łyk napoju wydał się go nieco uspokoić. Mężczyzna na moment spojrzał w ciemność za oknem, jakby czegoś tam wypatrywał. Odwinął rękawy koszuli. Przez chwilę panowała cisza.

- Profesorze… - odezwałam się nieśmiało. – Może ja ją odprowadzę do dormitorium? – zaproponowałam.

- O nie, tak nie będzie – stwierdził profesor. Obrócił się w końcu i sięgnął do jednej z szuflad biurka. Zaczął w niej grzebać. – Alex miała mieć ze mną dodatkowe zajęcia i skoro się tutaj znalazła, zrobimy je. Choć częściowo.

Obie patrzyłyśmy na profesora niepewnie. Niepewność zwiększyła się, gdy na blacie biurka pojawiła się średniej grubości lina. Przełknęłam głośno ślinę. Czego on jej uczył?

- Nie martw się Klaro, Ty jesteś na dzisiaj wolna. Powinnaś już wracać, zaraz cisza nocna.

Zamrugałam zdezorientowana, ale nie ruszyłam się z miejsca.

- Alex zostanie u mnie jeszcze chwilę – Moody złapał za linę i zbliżył się do mojej przyjaciółki. Ta wycofywała się powoli, ale zatrzymał ją, łapiąc za nadgarstek.

- Po co ta lina? – zapytała szybko, chcąc się wyrwać. Nie pozwolił jej na to.

- Spokojnie, to kolejna lekcja – Moody odparł z błyskiem w oku, przekręcił Alex, by znalazła się tyłem do niego i zaczął oplątywać jej nadgarstki. - Gdybyś przyszła na zajęcia tak jak się umawialiśmy, najpierw nauczyłbym Cie jak się wyswobadzać. Skoro jednak tak bardzo lubisz wyzwania, stawię Cię przed jednym z nich. Zobaczymy czy uda Ci się z tego wyplątać – sapnął.

- Profesorze, czy to konieczne?! – zapytałam.

- Jak najbardziej. Klaro, też kiedyś dobrniesz do takiej lekcji.

- Ale czy przeciwnicy nie związują za pomocą zaklęć? – dopytywałam.

- Tak, ale Alex radzi sobie ze starciami magicznymi. Jej słabym punktem są te niemagiczne. Na tym też opierają się nasze… - odchrzaknął - zajęcia.

Szalonooki mocno owinął nadgarstki Alex, związując je pojedynczo, a później także ze sobą, tym samym ograniczając ruchomość jej rąk. Im bardziej próbowała je wyrwać, tym mocniej zacieśniał więzy. Na koniec zrobił kilka supłów. Za pomocą różdżki odciął nadmiar liny i rzucił resztę na biurko.

- To bez sensu! – żachnęła się Alex, próbując wyswobodzić ręce.

Dziewczyna zerknęła na resztkę liny na biurku i próbowała sięgnąć po różdżkę. Moody dostrzegł jej spojrzenie i szybko chwycił jej broń, odbierając ją.

- To Ci nie będzie potrzebne – wetknął sobie jej różdżkę za pasek.

- Ale…! – Alex spojrzała na niego błagalnie.

- Profesorze! – pisnęłam.

- Chodzi o pomysłowość i determinację, a nie sprawdzenie czy znasz zaklęcie tnące. Myśl szerzej – mężczyzna stuknął krańcem różdżki w skroń dziewczyny, a później obrócił się do mnie przodem. – Klaro, nie mówiłem, że możesz iść?

- T… Tak – zająknęłam się i niepewnie zerknęłam na Alex. - Mówił tak profesor.

- Więc nie każ mi się powtarzać – westchnął, potrząsając głową.

Ubrał płaszcz i podał mi torbę, a później stanowczo złapał mnie za ramię, pociągając w stronę drzwi. Spojrzał jeszcze na moją przyjaciółkę.

– Pogadam z Flitwickiem, żeby przejął mój dzisiejszy patrol. Masz więc minimum kilka minut na spokojne przemyślenie możliwości. Nie rób nic głupiego.

Przy ostatnich słowach na moment zmrużył oczy. Zaraz potem otworzył drzwi i razem wyszliśmy na zewnątrz. Zamknął je i wyciszył od drugiej strony, widocznie nie chcąc, żeby Alex zwiała z gabinetu pod jego nieobecność. Spojrzeliśmy na siebie.

- Nic jej nie będzie – rzucił Moody, widząc moją minę. – Niedługo wróci do dormitorium. Mam nadzieję, że bogatsza o nową wiedzę.

Z kieszeni płaszcza wyjął zmniejszoną laskę i powiększył ją. Później zaś machnął mi na pożegnanie i ruszył korytarzem w kierunku gabinetu profesora Flitwicka. Gdy Moody zniknął z oczu, szarpnęłam za klamkę jego gabinetu.

- Alex? – powiedziałam do szpary między drzwiami i framugą, ale przez wyciszenie nie było nic słychać.

Westchnęłam. Nie mogłam tutaj zostać. No ale przecież profesor Moody nie zrobi jej nic złego… Nie mógłby. Był nauczycielem i aurorem. Kimś kto działał w słusznej sprawie. Tak, na pewno Alex była bezpieczna. Przynajmniej wiedziałam, gdzie się znajdowała. Miałam nadzieję, że wróci szybko. Ruszyłam na schody, a później do dormitorium. Gdy przeszłam przez obraz, pokój wspólny był już pusty. Tak mi się wydawało. Ruszyłam w stronę sypialni, ale wtedy usłyszałam głos Harrego.

- Klara?

Spojrzałam w kierunku źródła dźwięku, ale nikogo tam nie było. Po chwili Harry zdjął z głowy pelerynę niewidkę. Podskoczyłam wystraszona. Moja reakcja wywołała na jego twarzy lekki uśmiech.

- Spokojnie, to tylko ja – zaśmiał się. – Zawołasz Alex? Mam do niej sprawę.

- Yy… to raczej niemożliwe. Ona jest teraz na dodatkowych zajęciach.

- O tej godzinie? – zdziwił się okularnik i podrapał się po bliźnie. – Cholera… - syknął.

- A o co chodzi? – zapytałam. – Jeśli to coś ważnego, to…

- Muszę iść do łazienki prefektów – powiedział od razu. – z turniejowym jajem. Tylko że Alex nie podała mi hasła…

Zamyśliłam się.

- To chyba była jodłowa… nie. Sosnowa świeżość – kiwnęłam głową.

- O, dzięki. – Harry uśmiechnął się i ruszył w stronę obrazu, ale jednak zatrzymał się w pół kroku i powoli na mnie spojrzał. – Hermiona pewnie już śpi? – rzucił jakby od niechcenia.

- Znając ją, to tak. Dawno leży w łóżku – uśmiechnęłam się.

- Szkoda… A może Ty mogłabyś mi pomóc? – zapytał nagle.

- Pomóc? Ale w czym? – zamrugałam.

- No… Bo to jajo to zagadka. Alex powiedziała mi jak je otworzyć, ale na pewno będzie w tym więcej sekretów niż samo otwarcie. Ty zawsze masz dobre oceny i dużo wiesz.

- Ojej… - nerwowo złapałam za kraniec koszuli. Nie przyjaźniłam się z Harrym, byliśmy raczej znajomymi. Zawsze gdzieś się przewijał, ale trudno było go nie znać, skoro był Tym Który Przeżył i tak dalej. Jego prośba wydała mi się więc nieco dziwna. - No ale to nie znaczy, że będę dobra w zagadki.

- Na pewno lepsza niż ja. To jak, pójdziesz ze mną? – patrzył na mnie błagalnie.

- No nie wiem…

- Klara, drugie zadanie coraz bliżej. Ja muszę się na nie przygotować. W tym turnieju można nawet zginąć!

- Wiem… Czytałam w książce o Trójmagicznych Tragediach. Straszna sprawa… - przejęłam się. – To.. to dobrze, pójdę z Tobą. Tylko zróbmy to szybko, dobrze?

- Dobrze! – ucieszył się Harry.

Szybko pobiegłam na górę i zostawiłam torbę. Ostatni wypad do tej łazienki skończył się dla mnie źle. Spojrzałam na moją koszulę i po namyśle, naciągnęłam na siebie ciemny sweter z godłem Griffindoru. Zbiegłam po schodach do dormitorium, a Harry rozchylił pelerynę niewidkę, wpuszczając mnie pod nią. Poczułam się skrępowana, że będę musiała iść tak blisko niego.

- To konieczne? – zapytałam.

- Nie chcę, żeby ktokolwiek nas złapał – wyjaśnił okularnik. Też wyglądał na nieco skrępowanego.

Kiwnęłam głową i weszłam pod pelerynę. Naciągnęliśmy ją możliwie jak najbardziej i ostrożnie wyszliśmy przez obraz. Harry dał mi do trzymania jajo, a sam wyjął z kieszeni dziwną mapę. Uderzył w nią różdżką i sprawdził najbliższe korytarze. Droga była czysta. Ruszyliśmy więc, co chwilę wpadając na siebie i stukając się łokciami. Chcąc nie chcąc, musieliśmy iść ramię w ramię. Milczeliśmy przez całą drogę. W końcu bez przeszkód znaleźliśmy się pod drzwiami łazienki, Harry schował mapę i wypowiedział hasło. Drzwi stanęły przed nami otworem. Weszliśmy szybko, a chłopak zrzucił z nas pelerynę i rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Pospiesz się – powiedziałam, odkładając jajo tuż przy basenie.

Objęłam się rękami, odeszłam na bok i stanęłam tyłem. Trochę żałowałam, że tu znowu przyszłam. Powtarzałam sobie jednak, że to wszystko w słusznej sprawie. W tym czasie Harry odkręcił jeden z kurków, a basen szybko napełnił się wodą. Pokryła go piętrząca się, biała piana. Chłopak bez zastanowienia zaczął zrzucać z siebie kolejne ubrania. Gdy był w samych bokserkach, ostrożnie wszedł do wody. Zabrał ze sobą złote jajo. Po krótkim siłowaniu i kombinacjach, zanurzył się z nim w wodzie i otworzył je. Do moich uszu dotarł dziwny, nieznośmy skrzekot. Zerknęłam przez ramie i szybko zamknęłam oczy, bojąc się, że zobaczę nagiego Harrego.

- To jakaś piosenka! – powiedział chłopak, wynurzając się z wody. – Słyszałaś?

- Nie bardzo... To co wydobywa się spod wody nie może być nawet nazwane słowami.



- To poczekaj... – Harry raz jeszcze zanurzył się z jajem. Podwodna pieśń rozległa się po raz wtóry. Gdy się wynurzył, zacytował mi ją.


„Szukaj nas tam tylko, gdzie słyszysz nasz głos, nad wodą nie śpiewamy, taki nasz już los, A kiedy będziesz szukał zaśpiewamy tak: To my mamy to, czego tobie tak brak. Aby to odzyskać, masz tylko godzinę, Której nie przedłużysz choćby i o krztynę. Po godzinie nadzieję przyjdzie ci porzucić, A to, czego tak szukasz, nigdy już nie wróci.”



Cytował mi pieśń kilkukrotnie. Oboje zastanawialiśmy się nad każdym słowem. Harry w końcu wystawił jajo poza basen, wytarł się ręcznikiem i pospiesznie założył ciuchy.
- To jak myślisz? O co chodzi?

 - Skoro nie śpiewają nad wodą, a szukać masz ich tam, gdzie je słychać, będzie chodziło o coś w wodzie? – zastanawiałam się na głos. – Ale sama woda jest mało precyzyjna. Chyba nie myślisz, że jeszcze będziesz musiał poszukać miejsca zadania?...

- Nie no, chyba nie – Harry założył okulary, złapał za jajo i zarzucił na siebie pelerynę, robiąc mi pod nią miejsce. Pachniał truskawkami, tak samo jak piana i woda w basenie.

- W pierwszym zadaniu przynajmniej było jasne, że masz zdobyć złote jajo. Jeśli masz szukać nie wiadomo czego w wodzie, to będzie naprawdę ciężkie.

- Jutro zapytam Hermionę, czy ma jakiś pomysł na znaczenie tej piosenki. Ale i tak dzięki, że ze mną poszłaś – uśmiechnął się.

Wyszliśmy z łazienki. Harry uaktywnił mapę i ostrożnie ruszyliśmy w stronę wieży Gryffindoru. Już myślałam, że wszystko pójdzie zaskakująco gładko, ale na schodach Harry nadepnął na fałszywy stopień i stracił równowagę, wypuszczając z rąk jajo i mapę. Przytrzymałam go za ramię, ale mapa odfrunęła kilka schodków niżej, zaś jajo poturlało się na sam dół schodów, robiąc przy tym sporo hałasu. Spojrzeliśmy na siebie wystraszeni.

- Kto tu jest?! – usłyszeliśmy głos profesora Snape’a.

Zeszliśmy nieco niżej, chcąc przechwycić mapę. Mistrz Eliksirów stał już u dołu schodów. Na końcu jego różdżki błyszczało jasne światło. Mężczyzna uważnie rozglądał się, oświetlając różne zakamarki.

- Już, pokaż się! – nakazał i w tym momencie dostrzegł mapę…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz