poniedziałek, 29 lipca 2019

44. Miła niespodzianka od Snape'a

Stałam przez chwilę w ciszy nie dowierzając, że Moody zostawił mnie samą w jego gabinecie, w dodatku związaną. Byłam świadoma, że trochę przesadziłam, ale to nie był powód, żeby karać mnie w ten sposób. Poza tym, gdyby tak miały odbywać się nasze kolejne spotkania, zdecydowanie bym to przerwała i nie pozwoliła na takie traktowanie. Nie miałam przecież do czynienia z psycholami albo Śmierciożercami, żeby umieć się wyswobadzać z więzów. Poza tym tak jak stwierdziła Klara, oni użyliby czarów do tego, a nie mugolskich sposobów.

Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych na klucz drzwi, co jeszcze bardziej mnie podenerwowało.

- Profesorze! – Krzyknęłam z wyrzutem, próbując wyciągnąć dłonie, ale Moody’emu udało się mnie związać z największą precyzją, co również mnie zdziwiło, ponieważ nie sądziłam, że nauczycielowi uda się z taką dokładnością to zrobić.

Westchnęłam głęboko, starając się przełknąć łzy, które powoli wzbierały mi się w oczach i rozejrzałam się po gabinecie. Nauczyciel był na tyle sprytny, że pochował wszystkie rzeczy, które mogłyby mi pomóc w ucieczce, więc nie miałam za bardzo, przy pomocy czego się uwolnić. Usiadłam więc zrezygnowana na kanapie, w dalszym ciągu obserwując całe pomieszczenie. Biurko było puste, a szuflady zapewne zamknięte na klucz, więc nie było sensu podchodzić do nich i próbować otworzyć tyłem. Zaczynałam myśleć, że Moody zrobił to specjalnie, chcąc bym po prostu posiedziała w ciszy, nie pałętała się po zamku i przemyślała swoje zachowanie, bo co innego mogłam zrobić?

Nagle moją uwagę przykuł gzyms kominka, na którym leżał brązowy woreczek. Wiedziałam, co się w nim znajduje – proszek fiuu. Przy pomocy niego można było się teleportować z miejsca w miejsce, co oczywiście w Hogwarcie nie działało, ale za to mogłam skontaktować się z wybraną osobą, wystarczyło tyko wsypać trochę proszku do kominka, wypowiedzieć imię i nazwisko danej osoby, a następnie włożyć głowę pomiędzy płomienie.

Nie wiedziałam za bardzo, z kim mogłabym się skontaktować, ale nie miałam zamiaru siedzieć tutaj i czekać aż Moody wróci. Byłam na niego zła, że zostawił mnie w takim stanie, co uwłaczało mojej godności. Nie byłam jego marionetką, którą mógł sobie pogrywać, jak chciał. Wstałam szybko, co spowodowało kolejne zawroty głowy. W dalszym ciągu byłam lekko pijana i zamroczona.

Podeszłam do kominka, zastanawiając się co dalej. Gzyms usadowiony był ponad paleniskiem, które zawieszone było na wysokości mojej głowy. Nie miałam za bardzo więc możliwości, żeby sięgnąć po sakiewkę bez wykonywania dziwnych pozycji swojego ciała. Chciałam spróbować również zębami, ale co potem?

Zrezygnowana, usiadłam z powrotem na kanapie, spuszczając głowę. Nadgarstki zaczynały mnie boleć, a dodatkowo poczułam jak coś lepkiego i mokrego spływa mi po dłoni. Ruszyłam zranionym wcześniej palcem, który zapiekł mnie niemiłosiernie. To było do przewidzenia, że rana w końcu się otworzy. Skaleczenie było dość głębokie, a oprócz ukrycia go i miejscowego zabandażowania, Snape nie zrobił z tym absolutnie nic.

- Kurwa – przeklęłam do siebie, ponownie wstając. Podeszłam raz jeszcze zdecydowana do kominka i na nowo spróbowałam ściągnąć woreczek zębami. Zrzuciłam go z gzymsu na podłogę, a cała zawartość rozsypała się po dywanie. Kucnęłam wyprostowana, próbując dosięgnąć dłonią proszku i rzucić go w płomienie, ale ponowie zakręciło mi się w głowie i przechyliłam się do tyłu, upadając na cztery litery, przy okazji podwijając sobie nieco spódnicę, której nie miałam jak poprawić. Przyjrzałam się swoim siniakom, które powoli zmieniały kolor z purpurowego na żółty i skrzywiłam się. Gdybym tylko używała maści, wszystko by już pewnie zniknęło.

Po chwili drzwi od gabinetu profesora otworzyły się. Usłyszałam ciężkie kroki tuż za sobą, po czym czyjeś mocne dłonie postawiły mnie pewnie i podprowadziły do kanapy, na której usiadłam rozżalona, ponownie spuszczając głowę.

- Co ty chciałaś zrobić, dziewczyno? – Zdenerwował się Moody, odgarniając mi włosy za ucho i rozglądając się po gabinecie. – Proszek Fiuu? Z kim chciałaś się skontaktować? – Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, dalej nie podnosząc wzroku na nauczyciela.

- Mało istotne, skoro i tak mi się nie udało – burknęłam do swoich nóg. – Proszę mnie rozwiązać. Wszystko mnie boli.

- Nie zrobię tego, Alex – odparł chłodnym tonem. – Co jest z wami, dziewczyny, że ciągle w coś się pakujecie i nie szanujecie mojego autorytetu? Ciągłe kłamstwa, łamanie danego słowa, picie alkoholu… - wyliczał. – Do czego jeszcze dojdzie za mojej kadencji? Może myślisz też o seksie, co? W końcu jesteś w takim wieku, że to normalne, ale czy odpowiednie? Może powinnyście zostać w Zakazanym Lesie i popróbować tego, o czym wszystkie wasze koleżanki szepczą między sobą, chichotając jak szalone? Tylko, że wasze „doznania” różniłyby się nieco od tych szkolnych.

- Nie mam ochoty odpowiadać na takie pytania, a tym bardziej słuchać o takich rzeczach – mruknęłam.

- Oczywiście, że nie masz ochoty – przyznał mi rację mężczyzna, kiwając powoli głową, po czym wstał i wszedł na chwilę do swojej sypialni, zostawiając mnie samą. Dopiero teraz uniosłam lekko głowę, spoglądając za nim z pytającą miną. Kiedy Moody ponownie pojawił się w gabinecie, na nowo spuściłam głowę.

- Pora, żebyś wytrzeźwiała – oznajmił szorstko, chwytając mnie za pukiel włosów i siłą zmusił, żebym uniosła głowę. Syknęłam przy tym cicho, ponieważ szarpnięcie było dość mocne. – Nie mam zbyt wiele czasu, profesor Flitwick tylko przez chwilę mnie zastąpi i zaraz muszę wracać na obchód. – Profesor pokazał mi małą buteleczkę, którą odkorkował kciukiem, podstawiając mi pod nos. Wykonał kilka wahadłowych ruchów przed moją twarzą i odsunął fiolkę, odkładając ją na stolik. Puścił również moje włosy, wyczarowując szybko miskę.

- Co to ma być? – skrzywiłam się, po czym poczułam silne torsje i zwymiotowałam do wyczarowanego przedmiotu. Uniosłam głowę, patrząc butnie na Moody’ego. Gdy otworzyłam usta by coś powiedzieć, ponownie zebrało mi się na wymioty. Tym razem nie byłam już w stanie podnieść głowy.

Moody westchnął głęboko, siadając koło mnie. Zakręcił również fiolkę, chowając ją do kieszeni płaszcza. Na nowo chwycił moje włosy, ale tym razem zebrał je do siebie i przytrzymał, żebym nie pobrudziła ich wymiotami.

- Czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie, Alex? – Zapytał zmęczonym głosem. – Myślałem, że możemy sobie ufać, że zajęcia, jakie ci zaproponowałem będą dla ciebie ważne, sprawią, że nauczysz się czegoś nowego, zajmiesz głowę… potrzebnymi rzeczami. Wszystko na nic.

- To nie… tak – wydusiłam z siebie, pragnąc za wszelką cenę wyswobodzić ręce i umrzeć.

- Nie tak, nie tak… - zmienił nagle ton głosu na szorstki, jak kilka chwil przedtem. – Panna Lamberd woli spotykać się w nocy z chłopakami, zamiast wnieść coś sensownego do swojego życia.

- Boli mnie, profesorze – jęknęłam, czując jak z mojej głowy znikają wszystkie szumy i zawirowania. Nagle cały świat stał się przejrzystszy, a wszystko czego się dzisiaj dopuściłam, wróciło do mnie i sprawiło, że poczułam się jak totalna idiotka. Przypomniałam sobie o Snapie, którego chciałam uwieść na swój dziecinny sposób, gadając bzdury o rozkoszy, a także o Moodym, mówiąc że mam go w dupie i nie mam ochoty przychodzić na jego zajęcia.

- Nie ma prawa cię boleć, Alex. Nie jestem sadystą – odparł nauczyciel, zaglądając za moje plecy. Wyciągnął swoją różdżkę i rozciął więzy, wzdychając głęboko. – Już po kłopocie, ale tą lekcję odłożymy na inny termin, dzisiaj nie byłaś w stanie poradzić sobie sama, ale gdybym nie był twoim nauczycielem, leżałabyś związana cały dzień i może wtedy nie włóczyłabyś się pijana po zamku i nie robiła głupot. Ostrzegam cię, że kolejnym razem tak zrobię i jeszcze zaknebluję, żebyś była cicho. Nie będę się wtedy przejmował tym, że to niestosowne.

- Nie zgadzam się! – Zdenerwowałam się, przyciągając do siebie ręce. Zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki, czując niesamowicie rwący ból palca. Skrzywiłam się lekko, ale nic więcej nie powiedziałam. Za to Moody bacznie mnie obserwował i po chwili chwycił stanowczo moją rękę, oglądając nadgarstek z każdej strony.

- Nawet nie ma śladu – zdziwił się, widząc moją reakcję, ale po chwili odsunął swoją dłoń, dotykając czegoś między placami. – Krew? Skąd ta krew? – Wbił we mnie zaciekłe spojrzenie i raz jeszcze objął moją dłoń, oglądając ją z każdej strony, po czym stuknął w nią różdżką, wypowiadając zaklęcie: Specialis Revelio!

Obrażenia, jakich doznałam dzisiejszego ranka zaczęły powoli się ujawniać. Dopiero teraz mogłam dostrzec, jak poważne one były. Rozcięcie było dość głębokie, z którego w dalszym ciągu sączyła się krew, a palec delikatnie napuchł.

- Co to ma być?! – Zezłościł się Moody, wstając szybko. – Dlaczego zamaskowałaś tę ranę?

- Rano było ok – powiedziałam cicho, trzymając wyprostowaną przed sobą dłoń.

- Masz to od rana? – Podchwycił mężczyzna. – Odpowiedz mi na pytanie, Alex. Czemu ukryłaś skaleczenie?

- Żeby nikt nie zadawał pytań, jak pan! – Warknęłam.

- Nie tym tonem, młoda damo – ostrzegł mnie, kręcąc mi przed nosem palcem wskazującym, po czym odsunął się, zakładając ręce za plecy niczym Snape i zaczął spacerować po swoim gabinecie tam i z powrotem, co chwilę zerkając w moją stronę. – Powinienem zabrać cię do skrzydła szpitalnego i zawiadomić opiekunkę domu.

- Nie! Tylko nie Mcgonagall! – Jęknęłam płaczliwie. – Błagam!

- Teraz błagasz, tak? – Mruknął bardziej do siebie niż do mnie. – Nie powinienem ci pobłażać, Alex, raczej powinienem zrobić wszystko, żebyś już nigdy więcej nie popełniła tego samego błędu, dlatego zaprowadzę cię do Minervy. Ona już się tobą zajmie. Wstawaj.

- Profesorze, nie! – Chwyciłam się kurczowo brzegu kanapy, wpatrując się w Moody’ego jak w jakiegoś bożka. – Ona znowu przyśle mojego ojca, proszę!

- Owszem. – Nauczyciel kiwnął głową, chwytając mnie za ramię i siłą zmusił do wstania. Zaczął prowadzić mnie w stronę drzwi, a ja próbowałam opierać mu się na tyle, na ile mogłam. Starałam zapierać się nogami, ale ilekroć to robiłam, Moody mocniej zaciskał palce na mojej skórze, szarpiąc przed siebie. – Nie utrudniaj tego! – Zdenerwował się, widząc moją reakcję.

- Profesorze, zrobię wszystko! – Pisnęłam, czując pod powiekami łzy. Chwyciłam go zranioną ręką za białą koszulę na piersi, plamiąc ją przy okazji krwią. – Wie profesor, jaki jest mój ojciec, proszę!

Moody puścił moją rękę, zerkając mimochodem na koszulę, a następnie na moją dłoń, która w dalszym ciągu uczepiona była jego ubrania.

- Wszystko? – Zapytał dla pewności, oblizując językiem wargi, a następnie spojrzał na swój zegarek. – Siadaj – rozkazał, a ja posłusznie wróciłam na miejsce. Nauczyciel w tym czasie podszedł do biurka, otwierając szufladę zaklęciem. Usiadł jedną nogą na brzegu blatu i bez odrywania wzroku ode mnie, wymacał buteleczkę ze swoim tajemniczym napojem, upijając z niej łyka. – Wszystko… - powtórzył, jakby w transie i ponownie wziął łyka.

Magiczne oko profesora zerknęło na moją poranioną dłoń, a prawdziwe w dalszym ciągu nie spuszczało ze mnie wzroku.

- Najpierw zajmiemy się tym – powiedział po chwili, chowając specyfik z powrotem do szuflady i wycelował we mnie różdżką. -Ferula!

Kilka bandaży wyleciało z końca jego różdżki i oplotło moją dłoń z dokładną precyzją.

- Nie jestem w stanie bardziej ci pomóc. Rozcięcie jest zbyt głębokie. Musisz udać się do Pomfrey – oznajmił sucho, aczkolwiek jego prawdziwe oko błyszczało dziwnie.

- Tak zrobię – zgodziłam się kiwnięciem głowy, przyciągając do siebie rękę. Moody odszedł od biurka, usadawiając się blisko mnie na kanapie.

- Wracając do meritum – odkaszlnął teatralnie. – Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, prawda?

- Tak – odparłam, chociaż z mniejszym już przekonaniem.

- Świetnie – mlasnął zadowolony ustami. – W takim razie powiesz mi bez żadnych kłamstw, gdzie miałaś zamiar wybrać się dzisiaj wieczorem?

Rozszerzyłam oczy. Nie spodziewałam się, że Moody akurat tego będzie ode mnie oczekiwał. Oczywiste było, że nie mogłam powiedzieć mu prawdy, a skłamanie równałoby się ze złamaniem obietnicy.

- Alex? – Ponaglił mnie, stukając nerwowo palcami w podłokietnik.

- Ja… chciałam spotkać się ze Ślizgonami – wypaliłam szybko.

- Ze Ślizgonami? Czy tylko z tym jednym, konkretnym? – Magiczne oko profesora przeszywało mnie na wylot. Czułam się tak, jakby Moody znał całą prawdę i tylko bawił się ze mną, chcąc żebym powiedziała mu to prosto w twarz.

- Nie wiem, o co panu chodzi – mruknęłam, patrząc na swoje kolana.

- Tajemnice, tajemnice! – Zaczynał powoli podnosić głos. – Wieczne tajemnice! – Uderzył otwartą dłonią w oparcie, na którym trzymał rękę. – Miałaś zrobić wszystko, żebym nie ukarał cię należycie, ale widzę, że wciąż się ze mną bawisz, Alex!

- Miałam spotkać się z Lucjanem Bole’em! – Warknęłam.

- Po co? – Moody zmrużył niebezpiecznie oczy.

- Mieliśmy pójść na… randkę – wymyśliłam naprędce, czekając na reakcję mężczyzny. Miałam nadzieję, że na tym skończy się jego wypytywanie i profesor uwierzy w to, co powiedziałam.

- Randka… a co z panem Weasley’em?

- Nie jesteśmy już razem – spojrzałam zmęczonym wzrokiem na jego zegarek, wzdychając głęboko. – Mogę już wrócić do Wieży? Chciałabym pójść spać.

- Odprowadzę cię w drodze na patrol – odparł nieco spokojniejszym tonem, po czym zapatrzył się na moje nogi. – Mogę? – Zapytał, ale nim zdążyłam zareagować jakoś, Moody przyłożył dużą dłoń do mojego kolana i przesunął nią wzdłuż uda, odsłaniając spódniczkę. Zacmokał przy tym z dezaprobatą. – Nie stosujesz maści ode mnie?

- Nie. Nie chcę jej.

- Nie podoba mi się twoja buntowniczość – westchnął, kręcąc z niezadowolenia głową. – Powinienem trochę przytemperować twój charakter i od tego zaczniemy nasz jutrzejszy szlaban.

- Szlaban? Jaki szlaban? – Jęknęłam, opierając się plecami o sofę.

- Powiedziałaś, że zrobisz wszystko, żebym tylko nie szedł z tobą do Mcgonagall, to zaczniemy od jutrzejszego szlabanu – przypomniał mi, poprawiając z powrotem spódniczkę. Oparł się dłońmi o kolana i podniósł się ociężale z kanapy, podając mi rękę. – Mam nadzieję, że tym razem nie zawiedziesz mojego zaufania, bo wtedy będę bardzo nieprzyjemny.

- Nie zrobię tego – przełknęłam cicho ślinę, spoglądając z dołu na nauczyciela. Po tonie jego głosu zaczęłam nieco obawiać się jego reakcji w razie, gdybym jednak znowu zrobiła coś głupiego i postanowiła jednak nie przyjść, dlatego zgodziłam się szybko i przystałam na jego warunki. Nie chciałam, żeby nasze stosunki się oziębiły, a tym bardziej, żeby nauczyciel stracił do mnie zaufanie. Zależało mi na nim i chociaż czasami nie myślałam racjonalnie, to i tak Moody zajmował specjalne miejsce w moim rankingu ulubionych nauczycieli. Nie mogłam go zawieść.

Podałam mu zdrową rękę. Mężczyzna pociągnął mnie do siebie stanowczym ruchem, sięgnął do paska od spodni i wyciągnął moją różdżkę, wpychając mi ją do ręki. Następnie, rozejrzał się po gabinecie, a jego wzrok spoczął na moment, na rozwalonym proszku Fiuu, który w dalszym ciągu leżał na podłodze przed kominkiem.

- Z kim się chciałaś skontaktować? – Zapytał raz jeszcze, jakby od niechcenia i za sprawą magii posprzątał wszystko.

- Z nikim – odparłam trochę zbyt szybko, a Moody ponownie spojrzał na mnie lekko podirytowany. – To znaczy… naprawdę nie przemyślałam tego.

- I tak by nic z tego nie wyszło, młoda damo – stwierdził, poprawiając kołnierz mojej koszuli, ponieważ delikatnie się podwinął. Uniósł przy tym kąciki ust, uśmiechając się do siebie. – Mam zablokowane połączenia ze wszystkimi. Tylko ja sam mogę je odblokować i skontaktować się z kim chcę. Stała czujność, Alex.

Już mieliśmy wychodzić, ale Moody w ostatniej chwili zaczął dotykać swoich kieszeni w poszukiwaniu butelki z napojem, aż w końcu przypomniał sobie, że włożył ją z powrotem do szuflady.

- Poczekaj na zewnątrz – nakazał, otwierając mi drzwi.

Wyszłam na korytarz, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej stałam ze Snape’em, mówiąc mu o takich rzeczach, że na samo wspomnienie robiłam się czerwona. Może i nie chciałam błaźnić się przed nim w ten sam sposób, ale pragnęłam znaleźć się teraz blisko niego. Czułam, że mężczyzna zaczyna patrzeć na mnie w trochę inny sposób i chociaż cały czas był wredny i traktował mnie protekcjonalnie, to coś zmieniło się w jego zachowaniu. Oblizałam językiem spierzchłe wargi, przypominając sobie, jak dotykał ich swoimi palcami, gdy nagle z gabinetu wyszedł Moody. Odskoczyłam jak oparzona od drzwi, wpatrując się w niego pytająco. Mężczyzna opierał się obiema rękami na swojej długiej lasce.

- Możemy iść – oznajmił lekko podenerwowany, chwytając mnie za ramię. Wcale nie musiał tego robić, nie uciekłabym mu.

Zaczęliśmy się wspinać po schodach na kolejne piętra zamku. Przez cały czas nauczyciel nie odezwał się do mnie ani słowem, a ja również jakoś nie chciałam zaczynać z nim żadnej rozmowy, ponieważ mina profesora wskazywała, że coś albo ktoś, bardzo go podjudziło.

Nagle usłyszeliśmy zawodzący w niebogłosy skrzek, dochodzący z głębi korytarza, nieopodal schodów. Przyłożyłam szybko dłonie do uszu, za to Moody zmarszczył tylko brwi i pchnął mnie do przodu, po czym kazał poczekać tuż za rogiem, być cicho i nie wychylać się. Kiwnęłam głową, czekając, a nauczyciel ruszył przed siebie sam.

Miałam zamiar posłuchać nauczyciela i nie robić niczego, czego mi nie pozwolił, ale gdy tylko usłyszałam głos Snape’a, wyjrzałam zza rogu. Tuż przy schodach stało kilka osób. Pierwszy w oczy rzucił mi się Moody, następnie Snape, który wpatrywał się uparcie w coś, co leżało na ostatnim schodku, a obok niego stał Filch ze swoją kotką, trzymając pod pachą jajo Harry’ego, które przestało już wrzeszczeć. Woźny, jako jedyny ubrany był w szarą, długą koszulę nocną.

- Skąd on ma to jajo?! – Zapytałam sama siebie, przestępując z nogi na nogę.

- Ja mam dwa, jeżeli chcesz – szepnął mi nagle czyjś głos do ucha. Wzdrygnęłam się mocno, odwracając przodem do Lucjana Bole’a, który uśmiechał się szeroko do mnie, opierając łokciem o ścianę. – No hej.

- Co ty tu robisz?! – Pisnęłam, zerkając co chwilę za siebie.

- Ratuję cię z opresji – odparł, ruszając gustownie brwiami. – Widziałem, jak Szalonooki gdzieś cię ciągnął.

- Wracałam z nim do Wieży – syknęłam spanikowana. – Idź stąd, bo jeszcze bardziej mi się oberwie.

- A co zrobiłaś? – Zapytał zainteresowany, obejmując mnie ramieniem.

- Wypiłam za dużo – przewróciłam oczami, chociaż nie byłam zadowolona ze swojego wybryku. Przez to, wszystko się pokomplikowało. Zapewne, już dawno leżałabym w łóżku i myślała o Snapie, a tak to stałam gdzieś w nocy w rogu korytarza i rozmawiałam z rozweselonym Ślizgonem.

- Tak w poniedziałek wieczorem? – Zdziwił się chłopak, ale mogłam wyczuć w jego głosie dumę. – Nie poznaję koleżanki, ale cieszę się, że dalej jesteś sobą. Po naszym ostatnim spotkaniu zrobiłaś się, jakby cichsza. Co z naszym balem? I co ci się stało w rękę? – Dodał na koniec, zauważając bandaż na lewej dłoni.

- Zostawiłeś nas w lesie, debilu! – Warknęłam, chwytając go za koszulę przy szyi. – Wiesz, jak miałyśmy przejebane?! Nawet sobie sprawy nie zdajesz!

- Miałyście? – Zdziwił się Lucjan, drapiąc palcem po brodzie. – O ile mi wiadomo, nie odbywacie z nami durnego szlabanu, tylko siedzicie po drugiej stronie Sali.

- Nie masz pojęcia o niczym - westchnęłam, puszczając go.

- W każdym razie chodź, spadamy stąd! – Zachęcał mnie i złapał za zdrową rękę, ciągnąc w drugą stronę.

- Co?! Nie! Mówiłam ci, że jestem z Moodym! Nie mogę tak po prostu sobie pójść!

- Możesz! Co on ci może zrobić? Wlepić szlaban? I tak masz przejebane, że włóczyłaś się sama po ciszy nocnej, po zamku. Chodź!

- Nie!

Zaczęliśmy się szarpać przez moment, aż w końcu podeszła do nas kotka Filcha, miaucząc okropnie. Spanikowałam, nieruchomiejąc. Lucjan próbował przegonić zwierzę ręką, a następnie tupaniem, ale kotka w dalszym ciągu nie chciała odejść.

- Co tam się dzieje? – Zdenerwował się Moody. Usłyszałam stukot laski.

- Idź stąd! – Poprosiłam chłopaka, pchając go w głąb korytarza.

- Obronię cię – mrugnął do mnie okiem i dopiero teraz zauważyłam, że on również postanowił dzisiaj zaszaleć i wypić trochę więcej niż zamierzał.

Moody wyłonił się w końcu zza rogu, mamrocząc coś pod nosem. Ślizgon puścił moją rękę, po czym oboje odsunęliśmy się od siebie. Niestety, ja już wiedziałam, że nie wyjdę z tego cało. Przecież powiedziałam nauczycielowi, że wyszłam wcześniej z Wieży, bo chciałam pójść z chłopakiem na randkę.

- Dobry wieczór – odezwał się, jako pierwszy Lucjan, ale profesor zignorował go. Jego prawdziwe oko przebijało mnie na wylot, a magiczne zaglądało co chwilę do tyłu.

- Wracaj do siebie, chłopcze – powiedział chłodno Moody. – Jest tu ze mną twój opiekun, więc lepiej, żeby nie widział cię po ciszy nocnej pałętającego się po zamku. – Randka ci nie ucieknie.

- Randka? – Zdziwił się Ślizgon, patrząc na mnie pytająco. Zaczęłam udawać, że nie wiem, o co mu chodzi. – Byliśmy umówieni, Alex? Czemu ja o tym nic nie wiem? Inaczej ubrałbym się jakoś gustowniej, a nie w takie przepisowe łachmany. – Zaczął przeglądać się z każdej strony, z kwaśną miną. – Zero gustu.

Nauczyciel zastukał nerwowo laską o posadzkę, niecierpliwiąc się.

- Mogę ją zabrać ze sobą? – Spytał beztrosko, wskazując na mnie kciukiem. Spojrzałam niepewnie na Moody’ego. Profesor nie lubił, kiedy ktoś z nim pogrywał w taki sposób. - Nie? Wybacz, Alex, próbowałem. – Wzruszył ramionami i oddalił się w przeciwnym kierunku chwiejnym krokiem, zerkając jeszcze co jakiś czas na nas, aż w końcu zniknął w ciemności korytarza.

- On sam się tu pojawił! – Zaczęłam się bronić, widząc jak Moody mruży niebezpiecznie oczy i chwyta mnie jeszcze mocniej za rękę, ciągnąc za sobą.

- Ignorowanie moich poleceń nie wyjdzie ci na dobre, Alex – Warknął wściekle, nachylając się nade mną.

Wyłoniłam się z nim zza ściany, podchodząc do zgromadzonych przy schodach. Od razu w oczy rzuciła mi się mapa Huncwotów, która leżała kilka schodków wyżej. Harry musiał tu gdzieś być! Spojrzałam wymownie na Moody’ego, ale mężczyzna olewał mnie po całej linii.

- Niańczenie uczniów, to chyba nadal twoja specjalność – odezwał się nagle Snape, unosząc jedną brew. Jego czarne oczy przeniosły się na moją zabandażowaną dłoń, a następnie na odsłoniętą koszulę nauczyciela od Obrony, na której znajdowały się ślady krwi.

- Chyba nie chcesz, Severusie, żebym przypomniał ci, co jest twoją specjalnością? – Odciął się mężczyzna, jeszcze bardziej ściskając moje ramię, a przy okazji próbując zapiąć płaszcz. Próbowałam mu się wyrwać, ale Moody trzymał mnie zbyt mocno. W ogóle, zachowywał się jakoś inaczej, bardziej agresywnie niż zwykle. Zaczynał powoli mnie przerażać.

- Mamy intruza w szkole! – Zaskrzeczał nagle Filch, rozglądając się po pomieszczeniu. – Pani Norris, idziemy!

- Najpierw jajo – odchrząknął Moody, puszczając w końcu moją rękę. Wyciągnął ją przed siebie i palcem wskazującym zaczął pospieszać woźnego, żeby podszedł do niego i oddał mu własność Pottera. Byłam pewna, że nauczyciel wie, do kogo to należało.

- To dowód rzeczowy!

- Ja się tym zajmę – rzekł Moody, siląc się na spokój i odebrał jajo od mężczyzny, które dał mi do przytrzymania, ponieważ sam nie miał już wolnej ręki. Filch spojrzał na Snape’a, ale ten utkwił wzrok w Mapie Huncwotów. Przerażona, chciałam podbiec i przejąć niezwykle ważny skrawek materiału, ale Moody chwycił mnie w ostatniej chwili za kark, uniemożliwiając poruszenie się.

- Profesorze! – Jęknęłam błagalnie. – Tu jest Harry. – Moody nie zwrócił uwagi na moje jęki, tylko wyciągnął szybko różdżkę, widząc jak Snape sięga po mapę i przywołał ją do siebie zaklęciem.

- To Pottera! – Wysyczał nagle Snape, aż podskoczyłam. – Ta mapa należy do Pottera!

- To tylko skrawek papieru – stwierdził Moody. – Panie Filch, dobranoc – dodał do starszego mężczyzny, naciskając na ostatnie słowo. Magiczne oko profesora nie spuszczało wzroku z woźnego, dopóki ten nie oddalił się korytarzem ze swoją kotką. – Poza tym, skąd masz pewność, że Harry tutaj jest? – Dodał, gdy Filcha nie było już w pobliżu.

- Masz mnie za głupca? – Prychnął podirytowany Snape. – Te rzeczy należą do niego, a on sam zapewne chowa się nieopodal w swojej pelerynie – niewidce. Na pewno próbował dobrać się do moich eliksirów. Obstawiałbym na kogoś innego, ale widzę, że przetrzymywanie nieletnich dziewczyn w swoim gabinecie jest priorytetowe dla ciebie.

- Nie radziłbym ci ciągnąc tego w tę stronę, Snape – ostrzegł go Moody. – Wracaj do siebie. Dobrze wiesz, że dzisiaj moja kolej na patrol. Przyjrzę się temu wszystkiemu na spokojnie i może nawet uda mi się odnaleźć pana Pottera, ale najpierw odprowadzę Lamberd do Gryffindoru.

- To nie będzie konieczne – powiedział nagle brunet, uśmiechając się cynicznie. – Ja się nią zajmę. Poza tym chyba ma jakiś problem z ręką, a sądząc po twojej koszuli, musiała mocno krwawić.

- Jak widać wszystko jest pod kontrolą. Idziemy, panno Lamberd. – Nauczyciel ponownie mnie szarpnął, ale Snape nie chciał dać za wygraną.

- Niezupełnie, skoro bandaż przesiąkł krwią – stwierdził, wskazując głową na moją rękę. Również się jej przyjrzałam i rzeczywiście połowa bandaża zrobiła się cała czerwona. Zapewne podczas szarpaniny z Lucjanem musiałam ponownie otworzyć ranę.

- Zajmę się tym. – Moody również nie chciał ustąpić. Spoglądałam to na jednego, to na drugiego, czując się jak kawałek mięsa rzucony pomiędzy hieny.

- Nie sądzę, byś posiadał odpowiednie kompetencje do tego typu zadań – stwierdził sucho Snape, prostując się cały. W jednej chwili wróciła cała jego pewność siebie i majestatyczność. Sprawa Harry’ego również stała się mniej ważna. – O ile wiem, nauczyciele od Obrony Przed Czarną Magią nie mają wiele wspólnego z leczeniem tego typu ran, a na pewno nie jest ona powiązana z żadną klątwą.

Moody zacisnął dłoń na swojej lasce i wbił we mnie oboje oczu. Mlasnął podirytowany i w końcu przestał ściskać moje ramię, które zaczęłam rozmasowywać.

- Dobrze więc… zajmij się nią i dołóż starań, żeby wróciła do Gryffindoru. Inaczej znowu wyląduje gdzieś pijana. Przed chwilą spotkaliśmy jednego z twoich podopiecznych. Pijanego, oczywiście. Powinieneś zacząć od zajmowania się swoim domem, a potem brać się za inne.

Snape nie skomentował tego, tylko odwrócił się na pięcie, rzucając krótkie „za mną” i ruszył w stronę lochów, zerkając ostatni raz na schody, przy których leżała wcześniej Mapa Huncwotów. Ruszyłam za nim, bojąc się nawet zerkać w stronę Moody’ego. Przez całą drogę czułam na sobie jego wzrok, chociaż znajdował się już kilka pięter nad nami.

Gdy weszliśmy do gabinetu nauczyciela od Eliksirów, Snape nie zatrzymał się, tylko otworzył kolejne drzwi, które prowadziły do dalszych części jego komnat. Stanęłam na moment, nie wiedząc co zrobić, ale mężczyzna stanął z boku, czekając aż w końcu się ruszę i przejdę do następnego pomieszczenia – bawialni. Pokój był tych samych rozmiarów, co gabinet, ale o wiele przytulniejszy. Na środku znajdowały się dwa zielone fotele i mały stolik. Wszystkie ściany pokryte były półkami. Po jednej stronie znajdowały się książki, a po drugiej fiolki z eliksirami. Przy fotelach w ścianie wbudowany był kominek, a podłoga pokryta była również zielonym dywanem z godłem Slytherinu. Jeżeli wcześniej mówiłam, że gabinet Mistrza Eliksirów był surowym pomieszczeniem, to jego pokój gościnny emanował ciepłem, chociaż to słowo nie miało nic wspólnego z samym jego właścicielem.

- Pieprzysz się z nim? – Zapytał nagle Snape, podchodząc do półek z eliksirami. Zaczął przejeżdżać po nich palcami, szukając czegoś.

- Słucham?! – Pisnęłam, nie dowierzając w to, co mówił mężczyzna.

- Pytałem, czy pieprzysz się z Szalonookim? – powtórzył spokojnie.

- To absurdalne pytanie, profesorze – odparłam.

- Tak czy nie – drążył dalej, aż w końcu natrafił na eliksir, którego szukał. Obrócił się do mnie przodem, czekając na odpowiedź.

- Nie! – Warknęłam. – Nie… pieprzę się z nim – wyplułam w końcu z siebie, czerwieniąc się lekko. Snape uśmiechnął się cwanie pod nosem.

- Brawo, Lamberd. Nie jesteś już pijana i potrafisz wypowiedzieć na głos słowa, które wcześniej sprawiały ci trudność – powiedział cichym, mrocznym tonem. Od samego dźwięku przeszły mnie ciarki, a gdy podszedł do mnie, ściągając bandaż bez użycia czarów i dotykając swoimi palcami mojej dłoni, zapomniałam jak się oddycha. Serce znowu zaczęło mi bić jak oszalałe.

Mężczyzna przyjrzał się dokładnie ranie, marszcząc brwi. Zapewne rano, nie wyglądała ona tak paskudnie jak teraz. Bez zbędnych słów odkręcił flakonik z eliksirem, polewając mi nim rozcięcie. Syknęłam głośno, chcąc wyrwać dłoń, ale Snape przytrzymał mi mocno nadgarstek. Piekło i bolało niesamowicie, ale po niecałej minucie wszystko ustało, a po zranieniu nie było śladu. Poruszałam palcami. Wszystko było w jak najlepszym porządku.

- Dziękuję – odparłam, widząc jak Snape w dalszym ciągu trzyma mój nadgarstek. Nie byłam pewna, czy było to zaproszenie, czy chwilowe roztargnienie, ale postanowiłam zaryzykować i wyciągnęłam przed siebie drugą rękę, dotykając nią szorstkiej szaty na piersi mężczyzny. Nawet materiał jego togi sprawiał, że robiłam się cała mokra. Przejechałam palcami po czarnych, zapiętych w równych odstępach guzikach, jęcząc w duchu z rozkoszy. Przez cały ten czas Snape wpatrywał się we mnie nieugięcie, a w jego czarnych oczach odbijał się ogień z kominka. Nigdy w życiu nie czułam takiego podniecenia. Wydawało mi się, że oboje znajdujemy się w mydlanej bańce, do której nikt inny nie miał dostępu. Powietrze wokół nas zrobiło się gęstsze, a całe pomieszczenie biło erotyzmem.

Nagle usłyszałam dźwięk rozpinanego rozporka. W jednym momencie wszystkie moje wnętrzności ścisnęły się boleśnie, a serce opadło na dno żołądka. Spojrzałam błyszczącym wzrokiem prosto w oczy nauczyciela, ale ten był opanowany jak zawsze. Byłam pewna, że śnie. Przecież tylko tam dochodziło między nim a mną do takich rzeczy. To było niemożliwe, żeby działo się naprawdę!

- Jeżeli chcesz to kontynuować, muszę mieć pewność, że będziesz trzymała buzię na kłódkę, bo oprócz mojego kutasa nic z niej nie ma prawa się wydostać! – Warknął, chwytając mnie za koszulę i przyciągając do siebie. – Rozumiesz?

- Tak – jęknęłam niemal płaczliwie, czując jak kolana same się pode mną uginają.

- Nie możesz nas zdradzić, bo oboje poniesiemy tego konsekwencje – kontynuował poważnym tonem. Wiedziałam, że to zaczynało robić się zbyt poważne i musiałam kontrolować swoje emocje na tyle, na ile mogłam, nie dając po sobie niczego poznać.

- Rozumiem – kiwnęłam głową, a Snape przełknął cicho ślinę, nachylając się nad moim uchem.

- Czekam więc na obiecaną rozkosz, Lamberd. – Jego język przejechał po całej długości mojego ucha. Jęknęłam, nie zdając sobie nawet sprawy, że zrobiłam to na głos, po czym mężczyzna naparł dłońmi na moje ramiona, zmuszając mnie do uklęknięcia przed nim, co też zrobiłam, chociaż cała się trzęsłam i dokładnie nie wiedziałam, co miałam robić. Tyle, co wyczytałam w magazynach i naoglądałam się w filmach, które często puszczał mój brat.

Snape bez słowa wyciągnął z pomiędzy czarnych szat swojego nabrzmiałego, dużego członka, który aż pulsował, żądny zaspokojenia. Zawstydziłam się na ten widok, ale również przeraziłam rozmiarem jego męskości. Powędrowałam szybko oczami w górę, pragnąc ujrzeć w spojrzeniu Snape’a jakąś wskazówkę, ale mężczyzna uniósł tylko wysoko swoje czarne brwi zniecierpliwiony, przekazując mi tym samym wiadomość: na co czekasz, Lamberd?

Ponownie się zawstydziłam, obejmując trzęsącą się dłonią ciepłego penisa bruneta. Zaczęłam pocierać go powoli, drżąc z nerwów i podniecenia. Snape stęknął cicho, zamykając na moment oczy. Wlepiłam w niego oniemiałe spojrzenie, zdając sobie sprawę, że takie widoki od teraz będą przeznaczone tylko dla mnie. Twarz mężczyzny była napięta, a zarazem spokojna i zrelaksowana. Nie chcąc go zawieść, zaczęłam kierować się instynktem pożądania, przyspieszając ruchy ręką, ale nawet dla mnie było to niewystarczające, więc nachyliłam się lekko, obejmując ustami jego członka. Zaczęłam wodzić po nim językiem, czując jak coraz bardziej pulsuje pod moim dotykiem. Penis Snape’a był lekko słonawy, ale nie przeszkadzało mi to. Pragnęłam poczuć go mocniej i głębiej, ale nie byłam przekonana, czy moje usta dadzą radę objąć go w całości. Postanowiłam więc na przemian ssać i lizać główkę czerwonego penisa. Snape’owi najwidoczniej podobały się moje zabiegi, ponieważ ponownie usłyszałam ciche stęknięcia, które były niczym balsam dla moich uszu. Pragnęłam zatopić się w tych dźwiękach, otulić nimi i tak spędzić już całe swoje życie. W tym momencie nie liczyło się absolutnie nic innego. Miałam ochotę zamknąć się w jego komnatach do końca życia i najlepiej nie wypuszczać z ust jego penisa.

Dłoń mężczyzny wsunęła się między moje włosy, chwyciła ich garść i pchnęła bardziej na penisa. Zaczęłam się krztusić, czując jak organ mężczyzny wypełnia całe moje usta po samo gardło. Z oczu poleciały mi łzy. Chciałam się odsunąć, dając tym samym znak mężczyźnie, żeby na chwilę przestał, ale Snape zapragnął pieprzyć moje usta z podwójną siłą. Sterował brutalnie moją głową, pragnąc dojść szybko. Wydawał przy tym ciche jęki, oblizując co chwila usta językiem, aż w końcu odepchnął mnie od siebie, dochodząc na moją szyję i część koszuli. Zaczęłam się krztusić i kaszleć. Piekło mnie gardło, ale oprócz tego czułam takie podniecenie, że nic nie było w stanie tego zepsuć.

- Chłoszczyć. – Snape wypowiedział cicho zaklęcie, a cała sperma zniknęła. Pozostał tylko intensywny zapach spełnienia. Mężczyzna cofnął się i opadł wyczerpany na fotel, zapinając uprzednio spodnie. Przez chwilę starał się unormować oddech, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Jak na pierwszy raz, było dość przyzwoicie, Lamberd – powiedział, uśmiechając się w wyrachowany sposób. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, czując jak wypełnia mnie euforia. Teraz moja miłość do profesora mogła mieć jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości, ponieważ uprawiałam ze Snape’em seks oralny. Przymknęłam oczy, rozkoszując się chwilą, ale Snape twardo przywołał mnie na ziemię.

- Idź już – nakazał po chwili.

- Ale…

- Nie dyskutuj ze mną – warknął swoim zwyczajnym, wrednym głosem. - I pamiętaj, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Masz być dyskretna.

- Kiedy to powtórzymy? – Zapytałam szybko, pragnąc usłyszeć odpowiedź: tu i teraz. Snape uśmiechnął się tylko cwanie, nachylając lekko do przodu.

- W swoim czasie, panno Lamberd, w swoim czasie.




 

1 komentarz:

  1. O... Boże <3 umarłam <3 To było zajebiste, Panno Lamberd!

    OdpowiedzUsuń