niedziela, 21 lipca 2019

42. Bardzo dużo o niczym

Zaczęłam przeklinać cicho pod nosem na Pansy Parkinson. Dobrze widziałam, jak dziewczyna z mściwą satysfakcją podkłada mi nogę, żebym się wywaliła. Chciałam ją chwycić za kłaki i walnąć o ścianę, ale wiedziałam, że takie zachowanie na lekcji profesora Snape’a skończyłoby się katastrofą, dlatego też potulnie przykucnęłam, zaczynając zbierać większe kawałki szkła z podłogi, starając się nie dotknąć palcami substancji, która rozlała się po większości sali.

W pewnym momencie usłyszałam jak Snape odsuwa krzesło od biurka i wstaje. Spięłam się w sobie jeszcze bardziej, czując jak ręce zaczynają mi drzeć ze zdenerwowania, co sprawiło, że rozcięłam sobie palce ostrzejszym kawałkiem szkła. Syknęłam cicho, nie dając po sobie poznać, że coś się stało.

- Chłoszczyć. – Snape wypowiedział zaklęcie, a cała formalina wraz ze szkłem zniknęła z podłogi. Przez krótką chwilę dalej kucałam, bojąc się podnieść. Czułam bardzo wyraźnie perfumy mężczyzny, co znaczyło, że brunet stoi tuż za mną.

Po chwili, która wydawała się dla mnie wiecznością, postanowiłam w końcu podnieść się z podłogi i odwrócić przodem do Snape’a. Nie pomyliłam się. Mężczyzna stał dokładnie tuż za mną, opierając dłoń o ławkę, w którą stukał równomiernie swoimi długimi palcami. Jego wzrok przez moment spoczął na mojej dłoni, z której sączyła się krew. Nim schowałam rękę, Snape chwycił mnie mocno za nadgarstek, przyciągając do siebie. Ostatnim razem, kiedy byłam tak blisko niego, jego palce zatapiały się we mnie, robiąc niesamowite rzeczy. Na samą myśl, zadrżałam lekko. Mężczyzna musiał to wyczuć, ponieważ uśmiechnął się szelmowsko i rzucił czar maskujący na mój palec.

- Dalej boli – powiedziałam niepewnie, spoglądając na swój nadgarstek, który w dalszym ciągu trzymany był w żelaznym uścisku. Palce Snape’a zakleszczyły się na nim mocno i precyzyjnie, żebym nie była w stanie się mu wyrwać.

- Czyżby? Domyślam się, że wczoraj wyglądałaś gorzej, kiedy wróciłaś z nocnej eskapady po Zakazanym Lesie – odparł mrocznie. Wzdrygnęłam się lekko, rozszerzając oczy.

- Skąd pan wie?

- To już nie powinno cię interesować, Lamberd, ale możesz przekazać pannie Amber, że obie tracicie po 20 punktów dla waszego domu. Dodatkowo, powinienem ci odjąć kolejne 50 za głupotę i brak wyobraźni. Czyżby w dalszym ciągu było ci mało wrażeń po panu Flincie?

Nie wiedziałam co odpowiedzieć, więc tylko spuściłam głowę. Snape w tym samym czasie puścił moją dłoń, którą przycisnęłam do piersi, rozmasowując obolały nadgarstek. Myślałam, że mężczyzna się odsunie i każe mi odejść, ale nagle jego palce chwyciły boleśnie mój podbródek, unosząc głowę. Moje serce zaczęło bić w zawrotnym tempie. Kciuk Snape’a przejechał delikatnie po moich ustach, zahaczając o zęby i wśliznął się pomiędzy wargi. Jęknęłam głośno, przymykając na moment oczy.

- To musi być bardzo frustrujące, Lamberd – zaczął niskim głosem, że od samego dźwięku dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Otworzyłam zamroczona oczy, spoglądając prosto w błyszczące, czarne tunele mężczyzny – pragnąć kogoś, a nie móc go dostać. – Kciuk Snape’a wysunął się z moich ust i ponownie przejechał po wargach, tym razem nieco mocniej, a następnie zaczął sunąć niżej po podbródku, szyi, po kolei zahaczając o każdy guzik białej koszuli, aż w końcu dotarł do gumki od spódnicy. Wsunął się bezszelestnie pod materiał, napierając na niego, ale nie w taki sposób, żeby obniżyć całość.

Moje serce w dalszym ciągu nie chciało się uspokoić, a wnętrzności ścisnęły się boleśnie. Dotyk mężczyzny elektryzował, sprawiał że chciałam skomleć i prosić o więcej, ale z moich ust nie wydobyło się żadne słowo. Wyciągnęłam tylko przed siebie ręce, chcąc go dotknąć, zatopić palce pod materiały ubrań, które na siebie zakładał i dotknąć ciepłej skóry na piersi mężczyzny.

- Mówiłem, żebyś wybiła to sobie z głowy – szepnął wprost do mojego ucha, wyciągając kciuk spod materiału spódnicy. Chwycił mnie za oba nadgarstki, odsuwając od siebie. – Widzę jak na mnie patrzysz, Lamberd. Rób tak dalej, a zaraz cały Hogwart dowie się jak się ślinisz do swojego nauczyciela. Nie umiesz kontrolować swoich emocji.

- Już się tym zajęłam! – Wypaliłam nagle błagalnym tonem.

- Zajęłaś się? – Zainteresował się. – Czym? – Szarpnął mną, jeszcze mocniej ściskając moje nadgarstki.

- Draco Malfoy… - zaczęłam, nie wiedząc czy był to dobry moment na ujawnianie takich rzeczy, aczkolwiek po spojrzeniu Snape’a mogłam się domyślić, że odwrotu już nie miałam.

- Mów dalej – ponaglił mnie zniecierpliwiony.

- Podobno po Slytherinie chodzą zakłady, że pan i ja…

Snape zmrużył niebezpiecznie oczy, puszczając w końcu moje ręce, po czym obrócił się na pięcie, podchodząc do swojego biurka i zgarniając wszystkie dzisiejsze wypracowania do kupy. - Jesteś wolna – powiedział bez emocji. – Możesz wyjść.

- Ale… nic pan nie powie? – Zdziwiłam się.

- Potwierdzone zostało tylko to, co wcześniej ci powiedziałem – mruknął, nie spoglądając nawet w moją stronę. – Żegnam.

- Nie możesz mnie tak traktować! – Wybuchłam nagle do jego pleców i podeszłam bliżej. – Dajesz mi tyle sprzecznych sygnałów, że nie wiem już, co mam sobie myśleć! To naprawdę nie moja wina, że Malfoy sobie coś ubzdurał! Ja się staram, żeby nikt nie kojarzył nas ze sobą i…

- Nie ma żadnych nas, głupia dziewczyno! – Warknął nagle nieco głośniej, obracając się przodem i spoglądając mi w końcu w oczy. Tym razem jego spojrzenie było lodowate. – Poza tym, nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty”, Lamberd – warknął niebezpiecznie mężczyzna. Zaczął przeglądać poszczególne prace z mściwym uśmieszkiem, aż w końcu wyjął moje i Klary wypracowanie. – Nie zdałyście. Będąc w Zakazanym Lesie powinnyście wiedzieć, jakie rośliny w nim występują.

- Nie każ mnie za to! – Jęknęłam i chwyciłam go za rękę, chcąc ponownie poczuć to ciepło, które kilka minut temu biło od niego ze zdwojoną siłą.

Nagle drzwi od sali otworzyły się. Puściłam szybko Snape’a, a do środka zaczęli wchodzić studenci z pierwszego roku. Niczym stado wystraszonych owiec, przemykali w ciszy do swoich ławek. Popatrzyłam na mężczyznę zbolałym wzrokiem, czując na policzku łzy. Przetarłam je wierzchem dłoni.

- To wszystko, Lamberd – powiedział sucho Snape, prostując się i przyjmując pozę złego profesora. Splótł dłonie za plecami, nie zwracając już na mnie kompletnie uwagi. Uczniowie spoglądali na mnie zdziwieni, że w dalszym ciągu nie miałam zamiaru wychodzić z ich lekcji, ale w końcu skapitulowałam i czym prędzej opuściłam klasę od Eliksirów, zamykając za sobą drzwi. Nabrałam szybko powietrza do ust, ruszając w stronę pierwszej lepszej łazienki dla dziewczyn. Stanęłam przed lustrem, trzymając się kurczowo brzegów umywalki i próbując unormować oddech. Łzy dalej płynęły mi po policzkach, ale zamiast użalać się nad sobą, byłam wściekła i rozżalona. W głowie cały czas miałam słowa Snape’a. Pragnęłam zawrócić do niego i raz jeszcze na spokojnie wszystko mu wyjaśnić i zachować się bardziej dojrzale, ale wiedziałam że jest już za późno na to. Znowu potraktował mnie paskudnie. Najpierw dał mi nadzieję, a potem odrzucił jak niepotrzebną rzecz. Powoli zaczynałam mieć tego serdecznie dosyć. Snape bawił się i robił ze mną, co mu się podobało, nie patrząc w ogóle na moje uczucia.

Odkręciłam kran z zimną wodą, chcąc przemyć twarz, jednak gdy tylko podłożyłam pod strumień dłonie, pisnęłam cicho z bólu, odsuwając ręce. Skaleczenie, chociaż nie było widoczne w dalszym ciągu piekło tak samo.

- Coś się stało? – Zapytał nagle dziewczęcy głos z mocnym francuskim akcentem, po czym z jednego, z pomieszczeń w którym znajdowały się w ogóle nie używane wanny, wyszła wysoka, przemoczona blondynka z akademii Beauxbatons. Spojrzała na mnie zdziwiona, a ja również odpowiedziałam tym samym, ponieważ nikt przeważnie nie korzystał z publicznych łaźni, a tym bardziej nie wychodził z nich cały przemoczony i to w ubraniu. Kątem oka jednak zauważyłam, jak francuska ściskała pod pachą otwarte jajo, które wygrała podczas pierwszego zadania turnieju.

- Jak to zrobiłaś? – Zapytałam przejęta, wskazując głową na rzecz. Fleur, bo tak miała na imię francuska, również spojrzała we wskazanym przeze mnie kierunku.

- Och! Oui! Ty jesteś od Harry Potter? Ty jego przyjaciółka, tak?

- Tak, przyjaźnimy się. Harry w dalszym ciągu ma problemy z otworzeniem jaja. Jak ci się to udało? – Dopytywałam, nie zwracając już uwagi na swoje rozterki i ból palca.

- Harry musi wejść pod wodę z jajem, a wtedy się otworzy i zacznie śpiewać – odparła, uśmiechając się do mnie.

- Śpiewać? – Zdziwiłam się.

- Oui. – Fleur kiwnęła głową. – A tobie co w końcu? Ty smutna, prawda? Problemy jakieś?

- Nie – odpowiedziałam szybko, w dalszym ciągu przyglądając się jaju blondynki.

- Ale ty płakałaś. Widziałam.

- To nic takiego – machnęłam nań ręką, po czym pożegnałam się szybko z dziewczyną i wybiegłam z łazienki kierując się prosto pod salę od Transmutacji. Byłam już spóźniona i wiedziałam, że Mcgonagall będzie krzywo patrzeć na mnie, ale wiadomość, jaką miałam do przekazania Harry’emu była sto razy ważniejsza.

Gdy weszłam do sali, wszystkie głowy obróciły się w moją stronę. Profesorka odchrząknęła głośno, komentując moje spóźnienie, ale nie odjęła mi żadnych punktów, tylko kazała usiąść obok Rona, który trzymał dla mnie miejsce i słuchał w ciszy dzisiejszych zajęć.

- Bardzo miałaś przesrane? – Spytał szeptem, nachylając się w moją stronę.

- Tak jak zwykle – mruknęłam, po czym wyciągnęłam kartkę papieru i nabazgrałam na niej kilka słów o jaju i o tym jak je otworzyć. Przyjaciel cały czas zaglądał mi przez ramię.

- Skąd się dowiedziałaś?! – Pisnął również podekscytowany.

- Spotkałam w łazience laskę, do której wzdychałeś na początku roku – szepnęłam cicho, patrząc co jakiś czas na Mcgonagall, czy nie spogląda w naszą stronę, ale ta zajęta była rysowaniem na tablicy poszczególnych ruchów różdżki, potrzebnych do rzucenia zaklęcia transmutującego.

- Co?! Ja do nikogo nie wzdychałem – zaperzył się chłopak, czerwieniąc przy okazji.

- Na pewno? – Uniosłam wysoko jedną brew i zachichotałam cicho. Pragnęłam znowu być taka jak kiedyś. Nie chciałam myśleć o Snapie. Ciągle robiłam sobie różne nadzieje z nim związane, a on to wykorzystywał.

- No na pewno! – Szedł w zaparte chłopak.

- Niech ci będzie – westchnęłam, kręcąc głową i spojrzałam na Klarę. Dziewczyna przepisywała wszystko z tablicy, z zaciętą miną, a na kolanach rozłożony miała podręcznik od Obrony. Rozumiałam, że były rzeczy ważne i ważniejsze, ale żeby aż tak przejmować się tym, co mówił Moody? Był zły, miał prawo powiedzieć o kilka słów za dużo. Szkoda, że Klara wszystko brała tak bardzo do siebie i gdyby nie to, że trochę ją znałam, pomyślałabym, że zakochała się w profesorze. A może wtedy byłoby nawet lepiej? Mogłabym powiedzieć jej o Snapie, wypłakać się, pożalić, a tak to musiałam dusić to wszystko w sobie i wmawiać sobie, że wcale mi na nim nie zależy.

- Alex? – Ron szturchnął mnie w ramię, przywracając do rzeczywistości. Spojrzałam na niego zmęczonym wzrokiem. – Dasz w końcu ten liścik Harry’emu?

- Dam, dam – obudziłam się na dobre, kończąc pisać treść wiadomości, po czym kopnęłam w krzesło siedzącej przede mną Lavender Brown i gdy tylko dziewczyna się odwróciła, wskazałam głową na Harry’ego i podałam jej karteczkę z wiadomością, którą ta przesłała dalej do okularnika. Chłopak odebrał przesyłkę, wpatrując się w nią zdziwiony, po czym wyprostował papier i szybko odwrócił się w moja stronę. Ron wyszczerzył zęby, pokazując uniesiony kciuk w górę, a ja zaczęłam kiwać energicznie głową.

- Ekhem – odchrząknęła ponownie Mcgonagall, przerywając wykład. – Panie Potter, Weasley i panienko Lamberd, czy ja wam w czymś przeszkadzam?

Cała sala odwróciła głowy w naszą stronę, łącznie z Klarą. Dziewczyna spojrzała na mnie pytająco, ale tylko uśmiechnęłam się do niej.

- Źle się czuję – wypaliłam nagle. – Czy chłopcy mogą mnie odprowadzić do skrzydła szpitalnego?

- Obaj na raz? – zdziwiła się nauczycielka.

- Tak, to bardzo ważne.

Mcgonagall patrzyła na nas przez chwilę, po czym westchnęła głośno i pozwoliła nam wyjść, rzucając jeszcze na odchodne o lekcjach tańca, które będą odbywały się po wszystkich lekcjach i które podobno miały być obowiązkowe.

Wybiegliśmy szybko na korytarz i stanęliśmy w kółku bardzo blisko siebie. Wszyscy byliśmy podekscytowani do granic możliwości.

- Skąd to masz?! – Pisnął Harry, raz jeszcze czytając treść wiadomości. – Jesteś pewna, że to działa. Trochę to dziwne, żebym szedł z tym do łazienki…

- Widziałam Fleur Delacour całą przemoczoną w łazience koło lochów. Pewnie poszła tam dlatego, że jest to mało uczęszczane miejsce przez uczniów i są tam wanny – wyjaśniłam. – Mówiła serio, kiedy ją spytałam o jajo. Nie sądzę, by kłamała.

- A to o Fleur ci chodziło! – Zajarzył nagle Ron, drapiąc się po brodzie. Zignorowaliśmy go.

- Musisz iść do łazienki, gdzie są wanny, napuścić wody i zanurkować wraz z jajem – zaczęłam myśleć na głos.

- Tylko, że męskie łazienki nie mają wanien, same prysznice – jęknął Harry.

- Może jezioro? – Podrzucił Ron. Spojrzałam na nich jak na debili.

- Wiecie, myślałam, że zadaję się z inteligentnymi, wrażliwymi chłopcami.

- Kto ci tak o nas opowiedział, musiał kłamać – zaśmiał się Ron, za co dostał ode mnie po głowie.

- Łazienka Prefektów! – Harry w końcu zaczął myśleć.

- Właśnie! A ja znam nawet hasło – dodałam, ponownie się ekscytując.

- Dzięki Alex! – Krzyknął okularnik, przytulając mnie do siebie. – Już myślałem, że polegnę na tym zadaniu. Odwzajemniłam uścisk, a Ron który przyglądał się temu wszystkiemu, wzruszył ramionami, obejmując nas oboje.

- Brakowało mi tego – powiedział niepewnie.

- Mnie również – odparłam, przymykając na moment oczy.

Gdy lekcja się skończyła i cała klasa wyszła na korytarz, doskoczyłam szybko do Klary, a chłopcy wyciągnęli z tłumu Hermionę, i zaczęliśmy opowiadać dziewczynom o tym, czego się dowiedziałam. Reakcji Granger już nie dostrzegłam, ale Klara bardzo się ucieszyła, że w końcu Harry będzie mógł ruszyć z miejsca, chociaż nie obyło się bez pytań w stylu: „Czy to zgodne z regulaminem?”, „a to nie jest oszustwo?”, dlaczego okłamałaś Mcgonagall, że się źle czujesz?!”. Cała Klara.

- A jak było u Snape’a? – Zadała w końcu pytanie, którego wcale nie chciałam słuchać. Odsunęłam się o pół kroku od niej i skrzywiłam. – Co? Źle?

- Bardzo źle – warknęłam cicho. – Nie zaliczyłyśmy testu. Nie mam pojęcia, co teraz, ale Snape wie, że byłyśmy w Zakazanym Lesie.

-CO?! – Zdenerwowała się. – I co teraz?! Boże, on nas zabije! Jaką karę nam wymyślił?!

- Nie mamy kary, ale odebrał nam po 20 punktów. No i nie zaliczył wypracowań.

- Niemożliwe. Musiał nam wlepić jakąś karę. – Dziewczyna nie dowierzała. – Przecież to nie w jego stylu, żeby tak to po prostu zostawić.

- Zupełnie nie w jego stylu – odparłam bez przekonania, cały czas czując ból palca. – Myślę, że dopiero się na nas zemści.

- A skąd się dowiedział? Myślisz, że Lucjan mógł nas wydać? Albo Draco?

- Myślę, że zrobiła to Pansy albo te dwa półgłówki.

- Masz rację. Oni mogli mu wygadać wszystko, ale dlaczego nie miałyśmy z nimi szlabanu?

- Bo nas nie złapano. Moody czasami ma nosa do ratowania nas z opresji.

Klara zmarszczyła brwi, ale się nie odezwała, po czym zaczęła przeglądać zawartość swojej torby, z której po chwili wyciągnęła białą kartkę papieru, złożoną na pół.

- Przed Transmutacją dostałam to od George’a – wyjaśniła, wręczając mi liścik.

- Nie chcę tego! – Warknęłam.

- Przeczytaj, może to coś ważnego.

- W dupie to mam! Zabieraj to! – Chciałam z powrotem włożyć przyjaciółce do rąk kartkę, ale ta odskoczyła jak oparzona.

- Przeczytaj tylko! – Nacisnęła. – Co ci szkodzi? Już nie bądź taka. – Posłuchałam więc przyjaciółki i rozłożyłam kartkę, na której znajdowało się tylko jedno słowo: przepraszam.

- I co mi po tym? – Prychnęłam, mnąc list w dłoni. – Głupie słowo napisane na kartce.

- Zawsze jakiś początek – zastanowiła się Klara. – Chyba żałuje tego, co zrobił.

Po wszystkich zajęciach, Mcgonagall zaprosiła nas do sali od Transmutacji, z której poznikały wszystkie ławki i krzesła, robiąc więcej miejsca na tańce w parach. Szczerze powiedziawszy, nie chciałam w tym uczestniczyć. I tak nie miałam pary na bal, poza tym po dzisiejszych wydarzeniach, jakoś nie specjalnie chciało mi się iść na bal Bożonarodzeniowy, a tym bardziej skakać jak małpa przy Mcgonagall.

- Bardzo proszę wszystkich, co już mają pary na dzisiejszy dzień, na środek! – Klasnęła w dłonie kobieta, stojąc pośrodku sali i oddzielając przy okazji Ślizgonów od Gryfonów. – No dalej! – Zachęcała nas, wykonując gest ręką, jakby zapraszała nas do siebie. – Nikt się nie odważy? – Zdziwiła się wyraźnie rozżalona.

Spojrzeliśmy z nieukrywaną niechęcią na Ślizgonów, którzy obdarowali nas tym samym spojrzeniem, po czym ani jedna strona, ani druga nie ruszyła się z miejsca. Zauważyłam również, że pośród zebranych z drugiego domu nie było Draco Malfoya. Chłopak po wizycie w Zakazanym Lesie stał się, jakby niewidzialny. Z nikim nie rozmawiał, nigdzie nie przychodził, jeżeli nie musiał. Może w dalszym ciągu odrabiał szlaban? Do było dość prawdopodobne, ponieważ Pansy i goryle chłopaka również byli nieobecni. Z jednej strony nawet im zazdrościłam. Zniechęcona, założyłam ręce na piersi, wycofując się na sam tył.

- Co za głupota – prychnęłam, siadając na podłodze. – Jakie to ma znaczenie, kto jak będzie tańczył?

- Dla mnie chyba ma – jęknął Harry, osuwając się po ścianie i siadając obok mnie. Podkuliliśmy oboje nogi i oparliśmy na nich brody, gdy nagle z tłumu Gryfonów wyszedł na środek Neville, ciągnąc za sobą zestresowaną Klarę.

- O kurcze pieczone – skomentował Ron i również przysiadł koło nas. – Temu to się chyba coś poprzestawiało w głowie.

- Biedna Klara – dodał Harry i całą trójką parsknęliśmy śmiechem, za co zostaliśmy upomniani przez naszą wychowawczynię.

- Świetnie, panie Longbottom, panienko Amber! Dajecie wspaniały przykład innym! – Ucieszyła się kobieta, próbując ustawić parę jak najbliżej siebie. Chwyciła dłoń Neville’a, kładąc ją na talii Klary, a jej rękę położyła na ramieniu Gryfona.

- Jasny gwint – szepnął ponownie Ron, chichocząc jak szalony i wpatrując się z niedowierzaniem w naszych przyjaciół.

- Oboje są tak czerwoni, że zaraz wybuchną – zawtórował okularnik.

- Trochę mi głupio, bo to ja ją wpakowałam w te tańce – wyjaśniłam przyjaciołom.

- Dobrze zrobiłaś. W życiu się tak nie bawiłem! Ma ktoś popcorn? – Ron zaczął rozglądać się po znajomych twarzach w poszukiwaniu jedzenia.

- Panie Weasley! -Zagrzmiał głos Mcgonagall. Cały tłum się rozstąpił, ukazując naszą trójkę pod ścianą. Harry i Ron w dalszym ciągu nie mogli powstrzymać się od śmiechu, a Klara wraz z Neville’em próbowali zsynchronizować swoje ruchy na parkiecie, żeby wyglądało to jak taniec, a nie występ lalek na sznurkach. – Proszę na środeczek! – dodała podniesionym głosem. – Pana i pana Pottera. Pokażecie reszcie, jak wy świetnie dajecie sobie radę w tańcu!

- Co?! – Pisnął okularnik, poprawiając okulary, które z wrażenia osunęły mu się na nosie. – Ale pani profesor, my jesteśmy chłopakami! Jak mamy razem tańczyć?!

- Spostrzegawczy jesteś, Potter – mruknęła profesorka, a cała sala wybuchła śmiechem. – Zapraszam panów, no już!

Przyjaciele niechętnie podnieśli się z miejsc, stając obok Neville’a i Klary. Ron już miał zamiar przechwycić partnerkę kolegi, ale Mcgonagall odchrząknęła głośno, wskazując różdżką na Harry’ego. Wszyscy znowu wybuchli śmiechem, a Ślizgoni mieli lepszy ubaw z jednopłciowej pary niż z samego Longbottoma.

- Proszę – uśmiechnęła się cwanie kobieta. – Ręka pana Weasley’a na talię pana Pottera, a pan Potter kładzie dłoń na ramieniu kolegi. Raz – dwa.

- Dlaczego ja mam udawać kobietę? – Jęknął Harry, czerwieniąc się przy okazji.

- Tobie to lepiej wychodzi, stary – szepnął rudzielec, również okrywając się purpurą.

- Sugerujesz, że zachowuję się jak baba?! – Zdenerwował się brunet.

- Panowie! – Zagrzmiał głos Mcgonagall, a przyjaciele zamilkli. Musiałam przyznać, że pomysł profesorki rozbawił mnie do łez i byłam jej za to wdzięczna. Mogłam chociaż przez chwilę poczuć się jak dawniej, kiedy jedynym moim problemem były nieodrobione lekcje.

Po zakończonych lekcjach, Harry z Ronem wybiegli zawstydzeni z sali do dormitorium, a ja wraz z przyjaciółką postanowiłyśmy zjeść kolację, podczas której żywo rozmawiałyśmy o tańcach i całym zajściu, jakie miało tam miejsce.

Gdy zjadłyśmy kolację, udałyśmy się potulnie do Wieży Gryffindoru. W pokoju wspólnym siedzieli bliźniacy Weasley i kilkoro uczniów z młodszych roczników. Rona i Harry’ego nie było pośród zebranych. Prawdopodobnie, przyjaciele postanowili zaszyć się na jakiś czas, ponieważ wiadomość o ich wspólnym tańcu zaczynała roznosić się po całej szkole. Dodatkowo, Harry musiał obmyślić plan dostania się do łazienki Prefektów. Wspominał wcześniej, że chciałby jak najszybciej dowiedzieć się, co też miało mu do zaśpiewania jajo.

Jako, że nie chciałam siedzieć z bliźniakami, miałam zamiar wejść po schodach do dormitorium, gdy nagle usłyszałam za sobą głos Freda. Chłopak podniósł się z kanapy, podchodząc do nas. Klara w panice stanęła przede mną, zasłaniając swoim ciałem, ale Gryfon zaśmiał się cicho i postukał palcem po głowie, po czym bez ceregieli odsunął dziewczynę ode mnie i wręczył mi piwo.

- Przepraszam – powiedział szczerze. W tym samym czasie George również wstał i stanął obok brata, uśmiechając się pod nosem. – Byłem zdenerwowany, bo ten idiota George jest moim bratem i chcę dla niego jak najlepiej, ale to nie powód, żebyśmy się kłócili.

- Zgadzam się – burknęłam cicho, patrząc podejrzliwie to na jednego, to na drugiego.

- To są sprawy między wami, nie chcę się w nie wtrącać – dodał, podnosząc ręce w obronnym geście. – Poza tym, brakuje mi naszych wspólnych wypadów.

- A co na to wszystko Angelika? – Zapytałam, rozglądając się po zebranych, ponieważ nigdzie nie mogłam jej dostrzec.

- Angela jest jeszcze w skrzydle szpitalnym, ale również przeprasza. To wszystko wymknęło się trochę spod kontroli. I wcale nie uważam, że powinnaś być w Slytherinie. Jesteś Gryfonką z krwi i kości.

Słuchałam tego wszystkiego w ciszy i szczerze powiedziawszy zrobiło mi się o wiele lżej na sercu. Zawsze to jeden problem mniej, a miałam ich ostatnio całą masę na głowie. Otworzyłam sobie piwo i uniosłam lekko butelkę.

- W takim razie może za nowy początek? – Uśmiechnęłam się do braci. Fred wyszczerzył się cały i doskoczył po swoją butelkę, po czym oboje wznieśliśmy toast. George natomiast dalej stał w miejscu, ale po jego minie było widać, że również jakiś ciężar spadł mu z serca. O wiele lepiej było żyć dalej w przyjaźni niż drzeć ze sobą koty, jak to mawiają Mugole.

- Chwila! – Podniosła nagle głos Klara, podchodząc do mnie. – Jest poniedziałek wieczór! Nie powinniście pić! Żadne z was nie powinno! Jutro rano zaczynamy lekcje!

- A kto mówi o upijaniu się? – Fred wzruszył ramionami. – Chcemy tylko napić się po piwie i porozmawiać kulturalnie. Może tobie też podać butelkę?

- Nie, dziękuję! – Odparła dziewczyna i usiadła w fotelu blisko kominka, wyciągając po raz kolejny podręcznik od Obrony. Otworzyła go na zakończonym uprzednio rozdziale i ponownie wciągnęła się w czytanie. Fred natomiast usadowił się na podłokietniku tuż przy niej, spoglądając z góry na dziewczynę. Co jakiś czas zagadywał do niej, dopytując o różne terminy, jakie udało mu się wyczytać z podręcznika. Klara denerwowała się, że jej przerywa, ale chętnie odpowiadała na zadawane pytania, sprawdzając przy okazji swoją wiedzę. Chciałam usiąść na kanapie i również się zrelaksować, ale George chwycił mnie za ramię, patrząc prosto w oczy.

- Możemy porozmawiać? – Spytał półszeptem, po czym zaprowadził nie do cichego kąta pod schodami, gdzie żadna z zebranych w pokoju wspólnym osób, nie mogła nas ani podsłuchiwać, ani podglądać. – Dostałaś mój liścik?

- Tak, dostałam – odparłam, popijając w spokoju piwo. – Wiele z niego nie wyczytałam. Tylko, ze przepraszasz.

- Bo przepraszam – powtórzył tym razem na głos. – Wściekłem się o tych Ślizgonów, a jak ten cały Bole zaczął ci przypominać o balu, coś we mnie pękło. Chciałem się na tobie zemścić, sprawić, żebyś była zazdrosna.

- Z marnym skutkiem – warknęłam, ale nie byłam już w stanie gniewać się na chłopaka. Westchnęłam głęboko, odkładając butelkę na stolik tuż obok. – Chcesz wiedzieć, dlaczego wtedy nie przyszłam wcześniej się z tobą zobaczyć?

- Chcę. O to cała ta kłótnia.

Przez chwilę stałam w ciszy, zastanawiając się, czy powiedzieć chłopakowi prawdę, ale miałam dość okłamywania wszystkich wkoło.

- Kojarzysz zapewne cały ten incydent z Flintem, co nie?

- Tak.

- Chodziło o mnie – wyplułam to w końcu z siebie, krzywiąc się okropnie. – Wracałam do pokoju wspólnego, a on mnie napadł. Nic mi nie zrobił! – Dodałam szybko, widząc jak George zaczyna zaciskać pięści ze zdenerwowania.

- I mówisz to teraz?! – Zdenerwował się. – Przecież mogłaś mi powiedzieć! Jestem… byłem twoim chłopakiem! Nie pozwoliłbym gnojowi nawet na ciebie spojrzeć! Czemu on dalej jest w szkole!? Powinni go wyrzucić!

- Snape się tym zajął – odparłam, ale na samo wspomnienie o mężczyźnie zachciało mi się płakać. George prychnął, nie dostrzegając w półmroku moich zaszklonych oczu. Przecież jeszcze do popołudnia nienawidziłam mężczyzny z całego serca, a teraz miałam ochotę iść do niego i błagać o wybaczenie.

- Snape gówno zrobi! – Przeklął bliźniak.

- Zrobił dużo! – Nacisnęłam. – Nie mówmy już o tym. Snape się nim zajął. Flint się do mnie więcej nie zbliży. Dali mu ostatnią szansę, spokojnie! – Próbowałam uspokoić Gryfona, który miał ochotę wyjść z Gryffindoru i zabić Ślizgona gołymi rękoma.

- To nie zmienia faktu, że mogłaś mi powiedzieć! – Podniósł ponownie głos rozżalony. – Dlaczego mi nie ufasz? Boże, teraz widzę na jakiego idiotę wyszedłem! – Klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Wybaczysz mi?

- Wystarczyło mnie wysłuchać na spokojnie – westchnęłam.

- Wystarczyło mi zaufać – odciął się, chwytając mnie w pasie. – Alex, możemy zacząć od początku?

- Ja nie wiem George… - zaczęłam, ściągając powoli jego ręce ze swoich bioder. – Ja muszę to przemyśleć, poukładać sobie w głowie. Na razie możemy zostać tylko przyjaciółmi. Jeżeli to ci nie odpowiada, to niestety, ale nie mam nic więcej do zaoferowania – rozłożyłam ręce.

- Masz kogoś? – George zmrużył oczy. – Muszę to wiedzieć, Alex.

- Nie mam, ale nie chcę niczego zaczynać, zanim nie poukładam sobie w głowie kilku spraw – odparłam, chwyciłam butelkę ze swoim piwem i wyszłam spod schodów do reszty Gryfonów. Klara w dalszym ciągu siedziała w fotelu, zaczytana, ale Fredowi znudziło się już zaglądanie jej przez ramię i teraz wyłożył się na jednej z kanap, popijając w spokoju piwo. Usadowiłam się więc na sofie, naprzeciwko, przykładając swoją butelkę do ust. George dołączył do nas po chwili, ale minę miał nietęgą.

Chłopcy zaczęli rozmawiać ze sobą o całkowicie przyziemnych sprawach, a ja powoli rozleniwiałam się na kanapie, wpatrując się tępo w kominek. Palec Snape’a był szorstki, lekko słonawy, ale jakie to było niesamowite uczucie, kiedy mogłam go mieć w ustach. Co by było, gdybym mogła zrobić to samo z jego członkiem? Na samą myśl zrobiło mi się niesamowicie gorąco.

-Alex! – Krzyknęła nagle przyjaciółka, odkładając na moment książkę. Wszyscy zebrani podskoczyli na swoich siedzeniach, wpatrując się w dziewczynę z wyrzutem. – Miałaś iść na zajęcia do Moody’ego!

- Miałam? – Zdziwiłam się. – Mam to gdzieś.

- Co?! – Zapowietrzyła się Klara, wstając szybko z fotela. Podeszła do mnie i złapała za rękę, próbując podciągnąć. – Wstawaj! Idź do niego! Jeżeli nie pójdziesz, to ci się oberwie!

- Po co miała iść do Moody’ego? – Zapytał zainteresowany George, siedząc blisko mnie. Za każdym razem próbował się do mnie zbliżyć, ale nie w głowie były mi ekscesy z nim. Cały czas miałam przed oczami tego cholernego profesora od Eliksirów!

- Dodatkowe zajęcia – odparła blondynka, nie mówiąc nic więcej. – Alex!

- Daj mi spokój! Nigdzie nie idę! Jak chcesz, to możesz sama iść. Nie będzie miał żadnej wymówki, że nie ma niby czasu, bo i tak czeka na mnie. Ja mam to w dupie! Nigdzie nie idę! – Klara ponownie próbowała mnie podnieść, ale byłam dla niej niczym kłoda.

- Nie możesz tak robić – jęknęła niemal płaczliwie.

- To idź i powiedz mu, że nie przyjdę. – Przyłożyłam butelkę do ust, upijając kolejnego łyka.

- Gdybyś nie piła, to tak byś nie zareagowała! – Tupnęła mocno nogą, ale to również nie pomogło, żebym ruszyła się z kanapy.

- No to idź w końcu do niego! – Warknęłam, przenosząc wzrok z kominka na przyjaciółkę.

- Zaczyna robić się dziwnie – stwierdził po chwili Fred, przeciągając się, po czym wstał ociężale z kanapy, kierując się do dormitorium chłopców. – George, idziesz?

- Zaraz – odparł szybko bliźniak i popatrzył wymownie na Klarę, jakby chciał, żeby ta również udała się do Moody’ego, czy po prostu ulotniła się z pokoju wspólnego na jakiś czas. Dziewczyna jednak nie dostrzegła subtelnej sugestii George’a, chociaż i tak zabrała wszystkie swoje rzeczy, wychodząc przez dziurę w portrecie.

- Powodzenia – rzuciłam na odchodne, ale Klara nie mogła już tego usłyszeć. Chwyciłam kolejne piwo, które leżało pod stołem i na raz wypiłam pół butelki. Bliźniak przyglądał mi się w ciszy. – Ty też możesz iść – rzuciłam w jego stronę, widząc to irytujące spojrzenie.

- To nie jest dobry pomysł, żeby zostawiać cię tutaj pijaną, Alex – stwierdził. – Poza tym, chciałbym z tobą jeszcze porozmawiać.

- Już rozmawialiśmy! – Zdenerwowałam się, odkładając butelkę na stół. – Błagam, daj mi dzisiaj spokój! Jutro porozmawiamy na spokojnie.

- Na pewno?

- Tak, ale teraz chcę posiedzieć sama.

George zawahał się przez moment, ale w końcu odpuścił i ruszył po schodach za swoim bratem. Nie chciałam mieszać mu w głowie bardziej niż dotychczas. Dopóki w moich myślach był Snape, dopóty nie byłam w stanie zainteresować się kimś innym, a łamać George’owi serca również nie miałam zamiaru. Ponownie więc chwyciłam swoje piwo i dopiłam do końca. Od razu poczułam przyjemne zawroty głowy, a moje myślenie przekierunkowało się na jedną osobę. Podniosłam się szybko z siedzenia, wychodząc z pokoju wspólnego na korytarz. Chciałam pokazać Snape’owi, że nie jestem dzieckiem, że umiem myśleć i zachowywać się jak dorosła kobieta, ze pragnęłam go z całych sił i chciałam oddać mu się cała właśnie dzisiaj, teraz. Patrząc mu w oczu, powiedzieć, że chcę się z nim kochać, cokolwiek, byleby tylko mnie nie odrzucał. Moje ciało pożądało jego dotyku, jak nigdy wcześniej. Mężczyzna sam zaczął tę grę, a ja musiałam ją dokończyć.

Ruszyłam jednym z korytarzy, starannie omijając po drodze wszystkich uczniów, którzy powoli wracali do swoich dormitoriów. Nie miałam zamiaru wpaść na nikogo, bo od razu każdy by wyczuł, że jestem pod wpływem alkoholu i zaczęłyby się miliony pytań, na które wcale nie chciałam odpowiadać.

Gdy szłam wzdłuż drugiego piętra, omijając po cichu gabinet Moody’ego, usłyszałam podniesione głosy, dochodzące z jednej, z sal. W normalnych okolicznościach, zapewne bym to olała, ale że byłam nieco wstawiona i ciekawska, postanowiłam zajrzeć przez szparę w niedomkniętych drzwiach do środka.

- Myślisz chłopcze, że twoje durne wygłupy kogoś bawią?! – Warknął Snape, a mi wszystkie włoski stanęły dęba. – Jeszcze raz usłyszę o jakichkolwiek zakładach, w szczególności pod moim adresem, a osobiście napiszę do twojego ojca.

- Nie wiem, o czym pan mówi! – Wściekł się Draco Malfoy, stojąc przy jednej z ławek naprzeciwko swojego, dumnie wyprostowanego profesora.

- Wydaje mi się, że bardzo dobrze wiesz, o czym mówię, Draco – odparł powoli Snape, przechadzając się na około chłopaka, niczym wygłodniała zwierzyna, czekająca na jeden mały ruch swojej ofiary. – Myślę, że po wczorajszej wizycie swojego ojca, nie masz ochoty ponownie go oglądać, nieprawdaż?

- Nic nie zrobiłem! – Upierał się blondyn, chociaż zauważyłam jak zaciska pięści ze zdenerwowania.

-Z tego, co mi wiadomo, Lucjusz jest teraz bardzo zajęty i bardzo… zestresowany – rzekł nauczyciel, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Raczej nie w głowie mu zajmowanie się nieodpowiedzialnym synem, który wymyśla bzdurne zakłady, bo najzwyczajniej w świecie brakuje mu rozrywki. – Snape zatrzymał się za swoim wychowankiem i nachylił nad nim. – Jeszcze raz usłyszę, jak ktoś insynuuje dziwne rzeczy pod moim adresem i wplątuje w to uczennice, to gorzko tego pożałuje.

- To było dla żartu! – Krzyknął nagle Draco, odskakując i obracając się przodem do nauczyciela. – I nie ja to wymyśliłem. To Flint! To on tak uważa. Niech pan nie wzywa mojego ojca!

- Nagle sobie wszystko przypomniałeś? – Prychnął Snape. – Wynoś się i daję ci ostatnią szansę.

Odskoczyłam szybko od drzwi, kiedy Malfoy przez nie wychodził i schowałam się w kącie. Chłopak nawet mnie nie zauważył, tylko cały podenerwowany przeszedł obok, udając się na niższe kondygnacje zamku. Tuż za nim, z sali lekcyjnej wyszedł Snape.

- Myślałem, że zajmie ci cały tydzień ponowne wrócenie do mnie, Lamberd – mruknął, nawet a mnie nie spojrzawszy. Przez chwilę myślałam, że Snape mówił sam do siebie, więc nie miałam zamiaru się wychylać. – Ale żeby tego samego dnia? Musiał bardzo cię poruszyć dzisiejszy poranek.

Wychyliłam się ze swojego kąta i potulnie podeszłam do mężczyzny, patrząc mu wyzywająco w oczy. Brunet bacznie mnie obserwował i nawet nie drgnął, kiedy zrobiłam kilka kroków więcej w jego stronę.

- Chcę powtórzyć to samo, co rano miało miejsce – jęknęłam.

- Po alkoholu każdy staje się pewniejszy siebie, Lamberd – stwierdził, widząc mój stan i rozejrzał się po korytarzu, zahaczając na moment wzrokiem o gabinet Moody’ego. – Poza tym, to nie jest odpowiednie miejsce dziewczyno na takie wyznania.

- Możemy iść do pana gabinetu – powiedziałam, wyciągając przed siebie dłoń. W oczach Snape’a błysnęło coś niebezpiecznego, jednak nie zwróciłam na to uwagi. W głowie mi wirowało, nie do końca wiedziałam, co robię, ale pragnienie tego mężczyzny było prawdziwe. – Nie jestem dzieckiem, mogę… mogę sprawić, żeby jęczał pan z rozkoszy i…

- Nie masz pojęcia, o czym bredzisz! – warknął Snape i w ostatniej chwili chwycił mnie za nadgarstek, ponieważ chciałam dorwać się do jego czarnej szaty. – Co ty możesz wiedzieć o rozkoszy?

Nagle drzwi od gabinetu Moody’ego otworzyły się i stanął w nich sam profesor. Snape uniósł wysoko moją rękę i szarpnął mną stanowczo w stronę nauczyciela od Obrony.

- O ile się nie mylę, zaraz twoja kolej na patrolowanie drugiego piętra, a ta tutaj jest pijana i ledwo stoi na nogach – rzekł Snape jeszcze bardziej unosząc moją rękę, czym powoli zaczynał sprawiać mi ból.

- Nieprawda! – Warknęłam, chcąc się wyrwać. – Nie stoję ledwo na nogach! Może wypiłam kilka piw za dużo, ale wszystko co mówiłam jest prawdą!

- Zamilcz, Lamberd.

- Dopiero co robiłem tej dziewczynie wykład o piciu alkoholu – westchnął Moody, mrużąc niebezpiecznie zdrowe oko. – Wszystkie moje starania na nic.

Spojrzałam niepewnie na profesora od Obrony, widząc w jego oczach zawód i coś jeszcze. Wydawało mi się, że Moody był jeszcze bardziej wściekły niż dwa dni temu, a jego magiczne oko, co chwilę przeskakiwało ze Snape’a na mnie i na odwrót.

- Zajmij się tym – rozkazał profesor od Eliksirów i bezceremonialnie pchnął mnie w stronę drugiego nauczyciela. Popatrzyłam z wyrzutem na Snape’a, ale ten przybrał kamienną twarz i odszedł wzdłuż korytarza…
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz