czwartek, 12 grudnia 2019

73. Święta tuż tuż




Oczy mi zalśniły, kiedy tylko Severus sięgnął do rozporka. Wiedziałam, że jest podniecony, ponieważ czarne spodnie uwydatniały wybrzuszenie, jakie znajdowało się pod nimi.

- Lepiej niż Powyżej Oczekiwań? – Zdziwiłam się, przerzucając ponownie wzrok na napiętą twarz mężczyzny. – Chyba jeszcze nikt w dziejach Hogwartu nie dostał od ciebie Wybitnego.

- Klękaj, Lamberd – przerwał mi szybko, rzucając polecenie. – Doprawdy, naprawdę chcesz rozmawiać o możliwych ocenach?

Przełknęłam głośno ślinę, zaprzeczając ruchem głowy. Już chciałam klęknąć, kiedy Snape zmienił zdanie, podnosząc się szybko z krzesła. Dopadł do mnie, chwytając pukiel włosów i szarpnął moją głową, odsłaniając sobie dostęp do szyi. Jego dłoń uniosła kawałek mojej spódnicy, przesuwając się ku wewnętrznej stronie. Jęknęłam cicho, gdy nagle usłyszeliśmy huk. Pusty świecznik, który stał przy gzymsie kominka przewrócił się z głośnym łoskotem, a po chwili ukazała nam się głowa Klary i kawałek jej ramienia.

Odskoczyłam od mężczyzny jak oparzona, widząc przed sobą Gryfonkę. Dziewczyna miała na sobie pelerynę Harry’ego i najprawdopodobniej śledziła mnie od wyjścia z wieży aż do lochów. Rozszerzyłam w panice oczy, otwierając usta i ponownie zrobiłam krok w tył, chcąc znaleźć się jak najdalej Snape’a, chociaż to i tak nie miało już żadnego znaczenia. Klara przebywała razem z nami w gabinecie, słyszała i widziała wszystko, co miało tu miejsce przed chwilą. Na jej twarzy malowało się przerażenie z niedowierzaniem. Wstrząśnięta przenosiła wzrok ze mnie na nauczyciela i na odwrót.

- Alex, co ty…? – Odezwała się w końcu, nie wiedząc nawet, jak skończyć zdanie.

- Klara, posłuchaj… - Wyciągnęłam szybko rękę w jej stronę, ale nagle Snape rzucił niewerbalną klątwą w Gryfonkę. Dziewczyna upadła na podłogę, tracąc przytomność. Pisnęłam przerażona, chcąc do niej podejść, ale Snape chwycił mnie boleśnie za ramię, nie pozwalając się ruszyć. Spojrzałam na niego, będąc jeszcze bardziej przerażoną niż Klara. Od bruneta bił chłód i niechęć. Pociągnął mnie brutalnie za sobą, otwierając jedną z szuflad swojego biurka. Wolną dłonią poprzesuwał różne fiolki, książki i dokumenty, jakie się w niej znajdowały, a następnie zamknął ją z głośnym impetem, jeszcze mocniej ściskając moją rękę.

- Ukradłaś mi pelerynę Pottera! – Warknął złowrogo, szarpiąc mną. Kątem oka spojrzał na nieprzytomną dziewczynę i odepchnął mnie od siebie. – Jak to zrobiłaś?!

- Ja… - zaczęłam, nie wiedząc co mu odpowiedzieć. Przecież nie mogłam wsypać drugiego profesora, a zwalić na siebie winy również nie powinnam. Coś czułam, że mogłoby to przekreślić prawie wszystko, co udało mi się do tej pory zbudować ze Snape’em. – To nie ja. – Wydukałam w końcu, zaczynając trząść się ze strachu.

- Kłamiesz! – Syknął, obnażając swoje zęby. Wyglądał, jakby coś go opętało. – Właśnie dlatego zabrałem ci tę cholerną pelerynę, żeby nie doszło do takiej sytuacji, jak teraz!

- Ja nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy, żeby za mną iść! – Spanikowałam i na nowo spojrzałam na przyjaciółkę. – Co jej zrobiłeś?

- Nic jej nie będzie – odparł chłodno Severus.

- Ale… przecież…

- Obliviate – mruknął mężczyzna, wykonując w powietrzu skomplikowany gest różdżką, po czym smuga jasnego światła uderzyła w dziewczynę. Patrzyłam na to lekko zaniepokojona. To było do przypuszczenia, że Snape będzie musiał wyczyścić pamięć Klarze, ale spowodowało to u mnie pewnego rodzaju wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że mieszanie w myślach mogło zaszkodzić. Były to sporadyczne przypadki, ale zawsze po takich zaklęciach zostawała w umyśle luka, która była nieznośna i denerwująca.

- Zaraz ją wyprowadzisz. – Mężczyzna zaczął mnie instruować, przyglądając się badawczo Klarze. – Weźmiesz ją daleko od lochów i wmówisz jakąś bzdurę.

- Ale…

- Dość! – Uciął krótko. – Cały czas pokazujesz, jaka jesteś nieodpowiedzialna i naiwna! Gdybyś tylko pomyślała i nie kradła tej cholernej peleryny…

- Ale ja jej nie ukradłam! – Przerwałam mu, czując narastającą panikę.

- Amber, to pół biedy, ale gdyby twoje durne zachowanie naprowadziło na mnie innego nauczyciela… - Snape przerwał, wbijając we mnie mrożące krew w żyłach spojrzenie. – Zdajesz sobie sprawę, co grozi za spoufalanie się z uczennicą? Miałaś być dyskretna. Tylko tyle od ciebie wymagałem, a ty jak zwykle robisz to, na co masz ochotę.

- Nie, proszę! – Jęknęłam, chwytając go za rękaw. – Błagam! Ja nie miałam pojęcia, że ona może coś podejrzewać! To nie moja wina! Ja naprawdę się staram! Błagam cię!

Trzymałam mocno kawałek jego ubrania, bojąc się, że mężczyzna odsunie mnie od siebie, każe się wynosić i już nigdy nie pokazywać się na oczy. Snape stał przez chwilę niewzruszony, wpatrując się, jak desperacko trzymam się jego szaty, po czym wyrwał ją szybko.

- Zabieraj ją stąd! – Warknął.

- Ale my… znaczy ty, ja…

Mężczyzna obdarzył mnie jednym z najsroższych spojrzeń, więc postanowiłam zamilknąć. Podeszłam do przyjaciółki, podnosząc jej bezwładne ciało z podłogi. Przerzuciłam sobie jej rękę przez ramię i raz jeszcze zwróciłam wzrok na profesora.

- Wyprowadź ją. Zaraz powinna się obudzić – rzucił i bezceremonialnie obrócił się do mnie tyłem, wchodząc do sąsiedniego pomieszczenia. Chciałam za nim pobiec i raz jeszcze próbować to wszystko wyjaśnić, ale Klara nieco mi ciążyła, a zostawiać jej samej w gabinecie nie chciałam, dlatego bez słowa opuściłam komnaty nauczyciela.

Powoli zaczęłam wyprowadzać nieprzytomną dziewczynę z lochów, która z każdą sekundą zaczynała bardziej reagować na otoczenie. Odzyskała nawet władzę w nogach, więc nie musiałam jej dłużej przytrzymywać. Podprowadziłam ją pod bibliotekę i czekałam, aż w końcu się ocknie.

Popatrzyłam nieprzechylnie na otumanioną Gryfonkę, czując żal do przyjaciółki za to, co zrobiła, ale z drugiej strony nie powinnam się na nią denerwować. Przecież to nie jej wina, że chciała się dowiedzieć, gdzie wymykam się wieczorami. Gdybym nie miała przed nią tajemnic i wszystko mogła jej powiedzieć, nie doszłoby do takiej sytuacji, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Po pierwsze – nie chciałam, po drugie – Snape kategorycznie zabronił.

Westchnęłam głęboko, ściągając z dziewczyny pelerynę. Swoją drogą, dlaczego Snape ponownie mi jej nie odebrał? Może również zestresował się całą tą sytuacją? Po części miał rację. Klara od razu pognałaby do Dumbledore’a i wszystko mu wyśpiewała, a wtedy zarówno on, jak i ja bylibyśmy skreśleni. Już nie chciałam nawet myśleć, co mój ojciec by sobie pomyślał?!

Złożyłam płaszcz w kostkę i włożyłam pod pachę, obserwując przyjaciółkę. W mojej głowie kłębiło się tak wiele negatywnych emocji, ale przecież nie mogłam nagle wybuchnąć na Klarę. W dodatku Severus… Co, jeżeli chciał to już definitywnie zakończyć?! Nie, nie chciałam nawet o tym myśleć. Po prostu musiał ochłonąć i dlatego wyrzucił mnie za drzwi. To na pewno to!

- Co się stało? – Jęknęła, rozglądając się świadomie po korytarzu.

Musiałam grać. Tego wymagał ode mnie Snape. Zero podejrzeń. Totalna dyskrecja.

- Co ci odbiło do głowy, żeby mnie śledzić w bibliotece? – Spytałam zdziwiona i nieco zdenerwowana. – To już nawet w spokoju nie można się pouczyć?!

- Co? Biblioteka? Śledzić? – Dziewczyna rozmasowała czoło, spoglądając na wejście do skarbnicy książek tuż za moimi plecami.

- Śledziłaś mnie pod peleryną – wyjaśniłam, wskazując na płaszcz. – Dlaczego?

- Nie wiem – ponownie jęknęła. – Dziwnie się czuję.

- Tak się skradałaś, że się potknęłaś i kilka książek spadło ci na głowę – odparłam bez mrugnięcia okiem. – Prawie się zabiłaś, straciłaś przytomność. Zupełnie zwariowałaś. Myślisz, że dlaczego nagle zaczęłam mieć dobre oceny z eliksirów? Przesiaduję w bibliotece wieczorami, bo za dnia za dużo osób by mnie widziało, a bycie kujonem to obciach.

- Merlinie, Alex – burknęła, w dalszym ciągu nie bardzo wiedząc, co się stało. Na szczęście, Snape skutecznie wymazał jej pamięć i niczego nie pamiętała. Ja stałam ze spokojem, próbując wmówić jej wszystko, byleby tylko wróciła spokojnie do Gryffindoru i zapomniała o całej sytuacji. – Przepraszam, no. Po prostu palnęłam coś głupiego w kryjówce Ślizgonów i chciałam to później zweryfikować.

- Co palnęłaś? – Zdenerwowałam się. Klara milczała, więc ją ponagliłam. – Ej! Co palnęłaś?!

- Myślałam, że wymykasz się do Lucjana, ale on powiedział, że wcale nie, dlatego się zaniepokoiłam – odpowiedziała, marszcząc brwi. – Zmęczona jestem.

- Już ci mówiłam, że nie mam zamiaru obnosić się z tym, że się uczę – wyjaśniłam, przewracając oczami. – Chodź. Wracamy do dormitorium.

W Pokoju Wspólnym siedziało większość uczniów. Klara oddała Harry’emu pelerynę, a ten nie pytając o nic, podziękował i schował ją za siebie, ponieważ siedział właśnie na kanapie z Ronem i Hermioną.

Przez kilka następnych dni nie działo się nic nadzwyczajnego. Bal zbliżał się wielkimi krokami i każda z dziewczyn była coraz bardziej podekscytowana zbliżającym się wydarzeniem. Płci przeciwnej było to raczej obojętne, ale żaden z chłopaków nie chciał iść sam na bal, ponieważ było to uwłaczające ich godności.

Jako, że do balu zostało kilka tygodni, do świąt również pozostało tyle samo. W powietrzu dało się już wyczuć atmosferę zbliżającego się święta. Hagrid miał za zadanie przynieść z lasu najładniejsze drzewko i postawić w Wielkiej Sali. Uczniów, którzy mieli zostać w tym roku, w Hogwarcie, czekało ubieranie choinki, co było już szkolną tradycją.

Bardzo lubiłam świąteczny okres spędzany w szkole, ale sytuacja ze Snape’em w dalszym ciągu nie dawała mi spokoju. W dodatku wiedziałam, że niedługo będę musiała również spotkać się ze swoją rodziną, co sprawiało, że momentalnie traciłam humor.

Klara również nie była z tego powodu zachwycona. Nie wiedziałam w sumie dlaczego? Właściwie, dziewczyna nigdy nie opowiadała mi o swoich rodzicach, ale gorsi od mojego ojca nie mogli być. Zapewne byli tak samo sympatyczni, jak rodzice rudzielców. Zawsze marzyło mi się, żeby mieć taką rodzinę, jaką posiadał Ron. Jego mama była pełną ciepła i miłości kobietą, która rozdawała te uczucia wszystkim na około. Zawsze, gdy przyjeżdżałam do rudzielca w odwiedziny, starała się ugościć mnie, jak własną córkę. Ojciec Rona również był przekochanym człowiekiem. Pracował w Ministerstwie, a nie zachowywał się jak nadęty urzędnik państwowy, a wręcz przeciwnie. Wszystkich traktował na równi. Nie istniały dla niego podziały ze względu na pochodzenie, klasę społeczną czy status magiczny.

Siedzieliśmy właśnie wszyscy w Wielkiej Sali, przyglądając się jak dyrektor wraz ze szkolnym gajowym i resztą nauczycieli, próbuje podzielić stół nauczycielski na dwie części, które oddzielone miały być między sobą choinką. Flitwick lewitował przed sobą stoły, a Mcgonagall oceniała, czy wystarczająco dużo miejsca pozostało na dekoracje świąteczne. Moody stał po prawej stronie dyrektora, pokazując mu coś swoją laską, a Snape słuchał ich, stojąc po drugiej stronie Dumbledore’a.

- Ja idę w końcu z Parvati – odezwał się nagle Harry, wyrywając mnie z rozmyślań o Severusie. Dlaczego mężczyzna tak mnie traktował? Czy on nie widział, że oddałabym za niego wszystko?!

- Co?! Jak to?! – Zdenerwował się Ron. – A ja?!

- Nie wiem! – Harry wzruszył ramionami. – Wiesz, myślałem, że jej siostra mogłaby pójść z tobą, ale ona chyba sobie kogoś już znalazła.

- Co?! – Ponownie jęknął chłopak, przeczesując nerwowo swoją rudą czuprynę. Bliźniacy, którzy siedzieli obok, zarechotali wrednie. Fred przez moment spojrzał w naszą stronę, ale po chwili do pomieszczenia weszła Angelina. Od czasu tych cholernych fotek, nie pokazywała się publicznie. Chodziła tylko na zajęcia, a potem znikała w swoim dormitorium. Najwidoczniej okres świąteczny dał jej powody, żeby w końcu odpuścić i wrócić do świata żywych.

Fred wstał szybko, machając do swojej dziewczyny, która po chwili podeszła do nas, przywitała się i usiadła obok swojego chłopaka, który czule objął ją ramieniem. Zaczął jej również szeptać coś na ucho, spoglądając co chwilę w naszą stronę. Czyżby znowu coś kombinowali? Lepiej, żeby nie zaczynali ze mną, bo Johnson znowu nie wyjdzie z wieży, ale tym razem na dłuższy okres.

- Fred coś kombinuje – mruknęłam cicho do Klary, która jako jedyna z nas wszystkich, miała położony przed sobą otwarty podręcznik od transmutacji. W dalszym ciągu byłam zła na przyjaciółkę, ale przecież to naprawdę nie było jej winą, więc w końcu musiałam odpuścić.

- Co? – Klara poderwała głowę, czerwieniąc się lekko. – Wydaje ci się.

- Cały czas się tu gapią.

- To na pewno nic takiego. – Gryfonka próbowała mnie przekonać, starając nawet nie spoglądać się w ich stronę.

Nagle Angelina wybuchła śmiechem na całą salę, postukała się palcem po głowie i wstała, odchodząc. Doprawdy, dziwna była z niej dziewczyna. Powinna być Puchonką, bo tylko oni mają tak ekstrawaganckie podejście do życia.

- Co jej się stało? – Zapytał zdziwiony Ron, ale Fred machnął tylko ręką i wybiegł za Angeliną.

Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, po czym rozmowy wróciły na swój dawny tor. Ron w dalszym ciągu rozpaczał, że nie ma z kim pójść na bal, Klara wróciła do swojej lektury, a reszta uczniów rozmawiała między sobą o balu, świętach i prezentach. Próbowałam dać znak rudzielcowi, żeby zagadał do Klary, ale albo nie chciał, albo był na tyle głupi, że nie rozumiał, co starałam się mu przekazać.

W końcu przysiadł się do nas Neville i bez owijania w bawełnę, zapytał raz jeszcze Klary, czy nie chciałaby z nim pójść na bal. Wszyscy zamarli, oczekując odpowiedzi dziewczyny, która nie była tym faktem zadowolona, ale nie chciała ponownie zranić chłopaka. Po ostatniej odmowie, Neville trafił do skrzydła szpitalnego. Zapewne nie chciała, żeby coś podobnego miało znowu miejsce.

- Neville… - zaczęła niepewnie, chociaż ja już wiedziałam, że się zgodzi. Taka była jej natura. Nie chciała ranić ludzi na około siebie, bo potem miała ogromne wyrzuty sumienia.

- Wybacz, ale Klara idzie z Ronem – odpowiedziałam szybko za nią, robiąc przepraszającą minę. – Przykro mi, Neville.

- Co? – Zdziwiła się Klara, ale w tym momencie, Ron postąpił tak, jak powinien dawno temu. Wystrzelił szybko ze swojego miejsca, rzucając się niemal na stół i potwierdził wszystkie moje słowa.

- Klara idzie ze mną, Neville – powiedział szybko, czerwieniąc się jak burak. – Co nie?

Dziewczyna zamrugała kilka razy, po czym niepewnie kiwnęła głową, przygryzając dolną wargę.

- Przykro mi, Neville – mruknęła, spuszczając głowę. Za to Ron wyszczerzył się, jakby wygrał los na loterii. Zapewne kamień spadł mu z serca, że w końcu kogoś znalazł i nie zostanie sam jak palec na balu.

Neville westchnął głęboko, popatrzył po wszystkich z żalem i odszedł, powłócząc nogami. Ginny Weasley obserwowała go uważnie, aż w końcu również wstała od stołu i pognała za chłopakiem. Objęła go przyjacielsko ramieniem, szepnęła mu coś na ucho i odeszła szybko. Gryfon stał jeszcze przez chwilę zdziwiony, po czym uśmiechnął się pod nosem i wyszedł z wielkiej Sali.

- Twoja siostra ma większe jaja niż ty – skomentowałam, wpatrując się w najmłodszą latorośl Weasley’ów.

- O co ci chodzi? – Zdziwił się Ron, ponownie siadając na swoim miejscu. Harry, który przyglądał się temu przez dłuższy czas siedział rozweselony i kręcił z niedowierzania głową. – No co?! – Rudzielec łypał na nas groźnie, założywszy ręce na piersi.

- Neville ma nawet większe jaja od ciebie – drążyłam dalej.

- Dlaczego nie zapytałeś Klary wcześniej o ten bal? – Zapytał Harry, klepiąc przyjaciela po plecach. – Wyszło to teraz trochę niezręcznie, co nie?

- To moja wina. Ron czekał na moją odpowiedź, a ja nie byłam do końca przekonana, czy chcę z kimkolwiek iść na ten bal – wyjaśniła pokrótce blondynka, ponownie zatapiając się w lekturze.

- Ach ten entuzjazm – zaśmiałam się.

- Ta radość – dodał brunet.

- Ale cieszysz się, co? – Ron widząc, jak naśmiewamy się z całej tej sytuacji, nie był już do końca pewny, czy Klara rzeczywiście chce iść z nim na bal, czy tylko powiedziała tak na „odwal się”.

- Może być – mruknęła, podnosząc ponownie głowę. – Najgorsze będzie to, że będziemy musieli tańczyć z nauczycielami.

- Serio? – Ron zbladł. – Ale wszyscy?

- Nie wiem, może tylko reprezentanci?

- Co?! – Cały dobry humor Harry’ego ulotnił się, jak powietrze z balonika. – Ale jak to?

- Nie masz zbyt dużego wyboru – uśmiechnęłam się cynicznie. – Chociaż, jeżeli bym miała wybrać, to Sinistra. Aczkolwiek, wypadałoby, żebyś zatańczył z Mcgonagall.

Tym razem, to Ron wybuchł gromkim śmiechem, klepiąc się po nodze. Ja natomiast wyobraziłam sobie, jak Severus do mnie podchodzi, wyciąga rękę i zaprasza do tańca. Wiedziałam, że to nierealne, ale pomarzyć zawsze można było.

- Ty akurat nie powinnaś się przejmować tańcem z nauczycielem – zwróciłam się po chwili do Klary. – Przecież jesteś naczelną kujonką Hogwartu, zaraz po Granger i zapewne postawiłaś sobie za punkt honoru, żeby zatańczyć z… no nie wiem? Z Moodym?

- Ciężko będzie z tą jego nogą – zarechotał ponownie Ron. – A Ty Alex? Zatańczysz z jakimś nauczycielem?

- Ja? – Zdziwiłam się. – Raczej nie. Nie mam zbyt dużego wyboru. Lubię Moody’ego, to w sumie mogłabym z nim zatańczyć, a tak to nie wiem.

- Mam nadzieję, że jednak tylko reprezentanci będą musieli tańczyć z nauczycielami – westchnęła Klara. – Nie dość, że będę się stresowała całym balem, to jeszcze taniec z nauczycielem? Dziękuję bardzo.

- Aż tak źle nie będzie – odparłam, posyłając przyjaciółce pocieszający uśmiech.

Resztę dnia spędziliśmy na ekscytowaniu się zbliżającymi świętami. Większość zaraz po balu wyjeżdżała do swoich domów na okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku, ale ci co mieli zostać w szkole, mogli spotkać się ze swoimi rodzicami, którzy jeszcze przed balem mieli nas odwiedzić i spędzić z nami trochę czasu. Nienawidziłam świąt spędzanych w domu, dlatego też postanowiłam zostać na ten czas w szkole. Lubiłam, kiedy w dormitorium prawie nikogo nie było, korytarze były puste, a wszędzie panowała błogosławiona cisza.

Snape w dalszym ciągu milczał. Nie miałam pojęcia, czy nasze szlabany były aktualne, czy też nie, ale wolałam tego nie sprawdzać, dlatego w piątkowy wieczór zostałam w dormitorium, w łóżku. Gdyby mężczyzna chciał się ze mną spotkać, na pewno próbowałby się w jakiś sposób skontaktować ze mną. Wolałam na razie mu się nie narzucać. Snape nie powiedział stanowczo: nie, co do naszych spotkań, więc w dalszym ciągu miałam nadzieje, że jednak przygarnie mnie z powrotem i będzie znowu tak, jak dawniej.

W sobotę wraz z nauczycielami, mieliśmy udać się do Hogsmeade po świąteczne prezenty dla swoich bliskich. Jako, że miałam już upatrzony prezent dla Snape’a, dobrze wiedziałam, gdzie się udać. Kupiłam zestaw do pisania dla mężczyzny, które sprzedawca zapakował, jako prezent świąteczny. Następnie, udałam się do jednej z księgarń i wybrałam dla Klary książkę o tym, jak zostać najlepszym aurorem. Miałam nadzieję, że obszerny podręcznik przypadnie dziewczynie do gustu. Kolejną osobę, jaką chciałam obdarować prezentem, był profesor Moody. Dla nauczyciela postanowiłam odkupić taką samą butelkę whisky, jaką kiedyś mu zwinęłam z gabinetu. Właściwie, można to było uznać, jako zwrot pożyczonej rzeczy, więc do alkoholu dokupiłam jeszcze wielką, czekoladową żabę na osłodę życia. Ron wraz z Harrym mieli dostać ode mnie po worku słodyczy i figurki ulubionych Szukających z Quiddicha.

Po skończonych zakupach wróciliśmy wszyscy do Hogwartu. Klara opowiadała mi, co kupiła dla swoich rodziców i najbliższych. Chciałam ją wypytać dyskretnie, czy postanowiła zrobić prezent Draco, ale nagle podszedł do nas Lucjan, obejmując mnie mocno ramieniem.

- Co tam, moja piękna? – Zagadnął. Przewróciłam zażenowana oczami.

- Doprawdy, takie teksty to możesz sobie włożyć, wiesz gdzie?

- Alex! – Skarciła mnie Klara. – Ja uważam, że są miłe i słodkie. Powinnaś się cieszyć.

- Jestem wniebowzięta – odparłam sarkastycznie, po czym zdałam sobie sprawę, że zachowuję się identycznie jak Snape. Przebywanie w jego towarzystwie powoli zaczynało na mnie wpływać, ale po ostatnim braku odzewu z jego strony, byłam przekonana, że bycie niemiłym w końcu mi przejdzie. Z drugiej strony, nie chciałam być niemiła dla swoich przyjaciół.

- Zostajesz na święta w Hogwarcie, Lucjan? – Spytała nagle Klara, widząc jak się zamyśliłam.

- Jadę do domu, a co? Będziesz za mną tęsknić? – Chłopak poruszył gustownie brwiami i również postanowił objąć Gryfonkę. – Nie ma co płakać, dziewczyny. Wrócę po Nowym Roku i znowu będę was zaszczycał swoją obecnością.

- Aż tak bardzo tego nie pragniemy – zaśmiała się Klara, rumieniąc lekko.

- Dobra, dobra – prychnął Ślizgon, robiąc krótką pauzę, po czym zapytał o coś zupełnie innego. – Dowiedziałaś się, Klaro, gdzie nocami wymyka się nasza Alex?

Zesztywniałam na krótką chwilę, po czym przybrałam maskę obojętności.

- Chodziła cały czas do biblioteki – odparła spokojnie. – Niepotrzebnie robiłam podchody. Przepraszam raz jeszcze, Alex.

- Spoko, nic się nie stało. – Machnęłam ręką na przyjaciółkę.

- E tam – jęknął chłopak. – Myślałem, że jesteś uwikłana w jakiś dyskretny romans. – Przycisnął mnie bliżej siebie i potarł ramię. Wyswobodziłam się szybko z jego uścisku i postukałam się palcem po głowie.

- Romans z książkami chyba -prychnęłam.

- Swoją drogą… - zaczął Ślizgon, konspiracyjnym szeptem i ponownie przełożył swoją rękę przez moje ramiona. Przewróciłam oczami, ale dałam się przyciągnąć bliżej. – Klaro, widziałem jak całowałaś się z Weasley’em! Jak to się mówi? Cicha woda brzegi rwie? Czy jakoś tak.

- Co, proszę?! – O mało nie zakrztusiłam się własną śliną. Odsunęłam się od przyjaciół z wyrazem wielkiego szoku na twarzy. Klara wyglądała, jakby nie wiedziała, gdzie ma się schować. Podciągnęła szybko swoją torbę i zakryła nią pół twarzy.

- A to była tajemnica? – Zaśmiał się Lucjan i rozłożył ręce. – Ups! Mój błąd!

- Jak?! Co?! Gdzie?! – Obrzuciłam przyjaciółkę stosem pytań. – Ty i Fred?! Przecież to jakiś absurd!

- Ja też nie wiem, dlaczego to zrobił! – Pisnęła zza materiału dziewczyna, będąc już prawie tak samo czerwona, jak dojrzały burak. – Od razu go odepchnęłam!

- Jezu! – Klepnęłam się dłonią w czoło. – Czy on zwariował?! Znaczy… - odkaszlnęłam teatralnie. – Te wasze sprzeczki miały w sobie swój urok i myśleliśmy z George’em nad tym, że iskrzy między wami, ale przecież on ma Angelinę!

- Z George’em? – Podłapał Lucjan. – A ja? A co ze mną?

-Weź już spadaj! – Warknęłam, po czym chwyciłam przyjaciółkę pod ramię i odeszłyśmy spory kawałek, żeby chłopak nie mógł nas podsłuchiwać. – Serio cię pocałował? – Dopytałam, kiedy znalazłyśmy się daleko od Ślizgona.

- Nie wiem, co mu odbiło! – Jęknęła, w dalszym ciągu mocno zaczerwieniona. – Przecież mnie znasz i wiesz, że ja bym tego nawet nie chciała! To było tak nagłe. Normalnie, nie pozwoliłabym mu na to!

- Znaczy wiesz… - zastanowiłam się przez moment, drapiąc po brodzie. – Mnie to tam nie obchodzi z kim się całujesz, ale Fred to zła partia, w szczególności dla ciebie.

- Daj spokój! – Ponownie pisnęła. – Jaka partia?! Alex, zlituj się. Przecież on ma dziewczynę.

- To dlatego tak dziwnie patrzyli się dzisiaj na nas! – Wykrzyknęłam, odzyskując jasność umysłu. – No jasne! Ona zapewne o wszystkim wie.

- Co?! – Zdenerwowała się dziewczyna. – Przecież ona mnie zabije! Ja naprawdę nie chciałam!

- Nie panikuj. Właśnie próbuję ci powiedzieć, że on i Angela są trochę popieprzeni i lubią zabawiać się z wieloma osobami.

Klara milczała, nie rozumiejąc.

- Lubią trójkąty albo nawet czworokąty – wyjaśniłam.

- W sensie, że geometrię? Wiesz, babcia kiedyś opowiadała mi o tym mugolskim przedmiocie i powiem ci, że jest on nawet intere…

- Kurwa, nie! – Zezłościłam się. – Chodzi mi o seks! Lubią się bzykać z wieloma osobami!

Klara wytrzeszczyła na wierzch oczy.

- Przepraszam, no! Już inaczej nie umiałam ci tego wytłumaczyć! – Zrobiłam skruszoną minę.

Nagle usłyszałyśmy stukot laski, a następnie czyjeś męskie dłonie zacisnęły się mocno na naszych ramionach.

- Seks? Trójkąty? Na boga, dziewczyny! O czym wy rozmawiacie?!







sobota, 7 grudnia 2019

72. Podejrzenia...

Tak byłam skupiona na sprzeczce z Fredem, że nawet nie zauważyłam, kiedy Alex odeszła od stolika. Mnie raziło luźne podejście chłopaka do wszystkiego, jego zaś raził fakt, że za bardzo się wszystkim przejmuję. Dyskusja wydawała się być zbędna, bo nasze argumenty nie trafiały do drugiej strony. Nie było sensu tego ciągnąć. Emocje brały górę, a zwykła wymiana zdań przerodziła się w prawdziwą kłótnię. Nieświadomie zmniejszaliśmy między sobą dystans, próbując się wzajemnie przekrzyczeć. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. W pewnym momencie, gdy już miałam rzucić kolejny argument, Fred nagle mnie pocałował. W pierwszej chwili zamarłam, całkowicie zaskoczona tym co zrobił. Nie doczekując się reakcji z mojej strony, chłopak próbował pogłębić pocałunek. Dopiero czując jego język, ocknęłam się i odskoczyłam jak oparzona. Otworzyłam szeroko oczy, a moja twarz momentalnie oblała się rumieńcem.

- Co Ty wyprawiasz?! – pisnęłam, zasłaniając usta dłonią.

- Nie mów, że sama nie miałaś ochoty tego zrobić – zdziwił się rudzielec. Miał minę niewiniątka.

- Nie miałam! – oburzyłam się, odsuwając jeszcze bardziej. Wciąż byłam w szoku.

- No to trochę mnie poniosło - Fred beztrosko wzruszył ramionami.

- Poniosło? – zamrugałam zdezorientowana. – Pocałowałeś mnie!

– Źle odczytałem sygnały. Angelina zawsze nakręca się podczas kłótni – wyjaśnił spokojnie i napił się ze swojej szklanki. – Wyluzuj.

- Wyluzuj?! – Powtórzyłam po nim i odruchowo uderzyłam go pięścią w ramię. Było we mnie tak wiele różnych, sprzecznych emocji. Musiałam dać im ujście. – Tłumaczę Ci pół wieczoru, że nie potrafię.

- A jak bardzo próbujesz? – Fred poruszył brwiami z taką miną, jakby reklamował właśnie jakiś produkt. Wskazał głową na stolik. - Alex nalała Ci whisky, a nawet nie zmoczyłaś ust. Alkohol zawsze rozluźnia. To byłby pierwszy krok ku dobrej zabawie.

- Nic nie rozumiesz… – potrząsnęłam głową. - Ciężko się bawić, kiedy ciągle coś się dzieje.

- Naprawdę muszę Ci to tłumaczyć? – Fred przysunął szklankę bliżej mnie. – Klara, zawsze będzie się coś działo. Przypominam, że moimi fotkami oblepiono cała szkołę. I co? Robię sobie coś z tego?

Powoli się uspokajając, przyjrzałam mu się uważnie od góry do dołu. Nie wyglądał na przybitego czy zmartwionego, więc powoli pokręciłam głową.

- Właśnie – przytaknął Fred i znów upił ze swojej szklanki. – Kwestia podejścia.

- Ale jednak chcieliście się zemścić na ślizgonach – zauważyłam. – Ba, nawet zmusiliście mnie do uczestnictwa w tym.

- To coś innego – zaśmiał się chłopak. – Gnojkom się należało już wcześniej, a zemsta była za Angelinę. Nie zmienia to faktu, że odskocznia się przydaje. Nie mówię, że masz olewać wszystko co dla Ciebie ważne. Po prostu daj się czasem ponieść.

Powoli wypuściłam powietrze. Tyle się we mnie kłębiło pytań i obaw, że naprawdę miałam ochotę w końcu o wszystkim zapomnieć. Z drugiej strony, ciągle coś nie pozwalało mi opuścić gardy. Chciałam mieć wszystko pod kontrolą, a po alkoholu nie mogłam być tego pewna. Zamyślona złapałam za szklankę, uparcie wpatrując się w jej zawartość. Inni często pili. Nawet przed naszymi zajęciami, profesor Moody poczęstował mnie alkoholem… Może jednak mogłam odpuścić? Napiłam się, próbując przeboleć gorzki smak alkoholu.

- No brawo – Fred aż powoli zaklaskał.

- Czy to zawsze musi być takie niedobre? – zapytałam, krzywiąc się.

- Możesz spróbować czegoś innego. Mamy tu cały arsenał.

Rudzielec zaczął przestawiać butelki, kolejno oglądając ich etykiety. Ja spojrzałam na drugą stronę stolika i dopiero teraz zauważyłam brak przyjaciółki, oraz drugiego bliźniaka. Szybko zerknęłam w stronę parkietu, a później rozejrzałam się po pomieszczeniu. Ludzie wydawali się świetnie bawić, ale wśród nich nie dostrzegałam Alex. Momentalnie się spięłam. Powinnam była jej pilnować!

- Niech to… - gwałtownie podniosłam się z siedziska. - Alex zniknęła! Przepuść mnie!

- Siadaj, nic jej nie będzie.

- Ona nie powinna chodzić sama. Przecież była kompletnie pijana. Może wpaść w tarapaty!

- Znowu się nakręcasz – rudzielec odkorkował jedną z butelek i powąchał jej zawartość. Zamrugał nieco zamroczony, a zaraz potem potrząsnął głową. – Wiesz, widziałem jak wychodziła z Georgem. Nie wiem za kogo nas uważasz, ale mój brat nic jej nie zrobi.

- Nie martwię się o Georga, a o innych. - Westchnęłam. – Przecież ona nie ma różdżki, a różne rzeczy mogą się tutaj wydarzyć.

- Klara, to jest Hogwart – zaśmiał się Fred.

No właśnie. Hogwart. Fred powiedział to takim tonem, jakby w szkole nie mogło zdarzyć się nic złego. Nawet gdyby odłożyć czarnowidzenie na bok, wciąż mogłam martwić się o Flinta lub któregoś z nauczycieli. Nim zdążyłam powiedzieć to na głos, do naszego stolika podszedł Lucjan Bole. Chłopak miał uśmiech przyklejony do twarzy i patrzył prosto na mnie.

- No proszę – zagaił wesoło. - Piątek wieczór, a „moja dziewczyna” zamiast siedzieć w bibliotece, przyszła na imprezę. Mam nadzieję, że chociaż Ty się jeszcze nie zmywasz?

- Sama nie wiem… - mruknęłam i przygarbiłam się nieco.

- Twoja dziewczyna? – zdziwił się Fred. Spojrzenia chłopaków od razu się skrzyżowały. – A nie jest nią Alex? – rzucił zaczepnie.

- Uwierz, chciałbym, ale ciągle mi odmawia – zaśmiał się Bole. Był chyba w dobrym humorze. Jego wzrok zjechał na nasz stół. – A wy co? Zamierzacie wypić to wszystko we dwoje? – zdziwił się.

- Zamierzaliśmy we czworo – mruknął Weasley. Opróżnił swoją szklankę i nalał sobie kolejnego trunku. Jego wzrok zjeżdżał w stronę parkietu.

- Nie widziałeś Alex? – zapytałam z nadzieją w głosie.

- Widziałem. – Lucjan usiadł po drugiej stronie stolika i przyjrzał się butelkom. – Zaraz, zaraz… skąd to macie? – szybko zgarnął z blatu małą buteleczkę z różowawym płynem. Obejrzał ją uważnie, a później spojrzał na nas podejrzliwie. Uniosłam ręce w obronnym geście.

- Nie Twój zasrany interes, Bole – Fred uśmiechnął się sztucznie i pociągnął łyka. – Po co w ogóle siadasz? Nikt Cie nie zapraszał.

- Nie potrzebuję zaproszenia. Mam sprawę do Klary – brunet jakby nigdy nic schował buteleczkę do kieszeni spodni i spojrzał na mnie znacząco.

- Jasne. Nie macie lasek w Slytherinie, że ciągle się przyklejasz do naszych?

- A co, martwisz się, że braknie dla Ciebie? – Lucjan poruszył brwiami.

- Dobra, dość – mruknęłam, wstając. – Oboje wyluzujcie.

- Ja jestem wyluzowany! – zaśmiał się ślizgon.

Rudzielec nic nie powiedział.

- Nie rozumiem dlaczego nie potraficie normalnie porozmawiać. - Pokręciłam głową i spróbowałam przepchnąć się przez Freda, który siedział u wylotu z loży. Bliźniak jedynie westchnął i pochylił się mocniej nad stolikiem. Przeczołgałam się za jego plecami, starając przy tym wcale go nie dotknąć. Gdy stanęłam na równe nogi, Lucjan również wstał. Z uśmiechem objął mnie ręką i odciągnął na bok z dala od tańczących ludzi i głośników. Stanęliśmy z boku, pod ścianą. Ślizgon odezwał się od razu, gdy miał pewność, że nikt nas nie podsłucha.

- Słyszałem o kliszy. Dobra robota – chłopak wystawił dłoń, żebym przybiła mu piątkę. Zrobiłam to niepewnie.

- Słyszałeś od Draco? – zapytałam z nadzieją w głosie.

- Od Alex. Wiesz, tylko szkoda, że nie zwinęłaś całego aparatu. Bardzo by mi się przydał.

- Jasne, następnym razem zgarnę całe pudło zarekwirowanych rzeczy i rozdam wszystkim, nie bacząc na konsekwencje - przewróciłam oczami i skrzyżowałam przed sobą ręce. – I tak sporo ryzykowałam wyciągając kliszę. Wszyscy myślą, że to taka łatwizna, a ja miałam wrażenie, że mi zaraz serce wyskoczy z piersi. Do tego po wszystkim trafiłam na Flitwicka… Gdyby moi rodzice się o tym dowiedzieli…

- Nie no, jasne – ślizgon wystawił przed siebie ręce w obronnym geście i uśmiechnął się szeroko. – Spokojnie. I tak uratowałaś mi dupę. Doceniam to. Naprawdę.

- Rany… - westchnęłam. – Uratowałam czy nie, jeśli chcesz ten aparat, wiesz gdzie go znaleźć. A skoro ten sprzęt był taki ważny, powinieneś bardziej z tym uważać. Jakim cudem w ogóle trafił w ręce woźnego?

- Tak szczerze to sam nie wiem – Lucjan podrapał się za uchem. - Kryjówka była naprawdę dobra. Nie ma opcji, żeby Filch sam to znalazł.

- Czyli komuś podpadłeś, tak? – wpatrzyłam się w chłopaka. W sumie sama kiedyś pozwoliłam, żeby mój pamiętnik wpadł w niepowołane ręce. Nie powinnam prawić mu morałów.

- Oj wiesz jak jest – brunet zaśmiał się beztrosko. - Zawsze komuś coś nie pasuje.

- Taki święty to też nie jesteś – mruknęłam.

– Najgorszy chyba też nie – Lucjan mrugnął, a potem objął mnie ramieniem, przyciągając do swojego boku. – A Ty nie bądź taka markotna. Naprawdę świetna robota. Powinniśmy wypić teraz Twoje zdrowie. Chodź, postawię Ci kolejkę.

Zrobiłam zbolałą minę, ale Lucjan i tak pociągnął mnie w stronę stolików. Odruchowo spojrzałam na ten, przy którym siedział Fred. George dołączył do brata i żywo o czymś dyskutowali. Gdy mijaliśmy ich stolik, zdążyłam tylko zapytać, gdzie Alex. George powiedział, że poszła spać. Świetnie. Teraz zostałam całkowicie sama… Rozejrzałam się w poszukiwaniu znajomych twarzy. W tym czasie Lucjan doprowadził mnie do loży przy której siedziało kilka starszych ode mnie, roześmianych puchonek. Dziewczyny miały przed sobą kolorowe drinki, a sądząc po ich rumianych policzkach, były już lekko wstawione.

- Jest i moje towarzystwo! Wybaczcie spóźnienie – Lucjan mrugnął i wykonał nonszalancki ukłon, czym spowodował wesoły śmiech dziewczyn.

- Nic się nie stało – powiedziała dziewczyna o zafarbowanych na czerwono włosach. Przesunęła się, robiąc nam miejsce.

Lucjan przedstawił nas sobie, a później rozsiadł się koło czerwonowłosej i poklepał miejsce obok siebie. Powtarzałam sobie w głowie, że miałam wyluzować. Ten jeden raz odpuścić. Mimo wszystko siadając razem z nimi czułam się dziwnie. Wszyscy wydawali się dobrze znać, a dziewczyny były wpatrzone w ślizgona jak w obrazek. Cokolwiek powiedział, strasznie je to bawiło. Przyglądałam się im naprzemiennie, próbując zrozumieć czego właściwie jestem świadkiem. Gdy Lucjan opowiadał jakąś historię z okresu wakacyjnego, nalał mi drinka i postawił go przede mną. Złapał za swoją szklankę i stuknął nią w moją, a później nachylił się do mojego ucha.

- Czyli wychodzi na to, że mam u Ciebie dług. Mam już kilka pomysłów na to, jak mogłabyś go odebrać – poruszył brwiami.

- Nie wiem czy chcę je słyszeć – speszona pokręciłam głową.

- Hej, nie są takie złe! – zaśmiał się i zarzucił rękę na oparcie.

- Co nie jest takie złe? – ciekawsko zagaiła jedna z puchonek.

- Moje pomysły. Nie żebym nie był skromny, ale są jednymi z lepszych – ślizgon kontynuował głośniej, a później uniósł szklankę w geście toastu.

Zaczęła się dyskusja. Dziewczyny wyraźnie go popierały. W pierwszej chwili chciałam się z nim kłócić. Jego ostatni „genialny” pomysł zniszczył życie Angeliny. Rozumiałam, że zrobili to w obronie Alex, ale jednak mimo wszystko wydawało mi się, że oboje grubo przesadzili. Ostatecznie odpuściłam przemowy. Spróbowałam drinka i zaskoczona odkryłam, że był nawet smaczny. Sączyłam go powoli, co jakiś czas zerkając w stronę parkietu. Temat jak zawsze zszedł na zbliżający się bal, a także na nauczycieli. Dziewczyny wspominały, że ponoć zwyczajem szkoły jest to, że każdy uczeń powinien odbyć choć jeden taniec z nauczycielem.

- Naprawdę jest taki zwyczaj? – zdziwiłam się.

- Dla mnie to wspaniała okazja, żeby zatańczyć z dyrektorem – skomentowała jedna z dziewczyn, patrząc przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

- O ile się do niego dopchasz – zaśmiała się druga. - Myślę, że na Dumbledore’a może braknąć piosenek.

- W przeciwieństwie do profesora Snape’a – zagaiła czerwonowłosa. Pochyliła się mocniej ponad stolikiem i przyciszyła głos. – Moim zdaniem nikt z nim nie zatańczy. Będzie stał w kącie do końca balu i będzie patrzył tym swoim karcącym spojrzeniem.

- Prawdę mówiąc, profesor Snape jest bardziej przychylny swojemu domowi – zagaiłam. - Może któraś ze ślizgonek…

- A profesor Moody? – przerwała mi jedna z dziewczyn. - Ten to w ogóle jest brzydki. Nie mogę przeboleć tej paskudnej twarzy – wstrząsnął nią dreszcz.

- Paskudnej? – zamrugałam zdezorientowana. Nie dochodziło do mnie, że miały na myśli tego samego człowieka. Być może ja widziałam go inaczej. Dla mnie, jego twarz była po prostu twarzą kogoś doświadczonego w boju. Miał sporo blizn, ale nie ujmowały mu w żadnym stopniu. Dodawały mu realności.

- Najgorzej, kiedy tak dziwnie się przygląda – najmłodsza puchonka oparła się łokciem o stolik. - Do was też się tak uśmiecha? To trochę nienormalne…

- Dlatego lepiej zatańczcie z kimś takim jak ja – Lucjan przerwał temat i reklamując się, dotknął własnego, gładko ogolonego policzka. – Z twarzy dziesięć na dziesięć. Z charakteru dziesięć na dziesięć… Oczywiście skromny!

- Skromny – zaśmiała się czerwonowłosa i pocałowała go w policzek. – Ja chętnie z Toba zatańczę.

- Zaraz zaraz… – zmrużyłam podejrzliwie oczy i łypnęłam na chłopaka. - A Ty nie idziesz na bal z Alex? – Miałam wrażenie, że nie rozumiem połowy z tej rozmowy. Czy to przez alkohol?

- Idę, nie idę… - Bole wzruszył wesoło ramionami. – Zaprosiłem ją i liczę na to, że pójdziemy razem, ale wiesz jaka jest. Ciągle się wymyka.

- Wymyka się, bo ciągle się umawiacie – stwierdziłam z pewnością w głosie. Tak właśnie się tłumaczyła, gdy wracała o dziwnych porach czy znikała za dnia. – Zawsze chodzi albo o naukę, albo o Ciebie.

- Czekaj, co? – Lucjan aż się wyprostował. – Jak to ciągle się umawiamy? Obiecała mi trzy randki i ledwo zaliczyliśmy dwie. Mam jakąś sklerozę?

Przez moment patrzeliśmy sobie prosto w oczy. Sprawa wydała mi się podejrzana. Lucjan lubił bajerować, ale nie wyglądał jakby kłamał. Ewidentnie niczego w tej chwili nie ukrywał. Alex też w sumie nie opowiadała za dużo o tym, co rzekomo robiła z Lucjanem. A co jeśli… jeśli to nie z nim się spotykała? Tylko dlaczego miałaby to przede mną ukrywać? Nie chciała rozgłosu? Potrafiłam utrzymać język za zębami. Więc może się wstydziła? Ale byłyśmy przecież przyjaciółkami. Powinna móc mi powiedzieć wszystko… Z drugiej strony też powinnam móc jej o wszystkim mówić, a jednak zgodnie z prośba profesora Moody’ego ukrywałam sporą część mojego życia przed nią i innymi. Może u niej sprawa wyglądała podobnie? Na pewno miała jakiś ważny powód, żeby nic mi nie mówić…

- Kiedy jej zdaniem się ostatnio widzieliśmy? – Głos Lucjana wyrwał mnie z zamyślenia.

- Yyy… - dotknęłam skroni. – Wiesz, teraz nie pamiętam. Mniejsza z tym. - machnęłam ręką, chcąc go zbyć.

- Hej! Zaczęłaś, to skończ.

- Wybacz, musiało mi się coś pokręcić. Jestem już zmęczona. – Szybko dopiłam drinka i wstałam od stolika. Jeśli Alex miała powód, sama musiałam się o tym przekonać.

Gdy próbowałam zwiać, Bole ruszył zaraz za mną. Podążał za mną do samego wyjścia.

- Klara, czyli co? Alex o mnie ciągle mówi? – zapytał z jawnym zainteresowaniem.

- Nie wiem czy tak ciągle, ale zdarza jej się.

- A coś pozytywnego? Bo wiesz. Przy mnie gra taką trudną do zbycia, ale ja wiem, że tam w głębi na pewno ją do mnie ciągnie – chłopak przeczesał palcami włosy.

- Powinieneś o to zapytać ją, a nie mnie. Z jakiegoś powodu idzie z Tobą na bal, prawda? Ale błagam. Załatwiajcie to między sobą. Ja już się nie mieszam. Niepotrzebnie w ogóle zaczęłam temat.

Chcąc uniknąć dalszych pytań, wyszłam z pokoju życzeń i skierowałam się prosto do dormitorium. Wkopywanie Alex to było ostatnie czego mi trzeba. Sama przecież nie wiedziałam na czym stoi jej relacja z Lucjanem. Szczególnie teraz w obliczu nowych faktów…

W sypialni spojrzałam na łóżko Alex, ale chyba spała. Nie zamierzałam jej budzić. Chciałam pouczyć się przed spaniem, ale przez alkohol ciężko było mi złapać ostrość widzenia. Przytuliłam się do poduszki i zasnęłam w mgnieniu oka. Tuż nad ranem nawiedził mnie dziwny sen. Początek był całkiem zwyczajny. Sala do obrony przed czarną magią i profesor Moody. Śniły mi się zajęcia jak za dawnych czasów – w formie pojedynków. W pewnym momencie profesor zbliżył się do mnie i jak zawsze mnie rozbroił. Gdy był bardzo blisko dotknęłam jego pobliźnionej twarzy. Czułam pod palcami wszystkie szramy i szorstką skórę mężczyzny. Dlaczego tamte dziewczyny mówiły o nim tak źle? Nie był przecież paskudny. Nie był straszny. Ta chwila wydawała się trwać wiecznie. W pewnym momencie Moody złapał mnie za nadgarstek i szepnął moje imię. Zaraz potem w jednej chwili boleśnie wykręcił mi rękę, obrócił mnie i pchnął mnie na jedną z ławek.

- Czego Cie uczyłem? Stała czujność! Stała czujność Klaro! – warknął.

Zaczęliśmy się szarpać. Nie zachowywał się jak nauczyciel, którego znałam. Jego brutalność od razu wybudziła mnie ze snu. Zerwałam się. Moje serce waliło jak oszalałe. Rozejrzałam się po sypialni, zauważając, że reszta jeszcze śpi. Wciąż było wcześnie. Skoczyłam na chwilę do łazienki i przemyłam twarz wodą. Spojrzałam w swoje odbicie, westchnęłam i wróciłam do łóżka, zasypiając jeszcze na trochę. Moody by tak nie zrobił. Nie był taki. Był dla mnie dobry. Z tą myślą zasnęłam. Nie miałam już koszmarów.



Rano niemal zapomniałam o dziwnym śnie, starając się wywalić go z głowy. Gdy doszłam do siebie zabrałam się za naukę do eliksirów. Co jakiś czas dyskretnie obserwowałam przyjaciółkę, ale ta nie ruszała się cały dzień z łóżka. Była strasznie przygnębiona. Jeśli miałam dowiedzieć się dokąd się wymyka, dzisiaj nie było takiej opcji. Cały weekend minął w miarę spokojnie. Większość czasu zakuwałam do eliksirów, chcąc mieć pewność, że dostanę jak najwyższą ocenę na sprawdzianie. Gdy nadeszły poniedziałkowe zajęcia, większość klasy wyglądała na wymęczoną, jakby siedzieli po nocach, byle tylko to zdać. Profesor Snape otworzył nam drzwi do sali i wpuścił nas do środka, obdarzając jedynie lodowatym spojrzeniem. Po cichu usiedliśmy przy stolikach i wyciągnęliśmy pióra. Snape machnął różdżką, a testy same się rozdały. Większość odpowiedzi znałam, a tylko kilku rzeczy nie byłam całkowicie, w stu procentach pewna. Co mnie zdziwiło, Alex szybko zabrała się za pisanie. Byłam pewna, że obleje ten test, bo nie widziałam żeby się uczyła. Miała zamiar ściemniać? U mistrza eliksirów lanie wody nigdy nie przeszło.

- Amber, skup się na swojej kartce – skarcił mnie profesor.

Aż podskoczyłam, Bez słowa szybko przygarbiłam się nad swoją kartką i zaczęłam wypełniać kolejne polecenia. To był wyścig z czasem. Zadań było tyle, że jeśli ktoś nie umiał, nie miał szans nawet zdążyć pozmyślać. W sali panowała niemal grobowa cisza przerywana odbijającym się echem kroków profesora i cichym szmerem skrobiących po papierze piór. Snape przechadzał się między stolikami i rzucał nieprzychylne spojrzenia na nasze gryzmoły, nic jednak nie komentując. Gdy minął czas, machnięciem różdżki zebrał kartki, a później zasiadł za biurkiem. Wyszłam z sali razem z innymi, czekając pod drzwiami na Alex. Gdy przyjaciółka wyszła, od razu obrzuciłam ją pytaniami.

- Uczyłam się wczoraj. Nie udawaj takiej zdziwionej – Alex przewróciła oczami.

- Myślałam, że serio to odpuścisz… cieszę się, że jednak nie – przyznałam szczerze.

Razem udałyśmy się na obiad. Po teście wszyscy odetchnęli. Teraz i tak pozostało nam jedynie czekać na wyniki.



Reszta poniedziałku minęła normalnie. W głowie jednak ciągle miałam myśl, że muszę dowiedzieć się, gdzie wymyka się Alex. Zapytanie jej wprost nie wchodziło w grę, bo gdyby wiedziała, że coś podejrzewam, na pewno wykombinowałaby coś, żebym o niczym się nie dowiedziała. Pozostała jedyna opcja. Podstęp… W międzyczasie poprosiłam Harrego o przysługę. Jako że pomogłam mu z jajem, zgodził się pożyczyć mi swoją pelerynę niewidkę. Na jeden dzień! I to po złożeniu stu obietnic, że na pewno ją oddam. Nie planowałam jej przetrzymywać. Plan był prosty, poczekać aż Alex będzie chciała iść się uczyć lub widzieć z Lucjanem i wtedy ją wyśledzić. Przyjaciółka parokrotnie pytała mnie, czy się dobrze czuję, bo dziwnie się patrzę i w ogóle jestem jakaś nieobecna, ale zwalałam winę na stres spowodowany testem u Snape’a. Alex pocieszała mnie, że na pewno zdam go. Też tak myślałam, ale potrzebowałam wymówki.

W końcu pod wieczór nadszedł ten moment. Alex bez słowa wyszła z dormitorium. Szybko rzuciłam książki na łóżko i narzuciłam na siebie pelerynę, podążając śladem przyjaciółki. Gdy zaczęła schodzić do lochów, zawahałam się. Może faktycznie będzie widziała się z Lucjanem? Obiecałam sobie jednak, że zawrócę dopiero wtedy, gdy zobaczę ich razem. Alex minęła jednak pokój wspólny slytherinu, kierując się wprost… pod gabinet profesora Snape’a. Zmarszczyłam brwi i mocniej opatuliłam się peleryną. Nie mówiła, że miała szlabany w poniedziałki. Po co do niego szła? Być może zapytać o oceny z testów? Tak, na pewno o to chodziło. Tak sobie powtarzałam.

Alex zapukała do drzwi, a te się lekko uchyliły. Zauważyłam, że mężczyzna siedział za biurkiem. Przed nim leżał stos naszych testów. Przyjaciółka weszła, a ja szybko wślizgnęłam się za nią i jak najszybciej odsunęłam od drzwi, by mnie nimi nie przytrzasnęła. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie powinno mnie tu być… Wiedziałam o tym doskonale, ale drzwi już się zamknęły. Nie było odwrotu.

- I co? Jak mi poszło? – zapytała Alex, podchodząc bliżej biurka i patrząc prosto w oczy mężczyzny.

- Zaliczyłaś, Lamberd – Snape przesunął jej testem po blacie biurka. Gdy tylko zobaczył jej uśmiech, od razu powiedział coś, by go zgasić.- Spodziewałem się, że pójdzie Ci lepiej.

- Wiesz, że przy Tobie naprawdę ciężko się skupić…

- Więc postaraj się bardziej. Chyba wyraziłem się jasno? Głupota na mnie nie działa.

Zamrugałam zdezorientowana. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. To nie był sposób w jaki uczeń rozmawiał z nauczycielem. Ba, to nie był sposób w jaki ktokolwiek rozmawiał z profesorem Snapem. Mężczyzna odsunął się razem z krzesłem i nie przerywając kontaktu wzrokowego z Alex, sięgnął do rozporka. 








sobota, 23 listopada 2019

71. Pokój Wspólny Slytherinu

Zeszłam z Klarą do lochów i slalomem ruszyłam w stronę przejścia do Slytherinu, gdy nagle zostałyśmy wciągnięte do jednej z sal. Przyjaciółka od razu wyciągnęła różdżkę, mierząc nią w naszych porywaczy, a ja oparłam się o drzwi, czując jak cały świat wiruje mi przed oczami.

Po chwili zrobiło się jakby jaśniej, a przed nami stanęli bliźniacy we własnej osobie, świecąc nam po oczach. Odsunęłam różdżkę George’a od swojej twarzy, ponieważ raziło mnie jej światło, a Klara również opuściła swoją broń, ocierając pot z czoła.

- Nie mogliście normalnie wyjść i nas uprzedzić, że tu jesteście? – Zdziwiła się, wpatrując się to w jednego, to w drugiego brata.

- To byłoby podejrzane, gdyby nagle czwórka Gryfonów stała sobie w lochach i rozmawiała, co nie? – Fred zaśmiał się perliście, po czym postukał się palcem po czole. – Lepiej powiedźcie nam, co tu robicie? – Zmrużył niebezpiecznie oczy, prześwietlając sobie różdżką twarz Klary, jakby znajdował się na jakimś przesłuchaniu.

- Ja osobiście przyszłam wam powiedzieć, że to beznadziejny pomysł i nie radzę wam wprowadzać go w życie! – Odparła dziewczyna, zakładając ręce na piersi. – Jest piątek wieczór, poza tym nie znacie hasła i ciężko wam będzie się dostać do śro…

- Ślizgoński Spryt – mruknęłam, wpatrując się w przestrzeń. Tak bardzo chciałam spędzić dzisiejszy wieczór ze Snape’em. Niestety, mężczyzna potraktował mnie okropnie i nie mogłam przyjąć tego na spokojnie. Jedynym wyjściem z tej sytuacji, było chwycenie za butelkę whisky i przytłumienie wszystkich swoich myśli, które i tak wracały do mnie, co kilka minut.

- Co?! – Pisnęła jeszcze bardziej podenerwowana przyjaciółka. – To jest hasło?! Skąd je znasz?! – Jęknęła na koniec. Chłopcy przepchali się przez nią i przyszpilili mnie jeszcze mocniej do drzwi.

- Mówiłaś, że nie znasz hasła! – Żachnął się George, obserwując mnie uważnie. – Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś?!

- To było logiczne, że zna! – Fred klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Przecież spotyka się z Bole’em!

- Nie spotykam się z nim – burknęłam cicho pod nosem. George zmarszczył brwi, przybliżając się do mnie, po czym odsunął się z wyrazem zdziwienia na twarzy.

- Jesteś pijana?

- Jest pijana? – Zawtórował Fred, również unosząc brwi, po czym uśmiechnął się wesoło. – Dobrze się składa, bo Ślizgoni na pewno mają masę alkoholu ukrytego w Pokoju Wspólnym.

- Co się stało? – George wydawał się nie być tak podekscytowany jak jego brat. Przyglądał mi się uważnie, analizując coś w głowie. – Klara, co jej jest?

- Nie wiem – odparła przyjaciółka, wzdychając głęboko. – Znaczy się, Snape ją wkurzył na szlabanie i chyba dlatego postanowiła sięgnąć po alkohol, ale nic więcej nie wiem.

- Do jego gabinetu też się możemy włamać – zaproponował Fred, zacierając ręce z podniecenia. – Wiedziałem, że ten weekend zacznie się obiecująco.

- Nie! – Warknęłam trochę głośniej niż zamierzałam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. – Nie będzie żadnego włamywania się do jego gabinetu. Sama sobie z nim poradzę. Zresztą, i tak muszę do niego iść, bo zostawiłam swoją torbę razem z różdżką, kiedy wychodziłam.

- No to musiał ładnie cię zdenerwować, skoro zapomniałaś nawet swojej różdżki – stwierdził George. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.

- To co? Włamujemy się do Slytherinu? – Zmieniłam temat. Rozmawianie na temat Snape’a nie było dla mnie komfortową sytuacją.

- Oczywiście, że się włamujemy! – Ucieszył się Fred.

- Poczekajcie! – Syknęła nagle Klara, zatrzymując rudzielca, ponieważ ten zaczął już sięgać do klamki od drzwi. – Skąd macie pewność, ze ich pokój wspólny jest pusty? Przecież jest piątek. Oni mogą tam siedzieć i pić! Od razu was przyłapią!

- Was? – Zdziwiłam się, kręcąc głową z dezaprobatą. – O nie, nie, kochana! Ty idziesz z nami!

- Co?! – Syknęła nerwowo. – Chyba sobie żartujesz! – Dodała, chwytając mnie mocno za bluzę, po czym pociągnęła mnie do siebie, z dala od wścibskich uszu bliźniaków. – Alex, miałyśmy nie ładować się w kłopoty, pamiętasz co mówił profesor Moody? Nie wiem, czy wiesz, ale teraz właśnie próbujesz wciągnąć się w kłopoty i to nie małe!

- Weź, wyluzuj! - Prychnęłam, przewracając oczami, po czym oderwałam jej dłonie od swojego ubrania i zaczęłam udawać, że strzepuję z niego niewidzialny pył. – Zawsze jesteś taka spięta. Profesor Moody to, profesor Moody tamto! Skończ z tym! Dzisiaj możesz pokazać, że jesteś prawdziwą gryfonką, a nie trzęsidupą!

- Trzęsidupa – zarechotał Fred, unosząc kciuk w górę. – Dobre. Mogę od dzisiaj tak cię nazywać? – Chłopak szturchnął biedną Klarę w ramię, ale ta zdawała się go nie słuchać. Utkwiła pełne zawodu spojrzenie we mnie, ale udawałam, że tego nie dostrzegam.

- Idziesz z nami – powtórzyłam nieco pewniej.

- To się źle skończy! – Westchnęła cicho i uderzyła z pięści Freda w ramię, ponieważ ten w dalszym ciągu zaśmiewał się z przezwiska, które wymyśliłam naprędce.

- Merlinie, no! – Jęknął, rozmasowując obolałe miejsce. – Co ty taka agresywna? Ale wiesz co? Podoba mi się to!

- Przestań ją podrywać – prychnęłam, po czym odwróciłam się przodem do drzwi i wyszłam, jako pierwsza na korytarz, rozglądając się w obie strony. Przez chwilę mój wzrok utkwił w bocznym korytarzu, prowadzącym do gabinetu Snape’a, ale szybko odgoniłam od siebie myśl, żeby pobiec do niego i go przepraszać. To ON powinien mnie przepraszać, nie ja jego!

- I co? – Zagadnął tuż za mną George. – Czysto?

- Tak. Chodźcie.

Wysypaliśmy się na zimny korytarz i podeszliśmy do przejścia strzegącego wejścia do Slytherinu. Klara stanęła do nas tyłem, trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. W razie jakiegoś niespodziewanego gościa miała nas uprzedzić i przy okazji rzucić jakimś zaklęciem w domniemaną osobę. Oczywiście, nie była z tego faktu zadowolona, ale weszłam jej na ambicję, mówiąc, że lekcje z Moodym powinny ją już czegoś nauczyć.

- No otwórz! – Ponaglił mnie Fred, ale George zbył go machnięciem dłoni.

- Alex, nie powinnaś w takim stanie tam wchodzić – zatroskał się. – Nie masz różdżki, jesteś pijana.

- To najwyżej ty mnie obronisz – odparłam, uśmiechając się do niego. George odsunął się lekko, rumieniąc cały, ale nie skomentował na głos mojej wypowiedzi. Westchnął tylko cicho pod nosem, a ja odkaszlnęłam i wypowiedziałam hasło do przejścia, które po chwili otworzyło się lekko, zapraszając nas do środka.

Zerknęliśmy wszyscy na długi korytarz, który rozprzestrzeniał się po otwarciu wrót. Od razu poraził nas w oczy odcień butelkowej zieleni, który był obecny dosłownie wszędzie: na ścianach, podłodze, suficie.

Weszliśmy wszyscy do środka, a przejście zamknęło się szybko, zostawiając nas otulonych ciemną zielenią. Wzdłuż korytarza porozwieszane były obrazy najsławniejszych Ślizgonów, którzy kiedyś uczęszczali do Hogwartu. W jednej ze srebrnych ram spał smacznie wizerunek samego Salazara Slytherina, który utworzył ten dom. Mężczyzna miał długą białą brodę, która sięgała mu niemal do pasa. Idąc bardziej do przodu natknęliśmy się na kolejny obraz, tym razem należący do Krwawego Barona. Na kolejnym zaś portrecie ujrzeliśmy młodego chłopaka o kruczo czarnych włosach i potępiającym spojrzeniu. Obraz nie był podpisany, dlatego ciężko nam było określić, kim też jest postać, która przyglądała nam się z niechęcią, krzyżując mocno ręce na piersi. Pomiędzy portretami porozwieszane były godła domu, a z sufitu wpatrywały się w nas czerwone źrenice węży, które stanowiły część dekoracji tego korytarza. Klara przełknęła głośno ślinę, przytulając się do mojego ramienia.

Sam wystrój tego domu pokazywał od razu, jakiego rodzaju ludźmi są Ślizgoni: pewnymi siebie dupkami, którzy unoszą się ambicją i niechęcią do całego świata. Gryffindor natomiast, był przytulnym miejscem, gdzie każdy, kto nawet nie należał do naszego domu, mógł poczuć się komfortowo i bezpiecznie, a będąc w Slytherinie, miało się wrażenie, że za rogiem czyha coś niebezpiecznego i złowrogiego.

W końcu udało nam się dotrzeć do końca korytarza. Przed nami ukazał się duży - urządzony w tych samych kolorach, które rzuciły nam się na początku - pokój wspólny. W rogu pomieszczenia znajdowało się długie okno, z którego nie było widać żadnego widoku, za to odbijało ono malachitowe światło, które padało na zimną i ciemną posadzkę. Na parapecie leżała masa książek ułożonych byle jak, jakby ktoś przed chwilą je ruszał i nie miał czasu po sobie posprzątać. W ścianie tuż obok okna znajdował się rozpalony kominek, nad nim wielkie godło z wężem, a przed nim czarny stół z masą nierozpoczętych czekoladowych żab oraz dwa puste kieliszki. Na około stołu znajdowały się dwa fotele i jedna sofa. Wszystko w kolorze butelkowej zieleni. Z sufitu natomiast zwisały pochodnie, które także biły zielonym blaskiem. Jedna ze ścian zakryta była tego samego koloru kotarą, na której malował się herb Slytherinu. Domyśleliśmy się, że za tym kawałkiem materiału musiały znajdować się schody, prowadzące do poszczególnych dormitoriów. Po prawej stronie od kotary znajdowała się szklana gablotka, za którą poustawiane były małe buteleczki z jasnymi zielonymi płynami w środku, a obok niej leżały trzy najnowsze modele mioteł wyścigowych. Zatrzymaliśmy się dłużej na tych ręcznie wykonanych cudach, kontemplując w ciszy ich kształt i fakturę. Klara nie podzielała tego samego zachwytu, co my, ale również postanowiła bardziej się rozejrzeć. Podeszła do okna, chwytając w dłonie jedną z ksiąg.

- Słuchajcie! – Szepnęła, jednak na tyle głośno, żebyśmy mogli ją usłyszeć. Oderwaliśmy w końcu głowy od mioteł, spoglądając zamroczeni na gryfonkę. – To są czarnomagiczne księgi! Skąd oni je mają?

- Może ten obślizgły drań im je przyniósł? – Podsunął pomysł Fred, rozglądając się po pokoju.

- Profesor Snape by tego nie zrobił! – Odparła dziewczyna. – To jest zakazana magia! Nie możemy z niej korzystać!

Podeszłam bliżej przyjaciółki i bez zbędnego gadania wyciągnęłam jej z rąk wolumin. Otworzyłam na przypadkowej stronie, natrafiając na rysunek rozrywanego ciała, a obok opis zaklęcia, ruchy różdżki i inne potrzebne rzeczy do jego rzucenia. Wstrząsnął mną dreszcz. Zamknęłam szybko księgę, podając z powrotem Klarze.

- Tak właściwie, to po co się tu włamaliśmy? – Spytałam po chwili, a mój wzrok padł na stół z czekoladą. Klasnęłam cicho w dłonie i ominęłam wszystkich, podchodząc do sofy. Usiadłam na niej wygodnie, nachylając się nad stołem. Chwyciłam w dłonie jedną z czekoladowych żab i rozpakowałam. Żaba, gdy tylko poczuła, że jest wolna, odskoczyła ode mnie z powrotem na stół.

- Wracaj tu! – Warknęłam, rzucając się za nią.

- Daj spokój! – Jęknęła Klara, a ja niemal czułam pełen dezaprobaty wzrok, jakim mnie obdarzyła. – Jeżeli niczego tu nie szukacie, to po co w ogóle tutaj jesteśmy?! – Zwróciła się do milczących chłopaków.

- Właściwie, to chcemy znaleźć aparat, którym zrobiono fotki Fredowi i Angelinie – odezwał się w końcu George, a jego wzrok co chwilę zjeżdżał na mnie, próbującą złapać skaczącą żabę.

- To nie znajdziecie go! – Zaśmiałam się. – Cała wyprawa na nic.

- Czemu nie znajdziemy? – Zainteresował się Fred. – Ty coś wiesz?

- Co? Ja? Nie! Skąd! – Prychnęłam. – No chodź tu jebana żabo! Muszę cię zjeść i zagłuszyć swój wewnętrzny smutek! – Mamrotałam do siebie. Czekolada co chwilę wymykała mi się z rąk, po czym ze stolika przeskoczyła na dywan, a następnie pod sofę, na której siedziałam.

- Alex ma na myśli, że aparat może być w dormitoriach, a tam na pewno nie zajrzymy, bo skoro tutaj nikogo nie ma, to wszyscy muszą być poukrywani w swoich pokojach, prawda? – Klara spojrzała na mnie znacząco, a ja kiwnęłam energicznie głową na znak, że się z nią zgadzam i dałam nura za słodyczą.

- Ja mogę wparować do ich dormitoriów! – Stwierdził nagle Fred, wyciągając różdżkę. – Jak ich weźmiemy z zaskoczenia, to będą mieli mniejsze szanse. Co ty na to, George?

- No nie wiem. Alex, pomóc ci?

- Nie no! Bracie! Ty tak na serio?! – Fred rozszerzył oczy z niedowierzania, po czym przeniósł wzrok na Klarę, która w dalszym ciągu przeglądała dziwną księgę. – W takim razie ty ze mną pójdziesz, co?

- Mnie pytasz? – Zdziwiła się dziewczyna. – Naprawdę myślisz, że się zgodzę? Ja nie chcę tu przebywać. Zostałam zmuszona, jakbyś nie pamiętał!

- Powinnaś wyciągnąć sobie ten kij, który masz… - nie dokończył, ponieważ drugi rudzielec uderzył go w głowę.

- Przyhamuj! – Warknął.

- Nie no, śmiało! Dokończ! – Oburzyła się dziewczyna, zamykając księgę. – Gdzie powinnam włożyć ten kij? Po prostu mam swoje zasady, których się trzymam! Wy też powinniście, wszyscy! Przez was wpadniemy w jakieś poważne kłopoty!

- O tym mówię! – Powiedział Fred, rozmasowując obolałe miejsce. – Wyluzuj czasami!

W czasie, gdy przyjaciele się kłócili, George położył się koło mnie na podłodze i razem zajrzeliśmy pod sofę. Nasz wzrok szukał czekoladowej żaby, ale po chwili natrafiliśmy na butelki wypełnione alkoholem. Wyciągnęliśmy głowy, spoglądając na siebie z charakterystycznym błyskiem w oku.

- Myślę, że jak im zabierzemy cały alkohol, to będzie wystarczająca kara – powiedziałam szybko, puszczając oczko do chłopaka. – Co o tym myślisz?

- Myślę, że to dobry pomysł – odparł. – Ej, Alex, serio chciałabyś, żebym cię mógł obronić przed kimś?

- Co? – Zdziwiłam się, po czym ponownie sięgnęłam po butelki, wyjmując je jedna za drugą spod kanapy.

- Odpowiedz mi – nacisnął.

- No to byłoby miłe – mruknęłam, nie zdając sobie sprawy, że dla chłopaka mogło to wiele znaczyć. – Tego jest od cholery tutaj! – Dodałam podekscytowana.

Gdy już wyciągnęliśmy wszystkie butelki, położyliśmy je koło siebie na stoliku i zawołaliśmy resztę przyjaciół, którzy aktualnie przestali się kłócić i teraz udawali, że się nie znają, stojąc do siebie tyłem.

- Zabieramy alkohol i spadamy stąd – wyjaśnił Fredowi George, po czym zmniejszył zaklęciem butelki i powkładał je sobie do kieszeni.

- I co? – Jęknął bliźniak. – Koniec zabawy?

- Zawsze możemy się udać do ich kryjówki – wpadłam na pomysł, wskazując na pokój wspólny. – Mamy już alkohol, więc nie wejdziemy tam z pustymi rękami – zaśmiałam się na koniec, podnosząc się z podłogi.

Nagle usłyszeliśmy jak ktoś gwiżdże, schodząc po schodach. W panice rzuciliśmy się w różne strony pokoju, próbując znaleźć miejsce do ukrycia. Klara wraz z Fredem nie pomyśleli za bardzo nad konsekwencjami i schowali się oboje z boku gzymsu, przykucając. Ścisnęli się oboje, chociaż w dalszym ciągu patrzyli na siebie z niesmakiem. Ja natomiast padłam z powrotem na podłogę, próbując wczołgać się pod sofę, a George przeskoczył przez fotel, chowając się za oparciem.

W tym samym czasie, zielona kotara rozsunęła się, a zza niej wyłoniła się pół naga postać Lucjana. Chłopak w dalszym ciągu przygwizdywał sobie wesoło, trzymając się ręcznika, który miał przepasany na biodrach. Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, bo z jego włosów kapała mu jeszcze woda.

- Dzisiaj zabawa – mruknął do siebie, podśpiewując sobie pod nosem – bzyknę sobie jakąś Puchonkę do samego rana!

Parsknęłam cicho pod nosem, po czym zasłoniłam sobie usta dłonią, tłumiąc dźwięki. Wsunęłam się bardziej pod mebel, nie chcąc zostać zauważoną przez Ślizgona, który musiał coś usłyszeć, ponieważ przestał gwizdać i stanął na środku pokoju, rozglądając się na boki. Jego wzrok przykuł stół ze słodyczami, z którego chwilę potem zabrał jedną z czekoladowych żab, ruszając z powrotem na górę.

Gdy tylko zasłona za nim przestała się poruszać, wyczołgaliśmy się wszyscy ze swoich kryjówek i czym prędzej opuściliśmy pokój wspólny Slytherinu. Mając kieszenie wypełnione alkoholem, mogliśmy udać się prosto pod Pokój Życzeń.

- Dzisiaj zabawa… - zaczęłam nucić pod nosem, ponieważ piosenka Lucjana wpadła mi w ucho.

- Daj spokój! – Jęknął Fred. – To było żałosne.

- Niepotrzebnie tam wchodziliśmy! – Pisnęła Klara. – Ja wracam do siebie! Pouczę się na poniedziałkowy test i idę spać!

- Już ci powiedziałam, że jebać ten test – warknęłam na nią i sięgnęłam do kieszeni przyjaciela, wyjmując z niej małą buteleczkę whisky. – Powiększ mi ją, George. – Pomachałam mu szkłem przed nosem, a chłopak posłusznie wykonał polecenie. Podzieliłam się whisky z chłopakami. Klara jak zwykle odstawała od reszty, nie chcąc brać w tym udziału. Zanim doszliśmy pod Pokój Życzeń byłam już pijana, a bliźniacy zdawali się być w wyśmienitych humorach.

Skupiliśmy się na imprezie i kryjówce Ślizgonów, po czym ukazały się przed nami drzwi, przez które szybko przeszliśmy do środka. Zabawa wewnątrz trwała już w najlepsze. Wszyscy siedzieli rozwaleni na kanapach, sączyli drinki, śmiali się, a nawet tańczyli na parkiecie po środku wielkiego pomieszczenia. Udało nam się nawet znaleźć wolną lożę. Geogre wyciągnął na stół wszystko, co ukradliśmy, a Fred wyczarował cztery szklanki. Może Klara skusi się na jednego drinka, jak w końcu wyluzuje?

Ja, nie czekając na zaproszenie, polałam nam wszystkim i uniosłam wysoko szkło, chcąc wznieść toast za udaną akcję.

- Zdrówko, co nie? - Zachichotałam, wpatrując się uporczywie w Klarę. – No podnieś szklankę!

- Nie chcę pić! – Oburzyła się. – Nie zmuszaj mnie!

- Boże – jęknęłam, kręcąc głową. – Jesteś okropnie nudna!

- Mówiłem, że ma kij w… mrowisku – skomentował Fred, po czym odsunął się od dziewczyny na bezpieczną odległość, ponieważ chciała go uderzyć.

Stuknęłam się szkłem z George’em, ponieważ pozostała dwójka na nowo zaczęła się kłócić i wstałam szybko, udając się slalomem na parkiet. Bliźniak od razu doskoczył do mnie, obracając wokół własnej osi.

- Nie mam ochoty słuchać, jak się kłócą – wyjaśnił, obejmując mnie w pasie.

- Nie uważasz, że kto się czubi, ten się lubi? – Zauważyłam, spoglądając ukradkiem na przyjaciół. Klara gestykulowała żywo rękoma, a Fred ją przedrzeźniał. – Może zwariowałam, ale zaiskrzyło między nimi.

- Co? – Zaśmiał się chłopak. – Niemożliwe. Fred kocha Angelinę na zabój.

- To dlaczego jej nie ma dzisiaj z nami? – Spytałam, a George ponownie zakręcił mną.

- Dalej przeżywa te zdjęcia. Nie wiem, kiedy jej przejdzie. – Rudzielec wzruszył ramionami. – Ale może porozmawiamy o nas?

- O nas? – Zdziwiłam się i ponownie zostałam obrócona.

- No przecież nie jesteś z Bole’em, to dlaczego nie chcesz dać nam szansy? Mówiłaś, że chcesz, żebym cię bronił. Wiesz, że chcę to robić.

Już chciałam mu odpowiedzieć, gdy nagle w przejściu stanął Lucjan. Tym razem ubrany był nienagannie, mając na sobie czarną, wyprasowaną koszulę i tego samego koloru spodnie. Puściłam szybko George’a, podchodząc do Ślizgona.

- Alex! – Ucieszył się. – Jak miło, że tu jesteś!

- Cześć Tarzanie – zachichotałam. – Gdzie masz przepaskę?

- Co? O czym ty mówisz?

- Oj, o niczym! – Przewróciłam oczami, ciągnąc go szybko w jakiś ciemny i cichy kąt pomieszczenia. – Słuchaj, czemu mi nie powiedziałeś, że Filch zabrał ci aparat?

- Co? Skąd o tym wiesz? – Chłopak speszył się.

- Od Klary – warknęłam. – Masz u niej dług do spłacenia. Ukradła Filchowi kliszę z aparatu i aktualnie znajduje się ona u mnie w szufladzie. Powiedz mi, były na niej jakieś kompromitujące nas zdjęcia?

- Nie wiem. – Lucjan wzruszył ramionami, po czym podrapał się po głowie. – Nie pamiętam, ale jakim cudem Klara miała odwagę wśliznąć się do gabinetu starego woźnego? Upadła na głowę?

- Zrobiła to dla Draco – wyjaśniłam. – Dobra, ja spadam.

- Co? Gdzie?! Nie zatańczysz ze mną? – Jęknął niezadowolony chłopak. – Dopiero przyszedłem.

- Ja tu siedzę z Klarą i bliźniakami. – Wskazałam palcem na jeden ze stołów, gdzie siedzieli moi przyjaciele. Zauważyłam również, że George wrócił z powrotem do stolika, pijąc smętnie swojego drinka.

- Z Weasley’ami? Co ty, wróciłaś do tego łamagi?

- Nie jest żadnym łamagą i nie wróciłam. Nie mogę bawić się z przyjaciółmi? Ty też należysz do tego grona, więc nawet nie myśl o czymś innym! – Pokręciłam mu palcem przed nosem, a następnie ruszyłam do wyjścia. Przez ciągłe okręcanie mnie podczas tańczenia, kręciło mi się w głowie i było niedobrze. Musiałam jak najszybciej się ewakuować. Miałam tylko nadzieję, że Klara nie będzie mi miała tego za złe.

Trzymając się ściany, ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru, gdy nagle w połowie drogi dopadł mnie George.

- Dlaczego uciekłaś? – Zagadnął, zatrzymując mnie na moment. – Bole coś ci powiedział?

- Merlinie, nie – jęknęłam, przecierając twarz rękoma. – Źle się czuję i musiałam szybko wyjść. Wypiłam za dużo w dość krótkim czasie.

- A mogę cię chociaż odprowadzić?

- Jeżeli tak bardzo chcesz?

Przyjaciel odprowadził mnie do naszego domu. W pokoju wspólnym siedziało kilkoro starszych Gryfonów, ale po za tym całe pomieszczenie świeciło pustkami. Większość albo spała, albo włóczyła się po zamku lub wymknęła się ukradkiem do Hogsmeade.

Pożegnałam się z rudzielcem i ruszyłam do swojego dormitorium. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic i wróciłam do łóżka. Wyciągnęłam spod poduszki pelerynę Snape’a, przykładając ją do twarzy. Do oczu znowu napłynęły mi łzy. Upojenie alkoholowe powoli mijało, a zastępował je ból i rozpacz po szlabanie z mężczyzną.

Następnego dnia nie miałam siły podnieść się z łóżka. Klara obudziła mnie z samego rana z masą pretensji, ale nawet na nią nie spojrzałam.

- Coś się stało? – Spytała, widząc jak cicho łkam.

- Daj mi spokój, proszę – szepnęłam, zwijając się w kulkę.

- Ktoś ci wczoraj coś zrobił? – Przeraziła się.

- Nie – odparłam pewnie. – Daj mi poleżeć dzisiaj cały dzień. Potrzebuję spokoju.

Przyjaciółka zostawiła mnie samą sobie, chociaż była mocno zaniepokojona moim dziwnym stanem.

Całą sobotę przeleżałam więc w łóżku, na zmianę płacząc i przeklinając w duchu cały świat. Zabawne, że dzień wcześniej po napiciu się, miałam taki cudowny humor, a teraz chciałam zniknąć, albo umrzeć.

W niedzielę rano postanowiłam zejść w końcu na śniadanie. Snape’a nie było na posiłku, co jeszcze bardziej mnie dobiło, ale postanowiłam sobie, że muszę z nim porozmawiać. Inaczej, nie będę mogła normalnie funkcjonować.

Wieczorem stanęłam przed drzwiami do jego gabinetu, zastanawiając się, co ja tu właściwie robię? Musiałam odzyskać swoje rzeczy, ale czy to było jedyne wyjście? Przecież mogłam poprosić kogoś innego o to, ale wtedy zalałaby mnie lawina pytań: skąd on ma twoje rzeczy? Dlaczego? I masa innych pytań, na które nie chciałam odpowiadać.

Po kilku minutach wzięłam w końcu głęboki oddech i zapukałam lekko. Przez jedną sekundę pomyślałam, że może jednak powinnam uciec jak najdalej stąd, a torbę odebrać na jutrzejszych zajęciach, ale nagle drzwi otworzyły się, a w przejściu stanął Snape. Zmierzył mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, co tylko dało mi do zrozumienia, że nie powinnam była tu - przychodzić. Cofnęłam się szybko, chcąc uciec, ale wtedy mężczyzna chwycił mnie mocno za nadgarstek i siłą wciągnął do środka. Zamknął za nami drzwi i podszedł do swojego biurka, na którym leżała moja torba. Nie wiedziałam, czy mam podejść bliżej, czy może czekać aż on sam poda mi moje rzeczy. Stałam blisko wyjścia, przestępując z nogi na nogę. Cała się trzęsłam.

- Przepraszam – wydusiłam w końcu z siebie. – Za to, że cię popchnęłam. Nie chciałam.

Snape nie odpowiedział. Stał tylko obok fotela, wspierając się jedną ręką o blat. Podeszłam bliżej niego, skupiając całą swoją uwagę na torbie. Próbowałam zachować się profesjonalnie, ale wszystko we mnie krzyczało w panice.

Nagle poczułam, jak mężczyzna ponownie przyciąga mnie do siebie i delikatnie obejmuje w pasie, przysuwając jeszcze bliżej. W jednej chwili sparaliżowało całe moje ciało. Dosłownie, nie byłam w stanie się poruszyć. Czułam tylko, jak moje roztrzęsione ciało styka się z jego dojrzałym, ociera o szorstką szatę. Uniosłam niepewnie wzrok, natrafiając na zimne czarne spojrzenie, przeszywające mnie na wylot. Snape nachylił się nade mną, a ja nie miałam pojęcia, na czym skupić uwagę. Na jego ustach? A co jeżeli była to podpucha, a nauczyciel pragnął mnie tylko przetestować, czy stosuję się do jego poleceń? Czy może powinnam w dalszym ciągu skupić się na jego oczach. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić!?

Jego wargi znalazły się w końcu bardzo blisko mojego ucha. Ponownie do moich nozdrzy doleciał zapach mężczyzny, którym upajałam się każdej nocy, przykładając do twarzy szatę profesora. Tamten zapach był mniej wyczuwalny niż ten, który teraz czułam. Z moich ust wyrwało się ciche jęknięcie, nad którym nie umiałam zapanować. Dłoń Snape’a przesunęła się po całej długości moich pleców.

- Teraz dokończysz swój szlaban – szepnął zmysłowo. Pomimo, że mówił o rzeczach, które wcale nie powinny mnie rozpalić, to przez tembr jego głosu, kolana ugięły się pode mną. W tej chwili zrobiłabym dosłownie wszystko dla mężczyzny, byleby nie wypuszczał mnie ze swoich objęć i w dalszym ciągu szeptał do ucha, nawet o obaleniu Orków w IX wieku. Wszystko przestało mieć znaczenie. Najważniejsze było to, że starał się być dla mnie miły, w dalszym ciągu przytulając do siebie.

Chciałam paść przed nim na kolana, ale Snape przytrzymał mnie mocniej. Spojrzałam na niego zdziwiona, a tuż obok biurka pojawił się nagle drugi fotel. Mężczyzna odsunął się w końcu ode mnie, zabierając ciepłą dłoń i usiadł na swoim miejscu, wskazując tylko ręką na mebel obok. Usiadłam więc po przeciwnej stronie biurka, wpatrując się zaskoczona na profesora. Czego on ode mnie chciał?

Brunet sięgnął do mojej torby, wyciągając z niej podręcznik i zeszyt od Eliksirów. Położył książki przede mną i wsparł się na łokciach, splatając ze sobą palce dłoni.

- Oczekuję, że dostaniesz Powyżej Oczekiwań jutro – powiedział cicho, mrużąc oczy.

- Co? – Zdziwiłam się. Popatrzyłam na swoje rzeczy, a następnie na profesora. – Mam się uczyć? Teraz?

- Cóż w tym dziwnego? – Mężczyzna wyprostował się i machnął różdżką w stronę kominka, rozpalając bardziej palenisko. W gabinecie zrobiło się jaśniej oraz przytulniej. Poprawiłam się w fotelu, czując jak moje kolana prawie stykają się z jego. Merlinie, każda sytuacja z nim związana była tak cholernie podniecająca, że nie sposób było wytrzymać.

- Inaczej sobie wyobrażałam nasze szlabany – mruknęłam cicho, ale posłusznie otworzyłam zeszyt na notatkach z piątku. – No i nie zdążę opanować całego materiału przez jedną noc.

- Skup się – warknął. – I nie użalaj. Weź się po prostu za naukę.

- A ty, co będziesz robił?

Snape uśmiechnął się lekko i z jednej z szuflad wyciągnął najzwyklejszą książkę. Otworzył ją przed nosem na losowej stronie, zagłębiając się w lekturę. Wpatrywałam się oniemiała na mężczyznę, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz robimy „coś” razem. Było to tak ludzkie, a zarazem intymne, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Snape czytał coś niezwiązanego z przedmiotem, którego nauczał lub jakimiś dokumentami, które musiał podpisać. Tutaj, teraz, on po prostu czytał książkę dla relaksu.

Również uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam przeglądać notatki. Pozaznaczałam sobie wszystkie ważniejsze terminy. Snape co chwilę zerkał na mnie znad książki, analizując co robię i czy dobrze to robię. Nie odzywał się przy tym ani słowem, więc musiałam robić wszystko zgodnie z jego upodobaniami.

Po godzinie czytania w kółko tego samego i robieniu dodatkowych notatek, moje myśli zaczęły zmierzać na zupełnie inne tory. Przypomniałam sobie o porwaniu, Śmierciożercach i Voldemorcie. Podniosłam niepewnie wzrok znad notatek, zerkając na nauczyciela. Ten, jakby wyczuwając że mu się przyglądam, również odsunął książkę od twarzy.

- Skup się na nauce – powtórzył, mrużąc oczy.

- Powiedz mi, czy to prawda, że Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać odrodzi się na nowo? – Zagadnęłam. Brunet przypatrywał mi się przez chwilę w ciszy, a następnie zmarszczył brwi, odkładając swoją lekturę na blat biurka. Już myślałam, że będzie chciał mnie zrugać i kazać się wynosić, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego dostałam odpowiedź:

- Nie można tego wykluczyć, a dlaczego pytasz akurat o to?

- Ten artykuł z Proroka – zaczęłam niepewnie, spoglądając na mężczyznę, który jak nigdy wcześniej siedział skupiony, czekając na to, co miałam do powiedzenia. – Mówił on o powrocie Tego – Którego…

- Czarnego Pana – przerwał mi mężczyzna, poprawiając.

- Czarny Pan brzmi, jakbyś mówił z dumą o nim – mruknęłam niezadowolona.

- Brzmi szybciej – prychnął Snape, splatając palce. – Wracaj lepiej do nauki.

- Profesor Moody również uważa, że ten cały Czarny Pan może powrócić – kontynuowałam. – Nie sądzisz, że czarodziejski świat powinien się na to przygotować?

- Ty na pewno nie musisz się tym przejmować, Lamberd – odparł, przewracając oczami. – Nie powinnaś przejmować się chłopakami albo tym całym balem? Naprawdę, jako nastolatka, powinnaś zająć głowę nastoletnimi bzdurami, a nie wojną.

- Trochę przeraża mnie wizja, że Czarny Pan może dostać się do Hogwartu razem ze Śmierciożercami. Oni przerażają mnie najbardziej. – Objęłam się nieświadomie rękoma, spuszczając głowę.

- Niepotrzebnie się w to zagłębiasz – warknął zniecierpliwiony. – Nic ci nie grozi.

- Jestem przyjaciółką Harry’ego – przypomniałam mu, podnosząc głowę. Snape wyglądał śmiertelnie poważnie i zrobił minę, jakby się nad czymś zadumał. – Zawsze będę po jego stronie i nie pozwolę zrobić mu krzywdy.

- Gryfońska lojalność – prychnął głośno, prostując się w fotelu. – Powinnaś zatroszczyć się o siebie, a nie o innych.

- Co?! – Oniemiałam. – Przecież to samolubne i podłe! Nie zostawiłabym swoich przyjaciół na pastwę losu.

- Dlatego jesteś w Gryffindorze – odparł, wznosząc oczy do nieba. – Przyjaciół można nie zostawiać, ale trzeba podejść do tego z głową i sprytem, a nie rzucać się, jako pierwsza w ogień i od razu zginąć.

- Nie zrobiłabym tak! – Zaperzyłam się, a Snape tylko uśmiechnął się cwanie pod nosem i musiałam mu chyba przyznać rację. Zapewne nie pomyślałabym trzeźwo, tylko od razu zaczęła walczyć, broniąc przyjaciela.

- Pamiętaj, Powyżej Oczekiwań – zmienił temat, wskazując głową na moje notatki.

- Dlaczego ci na tym zależy? – Zdziwiłam się. – Zawsze uważałeś mnie za głupią, ta ocena niczego nie zmieni, prawda?

- Owszem – rzekł oschle. – Ale jakoś bardziej kręcą mnie nastolatki, które jednak uzyskują dobre oceny z mojego przedmiotu – dodał, ponownie się uśmiechając. Na moment serce zaczęło mi mocniej bić, ale później uświadomiłam sobie, że Hermiona i Klara mają lepsze oceny ode mnie i też są nastolatkami.

- Eee – burknęłam. – Kręci cię Klara i Hermiona?

- Co proszę? Merlinie, Lamberd – jęknął, opierając na chwilę głowę na ręce. – Szlaban skończony. Wracaj do siebie.

Nie wykłócając się z profesorem, wstałam posłusznie, zebrałam swoje notatki, które włożyłam do torby i podeszłam do drzwi. Snape obserwował mnie przez ten czas bardzo uważnie.

- Dobranoc… Severusie – powiedziałam z pewnym zawahaniem. Pierwszy raz odezwałam się do mężczyzny po imieniu, co jeszcze bardziej poderwało moje udręczone serce do lotu.

- Nie zapędzaj się, Lamberd – rzucił ostrzegawczo brunet.

- Sam powiedziałeś, że robię to, na co mam ochotę – odpowiedziałam. – Dlatego, dobranoc Severusie.

Opuściłam szybko jego gabinet, nie zauważając nawet jak profesor uśmiecha się pod nosem, ale nie było to zwykłe szydercze i wredne wykrzywienie ust, a pełen ciepła i pobłażliwości uśmiech, który gdybym zauważyła, na pewno odpaliłby w moim wnętrzu ląd, którego nie dałoby się już zatrzymać. Zresztą, i tak czułam się wspaniale. Niby zwykły szlaban, a tyle rzeczy robiliśmy na nim po raz pierwszy i nie było to wcale związane z seksem. Poczułam, że połączyło mnie z profesorem coś niezwykłego, co miało już na zawsze zmienić stosunki między nami.

wtorek, 19 listopada 2019

70. Zadanie specjalne

Zajęcia Obrony Przed Czarną Magią dobiegły końca. Uczniowie powoli wychodzili z sali. Szybko spakowałam swoje rzeczy, unikając spoglądania na profesora. Gdy tylko wstałam z krzesła, usłyszałam jego głos.

- Klaro, zostań na moment.

Wzięłam głęboki wdech i powoli usiadłam na miejscu. Alex i Moody spojrzeli na siebie znacząco i kiwnęli do siebie głowami. Moja przyjaciółka wyszła z sali razem z innymi. Zostaliśmy z profesorem sam na sam. Szalonooki w skupieniu obserwował mnie z daleka. Zaraz potem powoli ruszył w moją stronę, stukając przy tym laską.

- Przesiadłaś się do tyłu – zauważył.

- Tylko na dzisiaj – odpowiedziałam szybko, nerwowo łapiąc za kraniec koszuli. - Alex poprosiła mnie, żebyśmy usiadły razem…

- I nie zgłosiłaś się do odpowiedzi – kontynuował.

- Ja… Chciałam dać szansę innym.

- Poza tym jesteś dziś wyjątkowo cicha – mężczyzna stanął tuż przy mojej ławce.

- Nie wydaje mi się… - niemal szepnęłam.

- Klaro… - Moody stuknął laską o posadzkę. - Nie musisz udawać. Widzę, że coś jest nie tak.

Odwróciłam wzrok, wciąż bezwiednie miętosząc koszulę. To prawda, wciąż dręczyły mnie wczorajsze zajęcia. I to co się na nich wydarzyło i to, że nie sprostałam postawionemu przede mną zadaniu. Momentami byłam zła na siebie, że pozwoliłam na tak dużo. Przez to wszystko wstydziłam się spojrzeć nauczycielowi w oczy. Nie dość, że zajęcia były porażką, to jeszcze Alex mówiła, że dotyk podoba nam się wtedy, gdy podoba nam się osoba od której go otrzymujemy… Wbrew całej tej otoczce wyzwania, tamta lekcja była całkiem… jakby przyjemna. Czy to znaczyło, że profesor… że Moody w jakiś sposób mi się podobał? Zacisnęłam mocno powieki, próbując odegnać od siebie tę myśl. To by było niedorzeczne! Szalonooki był moim nauczycielem i wszystko co robiliśmy, było tylko i wyłącznie na potrzeby zajęć. Wszystko miało mi ułatwić przyszłą pracę i radzenie sobie w trudnych sytuacjach. To musiał być zbieg okoliczności, albo jakaś pomyłka. Nie powinnam tego odczytywać w inny sposób. To, co było między nami, to jedynie relacja mentora i ucznia. Nic więcej…

- Klaro? – Moody zmarszczył brwi i położył dłoń na moim ramieniu. – Mów co się dzieje.

Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Mężczyzna spoważniał. Przejęty przyklęknął przy mnie złapał za moje ściskające koszulę dłonie. Spojrzał mi prosto w oczy.

- Zrobiłem Ci krzywdę?... – zapytał cicho.

- Nie profesorze - zdecydowanie potrząsnęłam głową. Wyswobodziłam jedną z dłoni i szybko otarłam łzy.

- To dobrze. - Widać było, że moja odpowiedź przyniosła mu ulgę. - Więc o co chodzi? – zapytał łagodnie.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Moody zawsze powtarzał, że mogę się do niego zwrócić w każdej sprawie. Przez chwilę walczyłam z myślami. Uznałam jednak, że w żadnym wypadku nie mogę się podzielić z nim wszystkimi moimi myślami. Teoria związana z Alex była niedorzeczna, a ja sama nie byłam pewna co tak naprawdę czuję. Musiałam to przetrawić.

- Ja… nie wiem… - opuściłam wzrok. – Nie mogę przestać myśleć o wczorajszych zajęciach…

- Tak właśnie myślałem – Moody pokiwał głową i powoli się oblizał. Czułam, że jego mechaniczne oko prześlizguje się po moim ciele. - Wiesz ptaszyno, to zrozumiałe. Zrobiliśmy poważny krok.

- Ale nie czuję, jakbym zrobiła znaczące postępy. Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, jakbyśmy się cofnęli. Może gdybyśmy przerwali w połowie…

- Klaro – przerwał mi profesor, ściskając przy tym moją dłoń. – Ja doskonale wiem co robię. To nie było moje widzimisię. Pamiętasz, co kiedyś mówiłem o przyjemności? – sapnął i podniósł się na równe nogi.

Spojrzałam na niego nieśmiało.

- Przyjemność osłabia czujność – powiedział wykładowym tonem. – A bez stałej czujności łatwo o zgubę. Jest wiele rzeczy, w których można się zatracić. Gdybym nie stosował się do tej zasady, już dawno skończyłbym kilka stóp pod ziemią.

Kiwnęłam głową i zamyśliłam się. Wciąż miałam pewne wątpliwości.

- Ale profesorze… z tymi porywaczami było zupełnie inaczej.

- Do tego kiedyś też dojdziemy – stwierdził Szalonooki, spacerując w te i we w te. Nie spuszczał ze mnie oka. – Przede wszystkim musisz nauczyć się działać pod presją. Później przerobimy różne scenariusze. Wiadomo, wszystkich nie sposób przetestować… - sapnął i zatrzymał się. Obejrzał mnie od góry do dołu. - Mówiłem już, że wbrew pozorom dałaś sobie świetnie radę? Naprawdę widzę w Tobie potencjał. Może sama go nie dostrzegasz, ale na pewno podświadomie go czujesz. To jest w Tobie Klaro.

Mężczyzna przyłożył palce w okolicy mojego serca. Drgnęłam i speszona spojrzałam na jego dłoń. Mimo wszystko nie odsunęłam się.

- O tutaj – Moody zerknął na swoją rękę i szybko ją cofnął. – To siła, która napędza Cie do działania. Która zaprowadzi Cię na szczyt. Już raz jej zaufałaś. W innym wypadku nigdy nie przyszłabyś do mnie na dodatkowe zajęcia. Mam rację?

Ochoczo kiwnęłam głową. Słowa profesora brzmiały przekonująco i miały w sobie sporo racji. Skoro i on to wyczuł, dodało mi to otuchy. Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o tym wszystkim, a później profesor odprowadził mnie do drzwi. Otworzył je, puszczając mnie przodem.

- Pamiętaj, że nie od razu Hogwart zbudowano – mrugnął do mnie.

- Ma Pan rację. Dziękuję profesorze – odparłam z uśmiechem.

Pożegnaliśmy się i spokojniejsza ruszyłam do pokoju wspólnego. Niektóre moje wątpliwości zostały, ale zepchnęłam je na drugi plan. Tak należało zrobić.



***



W piątek po lekcji eliksirów, wyszłam z sali jako ostatnia. Współczułam Alex, że ciągle musiała męczyć się na szlabanach ze znienawidzonym profesorem. Moim zdaniem jej kara była niewspółmierna do przewinienia, ale w przypadku Mistrza Eliksirów, jakakolwiek ingerencja przyniosłaby odwrotny skutek. Miałam wrażenie, że Snape od zawsze robił co żywnie mu się podoba. Zaniżał oceny praktycznie bez powodu, przyczepiał się o nic i poniżał niemal każdego w zasięgu wzroku. Jakby tego było mało, zepsuł wszystkim weekend, zapowiadając na poniedziałek sprawdzian. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, bo lubiłam się uczyć, ale ostatnio miałam problemy ze skupieniem. No i ledwo zdążyłam spisać wszystko z tablicy, tyle tego było! Powinnam od razu wziąć się za naukę. Było jednak coś, co musiałam zrobić najpierw. Zostawiłam większość swoich rzeczy w sypialni i jak co tydzień ruszyłam do biblioteki. Usiadłam w umówionym miejscu i rozłożyłam podręczniki. Co prawda Draco nie pojawił się na poprzednich dwóch spotkaniach, ale nie byłabym sobą, gdybym mimo wszystko się nie przygotowała. W końcu ślizgon nigdy oficjalnie nie odwołał swojej „prośby o pomoc”. Przez chwilę siedziałam sama, wpatrując się w stosik książek. Gdy już byłam pewna, że chłopak olał mnie po raz kolejny, westchnęłam smętnie, wyjęłam z torby notatki z eliksirów i zaczęłam je przeglądać. Część materiału była mi znana, ale niektóre szczegóły poznałam dziś po raz pierwszy. Pogrążyłam się w nauce, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. Po jakimś czasie ktoś przeszedł obok stolika przy którym siedziałam i złapał za oparcie krzesła obok mnie, odsuwając je. Rozpoznając zapach męskich perfum Malfoy’a, zerknęłam w tamtym kierunku i zamrugałam zdziwiona.

- Jednak przyszedłeś? – ożywiłam się i wyprostowałam, szybko chowając notatki pod pergamin. – Po tym jak nie było Cie ostatnie dwa razy, nie byłam pewna, czy się zjawisz.

- Zwyczajnie miałem coś do zrobienia – chłopak wzruszył ramionami i usiadł.

- Mogłeś mnie uprzedzić… - opuściłam wzrok na pergamin i chwyciłam za pióro. – W każdym razie możemy od razu zacząć. Czytałam już o tym i wystarczy, że…

- Dobra, uspokój się – przerwał mi blondyn. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej i rozsiadł się wygodnie. – Nie po to tu przyszedłem. Właściwie to w dupie mam ten referat.

- Co? - Zatrzymałam pióro w połowie drogi do kartki. - Jak to?

- Normalnie – przyjrzał mi się, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Ostatnio zachowujesz się jakoś dziwnie…

- Ja? Dziwnie? – speszyłam się. Czyżby aż tak było widać?

- Mniejsza z tym – westchnął chłopak. - Pamiętasz jak Cie przyłapałem gdy włamywałaś się do Moodiego?

- Nie włamywałam się! – powiedziałam nieco za głośno i szybko rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt nas nie podsłuchuje. Zaraz potem przygarbiłam się. – To nie było tak – dodałam ciszej.

- No zwał jak zwał – Draco przez moment przyglądał się swojemu palcu serdecznemu lewej dłoni. Czegoś na nim brakowało. – Wiesz… Właściwie mógłbym zapomnieć o tym co widziałem, ale pod jednym warunkiem. – Ślizgon spojrzał mi prosto w oczy. - Włamiesz się do Filcha.

- Co? – pisnęłam. Sama propozycja wydała mi się absurdalna. Początkowo myślałam, że chłopak żartował, ale gdy przez dłuższą chwilę patrzeliśmy na siebie w milczeniu, a Malfoy wciąż miał tą śmiertelnie poważną minę, przestało mi się to podobać. – Co to w ogóle za absurdalny pomysł… Jeśli chcesz zrobić mu kawał, nie wciągaj mnie w to.

- Żaden kawał – syknął chłopak. Złapał za oparcie mojego krzesła i nachylił się w moją stronę, przyciszając głos. - Filch zgarnął coś, co należy do mnie i muszę to odzyskać. Jak najszybciej.

Gdy się przybliżył, serce zabiło mi mocniej. Zerknęłam na jego usta i przełknęłam głośno ślinę. Szybko odwróciłam wzrok. Starałam się na niego nie patrzeć.

- Więc dlaczego sam się tam nie włamiesz? – zapytałam cicho. Zaczęłam pakować książki. Nic tu po mnie, skoro nie zamierzał robić referatu.

- Słuchaj… - Malfoy wyraźnie się zawahał. Jakby od niechcenia odgarnął mi włosy za ucho. - To nie Twoja sprawa, ale mam już na pieńku z ojcem. Chyba wiesz jacy potrafią być starzy? Nie mogę ryzykować.

- Więc ryzykować mam ja?

- Bez obrazy, ale masz o wiele mniej do stracenia. Nie chcesz mi pomóc?

Znieruchomiałam i spojrzałam w jego stronę. Draco bardzo mi się podobał. Uwielbiałam jego pocałunki. Wciąż miałam w pamięci to, co działo się w kryjówce. Najbardziej mnie bolało, że temat urwał się po tym, jak chłopak odstawił mnie do profesora Moody’ego. Miałam ochotę zadać mu ze sto pytań, ale od tamtego czasu wszystko się tak skomplikowało… Chyba powinnam posłuchać Alex i dać sobie spokój. Jak jednak miałam to zrobić, jeśli on wracał jak bumerang? Siedział tak blisko. Czułam za sobą jego rękę. Przy nim dostawałam jakiegoś zaciemnienia mózgu. Wiedziałam, że powinnam wstać i wyjść, ale moje ciało nie słuchało. Do czego to doszło, że rozważałam złamanie regulaminu szkoły?

- A co jeśli mi się nie uda? – zapytałam cicho.

- Jesteś bystra. Zrobisz tak, żeby się udało – Draco poruszył brwiami.

Zastanowiłam się. Woźny na pewno nie miał magicznego zamka w drzwiach, dlatego zwykły czar powinien poradzić sobie z zamknięciem. Pozostała jeszcze jedna kwestia.

- A co z Filchem? Nie chce mieć z nim do czynienia. Jeśli mnie przyłapie… – gorączkowo potrząsnęłam głową. - Takie rzeczy nie przechodzą bez echa.

- Nie panikuj. Odwrócenie jego uwagi to najmniejszy problem. Zajmę się tym.

- O rany… - westchnęłam. Nie wierzyłam, że się na to godzę. - To po co mam iść… na pewno należy do Ciebie? – przyjrzałam mu się uważnie.

- W stu procentach – ślizgon odpowiedział bez zawahania.

- Dobra. To zróbmy to.

Wstałam szybko, nie pozwalając sobie na chwilę zawahania. Czułam się, jakby kierowała mną jakaś dziwna siła. Normalnie byłabym pełna wątpliwości i sprzecznych myśli, ale starałam się nie dopuszczać ich do głosu. Mimo wszystko ucieszyło mnie, że Draco dzisiaj się pojawił. Nawet, jeśli czegoś ode mnie chciał. Tak naprawdę poprosił mnie przecież o pomoc. To znaczyło, że w jakimś tam stopniu mi ufał. Nakręcona tą myślą, ruszyłam razem z nim pod gabinet Filcha. Po drodze omówiliśmy dokładniej plan. Zgodnie z nim, ukryłam się w pobliżu drzwi i obserwowałam jak Draco wykonuje swoją część. Chłopak poprawił swój nienaganny ubiór i zapukał do woźnego, informując o rzekomym problemie w lochach. Filch zaklął szpetnie, zawrócił do pomieszczenia, zgarnął wiadro i mopa, po czym ruszył za ślizgonem. Gdy zniknęli mi z oczu, zakradłam drzwi, trzymając różdżkę w gotowości.

- Alohomora – szepnęłam.

Zamek szczęknął, a ja szybko weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałam się. Pomieszczenie kiedyś na pewno było kanciapą, ale teraz bardziej przypominało graciarnię. Te kilka mebli jakie stały w środku, jak i każda płaska przestrzeń zawalona była rupieciami. Z pudełek niemal wysypywały się mniej lub bardziej nielegalne rzeczy. Pełno było fajerwerków, butelek alkoholu czy napoczętych paczek papierosów. Leżało też tu pełno całkiem normalnych rzeczy, takich jak podręczniki, zeszyty, słodycze a nawet dziwnie znajoma miotła. Przespacerowałam się wokoło, nie mając bladego pojęcia, gdzie właściwie powinnam zacząć szukać. Rzeczy nie wydawały się być posegregowane. Zajrzałam do kilkunastu pudeł, a później zaczęłam przeglądać szuflady komody. W jednej z nich znalazłam stos kolorowych, mugolskich gazetek dla panów. Na okładkach znajdowały się powyginane panie w samej bieliźnie. Podniosłam jedną z gazetek i z wypiekami na twarzy, krytycznie przyjrzałam się zdjęciu, a później sobie samej. Usłyszałam na korytarzu kroki. Zawstydzona szybko odłożyłam gazetkę, zasunęłam szufladę i w panice rozejrzałam się, poszukując kryjówki. Bez lepszych opcji, wczołgałam się pod zabudowane biurko, cudem omijając dużą, klejącą plamę po rozlanej kiedyś kawie. Skuliłam się, objęłam kolana rękoma i nasłuchiwałam. Drzwi się otwarły, a do środka weszły dwie osoby.

- Co jest aż tak pilnego, że musisz mi to pokazać właśnie w tej chwili? – wyprany z emocji głos bez wątpienia należał do Mistrza Eliksirów.

- Proszę chwilę poczekać, zaraz to znajdę.

Filch odstawił wiadro z mopem, a potem podszedł do biurka i wysunął szufladę. Przyciągnęłam nogi bliżej ciała i siedziałam nieruchomo, modląc się, by nie zaglądali pod spód. Słyszałam, jak mężczyzna przerzuca zawartość szuflady.

- Gdzieś to było… nooo… O, proszę bardzo! – woźny znalazł coś i wręczył Snape’owi.

- Co to takiego?

- Mugolski sprzęt. Droga zabawka. Mówią na to aparat fotograficzny! – Filch mówił z takim podekscytowaniem, jakby właśnie przyłapał kogoś na gorącym uczynku. - Służy do robienia nieruchomych zdjęć. Takich samych jakie…

- …Rozwieszono po szkole? – dokończył Mistrz Eliksirów. – Interesujące. Czyli mamy dowód zbrodni. Brakuje tylko winowajcy.

- W odpowiednich warunkach można przejrzeć zdjęcia z kliszy, może któreś zdradzi tożsamość właściciela. Znalazłem to w męskiej toalecie w lochach. Było nieźle ukryte. Nie zdziwiłbym się, gdyby należał do kogoś ze Slitherinu!

- Powstrzymajmy się przed oskarżeniami – beznamiętnie rzucił Snape. - Jak wiemy, z tej łazienki mogą korzystać uczniowie wszystkich domów. Jeśli okaże się, że faktycznie to był ślizgon, zgłoś się prosto do mnie, zrozumiano?

- Tak jest Profesorze Snape.

- Świetnie.

Aparat wylądował z powrotem w szufladzie, a mężczyźni wyszli z kanciapy. Nie wiedziałam ile mam czasu, ale wiedziałam jedno. Aparat musiał należeć do Lucjana. Kto wie jakie jeszcze zdjęcia strzelali sobie on i Alex? Ich pomysł był idiotyczny, ale nie mogłam już nic zrobić, żeby powstrzymać ich przed wykonaniem. Mogłam za to zrobić coś, dzięki czemu nie wylądowaliby na świeczniku. Szybko wyczołgałam się spod biurka, sięgnęłam do szuflady i otworzyłam aparat. Wyjęłam kliszę i nie wiedząc co z nią zrobić, ukryłam ją w kieszonce szaty. Aparat odłożyłam na miejsce. Kliszę trzeba było zniszczyć, ale lepiej nie zostawiać dowodów właśnie tutaj. Postanowiłam, że w nocy wrzucę ją do kominka w pokoju wspólnym, albo oddam Alex. Przeszukałam szuflady biurka i na dnie jednej z nich, zauważyłam srebrny, bogato zdobiony sygnet z herbem rodu Malfoyów. Dokładnie tego szukał Draco. Nie miałam pojęcia, jakim cudem mógł zgubić coś tak ważnego, ale teraz nie miało to znaczenia. Schowałam przedmiot i szybko ruszyłam do drzwi. Wyjrzałam przez szparę. Wydawało się, że droga jest wolna. Myśląc, że mam sporo szczęścia, szybko wyszłam na korytarz. Zaraz potem wpadłam wprost na profesora Flitwicka. Zbladłam jak ściana i zatrzymałam się w pół kroku. Całe życie przeleciało mi przed oczami.

- Dzień dobry panienko – Flitwick zagaił z uśmiechem i wskazał ruchem głowy na drzwi. – Szlaban u Filcha, hm? Nawet w piątki nie dadzą wam odpocząć.

- Szlaban? – głos uwiązł mi w gardle. Musiałam odchrząknąć.

- Wychodzisz od niego z kanciapy, więc pewnie dręczył Cie jakimś sprzątaniem. Nigdy nie podobało mi się zmuszanie was do czyszczenia przy użyciu rąk. Od tego mamy odpowiednie czary – mężczyzna pokręcił głową.

- Jak chłoszczyc? – zapytałam, wciąż stojąc sztywno.

- Dokładnie. No ale to wtedy żadna kara. Taki impas – profesor rozłożył ręce. – W każdym razie masz sporo szczęścia. Niektórzy siedzą na szlabanie do późnego wieczora.

- To prawda… Przepraszam profesorze, ale mam trochę nauki – uśmiechnęłam się do niego przepraszająco, pożegnałam się i odeszłam na sztywnych nogach.

Gdy zniknął mi z oczu, rzuciłam się do biegu. Nie wierzyłam w to, co się właśnie stało. Miałam kolejnego świadka… ale jakimś cudem udało mi się uniknąć podejrzeń. Mimo wszystko ciężar nie opuścił mojego serca. Na pewno nie chciałam być przy tym, gdy Filch wróci do gabinetu, ani gdy się zorientuje, że brakowało kliszy. Na Merlina… będę przecież pierwszą podejrzaną! Po czymś takim na pewno wyląduje w gabinecie Dumbledore’a! Czułam, że ogarnia mnie panika. Cała w nerwach dopadłam do drzwi od starej sali zaklęć i weszłam do środka. Draco już na mnie czekał, oparty plecami o przykrytą prześcieradłem ścianę.

- Co jest? – zapytał, przyglądając mi się czujnie. – Masz to?

- Mam… - drżącą ręką podałam mu sygnet. Emocje we mnie buzowały. Przetarłam dłońmi twarz, a później spojrzałam na chłopaka z wyrzutem. – Mówiłeś, że zajmiesz się Filchem, a on prawie od razu wrócił do gabinetu! Do tego był z nim profesor Snape! Wiesz, że mogli mnie przyłapać?

- Przecież nic Ci nie jest – Malfoy wzruszył ramionami i założył sygnet. Pasował jak ulał. – Słuchaj, nie olałem sprawy – wyjaśnił beznamiętnie. - Zrobiłem swoje, ale gdy Filch zobaczył Snape’a, nagle stracił rozum. Słyszałaś o czym tak gadali?

- Znaleźli w łazience aparat i… - zasłoniłam usta dłonią i zamilkłam.

- Aparat Lucjana? – podłapał Draco. Uśmiechnął się pod nosem i wsunął dłonie w kieszenie spodni. – No proszę… Biedakowi się oberwie.

- To Ty wiesz? – zdziwiłam się.

- Niewiele mamy przed sobą tajemnic. Szczerze, to bardziej mnie dziwi, że Ty wiesz. Stałaś się jego powierniczką sekretów?

- Nie do końca… - westchnęłam. Wiedział o Lucjanie, ale czy wiedział o Alex? Nie chciałam jej w to mieszać, dlatego wolałam przemilczeć, skąd wiedziałam o zdjęciach. – Ale jak go zobaczysz, powiedz mu, że nic na niego nie mają…

- To znaczy? – Malfoy zmarszczył brwi, a zaraz potem spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Zwinęłaś aparat?...

- Tylko kliszę… - powiedziałam nieśmiało i złapałam za kraniec koszuli. – Ale zniszczę ją i nie będzie dowodów. Tak było mniej podejrzanie.

- No popatrz… zaskakujesz mnie – w głosie blondyna słychać było uznanie.

Przez chwilę miałam ochotę wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam, albo wspomnieć o Flitwicku i moich obawach, ale ostatecznie nie powiedziałam nic. Malfoy też wyglądał, jakby się nad czymś wahał. Staliśmy jednak w milczeniu. W końcu Draco ruszył do wyjścia.

- Draco, jeśli chodzi o tamten wspólny wieczór… - zaczęłam, patrząc za nim.

- Masz na myśli ten, kiedy tak strasznie się naprułaś? – chłopak zatrzymał się i spojrzał w moją stronę. - Trochę mi to spieprzyło plany.

- Plany? – zdziwiłam się i potarłam policzek. Tamten dzień wydawał się teraz taki odległy. – Sam podawałeś mi alkohol. Poza tym wiesz… Ja chyba nie wszystko pamiętam…

- Nie pamiętasz, bo nie było czego zapamiętywać – ślizgon stwierdził z rozczarowaniem. Obciął mnie wzrokiem od góry do dołu. – Myślałem, że miło spędzimy czas.

- Co? – głośno przełknęłam ślinę. - Znaczy… No.. Wciąż możemy – odparłam nieśmiało.

- Myślisz? - Draco zbliżył się do mnie, a ja odruchowo cofnęłam się. Zatrzymałam się dopiero, gdy poczułam za plecami ścianę. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się wyzywająco. – Tyle że na trzeźwo brak Ci odwagi - powiedział.

Patrzyłam mu prosto w oczy. Serce waliło mi jak oszalałe. Przed chwilą sama tego chciałam, dlaczego więc panikowałam? Dlaczego przypominały mi się zajęcia z profesorem Moody’m? Musiałam przestać o tym myśleć. Musiałam wziąć się w garść. Gdy Malfoy chciał znów ruszyć do drzwi, złapałam go za nadgarstek, zamknęłam oczy i wspięłam się na palce, całując go w usta. Blondyn stanął w miejscu, pozwalając mi na przejęcie inicjatywy. Nie miałam pojęcia co robię. Przypominając sobie nasze poprzednie pocałunki, wsunęłam język, próbując go nim pieścić w trakcie. Miałam wrażenie, że coś robię źle. Draco odczekał chwilę, a później sam pogłębił pocałunek i objął mnie w pasie, przyciągając bliżej siebie. Jego ręce powoli, ale przy tym dość chaotycznie wędrowały po moim ciele. Ja nie wiedziałam co zrobić z moimi. W końcu chłopak odsunął się ode mnie.

- Kompletnie nic nie wiesz, co? – westchnął, przecierając palcami kąciki ust.

- Dlaczego?... – szepnęłam wpatrzona w niego.

- Zachowujesz się jak posąg, a w ten sposób to żadna przyjemność – Malfoy wzruszył ramionami. - Mówiłem, brak Ci odwagi.

- Ale… ja… - zająknęłam się. W sumie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Stałam jak ofiara losu. To działo się tak nagle, a ja naprawdę nie wiedziałam co powinnam robić. Jak go dotykać. Myślałam, że może mnie olśni, gdy będziemy blisko… Ale nie olśniło.

- Teraz jeszcze Cie zatkało? Tego właśnie się spodziewałem. Spadam stąd. – mruknął ślizgon i ponownie ruszył do wyjścia. – Dzięki za sygnet. – Rzucił na odchodne, a potem zniknął za drzwiami.

- Rany… - jęknęłam zrezygnowana.

Znowu spieprzyłam moją szansę. Może faktycznie na trzeźwo nie nadawałam się do niczego? Za bardzo się skupiałam i niepotrzebnie analizowałam? Przygaszona i cięższa o kolejną tonę myśli, wróciłam do dormitorium. W pokoju wspólnym ludzie bawili się na całego. Było bardzo głośno. Myślałam tylko i wyłącznie o tym, żeby zabrać się za naukę do eliksirów. Gdy weszłam do sypialni, zauważyłam, że Alex siedziała na swoim łóżku kompletnie pijana. Oczy miała lekko zaczerwienione, jakby od płaczu. W jednej ręce miała butelkę alkoholu w drugiej zaś ściskała skrawek czegoś czarnego. Peleryny? Gdy mnie spostrzegła, od razu ukryła materiał pod poduszką.

- Gdzie byłaś?! – zapytała z wyrzutem i oparła się o poduszkę, jakby obawiając, że tam zajrzę.

- W bibliotece z Draco… - westchnęłam. Rzuciłam torbę na łóżko i usiadłam na nim zrezygnowana.

- Jak z Draco? Przecież nie przychodził już - Alex pociągnęła z butelki.

- Dzisiaj przyszedł. Musiałam włamać się do Filcha, żeby odzyskać jego sygnet…

- Jak to musiałaś? – przyjaciółka uniosła brwi.

- No… trochę musiałam, a trochę poprosił mnie o pomoc. Mniejsza z tym – machnęłam ręką. - Wiesz co znalazł Filch? Aparat Lucjana…

- Kurwa… - Alex otworzyła szerzej oczy. - Wiedzą już?

- Jeszcze nie doszli do tego czyj jest, ale zwinęłam im kliszę… nie sprawdzą po zdjęciach – wyjęłam z kieszeni przedmiot i podałam go przyjaciółce. – Nie ma za co – mruknęłam. Położyłam się, wtulając twarz w poduszkę.

Brunetka przez chwilę patrzyła na kliszę, próbując coś na niej dostrzec, a później wzruszyła ramionami i schowała ją do szuflady nocnej szafki.

- Obejrzymy to później. Wiesz co teraz powinnyśmy zrobić? Coś, co nas rozluźni. Zabawić się. Zaszaleć.

- Zaszaleć? – zerknęłam na nią. – Wręcz przeciwnie. Powinnyśmy się uczyć do testu z eliksirów.

- W dupie mam ten test – Alex dopiła alkohol i zwlekła się z łóżka. Poprawiła ubranie i wystawiła dłoń w moją stronę. – Chodź. Choć raz nie przymulajmy.

- To nie jest przymulanie, tylko…

- Przymulanie! – przerwała mi przyjaciółka. – Słuchaj, miałam chujowy dzień i chce żeby teraz było fajnie. Jak nie chcesz iść, to łaski bez.

Podniosłam się i spojrzałam na nią poważnie. Nie miałam ochoty ruszać się z sypialni, ale nie mogłam pozwolić, żeby Alex w takim stanie snuła się po szkole. Każdy wiedział, jakby to się skończyło.

- Dobra, idę! – zrzuciłam z siebie szatę i poprawiłam różdżkę. – Co właściwie się stało?

- Snape – mruknęła Alex i złapała mnie za dłoń.

Nie musiała mówić nic więcej. Westchnęłam przeciągle i razem z nią poszłam do pokoju wspólnego. Stolik zastawiony był piwem. Kilka osób grało w karty, reszta podzielona była na grupki i głośno dyskutowała lub żartowała. W oczy rzucili nam się stojący z boku Harry i Ron. Wyglądali, jakby się kłócili.

- Oni są nienormalni! – Rudzielec łapał się za głowę.

- Kto? I o co chodzi? – Alex popatrzyła to na jednego, to na drugiego.

- Fred i George stwierdzili, że robią dziś nalot na dormitorium Slitherinu – wyjaśnił Harry, poprawiając okulary. – Wiesz, zemsta za fotki.

- Wiedzą kto to zrobił? – zdziwiła się przyjaciółka.

- Nie, ale im to wisi. Na papierze od Rity był ślizgon, to wiesz… - Harry wzruszył ramionami.

- A mają hasło? – zapytałam, patrząc na wszystkich po kolei.

- Powiedzieli, że nie potrzebują – westchnął Ron. – Powinni to zrobić w tygodniu… Albo nie wiem. W nocy. O tej porze nikt pewnie nie śpi.

- Nie są na pewno tacy głupi. Z resztą zobaczymy – Alex przepchnęła się przez chłopaków. Ruszyłam zaraz za nią.

- Zamierzasz do nich iść? – zapytałam z paniką w głosie.

Przyjaciółka jedynie wzruszyła ramionami. Schodziłyśmy po schodach. Gdy lekkim slalomem skierowała się do lochów, było już pewne gdzie idzie. Korytarz wydawał się podejrzanie pusty.

- Nie jest za cicho?... – szepnęłam.

Drzwi za nami skrzypnęły. Wystraszona odruchowo złapałam za różdżkę, ale było za późno. Ktoś za nami złapał nas za ramiona i wciągnął do małej salki, zatrzaskując drzwi.