sobota, 23 listopada 2019

71. Pokój Wspólny Slytherinu

Zeszłam z Klarą do lochów i slalomem ruszyłam w stronę przejścia do Slytherinu, gdy nagle zostałyśmy wciągnięte do jednej z sal. Przyjaciółka od razu wyciągnęła różdżkę, mierząc nią w naszych porywaczy, a ja oparłam się o drzwi, czując jak cały świat wiruje mi przed oczami.

Po chwili zrobiło się jakby jaśniej, a przed nami stanęli bliźniacy we własnej osobie, świecąc nam po oczach. Odsunęłam różdżkę George’a od swojej twarzy, ponieważ raziło mnie jej światło, a Klara również opuściła swoją broń, ocierając pot z czoła.

- Nie mogliście normalnie wyjść i nas uprzedzić, że tu jesteście? – Zdziwiła się, wpatrując się to w jednego, to w drugiego brata.

- To byłoby podejrzane, gdyby nagle czwórka Gryfonów stała sobie w lochach i rozmawiała, co nie? – Fred zaśmiał się perliście, po czym postukał się palcem po czole. – Lepiej powiedźcie nam, co tu robicie? – Zmrużył niebezpiecznie oczy, prześwietlając sobie różdżką twarz Klary, jakby znajdował się na jakimś przesłuchaniu.

- Ja osobiście przyszłam wam powiedzieć, że to beznadziejny pomysł i nie radzę wam wprowadzać go w życie! – Odparła dziewczyna, zakładając ręce na piersi. – Jest piątek wieczór, poza tym nie znacie hasła i ciężko wam będzie się dostać do śro…

- Ślizgoński Spryt – mruknęłam, wpatrując się w przestrzeń. Tak bardzo chciałam spędzić dzisiejszy wieczór ze Snape’em. Niestety, mężczyzna potraktował mnie okropnie i nie mogłam przyjąć tego na spokojnie. Jedynym wyjściem z tej sytuacji, było chwycenie za butelkę whisky i przytłumienie wszystkich swoich myśli, które i tak wracały do mnie, co kilka minut.

- Co?! – Pisnęła jeszcze bardziej podenerwowana przyjaciółka. – To jest hasło?! Skąd je znasz?! – Jęknęła na koniec. Chłopcy przepchali się przez nią i przyszpilili mnie jeszcze mocniej do drzwi.

- Mówiłaś, że nie znasz hasła! – Żachnął się George, obserwując mnie uważnie. – Dlaczego nam wcześniej nie powiedziałaś?!

- To było logiczne, że zna! – Fred klepnął się otwartą dłonią w czoło. – Przecież spotyka się z Bole’em!

- Nie spotykam się z nim – burknęłam cicho pod nosem. George zmarszczył brwi, przybliżając się do mnie, po czym odsunął się z wyrazem zdziwienia na twarzy.

- Jesteś pijana?

- Jest pijana? – Zawtórował Fred, również unosząc brwi, po czym uśmiechnął się wesoło. – Dobrze się składa, bo Ślizgoni na pewno mają masę alkoholu ukrytego w Pokoju Wspólnym.

- Co się stało? – George wydawał się nie być tak podekscytowany jak jego brat. Przyglądał mi się uważnie, analizując coś w głowie. – Klara, co jej jest?

- Nie wiem – odparła przyjaciółka, wzdychając głęboko. – Znaczy się, Snape ją wkurzył na szlabanie i chyba dlatego postanowiła sięgnąć po alkohol, ale nic więcej nie wiem.

- Do jego gabinetu też się możemy włamać – zaproponował Fred, zacierając ręce z podniecenia. – Wiedziałem, że ten weekend zacznie się obiecująco.

- Nie! – Warknęłam trochę głośniej niż zamierzałam. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. – Nie będzie żadnego włamywania się do jego gabinetu. Sama sobie z nim poradzę. Zresztą, i tak muszę do niego iść, bo zostawiłam swoją torbę razem z różdżką, kiedy wychodziłam.

- No to musiał ładnie cię zdenerwować, skoro zapomniałaś nawet swojej różdżki – stwierdził George. W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami.

- To co? Włamujemy się do Slytherinu? – Zmieniłam temat. Rozmawianie na temat Snape’a nie było dla mnie komfortową sytuacją.

- Oczywiście, że się włamujemy! – Ucieszył się Fred.

- Poczekajcie! – Syknęła nagle Klara, zatrzymując rudzielca, ponieważ ten zaczął już sięgać do klamki od drzwi. – Skąd macie pewność, ze ich pokój wspólny jest pusty? Przecież jest piątek. Oni mogą tam siedzieć i pić! Od razu was przyłapią!

- Was? – Zdziwiłam się, kręcąc głową z dezaprobatą. – O nie, nie, kochana! Ty idziesz z nami!

- Co?! – Syknęła nerwowo. – Chyba sobie żartujesz! – Dodała, chwytając mnie mocno za bluzę, po czym pociągnęła mnie do siebie, z dala od wścibskich uszu bliźniaków. – Alex, miałyśmy nie ładować się w kłopoty, pamiętasz co mówił profesor Moody? Nie wiem, czy wiesz, ale teraz właśnie próbujesz wciągnąć się w kłopoty i to nie małe!

- Weź, wyluzuj! - Prychnęłam, przewracając oczami, po czym oderwałam jej dłonie od swojego ubrania i zaczęłam udawać, że strzepuję z niego niewidzialny pył. – Zawsze jesteś taka spięta. Profesor Moody to, profesor Moody tamto! Skończ z tym! Dzisiaj możesz pokazać, że jesteś prawdziwą gryfonką, a nie trzęsidupą!

- Trzęsidupa – zarechotał Fred, unosząc kciuk w górę. – Dobre. Mogę od dzisiaj tak cię nazywać? – Chłopak szturchnął biedną Klarę w ramię, ale ta zdawała się go nie słuchać. Utkwiła pełne zawodu spojrzenie we mnie, ale udawałam, że tego nie dostrzegam.

- Idziesz z nami – powtórzyłam nieco pewniej.

- To się źle skończy! – Westchnęła cicho i uderzyła z pięści Freda w ramię, ponieważ ten w dalszym ciągu zaśmiewał się z przezwiska, które wymyśliłam naprędce.

- Merlinie, no! – Jęknął, rozmasowując obolałe miejsce. – Co ty taka agresywna? Ale wiesz co? Podoba mi się to!

- Przestań ją podrywać – prychnęłam, po czym odwróciłam się przodem do drzwi i wyszłam, jako pierwsza na korytarz, rozglądając się w obie strony. Przez chwilę mój wzrok utkwił w bocznym korytarzu, prowadzącym do gabinetu Snape’a, ale szybko odgoniłam od siebie myśl, żeby pobiec do niego i go przepraszać. To ON powinien mnie przepraszać, nie ja jego!

- I co? – Zagadnął tuż za mną George. – Czysto?

- Tak. Chodźcie.

Wysypaliśmy się na zimny korytarz i podeszliśmy do przejścia strzegącego wejścia do Slytherinu. Klara stanęła do nas tyłem, trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. W razie jakiegoś niespodziewanego gościa miała nas uprzedzić i przy okazji rzucić jakimś zaklęciem w domniemaną osobę. Oczywiście, nie była z tego faktu zadowolona, ale weszłam jej na ambicję, mówiąc, że lekcje z Moodym powinny ją już czegoś nauczyć.

- No otwórz! – Ponaglił mnie Fred, ale George zbył go machnięciem dłoni.

- Alex, nie powinnaś w takim stanie tam wchodzić – zatroskał się. – Nie masz różdżki, jesteś pijana.

- To najwyżej ty mnie obronisz – odparłam, uśmiechając się do niego. George odsunął się lekko, rumieniąc cały, ale nie skomentował na głos mojej wypowiedzi. Westchnął tylko cicho pod nosem, a ja odkaszlnęłam i wypowiedziałam hasło do przejścia, które po chwili otworzyło się lekko, zapraszając nas do środka.

Zerknęliśmy wszyscy na długi korytarz, który rozprzestrzeniał się po otwarciu wrót. Od razu poraził nas w oczy odcień butelkowej zieleni, który był obecny dosłownie wszędzie: na ścianach, podłodze, suficie.

Weszliśmy wszyscy do środka, a przejście zamknęło się szybko, zostawiając nas otulonych ciemną zielenią. Wzdłuż korytarza porozwieszane były obrazy najsławniejszych Ślizgonów, którzy kiedyś uczęszczali do Hogwartu. W jednej ze srebrnych ram spał smacznie wizerunek samego Salazara Slytherina, który utworzył ten dom. Mężczyzna miał długą białą brodę, która sięgała mu niemal do pasa. Idąc bardziej do przodu natknęliśmy się na kolejny obraz, tym razem należący do Krwawego Barona. Na kolejnym zaś portrecie ujrzeliśmy młodego chłopaka o kruczo czarnych włosach i potępiającym spojrzeniu. Obraz nie był podpisany, dlatego ciężko nam było określić, kim też jest postać, która przyglądała nam się z niechęcią, krzyżując mocno ręce na piersi. Pomiędzy portretami porozwieszane były godła domu, a z sufitu wpatrywały się w nas czerwone źrenice węży, które stanowiły część dekoracji tego korytarza. Klara przełknęła głośno ślinę, przytulając się do mojego ramienia.

Sam wystrój tego domu pokazywał od razu, jakiego rodzaju ludźmi są Ślizgoni: pewnymi siebie dupkami, którzy unoszą się ambicją i niechęcią do całego świata. Gryffindor natomiast, był przytulnym miejscem, gdzie każdy, kto nawet nie należał do naszego domu, mógł poczuć się komfortowo i bezpiecznie, a będąc w Slytherinie, miało się wrażenie, że za rogiem czyha coś niebezpiecznego i złowrogiego.

W końcu udało nam się dotrzeć do końca korytarza. Przed nami ukazał się duży - urządzony w tych samych kolorach, które rzuciły nam się na początku - pokój wspólny. W rogu pomieszczenia znajdowało się długie okno, z którego nie było widać żadnego widoku, za to odbijało ono malachitowe światło, które padało na zimną i ciemną posadzkę. Na parapecie leżała masa książek ułożonych byle jak, jakby ktoś przed chwilą je ruszał i nie miał czasu po sobie posprzątać. W ścianie tuż obok okna znajdował się rozpalony kominek, nad nim wielkie godło z wężem, a przed nim czarny stół z masą nierozpoczętych czekoladowych żab oraz dwa puste kieliszki. Na około stołu znajdowały się dwa fotele i jedna sofa. Wszystko w kolorze butelkowej zieleni. Z sufitu natomiast zwisały pochodnie, które także biły zielonym blaskiem. Jedna ze ścian zakryta była tego samego koloru kotarą, na której malował się herb Slytherinu. Domyśleliśmy się, że za tym kawałkiem materiału musiały znajdować się schody, prowadzące do poszczególnych dormitoriów. Po prawej stronie od kotary znajdowała się szklana gablotka, za którą poustawiane były małe buteleczki z jasnymi zielonymi płynami w środku, a obok niej leżały trzy najnowsze modele mioteł wyścigowych. Zatrzymaliśmy się dłużej na tych ręcznie wykonanych cudach, kontemplując w ciszy ich kształt i fakturę. Klara nie podzielała tego samego zachwytu, co my, ale również postanowiła bardziej się rozejrzeć. Podeszła do okna, chwytając w dłonie jedną z ksiąg.

- Słuchajcie! – Szepnęła, jednak na tyle głośno, żebyśmy mogli ją usłyszeć. Oderwaliśmy w końcu głowy od mioteł, spoglądając zamroczeni na gryfonkę. – To są czarnomagiczne księgi! Skąd oni je mają?

- Może ten obślizgły drań im je przyniósł? – Podsunął pomysł Fred, rozglądając się po pokoju.

- Profesor Snape by tego nie zrobił! – Odparła dziewczyna. – To jest zakazana magia! Nie możemy z niej korzystać!

Podeszłam bliżej przyjaciółki i bez zbędnego gadania wyciągnęłam jej z rąk wolumin. Otworzyłam na przypadkowej stronie, natrafiając na rysunek rozrywanego ciała, a obok opis zaklęcia, ruchy różdżki i inne potrzebne rzeczy do jego rzucenia. Wstrząsnął mną dreszcz. Zamknęłam szybko księgę, podając z powrotem Klarze.

- Tak właściwie, to po co się tu włamaliśmy? – Spytałam po chwili, a mój wzrok padł na stół z czekoladą. Klasnęłam cicho w dłonie i ominęłam wszystkich, podchodząc do sofy. Usiadłam na niej wygodnie, nachylając się nad stołem. Chwyciłam w dłonie jedną z czekoladowych żab i rozpakowałam. Żaba, gdy tylko poczuła, że jest wolna, odskoczyła ode mnie z powrotem na stół.

- Wracaj tu! – Warknęłam, rzucając się za nią.

- Daj spokój! – Jęknęła Klara, a ja niemal czułam pełen dezaprobaty wzrok, jakim mnie obdarzyła. – Jeżeli niczego tu nie szukacie, to po co w ogóle tutaj jesteśmy?! – Zwróciła się do milczących chłopaków.

- Właściwie, to chcemy znaleźć aparat, którym zrobiono fotki Fredowi i Angelinie – odezwał się w końcu George, a jego wzrok co chwilę zjeżdżał na mnie, próbującą złapać skaczącą żabę.

- To nie znajdziecie go! – Zaśmiałam się. – Cała wyprawa na nic.

- Czemu nie znajdziemy? – Zainteresował się Fred. – Ty coś wiesz?

- Co? Ja? Nie! Skąd! – Prychnęłam. – No chodź tu jebana żabo! Muszę cię zjeść i zagłuszyć swój wewnętrzny smutek! – Mamrotałam do siebie. Czekolada co chwilę wymykała mi się z rąk, po czym ze stolika przeskoczyła na dywan, a następnie pod sofę, na której siedziałam.

- Alex ma na myśli, że aparat może być w dormitoriach, a tam na pewno nie zajrzymy, bo skoro tutaj nikogo nie ma, to wszyscy muszą być poukrywani w swoich pokojach, prawda? – Klara spojrzała na mnie znacząco, a ja kiwnęłam energicznie głową na znak, że się z nią zgadzam i dałam nura za słodyczą.

- Ja mogę wparować do ich dormitoriów! – Stwierdził nagle Fred, wyciągając różdżkę. – Jak ich weźmiemy z zaskoczenia, to będą mieli mniejsze szanse. Co ty na to, George?

- No nie wiem. Alex, pomóc ci?

- Nie no! Bracie! Ty tak na serio?! – Fred rozszerzył oczy z niedowierzania, po czym przeniósł wzrok na Klarę, która w dalszym ciągu przeglądała dziwną księgę. – W takim razie ty ze mną pójdziesz, co?

- Mnie pytasz? – Zdziwiła się dziewczyna. – Naprawdę myślisz, że się zgodzę? Ja nie chcę tu przebywać. Zostałam zmuszona, jakbyś nie pamiętał!

- Powinnaś wyciągnąć sobie ten kij, który masz… - nie dokończył, ponieważ drugi rudzielec uderzył go w głowę.

- Przyhamuj! – Warknął.

- Nie no, śmiało! Dokończ! – Oburzyła się dziewczyna, zamykając księgę. – Gdzie powinnam włożyć ten kij? Po prostu mam swoje zasady, których się trzymam! Wy też powinniście, wszyscy! Przez was wpadniemy w jakieś poważne kłopoty!

- O tym mówię! – Powiedział Fred, rozmasowując obolałe miejsce. – Wyluzuj czasami!

W czasie, gdy przyjaciele się kłócili, George położył się koło mnie na podłodze i razem zajrzeliśmy pod sofę. Nasz wzrok szukał czekoladowej żaby, ale po chwili natrafiliśmy na butelki wypełnione alkoholem. Wyciągnęliśmy głowy, spoglądając na siebie z charakterystycznym błyskiem w oku.

- Myślę, że jak im zabierzemy cały alkohol, to będzie wystarczająca kara – powiedziałam szybko, puszczając oczko do chłopaka. – Co o tym myślisz?

- Myślę, że to dobry pomysł – odparł. – Ej, Alex, serio chciałabyś, żebym cię mógł obronić przed kimś?

- Co? – Zdziwiłam się, po czym ponownie sięgnęłam po butelki, wyjmując je jedna za drugą spod kanapy.

- Odpowiedz mi – nacisnął.

- No to byłoby miłe – mruknęłam, nie zdając sobie sprawy, że dla chłopaka mogło to wiele znaczyć. – Tego jest od cholery tutaj! – Dodałam podekscytowana.

Gdy już wyciągnęliśmy wszystkie butelki, położyliśmy je koło siebie na stoliku i zawołaliśmy resztę przyjaciół, którzy aktualnie przestali się kłócić i teraz udawali, że się nie znają, stojąc do siebie tyłem.

- Zabieramy alkohol i spadamy stąd – wyjaśnił Fredowi George, po czym zmniejszył zaklęciem butelki i powkładał je sobie do kieszeni.

- I co? – Jęknął bliźniak. – Koniec zabawy?

- Zawsze możemy się udać do ich kryjówki – wpadłam na pomysł, wskazując na pokój wspólny. – Mamy już alkohol, więc nie wejdziemy tam z pustymi rękami – zaśmiałam się na koniec, podnosząc się z podłogi.

Nagle usłyszeliśmy jak ktoś gwiżdże, schodząc po schodach. W panice rzuciliśmy się w różne strony pokoju, próbując znaleźć miejsce do ukrycia. Klara wraz z Fredem nie pomyśleli za bardzo nad konsekwencjami i schowali się oboje z boku gzymsu, przykucając. Ścisnęli się oboje, chociaż w dalszym ciągu patrzyli na siebie z niesmakiem. Ja natomiast padłam z powrotem na podłogę, próbując wczołgać się pod sofę, a George przeskoczył przez fotel, chowając się za oparciem.

W tym samym czasie, zielona kotara rozsunęła się, a zza niej wyłoniła się pół naga postać Lucjana. Chłopak w dalszym ciągu przygwizdywał sobie wesoło, trzymając się ręcznika, który miał przepasany na biodrach. Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, bo z jego włosów kapała mu jeszcze woda.

- Dzisiaj zabawa – mruknął do siebie, podśpiewując sobie pod nosem – bzyknę sobie jakąś Puchonkę do samego rana!

Parsknęłam cicho pod nosem, po czym zasłoniłam sobie usta dłonią, tłumiąc dźwięki. Wsunęłam się bardziej pod mebel, nie chcąc zostać zauważoną przez Ślizgona, który musiał coś usłyszeć, ponieważ przestał gwizdać i stanął na środku pokoju, rozglądając się na boki. Jego wzrok przykuł stół ze słodyczami, z którego chwilę potem zabrał jedną z czekoladowych żab, ruszając z powrotem na górę.

Gdy tylko zasłona za nim przestała się poruszać, wyczołgaliśmy się wszyscy ze swoich kryjówek i czym prędzej opuściliśmy pokój wspólny Slytherinu. Mając kieszenie wypełnione alkoholem, mogliśmy udać się prosto pod Pokój Życzeń.

- Dzisiaj zabawa… - zaczęłam nucić pod nosem, ponieważ piosenka Lucjana wpadła mi w ucho.

- Daj spokój! – Jęknął Fred. – To było żałosne.

- Niepotrzebnie tam wchodziliśmy! – Pisnęła Klara. – Ja wracam do siebie! Pouczę się na poniedziałkowy test i idę spać!

- Już ci powiedziałam, że jebać ten test – warknęłam na nią i sięgnęłam do kieszeni przyjaciela, wyjmując z niej małą buteleczkę whisky. – Powiększ mi ją, George. – Pomachałam mu szkłem przed nosem, a chłopak posłusznie wykonał polecenie. Podzieliłam się whisky z chłopakami. Klara jak zwykle odstawała od reszty, nie chcąc brać w tym udziału. Zanim doszliśmy pod Pokój Życzeń byłam już pijana, a bliźniacy zdawali się być w wyśmienitych humorach.

Skupiliśmy się na imprezie i kryjówce Ślizgonów, po czym ukazały się przed nami drzwi, przez które szybko przeszliśmy do środka. Zabawa wewnątrz trwała już w najlepsze. Wszyscy siedzieli rozwaleni na kanapach, sączyli drinki, śmiali się, a nawet tańczyli na parkiecie po środku wielkiego pomieszczenia. Udało nam się nawet znaleźć wolną lożę. Geogre wyciągnął na stół wszystko, co ukradliśmy, a Fred wyczarował cztery szklanki. Może Klara skusi się na jednego drinka, jak w końcu wyluzuje?

Ja, nie czekając na zaproszenie, polałam nam wszystkim i uniosłam wysoko szkło, chcąc wznieść toast za udaną akcję.

- Zdrówko, co nie? - Zachichotałam, wpatrując się uporczywie w Klarę. – No podnieś szklankę!

- Nie chcę pić! – Oburzyła się. – Nie zmuszaj mnie!

- Boże – jęknęłam, kręcąc głową. – Jesteś okropnie nudna!

- Mówiłem, że ma kij w… mrowisku – skomentował Fred, po czym odsunął się od dziewczyny na bezpieczną odległość, ponieważ chciała go uderzyć.

Stuknęłam się szkłem z George’em, ponieważ pozostała dwójka na nowo zaczęła się kłócić i wstałam szybko, udając się slalomem na parkiet. Bliźniak od razu doskoczył do mnie, obracając wokół własnej osi.

- Nie mam ochoty słuchać, jak się kłócą – wyjaśnił, obejmując mnie w pasie.

- Nie uważasz, że kto się czubi, ten się lubi? – Zauważyłam, spoglądając ukradkiem na przyjaciół. Klara gestykulowała żywo rękoma, a Fred ją przedrzeźniał. – Może zwariowałam, ale zaiskrzyło między nimi.

- Co? – Zaśmiał się chłopak. – Niemożliwe. Fred kocha Angelinę na zabój.

- To dlaczego jej nie ma dzisiaj z nami? – Spytałam, a George ponownie zakręcił mną.

- Dalej przeżywa te zdjęcia. Nie wiem, kiedy jej przejdzie. – Rudzielec wzruszył ramionami. – Ale może porozmawiamy o nas?

- O nas? – Zdziwiłam się i ponownie zostałam obrócona.

- No przecież nie jesteś z Bole’em, to dlaczego nie chcesz dać nam szansy? Mówiłaś, że chcesz, żebym cię bronił. Wiesz, że chcę to robić.

Już chciałam mu odpowiedzieć, gdy nagle w przejściu stanął Lucjan. Tym razem ubrany był nienagannie, mając na sobie czarną, wyprasowaną koszulę i tego samego koloru spodnie. Puściłam szybko George’a, podchodząc do Ślizgona.

- Alex! – Ucieszył się. – Jak miło, że tu jesteś!

- Cześć Tarzanie – zachichotałam. – Gdzie masz przepaskę?

- Co? O czym ty mówisz?

- Oj, o niczym! – Przewróciłam oczami, ciągnąc go szybko w jakiś ciemny i cichy kąt pomieszczenia. – Słuchaj, czemu mi nie powiedziałeś, że Filch zabrał ci aparat?

- Co? Skąd o tym wiesz? – Chłopak speszył się.

- Od Klary – warknęłam. – Masz u niej dług do spłacenia. Ukradła Filchowi kliszę z aparatu i aktualnie znajduje się ona u mnie w szufladzie. Powiedz mi, były na niej jakieś kompromitujące nas zdjęcia?

- Nie wiem. – Lucjan wzruszył ramionami, po czym podrapał się po głowie. – Nie pamiętam, ale jakim cudem Klara miała odwagę wśliznąć się do gabinetu starego woźnego? Upadła na głowę?

- Zrobiła to dla Draco – wyjaśniłam. – Dobra, ja spadam.

- Co? Gdzie?! Nie zatańczysz ze mną? – Jęknął niezadowolony chłopak. – Dopiero przyszedłem.

- Ja tu siedzę z Klarą i bliźniakami. – Wskazałam palcem na jeden ze stołów, gdzie siedzieli moi przyjaciele. Zauważyłam również, że George wrócił z powrotem do stolika, pijąc smętnie swojego drinka.

- Z Weasley’ami? Co ty, wróciłaś do tego łamagi?

- Nie jest żadnym łamagą i nie wróciłam. Nie mogę bawić się z przyjaciółmi? Ty też należysz do tego grona, więc nawet nie myśl o czymś innym! – Pokręciłam mu palcem przed nosem, a następnie ruszyłam do wyjścia. Przez ciągłe okręcanie mnie podczas tańczenia, kręciło mi się w głowie i było niedobrze. Musiałam jak najszybciej się ewakuować. Miałam tylko nadzieję, że Klara nie będzie mi miała tego za złe.

Trzymając się ściany, ruszyłam w stronę wieży Gryffindoru, gdy nagle w połowie drogi dopadł mnie George.

- Dlaczego uciekłaś? – Zagadnął, zatrzymując mnie na moment. – Bole coś ci powiedział?

- Merlinie, nie – jęknęłam, przecierając twarz rękoma. – Źle się czuję i musiałam szybko wyjść. Wypiłam za dużo w dość krótkim czasie.

- A mogę cię chociaż odprowadzić?

- Jeżeli tak bardzo chcesz?

Przyjaciel odprowadził mnie do naszego domu. W pokoju wspólnym siedziało kilkoro starszych Gryfonów, ale po za tym całe pomieszczenie świeciło pustkami. Większość albo spała, albo włóczyła się po zamku lub wymknęła się ukradkiem do Hogsmeade.

Pożegnałam się z rudzielcem i ruszyłam do swojego dormitorium. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic i wróciłam do łóżka. Wyciągnęłam spod poduszki pelerynę Snape’a, przykładając ją do twarzy. Do oczu znowu napłynęły mi łzy. Upojenie alkoholowe powoli mijało, a zastępował je ból i rozpacz po szlabanie z mężczyzną.

Następnego dnia nie miałam siły podnieść się z łóżka. Klara obudziła mnie z samego rana z masą pretensji, ale nawet na nią nie spojrzałam.

- Coś się stało? – Spytała, widząc jak cicho łkam.

- Daj mi spokój, proszę – szepnęłam, zwijając się w kulkę.

- Ktoś ci wczoraj coś zrobił? – Przeraziła się.

- Nie – odparłam pewnie. – Daj mi poleżeć dzisiaj cały dzień. Potrzebuję spokoju.

Przyjaciółka zostawiła mnie samą sobie, chociaż była mocno zaniepokojona moim dziwnym stanem.

Całą sobotę przeleżałam więc w łóżku, na zmianę płacząc i przeklinając w duchu cały świat. Zabawne, że dzień wcześniej po napiciu się, miałam taki cudowny humor, a teraz chciałam zniknąć, albo umrzeć.

W niedzielę rano postanowiłam zejść w końcu na śniadanie. Snape’a nie było na posiłku, co jeszcze bardziej mnie dobiło, ale postanowiłam sobie, że muszę z nim porozmawiać. Inaczej, nie będę mogła normalnie funkcjonować.

Wieczorem stanęłam przed drzwiami do jego gabinetu, zastanawiając się, co ja tu właściwie robię? Musiałam odzyskać swoje rzeczy, ale czy to było jedyne wyjście? Przecież mogłam poprosić kogoś innego o to, ale wtedy zalałaby mnie lawina pytań: skąd on ma twoje rzeczy? Dlaczego? I masa innych pytań, na które nie chciałam odpowiadać.

Po kilku minutach wzięłam w końcu głęboki oddech i zapukałam lekko. Przez jedną sekundę pomyślałam, że może jednak powinnam uciec jak najdalej stąd, a torbę odebrać na jutrzejszych zajęciach, ale nagle drzwi otworzyły się, a w przejściu stanął Snape. Zmierzył mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, co tylko dało mi do zrozumienia, że nie powinnam była tu - przychodzić. Cofnęłam się szybko, chcąc uciec, ale wtedy mężczyzna chwycił mnie mocno za nadgarstek i siłą wciągnął do środka. Zamknął za nami drzwi i podszedł do swojego biurka, na którym leżała moja torba. Nie wiedziałam, czy mam podejść bliżej, czy może czekać aż on sam poda mi moje rzeczy. Stałam blisko wyjścia, przestępując z nogi na nogę. Cała się trzęsłam.

- Przepraszam – wydusiłam w końcu z siebie. – Za to, że cię popchnęłam. Nie chciałam.

Snape nie odpowiedział. Stał tylko obok fotela, wspierając się jedną ręką o blat. Podeszłam bliżej niego, skupiając całą swoją uwagę na torbie. Próbowałam zachować się profesjonalnie, ale wszystko we mnie krzyczało w panice.

Nagle poczułam, jak mężczyzna ponownie przyciąga mnie do siebie i delikatnie obejmuje w pasie, przysuwając jeszcze bliżej. W jednej chwili sparaliżowało całe moje ciało. Dosłownie, nie byłam w stanie się poruszyć. Czułam tylko, jak moje roztrzęsione ciało styka się z jego dojrzałym, ociera o szorstką szatę. Uniosłam niepewnie wzrok, natrafiając na zimne czarne spojrzenie, przeszywające mnie na wylot. Snape nachylił się nade mną, a ja nie miałam pojęcia, na czym skupić uwagę. Na jego ustach? A co jeżeli była to podpucha, a nauczyciel pragnął mnie tylko przetestować, czy stosuję się do jego poleceń? Czy może powinnam w dalszym ciągu skupić się na jego oczach. Zupełnie nie wiedziałam, co zrobić!?

Jego wargi znalazły się w końcu bardzo blisko mojego ucha. Ponownie do moich nozdrzy doleciał zapach mężczyzny, którym upajałam się każdej nocy, przykładając do twarzy szatę profesora. Tamten zapach był mniej wyczuwalny niż ten, który teraz czułam. Z moich ust wyrwało się ciche jęknięcie, nad którym nie umiałam zapanować. Dłoń Snape’a przesunęła się po całej długości moich pleców.

- Teraz dokończysz swój szlaban – szepnął zmysłowo. Pomimo, że mówił o rzeczach, które wcale nie powinny mnie rozpalić, to przez tembr jego głosu, kolana ugięły się pode mną. W tej chwili zrobiłabym dosłownie wszystko dla mężczyzny, byleby nie wypuszczał mnie ze swoich objęć i w dalszym ciągu szeptał do ucha, nawet o obaleniu Orków w IX wieku. Wszystko przestało mieć znaczenie. Najważniejsze było to, że starał się być dla mnie miły, w dalszym ciągu przytulając do siebie.

Chciałam paść przed nim na kolana, ale Snape przytrzymał mnie mocniej. Spojrzałam na niego zdziwiona, a tuż obok biurka pojawił się nagle drugi fotel. Mężczyzna odsunął się w końcu ode mnie, zabierając ciepłą dłoń i usiadł na swoim miejscu, wskazując tylko ręką na mebel obok. Usiadłam więc po przeciwnej stronie biurka, wpatrując się zaskoczona na profesora. Czego on ode mnie chciał?

Brunet sięgnął do mojej torby, wyciągając z niej podręcznik i zeszyt od Eliksirów. Położył książki przede mną i wsparł się na łokciach, splatając ze sobą palce dłoni.

- Oczekuję, że dostaniesz Powyżej Oczekiwań jutro – powiedział cicho, mrużąc oczy.

- Co? – Zdziwiłam się. Popatrzyłam na swoje rzeczy, a następnie na profesora. – Mam się uczyć? Teraz?

- Cóż w tym dziwnego? – Mężczyzna wyprostował się i machnął różdżką w stronę kominka, rozpalając bardziej palenisko. W gabinecie zrobiło się jaśniej oraz przytulniej. Poprawiłam się w fotelu, czując jak moje kolana prawie stykają się z jego. Merlinie, każda sytuacja z nim związana była tak cholernie podniecająca, że nie sposób było wytrzymać.

- Inaczej sobie wyobrażałam nasze szlabany – mruknęłam cicho, ale posłusznie otworzyłam zeszyt na notatkach z piątku. – No i nie zdążę opanować całego materiału przez jedną noc.

- Skup się – warknął. – I nie użalaj. Weź się po prostu za naukę.

- A ty, co będziesz robił?

Snape uśmiechnął się lekko i z jednej z szuflad wyciągnął najzwyklejszą książkę. Otworzył ją przed nosem na losowej stronie, zagłębiając się w lekturę. Wpatrywałam się oniemiała na mężczyznę, zdając sobie sprawę, że pierwszy raz robimy „coś” razem. Było to tak ludzkie, a zarazem intymne, ponieważ nigdy wcześniej nie widziałam, żeby Snape czytał coś niezwiązanego z przedmiotem, którego nauczał lub jakimiś dokumentami, które musiał podpisać. Tutaj, teraz, on po prostu czytał książkę dla relaksu.

Również uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam przeglądać notatki. Pozaznaczałam sobie wszystkie ważniejsze terminy. Snape co chwilę zerkał na mnie znad książki, analizując co robię i czy dobrze to robię. Nie odzywał się przy tym ani słowem, więc musiałam robić wszystko zgodnie z jego upodobaniami.

Po godzinie czytania w kółko tego samego i robieniu dodatkowych notatek, moje myśli zaczęły zmierzać na zupełnie inne tory. Przypomniałam sobie o porwaniu, Śmierciożercach i Voldemorcie. Podniosłam niepewnie wzrok znad notatek, zerkając na nauczyciela. Ten, jakby wyczuwając że mu się przyglądam, również odsunął książkę od twarzy.

- Skup się na nauce – powtórzył, mrużąc oczy.

- Powiedz mi, czy to prawda, że Ten – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać odrodzi się na nowo? – Zagadnęłam. Brunet przypatrywał mi się przez chwilę w ciszy, a następnie zmarszczył brwi, odkładając swoją lekturę na blat biurka. Już myślałam, że będzie chciał mnie zrugać i kazać się wynosić, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego dostałam odpowiedź:

- Nie można tego wykluczyć, a dlaczego pytasz akurat o to?

- Ten artykuł z Proroka – zaczęłam niepewnie, spoglądając na mężczyznę, który jak nigdy wcześniej siedział skupiony, czekając na to, co miałam do powiedzenia. – Mówił on o powrocie Tego – Którego…

- Czarnego Pana – przerwał mi mężczyzna, poprawiając.

- Czarny Pan brzmi, jakbyś mówił z dumą o nim – mruknęłam niezadowolona.

- Brzmi szybciej – prychnął Snape, splatając palce. – Wracaj lepiej do nauki.

- Profesor Moody również uważa, że ten cały Czarny Pan może powrócić – kontynuowałam. – Nie sądzisz, że czarodziejski świat powinien się na to przygotować?

- Ty na pewno nie musisz się tym przejmować, Lamberd – odparł, przewracając oczami. – Nie powinnaś przejmować się chłopakami albo tym całym balem? Naprawdę, jako nastolatka, powinnaś zająć głowę nastoletnimi bzdurami, a nie wojną.

- Trochę przeraża mnie wizja, że Czarny Pan może dostać się do Hogwartu razem ze Śmierciożercami. Oni przerażają mnie najbardziej. – Objęłam się nieświadomie rękoma, spuszczając głowę.

- Niepotrzebnie się w to zagłębiasz – warknął zniecierpliwiony. – Nic ci nie grozi.

- Jestem przyjaciółką Harry’ego – przypomniałam mu, podnosząc głowę. Snape wyglądał śmiertelnie poważnie i zrobił minę, jakby się nad czymś zadumał. – Zawsze będę po jego stronie i nie pozwolę zrobić mu krzywdy.

- Gryfońska lojalność – prychnął głośno, prostując się w fotelu. – Powinnaś zatroszczyć się o siebie, a nie o innych.

- Co?! – Oniemiałam. – Przecież to samolubne i podłe! Nie zostawiłabym swoich przyjaciół na pastwę losu.

- Dlatego jesteś w Gryffindorze – odparł, wznosząc oczy do nieba. – Przyjaciół można nie zostawiać, ale trzeba podejść do tego z głową i sprytem, a nie rzucać się, jako pierwsza w ogień i od razu zginąć.

- Nie zrobiłabym tak! – Zaperzyłam się, a Snape tylko uśmiechnął się cwanie pod nosem i musiałam mu chyba przyznać rację. Zapewne nie pomyślałabym trzeźwo, tylko od razu zaczęła walczyć, broniąc przyjaciela.

- Pamiętaj, Powyżej Oczekiwań – zmienił temat, wskazując głową na moje notatki.

- Dlaczego ci na tym zależy? – Zdziwiłam się. – Zawsze uważałeś mnie za głupią, ta ocena niczego nie zmieni, prawda?

- Owszem – rzekł oschle. – Ale jakoś bardziej kręcą mnie nastolatki, które jednak uzyskują dobre oceny z mojego przedmiotu – dodał, ponownie się uśmiechając. Na moment serce zaczęło mi mocniej bić, ale później uświadomiłam sobie, że Hermiona i Klara mają lepsze oceny ode mnie i też są nastolatkami.

- Eee – burknęłam. – Kręci cię Klara i Hermiona?

- Co proszę? Merlinie, Lamberd – jęknął, opierając na chwilę głowę na ręce. – Szlaban skończony. Wracaj do siebie.

Nie wykłócając się z profesorem, wstałam posłusznie, zebrałam swoje notatki, które włożyłam do torby i podeszłam do drzwi. Snape obserwował mnie przez ten czas bardzo uważnie.

- Dobranoc… Severusie – powiedziałam z pewnym zawahaniem. Pierwszy raz odezwałam się do mężczyzny po imieniu, co jeszcze bardziej poderwało moje udręczone serce do lotu.

- Nie zapędzaj się, Lamberd – rzucił ostrzegawczo brunet.

- Sam powiedziałeś, że robię to, na co mam ochotę – odpowiedziałam. – Dlatego, dobranoc Severusie.

Opuściłam szybko jego gabinet, nie zauważając nawet jak profesor uśmiecha się pod nosem, ale nie było to zwykłe szydercze i wredne wykrzywienie ust, a pełen ciepła i pobłażliwości uśmiech, który gdybym zauważyła, na pewno odpaliłby w moim wnętrzu ląd, którego nie dałoby się już zatrzymać. Zresztą, i tak czułam się wspaniale. Niby zwykły szlaban, a tyle rzeczy robiliśmy na nim po raz pierwszy i nie było to wcale związane z seksem. Poczułam, że połączyło mnie z profesorem coś niezwykłego, co miało już na zawsze zmienić stosunki między nami.

2 komentarze:

  1. Snape jaki romantyk XD

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwwwww jakie to było kochane <3 I takie nieprzewidywalne, 50 shades of Snape ❤️

    OdpowiedzUsuń