piątek, 27 września 2019

59. Średnio udana randka z Draco

Wzięłam z sypialni podręcznik i wróciłam do pokoju wspólnego, by wykorzystać popołudnie na powtórkę. Choć Alex opuściła pokój wspólny, temat jej rzekomych „występków” wciąż pozostał żywy. Na nic były sprostowania czy stawanie w obronie przyjaciółki, bo kto chciał uwierzyć, wierzył. Z tym nie dało się wygrać. Dla mnie cała sprawa była nie do pomyślenia. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie tak chętnie powtarzali te brednie. Nie były to pierwsze plotki z jakimi się borykałyśmy, ale za to pierwsze, które rozeszły się tak błyskawicznie, jak ciepłe bułeczki. Co gorsza, spojrzenia niektórych uczniów zjeżdżały w moją stronę, a ich miny sugerowały, że mogą zacząć mnie wypytywać o szczegóły, których nie znałam. Starałam się nie łapać z nikim kontaktu wzrokowego. Kątem oka zauważyłam, że Harry i Ron zerkają na zmianę na siebie i na mnie. W końcu, po dłuższym wahaniu dwójka dosiadła się do mnie. Ich miny były nietęgie.

- Alex wystrzeliła stąd jak oparzona… - mruknął zmartwiony Ron.

- Dziwisz jej się?

- No nie… - rudzielec podrapał się po tyle głowy. – Kurde… słuchaj… ale to możliwe, żeby ona ten…? – Jego twarz oblała się rumieńcem.

- Co ten? – zmarszczyłam brwi.

- Przecież mieliśmy w to nie wierzyć – syknął Harry, jednocześnie szturchając przyjaciela łokciem.

- No wiem – Ron odsyknął. Zaczął gestykulować. – Ale mówi się, że plotki nie biorą się z niczego.

- Wiecie co wam powiem? – Zamknęłam podręcznik. - Plotki faktycznie nie biorą się z nikąd. Zawsze na ich czele stoi jakaś jedna osoba, która je wymyśla. Ale to wcale nie znaczy, że są prawdziwe.

- Rany! – jęknął Ron. – Ja nie mówię, że muszą być prawdziwe na sto procent, ale może tak wiesz… - pokazał palcami coś malutkiego. Harry przewrócił oczami.

- Znacie ją od czterech lat, przyjaźnicie się. Myślicie, że Alex byłaby zdolna do czegoś takiego? – uniosłam brwi.

Chłopacy spojrzeli po sobie i po namyśle wzruszyli ramionami.

- Nie? – powiedział Harry.

- No raczej nie – mruknął Ron. – Rany, ale to popaprane… - chłopak przetarł dłońmi twarz. – Bo wiesz, powiedziałbym śmiało „nie”, ale ostatnio Alex spędza z nami mniej czasu. I ja już nie wiem, czy to jest ta sama Alex którą znamy, czy może jakaś inna. Bo na przykładzie Freda zauważyłem, że bycie w związku zmienia człowieka…

- Ale ona nie ma teraz chłopaka? – zamrugałam.

- No niby nie ma, ale chodziła z Georgem i… - Ron wyglądał na zrezygnowanego. - Sam nie wiem…

- Ale pleciesz bzdury – wtrącił się Harry. – Alex to Alex. Dla mnie jest taka sama jak rok czy dwa lata temu. Lubię ją na równi i te głupie gadanie niczego nie zmieni.

- No ja też ją lubię oczywiście – oburzył się Ron.

- Więc lepiej nie wypal przy niej z takimi przemyśleniami – Potter popukał się w czoło. – Powinniśmy jej jakoś pomóc. Dementować te plotki, poszukać sprawcy czy coś… to pewnie któryś ze ślizgonów – okularnik niebezpiecznie zmrużył oczy.

- Czemu od razu podejrzewacie kogoś ze Slytherinu? – zapytałam, starając się brzmieć neutralnie.

- A zrobili kiedyś cokolwiek miłego? – wtrącił się rudzielec, zaciskając ręce w pięści. - Te plakietki na Harrego wymyślił kto? Oczywiście Malfoy. Przez niego i ekipę mieliśmy ten cholerny test z roślin z Zakazanego Lasu. Do tego napadli nas na korytarzu, a nawet za to nie beknęli…

- Ale akurat tam na korytarzu, wszystko było przez Flinta – stwierdziłam. - On nie jest normalny…

- Przez niego czy nie przez niego, wszyscy są siebie warci – skwitował Potter, wzruszając ramionami.

Zacisnęłam usta z trudem powstrzymując się od komentarza. Osobiście wierzyłam, że ludzie są dobrzy z natury, a jeśli ktoś nie wpasowywał się w te ramy, szukałam na to wytłumaczenia lub uważałam go za wyjątek od reguły. Nie były to popularne poglądy. Obaj gryfoni mieli już wyrobione zdanie o domu Salazara Slytherina i wątpiłam, bym była w stanie przemówić im do rozumu. Z resztą nie miałam na razie zbyt wielu dobrych przykładów na poparcie swojej tezy, że nie wszyscy są tacy źli. Kiedy Harry i Ron zaczęli żywą dyskusję o tym jak spróbują odnaleźć źródło plotki i co z nim zrobią, poprosiłam ich, żeby nie robili niczego pochopnie, a później ulotniłam się do sypialni. Doceniałam, że chcieli pomóc Alex, ale sama nie chciałam robić nic bez jej wiedzy. Miałam nadzieję, że przyjaciółka szybko wróci do dormitorium i że razem ustalimy jakiś plan. Popołudnie spędziłam więc nie tylko z nosem w książce, ale też zerkając na drzwi wejściowe do sypialni. Jak na złość Alex nie wracała. Zaczęłam podejrzewać, że ukryła się w tej swojej miejscówce do nauki, a szukanie jej po całym zamku mijało się z celem. Przepytałam kilka osób w pokoju wspólnym i okazało się, że była tu całkiem niedawno. Harry pytał mnie nawet, czy nie wiem, po co była jej peleryna niewidka. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem. Zastanawiało mnie co kombinowała i dlaczego mnie w to nie wtajemniczyła, ale w sumie to tego wieczora miałam też swoje plany. Skoro Alex nie przepadła jak kamień w wodę, mogłam spokojnie stawić się w umówionym miejscu. Ubrana w mundurek i czarne podkolanówki dotarłam na korytarz, gdzie pojawiały się drzwi do pokoju życzeń. Gdy Malfoy mówił o kryjówce, zapewne miał na myśli tę ukrytą w środku. Pozostało tylko przejść przez najtrudniejszy element – kapryśne drzwi. Nie wiedziałam co robiłyśmy z Alex źle, że nigdy te drzwi nie chciały nam się pojawić, ale dziś postanowiłam zmienić taktykę. Zamiast stać jak kołek pod ścianą, postanowiłam poczekać, aż ktoś będzie chciał tam wejść. Nie musiałam długo czekać. Na korytarzu pojawili się Fred i Angelina. Para była w świetnych humorach i miała wilgotne włosy, jakby świeżo wrócili z kąpieli. W połowie korytarza Fred zakręcił Angeliną wokół jej własnej osi, a później przyparł ją do ściany i pocałował namiętnie. Zaraz potem oboje się roześmiali. Chciałam schować się bardziej za róg, ale chłopak zerknął kątem oka w moją stronę i mnie zauważył.

- Klara! Co się tak czaisz? – zawołał z uśmiechem, odsuwając się od swojej partnerki.

- Właśnie. O tej porze, a Ty nie jesteś nosem w książkach? Aż dziwne - Angelina obcięła mnie wzrokiem, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie byłam w stanie powiedzieć, czy był fałszywy czy nie. – Alex też tu jest? – dziewczyna rozejrzała się.

- Alex? Nie. Jestem sama. – lekko zawstydzona podeszłam do nich. - Chciałam wejść do pokoju życzeń, ale to mi nigdy nie wychodzi. Wpuścicie mnie?

- Uu… komuś imprezka w głowie. - Fred objął Angelinę ramieniem i zerknął na nią. - Wpuścimy? – zapytał wesoło, a ona udała, że się zastanawia. Odpowiedział jako pierwszy. – Dobra, chodź tu.

Fred puścił gryfonkę, złapał mnie za ramiona i postawił tuż przed ścianą. Stanął za mną i oparł się o mój bark, zerkając naprzemiennie na mnie i na ścianę. Angelina stanęła z założonymi rękami i obserwowała nas.

- Dobra… teorię znasz, prawda? – zagaił Fred, nachylając się bliżej mojego ucha. – Pokój pojawia się, gdy bardzo tego chcesz.

- Ale ja naprawdę bardzo tego chcę… – jęknęłam.

- No to zamknij oczy – poinstruował mnie, a ja je zamknęłam. – Dobrze… - chłopak potarł moje ramiona. – To teraz skup się… Nie wystarczy samo chcenie. Ten kto otwiera pokój jako pierwszy, życzy go sobie w jakimś celu. Samo myślenie o imprezie byłoby zbyt łatwe. To czego Ci brakowało, to hasło.

- Jakie jest hasło?... – szepnęłam.

Angelina podeszła do mnie od drugiej strony i szepnęła mi wprost do ucha „Lachociąg”. Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z wyrzutem, a dziewczyna się zaśmiała w głos.

- To nie jest nawet zabawne! – oburzyłam się, zaciskając ręce w pięści.

- Jest czy nie jest, ale działa – Angelina odrzuciła włosy do tyłu i pokazała kciukiem na ścianę, która właśnie zmieniała swój kształt, ukazując niepozorne, drewniane drzwi.

- Kto wymyśla takie dziwne hasła?... - Zamrugałam z niedowierzaniem.

- Wiadomo, puchoni - Fred klepnął mnie w ramię i złapał za klamkę. – Oni są najbardziej wyluzowani i robią najlepsze imprezy. – Mrugnął wesoło.

Para weszła przodem, a ja szybko za nimi. W środku wyglądało tak jak kiedyś. Kilka kotar z lejącego materiału, starszy ode mnie puchon na czatach, dużo gratów i zakamarków, no i niepozorny, ale głośny namiot. Angelina wtuliła się w bok swojego chłopaka i pociągnęła go w stronę wejścia do namiotu. Fred obejrzał się jeszcze przez ramię.

- Poradzisz sobie? – zapytał, a ja kiwnęłam głową.

Że też ze wszystkich chętnych na wejście, musiałam trafić akurat na tę dwójkę… Byłam im wdzięczna za pomoc, ale zastanawiało mnie jak Angelina potrafiła tak żyć – z jednej strony udawać dobrą koleżankę, a z drugiej obrabiać tyłek za plecami. O mnie nie było jak powymyślać zbyt wielu plotek, ale i tak zamierzałam być przy niej ostrożna. Poczekałam, aż zniknęli mi z oczu, a potem ruszyłam wzdłuż ściany, przez labirynt regałów i staroci. Nie zatrzymywałam się, by nie dać szansy mojej głowie na rozmyślenie się. Gdy byłam już blisko, zauważyłam, że przy wejściu stoi Crabbe. Chłopak miał skrzyżowane przed sobą ręce i wyglądał na niezbyt szczęśliwego. Gdy mnie zauważył, drgnął zaskoczony i szybko odchylił kotarę prowadzącą do kryjówki, rzucając do środka krótkie „Ty, przyszła!”. Zwolniłam kroku i poprawiłam włosy. Crabbe cały czas na mnie patrzył.

- Jest tam Draco?... – zapytałam.

- Sama zobacz – chłopak uśmiechnął się głupkowato i przytrzymał mi kotarę.

Nieufnie podeszłam do przejścia i zajrzałam do środka. W kryjówce było trochę poprzestawiane. Dwie, skórzane kanapy stały naprzeciw siebie, a po środku oddzielał je niski, czarny stolik. Jedna ściana zastawiona była półkami, których większość pokrywały puste, częściowo zakurzone butelki po różnych alkoholach. Wyglądały jak trofea. Nie brakowało też niedużej lodówki ukrytej w rogu pomieszczenia. W kryjówce były tylko dwie osoby - Malfoy i Goyle. Ślizgoni siedzieli naprzeciw siebie i popijali piwo, rozmawiając o czymś. Gdy tylko weszłam, zamilkli, a oczy obojga skierowały się w moją stronę. Crabbe wszedł zaraz za mną.

- Spóźniłaś się – rzucił Draco, wolno sącząc piwo.

- Nie tak łatwo tutaj wejść… - speszona złapałam za swój krawat, bawiąc się nim.

- Gdyby było łatwo, miejscówka byłaby spalona. – Blondyn obciął mnie wzrokiem, a potem poklepał miejsce obok siebie, dając mi znać, bym usiadła.

Wciąż miętosząc krawat, niepewnie podeszłam do kanapy i usiadłam w pewnej odległości od Malfoya. Ślizgon skrzyżował spojrzenie z Goyle’m i bez żadnych ceregieli przysunął się do mnie, zarzucając ramię na oparcie za moimi plecami. Czując go tak blisko, spięłam się.

- Zostaw to – mruknął blondyn, wyciągając mi krawat z rąk.

Zamarłam. Serce waliło mi jak oszalałe. Draco poprawił mi krawat, a później dotknął palcami mojego podbródka, przekręcając go tak, by łatwiej mu było mnie pocałować. Nasze wargi się złączyły, a moja twarz momentalnie oblała się rumieńcem. Choć usta chłopaka były takie miękkie i przyjemne w dotyku, krępowała mnie obecność tamtej dwójki. Nie mogłam przestać myśleć o tym, że się gapią. W ogóle nie czułam się komfortowo. Malfoy chyba wyczuł, że coś jest nie tak, bo zmarszczył brwi i odsunął się.

- Po alkoholu jesteś bardziej rozluźniona… – stwierdził, a potem rzucił do kumpli. – Podajcie jej piwo.

- Ta jest - Crabbe zerwał się z miejsca.

Chłopak praktycznie pobiegł do lodówki, wyciągając z niej zimne piwo. Otworzył je i podał mi wprost do ręki. W tym czasie Malfoy rozsiadł się wygodniej, popijając ze swojej butelki. Zachęcił mnie do picia, a sam zaczął rozmawiać z chłopakami na temat ostatnich wydarzeń w szkole. Ciężko było mi wbić się w rozmowę, bo połowę rzeczy słyszałam po raz pierwszy. Nie byłam obeznana w szkolnych plotkach. Popijałam piwo, słuchając ich w milczeniu. Powoli zaczynało mi szumieć w głowie. Nie siedziałam już jak na szpilkach, co chyba było widać. W trakcie rozmowy ręka Malfoya zjechała z oparcia na moje ramię. Nie zrzuciłam jej, pozwalając mu na to, by delikatnie mnie głaskał. Wydało mi się to nawet przyjemne. W pewnym momencie Malfoy skoczył do łazienki, a gdy wrócił, powiedział do chłopaków, by zostawili nas samych. Mieli zostać na czatach. Blondyn spojrzał na mnie z góry i poluźnił swój krawat.

- Czyli co… nigdy tego nie robiłaś? – zapytał jakby od niechcenia, a potem usiadł blisko mnie.

- Tego, czyli…? – zamrugałam zdezorientowana.

- Pytam o seks – Draco uśmiechnął się kącikiem ust.

Momentalnie oblałam się rumieńcem i gorączkowo pokręciłam głową, opuszczając wzrok.

- Ale chcesz?... – ślizgon dopytał i nie czekając na odpowiedź, pocałował mnie.

- Co?… - mruknęłam w jego usta. - Nie wiem…

Wydawało mi się o wiele za szybko na takie pytania. Nawet ze sobą nie chodziliśmy, a seks przecież uprawiało się dopiero po ślubie! Malfoy jednak nie spieszył się. Wciągnął mnie do siebie na kolana i nie przerywając pocałunków, położył sobie moje ręce na karku. Niepewnie objęłam go. Choć jakaś część mnie pragnęła mu się wyrwać i stąd uciec, inna część zamierzała udowodnić ślizgonowi, że jeśli coś postanowię, to się tego trzymam. W myślach przywołałam słowa Alex. Mówiła mi, że jeśli dotyka nas ten, kto nam się podoba, jest przyjemnie. Mówiła, że powinnam się temu oddać. Wydawało mi się to takie nienaturalne, ale chciałam spróbować. Draco przesunął dłonią po moich plecach, przy okazji wybadując przez koszulę zapięcie mojego stanika. Potem objął mnie w pasie, przyciągając do siebie mocniej. Nasze ciała się zetknęły, przez co zrobiło mi się strasznie gorąco. Czułam pod sobą jakąś wypukłość. Nakręcony Malfoy sapnął w moje usta. Masował mnie po udzie, wjeżdżając dłonią aż na pośladek. Mój umysł bombardowały tysiące dziwnych myśli, ale starałam się skupić na tym, co się właściwie działo. Gdy ręka ślizgona zaczęła wsuwać się pod moją spódnicę, usłyszeliśmy ruch za kotarą. Draco znieruchomiał i zerknął niezadowolony w stronę drzwi.

- Ej wy, nie widzieliście Bole’a? – usłyszeliśmy głos Flinta. Musiał gadać z chłopakami. – Kurwa, sukinkot przepadł jak kamień w wodę!

Malfoy szybko zsadził mnie z kolan. Ledwo zdążył wytrzeć usta wierzchem dłoni, gdy w przejściu pojawił się Marcus Flint, a za nim jego nowy cień - Pansy Parkinson. Draco złapał za piwo i zarzucił rękę na oparcie za mną, a ja siedziałam nieruchomo jak posąg. Patrzyłam na nich przestraszona. Omal nie przyłapali nas w niedwuznacznej sytuacji! Do tego ta dwójka była ostatnimi osobami na świecie, na których chciałam teraz trafić. No może nie licząc profesora Snape’a i profesora Moody’ego. Sama nie wiem, co byłoby gorsze.

- O kurwa… – Flint uśmiechnął się obleśnie. - Kogo my tu mamy. Malfoy i ta kujonka... Jak jej tam było?

- Amber – wysyczała niezadowolona Pansy, krzyżując przed sobą ręce.

- Właśnie. Amber… - Flint przyglądał mi się ze zmrużonymi oczami. – Z resztą jeden pies – rzucił i wszedł do kryjówki jak do siebie, po czym rozsiadł się na kanapie naprzeciwko nas. – Malfoy, po co wziąłeś tutaj tych dwóch? – ruchem głowy wskazał w kierunku kotary.

- A Ty po co wziąłeś tutaj ją? – Draco wskazał ruchem głowy na Pansy.

- To jakiś problem? – zdziwiła się ślizgonka.

– Teraz wszędzie chodzicie razem? – Malfoy zapytał dość spokojnie, jednocześnie poprawiając poluźniony wcześniej krawat.

- Tylko gdy mam na to ochotę – zaśmiał się Flint. – Nie spinaj tak, stary. Lepiej powiedz, dlaczego robisz imprezkę i mnie na nią nie zaprosiłeś. Mnie, swojego najlepszego kumpla…

- Nie nazwałbym tego „imprezką”.

Wszyscy spojrzeli w moją stronę. Starałam się skurczyć, żeby być jak najmniej widoczną, ale to nie pomagało. Marcus przejechał językiem po wystających zębach.

- Racja. Widać, że kiepsko się bawicie. Pokażemy im jak to się robi? – Flint zerknął na Parkinson, a ta mu przytaknęła. Chłopak klepnął w oparcie kanapy. – No to dawaj. Zrób tego sławnego drinka. Byle mocnego.

Dziewczyna zerknęła na Malfoya i powoli ruszyła w stronę lodówki. Wyjęła z torebki kilka pomniejszonych butelek i czarem przywróciła ich normalny rozmiar. Zaczęła coś tam tworzyć. W tym czasie obaj ślizgoni patrzyli na siebie, jakby prowadzili wojnę na spojrzenia. Miałam wrażenie, że nawet nie mrugali. Cały czar tamtej chwili z blondynem prysnął, a towarzystwo przestało mi odpowiadać, więc uznałam, że to dobry moment na ulotnienie się.

- W sumie powinnam już iść… - powiedziałam cicho, wstając z kanapy.

- Weź mnie nawet mnie nie wkurwiaj… - Flint automatycznie przeniósł wzrok na mnie. – Dopiero zaczynamy, a Ty już chcesz spierdalać?

- Po prostu robi się późno… - powiedziałam wystraszona.

- I co z tego? Dygasz się szlabanu? – zakpił Marcus.

- Amber, siadaj – polecił mi Draco. Spojrzałam na niego, a on wskazał mi głową na miejsce obok siebie. – Później wyjdziemy razem – mrugnął.

Z lekkim wahaniem usiadłam z powrotem na kanapie. Pansy akurat skończyła tworzyć swoją „miksturę”. Postawiła przed każdym z nas wysoką szklankę z jakimś napojem. Mi posłała przy tym śmiercionośne spojrzenie, a gdy kładła drinka przed Malfoy’em, robiła to z namaszczeniem. Chłopak wyraźnie ją olewał, co niezbyt jej się podobało. Flint uniósł drinka w geście toastu, a później wziął spory łyk. Mlasnął zadowolony.

- Kurwa, mocne. Spisałaś się – pochwalił ślizgonkę. – Pijcie – nakazał.

Wszyscy napili się bez zawahania. Ja złapałam za szklankę, patrząc podejrzliwie na Parkinson. Właśnie przez takie podejrzane napoje zagubiła się Alex. Nie uśmiechało mi się moczenie ust w tym tworze, tym bardziej, że nie wiedziałam co jest w środku. Do tego Marcus gapił się na mnie bardzo dziwnie.

- Muszę? – zapytałam nieśmiało.

- Zamierzasz się wyłamać? – Flint jakby od niechcenia wyciągnął różdżkę i zaczął się nią bawić.

Westchnęłam i upiłam malutki łyk. Kaszlnęłam w pięść. Drink faktycznie był mocny, aż piekło od niego gardło i przełyk. Czy ona zrobiła go z samego alkoholu? Spojrzałam niepewnie na Pansy. Z jej twarzy nie schodził wredny uśmieszek. Ślizgonka nachyliła się do ucha Draco. Przesunęła palcem po jego koszuli, zataczając nim kółka.

- Draco… możemy porozmawiać? – zapytała go zalotnie i zrobiła słodkie oczy. – Proszę…

Malfoy spojrzał na mnie, na nią i westchnął. Wstał, włożył ręce w kieszenie spodni, a potem oboje wyszli za kotarę. Flint uśmiechnął się pod nosem.

- No kujonko, zostaliśmy sami – ślizgon poruszył brwiami.

Marcus przesiadł się, na miejsce obok mnie. Spięta odsunęłam się o kawałek.

- Gdzie spierdalasz? – warknął. - Nie gryzę – dosunął się do mnie, zarzucając rękę na oparcie za mną. – A może jednak? – dla popisu, groźnie kłapnął zębami.

Drgnęłam wystraszona, przypadkowo wylewając na spódnicę odrobinę drinka.

- Widzisz, jakbyś piła tak jak wszyscy, nic by się nie stało. Weź kurwa pij jak człowiek – chłopak popchnął moją szklankę, przykładając mi ją do ust.

- Nie smakuje mi – jęknęłam, ale musiałam się napić. Inaczej wszystko wylądowałoby na mojej koszuli. Okropny smak wykrzywiał mi twarz.

- Jesteś strasznie wybredna.

Flint przechylał mi szklankę na tyle szybko, że zakrztusiłam się. Gwałtownie odsunęłam od siebie trunek i próbowałam złapać oddech. Ślizgon wyglądał jakby się świetnie bawił. Od niechcenia poklepał mnie po plecach.

- Jak z dzieckiem – skwitował. Ostentacyjnie obciął mnie wzrokiem, upijając ze swojej szklanki. - Jakim cudem Malfoy to wytrzymuje? Musisz bardzo dobrze obciągać, albo mieć naprawdę ciasną cipkę…

- Co? – Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami i niemo poruszyłam ustami. Moja twarz zrobiła się czerwona jak burak. Co on wygadywał? Skąd w ogóle takie pomysły? Gdy odzyskałam głos, powiedziałam szybko – My się tylko razem uczymy…

- Chyba ruchania – Flint zarechotał. Złapał mnie za krawat i pociągnął w swoją stronę. – Ja nie lubię niedoświadczonych, ale dla Ciebie mogę zrobić wyjątek. Tylko wiesz… będziesz krzyczała, bo mam dużego. – Obleśnie poruszył brwiami.

Szarpnęłam się w panice. Kotara poruszyła się.

- Nie aż tak dużego – rzuciła Pansy, wchodząc do środka.

- Co Ty pierdolisz? – syknął Flint, puszczając mój krawat. Cała swoją uwagę skupił teraz na dziewczynie. - Znasz kogoś z większym?

- No właśnie, znasz? – Draco wszedł zaraz za Parkinson. Również wyglądał na zainteresowanego tematem.

Zatkałam uszy, nie chcąc słuchać wymiany zdań o penisach. Patrzyłam w podłogę. Świat wydawał się wirować. W ustach wciąż czułam smak alkoholu. Chyba robiło mi się niedobrze.

- A to jest jakiś konkurs na penisy? – Pansy przewróciła oczami i usiadła na kanapie. – Sami skoczcie do łazienki i je pomierzcie. Nie wciągajcie mnie w to.

- Sama kurwa zaczęłaś – Flint poderwał się z kanapy. – Na pewno widziałaś ich dużo.

- Wcale nie aż tak dużo – Pansy próbowała się tłumaczyć.

- Z resztą nie trzeba iść do łazienki – Flint rozpiął pasek spodni i zaczął rozpinać rozporek.

- Uspokój się kurwa. Nie będziemy nic mierzyć – syknął Malfoy.

Zaczynało robić się strasznie. Złapałam się za oparcie kanapy i szybko wstałam. Jeszcze mocniej zakręciło mi się w głowie. Zamrugałam kilkukrotnie, próbując przywrócić ostrość widzenia.

- Przepraszam… Możemy już iść? – szepnęłam prosząco w stronę Draco.

- Właśnie miałem mówić, że się zmywamy – powiedział głośno blondyn.

Pansy nie wyglądała na zadowoloną z takiego obrotu sprawy, ale decyzja była już podjęta. Malfoy szybko dopił drinka, posłał tamtej dwójce sztuczny uśmiech i razem wyszliśmy z kryjówki. Gdy odeszliśmy kawałek, chłopak zatrzymał się na moment i pocałował mnie.

- Wiesz, trochę spieprzyli nam plany, ale znajdziemy jakieś bardziej ustronne miejsce… - szepnął i objął mnie ramieniem, ciągnąc gdzieś.

- Plany? A co chciała Pansy?...

- Nie musisz wszystkiego wiedzieć.

- Ale chciałabym – mruknęłam.

Malfoy nie zamierzał mi opowiadać ze szczegółami. W milczeniu wyprowadził mnie z pokoju życzeń. Niestety cokolwiek sobie zamierzał, potężna dawka alkoholu powoli dawała mi się we znaki. Zaczęłam się zataczać, co rusz wpadając na ślizgona. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a język się plątał. Czar ewidentnie prysnął. Miłe, alkoholowe rozluźnienie przerodziło się w mocne objawy upojenia. Zaczęłam zalewać chłopaka potokiem bezsensownych słów, nie wiedząc nawet, że nic z tej paplaniny nie będę już pamiętać. Później trafiliśmy na korytarz, na którym do naszych uszu dobiegły czyjeś śmiechy. Ja usiadłam przy ścianie, a gdy rozległo się znajome stukanie laski, Draco zmył się w znanym sobie stylu. Wokół mnie zrobiło się zamieszanie. Otaczające mnie sylwetki były rozmyte. Choć słyszałam wokół siebie cztery głosy, nie kontaktowałam na tyle, żeby rozumieć kto i o czym mówi. Ich tonacja brzmiała jednak na niezadowoloną. O co mogli być źli? Zaczęłam sobie przypominać wszystkie rzeczy o które mogłam czuć się winna. Pierwszy był profesor Moody.

- Dot…kałam się prze..ż, ale nie umiem… - wymamrotałam niewyraźnie.

- Trzeba ją stąd szybko zabrać, bo plecie już same głupoty – westchnął Moody.

Gdy Alex chciała dobrać się do jego buteleczki, zrugał ją. Pozostało pytanie co się teraz z nami stanie. Alex wybuchła, Lucjan próbował ją uspokoić, a profesorowie łypali jeden na drugiego. Mimo ostrych słów jakie padły z ust mojej przyjaciółki, Snape jedynie wykrzywił usta, ale ostatecznie zachował spokój.

- To oczywiste co zrobimy – powiedział z błyskiem w oku, zupełnie ignorując pijacki wywód Alex. – Za przebywanie poza dormitorium o tej porze należy im się koza. Całej trójce.

- Łoł, znowu koza! Do tego będziemy tam razem – Lucjan ucieszył się i wystawił do Alex dłoń, by ta przybiła mu piątkę. Dziewczyna nie zamierzała tego robić. Wciąż była w bojowym nastroju. Odepchnęła jego rękę.

- Koza? To jest niesprawiedliwe! – warknęła dziewczyna i spojrzała na profesora Moody’ego, jakby szukając wsparcia. – Wszyscy kręcą się nocami po zamku.

Szalonooki zerknął na Snape’a.

- Ale nie wszyscy snują się kompletnie pijani – mruknął i pokręcił głową. – Sądziłem, że Hogsmeade było dla was nauczką. Co wy macie w głowach? – Zmartwiony raz jeszcze poklepał mnie po policzku, próbując ocucić. Moja głowa opadła bezwładnie.

- Psze…szam… pszaszam… - mamrotałam niewyraźnie.

- Alex, cśś – ślizgon próbował uciszyć dziewczynę. – Daj spokój.

- Nie „ćśś”! Te zasady są do dupy! - Alex spojrzała twardo na Snape’a, zaciskając ręce w pięści. Alkohol zdecydowanie dodał jej za dużo odwagi. - Czemu wszystko co dobre i przyjemne jest zabronione? Czemu musimy się ograniczać?... Powinniśmy… My…

- Macie zastrzeżenia do regulaminu szkoły? – Snape przerwał jej i splótł ręce za plecami. Szybkim, sprężystym krokiem podszedł bliżej całej czwórki. – W takim razie zmieńcie szkołę na taką, której zasady wam odpowiadają.

- Tu nie chodzi o szkołę…! – wkurzała się Alex.

- Lepiej już zamilcz, Lamberd – Snape spojrzał na nią z góry. - W innym wypadku z przyjemnością do kozy dodam jeszcze cosobotnie szlabany…

Policzki dziewczyny zarumieniły się, a oczy otworzyły się szerzej, jakby z nadzieją.

- … Z Filchem. – dokończył Mistrz Eliksirów. Mina Alex momentalnie zrzedła. - Czyszczenie toalet to bardzo edukujące zajęcie, prawda Bole? – mężczyzna spojrzał na ślizgona.

- Ano zdarzyło się kiedyś… - zaśmiał się wyluzowany chłopak. – Ale nie jest to coś, co chciałoby się powtarzać. - Objął Alex ramieniem, a przyjaciółka zrezygnowana zepchnęła jego rękę. Zacisnęła usta i nic już nie mówiła, stojąc wyjątkowo grzecznie.

- Ta mapa… mapa… prosefro.. pfoszeszo…. Mapa… - zaczęłam mamrotać, przypominając sobie mój niecny występek, jakim było wyłączenie mapy Harrego. Do teraz czułam się winna, że oszukiwałam profesora Moody’ego. Będąc w tym pijackim stanie, miałam ochotę wszystko mu wyśpiewać i błagać o wybaczenie. Złapałam go za dłoń, przyciągając do siebie.

- Mapa? – zapytał Szalonooki, nachylając się bliżej mnie. – Co tam próbujesz powiedzieć? – nadstawił ucho.

- Pijacki bełkot – Snape wykrzywił usta w pogardzie. – Nie ma sensu jej słuchać.

Alex rzuciła się w moją stronę, próbując mnie uciszyć. Lucjan stał i patrzył, nie rozumiejąc w ogóle zamieszania.

- Tak. Racja. Odprowadźmy ich – zaproponował Moody, zarzucając sobie moją rękę przez szyję i próbując mnie postawić do pionu. – Ja zajmę się dziewczynami, ty chłopakiem. Nie powinni snuć się po szkole w takim stanie.

Snape spojrzał na mnie i Alex. Ja przypominałam zwłoki, ona wyglądała, jakby zamierzała robić problemy. Decyzja była prosta.

- Jak tam chcesz – westchnął Mistrz Eliksirów i spojrzał lodowato na Lucjana. – Bole, idziemy – zarządził, od razu odwracając się na pięcie i znikając za rogiem. Ślizgon mrugnął do Alex, poklepując swoją kieszeń, a potem dogonił nauczyciela.

Moody raz jeszcze pokręcił głową. Podniósł mnie, podtrzymując ręką w pasie. Byłam na nim całkowicie uwieszona.

- Psze… Ae ja ho ko… kocham… - wymamrotałam niewyraźnie.

- Ile ona wypiła? – zdziwił się Moody. – Od dawna tak dziwnie mówi?

- Nie wiem. Nie byłyśmy razem – czknęła Alex, zezując na pustą butelkę po whisky.

- Więc z kim piła? Przydałaby jej się odtrutka. Pójdziecie do mnie… - Szalonooki pociągnął mnie w stronę gabinetu. Mechaniczne oko profesora zerknęło na pelerynę niewidkę. Mężczyzna wyjął różdżkę i przywołał materiał zaklęciem. – A to rekwiruję…

- Co? – Alex ożywiła się. – Nie może profesor. To pożyczone!

- Zapewne od Harrego? – Moody uniósł brwi i wcisnął pelerynę pod połę płaszcza. – Macie szczęście, że profesor Snape nie chciał jej zabrać. Od początku dziwiło mnie, jak tak silny artefakt znalazł się w rękach młodzieży. Można z tym dokonać wiele rzeczy, a wy wykorzystujecie pelerynę do popijania po kątach. Nie wiem czy bardziej mnie to cieszy, czy martwi – mruknął.

Otworzył drzwi od gabinetu, wpuszczając do środka Alex. Mnie wprowadził zaraz potem. Machnięciem różdżki zamknął za nami drzwi. Mężczyzna doprowadził mnie do kanapy i ostrożnie na niej usadził. Gdy tylko mnie puścił, od razu przewaliłam się na bok.

- Nie moszemy… nie pofinniźmy… - mamrotałam.

- Profesorze, tu nie chodziło o popijanie… – Alex usiadła obok mnie, poprawiając moją podwiniętą spódnicę. – Ja muszę zwrócić tę pelerynę. Naprawdę!

- Więc o co chodziło? O randkę z tym chłopakiem? – Mechaniczne oko Szalonookiego wpatrywało się w dziewczynę. Sam mężczyzna okrążył biurko i przeszukał jego szuflady. Część z nich brzęczała szkłem.

- Nie... Mówiłam, że sama zajmę się moim problemem. Niech profesor raz mi zaufa i pozwoli zrobić po mojemu. I odda mi pelerynę, żebym mogła ją zwrócić.

- Sam mogę ją oddać. – Szalonooki wcisnął pelerynę do jednej z szuflad biurka.

- Tak jak zwrócił profesor mapę? – Alex założyła przed sobą ręce.

Moody i Alex patrzyli na siebie przez chwilę.

- Wciąż ją badam – krótko wyjaśnił profesor. - Z resztą Potter nie miał nic przeciwko…

- Albo bał się profesorowi sprzeciwić… - cicho mruknęła przyjaciółka, opuszczając wzrok.

- Mapa.. pszofesosze… szaszam… - znowu próbowałam wyjawić swoje winy. Alex szybko zasłoniła mi usta dłonią.

- Co ona próbuje powiedzieć? - Moody odnalazł fiolkę której szukał. Przyjrzał jej się pod światło, a później ruszył w naszym kierunku. – Weź rękę, bo ją udusisz. Widzisz przecież, że ledwo żyje.

Mężczyzna odciągnął dłoń Alex od moich ust i wlał do nich kilka kropel specyfiku. Zaraz potem mocno złapał mnie za ramiona i siłą posadził. Wstrząsnął mną nieprzyjemny dreszcz. Poczułam, że robi mi się strasznie niedobrze. Żołądek podchodził mi do gardła. Odbiło mi się.

- Powinna to pić w takim stanie? Nie udusi się?... – przyjaciółka przyglądała mi się zmartwiona.

- Zabiorę ją do łazienki – mruknął Moody i z cichym sapnięciem, sprawnie wziął mnie na ręce. – Zostań tu – nakazał, zerkając na Alex.

Ruszył w stronę sypialni, butem otworzył sobie do niej drzwi, a później wniósł mnie do łazienki. Postawił mnie przy zlewie, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mężczyzna zamknął i wyciszył drzwi, odwiesił płaszcz, po czym stanął za mną i mocno objął mnie ręką w pasie. Poczułam na plecach jego ciepłe ciało. Oboje spojrzeliśmy w lustro na nasze odbicie. Byłam cała blada, niewyraźna. Widziałam jak przez mgłę. Wiedziałam jednak kto stoi tam ze mną.

- Psofeszosze?... – mruknęłam ze łzami w oczach, a moim ciałem wstrząsnęły torsje.

- No już. Spokojnie ptaszyno… Rób co masz robić.

Mężczyzna przekręcił mój krawat do tyłu. Złapałam się za umywalkę. Było mi strasznie głupio, ale nie mogłam tego powstrzymać. Zaczęłam wymiotować do zlewu, wyrzucając z siebie nieprzetrawiony jeszcze alkohol. Moody odkręcił wodę, zebrał moje włosy i przytrzymał je z tyłu. Gdy myślałam, że to już koniec, zwymiotowałam po raz kolejny i kolejny. Wszystko to było strasznie męczące i uwłaczające. Bolało mnie tym bardziej, że każde kolejne wymioty przywracały mnie bardziej do świadomości.

- Nie powinnaś tyle pić – pouczał mnie profesor. - Alkohol rozplątał Ci język. Chyba nie musze mówić, co by się mogło stać, gdyby ktoś wziął na poważnie Twoje paplanie?

Zamrugałam zdezorientowana. Świat znów nabierał kształtów.

- Skończyłaś wymiotować? To przemyj twarz – powiedział sucho.

Mężczyzna puścił moje włosy i odsunął się. Spojrzałam na lejącą się do zlewu wodę. Nabrałam jej w dłonie i opłukałam twarz. Rozejrzałam się. Poznawałam to miejsce. Zaczęłam zdawać sobie sprawę z położenia. Oto stałam z Moodym w jego łazience, dopiero co wymiotowałam, a jego mina nie wskazywała na to, żeby był szczęśliwy z mojej postawy. Co gorsze, film urwał mi się gdzieś w połowie marszu z Draco. Czy co czegoś doszło? Gorączkowo obmacałam się po koszuli, ale ta była zapięta. Cała moja garderoba wydawała się być na miejscu. Tylko gdzie był ślizgon?

- Co ja tutaj robię? Co się stało? – zapytałam cicho i wciąż niewyraźnie.

- Sam powinienem o to zapytać. Znalazłem Cię na korytarzu. Kompletnie pijaną – wyjaśnił Moody. – Klaro, to do Ciebie niepodobne… - pokręcił głową.

- Ja nie chciałam… - jęknęłam. Po policzkach popłynęły mi łzy. Raz jeszcze przemyłam twarz. Miałam wrażenie, że nie ustoję na nogach, więc usiadłam ciężko na brzegu wanny. Opuściłam głowę. – To… to… nie chciałam…

- Pamiętasz cokolwiek? Alex twierdzi, że nie byłyście razem – Moody przyglądał mi się uważnie. Ubrał płaszcz i zakręcił wodę.

- Nie byłyśmy… - mruknęłam, mrużąc oczy. Tak naprawdę pamiętałam dużo. To, że całowaliśmy się z Draco, to że przerwał nam Flint i Parkinson. Nie chciałam jednak opowiadać ani o kryjówce, ani o zdarzeniu. – Przepraszam… nie chciałam tyle wypić. To przez przypadek. Mam bardzo słabą głowę i… – spojrzałam zapłakana na profesora. – Wierzy mi profesor?

Mężczyzna westchnął.

- Cóż, długo w nic się nie wplątywałyście… - stwierdził niechętnie. – I ten „przypadek” ujawnił nam Twoją słabość. Ptaszyno, nikt nie będzie potrzebował na Ciebie verita serum, jeśli zaczniesz gadać po zwykłej wódce…

Była to kolejna rzecz, w której nie byłam dobra. W tym stanie lekkiego upojenia, uderzyło mnie to jeszcze mocniej. Zrobiło mi się naprawdę przykro. Pociągnęłam nosem, starając się nie rozpłakać jeszcze bardziej.

- A co z tą mapą? – Moody otworzył drzwi od łazienki i złapał mnie za ramię, podnosząc do pionu. – Chciałaś mi coś powiedzieć?

Mapą? Nie pamiętałam, bym coś o niej mówiła. Czyżbym próbowała coś wypaplać? Przeraziłam się.

- Nie wiem profesorze – odpowiedziałam szybko, jednocześnie potrząsając głową. – Jaką mapą?

- To ja się pytam. Ciągle powtarzałaś coś o mapie, ale nie dochodziłaś do sedna.

- Nie pamiętam, przepraszam – bąknęłam.

- No trudno – mężczyzna oblizał się i wyprowadził mnie z łazienki. Wróciliśmy do gabinetu.







poniedziałek, 23 września 2019

58. Pijacki bełkot, Lucjan, łazienka, chlanie


Zmierzałam właśnie do Wielkiej Sali na obiad, wlepiając wzrok w podręcznik od Zielarstwa. Postanowiłam pójść za radą Snape’a i wykuć na blachę właściwości wszystkich roślin. Może był tego ze 20 stron i zakres egzaminu tego nie obejmował, ale Sprout nie była do końca przewidywalną czarownicą. Owszem, zawsze starała się iść nam na rękę, ale potrafiła również pokazać jak bardzo wymagająca potrafi być, szczególnie jeżeli chodziło o coś, co według niej było ważne. Snape również był rygorystyczny, dlatego wzięłam sobie jego rady głęboko do serca, postanawiając nauczyć się konkretnego działu. Swoją drogą, dlaczego mężczyzna postanowił mi pomóc? Przecież nie był typem człowieka, który podpowiada na egzaminach, a teraz dał mi konkretne wskazówki, na co powinnam zwrócić uwagę. Czyżby mu zależało?

Szłam dalej w milczeniu i chociaż wzrok utkwiony miałam w książce, to moje myśli na nowo pognały w stronę gabinetu Mistrza Eliksirów i tego, na co mi pozwolił. Przejechałam językiem po wargach, czując że zaschło mi w ustach. Oderwałam na chwilę głowę od podręcznika, zauważając, że ludzie w dalszym ciągu dziwnie mi się przyglądają. Zupełnie tak samo, jak podczas śniadania.

- Co jest, kurwa? – Mruknęłam do siebie, zatrzymując się na moment. Akurat z lochów wychodziła spora grupka starszych Ślizgonów. Gdy tylko mnie zobaczyli, zachichotali cicho. Kilkoro z nich pokazało ręką dziwne zboczone ruchy, a niektórzy przykładali pięści do ust, wypychając językiem policzki. Rozszerzyłam z niedowierzania oczy. Miałam cichą nadzieję, że nie chodziło im o to, o czym rozmawiałam z Angeliną.

Na samym tyle z lochów wyszedł Flint wraz z Lucjanem. Marcus zmierzył mnie od stóp do głów, po czym sięgnął do rozporka, zaczynając go rozpinać i powoli zmierzając w moją stronę. Cofnęłam się gwałtownie, ale Lucjan w ostatniej chwili zatrzymał go i wskazał głową w stronę Wielkiej Sali.

- Daj spokój – powiedział szybko. – Idź, zaraz przyjdę.

- Chcesz skorzystać? – Zaśmiał się chłopak i na nowo spojrzał w moją stronę. Przycisnęłam do piersi podręcznik, spoglądając na niego spod półprzymkniętych powiek. O co, kurwa, chodziło?!

- Idź już! – Syknął na kumpla Lucjan, a gdy starszy Ślizgon odszedł, Bole podszedł szybko do mnie, chwycił za ramię i podprowadził pod jedną z wielu opustoszałych w sobotę klas. – Ej Alex, mogłaś powiedzieć mi na osobności, że to lubisz, to bardzo chętnie bym opuścił dla ciebie gacie, ale tak przy wszystkich?

- O co ci chodzi? – W dalszym ciągu odsuwałam od siebie nachodzące moją głową okropne myśli.

- Wszyscy wiedzą, że obciągasz każdemu facetowi – wyjaśnił pokrótce chłopak, po czym uśmiechnął się zawadiacko i puścił do mnie oczko.

- Słucham?! – Zapowietrzyłam się. Chwyciłam go mocno za rękę i siłą wepchnęłam do sali, przy której staliśmy. Zamknęłam drzwi zaklęciem, podchodząc do jednej z ławek. Lucjan poszedł za mną.

- Ja nie wiem skąd to się wzięło. Mnie powiedział Flint, a on dowiedział się od jakichś Puchonów. Coś ty narobiła, Alex?

- Nic – odpowiedziałam szybko. Zaczęłam przechadzać się tam i z powrotem zupełnie nie wiedząc, co mam dalej zrobić.

- Na pewno? – Dopytywał Lucjan. – Mówią, że jesteś lachociągiem, że każdemu ciągniesz i robisz to za darmo.

- Przestań! – Warknęłam ostrzegawczo, celując w niego różdżką. Ślizgon uniósł ręce w obronnym geście, nie ruszając się z miejsca.

- Przecież nie ja to wymyśliłem! – Podniósł głos. – Mówię to, co inni gadają, ale przyznaj, że nie wzięło się to z powietrza!

- To Angelina Johnson! – Syknęłam wściekle, zaciskając dłoń mocniej na różdżce. Poczułam łzy pod powiekami. – Ja ją tylko poprosiłam o rady w robieniu dobrze facetowi, a ona rozpowiedziała to wszystkim, jeszcze robiąc ze mnie jakąś dziwkę!

- Spokojnie Alex – powiedział Lucjan, próbując odsunąć moją rękę z różdżką od siebie. – Po pierwsze, dlaczego z nią o tym gadałaś? Mogłaś ze mną. – Chłopak poruszył gustownie brwiami. Zaśmiałam się lekko, chociaż w dalszym ciągu byłam wściekła i opuściłam różdżkę, wkładając ją z powrotem za pasek od spodni. – Po drugie, po co ci ta informacja? Całowaliśmy się tylko raz, a ty już próbujesz przeskoczyć do kolejnej bazy?

- Zamknij się – odparłam, przestając się uśmiechać. – Moja sprawa, po co mi to było.

Lucjan zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad czymś głęboko.

- Swoją drogą, niezła suka z tej Johnson – mruknął. – I w dodatku Gryfonka. Wszystko się pomieszało w tej szkole od pewnego czasu.

- Jebana pizda – jęknęłam, na nowo czując łzy pod powiekami.

- Coś wymyślimy, Alex. – Lucjan przygarnął mnie do siebie i poklepał pocieszycielsko po plecach. – Nie martw się.

- I co ja mam teraz zrobić?! – Zawyłam donośnie, wtulając się w chłopaka.

- Wisisz mi bal i dwie randki – zaczął wyliczać chłopak, w dalszym ciągu mnie tuląc. – No i mam plan co zrobić z tą Johnson.

Spojrzałam na niego wyczekująco, gdy nagle ktoś szarpnął za klamkę w drzwiach. Odsunęliśmy się z chłopakiem od siebie, wyciągając różdżki.

- Jeżeli to ta pizda, to ją rozwalę bez żadnego planu! – Warknęłam wściekła do granic możliwości.

Po chwili drzwi rozjaśniło żółte światło, a następnie do pomieszczenia wszedł profesor Moody. W jednej ręce trzymał swoją laskę, którą blokował przejście Klarze, stojącej za nim. Dziewczyna, gdy tylko zobaczyła, z kim siedzę w pustej salce, zmarszczyła mocno brwi, ale nie odezwała się ani słowem.

- Opuście różdżki – rozkazał spokojnym głosem, mierząc Lucjana nieprzychylnym wzrokiem. Zrobiliśmy więc jak kazał. – Co się tutaj dzieje, hę?

Popatrzyliśmy po sobie z chłopakiem, ale żadne z nas się nie odezwało. Jakoś nie miałam ochoty rozmawiać z Moody’m o tym, czego dzisiaj się dowiedziałam. Zresztą, jakby to wyglądało, gdybym zaczęła opowiadać mu o TAKICH rzeczach?! Mężczyzna westchnął.

- Bole, idź na obiad i zabierz również Klarę – polecił po chwili profesor, odsuwając laskę, na której się oparł. Lucjan raz jeszcze poklepał mnie po plecach, puszczając oczko i wyszedł z Sali. Cały czas był bacznie obserwowany przez magiczne oko nauczyciela.

- Później pogadamy – rzucił Ślizgon na odchodne i z uśmiechem na twarzy przywitał się z moją przyjaciółką. – No cześć, Klara! Idziemy razem na obiad? Może byś mnie nakarmiła, co?

- Szybciej, chłopaku! – Warknął w jego stronę profesor i raz jeszcze uniósł laskę, wkładając ją w przestrzeń pomiędzy nim a dziewczyną. – Dwa cale odstępu między wami i tak do Wielkiej Sali – dodał, stukając palcem w szklane oko. – Będę wszystko widział. No już, raz, dwa!

Gdy uczniowie zniknęli w końcu za rogiem, Moody wszedł do klasy i zamknął za sobą drzwi.

- Myślałem Alex, że różne tajemnice i sekrety mamy już dawno za sobą? – Zagadnął, podchodząc bliżej. Oparł się o jedno z biurek, zakładając ręce na piersi. – Dlaczego siedzieliście w zamkniętej Sali?

- Rozmawialiśmy – odparłam spokojnie. – To była ważna rozmowa i woleliśmy, żeby nikt postronny nam nie przeszkadzał. – Spojrzałam na nauczyciela z wyrzutem, a następnie mój wzrok zelżał. Przyłożyłam palce do skroni, przymykając na moment oczy i dając sobie chwilę na uspokojenie się, ponieważ nie chciałam ponownie zareagować agresją w stronę Moody’ego. – Przepraszam. Ja, po prostu, robię wszystko, żeby się za bardzo teraz nie wychylać po tym Hogsmeade, uczę się pilnie, ale chyba źle dobieram sobie przyjaciół.

- Kogo masz na myśli, bo chyba nie Klarę?

- Nie, nie – westchnęłam. – Nieważne, profesorze. Jakoś to ogarnę.

Nauczyciel przyglądał mi się badawczo przez chwilę, a następnie przygarnął do siebie i potarł dłonią moje ramię.

- Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy, to wiesz, gdzie mnie szukać – powiedział, uśmiechając się mile. Odpowiedziałam mu tym samym, po czym zostałam puszczona. Mogłam więc udać się z powrotem do Wielkiej Sali na obiad, chociaż już dawno straciłam apetyt, ale chciałam jeszcze porozmawiać z Klarą.

Gdy weszłam do pomieszczenia, od razu zauważyłam wiele par oczu wpatrzonych we mnie. Zacisnęłam więc dłonie w pięści, podchodząc do stołu gryffindoru. Kątem oka spostrzegłam Angelinę i Freda. Dziewczyna siedziała podparta łokciami o blat i rozmawiała ze swoimi rówieśnicami. Zachowywała się tak, jakby nic nie zrobiła. W normalnych okolicznościach rzuciłabym się na nią przez stół i wytargała, ale chciałam poczekać na ten, jakże „genialny” plan Lucjana. Miałam nadzieję, że chłopak się postara i wymyśli coś sensownego.

- Lachociąg! – Usłyszałam nawoływanie za plecami. Wyprostowałam się cała. Moi wszyscy przyjaciele również usłyszeli te krzyki, ponieważ zamarli, wpatrując się zdziwieni w moją stronę. Ron nawet zaprzestał ruszania łyżką, która zawisła mu w ręce, w połowie drogi do ust. Nie minęła chwila, a również i przy naszym stole wszyscy zaczęli między sobą szeptać i podśmiewywać się pod nosem. Zaraz potem plotki dotarły do uszu Harry’ego i rudzielca. Ron zaczerwienił się po same koniuszki uszu, odkładając sztućca na talerz. Klara z początku nie zrozumiała, o co wszystkim chodziło, ale Neville przysunął się do niej delikatnie, szepcząc coś na ucho. Dziewczyna rozszerzyła oczy, jeszcze bardziej się rumieniąc.

- Obciągara! – Dobiegły mnie kolejne krzyki. Angelina zaśmiała się głośno, po czym objęła obu braci Weasley, tłumacząc im żywo po cichu, o co chodzi.

Nie wytrzymałam. Wstałam gwałtownie, przepychając się w stronę wyjścia. Po drodze minęłam wchodzącego Moody’ego, ale również i przez niego się przepchnęłam, szturchając go nieco mocniej niż zamierzałam i pognałam do wieży gryffindoru. Klara ruszyła za mną.

Weszłam szybko do pokoju wspólnego i usiadłam na kanapie, uprzednio przeganiając z niej kilkoro pierwszoklasistów. Klara wbiegła zdyszana za mną i spojrzała na mnie karcąco, ale nie odezwała się ani słowem. Zajęłyśmy miejsca naprzeciwko siebie, milcząc. Rozejrzałam się niepewnie po całym pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że tutaj również większość oczu wpatrzona była we mnie. Ludzie szeptali coś między sobą, chichotali, pokazywali jednoznaczne ruchy rękoma oraz stali zszokowani, nie wiedząc jak się zachować.

- A ty co o mnie myślisz? – Odezwałam się nagle do Klary buntowniczym tonem. Dziewczyna drgnęła lekko, wbijając we mnie swoje duże, niebieskie oczy.

- Ja… - zacięła się na moment – wiem, że nie jesteś jakimś tam „lachociągiem” czy kimś tam. Nie mogłam spamiętać tych dziwnych przezwisk. Zresztą, przecież byś nikomu tego nie zrobiła, prawda?

- Przecież to jest normalne – żachnęłam się, ale widząc panikę w oczach przyjaciółki, dodałam szybko – nie. Nie zrobiłabym. Ja tylko zapytałam Angeliny jak to się poprawnie robi, a ona uznała, że ciągnę każdemu w tej szkole!

- Angeliny? Czyli jej o to pytałaś?

- Tak, a kogo niby? Miałam podejść do Parkinson? Wydawało mi się, że można było jej ufać!

- Merlinie, niepotrzebnie o to pytałaś – Jęknęła Klara, kręcąc głową i przetarła twarz rękoma. Wiedziałam, że nie bardzo chciała o tym rozmawiać. Zazwyczaj krępowały ją tematy związane z seksem, a teraz pół szkoły wygadywało jakieś głupoty na temat jej przyjaciółki i musiała jakoś odnieść się do całej tej sytuacji. – Po co ci była wiedza na takie obrzydliwe tematy? Skąd w ogóle pomysł, żeby o to pytać?!

- Byłam ciekawa, jasne? – Zdenerwowałam się i na nowo prześliznęłam wzrokiem po całym pokoju wspólnym. Akurat przez dziurę w portrecie do środka weszła spora grupka uczniów, w tym nasi przyjaciele, a także Fred i George. Spięłam się lekko w sobie, ponieważ nie chciałam ponownie zaczynać sprzeczki z byłym chłopakiem, ale ten tylko obrzucił mnie nieodgadnionym spojrzeniem i wszedł po schodach do męskiego dormitorium. Fred ruszył za nim.

Klara widząc, że zawiesiłam wzrok na jednym punkcie, odwróciła głowę w stronę wchodzących na piętro braci.

- Nie wiem, co ci mogę powiedzieć – westchnęła, ponownie na mnie spoglądając. – Powinnaś szybko zdementować te plotki, zanim dojdą… o boże… do któregoś z profesorów – przeraziła się, przykładając dłoń do otwartych ust.

- Nie strasz mnie! – Warknęłam, widząc przed oczami rozwścieczonego Snape’a. Jak mogłam być taka naiwna i pomyśleć, że Angelina okaże się moją dobrą koleżanką?! Jeżeli do mężczyzny dojdą te głupie plotki, zabije mnie albo co gorsza zostawi i każe nie pokazywać się na oczy.

- To są prywatne sprawy! – Syknęła Klara, nachylając się lekko w moją stronę. – O takich rzeczach nie rozpowiada się na prawo i lewo!

- Ja o niczym nie gadałam! – Podniosłam głos, podnosząc się z kanapy. – Chciałam się tylko dowiedzieć kilku rzeczy! Nie mówiłam, że to robię z kimkolwiek! Po prostu byłam ciekawa JAK to się robi, jasne?! To tak jak z twoją nauką u Moody’ego!

- Alex, ciszej! – Skarciła mnie blondynka, rozglądając się nerwowo. – To nie to samo.

- Jak nie?! Jesteś rządna wiedzy, chcesz nauczyć się, jak być Aurorem. Czy to znaczy, że jesteś kujonką?

- Chyba tak – odparła niepewnie dziewczyna.

- Przestań! – Ostrzegłam ją, wyciągając przed siebie palec wskazujący. – To znaczy, że jesteś ambitna!

- Ty też chciałaś być AMBITNA? – Podkreśliła ostatnie słowom, unosząc brwi. – Alex, wiesz że cię kocham, że w milczeniu znoszę twoje narwane pomysły, ale tym razem mogłaś dać sobie spokój. Skoro niepotrzebna ci była ta wiedza, mogłaś milczeć! W szczególności przy Angelinie!

- Myślałam, że dalej się kumplujemy! – Westchnęłam, pocierając prawe ramię.

Kątem oka zauważyłam, jak Harry i Ron starali się do nas podejść od kilku minut, ale po tym jak wstałam i wybuchłam na Klarę, zamarli w bezruchu, nie wiedząc co dalej.

- Czego?! – Warknęłam w ich kierunku, zakładając ręce na piersi. – Nawet mnie nie wkurwiajcie, że wierzycie w te brednie, bo dostaniecie klątwą ode mnie prosto w twarz!

- Ja nie wierzę Angelinie! – Powiedział szybko Harry, unosząc ręce w geście poddania. Zerknął tylko na Rona, który pokiwał energicznie głową, wykonując ten sam gest co jego przyjaciel.

- Nie ukrywam, czasami sobie o tym myślałem… - zaczął Ron, ale widząc moją minę, postanowił jednak nie kończyć zdania. – Chyba tylko w pornolach tak robią, co nie?! – Szturchnął szybko Harry’ego, który nie miał pojęcia, co mu odpowiedzieć.

- Idę się pouczyć! – Odezwała się nagle Klara, czerwieniąc się mocno. – To za dużo, jak na mnie. Alex, idziesz?

- Nie – warknęłam. – Muszę stąd wyjść. Muszę coś zrobić, nie mogę siedzieć bezczynnie!

- Nie rób nic głupiego! – Ostrzegła mnie przyjaciółka, wbijając mi palec w obojczyk. Syknęłam cicho z bólu, ale nie odepchnęłam jej. Po prostu ją wyminęłam, ruszając do dziury w portrecie. Plotka o mnie rozeszła się jak błyskawica po wszystkich domach. Obawiałam się, że mogła także dojść do Snape’a, dlatego musiałam z nim jak najszybciej porozmawiać i rozwiać wątpliwości. Mężczyzna akurat wchodził do lochów. Kiedy do niego podeszłam, zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem, nie zatrzymując się nawet na sekundę.

- Profesorze, chciałam porozmawiać o poniedziałkowych zajęciach – powiedziałam głośno, obserwując grupkę drugoklasistów zmierzających tą samą drogą, co Snape. Próbowałam dotrzymać mu kroku, ale nauczyciel szedł jak burza przed siebie. Wszyscy uczniowie usuwali mu się z drogi, jakby bali się jakiegokolwiek kontaktu z nim.

- Lamberd jest sobota – odparł, stając w końcu przed drzwiami od gabinetu.

- To bardzo ważne – nacisnęłam. Snape warknął coś pod nosem, rozejrzał się po lochach i otworzył drzwi, wpuszczając mnie do środka.

- Jeżeli to takie ważne, zapraszam – odparł z jadem w głosie.

Gdy znaleźliśmy się już w środku, mogłam przestać udawać, że interesują mnie jakieś tam zajęcia i zapytać Snape’a prosto z mostu o plotki, jakie chodziły po Hogwarcie. Jednakże, nim otworzyłam usta, mężczyzna postanowił pierwszy się odezwać.

- Nie interesuje mnie to, co i z kim robisz, Lamberd.

- Czyli już wiesz? – Jęknęłam. – To nie jest tak jak myślisz! To chodziło o ciebie! To tobie chciałam sprawić przyjemność i tylko zapytałam jednej dziewczyny, czy by mi nie powiedziała, jak to zrobić, żeby było dobrze! – Wykrzyknęłam na wdechu, podchodząc bliżej mężczyzny. Chwyciłam jego dłoń, chcąc przyłożyć do policzka, ale Snape sprawnie wywinął się spod tego dotyku. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicy serca.

- Proszę cię, nie traktuj mnie tak – szepnęłam ze łzami w oczach. Brunet spojrzał na mnie jednym ze swoich mrocznych, wyprutych z emocji, spojrzeń.

- Jesteś bezmyślnym dzieckiem – warknął, podchodząc do swojego biurka. – Teraz żalisz się, jakby to wcale nie było twoją winą, ale skoro wygadujesz o takich rzeczach byle komu, to potem ponoś konsekwencje swoich czynów. Osobiście, nie obchodzi mnie to, komu obciągasz Lamberd, ale na przyszłość nie przychodź do mnie ze swoimi lamentami, bo chciałbym chociaż jeden dzień mieć spokoju od wszystkich kretynów uczęszczających do tej szkoły. Rozumiesz?

Mężczyzna usiadł za biurkiem, wyciągając z szuflady ciężki wolumin w czarnej oprawce.

- Teraz wyjdziesz i zamkniesz za sobą drzwi – dodał lodowatym tonem, otwierając księgę na zaznaczonej stronie.

- Myślałam, że…

- Już ci powiedziałem, że nie jesteś od myślenia – uciął krótko, mrużąc oczy. – Wyjdź.

Spuściłam głowę, czując łzy na policzkach i bez słowa opuściłam gabinet Mistrza Eliksirów. Oparłam się o pobliską ścianę, dając sobie chwilę na uspokojenie się, po czym wytarłam rękawem mokre policzki, spoglądając w stronę wejścia do domu Salazara Slytherina. Miałam nadzieję, że zaraz zza przejścia wyjdzie Lucjan, jednak on pojawił się z zupełnie innej strony.

- Szukałem cię – oznajmił na przywitanie, podchodząc bliżej. – Czemu tu stoisz? – Jego wzrok przesunął się ze mnie na drzwi od gabinetu Snape’a. Raz jeszcze przetarłam oczy rękawem, robiąc kilka kroków do przodu.

- Czekałam na ciebie – odparłam, starając się, aby mój głos brzmiał normalnie.

- A co ty płakałaś? – Zorientował się chłopak, kładąc dłoń na moim ramieniu. – To na mój widok, ma się rozumieć? – Poruszył gustownie brwiami, chcąc rozładować atmosferę. Uśmiechnęłam się do niego.

- To przez Angelinę.

- Ano tak, ale ja właśnie w tej sprawie miałem zamiar cię znaleźć – odparł, wyszczerzając się jak mysz do sera, po czym wyciągnął z kieszeni małe prostokątne pudełeczko, które wyglądem przypominało aparat fotograficzny. – Co powiesz na małą sesję fotograficzną?

- Ale, że jak? – Nie załapałam, wpatrując się w domniemany aparat. – Co masz na myśli?

- Porobimy kilka kompromitujących fotek Angelinie – wyjaśnił. – Akurat weszła z Weasleyem do Łazienki Prefektów, a ty chyba masz hasło do tego pomieszczenia, co nie?

Dopiero teraz zrozumiałam, o co chodziło Lucjanowi. Spojrzałam prosto w oczy chłopaka, wykrzywiając usta w mściwym uśmieszku.

- Genialne – szepnęłam.

- Tylko jest jeden problem. Jak się tam dostaniemy niezauważeni? – Ślizgon zaczął się zastanawiać, drapiąc lekko po brodzie. – Może będą tak zajęci sobą, że nas nie zauważą? – Rozłożył ręce.

- Wiem jak się tam dostać! – Pisnęłam podekscytowana. – Jesteś genialny!

- Nie przeczę, bo to prawda – odparł, prostując się jak struna.

- Idę do gryffindoru na chwilę. Spotkajmy się pod łazienką – poinstruowałam go i wybiegłam szybko z lochów wprost do wieży mojego domu. Harry i Ron w dalszym ciągu siedzieli w pokoju wspólnym, ale tym razem leżeli na dwóch przeciwległych kanapach i rozmawiali cicho. Gdy wpadłam do środka, podnieśli się do siadu ze zdziwionymi i przerażonymi lekko minami.

- Harry, pożycz mi Niewidkę – poprosiłam błagalnie, splatając dłonie w pięści.

- Co? Teraz? Po co ci?

- Proszę, pożycz! – Podeszłam do przyjaciela, niemalże na klęczkach. – To bardzo ważne!

- No dobra – westchnął chłopak, podnosząc się z kanapy. Spojrzał tylko na Rona, który wzruszył ramionami i pognał na szybko do dormitorium po pamiątkę, po swoim ojcu. – Tylko uważaj na nią.

- Jasne. Dzięki! – Pocałowałam go siarczyście w policzek, wybiegając z pokoju wspólnego. 
Spotkałam się z Lucjanem pod Łazienką Prefektów. Wieczór był dość późny, ale jeszcze nie na tyle, by przejmować się ciszą nocną. Po zamku w dalszym ciągu chodzili uczniowie, a echo ich śmiechów i rozmów słyszalne było na różnych piętrach.

- Spójrz, co mam – odezwałam się na przywitanie, próbując unormować oddech, ponieważ przez całą drogę biegłam ile sił w nogach do Ślizgona. Wyciągnęłam złożoną pelerynę i rozwinęłam ją do samej podłogi. Lucjan chyba zorientował się, co mu pokazywałam, ponieważ otworzył ze zdziwienia usta.

- Skąd ją masz? – Zapytał podekscytowany, chwytając między palce delikatny materiał. – Prawdziwa?

- Owszem, prawdziwa, a skąd mam, to już nie interesuj się – odparłam, wystawiając mu język. Nie chciałam również mówić chłopakowi, że peleryna należy do Harry’ego. Nie byłam do końca pewna, czy Ślizgon nie wypapla tego swoim braciom ze Slytherinu. Przezorny, zawsze ubezpieczony, jak to powiadają mugole.

- Ale… one są rzadkością. Na świecie są może ze trzy takie peleryny – kontynuował chłopak, nie dając za wygraną. W dalszym ciągu wpatrywał się w płaszcz, jakby widział najpiękniejszą rzecz pod słońcem. – Wiesz, ile zajebistych rzeczy można zrobić dzięki tej pelerynie?

- Wiem – skinęłam głową – ale daj już spokój! – Założyłam płaszcz na nas oboje. Peleryna była dość szeroka, więc nie było problemu ze ściskiem, po czym wypowiedziałam hasło do łazienki, a zamek w drzwiach szczęknął, otwierając się. Weszliśmy po cichu do pomieszczenia, które po ostatnich wydarzeniach nie kojarzyło mi się zbyt dobrze. Para siedziała już w basenie, ale kurek z wodą w dalszym ciągu był odkręcony, a wokoło unosił się zapach balonowej gumy do żucia. W łazience było duszno i parno, co mogło spowodować, że zdjęcia nie wyjdą zbyt dobrze, ale miałam nadzieję, że Lucjan posiadał jakieś fotograficzne zdolności i uda mu się zrobić ostre i dobrze widoczne fotki.

- Musimy podejść bliżej – szepnął chłopak, po czym bez ceregieli chwycił mnie za rękę, podprowadzając bliżej basenu.

- Swoją drogą, skąd wiedziałeś, że Angelina tutaj przyjdzie? – Zapytałam po chwili, kiedy podeszliśmy bliżej krawędzi. Tym razem mogliśmy dostrzec parę w całej okazałości. Dziewczyna właśnie ściągnęła stanik i usiadła na chłopaku okrakiem. Skrzywiłam się lekko. – Dobra, rób to zdjęcie i chodźmy stąd! Nie mam ochoty na nich patrzeć!

- Czekam na odpowiedni moment – odparł Lucjan, uśmiechając się łobuzersko. – A co do twojego pytania, to najzwyczajniej w świecie śledziłem ją i podsłuchiwałem. Opowiadała swoim koleżankom z drużyny, że przez wpakowanie cię w takie rzeczy, sama nabrała ochoty.

- Serio tak powiedziała? – Zdziwiłam się, starając się nie spoglądać w stronę obściskującej się pary.

- Tak i dodała, że chyba przyjdą tutaj – kontynuował chłopak. – Wystarczyło ją potem śledzić, aż wejdzie z Weasleyem do Łazienki Prefektów.

Byłam mile zaskoczona, że Lucjan wziął sobie na poważnie całe zajście do serca i postanowił mi pomóc bez żadnych głupich tekstów czy innych denerwujących gadek. W tym czasie Angelina szepnęła coś na ucho Fredowi, a ten puścił do niej oczko, chwytając się brzegów basenu i podskoczył lekko, siadając na murku. Zupełnie nagi. Zakryłam szybko oczy rękoma, nie chcąc oglądać roznegliżowanego przyjaciela.

- Nie ma się czym chwalić. Mam większego – rzekł Ślizgon, przekrzywiając lekko głowę w bok. Spojrzał na mnie ukradkiem i zaśmiał się cicho. – Od kiedy jesteś taka niewinna?

- Nie mam ochoty patrzeć na niego, jak jest nagi! – Wyjaśniłam, sycząc cicho. Odsłoniłam oczy, ale mój wzrok nie powędrował już w stronę zakochanych.

- Kiedy właśnie nadszedł ten moment – podjarał się brunet, wyciągając z kieszeni spodni aparat. Nie musiałam nawet pytać o to, co Angelina robi, ponieważ głośne jęki Freda i ciche mlaskania dziewczyny były aż nadto słyszalne i świadczące o jednym.

- Merlinie, co ja tu robię?! – Jęknęłam przejęta, odwracając się tyłem. – Rób zdjęcie i spieprzajmy stąd!

- Nie chcesz się poduczyć? – Zapytał z przekąsem, puszczając do mnie oczko. Puściłam to pytanie mimo uszu, czekając aż w końcu Lucjan zrobi to, co planował. Nakierował swój aparat na parę w taki sposób, żeby było dokładnie widać kto jest na zdjęciu i pstryknął.

- Słyszałeś ten dźwięk? – Spytała nagle gryfonka, odrywając się od chłopaka.

- Hm? – Fred najwyraźniej nie kontaktował za bardzo. – Angela, skup się i nie przerywaj. Wiesz, że tego nie lubię.

- No dobra, ale potem mi się odwdzięczasz.

Kiedy gryfoni rozmawiali ze sobą, my szybko wyśliznęliśmy się z łazienki, zamykając za sobą drzwi. Gdy już znaleźliśmy się na korytarzu, ściągnęłam nam z głowy kaptur i zaśmiałam się donośnie, klepiąc chłopaka po plecach.

- Udało się! – Klasnęłam w dłonie uradowana. – Jesteś cudowny!

- Dopiero teraz to zauważyłaś? – Zdziwił się chłopak, zarzucając swoją czupryną do tyłu. Od wilgoci, jaka panowała w łazience, jego włosy trochę mu oklapły, opadając na czoło. Lucjan przeczesał je palcami, a następnie wyciągnął zza pleców dwie, mikroskopijne butelki whisky, które powiększył po chwili zaklęciem do normalnych litrowych rozmiarów.

- A to po co? – Zainteresowałam się.

- Musimy oblać zwycięstwo! – Odparł wesoło, potrząsając alkoholem w dłoniach. – Z samego rana zrobię z tysiąc kopii fotek i porozwieszam, gdzie się da.

- Genialne. I za to chyba się napije! – Wyciągnęłam mu z dłoni butelkę. Z powrotem zarzuciłam na nas kaptur, po czym postanowiliśmy zejść na niższe piętro, żeby przypadkiem Angelina nas nie przyłapała za blisko ich miejsca schadzek.

Usiedliśmy na jednym z pustych już korytarzy pod ścianą i zakryci niewidką otworzyliśmy pierwszą butelkę. Upiłam jako pierwsza trochę trunku, krzywiąc się przy tym okropnie i wręczyłam alkohol chłopakowi.

- Mam nadzieję, że zdjęcie wyszło idealnie – westchnęłam, opierając głowę o zimny marmur.

- Będzie dobrze, zobaczysz. Zaufaj mi.

- Trochę zapunktowałeś, ale to nie znaczy, że od razu mam ci ufać we wszystkim! – Odparłam, mrużąc oczy, a następnie zaśmiałam się donośnie. Lucjan przyłożył palec do swoich ust, dając mi znak, żebym była troszeczkę ciszej. Z boku cała ta sytuacja musiała nieco dziwnie wyglądać. Po korytarzu roznosiły się nasze głosy i śmiechy, a nikogo nie było widać. Jakby jakiś Poltergeist nawiedził to piętro.

Ponownie sięgnęłam po łyka.

- Traktuj to, jako pierwszą randkę – mruknęłam, przyglądając się dokładnej nazwie alkoholu.

- Co?! – Wykrzyknął zdziwiony Ślizgon. – Jestem nieprzygotowany do tego! Nie mam gumek, chociaż alkohol, żeby cię upić jest.

- Nie żartuj tak! – Prychnęłam, uderzając go lekko w ramię. – Ale mówię serio, to twoja pierwsza randka – dodałam i ponownie upiłam łyka, zapominając o Lucjanie.

- Alex, nie za szybko – ostrzegł mnie, wyrywając butelkę. – Nie pozwolę, żeby moja randka skończyła się po 5 minutach, bo szanowna panna Lamberd się zaleje w trupa!

- Mademoiselle Alex – poprawiłam go, używając francuskiego języka i ponownie się zaśmiałam. Od dawna nie czułam się tak dobrze. Przebywanie z kimś w podobnym wieku do mnie, z kimś kto mnie szanował, rozśmieszał a nawet próbował zarywać, było bardzo miłe. Nagle przypomniałam sobie dzisiejsze popołudnie, kiedy to Snape potraktował mnie jak kretynkę, której uczucia nic dla niego nie znaczą i posmutniałam. Lucjan widząc moją nagłą zmianę nastroju, szturchnął mnie w ramię.

- Co jest? – Zainteresował się, upijając kolejnego łyka. – Co się stało?

- Pojebane to wszystko – jęknęłam, wykonując ten sam gest butelką, co on.

- Nie martw się. Jak wszyscy zobaczą, że to Angelina ciągnie druta, to dadzą ci spokój i przerzucą te oskarżenia na nią samą. Będą myśleli, że chciała się wybielić, czy coś. Nie dołuj się. To nasza pierwsza randka, nie pozwalam ci być smutną!

- A co? Randki mają odgórnie jakieś ustalone wytyczne? – Uśmiechnęłam się na nowo.

- Moje tak. – Lucjan pokiwał głową, przysuwając się do mnie bliżej. – Teraz będziemy się całować, a potem znajdziemy sobie jakieś odludne miejsce na seks, co?

- Czasami nie wiem, czy żartujesz, czy mówisz poważnie – burknęłam, stukając się palcem po czole.

Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym, nie zdając sobie sprawy, że powoli zbliżała się północ. Od kilku godzin żaden z uczniów i nauczycieli nie przewinął się przez korytarz, a my w dalszym ciągu byliśmy głośni, a na dodatek dość pijani. Właśnie zaczynaliśmy otwierać drugą butelkę whisky.

- My przynajmniej nie unosimy się honorem jak wy! – Krzyknął Lucjan, wymachując butelką na lewo i prawo. – Wiemy, kiedy trzeba się ulotnić, żeby nie mieć przejebane, a wy… pieprzeni gryfoni…

- Ej, wypraszam sobie! – Warknęłam, próbując zatkać mu usta ręką, ale nie mogłam trafić dłonią w jego usta. Klepnęłam go więc w pierś, czując pod palcami napinające się mięśnie.

- Jestem seksowny, wiem o tym – stwierdził chłopak, poruszając brwiami. – Treningi Quiddicha zrobiły resztę.

- Ja nie mam mięśni, a też gram w Quiddicha – mruknęłam, podwijając koszulkę. Pokazałam chłopakowi płaski, biały brzuch, oglądając go z każdej strony. Ślizgon zapatrzył się na moje ciało przez chwilę z szeroko otwartymi ustami. – Teraz nie gram, może dlatego nie mam mięśni.

- Myślę, że możemy coś na to zaradzić – mruknął, wziął łyka i czknął głośno, próbując podnieść się z podłogi. – Wstawaj, bo peleryna spadnie!

- Nigdzie nie idę – jęknęłam, czując że zbiera mi się na płacz. – Może dlatego on mnie nie chce, bo nie mam pieprzonego kaloryfera! – W dalszym ciągu miałam podwiniętą koszulkę, a mój umysł zaczął się rozluźniać, przez co nie kontrolowałam tego, co mówiłam.

- Ja cię chcę! Nawet bez kaloryfera, ale chodź wyrobimy go na boisku. Zagramy mecz, co ty na to?

- Mam szlaban od PIEPRZONEGO Snape’a – zaakcentowałam przedostanie słowo. – Na nic mi nie pozwala! Jebany sadysta. On chce, żebym zwariowała, żebym go błagała! I tak pewnie zrobię, bo już nie wytrzymuję!

- To tylko głupie latanie na miotle. – Lucjan przestał już podawać mi alkohol i sam skupił się na wypiciu większości. – Ale chodź, może uda mi się znaleźć jakąś miotłę, to sobie polatasz.

Chłopak podał mi rękę, abym wstała, gdy nagle usłyszeliśmy hałasy z prawego skrzydła korytarza. Zamarliśmy, wyczekując, ponieważ dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze, aż w końcu zza rogu wyłoniła się jakaś para. Przyłożyłam wyprostowaną dłoń do czoła, jakbym próbowała zrobić daszek chroniący przed słońcem i zmrużyłam oczy.

- Do cholery, Amber! – Syknął Draco Malfoy, trzymając rękę dziewczyny przewieszoną przez swoje ramię. – Kto ci kazał tyle pić?!

- Lub…oje… ond włosy – wybełkotała nastolatka, opuszczając głowę.

- Co jest, kurwa?! – Szepnęłam cicho do Lucjana, chwiejąc się na nogach. – Czemu ona nie jest w piżamie?!

- Serio, to jest największy problem? – Zaśmiał się chłopak, marszcząc brwi. – Czemu oni są razem? Może też chcą polatać na miotle? Idziemy za nimi?

- Ale po cichu – zachichotałam. – Zrobimy im niespodziankę. – Opuściłam w końcu koszulkę, ponieważ w dalszym ciągu była podwinięta i ruszyliśmy za Ślizgonem i Gryfonką.

- Doprawdy… - prychnął Malfoy, przewracając oczami. – Wolałem, jak byłaś trzeźwa. Co ja mam z tobą teraz zrobić?! Nie mam ochoty się zabawiać z kłodą! To się mija z celem!

- Widzisz? – Szturchnął mnie Lucjan. – Chcą zagrać mecz, ale co to kłoda? Zmienili zasady Quiddicha?

- Skąd mam wiedzieć – wzruszyłam ramionami, wyrywając butelkę chłopakowi. – Przeginasz! Też mam prawo się napić, to w końcu moja randka! Masz mnie traktować z należytym szacunkiem.

- Szacunek szacunkiem, ale zaraz padniesz jak Amber – mruknął, wskazując na ,w dalszym ciągu, prowadzoną dziewczynę przez Dracona.

- Wygląda jak zwłoki – stwierdziłam.

- Bo to są zwłoki, chodzące.

Wybuchliśmy śmiechem, a następnie przyłożyliśmy dłonie do ust, zakrywając je szybko i znieruchomieliśmy.

- Kto tu jest?! – Warknął podenerwowany Draco, wyciągając szybko różdżkę. Odsunął się od Klary, która doczłapała do ściany, osuwając się po niej powoli. – Kto tu, kurwa, jest?!

W dalszym ciągu siedzieliśmy cicho, chociaż umieraliśmy ze śmiechu.

Nagle na korytarzu rozbrzmiał dźwięk uderzającej laski o podłogę. Spojrzałam na kilka drzwi po jednej stronie ściany, zauważając wśród nich te konkretne z tabliczką profesora Moody’ego. Klara również musiała usłyszeć dźwięki laski, ponieważ uśmiechnęła się do siebie, mamrocząc pod nosem coś o ćwiczeniu, dotyku i zadaniu domowym. Zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Draco po kilku sekundach również domyślił się, kto się zbliżał i szybko uciekł z korytarza, jak zwykł to robić.

- Musimy spierdalać – szepnął Lucjan, ciągnąc mnie za rękę. Wziął raz jeszcze pokaźnego łyka, wręczył mi butelkę, z której także skorzystałam, a następnie schowaliśmy puste szkło za plecy na wpół siedzącej, na wpół leżącej, dziewczyny.

- Ona i tak już jest pijana, to bez różnicy ile wypiła – skomentowałam, widząc pytająca minę Lucjana. Puściłam chłopakowi oczko.

– To co, idziemy na boisko?

- Muszę wyrobić mięśnie! – Warknęłam, na nowo pokazując brzuch chłopakowi. – To bardzo ważne dla całego Hogwartu i wszystkich ocen z Eliksirów.

- Chyba z Latania – poprawił mnie Lucjan, ponownie czkając.

Zaczęliśmy się kłócić o Quddicha, w zupełności zapominając o zbliżającym się nauczycielu, który nagle podszedł do nas i odkaszlnął głośno. Stanęliśmy jak wryci, na nowo nieruchomiejąc. Byliśmy przekonani, że mężczyzna nas nie widzi, ale ten wpatrywał się magicznym okiem prosto we mnie, a następnie przeniósł wzrok na Klarę.

- Merlinie, co się tu do licha stało?! – Warknął zdenerwowany, podchodząc do blondynki. Nachylił się nad nią, klepiąc po policzkach. – Ona jest pijana! – Wściekł się. – Bole, to twoja sprawka?!

- Cśś – szepnęłam do Lucjana, na nowo przykładając palec do ust.

- Alex, co ty wyprawiasz?! – Zezłościł się.

Nie minęła chwila, a z ciemności wyłonił się kolejny nauczyciel – Snape. Ubrany w swoje codzienne szaty, z wyciągniętą przed siebie różdżką.

- Co tu się wyprawia? – Zapytał spokojnym tonem, obserwując Moody’ego, a następnie leżącą na ziemi Klarę. – No, no. Któż by pomyślał? Pijana?

- Pijana to mało powiedziane! – Warknął drugi profesor, uderzając z całej siły laską o podłogę, a następnie podszedł szybko do nas, aż cofnęliśmy się pod ścianę i siłą zdarł z nas pelerynę. – Ci również!

Poczuliśmy powiew zimnego powietrza na twarzy. Lucjan obciągnął mi szybko ubranie, żeby żaden z nauczycieli nie spoglądał na mój brzuch, po czym na nowo czknął.

- Nie robimy nic złego – mruknął szybko chłopak.

- Byliśmy na randce! – Wypaliłam nagle, wpatrując się uparcie w Snape’a, który unikał mego wzroku jak ognia. Wpatrzony był za to w prawie nieprzytomną Klarę, która w dalszym ciągu mamrotała coś pod nosem.

- Dot…kałam się prze..ż, ale nie umiem…

- Trzeba ją stąd szybko zabrać, bo plecie już same głupoty – westchnął nagle Moody, pocierając ręką o skroń. Wyglądał na lekko przejętego całą tą sytuacją. Sięgnął szybko za pazuchę po swój napój i upił.

- To wódka? – Spytałam, chcąc sięgnąć po piersiówkę, ale mężczyzna zabrał szybko rękę.

- Dziewczyno, nie żartuj sobie! Snape, co z nimi robimy?

- Właśnie? – Zagadnęłam i również czknęłam. – Co z nami zrobi pan profesor? Zapewne zwyzywa od kretynek i idiotek, a następnie wykopie na zbity pysk! – Krzyknęłam na koniec, czując ponownie łzy pod powiekami.

- Alex… - Lucjan chwycił mnie za ramię. – To tylko Quiddich.

Profesorowie spojrzeli po sobie zdziwieni, ale obaj wyglądali, jakby mieli zaraz wybuchnąć i zrównać nas z ziemią. Tylko niczego nieświadoma Klara miała, na razie, spokój… 






wtorek, 17 września 2019

57. Uroczy Draco, Creepy Moody i ploteczki.

Podniosłam wzrok znak podręcznika i zdziwiona patrzyłam, jak Alex zgarnia wszystkie swoje książki. Tłumaczyła, że zamierza pójść się pouczyć, ale czy nie właśnie to robiłyśmy teraz w Wielkiej Sali? Odprowadziłam ją wzrokiem, zamrugałam zdezorientowana i ostatecznie rozejrzałam się wokoło, zastanawiając dlaczego tak naprawdę wyszła. Światło było w porządku, miejsca było dość, nie było też jakoś szczególnie głośno… Może było dla niej zbyt tłoczno? Albo zobaczyła kogoś, kogo nie chciała spotkać? Tyle, że nie było tutaj Flinta. Ślizgon stronił przecież od nauki jak tylko mógł, jakby na widok podręczników łapał go odruch wymiotny.

Wsparłam się na łokciu i zaczęłam bazgrolić na marginesie zeszytu. Pogrążyłam się w myślach. Od czasu incydentu w Hogsmeade naprawdę dużo czasu spędzałyśmy nad książkami. Dla mnie nie było to nic nowego. Szybko wróciłam do starej rutyny, dzięki czemu mogłam być kilka tematów do przodu. Na zajęciach zdobywałam punkt za aktywność, odrobinę nadrabiając straty z lekcji eliksirów. W końcu też poprawiłam zawalony referat u Snape’a, co zrzuciło mi z głowy wielki ciężar. Nawet sprawa z mapą jakoś przycichła – Harry nie mówił nic, jakoby profesor Moody pytał go o zaklęcie uaktywniające. Miałam wrażenie, że wszystko powoli się stabilizuje. Zaprzestanie włóczenia się po szkole o dziwnych porach, popijania i imprez miało swoje pozytywne skutki. Miało też i negatywne. Chcąc nie chcąc, drastycznie zmniejszyłam swoje szanse na widywanie się z Draco Malfoyem. Na lekcjach i przerwach chłopak otaczał się swoimi znajomymi, z którymi nie miałam nic wspólnego. Z resztą zupełnie inaczej traktował mnie wśród „swoich”. W pewien sposób rozumiałam dlaczego tak robił. Sama nie rozpowiadałam na lewo i prawo, że ślizgon mi się podobał, bo spotkałoby się to z kpiną lub docinkami. Z drugiej strony, wciąż upominał się o referaty, dzięki czemu widywaliśmy się przez jedno popołudnie w tygodniu.

Referat… To przecież dziś! Spojrzałam na zegar i szybko zebrałam swoje rzeczy, starannie pakując je do torby. Zarzuciłam ją na ramię i ruszyłam prosto do biblioteki. Przez regularne wizyty, miałam tam swoje stałe miejsce. Był to jeden z niedużych stolików za działem mugoloznawstwa, pomiędzy regałami działu ogólnego. Uczniowie zazwyczaj szukali czegoś w działach tematycznych i dedykowanych, więc ten ogólny nie był często odwiedzany. Mniej snujących się uczniów, to mniej wpatrzonych w nas par oczu. Tak naprawdę nie wymazywało to mojego stresu, ale czułam się nieco swobodniej.

- Znowu pierwsza – skomentowałam do samej siebie, widząc, że stolik jest pusty.

Usiadłam na stałym miejscu, odłożyłam torbę pod stolik, przyszykowałam pergamin i pióro, oraz kilka książek, w które już wcześniej powkładałam zakładki. Znowu czekał nas referat z historii magii. Swój zrobiłam od razu po zajęciach, więc teraz wystarczyło napisać to samo innymi słowami. Ku mojemu zdziwieniu, Malfoy pojawił się wyjątkowo szybko. Na sobie miał zwyczajowy strój – cienki, zielony krawat Slytherinu, białą koszulę z długimi rękawami, czarne spodnie w kant i czarne, wypolerowane oksfordy. Draco bez słowa wyjął swoje samopiszące pióro i usiadł na krześle obok mnie, rozsiadając się na tyle szeroko, że częściowo zetknęliśmy się nogami. Przełknęłam głośno ślinę, zerknęłam na chłopaka i zabrałam się za pisanie. Jego pióro błyskawicznie powtarzało moje słowa. Ślizgon przyglądał mi się dobrą chwilę, aż w końcu sięgnął do torby po podręcznik do zaklęć. Rozsiadł się wygodniej, krzyżując nogi w kostkach i pogrążył w lekturze. Chciałam skupić się na referacie, ale ciekawość była silniejsza. Mimowolnie zerkałam na blondyna. Okładka książki wyglądała znajomo.

- To podręcznik do zaklęć dla piątego roku? – zdziwiłam się.

Malfoy łypnął na mnie spode łba i nic nie mówiąc, ustawił podręcznik tak, żebym nie mogła zaglądać o czym dokładnie czyta. Dodatkowo zasłonił go ręką, którą oparł o stół. Palcami wystukiwał cichy rytm. Na moment faktycznie dałam sobie spokój, ale ciekawość była silniejsza. Wyciągnęłam szyję, żeby spojrzeć ponad jego ramieniem.

- O czym tam czytasz? – zaciekawiłam się. - Drętwota?...

- Amber, nie bądź wścibska – skarcił mnie i wskazał głową na mój pergamin. – Lepiej skup się na referacie.

- Jasne… - mruknęłam, wracając do pisania. Nie na długo. – Tak sobie tylko myślę… że to nic dziwnego, że masz tak dobre oceny na zaklęciach. Pewnie sporo ćwiczysz. Tylko czemu robisz z tego taką tajemnicę? To nic złego uczyć się na zapas… – Uśmiechnęłam się do niego.

Draco zamarł na moment, zerknął na mnie, a później wzruszył ramionami.

- Nie robię żadnej tajemnicy.

- Nie? – postukałam palcem w podbródek, zastanawiając się. – A wydaje mi się, że kiedyś szukałeś podręcznika do zaklęć i byłeś wtedy jakiś taki przyczajony…

- Przyczajony? – chłopak uniósł brwi i zaraz stwierdził z kpiną. – Musisz źle pamiętać.

- Byłam pewna, że…

- Pomyliłaś się – uciął stanowczo. Znów zerknął na mój pergamin i zapytał. – Piszesz?

- Piszę… - westchnęłam.

Nie rozumiałam dlaczego zawsze gdy próbowałam z nim rozmawiać, ucinał temat. W lesie też nie chciał mnie słuchać. Pochyliłam się nad papierem, zapełniając go kolejnymi zdaniami. Samopiszące pióro dorównywało mi kroku. W tym czasie ślizgon wyciągnął swoją różdżkę i w skupieniu czytając zwartość podręcznika, zaczął wykonywać proste ruchy nadgarstkiem. Poruszał przy tym niemo ustami. Wsparłam się na łokciu, obserwując go przez krótką chwilę. Szybko to zauważył.

– Amber, gapisz się – syknął.

- Wiem. Przepraszam – speszyłam się i usiadłam prosto. – Ten ruch który wykonujesz… wystarczy proste machnięcie – powiedziałam cicho.

- I właśnie tak to robię – mruknął Malfoy, nie przerywając ćwiczeń.

- No nie do końca – zaczęłam go pouczać, jednocześnie imitując machnięcie piórem. – Powinieneś robić to szybciej. O tak.

Draco zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w stół.

- Wiem co mam robić. Nie traktuj mnie jak kretyna – syknął.

- Co? – zamrugałam zdezorientowana. Naprawdę pomyślał, że tak go traktuję? - Nie to miałam na myśli… po prostu chcę pomóc.

- Więc skup się na pomocy z referatem – przypomniał.

Szybko kiwnęłam głową. Przysunęłam do siebie książki i przepisałam kilka definicji, przy okazji obszernie je opisując. Ślizgon chyba zrezygnował z nauki, bo zaraz westchnął i zamknął swój podręcznik, rzucając go na blat przed sobą. Zaczął bawić się różdżką, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Obok nas przeszła jakaś krukonka w okularach, zgarniając z najbliższego regału kilka książek. Odprowadziliśmy ją wzrokiem, a gdy tylko zniknęła z pola widzenia, przechyliłam się lekko w stronę chłopaka.

- Właściwie po co Ci to zaklęcie? Drętwota? – zapytałam przyciszonym głosem.

- Potrzebne – Draco odparł zdawkowo.

- Chcesz nim dopaść Flinta?

- Co? – Malfoy zakrztusił się. Złapał mocniej różdżkę, wyprostował się i spojrzał na mnie z góry, marszcząc przy tym brwi. - Flinta? Skąd Ci to przyszło do głowy?...

- Nie jest zbyt miły – zaczęłam wyliczać - wszystkim zachodzi za skórę, a do tego wydaje się, jakby miał coś do Ciebie.

- „Wydaje się”, to właściwy zwrot. Jesteśmy kumplami – blondyn skłamał. Poprawił krawat.

- Naprawdę? Odnoszę inne wrażenie. Na przykład po tej dziwnej walce ślizgonów z gryfonami, widziałam jak Cię rugał…

- Wszędzie za mną łazisz? – Malfoy poruszył się niespokojnie, niebezpiecznie mrużąc oczy.

- No co Ty! – Uniosłam ręce w obronnym geście, czerwieniąc się. – Wtedy akurat wracałam do wieży i po prostu przechodziłam obok dziedzińca, a że wy tam byliście…

– To przy okazji postanowiłaś podsłuchać?

- Niespecjalnie! – pisnęłam i opuściłam wzrok. - Wiesz, nie rozmawialiście jakoś szczególnie cicho… Jestem pewna, że każdy mógłby…

- Dobra, mniejsza z tym – Draco przerwał mi, a jego spojrzenie zelżało. Wsparł się na łokciu, dotykając palcami czoła. - Nie wiem co tam usłyszałaś, ale lepiej wyrzuć to z głowy. To było tylko takie gadanie.

- Tak też początkowo myślałam… Przyjacielskie wygłupy i tak dalej… - podniosłam na niego wzrok. - Ale z drugiej strony, czy nie groziłeś mu ostatnio? No wiesz… W skrzydle szpitalnym? Wtedy też nie był zbyt miły.

- Flint zawsze taki jest – uciął.

- I nie wkurza Cie to? – zdziwiłam się. – Ktoś powinien coś z tym zrobić. Może da się mu przemówić do rozsądku? Poprosić jego rodziców o interwencję?… - zaczęłam się zastanawiać na głos.

Draco przewrócił oczami. Nim skończyłam swój wywód, chłopak odłożył różdżkę na stół, złapał mnie z boku głowy i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie, zostawiając na moich ustach krótki, acz wilgotny pocałunek. Moje serce zamarło. Momentalnie zesztywniałam i zaczerwieniłam się, patrząc na ślizgona szeroko otwartymi oczami. Chłopak odsunął się powoli i przetarł moje usta kciukiem, co wywołało u mnie gęsią skórkę.

- Wiesz Amber… Masz słodkie usta, ale czasem pierdolisz od rzeczy – przyznał i cofnął rękę.

Siedziałam dalej w bezruchu, wpatrując się w blondyna. Momentalnie zapomniałam o czym właściwie nawijałam. Jego pocałunek tak mnie zaskoczył, że nie umiałam wydusić z siebie słowa. W końcu zrobił to na trzeźwo i to w miejscu, gdzie ktoś mógł to zobaczyć. Zamrugałam lekko zdezorientowana.

- Czyli jednak potrafisz się zamknąć? – Malfoy dał ręce za głowę i nonszalancko odchylił się na krześle. – Następnym razem uciszę Cię o wiele szybciej.

- Nie musisz… - wydusiłam z siebie. – To znaczy… - speszyłam się i złapałam za pióro, szybko biorąc się za pisanie. – No wiesz… możesz to też robić wtedy, kiedy nic nie mówię. - Powiedziałam nieśmiało.

Draco uśmiechnął się kącikiem ust, ale nie skomentował. Przez chwilę wpatrywał się w sufit. Później zerknął na mnie.

– Szczerze mówiąc, od tych „teorii spiskowych” o wiele bardziej ciekawi mnie, jakby Twoje usta poradziły sobie w zupełnie innych okolicznościach…

- To znaczy?... – zamrugałam.

- To raczej oczywiste. Może wpadniesz jutro do kryjówki? - chłopak poruszył brwiami.

- Jutro? - Ożywiłam się. – O rany… Wiesz… - zastanowiłam się na szybko, nerwowo miętosząc pióro. - Chciałabym, ale chyba nie mogę... Jak wieczorem nie będzie mnie w dormitorium, Alex będzie się martwić.

- Lamberd awansowała na Twoją niańkę? – Draco uniósł brwi.

- Nie… - przygarbiłam się na moment. - Po prostu po tamtych wydarzeniach w Hogsmeade, pilnujemy siebie nawzajem i trzymamy się z dala od kłopotów.

- A kto mówi o kłopotach? To nie wypad do Zakazanego Lasu, a zwykłe spotkanie. - Draco położył rękę na oparciu mojego krzesła i przysunął się do mnie, przyglądając czujnie. - No chyba, że boisz się zostać sam na sam…

Wpatrzyłam się w jego oczy i w odpowiedzi pokręciłam głową.

- To dobrze. Gdybyś się bała, znaczyłoby to, że wygrałem zakład.

- Co? – zdziwiłam się. - Czemu? Przecież nie uciekam…

- Bo się nie pojawiasz. Wychodzi wtedy na to samo. - Malfoy wyprostował się i złapał za podręcznik od zaklęć, kartkując go od niechcenia.

Zacisnęłam na moment usta. W sumie miał rację. Jeśli nie odpowiem na zaproszenie, to prawie tak, jakbym się wymigała. Najważniejsze było to, że naprawdę chciałam przyjść. Dałabym się pokroić za odrobinę pozytywnej uwagi z jego strony. Co stało na przeszkodzie, by się pojawić w kryjówce? Pewnie gdybym porozmawiała z przyjaciółką, poszłaby ze mną. A nawet jeśli nie, to sama często znikała na jakiś czas i nie opowiadała o tym co robi. Nie stałoby się przecież nic złego…

- Przyjdę – powiedziałam w końcu.- Nie przez zakład. Przyjdę, bo chcę.

Malfoy wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Gdy wszystko było ustalone, skupiłam się na referacie, szybko go kończąc. Ostatni raz omiotłam wzrokiem tekst i ostrożnie podałam ślizgonowi zapisany pergamin. Draco wcisnął go do torby, bez patrzenia na zawartość. Od razu spakował swoje rzeczy i wstał, zarzucając torbę na ramię. Spojrzał na mnie z góry, rzucił krótkie „do jutra” i zniknął za regałami. Westchnęłam z uśmiechem, sprzątnęłam wszystkie książki, również zebrałam swoje rzeczy i w podskokach wróciłam do wieży.

Dopisywał mi humor. Szybkim krokiem przemaszerowałam przez zatłoczony pokój wspólny, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że po drodze wpadł na mnie jeden z pierwszorocznych. Gdy tylko weszłam do sypialni, ściągnęłam buty, odłożyłam torbę i dopadłam do mojego pamiętnika, lądując z nim na łóżku. Najpierw położyłam się na brzuchu i szybko uzupełniłam wpis za dzisiejszy dzień, wspominając między innymi o kolejnym pocałunku i zaproszeniu do kryjówki. Później przekręciłam się na plecy i leniwie kartkowałam pamiętnik, przeglądając starsze wpisy. Wcześniej przez wydarzeniach w Hosmeade miałam bardzo wiele do napisania. Specyficzne nauki profesora Moody’ego, napad tamtych dwóch, Ivan, przypadek Alex… Późniejsze wpisy nie były aż tak pełne emocji, ale nie brakło szczegółowych opisów zajęć z Szalonookim. Jutro czekały mnie kolejne. Przytuliłam do siebie pamiętnik, zastanawiając się nad tym, co mnie czekało. Czy profesor będzie sprawdzał moje postępy w sprawie dotyku? Naprawdę próbowałam to robić którejś nocy, gdy wszyscy spali, ale nie wydawało mi się, żeby było to coś szczególnego. Miałam wrażenie, że coś robię źle. Nawet próbowałam sobie wyobrazić, że moją ręką steruje Draco Malfoy, ale moja głowa nie dawała się oszukać. Z nim było zupełnie inaczej. Nieporównywalnie.

Głupio byłoby przyjść na lekcje całkowicie nieprzygotowaną. Schowałam pamiętnik do skrzyni, przebrałam się w pidżamę i położyłam do łóżka, szczelnie zasuwając jego kotary. Zamknęłam oczy i zaczęłam głaskać się po ramieniu, szyi, a później i ciele. To ćwiczenie wydawało mi się strasznie głupie. Jak miało mi to pomóc? W końcu westchnęłam zrezygnowana i przekręciłam się na bok. Gdy zaczęłam już powoli przysypiać, obudził mnie nagły, głośny dźwięk. Podniosłam się i zdezorientowana wyjrzałam zza kotary. To Alex wróciła do sypialni i potknęła się o zostawione na środku krzesło.

- Żyjesz?... – zapytałam sennie.

- Żyję – odpowiedziała mi przyjaciółka.

Pomijając fakt, że omal nie wybiła sobie zębów, Alex wydawała się być w równie dobrym humorze jak i ja. Biorąc pod uwagę, że zniknęła by się „uczyć”, wydawało mi się to nieco podejrzane. Może i ostatnio uczyła się więcej, ale nie robiła tego z taką ekscytacją jak i ja. To znaczyło, że stało się coś jeszcze. Miałam ochotę zapytać ją o to jak i o jej sekretną kryjówkę do nauki, ale przyjaciółka szybko zniknęła w łazience, a zanim z niej wyszła, zdążyłam już usnąć.



W sobotę rano razem z Alex zeszłyśmy na śniadanie. W Wielkiej Sali nie było zbyt wielu uczniów. Nie wiem, czy większość odsypiała noc zarwaną z powodu nauki czy z powodu imprezy, ale obie wersje były równie prawdopodobne. Ci co jakoś dotarli na posiłek, wyglądali na nieco zmęczonych. Wyjątkiem był stół krukonów, wśród których nie brakowało niemal nikogo. Reszta dopiero powoli się zbierała. Harry i Ron też wyglądali na zmęczonych. Gadali między sobą o wczorajszej grze w karty, powtarzając przy tym różne śmieszne wydarzenia z poprzedniego wieczora. Słuchałam tego, zajadając się płatkami śniadaniowymi.

- Brakowało was wczoraj – powiedział Ron, wspierając się na łokciu. Spojrzał na Alex. – Właściwie to czemu nie było was w pokoju wspólnym?

- Przecież byłam tam, nawet gadaliśmy – przyjaciółka parsknęła śmiechem.

- Byłem aż tak pijany? – Jęknął Ron, przecierając twarz dłońmi.

- Raczej zapomniałeś, bo była z nami na pięć minut – wesoło wtrącił Harry, a potem poprawił okulary. – A takie pięć minut się nie liczy.

- Ale jednak byłam – Alex wzruszyła ramionami. – Z resztą wiecie, że muszę się uczyć.

- Trochę was ominęło – Potter pochylił się nad stołem i lekko przyciszył głos. - W pewnym momencie graliśmy w karty na wyzwania. Lee Jordan wtopił partię i kazali mu wydepilować nogę.

- Co? Po co?... – zdziwiłam się.

- No dla zabawy – zaśmiał się Harry. - Angelina przyniosła taki śmieszny ten… jakby plaster…

- Pewnie wosk – wtrąciła Alex i zerknęła w stronę Lee. – Dał sobie to zrobić?

- Czy dał? – zaśmiał się Ron. – Musiał! Sprawa honoru.

- A Ty co musiałeś zrobić? – Alex wpatrzyła się w Rona i poruszyła brwiami. – Bo nie powiesz mi, że wszystkich ograłeś.

- O rany… nawet nie pytaj – rudzielec zaczerwienił się po koniuszki uszu.

- Śpiewał – odpowiedział za niego Harry. – O ile można tak powiedzieć… Nie słyszałaś jak wył? Śniło mi się to po nocach.

- Ej! Nie było wcale tak źle! – parsknął Ron.

- Śpiewanie to nie takie złe wyzwanie – wtrąciłam cicho. Alex spojrzała na mnie.

- A umiesz śpiewać? – zapytała. - W sumie nigdy nie słyszałam jak to robisz.

- No trochę umiem… - speszyłam się. – Nie tak, żeby występować, ale na pewno też nie tak, żeby ktoś miał po tym koszmary. A Ty umiesz?

- Też. – Alex kiwnęła głową i wsparła się na łokciu. - Nawet bardziej lepiej, niż gorzej.

Rozmowa toczyła się dalej, a wzrok przyjaciółki uciekał w stronę stołu nauczycielskiego. W przeciwieństwie do frekwencji uczniów, tam akurat był komplet. Też spojrzałam krótko w stronę stołu, a później rozejrzałam się po sali. Odniosłam dziwne wrażenie, że sporo osób zerka w naszym kierunku. Głównie byli to chłopacy. Dziewczyny też zerkały, a później jedna nachylała się do ucha drugiej. Tych spojrzeń było na tyle dużo, że szturchnęłam Alex łokciem. Przyjaciółka spojrzała tam gdzie ja i zmarszczyła brwi.

- Mam coś na twarzy? – zapytałam półszeptem.

Alex przyjrzała mi się i potrząsnęła głową.

- A ja? – zapytała, ale ja też zaprzeczyłam.

Wzruszyłam ramionami. Przyjaciółka przygarbiła się i wbiła wzrok w posiłek. Już nie zerkała na stół nauczycielski. Zamiast tego nieco nerwowo dłubała widelcem w jajecznicy. Po namyśle szybko ją zjadła i wstała od stołu. Gdy wychodziłyśmy z Wielkiej Sali, na korytarzu minęłyśmy grupkę puchonów. Chłopcy szturchnęli się łokciami i pokazywali w naszą stronę, posyłając nam przy tym uśmiechy.

- Cholera… co jest? – mruknęła Alex, łypiąc na grupkę.

- Nie wiem – odpowiedziałam równie zdezorientowana co i ona. – Stało się wczoraj coś dziwnego?

- Niby co? – Przyjaciółka łypnęła na mnie podejrzliwie.

- Coś, przez co mogliby się tak gapić? – podrapałam się po głowie.

Obie zrobiłyśmy w głowie rachunek sumienia, ale żadna z nas nie wypowiedziała myśli na głos. Miałam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z Malfoyem. Wczoraj miałam wrażenie, że nawet się dogadywaliśmy. Gdyby się okazało, że tylko ze mną pogrywał, załamałabym się.

W pokoju wspólnym było tylko kilka osób. Angelina wylegiwała się na kolanach Freda, a ten bawił się jej włosami, jednocześnie czytając gazetę. Gdy dziewczyna zobaczyła, że razem z Alex wchodzimy do pomieszczenia, wstała i podeszła do nas z uśmiechem.

- No Alex, jak tam moje rady? Przydały się? – zapytała z zainteresowaniem, zerknęła w bok i puściła oczko do Freda.

- Jakie rady? – spojrzałam najpierw na jedną, później na drugą. – Pomagałaś jej się uczyć?

- W pewnym sensie tak – zaśmiała się Angelina.

- Cicho – mruknęła Alex i popchnęła mnie w stronę schodów. –Idź. Potem Ci powiem. Spóźnisz się na swoje dodatkowe.

- Ej, ale jak potrzebujesz, to ja też Cię mogę pouczyć – zaproponowałam, wzruszając przy tym ramionami.

Weszłam po schodach, zerkając jeszcze przez ramię. Dziewczyny rozmawiały o czymś na boku, ale nie słyszałam o czym. Ja zabrałam z sypialni swoją różdżkę i popędziłam na dół. Wyszłam z wieży, a potem zeszłam po schodach. Stanęłam pod drzwiami gabinetu profesora Moody’ego i gdy już miałam zapukać, usłyszałam za sobą stukot laski. Obejrzałam się przez ramię. Mężczyzna właśnie nadchodził.

- Dzień dobry profesorze! – powiedziałam z uśmiechem.

- Dzień dobry Klaro – Szalonooki odpowiedział uśmiechem i skinął do mnie głową. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. - Zwarta i gotowa? – zapytał, wymijając mnie.

- Tak jest – kiwnęłam głową.

Profesor otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Wszedł za mną, zamknął i wyciszył drzwi, a następnie podszedł do biurka, zostawiając przy nim laskę i zawieszając na oparciu fotela swój ciężki, skórzany płaszcz. Kolejno odpiął mankiety swojej koszuli, a następnie podwinął rękawy, odsłaniając swoje męskie, pokryte kilkoma bliznami przedramiona. Obserwowałam go w milczeniu, trzymając różdżkę za plecami.

- Ćwiczyłaś tak jak prosiłem? – zapytał Moody.

- Tak profesorze… - kiwnęłam głową, a później westchnęłam. – Przynajmniej próbowałam…

- Próbowałaś… - powtórzy, oblizując się. Wyminął biurko i podszedł do mnie, przyglądał mi się czujnie. – I jak?

- Sama nie wiem… - opuściłam głowę. – To naprawdę ma mi pomóc? Chyba robię coś nie tak. Mam wrażenie, że to jest bezsensu…

- To nie jest bezsensu, Klaro – profesor odparł od razu, a potem z namysłem potarł podbródek. - Możemy przećwiczyć to razem, ale szczerze mówiąc, chciałem już pójść o krok dalej.

- Dalej? – zerknęłam na niego.

- Czyli dodać kolejny element – wyjaśnił Moody.

Mężczyzna stanął przede mną i sprawnie rozpiął pierwsze dwa guziki mojej koszuli. Drgnęłam niespokojnie. Gdy złapał za trzeci guzik, chwyciłam go za nadgarstek i wystraszona spojrzałam mu prosto w oczy.

- Ptaszyno, to jest ten element – odparł spokojnie profesor. – Pamiętaj, walczymy z Twoim strachem. Żeby się z nim mierzyć, musisz go poczuć, prawda?

Niepewnie kiwnęłam głową. Wciąż trzymałam go za nadgarstek. Moody zerknął na moją dłoń.

- Jeśli bardzo nie chcesz, możemy przećwiczyć coś innego – zaproponował. – Obawiam się jednak, że prędzej czy później będziemy musieli do tego wrócić…

Wzięłam głęboki wdech.

- Zróbmy to teraz… - powiedziałam cicho.

Opuściłam rękę i zawstydzona odwróciłam wzrok. Mężczyzna kiwnął głową, spokojnie odpiął kolejne guziki mojej koszuli, a później lekko ją rozsunął na boki i zrobił krok w tył. Przyglądał mi się z miną, jakby szukał brakującego elementu. Choć koszula wciąż zasłaniała wiele, czułam się głupio. Byłam zawstydzona i zażenowana. Stałam sztywno.

- Na początek tyle wystarczy… – sapnął Moody. - Myślisz, że jesteś w stanie się obronić? – zapytał. Sięgnął do paska po różdżkę, którą następnie obrócił w palcach.

- Słucham?... – zmarszczyłam brwi.

Miałam się bronić? W naszych pojedynkach zawsze to profesor był górą. Teraz okoliczności były jeszcze mniej sprzyjające. Chciałam to zmienić, więc pospiesznie złapałam za koszulę, zamierzając ją zapiąć.

- Nie zapinaj – powiedział stanowczo i złapał za moją dłoń, zatrzymując ją. Zamarłam.

- Na tym polega ćwiczenie – wyjaśnił, zabierając rękę. - Ta koszula ewidentnie Cie rozprasza. Chcę sprawdzić, czy dasz radę obronić się w niesprzyjających okolicznościach.

Profesor zachęcił mnie ruchem różdżki, bym przyszykowała broń, a potem odsunął się aż pod ścianę. Chcąc nie chcąc, zostawiłam koszulę w spokoju i wystawiłam różdżkę przed siebie, stając w gotowości. Zgodnie z przewidywaniami Moody’ego, moje myśli wciąż krążyły wokół tego, że widać mi stanik, że czuję się skrępowana i że coś co powinno być zapięte, takie nie jest. Gdy profesor rzucił zaklęcie rozbrajające, zareagowałam zbyt późno, nie zdążając go odbić. Różdżka wyskoczyła mi z ręki. Podniosłam ją szybko i zrobiliśmy kolejne podejście. Również nieskuteczne.

- Nie myśl o swoim ciele – profesor instruował mnie w trakcie. - Jesteś w ogóle w stanie skupić się na czarach?

- T…tak…

- No to musisz to pokazać. Chcę widzieć efekty!

Kiwnęłam głową. Chciałam dać z siebie jak najwięcej, ale mimowolnie wciąż próbowałam się zasłonić lub stanąć jakoś inaczej. Natrętne myśli nie wychodziły mi z głowy. Wszystko wpływało na mój refleks, znacznie go opóźniając. Mimo kilkunastu prób, za każdym razem różdżka wyskakiwała mi z ręki. Każde kolejne podejście dobijało mnie jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że to dla mnie za dużo. Do oczy cisnęły mi się łzy. Moody wyczuł, że coś jest nie tak. Opuścił różdżkę, potrząsnął głową i podszedł do mnie szybkim krokiem.

- Słuchaj ptaszyno… - profesor złapał mnie za ramiona i potarł je. – Naprawdę musisz się skupić. To nie są żarty. W prawdziwych walkach takich rozpraszaczy jest o wiele więcej. Musisz nauczyć się je ignorować, albo z nimi współgrać, rozumiesz?

- Tak profesorze… - powiedziałam cicho, unikając kontaktu wzrokowego. Złapałam za koszulę, otulając się nią mocniej. – Rozumiem o co chodzi… wiem, że muszę się tego nauczyć, ale jakoś… czuję się, jakby coś mnie blokowało.

Naprawdę chciałam się skupić, ale nie mogłam. Skoro tak kiepsko szło mi na początku, jak będzie dalej? Moody zauważył moje przygnębienie. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo, Klaro. Nie możesz się poddawać. Początki zawsze są najcięższe. Tu chodzi o walkę o przetrwanie. Wszystkie chwyty dozwolone… Nie sposób sprawdzić wszystkich ewentualności, ale po moich lekcjach, myślę, że będziesz gotowa na wszystko.

Nieśmiało podniosłam wzrok na mojego mentora.

- Myśli profesor, że jestem w stanie dotrzeć do takiego momentu?

Szalonooki uśmiechnął się ciepło i kiwnął głową.

- Myślę, że tak.

Również skinęłam głową. Skoro on we mnie wierzył, musiałam dać sobie radę. Moody oblizał się powoli, a później z ociąganiem zabrał rękę. Jego mechaniczne oko zerkało w okolice mojej koszuli.

- Może mała zmiana taktyki? – zaproponował profesor. - Nie radzisz sobie z refleksem, więc zróbmy po staremu. To Ty atakujesz, a ja się zbliżam. Może emocje zadziałają na Twoją korzyść? – uśmiechnął się lekko i zawrócił pod ścianę.

Gdy do niej dotarł, stanął tyłem do mnie. Nie rozumiałam po co. Stał tak przez chwilę, a ja w tym czasie wystawiłam przed siebie różdżkę i wpatrzyłam się w plecy mężczyzny, czekając na jego ruch. Nie chciałam atakować, gdy był w tej pozycji. Moody odezwał się nagle.

– Rozsuń koszulę – nakazał, spokojnym głosem.

No tak, nawet gdy stał tyłem, widział mnie dzięki magicznemu oku. Przełknęłam głośno ślinę i wykonałam polecenie, ponownie odsłaniając część własnego ciała. Serce mi waliło. Chwila wydawała się dłużyć w nieskończoność. Moody poruszył barkami, następnie przechylił głowę w lewo, a później w prawo, strzelając przy tym karkiem.

- Zrobimy to na poważnie – powiedział w tym samym momencie, gdy się obrócił.

Wystrzeliłam pierwszym zaklęciem, ale sprawnie je odbił. Na twarzy profesora malowała się śmiertelna powaga. Szedł do mnie równym, twardym krokiem. Był skupiony. Wpatrzony w jeden punkt. Zupełnie, jakby nic się teraz nie liczyło. W pierwszej chwili jego spojrzenie mnie sparaliżowało. Zrozumiałam, że nie zamierzał dawać mi taryfy ulgowej. Szybko zebrałam się w sobie i kolejno wypowiedziałam kilka zaklęć. Chciałam być szybka, ale nie mogłam się z nim mierzyć. Był coraz bliżej. Miałam wrażenie, że przyspiesza. Wycofywałam się pod drzwi, ale dystans między nami wciąż się zmniejszał. Ogarnęła mnie panika. Ręce zaczęły mi drżeć, a ruchy różdżką były coraz bardziej niedbałe. Gdy był tuż tuż, pisnęłam ostatnie zaklęcie, chybiając. Moody sapnął niezadowolony, pchnął mnie na drzwi, a zaraz potem gwałtownie oparł się o nie rękoma po obu stronach mojej głowy. Przylgnęłam plecami do drewna i mocno zacisnęłam powieki, odwracając głowę. Mężczyzna naparł na mnie ciałem. Stałam jak sparaliżowana, więc złapał mnie za nadgarstek ręki w której trzymałam różdżkę i siłą przekręcił ją tak, bym dźgnęła go między żebra. Powoli się oblizał i nachylił się do mojego ucha.

- Na co czekasz?... – szepnął mi wprost do niego. – Walcz do ostatniej chwili.

Przerażona potrząsnęłam głową. Już czułam się jak przegrana. Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze to przedłużał. Profesor był innego zdania. Dla niego lekcja nie dobiegła końca. Szarpnął moją ręką, wbijając różdżkę jeszcze mocniej.

- No dalej. Walcz! – podirytowany odsunął się od mojego ucha.

- Nie chcę… - pisnęłam ze łzami w oczach.

Mężczyzna, złapał za moją koszulę na barku i mocno pociągnął ją w dół, odsłaniając moje ramię. Jego mechaniczne oko prześlizgało się po moim nagim ciele.

- Zrób to do cholery! – warknął Moody. – Nie rozumiesz? Mogę Cię skrzywdzić. Zrób to teraz!

Zacisnęłam mocniej powieki, a łzy popłynęły mi po policzkach. Moody mocno złapał za koszulę z drugiej strony, chcąc ją ze mnie zedrzeć. Cofnęłam różdżkę, by móc nią manewrować i szepnęłam zaklęcie „drętwota”. Mężczyzna nawet się nie bronił, więc tym razem czar trafił prosto w niego, momentalnie go paraliżując. Rozpłakałam się i wyrwałam koszulę z jego uścisku. Zaraz potem wyślizgnęłam z pomiędzy niego a drzwi, odbiegając pod przeciwległą ścianę. Cała drżałam. Stałam przygarbiona. Mocno opatuliłam się koszulą, trzymając ją w garści. Mężczyzna poruszył się o wiele szybciej, niż sądziłam. Oparł się rękami o drzwi i pochylił do przodu, zwieszając głowę. Stał tak przez chwilę w milczeniu, uspokajając oddech.

- Profesorze?... Profesorze… Ja nie chciałam… - szepnęłam zapłakana, potrząsając głową.

Moody powoli podniósł głowę. Odchrząknął, odbił się od drzwi i nie patrząc na mnie, ruszył do biurka, gdzie zostawił swój płaszcz. Pospiesznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągając swoją buteleczkę. Pociągnął spory łyk. A potem drugi.

- Profesorze?... – zacisnęłam mocniej dłoń na różdżce i wystawiłam ją w jego stronę, nie ruszając się z miejsca. – Ja przepraszam…

Mężczyzna przetarł usta i schował swój napitek. W końcu spojrzał na mnie. Nie z szaleństwem w oczach, nie z nienawiścią, nie ze złością.

- Nie przepraszaj Klaro. Zmusiłem Cię do tego. Popchnąłem Cię do granicy. Taki był plan – wyjaśnił spokojnie i wyminął biurko.

Gdy do mnie podchodził, odruchowo cofnęłam się. Moody wystawił przed siebie ręce, pokazując, że nie ma złych zamiarów.

- Już wszystko w porządku – powiedział. - Dałaś sobie radę.

- Nie chciałam tego robić… - szepnęłam. Po policzkach wciąż płynęły mi łzy.

Moody podszedł do mnie i objął mnie, przytulając do siebie. Poczułam się spokojniej, wiedząc, że już mnie nie sprawdza. Objęłam go w pasie i wtuliłam twarz w jego koszulę, mocząc ją łzami. Profesor delikatnym ruchem pogładził mnie po plecach. Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu. W pewnym sensie jego obecność uspokoiła mnie. Przestałam drżeć. Już spokojniejsza odsunęłam się od niego, wycierając dłońmi policzki.

- Nie możesz tak się wahać – powiedział nagle profesor. – Od tego może zależeć Twoje być, albo nie być.



Niedługo potem lekcja dobiegła końca. Razem z profesorem opuściłam jego gabinet. Oczy miałam wciąż lekko zaczerwienione, a koszula mężczyzny miała na sobie drobne, mokre plamy, ale gdy założył płaszcz, nie rzucało się to aż tak w oczy. Mimo że lekcja była ciężka, Szalonooki obrócił to tak, że czułam się, jakbym faktycznie zrobiła jakieś postępy.

Jako że zbliżała się pora obiadowa, razem ruszyliśmy w stronę Wielkiej Sali. Blisko zejścia do lochów, mechaniczne oko mężczyzny nagle obróciło się, zatrzymując na jednym punkcie. Mężczyzna przybrał poważną minę, odchrząknął i skręcił w tamtą stronę.

- Coś się stało? – zapytałam, zrównując z nim krok.

Moody nie odpowiedział mi. Zamiast tego stanął pod drzwiami zamkniętej sali i przyłożył do nich ucho. To, że ktoś był w środku było słychać nawet i bez zbytniego wysiłku.

- I co ja mam teraz zrobić?! – usłyszałam dobiegający ze środka głos Alex.

Mężczyzna zdecydowanym ruchem złapał za klamkę i szarpnął, ale drzwi nie odpuściły. Zmarszczył brwi. Chciałam podejść, ale Moody wystawił w bok laskę i odsunął mnie od drzwi. Szybkim ruchem złapał za różdżkę, wypowiadając zaklęcie otwierające…