czwartek, 12 września 2019

56. Przeskok czasowy



Pomfrey zniknęła za drzwiami swojego gabinetu, w którym w dalszym ciągu siedział profesor Moody, a ja na nowo nachyliłam się w stronę przyjaciółki.

- Mówiłaś, że kto tam był? W tej piwnicy? – Spytałam, starając się, aby mój głos brzmiał jak najbardziej normalnie, ale zdawało mi się, że z każdą kolejną sekundą coś we mnie pęcznieje i eksploduje zaraz. Raz jeszcze zerknęłam w stronę leżącej, starannie złożonej peleryny, zaciskając pięści.

- Moody i Snape – odparła spokojnie Klara niczego nie podejrzewając, ale również podążyła wzrokiem za kawałkiem ubrania profesora. – Dziwne, co nie? – Wskazała palcem na rzecz.

- Co?! -Wystraszyłam się na moment, ponieważ moje myśli chwilę temu odpłynęły w stronę Snape’a

- Że cię tym owinęli – kontynuowała Klara. – Dziwne, bo przecież miałaś kurtkę, a pogoda nie była taka tragiczna.

Wzruszyłam w odpowiedzi ramionami i obróciłam głowę w bok, w stronę śpiącego Lucjana.

- Wiesz, że pogodziłam się z profesorem? – Zagaiłam rozmowę, uśmiechając się lekko. – Ten facet naprawdę ma głowę na karku i serio dba o nas.

- Wiem o tym, Alex – odparła pewnie przyjaciółka, również posyłając mi wesoły uśmiech. – Wczoraj naprawdę się starał, żeby cię odnaleźć. Był bardzo zdenerwowany, kiedy zniknęłaś z tego pokoju.

Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.

- A… Snape? – Dopytywałam, przyglądając się swoim paznokciom. – Pewnie również martwił się o Lucjana, co?

-No… - Klara zastanowiła się przez chwilę. – Oni dopiero później zauważyli, że go nie ma, ale wiesz, jaki jest Snape? Myślał, że poszłaś sobie z kimś. Za bardzo się nie przejął.

- Nie? – Jęknęłam. – To po co ta peleryna? – Zaczynała ogarniać mnie złość, ale w ostateczności się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć.

- Alex, ja nie wiem wszystkiego – westchnęła gryfonka, garbiąc się lekko. – Czemu tak o niego wypytujesz?

- No bo… - zacięłam się na moment. Znowu zaczynałam się odkrywać, ale Snape wiele razy kazał mi zachowywać się neutralnie, nie okazywać żadnych emocji. – Pamiętam, że Mcgonagall była pijana, więc mało kto mógł zostać i pomagać mnie odszukać. Ktoś też musiał odprowadzić resztę do szkoły, co nie? A skoro, tylko ta dwójka została w wiosce, to temu pytam.

- No tak – zgodziła się ze mną dziewczyna i ponownie chwyciła mnie za rękę, uśmiechając się szczerze. – Cieszę się Alex, że nic ci nie jest. To była okropna noc. Nie chcę, żeby coś podobnego miało kiedykolwiek się powtórzyć.

- Ja tam nic nie pamiętam, więc mnie to obojętne – zaśmiałam się, aczkolwiek był to trochę nerwowy chichot.

- Spokojnie Alex. Wszystko będzie ok, zobaczysz. – Klara ścisnęła mocno moją dłoń, po czym zaczęła mi opowiadać, że sporo osób przewinęło się dzisiaj przez skrzydło szpitalne. Począwszy od naszych wszystkich przyjaciół, a skończywszy na Flincie z Parkinson.

- A oni czego tu chcieli? – Zdziwiłam się, przewracając oczami. – Ja muszę jeszcze dowalić jej za to, co ostatnio zrobiła. Nie będzie ci groziła, pizda!

- Daj spokój. – Próbowała uspokoić mnie Klara. – Odpuść. Za dużo się ostatnio dzieje, a jeszcze jak mam się przejmować Parkinson, to już w ogóle, więc zostaw to.

- Nie możemy tego tak zostawić! – Nie dawałam za wygraną. Wsparłam się na łóżku, podnosząc do siadu. – Ona nie może robić, co jej się podoba! Nie może cię terroryzować!

- Alex – nacisnęła Klara, robiąc poważną minę. Już chciałam jej odpowiedzieć, ale z gabinetu Pomfrey wyłonił się Moody. Podszedł do nas, wspierając się na lasce. Magicznym okiem zerknął na Lucjana, ale ten w dalszym ciągu spał w najlepsze ze zwisającą z łóżka ręką.

- Wystarczy już na dzisiaj, Klaro – powiedział spokojnie, kładąc dłonie na barkach dziewczyny. – Alex potrzebuje odpoczynku, a widzę że coś ją zdenerwowało.

- Ale to nie moja wina – odparła cicho Gryfonka.

- To moja wina. Klara nic nie zrobiła – oznajmiłam.

- Dobrze panienki. Nieważne, kogo wina. Klaro, muszę cię prosić, żebyś opuściła już skrzydło. Odwiedzisz przyjaciółkę wieczorem, a teraz idź się połóż albo posprawdzaj, czy nie masz jakichś zadań na poniedziałek. – Moody ścisnął lekko jej ramiona, po czym przeniósł jedną dłoń na okolice pleców i delikatnie pchnął dziewczynę w stronę wyjścia. Klara zrobiła niepocieszoną minę. Pomachała mi na do widzenia i wyszła z pomieszczenia.

- Odpoczywaj – nakazał Moody, wskazując na mnie laską, po czym puścił oczko i również wyszedł ze skrzydła szpitalnego.

Westchnęłam głęboko, wpatrując się w przestrzeń. Próbowałam przypomnieć sobie cokolwiek z poprzedniej nocy, ale nie miałam żadnego punktu zaczepienia. W głowie miałam pustkę, jakbym pół wczorajszego dnia przespała i dopiero co się obudziła. Po chwili dałam sobie z tym spokój i ponownie zerknęłam na czarną pelerynę. Sięgnęłam po nią, przykładając do twarzy. Przymknęłam na moment oczy, wyobrażając sobie, jakby Snape był tuż obok. Peleryna tak intensywnie nim pachniała, co sprawiło, że dostałam gęsiej skórki. Ułożyłam się plecami do Lucjana, wtulając policzek w kawałek materiału, który zapełniał pustkę, kiedy nie było przy mnie mężczyzny i usnęłam z uśmiechem na ustach.

Nagle poczułam jak ktoś delikatnie porusza moim ramieniem. Mruknęłam coś przez sen i powoli otworzyłam oczy, widząc przed sobą kilka rozmazanych postaci. Odwróciłam głowę w stronę ręki, która mnie dotykała, widząc przed sobą wyraźną już postać Lucjana.

- Ciężko cię dobudzić – rzucił chłopak, uśmiechając się wesoło.

- Dobrze, panie Bole. Dziękujemy za pomoc – odezwała się profesorskim tonem profesor Mcgonagall. – Może pan nas zostawić na chwilę? Musimy porozmawiać z panienką Lamberd.

Lucjan zgodził się, nie komentując głupimi tekstami niczego i posłusznie wyszedł na chwilę z pomieszczenia.

Ponownie obróciłam się w stronę nauczycielki i dopiero teraz zauważyłam, że obok niej stał Moody i Snape. Mistrz Eliksirów zawiesił wzrok na czymś, co leżało przy mnie na łóżku. Zajęło mi kilka sekund, zanim zorientowałam się o co mu chodziło i szybko schowałam pelerynę pod koc, przepraszając go wzrokiem. Dopiero wtedy Snape spojrzał mi w oczy i założył ręce za plecy. Jak zwykle miał nieodgadnioną minę.

- Alex, dziecko moje, jak się czujesz? – Spytała nagle Mcgonagall, siadając szybko przy moim łóżku. Reszta nauczycieli stanęła po obu jej stronach, niczym żołnierze na warcie.

- Dobrze, pani profesor – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. – Ale jeżeli chce pani wiedzieć, co takiego wydarzyło się wczoraj, to ja naprawdę nic nie pamiętam i nie jestem w stanie pomóc. Chciałabym sobie przypomnieć cokolwiek, ale to nie ma sensu.

- Za mało się skupiasz, Lamberd – warknął nagle Snape, prostując się jeszcze bardziej.

- Minervo, dziewczyna ma rację – dodał Moody, wzdychając głęboko. – Już z nią rozmawiałem, nic nie pamięta. Najlepiej by było przeprowadzić własne śledztwo i każdemu gałganowi po kolei wlać Veritaserum do ust.

- Jestem ciekaw, skąd weźmiesz tyle eliksiru, żeby uraczyć nim większość szkoły? – prychnął Snape.

- Nie przysłużysz się w dobrej sprawie, Snape? – Moody zmrużył zdrowe oko, zaciskając dłoń na lasce. – Chyba, że masz odliczone zapasy dla kogoś innego…

- Alastorze! – Zdenerwowała się Mcgonagall, uderzając otwartą dłonią w materac koło mojej nogi. – Skończ z tymi wszystkimi insynuacjami i daj sobie spokój z Veritaserum. Albus zabronił stosowania takich metod na uczniach. – Mcgonagall zrobiła zbulwersowaną minę, kręcąc z niezadowolenia głową. – Alex, dziecko moje, może sobie coś jednak przypomnisz? – Zwróciła się do mnie.

Raz jeszcze postanowiłam poukładać sobie w głowie punkt po punkcie, co robiłam po wypiciu piwa kremowego i oprócz tego, że zeszłam schodami z zamiarem pójścia do toalety, nie pamiętałam nic więcej.

- Niestety – spuściłam głowę. Mcgonagall westchnęła, ale pogłaskała mnie lekko po ramieniu dodając otuchy.

- Dobrze Alex. Nie będę cię w takim razie męczyć. Jestem jednak zmuszona napisać list do twojej rodziny i poinformować prawnego opiekunka o całym zajściu. – Mcgonagall spojrzała na mnie przepraszająco. Zapewne pamiętała, jak ostatnim razem błagałam ją by tego nie robiła. Nie chciałam ponownie spotkać się z ojcem, szczególnie po tym, jak mnie potraktował. Zwróciłam więc błagalny wzrok w stronę Moody’ego. Tylko on rozumiał przyczynę mojego lęku przed rodzicem.

- Minervo, to chyba nie będzie koniecznie – powiedział szybko, widząc jak się w niego wpatruję. – Alex nic się nie stało.

- Alastorze, wiesz że to jest konieczne – odparła poważnym tonem. – Takie są procedury.

- Możemy je trochę nagiąć – stwierdził nauczyciel i niepewnym ruchem położył dłoń na ramieniu kobiety. Zastępczyni dyrektora spojrzała z ukosa na jego rękę, wzdychając głęboko. Snape również to zauważył, unosząc wysoko brwi.

- No nie wiem… - zaczęła się zastanawiać.

- Daj spokój. Dziewczyna już tyle przeszła. Daj jej złapać oddech i zapomnieć o tym wszystkim. – Moody uśmiechnął się do mnie czule, a następnie ten sam gest przeniósł w stronę profesorki. – To jak, kochana? Odpuścimy sobie te formalne czynności, które żadnej ze stron nie przyniosą nic dobrego.

- Och, Alastorze… nie powinnam - jęknęła kobieta z nieco mniejszym przekonaniem. – Moje wczorajsze zachowanie było nieprofesjonalne. Zamiast pilnowania uczniów, pozwoliłam sobie na chwilę słabości i spójrz do czego doprowadziłam – załkała cicho, wyciągając z kieszeni chusteczkę. Moody poklepał ją po ramieniu.

- Przecież to nie pani wina, pani profesor! – Zawołałam, prostując się na łóżku. – Proszę sobie nie brać tego do siebie!

Snape przewrócił oczami, mając dość uczestniczenia w tej całej szopce, ale po krótkiej chwili Mcgonagall przyznała rację Moody’emu w sprawie listu i postanowiła jednak nie wysyłać go do mojego ojca, co sprawiło, że kamień spadł mi z serca. Zaczęła mi życzyć szybkiego powrotu do zdrowia, po czym wyszła ze skrzydła wraz z pozostałymi nauczycielami, mówiąc przy okazji coś o odwiedzeniu Dumbledore’a i przedyskutowaniu tego wszystkiego.

Po ich wyjściu wyciągnęłam spod koca pelerynę i włożyłam ją do jednej z szuflad od szafki nocnej. Obiecałam sobie, że potem przyjdę do Mistrza Eliksirów i osobiście oddam mu jego rzecz. Chwilę potem wrócił Lucjan. Przysiadł się do mnie na łóżku, puszczając oczko.

- Czego chcieli? – Zapytał konspiracyjnym szeptem, odwracając się co chwilę w stronę gabinetu Pomfrey.

- Wypytywali o wszystko, ale ja nic nie pamiętam – westchnęłam, drapiąc się po głowie. – Słyszałam tylko, że próbowałeś mi pomóc.

- No tak jakoś wyszło – puścił do mnie oczko. – I w ramach podziękowań jesteś mi winna aż dwie randki, także się przygotuj na nie.

- Samo dziękuję nie wystarczy, serio? – Zaśmiałam się.

- To za mało. Chyba, że zamienisz je na ten bal, ale bez żadnego zmieniania zdania już! – Zagroził mi żartobliwie palcem.

- Muszę to przemyśleć – odparłam.

W Skrzydle Szpitalnym przeleżeliśmy jeszcze kilka dni. Nie mogliśmy narzekać na nudę, ponieważ co chwilę ktoś nas odwiedzał, przynosił smakołyki i zabawiał różnymi opowieściami o codziennych lekcjach i różnych zabawnych wykroczeniach. Ron upodobał sobie szczególnie lekcję Transmutacji, podczas której Neville nieudolnie rzucił zaklęciem, które odbiło się od lustra i trafiło Seamusa prosto w twarz. Chłopakowi zaczęły wyrastać wąsy, a po krótkiej chwili całą głowę miał w kocim zaroście. Podobno przez cały dzień wszyscy płakali ze śmiechu, a Fred nawet ułożył o tym piosenkę.

Gdy w końcu opuściłam skrzydło, pierwszą rzeczą, jaką chciałam zrobić, było oddanie peleryny Snape’owi, dlatego zanim wróciłam do wieży Gryffindoru, postanowiłam od razu udać się do lochów. Zapukałam do drzwi od jego gabinetu, które po krótkiej chwili otworzyły się. Snape spojrzał na mnie z góry, marszcząc nieco brwi, ale przepuścił mnie do środka. Nie podszedł do biurka jak zwykł to robić, tylko stanął przy ścianie, czekając co też miałam mu takiego do powiedzenia.

- Um… - zaczęłam niepewnie, po czym wyciągnęłam z torby część wierzchniego okrycia mężczyzny. – Chciałam oddać.

- Możesz ją zatrzymać – odparł brunet i na nowo sięgnął do klamki.

- Jesteś zajęty? – Spytałam, widząc jak usilnie stara się mnie pozbyć z jego prywatnych komnat.

- Chwilowo nie mam czasu na pogaduszki.

- Myślałam, że…

- Zatrzymaj sobie pelerynę, skoro potraktowałaś ją jak koc, ale nie chwal się wszystkim, że ją masz – powiedział, przerywając mi i otworzył drzwi na korytarz. Poczułam ogromny zawód, ale nie zamierzałam siedzieć na siłę w jego gabinecie, więc posłusznie podeszłam do drzwi. – I dobrze, że jesteś cała, Lamberd – dodał na sam koniec, kiedy już przechodziłam przez próg. Moje serce momentalnie poderwało się do lotu. Uśmiechnęłam się sama do siebie i posłusznie opuściłam jego gabinet.

***

Kolejne dwa tygodnie minęły nam bardzo szybko. Ja zapomniałam o tym, czego i tak nie pamiętałam zbyt dobrze i starałam się funkcjonować jak dotychczas, z takim wyjątkiem, że postanowiłyśmy z Klarą odpuścić sobie weekendowe imprezy i wypady do Hogsmeade. Skupiłyśmy się bardziej na nauce, bo chociaż egzaminy połówkowe zostały odwołane, to i tak czekała nas masa sprawdzianów, na które chciałyśmy się dokładnie przygotować.

Z profesorem Moody’m również zakopałam topór wojenny i było mi z tym dobrze. Może nie przesiadywałam już u nauczyciela tyle, co kiedyś, ale nasze stosunki na nowo ociepliły się, a i sam Moody nie namawiał mnie do spędzania w jego gabinecie jesiennych wieczorów. Wiedział, że staramy się z Klarą poprawić oceny (ja się starałam) i postanowił dać nam chwilę wytchnienia, chociaż przyjaciółka w dalszym ciągu chodziła do niego na dodatkowe zajęcia.

Moje relacje z Angeliną również nieco się polepszyły. Podałyśmy sobie z Gryfonką ręce i przeprosiłyśmy za ostatnie nasze bójki. Dziewczyna wspomniała również, że nie będzie wtrącała się w moje relacje z George’em. To była sprawa między mną, a nim i byłam zadowolona, że Angelina w końcu to załapała. Dodała również, że gdybym tylko chciała jej się wyżalić albo poradzić, zawsze mogłam na nią liczyć. Przysięgła, że nie piśnie ani słowa zarówno George’owi jak i swojemu chłopakowi. Nie do końca wiedziałam, czy mogłam jej ufać, ale starałam się obserwować Gryfonkę dokładnie i nie zauważyłam, żeby knuła coś przeciwko mnie. Starała się być uśmiechnięta i przyjazna. Zresztą, przed naszą kłótnią nawet się przyjaźniłyśmy, dlaczego więc miałoby to się nagle zmienić?

Siedziałam właśnie w wielkiej Sali wraz z Klarą i resztą uczniów. Większość uczyła się na przyszłe lekcje, a ja siedziałam z otwartym podręcznikiem od Zielarstwa, trzymając w ustach pióro i rozmyślałam o Severusie. Wydawało mi się, że nie potrafiłam zadowolić go tak, jakbym chciała. Owszem, profesor nigdy nie skarżył się, a zapewne by to zrobił, gdybym nie umiała zaspokoić go należycie, ale pragnęłam zaskoczyć go, dając mu jeszcze więcej przyjemności. Poza tym nie chciałam już popełnić tego samego błędu z zębami, co ostatnio. Czułam się tym faktem mocno zażenowana, a w moim zamiarze było dać taką przyjemność mężczyźnie, żeby nigdy nie pomyślał o kimś innym. Na samą myśl o tym dostawałam gęsiej skórki.

Snape wyraźnie dał mi do zrozumienia, że co tygodniowe spotkania w zupełności wystarczą, ale ja nie umiałam tyle czekać i zawsze kończyło się na tym, że odwiedzałam go dyskretnie praktycznie każdego wieczora. Z początku, mężczyźnie nie bardzo się to podobało, ale zawsze dawałam mu to, czego chciał i pragnął. Nigdy nie odsunął mnie, ani nie przerwał. Zawsze był chętny i chociaż było to tylko jednostronne dawanie przyjemności, to i tak byłam nieziemsko szczęśliwa. Jednak za każdym razem miałam wyćwiczone ruchy, a chciałam dać mężczyźnie czegoś innego, czegoś bardziej intensywniejszego.

Spojrzałam kątem oka na przyjaciółkę. Gdyby tylko Klara była bardziej śmielsza i odważniejsza, może mogłaby mi udzielić pewnych rad, ale jak na razie nie miałam co na to liczyć. Teraz, to ja sama mogłabym ją przeszkolić w pewnych rzeczach, a nie na odwrót.

- Cześć, co porabiacie!? – Odezwała się nagle Angelika, przysiadając naprzeciwko nas. Zajrzała nam do książek, marszcząc czarne i równo wyregulowane brwi. – Uczycie się?

- A ty nie? – Spytała Klara, nawet na nią nie spoglądając. Od miesiąca blondynka czytała w kółko podręcznik od Obrony. Byłam pewna, że zna go już na pamięć razem z wyrecytowaniem stron, dopisków i rycin.

- Ja już skończyłam – odparła wesoło. – Tak sobie pomyślałam, że może urządziłybyśmy sobie jakiś damski wieczór, co? Nie wychodziłyśmy nigdzie same. Może nawet by nam się to spodobało? Co wy na to?

- Wolę się pouczyć – stwierdziła przyjaciółka i na moment zerknęła na starszą koleżankę. – Może ty też powinnaś odpuścić sobie imprezowanie? Poza tym, nie pamiętasz jak ostatnia popijawa się zakończyła?

- Daj spokój – zaśmiała się dziewczyna i machnęła na Klarę ręką, po czym przeniosła swoje spojrzenie na moją osobę. – Przecież nic ci się nie stało Alex, prawda? Po prostu musisz bardziej pilnować swoich rzeczy, co nie?

- Niby tak, ale i tak odpadam – odparłam, wyjmując w końcu pióro z ust. Wskazałam dłonią na podręcznik, kręcąc głową. – Mam masę roślin do wykucia na blachę, poza tym potem czeka mnie szlaban ze Snape’em. – Westchnęłam, udając niezadowolenie, chociaż tak naprawdę nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu znajdę się w jego komnatach.

- Znowu masz szlaban? – Jęknęła dziewczyna. – Weź coś wykombinuj, żeby nie iść. Powiedz, że się źle czujesz albo jest ci niedobrze. To zawsze działa. Wtedy da ci spokój.

- Nie namawiaj jej do takich rzeczy – zdenerwowała się Klara, bojąc, że ulegnę Angelinie i wybiorę picie z nią niż profesora od Eliksirów.

- Spokojnie – uspokoiłam ją. – Nie zaryzykuję ponownie. Mam dość ciągłego odbierania mi punktów. Poza tym, mogłam trafić na szlaban z Filchem, a jak nie pojawię się u Snape’a, to na pewno taki mi przydzieli. Dziękuję bardzo. Wolę czyścić kociołki niż spacerować z woźnym po hogwarckich kiblach.

- Czyli nie przekonam cię? – Jęknęła niepocieszona Angelina, wstając powoli od stołu.

- Wybacz, ale nie. Może kiedy indziej.

- Trudno – wzruszyła ramionami. – W takim razie idę spędzić ten wieczór w łóżku z Fredem. – Puściła do mnie oczko i odeszła. Patrzyłam na nią przez chwilę, zastanawiając się nad czymś głęboko. Angelina wydawała się w porządku, była doświadczona i chętna do pomocy we wszystkim.

- Poczekaj! – Krzyknęłam za nią, zamykając głośno podręcznik. Wstałam szybko ze swojego miejsca, chcąc pobiec za Gryfonką, ale Klara w ostatniej chwili chwyciła mnie za skraj spódnicy.

- Co ty wyrabiasz?! – Syknęła niezadowolona. – To się źle skończy!

- Nie chcę z nią imprezować! – Przewróciłam oczami. – Muszę jej o coś zapytać.

- O co?

- Później ci powiem – odparłam szybko. Dziewczyna puściła moje ubranie, a ja podleciałam do Angeliny, obejmując ją ramieniem. Klara jeszcze przez chwilę patrzyła za nami, po czym pokręciła głową, wracając do swojej lektury. Zapewne nie wierzyła w to, co mówiłam, ale mogła być spokojna.

- Zdecydowałaś się? – Zapytała Gryfonka, szczerząc się od ucha do ucha.

- Nie, nie. Nie o to chodzi. Chciałam cię o coś zapytać – powiedziałam cicho, czując lekkie zdenerwowanie. Zerknęłam dyskretnie w stronę stołu nauczycielskiego. Moody siedział koło Mcgonagall, popijając ze swojej piersiówki, a Snape był nieobecny.

- No? – Ponagliła mnie, a ja z powrotem przeniosłam na nią wzrok.

- Powiedz mi, czy jak robisz „TO” z Fredem, to…

- To? – Posłała mi szyderczy uśmiech. – Co znaczy to…”TO”?

- Dobrze wiesz, o czym mówię! – Zdenerwowałam się, czerwieniąc. – Chodzi mi o seks. Robisz mu czasami loda?

Angelina zamrugała kilka razy, a następnie wybuchła gromkim śmiechem. Niektórzy uczniowie spojrzeli na nas oburzeni, że przerywamy im naukę. Nawet nauczyciele zerknęli w naszą stronę.

- Nie śmiej się! – Warknęłam, próbując ją uciszyć. Kątem oka zauważyłam, jak różni profesorowie skupili swoją uwagę na mnie.

- To dość osobiste pytanie – odparła ze łzami w oczach.

- Nie obchodzi mnie, czy robisz mu loda! – Zdenerwowałam się, zaciskając dłonie w pięści. Odwróciłam się tyłem do stołu nauczycielskiego, ciągnąc dziewczynę za sobą. – Chodzi mi raczej o to, czy znasz jakieś dobre sposoby… nie wiem jak to powiedzieć… jak to robisz, żeby go zadowolić?

Czułam się jak totalna idiotka, pytając Gryfonkę o takie rzeczy. Owszem, mogłam metodą prób i błędów próbować zadowolić Snape’a, ale nie chciałam wykorzystywać jego do nauki. Wolałam od razu sprawić mu nieziemską przyjemność. Chciałam, żeby był ode mnie uzależniony tak, jak ja od niego.

- Ooo… - skomentowała Angelina, otwierając z niedowierzenia usta. – Po co ci to wiedzieć? Masz kogoś?

- Nie mam – odpowiedziałam, może nieco zbyt szybko. Widziałam, że dziewczyna jakoś niespecjalnie chciała w to uwierzyć. Ja również byłabym nastawiona sceptycznie, gdyby ktoś zapytał mnie o dobre metody w robieniu loda od tak. – Może mam tam kogoś na oku – dodałam, przewracając oczami.

- Czyli z George’em, to definitywnie skończone?

- Tak. Ja mu mówiłam, żeby nie robił sobie płonnych nadziei, więc nie ma o co się złościć teraz – wyjaśniłam. – To co? Powiesz mi, jak to zrobić, żeby było facetowi dobrze?

Angelina zgodziła się, po czym zaczęła mi opowiadać z najdrobniejszymi szczegółami, co jak chwycić i gdzie, żeby facet jęczał z rozkoszy. Wyjaśniła mi również w jaki sposób należy brać penisa do ust, by sprawić chłopakowi nieziemską przyjemność. Słuchałam jej w milczeniu, zapamiętując punkt po punkcie, jak powinno zajmować się mężczyzną.

- Ale wiesz, że nie musisz tego robić tylko i wyłącznie ustami, co nie? – Zapytała po chwili, widząc jak bardzo jestem zainteresowana tematem.

- Za kogo ty mnie uważasz? – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi. – Miałam kilku facetów i przeważnie robiłam im ręką, ale ten…temu chcę dać coś lepszego. Jest dla mnie ważny.

- Zakochałaś się?

Poczułam mrowienie na całym ciele, a serce nagle zabiło mi mocniej.

- No powiedz, kim on jest? – Angelina nie dawała za wygraną, szturchnęła mnie lekko w ramię, chcąc znać imię i nazwisko ucznia, do którego coś czułam.

- Nieważne – odparłam – ale dzięki za pożyteczne rady. Na pewno z nich skorzystam.

Pożegnałam się z dziewczyną i wróciłam na chwilę do Klary. Zgarnęłam ze stołu wszystkie podręczniki, wrzucając je pospiesznie do torby. Przyjaciółka przyglądała mi się podejrzliwie, ale szybko ją uspokoiłam, a następnie zabrałam swoje rzeczy, tłumacząc że idę się jeszcze pouczyć i wyszłam z wielkiej Sali w stronę lochów. Nie mogłam się już doczekać wykorzystać swojej wiedzy na Snapie, dlatego pozwoliłam sobie przyjść na szlaban troszeczkę wcześniej.

Gdy stanęłam pod drzwiami do jego gabinetu, zapukałam kilka razy i po usłyszeniu głośnego „wejść”, wśliznęłam się do środka, zamykając za sobą starannie drzwi. Snape siedział za swoim biurkiem, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Skupiony był na zapisywaniu jakichś komentarzy pod czyimś testem. Gdy skończył, odłożył kartkę na mały stosik i zabrał się za kolejną z drugiej sterty, leżącej po przeciwnej stronie.

- Jesteś wcześniej, ale siadaj – rzucił krótko, a naprzeciwko niego pojawił się zielony fotel, w którym usiadłam po chwili, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Wpatrywałam się jak skrupulatnie dopisywał uwagi pod każdym kolejnym testem, wystawiając same złe oceny. Musiały to być sprawdziany siódmego roku, bo połowy tego, co udało mi się wyczytać, nie zrozumiałam. Nie chcąc przeszkadzać profesorowi, wyciągnęłam z torby podręcznik od Zielarstwa, otwierając na stronie, na której skończyłam w Wielkiej Sali. Położyłam książkę na kolanach, opierając się łokciem o podłokietnik i zaczęłam czytać uważnie treść rozdziału, chociaż w głowie miałam zupełnie co innego.

Snape widząc, co robię, przerwał na chwilę swoje zajęcie. Nie słysząc skrobania pióra po pergaminie, również uniosłam wzrok, natrafiając na czarne tęczówki. Po plecach przeszły mnie dreszcze.

- Sprout nie jest wymagająca – odezwał się nagle Snape – ale skup się na konkretnych właściwościach roślin.

Zamrugałam zdziwiona, wertując kartki na konkretny rozdział.

- Tego jest ze 20 stron dodatkowo – jęknęłam, zamykając podręcznik.

- Nie bądź leniwa – prychnął mężczyzna. – Czasami starasz się na eliksirach, a powinnaś wiedzieć, że zielarstwo jest ściśle połączone z moim przedmiotem, dlatego tym bardziej skup się na tym, co ci mówię. Różne zioła i rośliny są wykorzystywane do tworzenia mikstur. W zależności od tego, czy je pokruszysz, zmielisz czy zgnieciesz, wytwarzają inne właściwości, które są niezbędne do warzenia eliksirów.

- Jak ty to mówisz, to od razu inaczej brzmi – rozmarzyłam się. – Mógłbyś prowadzić Historię Magii. Słuchałabym twojego głosu godzinami.

- Wyczuwam w tym pewną dwuznaczność, Lamberd – zauważył Snape, a kąciki ust lekko mu drgnęły. – Czy ty naprawdę myślisz tylko o jednym?

- Jestem dojrzewającą nastolatką, profesorze – odparłam, po czym pomogłam sobie lewą nogą ściągnąć buta z prawej i dotknęłam stopą krocza mężczyzny. Brunet drgnął lekko, po czym chwycił mnie mocno w kostce, uniemożliwiając dalsze ruchy.

- Do tego bardzo bezczelną – dodał i zacieśnił ucisk. Syknęłam cicho z bólu, cofając szybko nogę. Nachyliłam się, rozmasowując obolałe miejsce.

- Myślałam, że ci się spodoba – jęknęłam, podnosząc wzrok.

- Nie jesteś tutaj od myślenia – odparł Snape i otworzył jedną z szuflad. Włożył do niej starannie wszystkie notatki i sprawdziany, które zawalały mu biurko, po czym ją zamknął i sięgnął ręką do rozporka. Odsunął się wraz z fotelem, bym miała lepszy dostęp, rozszerzając lekko nogi. – Skupiaj się tylko na tym, kiedy tu przychodzisz – rzucił oschle.

- Dobrze wiesz, że lubię sprawiać ci przyjemność – odparłam, również odkładając wszystko na bok. Wstałam z fotela, podchodząc do mężczyzny i padłam przed nim na kolana, jak w każdy inny dzień. – Ale chciałabym, żebyś też czasem zrobił coś dla mnie – dodałam cicho, po czym skuliłam się w sobie, czekając na wybuch złości albo szyderczy śmiech. Jednak nic takiego nie nadeszło. Snape puścił moje słowa mimo uszu, wyciągając na wierzch czerwonego, żądnego zaspokojenia penisa. Właściwie, nie wiedziałam co było gorsze. Czy całkowita ignorancja, czy może wybuch złości i mściwy komentarz?

Westchnęłam cicho, zaciskając pięści, po czym szybko je rozluźniłam i zaczęłam wdrążać w życie to, co powiedziała mi Angelina. Na początku objęłam dłonią trzon członka i delikatnymi ruchami zaczęłam obciągać penisa, a następnie nie przerywając pieszczot, przejechałam językiem po pulsującej główce, drażniąc środek.

Snape chwycił się mocniej podłokietników i odchylił nieco głowę, przymykając na moment oczy. Widząc, jaką przyjemność mu sprawiłam, ponownie podrażniłam go językiem, a następnie zaczęłam mocno ssać końcówkę, nie przerywając obciągania. Z ust mężczyzny wydobyło się ciche stęknięcie, co jeszcze bardziej zmotywowało mnie do dalszych działań. Przestałam więc pobudzać go ręką i nabierając powietrza przez nos, starałam się objąć ustami niemalże całego penisa. W pierwszym momencie miałam odruch wymiotny, a do oczu napłynęły mi łzy, ale próbowałam uspokoić się w myślach, ponownie nabierając powietrza i otworzyłam szerzej usta, wpychając sobie jego członka jeszcze głębiej. Dłoń, która wcześniej go obejmowała przeniosła się na jądra. Masowałam je pieszczotliwie, poruszając szybko głową. Czułam, że Snape jest bliski spełnienia, więc przyspieszyłam swoje ruchy, aż w końcu mężczyzna odepchnął mnie od siebie i wstał. Chwycił swojego rozpalonego, mokrego od śliny członka, naprowadzając na moją twarz i doszedł z cichym jękiem. Jego sperma wylądowała na moich policzkach i pociekła po nich w stronę dekoltu. Spojrzałam oniemiała na profesora, widząc w jego oczach dziką satysfakcję, a na ustach malujący się mściwy uśmieszek. Snape strzepnął ostatnie krople spermy na moją twarz, a następnie zebrał ją palcami i rozsmarował po moich wargach i włożył palce między usta, dając mi w końcu posmakować jego nasienia. Chwyciłam szybko dłoń bruneta, w obawie przed cofnięciem ręki i pozwoliłam sobie obmyć jego palce ze wszystkich soków. Snape w smaku był gorzki i słonawy. Nigdy wcześniej nie próbowałam niczyjej spermy, więc nie do końca wiedziałam, jak miała ona smakować, ale wydawało m się, że spijałam najwspanialszy nektar, jakiego kiedykolwiek mogłam skosztować.

- Żebyś później nie mówiła Lamberd, że niczego ci nie daję – odezwał się po chwili Snape, uśmiechając wrednie i w końcu zabrał rękę, doprowadzając się do porządku…


3 komentarze: