wtorek, 17 września 2019

57. Uroczy Draco, Creepy Moody i ploteczki.

Podniosłam wzrok znak podręcznika i zdziwiona patrzyłam, jak Alex zgarnia wszystkie swoje książki. Tłumaczyła, że zamierza pójść się pouczyć, ale czy nie właśnie to robiłyśmy teraz w Wielkiej Sali? Odprowadziłam ją wzrokiem, zamrugałam zdezorientowana i ostatecznie rozejrzałam się wokoło, zastanawiając dlaczego tak naprawdę wyszła. Światło było w porządku, miejsca było dość, nie było też jakoś szczególnie głośno… Może było dla niej zbyt tłoczno? Albo zobaczyła kogoś, kogo nie chciała spotkać? Tyle, że nie było tutaj Flinta. Ślizgon stronił przecież od nauki jak tylko mógł, jakby na widok podręczników łapał go odruch wymiotny.

Wsparłam się na łokciu i zaczęłam bazgrolić na marginesie zeszytu. Pogrążyłam się w myślach. Od czasu incydentu w Hogsmeade naprawdę dużo czasu spędzałyśmy nad książkami. Dla mnie nie było to nic nowego. Szybko wróciłam do starej rutyny, dzięki czemu mogłam być kilka tematów do przodu. Na zajęciach zdobywałam punkt za aktywność, odrobinę nadrabiając straty z lekcji eliksirów. W końcu też poprawiłam zawalony referat u Snape’a, co zrzuciło mi z głowy wielki ciężar. Nawet sprawa z mapą jakoś przycichła – Harry nie mówił nic, jakoby profesor Moody pytał go o zaklęcie uaktywniające. Miałam wrażenie, że wszystko powoli się stabilizuje. Zaprzestanie włóczenia się po szkole o dziwnych porach, popijania i imprez miało swoje pozytywne skutki. Miało też i negatywne. Chcąc nie chcąc, drastycznie zmniejszyłam swoje szanse na widywanie się z Draco Malfoyem. Na lekcjach i przerwach chłopak otaczał się swoimi znajomymi, z którymi nie miałam nic wspólnego. Z resztą zupełnie inaczej traktował mnie wśród „swoich”. W pewien sposób rozumiałam dlaczego tak robił. Sama nie rozpowiadałam na lewo i prawo, że ślizgon mi się podobał, bo spotkałoby się to z kpiną lub docinkami. Z drugiej strony, wciąż upominał się o referaty, dzięki czemu widywaliśmy się przez jedno popołudnie w tygodniu.

Referat… To przecież dziś! Spojrzałam na zegar i szybko zebrałam swoje rzeczy, starannie pakując je do torby. Zarzuciłam ją na ramię i ruszyłam prosto do biblioteki. Przez regularne wizyty, miałam tam swoje stałe miejsce. Był to jeden z niedużych stolików za działem mugoloznawstwa, pomiędzy regałami działu ogólnego. Uczniowie zazwyczaj szukali czegoś w działach tematycznych i dedykowanych, więc ten ogólny nie był często odwiedzany. Mniej snujących się uczniów, to mniej wpatrzonych w nas par oczu. Tak naprawdę nie wymazywało to mojego stresu, ale czułam się nieco swobodniej.

- Znowu pierwsza – skomentowałam do samej siebie, widząc, że stolik jest pusty.

Usiadłam na stałym miejscu, odłożyłam torbę pod stolik, przyszykowałam pergamin i pióro, oraz kilka książek, w które już wcześniej powkładałam zakładki. Znowu czekał nas referat z historii magii. Swój zrobiłam od razu po zajęciach, więc teraz wystarczyło napisać to samo innymi słowami. Ku mojemu zdziwieniu, Malfoy pojawił się wyjątkowo szybko. Na sobie miał zwyczajowy strój – cienki, zielony krawat Slytherinu, białą koszulę z długimi rękawami, czarne spodnie w kant i czarne, wypolerowane oksfordy. Draco bez słowa wyjął swoje samopiszące pióro i usiadł na krześle obok mnie, rozsiadając się na tyle szeroko, że częściowo zetknęliśmy się nogami. Przełknęłam głośno ślinę, zerknęłam na chłopaka i zabrałam się za pisanie. Jego pióro błyskawicznie powtarzało moje słowa. Ślizgon przyglądał mi się dobrą chwilę, aż w końcu sięgnął do torby po podręcznik do zaklęć. Rozsiadł się wygodniej, krzyżując nogi w kostkach i pogrążył w lekturze. Chciałam skupić się na referacie, ale ciekawość była silniejsza. Mimowolnie zerkałam na blondyna. Okładka książki wyglądała znajomo.

- To podręcznik do zaklęć dla piątego roku? – zdziwiłam się.

Malfoy łypnął na mnie spode łba i nic nie mówiąc, ustawił podręcznik tak, żebym nie mogła zaglądać o czym dokładnie czyta. Dodatkowo zasłonił go ręką, którą oparł o stół. Palcami wystukiwał cichy rytm. Na moment faktycznie dałam sobie spokój, ale ciekawość była silniejsza. Wyciągnęłam szyję, żeby spojrzeć ponad jego ramieniem.

- O czym tam czytasz? – zaciekawiłam się. - Drętwota?...

- Amber, nie bądź wścibska – skarcił mnie i wskazał głową na mój pergamin. – Lepiej skup się na referacie.

- Jasne… - mruknęłam, wracając do pisania. Nie na długo. – Tak sobie tylko myślę… że to nic dziwnego, że masz tak dobre oceny na zaklęciach. Pewnie sporo ćwiczysz. Tylko czemu robisz z tego taką tajemnicę? To nic złego uczyć się na zapas… – Uśmiechnęłam się do niego.

Draco zamarł na moment, zerknął na mnie, a później wzruszył ramionami.

- Nie robię żadnej tajemnicy.

- Nie? – postukałam palcem w podbródek, zastanawiając się. – A wydaje mi się, że kiedyś szukałeś podręcznika do zaklęć i byłeś wtedy jakiś taki przyczajony…

- Przyczajony? – chłopak uniósł brwi i zaraz stwierdził z kpiną. – Musisz źle pamiętać.

- Byłam pewna, że…

- Pomyliłaś się – uciął stanowczo. Znów zerknął na mój pergamin i zapytał. – Piszesz?

- Piszę… - westchnęłam.

Nie rozumiałam dlaczego zawsze gdy próbowałam z nim rozmawiać, ucinał temat. W lesie też nie chciał mnie słuchać. Pochyliłam się nad papierem, zapełniając go kolejnymi zdaniami. Samopiszące pióro dorównywało mi kroku. W tym czasie ślizgon wyciągnął swoją różdżkę i w skupieniu czytając zwartość podręcznika, zaczął wykonywać proste ruchy nadgarstkiem. Poruszał przy tym niemo ustami. Wsparłam się na łokciu, obserwując go przez krótką chwilę. Szybko to zauważył.

– Amber, gapisz się – syknął.

- Wiem. Przepraszam – speszyłam się i usiadłam prosto. – Ten ruch który wykonujesz… wystarczy proste machnięcie – powiedziałam cicho.

- I właśnie tak to robię – mruknął Malfoy, nie przerywając ćwiczeń.

- No nie do końca – zaczęłam go pouczać, jednocześnie imitując machnięcie piórem. – Powinieneś robić to szybciej. O tak.

Draco zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią w stół.

- Wiem co mam robić. Nie traktuj mnie jak kretyna – syknął.

- Co? – zamrugałam zdezorientowana. Naprawdę pomyślał, że tak go traktuję? - Nie to miałam na myśli… po prostu chcę pomóc.

- Więc skup się na pomocy z referatem – przypomniał.

Szybko kiwnęłam głową. Przysunęłam do siebie książki i przepisałam kilka definicji, przy okazji obszernie je opisując. Ślizgon chyba zrezygnował z nauki, bo zaraz westchnął i zamknął swój podręcznik, rzucając go na blat przed sobą. Zaczął bawić się różdżką, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Obok nas przeszła jakaś krukonka w okularach, zgarniając z najbliższego regału kilka książek. Odprowadziliśmy ją wzrokiem, a gdy tylko zniknęła z pola widzenia, przechyliłam się lekko w stronę chłopaka.

- Właściwie po co Ci to zaklęcie? Drętwota? – zapytałam przyciszonym głosem.

- Potrzebne – Draco odparł zdawkowo.

- Chcesz nim dopaść Flinta?

- Co? – Malfoy zakrztusił się. Złapał mocniej różdżkę, wyprostował się i spojrzał na mnie z góry, marszcząc przy tym brwi. - Flinta? Skąd Ci to przyszło do głowy?...

- Nie jest zbyt miły – zaczęłam wyliczać - wszystkim zachodzi za skórę, a do tego wydaje się, jakby miał coś do Ciebie.

- „Wydaje się”, to właściwy zwrot. Jesteśmy kumplami – blondyn skłamał. Poprawił krawat.

- Naprawdę? Odnoszę inne wrażenie. Na przykład po tej dziwnej walce ślizgonów z gryfonami, widziałam jak Cię rugał…

- Wszędzie za mną łazisz? – Malfoy poruszył się niespokojnie, niebezpiecznie mrużąc oczy.

- No co Ty! – Uniosłam ręce w obronnym geście, czerwieniąc się. – Wtedy akurat wracałam do wieży i po prostu przechodziłam obok dziedzińca, a że wy tam byliście…

– To przy okazji postanowiłaś podsłuchać?

- Niespecjalnie! – pisnęłam i opuściłam wzrok. - Wiesz, nie rozmawialiście jakoś szczególnie cicho… Jestem pewna, że każdy mógłby…

- Dobra, mniejsza z tym – Draco przerwał mi, a jego spojrzenie zelżało. Wsparł się na łokciu, dotykając palcami czoła. - Nie wiem co tam usłyszałaś, ale lepiej wyrzuć to z głowy. To było tylko takie gadanie.

- Tak też początkowo myślałam… Przyjacielskie wygłupy i tak dalej… - podniosłam na niego wzrok. - Ale z drugiej strony, czy nie groziłeś mu ostatnio? No wiesz… W skrzydle szpitalnym? Wtedy też nie był zbyt miły.

- Flint zawsze taki jest – uciął.

- I nie wkurza Cie to? – zdziwiłam się. – Ktoś powinien coś z tym zrobić. Może da się mu przemówić do rozsądku? Poprosić jego rodziców o interwencję?… - zaczęłam się zastanawiać na głos.

Draco przewrócił oczami. Nim skończyłam swój wywód, chłopak odłożył różdżkę na stół, złapał mnie z boku głowy i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie, zostawiając na moich ustach krótki, acz wilgotny pocałunek. Moje serce zamarło. Momentalnie zesztywniałam i zaczerwieniłam się, patrząc na ślizgona szeroko otwartymi oczami. Chłopak odsunął się powoli i przetarł moje usta kciukiem, co wywołało u mnie gęsią skórkę.

- Wiesz Amber… Masz słodkie usta, ale czasem pierdolisz od rzeczy – przyznał i cofnął rękę.

Siedziałam dalej w bezruchu, wpatrując się w blondyna. Momentalnie zapomniałam o czym właściwie nawijałam. Jego pocałunek tak mnie zaskoczył, że nie umiałam wydusić z siebie słowa. W końcu zrobił to na trzeźwo i to w miejscu, gdzie ktoś mógł to zobaczyć. Zamrugałam lekko zdezorientowana.

- Czyli jednak potrafisz się zamknąć? – Malfoy dał ręce za głowę i nonszalancko odchylił się na krześle. – Następnym razem uciszę Cię o wiele szybciej.

- Nie musisz… - wydusiłam z siebie. – To znaczy… - speszyłam się i złapałam za pióro, szybko biorąc się za pisanie. – No wiesz… możesz to też robić wtedy, kiedy nic nie mówię. - Powiedziałam nieśmiało.

Draco uśmiechnął się kącikiem ust, ale nie skomentował. Przez chwilę wpatrywał się w sufit. Później zerknął na mnie.

– Szczerze mówiąc, od tych „teorii spiskowych” o wiele bardziej ciekawi mnie, jakby Twoje usta poradziły sobie w zupełnie innych okolicznościach…

- To znaczy?... – zamrugałam.

- To raczej oczywiste. Może wpadniesz jutro do kryjówki? - chłopak poruszył brwiami.

- Jutro? - Ożywiłam się. – O rany… Wiesz… - zastanowiłam się na szybko, nerwowo miętosząc pióro. - Chciałabym, ale chyba nie mogę... Jak wieczorem nie będzie mnie w dormitorium, Alex będzie się martwić.

- Lamberd awansowała na Twoją niańkę? – Draco uniósł brwi.

- Nie… - przygarbiłam się na moment. - Po prostu po tamtych wydarzeniach w Hogsmeade, pilnujemy siebie nawzajem i trzymamy się z dala od kłopotów.

- A kto mówi o kłopotach? To nie wypad do Zakazanego Lasu, a zwykłe spotkanie. - Draco położył rękę na oparciu mojego krzesła i przysunął się do mnie, przyglądając czujnie. - No chyba, że boisz się zostać sam na sam…

Wpatrzyłam się w jego oczy i w odpowiedzi pokręciłam głową.

- To dobrze. Gdybyś się bała, znaczyłoby to, że wygrałem zakład.

- Co? – zdziwiłam się. - Czemu? Przecież nie uciekam…

- Bo się nie pojawiasz. Wychodzi wtedy na to samo. - Malfoy wyprostował się i złapał za podręcznik od zaklęć, kartkując go od niechcenia.

Zacisnęłam na moment usta. W sumie miał rację. Jeśli nie odpowiem na zaproszenie, to prawie tak, jakbym się wymigała. Najważniejsze było to, że naprawdę chciałam przyjść. Dałabym się pokroić za odrobinę pozytywnej uwagi z jego strony. Co stało na przeszkodzie, by się pojawić w kryjówce? Pewnie gdybym porozmawiała z przyjaciółką, poszłaby ze mną. A nawet jeśli nie, to sama często znikała na jakiś czas i nie opowiadała o tym co robi. Nie stałoby się przecież nic złego…

- Przyjdę – powiedziałam w końcu.- Nie przez zakład. Przyjdę, bo chcę.

Malfoy wyglądał na zadowolonego z mojej odpowiedzi. Gdy wszystko było ustalone, skupiłam się na referacie, szybko go kończąc. Ostatni raz omiotłam wzrokiem tekst i ostrożnie podałam ślizgonowi zapisany pergamin. Draco wcisnął go do torby, bez patrzenia na zawartość. Od razu spakował swoje rzeczy i wstał, zarzucając torbę na ramię. Spojrzał na mnie z góry, rzucił krótkie „do jutra” i zniknął za regałami. Westchnęłam z uśmiechem, sprzątnęłam wszystkie książki, również zebrałam swoje rzeczy i w podskokach wróciłam do wieży.

Dopisywał mi humor. Szybkim krokiem przemaszerowałam przez zatłoczony pokój wspólny, nie zwracając nawet uwagi na fakt, że po drodze wpadł na mnie jeden z pierwszorocznych. Gdy tylko weszłam do sypialni, ściągnęłam buty, odłożyłam torbę i dopadłam do mojego pamiętnika, lądując z nim na łóżku. Najpierw położyłam się na brzuchu i szybko uzupełniłam wpis za dzisiejszy dzień, wspominając między innymi o kolejnym pocałunku i zaproszeniu do kryjówki. Później przekręciłam się na plecy i leniwie kartkowałam pamiętnik, przeglądając starsze wpisy. Wcześniej przez wydarzeniach w Hosmeade miałam bardzo wiele do napisania. Specyficzne nauki profesora Moody’ego, napad tamtych dwóch, Ivan, przypadek Alex… Późniejsze wpisy nie były aż tak pełne emocji, ale nie brakło szczegółowych opisów zajęć z Szalonookim. Jutro czekały mnie kolejne. Przytuliłam do siebie pamiętnik, zastanawiając się nad tym, co mnie czekało. Czy profesor będzie sprawdzał moje postępy w sprawie dotyku? Naprawdę próbowałam to robić którejś nocy, gdy wszyscy spali, ale nie wydawało mi się, żeby było to coś szczególnego. Miałam wrażenie, że coś robię źle. Nawet próbowałam sobie wyobrazić, że moją ręką steruje Draco Malfoy, ale moja głowa nie dawała się oszukać. Z nim było zupełnie inaczej. Nieporównywalnie.

Głupio byłoby przyjść na lekcje całkowicie nieprzygotowaną. Schowałam pamiętnik do skrzyni, przebrałam się w pidżamę i położyłam do łóżka, szczelnie zasuwając jego kotary. Zamknęłam oczy i zaczęłam głaskać się po ramieniu, szyi, a później i ciele. To ćwiczenie wydawało mi się strasznie głupie. Jak miało mi to pomóc? W końcu westchnęłam zrezygnowana i przekręciłam się na bok. Gdy zaczęłam już powoli przysypiać, obudził mnie nagły, głośny dźwięk. Podniosłam się i zdezorientowana wyjrzałam zza kotary. To Alex wróciła do sypialni i potknęła się o zostawione na środku krzesło.

- Żyjesz?... – zapytałam sennie.

- Żyję – odpowiedziała mi przyjaciółka.

Pomijając fakt, że omal nie wybiła sobie zębów, Alex wydawała się być w równie dobrym humorze jak i ja. Biorąc pod uwagę, że zniknęła by się „uczyć”, wydawało mi się to nieco podejrzane. Może i ostatnio uczyła się więcej, ale nie robiła tego z taką ekscytacją jak i ja. To znaczyło, że stało się coś jeszcze. Miałam ochotę zapytać ją o to jak i o jej sekretną kryjówkę do nauki, ale przyjaciółka szybko zniknęła w łazience, a zanim z niej wyszła, zdążyłam już usnąć.



W sobotę rano razem z Alex zeszłyśmy na śniadanie. W Wielkiej Sali nie było zbyt wielu uczniów. Nie wiem, czy większość odsypiała noc zarwaną z powodu nauki czy z powodu imprezy, ale obie wersje były równie prawdopodobne. Ci co jakoś dotarli na posiłek, wyglądali na nieco zmęczonych. Wyjątkiem był stół krukonów, wśród których nie brakowało niemal nikogo. Reszta dopiero powoli się zbierała. Harry i Ron też wyglądali na zmęczonych. Gadali między sobą o wczorajszej grze w karty, powtarzając przy tym różne śmieszne wydarzenia z poprzedniego wieczora. Słuchałam tego, zajadając się płatkami śniadaniowymi.

- Brakowało was wczoraj – powiedział Ron, wspierając się na łokciu. Spojrzał na Alex. – Właściwie to czemu nie było was w pokoju wspólnym?

- Przecież byłam tam, nawet gadaliśmy – przyjaciółka parsknęła śmiechem.

- Byłem aż tak pijany? – Jęknął Ron, przecierając twarz dłońmi.

- Raczej zapomniałeś, bo była z nami na pięć minut – wesoło wtrącił Harry, a potem poprawił okulary. – A takie pięć minut się nie liczy.

- Ale jednak byłam – Alex wzruszyła ramionami. – Z resztą wiecie, że muszę się uczyć.

- Trochę was ominęło – Potter pochylił się nad stołem i lekko przyciszył głos. - W pewnym momencie graliśmy w karty na wyzwania. Lee Jordan wtopił partię i kazali mu wydepilować nogę.

- Co? Po co?... – zdziwiłam się.

- No dla zabawy – zaśmiał się Harry. - Angelina przyniosła taki śmieszny ten… jakby plaster…

- Pewnie wosk – wtrąciła Alex i zerknęła w stronę Lee. – Dał sobie to zrobić?

- Czy dał? – zaśmiał się Ron. – Musiał! Sprawa honoru.

- A Ty co musiałeś zrobić? – Alex wpatrzyła się w Rona i poruszyła brwiami. – Bo nie powiesz mi, że wszystkich ograłeś.

- O rany… nawet nie pytaj – rudzielec zaczerwienił się po koniuszki uszu.

- Śpiewał – odpowiedział za niego Harry. – O ile można tak powiedzieć… Nie słyszałaś jak wył? Śniło mi się to po nocach.

- Ej! Nie było wcale tak źle! – parsknął Ron.

- Śpiewanie to nie takie złe wyzwanie – wtrąciłam cicho. Alex spojrzała na mnie.

- A umiesz śpiewać? – zapytała. - W sumie nigdy nie słyszałam jak to robisz.

- No trochę umiem… - speszyłam się. – Nie tak, żeby występować, ale na pewno też nie tak, żeby ktoś miał po tym koszmary. A Ty umiesz?

- Też. – Alex kiwnęła głową i wsparła się na łokciu. - Nawet bardziej lepiej, niż gorzej.

Rozmowa toczyła się dalej, a wzrok przyjaciółki uciekał w stronę stołu nauczycielskiego. W przeciwieństwie do frekwencji uczniów, tam akurat był komplet. Też spojrzałam krótko w stronę stołu, a później rozejrzałam się po sali. Odniosłam dziwne wrażenie, że sporo osób zerka w naszym kierunku. Głównie byli to chłopacy. Dziewczyny też zerkały, a później jedna nachylała się do ucha drugiej. Tych spojrzeń było na tyle dużo, że szturchnęłam Alex łokciem. Przyjaciółka spojrzała tam gdzie ja i zmarszczyła brwi.

- Mam coś na twarzy? – zapytałam półszeptem.

Alex przyjrzała mi się i potrząsnęła głową.

- A ja? – zapytała, ale ja też zaprzeczyłam.

Wzruszyłam ramionami. Przyjaciółka przygarbiła się i wbiła wzrok w posiłek. Już nie zerkała na stół nauczycielski. Zamiast tego nieco nerwowo dłubała widelcem w jajecznicy. Po namyśle szybko ją zjadła i wstała od stołu. Gdy wychodziłyśmy z Wielkiej Sali, na korytarzu minęłyśmy grupkę puchonów. Chłopcy szturchnęli się łokciami i pokazywali w naszą stronę, posyłając nam przy tym uśmiechy.

- Cholera… co jest? – mruknęła Alex, łypiąc na grupkę.

- Nie wiem – odpowiedziałam równie zdezorientowana co i ona. – Stało się wczoraj coś dziwnego?

- Niby co? – Przyjaciółka łypnęła na mnie podejrzliwie.

- Coś, przez co mogliby się tak gapić? – podrapałam się po głowie.

Obie zrobiłyśmy w głowie rachunek sumienia, ale żadna z nas nie wypowiedziała myśli na głos. Miałam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z Malfoyem. Wczoraj miałam wrażenie, że nawet się dogadywaliśmy. Gdyby się okazało, że tylko ze mną pogrywał, załamałabym się.

W pokoju wspólnym było tylko kilka osób. Angelina wylegiwała się na kolanach Freda, a ten bawił się jej włosami, jednocześnie czytając gazetę. Gdy dziewczyna zobaczyła, że razem z Alex wchodzimy do pomieszczenia, wstała i podeszła do nas z uśmiechem.

- No Alex, jak tam moje rady? Przydały się? – zapytała z zainteresowaniem, zerknęła w bok i puściła oczko do Freda.

- Jakie rady? – spojrzałam najpierw na jedną, później na drugą. – Pomagałaś jej się uczyć?

- W pewnym sensie tak – zaśmiała się Angelina.

- Cicho – mruknęła Alex i popchnęła mnie w stronę schodów. –Idź. Potem Ci powiem. Spóźnisz się na swoje dodatkowe.

- Ej, ale jak potrzebujesz, to ja też Cię mogę pouczyć – zaproponowałam, wzruszając przy tym ramionami.

Weszłam po schodach, zerkając jeszcze przez ramię. Dziewczyny rozmawiały o czymś na boku, ale nie słyszałam o czym. Ja zabrałam z sypialni swoją różdżkę i popędziłam na dół. Wyszłam z wieży, a potem zeszłam po schodach. Stanęłam pod drzwiami gabinetu profesora Moody’ego i gdy już miałam zapukać, usłyszałam za sobą stukot laski. Obejrzałam się przez ramię. Mężczyzna właśnie nadchodził.

- Dzień dobry profesorze! – powiedziałam z uśmiechem.

- Dzień dobry Klaro – Szalonooki odpowiedział uśmiechem i skinął do mnie głową. Jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. - Zwarta i gotowa? – zapytał, wymijając mnie.

- Tak jest – kiwnęłam głową.

Profesor otworzył drzwi i przepuścił mnie przodem. Wszedł za mną, zamknął i wyciszył drzwi, a następnie podszedł do biurka, zostawiając przy nim laskę i zawieszając na oparciu fotela swój ciężki, skórzany płaszcz. Kolejno odpiął mankiety swojej koszuli, a następnie podwinął rękawy, odsłaniając swoje męskie, pokryte kilkoma bliznami przedramiona. Obserwowałam go w milczeniu, trzymając różdżkę za plecami.

- Ćwiczyłaś tak jak prosiłem? – zapytał Moody.

- Tak profesorze… - kiwnęłam głową, a później westchnęłam. – Przynajmniej próbowałam…

- Próbowałaś… - powtórzy, oblizując się. Wyminął biurko i podszedł do mnie, przyglądał mi się czujnie. – I jak?

- Sama nie wiem… - opuściłam głowę. – To naprawdę ma mi pomóc? Chyba robię coś nie tak. Mam wrażenie, że to jest bezsensu…

- To nie jest bezsensu, Klaro – profesor odparł od razu, a potem z namysłem potarł podbródek. - Możemy przećwiczyć to razem, ale szczerze mówiąc, chciałem już pójść o krok dalej.

- Dalej? – zerknęłam na niego.

- Czyli dodać kolejny element – wyjaśnił Moody.

Mężczyzna stanął przede mną i sprawnie rozpiął pierwsze dwa guziki mojej koszuli. Drgnęłam niespokojnie. Gdy złapał za trzeci guzik, chwyciłam go za nadgarstek i wystraszona spojrzałam mu prosto w oczy.

- Ptaszyno, to jest ten element – odparł spokojnie profesor. – Pamiętaj, walczymy z Twoim strachem. Żeby się z nim mierzyć, musisz go poczuć, prawda?

Niepewnie kiwnęłam głową. Wciąż trzymałam go za nadgarstek. Moody zerknął na moją dłoń.

- Jeśli bardzo nie chcesz, możemy przećwiczyć coś innego – zaproponował. – Obawiam się jednak, że prędzej czy później będziemy musieli do tego wrócić…

Wzięłam głęboki wdech.

- Zróbmy to teraz… - powiedziałam cicho.

Opuściłam rękę i zawstydzona odwróciłam wzrok. Mężczyzna kiwnął głową, spokojnie odpiął kolejne guziki mojej koszuli, a później lekko ją rozsunął na boki i zrobił krok w tył. Przyglądał mi się z miną, jakby szukał brakującego elementu. Choć koszula wciąż zasłaniała wiele, czułam się głupio. Byłam zawstydzona i zażenowana. Stałam sztywno.

- Na początek tyle wystarczy… – sapnął Moody. - Myślisz, że jesteś w stanie się obronić? – zapytał. Sięgnął do paska po różdżkę, którą następnie obrócił w palcach.

- Słucham?... – zmarszczyłam brwi.

Miałam się bronić? W naszych pojedynkach zawsze to profesor był górą. Teraz okoliczności były jeszcze mniej sprzyjające. Chciałam to zmienić, więc pospiesznie złapałam za koszulę, zamierzając ją zapiąć.

- Nie zapinaj – powiedział stanowczo i złapał za moją dłoń, zatrzymując ją. Zamarłam.

- Na tym polega ćwiczenie – wyjaśnił, zabierając rękę. - Ta koszula ewidentnie Cie rozprasza. Chcę sprawdzić, czy dasz radę obronić się w niesprzyjających okolicznościach.

Profesor zachęcił mnie ruchem różdżki, bym przyszykowała broń, a potem odsunął się aż pod ścianę. Chcąc nie chcąc, zostawiłam koszulę w spokoju i wystawiłam różdżkę przed siebie, stając w gotowości. Zgodnie z przewidywaniami Moody’ego, moje myśli wciąż krążyły wokół tego, że widać mi stanik, że czuję się skrępowana i że coś co powinno być zapięte, takie nie jest. Gdy profesor rzucił zaklęcie rozbrajające, zareagowałam zbyt późno, nie zdążając go odbić. Różdżka wyskoczyła mi z ręki. Podniosłam ją szybko i zrobiliśmy kolejne podejście. Również nieskuteczne.

- Nie myśl o swoim ciele – profesor instruował mnie w trakcie. - Jesteś w ogóle w stanie skupić się na czarach?

- T…tak…

- No to musisz to pokazać. Chcę widzieć efekty!

Kiwnęłam głową. Chciałam dać z siebie jak najwięcej, ale mimowolnie wciąż próbowałam się zasłonić lub stanąć jakoś inaczej. Natrętne myśli nie wychodziły mi z głowy. Wszystko wpływało na mój refleks, znacznie go opóźniając. Mimo kilkunastu prób, za każdym razem różdżka wyskakiwała mi z ręki. Każde kolejne podejście dobijało mnie jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że to dla mnie za dużo. Do oczy cisnęły mi się łzy. Moody wyczuł, że coś jest nie tak. Opuścił różdżkę, potrząsnął głową i podszedł do mnie szybkim krokiem.

- Słuchaj ptaszyno… - profesor złapał mnie za ramiona i potarł je. – Naprawdę musisz się skupić. To nie są żarty. W prawdziwych walkach takich rozpraszaczy jest o wiele więcej. Musisz nauczyć się je ignorować, albo z nimi współgrać, rozumiesz?

- Tak profesorze… - powiedziałam cicho, unikając kontaktu wzrokowego. Złapałam za koszulę, otulając się nią mocniej. – Rozumiem o co chodzi… wiem, że muszę się tego nauczyć, ale jakoś… czuję się, jakby coś mnie blokowało.

Naprawdę chciałam się skupić, ale nie mogłam. Skoro tak kiepsko szło mi na początku, jak będzie dalej? Moody zauważył moje przygnębienie. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo, Klaro. Nie możesz się poddawać. Początki zawsze są najcięższe. Tu chodzi o walkę o przetrwanie. Wszystkie chwyty dozwolone… Nie sposób sprawdzić wszystkich ewentualności, ale po moich lekcjach, myślę, że będziesz gotowa na wszystko.

Nieśmiało podniosłam wzrok na mojego mentora.

- Myśli profesor, że jestem w stanie dotrzeć do takiego momentu?

Szalonooki uśmiechnął się ciepło i kiwnął głową.

- Myślę, że tak.

Również skinęłam głową. Skoro on we mnie wierzył, musiałam dać sobie radę. Moody oblizał się powoli, a później z ociąganiem zabrał rękę. Jego mechaniczne oko zerkało w okolice mojej koszuli.

- Może mała zmiana taktyki? – zaproponował profesor. - Nie radzisz sobie z refleksem, więc zróbmy po staremu. To Ty atakujesz, a ja się zbliżam. Może emocje zadziałają na Twoją korzyść? – uśmiechnął się lekko i zawrócił pod ścianę.

Gdy do niej dotarł, stanął tyłem do mnie. Nie rozumiałam po co. Stał tak przez chwilę, a ja w tym czasie wystawiłam przed siebie różdżkę i wpatrzyłam się w plecy mężczyzny, czekając na jego ruch. Nie chciałam atakować, gdy był w tej pozycji. Moody odezwał się nagle.

– Rozsuń koszulę – nakazał, spokojnym głosem.

No tak, nawet gdy stał tyłem, widział mnie dzięki magicznemu oku. Przełknęłam głośno ślinę i wykonałam polecenie, ponownie odsłaniając część własnego ciała. Serce mi waliło. Chwila wydawała się dłużyć w nieskończoność. Moody poruszył barkami, następnie przechylił głowę w lewo, a później w prawo, strzelając przy tym karkiem.

- Zrobimy to na poważnie – powiedział w tym samym momencie, gdy się obrócił.

Wystrzeliłam pierwszym zaklęciem, ale sprawnie je odbił. Na twarzy profesora malowała się śmiertelna powaga. Szedł do mnie równym, twardym krokiem. Był skupiony. Wpatrzony w jeden punkt. Zupełnie, jakby nic się teraz nie liczyło. W pierwszej chwili jego spojrzenie mnie sparaliżowało. Zrozumiałam, że nie zamierzał dawać mi taryfy ulgowej. Szybko zebrałam się w sobie i kolejno wypowiedziałam kilka zaklęć. Chciałam być szybka, ale nie mogłam się z nim mierzyć. Był coraz bliżej. Miałam wrażenie, że przyspiesza. Wycofywałam się pod drzwi, ale dystans między nami wciąż się zmniejszał. Ogarnęła mnie panika. Ręce zaczęły mi drżeć, a ruchy różdżką były coraz bardziej niedbałe. Gdy był tuż tuż, pisnęłam ostatnie zaklęcie, chybiając. Moody sapnął niezadowolony, pchnął mnie na drzwi, a zaraz potem gwałtownie oparł się o nie rękoma po obu stronach mojej głowy. Przylgnęłam plecami do drewna i mocno zacisnęłam powieki, odwracając głowę. Mężczyzna naparł na mnie ciałem. Stałam jak sparaliżowana, więc złapał mnie za nadgarstek ręki w której trzymałam różdżkę i siłą przekręcił ją tak, bym dźgnęła go między żebra. Powoli się oblizał i nachylił się do mojego ucha.

- Na co czekasz?... – szepnął mi wprost do niego. – Walcz do ostatniej chwili.

Przerażona potrząsnęłam głową. Już czułam się jak przegrana. Nie rozumiałam, dlaczego jeszcze to przedłużał. Profesor był innego zdania. Dla niego lekcja nie dobiegła końca. Szarpnął moją ręką, wbijając różdżkę jeszcze mocniej.

- No dalej. Walcz! – podirytowany odsunął się od mojego ucha.

- Nie chcę… - pisnęłam ze łzami w oczach.

Mężczyzna, złapał za moją koszulę na barku i mocno pociągnął ją w dół, odsłaniając moje ramię. Jego mechaniczne oko prześlizgało się po moim nagim ciele.

- Zrób to do cholery! – warknął Moody. – Nie rozumiesz? Mogę Cię skrzywdzić. Zrób to teraz!

Zacisnęłam mocniej powieki, a łzy popłynęły mi po policzkach. Moody mocno złapał za koszulę z drugiej strony, chcąc ją ze mnie zedrzeć. Cofnęłam różdżkę, by móc nią manewrować i szepnęłam zaklęcie „drętwota”. Mężczyzna nawet się nie bronił, więc tym razem czar trafił prosto w niego, momentalnie go paraliżując. Rozpłakałam się i wyrwałam koszulę z jego uścisku. Zaraz potem wyślizgnęłam z pomiędzy niego a drzwi, odbiegając pod przeciwległą ścianę. Cała drżałam. Stałam przygarbiona. Mocno opatuliłam się koszulą, trzymając ją w garści. Mężczyzna poruszył się o wiele szybciej, niż sądziłam. Oparł się rękami o drzwi i pochylił do przodu, zwieszając głowę. Stał tak przez chwilę w milczeniu, uspokajając oddech.

- Profesorze?... Profesorze… Ja nie chciałam… - szepnęłam zapłakana, potrząsając głową.

Moody powoli podniósł głowę. Odchrząknął, odbił się od drzwi i nie patrząc na mnie, ruszył do biurka, gdzie zostawił swój płaszcz. Pospiesznie sięgnął do wewnętrznej kieszeni, wyciągając swoją buteleczkę. Pociągnął spory łyk. A potem drugi.

- Profesorze?... – zacisnęłam mocniej dłoń na różdżce i wystawiłam ją w jego stronę, nie ruszając się z miejsca. – Ja przepraszam…

Mężczyzna przetarł usta i schował swój napitek. W końcu spojrzał na mnie. Nie z szaleństwem w oczach, nie z nienawiścią, nie ze złością.

- Nie przepraszaj Klaro. Zmusiłem Cię do tego. Popchnąłem Cię do granicy. Taki był plan – wyjaśnił spokojnie i wyminął biurko.

Gdy do mnie podchodził, odruchowo cofnęłam się. Moody wystawił przed siebie ręce, pokazując, że nie ma złych zamiarów.

- Już wszystko w porządku – powiedział. - Dałaś sobie radę.

- Nie chciałam tego robić… - szepnęłam. Po policzkach wciąż płynęły mi łzy.

Moody podszedł do mnie i objął mnie, przytulając do siebie. Poczułam się spokojniej, wiedząc, że już mnie nie sprawdza. Objęłam go w pasie i wtuliłam twarz w jego koszulę, mocząc ją łzami. Profesor delikatnym ruchem pogładził mnie po plecach. Staliśmy tak przez chwilę w milczeniu. W pewnym sensie jego obecność uspokoiła mnie. Przestałam drżeć. Już spokojniejsza odsunęłam się od niego, wycierając dłońmi policzki.

- Nie możesz tak się wahać – powiedział nagle profesor. – Od tego może zależeć Twoje być, albo nie być.



Niedługo potem lekcja dobiegła końca. Razem z profesorem opuściłam jego gabinet. Oczy miałam wciąż lekko zaczerwienione, a koszula mężczyzny miała na sobie drobne, mokre plamy, ale gdy założył płaszcz, nie rzucało się to aż tak w oczy. Mimo że lekcja była ciężka, Szalonooki obrócił to tak, że czułam się, jakbym faktycznie zrobiła jakieś postępy.

Jako że zbliżała się pora obiadowa, razem ruszyliśmy w stronę Wielkiej Sali. Blisko zejścia do lochów, mechaniczne oko mężczyzny nagle obróciło się, zatrzymując na jednym punkcie. Mężczyzna przybrał poważną minę, odchrząknął i skręcił w tamtą stronę.

- Coś się stało? – zapytałam, zrównując z nim krok.

Moody nie odpowiedział mi. Zamiast tego stanął pod drzwiami zamkniętej sali i przyłożył do nich ucho. To, że ktoś był w środku było słychać nawet i bez zbytniego wysiłku.

- I co ja mam teraz zrobić?! – usłyszałam dobiegający ze środka głos Alex.

Mężczyzna zdecydowanym ruchem złapał za klamkę i szarpnął, ale drzwi nie odpuściły. Zmarszczył brwi. Chciałam podejść, ale Moody wystawił w bok laskę i odsunął mnie od drzwi. Szybkim ruchem złapał za różdżkę, wypowiadając zaklęcie otwierające… 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz