czwartek, 5 września 2019

54. Ciemna piwnica, kondomy i skrzydło szpitalne


Flint wyszedł z budynku, zostawiając Lucjana ze mną. Chłopak przez chwilę stał w ciszy, obserwując spróchniałe drzwi, po czym zaczął się ponownie przechadzać po całym pomieszczeniu, butem odsuwając z podłogi wszystkie śmieci, które stawały mu na przeszkodzie. Gdy ponownie na mnie spojrzał, westchnął przejęty siadając obok.

- Wisisz mi za to dwie randki albo trzy. Jeszcze muszę to przemyśleć – rzucił i na nowo poklepał mnie kilka razy po policzku. Nachylił się nad moją twarzą, sprawdzając czy czuć było ode mnie alkoholem, ale po głębszym zastanowieniu, stwierdził, że nie byłam pijana. – Ten dzisiejszy wypad, to jakaś porażka. Najpierw, olała mnie laska z Beuxbaton, a teraz ty tu leżysz jak kłoda i nie ma z tobą kontaktu. Zachowujesz się, jakbyś coś łyknęła. Ciekawy jestem, kto ci dał jakieś prochy? Ten cały Moody?

Chłopak rozgadał się jak najęty. Nie miałam pojęcia, czemu to miało służyć? Słyszałam go, jakby mówił przez szklaną ścianę do mnie, ale nie miałam siły otworzyć oczu, a co dopiero mu odpowiedzieć. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Czułam się jak marionetka, z którą każdy mógł zrobić, co chciał.

- Jak mnie tu z tobą znajdą, to będę miał przejebane – kontynuował monolog, wzdychając głęboko. – Wiesz co? Walić to. Zabiorę cię do nauczycieli. Dawno powinienem to zrobić, a nie słuchać tego idioty bez mózgu.

Lucjan chwycił mnie za ręce, sadzając prosto na kanapie, ale ponownie zaczęłam mu lecieć z rąk. Ślizgon próbował mnie podnieść, bo o samodzielnym pójściu nie było już mowy, ale bezwładne ciało było dla niego dwa razy cięższe.

Nagle coś huknęło. Lucjan padł jak długi obok kanapy, a ja zsunęłam się tuż obok niego.

- Pojebało cię?! – Pisnęła przejęta Pansy w momencie, kiedy Flint odrzucał od siebie zakrwawioną na wpół rozbitą butelkę. – Mogłeś go zabić! – Dziewczyna kucnęła przy koledze, sprawdzając jego puls. – Masz, kurwa, szczęście, że żyje! Jesteś nienormalny!

- Wydałby nas! – Warknął w odpowiedzi starszy chłopak. – Zresztą, cały plan poszedł się w chuj jebać! – Krzyknął, rozwalając krzesło, które stanęło mu na przeszkodzie. – Wydałem w chuj kasy na te dwie tabsy! Ta druga wypiła chociaż swoją część?

- Nie – mruknęła Parkinson. – Moody wyrwał jej z ręki szklankę.

- A tej nie? – Zdziwił się chłopak. – Dziwne, byłem przekonany, że kolejny ją rucha, ale skoro zostawił jej drinka, to może jednak nie?


- Kolejny? – Zdziwiła się Pansy, podłapując słowo. – Kogo masz jeszcze na myśli? Snape’a?

- Ten kutas posuwa ją od miesiąca! – Warknął Flint.

- Draco mówił, że to nieprawda.

- Draco mówił, że to nieprawda – powtórzył Flint, przedrzeźniając Parkinson. – Czy ty siebie słyszysz? Naiwna jesteś.

- Wierzę mu bardziej niż tobie – odgryzła się.

- Przyszłaś tutaj rozmawiać ze mną o swoim chłopaku, który olewa cię dla innych dup?! – Zdenerwował się Flint, spoglądając na moje bezwładne ciało leżące obok nieprzytomnego Lucjana. Z głowy chłopaka ściekała strużka krwi, ale Ślizgon oddychał, co było najważniejsze. – Zresztą, nieważne. Musimy ich gdzieś przenieść w osobne miejsca. Jak mnie złapią, to wypierdolą z tej budy, a i ciebie też.

- Mnie? – Zdziwiła się Pansy. – Ja nic nie zrobiłam!

- Odwaliłaś połowę roboty – odparł podirytowany chłopak.

- Kto mi to udowodni?

- Myślisz, że jak mnie zaczną podejrzewać, to cię nie wsypię? – Flint zaśmiał się bezczelnie, stukając się palcem po skroni. – Lepiej mi pomóż, bo sam nie dam rady!

- Jesteś pokurwiony! – Zdenerwowała się Pansy, ale posłusznie wraz ze Ślizgonem podnieśli z podłogi Lucjana, trzymając go za ręce i wywlekli na zewnątrz budynku. Po kilku minutach wrócili z powrotem, zabierając się za moją osobę. Również chwycili mnie za ręce, podnosząc. Głowa na nowo opadła mi na klatkę piersiową, a brudne, potargane włosy, zakryły pół twarzy.

- Gdzie ją chcesz zabrać? – Jęknęła Pansy, trzymając mnie pod ramię.

- Gdzieś, gdzie jej nikt nie znajdzie. Muszę dzisiaj dokończyć swoje.

- Świński Pub? – Rzuciła czarnowłosa dziewczyna, ale Flint pokręcił nosem. – No to nie wiem! Sam coś wymyśl!

- Wrzeszcząca Chata! - Oznajmił nagle chłopak i bez namysłu, zaczął mnie ciągnąć w stronę wyjścia, ale Pansy zaparła się w sobie, dalej stojąc w miejscu. – Co jest?!

- Ona jest nawiedzona – powiedziała niepewnie.

- Ocipiałaś?! Kto ci naopowiadał takich głupot? – Zaśmiał się bezczelnie. – Rusz się, bo zaraz nas przyłapią!

- Tam na serio straszy! – Pansy nie dawała za wygraną. – Jeżeli chcesz, to proszę bardzo idź sobie tam sam, ale ja nie mam zamiaru podchodzić nawet o cal do tego miejsca!

- Kurwa, siedzimy w tym razem, więc mnie słuchaj! – Zagroził jej chłopak. – Nie będę się z tobą patyczkował. Robisz, co mówię i nie zadajesz pytań, jasne?

Parkinson przez moment wyglądała, jakby biła się z myślami, ale w ostateczności kiwnęła powoli głową i razem ze Ślizgonem, wywlekli mnie na zewnątrz szopy. Aura im sprzyjała, ponieważ zrobiło się już całkowicie ciemno i na pierwszy rzut oka nikt ich nie mógł przyuważyć.

- Piwnica! – Syknęła nagle Pansy. – Zanieśmy ją do piwnicy! Widziałam przy Świńskim jak kłódka jest rozwalona od drzwiczek. Można ją tam przetrzymać, a potem wrócimy i dokończysz to, co zacząłeś. Może być? Bliżej i bezpieczniej!

Flint zastanowił się przez chwilę, po czym zaczęli mnie ciągnąć w górę wioski. Gdy ktoś obok nich przechodził, udawali że są pijani i dobrze się bawią.

Pansy skręciła za gospodę. Z tyłu przy śmietnikach znajdowało się średniej wielkości, kwadratowe zejście prosto do starej piwniczki pubu. Flint oświetlił pomieszczenie różdżką, schodząc powoli po stromych schodach. W pomieszczeniu znajdowały się stare beczki po trunkach i masa pajęczyn. Oboje rzucili mnie na ziemię, jak starą lalkę. Flint wyprostował się, rozglądając po pomieszczeniu.

- No, powiem ci, że może być – mruknął zadowolony i zaczął zaglądać do starych beczek, a także do różnych zakamarków pomieszczenia.

- Co robisz? – Spytała przejęta dziewczyna, zerkając co chwilę na szczyt schodów.

- Szukam alkoholu jakiegoś – odparł chłopak, nurkując głową w jednej z beczek. Wyciągnął z niej starą szmatę, którą odrzucił od siebie, wycierając palce o ślizgoński sweter.

- Kiedy ona się obudzi? – Zmieniła temat Pansy, oddychając ciężko. Otarła pot z czoła, ponieważ ciągnięcie nieprzytomnej osoby było nie lada wyzwaniem, a czarów nie mogli użyć, bo stałoby się to bardziej podejrzane i widoczne.

- Nie wiem. Możliwe, że nad ranem – odparł równie zmęczony Flint, zaprzestając poszukiwań. Zrobił niepocieszoną minę. Chłopak zachowywał się tak, jakby nic złego się nie stało.

- I na pewno nic nie będzie pamiętać? – Drążyła temat, dalej wpatrując się w schody.

- O to się nie martw. Film jej się urwie jak po dobrej bibie – zaśmiał się

- Marcus, musimy wracać – odezwała się nagle. – Szalonooki już jej zaczął szukać, a my musimy być w pubie, inaczej zaczną nas podejrzewać. Ta cała Amber nie jest taka głupia, na jaką wygląda. Zacznie paplać jęzorem, zobaczysz.

- Dobra – zgodził się chłopak, po czym wyczarował grube sznury. Leżałam na brzuchu w dziwnej, powyginanej pozycji. Flint przykucnął, opierając kolano o moją nogę, a drugą ręką wykręcił mi brutalnie ręce na plecy i splótł je zaklęciem. Razem z Pansy podnieśli mnie do siadu i oparli o ścianę, a następnie chłopak podniósł brudny kawałek szmaty z podłogi, wpychając mi go brutalnie do ust.

- Dziwka będzie milczeć – skomentował podjarany, poklepując mnie mocno po policzku. Mruknęłam coś pod nosem, a głowa opadła mi na bark. – Wrócę do ciebie suko i zerznę cię mocniej niż ten cały pieprzony Snape.

Pansy przewróciła oczami, wchodząc powoli na schody. Widać było, że żałowała swojego paktu zawartego z Flintem, ale nie było już odwrotu. Chłopak stał jeszcze przez chwilę przede mną, napawając się widokiem, a następnie nachylił się, rozrywając mi jednym, mocnym ruchem bluzkę. Odsłonił piersi zakryte koronkowym stanikiem i gwizdnął głośno.

- Chodź już – ponagliła go. Flint zignorował ją, a następnie rozerwał mi rajtki w okolicy ud. Włożył swoją dużą dłoń między moje nogi i oblizał językiem wystające zęby. – Kurwa, stanął mi.

- To sobie zwal, ale szybko! – Jęknęła dziewczyna, przecierając twarz.

- A może ty chcesz? – Flint podszedł do brunetki, chwytając ją za rękę. Poruszył kilka razy brwiami, ponownie się oblizując.

- Co?! – Oburzyła się Ślizgonka. – Zerżnij sobie, Lamberd!

- Na nią potrzebuję więcej czasu. Muszę się napawać swoim zwycięstwem, ale szybki numerek z tobą nie zaszkodzi. – Flint zmierzył Pansy od stóp do głów i klepnął boleśnie w pośladek. Dziewczyna syknęła z bólu, rozmasowując obolałe miejsce. Pomimo że, w dalszym ciągu była nieprzychylna Flintowi, uśmiechnęła się zadziornie sama do siebie.

- No dobra – zgodziła się po krótkim namyśle, opuszczając majtki. Oparła się przodem do ściany, wypinając do chłopaka. – Byle szybko!

- Nie musisz mi dwa razy powtarzać – sapnął podniecony Ślizgon, rozpinając rozporem. Zacisnął palce na biodrach dziewczyny, podwijając uprzednio spódnicę, a następnie wszedł w nią jednym, mocnym ruchem. Parkinson jęknęła ni to z przyjemności, ni to z bólu, dając się posuwać starszemu koledze.

- Mógłbyś… mógłbyś być bardziej… de…delikatny – stękała między kolejnymi pchnięciami chłopaka.

- Nie mam na to czasu, głupia! – Jęczał Flint, aż w końcu wygiął się lekko w łuk, dochodząc w Ślizgonce. Odsunął się od niej, strzepując na podłogę resztkę spermy i zapiął rozporek.

- Nic nadzwyczajnego – skomentowała Pansy, również doprowadzając się do porządku. – Możemy już iść?

- Masz eliksir? – Zapytał jeszcze dla pewności chłopak, poprawiając spodnie.

- Mam, nie bój się o to – odparła beznamiętnie, ruszając po schodach do wyjścia…



***



- Ktoś jest na dole – odezwał się nagle znajomy głos, a brzmiał niezwykle poważnie. – Severusie, zabierz ich stąd.

- Co?! – Pisnął inny, równie bliski mi głos. – Ona tam jest?! Alex! Alex! Słyszysz mnie?!

- Uspokój się, Klaro – próbował uciszyć dziewczynę nauczyciel. – Severusie, zaprowadź ich do zamku. Zguba znaleziona, ale… - Moody zerknął magicznym okiem w dół piwnicy, momentalnie blednąc. Bez słowa zszedł szybko, zostawiając pozostałych na górze.

- Alex! – Krzyknęła ponownie gryfonka, mocując się z Lucjanem, który mógł się domyślić, co mogło się stać, ponieważ nie protestował lub nie miał siły tego robić przez ranę na głowie. – Muszę tam zejść, Alex!

- Stójcie tu! – Warknął ostrzegawczo drugi nauczyciel, mierząc w uczniów różdżką. – Nie żartuję, zrozumiano? Bole, pilnuj, by panna Amber została tu, gdzie stoi.

Chłopak kiwnął głową, zagradzając dziewczynie drogę, a Snape w tym czasie zszedł do piwnicy i stanął jak wryty, widząc, co się stało. Moody już klęczał przy mnie, po czym wyciągnął mi z buzi brudny kawał szmaty. Jego magiczne oko ślizgało się po całym moim ciele, ale w jego wzroku nie było nic lubieżnego. Mężczyzna wydawał się być przerażony tym, do czego mogło tutaj dojść. Snape w końcu opamiętał się, ruszając do przodu. Przystanął za nauczycielem od Obrony, lustrując całe pomieszczenie w poszukiwaniu dowodów.

- Alex? – Odezwał się Moody, poklepując mnie po policzku. – Wygląda na mocno odurzoną – westchnął zdenerwowany, wstając z podłogi. Zaczął na szybko opróżniać swoje kieszeni, wyrzucając z nich wszystko na podłogę. Snape patrzył na niego w milczeniu, jak wyciąga z płaszcza różne dziwne rzeczy.

- Wszystko, co potrzebne – dodał, widząc magicznym okiem minę drugiego nauczyciela, po czym zaczął opróżniać drugą kieszeń, wywalając z niej paczkę kondomów, małą szarą paczuszkę oraz słodycze z Miodowego Królestwa.

- Widać – mruknął Snape, unosząc brwi i odpinając w tym samym czasie swoją pelerynę. Podał ją drugiemu mężczyźnie, rzucając krótkie: będzie szybciej.

Szalonooki wyrwał materiał Snape’owi, przykrywając mnie nim dokładnie, po czym ponownie powkładał wszystko do kieszeni płaszcza.

- Zarekwirowałem to – odchrząknął, pokazując na gumki. – Zresztą, nie udawaj, że tego nie używasz czasami.

- Zdziczałeś do reszty, Moody– prychnął Snape, wyciągając tym razem ze swojego płaszcza buteleczkę z bardzo intensywnie pachnącym eliksirem. Odkorkował fiolkę, przykładając mi ją pod nos. Woń, jaka się z niej wydobywała była nie do zniesienia. Przenikała niemal moje powieki, paląc od wewnątrz, drażniła nozdrza. Nie minęła chwila, a otworzyłam oczy, łapiąc głośno powietrze. Wpatrywałam się z przestrachem na dwóch mężczyzn przede mną, którzy obserwowali mnie skupieni. Próbowałam się poruszyć, ale ręce miałam wykręcone na plecach i związane.

- Alex… - odezwał się spokojnie pierwszy z mężczyzn.

- Wypuście mnie! – Krzyknęłam przerażona, wierzgając nogami. – Gdzie ja jestem?! Co się stało?! Wypuście mnie, kurwa mać!

- Jest w szoku – skomentował Moody, odsuwając się, żeby nie dostać w nos, ponieważ uderzałam nogami we wszystkie strony.

- Pamiętasz cokolwiek? – Zapytał stanowczym, głębokim głosem drugi mężczyzna. Spojrzałam mu prosto w oczy, uspokajając się nieco. Na nowo robiłam się senna.

- Nie… - szepnęłam ze łzami w oczach. – Nie wiem nic… Nie wiem… Co się dzieje?! – Po policzkach poleciały mi łzy, a powieki na nowo robiły się coraz cięższe. Głowa zaczęła mi powoli opadać, aż w końcu zawisła nad klatką piersiową.

- To musiała być pigułka gwałtu – stwierdził po krótkiej chwili Snape, zaciskając lekko pięści. – Wyjdę pierwszy i zaprowadzę pozostałych do szkoły. Bole musi zostać opatrzony, a Amber potrzebuje leków na uspokojenie.

Moody kiwał głową na wszystko, co mówił Mistrz Eliksirów. Chyba jeszcze nigdy przedtem nie był tak bardzo zgodny z nim, jak dzisiaj. Przyglądał mi się w ciszy, masując kciukiem i palcem wskazującym swoją brodę.

Gdy Snape wyszedł, Klara na nowo zaczęła krzyczeć, że musi mnie zobaczyć i sprawdzić, co się ze mną dzieje, ale mężczyzna kategorycznie zabronił jej tego.

- Jazda do Hogwartu – rozkazał zezłoszczony brunet, a następnie wszystko ucichło.

***

Wydawało mi się, że leżę w skrzydle szpitalnym, a może naprawdę się w nim znajdowałam? Zewsząd słyszałam różne głosy – jedne przychodziły, drugie odchodziły, ale oczu w dalszym ciągu nie mogłam otworzyć. Na twarzy za to poczułam powiew świeżego powietrza, a promienie słoneczne chciały przebić się przez moje zamknięte powieki.

Przy moim łóżku ktoś czuwał – Moody. Siedział wyprostowany, oparty rękoma o swoją laskę i wpatrywał się we mnie w skupieniu. Oddzielona byłam od reszty białym parawanem, więc nawet nie miałam pojęcia, kto jeszcze znajduje się w pomieszczeniu.

Nagle za zasłonę weszła pielęgniarka, kładąc na stole sok. Przyłożyła zimną dłoń do mojego czoła, oceniając czy mam gorączkę, czy jednak nie, po czym uśmiechnęła się nikle, poprawiając koc, którym byłam przykryta.

- Poppy, mamy wzywać Albusa? – Zapytał śmiertelnie poważnie Moody, prostując się jeszcze bardziej na swoim krześle. – Są już wyniki?

- Bez obaw, Alastorze – odparła ze spokojem. – Oprócz kilku zadrapań na ramionach i twarzy, jest całkowicie zdrowa.

- Czyli… - Nauczyciel przełknął cicho ślinę. – Wszystko w porządku, tak? – Jego dłonie boleśnie zacisnęły się na rękojeści laski.

- Nie ma powodu do obaw – uśmiechnęła się i poklepała mężczyznę po ramieniu. – Jak się obudzi, dopilnuj, żeby wypiła cały sok. Przyda jej się trochę witamin. – Z tymi słowami, odsłoniła kawałek kotary, wychodząc do innych pacjentów.

Moody wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Uśmiechnął się sam do siebie, po czym przesunął dłonią po materacu, dotykając delikatnie mojej bezwładnie leżącej ręki. Czując czyjś dotyk, wzdrygnęłam się lekko, otwierając oczy. Moody od razu zabrał rękę. W pierwszej chwili poraziła mnie jasność dnia i promieni słonecznych, które wpadały przez odsłonięte firanki w oknach. Przyłożyłam szybko dłonie do twarzy, przecierając oczy, a następnie ponownie spojrzałam na nauczyciela siedzącego obok.

- Gdzie ja jestem? – Spytałam cicho, rozglądając się po małej, białej fortecy zbudowanej na około mojego łóżka. – Co się stało?

- Pamiętasz coś z poprzedniego wieczora? – Zapytał nagle profesor, uważnie mnie obserwując. – Cokolwiek.

- Byliśmy w Hogsmeade – powiedziałam powoli, zastanawiając się nad wczorajszym dniem, ale w głowie miałam uciążliwą pustkę. Nie było to przyjemne uczucie.

- Tak? I co dalej? – Ciągnął Moody, przysuwając się bliżej z krzesłem.

- Nie wiem – jęknęłam. – Nic nie pamiętam. To źle? Co się stało? – Spojrzałam na swoje podrapane ręce. – Co ja zrobiłam?

- Spokojnie, Alex. Nie zrobiłaś niczego złego. – Moody posłał mi niewielki uśmiech. Nie wiedziałam, czy odpowiedzieć mu tym samym, czy nie. Właściwie, to co on robił koło mojego łóżka? I dlaczego znajdowałam się w skrzydle szpitalnym? Wydedukowałam to po obrazach na ścianach, które wisiały tu od wieków, a ja dość często byłam gościem w tym pomieszczeniu.

- Nic nie pamiętam – jęknęłam płaczliwie.

- Posłuchaj mnie uważnie – zaczął Moody, wzdychając głęboko. – Prawdopodobnie wypiłaś wczoraj piwo kremowe, które nasączone było dość specyficzną substancją, potocznie nazywaną… tabletką gwałtu.

- Słucham?! – Pisnęłam przerażona, zakrywając się kocem pod sam nos. – Ale jak to?! O boże, czy ja… czy ktoś… - Poczułam łzy pod powiekami, a dłonie zaczęły mi niekontrolowanie drzeć. Moody widząc moją reakcję, odłożył laskę na bok, chwytając mocno moje dłonie, które trzymałam przy twarzy i położył je złączone na materacu. Zaczął je głaskać kciukami obu dłoni.

- Nic się nie stało – odparł bardzo powoli, żeby to do mnie dotarło. – Bardzo możliwe, że ktoś się wystraszył, zawlókł cię w ciemne miejsce i zostawił. – Nauczyciel pragnął mi oszczędzić szczegółów.

- Ja naprawdę mam taką pustkę w głowie – szepnęłam przerażona. – Pamiętam tylko, że byłam w pubie, że… zeszłam po schodach…

- Tak?

- I tyle. Choćbym chciała, więcej sobie nie przypomnę.

Moody uśmiechnął się, puszczając moje dłonie.

- Masz dobrych i wiernych przyjaciół – zmienił temat nauczyciel, wskazując głową za kotary łóżka. – Klara pomagała nam ciebie szukać, a pan Bole wykazał się męstwem, jakich mało. Na razie śpią, ale myślę, że potem będziecie mogli porozmawiać.

- Bole? – Spytałam. – Lucjan?

- Nie kto inny, Alex.

Zdziwiłam się. Po tym jak Lucjan zostawił mnie i Klarę w Zakazanym Lesie, słowo „męstwo” pod jego adresem jakoś mi nie współgrało, ale skoro profesor Moody stwierdził, że Ślizgon, do którego nie pałał sympatią, wykazał się bohaterstwem, to musiało tak być.

Mój mózg zaczął przetwarzać wszystko, co przed chwilą powiedział mi profesor. Ktoś mógł mi czegoś dosypać do drinka? Pamiętałam, że zostawiłyśmy je bez opieki. Moody wyraźnie nam powiedział, że mamy ich nie pić, ale ja oczywiście musiałam pokazać wszystkim, że mam gdzieś jego słowa. Przecież miał mnie nie pilnować. Sama dawałam sobie radę, prawda?

- Profesorze… - szepnęłam, czując łzy pod powiekami.

- Co się dzieje? – Moody zmarszczył brwi. – Przypomniałaś sobie coś?

Pokręciłam smutno głową, po czym rzuciłam mu się w ramiona, przytulając do siebie z całych sił. Nauczyciel wydawał się być tym faktem mocno zaskoczony, ale po chwili objął mnie czule. Jego magiczne oko rozglądało się po całej sali (kotara nie była mu przeszkodą).

- Przepraszam, profesorze – szepnęłam mu do ucha, zalewając się łzami. – Gdybym nie była taka głupia, to może nie doszłoby do tego wszystkiego. Gdybym pana słuchała…

Moody odsunął mnie delikatnie od siebie i kciukiem wytarł łzy z mojej twarzy.

- Nie płacz – powiedział i westchnął. – Nie ukrywam Alex, że chcę dla ciebie i Klary jak najlepiej. Martwię się każdego dnia o wasze bezpieczeństwo. Tyle dziwnych pomysłów siedzi w tych waszych głowach… - Mężczyzna postukał delikatnie palcem po moim czole – że czasami mnie to przeraża. Pragnę, żebyście były bezpieczne, dlatego ciągle wam powtarzam, żebyście nie robiły głupot, nie włóczyły się nigdzie pijane, nie piły niepilnowanych drinków – podkreślił ostatnie zdanie.

- Tak, wiem – chlipnęłam, przecierając twarz wierzchem dłoni. – Przepraszam, ja po prostu myślałam, że dam radę sama kontrolować swoje życie.

- To nie jest takie łatwe. Nawet mnie to sprawia problemy – uśmiechnął się z błyskiem w oku. – Aczkolwiek, jeżeli naprawdę tego chcesz, dalej będę trzymał się z boku. Nie chcę, żebyś czuła się stłamszona albo kontrolowana. Jak najdalszy jestem od takich uczuć.

- Nie, nie! – Prawie, że krzyknęłam. – To była głupota. Chcę, żeby było jak dawniej. Żeby profesor więcej się na mnie nie gniewał.

- W ogóle się nie gniewałem – odparł. – Po prostu nie rozumiałem twojej decyzji, ale w końcu jesteś kobietą. Nam mężczyznom nie jest dane was zrozumieć. Przypuszczam, że nigdy nie było i nie będzie to dane.

Uśmiechnęłam się do profesora, ściskając mocno jego dłoń. Moody odchrząknął i wskazał głową na szafkę nocną po mojej lewej stronie.

- A teraz wypij sok – rzekł poważnie. – Potrzebujesz witamin…

3 komentarze:

  1. "Wszystko, co potrzebne" XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, dokładnie :D xD Moody miał gumki w myśl zasady "Stała czujność!"

      Usuń
  2. HAHAHHAAHHHA :D Moody (serduszko)

    OdpowiedzUsuń