wtorek, 25 lutego 2020

76. Ojcowska intryga

Nim ojciec Klary zaczął bombardować mnie stosem pytań na temat mojego własnego ojca, dostrzegłam w tłumie charakterystyczny kapelusz i z miną skazańca ruszyłam pomiędzy uczniów, podchodząc do rodziny. W pierwszej chwili myślałam, że mama również pojawiła się w wiosce, by się ze mną przywitać i spędzić trochę czasu, ale po odejściu od Viktora kobieta przestała również interesować się nami, jakbyśmy byli zupełnie obcymi dla niej ludźmi.

Gdy podeszłam do swojej rodziny, od razu zauważyłam, że nie pofatygowali się oni w celach rodzinnych do wioski. Ojciec założył jeden ze swoich lepszych garniturów, który przeznaczony był wyłącznie na rozprawy i arystokratyczne przyjęcia. Pomiędzy zadbanymi palcami z mnóstwem pierścieni, trzymał odpalone cygaro i co chwilę zaciągał się nim, wypuszczając kłęby dymu, niczym lokomotywa. W ten sposób chciał się oddzielić od reszty rodziców, którzy próbowali wypatrzeć swoje pociechy.

Będąc już na wyciągnięci ręki, Viktor poklepał mnie tylko delikatnie po plecach i odchrząknął głośno, rozglądając się z niezadowoloną miną po zebranych rodzicach. Wiedziałam, że nie uśmiechało mu się przebywać pośród różnych klas społecznych. Zawsze miał na tym punkcie hopla. Liczyły się tylko pieniądze, spotkania w gronie ministrów, zamożnych rodzin i interesy. Pod tym jednym względem mój ojciec jak i Klary mogliby się dogadać, gdyby nie fakt, że Viktor Lamberd miał nosa do osób, które nie posiadały smykałki biznesowej i nawet nie wchodził w żadne rozmowy z takimi ludźmi.

Oprócz ojca, do Hogsmeade postanowił również przyjechać mój brat – Ethan. Nie widziałam go już jakiś czas i naprawdę się za nim stęskniłam. Był on jedynym w całej mojej rodzinie, który zawsze stał za mną murem. Oczywiście, jak to rodzeństwo kłóciliśmy się ciągle, ale na Ethana mogłam liczyć w każdej sprawie.

Chłopak również postanowił ubrać się jak ktoś, kto ma mnóstwo pieniędzy. Na szczęście, nie był tak zasadniczy jak ojciec i nie założył garnituru, ale miał na sobie czarną koszulę, rozpiętą pod szyją, do tego idealnie dopasowane czarne spodnie. Ethan był wysoki, szczupły, ale też i dobrze zbudowany. Musiał sporo ćwiczyć, ponieważ ostatnim razem, kiedy go widziałam, materiał koszuli nie opinał tak jego ramion, jak dzisiaj. Na jego idealnie symetrycznej twarzy o dobrze zarysowanej szczęce, malował się kilkudniowy, zadbany zarost, który dodawał mu jeszcze bardziej arystokratycznego wyglądu, a ciemne oczy, które odziedziczył po ojcu, przenikały na wylot każdego. Nie czekając długo, rzuciłam się bratu na szyję, ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Ethan odsunął się, wyciągając tylko rękę na przywitanie. W pewnej chwili pomyślałam, że pomyliłam osoby, ale to ewidentnie był mój starszy brat. Przynajmniej z wyglądu.

- Ethan? – Zdziwiłam się, odsuwając. Zmarszczyłam czoło, nie wiedząc zupełnie jak się zachować.

- Dobrze cię widzieć, mała – powiedział cicho, uśmiechając się lekko. – Widzę, że trzymasz formę.

- Co masz na myśli? – Spytałam zbita z tropu. Brat, który zawsze był mi jak przyjaciel, dobry kompan, teraz zachowywał się niemal identycznie jak ojciec, z tym wyjątkiem, że wciąż starał się uśmiechać i tylko to odróżniało go od głowy rodziny.

Ojciec, który słuchał nas w ciszy, ponownie odchrząknął, szturchając Ethana w ramię, a następnie wskazał głową przed siebie i ruszył szybkim krokiem. Wszyscy ustępowali mu miejsca po drodze, jakby bali się, że dosięgnie ich jego gniew.

- Co się dzieje? – Próbowałam dopytać brata, ale ten nie chciał mi już nic więcej powiedzieć. Położył tylko dłoń na moim ramieniu i razem ruszyliśmy za starszym Lamberdem. Kątem oka zauważyłam, jak Klara przygląda się mojemu bratu z rozszerzonymi szeroko oczami. No tak… Ethan był bardzo przystojny, a co się z tym wiązało, również zajęty od kilku lat przez bardzo sympatyczną i śliczną dziewczynę, którą poznał zaraz po szkole.

- Jak ci idzie w Hogwarcie?– Zapytał nagle, wyrywając mnie z rozmyślań. – Słyszałem, że były z tobą problemy.

- Z każdym są problemy – odparłam, wzruszając ramionami i przez moment zapomniałam o dziwnym zachowaniu swojego brata. – A u ciebie?

- Bardzo dobrze – rzekł zdawkowo, zabierając rękę z mojego ramienia.

- A coś więcej? – Dopytywałam, ale Ethan nie chciał nic więcej powiedzieć, więc westchnęłam ciężko, wpatrując się głupkowato w swoje buty. – Słuchaj… - ożywiłam się po chwili, próbując w dalszym ciągu jakoś dotrzeć do swojego brata. Może po prostu miał zły dzień, dlatego zachowywał się tak, a nie inaczej. – Może się pościgamy, jak za dawnych czasów, co? Kto pierwszy przy Trzech Miotłach, ten wygrywa lukrowaną laseczkę z Miodowego Królestwa!

- Daj spokój – prychnął, spoglądając na mnie jak na wariatkę. – Ile ty masz lat, żeby bawić się w takie rzeczy? Musisz zachowywać się, jak na kobietę przystało, a nie jak dziecko. Narobisz nam tylko wstydu.

- „Nam”? – Podchwyciłam, marszcząc brwi. – Masz na myśli siebie i ojca? Co on znowu wymyślił?! – Zaczęłam się powoli denerwować. Wiedziałam, że stary Lamberd nie przyszedł bezinteresownie do Hogsmeade. W innych okolicznościach zapewne rozkazałby mi bezdyskusyjnie wracać do domu na czas świąt, a teraz nawet słowem się nie odezwał, chociaż było widać, że nie odpowiada mu przebywanie w tym miejscu.

- Daj spokój – powtórzył zniecierpliwiony Ethan.

- Co cię ugryzło?! – Warknęłam, nie mogąc już wytrzymać. – Zachowujesz się jak ojciec!

-Wydoroślałem – odparł spokojnie. – I ty też powinnaś. Poza tym, jak ty się ubrałaś? – Prychnął, mierząc mnie karcącym spojrzeniem.

- O co ci chodzi? To normalny, szkolny mundurek.

- No właśnie. Powinnaś założyć coś elegantszego. Wiesz, ile ważnych rodzin tutaj będzie? Wiele od nich zależy.

- Wybacz, ale nie wysłaliście mi żadnych wytycznych, co do ubioru, więc będę zakładała na siebie to, co uważam za stosowne! – Syknęłam.

- Nie rób scen – skarcił mnie Ethan.

- Pierdol się. – Pokazałam chłopakowi środkowy palec i już chciałam odejść, ale brat chwycił mnie mocno za nadgarstek, zmuszając do stania w miejscu.

- Ten jeden raz pokaż, że należysz do Lamberdów! – Poprosił, chociaż ton jego głosu wcale nie brzmiał jak prośba. Chłopak nachylił się nade mną tak, że jego twarz znajdowała się teraz naprzeciwko mojej. – Możesz to dla mnie zrobić? To ważny dzień i chcę pokazać się od jak najlepszej strony, a ty swoją ignorancją wszystko zniszczysz.

- Jaki dzień? Co wy planujecie? Nie podoba mi się to – jęknęłam, próbując się wyrwać, ale Ethan w dalszym ciągu trzymał mnie mocno za rękę. Dopiero, gdy skrzywiłam się z bólu, brunet opamiętał się, robiąc krok w tył.

- Przepraszam, mała – westchnął, pocierając skroń palcem wskazującym. – Jestem zestresowany. I nie do mnie należy wytłumaczenie ci wszystkiego, tylko do naszego ojca, wiec chodź, zanim nam zniknie z oczu.

Chłopak uniósł głowę, chcąc wypatrzyć w tłumie naszego ojca, po czym ponownie ruszyliśmy przed siebie próbując dorównać mu kroku, gdy nagle jak spod ziemi wyrósł przed nami ojciec Klary, również próbując go dogonić, co nie było łatwe, ponieważ Viktor szedł przed siebie tak szybko, jakby doskonale wiedział dokąd zmierza.

Pan Amber wyminął nas slalomem i zagrodził drogę ministrowi, kłaniając mu się do samej podłogi. Podał również rękę, ściskając ją mocno. Nie minęła chwila, a ojciec Klary zaczął opowiadać o kominkach, sieci fiuu i innych rzeczach, których nie miałam ochoty słuchać. Mój ojciec również, ponieważ nie starał się nawet skupiać wzroku na rozmówcy, tylko próbował wypatrzyć w tłumie kogoś innego, według niego bardziej interesującego niż biedny tata mojej przyjaciółki.

- Tak, tak – mruknął niezadowolony Viktor. – Nie mam czasu, niech pan poszuka chętnych słuchaczy w Świńskim Łbie. Tam na pewno znajdą się tacy, co zechcą zainwestować w pana projekt.

Nie czekając na odpowiedź swojego rozmówcy, ojciec ruszył dalej, ale przynajmniej mogliśmy go dogonić i wyrównać z nim krok.

- Tato, w Świńskim Łbie nikt nie będzie chciał go słuchać – stwierdziłam, idąc po prawej stronie swojego ojca.

- To już nie mój problem – odparł bez emocji.

- Mogłeś być bardziej miły. To był ojciec mojej…

Nie dokończyłam, ponieważ stary Lamberd chwycił mnie za ramię, jakby w obawie, że mu ucieknę i całą trójką weszliśmy do zaludnionych Trzech Mioteł.

Na środku pomieszczenia stał długi, zastawiony najlepszą porcelaną stół, nakryty białym obrusem. Na około krzątali się kelnerzy, próbując dopiąć wszystko na ostatni guzik. W rogu sali świeciła się żywa choinka, a obok niej stał Dumbledore z Mcgonagall. Oboje rozmawiali wesoło z jakimś rodzicem. Próbowałam wypatrzeć wzrokiem Severusa, ale ojciec znowu mną szarpnął, podprowadzając do kilku osób.

- Nie narób mi wstydu – ostrzegł mnie, prostując się. Uniosłam lekko głowę i już wiedziałam dla kogo ojciec pofatygował się do wioski, ale w dalszym ciągu nie miałam pojęcia, w jakim celu.

- Viktorze! – Ucieszył się wysoki blondyn, którego udało mi się poznać tydzień temu. Zarówno wtedy, jak i teraz prezentował się idealnie. Przy jego prawym boku stał Draco Malfoy. Wyglądał, niczym wystraszony przez myśliwskie psy królik; przygarbiony, blady, zerkający niepewnie na swojego rodziciela. Tym razem również nie przypominał pewnego siebie Ślizgona, którym był na co dzień.

- Witaj, Lucjuszu – odparł stary Lamberd, wyciągając przed siebie dłoń. Mężczyźni uścisnęli sobie mocno ręce, jakby bez zbędnych słów przypieczętowali sobie tylko znany sojusz. – To moja córka, Alex.

Malfoy zwrócił w końcu wzrok w moją stronę i uśmiechnął się pod nosem.

- Miałem już przyjemność – dodał, kładąc wypielęgnowaną dłoń na ramieniu syna. – W takim razie zapoznanie naszych dzieci nie będzie konieczne. Domyślam się, że znają się bardzo dobrze.

- Zapoznanie? – Spytałam, spoglądając na ojca, ale ten zignorował mnie.

- Mój syn, Ethan – kontynuował mężczyzna, wskazując na chłopaka. Jego głos przepełniony był dumą, kiedy o nim wspominał. Szkoda, że mnie traktował jak coś, co przynosiło hańbę jego nazwisku.

- Również miałem przyjemność – odparł Lucjusz Malfoy i tak samo uścisnął dłoń brunetowi. – Bardzo ambitny młody chłopak. Potrzeba nam takich w… Ministerstwie. Viktorze, wierz mi albo nie, ale twój syn wysoko zajdzie.

- Mam taką nadzieję – ucieszył się stary Lamberd. – Jest z krwi i kości moim synem, musi odnosić sukcesy. Wychowałem go na porządnego czarodzieja.

- Ojcze, nie musisz mnie przedstawiać. Sam daję sobie z tym wyśmienicie radę. Pan Malfoy i ja mieliśmy już okazję rozmawiać ze sobą i wszystkie te spotkania przebiegały bardzo owocnie.

- Nie mówiłeś mi Ethanie, że… - W głosie ojca wyczułam niepewność.

- Nie wszystko muszę ci mówić – uciął chłopak, uśmiechając się sztucznie. Wpatrywałam się w brata, jakbym pierwszy raz widziała go na oczy. To już nie był ten sam chłopak, z którym jeszcze niecały rok temu urządzałam sobie wyścigi na miotłach albo obrzucałam się błotem. Ethan stał się kopią naszego ojca, może nawet bardziej arystokratyczną i wyniosłą. Czyżby uczeń przebił mistrza? Ale dlaczego? Po co?

- Przyjacielu, podejdź tu na chwilę! – Zawołał nagle Lucjusz, unosząc swoją dłoń.

Severus, który stał z boku, rozmawiając z nauczycielami, podszedł do nas powolnym krokiem, mając cały czas ręce założone na plecach. Gdy tylko go zobaczyłam najeżyłam się niczym kot, pragnąć stąd uciec, ale mrożące krew w żyłach spojrzenie ojca nie pozwalało mi wykonać kroku.

- Severus Snape – przedstawił mężczyznę Lucjusz Malfoy, wskazując na nauczyciela. – Mój bliski przyjaciel i najlepszy mistrz eliksirów, jakiego znam, a to mój drogi – przeniósł spojrzenie na nas – Viktor i Ethan Lamberd.

Snape skinął głową w stronę zebranych, nie fatygując się nawet aby wyciągnąć dłoń.

- Witam, witam. To zaszczyt – przywitał się Viktor. Wyglądał na bardzo przejętego. Domyśliłam się, że nie umknęło jego uwadze to, jak starszy Malfoy nazwał Severusa swoim przyjacielem. – Ale zaraz, czy mi się przypadkiem nie znamy? Snape, to dziwnie znajome nazwisko.

- Viktorze, proponuję nie zawracać sobie tym głowy – przerwał dywagacje Lucjusz.

- Mam nadzieję, że moja siostra chociaż w połowie opanowała eliksiry – odezwał się nagle Ethan, nie chcąc zostawać w tyle.

- Gdyby należała do Slytherinu, może mógłbym mieć nad nią większy wpływ, ale…

- Ja nie narzekam, że jestem gryfonką – wypaliłam nagle, patrząc butnie na Snape’a. Wszyscy zamilkli, ojciec prawie udławił się powietrzem, Draco zarechotał cicho, a Lucjusz ponownie uśmiechnął się pod nosem.

- Nie przerywaj! – Zaskrzeczał Viktor. – Gdzie twoje maniery?!

- To nie moja wina ojcze, że tiara przydzieliła mnie do Gryffindoru – syknęłam wściekle.

- Ona ma rację, Viktorze. To nie jej wina – wtrącił po chwili Lucjusz. – Przynależność do różnych domów nie jest tu przeszkodą. Myślę, że nasze dzieci się dogadają.

- W czym się mamy dogadać? – Zdenerwowałam się. Rodzice wciąż mówili o nas, po pierwsze, jakby nas tu wcale nie było, a po drugie, jakby mieli coś ukartowane za naszymi plecami.

- Omówimy to po tej całej szopce. – Lucjusz Malfoy wskazał laską na całe pomieszczenie, po czym wraz z synem postanowili zająć sobie miejsce. Stary Lamberd również odłączył się od reszty i pognał za blondynem. Ethan skinął głową Snape’owi, zajmując miejsce kilka krzeseł dalej.

Zrezygnowana spojrzałam prosto w oczy nauczyciela, ale ten bez słowa mnie wyminął i usiadł obok Lucjusza, który specjalnie przytrzymał jedno miejsce dla swojego przyjaciela. Ja natomiast postanowiłam przysiąść się do przyjaciółki, która weszła do pubu jakiś czas temu wraz ze swoimi rodzicami, a teraz siedziała obok Lucjana, który próbował wytłumaczyć jej, jak bardzo podoba mu się jej mama.

- Gadaj tak dalej, a stracisz mój szacunek, a raczej jego resztki – mruknęłam i przyklapnęłam obok nich z wisielczym humorem. Oparłam się łokciami o stół, słuchając paplaniny Lucjana. Zauważyłam, że przyjaciółka również była jakaś dziwna, trochę przygaszona i blada jak ściana. Za to Lucjan wydawał się być w wyśmienitym humorze. Próbował nawet nas rozweselić, ale w tym momencie miałam ochotę wrócić do Hogwartu i zakopać się pod kołdrą. Nienawidziłam spędzać czasu ze swoją rodziną, a tym bardziej brać udział w chorych zagrywkach swojego ojca.

- Klara, wszystko w porządku? – Spytałam nagle, widząc że z przyjaciółką działo się coś niedobrego. Zaczęła przygryzać nerwowo wargę i przełykać głośno ślinę.

- Mam ochotę zwymiotować – mruknęła, wstając z zamiarem pójścia do łazienki.

- Iść z tobą?

- Nie trzeba – machnęła mi ręką i odeszła.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy nie odzywając się do siebie, chociaż wokół nas było gwarno i głośno. Ojciec Klary uderzał pięściami o stół, czekając na obiad, mój natomiast w dalszym ciągu prowadził dziwną i pełną tajemnic konwersację z Malfoyem, a Ethan przyglądał się z niechęcią wszystkim, stukając miarowo palcami o blat.

- Gdzie twoi starzy? – Zapytałam po chwili Ślizgona.

- A bo ja wiem – wzruszył ramionami chłopak. – Przed chwilą gdzieś tu byli, a czemu pytasz?

- Zastanawiam się po prostu jak wyglądają – odparłam szczerze.

- Wyglądają jak dwoje nadąsanych i bardzo bogatych dupków – zaśmiał się cicho Lucjan, puszczając mi oczko. – Zresztą, mało który Ślizgon pochodzi z biednej rodziny. Czasami się zastanawiam, dlaczego ty nie jesteś w Slytherinie. Musiała tu pewnie nastąpić jakaś pomyłka.

- Ty sam jesteś jak pomyłka – burknęłam.

Po chwili Klara wróciła do nas z powrotem, a Dumbledore wstał, wygłaszając powitalną mowę. Przeprosiłam swoich przyjaciół i przeniosłam się kilka krzeseł dalej, aby siedzieć koło swojego brata. Miałam nadzieję, że będąc sam na sam, chłopak przestanie zgrywać palanta.

Przez większość uczty wszyscy byli zajęci rozmowami i tym, co mieli na talerzach. Mój ojciec w dalszym ciągu zagadywał do Lucjusza Malfoy’a, a ten zgadzał się z nim we wszystkim, ponieważ co chwilę kiwał z zainteresowaniem głową. Severus, który siedział obok nich również przysłuchiwał się tej rozmowie, ale w przeciwieństwie do pozostałych, pozostawał neutralny. Jego spojrzenie co chwilę lustrowało otaczających go ludzi i tylko chwilami zerkało w moją stronę. Ojciec Klary jadł dosyć nerwowo, a jego żona próbowała go co jakiś czas uspokoić, jednak na nic się to nie dało. Mężczyzna łypał podejrzliwie na każdego, zgniatając w dłoniach sztućce.

- Słuchaj – odezwał się nagle Ethan. Wyglądał na lekko rozdrażnionego i znudzonego. – Kim jest to dalekie od ideału dziecko naprzeciwko nas?

- Co? – Zdziwiłam się i podążyłam wzrokiem za chłopakiem, który przyłapał Klarę, jak wlepia w niego maślane oczy. Jeszcze mi tego brakowało, żeby przyjaciółka zadurzyła się w moim nędznym bracie.

- To jest…

- Zresztą, nieważne. Tylko gapi się tutaj co chwilę, jak jakiś skrzat domowy.

- To moja przyjaciółka! – Dokończyłam oburzona.

- Aha – skomentował brunet, wracając do posiłku.

- Tylko aha?! – Zdenerwowałam się. – Powinieneś mnie przeprosić!

- Za co? – Chłopak uniósł wysoko brwi. – Za wyrażenie swojej opinii?

- O mojej przyjaciółce! – Przypomniałam mu.

- Nie bądź taka ckliwa.

Już chciałam mu odpowiedzieć, używając przy tym dosadnych słów, ale nagle do gospody wszedł Moody, który jakiś czas temu zniknął. Mężczyzna rozejrzał się magicznym okiem po zebranych, zapewne szukając wolnego miejsca. Akurat po mojej prawej stronie było jedno wolne krzesło. Nauczyciel przepraszając wszystkich przecisnął się koło nich i opadł ciężko tuż obok mnie. Ponownie zlustrował otoczenie, kłaniając się co niektórym (w tym mojemu ojcu) i chwycił za dzban z dyniowym sokiem, nalewając sobie do pełna. Klara wpatrywała się tym razem w profesora, a wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Moody uśmiechnął się do niej mile i mrugnął. Dziewczyna zdawała się na chwilę odzyskać kolory i odpowiedziała nauczycielowi tym samym.

- Ethan, to jest mój profesor od Obrony. Profesorze, to mój brat – postanowiłam przedstawić w końcu nauczycielowi swojego brata. Moody zerknął magicznym okiem na chłopaka, podając mu dłoń nad moją głową.

- Jak ostatni raz cię widziałem chłopcze, to byłeś jeszcze w pieluchach – zażartował. Zauważyłam, że Ethanowi nie było do śmiechu, ale nie mógł przecież oburzyć się otwarcie na profesora.

- Ja za to wiele o panu słyszałem.

- Domyślam się – mruknął Moody, nakładając sobie na talerz wszystkiego po trochu. Zachowywał się jak ktoś, kto przez tydzień nie jadł - …że zwariowałem, że ktoś czyhał na moje życie pod domem. O czymś zapomniałem?

- Mniej więcej jakoś to szło – burknął chłopak, po czym przeprosił nauczyciela i wstał od stołu. Odprowadziłam go wzrokiem w kierunku toalet ze zdziwioną miną.

- Przepraszam, profesorze – westchnęłam. – Ja nie wiem… nie poznaję go. – Nie zachowuje się jak mój brat.

- Może się zakochał? – Podsunął mi Moody, popijając tłuczone ziemniaki sokiem.

- To nie to.

- No to już nie wiem, a jak tam sprawa z ojcem? Wszystko między wami w porządku? – Zapytał, zmieniając temat na jeszcze gorszy. Zrobiłam skwaszoną minę, więc Moody uśmiechnął się tylko czule, nie czekając na rozwinięcie.

- Alex! – Zawołał mnie nagle ojciec, wstając od stołu. Chcąc, nie chcąc, przeprosiłam na moment profesora, który łypał nieprzychylnie na Malfoy’a i odeszłam do stołu, podchodząc do zebranych w kącie osób. Ethan również do nich dołączył. Przez moment panowała pełna napięcia cisza, jakby wszyscy na coś czekali, po czym jako pierwszy odezwał się Viktor Lamberd.

- Zdaję sobie sprawę Alex, że jesteś ciężkim materiałem na żonę kogokolwiek. Z twoim temperamentem i brakiem manier ciężko będzie ci znaleźć męża, ale pan Malfoy okazał się na tyle wspaniałomyślny, że pozwolił nam połączyć nasze rody, aby mogły rosnąć silne i niezależne, jak do tej pory.

Severus przysłuchiwał się temu z mocno zmarszczonymi brwiami, ale nie odezwał się ani słowem, chociaż on wcześniej niż ja domyślił się o co chodziło i zdecydowanie nie podobał mu się ten pomysł.

Przez krótką chwilę nie dochodziło do mnie, co też opowiadał stary Lamberd. Spojrzeliśmy z Draconem zdziwieni po sobie, gdy nagle Lucjusz rozwiał wszystkie nasze wątpliwości.

- Za kilka lat weźmiecie ślub. Czystokrwiści powinni łączyć się wyłącznie z czarodziejami ulepionymi z tej samej gliny – powiedział powoli, przeciągając nonszalancko każdą sylabę.

- Ale ojcze… - zaczął niepewnie Draco, otwierając szeroko oczy. Raz jeszcze przyjrzał mi się uważnie, krzywiąc pod nosem – Pansy…

- Zamilcz – warknął złowrogo blondyn. Jego młodsza latorośl schowała głowę w ramionach, nie próbując się już sprzeciwić.

- Ja się nie zgadzam – powiedziałam głośno i wyraźnie, aczkolwiek głos lekko mi się trząsł. Ojciec przeszedł już samego siebie! Jak mógł zgadzać się na tak niedorzeczny pomysł! Ja? Ja żoną Draco Malfoy’a?! To była jakaś kpina!

- Nie masz tutaj nic do gadania! – Syknął Viktor. – Czarodzieje najznamienitszych rodów od dawien dawna aranżowali tak małżeństwa, więc na pewno nie pozwolę ci być wyjątkiem od reguły. Weźmiecie ten ślub, czy ci się to podoba, czy nie.

- Nie! – Krzyknęłam, czując jak wszystko we mnie buzuje. Odszukałam wzrokiem brata, licząc na jego wsparcie, ale chłopak udawał, że mnie nie widzi. – Nie ma mowy! Nigdy się na to nie zgodzę!

- Alex! – Ostrzegł mnie ojciec i już próbował wyciągnąć dłoń, by mnie przytrzymać, ale odskoczyłam od niego w ostatniej chwili, przepchałam się przez inne osoby i wybiegłam z pubu, chowając się gdzieś za drzewami. Dałam sobie chwilę na unormowanie oddechu, po czym uderzyłam z całej siły w korę drzewa. Po policzkach poleciały mi gorzkie łzy. Wiedziałam, że mogłam się sprzeciwiać, robić awantury i sceny, a on i tak postawi na swoim, dlatego to tak bolało. Poczułam się jak rzecz, którą można było przestawiać z kąta w kąt.

Po chwili z Trzech Mioteł wyszedł również mój brat. Czyli jednak poczuł się do tego, by mnie wspierać?

- Tu jestem! – Machnęłam mu ręką, zaciągając nosem.

- No mała, narobiłaś niezłych scen – powiedział wesoło.

- Bawi cię to?! – Warknęłam. – Naprawdę cię to bawi?! On próbuje ustawić moje życie pod siebie! Ja nie dam się tak łatwo! Jeżeli będzie trzeba, to zmienię nazwisko, odetnę się od tej zjebanej rodziny raz na zawsze!

- Tak czy siak będziesz musiała poczekać do pełnoletności – odparł niewzruszony.

- Nie wyjdę za Malfoy’a! – Wrzasnęłam, uderzając chłopaka w pierś. – Pierdolę was wszystkich!

- Uspokój się. – Ethan chwycił mnie mocno za rękę, odsuwając od siebie. – Słuchaj, przypuszczałem, że nie będziesz chciała, dlatego jest jeszcze jeden sposób, żeby to odkręcić.

- Jaki? – Spytałam z nadzieją, przecierając czerwone oczy. – Wiesz dobrze, że z ojcem nie wygram. Jak on coś postanowi, to koniec.

- Owszem, ale możemy zrobić małą wymianę. – Chłopak uśmiechnął się do mnie czule, głaszcząc po ramieniu. – Lucjusz Malfoy ma jeszcze kuzynkę, z którą ja mogę się ożenić.

- Ty? – Zdziwiłam się. – Ale co z Elizą? Przecież ją kochasz.

- To już dawno skończone – odparł chłodno, odsuwając się.

- Co? Ale jak to? Przecież byliście razem tyle lat! Kochałeś ją!

- W takim razie wyjdziesz za Dracona – stwierdził.

- Nie! Czekaj! – Spanikowałam, chwytając go za rękaw koszuli, ponieważ chłopak chciał wrócić do pubu. – Może jest jakieś inne wyjście? Nie chcę, żebyś przeze mnie musiał robić to, czego nie chcesz!

- Powiedziałem ci już, że nie jestem z Elizą – powtórzył.

- To przez ojca? To on ci namieszał w głowie! Merlinie, Ethan! Ja cię w ogóle nie poznaję, rozumiesz?! Co się z tobą stało? Co on ci powiedział, że taki jesteś?! Ethan, proszę… powiedz mi!

- Jak ty nic nie rozumiesz – westchnął teatralnie, kręcąc głową. – Nie widzisz, że on chce tylko, żebyśmy ciągle mieli pieniądze i byli wpływowym rodem? On tego nie robi wyłącznie dla siebie, ale i dla nas. Gdybyś miała trochę rozumu, zgodziłabyś się na ten ślub, ale w ostateczności ja też mogę się ożenić. Poza tym, kto powiedział, że ten związek będzie na całe życie? Przy odrobinie szczęścia, owszem, może się zakocham, ale przeważnie kończy się to w taki sposób, że para zdradza się na okrągło i jakoś to ciągnie. Ważne, żeby zapewnić ciągłość rodowi.

- Nie wierzę, że gadasz takie głupoty! – Jęknęłam, obejmując się rękoma. Poczułam się w tej chwili całkowicie bezradna i zagubiona.

- Chcesz wyjść za Malfoy’a?

- Nie – szepnęłam.

- W takim razie sprawa załatwiona. I nie obwiniaj się więcej. Dla mnie to wyśmienita okazja, aby pokazać, jak bardzo mi zależy na niektórych sprawach.

- Jakich sprawach?

Ethan spojrzał na mnie ze wzrokiem „chyba nie sądzisz, że ci powiem?” i wrócił w końcu do środka gospody. Ja dałam sobie jeszcze chwilę na uspokojenie się, chociaż wcale nie było to łatwe i również wróciłam do środka. Zauważyłam, że Klara przysiadła się po drugiej stronie Moody’ego, więc podeszłam do nich, zajmując swoje poprzednie miejsce.

- Wszystko w porządku? – Spytała dziewczyna z troską w głosie. – Tak nagle wybiegłaś z pubu. Co się stało?

Spojrzałam na swojego ojca, który wraz z Lucjuszem Malfoy’em i moim ojcem próbowali dojść do porozumienia i zacisnęłam pięści.

- Nienawidzę ich wszystkich – warknęłam, zakrywając twarz rękoma. Jęknęłam cicho w dłonie i odsunęłam je od twarzy. – Chcieli, żebym z Draco wzięła ślub za kilka lat. Wyobraź sobie, że w ten sposób pragnęli połączyć nasze rodziny.

- Co?! – Klara otworzyła szeroko usta, nie wiedząc co powiedzieć. Jej wzrok momentalnie zawędrował do Ślizgona, który w dalszym ciągu nie wyglądał na zadowolonego. Nie miałam pojęcia, co też nagadali mu jeszcze nasi ojcowie, ale dowiadywać się również nie miałam zamiaru.

- To się często zdarza u bardzo bogatych rodzin– skomentował Moody. – Ale mam nadzieję, że powiedziałaś stanowcze „nie”. Malfoy’owie nie są odpowiednią partią dla nikogo, a już na pewno nie dla ciebie.

- Nie zgodziłam się, ale gdyby nie ratunek brata, to zapewne musiałabym posłuchać swojego ojca – mruknęłam przejęta.

- Oni nie mogą wydawać cię za mąż, za kogo im się podoba! – Oburzyła się przyjaciółka.

- No właśnie mogą, Klaro – odparł Moody, wzdychając głęboko. – Słuchaj, jeżeli chcesz, to ja bardzo chętnie porozmawiam sobie z twoim ojcem w tej sprawie.

- Nie, nie – zaprzeczyłam szybko, kręcąc głową. – Ethan też dostał propozycję małżeństwa z tamtej rodziny, więc to ma im wystarczyć.

- A co na to wszystko Draco?- Spytała Klara, w dalszym ciągu przyglądając się chłopakowi stojącemu w cieniu swego ojca.

- Wyobraź sobie, że on staje się zupełnie inny, kiedy jego ojciec znajduje się w pobliżu – odparłam. – Zupełnie, jakby się go bał.

- Ta rodzina składa się z samych tchórzy – warknął nagle Moody, przypatrując się uważnie blondynom.

- Profesorze? – Zagadnęła przejęta przyjaciółka. – Wszystko w porządku?

- Tak, tak. Nie powinienem was w to mieszać – mruknął, wstając. – Zajmijcie mi miejsce, dziewczynki. Zaraz wrócę.

Gdy Moody odszedł, zaczęłam opowiadać Klarze o całej rozmowie, jaką odbyłam z ojcem i Malfoy’em. Dziewczyna słuchała mnie przejęta i co chwilę otwierała ze zdumienia usta. Nasza rozmowa trwałaby w najlepsze, gdyby nie nagłe i mocne otwarcie drzwi do Trzech Mioteł, przez które wszedł znajomy jegomość, ściągając z głowy kaptur. Zesztywniałam cała, a Klara pisnęła przerażona, szukając wzrokiem Moody’ego.

- Co jest, kurwa?! – Szepnęłam do niej, nie spuszczając wzroku z Mcnaira, który rozejrzał się z nonszalancją po zebranych, wypatrując kogoś w tłumie. Jego wzrok na moment zatrzymał się na nas. Śmierciożerca uśmiechnął się lubieżnie, puszczając nam oczko i ruszył w stronę mojego ojca. No tak, przecież nikt nie wiedział, kim tak naprawdę był ten mężczyzna, dlatego żadna z obecnych tutaj osób nie zareagowała na jego pojawienie się.

- Profesor miał się nim zająć – mruknęła nerwowo dziewczyna, chwytając mnie za ramię.

- Że co proszę?! – Warknęłam w jej stronę. – To ty go wcześniej widziałaś?! I nic mi nie powiedziałaś?!

- Profesor Moody zabronił! – Broniła się Klara, blada jak ściana. – Co miałam zrobić?!

- Po prostu mi powiedzieć! – Żachnęłam się.

- I co byś zrobiła?!

Zamilkłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć i w dalszym ciągu przyglądałam się Śmierciożercy. Mężczyzna podszedł do mojego ojca, ukłonił się nisko, a następnie podał rękę Lucjuszowi i szturchnął w ramię Severusa, który skrzywił się znacząco, odsuwając się od mężczyzny.

- On zna Snape’a?! – Zdziwiłam się. – Skąd?

- Alex! – Potrząsnęła mną przyjaciółka. – Co robimy?

- Nic. Dumbledore tutaj siedzi, Mcgonagall, Moody także jest obecny i Snape. On nic nam nie zrobi w obecności tylu osób – odparłam trzeźwo. – Po prostu nie zaczepiajmy go w żaden możliwy sposób, a będzie dobrze.

- No nie wiem – mruknęła nieprzekonana blondynka. – O nie…

Nim zdążyłam zapytać, co to „o nie” miało znaczyć, ojciec Klary wstał od stołu i chwiejnym krokiem ruszył do zgromadzonych w kącie osób. Zapewne pomyślał, że przy takim zbiegowisku będzie miał większe szanse na to, że ktoś wysłucha jego beznadziejnych planów biznesowych.

- Tato… - jęknęła Klara, wyciągając dłoń, ale mężczyzna odpędził się od niej jak od muchy i wszedł w sam środek rozmowy pomiędzy mojego ojca, a Mcnaira…

poniedziałek, 17 lutego 2020

75. "Pomoc" Moody'emu i obiad z rodzicami

Gdy tylko Alex oddaliła się ode mnie i profesora Moody’ego, palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na moim ramieniu, jakby ten za wszelką cenę nie chciał stracić nas obu. Co gorsze, wzrok profesora skupił się już tylko na mnie.

- Nastoletnie pogadanki, hm? – powtórzył nauczyciel. Jego mechaniczne oko wydawało się przeszywać mnie na wylot.

- Przepraszam profesorze – pisnęłam spanikowana. Nie miałam pojęcia, jak mu się wytłumaczyć. – Ja… To nie tak… My… Znaczy, Alex chciała mnie tylko ostrzec.

- Ostrzec? – mężczyzna spoważniał.

Rozejrzał się dyskretnie po korytarzu, po czym wciąż trzymając mnie u swojego boku, szybko ruszył do najbliższych drzwi, otwierając je z impetem. Przesunął dłoń na dół moich pleców i pchnął mnie do środka, wchodząc zaraz za mną. Stanęłam zdezorientowana. Pomieszczenie nie miało okien, więc gdy Moody zamknął i wyciszył za sobą drzwi, przez chwilę panowała tam nieprzenikniona ciemność. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, szybko sięgnęłam po różdżkę i szepnęłam „lumos”. Nieduży pokoik musiał pełnić rolę jednego z wielu magazynków. Tutaj akurat składowano nieużywane meble. Większość z nich leżała na kupie, a część była poprzykrywana białymi prześcieradłami. Profesor złapał mnie za nadgarstek ręki, w której trzymałam różdżkę i uniósł ją nieco ponad moją głowę, tak, by światło go nie oślepiało. Sam zbliżył twarz do mojej twarzy i wpatrzył mi się prosto w oczy.

- Chyba w nic się nie wplątałaś? – zapytał śmiertelnie poważnie.

Otworzyłam szerzej oczy i delikatnie pokręciłam głową.

- Na pewno? – dopytał. Miałam wrażenie, że jego dłoń mocniej zacisnęła się na moim nadgarstku. – Gdyby nic się nie stało, przyjaciółka nie musiałaby Cię ostrzegać.

- To było ostrzeżenie prewencyjne – powiedziałam szybko. - Po prostu jeden chłopak mnie pocałował, a Alex próbowała mi wyjaśnić, dlaczego nie powinnam się z nim zadawać. Tylko tyle.

- „Tylko”? – Moody wyglądał na podenerwowanego. – Nie chcę zabrzmieć jak prawiący Ci kazania ojciec, ale doskonale wiem, że jesteś bardzo ufna, Klaro. Jeśli dodatkowo potrzebujesz ostrzeżenia, zanim rozpoznasz takiego człowieka, to…

- Profesorze, to boli… - jęknęłam, próbując wyswobodzić swoją rękę z jego uścisku.

Szalonooki zerknął na moją różdżkę i momentalnie poluźnił uścisk, rzucając przy tym krótkie „wybacz”. Złapałam się za nadgarstek, rozmasowując go. Profesor odchrząknął, wyprostował się i nieco nerwowo sięgnął za pazuchę płaszcza, wyciągając z kieszeni swoją buteleczkę. Odkorkował ją, przyglądając mi się w dziwny sposób.

- Choć bardzo chcę, nie uchronię Cię przed wszystkim. Prędzej czy później, będziesz zdana na siebie… Mimo wszystko mogę próbować. Dlatego po pierwsze, jeśli ten chłopak Ci się naprzykrza, mogę sobie z nim porozmawiać… Bardzo dosadnie.

- Profesorze… - zawstydzona opuściłam wzrok. Jeszcze tego brakowało, żeby Moody w moim imieniu przemawiał do rozsądku Weasleyowi. - Nie trzeba. To był tylko jeden raz.

- O jeden za dużo. Chłopcy to dzikusy – mruknął. – Wiem co mówię. Sam mam nieraz problem, żeby… - Moody urwał nagle i szybko upił łyk swojego napoju. Zaraz potem odchrząknął i schował buteleczkę za pazuchę. Sądząc po jego minie i tym, że odwrócił wzrok, nie kwapił się, do dokończenia myśli.

- Jaki problem?... – zapytałam autentycznie zdziwiona, bacznie mu się przyglądając. Czyżby i Moody miał swoje słabości? Wydało mi się to dziwne, bo nigdy nie mówił o swoich problemach, za to zawsze rozwiązywał nasze. Przecież on na wszystko miał odpowiedź.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, ptaszyno – nauczyciel stwierdził lekceważąco. Wyminął mnie i uważnie przyjrzał się stojącej na biurku, pustej ramie po obrazie.

- Ma profesor kłopoty? – zmarszczyłam brwi i ruszyłam za nim, stając u jego boku. Bardzo chciałam wiedzieć, co go trapiło. – To przez tamtą reporterkę? Zakazany las? Albo przez nasze porwanie?... Jeśli tamci śmierciożercy Pana szantażują… - na samo wspomnienie ich facjat, poczułam zimny dreszcz na plecach.

- Co? Nic z tych rzeczy – Szalonooki potrząsnął głową. Przetarł kciukiem plakietkę znajdującą się na ramie, ale nim zdążyłam też ją przeczytać, szybko złapał za różdżkę i zmniejszył obraz do rozmiaru kieszonkowego zegarka. Wrzucił przedmiot do jednej z wielu kieszeni swojego płaszcza.

- Więc o co chodzi? Profesor zawsze nam pomaga. Może tym razem ja mogę jakoś pomóc?

Moody obrócił się powoli w moją stronę. Zmrużył zdrowe oko i wyraźnie się zastanowił.

- Wiesz Klaro… Na pewno byłabyś w stanie, ale nie wiem czy powinnaś – stwierdził w końcu.

W pierwszej chwili poczułam lekki niepokój. Skoro Szalonooki nie wiedział, czy powinnam, czy chodziło mu o coś niezgodnego z regulaminem szkoły? Wspólnie mieliśmy wiele tajemnic. Ostatnio profesor nawet poił mnie alkoholem, twierdząc, że to dla mojego dobra. Wszystko czego ode mnie oczekiwał, zawsze miało swoje wytłumaczenie. Po krótkim zastanowieniu, nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego na tyle złego, żebym nie mogła tego dla niego zrobić. Przecież chodziło o rozwiązanie problemu nauczyciela. On robił dla mnie wiele więcej.

- Jeśli pomoże to Panu, zrobimy to. - Przyjęłam zawzięty wyraz twarzy.

- Przyznam, że podoba mi się Twoja wyrywność, ale mimo wszystko, nie powinnaś zgadzać się w ciemno – mężczyzna zagroził mi palcem. – Nawet nie wiesz o co chodzi.

- Nie wiem, ale to bez znaczenia. Pomogę jak umiem – zapewniałam go, kiwając przy tym głową.

- Skoro tak… - Moody potarł podbródek, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. – Wiesz jak zawsze podkreślam, że ważna jest stała czujność, prawda?

Kiwnęłam głową, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem.

- Sam stosuję się do tej zasady, ale przez zmianę stylu życia, uczenie w Hogwarcie i nasze dodatkowe zajęcia jakoś zaniedbałem niektóre treningi. Nie powinienem o tym mówić, ale mam wrażenie, że nieco się rozleniwiam. Wychodzę z wprawy… Rozumiesz? – Mężczyzna złapał mnie za ramiona. Wyglądał na lekko nakręconego.

- Chyba tak. Czyli brakuje profesorowi wyzwań?

- Też. Dlatego jeśli naprawdę chcesz mi pomóc… - Szalonooki ściszył głos i przybliżył swoją twarz do mojej. – Będziesz musiała próbować mnie rozproszyć.

- Dobrze profesorze – ochoczo kiwnęłam głową. – Mam tworzyć rozbłyski światła? Hałasować? Rzucać zaklęciami? Wytrącać profesora z równowagi?

Moody pokręcił głową i uśmiechnął się lekko. Przesunął palcami wzdłuż mojej ręki, aż złapał mnie za dłoń i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, przyłożył ją sobie do krocza.

- Masz to robić tak jak ja, kiedy próbuję rozproszyć Ciebie na zajęciach – powiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Cała moja pewność siebie ulotniła się gdzieś bokiem. Otworzyłam szeroko oczy i oblałam się rumieńcem. Spodziewałam się raczej, że… nie. Sama nie wiedziałam czego się spodziewałam.

- Ale… ale ja… - zająknęłam się.

Poczułam, jak zawartość spodni profesora napina się nieco bardziej. Pisnęłam zaskoczona. Próbowałam oderwać rękę, ale profesor trzymał ją w tym samym miejscu. Przyłożył mi palec do ust.

- Ćś. Nie ma czego się bać – rzekł uspokajająco, a potem pogłaskał kciukiem mój policzek. – Chciałaś mi pomóc, prawda?

- T…tak… – szepnęłam. Stałam jak sparaliżowana, a tysiące zbędnych myśli bombardowały moją głowę.

- Więc dotykaj mnie. – nakazał Moody, jednocześnie się do mnie zbliżając i mocniej napierając na moją dłoń. Poruszał moją ręką w górę i w dół, lekko przymykając oczy. Sapnął zadowolony.

- Ale… ale ja nie wiem… nie umiem… - pokręciłam głową.

- Po prostu nic nie mów. – Moody rzucił szybko. Puścił moją rękę, pospiesznie rozpiął pasek swoich spodni i złapał za rozporek. – Nie liczę na to, że poradzisz sobie perfekcyjnie, ale każda pomoc się teraz liczy. W końcu z czasem dojdziesz do wprawy, prawda? Ćwiczenia są bardzo ważne. A teraz… - ruchem głowy, znacząco wskazał na dół.

Nawet w półmroku dobrze widziałam, że bokserki profesora były mocno wypukłe. Cała drżałam z podenerwowania. Uwielbiałam być przygotowana na zajęcia, a jego prośba była taka nagła. Przełknęłam głośno ślinę i odwracając wzrok, próbowałam na ślepo sięgnąć tam gdzie prosił. Jak na kogoś, kto miał się mi opierać, mężczyzna był bardzo zniecierpliwiony. Widząc, że nie mogę trafić w dobre miejsce, znowu sam nakierował moją dłoń, wsuwając ją sobie pod materiał bokserek. Jego penis był nabrzmiały i spragniony dotyku. Złapałam go niepewnie, mocno zaciskając powieki. Szalonooki sam poruszył biodrami, by otrzeć się o moją dłoń.

- Wciąż nie wiem co mam robić – szepnęłam.

- Dlatego Cie prowadzę.

- Czy wtedy nie traci to sensu?... – zapytałam nerwowo. Byłam zestresowana, ale próbowałam myśleć logicznie. Ułożyć to wszystko w głowie. Miałam wrażenie, że w ten sposób odzyskam kontrolę nad sytuacją.

- Klaro… - sapnął nauczyciel.

- Miałam profesora rozpraszać, a to profesor skupia się na tym, żeby… - panikowałam dalej. Moody zaklął pod nosem.

- Klaro! Za dużo myślisz.

Złapał mnie za ramiona i stanowczo odsunął od siebie, od razu zapinając spodnie. Stałam zdezorientowana, patrząc, jak profesor szybko sięga po swoją buteleczkę. Obrócił się do mnie tyłem, upijając spory łyk, a później biorąc drugi.

– Skoro masz opory, może po prostu wrócimy do tego tematu na zajęciach? – mruknął. W jego głosie wyraźnie czuć było niezadowolenie.

- Przepraszam. Naprawdę chciałam pomóc! – zalewało mnie poczucie winy.

- Tak, tak. Wiem.

Mechaniczne oko mężczyzny przyjrzało się sytuacji za drzwiami, a gdy korytarz był pusty, Moody wypuścił mnie z magazynku. Gdy profesor ruszył do swojego gabinetu, ja stanęłam pod ścianą, biorąc głęboki oddech i powoli wypuszczając powietrze. Powoli dochodziło do mojej świadomości, co właściwie się stało i co mnie czeka. Czułam paraliżujący mnie strach. Jeśli miałam przejąć kontrolę, dobrze byłoby, gdybym wiedziała co robię. Nienawidziłam przychodzić na zajęcia nieprzygotowana. Problem w tym, że nie miałam pojęcia jak w ogóle przećwiczyć coś takiego. Kogo miałabym zapytać o wytyczne? Czy znajdę w bibliotece jakiś przewodnik do męskiego ciała? Cała sztywna ruszyłam prosto do wieży Gryffindoru. Pod wpływem chwili, zapytałam Alex o radę, a ta postanowiła szybko urzeczywistnić własny pomysł. Jej taktyka zadziałała. Przez to, że prawie do końca trzymała mnie w niepewności, znalazłyśmy się razem z Lucjanem w jednej sali. Było już za późno na to, by się ulotnić. Przyznam szczerze, że nie brałam nawet pod uwagę, by trenować dotyk właśnie na ślizgonie. Całe ćwiczenia poszły o wiele lepiej niż się spodziewałam, choć nagły wybuch namiętności między Alex i brunetem trochę mnie przeraził. Gdy przyjaciółka uciekła z korytarza, Lucjan uderzył pięścią w ścianę i oparł się o nią przedramieniem.

- Cholera, Klara, niepotrzebnie ją wystraszyłaś. Widziałaś, że tego chciała – skomentował Bole, wskazując ruchem głowy na korytarz.

- Nie wydaje mi się - potrząsnęłam głową i objęłam się ramionami. - Coś jej się musiało pomieszać! Nie wiem co ją opętało.

- Za to ja doskonale wiem – Lucjan spojrzał na mnie i poruszył brwiami. – To się nazywa pożądanie.

- Pożądanie?... – zmarszczyłam brwi.

- Kiedy nie możesz się powstrzymać i bardzo czegoś chcesz – zaśmiał się i wyprostował, wskazując kciukiem na siebie. - Ciężko jest się mi oprzeć. Nie czujesz tego?

- Yyyy… - przyjrzałam się chłopakowi i szybko potrząsnęłam głową. – Nie. Chyba nie.

- No trudno – rozbawiony ślizgon rozłożył ręce. – Ale wiesz. Mimo wszystko nadal możemy kontynuować ten Twój eksperyment. Teraz kiedy nie ma Alex, byłoby bardziej kameralnie. Mógłbym pokazać Ci kilka sztuczek.

- Na dziś mi chyba wystarczy – bąknęłam cała czerwona i szybko odwróciłam się na pięcie.

- Jakbyś jednak chciała, to ja jestem chętny! – zawołał Lucjan, ale nawet nie obróciłam się, by na niego spojrzeć. Pędem ruszyłam przed siebie, ulatniając się z miejsca zdarzenia.

Dzień był tak pełen wrażeń, że jego resztę postanowiłam spędzić nad książkami. Leżałam na brzuchu na łóżku w dormitorium. Wykuwanie zawartości podręcznika nie było jednak łatwe. Moje myśli notorycznie wracały do składziku, zawartości spodni profesora i bokserek Lucjana. Profesor od razu przeszedł do rzeczy, a chłopak pokazał mi to od zupełnie innej strony. Czy rady ślizgona naprawdę przydadzą mi się na zajęciach? Westchnęłam. Akurat wtedy Alex weszła do sypialni i starannie zamknęła za sobą drzwi. Przyjrzała mi się podejrzliwie, przeszła obok mojego łóżka i usiadła na swoim.

- Klara, masz mi coś do powiedzenia? – zapytała przyjaciółka, krzyżując przed sobą ręce.

- Na jaki temat? – zapytałam, podnosząc się do siadu i krzyżując nogi. Potarłam swoje policzki. Czułam, że wciąż są zaczerwienione.

- Na taki, że spotkałam Draco. Mówił, że od dawna ze sobą nie gadaliście.

- Bo to prawda… - zmieszałam się.

- A jeszcze dzisiaj mówiłaś, że chcesz się nauczyć dotyku właśnie dla niego – Alex przymrużyła jedno oko.

- Rany… - zaczerwieniłam się jeszcze mocniej. – To jakieś przesłuchanie? – zapytałam nerwowo i szybko ukryłam twarz w poduszce.

- To jest przesłuchanie! – Alex rzuciła się do mojego łóżka i próbowała odciągnąć mnie od poduszki. – Wcisnęłaś mi kit? O kogo tak naprawdę chodziło, co? Nie mów, że o Freda!

- To nie tak! – jęknęłam. – A Fred ma przecież dziewczynę. Mówiłam Ci, że tylko mnie pocałował i nic więcej!

- Więc dla kogo te starania? Nie wpadłabyś na to bez powodu. To nie w Twoim stylu!

Zacisnęłam mocno usta. Alex miała rację. To nie było w moim stylu. Nie całkowicie.

- Naprawdę chodziło o Draco. Ale tak, nie gadamy od dawna! – usiadłam i westchnęłam. Historia z Draco była prawdziwa. Choć to nie on zmusił mnie do tego desperackiego kroku, warto było wykorzystać go do zaspokojenia ciekawości przyjaciółki. - Po prostu ostatnim razem miałam u niego szansę, ale uznał, że do niczego się nie nadaje, bo nie wiem nawet co robić. Powiedział, że to żadna frajda. Pomyślałam, że jeśli się nauczę… że jeśli kiedyś jeszcze będzie okazja…

- Czasem potrafisz być taka głupia… - westchnęła Alex. Pokręciła głową i przytuliła mnie.



***



W weekend na tydzień przed balem, przyszedł czas na spotkanie z rodzinami. Po śniadaniu wszyscy, którzy nie jechali na święta do domu zabrali upominki dla swoich bliskich i razem z nauczycielami poszli do Hogsmeade. Pierwsze kilka godzin było przewidziane jako spędzanie czasu z rodziną, zaś później, bliżej wieczora czekał nas wspólny wigilijny obiad w Trzech Miotłach. Rodzice mieli też mieć czas na rozmowę z nauczycielami. Tego ostatniego trochę się bałam. Do tej pory miałam świetne oceny, ale po porwaniu nieco gorzej mi szło z nauką. No i o wiele więcej skupiałam się na zajęciach z profesorem Moody’m, uważając je za priorytet. Kiedy więc całą grupą dotarliśmy pod pub, skąd miały odebrać nas rodziny, razem z Alex stałyśmy tam jak na skazaniu. Do samego końca miałam nadzieję, że moja mama przyjedzie sama. Mój ojciec zawsze miał tyle rzeczy do roboty, ale jak na złość, gdy nikt tego nie oczekiwał, wpychał się wszędzie z butami. Byłam pewna, że dzisiaj stanie się tak samo. Patrzyłam, jak cudzy rodzice pojawiali się jeden po drugim, próbując wypatrzeć w tłumie blond czuprynę własnej matki.

- Co to za miny dziewczynki? – zapytała profesor McGonagall, przystając przy nas z dłońmi splecionymi na wysokości brzucha. – Nie cieszycie się na spotkanie z rodzinami?

- Cieszymy, oczywiście! – pisnęłam i uśmiechnęłam się nerwowo.

- Po prostu martwimy się o Harrego – przyjaciółka wypaliła bez mrugnięcia okiem. Widocznie też nie chciała opowiadać o swojej niechęci do ojca i kłótniach, które przewidywała.

- O Harrego? – zdziwiła się McGonagall. – Coś mu dolega?

- Nic nowego. Tak sobie po prostu pomyślałam, że Harry w sumie nie ma żadnej rodziny – Alex wzruszyła ramionami. – My się tutaj będziemy bawić, a on…

- Ale przecież jego wu… - zaczęłam, przypominając sobie o jego ojcu chrzestnym, z którym w sumie ostatnio często się widywał.

Alex szturchnęła mnie łokciem pod żebra.

- Znaczy… - zająknęłam się. - Chciałam powiedzieć, że przecież jedzie na święta do Rona, a oni są tak blisko, prawie jak rodzina. Czyli jego święta nie będą takie złe.

- Dobra, ale to nie to samo – westchnęła Alex.

McGonagall przyznała nam rację i smutno pokiwała głową. Chciała coś dodać, ale jej uwagę odwróciła dwójka kłócących się puchonów. Gdy tylko nauczycielka odeszła od nas, podenerwowana zaczęłam sprawdzać, czy wszystko wzięłam.

- To co im w końcu kupiłaś? – zapytała Alex, przyglądając się moim starannie owiniętym pakunkom.

- Tacie skórzany neseser, a mamie perfumy które lubi. Mam nadzieję, że im się spodoba, bo odkładałam na to chyba z trzy miesiące.

- To ile Ty masz tego kieszonkowego? – przyjaciółka uniosła brwi.

- Klara? Klara! – usłyszałam głos mojej matki.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak z tłumu wyłania się niska, szczupła kobieta o ładnie upiętych blond lokach i niebieskich oczach. Mama ubrana była w czarną sukienkę za kolano, obszyty szarym futerkiem płaszcz i zimowe kozaki. Wyglądała promiennie, czego nie można było powiedzieć o podążającym za nią ojcu. Ten sunął obok niej niczym cień i łypał niecierpliwie na boki, wyciągając zza pazuchy napoczęta paczkę papierosów. Był wyższy. Z postury nieco przy sobie, ale nie gruby. Miał krótkie, jasnobrązowe włosy i zadbany wąs. Na sobie miał ciemnoszary prochowiec, pod którym nosił służbowy garnitur. Zapewne zamierzał wyglądać, jak właśnie oderwany od pracy biznesmen. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory. Zawsze chciał dużo zarabiać, ale co rusz wymyślał nowy plan na biznes, a wszystkie prędzej czy później okazywały się klapą. Ostatecznie łapał się dorywczych prac, przez co przelewała się w nim frustracja. Tę wyładowywał na mnie lub na matce. Zaglądanie do kieliszka też niczego nie ułatwiało. Dla mnie każda chwila poza domem była jak błogosławieństwo. Nie miałam pojęcia jakim cudem moja mama wytrzymuje z nim tak długo. A teraz byłyśmy na niego skazane obie... Nic dziwnego, że jego widok mnie nie ucieszył. Sam ojciec nawet nie starał się wyglądać, jakby przepełniał go entuzjazm. Pod tym względem mogłam chociaż liczyć na moją mamę. Ruszyłam w jej stronę i od razu przytuliłyśmy się na powitanie. Ojciec jedynie klepnął mnie w ramię. Zapalił papierosa i wsunął lewą dłoń do kieszeni płaszcza. Jego uważny wzrok błądził po zebranych. Widać było, że czegoś wypatrywał.

- Jak Ci idzie w szkole? Dawno nic nie pisałaś. Zaczynałam się martwić – moja mama czule objęła mnie ramieniem.

- Po prostu wszystko się dzieje naraz i nie mam czasu żeby coś napisać. Turniej, testy, bal… Zaraz Ci wszystko opowiem, ale najpierw poznaj moją przyjaciółkę. To jest Alex – pokazałam na gryfonkę.

- Laura Amber. Miło mi poznać – uśmiechnęła się moja matka, podając Alex swoją drobną dłoń.

- Alex Lamberd – odpowiedziała przyjaciółka, również się uśmiechając.

- Albert Amber – przedstawił się mój ojciec, wypuszczając w powietrze chmurę dymu. - Lamberd z tych Lamberdów? – zaświeciły mu się oczy. – Twój ojciec przypadkiem nie pracuje w ministerstwie?

- Tak, pracuje – Alex przytaknęła głową. Mój ojciec zamierzał zalać ją gradem pytań, ale akurat w tym momencie przyjaciółka dostrzegła własnego ojca i wzdychając, ruszyła mu na powitanie. Spojrzałam za nią ze współczuciem. Szybko współczucie zastąpiła ciekawość, bo zauważyłam, że oprócz ojca przyjaciółki, stanął przy niej jakiś kilka lat od nas starszy chłopak. Zapewne był to jej brat. Zagapiłam się na niego, nawet nie zauważając kiedy podszedł do nas profesor Moody. Nawet on ubrany był bardziej odświętnie. Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Pani musi być mamą Klary? – nauczyciel złapał moją matkę za dłoń i z błyskiem w oku ucałował jej grzbiet. - Widać uderzające podobieństwo. Niewątpliwie córka odziedziczyła po Pani urodę. Jeszcze kilka lat i będą się o nią zabijać.

- Laura Amber, miło poznać - moja mama zaśmiała się życzliwie.

- A Pan to kto? – zapytał mój ojciec, mierząc Szalonookiego wzrokiem. Mężczyźni podali sobie dłonie, mierząc się na spojrzenia.

- Alastor Moody we własnej osobie.

- Pan profesor uczy nas Obrony Przed Czarną Magią – wypaliłam, nieco się wycofując.

- Tego przeklętego przedmiotu? Czyli za długo Pan nie pouczy – zarechotał mój tata i zaciągnął się papierosem.

- To się jeszcze okaże. Choć przyznam, nie planowałem zostać tu dłużej niż przez ten rok – mechaniczne oko profesora zerknęło w moją stronę.

- Tylko rok? – zapytałam cicho. Poczułam ukłucie w sercu. Wiedziałam o klątwie, ale do tej pory nie dochodziło do mnie, że faktycznie Moody będzie z nami tylko przez jakiś czas.

- Skoro jest Pan nauczycielem, muszę spytać – mój ojciec rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał go. - Dużo zarabia się na tej posadzie w Hogwarcie?

- Nie jest to majątek, ale rzekłbym, że wystarczająco – kiwnął głową Szalonooki.

- Interesują mnie liczby – mój ojciec objął Moodiego ramieniem i przyciszył głos. – Szukam kogoś z kapitałem. Mam wspaniały pomysł na biznes… Przyznam, że jest on jeszcze w powijakach, ale…

Razem z mamą stałyśmy jak wryte, patrząc, jak mój tata odciąga profesora gdzieś na bok. Po jego żywej gestykulacji łatwo było wywnioskować, że próbuje go nakarmić bajeczkami o rzekomych zyskach.

- Albercie! Będziemy w miodowym królestwie! – zawołała moja mama i uśmiechnęła się do mnie. – No już, opowiadaj co tam u Ciebie.

Odpowiedziałam jej uśmiechem i razem ruszyłyśmy do miodowego królestwa. Opowiedziałam jej o zadaniach z jakimi mierzył się Harry, o zawziętości profesora Snape’a, o nowych przyjaciołach oraz naprostowałam kilka plotek napisanych przez Ritę. Moja mama i tak nie wierzyła w te bzdety z gazety. Razem zrobiłyśmy zakupy, a później usiadłyśmy na ławce przed sklepem, zajadając się fasolkami wszystkich smaków. Obserwowałyśmy snujących się po ulicy i sklepach ludzi i dyskutowałyśmy o różnych sprawach. W końcu temat zszedł też na bal i to, że zostałam zaproszona przez aż dwóch chłopaków. Przyznałam się jej z którym z nich idę.

- Weasleyowie to dobra rodzina – skomentowała moja mama. - Pewnie będziesz się świetnie bawić. A może i coś z tego później będzie? Ja poszłam na bal właśnie z Twoim ojcem. Wtedy był bardzo popularny. Chodził za nim wianuszek dziewczyn, ale on zwrócił uwagę właśnie na mnie. Przez dwa miesiące próbował mi udowodnić, że jest dla mnie najlepszą partią – mama patrzyła przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

- Szczerze mówiąc ciężko mi wyobrazić go sobie w takiej sytuacji. Takiego starającego się… - westchnęłam.

- To były inne czasy. Wszyscy byliśmy wtedy młodzi. Mieliśmy inne priorytety. Poza tym nie bądź na niego zła. Teraz też się stara – mama objęła mnie ramieniem.

- Też się staram, ale dla niego zawsze to za mało – jęknęłam.

- W końcu do niego dojdzie – mama mrugnęła i podała mi czekoladową żabę. – Masz, schowaj sobie na później. Tylko nie mów ojcu, że tak się objadłyśmy – zaśmiała się.

- I to przed obiadem – również się zaśmiałam.

Czekanie na ojca zaczęło być dla nas nużące, więc przespacerowałyśmy się po uliczce i zajrzałyśmy do paru sklepów. Później okazało się, że dobrze zrobiłyśmy, bo on wcale nie zamierzał do nas dołączyć. Przechodząc obok świńskiego łba, zauważyłyśmy jakieś zamieszanie wewnątrz. Dlaczego nie zdziwiło mnie, że w jego centrum był mój ojciec? Moja mama szybko weszła do knajpy, a ja zaraz za nią. Przy ladzie stała grupka głośno rozmawiających ludzi.

- Mówię wam! – mój tata wymachiwał na wpół pustą szklanką po drinku. Widać było, że jest już podchmielony. – Jeśli mój pomysł dojdzie do skutku, podróżowanie przez kominki to będzie przeżytek!

- Pierdolisz – syknął jakiś przygarbiony staruszek. - Kto będzie inwestował w jakiś szajs, skoro kominek ma w domu każdy?

- A co z proszkiem fiu? Producenci nie będą milczeć i czekać, aż ich wygryziesz – rzucił barman, czyszcząc kufel brudną szmatką.

- Ten pomysł to szmira. Tylko idiota by się na to nabrał – zarechotał zakapturzony facet. Skądś kojarzyłam jego głos.

- Jak śmiesz tak mówić? – obruszył się mój ojciec. – To całkiem realny plan z dużą szansą powodzenia. Muszę tylko zebrać inwestorów i wtedy…

- Tak? – twarz zakapturzonego wykrzywił kpiący uśmiech. - Gdyby ten pomysł miał być faktycznym zagrożeniem dla branży, na Twoim miejscu uważałbym na swoje plecy. Szczególnie wieczorami. Wiesz… w ciemnych uliczkach… - mężczyzna ostentacyjnie przejechał sobie kciukiem po krtani. – Jedno cięcie i po krzyku… Zakrztusisz się własną krwią i w kilka minut wyzioniesz ducha.

- Grozisz mi? – mój ojciec podniósł się z siedziska, o mało się przy tym nie przewracając. – Kurwa, czy Ty mi grozisz?!

- Nie, ale mogę zacząć – zakapturzony wstał na równe nogi. Przewyższał mojego ojca o głowę.

- Możemy załatwić to na zewnątrz! – mój tata dopił drinka i z impetem odstawił szklankę na blat.

- Może od razu w ciemnej uliczce? – zaśmiał się ten z kapturem.

- Rany boskie, Albert… - moja mama podbiegła do niego, próbując go odciągnąć. – Nie wplątuj się w nic!

- Laura, nie wtrącaj się! – ojciec odepchnął matkę i złapał za różdżkę. - Ten facet kpi z mojego życiowego dorobku! Nie zostawię tak tego!

Mężczyźni wymierzyli w siebie nawzajem, co nie wywołało żadnych reakcji wśród zgromadzonych. Wszyscy jedyne patrzyli w ich stronę, nie zamierzając się mieszać. Zakapturzony poruszył głową na boki, strzelając karkiem. Wydawało się, że chwila ta trwała wieczność. Przeciwnik mojego ojca nie miał jednak oporów i pierwszy strzelił expelliarmusem. Mój tata był jednak na tyle pijany, że nie zdąąył zareagować, a jego różdżka wyskoczyła z ręki.

- Ty skurwysynu! – zaklął, prawie się przy tym opluwając. Od razu rzucił się do swojej różdżki.

- Albercie! Opanuj się! – pisnęła moja matka.

- Tato, przestań! – pisnęłam. – Nie musisz tego robić! Po prostu stąd wyjdźmy!

- Jeśli nie chcesz jeszcze dziś skończyć nogami do przodu, słuchaj lepiej swojego gówniarza i damulki – zarechotał facet w kapturze i odrzucił go do tyłu, pokazując twarz. Teraz miałam pewność, to był to ten sam ciemnowłosy, umięśniony mężczyzna, który porwał mnie i Alex. Ten sam, który pracował z jej ojcem. Ten, którym niby zajął się profesor Moody. Przerażona otworzyłam szeroko oczy, a on z szelmowskim uśmiechem mrugnął do mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Wyglądał jakby zupełnie nie przejmował się faktem, że ktoś go może rozpoznać. Że zdradzę jego tożsamość. Z resztą kto by mi teraz uwierzył…

- Tato, proszę Cię! Wyjdźmy stąd! – pisnęłam ze łzami w oczach, szarpiąc tatę za rękaw.

- Nie będziesz mi mówić co mam robić! – warknął ojciec, wymierzając mi siarczysty policzek. – Sam wyjdę! Sam wyjdę, bo chamstwa nie zniosę. Spluwam na was, psy.

- Po prostu wypierdalaj! – krzyknął karczmarz, nie przerywając monotonnego czyszczenia kufla. Dla niego musiała być to szara codzienność.

Mój ojciec wyszedł slalomem na zewnątrz i od razu odpalił papierosa, nerwowo potupując przy tym nogą. Z jego ust wydobywał się cały wianuszek przekleństw. Połowy z nich nawet nie znałam. Moja mama przeprosiła połowę zebranych w karczmie, a później wyszłyśmy razem na zewnątrz, gdzie obejrzała mój zaczerwieniony policzek. Chciałam jak najszybciej stamtąd odejść.

- Nie musiało do tego dojść. Znowu się zapędziłeś! – mama skarciła mojego ojca.

- Słyszałaś co pierdolił – warknął ojciec, szybko kończąc papierosa i odpalając kolejnego. – Mówią mi to chyba setny raz. W kółko to samo. Deptają moje marzenia! Mam chyba prawo się zdenerwować, prawda?

- Zdenerwować tak, ale nie wyzywać kogoś na pojedynki. Poza tym miałeś nie pić. Obiecałeś!

- A Ty miałaś się nie przypierdalać - syknął ojciec. – Jesteśmy kwita. Poza tym obie narobiłyście mi wstydu.

- Martwiłyśmy się o Ciebie. Znowu zamierzałeś się w coś wplątać! Nie widzisz co wyprawiasz?

- Ja wyprawiam?! Jak już zarobię, wszystko będzie inaczej. Zobaczysz. Odbijemy się od dna, będziemy szanowani. Nikt nie będzie mi pierdolił od rzeczy ani nazywał moich pomysłów dennymi.

Patrzyłam w milczeniu na kłócących się rodziców. Nie mogłam już tego słuchać, więc przykulona zasłoniłam uszy. Tak, to miał być super dzień, ale zdecydowanie nie był. A przed nami jeszcze wspólny obiad z innymi rodzinami… Kiedy tata nieco otrzeźwiał od chłodnego, zimowego powietrza, w końcu dotarliśmy do Trzech Mioteł. Moi rodzice znowu zamierzali udawać, że między nimi wszystko gra.

Wnętrze pubu było wystrojone świątecznymi ozdobami. Stoły w głównej sali połączono w jeden długi i nakryto je śnieżnobiałym obrusem. Ludzie powoli zajmowali miejsca. Mój tata był nie w humorze do momentu, aż zauważył wśród zebranych kilka osobistości. Szybko pochwycił z tacy kelnerki drinka i raz jeszcze zatopił się w swoich „biznesowych rozmowach”, tym razem zadręczając tematem Lucjusza Malfoya. Przewróciłam tylko oczami i usiadłam zniechęcona przy stole. Lucjan obciął wzrokiem moją mame, która rozmawiała z innymi matkami. Zaraz potem dosiadł się do mnie.

- Nieźle. Myślałem, że wolę młodsze, ale chyba w tym wypadku podobają mi się też MILFy – szczerze wyznał ślizgon.

- MILFy? Znaczy, że co? – zapytałam zdezorientowana.

- No starsze babki. Tamta blondyna to Twoja mama, nie? Może mnie poznasz? – poprawił swój krawat.

- Co?! Fuj, nie! – pisnęłam.

- Gadaj tak dalej, a stracisz mój szacunek, a raczej jego resztki – skomentowała Alex, dosiadając się z drugiej strony.

- Jak to resztki? – Lucjan poprawił się na krześle i przybrał poważną minę. – Przecież między nami wszystko gra, prawda? Niedawno wpychałaś mi rękę w spodnie, a teraz masz do mnie resztki szacunku? Co znowu się stało?

- Cholera – syknęła Alex. Wyglądała na nieco speszoną. - Po prostu nie gadaj takich głupot. Nie przy rodzicach.

- Bez rodziców też nie gadaj – poprosiłam, nalewając sobie soku dyniowego.

- Znowu obie nie w humorze? – zaśmiał się Lucjan i pochylił się w naszą stronę, przyciszając głos. – Jak chcecie, mam coś rozweselającego – poklepał się po marynarce.

- Powiedziałabym że chętnie, ale żadna ilość mi teraz nie pomoże – jęknęła Alex.

- Nie może być aż tak źle – mrugnął chłopak.

- Chcesz się założyć? – przyjaciółka spojrzała na niego wyzywająco.

Zaczęli się przekomarzać. Przestałam ich słuchać, w kółko wałkując w głowie fakt, że nasz porywacz jakby nigdy nic popijał sobie w gospodzie. Że był tu i teraz. Czy coś knuł? Chciał się odkuć? A może zamierzał udawać, że do niczego wcale nie doszło? Czy powinnam powiedzieć Alex? Zepsuć jej dzień?

- Klara, jesteś jakaś blada – skomentowała moja przyjaciółka. – Wszystko w porządku?

- Objadłam się słodyczami – wypaliłam bez namysłu. – I nie mam pojęcia jak zmieszczę jeszcze obiad. Mam ochotę zwymiotować – jęknęłam, podnosząc się z krzesła.

- Iść z Tobą? – zapytała Alex.

- Nie trzeba – machnęłam ręką.

Musiałam znaleźć profesora Moody’ego. On na pewno będzie wiedział co zrobić. Zaczęłam przechadzać się pomiędzy zebranymi, przyglądając każdemu z osobna. Towarzyszyło mi przy tym uczucie bycia obserwowanym. Aż ciarki przeszły mi po plecach. Gdy drzwi do kuchni otworzyły się, zauważyłam, że w środku był profesor. Wydawał polecenia kelnerkom. Szybko weszłam do środka.

- Profesorze, musimy porozmawiać.

- Już powiedziałem Twojemu ojcu, że nic od niego nie kupię. Chyba się nie gniewasz? Ten pomysł jest…

- …Idiotyczny, wiem – dokończyłam za niego. – Ale nie chodzi o niego.

- A o co? – Moody przyjrzał mi się uważnie, a ja przełknęłam głośno ślinę. – Dobra, chodź – kiwnął na mnie ręką.

Zeszliśmy do piwnicy, a profesor przyjrzał się wnętrzu pomieszczenia i wyciszył za nami drzwi. Gdy tylko to zrobił, szybko objęłam go w pasie, mocno się do niego przytulając. Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale objął mnie ręką.

- Profesorze… ten… ten mężczyzna co nas porwał. On jest teraz w Hogsmeade!

- Słucham? – zdziwił się Moody. Poczułam jak sam na moment znieruchomiał. – Nie przywidziało Ci się?

- Jestem pewna, że to on! Był w świńskim łbie. Myślę, że mnie rozpoznał. Boję się, że znowu po nas przyszli… - do moich oczu zbierały się łzy.

- Nie byliby tacy głupi – Moody z namysłem potarł swój podbródek. – Za dużo świadków. Za duże ryzyko.

- Powinniśmy powiedzieć komuś o tym co zrobili. Powinni go zamknąć!

- To kiepski pomysł – Moody próbował mnie uspokoić. – Wiele lat byłem aurorem i wiem jak prowadzi się dochodzenia w ministerstwie. Tylko podczas wojny czarodziejów mieliśmy wolną rękę. Teraz liczą się procedury, a te są gówno warte. Nie chcesz wiedzieć ile protokołów złamałem tamtej nocy…

- Powinni profesorowi wybaczyć! Przecież działał pan w dobrej wierze!

- To im nie wystarczy. Wierz mi – sapnął Szalonooki i położył dłoń na moim barku. – Posłuchaj. Zajmę się tym, dobrze? Znajdę tego człowieka i dowiem się, co knuje. Byłem pewien, że po mojej interwencji zniknie na o wiele dłużej… Ale to nic. A teraz wracaj do rodziny i nie zaprzątaj sobie tym głowy – uśmiechnął się do mnie lekko.

- Dobrze, ale niech profesor na siebie uważa. Nie chcę, żeby się Panu coś stało…

- Bez obaw. Stała czujność – Moody postukał się palcem po skroni i mrugnął.

Wyszliśmy z piwnicy. Ja wróciłam do stołu, a Moody powiedział coś do McGonagall i wyszedł przez zaplecze.

- Zjemy coś w końcu? – westchnął mój zniecierpliwiony ojciec. Sądząc po jego minie, rozmowy handlowe nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Jego ruchy były nerwowe i przesadzone. Miałam wrażenie, że zaraz coś rozleje lub wywróci.

- Zrób sobie dzisiaj wolne – zasugerowała moja matka, głaszcząc go po ramieniu. – Odłóż te sprawy biznesowe na bok i po prostu ten jeden raz baw się dobrze – szepnęła.

- Może zaczynamy? – zasugerował profesor Dumbledore, stojąc na końcu stołu. – Dziękuję wszystkim za zebranie się tutaj i za to, że możemy świętować wspólnie w tak rodzinnym gronie… – zaczął swoją przemowę.

- Przypomnij mi Severusie, dlaczego nie robimy tych spotkań bardziej elitarnymi? – Lucjusz półgębkiem zapytał Snape’a. – Czy naprawdę muszę wysłuchiwać tego wszystkiego? Z roku na rok coraz bardziej przypomina to pełen małp cyrk.

- Wnioskowałem za spotkaniami dla każdego domu, ale niektórzy mają dzieci w kilku i powstawał problem techniczny – skomentował Mistrz Eliksirów.

- Taki to problem? Niech więc wybiorą, które kochają bardziej – powiedział cicho Lucjusz i upił wino z kielicha. Z niechęcią przyglądał się niektórym facjatom.