poniedziałek, 17 lutego 2020

75. "Pomoc" Moody'emu i obiad z rodzicami

Gdy tylko Alex oddaliła się ode mnie i profesora Moody’ego, palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na moim ramieniu, jakby ten za wszelką cenę nie chciał stracić nas obu. Co gorsze, wzrok profesora skupił się już tylko na mnie.

- Nastoletnie pogadanki, hm? – powtórzył nauczyciel. Jego mechaniczne oko wydawało się przeszywać mnie na wylot.

- Przepraszam profesorze – pisnęłam spanikowana. Nie miałam pojęcia, jak mu się wytłumaczyć. – Ja… To nie tak… My… Znaczy, Alex chciała mnie tylko ostrzec.

- Ostrzec? – mężczyzna spoważniał.

Rozejrzał się dyskretnie po korytarzu, po czym wciąż trzymając mnie u swojego boku, szybko ruszył do najbliższych drzwi, otwierając je z impetem. Przesunął dłoń na dół moich pleców i pchnął mnie do środka, wchodząc zaraz za mną. Stanęłam zdezorientowana. Pomieszczenie nie miało okien, więc gdy Moody zamknął i wyciszył za sobą drzwi, przez chwilę panowała tam nieprzenikniona ciemność. Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, szybko sięgnęłam po różdżkę i szepnęłam „lumos”. Nieduży pokoik musiał pełnić rolę jednego z wielu magazynków. Tutaj akurat składowano nieużywane meble. Większość z nich leżała na kupie, a część była poprzykrywana białymi prześcieradłami. Profesor złapał mnie za nadgarstek ręki, w której trzymałam różdżkę i uniósł ją nieco ponad moją głowę, tak, by światło go nie oślepiało. Sam zbliżył twarz do mojej twarzy i wpatrzył mi się prosto w oczy.

- Chyba w nic się nie wplątałaś? – zapytał śmiertelnie poważnie.

Otworzyłam szerzej oczy i delikatnie pokręciłam głową.

- Na pewno? – dopytał. Miałam wrażenie, że jego dłoń mocniej zacisnęła się na moim nadgarstku. – Gdyby nic się nie stało, przyjaciółka nie musiałaby Cię ostrzegać.

- To było ostrzeżenie prewencyjne – powiedziałam szybko. - Po prostu jeden chłopak mnie pocałował, a Alex próbowała mi wyjaśnić, dlaczego nie powinnam się z nim zadawać. Tylko tyle.

- „Tylko”? – Moody wyglądał na podenerwowanego. – Nie chcę zabrzmieć jak prawiący Ci kazania ojciec, ale doskonale wiem, że jesteś bardzo ufna, Klaro. Jeśli dodatkowo potrzebujesz ostrzeżenia, zanim rozpoznasz takiego człowieka, to…

- Profesorze, to boli… - jęknęłam, próbując wyswobodzić swoją rękę z jego uścisku.

Szalonooki zerknął na moją różdżkę i momentalnie poluźnił uścisk, rzucając przy tym krótkie „wybacz”. Złapałam się za nadgarstek, rozmasowując go. Profesor odchrząknął, wyprostował się i nieco nerwowo sięgnął za pazuchę płaszcza, wyciągając z kieszeni swoją buteleczkę. Odkorkował ją, przyglądając mi się w dziwny sposób.

- Choć bardzo chcę, nie uchronię Cię przed wszystkim. Prędzej czy później, będziesz zdana na siebie… Mimo wszystko mogę próbować. Dlatego po pierwsze, jeśli ten chłopak Ci się naprzykrza, mogę sobie z nim porozmawiać… Bardzo dosadnie.

- Profesorze… - zawstydzona opuściłam wzrok. Jeszcze tego brakowało, żeby Moody w moim imieniu przemawiał do rozsądku Weasleyowi. - Nie trzeba. To był tylko jeden raz.

- O jeden za dużo. Chłopcy to dzikusy – mruknął. – Wiem co mówię. Sam mam nieraz problem, żeby… - Moody urwał nagle i szybko upił łyk swojego napoju. Zaraz potem odchrząknął i schował buteleczkę za pazuchę. Sądząc po jego minie i tym, że odwrócił wzrok, nie kwapił się, do dokończenia myśli.

- Jaki problem?... – zapytałam autentycznie zdziwiona, bacznie mu się przyglądając. Czyżby i Moody miał swoje słabości? Wydało mi się to dziwne, bo nigdy nie mówił o swoich problemach, za to zawsze rozwiązywał nasze. Przecież on na wszystko miał odpowiedź.

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, ptaszyno – nauczyciel stwierdził lekceważąco. Wyminął mnie i uważnie przyjrzał się stojącej na biurku, pustej ramie po obrazie.

- Ma profesor kłopoty? – zmarszczyłam brwi i ruszyłam za nim, stając u jego boku. Bardzo chciałam wiedzieć, co go trapiło. – To przez tamtą reporterkę? Zakazany las? Albo przez nasze porwanie?... Jeśli tamci śmierciożercy Pana szantażują… - na samo wspomnienie ich facjat, poczułam zimny dreszcz na plecach.

- Co? Nic z tych rzeczy – Szalonooki potrząsnął głową. Przetarł kciukiem plakietkę znajdującą się na ramie, ale nim zdążyłam też ją przeczytać, szybko złapał za różdżkę i zmniejszył obraz do rozmiaru kieszonkowego zegarka. Wrzucił przedmiot do jednej z wielu kieszeni swojego płaszcza.

- Więc o co chodzi? Profesor zawsze nam pomaga. Może tym razem ja mogę jakoś pomóc?

Moody obrócił się powoli w moją stronę. Zmrużył zdrowe oko i wyraźnie się zastanowił.

- Wiesz Klaro… Na pewno byłabyś w stanie, ale nie wiem czy powinnaś – stwierdził w końcu.

W pierwszej chwili poczułam lekki niepokój. Skoro Szalonooki nie wiedział, czy powinnam, czy chodziło mu o coś niezgodnego z regulaminem szkoły? Wspólnie mieliśmy wiele tajemnic. Ostatnio profesor nawet poił mnie alkoholem, twierdząc, że to dla mojego dobra. Wszystko czego ode mnie oczekiwał, zawsze miało swoje wytłumaczenie. Po krótkim zastanowieniu, nie potrafiłam wyobrazić sobie niczego na tyle złego, żebym nie mogła tego dla niego zrobić. Przecież chodziło o rozwiązanie problemu nauczyciela. On robił dla mnie wiele więcej.

- Jeśli pomoże to Panu, zrobimy to. - Przyjęłam zawzięty wyraz twarzy.

- Przyznam, że podoba mi się Twoja wyrywność, ale mimo wszystko, nie powinnaś zgadzać się w ciemno – mężczyzna zagroził mi palcem. – Nawet nie wiesz o co chodzi.

- Nie wiem, ale to bez znaczenia. Pomogę jak umiem – zapewniałam go, kiwając przy tym głową.

- Skoro tak… - Moody potarł podbródek, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po mojej sylwetce. – Wiesz jak zawsze podkreślam, że ważna jest stała czujność, prawda?

Kiwnęłam głową, wpatrując się w niego z wyczekiwaniem.

- Sam stosuję się do tej zasady, ale przez zmianę stylu życia, uczenie w Hogwarcie i nasze dodatkowe zajęcia jakoś zaniedbałem niektóre treningi. Nie powinienem o tym mówić, ale mam wrażenie, że nieco się rozleniwiam. Wychodzę z wprawy… Rozumiesz? – Mężczyzna złapał mnie za ramiona. Wyglądał na lekko nakręconego.

- Chyba tak. Czyli brakuje profesorowi wyzwań?

- Też. Dlatego jeśli naprawdę chcesz mi pomóc… - Szalonooki ściszył głos i przybliżył swoją twarz do mojej. – Będziesz musiała próbować mnie rozproszyć.

- Dobrze profesorze – ochoczo kiwnęłam głową. – Mam tworzyć rozbłyski światła? Hałasować? Rzucać zaklęciami? Wytrącać profesora z równowagi?

Moody pokręcił głową i uśmiechnął się lekko. Przesunął palcami wzdłuż mojej ręki, aż złapał mnie za dłoń i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, przyłożył ją sobie do krocza.

- Masz to robić tak jak ja, kiedy próbuję rozproszyć Ciebie na zajęciach – powiedział, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Poczułam, jak ogarnia mnie panika. Cała moja pewność siebie ulotniła się gdzieś bokiem. Otworzyłam szeroko oczy i oblałam się rumieńcem. Spodziewałam się raczej, że… nie. Sama nie wiedziałam czego się spodziewałam.

- Ale… ale ja… - zająknęłam się.

Poczułam, jak zawartość spodni profesora napina się nieco bardziej. Pisnęłam zaskoczona. Próbowałam oderwać rękę, ale profesor trzymał ją w tym samym miejscu. Przyłożył mi palec do ust.

- Ćś. Nie ma czego się bać – rzekł uspokajająco, a potem pogłaskał kciukiem mój policzek. – Chciałaś mi pomóc, prawda?

- T…tak… – szepnęłam. Stałam jak sparaliżowana, a tysiące zbędnych myśli bombardowały moją głowę.

- Więc dotykaj mnie. – nakazał Moody, jednocześnie się do mnie zbliżając i mocniej napierając na moją dłoń. Poruszał moją ręką w górę i w dół, lekko przymykając oczy. Sapnął zadowolony.

- Ale… ale ja nie wiem… nie umiem… - pokręciłam głową.

- Po prostu nic nie mów. – Moody rzucił szybko. Puścił moją rękę, pospiesznie rozpiął pasek swoich spodni i złapał za rozporek. – Nie liczę na to, że poradzisz sobie perfekcyjnie, ale każda pomoc się teraz liczy. W końcu z czasem dojdziesz do wprawy, prawda? Ćwiczenia są bardzo ważne. A teraz… - ruchem głowy, znacząco wskazał na dół.

Nawet w półmroku dobrze widziałam, że bokserki profesora były mocno wypukłe. Cała drżałam z podenerwowania. Uwielbiałam być przygotowana na zajęcia, a jego prośba była taka nagła. Przełknęłam głośno ślinę i odwracając wzrok, próbowałam na ślepo sięgnąć tam gdzie prosił. Jak na kogoś, kto miał się mi opierać, mężczyzna był bardzo zniecierpliwiony. Widząc, że nie mogę trafić w dobre miejsce, znowu sam nakierował moją dłoń, wsuwając ją sobie pod materiał bokserek. Jego penis był nabrzmiały i spragniony dotyku. Złapałam go niepewnie, mocno zaciskając powieki. Szalonooki sam poruszył biodrami, by otrzeć się o moją dłoń.

- Wciąż nie wiem co mam robić – szepnęłam.

- Dlatego Cie prowadzę.

- Czy wtedy nie traci to sensu?... – zapytałam nerwowo. Byłam zestresowana, ale próbowałam myśleć logicznie. Ułożyć to wszystko w głowie. Miałam wrażenie, że w ten sposób odzyskam kontrolę nad sytuacją.

- Klaro… - sapnął nauczyciel.

- Miałam profesora rozpraszać, a to profesor skupia się na tym, żeby… - panikowałam dalej. Moody zaklął pod nosem.

- Klaro! Za dużo myślisz.

Złapał mnie za ramiona i stanowczo odsunął od siebie, od razu zapinając spodnie. Stałam zdezorientowana, patrząc, jak profesor szybko sięga po swoją buteleczkę. Obrócił się do mnie tyłem, upijając spory łyk, a później biorąc drugi.

– Skoro masz opory, może po prostu wrócimy do tego tematu na zajęciach? – mruknął. W jego głosie wyraźnie czuć było niezadowolenie.

- Przepraszam. Naprawdę chciałam pomóc! – zalewało mnie poczucie winy.

- Tak, tak. Wiem.

Mechaniczne oko mężczyzny przyjrzało się sytuacji za drzwiami, a gdy korytarz był pusty, Moody wypuścił mnie z magazynku. Gdy profesor ruszył do swojego gabinetu, ja stanęłam pod ścianą, biorąc głęboki oddech i powoli wypuszczając powietrze. Powoli dochodziło do mojej świadomości, co właściwie się stało i co mnie czeka. Czułam paraliżujący mnie strach. Jeśli miałam przejąć kontrolę, dobrze byłoby, gdybym wiedziała co robię. Nienawidziłam przychodzić na zajęcia nieprzygotowana. Problem w tym, że nie miałam pojęcia jak w ogóle przećwiczyć coś takiego. Kogo miałabym zapytać o wytyczne? Czy znajdę w bibliotece jakiś przewodnik do męskiego ciała? Cała sztywna ruszyłam prosto do wieży Gryffindoru. Pod wpływem chwili, zapytałam Alex o radę, a ta postanowiła szybko urzeczywistnić własny pomysł. Jej taktyka zadziałała. Przez to, że prawie do końca trzymała mnie w niepewności, znalazłyśmy się razem z Lucjanem w jednej sali. Było już za późno na to, by się ulotnić. Przyznam szczerze, że nie brałam nawet pod uwagę, by trenować dotyk właśnie na ślizgonie. Całe ćwiczenia poszły o wiele lepiej niż się spodziewałam, choć nagły wybuch namiętności między Alex i brunetem trochę mnie przeraził. Gdy przyjaciółka uciekła z korytarza, Lucjan uderzył pięścią w ścianę i oparł się o nią przedramieniem.

- Cholera, Klara, niepotrzebnie ją wystraszyłaś. Widziałaś, że tego chciała – skomentował Bole, wskazując ruchem głowy na korytarz.

- Nie wydaje mi się - potrząsnęłam głową i objęłam się ramionami. - Coś jej się musiało pomieszać! Nie wiem co ją opętało.

- Za to ja doskonale wiem – Lucjan spojrzał na mnie i poruszył brwiami. – To się nazywa pożądanie.

- Pożądanie?... – zmarszczyłam brwi.

- Kiedy nie możesz się powstrzymać i bardzo czegoś chcesz – zaśmiał się i wyprostował, wskazując kciukiem na siebie. - Ciężko jest się mi oprzeć. Nie czujesz tego?

- Yyyy… - przyjrzałam się chłopakowi i szybko potrząsnęłam głową. – Nie. Chyba nie.

- No trudno – rozbawiony ślizgon rozłożył ręce. – Ale wiesz. Mimo wszystko nadal możemy kontynuować ten Twój eksperyment. Teraz kiedy nie ma Alex, byłoby bardziej kameralnie. Mógłbym pokazać Ci kilka sztuczek.

- Na dziś mi chyba wystarczy – bąknęłam cała czerwona i szybko odwróciłam się na pięcie.

- Jakbyś jednak chciała, to ja jestem chętny! – zawołał Lucjan, ale nawet nie obróciłam się, by na niego spojrzeć. Pędem ruszyłam przed siebie, ulatniając się z miejsca zdarzenia.

Dzień był tak pełen wrażeń, że jego resztę postanowiłam spędzić nad książkami. Leżałam na brzuchu na łóżku w dormitorium. Wykuwanie zawartości podręcznika nie było jednak łatwe. Moje myśli notorycznie wracały do składziku, zawartości spodni profesora i bokserek Lucjana. Profesor od razu przeszedł do rzeczy, a chłopak pokazał mi to od zupełnie innej strony. Czy rady ślizgona naprawdę przydadzą mi się na zajęciach? Westchnęłam. Akurat wtedy Alex weszła do sypialni i starannie zamknęła za sobą drzwi. Przyjrzała mi się podejrzliwie, przeszła obok mojego łóżka i usiadła na swoim.

- Klara, masz mi coś do powiedzenia? – zapytała przyjaciółka, krzyżując przed sobą ręce.

- Na jaki temat? – zapytałam, podnosząc się do siadu i krzyżując nogi. Potarłam swoje policzki. Czułam, że wciąż są zaczerwienione.

- Na taki, że spotkałam Draco. Mówił, że od dawna ze sobą nie gadaliście.

- Bo to prawda… - zmieszałam się.

- A jeszcze dzisiaj mówiłaś, że chcesz się nauczyć dotyku właśnie dla niego – Alex przymrużyła jedno oko.

- Rany… - zaczerwieniłam się jeszcze mocniej. – To jakieś przesłuchanie? – zapytałam nerwowo i szybko ukryłam twarz w poduszce.

- To jest przesłuchanie! – Alex rzuciła się do mojego łóżka i próbowała odciągnąć mnie od poduszki. – Wcisnęłaś mi kit? O kogo tak naprawdę chodziło, co? Nie mów, że o Freda!

- To nie tak! – jęknęłam. – A Fred ma przecież dziewczynę. Mówiłam Ci, że tylko mnie pocałował i nic więcej!

- Więc dla kogo te starania? Nie wpadłabyś na to bez powodu. To nie w Twoim stylu!

Zacisnęłam mocno usta. Alex miała rację. To nie było w moim stylu. Nie całkowicie.

- Naprawdę chodziło o Draco. Ale tak, nie gadamy od dawna! – usiadłam i westchnęłam. Historia z Draco była prawdziwa. Choć to nie on zmusił mnie do tego desperackiego kroku, warto było wykorzystać go do zaspokojenia ciekawości przyjaciółki. - Po prostu ostatnim razem miałam u niego szansę, ale uznał, że do niczego się nie nadaje, bo nie wiem nawet co robić. Powiedział, że to żadna frajda. Pomyślałam, że jeśli się nauczę… że jeśli kiedyś jeszcze będzie okazja…

- Czasem potrafisz być taka głupia… - westchnęła Alex. Pokręciła głową i przytuliła mnie.



***



W weekend na tydzień przed balem, przyszedł czas na spotkanie z rodzinami. Po śniadaniu wszyscy, którzy nie jechali na święta do domu zabrali upominki dla swoich bliskich i razem z nauczycielami poszli do Hogsmeade. Pierwsze kilka godzin było przewidziane jako spędzanie czasu z rodziną, zaś później, bliżej wieczora czekał nas wspólny wigilijny obiad w Trzech Miotłach. Rodzice mieli też mieć czas na rozmowę z nauczycielami. Tego ostatniego trochę się bałam. Do tej pory miałam świetne oceny, ale po porwaniu nieco gorzej mi szło z nauką. No i o wiele więcej skupiałam się na zajęciach z profesorem Moody’m, uważając je za priorytet. Kiedy więc całą grupą dotarliśmy pod pub, skąd miały odebrać nas rodziny, razem z Alex stałyśmy tam jak na skazaniu. Do samego końca miałam nadzieję, że moja mama przyjedzie sama. Mój ojciec zawsze miał tyle rzeczy do roboty, ale jak na złość, gdy nikt tego nie oczekiwał, wpychał się wszędzie z butami. Byłam pewna, że dzisiaj stanie się tak samo. Patrzyłam, jak cudzy rodzice pojawiali się jeden po drugim, próbując wypatrzeć w tłumie blond czuprynę własnej matki.

- Co to za miny dziewczynki? – zapytała profesor McGonagall, przystając przy nas z dłońmi splecionymi na wysokości brzucha. – Nie cieszycie się na spotkanie z rodzinami?

- Cieszymy, oczywiście! – pisnęłam i uśmiechnęłam się nerwowo.

- Po prostu martwimy się o Harrego – przyjaciółka wypaliła bez mrugnięcia okiem. Widocznie też nie chciała opowiadać o swojej niechęci do ojca i kłótniach, które przewidywała.

- O Harrego? – zdziwiła się McGonagall. – Coś mu dolega?

- Nic nowego. Tak sobie po prostu pomyślałam, że Harry w sumie nie ma żadnej rodziny – Alex wzruszyła ramionami. – My się tutaj będziemy bawić, a on…

- Ale przecież jego wu… - zaczęłam, przypominając sobie o jego ojcu chrzestnym, z którym w sumie ostatnio często się widywał.

Alex szturchnęła mnie łokciem pod żebra.

- Znaczy… - zająknęłam się. - Chciałam powiedzieć, że przecież jedzie na święta do Rona, a oni są tak blisko, prawie jak rodzina. Czyli jego święta nie będą takie złe.

- Dobra, ale to nie to samo – westchnęła Alex.

McGonagall przyznała nam rację i smutno pokiwała głową. Chciała coś dodać, ale jej uwagę odwróciła dwójka kłócących się puchonów. Gdy tylko nauczycielka odeszła od nas, podenerwowana zaczęłam sprawdzać, czy wszystko wzięłam.

- To co im w końcu kupiłaś? – zapytała Alex, przyglądając się moim starannie owiniętym pakunkom.

- Tacie skórzany neseser, a mamie perfumy które lubi. Mam nadzieję, że im się spodoba, bo odkładałam na to chyba z trzy miesiące.

- To ile Ty masz tego kieszonkowego? – przyjaciółka uniosła brwi.

- Klara? Klara! – usłyszałam głos mojej matki.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam jak z tłumu wyłania się niska, szczupła kobieta o ładnie upiętych blond lokach i niebieskich oczach. Mama ubrana była w czarną sukienkę za kolano, obszyty szarym futerkiem płaszcz i zimowe kozaki. Wyglądała promiennie, czego nie można było powiedzieć o podążającym za nią ojcu. Ten sunął obok niej niczym cień i łypał niecierpliwie na boki, wyciągając zza pazuchy napoczęta paczkę papierosów. Był wyższy. Z postury nieco przy sobie, ale nie gruby. Miał krótkie, jasnobrązowe włosy i zadbany wąs. Na sobie miał ciemnoszary prochowiec, pod którym nosił służbowy garnitur. Zapewne zamierzał wyglądać, jak właśnie oderwany od pracy biznesmen. Wiedziałam jednak, że to tylko pozory. Zawsze chciał dużo zarabiać, ale co rusz wymyślał nowy plan na biznes, a wszystkie prędzej czy później okazywały się klapą. Ostatecznie łapał się dorywczych prac, przez co przelewała się w nim frustracja. Tę wyładowywał na mnie lub na matce. Zaglądanie do kieliszka też niczego nie ułatwiało. Dla mnie każda chwila poza domem była jak błogosławieństwo. Nie miałam pojęcia jakim cudem moja mama wytrzymuje z nim tak długo. A teraz byłyśmy na niego skazane obie... Nic dziwnego, że jego widok mnie nie ucieszył. Sam ojciec nawet nie starał się wyglądać, jakby przepełniał go entuzjazm. Pod tym względem mogłam chociaż liczyć na moją mamę. Ruszyłam w jej stronę i od razu przytuliłyśmy się na powitanie. Ojciec jedynie klepnął mnie w ramię. Zapalił papierosa i wsunął lewą dłoń do kieszeni płaszcza. Jego uważny wzrok błądził po zebranych. Widać było, że czegoś wypatrywał.

- Jak Ci idzie w szkole? Dawno nic nie pisałaś. Zaczynałam się martwić – moja mama czule objęła mnie ramieniem.

- Po prostu wszystko się dzieje naraz i nie mam czasu żeby coś napisać. Turniej, testy, bal… Zaraz Ci wszystko opowiem, ale najpierw poznaj moją przyjaciółkę. To jest Alex – pokazałam na gryfonkę.

- Laura Amber. Miło mi poznać – uśmiechnęła się moja matka, podając Alex swoją drobną dłoń.

- Alex Lamberd – odpowiedziała przyjaciółka, również się uśmiechając.

- Albert Amber – przedstawił się mój ojciec, wypuszczając w powietrze chmurę dymu. - Lamberd z tych Lamberdów? – zaświeciły mu się oczy. – Twój ojciec przypadkiem nie pracuje w ministerstwie?

- Tak, pracuje – Alex przytaknęła głową. Mój ojciec zamierzał zalać ją gradem pytań, ale akurat w tym momencie przyjaciółka dostrzegła własnego ojca i wzdychając, ruszyła mu na powitanie. Spojrzałam za nią ze współczuciem. Szybko współczucie zastąpiła ciekawość, bo zauważyłam, że oprócz ojca przyjaciółki, stanął przy niej jakiś kilka lat od nas starszy chłopak. Zapewne był to jej brat. Zagapiłam się na niego, nawet nie zauważając kiedy podszedł do nas profesor Moody. Nawet on ubrany był bardziej odświętnie. Uśmiechnął się przyjaźnie.

- Pani musi być mamą Klary? – nauczyciel złapał moją matkę za dłoń i z błyskiem w oku ucałował jej grzbiet. - Widać uderzające podobieństwo. Niewątpliwie córka odziedziczyła po Pani urodę. Jeszcze kilka lat i będą się o nią zabijać.

- Laura Amber, miło poznać - moja mama zaśmiała się życzliwie.

- A Pan to kto? – zapytał mój ojciec, mierząc Szalonookiego wzrokiem. Mężczyźni podali sobie dłonie, mierząc się na spojrzenia.

- Alastor Moody we własnej osobie.

- Pan profesor uczy nas Obrony Przed Czarną Magią – wypaliłam, nieco się wycofując.

- Tego przeklętego przedmiotu? Czyli za długo Pan nie pouczy – zarechotał mój tata i zaciągnął się papierosem.

- To się jeszcze okaże. Choć przyznam, nie planowałem zostać tu dłużej niż przez ten rok – mechaniczne oko profesora zerknęło w moją stronę.

- Tylko rok? – zapytałam cicho. Poczułam ukłucie w sercu. Wiedziałam o klątwie, ale do tej pory nie dochodziło do mnie, że faktycznie Moody będzie z nami tylko przez jakiś czas.

- Skoro jest Pan nauczycielem, muszę spytać – mój ojciec rzucił niedopałek na ziemię i zdeptał go. - Dużo zarabia się na tej posadzie w Hogwarcie?

- Nie jest to majątek, ale rzekłbym, że wystarczająco – kiwnął głową Szalonooki.

- Interesują mnie liczby – mój ojciec objął Moodiego ramieniem i przyciszył głos. – Szukam kogoś z kapitałem. Mam wspaniały pomysł na biznes… Przyznam, że jest on jeszcze w powijakach, ale…

Razem z mamą stałyśmy jak wryte, patrząc, jak mój tata odciąga profesora gdzieś na bok. Po jego żywej gestykulacji łatwo było wywnioskować, że próbuje go nakarmić bajeczkami o rzekomych zyskach.

- Albercie! Będziemy w miodowym królestwie! – zawołała moja mama i uśmiechnęła się do mnie. – No już, opowiadaj co tam u Ciebie.

Odpowiedziałam jej uśmiechem i razem ruszyłyśmy do miodowego królestwa. Opowiedziałam jej o zadaniach z jakimi mierzył się Harry, o zawziętości profesora Snape’a, o nowych przyjaciołach oraz naprostowałam kilka plotek napisanych przez Ritę. Moja mama i tak nie wierzyła w te bzdety z gazety. Razem zrobiłyśmy zakupy, a później usiadłyśmy na ławce przed sklepem, zajadając się fasolkami wszystkich smaków. Obserwowałyśmy snujących się po ulicy i sklepach ludzi i dyskutowałyśmy o różnych sprawach. W końcu temat zszedł też na bal i to, że zostałam zaproszona przez aż dwóch chłopaków. Przyznałam się jej z którym z nich idę.

- Weasleyowie to dobra rodzina – skomentowała moja mama. - Pewnie będziesz się świetnie bawić. A może i coś z tego później będzie? Ja poszłam na bal właśnie z Twoim ojcem. Wtedy był bardzo popularny. Chodził za nim wianuszek dziewczyn, ale on zwrócił uwagę właśnie na mnie. Przez dwa miesiące próbował mi udowodnić, że jest dla mnie najlepszą partią – mama patrzyła przed siebie rozmarzonym wzrokiem.

- Szczerze mówiąc ciężko mi wyobrazić go sobie w takiej sytuacji. Takiego starającego się… - westchnęłam.

- To były inne czasy. Wszyscy byliśmy wtedy młodzi. Mieliśmy inne priorytety. Poza tym nie bądź na niego zła. Teraz też się stara – mama objęła mnie ramieniem.

- Też się staram, ale dla niego zawsze to za mało – jęknęłam.

- W końcu do niego dojdzie – mama mrugnęła i podała mi czekoladową żabę. – Masz, schowaj sobie na później. Tylko nie mów ojcu, że tak się objadłyśmy – zaśmiała się.

- I to przed obiadem – również się zaśmiałam.

Czekanie na ojca zaczęło być dla nas nużące, więc przespacerowałyśmy się po uliczce i zajrzałyśmy do paru sklepów. Później okazało się, że dobrze zrobiłyśmy, bo on wcale nie zamierzał do nas dołączyć. Przechodząc obok świńskiego łba, zauważyłyśmy jakieś zamieszanie wewnątrz. Dlaczego nie zdziwiło mnie, że w jego centrum był mój ojciec? Moja mama szybko weszła do knajpy, a ja zaraz za nią. Przy ladzie stała grupka głośno rozmawiających ludzi.

- Mówię wam! – mój tata wymachiwał na wpół pustą szklanką po drinku. Widać było, że jest już podchmielony. – Jeśli mój pomysł dojdzie do skutku, podróżowanie przez kominki to będzie przeżytek!

- Pierdolisz – syknął jakiś przygarbiony staruszek. - Kto będzie inwestował w jakiś szajs, skoro kominek ma w domu każdy?

- A co z proszkiem fiu? Producenci nie będą milczeć i czekać, aż ich wygryziesz – rzucił barman, czyszcząc kufel brudną szmatką.

- Ten pomysł to szmira. Tylko idiota by się na to nabrał – zarechotał zakapturzony facet. Skądś kojarzyłam jego głos.

- Jak śmiesz tak mówić? – obruszył się mój ojciec. – To całkiem realny plan z dużą szansą powodzenia. Muszę tylko zebrać inwestorów i wtedy…

- Tak? – twarz zakapturzonego wykrzywił kpiący uśmiech. - Gdyby ten pomysł miał być faktycznym zagrożeniem dla branży, na Twoim miejscu uważałbym na swoje plecy. Szczególnie wieczorami. Wiesz… w ciemnych uliczkach… - mężczyzna ostentacyjnie przejechał sobie kciukiem po krtani. – Jedno cięcie i po krzyku… Zakrztusisz się własną krwią i w kilka minut wyzioniesz ducha.

- Grozisz mi? – mój ojciec podniósł się z siedziska, o mało się przy tym nie przewracając. – Kurwa, czy Ty mi grozisz?!

- Nie, ale mogę zacząć – zakapturzony wstał na równe nogi. Przewyższał mojego ojca o głowę.

- Możemy załatwić to na zewnątrz! – mój tata dopił drinka i z impetem odstawił szklankę na blat.

- Może od razu w ciemnej uliczce? – zaśmiał się ten z kapturem.

- Rany boskie, Albert… - moja mama podbiegła do niego, próbując go odciągnąć. – Nie wplątuj się w nic!

- Laura, nie wtrącaj się! – ojciec odepchnął matkę i złapał za różdżkę. - Ten facet kpi z mojego życiowego dorobku! Nie zostawię tak tego!

Mężczyźni wymierzyli w siebie nawzajem, co nie wywołało żadnych reakcji wśród zgromadzonych. Wszyscy jedyne patrzyli w ich stronę, nie zamierzając się mieszać. Zakapturzony poruszył głową na boki, strzelając karkiem. Wydawało się, że chwila ta trwała wieczność. Przeciwnik mojego ojca nie miał jednak oporów i pierwszy strzelił expelliarmusem. Mój tata był jednak na tyle pijany, że nie zdąąył zareagować, a jego różdżka wyskoczyła z ręki.

- Ty skurwysynu! – zaklął, prawie się przy tym opluwając. Od razu rzucił się do swojej różdżki.

- Albercie! Opanuj się! – pisnęła moja matka.

- Tato, przestań! – pisnęłam. – Nie musisz tego robić! Po prostu stąd wyjdźmy!

- Jeśli nie chcesz jeszcze dziś skończyć nogami do przodu, słuchaj lepiej swojego gówniarza i damulki – zarechotał facet w kapturze i odrzucił go do tyłu, pokazując twarz. Teraz miałam pewność, to był to ten sam ciemnowłosy, umięśniony mężczyzna, który porwał mnie i Alex. Ten sam, który pracował z jej ojcem. Ten, którym niby zajął się profesor Moody. Przerażona otworzyłam szeroko oczy, a on z szelmowskim uśmiechem mrugnął do mnie, jakbyśmy byli starymi znajomymi. Wyglądał jakby zupełnie nie przejmował się faktem, że ktoś go może rozpoznać. Że zdradzę jego tożsamość. Z resztą kto by mi teraz uwierzył…

- Tato, proszę Cię! Wyjdźmy stąd! – pisnęłam ze łzami w oczach, szarpiąc tatę za rękaw.

- Nie będziesz mi mówić co mam robić! – warknął ojciec, wymierzając mi siarczysty policzek. – Sam wyjdę! Sam wyjdę, bo chamstwa nie zniosę. Spluwam na was, psy.

- Po prostu wypierdalaj! – krzyknął karczmarz, nie przerywając monotonnego czyszczenia kufla. Dla niego musiała być to szara codzienność.

Mój ojciec wyszedł slalomem na zewnątrz i od razu odpalił papierosa, nerwowo potupując przy tym nogą. Z jego ust wydobywał się cały wianuszek przekleństw. Połowy z nich nawet nie znałam. Moja mama przeprosiła połowę zebranych w karczmie, a później wyszłyśmy razem na zewnątrz, gdzie obejrzała mój zaczerwieniony policzek. Chciałam jak najszybciej stamtąd odejść.

- Nie musiało do tego dojść. Znowu się zapędziłeś! – mama skarciła mojego ojca.

- Słyszałaś co pierdolił – warknął ojciec, szybko kończąc papierosa i odpalając kolejnego. – Mówią mi to chyba setny raz. W kółko to samo. Deptają moje marzenia! Mam chyba prawo się zdenerwować, prawda?

- Zdenerwować tak, ale nie wyzywać kogoś na pojedynki. Poza tym miałeś nie pić. Obiecałeś!

- A Ty miałaś się nie przypierdalać - syknął ojciec. – Jesteśmy kwita. Poza tym obie narobiłyście mi wstydu.

- Martwiłyśmy się o Ciebie. Znowu zamierzałeś się w coś wplątać! Nie widzisz co wyprawiasz?

- Ja wyprawiam?! Jak już zarobię, wszystko będzie inaczej. Zobaczysz. Odbijemy się od dna, będziemy szanowani. Nikt nie będzie mi pierdolił od rzeczy ani nazywał moich pomysłów dennymi.

Patrzyłam w milczeniu na kłócących się rodziców. Nie mogłam już tego słuchać, więc przykulona zasłoniłam uszy. Tak, to miał być super dzień, ale zdecydowanie nie był. A przed nami jeszcze wspólny obiad z innymi rodzinami… Kiedy tata nieco otrzeźwiał od chłodnego, zimowego powietrza, w końcu dotarliśmy do Trzech Mioteł. Moi rodzice znowu zamierzali udawać, że między nimi wszystko gra.

Wnętrze pubu było wystrojone świątecznymi ozdobami. Stoły w głównej sali połączono w jeden długi i nakryto je śnieżnobiałym obrusem. Ludzie powoli zajmowali miejsca. Mój tata był nie w humorze do momentu, aż zauważył wśród zebranych kilka osobistości. Szybko pochwycił z tacy kelnerki drinka i raz jeszcze zatopił się w swoich „biznesowych rozmowach”, tym razem zadręczając tematem Lucjusza Malfoya. Przewróciłam tylko oczami i usiadłam zniechęcona przy stole. Lucjan obciął wzrokiem moją mame, która rozmawiała z innymi matkami. Zaraz potem dosiadł się do mnie.

- Nieźle. Myślałem, że wolę młodsze, ale chyba w tym wypadku podobają mi się też MILFy – szczerze wyznał ślizgon.

- MILFy? Znaczy, że co? – zapytałam zdezorientowana.

- No starsze babki. Tamta blondyna to Twoja mama, nie? Może mnie poznasz? – poprawił swój krawat.

- Co?! Fuj, nie! – pisnęłam.

- Gadaj tak dalej, a stracisz mój szacunek, a raczej jego resztki – skomentowała Alex, dosiadając się z drugiej strony.

- Jak to resztki? – Lucjan poprawił się na krześle i przybrał poważną minę. – Przecież między nami wszystko gra, prawda? Niedawno wpychałaś mi rękę w spodnie, a teraz masz do mnie resztki szacunku? Co znowu się stało?

- Cholera – syknęła Alex. Wyglądała na nieco speszoną. - Po prostu nie gadaj takich głupot. Nie przy rodzicach.

- Bez rodziców też nie gadaj – poprosiłam, nalewając sobie soku dyniowego.

- Znowu obie nie w humorze? – zaśmiał się Lucjan i pochylił się w naszą stronę, przyciszając głos. – Jak chcecie, mam coś rozweselającego – poklepał się po marynarce.

- Powiedziałabym że chętnie, ale żadna ilość mi teraz nie pomoże – jęknęła Alex.

- Nie może być aż tak źle – mrugnął chłopak.

- Chcesz się założyć? – przyjaciółka spojrzała na niego wyzywająco.

Zaczęli się przekomarzać. Przestałam ich słuchać, w kółko wałkując w głowie fakt, że nasz porywacz jakby nigdy nic popijał sobie w gospodzie. Że był tu i teraz. Czy coś knuł? Chciał się odkuć? A może zamierzał udawać, że do niczego wcale nie doszło? Czy powinnam powiedzieć Alex? Zepsuć jej dzień?

- Klara, jesteś jakaś blada – skomentowała moja przyjaciółka. – Wszystko w porządku?

- Objadłam się słodyczami – wypaliłam bez namysłu. – I nie mam pojęcia jak zmieszczę jeszcze obiad. Mam ochotę zwymiotować – jęknęłam, podnosząc się z krzesła.

- Iść z Tobą? – zapytała Alex.

- Nie trzeba – machnęłam ręką.

Musiałam znaleźć profesora Moody’ego. On na pewno będzie wiedział co zrobić. Zaczęłam przechadzać się pomiędzy zebranymi, przyglądając każdemu z osobna. Towarzyszyło mi przy tym uczucie bycia obserwowanym. Aż ciarki przeszły mi po plecach. Gdy drzwi do kuchni otworzyły się, zauważyłam, że w środku był profesor. Wydawał polecenia kelnerkom. Szybko weszłam do środka.

- Profesorze, musimy porozmawiać.

- Już powiedziałem Twojemu ojcu, że nic od niego nie kupię. Chyba się nie gniewasz? Ten pomysł jest…

- …Idiotyczny, wiem – dokończyłam za niego. – Ale nie chodzi o niego.

- A o co? – Moody przyjrzał mi się uważnie, a ja przełknęłam głośno ślinę. – Dobra, chodź – kiwnął na mnie ręką.

Zeszliśmy do piwnicy, a profesor przyjrzał się wnętrzu pomieszczenia i wyciszył za nami drzwi. Gdy tylko to zrobił, szybko objęłam go w pasie, mocno się do niego przytulając. Wyglądał na lekko zaskoczonego, ale objął mnie ręką.

- Profesorze… ten… ten mężczyzna co nas porwał. On jest teraz w Hogsmeade!

- Słucham? – zdziwił się Moody. Poczułam jak sam na moment znieruchomiał. – Nie przywidziało Ci się?

- Jestem pewna, że to on! Był w świńskim łbie. Myślę, że mnie rozpoznał. Boję się, że znowu po nas przyszli… - do moich oczu zbierały się łzy.

- Nie byliby tacy głupi – Moody z namysłem potarł swój podbródek. – Za dużo świadków. Za duże ryzyko.

- Powinniśmy powiedzieć komuś o tym co zrobili. Powinni go zamknąć!

- To kiepski pomysł – Moody próbował mnie uspokoić. – Wiele lat byłem aurorem i wiem jak prowadzi się dochodzenia w ministerstwie. Tylko podczas wojny czarodziejów mieliśmy wolną rękę. Teraz liczą się procedury, a te są gówno warte. Nie chcesz wiedzieć ile protokołów złamałem tamtej nocy…

- Powinni profesorowi wybaczyć! Przecież działał pan w dobrej wierze!

- To im nie wystarczy. Wierz mi – sapnął Szalonooki i położył dłoń na moim barku. – Posłuchaj. Zajmę się tym, dobrze? Znajdę tego człowieka i dowiem się, co knuje. Byłem pewien, że po mojej interwencji zniknie na o wiele dłużej… Ale to nic. A teraz wracaj do rodziny i nie zaprzątaj sobie tym głowy – uśmiechnął się do mnie lekko.

- Dobrze, ale niech profesor na siebie uważa. Nie chcę, żeby się Panu coś stało…

- Bez obaw. Stała czujność – Moody postukał się palcem po skroni i mrugnął.

Wyszliśmy z piwnicy. Ja wróciłam do stołu, a Moody powiedział coś do McGonagall i wyszedł przez zaplecze.

- Zjemy coś w końcu? – westchnął mój zniecierpliwiony ojciec. Sądząc po jego minie, rozmowy handlowe nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Jego ruchy były nerwowe i przesadzone. Miałam wrażenie, że zaraz coś rozleje lub wywróci.

- Zrób sobie dzisiaj wolne – zasugerowała moja matka, głaszcząc go po ramieniu. – Odłóż te sprawy biznesowe na bok i po prostu ten jeden raz baw się dobrze – szepnęła.

- Może zaczynamy? – zasugerował profesor Dumbledore, stojąc na końcu stołu. – Dziękuję wszystkim za zebranie się tutaj i za to, że możemy świętować wspólnie w tak rodzinnym gronie… – zaczął swoją przemowę.

- Przypomnij mi Severusie, dlaczego nie robimy tych spotkań bardziej elitarnymi? – Lucjusz półgębkiem zapytał Snape’a. – Czy naprawdę muszę wysłuchiwać tego wszystkiego? Z roku na rok coraz bardziej przypomina to pełen małp cyrk.

- Wnioskowałem za spotkaniami dla każdego domu, ale niektórzy mają dzieci w kilku i powstawał problem techniczny – skomentował Mistrz Eliksirów.

- Taki to problem? Niech więc wybiorą, które kochają bardziej – powiedział cicho Lucjusz i upił wino z kielicha. Z niechęcią przyglądał się niektórym facjatom.






2 komentarze:

  1. Wow, mocne jak Ognista! Moooooody, Ty zboczuchu, kocham Cię 😮😁💖 ten ojciec Klary też ciekawa postać, jeszcze kogoś takiego tu nie było, rekin biznesu 😄 już niedługo bal, nie mogę się doczekać🙂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moody już nie może wytrzymać :D

      ~Klara

      Usuń