środa, 21 lipca 2021

137. Druga twarz

Ruch klamki sprawił, że wszyscy nieco spanikowali. Alex trzymała kurczowo za krawędź basenu i obniżyła się tak, że niemal wystawały jej tylko oczy i czoło. Ron szybko położył jej na czubku głowy trochę piany, żeby ją dodatkowo zamaskować. Harry błyskawicznie dopił piwo i próbował sięgnąć po różdżkę. Ja pospiesznie odstawiłam butelkę na brzeg i odsunęłam się daleko od dowodu alkoholowej zbrodni, żeby przypadkiem nie być przyłapaną na gorącym uczynku. Odsuwałam się w takiej panice, że – wciąż w wodzie – wpadłam plecami na Lucjana. Ślizgon ze śmiechem złapał mnie za ramiona, przez co podskoczyłam ze strachu i cała się spięłam.

– Ostrożnie – posłał mi uśmieszek i nachylił mi się do ucha. – No chyba że szukasz ratunku w moich ramionach – zażartował.

Zaczerwieniłam się jak burak, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

– Cicho – syknął George, gestykulując bardziej niż to było potrzebne.

Fred zdążył ściszyć gramofon i zaczął nasłuchiwać w przyczajonej pozycji. Wszyscy patrzeliśmy w stronę załomu, za którym było wejście. Klamka wciąż się ruszała, ale nikt nie wchodził.

– Ale wiecie, że zamknąłem i wyciszyłem łazienkę, no nie? – zagaił Lucjan, gdy cisza robiła się nieznośnie ciężka.

– Kurwa! – syknęła Alex i chlapnęła w niego wodą, przez co to ja dostałam w twarz. – Czemu nie mówisz od razu!

– Wypadło mi z głowy! – zaśmiał się ślizgon. – Z resztą to pewnie nic takiego – powiedział, złapał za krawędź basenu i sprawnie wyskoczył z wody.

Patrzyłam na ociekającego wodą Lucjana, który poszedł po ręcznik i się nim przepasał. Palcami przeczesał mokre włosy, odrzucając je nieco na bok. Złapałam się na tym, że obserwuję go zbyt długo i natarczywie.

– Co Ty właściwie odwalasz? – syknął George.

– Sprawdzę kto to – odpowiedział.

– Nie lepiej udawać, że nas nie ma? – zdziwił się Ron.

– Mogę rzucić drętwotą w tego, kto będzie po drugiej stronie i zwiejemy – zaproponował Harry, ściskając różdżkę. Okulary nadal mu parowały.

– Jeśli trafisz – zażartowała Alex.

– Po prostu mi zaufajcie – mrugnął Lucjan.

Kiwnął na Freda, żeby ten odszedł z widoku i pokazując, że mamy być cicho, podszedł do drzwi. Najpierw je odciszył. Odchrząknął znacząco.

– Co jest? Kto mi przeszkadza w kąpieli? – zapytał dość głośno. – Nie widać że zajęte?

Oparł się ręką o ścianę tuż obok, otwarł drzwi i automatycznie, bardzo sugestywnie przytrzymał ręcznik tak, by wyglądało, jakby był pod nim nagi. Na niektórych uczniów może i by to podziałało, ale osoba po drugiej stronie w dupie miała konwenanse.

– A Ty co? Od kiedy przeszkadza Ci moje towarzystwo?

Na nasze szczęście, okazało się, że była to Sabrina. Gdy tylko usłyszeliśmy jej głos, wszyscy odetchnęli z ulgą. Tylko Harry – być może dla żartu – nadal celował różdżką w rozmytą plamę, jaką dla niego była para przy drzwiach.

– Złotko, wiesz, że mi nie przeszkadzasz – zaśmiał się Bole. – Po prostu nie wszystko musimy robić razem. Sama tak powiedziałaś, nie pamiętasz?

– Jasne, nie wszystko, ale czegoś takiego nie zamierzam przegapić – odparła. – Już zaczęliście?

– To zamknięta impreza – zawołał Fred.

– Och, czyli jest was więcej?

Sabrina przepchnęła się przez Lucjana, a ten nie omieszkał obejrzeć jej tyłów uwięzionych w czarnych jeansach. Zamknął za nią drzwi. Ja jeszcze chwilę patrzyłam w stronę wejścia, podświadomie spodziewając się, że ujrzę tam Samuela. Sabrina jednak przyszła całkiem sama.

– Co tak cicho? – zapytała. – Bawimy się! – Rzuciła na podłogę torbę brzęczącą od schowanego w środku szkła wypełnionego alkoholem i zaczęła zrzucać z siebie ciuchy.

– Nie byłaś zaproszona – powtórzył Fred.

– Nie bądź taki. Alex mnie chyba nie wygoni, co?

Sabrina wpatrzyła się w moją przyjaciółkę. Przekrzywiła głowę i zrobiła słodkie, niepodobne do siebie oczy. Byłam pewna, że dla tego efektu zmieniła nieco swój wygląd. Potrząsnęłam głową, nie mogąc uwierzyć, że się tak wprasza. Alex westchnęła, jakby bez przekonania i odwróciła wzrok.

– No dalej – zachęciła ją Sabrina. – Uratowałam Ci ten piękny tyłeczek, gdy tego potrzebowałaś. Nie pamiętasz już?

– Dobra, możesz zostać – odpowiedziała szybko Alex. – To w końcu impreza. Ale nie rób nic durnego, rozumiemy się? Żadnego łamania zasad. Żadnych dziwnych podróży poza szkołę, żadnego włamywania się do nauczycieli… – wyliczała.

Sabrina zaśmiała się w głos. Błyskawicznie ściągnęła ubranie, odsłaniając swój krwistoczerwony strój kąpielowy złożony z obcisłych, damskich bokserek i bardzo kusego stanika. Ronowi aż opadła szczęka. Harry odparował sobie okulary zaklęciem i szybko napił się piwa, by nie palnąć nic głupiego. Fred westchnął i pogłośnił muzykę.

– Mogłem też Angelinę zaprosić – rzucił w eter, ale wszyscy to zignorowali.

Lucjan pozbył się ręcznika. Rozdał każdemu po trunku, szybko obalił swoje piwo i dla popisu, wskoczył do wody, ochlapując wszystkich wokół. Gadaliśmy, piliśmy i relaksowaliśmy się na tyle na ile było to możliwe. Sabrina zachowywała się najgłośniej. Dość szybko umiejscowiła się obok Alex, próbując ją zagadywać. Bezustannie zmniejszała dystans, przez co przyjaciółka wyglądała na nieco skrępowaną. Od razu przyszła mi na myśl sytuacja ze starej sali do Obrony Przed Czarną Magią. Ich pocałunek był prawdziwy, ale nie potrafiłam wyobrazić sobie tej dwójki razem. I to nie tak, że dwie kobiety nie mogły czegoś do siebie czuć. Po prostu coś mi tutaj nie pasowało. Sabrina garnęła do wszystkich, ale szybko traciła zainteresowanie i Alex musiała o tym wiedzieć. Na jej miejscu nie wplątywałabym się w coś takiego. Myśląc o tym, napiłam się piwa tak szybko, że omal się nie zakrztusiłam. Harry poklepał mnie ostrożnie po plecach.

Atmosfera w basenie robiła się dziwna, ale na szczęście George nadmuchał piłkę i zaproponował, żebyśmy zagrali. Ucieszyłam się, że w końcu czeka mnie jakaś normalna zabawa. Zasady były proste – ten kto nie odbije piłki gdy ta do niego poleci, będzie pił karniaka. Rozstawiliśmy się po różnych stronach basenu i szybko okazało się, że granie w wodzie nie jest takie łatwe jak mi się z początku wydawało. Ruchy były spowolnione, ciężko było szybko wyskoczyć na brzeg, a powoli znikająca piana i para utrudniały widoczność. Najlepiej radzili sobie Fred i George, co chyba miało związek z ich pozycjami w drużynie Quiddicha. Ron chciał się popisać swoją sprawnością, ale bracia specjalnie mu rzucali tak, żeby nie mógł trafić i robił z siebie głupka. Harry śledził piłkę na bieżąco, choć kilka razy nie udało mu się zdążyć jej odbić. Lucjan omijał swoje piłki całkiem świadomie i chyba tylko po to, żeby móc się legalnie napić. Sabrina i tak popijała cały czas, kolekcjonując na brzegu puste butelki w zastraszającej ilości. Ja i Alex trzymałyśmy się zasad.

Zabawa szybko przerodziła się w próby jak najbardziej chamskich podań i mimo początkowej dobrej passy, nie odbiłam kilku piłek z rzędu. Alkohol i ciepła atmosfera sprawiały, że mocno szumiało mi w głowie. Obraz mi się dwoił i rozmazywał. Teraz nawet jeśli ktoś rzucał mi prosto w twarz, nie umiałam trafić w piłkę, bo robiłam to z wielkim opóźnieniem.

– Ja już nie gram – jęknęłam po trzecim ciosie w twarz. Nie bolało, ale czułam się upokorzona. – Nie dam rady.

– Mamy pierwszą pokonaną! – zawołał Lucjan, unosząc moją rękę do góry, jakbym była zwycięzcą sparingu. – Brawa dla tej Pani! W nagrodę może iść się napić!

– Nie, błagam, dość – zaśmiałam się cicho i wyszłam na brzeg.

Otuliłam się ręcznikiem, siadając na skraju basenu, z nogami w cieplutkiej wodzie i obserwowałam resztę towarzystwa. Faktycznie na moment udało mi się zapomnieć o zmartwieniach, ale teraz, gdy tak patrzyłam jak inni świetnie się bawią, czegoś mi brakowało. A może dokładniej kogoś.

Nie podobało mi się to jak skończyła się moja ostatnia rozmowa z Samuelem i bez względu na to jak bardzo chciałam się teraz dobrze bawić, ta myśl powracała raz za razem. Nie było go na kolacji, nie było w bibliotece, ale liczyłam, że Lucjan przekaże mu wieść o imprezie urodzinowej. Skoro zaś Sabrina o niej usłyszała, czy to znaczyło, że Samuel wiedział o urodzinach i wybrał, by się na nich nie zjawiać? A może żadne z nich go nie spotkało, bo zaszył się w miejscu, o którym nikt z nas nie miał pojęcia? Westchnęłam i obserwowałam bliźniaczkę, walcząc z chęcią wypytania jej. Okazja ku temu się znalazła, gdy tamta wyszła z wody po kolejną butelkę.

– Sabrina, co z Samuelem? – zagadałam do niej cicho i czknęłam. – Jest bardzo na mnie zły?

– O, a jest? – czerwonowłosa wsunęła się do wody i oparła się rękoma o brzeg po mojej lewej. Patrzyła na mnie z wyraźnym zainteresowaniem.

– Mam wrażenie, że się pokłóciliśmy – powiedziałam smutnym głosem. – No i nie przyszedł.

– Czyżby pierwsza kłótnia kochanków? – zaśmiała się. – To teraz seks na zgodę i byle do kolejnej kłótni! Dawaj, napij się – mrugnęła i wzniosła toast.

– Nie chcę – jęknęłam i otuliłam się mocniej ręcznikiem. – Chcę, żeby było znowu normalnie, ale nie wiem co mam zrobić. Dać mu czas, czy go przeprosić, czy… czy co… To Twój brat, znasz go chyba lepiej?

– Zabawne że to mówisz – odparła, upijając łyka. – Czasami mam wrażenie, że nie znam go wcale… A czasami, że jest totalnym kretynem.

– Jest bardzo mądry! – powiedziałam oburzona.

– Mądra to jestem ja – Sabrina uśmiechnęła się promiennie.

– Skromna jak zawsze – zaśmiał się Lucjan i zawiesił rękę na barkach Sabriny, jednocześnie bawiąc się jej włosami. – O czym pogaduchy? – spojrzał na nas kolejno.

– Właśnie mówię Klarze – Sabrina powiedziała zbyt głośno – że seks na przeprosiny to idealny pomysł.

– Sabrina, daj spokój! – pisnęłam, chowając całkowicie głowę pod ręcznikiem.

– Seks na przeprosiny? – zapytała Alex, podpływając do nas. – Kto ma kogo przepraszać?

– Najwidoczniej ona Samuela – Lucjan pokazał na mnie głową.

– Cicho! Nic takiego nie zrobię! – chlapnęłam w nich wodą.

– Przecież to ma sens tylko wtedy, jeśli już wcześniej do robili. Klara, robiliście? – Alex patrzyła na mnie natarczywie. – Mówiłaś, że nie!

Żałowałam, że w ogóle zaczęłam ten temat. Czemu przy Sabrinie wszystko musiało schodzić na jeden tor? Potrząsnęłam gorączkowo głową. Żeby znieść te całe przepytywanie, zdecydowanie musiałam się napić. Podniosłam się ciężko i by uciec od spojrzeń przyjaciół, chwiejnie ruszyłam do stolika, siadając przy nim. Wzięłam kolejne piwo, z naburmuszoną miną wlewając w siebie gorzki płyn. Co złego może się stać, jeśli wleję w siebie jeszcze więcej goryczy?

– Wszystko w porządku? – zapytała Alex, również owijając się ręcznikiem.

– Tak, przepraszam – uśmiechnęłam się do niej blado. – Niepotrzebnie o tym teraz myślę. Nie zwracajcie na mnie uwagi.

– Gramy dalej?! – zapytał Ron, odbijając sam ze sobą. – Już mam technikę! Teraz się nie dam!

Alex przytuliła mnie krótko, a potem po upewnieniu się, że wszystko w porządku i że dam sobie radę, wróciła do wody. Patrzyłam chwilę jak grali. Podobało mi się, że w końcu się uśmiechała. Sielanka nie trwała jednak długo, bo dosiadła się do mnie Sabrina, osuszając kolejne piwo.

– Ja bym tak zrobiła – kontynuowała przerwaną wcześniej rozmowę. – Ale to zależy jak bardzo przeskrobałaś. W sumie nawet nie wiem o co miałby się na Ciebie złościć. Z drugiej strony, nie rozumiem czemu w ogóle z Tobą chodzi… Niby wiem, ale to jest bezsensu.

– Dzięki – bąknęłam, nie patrząc na nią.

– Spoko – wzruszyła ramionami. – Szczerość to moje drugie imię.

Patrzyła na mnie uważnie, mrużąc przy tym oczy. Nagle uśmiechnęła się sama do siebie.

– Ale wiesz co? Mam świetny pomysł – szturchnęła mnie ramieniem. – Jak chcesz, zabiorę Ciebie do nas do pokoju i sobie pogadacie.

Spojrzałam na nią zaskoczona. W pierwszej sekundzie, ten pomysł wydał mi się niebywale dobry. Złapałam za krawędź stolika, gotowa poderwać się z krzesła. Przebiegły uśmiech Sabriny sprawiał jednak, że mój zapał się rozmył. Poczułam się tak, jakby był to podstęp, a profesor Moody mówił, że należy zawsze zachowywać stałą czujność! Nawet z tyloma procentami we krwi, pamiętałam ten slogan. Potrząsnęłam głową i usiadłam ciężko.

– Nie no, chyba nie teraz? – rzuciłam niby od niechcenia. – Jutro złapię go po śniadaniu.

– Ale po co czekać? – dziewczyna odgarnęła mi z mokre włosy z twarzy. – Chcesz myśleć o tym całą noc? Tak niepotrzebnie…

– Wytrzymam – stwierdziłam, choć bez przekonania w głosie.

– Może o nic nie chodzi i będziecie się z tego śmiali? No chodź, zrobimy mu niespodziankę.

– Sama nie wiem…

– Sabrina, grasz czy zamulasz? – Lucjan zawołał z basenu.

– Na razie pasuje! Mamy z Klarą coś do załatwienia – puściła mu oczko.

– Ej, miało nie być żadnych niebezpiecznych wypraw – wtrąciła się Alex. – Żadnego łamania zasad…!

– Spokojnie, biorę za nią pełną odpowiedzialność. Nie opuścimy szkoły.

Bliźniaczka złapała mnie za dłoń i pociągnęła w stronę przebieralni, wrzucając tam moje ciuchy i zamykając mnie w środku. Ubierając się, gorączkowo myślałam o tym, co miałabym powiedzieć Samuelowi, gdy go zobaczę. Na pewno przeprosić go, o insynuacje na temat jego ojca. Przecież mój tata też miał swoje za uszami, ale nigdy nie czułam się dobrze, gdy słuchałam negatywnych opinii na jego temat. Było to raczej żenujące i uwłaczające. Może od tego powinnam zacząć? „Sam, mój tata też jest podejrzany”? Nie, to zabrzmi jeszcze gorzej! No to może „wiem jak to jest, gdy mówią źle o Twoim ojcu”? Też jakoś nie tak… Nie potrafiłam ułożyć tego w głowie. Wszystko mi się mieszało.

Przez cała drogę do lochów, nie odzywałyśmy się ani słowem. Sabrina wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie. Przed wejściem do ich pokoju wspólnego, zrobiła zwiad, a potem szybko przeprowadziła mnie przez pomieszczenie. Gdy wpadłyśmy do sypialni, spodziewałam się, że Samuel będzie siedział nad swoją aparaturą, pogrążony w badaniach albo pracy naukowej. Nie było go jednak w pokoju. Spojrzałam zdezorientowana na Sabrinę, ale ciężko było odgadnąć po jej minie, czy właśnie tego się spodziewała, czy może bardziej cieszy się, że akurat dokładnie tak wyszło.

– Myślałam, że on tutaj będzie – powiedziałam zdezorientowana.

– Przecież jest idealnie – wzruszyła ramionami. – Zrobisz mu prawdziwą niespodziankę, no nie? Schowaj się gdzieś. Możesz na łóżku. Rozepnij trochę tę koszulę…

– Nie po to przyszłam! – fuknęłam, odgarniając jej ręce. – Chciałam z nim porozmawiać.

– To sobie pogadacie – mrugnęła do mnie. – I słownie i na inne sposoby…

– Sabrina! – jęknęłam. – W takim razie wychodzę.

– Nie no, daj spokój. Tak sobie żartuję, po co ta spina? Przecież jesteście parą, no nie? Usiądź, rozgość się. Na pewno zaraz wróci.

Niepewnie usiadłam na skraju perfekcyjnie pościelonego łóżka, od razu przypominając sobie, jak ostatni raz właśnie tutaj zasnęłam wtulona w mojego chłopaka. Tamtej nocy doszło między nami do czegoś więcej. Jeszcze kilka miesięcy temu mogłam co najwyżej pomarzyć o tym, że ktokolwiek mnie pocałuje, a teraz miałam za sobą tyle doświadczeń. I tych miłych i tych mniej miłych. Z nim praktycznie wszystkie wspomnienia miałam dobre, nawet jeśli Samuel nie był typem osoby, która sama z siebie okazywała uczucia. Potrafił to robić na zawołanie, potrafił robić na oczach innych, ale czasami miałam wrażenie, jakbym spotykała się z kilkoma zupełnie różnymi osobami. Ten cichy, ten mądry, ten pracowity, ten czuły, ten tajemniczy, ten niebezpieczny… Który Samuel, to był mój Samuel? I który był prawdziwy? A może był wypadkową wszystkich?

Sabrina chwilę krzątała się po pokoju, a później powiedziała, że idzie coś sprawdzić. Wciągnęłam nogi na łóżko i objęłam je rękoma, zastanawiając się nad tym wszystkim. Czułam lekki stres, ale przecież nie powinnam się przejmować. Niedawno to ja mu wybaczyłam, że „pomógł” George’owi bawić się uczuciami Alex. Skoro twierdził, że nie zrobił tego naumyślnie, byliśmy w podobnej sytuacji. Nie było powodu, dla którego on nie miałby mi wybaczyć.

Z tą myślą ułożyłam się na poduszce. Znużona przedłużającym się czekaniem oraz zmęczona imprezą i wysiłkiem, przymknęłam powieki. Na miękkim materacu było mi tak miło i ciepło, że sama nie wiedziałam kiedy przysnęłam.

Nie byłam pewna, jak długo tak leżałam. Najpierw usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju. Były to dwie pary kroków. Później dotarły do mnie dwa głosy. Zdecydowanie należały do rodzeństwa Pyrites.

– To gdzie w końcu byłeś? – Sabrina zapytała z przesadnym zainteresowaniem. – Na imprezie w pokoju życzeń? A może z tym całym Simonem?

– Nie Twój interes, prawda? – odparł spokojnie Samuel.

– A może trochę mój. Po co te sekrety? Wolałabym wiedzieć od Ciebie, co tam dokładnie knujesz.

– Nic nie knuję i nie zamierzam Ci się meldować.

Niechętnie otworzyłam oczy i spostrzegłam, że kotara wokół łóżka była niemal całkowicie zasłonięta. Być może Sabrina zasunęła ją wcześniej, by niespodzianka wyszła. Ziewnęłam, zasłaniając usta dłonią i podniosłam się do siadu. Złapałam za kotarę, chcąc ją mocniej odsłonić, ale wtedy przez szparę zobaczyłam odległą twarz Sabriny. Dziewczyna spojrzała na mnie znacząco i jasno pokazała, że mam teraz nie przeszkadzać. Zbliżyłam twarz do szpary i podążyłam wzrokiem po oświetlonym pokoju. Samuel stał przy swoim biurku i właśnie ściągał marynarkę, wieszając ją na oparciu krzesła. Był tyłem do mnie i najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy z faktu, że tutaj jestem. Gdy tylko spojrzał na Sabrinę, ta udała, że również mnie nie widzi i uśmiechnęła się do niego w bardzo podejrzany sposób.

– O co Ci tak naprawdę chodzi? – zapytał, rozwiązując krawat, a później kolejno odpinając mankiety koszuli.

– O to samo chciałam zapytać! Wiesz, byłam dziś na urodzinach Alex Lamberd i rozmawiałam trochę z Twoją Klarą. Nasza przyszywana siostrzyczka była smutna, bo ponoć jesteś na nią zły. Niedobry braciszek – pogroziła mu palcem.

Samuel słuchając jej uważnie, położył ręce na oparciu krzesła, zaciskając na nim palce. Zwiesił głowę, jakby się zastanawiał.

– A zapytałaś dlaczego?

– Tego nie mówiła, ale wiesz… To chyba nie tak miało działać, prawda? –Sabrina ostentacyjnie obejrzała swoje paznokcie. – To głupie, robić jej jakieś bezsensowne sceny, skoro spotykasz się z nią tylko na zlecenie ojca…

Zamarłam, przyciskając dłoń do ust, by nie wydać z siebie słowa. Patrzyłam na Sabrinę szeroko otwartymi oczami. Po jej twarzy błąkał się ten sam podejrzany uśmiech, co wcześniej, ale wciąż udawała, że mnie nie widzi. Chciała żebym to usłyszała? I co to za zlecenie ojca? Co miała na myśli? Chyba mój tata nie byłby tak głupi, żeby zapłacić komuś za chodzenie ze mną, prawda?

– Widać, że nic nie rozumiesz – Samuel spojrzał na nią twardo. – Bez względu na okoliczności, nie zamierzam pozwalać na to, żeby ktoś go obrażał.

– Och, doprawdy? – Sabrina zepchnęła stos kosmetyków ze swojego biurka i podciągnęła się, by usiąść na blacie. – Bo to trochę przeczy temu jak zazwyczaj postępujesz. Zawsze mi się wydawało, że zadania trzeba wypełniać bez względu na własne uczucia. Nie tego mnie uczyłeś? Tak przecież nasz kochany tatko lubi najbardziej, a Ty zrobisz wszystko żeby go zadowolić!

– I mówi to ta, która nigdy nie wypełnia poleceń – prychnął Samuel, odpychając się przy tym od krzesła. – Dziwne, że jednak pamiętasz zasady. Przez Ciebie musieliśmy zmienić szkołę. Lada moment i tutaj wszystko spieprzysz. I Ty śmiesz mnie pouczać? – wyprostował się.

Nic z tego nie rozumiałam. Sądziłam, że Samuel zaprzeczy insynuacji, a on to dalej ciągnął! Najlogiczniejszym wyjaśnieniem wydawało się to, że pewnie nadal śpię. Uszczypnęłam się, by to sprawdzić. Poczułam ból. Serce zabiło mi mocno z przestrachu. Potrząsnęłam głową i położyłam się z powrotem na łóżku, pospiesznie zamykając oczy. Może tak się obudzę? Nadal jednak słyszałam jak rozmawiali. Kręciło mi się w głowie od nagłej zmiany pozycji i alkoholu we krwi. Tak, może to tylko pijackie majaki? Nic z tego nie jest prawdziwe? To by wyjaśniało, dlaczego ich rozmowa była tak dziwna. Ponownie usiadłam, zerkając w stronę szpary. Próbowałam wyłapać jak najwięcej z tego zagadkowego „snu”.

– Pouczać? – Sabrina prychnęła ze śmiechem. – Po prostu przypominam Ci o Twojej „pracy”. Przecież to Ty aspirujesz do roli podnóżka wielkiego Kennetha Pyritesa.

– Nie zamierzam być podnóżkiem i powinnaś już to dawno zauważyć! – warknął. – W przeciwieństwie do Ciebie, dojdę do czegoś. Ty potrafisz tylko niszczyć wszystko i wszystkich.

– Po prostu próbuję się dobrze bawić, a nie żyć według pieprzonego scenariusza! – Sabrina brzmiała na zezłoszczoną. Rzuciła w Samuela czymś z biurka, ale zrobił unik. – Mam dość tego, że zawsze musisz być taki idealny! Chociaż raz mógłbyś pokazać jaki jesteś naprawdę!

Sabrina zeskoczyła z biurka i szybko zmniejszyła między nimi dystans, próbując go uderzyć. Samuel zdążył pochwycić jej rękę i trzymać od siebie z daleka, ale przed drugim ciosem nie udało mu się uchylić. Siostra złapała go mocno za twarz, ściskając palcami jego policzki. Chwycił ją równie mocno za nadgarstek, wbijając kciuk między ścięgna, by bólem zmusić ją do oderwania ręki o swojej twarzy. Cały czas utrzymywali kontakt wzrokowy.

– Pokaż tę swoją obrzydliwą, dwulicową twarz – syknęła, a jej oczy płonęły czerwienią. – Jebany kłamco. Przyznaj się ojcu, że olewasz jego prośbę, a nie, że zawsze tylko ja jestem ta zła! Albo przyznaj się Klarze, co odpierdalasz. Jedno z dwóch.

– Nie mogę – syknął przez zaciśnięte zęby i zdecydowanym ruchem szarpnął za jej rękę, przez co paznokcie siostry zostawiły na jego policzkach czerwone bruzdy. Próbowała go znowu złapać, ale odtrącił jej dłoń. – To nie jest dla mnie tylko zadanie, rozumiesz?

Przez chwilę stali nieruchomo i patrzyli na siebie w ciszy. Sabrina zamrugała, zerknęła w stronę łóżka Samuela i gdy coś w jej głowie zatrybiło, wybuchła nagłym, przesadnie głośnym śmiechem.

– Nie mów mi, że Ci na niej zależy!

– Nie mówię, że mi zależy, tylko że w innych okolicznościach, to mogłoby się udać!

– Nie bądź śmieszny! – odsunęła się od niego. – Stać cię na coś więcej! Na kogoś lepszego!

– Koniec tematu. Nie zamierzam tego słuchać.

Samuel podszedł szybkim krokiem do łóżka, odsłonił kotarę i oparł się kolanem o materac, gotowy na to, żeby wślizgnąć pod kołdrę i położyć do spania, a jednocześnie dać siostrze znać, że kontynuacji rozmowy nie będzie. Dokładnie w tym momencie zauważył, że jego łóżko nie było puste tak jak się spodziewał. Siedziałam po drugiej stronie, obejmując się ramionami, a moja mina musiała mówić jedno – słyszałam za wiele, ale niewiele rozumiałam. Brunet zamarł w tej pochylonej pozycji, jakby coś zamieniło go w kamień i gdyby nie chwilowo napięte mięśnie twarzy i lekko rumiane policzki, pomyślałabym, że ktoś rzucił na niego drętwotę. Patrzył mi prosto w oczy z taką miną, jakby zerwanie kontaktu wzrokowego było równoznaczne z jego śmiercią. Najprawdopodobniej na szybko analizował sytuację.

– Upsi! – Sabrina rozłożyła ręce w geście „ojej stało się” i roześmiała się jak szaleniec.

Jej śmiech sprawił, że chłopak spiął się jeszcze bardziej. W jego oczach dostrzegłam coś dziwnego. Nim Samuel zadał mi jakiekolwiek pytanie, wybąkałam cicho:

– Przyszłam Cię przeprosić za dzisiaj, ale to chyba kiepski moment…

– Sabrina – zwrócił się do niej, nie odrywając ode mnie wzroku. Byłam pewna, że zemlął przekleństwo, albo kilka. – Zostaw nas samych.

– Chciałbyś – zaśmiała się jeszcze głośniej – chętnie posłucham jak się jej tłumaczysz. W gruncie rzeczy wyszło na moje, co nie? Któremuś z nich powiesz. Właściwie już powiedziałeś…

– Czy… to co mówiłeś, to prawda? – mój głos się łamał. Byłam w ciężkim szoku. Przyciskałam poduszkę do piersi. Jeśli to był sen, chciałam się obudzić tu i teraz.

– Sabrina… – Samuel powtórzył twardo. – Wynoś się w tej chwili.

– Oj już dobra. Powodzenia gołąbeczki.

Ślizgonka zgarnęła z biurka paczkę papierosów i machając do mnie z przesłodzonym uśmiechem, zniknęła za drzwiami. Jej wesoły nastrój mi się nie udzielał. Samuel bardzo ostrożnie przysiadł na drugiej stronie łóżka, jakby stąpał po szkle.

– Chyba też powinnam iść – powiedziałam cicho i próbowałam wstać. Samuel złapał mnie delikatnie za ramię.

– Mówiłaś, że przyszłaś mnie przeprosić – wypalił.

– Po tym co słyszałam, to raczej nieaktualne – głos wiązł mi w gardle. To nie był sen… to nie był sen…

– Nie wiem ile słyszałaś z tych bredni… – zaczął.

– Bredni? Brzmiało bardzo przekonująco, choć nic z tego nie rozumiem. Dopiero byłeś na mnie zły, że mówię coś o Twoim ojcu, a okazuje się, że on Tobie kazał… – zacisnęłam usta i potrząsnęłam głową. Czułam pod powiekami łzy. Poderwałam się na równe nogi, chcąc wyjść. – Nie, to bezsensu…!

– Czyli nawet mnie nie wysłuchasz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

– A jak zamierzasz to wytłumaczyć?

– Bardzo prosto.

Poklepał dłonią łóżko, zachęcając żebym ponownie usiadła. W głębi serca pragnęłam, by było logiczne wyjaśnienie, dlatego usiadłam. Samuel wydawał się bardziej wyluzowany, niż jeszcze przed chwilą. Jego dłoń dyskretnie zanurkowała w kieszeni. Nawet nie zauważyłam, że trzymał tam niewielką fiolkę. Bawił się nią, gdy mówił, ale nie zwracałam na to uwagi. Patrzeliśmy sobie w oczy.

– Rozmawiałem z Tobą o mojej siostrze. Wiesz jaka jest. Natarczywa, uciążliwa i bywa niebezpieczna. Specjalnie przed nią udawałem, że z Tobą jestem. Tak to się zaczęło… Na to się wtedy zgodziłaś. Tam w bibliotece.

Przytaknęłam ruchem głowy. Tyle z jego historii się na pewno zgadzało. Tyle pamiętałam z naszych spotkań, gdy jeszcze nie znaliśmy się tak dobrze, gdy poprosił mnie o udawanie i gdy narzekał na nią. Faktycznie była dla niego ciężarem. Wiedziałam też, że jest niebezpieczna i niegodna zaufania. Przez nią Alex trafiła do tego dziwnego burdelu, gdzie omal nie zgwałcono Lucjana. Przez nią połowa szkoły była otumaniona ciastkami podnoszącymi popęd. Była też przy nas, gdy zaatakował nas centaur i nie zdziwiłoby mnie, gdyby miała z tym jakiś związek. Zawsze pojawiała się wszędzie, nawet niezaproszona. Zawsze miała przy sobie alkohol i narkotyki. Ciągle sugerowała coś o profesorze Snapie i jeszcze na dodatek pocałowała Alex…

– Sabrina mimo wszystko nie chciała mi dać spokoju i musiałem coś wymyślić, by przestała próbować układać mi życie i swatać mnie z różnymi osobami. W pewnym momencie napisała nawet do mojego byłego, licząc, że w ten sposób namiesza.

– Byłego? – zdziwiłam się, ale najwyraźniej nie zamierzał ciągnąć tematu.

– Skoro jej zdaniem to – wskazał na mnie i na siebie – jest prośba ojca, ona nie może w nią ingerować. Mam wymówkę i względny spokój. A przynajmniej miałem…

Przez dobrą chwilę układałam to sobie w głowie.

– A czemu Twój tata miałby kazać zrobić Ci coś takiego? – zapytałam. – Czemu wydało jej się to logiczne?

– Bo on lubi kontrolować nasze życia – Samuel wzruszył ramionami. – Chyba pamiętasz, że musimy mu zdawać relację z pobytu tutaj?

Kiwnęłam głową, na znak, że pamiętałam. Nie zastanawiałam się nad tym od dłuższego czasu. Niby jego słowa miały sens, ale nadal to wszystko wydawało mi się jakieś dziwne. Na pewno nie byli normalną rodziną… A jeśli tak dalej pójdzie między naszymi rodzicami, będą częścią mojej.

– To jak, wierzysz mi czy mojej siostrze? – zapytał, gdy milczenie się przedłużało. Obrócił w palcach fiolkę i kciukiem naparł na korek.

– Teraz to sama nie wiem… – odparłam, wzdychając ciężko.

Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Mina mu nieco zrzedła. Ja potarłam twarz dłońmi. Od tej sytuacji rozbolała mnie głowa.

– Myślałem, że Ty jedna to zrozumiesz… – powiedział cicho. Lekko podirytowany przekręcił się na materacu tak, że teraz siedział do mnie plecami. Wsparł się łokciami o kolana i zwiesił głowę. – Jeśli ufasz jej bardziej, nie mamy wtedy o czym rozmawiać. Wyjdź. Droga wolna.

Ostrożnie wstałam i zerknęłam na drzwi, ale nie ruszyłam w ich kierunku. Usłyszałam cichy brzdęk szkła upadającego na kamienną posadzkę i poczułam lekki, dziwny, specyficzny zapach, który z łatwością wdarł się do moich nozdrzy. Przypominał mi o czymś… Już go kiedyś czułam, ale nie mogłam sobie przypomnieć kiedy. Po kilku oddechach, zapach sprawił, że poczułam się błogo. Jakby moje problemy przestały istnieć. Jakbym nie musiała sobie niczym zaprzątać głowy. Jakby to, co zaraz usłyszę, miało być bezwzględną prawdą.

– Zostałaś? – Samuel zapytał dziwnym głosem i zerknął na mnie przez ramię. – A więc wiesz, że nie zrobiłem NIC złego. Sabrina próbuje między nami namieszać. Nie powinnaś jej wierzyć.

– Masz rację – powiedziałam i weszłam na łóżko, zbliżając się do niego na czworakach. – Ufam Tobie Sam… – szepnęłam, przytulając się do jego pleców. – Ufam Tobie.



***




Dni mijały, a wszystko układało się zaskakująco dobrze. Do tematu naszych rodziców już nie wróciliśmy. Po tamtej nocy wypadły mi z głowy wszelkie wątpliwości związane z rozmową Sabriny i Samuela. Pamiętałam głównie to, że ona chciała namieszać, a on nie ma nic na sumieniu. Na dziwnie rozmyte wspomnienie nie zareagowałam wcale. Uznałam, że swoje zrobił też alkohol, a skoro w tamtej chwili byłam święcie przekonana, że on ma rację, tak silnemu przeczuciu trzeba ufać.

Samuel w końcu zwrócił moją torbę, mówiąc, że Snape na razie dał im spokój z przeszukaniami. Wiedziałam, że po prostu znalazł gdzieś dobrą kryjówkę, ale nigdy mnie do niej nie zaprowadził. Z resztą po moim i Alex wypadku, a zarazem po śmierci Flinta, cała szkoła wydawała się rozrabiać o wiele mniej. W weekendy na szlabanach nie siedziało już tylu uczniów, a nawet częściej wypuszczano chętnych do Hogsmeade.

Alex była w świetnym humorze i non stop wypytywała mnie, kiedy zamierzam chodzić na zajęcia z profesorem Moody’m, jednocześnie zachęcając mnie do wielu z nim ćwiczeń. Z początku wydało mi się to trochę dziwne, ale przypominała mi, że przecież sama chciałam się więcej uczyć, by móc stawić czoło przyszłości. Tak naprawdę nie miałam nic przeciwko. Uwielbiałam te lekcje, nawet jeśli robiły się momentami dziwne czy niepokojące.

Problem zaczął się wtedy, gdy nadszedł czerwiec. Zbliżał się koniec roku, a także ostatnie zadanie turnieju. Wszystkim zaczynało odbijać. Harry nie przestawał ćwiczyć. Hermiona na zmianę siedziała z nosem w książkach lub w sali treningowej z Potterem i Ronem. Bliźniacy Weasley zbijali majątek na swoich podejrzanych specyfikach. W moim wypadku, połączenie nauki do egzaminów z dodatkowymi lekcjami naprawdę nadwyrężało mój czas. Trudno było mi zrezygnować z czegokolwiek. Z Samuelem głównie razem się uczyliśmy i nic poza tym. Z Alex trochę się mijałam, ale mimo wszystko znajdowałam czas, by za każdym razem odpowiedzieć na to samo pytanie.

– Tak, idę właśnie do profesora Moody’ego – powiedziałam to już mechanicznie, zanim w ogóle otworzyła usta.

Alex zamrugała i zaśmiała się. Mijałyśmy się na schodach do sypialni.

– Chciałam zapytać czy skończyłaś referat na transmutacje. Nie umiałam znaleźć odpowiedzi na jedno pytanie.

– Och… – zaśmiałam się. – No to jest u mnie na łóżku. Do zobaczenia później.

Tak jak powiedziałam, udałam się pod gabinet profesora. Ostatnio wszystko robiłam na wysokich obrotach i starałam się jak najlepiej zorganizować swój czas. Z tego powodu, zamiast zapukać do drzwi, po prostu przez nie weszłam. Zdziwiłam się, bo gabinet był pusty. Spojrzałam na zegar, żeby się upewnić, że przyszłam o dobrej porze. Byłam dziesięć minut za wcześnie. Chciałam cofnąć się na korytarz, ale dostrzegłam, że drzwi od sypialni Moody’ego były otwarte na oścież. Podeszłam bliżej, gotowa w nie zapukać i wtedy zauważyłam jego sylwetkę.

– Zbliża się rozwiązanie, a ja potrzebuję planu B… – niemal mamrotał. – Zadbam o to…

– Mówił coś profesor? – zapytałam.

Moody odwrócił się gwałtownie i zasłonił ciałem coś, co wyglądało jak oparty o ścianę obraz. Postukał palcami w płótno, odchrząknął i szybko sięgnął po swoją nieodłączną buteleczkę, upijając niewielki łyk.

– Czasem mówię do siebie. Sama rozumiesz, stary ze mnie dziwak – uśmiechnął się kącikiem ust.

Uśmiechnęłam się na jego słowa, bo uznałam, że żartuje. Cofnęłam się do gabinetu.

– Zaczynamy? – zapytałam, wyciągając różdżkę i przybierając pojedynkową pozę.

Magiczne oko Moody’ego zerknęło do tyłu. Gdy się upewnił, że wszystko jest w porządku, splótł ręce za plecami i postąpił w moją stronę kilka dużych kroków. Rama okazała się być pusta. Mężczyzna wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.

– Mogę najpierw o coś zapytać?

– Oczywiście, profesorze – nieznacznie opuściłam różdżkę.

Mężczyzna stanął kilka kroków przede mną, świdrując mnie wzrokiem.

– Klaro, co byś zrobiła, gdyby groziło mi niebezpieczeństwo?

– Och… To bardzo dziwne pytanie – zastanowiłam się. – Zależy od sytuacji, ale myślę, że w pierwszej kolejności próbowałabym Pana ostrzec.

– A gdyby już do tej sytuacji doszło i nie mogłabyś mnie ostrzec? Gdyby niebezpieczeństwo było tu i teraz?

– Oczywiście próbowałabym pomóc… zachowując stałą czujność! – dodałam szybko, dumna z siebie. – Wiem, że nie jestem jeszcze aurorką, ale na pewno nie zostawiłabym profesora samego.

– Ach tak… – mruknął i przespacerował się z zagadkowym wyrazem twarzy. – Czyli zdaje się, że mógłbym na Ciebie liczyć.

– To jakiś kolejny test?

– Można tak powiedzieć – mężczyzna spojrzał na półkę pełną pustych buteleczek i nerwowo podrapał się po ręce. – Pamiętasz mojego szczególnego znajomego? Odwiedził mnie tu kiedyś.

– Mówi profesor o tym dziwnym mężczyźnie, który jednej nocy siedział u Pana w fotelu?

Na moje słowo „dziwny”, profesor lekko zesztywniał. Obrócił się powoli, znów spoglądając w moją stronę. Z jego twarzy trudno było wyczytać cokolwiek.

– Tak. O nim. Coś z nim nie tak?

– Nie to miałam na myśli – speszona opuściłam wzrok i odruchowo złapałam za kraniec spódnicy. W pamięci przywołałam obraz tego lekko zaniedbanego człowieka, na którym wisiały przyduże ubrania. Te jego enigmatyczne spojrzenie i rozczochrane włosy odbiły się w moim wspomnieniu, tak samo jak fakt, że próbował mnie pocałować. Właściwie to skradł mi wtedy całusa. Zaczerwieniłam się na samą myśl o tak nieodpowiednim zachowaniu. – Trochę mnie wtedy nastraszył i to wszystko… – odparłam po chwili.

– To nawet lepiej, że tak na Ciebie zadziałał – przyznał Moody z błyskiem w oku.

– Nie rozumiem – podniosłam na niego zdziwione spojrzenie. – Czemu w ogóle profesor o nim wspomina?

– Bo jest to osoba, której bardzo ufam – mężczyzna stanął przede mną i złapał mnie za ramiona. – Jest to osoba, której Ty też powinnaś zaufać. Odmówisz, jeśli powiem, że chciałbym, byście się… bliżej poznali?



***




Nie odmówiłam. Moody przekonał mnie, że to świetny pomysł. Zbliżał się ostatni etap turnieju i profesor musiał pomagać przy organizacji, a jego znajomy miał być równie dobry w tym fachu co sam profesor. Wydało mi się to niemożliwe, skoro Moody był emerytowanym aurorem, a o tym człowieku nie słyszałam ani słowa. Obiecałam zachować jego obecność w najwyższej tajemnicy i nie powiedzieć o tym nawet samej Alex. Nasze lekcje i tak były zawsze sekretne, więc nie robiło mi to różnicy.

Kolejnego dnia po kolacji powiedziałam Alex, że idę poćwiczyć lekcje z profesorem. Ucieszyła się na tę wieść chyba bardziej niż powinna i nagle szybko zaczęła dokańczać posiłek. Przemilczałam fakt, że profesora wcale tam nie będzie, ale uznałam, że nie zrobi to różnicy, skoro i tak będzie zajęty labiryntem na stadionie Quiddicha.

Zjawiłam się tam, gdzie prosił Szalonooki – przed drzwiami starej sali do obrony przed czarną magią. Czułam napięcie, wiedząc, że na lekcji będę sam na sam ze znajomym Moody’ego, ale tak jak profesor zapewniał, to miało mi pomóc w przyszłości. Profesor twierdził, że przy swoim nauczycielu czuję się zbyt spokojnie. Poza tym w ten sposób mogłam poznać tego, któremu rzekomo tak ufał.

Wzięłam głęboki wdech i nacisnęłam klamkę, zaraz potem wchodząc do środka. Pomieszczenie było skąpane w mroku, jedynie przez okna wpadały łuny słabego światła księżyca. Nie było go wiele.

– Lumos – szepnęłam i zamknęłam za sobą drzwi. – Halo, jest pan tutaj? – rozejrzałam się powoli.

Kątem oka zauważyłam, że coś, a właściwie ktoś stoi obok mnie. Obróciłam się gwałtownie, a ukryty w cieniu mężczyzna szybko mnie pochwycił, jedną ręką obejmując powyżej pasa z taką siłą, że przydusił mi ręce do tułowia, drugą zaś przyciskając do moich ust, z których zdążył wydobyć się ledwie pisk przerażenia. Chuda, zadbana dłoń tłumiła wszystkie dźwięki, jakie chciałam wydać. Gwałtownie oddychałam przez nos, szeroko otwartymi oczami patrząc do góry na tego, który mnie złapał. Był wysoki i szczupły. Dostrzegłam tę samą zmęczona twarz, o dobrze zarysowanej szczęce. Te same brązowe włosy. Te same rozbiegane, szalone oczy. I ten bijący z nich żar… Mężczyzna smagnął powietrzem językiem, jakby naśladował ruchy węża. Sam dyszał, jakby dokonał właśnie niemożliwego wysiłku. Nie zrobił jednak nic więcej, stojąc tak i trzymając mnie w żelaznym uścisku, blisko siebie. W jego ramionach byłam naprawdę mała.

Pierwszy strach zszedł ze mnie, pozostawiając jedynie uczucie silnego niepokoju. Byliśmy przecież umówieni! To był na pewno on. Nie było sensu panikować. Poruszyłam gwałtownie głową, chcąc się wyswobodzić.

– Przyszłaś sama? – szepnął i osunął dłoń z moich ust.

– Tak profe... znaczy… proszę Pana.

Mięśnie jego twarzy drgnęły. Szybko mnie puścił, jakby moja skóra go parzyła. Doskoczył do drzwi, po omacku sprawdzając, czy są zamknięte. Pokazał na nie palcem.

– Wycisz – rozkazał. – Nie chcemy nieproszonych gości.

Odszedł kilka kroków i nie patrząc na mnie, strzelił kostkami obu dłoni. Zauważyłam, że mężczyzna był cały napięty i nerwowy. Nie tylko ja się stresowałam?

– Mów mi… Tom. Thomas – wyrzucił z siebie i wysunął z kieszeni różdżkę z czarnego drewna. Jednym ruchem rozpalił kominek i ścienne lampy.

Wciąż stojąc blisko drzwi, wyciszyłam je. Z daleka obserwowałam mężczyznę. Imię Thomas mi do niego nie pasowało. Miałam przeczucie, że skoro jego obecność jest takim sekretem, równie dobrze mógł być to jego pseudonim. Obserwowałam z daleka, jak krąży po pomieszczeniu, co i rusz zerkając w moją stronę. Za każdym razem szybko odwracał wzrok i ledwo zauważalnie zaciskał pięści. Ubrania tak jak poprzednio nieco na nim wisiały. Czarna koszula była częściowo rozpięta, spodnie od garnituru wyglądały bardziej nienagannie, tak jak i buty. Podobne nosił profesor Moody, ale przecież męska odzież niewiele się od siebie różni. Thomas na sobie miał też czarną, skórzaną kurtkę. Wydało mi się, że jest za ciepło by ją nosić, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że do niego nie pasowała. Była jedynym elementem wyglądającym tak, jakby był na właściwym miejscu.

– A więc Panie Thomasie… – zaczęłam, postanawiając przejąć pałeczkę, bo zaczynało robić się nieswojo. – Profesor Moody powiedział co będziemy ćwiczyć?

– Nie sprecyzował.

Krótka, zwięzła odpowiedź i znów unikanie spoglądania na mnie. Nie rozumiałam o co mu chodziło. To ja powinnam czuć się nieswojo po tym, jak ostatnim razem się zachował. Uznałam, że profesor Moody wiedział co robi. Odkąd tutaj weszłam, czułam niepokój, nawet wtedy, gdy przekonywałam siebie, że obaj mężczyźni się przyjaźnią i sobie ufają. Nie wystawiłby mnie na niebezpieczeństwo, prawda? Zastanawiało mnie więc, jak będą wyglądać zajęcia. Pomieszczenie nie było przygotowane na nic specjalnego, a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.

– Może potrenujemy rozbrajanie i tarcze? – zaproponowałam odważając się na krok w głąb pomieszczenia. – Często od tego zaczynamy z profesorem.

– Wiem co ćwiczycie – odpowiedział, stając przodem do pękniętego lustra. Spojrzał na swoje odbicie i uśmiechnął się nieznacznie. – Często rozmawiam z Moody’m. Jest dość skryty, ale z pewnych względów nie mamy między sobą zbyt wielu tajemnic.

– Tak, profesor mówił mi, że Panu ufa. Że i ja mogę Panu ufać – zawahałam się. – Wie Pan, czym profesor się tak martwi? Ostatnio był jakiś nieswój, pytał mnie czy mu pomogę. Coś mu grozi?

– Raczej to co zawsze. Zdajesz sobie sprawę, że od lat na niego polują, prawda?

– Oczywiście – kiwnęłam głową. – Ale wydawało się, że miał względny spokój.

– Względny spokój, to bardzo dobre określenie. Może zaczniemy? – w jego oczach pojawił się błysk. – Ponoć ostatnim razem nieco Cię nastraszyłem. Uprzedzam, zamierzam zrobić to ponownie. – Jego język znów smagnął powietrze.

Widziałam, jak „Thomas” sięgnął po coś, co do tej pory leżało przykryte pod materiałem. Była to maska, taka jaką noszą śmierciożercy. Taka, jaką miał w swoim gabinecie profesor Moody. Musiał ją od niego pożyczyć. Mężczyzna dotknął jej pieszczotliwie, a później założył na twarz. Z jakiegoś powodu wydawało mi się, że pasowała tam idealnie. Zupełnie tak, jakby była dla niej stworzona. Thomas obrócił się i wycelował we mnie różdżką. Byłam gotowa, więc bez problemu odbiłam pierwszy, nadchodzący cios.

– Jak sie nazywała ta Twoja koleżanka? – zapytał. – Ta w czarnych włosach. Ładna i pyskata…

– Mowi Pan o Alex Lamberd?

– Pewnie o niej jeśli pasuje do opisu. Twoja przyjaciółka? – zapytał, powoli mnie okrążając.

– Tak – odparłam spokojnie. Pomyślałam, że próbuje rozproszyć moją uwagę, dlatego mówiłam powoli, nie spuszczając z niego wzroku. – Zaczęłyśmy sie trzymać razem na początku tego roku. W sumie przez profesora Snape’a i Pansy Parkinson…

– Czyli tak jak słyszałem. A mówicie sobie o wszystkim, czy raczej macie przed sobą sporo sekretów?

– Nie wiem czy tak sporo. Mówię jej prawie wszystko, chyba że nie chce, żeby mnie oceniała. Albo chyba że profesor poprosił tak jak z tymi zajęciami. Ale to nic złego. Wiem, że ona też ma swoje jakieś tajemnice. Nie zmuszam jej do ich wyjawiania.

Gdy odpowiadałam na pytania, „Thomas” poruszał się niespiesznie, płynnie i z pewną gracją. Widać było po jego postawie, że potrafił się pojedynkować. Atakował co kilka kroków, ale zawsze w sposób odkryty. Zawsze jego ton lub gesty zdradzały zamiar. Czy to znaczyło, że byłam już tak dobra, by sobie z tym radzić? Miałam raczej wrażenie, że mężczyzna daje mi fory. Spodziewałam się większego wycisku.

– Mówiła Ci, że sypia z profesorem? – zapytał, ciskając we mnie zaklęciem. Odbiłam je bez problemu.

– Znów ten temat… – westchnęłam. – Chodzi o profesora Snape’a? Wiem, że to nieprawda.

– Wręcz przeciwnie – brzmiał dość beztrosko. – Założę się, że jest z nim właśnie w tej chwili.

Nie dałam sie zaskoczyć próbie rozproszenia i znów odparłam atak.

– Wiem ze to nieprawda – powiedziałam twardo. – Nie powinien Pan opowiadać takich bredni.

– Wszystkie chwyty dozwolone. A co powiesz na to, że Alex spała z profesorem Moodym?

Tym razem faktycznie mnie zaskoczył. Nikt nigdy nie insynuował w tę stronę. Raczej oskarżano mnie, bo wielokrotnie pojawiałam się na zajęciach profesora. Nigdy jednak nie brałam tych słów na poważnie. To drobne zawahanie wystarczyło, by moja reakcja była spóźniona. Zaklęcie mężczyzny odepchnęło mnie do tyłu i wytrąciło mi z ręki różdżkę. Szybko rzuciłam się po nią. Mężczyzna patrzył na mnie z góry, gdy na klęczkach podnosiłam ją z ziemi. Nie wykonał ruchu, do momentu aż wstałam. Ściągnął jednak maskę, a na jego twarzy dostrzegłam uśmiech satysfakcji.

– Jednak dałaś się podejść.

– Myślałam, że będzie Pan udawał śmierciożercę – mruknęłam. – Że mnie Pan nastraszy, a nie że będziemy rozmawiać o mnie czy o Alex.

Na twarzy mężczyzny pojawił się cień. Jego spojrzenie nieco się zmieniło. Wyglądał tak, jakby tylko na to czekał.

– Mogę być znacznie bardziej przekonujący – powiedział, nasuwając z powrotem maskę.

Nim zrozumiałam co miał przez to na myśli, opuścił różdżkę i w kilku krokach znalazł sie przy mnie. Zdążyłam w niego wycelować, ale niestety się zawahałam. Szatyn złapał mnie za koszulę i szarpnął mną w swoją stronę tak mocno, że musiałam stanąć na palcach, by utrzymać się w tej pozycji.

– Mam Cię torturować czy tylko zgwałcić? – zapytał tak mrocznym głosem, aż przeszły mi po plecach ciarki, a włoski na całym ciele stanęły dęba. – Problem w tym, ptaszyno – szepnął, tym samym, mrocznym tonem i przycisnął mi różdżkę tuż pod żebra. – Że jeśli tylko zacznę, już sie nie powstrzymam…

Jego groźba zabrzmiała naprawdę przekonująco. Coś ścisnęło mi żołądek, a oczy zrobiły mi się wilgotne. Nie mogłam jednak się tak tutaj popłakać! Mimo strachu, wiedziałam że to przecież tylko zajęcia. Profesor nie wystawiłby mnie na jawne niebezpieczeństwo, prawda? Nie zaprosiłby do szkoły kogoś, kto realnie mógłby mi zagrozić. Postanowiłam wykorzystać ten fakt na moją korzyść. Wciąż miałam przy sobie różdżkę – mężczyzna mnie nie rozbroił. Liczył więc na jakąś reakcję. Na obronę. Miałam kilka możliwości. Niemo poruszyłam ustami, jakbym chciała mu coś powiedzieć, jednocześnie sprawdzając zakres ruchu nadgarstka, ale tak powoli, by nie wzbudziło to jego uwagi.

– To jak? Jakieś obiekcje? – zapytał, przyciągając mnie nieco bliżej. Czułam na twarzy jego oddech. Różdżka mocniej wbiła mi się w żebra. Poczułam, że przesuwa ją w dół. – Żadnych?… – zdziwił się, przekrzywiając głowę.

– Drętwota! – wyrzuciłam z siebie, szybko wykonując odpowiedni gest różdżką.

Zaklęcie trafiło idealnie, prosto w pierś „Thomasa”. Mężczyzna znieruchomiał. Maska skutecznie zasłaniała wyraz jego twarzy, ale przez otwory widziałam, że w jego oczach coś płonęło. Szybko wysupłałam sie z uścisku i odskoczyłam do tylu, odsuwając sie na bezpieczną odległość. Serce biło mi szybko. Udało się, poskromiłam strach i zmusiłam się do działania! Co prawda zrobiłam to mówiąc sobie, że to tylko zajęcia, ale uznałam to za sukces. Zaklęcie nie było jednak perfekcyjne. Już po chwili mężczyzna drgnął i wyprostował sie powoli. Opuścił barki, uniósł różdżkę i spojrzał na mnie wzrokiem kata gotowego na wykonanie wyroku.

– Mówiłem, że jeśli zacznę… – wymamrotał.

Już chciał ruszyć w moim kierunku, ale wtedy szybko złapał się za wypukłą kieszeń kurtki i obrócił gwałtownie wzrok w stronę drzwi prowadzących na korytarz. Zdjął maskę i niczym spłoszone zwierzę, wycofał się pod ścianę, do cienia. Jego dłoń odruchowo poklepała po lewej stronie klatki piersiowej, jakby czegoś szukał.

– Coś nie tak?… – zapytałam, również spoglądając w stronę drzwi.

Odpowiedział mi po chwili milczenia.

– Idź już. Następnym razem poćwiczymy w gabinecie.



***




Po zajęciach z mężczyzną przedstawiającym się jako Thomas, miałam mieszane uczucia. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, ale w sumie były to pierwsze lekcje. Pewnie chciał mnie bliżej poznać, dlatego tak łatwo było mi z nim walczyć. Na pewno nie pokazywał pełni swoich możliwości. Był przecież spięty, trzymał się na dystans i nawet sprawiał wrażenie, jakby coś zamierzał przede mną ukryć. Nie wiedziałam co.

Podczas poniedziałkowego śniadania analizowałam każdy szczegół lekcji. W mojej pamięci przewijała się maska śmierciożercy. Może gdybym widziała ją po raz pierwszy, sama w sobie wzbudziłaby we mnie strach. Miałam jednak wrażenie, że jest to coś, co dość dobrze znam. Czy dlatego nie dała odpowiedniego efektu? Może faktycznie lekcje z profesorem uodparniały mnie na różnego rodzaju bodźce. Myślałam też o groźbie Thomasa. Brzmiała realnie, ale wiedziałam, że przecież udaje do zajęć. Czy jeśli usłyszę coś podobnego naprawdę, będę w stanie się ogarnąć i zaatakować?

– Spotkamy się na lekcji – wydusiła z siebie Alex, w biegu wrzucając do ust ostatni kęs śniadania.

– Gdzie się spieszysz? – popatrzyłam na nią zdziwiona.

– Zapomniałam czegoś z dormitorium. Nie przejmuj się – przyjaciółka poklepała mnie po plecach, posłała mi wesoły uśmiech i ruszyła szybkim krokiem do wyjścia.

Wzruszyłam ramionami i w spokoju skończyłam śniadanie. Dotarłam pod salę razem z resztą klasy. Niemal wszyscy wyglądali, jakby szli na ścięcie. Tuż przed dzwonkiem, na korytarzu pojawił się profesor Snape. Jak zawsze wyglądał nienagannie. Blada, poważna twarz, czarne, świdrujące nas oczy i czarne, idealne szaty. Wyminął wszystkich, a ja obejrzałam się za siebie, szukając wzrokiem Alex. Znów zamierzała się spóźnić?

Profesor wpuścił nas do klasy. Rozpakowując torbę, zaczęłam się zastanawiać, czy nie powiedzieć, że Alex się rozchorowała. Przecież prędzej czy później zauważy, że jej nie ma! Oczywiście sądziłam, że prędzej. Profesor Snape robił jednak coś przy biurku i posłał jedynie krótkie spojrzenie w stronę korytarza. Zacisnął usta, sięgnął po różdżkę i tuż przed tym, jak zamierzał zamknąć jej ruchem drzwi, w ostatniej chwili do klasy weszła Alex. Zamknęła za sobą i błyskawicznie znalazła się przy naszym stoliku. Wyglądała na lekko rozpaloną, ale i szczęśliwą. Jej oczy świeciły dziwnym blaskiem. Dawno nie widziałam nikogo wchodzącego z takim entuzjazmem do sali eliksirów. 

 

 


 

czwartek, 15 lipca 2021

136. Kolacja


Nim zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch, Snape zatrzasnął za Klarą drzwi zaklęciem i wyciszył pomieszczenie. Zerknęłam na niego rozłoszczona, ściskając mocno pasek od swojej torby.

- Nie ściągałyśmy – powtórzyłam uparcie, nie dając sobie wmówić, że było inaczej. Nie miałam zamiaru mu też niczego tłumaczyć.

- Dobrze wiem, że nie ściągałyście – prychnął.

- To dlaczego obniżyłeś nam ocenę? – Spytałam zdziwiona.

- Bo zachowujesz się jak rozkapryszony dzieciak – stwierdził oschle.

- Słucham? – Oniemiałam. – A co? Może miałam ci dziękować, że pierwszy raz w życiu dałeś nam Wybitny? Chyba, że to było w ramach przeprosin za wymazanie mi pamięci?– Mój głos ociekał sarkazmem.

- Nie wydurniaj się – rzucił ostrzegawczo.

- Ach! Już wiem! – Klepnęłam się dłonią w czoło, kręcąc głową. – To prezent urodzinowy! Ta durna ocena, to twój prezent dla mnie na urodziny! Jak mogłam tego nie dostrzec?

- Skończ z tym – warknął.

Zaśmiałam się ponuro i pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Chwyciłam za klamkę, ale ta ani drgnęła.

- Wypuść mnie! – Krzyknęłam, szarpiąc się z drzwiami. – Wypuść, do cholery! Nie mam ochoty przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu!

Snape znalazł się przy mnie w dwóch krokach. Oparł jedną dłoń o drewno, jakby sam czar, który rzucił na drzwi był mało wystarczający i nachylił się nade mną.

- Od kiedy niby nie masz ochoty przebywać ze mną sam na sam, co? – Niski tembr jego głosu sprawił, że włosy na karku stanęły mi na baczność, a po plecach przeszły przyjemne ciarki. Podniosłam wzrok, patrząc mu prosto w oczy, kiedy jego druga dłoń wysunęła się do przodu i dotknęła ramienia, przesuwając się po nim powoli w dół, zahaczając o talię, a następnie udo. Poczułam jak długie palce mężczyzny próbują podwinąć materiał mojej spódnicy i czym prędzej opamiętałam się, odpychając go od siebie.

- Przecież tego właśnie chciałaś – powiedział niezadowolony, mrużąc niebezpiecznie oczy. – Miałem cię tylko pieprzyć, skoro nic innego nie jestem w stanie ci dać.

- Dałam ci jasno do zrozumienia, że nie będę twoją zabawką! – Warknęłam oburzona. – To, że ci uległam ostatnim razem, nie znaczy, że teraz będzie podobnie. I nie zachowuj się, jakby wszystko było w porządku! Wymazałeś mi pamięć, pieprzony egoisto i nawet nie chcesz za to przeprosić!

- Zawsze mi ulegasz, Lamberd. Czy tego chcesz, czy nie. Nie jesteś w stanie oszukać samej siebie. Nie umiesz się powstrzymać. Pragniesz mnie cały czas, więc musiałem wymazać ci pamięć i zrobiłbym to jeszcze raz, gdyby zaszła taka potrzeba. 

- Oczywiście, wszystko moja wina!– krzyknęłam oburzona, czując łzy pod powiekami. – Chcę wyjść! Wypuść mnie! – Ponownie próbowałam szarpnąć za klamkę, ale mężczyzna chwycił mój nadgarstek, unosząc dłoń.

- Uspokój się. Źle to zabrzmiało, ale prowokujesz mnie cały czas, żebym był nieprzyjemny! – Powiedział z wyrzutem. – Nie po to kazałem ci zostać, żebyś odstawiała sceny.

- Nie zatrzymuj mnie, skoro to moja wina! - Szarpnęłam ręką. 

- Przestań! – warknął, przewracając oczami.

- Odwal się! Ja mam dość, rozumiesz? Przez ciebie tracę coś cennego… - zawiesiłam głos, przypominając sobie jak dzień wcześniej potraktowałam Moody’ego. – Kocham cię, ale czuję się podle. Mam ogromne wyrzuty sumienia, a to ty powinieneś czuć się z tym źle, nie ja!

Snape słuchał uważnie jak wylewałam z siebie wszystkie żale, po czym bez uprzedzenia chwycił moją twarz między swoje dłonie i pocałował mocno w usta, przyciskają do powierzchni drzwi. Próbowałam się wyswobodzić, walcząc z narastającą ochotą na tego gnoja. Mężczyzna warknął w moje wargi, odsuwając się w końcu. 

- Dobrze więc! Jeżeli tego chcesz, to możemy porozmawiać – stwierdził zirytowany. 

Zamrugałam oszołomiona, przyglądając się uważnie jego ponurej twarzy. Być może byłam jeszcze zamroczona przez pocałunek, ale chyba wyraźnie słyszałam, że Severus chciał ze mną porozmawiać. Zerknęłam na krzesło przy jednym ze stolików, ale mężczyzna uprzedził mnie, zanim ruszyłam w stronę mebla.

- Nie tutaj – dodał lekko zduszonym głosem, nie nawiązując ze mną kontaktu wzrokowego. – Nie zamierzam cię przepraszać, ale mogę ci to wynagrodzić.

- Wynagrodzić? – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi. Ponownie zaczynała we mnie buzować złość. Już myślałam, że Severus postanowił schować swoją dumę do kieszeni, ale on jak zwykle stawiał na swoim.

- Zjedz ze mną kolację. Dzisiaj w moim gabinecie – dokończył, obracając się w stronę swojego biurka. Podszedł do blatu i pozbierał z niego wszystkie papiery, których wcześniej nie zdążył uporządkować. Zachowywał się tak, jakby wcale nie powiedział niczego ważnego, ani przełomowego w naszej relacji. Rzucił kilka słów w eter i nie czekając nawet na moją odpowiedź, zajął się swoimi sprawami. Ja jednak nie umiałam tego zbagatelizować w ten sam sposób. Dla mnie miało to znaczenie. Olbrzymie.

- Dziś? – Spytałam głupio, gdy cisza miedzy nami zaczęła się wydłużać.

- Wtedy porozmawiamy – kiwnął głową.

- Czy to jakiś żart? – Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony w poszukiwaniu winowajców tego całego przedstawienia, ale w sali lekcyjnej znajdowaliśmy się sami.

- Nie każ mi drugi raz powtarzać, bo i tak tego nie zrobię – zaczął się irytować – i nie wydurniaj się.

- Ale… co to ma znaczyć?

W dalszym ciągu byłam podejrzliwa. Severus zranił mnie zbyt wiele razy, żebym mogła mu teraz tak po prostu zaufać. Przez to jak mnie traktował, robiłam później głupie rzeczy. Nie musiałam nawet szukać ich głęboko w pamięci, ponieważ dzień wcześniej upiłam się przez niego z Sabriną. Weszłyśmy razem do jednej z sal i pod wpływem impulsu zaczęłyśmy się całować. Nie wiedziałam, czy było to spowodowane tym, co zobaczyłam w tym cholernym lustrze i namowom dziewczyny, żebym sobie wyobraziła siebie po drugiej stronie tafli, czy może jednak zrobiłam to z wściekłości na Snape’a. Albo na siebie. A może podświadomie podobała mi się Ślizgonka i wykorzystałam sytuację, żeby się z nią pocałować?

Odgoniłam od siebie te wszystkie natrętne myśli, skupiając się na tym, co tu i teraz.

- Idź, pokaż się swoim przyjaciołom, że jesteś już po szlabanie. Ponarzekaj jak zwykle to robisz i wymsknij się późnym wieczorem do lochów – poradził i jednym ruchem różdżki, ściągnął z drzwi wejściowych wszystkie zaklęcia. Patrzyłam na niego jeszcze przez jakiś czas, a potem opuściłam salę bez słowa.

Wyszłam z lochów i stanęłam na środku zaludnionego korytarza. Większość uczniów kończyła właśnie swoje ostatnie zajęcia, ciesząc się z nadchodzącego weekendu. Patrzyłam na nich wszystkich oniemiała, zastanawiając się, czy to ja biorę udział w jakimś kiepskim filmie, czy Severus naprawdę zaprosił mnie na… randkę? Bo jak można było inaczej nazwać późną kolację u mężczyzny, którego kochało się nad życie?

A co, jeżeli lustro, które pokazała mi Sabrina przepowiadało przyszłość? Bardzo dobrze pamiętałam, co w nim wczoraj ujrzałam. Siebie, leżącą na kolanach Severusa, czytającego książkę i pieszczotliwie głaskającego mnie po głowie. Czy to mogłoby być możliwe? Chociaż on nigdy nie okazałby mi takich czułości, ale wcześniej powiedziałabym również, że nigdy nie zaprosiłby mnie na kolację, a jednak to zrobił. Miałam totalny mętlik w głowie, ale postanowiłam, że zaryzykuję i pójdę do Severusa. Nie miałam pojęcia, jak zakończy się ten wieczór, ale chciałam spróbować. Ostatni raz. Jednakże, musiałam trochę odczekać oraz pójść tam, gdzie powinnam już wcześniej zawitać. Profesor Moody. Byłam mu winna przeprosiny i szczerość. Nie chciałam go zbywać, a tym bardziej unikać. W dalszym ciągu pragnęłam, żeby była między nami ta specyficzna więź, ale bez seksu. Miałam nadzieję, że nauczyciel to zrozumie.

***

Drzwi gabinetu Moody’ego otworzyły się dosyć szybko. Gdy tylko ujrzałam przed sobą mężczyznę, który był mi tak bliski przez tych kilka tygodni, od razu straciłam całą pewność siebie. Chwyciłam prawą ręką za lewy łokieć, masując go mocno i przesunęłam wzrok nieco za profesora, krzyżując go ze spojrzeniem Klary.

- Och, ty tutaj? – Spytałam z lekkim niezadowoleniem, po czym szybko odchrząknęłam, próbując ustawić swoje myślenie i to, po co tu przyszłam, na właściwe tory. Kolacja z Severusem. To było najważniejsze.

- Przyszłam podszkolić się trochę w zaklęciach, skoro miałaś szlaban – odpowiedziała przyjaciółka.

- Szlaban? – Zdziwił się Moody. Zerknął najpierw na Klarę, a następnie skupił całą swoją uwagę na mnie. – Jaki szlaban?

- No właśnie z profesorem Snape’em. – Klara oblała się lekkim rumieńcem, spuszczając wzrok.

- Ach, rozumiem – odparł Moody, odsuwając się nieco od drzwi, żeby wpuścić mnie do środka. Tym razem to ja przyjrzałam im się uważnie, marszcząc brwi. Co miało znaczyć to „no właśnie”, a zaraz po nim „ach, rozumiem”? Miałam dziwne wrażenie, że stąpam po cienkim lodzie, który lada chwila, a rozkruszy się pod moimi stopami na dobre.

- Dobranoc, Klaro – rzucił nauczyciel i uśmiechnął się przyjaźnie do dziewczyny, dając jej tym samym znak, że może już wyjść z jego gabinetu.

Gdy Klara opuściła pomieszczenie, Moody rzucił na drzwi te same zaklęcia, co zawsze i podszedł do swojego barku. Wyciągnął z niego dwie szklanki oraz butelkę whisky. Rozlał alkohol do szkieł i wręczył mi jedno, wskazując na kanapę. Sam jednak na niej nie usiadł, tylko przyglądał mi się podejrzliwie z góry, mocząc co chwilę usta w bursztynowym trunku.

- Profesorze, ja przyszłam tylko na chwilę – zaczęłam niepewnie, patrząc na swoją szklankę.

- Alex, gdyby coś było nie tak, powiedziałabyś mi o tym, prawda? – Zapytał nagle, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wyglądał przy tym jakoś inaczej. Jakby bardziej skupiony, a nawet mogłabym stwierdzić, że gotowy do ataku na potencjalne zagrożenie.

- Coś nie tak? – Zdziwiłam się, zaciskając mocniej palce na szkle. – Co ma profesor na myśli?

- Gdybyś była przymuszana do czegoś albo…

- Co? – Zgłupiałam. – Przymuszana? Ale do czego? I przez kogo?

- Posłuchaj – upił łyka – nie chciałem wcześniej poruszać tego tematu, ale doszły mnie słuchy o tym, co działo się w lesie między tobą a Flintem. Podobno posądzał cię o nieciekawe rzeczy i zastanawiam się, dlaczego?

Podniosłam głowę, patrząc mu prosto w oczy. Serce waliło mi niemiłosiernie, jakby chciało wyskoczyć z piersi, a po plecach przeszedł zimny dreszcz. Merlinie, on wiedział! Wiedział o wszystkim, ale próbował teraz wybadać teren! Przecież ma cholerną mapę Huncwotów!

Zacisnęłam jeszcze mocnej palce na szkle, próbując się uspokoić. Może i Moody był najlepszym, emerytowanym aurorem, ale czytać w myślach jeszcze nie potrafił.

Nagły ruch profesora wyrwał mnie z rozmyślań. Mężczyzna klapnął ciężko obok na kanapie, przytulając mnie do swego boku.

- Rozumiem, że być może nie chcesz o tym rozmawiać, ale muszę wiedzieć, co Snape ma wspólnego z tobą? Jeżeli ten drań…

- Profesorze – przerwałam mu szybko, przełykając cicho ślinę i przeszyłam go stalowym spojrzeniem – nic mnie nie łączy ze Snape’em. To obrzydliwe, żeby sugerować w ogóle takie rzeczy. Kto to panu powiedział? Klara, prawda?

- Nieważne kto – odparł ciszej, świdrując mnie na wylot. – Niepokojące jednak jest to, dlaczego ciągle ktoś cię z nim paruje.

- Nie wiem – jęknęłam, być może trochę za nerwowo. – Snape ciągle mi odbierał punkty, przeszkadzało mu dosłownie wszystko, co robiłam. Zabronił mi Quiddicha, przydzielał durne szlabany za nic. Inni mogli to inaczej zinterpretować.

- Skoro tak uważasz… - mruknął Moody, drapiąc się wolną dłonią po brodzie. Jego magiczne oko zerknęło na płaszcz, który leżał przy biurku, a następnie obróciło się wokół własnej osi i ponownie skupiło całą swoją uwagę na mnie. – Nie mam powodów, żeby ci nie ufać i cieszę się, że Snape nie ma nic wspólnego z tobą. Jest on jedną z tych osób, której nie powierzyłbym pod opiekę nawet zwierzęcia.

Spojrzałam na niego pytająco, ale mężczyzna nie zaszczycił mnie już odpowiedzią. Zamiast tego, nachylił się nade mną do pocałunku, ale szybko odsunęłam głowę, wylewając prawie całą zawartość szklanki na nogi.

- Czyli jednak coś jest nie tak – stwierdził, marszcząc brwi. Wyciągnął mi szkło z rąk, odstawiając je z powrotem na stolik. Przestał również mnie obejmować.

- Nie mogę tego dłużej ciągnąć – powiedziałam szybko na wdechu, chcąc to mieć za sobą, a następnie spuściłam wzrok na kolana. – Chciałabym, ale nie mogę.

- Czy coś się zmieniło przez tych kilka dni?

Kiwnęłam powoli głową.

- Ciężko mi to wyjaśnić, ale tak. Zmieniło się – odparłam. – Przepraszam, ja…

Moody nagle wstał i podszedł do kominka, stając do niego przodem. Splótł dłonie za plecami i przez dłuższą chwilę nie odzywał się wcale, czym wprawiał mnie w jeszcze większe zakłopotanie.

- Profesorze? – Odezwałam się w końcu, nie mogąc dłużej znieść tej ciszy.

- Mogłem się tego spodziewać – powiedział w końcu. Patrzyłam uważnie na jego plecy, przełykając cicho ślinę. Kątem oka dostrzegłam jego twarz w okrągłej, świątecznej, śnieżnej kuli, która stała na gzymsie przed nim. Zauważyłam w niej odbijający się uśmiech mężczyzny, ale gdy Moody obrócił się do mnie przodem, minę miał poważną. – Czy to ma związek z twoim byłym chłopakiem? Bułgarem, nieprawdaż?

- Yyy… - zmieszałam się. – Tak. Chyba do siebie wróciliśmy.

Zaczęłam wykręcać palce z nerwów, pragnąc wykopać sobie wielki dół i wskoczyć do niego, byleby tylko nie widzieć tej napiętej twarzy Moody’ego, która analizowała każde moje słowo.

- Mhm. Byłem przekonany, że po ostatnich wydarzeniach będziesz mnie potrzebowała bardziej niż zwykle. W końcu byłem twoją ostoją, ale to już chyba przestało ci wystarczać, prawda królewno?

- To nie tak. Źle to profesor rozumuje– jęknęłam spięta do granic możliwości.

- Być może. Trudno za tobą nadążyć Alex. Dopiero co robiłaś mi dziwne sceny zazdrości, dosłownie o wszystko, a tu nagle taka zmiana decyzji?

- Profe…

- Spokojnie – uśmiechnął się. – Nie byliśmy przecież parą.

Poczułam ukłucie w sercu. Te słowa zabolały, ale Moody miał prawo być wściekły, chociaż wcale tego nie okazywał. To ja zachowałam się potwornie, a jeszcze gorzej potraktował mnie Snape.

Podniosłam się powoli z kanapy.

- No dobrze, Alex – westchnął, podprowadzając mnie do drzwi. – Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Taka jest twoja decyzja i ja ją szanuję. Mam tylko nadzieję, że to nie zniszczy naszej relacji, jaką udało nam się stworzyć. Zawsze możesz do mnie przyjść z czymkolwiek, rozumiesz?

- Tak, wiem – burknęłam cicho. Niezręczność tej sytuacji sprawiała, że chciałam jak najszybciej uciec z gabinetu, a z drugiej strony pragnęłam zostać w nim dłużej i wyznać Moody’emu, jaka była przyczyna mojej nagłej zmiany decyzji. To przecież nie był nastoletni wybryk, sposób na nudę, czy cokolwiek innego. – Naprawdę z czym tylko zechcę, to mogę do pana przyjść? – Spytałam dla pewności z nadzieją w głosie.

- Oczywiście, że tak – odparł, jakby to była oczywista oczywistość.

Po opuszczeniu jego gabinetu, ruszyłam szybko przed siebie i dopiero za drugim zakrętem, oparłam się o zimną ścianę, wypuszczając głośno powietrze z ust. Ta rozmowa nie należała do przyjemnych, była wręcz jedną z najgorszych, jakie musiałam przeprowadzić w swoim życiu, ale próbowałam zachować się w porządku. Gdybym teraz tego nie przerwała, później byłoby mi dwa razy gorzej podjąć właściwą decyzję. Nawet nie wiedziałam czy Snape był tego wart. Nie ufałam mu do końca, a Moody… a Moody zawsze był w pobliżu, kiedy go potrzebowałam, dlatego jego słowa o innych priorytetach niż bezpieczeństwo w jego ramionach, zabolały mnie na wskroś.

***

Wróciłam lekko podłamana do pokoju wspólnego. Przyjaciele, gdy tylko zobaczyli jak przechodzę przez portret, napadli na mnie, zadając masę pytań o szlaban, a także o urodziny, których w dalszym ciągu nie chciałam celebrować.

- No weź, Alex! – Jęknął niepocieszony Ron. – Nawet jedno, małe piwo?

- Nie – odparłam chłodniej niż zamierzałam, szukając wzrokiem Klary.

- Przecież zaczyna się weekend. – Ron nie dawał za wygraną. – Wcześniej nie odmówiłabyś takiej okazji, a teraz ciągle znikasz i nie chcesz z nami przebywać.

- Otworzyłaś chociaż prezenty? – Spytał Harry, który już wcześniej zrozumiał, że nie miałam zamiaru obchodzić swoich urodzin i nie nagabywał mnie tak jak rudzielec.

- Jeszcze nie miałam na to czasu, ale na pewno to zrobię – obiecałam mu, rozmasowując skronie – ale najpierw muszę porozmawiać z Klarą. Widzieliście ją?

- Poszła do dormitorium – odparł niepocieszony Ron, zakładając ręce na piersi z obrażoną miną. Nie było sensu tłumaczyć mu czegokolwiek, więc pożegnałam się z nimi i ruszyłam schodami do dziewczęcej sypialni.

Weszłam do pokoju. Klara była w nim sama i akurat zbierała się do łazienki, ale zanim weszła do sąsiedniego pomieszczenia, chwyciłam ją lekko za ramię, zatrzymując na moment.

- O czym rozmawiałaś z Moodym? – Spytałam podejrzliwie, mrużąc oczy. – Zadawał mi dziwne pytania i jestem ciekawa, dlaczego nagle zainteresował się tematem Snape’a.

- Opowiedziałam mu o tym, co działo się w lesie – odparła dziewczyna, wzdychając głęboko.

- I co on na to wszystko?

- Raczej nie uwierzył, ale powiedział, że ciebie o to wypyta. Czemu jesteś tym tak przejęta? – Zdziwiła się przyjaciółka, widząc jak zaciskam usta w cienką linię.

- Nie jestem – zaprzeczyłam. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że Moody nie zachowywał się jakoś dziwnie, kiedy powiedziałaś mu o Snapie i Flincie?

Klara zastanowiła się przez moment, próbując sobie przypomnieć rozmowę z profesorem sprzed godziny, aż w końcu pokręciła pewnie głową.

- Wiesz, że profesor Moody i Snape nie pałają do siebie sympatią, ale raczej nie było w jego zachowaniu niczego, czym mogłabym się przejąć. Alex, on w to nie uwierzył, a co? Tobie powiedział coś innego?

- Mnie też dał do zrozumienia, że to bzdury, ale poczułam się bardzo nieswojo, kiedy musiałam odpowiadać na jego pytania – skrzywiłam się. – Dlaczego w ogóle zaczęłaś z nim ten temat?

Przyjaciółka odsunęła się ode mnie i ponownie westchnęła, przysiadając na skraju łóżka jednej z naszych współlokatorek. Przez sekundę zerknęła w kierunku drzwi, jakby w obawie, że ktoś zaraz wejdzie i podsłucha, o czym chciała mi powiedzieć. Na szczęście większość siedziała w pokoju wspólnym, ciesząc się z dwóch dni wolnego.

- Rozmawiałam z Moodym o tym, co powiedział jeden ze Śmierciożerców – zaczęła smutnym, lekko łamiącym głosem.

Próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek z tego, co przeżyłyśmy w lesie, ale tyle się wtedy działo, że w głowie miałam jedną, wielką nieskładną masę, przez którą przewijały się tylko dwa nazwiska: Snape, Moody.

- Oni powiedzieli, że mamy być całe dla „Niego” – kontynuowała, widząc jak nie bardzo pamiętam, co się wtedy działo.

- Dla „Niego”, czyli dla kogo? – Zapytałam zdziwiona.

- Nie wiem. – Przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Myślałam, że chodziło o Sama – Wiesz – Kogo, ale profesor Moody nie zauważył związku między nim a nami. 

- Klara, on nie żyje – odparłam, ale również usiadłam naprzeciwko dziewczyny. – Chyba nie wierzysz, że Sama – Wiesz – Kto zmartwychwstanie? W każdym razie Moody miał rację. Po co On chciałby nas dla siebie? Gdyby oczywiście żył, ale nie żyje – powtórzyłam uparcie, naciskając na ostatnie słowa.

- W takim razie o kogo chodziło Śmierciożercom? – Gryfonka objęła się ramionami, rozglądając nerwowo na boki.

- Może chcieli nas tylko nastraszyć? – Zastanowiłam się, spoglądając ukradkiem na tarczę zegara wiszącego na ścianie. Powoli wybijała godzina kolacji w wielkiej Sali, na którą nie miałam ochoty iść. Chciałam w spokoju wziąć prysznic, a następnie udać się do Snape’a.

- Nastraszyć czy nie, ja dalej będę ćwiczyła z profesorem i postaram się dać z siebie wszystko, żeby być przygotowaną na najgorsze. Ty też powinnaś z nim poćwiczyć. Może zrobiłybyśmy wspólne zajęcia?

- Ja nie wiem czy te moje szlabany z nim są nadal aktualne – burknęłam cicho. – Ale właściwie mogłybyśmy poćwiczyć. W końcu zawsze razem wpadamy w różne tarapaty. Możesz zapytać o to profesora przy najbliższej okazji.

- A ty nie możesz? – Zdziwiła się – i dlaczego twoje szlabany miałyby być nieaktualne? Profesor Moody ci odpuścił? On zdecydowanie za bardzo ci pobłaża, Alex! – Klara założyła ręce na piersi.

- Wcale nie pobłaża – oburzyłam się. – Zresztą – machnęłam na przyjaciółkę ręką. – Idę pod prysznic.

- A kolacja? Nie idziesz na nią?

- Nie – odparłam szybko i czym prędzej zamknęłam się w łazience.

***

Późnym wieczorem wymsknęłam się z pokoju wspólnego i ruszyłam prosto do lochów. Tak naprawdę nie wiedziałam, czego mogę spodziewać się po Severusie, ale myśl o wspólnym spędzeniu czasu była bardzo ekscytująca.

Gdy zapukałam do drzwi jego gabinetu, nie usłyszałam żadnego dźwięku po drugiej stronie, świadczącego o tym, że Snape jest w środku i czeka na mnie. Zamiast tego, drzwi same się otworzyły, zapraszając do środka. Przez moment stałam, nie wiedząc jak się zachować, ale im dłużej sterczałam pod jego komnatami, tym bardziej wystawiona byłam na przyuważenie przez Ślizgonów lub innych uczniów. Nie czekając więc na nic, wśliznęłam się do środka.

Gabinet wyglądał tak jak zawsze. Ponury, z wieloma półkami, na których poustawiane były zarówno książki jak i eliksiry, ale brakowało w nim najważniejszego elementu – samego Severusa. Ponownie poczułam się nieswojo, ale zauważyłam, że kolejne drzwi, które łączyły gabinet z bawialnią zostały na wpół otwarte, a wydobywało się z nich delikatne, ciepłe światło. Powoli, nie czując się zbyt komfortowo, ruszyłam w ich stronę i zamarłam w progu, dostrzegając fotele ustawione przy kominku, które oddzielał od siebie przyszykowany i zastawiony stolik: dwa talerze, pucharki i pełna karafka wina. Przez jedną sekundę pomyślałam, że to jakaś zasadzka, ale gdy zobaczyłam Severusa wychodzącego z sypialni, ubranego w swoje czarne i szerokie szaty, uznałam jednak, że wszystko jest na swoim miejscu.

- Siadaj – polecił chłodno, jakbym miała odbyć z nim jakąś karę i wskazał na jeden z foteli. Usiadłam więc posłusznie na skraju, a Snape dołączył zaraz po mnie. Nie pytając o zdanie, rozlał do pucharków wino i od razu zamoczył usta w swoim trunku, przyglądając mi się uważnie. – Możesz mi zadać pytania, które cię trapią. Nie obiecuję, że odpowiem na wszystkie, ale na niektóre na pewno.

Westchnęłam w duchu. Czyli jednak to nie była typowa randka, a raczej formalne spotkanie z kolacją w tle, ale i tak jak na Severusa, to nie lada wyczyn. Postanowiłam więc kuć żelazo, póki gorące, gdy nagle tuż obok nas zmaterializował się skrzat z dwoma tacami jedzenia. Wzdrygnęłam się, podskakując w fotelu, ale zwierzątko spojrzało na mnie przepraszająco, po czym położyło dania przed nami i ukłoniło się nisko do samej ziemi, życząc smacznego.

- Wynoś się już! – Warknął w jego kierunku Severus i machnął dłonią, jakby odganiał natrętną muchę. Skrzat zapiszczał lekko, chowając główkę w ramiona, po czym szybko zniknął, ponownie zostawiając nas samych.

- Nie jesteś zbyt miły dla nich – skrzywiłam się i zerknęłam na pachnącą pieczeń polaną sosem, małe marchewki z groszkiem i pieczone ziemniaki.

- Coś nie tak
? – Spytał mężczyzna z przekąsem, chwytając za swoje sztućce. – Jeżeli chciałbym cię otruć, mam masę eliksirów, które z łatwością bym w ciebie wmusił. Co do skrzatów, to mają wiedzieć, gdzie jest ich miejsce.

- Dziwne, bo mnie traktujesz podobnie – zauważyłam. – Też mam znać swoje miejsce?

- Nie przeinaczaj, Lamberd – przewrócił oczami – i nawet nie próbuj tworzyć kłótni tam, gdzie jej nie ma.

Severus odkroił kawałek mięsa, nie siląc się nawet na dobre maniery i powoli włożył kęs do ust. Złapałam się na tym, że zaczęłam przyglądać mu się z fascynacją bez mrugnięcia okiem. Wspólny posiłek był dość intymnym zjawiskiem, a ja nigdy nie widziałam Snape’a jak je z tak bliskiej odległości.

- Czemu nie jesz? – Zainteresował się, nie spuszczając wzroku ze swojego talerza. – Czyżbym nie trafił w twoje gusta?

Gdy uniósł powieki, przenikając mnie swoim spojrzeniem, poczułam jak moje serce przyspiesza. Odruchowo chwyciłam za sztućce, ale zanim postanowiłam spróbować kolacji, musiałam zadać nurtujące mnie pytanie:

- Dlaczego NAPRAWDĘ wymazałeś mi pamięć? Byłam zbyt natrętna? Znudziłeś się? Jaki był powód?

Snape odchrząknął. Odłożył sztućce na talerz, chwycił za serwetkę, którą przetarł usta, a następnie usiadł wygodniej w fotelu. Oparł łokcie o podłokietniki, a palce obu dłoni splótł przed sobą.

- Włamałaś się do moich prywatnych komnat – odparł oschle.

- Najwidoczniej miałam powód – prychnęłam, próbując sobie przypomnieć, dlaczego to zrobiłam i nagle mnie olśniło. – Byłeś ranny.

Severus poruszył się niespokojnie.

- Nie było cię na zajęciach, profesor Moody powiedział, że miałeś coś do załatwienia poza Hogwartem, ale ja podświadomie czułam, że coś jest nie tak – wylewałam z siebie wszystko, co zdążyłam przywołać w pamięci. – Martwiłam się. Co się stało? Kto ci to zrobił?

- Na to pytanie nie mogę ci odpowiedzieć – powiedział spokojnie, patrząc mi twardo w oczy.

- Dlaczego? Czy to się wydarzyło na weselu? Miało coś wspólnego z moją rodziną?

- Nie dostaniesz odpowiedzi na to pytanie – powtórzył ostrzej.

Spojrzałam na niego sceptycznie. Na razie nie dostałam żadnej konkretnej odpowiedzi na zadawane pytania. Niczego też się nie dowiedziałam. Severus w dalszym ciągu pozostawał dla mnie jedną, wielką zagadką, a co za tym szło, nie ufałam mu do końca. Tylko czekać, kiedy znowu zrobi coś okropnego, co złamie mi serce.

- W takim razie, dlaczego mnie zostawiłeś? – Próbowałam dalej. – Przerwałeś nasze szlabany i to tak nagle, a przecież było nam dobrze razem. Nie udawaj, że tego nie czułeś, kiedy poszliśmy do łóżka ostatni raz.

Snape milczał. Widziałam, jak zaciskał usta w cienką linię, nie chcąc nic wyjaśniać, ale przecież sam mnie tu zaprosił, więc w końcu musiał coś powiedzieć. Inaczej wyszedłby śmiesznie nawet przed sobą samym.

- Próbowałem cię chronić – odezwał się w końcu po krótkiej chwili milczenia i intensywnego wpatrywania się w moją twarz. – Próbowałem cię zniechęcić do siebie, sprawić, żebyś mnie nienawidziła. I prawie mi się to udało, ale kiedy jesteś w pobliżu… - zatrzymał się na moment, zdając sobie sprawę, że słowa same zaczęły wypływać z jego ust, a on nie miał nad nimi żadnej kontroli.

- Chronić? – Zapytałam szeptem, czując ucisk w gardle. – Przed czym? Co może mi grozić, kiedy jestem z tobą?

Przez twarz Snape’a przeszedł nieprzyjemny chłód, a wargi wykrzywiły się w grymasie. Mężczyzna zerknął na swoje ramię, a następnie na ogień, który wesoło tańczył w kominku.

- Myślałem, że jak pozmieniam twoje wspomnienia, to raz na zawsze zapomnisz o mnie, ale ty w jakiś dziwny, pokręcony sposób, próbowałaś przebić się przez mur, który udało mi się stworzyć pomiędzy nami i nieświadomie dalej pchało cię w moją stronę – kontynuował, zręcznie omijając moje pytanie.

- To się nazywa miłość, Severusie – stwierdziłam spokojnie.

- Nazywaj to jak chcesz – prychnął.

- Nazywam rzeczy po imieniu – nacisnęłam. – I nie musisz mnie chronić, bo nawet jeżeli nie jestem z tobą, przytrafiają mi się same złe rzeczy, nie zauważyłeś?

- Bo sama pchasz się w kłopoty – warknął, zaciskając na moment pięści. – Gdybyś siedziała potulnie w zamku, jak powinnaś i nie łamała regulaminu szkoły, to do niczego by nie doszło.

- Chciałam tylko wiedzieć, kto stoi za zabiciem Elizy.

- Odpuść – westchnął zrezygnowany, przykładając palce do nasady nosa. – Nie baw się w pieprzonego zbawcę. Dziewczyna nie żyje, daj temu spokój. Czy to wszystkie pytania, jakimi chciałaś mnie zbombardować, czy jest coś jeszcze?

Spojrzałam na swoją nietkniętą kolację, która najprawdopodobniej była już zimna, a następnie na pucharek. Chwyciłam go do ręki, upijając trochę wytrawnego wina, które idealnie pasowało do posępnego i zjadliwego Severusa.

- Co dalej z nami? – Zapytałam z lękiem. Obawiałam się tego pytania, ponieważ odpowiedź mogła mnie mocno zawieść i zranić.

- Co konkretnie masz na myśli? – Snape również chwycił za pucharek, mocząc w nim usta.

- Nie oczekuję od ciebie nie wiadomo czego – przyznałam, wzdychając głęboko, zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co chciałam powiedzieć. – Wiem, że nie jesteś księciem na białym koniu, ale powiedziałeś wcześniej, że chciałeś mnie chronić, czyli ci na mnie zależy, prawda?

- Do rzeczy – syknął.

- Nie chcę ponownie zostać odrzucona. – Odłożyłam kieliszek na blat. – Nie chcę, żebyś mi znowu złamał serce, bo tego nie przeżyję, rozumiesz? Mieszasz mi w głowie cały czas. Mówisz, że mam się nie zbliżać, po czym sam prowokujesz do sytuacji sam na sam. Nie rozumiem.

- Niczego nie mogę ci obiecać – powiedział poważnie z kamienną twarzą.

- Traktuj mnie dobrze, tylko tyle wymagam od ciebie.

Wstałam ze swojego fotela i okrążyłam stolik. Severus obserwował bacznie jak do niego podchodzę. Im bliżej się znajdowałam, tym bardziej marszczył czoło. W końcu nachyliłam się nad nim i złożyłam na ustach delikatny pocałunek.

- Ty też musisz mi coś obiecać – mruknął zachrypniętym głosem, kiedy w końcu oderwałam się od niego. Chciałam również się wyprostować, ale Snape chwycił mnie za ramię, zmuszając do patrzenia mu twardo w oczy. – Nie pakuj się w żadne kłopoty.

Zaśmiałam się delikatnie, ale widząc poważną minę mężczyzny, przytaknęłam głową.

- Nie, Lamberd – warknął lekko podirytowany. – Nie rozumiesz mnie. Nie zbliżaj się do Zakazanego Lasu, nie wymykaj się nocami do wioski. Każde podejrzane zachowanie, jakie zauważysz, masz mi od razu zgłosić. Nie rób niczego na własną rękę.

- Przecież Flint nie żyje, nic mi nie grozi.

- Jeżeli mi nie obiecasz, to możesz już wyjść.

Tym razem to ja zmarszczyłam brwi. Snape nie dawał za wygraną i wpatrywał się we mnie bez mrugnięcia okiem, oczekując szczerej odpowiedzi.

- Dobrze, obiecuję – odparłam zdziwiona. – Ale sugerujesz coś?

- To jest mój warunek. To i tak zaszło za daleko, a ja nie jestem w stanie już tego cofnąć.

Snape w końcu puścił moje ramię, podnosząc się powoli z fotela. Zanim się jednak ponownie odezwałam, mężczyzna naparł na mnie z całej siły, aż wpadłam całym ciałem na stolik. Usłyszałam brzdęk rozbijających się talerzy o podłogę. Na dłoni, którą oparłam o kant, poczułam rozlane wino. Zostałam pocałowana gorliwie. Próbowałam oddawać jego pocałunki, ale były one tak brutalne i szybkie, że nie mogłam dotrzymać mu tępa. Jego dłonie próbowały zerwać moją koszulę, ale w ostatniej chwili odepchnęłam go od siebie. Snape nie próbował już więcej napierać, ale zrobił zaskoczoną minę, oczekując wyjaśnień.

- Nie dzisiaj – jęknęłam, drapiąc go lekko po klatce piersiowej. Wsunęłam opuszki palców pod materiał, dotykając nagiej skóry. Od razu zakręciło mi się w głowie, więc szybko wyciągnęłam dłoń, obawiając się, że nie dam rady nad sobą zapanować. Cholerny Snape miał rację, ale nie mogłam ryzykować. Moody w dalszym ciągu posiadał mapę Huncwotów. Wystarczyło jedno zerknięcie na papier, by wiedział, gdzie jestem, o jakiej godzinie i jak długo.

- Czyżby panna Lamberd spieszyła się gdzieś? – Spytał kąśliwie, uśmiechając się wrednie. – Może do swojego chłopaka, w którym podobno się zakochała?

- Przestań – westchnęłam. – To już skończone. Wybrałam ciebie – dodałam, wycierając mokrą dłoń o skraj spódniczki.

***

Do Gryffindoru wróciłam w dobrym humorze. Być może nie zostałam na noc z Severusem, ale wszystko zmierzało ku lepszemu. Mężczyzna był dla mnie miły, na tyle, na ile pozwalał mu jego wredny charakter, a także udało mi się z nim przeprowadzić najdłuższą dotychczas rozmowę. Powoli moje cholerne życie zaczynało się układać. Pozostawała tylko kwestia mapy profesora Moody’ego. Na razie jednak nie miałam się czym przejmować. W razie konieczności zawsze mogłabym poprosić Klarę, aby wpadła do jej ulubionego nauczyciela w tym samym czasie, w którym chciałabym spędzić czas ze Snape’em.

Po przejściu przez obraz czekało na mnie małe zgromadzenie przyjaciół. Wszyscy, gdy tylko mnie zobaczyli, podnieśli się ze swoich siedzeń, patrząc na mnie wyczekująco. Zrobiłam kilka kroków do przodu, a następnie zatrzymałam się w połowie drogi do schodów, nie mając pojęcia, co tu się wyprawiało.

- Coś się stało? – Zapytałam, starając się brzmieć normalnie. Od razu przyszło mi do głowy, że Moody przeglądał mapę, widział mnie w prywatnych kwaterach Snape’a, a teraz podniósł alarm na całą szkołę.

Zerknęłam po kolei na każdą twarz z osobna, ale nie zauważyłam na nich żadnej odrazy, strachu czy jakiejkolwiek innej, negatywnej emocji. Wyglądali na zadowolonych, a wątpiłam, żeby mój i Severusa romans mógł wywołać na ich buziach uśmiech.

- A musiało się coś stać? – Ron odpowiedział mi pytaniem na pytanie, szczerząc się jak mysz do sera. Harry szturchnął go łokciem tak mocno, że okulary o mało nie zsunęły mu się z nosa.

Spojrzałam na Klarę, czekając na słowa wyjaśnienia, ale dziewczyna również trzymała buzię zamkniętą na kłódkę. Jej także uśmiech nie chciał zejść z twarzy.

- To trochę podejrzane – stwierdziłam, mrużąc oczy.

- Podejrzane jest to, że tyle cię nie było. – Fred ostentacyjnie podwinął rękaw swetra, udając że sprawdza godzinę na zegarku, którego nie posiadał.

Już chciałam otworzyć usta, żeby się jakoś wybronić, ale wyręczył mnie w tym George.

- Przecież nie pierwszy raz tak znika, więc dla mnie przestało być to podejrzane. Zresztą, nie po to się zebraliśmy, żeby urządzać jej interwencje o nagłe zniknięcia.

Uniosłam wysoko brwi zaskoczona jego słowami. Między nami w dalszym ciągu nie było najlepiej, ale już nie gniewałam się na rudzielca tak jak na początku.

- George ma rację – dodała Klara. – Zebraliśmy się tutaj w innym celu.

- No to może w końcu ktoś mi wyjaśni, w jakim? – Prychnęłam, zakładając ręce na piersi.

Harry wraz z Ronem puścili do mnie oczko i podeszli blisko. Rozplątali mi ręce, po czym okularnik chwycił mnie pod ramię z jednej strony, a rudzielec z drugiej. Zaczęli mnie powoli wyprowadzać z pokoju wspólnego na korytarz. Reszta poszła za nami.

- Czy to porwanie? – Zapytałam, będąc ciągniętą wzdłuż korytarza.

- W gruncie rzeczy, to tak – odparł Fred. – Wiesz, nie chciałaś żadnej imprezy urodzinowej, ale to niepodobne do starej Alex Lamberd, więc zorganizowaliśmy ją za ciebie.

- Tak myślałam, że mi nie odpuścicie – westchnęłam, kręcąc głową.

Właściwie, to nie miałam nic przeciwko małej libacji w towarzystwie przyjaciół. Ostatnio spotykały mnie i Klarę same przykre rzeczy. Nie mogłyśmy w pełni cieszyć się swoim wolnym czasem z innymi Gryfonami, więc nie protestowałam, kiedy ciągnięto mnie w nieznanym kierunku.

- Ale nie wymyśliliście nic niebezpiecznego?

Przypomniałam sobie słowa Severusa i obietnicę, jaką mu złożyłam. Chciałam się do niej dostosować i nie ładować niepotrzebnie w kłopoty.

- Jeżeli pływanie uważasz za niebezpieczne, to tak – zaśmiał się Fred.

- Czemu od razu wszystko zdradzasz? – Fuknął niepocieszony Ron. – Zero dyskrecji.

- Bo ty jesteś jedną, wielką chodzącą dyskrecją – odciął się bliźniak, przewracając oczami.

- Pływanie? – Zdziwiłam się, rozumiejąc powoli, gdzie mnie ciągnięto. W momencie, kiedy weszliśmy na schody, które zaniosły nas prosto na piąte piętro, miałam już pewność. – Łazienka Prefektów? Wiecie, że ja nie mam hasła do niej, prawda? Ono się zmienia co chwilę.

- Ty nie masz – odezwała się nieśmiało Klara, po czym wszyscy razem skręciliśmy w jeden z wielu korytarzu, na którego końcu znajdowało się wejście do łazienki. Tuż obok drzwi stał Lucjan, pogwizdując sobie cicho. – Ale on ma – dokończyła dumnie.

Ślizgon, gdy tylko nas zobaczył, pomachał do nas wesoło i pospieszył gestem dłoni.

- Co tak długo? – Jęknął, kiedy w końcu do niego podeszliśmy. Łypnął nieprzychylnie na bliźniaków Weasley, zawieszając dłużej podejrzliwy wzrok na George’u, ale nie skomentował jego obecności głośno. Z kolei ten drugi udawał, że Lucjan nie istnieje.

- Jak zwykle to samo. – Fred wzruszył ramionami. – Podejrzane zniknięcie i długie wyczekiwanie na jej powrót.

- Oj już przestańcie! – Prychnęłam głośno. – Jeżeli serio chcecie uczcić moje urodziny, to nie stójmy tak, tylko wchodźmy do środka – uśmiechnęłam się łobuzersko, zacierając dłonie. Całe towarzystwo spojrzało na mnie jak na wariatkę.

- A ty się dobrze czujesz? – Zdziwił się Ron.

- Też mnie interesuje twoja nagła nastoju – zawtórowała Klara. – Od kilku miesięcy chodzisz przybita, a dzisiaj pełen uśmiech i chęć zabawy? Na pewno wszystko w porządku?

- Za każdym razem mnie o to pytasz! – Zaśmiałam się, kręcąc głową. – Jak nie mam humoru i nawet jak go posiadam! Daj spokój!

- Chyba powinniśmy się cieszyć, że Alex ma dobry humor – odezwał się George.

- Kto by pomyślał, że George Weasley taki wyrozumiały się stanie – zakpił Lucjan, po czym wypowiedział szybko hasło i przepuścił całą naszą paczkę do środka. Zanim jednak George przekroczył próg komnaty, posłał Ślizgonowi nienawistne spojrzenie. Miałam nadzieję, że nawzajem nie będą próbowali siebie utopić.

Pomieszczenie rozświetliło się od razu, kiedy znaleźliśmy się w środku. Lucjan wyczarował stolik i wyciągnął z kieszeni masę miniaturowych butelek i przekąsek. Wszystko powiększył do standardowych rozmiarów, ustawiając na stole. Harry z Ronem próbowali odpalić stary gramofon, który ukradli z Sali profesor Mcgonagall, a Klara wraz z Fredem zaczęli odkręcać po kolei każdy ze złotych kranów, napełniając basen po brzegi wodą z pachnącym płynem. Powoli na powierzchni zaczęła tworzyć się biała, puszysta piana. George korzystając z sytuacji, że wszyscy byli czymś zajęci, poprosił mnie na bok, po czym wyciągnął z kieszeni strunowy woreczek z jedną, tęczową tabletką w środku.

- Wszystkiego najlepszego, Alex – uśmiechnął się trochę niezbyt pewnie. Spojrzałam na prezent. - Nie myśl sobie, że to jakieś narkotyki! – Dodał szybko, zanim otworzyłam usta.- To tabletka na wymarzony sen. Nasz kolejny wynalazek. Już przetestowany i działa poprawnie.

- Wymarzony sen? – Zainteresowałam się, przyglądając pigułce. – Jak to działa?

- Wystarczy, że włożysz tabletkę pod język, pomyślisz przed snem o czymś miłym, co chciałabyś, żeby ci się przyśniło i na pewno się sprawdzi. Następnie musisz ją popić wodą i położyć się spać.

- I to serio działa?

- Na tryliard galeonów tak – kiwnął pewnie głową. – Inaczej bym ci tego nie dawał.

- To na pewno nie kolejny eliksir miłosny? – Spytałam, mrużąc tajemniczo oczy.

- Skończyłem z tym. Proszę cię, nie przypominaj mi – westchnął. – Chcę wszystko naprawić między nami. Chcę, żebyśmy byli wciąż przyjaciółmi.

- Tabletką nie naprawisz tego – stwierdziłam.

- Chcę ci dać coś, co możesz wykorzystać w przyjemny dla siebie sposób – wyjaśnił. – I wiesz dobrze, że nie oczekuję niczego w zamian. Już mi dałaś to jasno do zrozumienia.

- Ok, George, ok. – Przetarłam twarz dłonią. – Dziękuję za prezent.

Chłopak uśmiechnął się. W tym samym momencie podszedł do nas Lucjan. Bezczelnie zignorował rudzielca, objął mnie ramieniem i obrócił przodem do basenu. Piany było tyle, że powoli zaczynała się wylewać na biały marmur. Zapach owoców, jaki unosił się w powietrzu sprawił, że poczułam się głodna. W końcu nie jadłam kolacji, a tej u Severusa również nie tknęłam.

- Wiecie – zaczęłam powoli, gdy wszyscy popatrzyli na mnie wyczekująco, jakbym miała wygłosić jakąś przemowę. Oczywiście, nie miałam w planach tego robić. – Ja nie mam kostiumu kąpielowego – rozłożyłam ręce.

- Wzięłam dla ciebie – oznajmiła przyjaciółka, po czym wyciągnęła ze swojej nieodłącznej torby moje skąpe bikini. – Przepraszam – rzuciła skruszona. – Innego nie miałaś w szufladzie.

- Ależ absolutnie nie masz za co przepraszać! – Wtrącił się Lucjan i już chciał sięgnąć po moją garderobę, ale Klara odsunęła się szybko, chowając za siebie mój strój.

- Hamuj się trochę – warknął w końcu George, mierząc Ślizgona nienawistnym spojrzeniem.

- Ja mam się hamować? – Brunet prychnął głośno, śmiejąc się do rozpuku. – Dobre sobie.

- Dość! – Warknęłam. – Ciągle to samo. Jesteśmy tu razem i macie chociaż udawać, że wszystko jest w porządku, inaczej wychodzę! Jasne?

Chłopcy łypnęli na siebie złowrogo, ale zamknęli jadaczki.

Nagle usłyszeliśmy wesołą muzykę. Ron dumnie wypiął pierś do przodu, dając tym samym znak, że jemu samemu udało się ustawić przedmiot grający. Harry przewrócił tylko oczami, pozwalając przyjacielowi cieszyć się chwilą swojej chluby.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! – Rzucił okularnik, zgarniając ze stołu kilka piw. Podał każdemu z nas po butelce i wszyscy razem stuknęliśmy się szkłem.

- A teraz czas na basen party! – Wykrzyczał Lucjan, wypijając na raz pół butelki, po czym w ekspresowym tempie zaczął rozpinać koszulę i ściągać spodnie. Klara przez moment zapatrzyła się, jak odpinał klamrę od paska, ale szybko odwróciła wzrok. Gdy spodnie Ślizgona wylądowały na posadzce, ukazując nam skąpe, szmaragdowe bokserki z logiem węża na samym ich środku, dziewczyna zaczerwieniła się po same koniuszki uszu, zwalając to na parującą wodę.

- Serio? – Uniosłam brew, spoglądając na wszyty herb Slytherinu, usytuowany na wypukłości pomiędzy udami chłopaka.

- Jak najbardziej serio – odparł chłopak i wskoczył na główkę do basenu, oblewając nas wszystkich wodą. – Ruszcie dupy!

Reszta przyjaciół zaczęła powoli się rozbierać. Bliźniacy nie mieli z tym większego problemu. Byli dobrze zbudowanymi graczami Quidddicha i znali swoją wartość. Gorzej miała się sprawa z moją przyjaciółką, Harrym i Ronem. Rudzielec stracił nagle całą pewność siebie, którą jeszcze przed chwilą posiadał i zrobił kilka kroków do tyłu, próbując schować się w kącie łazienki. Okularnik natomiast stanął jak wryty, patrząc to na mnie, to na Klarę.

- Merlinie! – Jęknęłam. – Tylko nie to!

- To trochę krępujące – szepnęła przyjaciółka, zerkając w stronę Lucjana, który aktualnie robił kolejne kółko „żabką” na około basenu.

- To ja powinnam się czuć zażenowana. Przyniosłaś mi kusy strój kąpielowy.

- Innego nie miałaś! – Syknęła. – Miej pretensje do siebie!

- Daj mi to! – Zignorowałam ją, wyciągając jej z dłoni czarny stanik i skąpe majtki. Zamknęłam się w jednej z kabin natryskowych, przebierając szybko. Wychodząc do pozostałych, widziałam ich głodne spojrzenia, ale starałam się je zignorować. Moje ciało było przeznaczone już tylko dla jednej osoby.

W końcu Gryfoni poszli za moim przykładem i ściągnęli ubrania, zostając w samych kąpielówkach. Przyjaciele wyglądali normalnie. Oboje byli chudzi, Harry trochę bardziej, ale nie musieli się niczego wstydzić. Ron jednak w dalszym ciągu czuł się niekomfortowo, więc szybko wskoczył do wody. Zaraz za nim uczynił to Potter, gubiąc w pianie okulary, których zapomniał ściągnąć. Albo raczej zapomniał, że w ogóle miał je na nosie, bo bez nich nic nie widział.

- Cholera! – Zaklął. – Poszukajcie ich! – Jęknął zrozpaczony, wymachując rękoma po omacku.

Klara wykorzystała okazję, że wszyscy byli zajęli szukaniem oprawek Harry’ego, zsunęła z siebie spódnicę i szybko rozpięła koszulę. Przyjaciółka miała na sobie prosty, jednoczęściowy strój kąpielowy koloru jasnego błękitu, który podkreślał jej jasną karnację i blond włosy. Wyglądała prześlicznie. Lucjan, który w nosie miał Harry’ego i jego problem z wadą wzroku, zerknął na dziewczynę, ruszając gustownie brwiami.

- No mała, powiem ci, że nieźle. Nie tak wyuzdanie jak Alex, ale trzymasz poziom – powiedział mało subtelnie, podpływając do brzegu basenu. Wyciągnął przed siebie dłoń, podając ją Klarze. – Pozwoli pani, że wprowadzę panią do wody?

Przyjaciółka ponownie się zaczerwieniła, ale tym razem, nawet ja miałam rumiane policzki, ponieważ temperatura wody zaczynała być coraz wyższa, a w pomieszczeniu robiło się duszno. Podeszłam więc po kolejne butelki z piwem, kładąc je na marmurze przy drabince.

W końcu całej naszej paczce udało się wejść do wody. Harry znalazł okulary, więc po odzyskaniu wzroku, mógł cieszyć się wspólnym towarzystwem.

- Klara – zagadnęłam po chwili, otwierając sobie kolejne piwo – powiedz mi jak to jest, że złamałaś na własne życzenie szkolny regulamin?

- Masz na myśli łazienkę prefektów o tak późnej porze? – Zapytała, próbując przygarnąć do siebie dużo piany, która mogłaby zakryć jej klatkę piersiową.

- Też mnie to ciekawiło. – Fred podpłynął do dziewczyny. – To w końcu był twój pomysł, żeby tu urządzić imprezę.

- Twój? - Zdziwiłam się, otwierając szeroko oczy. Nie wierzyłam własnym uszom. – Na poważnie? Jaja sobie robicie!

- Nie. Klara wyszła z tym pomysłem – potwierdził Harry. – Też byłem zdziwiony – dodał, chichocząc cicho i przetarł kciukiem, parujące szkła. – Przeważnie gania nas wszystkich za łamanie zasad, a teraz proszę. Prawdziwa z niej huncwotka!

- Po prostu nie mogłam patrzeć jak się smucisz, Alex, a wiem że lubisz łazienkę prefektów. Jeszcze nigdy nie odmówiłaś kąpieli tutaj, jak miałaś okazję.

Bliźniacy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Fred uśmiechnął się łobuzerko pod nosem, a George westchnął głęboko, zanurzając na moment całą głowę.

- To miłe z twojej strony – przyznałam. – Faktycznie, lubię to miejsce, ale jest ono dosyć niebezpieczne. Któryś z profesorów może nas przyłapać. Na przykład Moody? – Rzuciłam, ale reszta przyjaciół nie przejęła się tym zbytnio.

- Musielibyśmy być bardzo głośno, a muzyka jest w miarę cicha, więc chyba nic nam nie grozi – odparła Klara. – Poza tym profesor Moody byłby wyrozumiały. W końcu to przyjęcie na twoje urodziny. Na pewno przymknąłby na to oko.

- Ta – burknęłam – ale ma mapę Huncwotów.

Klara zbladła.

- Och… Skąd wiesz?

- Widziałam. Zresztą, Harry mi mówił, że mu ja ponownie dał i odblokował.

- Poprosił mnie. – Chłopak wzruszył ramionami. – Co miałem zrobić?

- Powiedzieć mu, żeby się pierdolił – zaśmiał się Fred.

- Najlepiej sam ze sobą – dodał Lucjan, któremu spodobał się żart Gryfona. – A co to ta mapa Huncwotów?

- Nie interesuj się – warknął George. – Nie twój biznes.

- Wy Ślizgoni też macie swoje sekrety, więc nie wpierdalajcie się w nasze – stwierdził Fred.

- I po co ta agresja? – Zakpił Lucjan. – Nie to nie. W każdym razie, jeżeli się martwisz Alex o Moody’ego, to zawsze możemy iść do pokoju życzeń. Tylko teraz jest zajęty, bo piątek.

- A jakie to ma znaczenie, gdzie byśmy byli?

- Pokoju życzeń nie widać na mapie – wyjaśnił Harry.

Wbiłam w niego żywe spojrzenie.

- Jak to?

- Bo to miejsce ukryte przed wszystkimi. Takie pomieszczenia są niewidoczne.

Zanim mój umysł zdążył to ogarnąć, ktoś zaczął poruszać klamką od drzwi wejściowych. Zamarliśmy, patrząc w tamtym kierunku. Fred zwinnie wyskoczył z basenu, przyciszając grającą muzykę. Zanurzyłam się nieco głębiej w wodzie, panikując wewnątrz. Jeżeli to Snape, to jestem skończona, a jeżeli Moody... nawet bałam się pomyśleć, co mógłby zasugerować...