środa, 30 października 2019

66. Tajemniczy "znajomy" profesora Moody'ego

Profesor Moody pospiesznie odprowadził mnie do łóżka. Nakrył mnie kołdrą i przez krótką chwilę patrzył, jak leżę. Miałam ochotę zadać mu tysiące pytań, ale nim zebrałam się na odwagę, ten odwrócił się na pięcie i wrócił do gabinetu. Naciągnęłam kołdrę pod samą szyję. Przez drzwi słyszałam cichy szmer rozmowy jego i Alex. Słowa były dla mnie niezrozumiałe. Westchnęłam. Zamknęłam oczy, próbując wywalić wszystko z głowy i znowu zasnąć. Wkrótce usłyszałam kroki, potem kojący szum wody lejącej się z prysznica, a później materac obok mnie lekko się zapadł, jakby ktoś się tam położył. Byłam bardzo zmęczona, więc cisza i mrok szybko mnie uśpiły. Niestety nie na długo. Przez cały ten stres mój sen był bardzo płytki, a głowa próbowała uporządkować wszystkie wydarzenia, tworząc jeszcze gorsze historie. Tym sposobem ponownie przyśniło mi się, że razem z Alex siedziałyśmy na dziedzińcu Hogwartu, a wtedy nagle otoczyła nas grupka ubranych w czarne szaty osób. Ich krąg stopniowo się zacieśniał, odcinając nam wszystkie drogi ucieczki. Przy takiej przewadze liczebnej, nasze różdżki były bezużyteczne. Mężczyźni złapali nas. Rozpoczęła się szarpanina.

- Nie! – jęknęłam.

W tym samym momencie poruszyłam się gwałtownie, od razu wybudzając ze snu. Był środek nocy. W pierwszej chwili byłam zdezorientowana. Pokój nie przypominał naszego dormitorium, a obok mnie ktoś leżał. Szybko złapałam za różdżkę i rozpaliłam na jej końcu światło. To była sypialnia profesora, a obok mnie leżała Alex. Przyjaciółka spała w koszulce. Zacisnęła mocniej powieki i przewaliła się na drugi bok.

- Przepraszam – szepnęłam do niej i szybko zgasiłam różdżkę.

Znowu zapadła ciemność. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić oddech i kołatające serce. To co widziałam przed chwilą, wydawało się takie realne… ale przecież to był tylko sen. Byłyśmy w szkole. Byłyśmy z profesorem. Byłyśmy bezpieczne… czemu tak ciężko było mi w to uwierzyć?

Czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie chciałam płakać. Łzy nie mogły niczego zmienić. Leżałam na plecach i wpatrywałam się w ciemny sufit. Choć naprawdę chciałam, nie mogłam przestać myśleć o porwaniu. O tym jak nas potraktowano. Sen powinien być ukojeniem, ale wcale nie przynosił ulgi. Zamiast tego nadał strachowi nowe oblicze. Bałam się, że jeśli zamknę oczy, zobaczę ich znowu. Raz jeszcze spojrzałam na Alex. Gdybym nie dotknęła tej paczuszki, nic by się nie wydarzyło… Skoro to była moja wina, nie mogłam jej teraz zadręczać tym jak mi źle. Też swoje przeżyła. Musiałam porozmawiać z kimś, kto przeżył to nie jeden raz. Kimś, dla kogo walka o przetrwanie była chlebem powszednim. Z kimś, kto miał odpowiedź na wszystko. Z profesorem Moody’m.

Po cichu zwlekłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Gdy byłam bardzo blisko, usłyszałam po drugiej stronie męski głos.

- Miałeś sporo szczęścia, wiesz? Mało brakowało. Naprawdę mało brakowało, a wszystko rozsypałoby się jak domek z kart. Zaufanie jest delikatne jak pajęcza nić. Łatwo ją zerwać.

Zamarłam. Czy profesor z kimś rozmawiał? Przysunęłam ucho do drzwi, próbując rozpoznać głosy. Słyszałam tylko jeden.

- To zaszło za daleko… a nie powinno do tego dojść. Nie w taki sposób. Przecież zawsze na wszystko masz plan, prawda Moody? Nie działasz pochopnie. Najważniejszy jest cel. Najważniejsza jest stała czujność…

Starałam się usłyszeć jak najwięcej, ale po chwili nastała cisza. Złapałam za klamkę i nacisnęłam ją, powoli uchylając drzwi. Ostrożnie zajrzałam do gabinetu. Ogień w kominku ledwo się tlił, przez co wewnątrz panował półmrok. Na oparciu krzesła wciąż wisiał płaszcz profesora. Kanapa była przygotowana do spania, ale nikt na niej nie leżał. W pierwszej chwili pomyślałam, że w pomieszczeniu nie ma nikogo.

- Profesorze?... Jest Pan tu? – zapytałam, wślizgując się do środka.

Zamknęłam za sobą drzwi. Zaspana rozejrzałam się raz jeszcze. Dopiero teraz zauważyłam, że w fotelu ktoś siedział. Mebel ustawiony był przodem do kominka, a niemalże tyłem do mnie. Na podłokietniku zobaczyłam czyjąś szczupłą, bladą dłoń o długich palcach. Osoba poruszyła się gwałtownie, jakby w pierwszej chwili chciała poderwać się z siedziska. Skończyło się jednak na tym, że jedynie powoli zacisnęła palce na podłokietniku.

- Powinnaś spać – usłyszałam zmęczony, męski głos.

- Ja… - zrobiłam krok w stronę fotela, ale zatrzymałam się. - Ja wiem… przepraszam. Chciałabym spać, ale męczą mnie koszmary. To wszystko co się wydarzyło…

- Było dla Ciebie naprawdę straszne, co? – w głosie mężczyzny można było wyczuć nutę fascynacji.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wcale nie brzmiał jak profesor Moody. Może miałam tylko takie wrażenie przez własne zmęczenie? Mimo wszystko wydało mi się to dziwne. Zmarszczyłam brwi. Mężczyzna powoli zabrał rękę z podłokietnika.

- Lepiej natychmiast wracaj do sypialni – powiedział.

Westchnęłam i złapałam za klamkę. Zawahałam się jednak. Nie. Nie mogłam po prostu wrócić do łóżka! Musiałam z nim porozmawiać. Wyrzucić z siebie wszystko, co siedziało mi w głowie. Skoro nie mogłam powiedzieć o tym mamie, skoro nie mogłam powiedzieć dyrektorowi, profesor był teraz jedyną osobą, która mogła mnie wysłuchać.

- Nie mogę… - puściłam klamkę i zdecydowanie odsunęłam się od drzwi. – Musimy porozmawiać.

- Ja nie żartuję – powtórzył twardo.

- Profesorze… - szepnęłam.

W napięciu wpatrywałam się w fotel. Mężczyzna pochylił się do przodu i dorzucił do ognia dwie szczapy drewna.

- Twojego profesora tutaj nie ma, dziecino.

- Co?... Jak to? – zdziwiłam się.

- Sama się przekonaj.

Mężczyzna podniósł się z siedziska i powoli obrócił. Nie przypominał posturą profesora Moody’ego. Był wysoki i szczupły. Czarna, rozpięta pod szyją koszula wydawała się na nim nieco wisieć. Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się, że w gabinecie profesora będzie ktoś inny. Gdy kawałki drewna zajęły się ogniem, oświetliły pokój o wiele bardziej. Dopiero teraz mogłam się przyjrzeć stojącej naprzeciw mnie osobie. Był to co najmniej dwukrotnie starszy ode mnie szatyn o półdługich, zmierzwionych włosach, chorobliwie bladej cerze i przenikliwych, brązowych oczach. Jego dobrze zarysowana szczęka pokryta była jednodniowym, ciemnym zarostem. Wyglądał na trochę zaniedbanego i zmęczonego, ale było w jego postaci coś magnetycznego. Z jakiegoś powodu ciężko było mi oderwać od niego wzrok.

- Przepraszam… - speszyłam się. - Nie wiedziałam, że profesor ma gościa. Kim Pan jest? – zapytałam czujnie i położyłam dłoń na różdżce, by mieć ją w pogotowiu.

Mój ruch nie uszedł uwadze nieznajomego. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i na moment rozłożył ręce.

- A na kogo Ci wyglądam?

- Sama nie wiem… - Przyjrzałam mu się uważnie, mrużąc przy tym oczy. Nie widziałam go jeszcze nigdy w życiu. Na pewno nie pracował w Hogwarcie. – Może być Pan kimkolwiek. Pozory przecież mogą mylić.

- Słusznie – przytaknął i odruchowo, szybko przejechał językiem po górnej wardze. Zerknął na moją różdżkę, na drzwi od sypialni, a później na mnie. – Ty zapewnie jesteś Klara.

- Co? – drgnęłam i zacisnęłam mocniej palce na różdżce. - Skąd Pan wie?

- To proste – uśmiechnął się przebiegle. - Odkąd tu weszłaś, przeprosiłaś już dwukrotnie.

- Ja… - zająknęłam się. – To prawda, ale nadal nie wyjaśnił Pan dlacze…

- Profesor Moody – rzucił tonem oczywistej oczywistości i sprężystym krokiem ruszył w moją stronę. – Można powiedzieć, że jestem jego starym „znajomym”. Co jakiś czas rozmawiamy o różnych sprawach. Wiem, że się u niego uczysz. Ponoć jesteś bardzo zdolna…

- Profesor naprawdę tak powiedział?

- Powiedział to i wiele, wiele więcej – nieznajomy stanął tuż naprzeciw mnie. Pewnym ruchem złapał za mój podbródek. - Słyszałem, że świetnie sobie dałaś radę na ostatnich zajęciach. Tych z kulą…

- Z kulą… - powtórzyłam szeptem. - O rany… - otworzyłam szeroko oczy. Poczułam jak moja twarz oblewa się rumieńcem. – Profesor Panu mówił?!

- Mówił. Nie uważasz, że Moody jest dla Ciebie zbyt łagodny? – mruknął mężczyzna. Kciukiem pogładził mój policzek. Nie mogłam przestać na niego patrzeć. Czułam się, jakbym była pod wpływem jakiegoś czaru. Jakbym nie mogła się ruszyć. – Gdy go tak słucham, mam wrażenie, że przy mnie nauczyłabyś się dużo więcej…

Szatyn zbliżył swoją twarz do mojej i bez ostrzeżenia musnął wargami moje usta. Gdy to zrobił w jednej chwili poczułam w sobie przypływ siły. Odskoczyłam od niego jak oparzona, szybko wystawiając przed siebie różdżkę. Moja reakcja rozbawiła go.

- Co Pan wyprawia! – Pisnęłam, dotykając palcami ust. Moja ręka drżała, ale nie spuszczałam mężczyzny z muszki.

- Sprawdzam Twoją czujność. - Nieznajomy uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przy tym zęby. - Nie chcesz się uczyć?

- Mam już swojego nauczyciela. Gd…gdzie jest profesor?... – szepnęłam i zerknęłam na boki.

- Nie ma go. Wyszedł.

Mężczyzna zrobił krok w moją stronę. Niedbale odepchnął moją różdżkę na bok, ale wycelowałam w niego raz jeszcze. Chciałam zwiększyć między nami dystans, ale niespiesznie ruszył za mną.

- Bez płaszcza? – zapytałam cicho.

- Spieszył się.

- Ale on nigdy…

- …Nie wychodzi bez niego? – nieznajomy znowu dokończył za mnie. Obserwował mnie. Jego oczy aż błyszczały. Przechylił głowę w bok. – Nie jesteś głupia. Zastanów się. Gdyby go potrzebował, wróciłby po niego, prawda?

- Wróciłby… Chyba, że coś mu się stało.

Musiałam coś sprawdzić. Wyminęłam mężczyznę i wciąż w niego celując, szybko podeszłam do drugiego fotela. Złapałam za jego oparcie i zajrzałam na siedzisko. Wbrew moim oczekiwaniom, nie było tam nikogo, ale za to leżała na nim znana mi maska śmierciożercy. Ta sama, która kiedyś pokazywał mi Moody. Jeśli mężczyźni naprawdę byli znajomymi, zapewne był to rekwizyt przy rozmowie. Miałam w głowie mętlik. Martwiłam się, ale czy słusznie? Może moja panika nie miała żadnego sensu? Może w ogóle to mi się tylko śniło? Uszczypnęłam się dla pewności, ale ból był jak najbardziej bardzo prawdziwy. Patrzyłam na siedzisko jak zaklęta.

- Insynuujesz coś, „ptaszyno”?

Słysząc za plecami głos nieznajomego, aż podskoczyłam. Obróciłam się gwałtownie. Szatyn złapał za oparcie fotela, odcinając mi drogę z jednej strony. Patrzył na mnie wyczekująco. Był ode mnie na wyciągnięcie ręki. Czy coś insynuowałam? Czego właściwie się spodziewałam? Że profesor leżał gdzieś półżywy i czekał na mój ratunek? Dopiero co świetnie sobie poradził z dwójką śmierciożerców. Czy któryś z nich przyszedłby tu za nami, włamał się do chronionej zaklęciami szkoły i dopadł go w jego własnym gabinecie? Nie, to było nierealne. Tak samo nieprawdziwe jak moje koszmary. Potrząsnęłam głową.

- Ja… nie wiem… - zająknęłam się. - Nie… chyba nie… Na pewno jest Pan znajomym profesora?

- Na pewno łączy nas wspólna przeszłość – szatyn uśmiechnął się przerażająco i złapał za mój nadgarstek, przyciągając moją różdżkę do własnej skroni. – Chcesz to wejdź mi do głowy i sama sprawdź. Ja bym tak właśnie zrobił.

- Nie umiem… - szepnęłam, próbując wyrwać rękę z jego uścisku. – Jeszcze tego nie przerabialiśmy.

- Więc musisz wierzyć mi na słowo. Albo poczekać aż wróci. A teraz siadaj.

Nieznajomy sapnął, złapał mnie za ramię i pchnął na fotel. Nie miałam siły się opierać, więc po prostu usiadłam. Wyciągnęłam maskę spod siebie, ostrożnie odkładając ją na stolik. Mężczyzna zerknął na maskę i drgnął. Podrapał się po lewym przedramieniu. Wyglądał jakby się zawahał, ale na jego twarzy znowu wykwitł lekki uśmiech.

- Czy profesor mówił kiedy wróci? – zapytałam.

- Co? Niedługo. Ten drań zawsze pojawia się na czas, czyż nie?

Kiwnęłam głową. Miał rację. Mimo wszystko siedziałam cała spięta. Dziwne myśli nie dawały mi spokoju. Wciąż ściskałam w dłoni różdżkę i obserwowałam szatyna. Mężczyzna nie był uzbrojony, ale nic sobie nie robił z tego, czy w niego celowałam, czy też nie. Jego pewność siebie była porażająca. A może to ja byłam na tyle żałosna, że nawet się mną nie przejmował? W sumie skoro wiedział jak radziłam sobie na zajęciach, musiał też wiedzieć, że miałam pewne opory przed zrobieniem komuś krzywdy.

- Może ja jednak wrócę do sypialni? Porozmawiam z profesorem rano…

- Sama mówiłaś, że nie możesz. Zostań.

Szatyn stanął nade mną, niczym cień. Zaczął do mnie sięgać, ale w trakcie zacisnął dłoń w pięść i cofnął ją do ust, mocno przygryzając.

- Wszystko w porządku?... – zapytałam zdezorientowana.

- Tak, tak – nieznajomy gwałtownie odsunął się od fotela. - Powiesz mi… długo stałaś za drzwiami? – zapytał i nerwowo obmacał się po koszuli, jakby czegoś szukał. Zerknął w stronę biurka i syknął cicho.

- Tylko chwilę. Przepraszam… - speszyłam się. - Nie chciałam podsłuchiwać waszej rozmowy.

- Ale jednak to zrobiłaś. Ciekawska jesteś. Czasem za bardzo. Nie przez to was dzisiaj złapali?

- O tym też Pan wie?... – zamrugałam całkowicie opuszczając różdżkę.

- O tym. O wszystkim… - szatyn przespacerował się po pokoju. Jego wzrok był rozbiegany. Często skręcał w moją stronę. - Rozmawialiśmy sobie o was. O Tobie i tej drugiej. O porwaniu. To z tego powodu tu jestem.

- Czy to znaczy, że pomoże ich Pan dorwać? – ożywiłam się.

- Ćś! – szatyn doskoczył do mnie, przyłożył mi palec do ust i obejrzał się przez ramię. Znowu przyciszył głos. – To nie takie proste… Na razie obie macie ich z głowy. Po tym co tam się stało, byliby wyjątkowo głupi, gdyby spróbowali czegoś jeszcze.

- Ale… - ostrożnie odsunęłam głowę od jego palca. - Nie osiągnęli swojego celu… Mówili, że chcą dorwać profesora. Co stoi na przeszkodzie, żeby spróbowali znowu?

- Nie Twoja w tym głowa ptaszyno – mężczyzna stanął przed fotelem, oparł się rękoma o podłokietniki i powoli pochylił się nade mną. – Szczerze mówiąc, byli dla was naprawdę łaskawi.

- Nie nazwałabym tego w ten sposób… - ukryłam głowę w ramionach i mocniej wcisnęłam się w oparcie fotela. – Ja… wiem, że mogło skończyć się o wiele gorzej, ale nie czuję, jakby skończyło się dobrze. To… To było straszne…

- Może więc… opowiesz mi co było dla Ciebie najgorsze? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. Niczym wąż posmakował powietrze językiem.

Zacisnęłam usta. Mimo, że chciałam to z siebie wyrzucić, ciężko było mi o tym mówić. Przecież nie znałam tego mężczyzny. Nie wiedziałam, czy mogłam liczyć z jego strony na współczucie czy zrozumienie, a naprawdę nie chciałam usłyszeć słów krytyki. Do tego był bardzo natarczywy. Napierał na mnie. Naruszał moją przestrzeń, przez co nie czułam się komfortowo. Chociaż nalegał, pokręciłam jedynie głową.

- Nagle ucichłaś? – szatyn powoli przesunął po mnie wzrokiem, podejrzanie długo wpatrując się w moją koszulkę, na wysokości piersi. - Więc powiem Ci, że też miałem z nimi do czynienia.

- T... Tak? – szepnęłam, ponownie zaciskając palce na różdżce.

- Mówią, że to popaprani ludzie, ale wiesz co? – pochylił się nade mną jeszcze bardziej. Dla ostrzeżenia dźgnęłam go różdżką między żebra, ale nic sobie z tego nie zrobił. - Takie wydarzenia zmieniają człowieka na zawsze. Od Ciebie zależy ile nauczek z nich wyciągniesz i po której stronie barykady skończysz. Obyś na końcu tego nie żałowała… - szepnął mi wprost do ucha i oblizał się.

Gdy poczułam jego oddech na szyi, wywołało to u mnie gęsią skórkę. Zaczerwieniłam się. Nie do końca rozumiałam, co mężczyzna miał na myśli, ale w takiej sytuacji naprawdę ciężko było się skupić. Jęknęłam cicho i panicznie rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki.

- Ja… ja jednak już pójdę – wypaliłam nagle, szybko złapałam go za ramię i pospiesznie wyślizgnęłam się tuż po jego ręką.

- Nie skończyliśmy rozmowy… - syknął, prostując się i obracając do mnie przodem.

- Wiem, przepraszam… - Nie patrząc za siebie, ruszyłam pospiesznie do drzwi. - Jestem bardzo zmęczona! Dobranoc.

Praktycznie wybiegłam do sypialni, szybko zamykając za sobą drzwi. Przylgnęłam do nich plecami i przez kilka, może kilkanaście minut stałam tak, wpatrując się w ciemność. Nasłuchiwałam. Najwidoczniej mężczyzna nie zamierzał mnie gonić. Poczułam ulgę. Całe to spotkanie było bardzo enigmatyczne. Miałam wrażenie, jakby połowa tego wcale nie miała miejsca. Było przecież naprawdę późno, a ja wciąż byłam w szoku. Spojrzałam na łóżko. Alex trochę się wierciła, ale była pogrążona we śnie. Gdy już miałam do niej dołączyć, usłyszałam za drzwiami kroki. Spanikowałam. Złapałam za różdżkę i schowałam się za wielką skrzynią, obserwując wejście. Na szczęście nie musiałam jej używać, bo gdy drzwi się uchyliły, a do środka wpadło trochę światła, w progu stanął profesor Moody. Jego twarz nie była już zadrapana. Mężczyzna miał na sobie swój płaszcz i skórzaną kurtkę. W ręce trzymał buteleczkę z której pociągnął solidny łyk. Odchrząknął, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po wnętrzu sypialni, zatrzymując na leżącej w łóżku Alex. Szalonooki sapnął i ruszył wolno w jej kierunku. Wyskoczyłam zza skrzyni i mocno objęłam go w pasie, aż drgnął.

- Profesorze! – pisnęłam, wtulając się. – Bałam się, że to ktoś inny.

- Ktoś inny? – zdziwił się, chowając buteleczkę.

- Pana znajomy – szepnęłam.

- A tak – profesor odchrząknął i poklepał mnie po plecach. – Wybacz. Nie mówiłem, że ktoś do mnie przyjdzie, bo byłem pewien, że smacznie śpicie. Mam nadzieję, że mój… ekhem… „znajomy” Cie nie przestraszył, hm?

- Ja… znaczy… No tylko trochę… - spuściłam wzrok. Odsunęłam się od nauczyciela i schowałam różdżkę. - Bardziej bałam się, że coś się Panu stało. Gdzie Pan był?

- Miałem coś pilnego do załatwienia. To miłe, że się o mnie martwisz, ale wracaj do łóżka, dobra? Już prawie świta.

Moody poklepał mnie po ramieniu, a ja kiwnęłam głową i posłusznie położyłam się obok przyjaciółki. Moody poprawił mi kołdrę, a potem usiadł ciężko na skraju łóżka. Otulił Alex kołdrą i odgarnął włosy z jej twarzy, przyglądając się jej przez chwilę, jak spała.

- Chcę… chcę żebyś to zrobił… - sennie wymamrotała Alex, przekręcając się na bok.

- Co zrobił?... – szepnął Moody, pochylając się nad dziewczyną. Wpatrywał się w nią natarczywie. Językiem zwilżył wargi.

- Pewnie znowu jej się coś śni – powiedziałam cicho. – Niech profesor jej nie słucha.

Moody wyprostował się. Spojrzał na mnie, później na Alex. Jego oko kilkukrotnie przeskoczyło pomiędzy nami, jakby mężczyzna coś porównywał.

- Też musze odpocząć. – Stwierdził nagle, jakby z zawodem. Wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.



Resztę nocy przespałam czujnie, budząc się, gdy tylko usłyszałam jakiś szmer. Rano czułam się wykończona. Po tym co nas spotkało, profesor kazał nam mieć siebie nawzajem na oku. Podkreślił, że wrócenie do codzienności może być dla nas trudne, ale że musimy sobie w tym pomagać. Po krótkiej rozmowie z profesorem, udałyśmy się na śniadanie. Myślami byłam daleko od murów szkoły. Słuchałam rozmowy Harrego i Alex jednym uchem. Kiedy przyjaciółka obiecała mu, że odda pelerynę jeszcze dziś, zdziwiłam się. Byłam pewna, że ta zaginęła bez śladu. Tyle czasu nie mogłyśmy jej znaleźć, a ona chciała zwrócić ją jeszcze dzisiaj? Pomysł wydał mi się niedorzeczny. Może Alex nie myślała wcale trzeźwo? Miałam złe przeczucia. Zmartwiłam się. Wstałam od stołu, by za nią ruszyć. Akurat wtedy do Wielkiej Sali wszedł profesor Moody.

- Wszystko w porządku? – zapytał, gdy go mijałam.

-Sama nie wiem… chyba nie – powiedziałam cicho.

Moody zerknął kontrolnie na stoły pełne uczniów, dotknął dłonią moich pleców i wyprowadził mnie na zewnątrz. Na szybko powiedziałam mu o zachowaniu Alex. Bałam się, że przyjaciółka znowu zaszyje się gdzieś na pół dnia, albo co gorsza sięgnie po alkohol. Profesor pochwalił moją czujność, pokiwał głową i uznał, że spróbujemy ją znaleźć. Szkoła była ogromna, ale na naszą korzyść zadziałał fakt, że Filch widział, jak szła w stronę lochów. Szybko ruszyliśmy w tamtym kierunku. Miałam nadzieję, że ją dogonimy. Magiczne oko profesora ślizgało się po każdym zakamarku. Gdy przechodziliśmy w pobliżu składziku, usłyszeliśmy, jak ktoś mówił „nigdy więcej tego nie rób”. Szalonooki zatrzymał się nagle i szybko obrócił w stronę drzwi, otwierając je. Przy drzwiach stał profesor Snape, a nieco dalej, blisko ściany stała Alex. Co robili w takim miejscu? Nim padły słuszne pytania, przyjaciółka dostała ataku paniki. Próbowałam pomóc ją uspokoić. Snape podał jej papierową torbę, a później jakby nigdy nic wyszedł na korytarz.

- Nic jej nie będzie – stwierdził sucho.

Chciał odejść, ale Szalonooki zagrodził mu drogę laską. Brunet uniósł brwi i spojrzał nieprzychylnie na Moody’ego.

- Zabieraj to – warknął Snape.

- Najpierw pogadajmy. Co właściwie się stało? – zapytał czujnie Moody. Opuścił laskę i przymknął drzwi od składziku, zostawiając mnie i Alex w środku. Przez szparę widziałyśmy jak rozmawiali. - Czego ma nigdy więcej nie robić?

- Jak to czego? – Snape wyprostował się. Żaden z mięsni jego twarzy nawet nie drgnął. To co powiedział, wyrzucił z siebie z dziecinną łatwością. – Zakradać się do mojego składziku. Już raz mnie okradła, a teraz zamiast siedzieć na śniadaniu, kręci się znowu w pobliżu. Nie jestem głupi. Umiem łączyć fakty.

- Nie tylko Ty, Snape. Nie tylko Ty – Moody oblizał się. - Ale to dobra dziewczyna. Kręci się tu o wiele więcej podejrzanych osób…

- Chcesz mnie pouczać? – Snape zmrużył oczy. - Sam potrafię zadecydować, kto jest podejrzany, a kto nie.

- Niewątpliwie. Tak sobie tylko myślę, że to dość dziwne miejsce na rozmowy – Moody wskazał ruchem głowy na pomieszczenie w którym byłyśmy. – Twój nowy gabinet, Snape? – zakpił.

- Tu złapałem Lamberd, to tu rozmawialiśmy. Nie muszę Ci się tłumaczyć – syknął Snape. – Jeśli masz mi coś do zarzucenia, możemy w tej chwili pójść do Dumbledore’a…

Na moment zapadła między nimi cisza. Profesorowie mierzyli się na spojrzenia.

- To nie będzie konieczne – odparł w końcu Szalonooki. – Zabiorę ją stąd. Zapomnijmy o sprawie.

Snape wykrzywił usta, zerknął w naszą stronę, obrócił się na pięcie i odszedł. Moody otworzył składzik i spojrzał na nas. Po policzkach Alex płynęły łzy. Ja stałam zdezorientowana. Faktycznie kiedyś próbowałyśmy okraść Snape’a, ale czemu Alex miałaby teraz próbować się tam włamać? Było jedno logiczne wytłumaczenie… Peleryna. To z tego powodu przyjaciółka opuściła śniadanie.

- No Alex… Mówił prawdę? – Moody zapytał cicho.

Przyjaciółka stała przez chwilę w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć. Widziałam, że znowu ogarnia ją panika. Przyłożyła torebkę papierową do ust i po kilku wdechach w końcu niepewnie kiwnęła głową. Szalonooki westchnął ciężko. Rozłożył ręce i przytulił ją do siebie.

- Dziewczyno, nie możesz tak robić. Szczególnie nie teraz. Co Tobą kierowało? Chciałaś poczuć adrenalinę? Sprawdzić się? Zapomnieć?... Musicie się wyciszyć, a nie pakować w kolejne tarapaty.

Alex milczała, nie patrząc ani na mnie, ani na profesora. Byłam pewna, że zadręcza się wczorajszym porwaniem i tylko dlatego zdobyła się na coś tak głupiego. Moody w końcu odsunął ją od siebie i złapał za ramiona, by jej się lepiej przyjrzeć.

- Powiedz, co chciałaś mu zwinąć? Może jest sposób, żebym to jakoś zdobył na własną rękę…

- Co? – zdziwiła się. Przetarła palcami oczy. - Czemu profesor miałby to robić…

- Jeśli tak desperacko tego potrzebujesz, nie mam wyjścia. Ja was w to wplątałem. – przyznał Moody. – Choć jeśli chodzi o jakieś zioła uspokajające, lepiej byłoby udać się z tym do skrzydła szpitalnego. Pomfrey zna się na tym najlepiej.

- Nie… to nie tak… - mruknęła Alex.

- Chodziło o pelerynę, prawda? – zapytałam, wpatrując się w przyjaciółkę.

- Pelerynę? – zdziwił się Szalonooki.

- Niewidkę od Harrego – westchnęła brunetka. - Profesor Snape ją zarekwirował…

Moody zmrużył na moment oko, a potem podrapał się po brodzie.

- I trzyma ją w składziku?

- Nie wiem – Alex potrząsnęła głową. - W składziku, albo w gabinecie. A Harry naprawdę musi dostać ją z powrotem.

- Powinnaś była mi powiedzieć – żachnęłam się, krzyżując przed sobą ręce. – Szukałyśmy jej tyle czasu!

- Nie od początku wiedziałam, że ją ma! – broniła się Alex. – Poza tym Ty byś od razu pobiegła z tym do dyrektora.

- Może wcale nie! Byśmy coś razem wymyśliły.

- Dobra dziewczyny, spokój! – Moody machnął ręką, próbując nas uciszyć. – Dajcie mi trochę czasu, a spróbuję coś z tym zrobić.

- Proszę, nie! – Alex spojrzała na niego błagalnie. – Jeśli Snape dowie się, że poszłam z tym na skargę, nie da mi żyć. Jak nic obleję jego przedmiot, a Gryffindor skończy bez punktów, albo nawet z ujemnymi!

Szalonooki położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Spokojnie, zaufaj mi. Coś wymyślę. Na kiedy ją potrzebujesz? 





piątek, 25 października 2019

65. Ops!


Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Ja podkuliłam kolana pod brodę, obejmując je ciasno rękoma, a Klara zapatrzyła się w przestrzeń, łkając cicho. Moody w tym czasie przechadzał się niespokojnie po pokoju, jakby nie wiedząc, co dalej zrobić. Podszedł do okna, odsunął kawałek firanki, zajrzał na spowitą w mroku ulicę, po czym mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i na nowo zaczął się przechadzać po pokoju.

- Ja przepraszam, profesorze! -Wybuchła nagle przyjaciółka, przecierając wierzchem dłoni zapłakaną twarz. – Trenowaliśmy wszystko, co dzisiaj się działo, a i tak nie dałam rady się skupić! Przepraszam! Nie nadaję się na aurora! Tak bardzo przepraszam!

Moody zatrzymał się w miejscu, obserwując Klarę magicznym okiem, po czym podszedł do niej szybko, przyklęknął, położył dłonie na jej kolanach, potrząsając nimi lekko.

- Klaro, uspokój się – powiedział spokojnym, aczkolwiek stanowczym tonem. – To nie twoja wina. To wszystko przeze mnie. Mało profesjonalny ze mnie nauczyciel – westchnął. - Gdybym traktował was jak zwykle uczennice, nie dopuścił do siebie, to może ci łajdacy nie mieliby żadnego haczyka na mnie.

- Ale przecież powiedział pan, że jesteśmy zwykłymi uczennicami – przypomniałam sobie, spoglądając na nauczyciela. Moody uśmiechnął się smutno.

- Nie mogłem potwierdzić tego, co powiedziała Klara – odparł i spojrzał czujnie magicznym okiem na blondynkę, która w dalszym ciągu zanosiła się płaczem. – Moje ulubienice – powtórzył, oblizując się.

- Przepraszam! – Zawyła Klara. Profesor kiwnął głową, chwytając za podbródek dziewczyny, by ta popatrzyła mu prosto w oczy.

- O niektórych rzeczach powinnaś milczeć, Klaro – stwierdził ostrzegawczym tonem, a zaraz potem na nowo się uśmiechnął, poklepując dziewczynę pieszczotliwie po policzku. – Poza tym, muszę was pochwalić. Byłyście dzielne.

- Nie do końca – burknęła przyjaciółka. – Nie pomogłyśmy panu, profesorze.

- I bardzo dobrze zrobiłyście. W ten sposób tylko byście mi przeszkodziły. Musiałbym używać innych zaklęć, patrzeć, w którą stronę je rzucam i pilnować, żeby nie stała wam się krzywda podczas bójki.

Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.

- Bardzo sprawnie uwolniłyście ręce z lin. Której to był pomysł? – Kontynuował Moody, po czym podniósł się ociężale z podłogi, siadając pomiędzy nami. Objął nas czule rękoma, przyciągając do siebie.

- Klary – odpowiedziałam, opierając głowę o jego ramię. Pierwszy raz od kilku godzin poczułam się w końcu bezpieczna. To, co nam się przytrafiło było okropne. Miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała przebywać sam na sam ze Śmierciożercami. Jeżeli słudzy Tego – Którego – Imienia – Nie wolno – wymawiać sprawiali, że drżałam ze strachu, kim musiał być ich pan? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Dotknęłam dłonią szyi, przypominając sobie, jak jeden z nich dusił mnie z całych sił, chcąc żebym się rozpłakała i wzdrygnęłam się. Moody musiał to wyczuć, ponieważ potarł mocniej moje ramię, przyciskając do siebie.

- Klary? – Zdziwił się profesor, ale mogłam wyczuć w jego głosie dumę. – No proszę.

- Ujrzałam szkło na podłodze, kiedy ten pan o jasnych włosach zaciągnął mnie do pomieszczenia obok i… - Głos jej ugrzązł w gardle.

- Jaki pan?! – Zdenerwowałam się, odsuwając od nauczyciela. Wychyliłam się nieco do przodu, patrząc na zasmuconą przyjaciółkę. – Jaki, kurwa, pan?! To byli Śmierciożercy, podłe gnojki, a ty odzywałaś się do nich z szacunkiem! Pojebało cię, Klara?! Pozwalałaś mu na wszystko, zamiast się bronić! On mógł cię tam zgwałcić! – Krzyknęłam na koniec, próbując w końcu unormować oddech. Cała się trzęsłam, a dłonie ściśnięte miałam w pięści tak mocno, że zbielały mi knykcie.

- Alex… - rzekł ostrzegawczo Moody.

- Jakby ją zerżnął, to jeszcze by mu podziękowała! – Wstałam z impetem, w dalszym ciągu wrzeszcząc. Nie mogłam się uspokoić. Chyba dopiero w tym właśnie momencie, cała adrenalina ulatniała się ze mnie, ponieważ wpadłam w histerię. Po policzkach znowu poleciały mi łzy. Klara skuliła się w sobie, zatykając sobie uszy rękoma.

- Alex, usiądź – polecił nauczyciel, odsuwając się od Klary. Oparł dłonie na kolanach, chcąc się podnieść.

- On mnie wszędzie dotykał! – Pisnęłam, chwytając się za koszulkę. Pragnęłam zedrzeć ją z siebie, z całych sił, ale Moody szybko się podniósł, doskoczył do mnie i przytulił mocno. Objęłam go mocno, nie chcąc puścić. – Miałam być twarda, ale nie dałam rady profesorze. Nie dałam rady. Flint przy tym Śmierciożercy, to pikuś.

- Tak jak mówiłem, to moja wina – westchnął Moody, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. – Nie powinnyście przebywać w moim towarzystwie, to dla was niebezpieczne. Od lat jestem na celowniku Śmierciożerców, ale od upadku Czarnego Pana, żaden nie odważył się zbliżyć do mnie. Dranie, wiedzą teraz, co… kto jest moim słabym punktem i pragną to wykorzystać przeciwko mnie, dlatego lepiej będzie, jak już mnie z wami nie zobaczą. W szkole również.

- Co?! – Pisnęła podenerwowana Klara, odsuwając ręce od uszu. – Nie może pan! Ja… ja niczego nie umiem! Musi pan kontynuować ze mną lekcje! To bardzo ważne.

- Klaro, odpuścimy je sobie – odparł Moody, kręcąc smutno głową. – Przykro mi.

- Nie zgadzam się! – Załkała. – Jestem pewna, że gdybym bardziej się przyłożyła, wszystko potoczyłoby się inaczej! Gdybym była skupiona i czujna, nie dotknęłybyśmy Świstoklika! Gdyby Alex nauczyła się, jak wyswobadzać z więzów, nikt by jej nie dotknął…

- Zostaw mnie – mruknęłam cicho w szatę nauczyciela, uspokajając się powoli. Równomierne, powolne głaskanie po plecach zaczynało mnie wyciszać.

- Nie może pan przestać mnie uczyć! – Dziewczyna również podniosła się z kanapy, patrząc błagalnym wzrokiem na swojego mentora. – Błagam, profesorze! Jeżeli nie będzie mnie profesor dalej szkolił, to nigdy nie zostanę aurorem!

- No nie wiem, Klaro. – Moody podrapał się wolną ręką po brodzie, a w jego oczach coś mignęło. – Jeżeli rzeczywiście tak tego chcesz, to nie mogę dopuścić, żebyś następnym razem dała się tak naiwnie podejść. Musiałbym pójść o krok wyżej albo nawet kilka kroków, żebyś porządnie nauczyła się, co zrobić i jak należy się zachować w niektórych sytuacjach. – Nauczyciel oblizał szybko spierzchłe usta, wpatrując się intensywnie w dziewczynę. Jego magiczne oko zaczęło powoli wirować.

Klara wzdrygnęła się lekko, po czym kiwnęła głową, zgadzając się na wszystko, co powiedział Moody.

- A Ty Alex? – Zagadnął profesor, odsuwając się w końcu ode mnie. Poczułam nieprzyjemny chłód. – Również powinnaś kontynuować lekcje ze mną.

- Nie potrzebuję – odparłam, chowając ręce do kieszeni. – Gdyby nie zabrali mi różdżki, dałabym sobie z nimi radę.

Moody spojrzał na mnie sceptycznie, ale nie odezwał się. Na nowo dokuśtykał do okna, opierając się ręką o ścianę.

- Nie wiem, co teraz zrobić, dziewczynki – mruknął, spoglądając ponownie zza firanki na ulicę. – Do dormitorium nie możecie wrócić w takim stanie. Jesteście jeszcze w szoku. Poza tym wasi przyjaciele będą wypytywać, gdzie byłyście. Udało mi się tylko zmylić waszą opiekunkę domu, że wcześniej wróciłem z wami do zamku, bo źle się poczułyście.

- Musimy pójść do profesora Dumbledore’a – rzuciła pomysłem Klara. Postukałam się palcem po głowie.

- Skoro ja nie mogę powiedzieć o tym ojcu, to tym bardziej ty nie możesz powiedzieć Dumbledore’owi – wyjaśniłam.

- Alex ma rację – zgodził się ze mną Moody, w dalszym ciągu wpatrując się w ulicę. – To niebezpieczne. Ta wiadomość doszłaby w końcu do kogoś, kto mógłby wyjść z nią poza mury Hogwartu.

- Ale w Hogwarcie nie ma szpiegów – stwierdziła Klara.

- Ślizgoni, ptaszyno. – Moody stuknął laską o podłogę.

- Oni nie są groźni!

- Też mi się nie wydaje, żeby byli – wtrąciłam nieśmiało, popierając przyjaciółkę.

- Znałem wielu Ślizgonów i każdy z nich wyrósł na Śmierciożercę albo inną kanalię. – Nauczyciel przestał w końcu wpatrywać się na ulicę i obrócił się do nas przodem. – Każdy – powtórzył, naciskając. – Wasi koledzy ze Slytherinu mają wielu ojców, którzy są Śmierciożercami, dlatego lepiej nie rozpowiadać o tym nikomu. Nie martwcie się, coś wymyślę, żebyście nie musiały się nikomu spowiadać, ale dzisiejszą noc spędzicie u mnie.

Spojrzałyśmy po sobie, ale żadna nie odezwała się ani słowem. Wierzyłam we wszystko, co mówił i robił profesor Moody. Jeżeli chciał, żebyśmy u niego nocowały, to najwidoczniej nie było innego wyjścia. Zresztą, sama nie wiedziałabym, co powiedzieć przyjaciołom, gdybyśmy nagle wpadły do Pokoju Wspólnego. Nasze wszystkie okaleczenia zostały usunięte, ale w środku dalej byśmy roztrzęsione i rozchwiane emocjonalnie. Nie chciałam nocować w dormitorium pełnym głupich dziewczyn, które w razie zagrożenia nie zrobiłyby nic, co by mogło nam pomóc. Wolałam spędzić tę noc u profesora i mieć pewność, że w razie niebezpieczeństwa mężczyzna nas obroni. Było to bzdurne myślenie, ponieważ Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale czułam wewnątrz pewien niepokój, który musiałam ugasić, tłumacząc go sobie jakoś.

Mężczyzna oddał nam nasze różdżki i wyprowadził nas z pomieszczenia, które okazało się pokojem nad jakimś pubem (na szczęście nie Świńskim Łbem) i w ciszy ruszyliśmy do zamku. Szłyśmy spokojnie po obu stronach profesora, który wsparty na swojej lasce obserwował czujnie otoczenie. Raz usłyszeliśmy szczęk gałęzi za nami, ale Moody w błyskawicznym tempie obrócił się z wyprostowaną przed siebie różdżką, mierząc, w jak się okazało, lisa, który wyszedł zza zarośli na rozświetloną latarniami dróżkę. Spojrzał na nas zainteresowany i obrócił się na pięcie, znikając pomiędzy domami.

W zamku od godziny panowała cisza nocna. Pomimo tego, że była sobota, nie zauważyłyśmy nigdzie przemykających uczniów. Zapewne większość była dobrze ukryta albo siedziała w ukrytej kryjówce Ślizgonów.

Moody wprowadził nas szybko do swojego gabinetu i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Odłożył swoją laskę w kąt pokoju i różdżką zaczarował imbryk z herbatą.

- Siadajcie – polecił, wskazując niedbale na kanapę, a sam stanął tyłem do nas, ściągając z pleców ciężki płaszcz. Zawiesił go na oparciu krzesła i ponownie na nas spojrzał. – Jesteście głodne?

- Nie profesorze – odparłyśmy chórem.

Moody przyjrzał nam się uważnie i podrapał się po brodzie. Wyglądał, jakby do końca nie wiedział, co ma zrobić. Jego prawdziwe oko przeskakiwało z jednej na drugą, a z ust wydobywał się cichy pomruk.

- W takim razie napijecie się ciepłej herbaty i czas najwyższy się położyć. To był ciężki dzień – westchnął. Jednym machnięciem różdżki wyłożył trzy filiżanki na stolik przed nami, a drugim gestem przywołał imbryk z parującym napojem. Rozlał go do poszczególnych naczyń i odłożył na miejsce. Kolejnym zaklęciem przysunął swój fotel naprzeciwko nas i usiadł na nim ciężko z cichym sapnięciem. Moody rzeczywiście musiał być wykończony. Nie dziwiłam mu się. Walka z dwoma Śmierciożercami, którzy wyśmienicie władali różdżkami, każdego mogłaby fizycznie wyczerpać.

- Nie wiem, czy usnę – odezwała się cicho Klara, chwytając trzęsącą się dalej dłonią po filiżankę. Profesor obserwował uważnie jej rękę.

- Będę przy was cały czas, do momentu aż uśniecie – powiedział nauczyciel. – Nie musicie się niczego obawiać.

Uśmiechnęłam się pod nosem i również sięgnęłam po herbatę.

- Profesorze – zagadnęłam niepewnie, dmuchając w gorący napój, żeby trochę go ostudzić. Moody właśnie upijał ze swojej filiżanki, po czym spojrzał na mnie pytająco. – Skąd profesor wiedział, gdzie nas szukać?

Klara odłożyła naczynie, również będąc ciekawa odpowiedzi nauczyciela. Moody zaczął nam opowiadać wszystko ze szczegółami od momentu, jak zniknęłyśmy wraz ze Świstoklikiem. Zaczął od tego, że przywarł skrzata do muru, zmuszając go do wyjawienia mu prawdy. Jak się później okazało, był on pod działaniem zaklęcia Niewybaczalnego.

Podczas opowiadania, Klara zaczęła przysypiać. Jej głowa opadła bezwładnie na moje ramię.

- A mówiła, że nie uśnie – mruknęłam, bojąc się ruszyć, żeby przypadkiem jej nie obudzić.

Mężczyzna posłał mi lekki uśmiech, chwycił za podłokietniki od swojego fotela, podnosząc się powoli. Podszedł do kanapy i delikatnie wsunął jedną rękę pod kark dziewczyny, a drugą pod kolana i podniósł ją lekko, jakby nic nie ważyła. Następnie bez słowa zaniósł ją do sypialni. Ja, z kolei, wcale nie miałam ochoty iść spać. Cały dzisiejszy dzień wciąż we mnie buzował i miałam ochotę przesiedzieć na kanapie do samego rana.

Moody ponownie wrócił do gabinetu, tym razem siadając koło mnie. Widać było po całej jego postawie, że jest zmęczony i wykończony dzisiejszym dniem. Z jednej strony nie chciałam mu przeszkadzać, ale z drugiej również nie miałam ochoty iść do łóżka. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć, a gdy już chciałam się odezwać i jednak skapitulować, Moody jako pierwszy otworzył usta.

- Wciąż mam wasze sukienki – zagadnął, wskazując dłonią na swój płaszcz. – Pewnie już zapomniałyście o nich, co?

- To prawda – zgodziłam się z nauczycielem. – Całe te zakupy wydają się teraz abstrakcyjne. Myśli profesor, że ci Śmierciożercy znowu będą próbowali się na panu zemścić? Że my wciąż jesteśmy w niebezpieczeństwie? – Wzdrygnęłam się lekko, ale Moody objął mnie czule ramieniem.

- Ryzyko zawsze istnieje, że będą chcieli mnie dopaść za przeszłość, dlatego tak bardzo nalegałem, żebyśmy na razie ograniczyły kontakt ze mną, ale Klara czasami bywa nieugięta.

- Lepiej, jak jest pan obok nas i oni zapewne już wiedzą, że nie należy z panem zadzierać – uśmiechnęłam się wdzięcznie do profesora.

- No cóż… - odchrząknął. - Powiedzmy, że trochę ich nastraszyłem. I Masz rację. Będą wiedzieli na przyszłość, że nie powinno zadzierać się z aurorem. Szczególnie takim, który połowę tych szmaciarzy wsadził do Azkabanu.

Podniosłam głowę, siadając bokiem do nauczyciela.

- Ale i tak udało im się pana skrzywdzić. – Wskazałam dłonią na policzek mężczyzny, o którym Moody najwyraźniej zapomniał, kiedy usuwał nasze wszystkie obrażenia. Profesor widząc, że przyglądam się jego ranie, sięgnął dłonią do twarzy, ale szybko chwyciłam jego rękę, odciągając.

- Niech pan nie dotyka – skrzywiłam się, w dalszym ciągu trzymając jego rękę. – Skaleczenie jest dosyć głębokie i może wdać się zakażenie. – Przysunęłam się bliżej, chcąc dokładnie przyjrzeć się rozcięciu. Moody starał się siedzieć bokiem, ale po krótkiej chwili mojego milczenia, obrócił w końcu twarz, przyglądając się mojej w skupieniu. Zamrugałam speszona, a mój wzrok automatycznie skierował się na blade usta mężczyzny, na około których znajdowało się pełno blizn.

Mężczyzna był prawdziwym bohaterem i to nie tylko naszym, chociaż za to, co zrobił, miałyśmy u niego dług życia do końca swoich dni. Cały czarodziejski świat powinien być mu wdzięczny za to, że połowę niebezpiecznych czarnoksiężników wsadził za kratki, a nie wyśmiewać się z niego, że zwariował i ciągle widzi niebezpieczeństwo. W gruncie rzeczy miał rację, bo czyhało ono, dosłownie, za każdym rogiem.

Nie miałam pojęcia, czy to przez dogasający ogień w kominku, który uczynił gabinet bardziej nastrojowym, czy to przez mój podziw do profesora albo rozmowę, która zawsze szła nam niebywale lekko, jakbyśmy znali się całe życie, ale po krótkotrwałym wpatrywaniu się w jego usta, nachyliłam się nieznacznie w ich stronę. Moody zastygł w bezruchu, chociaż on również wpatrywał się w moje usta jak zahipnotyzowany. Wysunął dłoń z mojego uścisku, którą przesunął na nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie, gdy nagle łóżko w jego sypialni skrzypnęło głośno, a następnie dało się usłyszeć kroki. Oderwaliśmy się od siebie w tym samym czasie. Moody łypnął na mnie niepewnie zdrowym okiem, a zaraz potem odchrząknął i podniósł się szybko z kanapy, rzucając się niemal do swojego płaszcza. Wymacał w nim piersiówkę i szybko upił dużego łyka. W tym samym czasie w gabinecie pojawiła się zaspana Klara.

- Profesorze Moody? – Mruknęła blondynka, przecierając oczy. – Przepraszam, chyba usnęłam wcześniej na kanapie.

- Nic się nie stało, Klaro – odparł ochrypłym tonem nauczyciel. – Co się stało?

- Miałam koszmary, profesorze. – Dziewczyna objęła się ciasno rękoma. – Śnili mi się Śmierciożercy, jak napadają na Hogwart, a my nie mieliśmy różdżek i… i…

- To tylko sen, Klaro – uspokoił ją nauczyciel. Podszedł do niej, obejmując ramieniem i z powrotem zaprowadził do sypialni. Jego magiczne oko w dalszym ciągu przypatrywało mi się uważnie. – Alex, żeby nie było, że jak wrócę, to ciebie nie będzie! – Zagroził palcem.

Zamrugałam speszona. Nie wiedzieć czemu, ale właśnie w głowie miałam taki plan, żeby uciec stąd jak najdalej i najlepiej od razu do Snape’a. Z jednej strony chciałam się z nim teraz zobaczyć, opowiedzieć mu o wszystkim, przytulić się, ale z drugiej strony nie mogłam tego zrobić, a i przytulenie się do mężczyzny nie wchodziło w grę. Snape nie należał do empatycznych osób i na pewno wygoniłby mnie z gabinetu albo oskarżył o opowiadanie bzdur.

Po kilku minutach, Moody wrócił do gabinetu. Ponownie odkaszlnął, przespacerował się kilka razy wzdłuż pokoju i usiadł w fotelu, opierając łokcie na kolanach. Ja, wcisnęłam się bardziej w sofę, czując jak palą mnie policzki. Wzrok nauczyciela był dość intensywny. Poza tym, nie wiedziałam, co miałabym mu teraz powiedzieć. I czy w ogóle powinnam do tego wracać? Może najlepiej było zapomnieć o całej sprawie? Tak, zdecydowanie była to najlepsza z opcji, tylko dlaczego Moody przypatrywał mi się w taki sposób, jakby chciał jednak o tym wspomnieć?

- Możemy o tym zapomnieć, profesorze? – Spytałam nagle, spuszczając wzrok. Ta cała sytuacja była cholernie niekomfortowa.

- Oczywiście Alex. Nie ma czego rozpamiętywać – odparł, a następnie potarł dłoń o dłoń. – Musisz przyznać, że dzisiejszy dzień nam obu dał się mocno we znaki.

Kiwnęłam głową, zgadzając się z profesorem.

- Czasami mówimy lub robimy rzeczy, których wcale byśmy nie chcieli, a to właśnie spowodowane jest zmęczeniem i brakiem snu, dlatego ta sytuacja, która miała przed chwilą miejsce nie miała żadnego znaczenia.

Uniosłam niepewnie głowę, spoglądając spode łba na Moody’ego. Gdy o tym mówił, był bardzo poważny i skupiony na każdym słowie. No i miał rację. To wszystko była wina zmęczenia fizycznego, jak i psychicznego. Przecież nauczyciel nawet mi się nie podobał! Co z tego, że czasami był taki kochany dla nas, szarmancki i delikatny. To nie miało znaczenia. Moody nie był Snape’em i koniec.

- Tak, profesorze. – Ponownie się z nim zgodziłam. – To było nieporozumienie.

Moody uśmiechnął się do mnie lekko, a potem z pewną dozą niepewności dotknął mojego kolana i poklepał mnie po nim delikatnie.

- Chyba czas już spać, Alex – stwierdził, podnosząc się z fotela. – Jeżeli chcesz, weź prysznic i idź połóż się obok Klary. Mam nadzieję, że nie będzie miała więcej koszmarów.

Mężczyzna położył dłoń na moich plecach, popychając mnie lekko w stronę sypialni.



***

Na śniadaniu pojawiłyśmy się o standardowej godzinie. Wszyscy uczniowie rozmawiali żywo o zakupach z dnia poprzedniego i tonach słodyczy, jakie udało im się zakupić w Miodowym Królestwie. Dla nas, poprzedni dzień mógłby wcale nie istnieć. Sukienki nie miały już żadnego znaczenia. Siedziałyśmy cicho, grzebiąc łyżkami w owsiankach. Nawet nie miałyśmy ochoty rozmawiać między sobą. Musiałyśmy same przetrawić sobie to, co stało się dzień wcześniej i jakoś się z tym uporać.

- Alex, ej, Alex! – Harry próbował dotrzeć do mnie od kilku minut. Podniosłam wzrok znad śniadania, spoglądając tępo na chłopaka.

- Co jest? – Mruknęłam, marszcząc brwi.

- Peleryna, Alex! Będę jej dzisiaj potrzebował.

- Peleryna? O Merlinie – jęknęłam, przypominając sobie, że płaszcz w dalszym ciągu jest u Snape’a. Po wczorajszym porwaniu wszystko wydawało mi się niezrozumiałe, jakbym urodziła się na nowo.

- Ale przecież… - zaczęła Klara, ale weszłam jej szybko w słowo.

- Dzisiaj ci ją oddam – odparłam, uśmiechając się sztucznie. – Obiecuję. Dostaniesz ją dzisiaj.

- Na pewno? – Harry nie wyglądał na przekonanego. – Chciałbym się dzisiaj spotkać z Łapą i naprawdę będę jej potrzebował.

- Tak. Dostaniesz ją – obiecałam, po czym podniosłam się szybko ze swojego miejsca. Zerknęłam raz w stronę stołu nauczycielskiego, sprawdzając obecność Snape’a, ale mężczyzny nie było przy śniadaniu. Jeżeli chciałam oddać Harry’emu jego własność, musiałam już, teraz, porozmawiać z nauczycielem.

- Alex? Gdzie idziesz? – Dziewczyna zaczęła się podnosić ze swojego miejsca.

- Zaraz wrócę! – Machnęłam na nią ręką i wyleciałam szybko z Wielkiej Sali. Kątem oka zauważyłam, jak na drzwiach do pomieszczenia w dalszym ciągu tkwią fotki Angeliny i Freda. Nie było ich już aż tyle, co tydzień temu, ale pod sufitem w dalszym ciągu kilka jeszcze wisiało.

Ruszyłam w stronę lochów, gdy nagle ktoś chwycił mnie mocno za ramię, wciągając do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Krzyknęłam ile sił w płucach, wyciągając szybko różdżkę. Od razu przypomniałam sobie o Śmierciożercach. Tym razem nie miałam zamiaru oddawać się im bez walki.

- Wy skurwysyny! – Wrzasnęłam, ale jakaś ręka mocno zakneblowała mi usta, a przy uchu usłyszałam głośny syk.

- Co ty wyprawiasz, Lamberd?!

Rozszerzyłam oczy, po czym odciągnęłam dłoń mężczyzny od swojej twarzy. Rozświetliłam pomieszczenie różdżką, spoglądając w zdziwioną twarz Snape’a.

- Co to miało być?! – Pisnęłam, w dalszym ciągu będąc w szoku.

- O to samo mógłbym zapytać ciebie – prychnął brunet. – Odgrywasz sceny z porwania do jakiegoś przedstawienia? Czemu tak zareagowałaś?

Oddychałam szybko i nierównomiernie. W dalszym ciągu nie mogłam dojść do siebie. W głowie ciągle miałam sceny z wczorajszego porwania.

- Przepraszam – westchnęłam, starając się uspokoić. – Nie spodziewałam się, że tak mnie zaatakujesz.

- Nie ująłbym tego w ten sposób – odparł Snape, przewracając oczami. – Szukałem cię wczoraj, Lamberd. Gdzie się podziewałaś cały dzień? Podobno wróciłaś do szkoły, bo źle się poczułaś ze swoją przyjaciółką.

- Co? Och…Emm… - Zaczęłam się jąkać. – Czemu mnie szukałeś? – Zdziwiłam się, uświadamiając sobie, co Snape do mnie powiedział przed chwilą.

- Miałaś szlaban do odrobienia.

- Szlaban? Jaki szlaban? Wczoraj była sobota, a nie piątek.

Snape nachylił się nade mną, opierając otwartą rękę tuż obok mojej głowy. Poczułam lekkie kręcenie w głowie, kiedy do moich nozdrzy doleciał zapach mężczyzny.

- Kiedy ja mówię, że masz szlaban, to masz mieć szlaban – szepnął zmysłowo. Serce zaczęło mi mocniej bić, a z ust wydobył się cichy jęk.

- Tak jest – odparłam jak zahipnotyzowana.

- Powinienem wlepić ci ze dwadzieścia szlabanów za wczorajszą sukienkę – dodał, oblizując nieznacznie usta językiem.

Więc o to chodziło! O sukienkę! Snape chciał się ze mną spotkać wczoraj na seks, bo podniecił się, gdy zobaczył mnie w czarnej sukience! Wiedziałam, że strój mu się spodoba. Jakże żałowałam, że wczorajszy dzień potoczył się inaczej, niż powinien.

- Wczorajszy dzień był okropny – wyznałam mu, kładąc drżącą dłoń na policzku mężczyzny. Snape uniósł rękę, chcąc odsunąć moją od swojej twarzy, ale zatrzymał się na moment, widząc jak płaczę. Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem jednak odciągnął moją dłoń.

- Dlaczego ryczysz? – Zdziwił się, patrząc mi uważnie w oczy.

Spojrzałam wystraszona i zapłakana na niego, a następnie stanęłam szybko na palcach i pocałowałam go mocno w usta. W jednej chwili poczułam się jak w niebie. Moje wnętrzności zrobiły salto, w brzuchu poczułam tysiące motyli. Wargi Snape’a w dalszym ciągu pozostały mocno ściśnięte, ale były tak ciepłe i delikatne, że w zupełności mi to wystarczało. Objęłam je mocniej, chcąc dogłębniej poczuć ich smak, ale zostałam szybko odepchnięta i mocniej przyszpilona do ściany składziku.

- Nigdy więcej tego nie rób! – Warknął zezłoszczony mężczyzna, zaciskając boleśnie palce na moich ramionach. – Nigdy, rozumiesz?!

Snape odsunął się i już chciał sięgnąć za klamkę w drzwiach, gdy te nagle otworzyły się szeroko. W przejściu stanął Moody, a obok niego przerażona Klara.

- Klaro, nie musisz się martwić o Alex – rzekł nauczyciel, przypatrując się uważnie drugiemu nauczycielowi zdrowym okiem. Magiczne zatrzymało się na mnie.

Stałam równie przerażona jak przyjaciółka. Ponownie zaczęłam szybko oddychać, czując że powoli brakuje mi tlenu. Nachyliłam się nieco do przodu, opierając dłonie o kolana. Przez moją głowę przeszła lawina różnych myśli. Znajdowałam się w starym składziku nam na sam ze Snape’em, pocałowałam go, a on mnie odepchnął, jakbym zupełnie nic dla niego nie znaczyła, a dodatkowo Moody nakrył nas razem. I jeszcze Klara…

Zaczęłam panikować, czując że tracę oddech. Łapałam powietrze jak ryba, a po policzkach spływały mi łzy.

- Profesorze! – Pisnęła przerażona Klara, przepychając się przez nauczycieli. – Ona nie może oddychać! – Stanęła koło mnie, kładąc dłoń na plecach. – Alex! Oddychaj!

- Nie. Mogę – wycedziłam.

Snape nie czekając długo przetransmutował kawałek starego słoja, który leżał zakurzony na jednej z półek, w papierowy worek i podłożył mi go do ust.

- Oddychaj do niego – rozkazał stanowczo. – Powoli i równomiernie.

Pokiwałam energicznie głową, chwytając desperacko torebkę i przyłożyłam ją do buzi. Zaczęłam się hiperwentylować, spoglądając po wszystkim z żalem. Mogłam tak wiele zepsuć przez ten pocałunek! Dobrze, że Moody nie wpadł tutaj, kiedy próbowałam wymusić na brunecie całowanie, chociaż milczenie profesora stresowało mnie bardziej, niż jakby coś powiedział. Przez cały czas mężczyzna wpatrywał się podejrzliwie w Snape'a, a jego magiczne oko skakało po każdej osobie, jakby dogłębnie coś analizowało.

- Alex, lepiej już? – Spytała przejęta przyjaciółka. Miałam nadzieję, że chociaż ona nie połączyła mnie, nauczyciela i ciemnego składziku w jedną całość. Co do profesora Moody’ego nie mogłam już mieć tyle pewności.

piątek, 18 października 2019

64. Śmierciożercy i ich fantazje

- Nie rozumiem… - jęknęłam w odpowiedzi na insynuacje.

Wystraszona wpatrywałam się w oczy stojącego przede mną blondyna. Jego spojrzenie było bardzo dziwne… pełne wyższości i ekscytacji. Czy to możliwe, że dopadli nas prawdziwi śmierciożercy? Znak jaki ten mężczyzna miał na ręce, wydawał się prawdziwy. Widziałam go tylko przez chwilę, ale nie było powodu, żeby ktoś miał udawać jego noszenie. Powoli dochodziło do mnie, że razem z przyjaciółką znajdujemy się w naprawdę porąbanej sytuacji. To już nie były szkolne wygłupy czy docinki. Jeszcze chwilę temu spokojnie robiłyśmy zakupy, a teraz byłyśmy więźniami dwójki szaleńców. Dokładnie na coś takiego przygotowywał mnie profesor Moody, a jedyne na co się zdobyłam, gdy jeszcze miałam różdżkę, to te cholerne iskry! Przez moment naprawdę myślałam, że tamci się z nami bawią, że to jakaś głupia gra, albo test. Że nic nam nie grozi. Teraz nie byłam już tego pewna. Powoli do mnie docierało, a ja ganiłam się w myślach za to, że nie użyłam czaru drętwota. Może wtedy miałybyśmy szanse uciec…

- Nie rozumiesz… - powtórzył po mnie blondyn i nachylił się tak blisko mojego ucha, że poczułam na policzku jego szorstką skórę. Zamarłam. – Nawet Ci wierzę – szepnął, a potem mocno złapał zębami za płatek mojego ucha.

Pisnęłam wystraszona i gwałtownie odsunęłam głowę. Zakneblowana Alex wydała z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki i chcąc mnie obronić, rzuciła się pomiędzy nas. Blondyn zareagował szybko. Mocno odepchnął ją na ścianę, a zaraz potem ją do niej przyszpilił.

- Taka wyrywna? Na Ciebie też przyjdzie kolej, suczko – syknął mężczyzna i nachalnie wpatrując się w oczy mojej przyjaciółki, zaciągnął się jej zapachem.

- Ta jest moja – Brunet złapał blondyna za ramię.

Blondyn kłapnął jeszcze zębami, jakby chciał ugryźć Alex, a zaraz potem zaśmiał się szyderczo i powoli odsunął.

- Dobra kurwa, bez różnicy – wsadził sobie papierosa do ust, a paczkę schował do kieszeni. – Obie pewnie kutasa na oczy nie widziały.

- Ja im chętnie pokaże swojego – brunet uśmiechnął się kącikiem ust i ostentacyjnie złapał się za kroczę. – Bydlak prosi o wypuszczenie na wolność.

- Chcesz to zrobić teraz? – Blondyn uniósł brwi i odpalił papierosa.

Ten drugi wzruszył ramionami. Na moment zapadła cisza. Straszne kilka chwil, kiedy to oboje stali w miejscu, jedynie na nas patrząc. W oczach mieli coś drapieżnego. Byłyśmy już nawet nie celem, a zwierzyną w potrzasku. Czymś, co mieli przecież na tacy. Po co wystarczyło sięgnąć. Do nich należała decyzja, kiedy to zrobią. Choć nie wszystko rozumiałam, nie podobały mi się ich gesty, słowa, ani spojrzenia. Skorzystałam z okazji i przysunęłam się do przyjaciółki, przytulając do niej samym tułowiem. Chciałam być jak najbliżej, jak gdyby dzięki temu nie mogli nas skrzywdzić. Przytuliłyśmy się głowami. Czułam, że tak jak ja, Alex drży ze strachu. Ten widok tylko nakręcał ich jeszcze bardziej. Ten z kucykiem przejechał językiem po zębach.

- Posadźmy je, to może potrwać. – Rzucił nagle.

Brunet bez słowa wyszedł na zaplecze i wrócił z dwoma krzesłami. Postawił je tyłem do siebie, a potem złapał mnie za ramię i siłą posadził na jednym z nich. Szybko obejrzałam się na Alex. Choć nie chciała się ruszyć z miejsca, złapali ją i posadzili jako drugą. Jej siedzisko miało nierówne nogi i chybotało się przy każdym ruchu.

- Co Panowie z nami zrobią? – zapytałam, patrząc wystraszona to na jednego, to na drugiego. – Czy… czy wypuścicie nas po wszystkim?

- Po wszystkim? – zaśmiał się ten z kolczykiem.

Mężczyzna mnie ominął i stanął nad moją przyjaciółką. Pożerał ją wzrokiem. Sięgnął do jej kolana. Chciałam zobaczyć co robi, ale blondyn dotknął mojej twarzy i delikatnie obrócił mi głowę, bym spojrzała wprost na niego.

- Źle Ci z nami, słodziutka? – zapytał, dmuchając mi dymem w twarz. – Dopiero się poznaliśmy. To nieuprzejme.

- Przepraszam… - opuściłam wzrok.

W gardle gryzło mnie od dymu. Odkaszlnęłam. Próbowałam się uspokoić. Nie chciałam ich rozjuszyć, ale dobrze byłoby wiedzieć na czym stoimy. Gdyby mieli nas wypuścić po tym, jak zjawi się profesor, wystarczyło przeczekać do tego momentu. W chwilach takich jak tak, każdy skrawek nadziei był ważny. Jeśli miałybyśmy tylko siedzieć, nie byłoby aż tak strasznie… No właśnie – „jeśli”. Nagle krzesło Alex zaczęło chybotać. Drgnęłam wystraszona.

- Nie wierzgaj tak – warknął brunet. – Nic Ci to nie da.

- Mmmm! – Alex próbowała coś powiedzieć.

Usłyszałam za sobą szarpaninę.

-Alex! – pisnęłam.

Spróbowałam zerknąć przez ramię, ale blondyn momentalnie spoważniał i bez wahania mnie spoliczkował. Zrobił to tak mocno, że omal nie spadłam z krzesła. Zupełnie się tego nie spodziewając, podniosłam powoli wzrok i spojrzałam na śmierciożercę z miną skarconego dziecka. Twarz piekła mnie od uderzenia. Mężczyzna pokręcił palcem tuż przed moim nosem.

- Nie zaglądamy. To nie widoki dla Ciebie, słodziutka – odparł z przerażającym uśmiechem.

Zacisnęłam usta, ale nie mogłam milczeć. Nie mogłam siedzieć i po prostu słuchać. Wyobraźnia podpowiadała mi straszne rzeczy. Poruszyłam rękoma, ale więzy trzymały mocno.

- Co tam się dzieje? Co ten Pan jej robi? – zapytałam z przestrachem.

- Jak przyjdzie czas, zademonstruje Ci - Blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem wyprostował się. Spojrzał na kumpla. – Na razie je przypilnuj. Musimy być gotowi.

Obracając różdżkę w palcach, wyszedł na moment przed sklep. Brudne szyby były zabite deskami, ale przez prześwity widać było, jak jego sylwetka porusza się po drugiej stronie. Choć początkowo podążyłam za nim wzrokiem, szybko skupiłam się na zagrożeniu, które z nami zostało. Korzystając z okazji, że nikt już nie pilnował gdzie patrzę, szybko obróciłam się na krześle, żeby zobaczyć co się za mną dzieje. Brunet drażnił się z Alex. Popalając papierosa i używając tylko jednej ręki, obmacywał ją po udach i ciele, a ona raz za razem zrzucała z siebie jego rękę, kopała go po łydkach i próbowała odepchnąć. Ręce miała zaciśnięte w pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.

- Alex… - mój głos się łamał. Wstałam szybko z krzesła. – Niech Pan przestanie! – pisnęłam.

- Nie będziesz mi rozkazywać – warknął mężczyzna.

Brunet chyba przestał się dobrze bawić, bo spalił szybko swoją fajkę i rzucił niedopałek na ziemię, rozgniatając go butem. Wypuścił dym do góry, a potem uśmiechnął się okrutnie.

- Suczka nie chce siedzieć?

Złapał Alex za ubranie i jednym szarpnięciem postawił ją na nogi. Próbowałam mu przeszkodzić, ale odepchnął mnie na bok z taką siłą, że boleśnie upadłam na tyłek. W czasie gdy próbowałam wstać, mężczyzna lubieżnie przyjrzał się mojej przyjaciółce i przyparł ją do ściany. Alex chciała się wyślizgnąć pod jego ramieniem, ale śmierciożerca zatrzymał ją siłą. Gdy próbowała się wyszarpnąć, przejechał dłonią po jej ciele, a później szyi, aż jego wzrok utkwił na mokrym policzku dziewczyny. Brunet zmrużył niebezpiecznie oczy i jakby z odrazą starł łzę palcem.

- Co jest suczko? Nawet dobrze nie zaczęliśmy, a Ty już płaczesz?

- Proszę Pana, płacz to nic złego… - wtrąciłam cicho, pociągając nosem. Sama miałam całą mokrą twarz od łez.

- Zamknij mordę słodziutka. Nikt nie pytał Cie o zdanie.

Chciałam przeprosić, ale zastanowiłam się dwa razy i zamilkłam. Nie potrafiąc wstać najpierw przekręciłam się na brzuch, a dopiero potem pokracznie wstałam z kolan. Brunet nawet na mnie nie spojrzał. Zlizał łzę z palca, jakby coś smakował, a później oparł się czołem o czoło Alex, patrząc jej prosto w oczy.

– Mała, zdradzę ci sekret… Tak naprawdę lubię, gdy płaczą, ale Ty robisz to mało przekonująco. Może Ci pomogę, hm?

Mężczyzna odsunął się i od razu złapał ją za szyję, zaciskając na niej palce. Dziewczyna szarpnęła się, wydała z siebie stłumione dźwięki, a później próbowała złapać oddech, ale przez knebel i chwyt było jej bardzo trudno. Wybałuszyła oczy i zaczęła wierzgać, kopiąc go ile sił w nogach.

- Niech Pan ją zostawi! – Pisnęłam.

Czarnoksiężnik był jak w transie. Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam rozpęd. Wbiegłam barkiem na mężczyznę, próbując go odepchnąć, ale ten ani drgnął. Przerażona rozpędziłam się raz jeszcze z równie miernym skutkiem. Byłam od niego dużo mniejsza, a związane z tyłu ręce bardzo utrudniały sprawę. Czułam się bezradna. Nie mogłam się jednak poddać. Spojrzałam przerażona na Alex. Po jej policzkach zaczęło płynąć więcej łez. Dziewczyna była cała czerwona na twarzy i powoli zaczynała sinieć.

- Dalej suczko, walcz o życie! - Brunet oblizał się obleśnie.

Złapał ją oburącz i jeszcze podciągnął nieco do góry, przez co ledwo dotykała palcami podłoża. Walczyła o każdy oddech. Naparłam ciałem na śmierciożercę, ale nic sobie z tego nie robił.

- Niech Pan przestanie! Błagam! Niech Pan przestanie! – Krzyczałam, zanosząc się płaczem. – Ona nie może oddychać! Udusi się! Błagam, proszę przestać! Niech Pan jej nie zabija!

Moje serce waliło jak oszalałe. Szybko oddychając, rozejrzałam się w panice, szukając czegoś, co mogłoby mi jakoś pomóc. Pomieszczenie było niemal puste, ale leżało tu i ówdzie parę starych i zepsutych rzeczy, które już nigdy nikomu się nie przydadzą. Niestety nie widziałam niczego ostrego. Nie miałam broni, moje ręce były unieruchomione, a moja różdżka była przy tym drugim śmierciożercy. Właśnie, ten drugi… Zerknęłam w stronę drzwi. Za szybą nadal poruszała się czyjaś sylwetka. Nie chciałam zostawiać Alex na pastwę losu, ale być może była to jedyna szansa, żeby ją uratować. Jak ćma lecąca do światła rzuciłam się w stronę wyjścia. Brunet momentalnie się ocknął. Zabrał ręce z szyi Alex, szybko złapał za różdżkę i wystrzelił we mnie czarem, który podciął mi nogi. Wyłożyłam się jak długa.

- Dokąd to?! – Warknął. – Nie pozwolono Ci odejść.

Próbowałam się czołgać, ale wtedy niewidzialna siła złapała mnie za kostki i mocno podciągnęła do góry, wieszając do góry nogami, zaraz przy suficie. Próbowałam poruszyć nogami, ale bezskutecznie. Moje włosy zamiotły ziemię, a koszulka lekko się osunęła odsłaniając brzuch. W tym czasie Alex złapała w końcu grunt pod stopami, ale nie mogąc na nich ustać, upadła na kolana. Łapczywie łapała powietrze nosem. Robiła to tak gwałtownie, jakby każdy wdech to było dla niej za mało. Jej twarz wciąż była czerwona. Technika śmierciożercy zadziałała, bo faktycznie Alex była zapłakana. Akurat w tej chwili blondyn wrócił do środka i czarem wyciszył za sobą drzwi. Czujnie spojrzał na wszystkich po kolei. Nie wyglądał na zadowolonego.

- On chciał ją zabić! – Pisnęłam. Nie wiem nawet na co liczyłam. Na współczucie? Wyrozumiałość? Ludzki odruch?

- Doprawdy słodziutka? – Blondyn uśmiechnął się podle i przeniósł wzrok na kolegę. – Jak mogłeś chcieć zrobić coś tak okrutnego?

- Tylko się bawimy, prawda suczko?

Brunet w akcie łaski na moment wyjął knebel z ust Alex. Dziewczyna wykorzystała te chwile na to, by wziąć kilka głębokich wdechów. Następnie splunęła zebraną w ustach krwią. Zwiesiła głowę, a włosy zasłoniły jej twarz. Wydawała się wykończona.

- Widzisz? Tylko się bawią… - Blondyn podszedł do mnie i przesunął różdżką po moim odsłoniętym brzuchu. – Akurat śmierć, to ostatnia z rzeczy jaka was spotka. Gdy tylko dorwiemy Szalonookiego, będziemy mieć sporo czasu do spędzenia razem…

Szarpnęłam się w powietrzu i zacisnęłam mocno powieki. Od razu przypominałam sobie słowa profesora Moody’ego. To, co mówił o śmierciożercach. O tym, jacy są. Co robią… Już jako opowieści brzmiało to dla mnie strasznie. Teraz miałam szansę przekonać się na własnej skórze ile z tych historii było prawdą. Bałam się tego dowiedzieć. Nie byłam na to gotowa… Choć moja różdżka była na wyciągnięcie ręki, związana nie miałam jak po nią sięgnąć. Znowu ostrożnie poruszałam nadgarstkami, próbując wyswobodzić dłonie, ale lina trzymała mocno. Broń śmierciożercy zataczała kręgi na mojej skórze i przesuwała się w dół, odsłaniając coraz więcej. Koszulka opadła mi aż na twarz. Czułam się jak sparaliżowana. Z bezsilności łzy same zbierały mi się do oczu. Miałam wrażenie, że jedyne co mogę zrobić, to płakać i liczyć na to, że profesor Moody zjawi nam się na ratunek tak, jak zawsze to robił. Że zrobi to na czas, a nie gdy będzie już za późno.

- Jesteście popieprz…! – Alex sapnęła ze złością, ale nie dane było jej dokończyć.

Śmierciożerca złapał ją mocno za włosy, odchylił jej głowę, a knebel znowu wylądował w jej ustach. Widziałam, jak Alex zagryza go ze złością.

- Przyzwyczajaj się, bo zaraz możesz mieć w ustach coś innego – ten z kolczykiem uderzył Alex w twarz, aż upadła na plecy.

- Nie bijcie jej! – zapłakałam.

Moja wyobraźnia w kwestii tortur nie była zbyt rozbudowana, dlatego wydawało mi się, że sytuacja w której się znajdujemy, jest już najgorszą z możliwych, a co za tym idzie, każda zmiana byłaby zmianą na lepsze. Z resztą musiałam jak najbardziej obrócić ją na naszą korzyść. Chociaż spróbować. Od wiszenia w tej pozycji zaczynało mi się robić słabo, bo cała krew napływała do głowy. Do tego różdżka mężczyzny zahaczyła właśnie o mój stanik.

– Profesor Moody wam nie wybaczy, jeśli coś nam się stanie. Obie jesteśmy jego…

Alex wydała z siebie stłumiony dźwięk i podniosła się gwałtownie, patrząc w moją stronę. Chciała mnie powstrzymać, ale nie potrafiłam zrozumieć co mówi. Brunet przydepnął ją butem, trzymając przy ziemi.

- Jesteście jego co? – zapytał z zainteresowaniem blondyn, odrywając różdżkę od mojej skóry. Złapał mnie mocno za podbródek i nieco uniósł moją głowę, by móc mi się przypatrzyć.

- Jego ulubienicami… - szepnęłam, wystraszona patrząc mu prosto w oczy.

Twarz blondyna wykrzywił grymas. Mężczyzna przejechał koniuszkiem języka po zębach. Chyba spodobało mu się to co to usłyszał, bo puścił mnie.

- Ulubienicami… - powtórzył. – I mam wierzyć, że żadnej z was nie dobrał się do majtek?

- Co? – pisnęłam cała czerwona. - Czemu miałby…

Blondyn złapał mnie mocno w pasie. Wycelował różdżką w sufit i anulował czar, który do tej pory trzymał mnie za nogi. Nie upadłam tylko dlatego, że mnie przytrzymał. Odstawił mnie, ale do delikatności było mu daleko.

- Widziałem was we świńskim łbie, słodziutka. Coś ewidentnie było na rzeczy. – Zamyślony spojrzał na tego z kolczykiem. – Jednak dobrze, że trafiły nam się obie. Trzeba będzie je zostawić w jako takim stanie. Niech skurwiel myśli, że ma jeszcze szansę je uratować.

Patrzyłam na nich przerażona. Dlaczego mówili tak, jakby nas tu wcale nie było?

- Myślisz, że jej nie pozna jak trochę spuchnie? - Brunet złapał Alex za podbródek i przyjrzał się jej twarzy.

- Po prostu trochę przyhamuj. Trzeba jeszcze zabezpieczyć tyły. Nie możemy dać się zaskoczyć.

Zerknęłam w stronę drzwi wejściowych. Nie zauważyłam, by zamykali je czarem. Gdybyśmy tylko mogły tamtędy wybiec... Niestety plan ucieczki musiał poczekać. Blondyn złapał mnie za ramię i siłą pociągnął na zaplecze. Szedł bardzo szybko. Nogi mi się plątały, ledwo za nim nadążałam.

– A teraz opowiedz mi więcej o tym profesorze słodziutka – puścił mnie tuż za progiem. - Pewnie dobrze go znasz. Jest coś, czego się boi? Ma jakieś słabości?

Rozejrzałam się, analizując sytuację. Zaplecze było mniejsze od sklepu i zagracone skrzyniami. Wszystko pokrywały grube warstwy kurzu. Panował tu półmrok i śmierdziało stęchlizną jakby od bardzo dawna nikt nie wietrzył. Jedyne okno było szczelnie zabite deskami, a na podłodze leżały kawałki szkła. Starałam się nie patrzeć na nie nachalnie. Blondyn podszedł do zaryglowanych, oplecionych grubym łańcuchem drzwi i sprawdził stan ich zamknięcia. Zaraz potem wykonał różdżką kilka gestów. Nie wszystkie zaklęcia znałam, ale byłam pewna, że ustawia alarm na wypadek nieproszonych gości.

- Przepraszam… nie wiem… Jeśli je ma, bardzo dobrze je ukrywa.

- Lepiej dobrze się zastanów – mężczyzna wycelował we mnie różdżką. – Jeśli coś wiesz i tak to z Ciebie wyciągnę. Od Ciebie zależy, jak bardzo się przy tym nacierpisz.

- Ja… - zająknęłam się i potrząsnęłam głową. – Ja… N… Naprawdę nie wiem… Profesor zawsze mówi… mówi żeby pozbywać się słabości. Że ważna jest stała czujność…

Śmierciożerca podszedł do mnie i wbił mi różdżkę między żebra. Zmrużył oczy.

- Wciąż nie jesteś pomocna – westchnął znudzony. Prześlizgnął się po mnie wzrokiem.

- Przepraszam… - szepnęłam opuszczając głowę.

– Ale jeśli to co mówisz jest prawdą i jeszcze cie nie pieprzył, niech skurwiel żałuje. Nie będzie miał już okazji. - Czarnoksiężnik pogładził mój policzek wierzchem dłoni. - Byłaś kiedyś z mężczyzną? – zapytał nagle.

Zamrugałam zdezorientowana i podniosłam wzrok na śmierciożercę. Mężczyzna miał poważną minę. Jego oczy błyszczały. Dlaczego w ogóle o to pytał? Otworzyłam szeroko oczy i gorączkowo potrząsnęłam głową. Cofnęłam się o pół kroku, ale za mną były drzwi.

- Coraz lepiej – sapnął. - Lubię być tym pierwszym.

Nim zdążyłam się ruszyć, przygniótł mnie do drzwi i polizał po szyi. Włożył rękę pomiędzy moje uda. Pisnęłam, próbując się odsunąć, ale jedynie go to rozjuszyło. Złapał mnie za ramię i pchnął na skrzynki, aż upadłam na nie brzuchem. Nim zdążyłam się wyprostować, przywarł do mnie od tyłu i zaczął mnie obłapiać. Strach mnie sparaliżował.

- Błagam Pana… - szepnęłam zaciskając powieki. Łzy napłynęły mi do oczu.

- O co? O litość? – uśmiechnął się blondyn, napawając moim strachem.

- Niech Pan przestanie. Nie robi mi krzywdy - poprosiłam płaczliwie.

- Wciąż nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie – szepnął mi do ucha.

Jego dotyk był gwałtowny i dziki, jakby chciał dotknąć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Podciągnął mi koszulkę i wsunął pod nią dłoń, łapiąc mnie za jedną z uwięzionych w staniku piersi. Robił to tak mocno, że sprawiał mi ból. Próbowałam nie myśleć o tym co się dzieje. Skupić się, jak na zajęciach z profesorem, ale bez kuli i różdżki było o wiele trudniej. Drżałam ze strachu. Gorączkowo poszukiwałam w myślach czegoś, czym mogłabym nasycić nieznajomego. Dzięki czemu dałby mi spokój.

– On… on czasem nad sobą nie panuje.

- To za mało – sapnął blondyn zjechał dłonią niżej, do moich dżinsów. Rozpiął mi guzik i rozporek, a potem nakręcony wypchnął biodra, mocniej przygniatając mnie do skrzynki. Jęknęłam z bólu.

- Wpada w szał, kiedy go nie słuchamy! – powiedziałam, zanosząc się płaczem. Łzy lały mi się po policzkach i kapały na skrzynię. – Zawsze wtedy musi się napić! Błagam!

- To nie brzmi jak coś przydatnego…

Mężczyzna wyswobodził rękę spod mojej koszulki i złapał mnie za kark, zmuszając do wypięcia się. Czułam się tak, jakbym nie miała władzy nad własnym ciałem. Mój umysł krzyczał. Chciałam się wyrwać, ale nie miałam pola manewru. Blondyn złapał mnie za spodnie. Gdy już je miał ze mnie zedrzeć z pomieszczenia obok dobiegł nas dźwięk alarmu. Ktoś wszedł w zasięg czaru! Mężczyzna syknął, szybko odsunął się ode mnie i z różdżką w gotowości rzucił się do drzwi, zostawiając mnie tutaj samą. Przez moment nieruchomo leżałam na skrzyni. Moje oczy były tak czerwone od płaczu, że ledwo widziałam. Było tak blisko… Zrozumiałam, że profesor Moody faktycznie był dla mnie delikatny i wyrozumiały. Teraz bałam się, że Alex spotkało coś podobnego. Że stało jej się coś o wiele gorszego… Chciałam wyjść stąd. Wrócić już do szkoły. Choćbym miała do końca życia mieć tylko eliksiry ze Snape’m i codziennie dostawać sto szlabanów, wszystko było lepsze niż przebywanie z tymi dwoma. Jak bardzo wierzyłam w ludzkie dobro, to oni zdawali się nie mieć w sobie ani kszty.

Otępiała osunęłam się po skrzyni i usiadłam na ziemi. Za drzwiami przez chwilę panowała niepokojąca cisza. Nie podobało mi się to. Dlaczego byli tak cicho? Czy to możliwe, że profesor Moody już przybył? Czy miał szansę, pokonać ich, mimo że mieli przewagę? Nie powinnam w niego wątpić. Nie powinnam też biernie siedzieć i czekać. Przecież chciałam być aurorką. Może i nie byłam gotowa na to co nas spotkało, ale musiałam potraktować to jako kolejną próbę. To przecież nie był jeszcze koniec. Musiałam się ruszyć, jeśli nie dla siebie, to dla Alex. Poruszyłam palcami, a później ciałem. Gdy próbowałam zebrać się z ziemi, przypomniałam sobie o szkle. Jeśli uwolnię ręce, będę miała większe szanse! Szybko zmusiłam się do tego, żeby przesunąć się w stronę okna. Wymacywałam podłogę i na oślep próbowałam złapać za fragment szkła. Wpatrywałam się w klamkę, bojąc, że ta zaraz się poruszy. Nadgarstki bolały mnie od więzów, ale teraz nie miało to znaczenia. Dotknęłam w końcu ostro zakończony kawałek szyby. Wydawał się odpowiedni. Zacisnęłam go w dłoni i wciąż łkając, za wszelką cenę próbowałam uwolnić ręce. Gdy piłowałam linę, czułam, że szkło wbija mi się w skórę. Bolało. Usłyszałam kroki. Drgnęłam i w ostatniej chwili wcisnęłam szkło do tylnej kieszeni spodni. Skuliłam się tuż pod ścianą, podciągając nogi pod brodę. Drzwi otwarły się na oścież, a w nich stanął blondyn. Na jego widok, skuliłam się jeszcze bardziej.

- Szkoda, że przerwał nam fałszywy alarm – szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał mnie za ubranie, pociągając do góry. – Ale nie martw się, dokończymy sobie później.

- Nie chcę… - jęknęłam cała spięta. – Chcę do mamy…

- Twoją mamą też się mogę zająć, słodziutka – Mężczyzna poklepał mnie po twarzy, a potem rozejrzał się podejrzliwie i raz jeszcze sprawdził łańcuch. Zaraz potem wywlókł mnie do głównego pomieszczenia.

Alex siedziała podenerwowana na krześle. Wciąż miała w buzi knebel. Jej koszulka była naderwana, włosy rozczochrane, a na jej rękach widać było kilka sińców. Zapewne więcej było pod ubraniem.

- Alex… - szepnęłam. Chciałam do niej podejść, ale z nerwów nogi same mi się uginały.

- Siedź i się nie ruszaj – powiedział ten z kucykiem i posadził mnie z powrotem na krześle.

Sięgnęłam palcami do dłoni Alex i złapałam ją na tyle na ile mogłam. Jej dotyk dodał mi trochę otuchy. Miałam ochotę powiedzieć jej o szkle, ale nie chciałam się zdradzać. Brunet krążył blisko drzwi, a blondyn stał przy nas z założonymi rękami. W powietrzu było wyczuwalne napięcie. Nagle rozległ się kolejny alarm, tym razem od strony zaplecza. Blondyn poderwał się z miejsca, łypnął na towarzysza i dał mu znak. Sam poszedł na tyły. Nerwowo przyglądałam się sytuacji. Ostrożnie sięgnęłam do kieszeni spodni, wyciągając kawałek szkła. Dłonie Alex były blisko, więc wyczuła, że coś trzymam. Zerknęła na mnie, a ja na nią. Szturchnęła mnie, a ja zwiesiłam głowę, by nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Kontynuowałam piłowanie liny. Obie siedziałyśmy jak na szpilkach.

Od strony zaplecza usłyszeliśmy cichy, ale miarowy syk.

- To podpucha – warknął blondyn, wyskakując z zaplecza.

Niemal w tym samym momencie, z przodu sklepu rozległ się kolejny alarm. Ten z kolczykiem odsunął się od drzwi i wycelował w nie różdżką. Za szybą zobaczyłam czyjąś majaczącą postać. Zaraz potem drzwi otworzyły się na całą szerokość. Brunet wystrzelił w nie zaklęciem, ale nikogo nie było po drugiej stronie. Rozglądałam się zdezorientowana.

- Tak mnie witacie?... – usłyszałam znany mi głos.

- Alastor Pieprzony Moody! – blondyn roześmiał się i obrócił różdżkę w palcach. – Spóźniłeś się!

- To wy się spóźniliście. - Ton profesora był grobowy.

Drgnęłam i z nadzieją spojrzałam w stronę wejścia. W progu pojawił się nie kto inny, jak profesor Moody. Jego twarz była jak wykuta z kamienia. Pozbawiona uśmiechu. Poważna. Jego mechaniczne oko jak szalone kręciło się we wszystkie strony, przyglądając każdemu najdrobniejszemu elementowi pomieszczenia. Językiem zwilżył wargi.

- Profesorze! – pisnęłam ożywiona.

Alex próbowała coś powiedzieć, ale wydała z siebie tylko kilka przytłumionych dźwięków. Nauczyciel nie zaszczycił nas swoim spojrzeniem. Nie zwrócił się do nas. Był skupiony i czujny. Wszyscy troje mierzyli się różdżkami. Gdy Moody zrobił krok do środka, nastąpiła krótka, ale błyskawiczna wymiana czarów. Patrzyłam oniemiała. Byli naprawdę szybcy, a co najważniejsze Szalonooki faktycznie dawał sobie radę, nawet pomimo tego, że tamci mieli przewagę liczebną. Raz za razem odbijał ich czary. Każdy kolejny odbijał z większą zaciekłością, jakby kłębiące się w nim emocje narastały. Tak naprawdę jednak głównie się bronił. Nie miał czasu wyprowadzić celnych ataków. Zacisnęłam zęby i szybciej piłowałam linę. Czułam, że krew cieknie mi po dłoni.

- Mogłem się tego spodziewać! – Moody warknął z odrazą. – Czarny Pan dał o sobie znać i nagle wszystkie jego niewierne psy zaczynają skamleć!

- Skamleć?! – Blondyn wyglądał, jakby go to rozjuszyło. – Działamy w jego imię! Dla jego chwały!

- Tak samo jak dla jego chwały wyrzekliście się go podczas procesu? – słowa Moody’ego dały mu przewagę. Brunet wycofał się spod drzwi. Wymiana ognia nadal trwała.

- Zamilcz! – warknął brunet.

- Nie pieprz, że nie zrobiliście tego ze strachu o własne dupska – kpił profesor. - Innych mogliście nabrać, ale nie mnie.

- To nie była oznaka strachu, a rozsądku – Blondyn stwierdził dumnie. – Na czym Czarny Pan bardziej skorzysta? Na słudze uwięzionym w Azkabanie, czy takim, który może pociągać za sznurki? Odpowiedź jest prosta, a Czarny Pan to zrozumie.

- Skąd ta pewność? – Moody uniósł brwi.

- W końcu dostarczymy mu Ciebie… - zaśmiał się ten z kolczykiem. - A to dopiero początek!

Na chwilę walka ustała, ale różdżki nadal były wycelowane. Z zaplecza wciąż dochodził dziwny syk. Szalonooki oblizał się. Jego oko wciąż skakało z punktu na punkt. Mężczyzna wyglądał, jakby był w transie. Jakby panowała nad nim jakaś dziwna siła.

- Początek? Zaczęliście od porywania dzieci. Prawdziwe zadanie na miarę waszych możliwości – zakpił profesor. – Ciekawe jestem jaki będzie wasz kolejny, genialny i niezwykle zły plan?

- Dobrze wiesz, że nie chodzi o te dzieciaki, a o Ciebie śmieciu. Przyznaj się, jak dorobiłeś się fuchy w szkole? I jak to jest mieć wokół siebie takie suczki, hm?

Brunet doskoczył do mnie i Alex. Złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. Przyjaciółka spojrzała na profesora, ale ten ani nie drgnął. Ja znieruchomiałam. Lina na moim nadgarstku już puszczała, wystarczyło mocniej szarpnąć. Nie chciałam się z tym zdradzić. Podałam Alex kawałek szkła. Chyba tylko dlatego nie próbowała się wyszarpnąć mężczyźnie.

- Robota jak każda inna. Zostaw tego dzieciaka i załatwmy to między nami. One nie mają z tym nic wspólnego.

- Ależ mają… - Brunet zaśmiał się obłąkańczo i puścił włosy Alex.

- To tylko uczennice – Moody nie spuszczał śmierciożerców z muszki.

- Ponoć Twoje „ulubienice” – wtrącił blondyn i poklepał mnie po twarzy.

Moody zerknął na mnie, a ja opuściłam wzrok. Było mi wstyd, że powiedziałam im o tym, ale teraz nie mogłam już cofnąć czasu. Szalonooki oblizał się powoli.

- Nic mnie z nimi nie łączy – powiedział sucho.

- Nic? – blondyn wpatrywał się w oko profesora. – Czyli nie będzie Ci przeszkadzało, jeśli… - wycelował we mnie różdżką.

Spojrzałam wystraszona na różdżkę, a później na usta blondyna. Miałam wrażenie, że czas spowolnił. Widziałam jak wypowiada każdą kolejną literę zaklęcia „cruciatus”. Alex poruszyła się gwałtownie, jakby chciała odepchnąć mnie z linii strzału, ale brunet złapał ją za ubranie. Otworzyłam szeroko oczy. Gdy ostatnia litera miała wylecieć z ust blondyna, przed moimi oczami przeleciała kula ognia. Czar uderzył w śmierciożercę i odrzucił go do tyłu, na ścianę.

- Nie zapominaj, że ciągle jestem aurorem! – krzyknął Moody.

- Już niedługo!

Brunet puścił Alex i nastąpiła kolejna wymiana ognia. Mężczyźni napierali na nauczyciela, zmuszając go do wycofania pod drzwi. Ja siedziałam jak sparaliżowana. Kula podpaliła starą, na wpół odklejoną tapetę. Do tego z zaplecza zaczął unosić się gęsty dym, który stopniowo wypełniał pomieszczenie. Przyjaciółka szybko piłowała swoją linę. Skorzystała z zamieszania i w końcu wyswobodziła ręce. Wyjęła knebel z ust i szarpnęła mnie. Ocknęłam się nagle i spojrzałam na nią wystraszona.

- Musimy uciekać – szepnęła do mnie przyjaciółka.

Rzuciłyśmy się na ziemię, żeby nie oberwać rykoszetem. Szarpnęłam rękoma, rozrywając nadpiłowaną wcześniej linę. Miałam poranione dłonie, ale nie było to teraz ważne. Poprawiłam ubranie, drżącymi rękoma zapięłam spodnie i wystraszona spojrzałam na walczących. Mogłabym przysiąc, że Szalonooki zerknął na nas na krótki moment. Wydawał mi się jakiś dziwny. Obcy.

- Nie możemy go tak zostawić – jęknęłam. – Co jeśli przegra?

- To nasza jedyna szansa – twardo powiedziała Alex. – Poza tym powiedział, że nic dla niego nie znaczymy.

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Spojrzałyśmy w stronę drzwi. Chciałyśmy przeczołgać się do wyjścia, ale cała trójka trzymała się w tamtym rejonie. Pozostało więc zaplecze. Alex ruszyła przodem.


- Kurwa, przynęta nam spierdala! - krzyknął brunet. Już miał rzucić się w naszą stronę, ale zaklęcie profesora skutecznie odcięło mu drogę. Podłoga zaczynała się palić.

- Zostaw je. Daleko nie uciekną! - blondyn schował się za ladą.

Zaklęcia latały w powietrzu. Sprawa zaczynała wyglądać na przesądzoną. Dopadłyśmy w końcu do drzwi i szybko weszłyśmy do środka. Pomieszczenie wyglądało tak jak przedtem z tą różnicą, że jedna z desek okna była wyłamana, a na ziemi leżała dymiąca, przypominająca jakiś fajerwerk puszka. Naciągnęłyśmy koszulki na usta, by ograniczyć wdychanie dymu. Podbiegłam do drzwi i szarpnęłam za łańcuch.

- Nie wyjdziemy tędy… - powiedziałam łamiącym się głosem. - On wszystko tutaj zabezpieczył.
 

Alex wykopała dymiącą puszkę za drzwi prowadzące do wnętrza sklepu, a potem zastawiła je skrzynką. Wspięła się na inną i spojrzała przez szparę w oknie.

- Pomocy! Ratunku! – krzyknęła, a potem zaczęła próbować wyrwać kolejną deskę. Ta ani drgnęła – Poszukaj czegoś do podważenia! – instruowała mnie.

- Ale czego! – pisnęłam zapłakana.

- Nie wiem kurwa, czegoś twardego! Rury czy coś!

Alex szarpała się z oknem. Tak jak ja miała poranione dłonie, więc zostawiała wszędzie ślady krwi. Ja na miękkich nogach ruszyłam między skrzynki. Spojrzałam na tę jedną, na której był odbity ślad, jakby ktoś na niej leżał. W oczach zebrały mi się łzy. Pociągnęłam nosem i szybko odwróciłam wzrok.

- Boję się o niego… - szepnęłam. – Boje się, że go zabiją… Nie chcę go zostawiać. Alex. Musimy coś zrobić – mówiłam roztrzęsiona.

- Szukaj tej rury albo pręta. On sobie poradzi. Jest aurorem – Przyjaciółka próbowała mnie pocieszyć.

- Ale ich jest dwóch…

- Tylko byśmy mu przeszkadzały!

Hałasy zza drzwi narastały. Spięta zajrzałam do kilku skrzynek, ale nigdzie nie mogłam znaleźć niczego, co mogłoby nam pomóc otworzyć okno.

- Tu nic nie ma! – pisnęłam.

- Musi coś być!

Szukałam jeszcze przez chwilę, ale nagle hałasy ucichły. Obie spojrzałyśmy wystraszone w stronę drzwi. Alex szybko wskoczyła za skrzynki. Złapałam szkło z ziemi i wcisnęłam się tam gdzie ona. Przytuliłyśmy się do siebie, czekając na najgorsze. Cisza trwała zdecydowanie za długo. Później coś uderzyło w drzwi od zaplecza. Kolejne uderzenie trochę odsunęło skrzynię, która była przy drzwiach. Trzecie uderzenie odepchnęło ją z pełną siłą. Drzwi otworzyły się na oścież, a w progu pojawił się profesor Moody. Jego ubranie było nadpalone i porozcinane, a na policzku mężczyzny widniała długą, krwawiąca szrama. W pierwszej chwili ciężko było go poznać. Mężczyzna trzymał różdżkę w pogotowiu, a w drugiej ręce miał znaną nam buteleczkę. Dysząc ciężko, upił z niej solidny łyk. Jego mechaniczne oko prześliznęło się po pomieszczeniu, szybko zatrzymując na skrzyniach za którymi byłyśmy. Szalonooki oblizał się.

- Wychodźcie – powiedział sucho.

Alex złapała mnie za ramię, ale wyrwałam się jej i bez wahania wyskoczyłam zza skrzynki.

- Profesorze! – pisnęłam, upuszczając szkło i podbiegając do niego. Złapałam go mocno w pasie i przytuliłam się z całych sił. – Jak dobrze, że Pan żyje!

Moody drżącą ręką prawie dotknął moich pleców, ale zatrzymał się tuż przed nimi. Zacisnął zęby, odchrząknął, upił kolejny, duży łyk, potrząsnął głową i dopiero wtedy, trochę spokojniej pogładził mnie po plecach.



- Alex?... Musimy stąd wyjść. W tej chwili. – machnął różdżką, rozcinając łańcuch na drzwiach wyjściowych.

- Co się stało? Gdzie oni są? – zapytała czujnie przyjaciółka. Wyłoniła się zza skrzyń i spojrzała podejrzliwie w naszą stronę.

- Niestety... - odchrząknął. - udało im się uciec. Nie ma czasu do stracenia, nie jesteśmy tu bezpieczni.

Moody wcisnął buteleczkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i pociągnął mnie w stronę Alex. Przyjrzał jej się, a później ostrożnie przytulił ją do swojego boku. Uścisk naszej trójki trwał krótką chwilę. Wszyscy tego potrzebowaliśmy.

- Przepraszam, że trwało to tak długo – szepnął i kolejno spojrzał nam w oczy. – Musiałem mieć pewność, że wszyscy wyjdziemy stąd w jednym kawałku.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Alex też kiwnęła.

- Profesor jest ranny… -szepnęłam, dotykając jego rozciętej twarzy.

- To nic takiego. -
Mężczyzna odsunął od siebie moją dłoń, a potem zerknął za siebie i oblizał się. - Gdy przyjdzie pora, zapłacą za WSZYSTKO, czego dokonali.
  
Szybko wyprowadził nas z budynku, na tyły. Uliczka była wąska i kręta, ale nie było tam nikogo.

- Powinniśmy powiadomić ministerstwo. Jeden z nich pracuje z moim ojcem!

- W żadnym wypadku nie możemy tego zrobić. To zbyt ryzykowne. - Moody rozglądał się czujnie.

- Ryzykowne jest nic nie mówić. Oni nie są normalni! – Alex dotknęła swojej obolałej twarzy.

Ja szłam w milczeniu. Chciałam wyrzucił z głowy to, co się stało, ale obrazy były wciąż żywe. Miałam wrażenie, że w oczach brakowało mi już łez do płakania.

- Już raz uwierzono im, że działali pod klątwą imperiusa. Myślisz, że teraz byłoby inaczej? Że wysłuchaliby dwójki uczennic oskarżających dorosłych czystokrwistych?

- A co z Panem? Mógłby się Pan wstawić po naszej stronie. Przecież był Pan tam! – ożywiła się Alex.

- Poprzednio też mnie nie posłuchali – westchnął Moody. Wpatrzył się przed siebie. - To skomplikowane. Oni teraz wrócą do cienia… Jeśli wykonamy jakiś ruch, oni zrobią kolejny. Wiedzą kim jesteście. Wasze rodziny…

- Co z nimi? – zapytałam nagle.

- Byłyby zagrożone – dokończył profesor. Brzmiał śmiertelnie poważnie.

- Na Merlina… - szepnęłam.

Moody złapał nas za dłonie, wciągnął nas do pierwszego sklepu i nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi, sypnął proszkiem w kominku. Zielony ogień przeniósł nas do kominka w pustym domu w Hogsmeade. Profesor puścił nas, zablokował kominek czarem i gdy miał już pewność, że nikt nas nie ściga w końcu się zatrzymał. Przez moment stał tyłem do nas. Był dziwnie cichy, wciąż czujny i skupiony. Jego oko prześlizgnęło się po pomieszczeniu.


- Chyba możemy odpocząć. Na chwilę.

Znowu wziął łyk z buteleczki, przekręcił głowę raz w prawo i raz w lewo, strzelając karkiem, a później powoli się obrócił. Przyjrzał się nam kolejno. Byłyśmy roztrzęsione i poturbowane. Ja patrzyłam tępo w podłogę. Alex była przyczajona. Nic dziwnego, że profesor wyglądał na zmartwionego.

- Co oni wam zrobili... - mruknął. - Nie możecie pójść tak do szkoły.

- Do szkoły?... - szepnęłam.

- Profesor wcale nie wygląda lepiej... - mruknęła Alex.

Moody schował buteleczkę i złapał za różdżkę. Jednym machnięciem doprowadził naszą garderobę do porządku dziennego. Drugim czarem zagoił rany na naszych dłoniach. Machnął po raz kolejny, ale w połowie się rozmyślił. Powoli schował różdżkę.

- Chociaż tyle mogę zrobić. Niektórych ran nie zaleczy żadne zaklęcie.









poniedziałek, 14 października 2019

63. Ulica Śmiertelnego Nokturnu

Stałam w przymierzalni, wpatrując się krytycznym okiem w swoje odbicie. Obok na wieszaku wisiało ze sto przeróżnych sukienek, chociaż najwięcej było tych czarnych, kilka czerwonych, a resztę wzięłam najprawdopodobniej z rozmachu, ponieważ kolory zupełnie nie odpowiadały mojemu gustowi.

Wyswobodziłam się ze swoich ubrań i stanęłam bokiem, oglądając swoje ciało. Jak mogłam podobać się Snape’owi, kiedy wyglądałam jak dzieciak?! Owszem, piersi miałam już ukształtowane i jędrne, ale w dalszym ciągu nie były tak duże, jak starszych dziewczyn. Miałam nadzieję, że jeszcze mi się powiększą, bo czułam się jak wieszak, a chciałam być najpiękniejszą dla mężczyzny, który należał tylko do mnie.

Sięgnęłam dłonią po wieszak z jedną kreacją, która już od początku przyciągnęła mój wzrok. Sukienka nie należała do najtańszych, ale ojciec wysłał mi tyle pieniędzy, że tak właściwie mogłam kupić, co mi się podobało.

- Alex, musisz to zobaczyć! – Pisnęła nagle Klara. Usłyszałam szelest i kroki. Wychyliłam nieznacznie głowę zza kotary, obcinając przyjaciółkę od głów do stóp i uniosłam wysoko brwi.

- Zajebista! – Skomentowałam, a następnie spojrzałam przepraszająco na Moody’ego, który stanął z boku, również przyglądając się dziewczynie, jakby zachłannym nieco wzrokiem. Jego prawdziwe oko lustrowało każdy detal sylwetki blondynki, a magiczne zatrzymało się na mnie. – Bardzo ładny kolor – dodałam tonem znawcy. – Pasuje ci do karnacji.

- To nie ja wybrałam – uśmiechnęła się Klara, obracając wokół własnej osi, a następnie stanęła przed lustrem, oglądając się z każdej strony. Chyba nigdy wcześniej nie czuła się bardziej kobieco niż dzisiaj i chociaż sukienka wyglądała na typowo balową w dobrym guście, to i tak zdawało mi się, że dziewczyna była sobą zachwycona.

- Nie ty wybierałaś? – Zdziwiłam się, spoglądając na profesora, który przyłożył pięść do ust i odchrząknął w nią.

- Niebieska była najładniejsza – mruknął, wzruszając ramionami.

- Kupię ją! – Zdecydowała Klara. – Ale muszę jeszcze dobrać dodatki.

- Dodatki? – Zdziwił się Moody, a następnie spojrzał na swój zegarek. -Nie mamy całego dnia, dziewczynki. Musicie się pospieszyć, bo profesor Mcgonagall urwie mi głowę. – Puścił do mnie oczko, a ja uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dziwne, zdawało mi się, że profesor zupełnie zapomniał o tym, co miało miejsce tydzień wcześniej. Znowu był taki jak zawsze, czyli kochany, sympatyczny i pełen zrozumienia dla nas.

- To tylko zajmie chwilkę! – Zawołała podekscytowana blondynka, zmierzając w stronę działu z torebkami. Wiedziałam już, że na chwili się nie skończy, więc miałam jeszcze trochę czasu, żeby dobrać wszystko dla siebie. Już chciałam z powrotem schować się za kotarą, ale nauczyciel zgadał do mnie.

- Mam nadzieję, że chociaż ty masz już wszystko wybrane?

- Nie do końca – zawstydziłam się i schowałam w przebieralni. – Mam upatrzoną sukienkę, ale jeszcze jej nie przymierzałam – dodałam, ponownie wpatrując się w swoje odbicie.

- No to na co czekasz? – Zapytał żartobliwie. Jego głos zdawał się dochodzić z bardzo bliska. Jakby mężczyzna stał tuż za kotarą. Sięgnęłam więc po swoją czarną sukienkę do samego dołu i założyłam ją na siebie. Strój nie posiadał żadnych zamków. Był lekki, seksowny, wręcz idealny. Odwróciłam się tyłem do lustra, zaglądając przez ramię, jak wyglądają moje „tyły”. Sukienka na cienkich, czarnych ramiączkach nie posiadała pleców, a materiał kończył się nieco ponad odcinkiem lędźwiowym kręgosłupa. Ponownie spojrzałam na siebie z przodu. Sukienka zwężała się w pasie, przez co cały strój dopasowywał się idealnie do sylwetki, a jej dół rozcięty był z jednej strony, odsłaniając całe udo.

- Profesorze? – Zagadnęłam.

- Słucham? Potrzebujesz pomocy?

- Niech profesor znajdzie mi jakieś czarne szpilki na wysokim, cienkim obcasie – odparłam.

- Merlinie – jęknął, ale mogłam niemal wyczuć, jak uśmiecha się do siebie. – Nie znam się na damskich butach, Alex.

- Coś pan na pewno znajdzie – odpowiedziałam, wierząc w profesora. Skoro mógł wybrać odpowiedni kolor sukienki dla Klary, byłam pewna, że z butami również sobie poradzi. Usłyszałam kroki, kiedy nauczyciel oddalał się, po czym chwyciłam pukiel włosów, unosząc je. Rozpuszczone czy w koku? Przez pogodę, jaka panowała na zewnątrz, moje włosy nieco się napuszyły i wyglądałam tragicznie. Jeżeli miałabym wybrać fryzurę na bal, to na pewno wyprostuję włosy.

Przez większość czasu wcale nie miałam zamiaru iść na bal, ale z drugiej strony pokazanie się w sukience i z pełnym makijażem, poprawiało mi humor. Zresztą, Lucjan zasługiwał na oddanie mu przysługi, więc postanowiłam w końcu raz a porządnie wybrać się z nim na to wydarzenie.

Nagle kotara rozsunęła się, a do środka wśliznęła się dłoń profesora, trzymająca bardzo ładne, czarne, zamszowe szpilki na wysokim obcasie.

- Mam nadzieję, że sprostałem zadaniu? – odchrząknął nauczyciel z drugiej strony. Wyszczerzyłam się do siebie.

- Miał profesor siostrę? – Zapytałam zaskoczona. – Ma pan gust.

- Całe życie byłem jedynakiem, ale umiem słuchać kobiet, a one zawsze sporo rozmawiają o modowych sprawach.

Przesunęłam się na bok i poprosiłam, aby profesor wszedł do środka.

- Jesteś pewna?

- A co w tym dziwnego? – Wzruszyłam ramionami. – Nie jestem naga. Niech profesor wchodzi.

Moody nie czekając dłużej, wśliznął się do przymierzalni. Gdy tylko mnie zobaczył, jego brwi uniosły się wysoko, a na twarzy zauważyłam wyraz zaskoczenia. Chwyciłam szybko szpilki i ubrałam je na bose stopy. Od razu podrosłam o jakieś 11 centymetrów. Teraz byłam niższa od nauczyciela tylko o głowę.

- I jak? – Spytałam przejęta, jeszcze bardziej się oddalając, żeby profesor mógł dokładnie zobaczyć i ocenić mój strój.

- No nie wiem, Alex – odparł niepewnie, oblizując się. Jego magiczne oko nie mogło przestać ślizgać się po moim ciele. – Czy to przepisowy strój? Nie odsłania zbyt wiele? – Moody spojrzał na odsłoniętą nogę.

- Przecież wszystko mam zakryte! – Spojrzałam w dół.

- Merlinie, gdzie masz materiał, który powinien być na plecach? – Moody zerknął w taflę lustra, obserwując moje odkryte plecy. Jego wzrok podążył do miejsca, gdzie naga skóra stykała się z sukienką. – To bardzo prowokacyjny strój. Nie jestem pewny, czy Minerva się na niego zgodzi.

- Musi – nacisnęłam pewnie. – To jest moja wymarzona sukienka!

- Strach pomyśleć, co się będzie działo na balu – mruknął Moody, marszcząc brwi. – Wszystkie będziecie surowo pilnowane – zagroził mi żartobliwie palcem. Zaśmiałam się głośno, obracając przodem do lustra. Stanęłam blisko nauczyciela, chwytając go pod rękę. Oboje spojrzeliśmy na swoje odbicia.

- Dobrze wyglądamy, profesorze! – Zachichotałam.

- Lepiej będzie… - Moody delikatnie wysunął rękę spod mojego objęcia i niepewnie przesunął ją na plecy, a następnie objął mnie w pasie, przybliżając bliżej siebie. Dłoń oparł o moje biodro – właśnie tak. – Jego oko rozszerzyło się nieznacznie, a język ponownie obmył wargi.

Nie wyczuwając w tym niczego złego, zgodziłam się z profesorem.

- Aczkolwiek dalej uważam, że to nieprzepisowy strój – dodał, mrugając szybko. – Uwierz mi, że znając pana Bole’a, będę musiał go mieć wyjątkowo na oku. – Moody postukał się palcem po przepasce i niechętnie zabrał rękę, mimowolnie muskając mnie palcami po odsłoniętej skórze. Poczułam przyjemny dreszczyk, ale szybko odsunęłam się od profesora, wychodząc z przymierzalni.

- Bez obaw, profesorze – odparłam niepewnie. – My idziemy jako przyjaciele, a nie para.

- Możliwe, że ty tak uważasz, ale domyślam się, że pan Bole ma inne zamiary wobec ciebie. – Moody podrapał się palcem po brodzie, rozmyślając nad czymś. Ja w tym czasie postanowiłam wyjść w końcu z przymierzalni i pokazać się Klarze. Przyjaciółka dalej siedziała w dziale z torebkami, ale uniosła na chwilę głowę. Pomachałam do niej, więc blondynka przyszła zobaczyć, jak wyglądam.

- Co ty masz na sobie?! – Spanikowała dziewczyna.

- O co ci chodzi? – Burknęłam, zakładając ręce na piersi. – Twoja też jest seksowna, odsłania nogi i całe ramiona! Moja przynajmniej dół zakrywa!

- Twoja jest wulgarna, Alex!

- Mówisz to tak, jakbyś miała ze sto lat! – Prychnęłam. – Nie możesz się cieszyć razem ze mną?

- Cieszę się, ale…

- Bez kłótni, proszę! – Zawołał nagle Moody, wyłaniając się zza zasłony. – Panienki, przebierzcie się, kupcie to, co macie do kupienia i musimy się zbierać. – Profesor zerknął w stronę wejścia do sklepu, do którego zmierzała już kolejna grupa, tym razem, Ślizgonów ze Snape’em na czele.

- No już, raz, dwa – klasnął w dłonie.

Drzwi do butiku otworzyły się i weszła przez nie spora grupka rozchichotanych Ślizgonek wraz z Draco, Pansy i najbliższymi kolegami chłopaka. Parkinson, gdy tylko zobaczyła Klarę, uczepiła się jeszcze mocniej ramienia Malfoya, jakby w obawie, że Gryfonka zaraz do nich podleci i odsunie ją od Ślizgona. Sam Draco wyglądał na znudzonego i niezadowolonego. Spojrzał w kierunku Klary, a następnie rozejrzał się po całym sklepie.

- Tandeta – prychnął, ale szybko wyswobodził się spod macek przyjaciółki i zniknął w męskim dziale.

- Pospieszcie się – mruknął złowrogo Snape. – Nie mam ochoty uczestniczyć w tej szopce, także… - zatrzymał się na moment, zauważając nas w rogu sklepu. Nasze spojrzenia spotkały się, ale nie chcąc dawać Moody’emu żadnych powodów do podejrzeń, spuściłam głowę. Snape natomiast zmrużył oczy, przełykając cicho ślinę. Jego czarne, jak węgiel oczy ślizgały się po mojej sylwetce w szybkim tempie.

- Profesorze? – Zagadnęła nagle Pansy, więc mężczyzna zmienił wyraz twarzy, przerzucając znudzone spojrzenie na jej osobę. – Nie dokończył pan. Ile mamy czasu?

- 20 minut Parkinson i ani minuty dłużej – warknął. Ślizgonka ruszyła głową, podchodząc do działu, przy którym aktualnie się znajdowałyśmy. Gdy przechodziła koło mnie, widziałam jak bardzo pragnęła mi dogryźć, ale obecność profesora Moody’ego hamowała ją.

My w tym czasie ponownie weszłyśmy do przebieralni, zmieniając sukienki na swoje normalne ciuchy. Powiesiłam swoją kreację na wieszaku, uśmiechając się do siebie. Wiedziałam, że na Snape’a podziała czarny kolor, inaczej sam by go nie nosił, gdyby mu się nie podobał.

Chwyciłam wszystko do ręki i odsłoniłam z powrotem kotarę. Koło profesora Moody’ego stał Snape. Z nerwów upuściłam wszystko na podłogę.

- Kurwa – przeklęłam cicho, schylając się po swoje rzeczy, ale nauczyciel od Obrony był szybszy. Wyciągnął różdżkę, a cała moja garderoba uniosła się nad ziemią i wylądowała w jego dużej dłoni.

- Pomogę ci – zaoferował z uśmiechem, po czym łypnął podejrzliwie na swojego kolegę, który tylko stał wyprostowany niczym struna i obserwował swoje podopieczne, co robią.

Po chwili również i Klarze udało się wyjść z przymierzalni. Dziewczyna także miała problem ze swoimi rzeczami. Przez ramię miała przerzuconą sukienkę, a w rękach trzymała buty (srebrne czółenka) i srebrną torebkę.

- Daj mi to – odezwał się ponownie Moody i zabrał od niej ciuchy. Nie wiedzieć czemu, ale nagle bardzo mu się spieszyło, żeby wyjść z tego sklepu. – Chodźcie do kasy.

Klara kiwnęła pokornie głową. Ja miałam ochotę wpatrywać się w Snape’a jeszcze przez długie godziny, ale również musiałam zrobić to, co kazał nam profesor. Moody ruszył za nami, kiwnął głową drugiemu nauczycielowi na odchodne i podeszliśmy we trójkę do kasy.

Cały czas czułam na plecach czyiś wzrok. Wzdłuż kręgosłupa przeszły mnie ciarki, ale nie mogłam przecież co chwilę obracać się w stronę Snape’a. Moody był bardzo podejrzliwy i zaraz by coś zauważył. Poruszyłam sprawnie ramionami, jakby ten gest miał zrzucić to dziwne uczucie, które towarzyszyło mi od kilku chwil.

W końcu po zrobionych zakupach, Moody odprowadził nas pod Miodowe Królestwo. Przy wielkiej witrynie po drugiej stronie zauważyłam Mcgonagall oglądającą różne świąteczne słodycze. Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a co za tym szło, trzeba było kupić prezenty dla swoich bliskich. Jako że moją najbliższą rodzinę stanowili przyjaciele z Hogwartu, to właśnie im miałam zamiar sprawić podarunki na święta. Chciałam obdarować jak zawsze Harry’ego i Rona, a w tym roku również Klarę, prawdopodobnie profesora Moody’ego i Severusa Snape’a. Prezent dla mężczyzny miał być priorytetem i musiałam bardzo dobrze zastanowić się nad jego wyborem. Nauczyciel był specyficzny, dlatego też podarek dla niego również nie mógł być nieprzemyślany.

Profesor Mcgonagall zerknęła przez szybę i postukała palcem w swój nadgarstek z niezadowoloną miną, a następnie pokręciła głową. Moody westchnął głęboko.

- Mówiłem, że urwie mi głowę – nachylił się do nas i uśmiechnął. – Będę powoli wracał do Hogwartu. Jeżeli chcecie, zabiorę wasze zakupy. Będą bezpiecznie czekały w moim gabinecie, co wy na to?

- Właściwie, to nie taki zły pomysł – zastanowiłam się. – Przynajmniej nie będziemy musiały tego taszczyć z powrotem.

- A to nie problem dla profesora? – Spytała nieśmiało Klara.

- Gdyby to był problem, nie proponowałbym – wyjaśnił mężczyzna i postukał się palcem po skroni. – Myśl, Klaro.

Dziewczyna zaczerwieniła się, spuszczając głowę.

Moody wziął nasze rzeczy, zmniejszył je i wpakował wszystko do kieszeni. Następnie puścił do nas oczko i odszedł, wspierając się na swojej lasce. Po drodze minął się z jakimś skrzatem domowym, który zmierzał dokładnie w naszą stronę.

- To skrzatka z Hogwartu – wyjaśniła nagle Klara, widząc moją pytającą minę i przykucnęła, żeby być na tej samej wysokości, co elf.

- Mam coś dla panienki!– Zaskrzeczała, schylając się do samej ziemi. Wyciągnęłam głowę, chcąc zobaczyć, co też takiego posiada skrzat. – Tylko do rąk własnych! – Dodała, widząc jak przyglądam się z zainteresowaniem temu, co trzymała w dłoni.

- Dla mnie? Ale od kogo? Czy to prezent od Draco? – Spytała Klara z nadzieją w głosie, a ja prychnęłam głośno.

- Specjalny podarunek! – Skrzatka spojrzała na nas mętnym wzrokiem, wyciągając przed siebie małą paczuszkę. – Bardzo ważny. Tylko dla panienki!

- Ale od kogo? – Również zadałam pytanie, a następnie spojrzałam na ścieżkę. Moody zatrzymał się, przyglądając się uważnie całej tej sytuacji, a następnie zaczął iść pospiesznie w naszym kierunku.

- Prezent, słodki prezent! – Zawołał nagle elf. – Do rąk własnych! – Powtórzył.

Odsunęłam się na chwilę, w dalszym ciągu przyglądając się Moody’emu jak zmierza w naszą stronę z napiętym wyrazem twarzy. Zrobiłam pytającą minę, rozkładając ręce, co miało oznaczać, że nie mam pojęcia, o co chodzi.

- Weźmie panienka? – Spytała ponownie skrzatka i wyciągnęła przed siebie małe zawiniątko. Nachyliłam się szybko nam ramieniem przyjaciółki. W jednej chwili stało się kilka rzeczy na raz. Gdy dotknęłyśmy paczki, Moody krzyknął, żebyśmy tego nie ruszały i wyciągnął różdżkę, rzucając zaklęcie w skrzata, które odrzuciło go na bok, a zaraz potem poczułyśmy jak jakaś niewidzialna siła ciągnie nas w okolicy pępka, a obraz rozmywa się. Gdy się ocknęłyśmy, leżałyśmy na asfalcie, buzią do dołu.

Wsparłyśmy się szybko na łokciach, zauważając że nie znajdujemy się już w Hogsmeade, a w ciemnej, wąskiej i ceglastej uliczce. Po obu stronach ulicy znajdowały się sklepy ze starymi zakurzonymi szyldami, a ich witryny były brudne od kurzu i ciężko było zauważyć, co znajduje się po drugiej stronie. Na ścianach budynków porozwieszane były dziwne plakaty z srebrzysto zielonymi napisami: On nadchodzi!, Strzeżcie się, niewierni!, Czysta Krew!

Podniosłam się ociężale, pomagając również wstać przyjaciółce. Otrzepałyśmy się z brudu i rozejrzałyśmy niepewnie po okolicy. Klara od razu sięgnęła po zawiniątko, którego wcześniej dotknęłyśmy i zaczęła je rozpakowywać. Ja w tym czasie podeszłam do jednego z plakatów, na którym znajdowały się twarze ludzi z podłymi uśmieszkami.

- Alex, to chyba był Świstoklik – stwierdziła po chwili Klara. Odwróciłam się tyłem do ściany, podchodząc do przyjaciółki. Dziewczyna rozerwała papier małego pudełeczka i otworzyła je. Ze środka wydobył się czarny dym, który nagle uformował się w Mroczny Znak i zniknął.

- Nie podoba mi się to – mruknęłam i również szybko wyciągnęłam różdżkę. – Dlaczego ktoś chciałby, żebyśmy tutaj wylądowały?

- Nie mam pojęcia! – Przeraziła się Klara. – Profesor Moody nas ostrzegł! Przecież milion razy z nim to przerabiałam! Stała czujność, a ja co?! Dotknęłam tej cholernej paczki, a nawet nie miałam pojęcia, od kogo była! – Spanikowała ze łzami w oczach. – A może to kolejna próba?

- Jaka, kurwa, próba?!

Klara zamknęła usta, nie chcąc powiedzieć nic więcej. Rozglądnęłam się więc nerwowo. Na razie uliczka wydawała się być pusta, ale za niektórych witryn spoglądali na nas starsi czarodzieje.

– Kurwa, jesteśmy na Nokturnie! – Oświeciło mnie nagle, co spowodowało, że jeszcze mocniej zacieśniłam palce na rękojeści różdżki. - Klara, zastanów się! Kto mógłby maczać w tym palce?! Może to Malfoy?

- On? Dlaczego on?! Przypominam ci, że ty też zadajesz się ze Ślizgonem! Zresztą, skąd pomysł, że to w ogóle ktoś ze Slytherinu?! – Warknęła, ocierając z oczu łzy. – Alex, jeżeli to jest Nokturn, to obok powinna być Pokątna. Chodźmy stąd! Wiesz, co mówią o tej dzielnicy Londynu?

- Doskonale wiem – odparłam, przełykając głośno ślinę. Nie czekając dłużej, ruszyłyśmy w górę ścieżki, mając nadzieję że za rogiem pojawi się już bardziej przyjazna czarodziejom ulica.

Nagle z jednego ze sklepów wyszedł dobrze zbudowany czarodziej w blond włosach upiętych w kucyk i prymitywnej, zwierzęcej twarzy. Podszedł do nas z szaleńczym uśmieszkiem na ustach, przyglądając nam się zaciekawiony.

- No proszę – mruknął zadowolony. – Dwie pieczenie na jednym ogniu. Ty jesteś ta od Szalonokiego, co? – Wbił spojrzenie w Klarę, która zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

- To kolejna próba? – Spytała cicho zbita z tropu i wymierzyła w mężczyznę różdżką. Czarodziej spojrzał na trzęsącą się dłoń przyjaciółki i wybuchnął donośnym śmiechem.

- Jaka próba, słodziutka? Ile masz lat?

- 14, proszę p-pana – odparła, zaczynając się jąkać.

- Czternaście – powtórzył, ważąc każdą literę. – Jeżeli chcesz, mogę być twoim panem dzisiaj – dodał, chwytając Klarę za podbródek. Ścisnął go z całej siły, aż dziewczyna jęknęła z bólu. – Będziesz robiła, co ci każę i zwabimy tutaj twojego „kochanego” nauczyciela.

- Nie rozumiem, o co panu chodzi?! – chlipnęła cicho, próbując się wyrwać, ale ucisk mężczyzny był zbyt mocny. – Jeżeli to profesor pana nasłał, proszę mi powiedzieć!

- Nikt mnie nie nasłał! – Warknął. – To dzięki tobie sprowadzimy go tutaj!

- Kim jesteś? – Spytałam odważnie, mrużąc oczy. Czarodziej puścił Klarę, która zaczęła rozmasowywać czerwony podbródek i zwrócił spojrzenie w moją stronę. Zaśmiał się przy tym w niebogłosy, odsłaniając lewe przedramię, na którym malował się mroczy znak. Odskoczyłyśmy w panice, natrafiając na ścianę. – To musi być jakieś nieporozumienie! Nie mamy nic wspólnego z tym… znakiem! Jesteśmy zwykłymi uczennicami!

- Bardzo ponętnymi uczennicami – wtrącił Śmierciożerca, mierząc nas zachłannie wzrokiem. – Nie sądziłem, że ten stary skurwiel lubi małe dziewczynki, ale zaraz się przekonamy. Oby tutaj przyszedł. – Czarodziej ponownie skierował wzrok na Klarę, wyciągając różdżkę. Uniósł jej trzęsącą się ze strachu brodę i rozkazał spojrzeć sobie w oczy. – Jesteś taka niewinna i słodka. Mam nadzieję, że będzie mi dane skosztować tego nektaru, który w sobie masz – oblizał się.

Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nie byłam pewna, czy Klara wiedziała, co powiedział ten mężczyzna, ale ja bardzo dobrze zrozumiałam, o co mu chodziło. Cała ta sytuacja zaczynała robić się bardzo niebezpieczna, ale z tego co udało mi się ustalić, zostałyśmy wciągnięte przez Świstoklik na Nokturna w celu zwabienia profesora Moody’ego. Czarnoksiężnik myślał, że byłyśmy bardzo ważne dla nauczyciela, a w szczególności Klara.

- Jeżeli cokolwiek zrobisz, nie ujdzie ci to na sucho! – Zagroziłam mężczyźnie, prostując rękę, w której trzymałam swoją broń. – Mój ojciec wsadzi cię do Azkabanu!

- Twój ojciec? – Zastanowił się Śmierciożerca, nie robiąc sobie zupełnie nic z tego, że trzymałam go ma muszce. – Zaraz, zaraz.

Zostałam wyszarpana spod ściany na środek ścieżki. Czarnoksiężnik obszedł mnie na około, oglądając starannie z każdej strony.

- Ty chyba jesteś córką tego cholernego Ministra, który chciał nas wszystkich zapuszkować.

- I zrobi to znowu! – Wyrwało mi się. Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie.

- To się twój tatusiek zdziwi, kiedy przyślemy mu ciebie w kawałkach.

- Proszę, zostaw nas! Zrobimy wszystko, ale dajcie nam spokój! – Załkała Klara, a ręka w której trzymała swoją broń, trzęsła jej się niemiłosiernie.

- Czego was uczą w tym Hogwarcie? – Zacmokał niezadowolony. – Ten stary głupiec powinien pokazać wam, jak należy obchodzić się z Nami. Myślicie, że wyczytacie wszystko ze swoich podręczników? Rzuć to zaklęcie, słodziutka.

Śmierciożerca podszedł do Klary na tyle blisko, że jej różdżka wbiła mu się między żebra.

- No dalej… - szepnął, wyciągając przed siebie rękę. – Rzuć to cholerne zaklęcie! – Dotknął jej policzka wierzchem dłoni, gładząc go pieszczotliwie i zaśmiał się okrutnie. – Tak, jak myślałem…

Zauważyłam, że blondynka nagle otrząsnęła się, przypominając sobie coś w głowie, po czym wystrzeliła w mężczyznę kilkoma pojedynczymi iskrami, które podpaliły jego szatę. Czarnoksiężnik odsunął się od niej, próbując ugasić ręką wznoszący się pożar. Chwyciłam więc szybko Klarę i pobiegłyśmy w górę uliczki najszybciej, jak się dało. Niestety, przy samym wyjściu z zaułka czekała nas kolejna „niespodzianka”. Drogę zagrodził nam inny mężczyzna – ubrany w czarny płaszcz i z kapturem na głowie.

- Łap je!!! – Wrzasnął ten pierwszy, po czym rzucił zaklęciem na swoje ubranie, wyczarowując wodę, która zgasiła pożar.

- Dokąd to, panienki? – Zapytał, uśmiechając się mściwie. Złapał nas z całych sił za ramiona, wpychając z powrotem do zaułka. Zaczęłyśmy się szarpać, ale bezskutecznie.

-Zostawcie nas! – Krzyknęłam.

- Co chcesz z nimi zrobić? – Zapytał drugi czarodziej i uniósł nas za ramiona kilka cali nad ziemią. Było to dla niego tak łatwe, jakby podnosił puste pudełka. Pisnęłyśmy spanikowane, wierzgając nogami.

- Pożałujecie! – Nie dawałam za wygraną, szarpiąc się i krzycząc ile sił w płucach.

- Postaw je – rozkazał pierwszy Śmierciożerca, siłą odbierając nam różdżki. Teraz byłyśmy całkowicie bezbronne. – Do środka z nimi – dodał, wskazując głową na budynek znajdujący się za nim.

Zostałyśmy wepchnięte do ciemnego, brudnego pomieszczenia. Kiedyś musiał być to sklep, ponieważ po środku pokoju znajdowała się zakurzona lada i bardzo stara kasa fiskalna.

- Zwiąż je i zaknebluj tą pyskatą, bo drze ryja – rozkazał blondyn, rozmasowując skronie. Schował sobie nasze różdżki do kieszeni i oparł się o ścianę, zakładając ręce na piersi. W tym czasie drugi czarnoksiężnik ściągnął z głowy kaptur. Miał czarne, sterczące we wszystkich kierunkach włosy, lekki zarost i kolczyka w uchu.

- Znam cię! – Zawołałam, rozszerzając z niedowierzenia oczy. – Pracujesz w Ministerstwie!

- Pospiesz się – jęknął blondyn, odrywając się w końcu od ściany. Śmierciożerca, którego rozpoznawałam, chwycił moje ręce i związał je boleśnie na plecach, a następnie włożył mi do ust knebel, prawie wpychając mi go do gardła. – Od razu lepiej – westchnął teatralnie i bez zbędnych ceregieli uderzył mnie z całej siły w twarz. Zatoczyłam się lekko do tyłu, ale brunet chwycił mnie za ramiona, żebym nie upadła. Poczułam w buzi krew.

- Następnym razem będziesz milczeć – zagroził. – A ty słodziutka? Będziesz pyskować?

- Nie… - pisnęła cicho Klara, a po jej policzkach popłynęły łzy. – Błagam…

- Ćśś… - Mężczyzna przyłożył palec do jej drżących warg i siłą wepchnął go między usta. Gryfonka szarpnęła się ile sił, ale uderzyła głową w rozbudowaną klatkę piersiową drugiego Śmierciożercy, który stał za nami. – Będziesz cicho, bo również dostaniesz jak twoja przyjaciółeczka, a szkoda by było, bo masz anielską twarz, słodziutka.

- Myślisz, że Szalonooki się tutaj pojawi? – Zagadnął ten, którego kojarzyłam.

- Na pewno. Widział, jak dotykały Świstoklika. Ta pyskata jest nam zbędna, ale chyba pracujesz z jej ojcem.

Brunet obrócił mnie sobie przodem do siebie, przyglądając się uważnie twarzy.

- Który ma za córkę taką rasową suczkę? – Obnażył zęby, nachylając się nade mną. Zostałam polizana po policzku i od razu zrobiło mi się słabo.

- Stary Lamberd – wyjaśnił pierwszy.

- Stary Lamberd… - powtórzył brunet, zamyślając się na moment.

- Szalonooki ma godzinę – kontynuował blondyn i na nowo oparł się o ścianę. – Jeżeli mu zależy, przyjdzie tutaj sam je ratować. Zapewne by nie chciał, żeby jego słodziutkiej coś się stało. Tak się o nią troszczył.

- Nie wiem, o co chodzi! – Pisnęła Klara, próbując wyswobodzić się z więzów. – Profesor Moody tylko mnie naucza w Hogwarcie! Jest moim mentorem.

- Mentorem! – Blondyn zaśmiał się głośno, klaszcząc w dłonie. – Twój mentor ma z nami kilka rachunków do wyrównania.

- Dostanie mu się za Rosiera – warknął brunet, zaciskając pięści. – Mroczny Znak daje o sobie znać, Czarny Pan nadchodzi.

- Jeżeli wróci, uzna nas za bohaterów. Pokonamy jednego z tych, który połowę naszych wsadził do Azkabanu! Podamy mu go na tacy, niczym indyka na święta! – Zaśmiał się obłąkańczo blondyn. – Dostąpimy łaski!

- Zostaniemy wyróżnieni!

Śmierciożercy zaczęli wychwalać sami siebie za zasługi, których jeszcze nawet nie dokonali. Miałam cichą nadzieję, że profesor Moody rzeczywiście tu przybędzie i uwolni nas, ale z drugiej strony obawiałam się, że ci dwaj mogą mu zrobić krzywdę. Wierzyłam w nauczyciela, w końcu połowę zwolenników tak zwanego Czarnego Pana, wysłał do Azkabanu, ale nie sądziłam, żeby wiedział również, jaką pułapkę zastawili na niego obecni Śmierciożercy.

- Póki co… - opamiętał się nagle blondyn, wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów. Poczęstował nimi swojego towarzysza i ruszył w naszą stronę – trochę się zabawimy.

Cofnęłyśmy się na ścianę, rozszerzając ze strachu oczy.

- Ja nie chcę się w nic bawić, proszę! – Klara wybuchła płaczem niczym małe dziecko, co jeszcze bardziej nakręciło blondyna. Próbowałam krzyknąć do niej, żeby się uspokoiła, ale z moich ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot. Poza tym od uderzenia bolało mnie pół twarzy.

- Chyba zaczynam ci wierzyć, że Szalonooki był tylko twoim nauczycielem – mruknął Śmierciożerca, odgarniając kosmyk włosów za ucho Klary. – Ale zapewne chciałby być kimś więcej, co?

- Nie rozumiem – jęknęła dziewczyna, szukając we mnie ratunku. Zrobiło mi się cholernie żal przyjaciółki. Miałam ochotę ją przytulić, wytłumaczyć wszystko na spokojnie i kazać się nie bać, ale jedyne co mogłam zrobić, to również się popłakać. Bardzo tego nie chciałam, bo okazywanie słabości w takich sytuacjach było najgorszą z opcji, ale poczułam jak po moim policzku spływa łza.

Profesorze Moody, gdzie pan jest?!