piątek, 25 października 2019

65. Ops!


Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, nie odzywając się do siebie. Ja podkuliłam kolana pod brodę, obejmując je ciasno rękoma, a Klara zapatrzyła się w przestrzeń, łkając cicho. Moody w tym czasie przechadzał się niespokojnie po pokoju, jakby nie wiedząc, co dalej zrobić. Podszedł do okna, odsunął kawałek firanki, zajrzał na spowitą w mroku ulicę, po czym mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i na nowo zaczął się przechadzać po pokoju.

- Ja przepraszam, profesorze! -Wybuchła nagle przyjaciółka, przecierając wierzchem dłoni zapłakaną twarz. – Trenowaliśmy wszystko, co dzisiaj się działo, a i tak nie dałam rady się skupić! Przepraszam! Nie nadaję się na aurora! Tak bardzo przepraszam!

Moody zatrzymał się w miejscu, obserwując Klarę magicznym okiem, po czym podszedł do niej szybko, przyklęknął, położył dłonie na jej kolanach, potrząsając nimi lekko.

- Klaro, uspokój się – powiedział spokojnym, aczkolwiek stanowczym tonem. – To nie twoja wina. To wszystko przeze mnie. Mało profesjonalny ze mnie nauczyciel – westchnął. - Gdybym traktował was jak zwykle uczennice, nie dopuścił do siebie, to może ci łajdacy nie mieliby żadnego haczyka na mnie.

- Ale przecież powiedział pan, że jesteśmy zwykłymi uczennicami – przypomniałam sobie, spoglądając na nauczyciela. Moody uśmiechnął się smutno.

- Nie mogłem potwierdzić tego, co powiedziała Klara – odparł i spojrzał czujnie magicznym okiem na blondynkę, która w dalszym ciągu zanosiła się płaczem. – Moje ulubienice – powtórzył, oblizując się.

- Przepraszam! – Zawyła Klara. Profesor kiwnął głową, chwytając za podbródek dziewczyny, by ta popatrzyła mu prosto w oczy.

- O niektórych rzeczach powinnaś milczeć, Klaro – stwierdził ostrzegawczym tonem, a zaraz potem na nowo się uśmiechnął, poklepując dziewczynę pieszczotliwie po policzku. – Poza tym, muszę was pochwalić. Byłyście dzielne.

- Nie do końca – burknęła przyjaciółka. – Nie pomogłyśmy panu, profesorze.

- I bardzo dobrze zrobiłyście. W ten sposób tylko byście mi przeszkodziły. Musiałbym używać innych zaklęć, patrzeć, w którą stronę je rzucam i pilnować, żeby nie stała wam się krzywda podczas bójki.

Spojrzałam znacząco na przyjaciółkę.

- Bardzo sprawnie uwolniłyście ręce z lin. Której to był pomysł? – Kontynuował Moody, po czym podniósł się ociężale z podłogi, siadając pomiędzy nami. Objął nas czule rękoma, przyciągając do siebie.

- Klary – odpowiedziałam, opierając głowę o jego ramię. Pierwszy raz od kilku godzin poczułam się w końcu bezpieczna. To, co nam się przytrafiło było okropne. Miałam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała przebywać sam na sam ze Śmierciożercami. Jeżeli słudzy Tego – Którego – Imienia – Nie wolno – wymawiać sprawiali, że drżałam ze strachu, kim musiał być ich pan? Nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Dotknęłam dłonią szyi, przypominając sobie, jak jeden z nich dusił mnie z całych sił, chcąc żebym się rozpłakała i wzdrygnęłam się. Moody musiał to wyczuć, ponieważ potarł mocniej moje ramię, przyciskając do siebie.

- Klary? – Zdziwił się profesor, ale mogłam wyczuć w jego głosie dumę. – No proszę.

- Ujrzałam szkło na podłodze, kiedy ten pan o jasnych włosach zaciągnął mnie do pomieszczenia obok i… - Głos jej ugrzązł w gardle.

- Jaki pan?! – Zdenerwowałam się, odsuwając od nauczyciela. Wychyliłam się nieco do przodu, patrząc na zasmuconą przyjaciółkę. – Jaki, kurwa, pan?! To byli Śmierciożercy, podłe gnojki, a ty odzywałaś się do nich z szacunkiem! Pojebało cię, Klara?! Pozwalałaś mu na wszystko, zamiast się bronić! On mógł cię tam zgwałcić! – Krzyknęłam na koniec, próbując w końcu unormować oddech. Cała się trzęsłam, a dłonie ściśnięte miałam w pięści tak mocno, że zbielały mi knykcie.

- Alex… - rzekł ostrzegawczo Moody.

- Jakby ją zerżnął, to jeszcze by mu podziękowała! – Wstałam z impetem, w dalszym ciągu wrzeszcząc. Nie mogłam się uspokoić. Chyba dopiero w tym właśnie momencie, cała adrenalina ulatniała się ze mnie, ponieważ wpadłam w histerię. Po policzkach znowu poleciały mi łzy. Klara skuliła się w sobie, zatykając sobie uszy rękoma.

- Alex, usiądź – polecił nauczyciel, odsuwając się od Klary. Oparł dłonie na kolanach, chcąc się podnieść.

- On mnie wszędzie dotykał! – Pisnęłam, chwytając się za koszulkę. Pragnęłam zedrzeć ją z siebie, z całych sił, ale Moody szybko się podniósł, doskoczył do mnie i przytulił mocno. Objęłam go mocno, nie chcąc puścić. – Miałam być twarda, ale nie dałam rady profesorze. Nie dałam rady. Flint przy tym Śmierciożercy, to pikuś.

- Tak jak mówiłem, to moja wina – westchnął Moody, głaszcząc mnie uspokajająco po plecach. – Nie powinnyście przebywać w moim towarzystwie, to dla was niebezpieczne. Od lat jestem na celowniku Śmierciożerców, ale od upadku Czarnego Pana, żaden nie odważył się zbliżyć do mnie. Dranie, wiedzą teraz, co… kto jest moim słabym punktem i pragną to wykorzystać przeciwko mnie, dlatego lepiej będzie, jak już mnie z wami nie zobaczą. W szkole również.

- Co?! – Pisnęła podenerwowana Klara, odsuwając ręce od uszu. – Nie może pan! Ja… ja niczego nie umiem! Musi pan kontynuować ze mną lekcje! To bardzo ważne.

- Klaro, odpuścimy je sobie – odparł Moody, kręcąc smutno głową. – Przykro mi.

- Nie zgadzam się! – Załkała. – Jestem pewna, że gdybym bardziej się przyłożyła, wszystko potoczyłoby się inaczej! Gdybym była skupiona i czujna, nie dotknęłybyśmy Świstoklika! Gdyby Alex nauczyła się, jak wyswobadzać z więzów, nikt by jej nie dotknął…

- Zostaw mnie – mruknęłam cicho w szatę nauczyciela, uspokajając się powoli. Równomierne, powolne głaskanie po plecach zaczynało mnie wyciszać.

- Nie może pan przestać mnie uczyć! – Dziewczyna również podniosła się z kanapy, patrząc błagalnym wzrokiem na swojego mentora. – Błagam, profesorze! Jeżeli nie będzie mnie profesor dalej szkolił, to nigdy nie zostanę aurorem!

- No nie wiem, Klaro. – Moody podrapał się wolną ręką po brodzie, a w jego oczach coś mignęło. – Jeżeli rzeczywiście tak tego chcesz, to nie mogę dopuścić, żebyś następnym razem dała się tak naiwnie podejść. Musiałbym pójść o krok wyżej albo nawet kilka kroków, żebyś porządnie nauczyła się, co zrobić i jak należy się zachować w niektórych sytuacjach. – Nauczyciel oblizał szybko spierzchłe usta, wpatrując się intensywnie w dziewczynę. Jego magiczne oko zaczęło powoli wirować.

Klara wzdrygnęła się lekko, po czym kiwnęła głową, zgadzając się na wszystko, co powiedział Moody.

- A Ty Alex? – Zagadnął profesor, odsuwając się w końcu ode mnie. Poczułam nieprzyjemny chłód. – Również powinnaś kontynuować lekcje ze mną.

- Nie potrzebuję – odparłam, chowając ręce do kieszeni. – Gdyby nie zabrali mi różdżki, dałabym sobie z nimi radę.

Moody spojrzał na mnie sceptycznie, ale nie odezwał się. Na nowo dokuśtykał do okna, opierając się ręką o ścianę.

- Nie wiem, co teraz zrobić, dziewczynki – mruknął, spoglądając ponownie zza firanki na ulicę. – Do dormitorium nie możecie wrócić w takim stanie. Jesteście jeszcze w szoku. Poza tym wasi przyjaciele będą wypytywać, gdzie byłyście. Udało mi się tylko zmylić waszą opiekunkę domu, że wcześniej wróciłem z wami do zamku, bo źle się poczułyście.

- Musimy pójść do profesora Dumbledore’a – rzuciła pomysłem Klara. Postukałam się palcem po głowie.

- Skoro ja nie mogę powiedzieć o tym ojcu, to tym bardziej ty nie możesz powiedzieć Dumbledore’owi – wyjaśniłam.

- Alex ma rację – zgodził się ze mną Moody, w dalszym ciągu wpatrując się w ulicę. – To niebezpieczne. Ta wiadomość doszłaby w końcu do kogoś, kto mógłby wyjść z nią poza mury Hogwartu.

- Ale w Hogwarcie nie ma szpiegów – stwierdziła Klara.

- Ślizgoni, ptaszyno. – Moody stuknął laską o podłogę.

- Oni nie są groźni!

- Też mi się nie wydaje, żeby byli – wtrąciłam nieśmiało, popierając przyjaciółkę.

- Znałem wielu Ślizgonów i każdy z nich wyrósł na Śmierciożercę albo inną kanalię. – Nauczyciel przestał w końcu wpatrywać się na ulicę i obrócił się do nas przodem. – Każdy – powtórzył, naciskając. – Wasi koledzy ze Slytherinu mają wielu ojców, którzy są Śmierciożercami, dlatego lepiej nie rozpowiadać o tym nikomu. Nie martwcie się, coś wymyślę, żebyście nie musiały się nikomu spowiadać, ale dzisiejszą noc spędzicie u mnie.

Spojrzałyśmy po sobie, ale żadna nie odezwała się ani słowem. Wierzyłam we wszystko, co mówił i robił profesor Moody. Jeżeli chciał, żebyśmy u niego nocowały, to najwidoczniej nie było innego wyjścia. Zresztą, sama nie wiedziałabym, co powiedzieć przyjaciołom, gdybyśmy nagle wpadły do Pokoju Wspólnego. Nasze wszystkie okaleczenia zostały usunięte, ale w środku dalej byśmy roztrzęsione i rozchwiane emocjonalnie. Nie chciałam nocować w dormitorium pełnym głupich dziewczyn, które w razie zagrożenia nie zrobiłyby nic, co by mogło nam pomóc. Wolałam spędzić tę noc u profesora i mieć pewność, że w razie niebezpieczeństwa mężczyzna nas obroni. Było to bzdurne myślenie, ponieważ Hogwart jest najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale czułam wewnątrz pewien niepokój, który musiałam ugasić, tłumacząc go sobie jakoś.

Mężczyzna oddał nam nasze różdżki i wyprowadził nas z pomieszczenia, które okazało się pokojem nad jakimś pubem (na szczęście nie Świńskim Łbem) i w ciszy ruszyliśmy do zamku. Szłyśmy spokojnie po obu stronach profesora, który wsparty na swojej lasce obserwował czujnie otoczenie. Raz usłyszeliśmy szczęk gałęzi za nami, ale Moody w błyskawicznym tempie obrócił się z wyprostowaną przed siebie różdżką, mierząc, w jak się okazało, lisa, który wyszedł zza zarośli na rozświetloną latarniami dróżkę. Spojrzał na nas zainteresowany i obrócił się na pięcie, znikając pomiędzy domami.

W zamku od godziny panowała cisza nocna. Pomimo tego, że była sobota, nie zauważyłyśmy nigdzie przemykających uczniów. Zapewne większość była dobrze ukryta albo siedziała w ukrytej kryjówce Ślizgonów.

Moody wprowadził nas szybko do swojego gabinetu i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Odłożył swoją laskę w kąt pokoju i różdżką zaczarował imbryk z herbatą.

- Siadajcie – polecił, wskazując niedbale na kanapę, a sam stanął tyłem do nas, ściągając z pleców ciężki płaszcz. Zawiesił go na oparciu krzesła i ponownie na nas spojrzał. – Jesteście głodne?

- Nie profesorze – odparłyśmy chórem.

Moody przyjrzał nam się uważnie i podrapał się po brodzie. Wyglądał, jakby do końca nie wiedział, co ma zrobić. Jego prawdziwe oko przeskakiwało z jednej na drugą, a z ust wydobywał się cichy pomruk.

- W takim razie napijecie się ciepłej herbaty i czas najwyższy się położyć. To był ciężki dzień – westchnął. Jednym machnięciem różdżki wyłożył trzy filiżanki na stolik przed nami, a drugim gestem przywołał imbryk z parującym napojem. Rozlał go do poszczególnych naczyń i odłożył na miejsce. Kolejnym zaklęciem przysunął swój fotel naprzeciwko nas i usiadł na nim ciężko z cichym sapnięciem. Moody rzeczywiście musiał być wykończony. Nie dziwiłam mu się. Walka z dwoma Śmierciożercami, którzy wyśmienicie władali różdżkami, każdego mogłaby fizycznie wyczerpać.

- Nie wiem, czy usnę – odezwała się cicho Klara, chwytając trzęsącą się dalej dłonią po filiżankę. Profesor obserwował uważnie jej rękę.

- Będę przy was cały czas, do momentu aż uśniecie – powiedział nauczyciel. – Nie musicie się niczego obawiać.

Uśmiechnęłam się pod nosem i również sięgnęłam po herbatę.

- Profesorze – zagadnęłam niepewnie, dmuchając w gorący napój, żeby trochę go ostudzić. Moody właśnie upijał ze swojej filiżanki, po czym spojrzał na mnie pytająco. – Skąd profesor wiedział, gdzie nas szukać?

Klara odłożyła naczynie, również będąc ciekawa odpowiedzi nauczyciela. Moody zaczął nam opowiadać wszystko ze szczegółami od momentu, jak zniknęłyśmy wraz ze Świstoklikiem. Zaczął od tego, że przywarł skrzata do muru, zmuszając go do wyjawienia mu prawdy. Jak się później okazało, był on pod działaniem zaklęcia Niewybaczalnego.

Podczas opowiadania, Klara zaczęła przysypiać. Jej głowa opadła bezwładnie na moje ramię.

- A mówiła, że nie uśnie – mruknęłam, bojąc się ruszyć, żeby przypadkiem jej nie obudzić.

Mężczyzna posłał mi lekki uśmiech, chwycił za podłokietniki od swojego fotela, podnosząc się powoli. Podszedł do kanapy i delikatnie wsunął jedną rękę pod kark dziewczyny, a drugą pod kolana i podniósł ją lekko, jakby nic nie ważyła. Następnie bez słowa zaniósł ją do sypialni. Ja, z kolei, wcale nie miałam ochoty iść spać. Cały dzisiejszy dzień wciąż we mnie buzował i miałam ochotę przesiedzieć na kanapie do samego rana.

Moody ponownie wrócił do gabinetu, tym razem siadając koło mnie. Widać było po całej jego postawie, że jest zmęczony i wykończony dzisiejszym dniem. Z jednej strony nie chciałam mu przeszkadzać, ale z drugiej również nie miałam ochoty iść do łóżka. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć, a gdy już chciałam się odezwać i jednak skapitulować, Moody jako pierwszy otworzył usta.

- Wciąż mam wasze sukienki – zagadnął, wskazując dłonią na swój płaszcz. – Pewnie już zapomniałyście o nich, co?

- To prawda – zgodziłam się z nauczycielem. – Całe te zakupy wydają się teraz abstrakcyjne. Myśli profesor, że ci Śmierciożercy znowu będą próbowali się na panu zemścić? Że my wciąż jesteśmy w niebezpieczeństwie? – Wzdrygnęłam się lekko, ale Moody objął mnie czule ramieniem.

- Ryzyko zawsze istnieje, że będą chcieli mnie dopaść za przeszłość, dlatego tak bardzo nalegałem, żebyśmy na razie ograniczyły kontakt ze mną, ale Klara czasami bywa nieugięta.

- Lepiej, jak jest pan obok nas i oni zapewne już wiedzą, że nie należy z panem zadzierać – uśmiechnęłam się wdzięcznie do profesora.

- No cóż… - odchrząknął. - Powiedzmy, że trochę ich nastraszyłem. I Masz rację. Będą wiedzieli na przyszłość, że nie powinno zadzierać się z aurorem. Szczególnie takim, który połowę tych szmaciarzy wsadził do Azkabanu.

Podniosłam głowę, siadając bokiem do nauczyciela.

- Ale i tak udało im się pana skrzywdzić. – Wskazałam dłonią na policzek mężczyzny, o którym Moody najwyraźniej zapomniał, kiedy usuwał nasze wszystkie obrażenia. Profesor widząc, że przyglądam się jego ranie, sięgnął dłonią do twarzy, ale szybko chwyciłam jego rękę, odciągając.

- Niech pan nie dotyka – skrzywiłam się, w dalszym ciągu trzymając jego rękę. – Skaleczenie jest dosyć głębokie i może wdać się zakażenie. – Przysunęłam się bliżej, chcąc dokładnie przyjrzeć się rozcięciu. Moody starał się siedzieć bokiem, ale po krótkiej chwili mojego milczenia, obrócił w końcu twarz, przyglądając się mojej w skupieniu. Zamrugałam speszona, a mój wzrok automatycznie skierował się na blade usta mężczyzny, na około których znajdowało się pełno blizn.

Mężczyzna był prawdziwym bohaterem i to nie tylko naszym, chociaż za to, co zrobił, miałyśmy u niego dług życia do końca swoich dni. Cały czarodziejski świat powinien być mu wdzięczny za to, że połowę niebezpiecznych czarnoksiężników wsadził za kratki, a nie wyśmiewać się z niego, że zwariował i ciągle widzi niebezpieczeństwo. W gruncie rzeczy miał rację, bo czyhało ono, dosłownie, za każdym rogiem.

Nie miałam pojęcia, czy to przez dogasający ogień w kominku, który uczynił gabinet bardziej nastrojowym, czy to przez mój podziw do profesora albo rozmowę, która zawsze szła nam niebywale lekko, jakbyśmy znali się całe życie, ale po krótkotrwałym wpatrywaniu się w jego usta, nachyliłam się nieznacznie w ich stronę. Moody zastygł w bezruchu, chociaż on również wpatrywał się w moje usta jak zahipnotyzowany. Wysunął dłoń z mojego uścisku, którą przesunął na nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie, gdy nagle łóżko w jego sypialni skrzypnęło głośno, a następnie dało się usłyszeć kroki. Oderwaliśmy się od siebie w tym samym czasie. Moody łypnął na mnie niepewnie zdrowym okiem, a zaraz potem odchrząknął i podniósł się szybko z kanapy, rzucając się niemal do swojego płaszcza. Wymacał w nim piersiówkę i szybko upił dużego łyka. W tym samym czasie w gabinecie pojawiła się zaspana Klara.

- Profesorze Moody? – Mruknęła blondynka, przecierając oczy. – Przepraszam, chyba usnęłam wcześniej na kanapie.

- Nic się nie stało, Klaro – odparł ochrypłym tonem nauczyciel. – Co się stało?

- Miałam koszmary, profesorze. – Dziewczyna objęła się ciasno rękoma. – Śnili mi się Śmierciożercy, jak napadają na Hogwart, a my nie mieliśmy różdżek i… i…

- To tylko sen, Klaro – uspokoił ją nauczyciel. Podszedł do niej, obejmując ramieniem i z powrotem zaprowadził do sypialni. Jego magiczne oko w dalszym ciągu przypatrywało mi się uważnie. – Alex, żeby nie było, że jak wrócę, to ciebie nie będzie! – Zagroził palcem.

Zamrugałam speszona. Nie wiedzieć czemu, ale właśnie w głowie miałam taki plan, żeby uciec stąd jak najdalej i najlepiej od razu do Snape’a. Z jednej strony chciałam się z nim teraz zobaczyć, opowiedzieć mu o wszystkim, przytulić się, ale z drugiej strony nie mogłam tego zrobić, a i przytulenie się do mężczyzny nie wchodziło w grę. Snape nie należał do empatycznych osób i na pewno wygoniłby mnie z gabinetu albo oskarżył o opowiadanie bzdur.

Po kilku minutach, Moody wrócił do gabinetu. Ponownie odkaszlnął, przespacerował się kilka razy wzdłuż pokoju i usiadł w fotelu, opierając łokcie na kolanach. Ja, wcisnęłam się bardziej w sofę, czując jak palą mnie policzki. Wzrok nauczyciela był dość intensywny. Poza tym, nie wiedziałam, co miałabym mu teraz powiedzieć. I czy w ogóle powinnam do tego wracać? Może najlepiej było zapomnieć o całej sprawie? Tak, zdecydowanie była to najlepsza z opcji, tylko dlaczego Moody przypatrywał mi się w taki sposób, jakby chciał jednak o tym wspomnieć?

- Możemy o tym zapomnieć, profesorze? – Spytałam nagle, spuszczając wzrok. Ta cała sytuacja była cholernie niekomfortowa.

- Oczywiście Alex. Nie ma czego rozpamiętywać – odparł, a następnie potarł dłoń o dłoń. – Musisz przyznać, że dzisiejszy dzień nam obu dał się mocno we znaki.

Kiwnęłam głową, zgadzając się z profesorem.

- Czasami mówimy lub robimy rzeczy, których wcale byśmy nie chcieli, a to właśnie spowodowane jest zmęczeniem i brakiem snu, dlatego ta sytuacja, która miała przed chwilą miejsce nie miała żadnego znaczenia.

Uniosłam niepewnie głowę, spoglądając spode łba na Moody’ego. Gdy o tym mówił, był bardzo poważny i skupiony na każdym słowie. No i miał rację. To wszystko była wina zmęczenia fizycznego, jak i psychicznego. Przecież nauczyciel nawet mi się nie podobał! Co z tego, że czasami był taki kochany dla nas, szarmancki i delikatny. To nie miało znaczenia. Moody nie był Snape’em i koniec.

- Tak, profesorze. – Ponownie się z nim zgodziłam. – To było nieporozumienie.

Moody uśmiechnął się do mnie lekko, a potem z pewną dozą niepewności dotknął mojego kolana i poklepał mnie po nim delikatnie.

- Chyba czas już spać, Alex – stwierdził, podnosząc się z fotela. – Jeżeli chcesz, weź prysznic i idź połóż się obok Klary. Mam nadzieję, że nie będzie miała więcej koszmarów.

Mężczyzna położył dłoń na moich plecach, popychając mnie lekko w stronę sypialni.



***

Na śniadaniu pojawiłyśmy się o standardowej godzinie. Wszyscy uczniowie rozmawiali żywo o zakupach z dnia poprzedniego i tonach słodyczy, jakie udało im się zakupić w Miodowym Królestwie. Dla nas, poprzedni dzień mógłby wcale nie istnieć. Sukienki nie miały już żadnego znaczenia. Siedziałyśmy cicho, grzebiąc łyżkami w owsiankach. Nawet nie miałyśmy ochoty rozmawiać między sobą. Musiałyśmy same przetrawić sobie to, co stało się dzień wcześniej i jakoś się z tym uporać.

- Alex, ej, Alex! – Harry próbował dotrzeć do mnie od kilku minut. Podniosłam wzrok znad śniadania, spoglądając tępo na chłopaka.

- Co jest? – Mruknęłam, marszcząc brwi.

- Peleryna, Alex! Będę jej dzisiaj potrzebował.

- Peleryna? O Merlinie – jęknęłam, przypominając sobie, że płaszcz w dalszym ciągu jest u Snape’a. Po wczorajszym porwaniu wszystko wydawało mi się niezrozumiałe, jakbym urodziła się na nowo.

- Ale przecież… - zaczęła Klara, ale weszłam jej szybko w słowo.

- Dzisiaj ci ją oddam – odparłam, uśmiechając się sztucznie. – Obiecuję. Dostaniesz ją dzisiaj.

- Na pewno? – Harry nie wyglądał na przekonanego. – Chciałbym się dzisiaj spotkać z Łapą i naprawdę będę jej potrzebował.

- Tak. Dostaniesz ją – obiecałam, po czym podniosłam się szybko ze swojego miejsca. Zerknęłam raz w stronę stołu nauczycielskiego, sprawdzając obecność Snape’a, ale mężczyzny nie było przy śniadaniu. Jeżeli chciałam oddać Harry’emu jego własność, musiałam już, teraz, porozmawiać z nauczycielem.

- Alex? Gdzie idziesz? – Dziewczyna zaczęła się podnosić ze swojego miejsca.

- Zaraz wrócę! – Machnęłam na nią ręką i wyleciałam szybko z Wielkiej Sali. Kątem oka zauważyłam, jak na drzwiach do pomieszczenia w dalszym ciągu tkwią fotki Angeliny i Freda. Nie było ich już aż tyle, co tydzień temu, ale pod sufitem w dalszym ciągu kilka jeszcze wisiało.

Ruszyłam w stronę lochów, gdy nagle ktoś chwycił mnie mocno za ramię, wciągając do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Krzyknęłam ile sił w płucach, wyciągając szybko różdżkę. Od razu przypomniałam sobie o Śmierciożercach. Tym razem nie miałam zamiaru oddawać się im bez walki.

- Wy skurwysyny! – Wrzasnęłam, ale jakaś ręka mocno zakneblowała mi usta, a przy uchu usłyszałam głośny syk.

- Co ty wyprawiasz, Lamberd?!

Rozszerzyłam oczy, po czym odciągnęłam dłoń mężczyzny od swojej twarzy. Rozświetliłam pomieszczenie różdżką, spoglądając w zdziwioną twarz Snape’a.

- Co to miało być?! – Pisnęłam, w dalszym ciągu będąc w szoku.

- O to samo mógłbym zapytać ciebie – prychnął brunet. – Odgrywasz sceny z porwania do jakiegoś przedstawienia? Czemu tak zareagowałaś?

Oddychałam szybko i nierównomiernie. W dalszym ciągu nie mogłam dojść do siebie. W głowie ciągle miałam sceny z wczorajszego porwania.

- Przepraszam – westchnęłam, starając się uspokoić. – Nie spodziewałam się, że tak mnie zaatakujesz.

- Nie ująłbym tego w ten sposób – odparł Snape, przewracając oczami. – Szukałem cię wczoraj, Lamberd. Gdzie się podziewałaś cały dzień? Podobno wróciłaś do szkoły, bo źle się poczułaś ze swoją przyjaciółką.

- Co? Och…Emm… - Zaczęłam się jąkać. – Czemu mnie szukałeś? – Zdziwiłam się, uświadamiając sobie, co Snape do mnie powiedział przed chwilą.

- Miałaś szlaban do odrobienia.

- Szlaban? Jaki szlaban? Wczoraj była sobota, a nie piątek.

Snape nachylił się nade mną, opierając otwartą rękę tuż obok mojej głowy. Poczułam lekkie kręcenie w głowie, kiedy do moich nozdrzy doleciał zapach mężczyzny.

- Kiedy ja mówię, że masz szlaban, to masz mieć szlaban – szepnął zmysłowo. Serce zaczęło mi mocniej bić, a z ust wydobył się cichy jęk.

- Tak jest – odparłam jak zahipnotyzowana.

- Powinienem wlepić ci ze dwadzieścia szlabanów za wczorajszą sukienkę – dodał, oblizując nieznacznie usta językiem.

Więc o to chodziło! O sukienkę! Snape chciał się ze mną spotkać wczoraj na seks, bo podniecił się, gdy zobaczył mnie w czarnej sukience! Wiedziałam, że strój mu się spodoba. Jakże żałowałam, że wczorajszy dzień potoczył się inaczej, niż powinien.

- Wczorajszy dzień był okropny – wyznałam mu, kładąc drżącą dłoń na policzku mężczyzny. Snape uniósł rękę, chcąc odsunąć moją od swojej twarzy, ale zatrzymał się na moment, widząc jak płaczę. Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem jednak odciągnął moją dłoń.

- Dlaczego ryczysz? – Zdziwił się, patrząc mi uważnie w oczy.

Spojrzałam wystraszona i zapłakana na niego, a następnie stanęłam szybko na palcach i pocałowałam go mocno w usta. W jednej chwili poczułam się jak w niebie. Moje wnętrzności zrobiły salto, w brzuchu poczułam tysiące motyli. Wargi Snape’a w dalszym ciągu pozostały mocno ściśnięte, ale były tak ciepłe i delikatne, że w zupełności mi to wystarczało. Objęłam je mocniej, chcąc dogłębniej poczuć ich smak, ale zostałam szybko odepchnięta i mocniej przyszpilona do ściany składziku.

- Nigdy więcej tego nie rób! – Warknął zezłoszczony mężczyzna, zaciskając boleśnie palce na moich ramionach. – Nigdy, rozumiesz?!

Snape odsunął się i już chciał sięgnąć za klamkę w drzwiach, gdy te nagle otworzyły się szeroko. W przejściu stanął Moody, a obok niego przerażona Klara.

- Klaro, nie musisz się martwić o Alex – rzekł nauczyciel, przypatrując się uważnie drugiemu nauczycielowi zdrowym okiem. Magiczne zatrzymało się na mnie.

Stałam równie przerażona jak przyjaciółka. Ponownie zaczęłam szybko oddychać, czując że powoli brakuje mi tlenu. Nachyliłam się nieco do przodu, opierając dłonie o kolana. Przez moją głowę przeszła lawina różnych myśli. Znajdowałam się w starym składziku nam na sam ze Snape’em, pocałowałam go, a on mnie odepchnął, jakbym zupełnie nic dla niego nie znaczyła, a dodatkowo Moody nakrył nas razem. I jeszcze Klara…

Zaczęłam panikować, czując że tracę oddech. Łapałam powietrze jak ryba, a po policzkach spływały mi łzy.

- Profesorze! – Pisnęła przerażona Klara, przepychając się przez nauczycieli. – Ona nie może oddychać! – Stanęła koło mnie, kładąc dłoń na plecach. – Alex! Oddychaj!

- Nie. Mogę – wycedziłam.

Snape nie czekając długo przetransmutował kawałek starego słoja, który leżał zakurzony na jednej z półek, w papierowy worek i podłożył mi go do ust.

- Oddychaj do niego – rozkazał stanowczo. – Powoli i równomiernie.

Pokiwałam energicznie głową, chwytając desperacko torebkę i przyłożyłam ją do buzi. Zaczęłam się hiperwentylować, spoglądając po wszystkim z żalem. Mogłam tak wiele zepsuć przez ten pocałunek! Dobrze, że Moody nie wpadł tutaj, kiedy próbowałam wymusić na brunecie całowanie, chociaż milczenie profesora stresowało mnie bardziej, niż jakby coś powiedział. Przez cały czas mężczyzna wpatrywał się podejrzliwie w Snape'a, a jego magiczne oko skakało po każdej osobie, jakby dogłębnie coś analizowało.

- Alex, lepiej już? – Spytała przejęta przyjaciółka. Miałam nadzieję, że chociaż ona nie połączyła mnie, nauczyciela i ciemnego składziku w jedną całość. Co do profesora Moody’ego nie mogłam już mieć tyle pewności.

2 komentarze:

  1. Buzi Buzi ze Snape'm :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tamta też była dobrą notką, ale teraz czuję się tak, jakbym dostała dwie :D

    OdpowiedzUsuń