piątek, 18 października 2019

64. Śmierciożercy i ich fantazje

- Nie rozumiem… - jęknęłam w odpowiedzi na insynuacje.

Wystraszona wpatrywałam się w oczy stojącego przede mną blondyna. Jego spojrzenie było bardzo dziwne… pełne wyższości i ekscytacji. Czy to możliwe, że dopadli nas prawdziwi śmierciożercy? Znak jaki ten mężczyzna miał na ręce, wydawał się prawdziwy. Widziałam go tylko przez chwilę, ale nie było powodu, żeby ktoś miał udawać jego noszenie. Powoli dochodziło do mnie, że razem z przyjaciółką znajdujemy się w naprawdę porąbanej sytuacji. To już nie były szkolne wygłupy czy docinki. Jeszcze chwilę temu spokojnie robiłyśmy zakupy, a teraz byłyśmy więźniami dwójki szaleńców. Dokładnie na coś takiego przygotowywał mnie profesor Moody, a jedyne na co się zdobyłam, gdy jeszcze miałam różdżkę, to te cholerne iskry! Przez moment naprawdę myślałam, że tamci się z nami bawią, że to jakaś głupia gra, albo test. Że nic nam nie grozi. Teraz nie byłam już tego pewna. Powoli do mnie docierało, a ja ganiłam się w myślach za to, że nie użyłam czaru drętwota. Może wtedy miałybyśmy szanse uciec…

- Nie rozumiesz… - powtórzył po mnie blondyn i nachylił się tak blisko mojego ucha, że poczułam na policzku jego szorstką skórę. Zamarłam. – Nawet Ci wierzę – szepnął, a potem mocno złapał zębami za płatek mojego ucha.

Pisnęłam wystraszona i gwałtownie odsunęłam głowę. Zakneblowana Alex wydała z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki i chcąc mnie obronić, rzuciła się pomiędzy nas. Blondyn zareagował szybko. Mocno odepchnął ją na ścianę, a zaraz potem ją do niej przyszpilił.

- Taka wyrywna? Na Ciebie też przyjdzie kolej, suczko – syknął mężczyzna i nachalnie wpatrując się w oczy mojej przyjaciółki, zaciągnął się jej zapachem.

- Ta jest moja – Brunet złapał blondyna za ramię.

Blondyn kłapnął jeszcze zębami, jakby chciał ugryźć Alex, a zaraz potem zaśmiał się szyderczo i powoli odsunął.

- Dobra kurwa, bez różnicy – wsadził sobie papierosa do ust, a paczkę schował do kieszeni. – Obie pewnie kutasa na oczy nie widziały.

- Ja im chętnie pokaże swojego – brunet uśmiechnął się kącikiem ust i ostentacyjnie złapał się za kroczę. – Bydlak prosi o wypuszczenie na wolność.

- Chcesz to zrobić teraz? – Blondyn uniósł brwi i odpalił papierosa.

Ten drugi wzruszył ramionami. Na moment zapadła cisza. Straszne kilka chwil, kiedy to oboje stali w miejscu, jedynie na nas patrząc. W oczach mieli coś drapieżnego. Byłyśmy już nawet nie celem, a zwierzyną w potrzasku. Czymś, co mieli przecież na tacy. Po co wystarczyło sięgnąć. Do nich należała decyzja, kiedy to zrobią. Choć nie wszystko rozumiałam, nie podobały mi się ich gesty, słowa, ani spojrzenia. Skorzystałam z okazji i przysunęłam się do przyjaciółki, przytulając do niej samym tułowiem. Chciałam być jak najbliżej, jak gdyby dzięki temu nie mogli nas skrzywdzić. Przytuliłyśmy się głowami. Czułam, że tak jak ja, Alex drży ze strachu. Ten widok tylko nakręcał ich jeszcze bardziej. Ten z kucykiem przejechał językiem po zębach.

- Posadźmy je, to może potrwać. – Rzucił nagle.

Brunet bez słowa wyszedł na zaplecze i wrócił z dwoma krzesłami. Postawił je tyłem do siebie, a potem złapał mnie za ramię i siłą posadził na jednym z nich. Szybko obejrzałam się na Alex. Choć nie chciała się ruszyć z miejsca, złapali ją i posadzili jako drugą. Jej siedzisko miało nierówne nogi i chybotało się przy każdym ruchu.

- Co Panowie z nami zrobią? – zapytałam, patrząc wystraszona to na jednego, to na drugiego. – Czy… czy wypuścicie nas po wszystkim?

- Po wszystkim? – zaśmiał się ten z kolczykiem.

Mężczyzna mnie ominął i stanął nad moją przyjaciółką. Pożerał ją wzrokiem. Sięgnął do jej kolana. Chciałam zobaczyć co robi, ale blondyn dotknął mojej twarzy i delikatnie obrócił mi głowę, bym spojrzała wprost na niego.

- Źle Ci z nami, słodziutka? – zapytał, dmuchając mi dymem w twarz. – Dopiero się poznaliśmy. To nieuprzejme.

- Przepraszam… - opuściłam wzrok.

W gardle gryzło mnie od dymu. Odkaszlnęłam. Próbowałam się uspokoić. Nie chciałam ich rozjuszyć, ale dobrze byłoby wiedzieć na czym stoimy. Gdyby mieli nas wypuścić po tym, jak zjawi się profesor, wystarczyło przeczekać do tego momentu. W chwilach takich jak tak, każdy skrawek nadziei był ważny. Jeśli miałybyśmy tylko siedzieć, nie byłoby aż tak strasznie… No właśnie – „jeśli”. Nagle krzesło Alex zaczęło chybotać. Drgnęłam wystraszona.

- Nie wierzgaj tak – warknął brunet. – Nic Ci to nie da.

- Mmmm! – Alex próbowała coś powiedzieć.

Usłyszałam za sobą szarpaninę.

-Alex! – pisnęłam.

Spróbowałam zerknąć przez ramię, ale blondyn momentalnie spoważniał i bez wahania mnie spoliczkował. Zrobił to tak mocno, że omal nie spadłam z krzesła. Zupełnie się tego nie spodziewając, podniosłam powoli wzrok i spojrzałam na śmierciożercę z miną skarconego dziecka. Twarz piekła mnie od uderzenia. Mężczyzna pokręcił palcem tuż przed moim nosem.

- Nie zaglądamy. To nie widoki dla Ciebie, słodziutka – odparł z przerażającym uśmiechem.

Zacisnęłam usta, ale nie mogłam milczeć. Nie mogłam siedzieć i po prostu słuchać. Wyobraźnia podpowiadała mi straszne rzeczy. Poruszyłam rękoma, ale więzy trzymały mocno.

- Co tam się dzieje? Co ten Pan jej robi? – zapytałam z przestrachem.

- Jak przyjdzie czas, zademonstruje Ci - Blondyn uśmiechnął się jeszcze szerzej, a potem wyprostował się. Spojrzał na kumpla. – Na razie je przypilnuj. Musimy być gotowi.

Obracając różdżkę w palcach, wyszedł na moment przed sklep. Brudne szyby były zabite deskami, ale przez prześwity widać było, jak jego sylwetka porusza się po drugiej stronie. Choć początkowo podążyłam za nim wzrokiem, szybko skupiłam się na zagrożeniu, które z nami zostało. Korzystając z okazji, że nikt już nie pilnował gdzie patrzę, szybko obróciłam się na krześle, żeby zobaczyć co się za mną dzieje. Brunet drażnił się z Alex. Popalając papierosa i używając tylko jednej ręki, obmacywał ją po udach i ciele, a ona raz za razem zrzucała z siebie jego rękę, kopała go po łydkach i próbowała odepchnąć. Ręce miała zaciśnięte w pięści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.

- Alex… - mój głos się łamał. Wstałam szybko z krzesła. – Niech Pan przestanie! – pisnęłam.

- Nie będziesz mi rozkazywać – warknął mężczyzna.

Brunet chyba przestał się dobrze bawić, bo spalił szybko swoją fajkę i rzucił niedopałek na ziemię, rozgniatając go butem. Wypuścił dym do góry, a potem uśmiechnął się okrutnie.

- Suczka nie chce siedzieć?

Złapał Alex za ubranie i jednym szarpnięciem postawił ją na nogi. Próbowałam mu przeszkodzić, ale odepchnął mnie na bok z taką siłą, że boleśnie upadłam na tyłek. W czasie gdy próbowałam wstać, mężczyzna lubieżnie przyjrzał się mojej przyjaciółce i przyparł ją do ściany. Alex chciała się wyślizgnąć pod jego ramieniem, ale śmierciożerca zatrzymał ją siłą. Gdy próbowała się wyszarpnąć, przejechał dłonią po jej ciele, a później szyi, aż jego wzrok utkwił na mokrym policzku dziewczyny. Brunet zmrużył niebezpiecznie oczy i jakby z odrazą starł łzę palcem.

- Co jest suczko? Nawet dobrze nie zaczęliśmy, a Ty już płaczesz?

- Proszę Pana, płacz to nic złego… - wtrąciłam cicho, pociągając nosem. Sama miałam całą mokrą twarz od łez.

- Zamknij mordę słodziutka. Nikt nie pytał Cie o zdanie.

Chciałam przeprosić, ale zastanowiłam się dwa razy i zamilkłam. Nie potrafiąc wstać najpierw przekręciłam się na brzuch, a dopiero potem pokracznie wstałam z kolan. Brunet nawet na mnie nie spojrzał. Zlizał łzę z palca, jakby coś smakował, a później oparł się czołem o czoło Alex, patrząc jej prosto w oczy.

– Mała, zdradzę ci sekret… Tak naprawdę lubię, gdy płaczą, ale Ty robisz to mało przekonująco. Może Ci pomogę, hm?

Mężczyzna odsunął się i od razu złapał ją za szyję, zaciskając na niej palce. Dziewczyna szarpnęła się, wydała z siebie stłumione dźwięki, a później próbowała złapać oddech, ale przez knebel i chwyt było jej bardzo trudno. Wybałuszyła oczy i zaczęła wierzgać, kopiąc go ile sił w nogach.

- Niech Pan ją zostawi! – Pisnęłam.

Czarnoksiężnik był jak w transie. Zacisnęłam mocno powieki i wzięłam rozpęd. Wbiegłam barkiem na mężczyznę, próbując go odepchnąć, ale ten ani drgnął. Przerażona rozpędziłam się raz jeszcze z równie miernym skutkiem. Byłam od niego dużo mniejsza, a związane z tyłu ręce bardzo utrudniały sprawę. Czułam się bezradna. Nie mogłam się jednak poddać. Spojrzałam przerażona na Alex. Po jej policzkach zaczęło płynąć więcej łez. Dziewczyna była cała czerwona na twarzy i powoli zaczynała sinieć.

- Dalej suczko, walcz o życie! - Brunet oblizał się obleśnie.

Złapał ją oburącz i jeszcze podciągnął nieco do góry, przez co ledwo dotykała palcami podłoża. Walczyła o każdy oddech. Naparłam ciałem na śmierciożercę, ale nic sobie z tego nie robił.

- Niech Pan przestanie! Błagam! Niech Pan przestanie! – Krzyczałam, zanosząc się płaczem. – Ona nie może oddychać! Udusi się! Błagam, proszę przestać! Niech Pan jej nie zabija!

Moje serce waliło jak oszalałe. Szybko oddychając, rozejrzałam się w panice, szukając czegoś, co mogłoby mi jakoś pomóc. Pomieszczenie było niemal puste, ale leżało tu i ówdzie parę starych i zepsutych rzeczy, które już nigdy nikomu się nie przydadzą. Niestety nie widziałam niczego ostrego. Nie miałam broni, moje ręce były unieruchomione, a moja różdżka była przy tym drugim śmierciożercy. Właśnie, ten drugi… Zerknęłam w stronę drzwi. Za szybą nadal poruszała się czyjaś sylwetka. Nie chciałam zostawiać Alex na pastwę losu, ale być może była to jedyna szansa, żeby ją uratować. Jak ćma lecąca do światła rzuciłam się w stronę wyjścia. Brunet momentalnie się ocknął. Zabrał ręce z szyi Alex, szybko złapał za różdżkę i wystrzelił we mnie czarem, który podciął mi nogi. Wyłożyłam się jak długa.

- Dokąd to?! – Warknął. – Nie pozwolono Ci odejść.

Próbowałam się czołgać, ale wtedy niewidzialna siła złapała mnie za kostki i mocno podciągnęła do góry, wieszając do góry nogami, zaraz przy suficie. Próbowałam poruszyć nogami, ale bezskutecznie. Moje włosy zamiotły ziemię, a koszulka lekko się osunęła odsłaniając brzuch. W tym czasie Alex złapała w końcu grunt pod stopami, ale nie mogąc na nich ustać, upadła na kolana. Łapczywie łapała powietrze nosem. Robiła to tak gwałtownie, jakby każdy wdech to było dla niej za mało. Jej twarz wciąż była czerwona. Technika śmierciożercy zadziałała, bo faktycznie Alex była zapłakana. Akurat w tej chwili blondyn wrócił do środka i czarem wyciszył za sobą drzwi. Czujnie spojrzał na wszystkich po kolei. Nie wyglądał na zadowolonego.

- On chciał ją zabić! – Pisnęłam. Nie wiem nawet na co liczyłam. Na współczucie? Wyrozumiałość? Ludzki odruch?

- Doprawdy słodziutka? – Blondyn uśmiechnął się podle i przeniósł wzrok na kolegę. – Jak mogłeś chcieć zrobić coś tak okrutnego?

- Tylko się bawimy, prawda suczko?

Brunet w akcie łaski na moment wyjął knebel z ust Alex. Dziewczyna wykorzystała te chwile na to, by wziąć kilka głębokich wdechów. Następnie splunęła zebraną w ustach krwią. Zwiesiła głowę, a włosy zasłoniły jej twarz. Wydawała się wykończona.

- Widzisz? Tylko się bawią… - Blondyn podszedł do mnie i przesunął różdżką po moim odsłoniętym brzuchu. – Akurat śmierć, to ostatnia z rzeczy jaka was spotka. Gdy tylko dorwiemy Szalonookiego, będziemy mieć sporo czasu do spędzenia razem…

Szarpnęłam się w powietrzu i zacisnęłam mocno powieki. Od razu przypominałam sobie słowa profesora Moody’ego. To, co mówił o śmierciożercach. O tym, jacy są. Co robią… Już jako opowieści brzmiało to dla mnie strasznie. Teraz miałam szansę przekonać się na własnej skórze ile z tych historii było prawdą. Bałam się tego dowiedzieć. Nie byłam na to gotowa… Choć moja różdżka była na wyciągnięcie ręki, związana nie miałam jak po nią sięgnąć. Znowu ostrożnie poruszałam nadgarstkami, próbując wyswobodzić dłonie, ale lina trzymała mocno. Broń śmierciożercy zataczała kręgi na mojej skórze i przesuwała się w dół, odsłaniając coraz więcej. Koszulka opadła mi aż na twarz. Czułam się jak sparaliżowana. Z bezsilności łzy same zbierały mi się do oczu. Miałam wrażenie, że jedyne co mogę zrobić, to płakać i liczyć na to, że profesor Moody zjawi nam się na ratunek tak, jak zawsze to robił. Że zrobi to na czas, a nie gdy będzie już za późno.

- Jesteście popieprz…! – Alex sapnęła ze złością, ale nie dane było jej dokończyć.

Śmierciożerca złapał ją mocno za włosy, odchylił jej głowę, a knebel znowu wylądował w jej ustach. Widziałam, jak Alex zagryza go ze złością.

- Przyzwyczajaj się, bo zaraz możesz mieć w ustach coś innego – ten z kolczykiem uderzył Alex w twarz, aż upadła na plecy.

- Nie bijcie jej! – zapłakałam.

Moja wyobraźnia w kwestii tortur nie była zbyt rozbudowana, dlatego wydawało mi się, że sytuacja w której się znajdujemy, jest już najgorszą z możliwych, a co za tym idzie, każda zmiana byłaby zmianą na lepsze. Z resztą musiałam jak najbardziej obrócić ją na naszą korzyść. Chociaż spróbować. Od wiszenia w tej pozycji zaczynało mi się robić słabo, bo cała krew napływała do głowy. Do tego różdżka mężczyzny zahaczyła właśnie o mój stanik.

– Profesor Moody wam nie wybaczy, jeśli coś nam się stanie. Obie jesteśmy jego…

Alex wydała z siebie stłumiony dźwięk i podniosła się gwałtownie, patrząc w moją stronę. Chciała mnie powstrzymać, ale nie potrafiłam zrozumieć co mówi. Brunet przydepnął ją butem, trzymając przy ziemi.

- Jesteście jego co? – zapytał z zainteresowaniem blondyn, odrywając różdżkę od mojej skóry. Złapał mnie mocno za podbródek i nieco uniósł moją głowę, by móc mi się przypatrzyć.

- Jego ulubienicami… - szepnęłam, wystraszona patrząc mu prosto w oczy.

Twarz blondyna wykrzywił grymas. Mężczyzna przejechał koniuszkiem języka po zębach. Chyba spodobało mu się to co to usłyszał, bo puścił mnie.

- Ulubienicami… - powtórzył. – I mam wierzyć, że żadnej z was nie dobrał się do majtek?

- Co? – pisnęłam cała czerwona. - Czemu miałby…

Blondyn złapał mnie mocno w pasie. Wycelował różdżką w sufit i anulował czar, który do tej pory trzymał mnie za nogi. Nie upadłam tylko dlatego, że mnie przytrzymał. Odstawił mnie, ale do delikatności było mu daleko.

- Widziałem was we świńskim łbie, słodziutka. Coś ewidentnie było na rzeczy. – Zamyślony spojrzał na tego z kolczykiem. – Jednak dobrze, że trafiły nam się obie. Trzeba będzie je zostawić w jako takim stanie. Niech skurwiel myśli, że ma jeszcze szansę je uratować.

Patrzyłam na nich przerażona. Dlaczego mówili tak, jakby nas tu wcale nie było?

- Myślisz, że jej nie pozna jak trochę spuchnie? - Brunet złapał Alex za podbródek i przyjrzał się jej twarzy.

- Po prostu trochę przyhamuj. Trzeba jeszcze zabezpieczyć tyły. Nie możemy dać się zaskoczyć.

Zerknęłam w stronę drzwi wejściowych. Nie zauważyłam, by zamykali je czarem. Gdybyśmy tylko mogły tamtędy wybiec... Niestety plan ucieczki musiał poczekać. Blondyn złapał mnie za ramię i siłą pociągnął na zaplecze. Szedł bardzo szybko. Nogi mi się plątały, ledwo za nim nadążałam.

– A teraz opowiedz mi więcej o tym profesorze słodziutka – puścił mnie tuż za progiem. - Pewnie dobrze go znasz. Jest coś, czego się boi? Ma jakieś słabości?

Rozejrzałam się, analizując sytuację. Zaplecze było mniejsze od sklepu i zagracone skrzyniami. Wszystko pokrywały grube warstwy kurzu. Panował tu półmrok i śmierdziało stęchlizną jakby od bardzo dawna nikt nie wietrzył. Jedyne okno było szczelnie zabite deskami, a na podłodze leżały kawałki szkła. Starałam się nie patrzeć na nie nachalnie. Blondyn podszedł do zaryglowanych, oplecionych grubym łańcuchem drzwi i sprawdził stan ich zamknięcia. Zaraz potem wykonał różdżką kilka gestów. Nie wszystkie zaklęcia znałam, ale byłam pewna, że ustawia alarm na wypadek nieproszonych gości.

- Przepraszam… nie wiem… Jeśli je ma, bardzo dobrze je ukrywa.

- Lepiej dobrze się zastanów – mężczyzna wycelował we mnie różdżką. – Jeśli coś wiesz i tak to z Ciebie wyciągnę. Od Ciebie zależy, jak bardzo się przy tym nacierpisz.

- Ja… - zająknęłam się i potrząsnęłam głową. – Ja… N… Naprawdę nie wiem… Profesor zawsze mówi… mówi żeby pozbywać się słabości. Że ważna jest stała czujność…

Śmierciożerca podszedł do mnie i wbił mi różdżkę między żebra. Zmrużył oczy.

- Wciąż nie jesteś pomocna – westchnął znudzony. Prześlizgnął się po mnie wzrokiem.

- Przepraszam… - szepnęłam opuszczając głowę.

– Ale jeśli to co mówisz jest prawdą i jeszcze cie nie pieprzył, niech skurwiel żałuje. Nie będzie miał już okazji. - Czarnoksiężnik pogładził mój policzek wierzchem dłoni. - Byłaś kiedyś z mężczyzną? – zapytał nagle.

Zamrugałam zdezorientowana i podniosłam wzrok na śmierciożercę. Mężczyzna miał poważną minę. Jego oczy błyszczały. Dlaczego w ogóle o to pytał? Otworzyłam szeroko oczy i gorączkowo potrząsnęłam głową. Cofnęłam się o pół kroku, ale za mną były drzwi.

- Coraz lepiej – sapnął. - Lubię być tym pierwszym.

Nim zdążyłam się ruszyć, przygniótł mnie do drzwi i polizał po szyi. Włożył rękę pomiędzy moje uda. Pisnęłam, próbując się odsunąć, ale jedynie go to rozjuszyło. Złapał mnie za ramię i pchnął na skrzynki, aż upadłam na nie brzuchem. Nim zdążyłam się wyprostować, przywarł do mnie od tyłu i zaczął mnie obłapiać. Strach mnie sparaliżował.

- Błagam Pana… - szepnęłam zaciskając powieki. Łzy napłynęły mi do oczu.

- O co? O litość? – uśmiechnął się blondyn, napawając moim strachem.

- Niech Pan przestanie. Nie robi mi krzywdy - poprosiłam płaczliwie.

- Wciąż nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie – szepnął mi do ucha.

Jego dotyk był gwałtowny i dziki, jakby chciał dotknąć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Podciągnął mi koszulkę i wsunął pod nią dłoń, łapiąc mnie za jedną z uwięzionych w staniku piersi. Robił to tak mocno, że sprawiał mi ból. Próbowałam nie myśleć o tym co się dzieje. Skupić się, jak na zajęciach z profesorem, ale bez kuli i różdżki było o wiele trudniej. Drżałam ze strachu. Gorączkowo poszukiwałam w myślach czegoś, czym mogłabym nasycić nieznajomego. Dzięki czemu dałby mi spokój.

– On… on czasem nad sobą nie panuje.

- To za mało – sapnął blondyn zjechał dłonią niżej, do moich dżinsów. Rozpiął mi guzik i rozporek, a potem nakręcony wypchnął biodra, mocniej przygniatając mnie do skrzynki. Jęknęłam z bólu.

- Wpada w szał, kiedy go nie słuchamy! – powiedziałam, zanosząc się płaczem. Łzy lały mi się po policzkach i kapały na skrzynię. – Zawsze wtedy musi się napić! Błagam!

- To nie brzmi jak coś przydatnego…

Mężczyzna wyswobodził rękę spod mojej koszulki i złapał mnie za kark, zmuszając do wypięcia się. Czułam się tak, jakbym nie miała władzy nad własnym ciałem. Mój umysł krzyczał. Chciałam się wyrwać, ale nie miałam pola manewru. Blondyn złapał mnie za spodnie. Gdy już je miał ze mnie zedrzeć z pomieszczenia obok dobiegł nas dźwięk alarmu. Ktoś wszedł w zasięg czaru! Mężczyzna syknął, szybko odsunął się ode mnie i z różdżką w gotowości rzucił się do drzwi, zostawiając mnie tutaj samą. Przez moment nieruchomo leżałam na skrzyni. Moje oczy były tak czerwone od płaczu, że ledwo widziałam. Było tak blisko… Zrozumiałam, że profesor Moody faktycznie był dla mnie delikatny i wyrozumiały. Teraz bałam się, że Alex spotkało coś podobnego. Że stało jej się coś o wiele gorszego… Chciałam wyjść stąd. Wrócić już do szkoły. Choćbym miała do końca życia mieć tylko eliksiry ze Snape’m i codziennie dostawać sto szlabanów, wszystko było lepsze niż przebywanie z tymi dwoma. Jak bardzo wierzyłam w ludzkie dobro, to oni zdawali się nie mieć w sobie ani kszty.

Otępiała osunęłam się po skrzyni i usiadłam na ziemi. Za drzwiami przez chwilę panowała niepokojąca cisza. Nie podobało mi się to. Dlaczego byli tak cicho? Czy to możliwe, że profesor Moody już przybył? Czy miał szansę, pokonać ich, mimo że mieli przewagę? Nie powinnam w niego wątpić. Nie powinnam też biernie siedzieć i czekać. Przecież chciałam być aurorką. Może i nie byłam gotowa na to co nas spotkało, ale musiałam potraktować to jako kolejną próbę. To przecież nie był jeszcze koniec. Musiałam się ruszyć, jeśli nie dla siebie, to dla Alex. Poruszyłam palcami, a później ciałem. Gdy próbowałam zebrać się z ziemi, przypomniałam sobie o szkle. Jeśli uwolnię ręce, będę miała większe szanse! Szybko zmusiłam się do tego, żeby przesunąć się w stronę okna. Wymacywałam podłogę i na oślep próbowałam złapać za fragment szkła. Wpatrywałam się w klamkę, bojąc, że ta zaraz się poruszy. Nadgarstki bolały mnie od więzów, ale teraz nie miało to znaczenia. Dotknęłam w końcu ostro zakończony kawałek szyby. Wydawał się odpowiedni. Zacisnęłam go w dłoni i wciąż łkając, za wszelką cenę próbowałam uwolnić ręce. Gdy piłowałam linę, czułam, że szkło wbija mi się w skórę. Bolało. Usłyszałam kroki. Drgnęłam i w ostatniej chwili wcisnęłam szkło do tylnej kieszeni spodni. Skuliłam się tuż pod ścianą, podciągając nogi pod brodę. Drzwi otwarły się na oścież, a w nich stanął blondyn. Na jego widok, skuliłam się jeszcze bardziej.

- Szkoda, że przerwał nam fałszywy alarm – szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał mnie za ubranie, pociągając do góry. – Ale nie martw się, dokończymy sobie później.

- Nie chcę… - jęknęłam cała spięta. – Chcę do mamy…

- Twoją mamą też się mogę zająć, słodziutka – Mężczyzna poklepał mnie po twarzy, a potem rozejrzał się podejrzliwie i raz jeszcze sprawdził łańcuch. Zaraz potem wywlókł mnie do głównego pomieszczenia.

Alex siedziała podenerwowana na krześle. Wciąż miała w buzi knebel. Jej koszulka była naderwana, włosy rozczochrane, a na jej rękach widać było kilka sińców. Zapewne więcej było pod ubraniem.

- Alex… - szepnęłam. Chciałam do niej podejść, ale z nerwów nogi same mi się uginały.

- Siedź i się nie ruszaj – powiedział ten z kucykiem i posadził mnie z powrotem na krześle.

Sięgnęłam palcami do dłoni Alex i złapałam ją na tyle na ile mogłam. Jej dotyk dodał mi trochę otuchy. Miałam ochotę powiedzieć jej o szkle, ale nie chciałam się zdradzać. Brunet krążył blisko drzwi, a blondyn stał przy nas z założonymi rękami. W powietrzu było wyczuwalne napięcie. Nagle rozległ się kolejny alarm, tym razem od strony zaplecza. Blondyn poderwał się z miejsca, łypnął na towarzysza i dał mu znak. Sam poszedł na tyły. Nerwowo przyglądałam się sytuacji. Ostrożnie sięgnęłam do kieszeni spodni, wyciągając kawałek szkła. Dłonie Alex były blisko, więc wyczuła, że coś trzymam. Zerknęła na mnie, a ja na nią. Szturchnęła mnie, a ja zwiesiłam głowę, by nie zwracać na siebie zbytnio uwagi. Kontynuowałam piłowanie liny. Obie siedziałyśmy jak na szpilkach.

Od strony zaplecza usłyszeliśmy cichy, ale miarowy syk.

- To podpucha – warknął blondyn, wyskakując z zaplecza.

Niemal w tym samym momencie, z przodu sklepu rozległ się kolejny alarm. Ten z kolczykiem odsunął się od drzwi i wycelował w nie różdżką. Za szybą zobaczyłam czyjąś majaczącą postać. Zaraz potem drzwi otworzyły się na całą szerokość. Brunet wystrzelił w nie zaklęciem, ale nikogo nie było po drugiej stronie. Rozglądałam się zdezorientowana.

- Tak mnie witacie?... – usłyszałam znany mi głos.

- Alastor Pieprzony Moody! – blondyn roześmiał się i obrócił różdżkę w palcach. – Spóźniłeś się!

- To wy się spóźniliście. - Ton profesora był grobowy.

Drgnęłam i z nadzieją spojrzałam w stronę wejścia. W progu pojawił się nie kto inny, jak profesor Moody. Jego twarz była jak wykuta z kamienia. Pozbawiona uśmiechu. Poważna. Jego mechaniczne oko jak szalone kręciło się we wszystkie strony, przyglądając każdemu najdrobniejszemu elementowi pomieszczenia. Językiem zwilżył wargi.

- Profesorze! – pisnęłam ożywiona.

Alex próbowała coś powiedzieć, ale wydała z siebie tylko kilka przytłumionych dźwięków. Nauczyciel nie zaszczycił nas swoim spojrzeniem. Nie zwrócił się do nas. Był skupiony i czujny. Wszyscy troje mierzyli się różdżkami. Gdy Moody zrobił krok do środka, nastąpiła krótka, ale błyskawiczna wymiana czarów. Patrzyłam oniemiała. Byli naprawdę szybcy, a co najważniejsze Szalonooki faktycznie dawał sobie radę, nawet pomimo tego, że tamci mieli przewagę liczebną. Raz za razem odbijał ich czary. Każdy kolejny odbijał z większą zaciekłością, jakby kłębiące się w nim emocje narastały. Tak naprawdę jednak głównie się bronił. Nie miał czasu wyprowadzić celnych ataków. Zacisnęłam zęby i szybciej piłowałam linę. Czułam, że krew cieknie mi po dłoni.

- Mogłem się tego spodziewać! – Moody warknął z odrazą. – Czarny Pan dał o sobie znać i nagle wszystkie jego niewierne psy zaczynają skamleć!

- Skamleć?! – Blondyn wyglądał, jakby go to rozjuszyło. – Działamy w jego imię! Dla jego chwały!

- Tak samo jak dla jego chwały wyrzekliście się go podczas procesu? – słowa Moody’ego dały mu przewagę. Brunet wycofał się spod drzwi. Wymiana ognia nadal trwała.

- Zamilcz! – warknął brunet.

- Nie pieprz, że nie zrobiliście tego ze strachu o własne dupska – kpił profesor. - Innych mogliście nabrać, ale nie mnie.

- To nie była oznaka strachu, a rozsądku – Blondyn stwierdził dumnie. – Na czym Czarny Pan bardziej skorzysta? Na słudze uwięzionym w Azkabanie, czy takim, który może pociągać za sznurki? Odpowiedź jest prosta, a Czarny Pan to zrozumie.

- Skąd ta pewność? – Moody uniósł brwi.

- W końcu dostarczymy mu Ciebie… - zaśmiał się ten z kolczykiem. - A to dopiero początek!

Na chwilę walka ustała, ale różdżki nadal były wycelowane. Z zaplecza wciąż dochodził dziwny syk. Szalonooki oblizał się. Jego oko wciąż skakało z punktu na punkt. Mężczyzna wyglądał, jakby był w transie. Jakby panowała nad nim jakaś dziwna siła.

- Początek? Zaczęliście od porywania dzieci. Prawdziwe zadanie na miarę waszych możliwości – zakpił profesor. – Ciekawe jestem jaki będzie wasz kolejny, genialny i niezwykle zły plan?

- Dobrze wiesz, że nie chodzi o te dzieciaki, a o Ciebie śmieciu. Przyznaj się, jak dorobiłeś się fuchy w szkole? I jak to jest mieć wokół siebie takie suczki, hm?

Brunet doskoczył do mnie i Alex. Złapał ją za włosy i odchylił jej głowę do tyłu. Przyjaciółka spojrzała na profesora, ale ten ani nie drgnął. Ja znieruchomiałam. Lina na moim nadgarstku już puszczała, wystarczyło mocniej szarpnąć. Nie chciałam się z tym zdradzić. Podałam Alex kawałek szkła. Chyba tylko dlatego nie próbowała się wyszarpnąć mężczyźnie.

- Robota jak każda inna. Zostaw tego dzieciaka i załatwmy to między nami. One nie mają z tym nic wspólnego.

- Ależ mają… - Brunet zaśmiał się obłąkańczo i puścił włosy Alex.

- To tylko uczennice – Moody nie spuszczał śmierciożerców z muszki.

- Ponoć Twoje „ulubienice” – wtrącił blondyn i poklepał mnie po twarzy.

Moody zerknął na mnie, a ja opuściłam wzrok. Było mi wstyd, że powiedziałam im o tym, ale teraz nie mogłam już cofnąć czasu. Szalonooki oblizał się powoli.

- Nic mnie z nimi nie łączy – powiedział sucho.

- Nic? – blondyn wpatrywał się w oko profesora. – Czyli nie będzie Ci przeszkadzało, jeśli… - wycelował we mnie różdżką.

Spojrzałam wystraszona na różdżkę, a później na usta blondyna. Miałam wrażenie, że czas spowolnił. Widziałam jak wypowiada każdą kolejną literę zaklęcia „cruciatus”. Alex poruszyła się gwałtownie, jakby chciała odepchnąć mnie z linii strzału, ale brunet złapał ją za ubranie. Otworzyłam szeroko oczy. Gdy ostatnia litera miała wylecieć z ust blondyna, przed moimi oczami przeleciała kula ognia. Czar uderzył w śmierciożercę i odrzucił go do tyłu, na ścianę.

- Nie zapominaj, że ciągle jestem aurorem! – krzyknął Moody.

- Już niedługo!

Brunet puścił Alex i nastąpiła kolejna wymiana ognia. Mężczyźni napierali na nauczyciela, zmuszając go do wycofania pod drzwi. Ja siedziałam jak sparaliżowana. Kula podpaliła starą, na wpół odklejoną tapetę. Do tego z zaplecza zaczął unosić się gęsty dym, który stopniowo wypełniał pomieszczenie. Przyjaciółka szybko piłowała swoją linę. Skorzystała z zamieszania i w końcu wyswobodziła ręce. Wyjęła knebel z ust i szarpnęła mnie. Ocknęłam się nagle i spojrzałam na nią wystraszona.

- Musimy uciekać – szepnęła do mnie przyjaciółka.

Rzuciłyśmy się na ziemię, żeby nie oberwać rykoszetem. Szarpnęłam rękoma, rozrywając nadpiłowaną wcześniej linę. Miałam poranione dłonie, ale nie było to teraz ważne. Poprawiłam ubranie, drżącymi rękoma zapięłam spodnie i wystraszona spojrzałam na walczących. Mogłabym przysiąc, że Szalonooki zerknął na nas na krótki moment. Wydawał mi się jakiś dziwny. Obcy.

- Nie możemy go tak zostawić – jęknęłam. – Co jeśli przegra?

- To nasza jedyna szansa – twardo powiedziała Alex. – Poza tym powiedział, że nic dla niego nie znaczymy.

Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Spojrzałyśmy w stronę drzwi. Chciałyśmy przeczołgać się do wyjścia, ale cała trójka trzymała się w tamtym rejonie. Pozostało więc zaplecze. Alex ruszyła przodem.


- Kurwa, przynęta nam spierdala! - krzyknął brunet. Już miał rzucić się w naszą stronę, ale zaklęcie profesora skutecznie odcięło mu drogę. Podłoga zaczynała się palić.

- Zostaw je. Daleko nie uciekną! - blondyn schował się za ladą.

Zaklęcia latały w powietrzu. Sprawa zaczynała wyglądać na przesądzoną. Dopadłyśmy w końcu do drzwi i szybko weszłyśmy do środka. Pomieszczenie wyglądało tak jak przedtem z tą różnicą, że jedna z desek okna była wyłamana, a na ziemi leżała dymiąca, przypominająca jakiś fajerwerk puszka. Naciągnęłyśmy koszulki na usta, by ograniczyć wdychanie dymu. Podbiegłam do drzwi i szarpnęłam za łańcuch.

- Nie wyjdziemy tędy… - powiedziałam łamiącym się głosem. - On wszystko tutaj zabezpieczył.
 

Alex wykopała dymiącą puszkę za drzwi prowadzące do wnętrza sklepu, a potem zastawiła je skrzynką. Wspięła się na inną i spojrzała przez szparę w oknie.

- Pomocy! Ratunku! – krzyknęła, a potem zaczęła próbować wyrwać kolejną deskę. Ta ani drgnęła – Poszukaj czegoś do podważenia! – instruowała mnie.

- Ale czego! – pisnęłam zapłakana.

- Nie wiem kurwa, czegoś twardego! Rury czy coś!

Alex szarpała się z oknem. Tak jak ja miała poranione dłonie, więc zostawiała wszędzie ślady krwi. Ja na miękkich nogach ruszyłam między skrzynki. Spojrzałam na tę jedną, na której był odbity ślad, jakby ktoś na niej leżał. W oczach zebrały mi się łzy. Pociągnęłam nosem i szybko odwróciłam wzrok.

- Boję się o niego… - szepnęłam. – Boje się, że go zabiją… Nie chcę go zostawiać. Alex. Musimy coś zrobić – mówiłam roztrzęsiona.

- Szukaj tej rury albo pręta. On sobie poradzi. Jest aurorem – Przyjaciółka próbowała mnie pocieszyć.

- Ale ich jest dwóch…

- Tylko byśmy mu przeszkadzały!

Hałasy zza drzwi narastały. Spięta zajrzałam do kilku skrzynek, ale nigdzie nie mogłam znaleźć niczego, co mogłoby nam pomóc otworzyć okno.

- Tu nic nie ma! – pisnęłam.

- Musi coś być!

Szukałam jeszcze przez chwilę, ale nagle hałasy ucichły. Obie spojrzałyśmy wystraszone w stronę drzwi. Alex szybko wskoczyła za skrzynki. Złapałam szkło z ziemi i wcisnęłam się tam gdzie ona. Przytuliłyśmy się do siebie, czekając na najgorsze. Cisza trwała zdecydowanie za długo. Później coś uderzyło w drzwi od zaplecza. Kolejne uderzenie trochę odsunęło skrzynię, która była przy drzwiach. Trzecie uderzenie odepchnęło ją z pełną siłą. Drzwi otworzyły się na oścież, a w progu pojawił się profesor Moody. Jego ubranie było nadpalone i porozcinane, a na policzku mężczyzny widniała długą, krwawiąca szrama. W pierwszej chwili ciężko było go poznać. Mężczyzna trzymał różdżkę w pogotowiu, a w drugiej ręce miał znaną nam buteleczkę. Dysząc ciężko, upił z niej solidny łyk. Jego mechaniczne oko prześliznęło się po pomieszczeniu, szybko zatrzymując na skrzyniach za którymi byłyśmy. Szalonooki oblizał się.

- Wychodźcie – powiedział sucho.

Alex złapała mnie za ramię, ale wyrwałam się jej i bez wahania wyskoczyłam zza skrzynki.

- Profesorze! – pisnęłam, upuszczając szkło i podbiegając do niego. Złapałam go mocno w pasie i przytuliłam się z całych sił. – Jak dobrze, że Pan żyje!

Moody drżącą ręką prawie dotknął moich pleców, ale zatrzymał się tuż przed nimi. Zacisnął zęby, odchrząknął, upił kolejny, duży łyk, potrząsnął głową i dopiero wtedy, trochę spokojniej pogładził mnie po plecach.



- Alex?... Musimy stąd wyjść. W tej chwili. – machnął różdżką, rozcinając łańcuch na drzwiach wyjściowych.

- Co się stało? Gdzie oni są? – zapytała czujnie przyjaciółka. Wyłoniła się zza skrzyń i spojrzała podejrzliwie w naszą stronę.

- Niestety... - odchrząknął. - udało im się uciec. Nie ma czasu do stracenia, nie jesteśmy tu bezpieczni.

Moody wcisnął buteleczkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i pociągnął mnie w stronę Alex. Przyjrzał jej się, a później ostrożnie przytulił ją do swojego boku. Uścisk naszej trójki trwał krótką chwilę. Wszyscy tego potrzebowaliśmy.

- Przepraszam, że trwało to tak długo – szepnął i kolejno spojrzał nam w oczy. – Musiałem mieć pewność, że wszyscy wyjdziemy stąd w jednym kawałku.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Alex też kiwnęła.

- Profesor jest ranny… -szepnęłam, dotykając jego rozciętej twarzy.

- To nic takiego. -
Mężczyzna odsunął od siebie moją dłoń, a potem zerknął za siebie i oblizał się. - Gdy przyjdzie pora, zapłacą za WSZYSTKO, czego dokonali.
  
Szybko wyprowadził nas z budynku, na tyły. Uliczka była wąska i kręta, ale nie było tam nikogo.

- Powinniśmy powiadomić ministerstwo. Jeden z nich pracuje z moim ojcem!

- W żadnym wypadku nie możemy tego zrobić. To zbyt ryzykowne. - Moody rozglądał się czujnie.

- Ryzykowne jest nic nie mówić. Oni nie są normalni! – Alex dotknęła swojej obolałej twarzy.

Ja szłam w milczeniu. Chciałam wyrzucił z głowy to, co się stało, ale obrazy były wciąż żywe. Miałam wrażenie, że w oczach brakowało mi już łez do płakania.

- Już raz uwierzono im, że działali pod klątwą imperiusa. Myślisz, że teraz byłoby inaczej? Że wysłuchaliby dwójki uczennic oskarżających dorosłych czystokrwistych?

- A co z Panem? Mógłby się Pan wstawić po naszej stronie. Przecież był Pan tam! – ożywiła się Alex.

- Poprzednio też mnie nie posłuchali – westchnął Moody. Wpatrzył się przed siebie. - To skomplikowane. Oni teraz wrócą do cienia… Jeśli wykonamy jakiś ruch, oni zrobią kolejny. Wiedzą kim jesteście. Wasze rodziny…

- Co z nimi? – zapytałam nagle.

- Byłyby zagrożone – dokończył profesor. Brzmiał śmiertelnie poważnie.

- Na Merlina… - szepnęłam.

Moody złapał nas za dłonie, wciągnął nas do pierwszego sklepu i nie zważając na dziwne spojrzenia ludzi, sypnął proszkiem w kominku. Zielony ogień przeniósł nas do kominka w pustym domu w Hogsmeade. Profesor puścił nas, zablokował kominek czarem i gdy miał już pewność, że nikt nas nie ściga w końcu się zatrzymał. Przez moment stał tyłem do nas. Był dziwnie cichy, wciąż czujny i skupiony. Jego oko prześlizgnęło się po pomieszczeniu.


- Chyba możemy odpocząć. Na chwilę.

Znowu wziął łyk z buteleczki, przekręcił głowę raz w prawo i raz w lewo, strzelając karkiem, a później powoli się obrócił. Przyjrzał się nam kolejno. Byłyśmy roztrzęsione i poturbowane. Ja patrzyłam tępo w podłogę. Alex była przyczajona. Nic dziwnego, że profesor wyglądał na zmartwionego.

- Co oni wam zrobili... - mruknął. - Nie możecie pójść tak do szkoły.

- Do szkoły?... - szepnęłam.

- Profesor wcale nie wygląda lepiej... - mruknęła Alex.

Moody schował buteleczkę i złapał za różdżkę. Jednym machnięciem doprowadził naszą garderobę do porządku dziennego. Drugim czarem zagoił rany na naszych dłoniach. Machnął po raz kolejny, ale w połowie się rozmyślił. Powoli schował różdżkę.

- Chociaż tyle mogę zrobić. Niektórych ran nie zaleczy żadne zaklęcie.









9 komentarzy:

  1. Woooooow, SZALEŃSTWO! Aż miałam te TE znajome ciarki - notki Kopcika często je wywoływały podczas czytania poprzednich blogów. :) Uwielbiam te dynamiczne opisy <3 No, to dziewczyny, pierwsze koty za płoty! Ciekawe, jaki czar chciał rzucić Moody, ale się rozmyślił; pewnie Obliviate, sądząc po końcowym zdaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, Obliviate :D

      Alex twierdzi, że to za mało oczywiste, ale Moody (a raczej Barty) poradził sobie w ten sposób, że pokazał kolegom prawdziwą twarz.

      ~Klara

      Usuń
    2. Mi się bardzo tutaj podobały dialogi, bo dla Alex i Klary, do których nie wszystko dotarło, ze względu na sytuację, w której się znalazły, nie wszystko było takie oczywiste i że osoba, czytając (pod warunkiem, że nie zna universum) ma takie drobne przesłanki, które wskazują, że Moody ma coś za uszami. A nie jest to chamski spojler. Tak odnośnie samego Barty'ego, używam ciągle nazwiska Moody'ego w komentarzach i w mojej głowie, bo udaję przed sobą, że jeszcze nie wiem, kim jest naprawdę :D żeby mieć jeszcze więcej funu :)

      Usuń
    3. Właśnie lubię w nim to, że można nim mówić w sposób dwuznaczny i pasuje zarówno do aurora, jak i do osoby którą się okazał na koniec czwartego tomu.


      ~Klara

      Usuń
  2. Dokładnie tak. No i, jak wspomniałam, ja go dzięki Wam widzę inaczej niż dotychczas i ta wersja mi bardziej odpowiada. Jest wielowymiarowy i bardziej przekonywujący w swojej roli. W książce trochę mi się nie kleiło to, że tak łatwo uszło mu oszukiwanie Dumberdore'a, za mało było przedstawionych sytuacji, w których można było się nabrać na jego dobre intencje - że to rzeczywiście jest Moody, a nie oszust.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Klara i Alex mają o wiele więcej do czynienia z profesorem, to ma on więcej szans na pokazanie się. Prawdziwa książka jest jednak napisana z perspektywy Harrego, a on nie miał powodu żeby z nauczycielem jakoś ponadprogramowo przebywać. Z tego co pamiętam, to w serii nauczyciel był dziwny, ale przy tym lubiany za swoje podejście. Coś było z nim nie tak, ale tłumaczyli to jego dziwactwem :D
      Moim zdaniem Rowling miała fajny pomysł. Postać ma motyw, ma przeszłość. Wystarczy trzymać się tego, że najważniejsze jest dla niego zadanie. A to że droga do niego wyboista i pełna rozproszeń... ;) hehehe


      ~Klara

      Usuń
    2. Ja zawsze żałowałam, że niewiele się go poznaje, właśnie dlatego, że jest tak intrygujący. No, ale może właśnie gdybyśmy lepiej poznawali go w serii, to przestałby taki być? :)

      Usuń
  3. Gdzie zniknęła Kopcikowa notka, którą czytałam rano? ;`(

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasiu zapomnij o tamtej notce. Nie podobała mi się xd musiałam zmienić.

    OdpowiedzUsuń