poniedziałek, 28 grudnia 2020

118. Stara chata, wesele

Omiotłam wzrokiem całą treść listu, po czym zabrałam się za czytanie. Z każdym kolejnym zdaniem, moje oczy rozszerzały się coraz bardziej, a krew powoli odchodziła z twarzy.

Gdy skończyłam czytać, wypuściłam kartkę papieru z rąk, patrząc się nieobecnym wzrokiem przed siebie. Klara próbowała dopytać się, jaka była treść listu, ale ja zachowywałam się, jakby żadne jej słowo do mnie nie docierało. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i sama sięgnęła po list, czytając go dokładnie.

- Merlinie… - szepnęła roztrzęsiona.

- Nie wierzę – mruknęłam, przerzucając w końcu wzrok na swoją przyjaciółkę. Dziewczyna również była blada jak ściana, a dodatkowo zaczęła się trząść cała. – Dlaczego mi nic nie powiedział? Dlaczego gazety o tym nie wspominały?

- Gdyby mieli opisywać każde mo…mo…morderstwo – zająknęła się. Najwidoczniej to słowo nie było w stanie przejść przez jej gardło, a gdy je w końcu wypowiedziała, przełknęła głośno ślinę, starając się uspokoić. – Nie starczyłoby im stron, rozumiesz?

- Ale Ethan?! – Mój smutek zaczął powoli zamieniać się w złość. – Dlaczego on mi tego nie powiedział?! Przecież nie mógł przejść obojętnie obok takiej wiadomości!

Wstałam gwałtownie, przechadzając się tam i z powrotem po pokoju, po czym na nowo sięgnęłam po list, wyrywając go z rąk Klarze. Ponownie go przeczytałam, modląc się o wcześniejsze złe zrozumienie treści.

„Moja córka nie żyje…”

„Morderstwo…”

„Atak Śmierciożerców, trzy tygodnie temu…”

„…zabili ją z zimną krwią. To było z góry zaplanowane.”

„Dlaczego tylko ją, a nie nas wszystkich?!”

Zmięłam w dłoni pergamin, odrzucając go w szale, w ciemny kąt pokoju.

- Rozumiesz, że on nawet się nie zachowywał, jakby to w jakiś sposób przeżywał?! – Krzyknęłam wściekła. – Nie wierzę… nie poznaję swojego pieprzonego brata!

- A może nie wiedział o tym? – Podrzuciła Klara, starając się myśleć trzeźwo. – Skoro morderstwo miało miejsce kilka tygodni temu, to możliwe, że ta smutna wiadomość nie dotarła jeszcze do Ethana.

- Bzdura! – Wykrzyknęłam. – Ona mieszkała niedaleko nas, a skoro to było morderstwo, to cała okolica o tym pewnie rozmawiała! Nie wierzę, że taka wiadomość nie dotarłaby do Ethana albo mojego ojca!

- Może nie było ich w domu, załatwiali jakieś interesy? Nie możesz góry zakładać, że o tym wiedzą.

- Nie broń ani jednego, ani drugiego! – Zagroziłam jej palcem, po czym przetarłam szybko twarz i kopnęłam z całej siły w szafkę nocną. Paczka z sukienką spadła na podłogę. Przyjaciółka chciała ją podnieść, ale kolejnym kopniakiem posłałam ją pod łóżko.

- Alex, uspokój się – poprosiła błagalnie. – To bardzo smutna wiadomość, ale nic z tym nie możesz zrobić. – My miałyśmy szczęście, że nas nie zabito. Niestety, takie czasy nastały. Nie można być pewnym niczego.

- Jeżeli to Flint… - zaczęłam, po czym urwałam nagle i rzuciłam się do komody, w której miałam schowaną różdżkę. Wyciągnęłam ją szybko, wkładając za gumkę od białej podkolanówki.

- Co ty robisz? – Zdziwiła się Klara, chociaż jej głos dziwnie wibrował, jakby już przeczuwała, co zaraz nastąpi. Ona również wstała, ale zrobiła to bardzo powoli. – Alex, o czym ty, do cholery, teraz myślisz?!

- Słyszałaś co mówił Moody – powiedziałam szybko, zaciskając pięści. – w Zakazanym Lesie jest jakaś chata, w której może ukrywać się ten skurwiel. On chciał zostać Śmierciożercą, zapewne już nim jest. Co, jeżeli to on stoi za zabiciem Elizy?! Ja mu tego nie daruję.

- Alex, stop! – Dziewczyna podeszła do drzwi i zaryglowała je własnym ciałem, rozkładając ręce. – Nie myślisz trzeźwo, jak zwykle zresztą!

- Muszę się dowiedzieć, czy on tam jest! A jeżeli jest, to go zabiję albo zmuszę do przyznania się, albo przyprowadzę do Dumbledore’a!

- Myśl logicznie! – Nacisnęła, nie ruszając się z miejsca. – Po pierwsze, nie masz pojęcia, gdzie znajduje się ta chata. Profesor Moody nie podał dokładnego miejsca, a Zakazany Las jest olbrzymi!

- Powiedział, że trochę w głąb od miejsca, gdzie znalazł centaura – odparłam pewnie. – Także wiem, gdzie to może być. Wystarczy trochę się rozejrzeć.

- A skąd ty możesz wiedzieć, gdzie on znalazł centaura? – Zdziwiła się. – Zresztą, jest noc! Jeżeli teraz wyjdziesz do lasu, złamiesz tysiąc punktów regulaminu, a sama tym bardziej nie dasz rady!

- Klara, nie mam czasu na twoje rozległe dywagacje – przewróciłam oczami. – Przepuść mnie.

- Nie ma takiej możliwości. Poczekaj chociaż, aż profesor Snape sprawdzi tą chatę, żebyś nie musiała zawczasu podejmować durnych decyzji.

- I co? – Prychnęłam. – Podejdę później do niego i zapytam: „profesorze, jak było w lesie? Udało się panu odnaleźć chatę? Był w niej Flint? Skąd wiem? Podsłuchałam pana rozmowę z Dumbeldore’em”.

Pokręciłam szybko głową i popukałam się palcem w czoło, a następnie wyciągnęłam swoją różdżkę, nakierowując ją na przyjaciółkę.

- To jak? Przepuścisz mnie? – Spytałam po dobroci. – Czy jednak mam cię zmusić do tego?

- Przestań się wygłupiać! – Warknęła, aczkolwiek wpatrywała się niepewnie w koniec mojej różdżki.

- Daję ci ostatnią szansę, inaczej będę musiała cię spetryfikować. Chyba, że chcesz iść ze mną.

- Nikt nigdzie nie pójdzie! – Próbowała postawić na swoim. – Alex!

- Tak myślałam. W takim razie, nie dajesz mi wyboru! – Wzruszyłam ramionami i rzuciłam w nią czarem petryfikującym. Klara upadła na podłogę z wielkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy. – Przepraszam. Inaczej byś mnie nie przepuściła albo poszła na skargę, a tak to będziesz sobie leżeć w ciszy kilka godzin i wszystko będzie w porządku.

Kolejnym ruchem różdżki lewitowałam jej ciało na łóżko i okryłam starannie kocem, żeby nie zmarzła. Raz jeszcze ją przeprosiłam i wybiegłam z dormitorium. Przedostałam się przez ludzi siedzących w Pokoju Wspólnym i pędem ruszyłam w stronę wyjścia z zamku. Po drodze zdałam sobie sprawę, że mogłam pożyczyć pelerynę niewidkę od Harry’ego, ale zapewne nie obyłoby się bez dziwnych pytań, dlatego postanowiłam kontynuować wędrówkę bez zawracania.

Miejsce, w którym byłam ostatnio z Moodym dobrze zapamiętałam. Wystarczyło tylko jeszcze bardziej zagłębić się w las, uważając oczywiście na centaury i odnaleźć chatę. Wytropienie jej nie mogło być trudne. Przecież obiekt musiał być sporych rozmiarów, więc już z daleka dałoby się ją przyuważyć.

Wyminęłam jezioro i skierowałam się prosto do lasu. Oczywistym było, że trochę się obawiałam takiej misji w pojedynkę, ale nie chciałam też narażać innych na potencjalne niebezpieczeństwo. Nawet, gdybym została przyuważona przez Centaury, to w łatwy sposób mogłabym się im wytłumaczyć. Inaczej sprawa by się miała, gdybym całą grupą postanowiła nawiedzić las. Wtedy magiczne stworzenia nie uwierzyłyby w żadną bajeczkę. Większa liczba osób oznaczała większe zagrożenie dla nich, a ja sama co mogłam złego im zrobić? Nic. Miałam jednak nadzieję, że ich nie spotkam i nie będę musiała tłumaczyć się z niczego.

Po wejściu do lasu, skierowałam się od razu w stronę miejsca, gdzie widzieliśmy centaura. Falghar był najmniejszym problemem. Wciąż był pod działaniem klątwy rzuconej przez Sabrinę i stanowił najmniejsze zagrożenie. Nie bałam się go w żaden sposób. Wystarczyłoby go ominąć i bez słowa kontynuować poszukiwania.

Po przedostaniu się przez kilka krzewów, rozświetliłam sobie różdżką okolicę. Pomimo całej pewności siebie, rozglądałam się nerwowo, biorąc stare dęby z poskręcanymi gałęziami za potencjalnych wrogów. Wyobraźnia płatała mi figle, a na domiar złego, zerwał się lekki wiatr, który dodatkowo szarpał drzewami, co wyglądało, jakby ich konary próbowały mnie dosięgnąć. Złapałam się również na tym, że parę razy podskoczyłam wystraszona, próbując zaatakować leśne żyjątka.

W końcu po przejściu dwóch metrów, zauważyłam wydeptane zarośla, w które ktoś wszedł tu przede mną. Nie zastanawiając się długo, ruszyłam po tych śladach, aż w końcu natrafiłam na niewielkich rozmiarów, drewnianą chatę. Stała ona pośrodku buszu, zakryta z każdej strony leśną gęstwiną. Gdyby nie to, że ktoś przede mną utworzył wydeptaną ścieżkę, nigdy nie dotarłabym do tego miejsca. Było ono precyzyjnie ukryte. Flint musiał się natrudzić, żeby znaleźć tak idealne miejsce na kryjówkę.

Ja z góry już przypuściłam, że w lesie mógł ukrywać się były Ślizgon. To by wyjaśniło wiele rzeczy. Począwszy od biednego, martwego centaura, a skończywszy na Bartym Crouchu. Byłam świecie przekonana, że ten pajac był za to wszystko odpowiedzialny, a teraz stałam przed jego kryjówkę gotowa do ataku. Nawet, jeżeli on nie stał za atakiem na Elizę, to i tak zmuszę go do wyjawienia tego, kto jest odpowiedzialny za jej śmierć. Który pieprzony Śmierciożerca to zrobił?!

Nagle usłyszałam poruszenie. Wewnątrz chaty ktoś był i przesuwał różnymi rzeczami. Zacisnęłam więc mocniej palce na różdżce i lekko przygarbiona, ruszyłam na przód. Bez ostrzeżenia wpadłam do pomieszczenia, rzucając drętwotą na wroga. Niestety, ta osoba była sprytniejsza, z lepszym refleksem. Momentalnie odbiła zaklęcie i skierowała je z powrotem na mnie. Odsunęłam się w ostatniej chwili, a siła magii rozwaliła wejście do chaty, robiąc przy tym potężnego hałasu.

Usłyszałam szybkie kroki. Na około nas panowały egipskie ciemności, dlatego udało mi się dostrzec, kim była ta osoba, dopiero wtedy, kiedy chwyciła mnie mocno za koszulę i walnęła o ścianę.

Snape. To był Snape. On również nie był pewny, z kim walczy, ponieważ także zrobił zaskoczoną minę, gdy przyduszał mnie do twardej powierzchni. Od razu zabrał rękę.

- Co ty tu robisz?! – Wysyczał wściekle do mojego ucha, a następnie rozejrzał się czujnie po chacie. – Gdzie masz Amber?!

- Jestem sama – odparłam, ale musiałam przyznać, że kamień spadł mi z serca. – Był tu Flint?! Widziałeś go?!

- Nie, nie było go – odpowiedział, ale zaraz szybko wbił swoje mroczne spojrzenie w moją osobę. – Skąd wiesz, że on tu powinien być?! Gadaj! – Ponownie chwycił mnie za ubranie i cisnął o ścianę. Niemal mnie w nią wgniótł, kiedy przybliżył się na tyle, że jego klatka piersiowa stykała się z moją.

- Podsłuchałam cię, ale nie to jest ważne. Myślisz, że on tu był? Są jakieś jego ślady? Może tu wróci? – Zalałam go wodospadem pytań. Snape jednak nie miał zamiaru odpowiadać mi na żadne z nich. Zmrużył niebezpiecznie oczy, nie ruszając się nawet o milimetr. Spojrzałam na niego, zdając sobie sprawę, że od bardzo dawna nie byliśmy tak blisko siebie. Moje ciało zaczęło reagować na jego bliskość.

- Nie powinno cię tu być! – Warknął raz jeszcze. – Rozumiesz?! To niebezpieczne miejsce!

- Przy tobie czuję się bezpieczna – przyznałam nagle, wyciągając dłoń. Dotknęłam nią policzka mężczyzny, czując pod skórą delikatny, może jednodniowy zarost.

- Co ty wyrabia…

Snape zamilkł, po czym zerknął w stronę małego, zabrudzonego okienka, a następnie na wielką dziurę, która została po drzwiach. Nagle usłyszeliśmy tętent wielu kopyt, które z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze. Nauczyciel odepchnął moją dłoń od siebie, a następnie chwycił mocno za ramię, zaciągając w głąb pomieszczenia. Bez słów rzucił na nas jakieś zaklęcie. Poczułam, jakby ktoś rozbijał mi na głowie jajko. Wzdrygnęłam się lekko, a Snape kazał mi milczeć. Wcisnęliśmy się w kąt, czekając i nasłuchując.

W końcu oprócz kopyt, usłyszeliśmy głosy. Centaury znajdowały się nieopodal miejsca, w którym przebywaliśmy.

- Słyszałem wybuch! – Krzyknął jeden z nich do pozostałych. – To pewnie z tej chaty. 
Stworzenie podeszło do wielkiej wyrwy, oglądając ją dokładnie. Zrobiłam krok w tył, bojąc się, że nas przyuważy, ale Severus mocniej ścisnął moje ramię, nachylając się delikatnie.

- Rzuciłem na nas zaklęcie Kameleona. Nie panikuj i broń boże nie odzywaj się.

Kiwnęłam szybko głową, czując jak bije mi serce. Chciałam wytłumaczyć wszystko centaurom, ale wątpiłam, czy bylibyśmy dla nich wiarygodni. Snape, to nie dziecko, które zbłądziło w lesie, a potężny czarodziej, który mógł mieć w tym jakiś swój ukryty cel, że się tu pojawił.

- Zanim tu dotarliśmy, ktoś mógł już dawno przedostać się na drugą stronę lasu – stwierdził nagle inny centaur, podchodząc do swojego pobratymca. Razem obejrzeli dziurę, a kopytami rozsunęli drewno, które leżało na ziemi. Przekroczyli również próg chaty, ale po względnym rozejrzeniu się, nie doszukali się niczego podejrzanego. – Tu nic nie ma.

Po tych słowach, stworzenia rozejrzały się jeszcze na około starej, spróchniałej chaty, a następnie oddaliły się
. Dopiero, gdy stukot ich kopyt nie był słyszalny, Severus odsunął się od ściany i ściągnął z nas zaklęcie. 

- To wszystko twoja wina! – Zdenerwował się. – Powinnaś wylecieć ze szkoły za chodzenie w nocy po Zakazanym Lesie! Uwierz mi, Lamberd, że dopilnuję, abyś poniosła tego srogie konsekwencje!

- Musiałam się dowiedzieć, czy Flint tu jest! – Starałam się wyjaśnić. W dalszym ciągu byłam mocno podenerwowana i co chwilę zerkałam za Snape’a w obawie, że centaury wrócą i nas zabiją.

- Co ty masz w głowie, dziewczyno?! – Warknął rozjuszony. Już dawno nie widziałam go w tak podłym nastroju. – Miałaś zamiar tu przyjść i co? Porozmawiać z nim? Rzucić na niego swoje, pożal się boże, nędzne zaklęcia?

- Jestem dobra w zaklęciach – broniłam się.

- Mierna – mruknął. On również rozglądał się za siebie, ale nie sądziłam, by było to spowodowane strachem. – Do czego był ci potrzebny Flint? – Zapytał raz jeszcze, na nowo krzyżując swoje spojrzenie z moim. Widziałam, jak obracał między palcami różdżkę, czekając tylko na jakiś niezidentyfikowany dźwięk lub hałas.

- Jak wiesz, mój brat bierze ślub.

Snape kiwnął delikatnie głową, czekając na dalszą część.

- Od niedawna zaczął gardzić wszystkimi, co nie pochodzą z czystokrwistych rodzin, a jego poprzednia narzeczona była czarownicą, ale miała rodziców mugoli. On ją bardzo kochał i jestem pewna, że w życiu nie zgodziłby się na żaden ślub z inną. Poza tym nigdy mu nie przeszkadzało, z jakiej rodziny ona pocho…

- Do rzeczy – przerwał mi szybko mężczyzna, nie pozwalając dokończyć. – Nie mamy całej nocy na dramatyczno – miłosne historyjki twojego brata. Odpowiedz na moje pytanie. Tylko tyle od ciebie wymagam.

- Dobrze, ale chciałam ci nakreślić sytu…

- Do rzeczy – powtórzył twardo, irytując się coraz mocniej.

- Ethan nie chciał mi powiedzieć, czy kontaktował się ze swoją poprzednią narzeczoną, Elizą, więc napisałam do niej list. Przez kilka dni nie dostawałam odpowiedzi, dopiero dzisiaj przyszła. Okazało się, że ona… że ona nie żyje.

Severus słuchał w ciszy, nie reagując nawet na moje ciche pochlipywania i trzęsący głos.

- Śmierć jest czymś normalnym, nawet w tak młodym wie…

- Zabili ją Śmierciożercy! – Wykrzyknęłam mu szybko w twarz. – To było wcześniej ukartowane. Chodziło wyłącznie o nią, bo jej rodzice są cali, nikogo innego nie tknęli, tylko ją! Dlaczego?! Myślałam, że jak dopadnę Flinta, to wyciągnę z niego informacje, kto to mógł być. Który z tych podłych skurwysynów ją zabił?!

Snape milczał, ale zauważyłam, jak jego czoło marszczy się mocno, jakby się nad czymś zastanawiał.

- Nienawidzę Śmierciożerców! Żeby oni wszyscy zdechli w męczarniach! – Chlipnęłam na koniec, przecierając rękawem oczy.

- Nie mazgaj się już. – Snape wyszedł na chwilę z pomieszczenia i rozejrzał się po okolicy. Wątpiłam, czy był w stanie coś dojrzeć bez zaklęcia rozświetlającego, ale lepiej było nie ryzykować. – Wyłaź. Wracamy do Hogwartu.

Raz jeszcze przetarłam zapłakane oczy i ruszyłam za Severusem. Przez moment szliśmy w milczeniu. Nauczyciel wyglądał na niebywale skupionego. Zachowywał się niczym przyczajony tygrys. Bardzo podobnie do Moody’ego. Może Severus powinien zostać aurorem, a nie profesorem?

- Myślisz, że Flint ukrywał się w tej chacie? – Zapytałam w połowie drogi do zamku, pragnąć przerwać ciszę. Prawdopodobnie był to jedyny moment, kiedy mogłam porozmawiać z Severusem swobodnie. Mężczyzna nie mógł mnie zostawić na pastwę losu i odejść w tylko sobie znanym kierunku. Cały czas musiał mieć mnie na oku i chcąc, nie chcąc, być blisko.

- Na pewno ktoś w niej mieszkał – odparł spokojnie brunet. – Ale kto taki? Tego nie wiem.

- Może Barty Crouch?

- Jak już powiedziałem, nie mam pojęcia – powtórzył. – Skup się na drodze, a nie na zadawaniu głupich pytań.

- Mam jeszcze jedno – przypomniałam sobie nagle. – Profesor Moody powiedział, że „twoi koledzy” mogli maczać palce w porwaniu Croucha. I że ciebie o to nie podejrzewa, bo miałeś alibi. Co to znaczy?

- A właśnie. – Snape uśmiechnął się krzywo. – Minus 20 punktów za podsłuchiwanie prywatnej rozmowy między nauczycielami.

- I tak jesteśmy ostatni w tabeli – wzruszyłam ramionami. – Mało mnie to obchodzi, ile punktów nam odbierzesz.

- Wątpię, by reszta twoich przyjaciół była z tego powodu zadowolona – prychnął, przecinając grube pędy krzewów, które zagrodziły nam drogę.

- Nie zauważyłeś, że nie obchodzi mnie nic, oprócz ciebie? – Przystanęłam na moment, patrząc na niego ze złością. – Domyślam się, że ci „znajomi”, to Śmierciożercy, ale dlaczego miałbyś się z nimi zadawać?

Snape westchnął i również przystanął.

- Ruszaj dalej – warknął niebezpiecznie. Próbował nawet mnie chwycić, ale odsunęłam się w ostatnim momencie. Jego dłoń mogła najwyżej złapać powietrze. Bardzo mu się to nie spodobało.

- A brat nazwał cię zdrajcą – kontynuowałam, próbując poukładać sobie w głowie wszystkie puzzle układanki. Karkarow jest Śmierciożercą i cały czas próbuje z tobą porozmawiać…

- Byłym Śmierciożercą – poprawił mnie.

- Cały czas czegoś od ciebie chce, a Moody ci nie ufa. Powtarzał to wiele razy, nawet przy tobie. Dlaczego? Co masz do ukrycia? – Zapytałam przejęta, patrząc na niego uważnie. Snape milczał. – Czy to przez to mnie zostawiłeś?

Dalej milczał, ale jego spojrzenie chciało przebić mnie na wylot. Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Brakowało jednego elementu, aby ułożyć całą układankę, ale bałam się nawet o tym pomyśleć. Gdzieś z tyłu głowy miałam to najważniejsze słowo, ale zabroniłam sama sobie wypowiadać je na głos. W końcu przełknęłam głośno ślinę i odezwałam się trzęsącym się głosem:

- Czy ty jesteś…

Nie dokończyłam, ponieważ Severus przyparł mnie z całej siły do drzewa i pocałował mocno w usta. Jego język brutalnie przedarł się przez moje wargi, sięgając prawie do podniebienia.

Cały mój umysł zamienił się w papkę. Poczułam przyjemny skurcz w dole brzucha. Zarzuciłam mu szybko ręce na szyję, obejmując mocniej i jeszcze bardziej pogłębiając pieszczotę. Pragnęłam go poczuć całą sobą, każdą komórką, nerwem. Tak bardzo brakowało mi Severusa, a teraz był tu, przylepiony do mojego ciała, całujący mnie z taką pasją, jak jeszcze nikt nigdy tego nie robił.

Oderwaliśmy się w końcu od siebie, pragnąć zaczerpnąć trochę powietrza. Snape przyglądał mi się z pogardą, co nijak się miało do sytuacji. Gdy jednak na nowo chciałam go pocałować, ten odsunął się, ruszając przed siebie. Przez chwilę stałam w miejscu, nie dowierzając w to, co się dzieje. Przecież sam się na mnie rzucił, dlaczego więc teraz mnie ponownie odpycha?!

- Severusie, poczekaj! – Krzyknęłam za nim, odbijając się od drzewa. Dogoniłam go szybko i pociągnęłam za rękaw szaty. – Co ty wyprawiasz?

- Co masz na myśli? – Spytał niewzruszony.

- Co mam na myśli?! – Wybuchłam. – Co mam, kurwa, na myśli?! Co to miało być?! Dlaczego mnie pocałowałeś, a teraz zachowujesz się, jakby to nie miało miejsca!

Snape uśmiechnął się krzywo. Wyrwał rękaw spomiędzy moich palców i ponownie ruszył ścieżką. Koniec lasu był już dobrze widoczny. Spomiędzy drzew majaczył przed nami wielki zamek, który odbijał się w tafli jeziora, a ja dalej nie mogłam uwierzyć w to, co zrobił Severus.

- Jak ty mnie traktujesz? – Jęknęłam, czując jak moje serce znowu zaczyna krwawić, a dopiero co udało mi się je zalepić coraz cichszym żalem. – Miesiącami mnie nie dotykasz, a potem całujesz i co? I znowu robisz to samo. Znowu mnie odpychasz.

- Nie dramatyzuj! – Warknął. – Irytował mnie twój głos, musiałem cię jakoś uciszyć.

- Czy ty jesteś socjopatą?! – Wykrzyczałam mu w twarz ze łzami w oczach. Zatrzymałam go w miejscu i uderzyłam z całej siły w pierś. Snape drgnął nieznacznie, krzywiąc się lekko z bólu. Próbowałam zamachnąć się raz jeszcze, ale mężczyzna unieruchomił mi ręce, unosząc je do góry.

- Wystarczy – zagroził ostrym tonem.

- Dążysz do tego, żebym postradała rozum?! – Rozpłakałam się. – O co ci chodzi? Chcesz mi coś udowodnić? Zranić mnie do kości? Co jest z tobą nie tak?! – Szarpałam się w jego żelaznym uścisku, nie mogąc się wyswobodzić.

- Uspokój się, do cholery! – Wysyczał wściekle. – Nie drąż, dlaczego tak zrobiłem. To więcej się nie powtórzy, mogę ci to obiecać.

- Masz mi tego nie obiecywać! Masz być ze mną, pieprzyć się ze mną i wznowić mi szlabany z tobą!

Snape prychnął, ale widząc, że nie próbuję już z nim walczyć, puścił mnie szybko, odsuwając się. W jego oczach mignęło coś dziwnego. Coś na kształt wyrzutów sumienia, ale byłam tak roztrzęsiona, że ciężko było mi to dostrzec. Płakałam cicho, zalewając się łzami.

- Ogarnij się w końcu i idziemy!

- Daj mi spokój – mruknęłam i ruszyłam w przeciwną stronę.

- Lamberd, nie oddalaj się! – Krzyknął za mną, kiedy ponownie zagłębiałam się między drzewa. – Zachowaj się raz, jak przystało na swój wiek i wracaj tutaj!

- Daj mi, kurwa, święty spokój! Jesteś popieprzony! Mam tego dość!

- Stój, idiotko! – Warknął ostrzegawczo.

Nagle spomiędzy drzew wyłonił się Falghar. Przystanęłam na moment, ponieważ pół zwierzę, pół człowiek również się zatrzymało. Tym razem patrzyło na mnie żywym, pełnym nienawiści wzrokiem. Jego oczy odzyskały kolor, a usta wykrzywiły się w mściwym uśmieszku. Co on robił tak blisko zamku, skoro odzyskał świadomość?

- To znowu ty – wycharczał gniewnie, próbując do mnie podejść, ale Snape w ostatniej chwili rzucił w niego ostrzegawczym czarem. Falghar podskoczył wystraszony i ryknął głośno.

- Zostaw ją – powiedział szybko Severus, podchodząc do nas. Chwycił mnie mocno za ramię i szarpnął do tyłu. – Jakim prawem znajdujesz się tak blisko zamku?

- Co ty pieprzysz, jakiego zamku? – Zdziwił się centaur, po czym spojrzał przed siebie. Pomiędzy drzewami zamajaczył mu skrawek błoń hogwarckich. – Co ja tu robię?

Snape uniósł wysoko jedną brew.

- Wracaj do swojego stada – dodał. – To nie twoje miejsce.

- Ale ona… - Centaur zrobił krok do przodu, ale profesor przesunął mnie za swoje plecy.

- Niepełnoletnia uczennica szkoły – wyjaśnił Snape. – Ukaranie jej za panoszenie się po lesie należy już do moich obowiązków. Możesz wrócić do swoich braci. Nic tu po tobie.

Falghar wyglądał na nieco zbitego z tropu. Zachowywał się tak, jakby ktoś dosłownie przed chwilą ściągnął z niego czar. Jakaś osoba mogła nas obserwować i specjalnie nakierować centaura na mnie. Może Flint? Może gdzieś się tu ukrywał? Ponownie rozejrzałam się w pośpiechu, ale wokół panował zwykły mrok.

Magiczne stworzenie odpuściło w końcu, ponieważ same nie umiało wyjaśnić sytuacji, w jakiej się znalazło i odeszło w głąb zakazanego, stukając kopytami po ziemi.

- Natychmiast do zamku – rozkazał rozwścieczony nauczyciel. Ponownie złapał mnie za ramię i zaczął ciągnąć za sobą, jak szmacianą lalkę. Stawiał duże kroki, więc ciężko było mi za nim nadążyć. Co chwilę potykałam się, ale silna dłoń profesora nie pozwoliła mi się przewrócić.

Gdy w końcu wyszliśmy na błonia, w naszą stronę pospiesznie zmierzała mała delegacja, składająca się z trzech osób: Moody, Mcgonagall, Klara. Ktoś musiał odwrócić czar z dziewczyny, a ta czym prędzej poszła po profesorów. Jęknęłam cicho. Snape natomiast przeklął pod nosem.

- Lamberd, na litość boską! – Krzyknęła opiekunka mojego domu, podbiegając do nas szybko. Chwyciła się przy tym za serce, oddychając nierównomiernie. – Co ty sobie myślałaś?! Sama do Zakazanego Lasu o tej porze?! Dziewczyno, przecież mogło ci się coś stać. Severusie… - dopiero teraz zwróciła uwagę na nauczyciela – jak dobrze, że pojawiłeś się w odpowiednim momencie.

- Sprawdzałem domniemane miejsce pobytu Flinta w środku lasu – odparł – a Lamberd postanowiła uczynić to samo.

- To było dla mnie ważne! – Broniłam się.

- Zamilcz. Nie chcę już słuchać twoich nędznych tłumaczeń. Powinnaś wylecieć ze szkoły za swoje zachowanie, rozumiesz?!

- Severusie, nie tak ostro – poprosił Moody, ale widziałam, że on również był zszokowany moim postępowaniem. Klara natomiast patrzyła na mnie przepraszająco, ale wiedziałam, że poszła po nauczycieli tylko dlatego, że panicznie się o mnie bała.

- Panienko Lamberd, panienki zachowanie było karygodne, niedopuszczalne. Niestety, ale będę musiała poinformować o wszystkim dyrektora.

- I bardzo dobrze – zgodził się z nią Snape i potrząsnął moim ramieniem. Szarpnęłam się, więc mężczyzna w końcu mnie puścił. – Masz szlabany do końca roku szkolnego albo jeszcze na kolejne lata twojej edukacji w tej szkole!

- I znowu będzie czyścić twoje i tak zabrudzone kotły do mikstur? – Zdziwił się Moody, wspierając się na swojej lasce. Spojrzał na mnie, zastanawiając się nad czymś i oblizał nieznacznie wargi.

- Nie ze mną, oczywiście! – Odparł oburzony mistrz eliksirów. - Filch się nią zajmie odpowiednio. Może jego metody nauczą ją jak używać rozumu.

- Severusie… - poprosiła ostrzegawczo Mcgonagall, ale Snape był tak wściekły, że nie posłuchał wicedyrektorki.

- W takim razie, może odbębni kilka szlabanów ze mną? Ja mogę ją czegoś na nich nauczyć, a z Filchem to będzie strata czasu – zaproponował Moody i ponownie się oblizał.

- Rób, co chcesz – prychnął Snape i machnął ręką w kierunku swojego kolegi. – Po prostu zabierz mi ją sprzed oczu – dodał, po czym ruszył przed siebie w górę zbocza. Jego peleryna powiewała za nim złowieszczo.

- No to załatwione – ucieszył się Moody. – Minervo, myślę że wspominanie o tym dyrektorowi nie będzie potrzebne. Dobrze wiesz, że Albus ma teraz masę spraw na głowie.

- Faktycznie ma – zastanowiła się, spoglądając na mnie z góry – ale nie mogę tego puścić płazem. Odbieram ci 30 punktów, Alex.

Spuściłam głowę, aczkolwiek nie czułam się w żaden sposób winna. Miałam swój powód, żeby udać się dzisiejszej nocy do lasu. W dodatku ten cholerny Severus… Pieprzony socjopata, którego kochałam nad życie i nienawidziłam w jednym.

- Alex, przepraszam cię, ale ja musiałam pójść z tym do nauczycieli – odezwała się nagle Klara. Podniosłam głowę, spoglądając jej prosto w oczy.

- Nie przepraszaj jej – powiedział profesor Moody. – Alex dobrze wie, co robi, dlatego teraz poniesie tego konsekwencje i to z największą starannością. Już ja tego dopilnuję.

- Tylko nie znęcaj się nad nią – ostrzegła go Mcgonagall.

- Znęcać? – Prychnął nauczyciel i uderzył laską o ziemię. – Niedorzeczne.

- Po tym, jak zamieniłeś pana Malfoya w fretkę, wszystkiego mogę się po tobie spodziewać.

- Włos jej z głowy nie spadnie, obiecuję – zarzekł się Moody, a jego mechaniczne oko liznęło moją sylwetkę. – Wracajmy do zamku. Zaczyna robić się coraz chłodniej.

Mcgonagall owinęła się ciaśniej szlafrokiem i ruszyła przodem. Nauczyciel z kolei poczekał, aż profesorka odejdzie na tyle daleko, aby nie mogła nas usłyszeć i dopiero wtedy ruszył za nią, a my za nim.

- Swoją drogą, Klaro – odezwał się i odchrząknął – twoja postawa jest godna 10 punktów dla Gryffindoru.

- Ja tylko się o nią martwiłam. W tym lesie są centaury i inne stworzenia, a ona była tam sama – przyznała, chociaż w jej głosie mogłam wyczuć wyrzuty sumienia.

- Rozumiem, ptaszyno, ale mało kto potrafiłby stawić czoła swoim przyjaciołom, a ty to zrobiłaś – pochwalił ją raz jeszcze i położył dłoń na jej ramieniu, ściskając je lekko. Klara poderwała głowę, uśmiechając się do niego mile, a ja patrzyłam na to wszystko obojętnie.

- Alex – zwróciła się w końcu do mnie – cieszę się, że nic ci się nie stało. Dobrze, że profesor Snape akurat dzisiaj poszedł rozejrzeć się po tamtej okolicy. Jak ci się udało znaleźć to miejsce?

- Snape przetarł mi szlaki – odparłam ponuro. – Pierdolony skurwiel.

Moody zerknął na mnie lekko zdziwiony, ale nie odezwał się ani słowem na to, jak bluzgam drugiego profesora. Poruszył natomiast temat szlabanów.

- Na szlabanach nauczę cię, jak nie działać pod wpływem impulsu.

- To dobry pomysł, profesorze! – Przyznała ucieszona Klara. – Głównym problemem Alex jest to, że zachowuje się, jakby była w gorącej wodzie kąpana. Nigdy nie pomyśli trzeźwo, tylko wskakuje w ogień jak oszalała!

- No właśnie – przytaknął nauczyciel. – Trochę utemperujemy twoje zachowanie. I przy okazji zaliczysz zajęcia, na których cię nie było. Ale myślę, że tym wszystkim zajmiemy się po weselu twojego brata, dobrze? Na razie to powinno być twoim priorytetem.

- W dupie to mam – mruknęłam cicho, ale uśmiechnęłam się sztucznie do nauczyciela, gdy wchodziliśmy do zamku.



***

Po powrocie do szkoły, opowiedziałam Klarze o centaurach i Falgharze, który nie był już pod działaniem klątwy. Musiałyśmy więc na niego uważać i nie zbliżać się ponownie do lasu. Ja już nie miałam po co tam wchodzić. Flint musiał opuścić swoją kryjówkę, skoro Moody już wcześniej wpadł na jej ślad. Próbowałam również napisać do Ethana w sprawie Elizy, ale chłopak nie odpisał na żaden list. Tak samo sprawa wyglądała, gdy wysłałam sowę do ojca. Zero odzewu. Jak zwykle. Olewali mnie perfekcyjnie, jakbym w ogóle nie istniała. Dziwiłam się tylko, że musiałam pójść na udawany ślub, skoro byłam dla nich jak powietrze. Beze mnie również poradziliby sobie wyśmienicie.

Kolejna rzecz, która nie dawała mi spokoju, to Severus. Nie mogłam przestać myśleć o tym pocałunku. Namiętność, z jaką mnie pocałował sprawiała, że włosy stawały mi dęba. Zupełnie nie rozumiałam już tego mężczyzny. Może on również chciał mnie w jakiś sposób zniszczyć. Wykończyć psychicznie. Inaczej dałby mi spokój, którego tak usilnie pragnął z mojej strony.

W końcu nadeszła sobota. Ślub Ethana z kuzynką Lucjusza Malfoya, której imienia nawet nie znałam. Zresztą, nie obchodziło mnie to. Cały czas żyłam śmiercią Elizy i przysięgłam sobie, że nie odpuszczę bratu, jeżeli nie wyjaśni mi, dlaczego tak się stało. Szczerze wątpiłam, by nie miał o tym pojęcia. Ukrywał coś przede mną, a to jeszcze bardziej wzbudzało moją ciekawość.

Viktor Lamberd przyjechał po mnie z samego rana. Próbowałam poruszyć z nim temat Elizy, ale milczał jak zaklęty. Poza tym wyglądał na lekko podenerwowanego. Czyżby przejmował się ślubem swojego pierworodnego syna? Też mi coś.

Klara musiała sama wrócić do Londynu. Żadne z jej rodziców po nią nie przyjechało do Hogwartu, ale ojciec obiecał, że będzie czekał na stacji King Cross, skąd ją odbierze. Pożegnałyśmy się więc na krótką chwilę, ponieważ z powrotem miałyśmy się zobaczyć na weselu.

- Mam nadzieję, że wzięłaś sukienkę? – Zapytał ponuro ojciec, gdy już znajdowaliśmy się pod posiadłością Lamberdów.

- Tak – westchnęłam. – Ale wolałabym jednak nie iść.

- Też mi coś – prychnął, czekając aż skrzat domowy otworzy drzwi. – Nie zapominaj, że to miało być twoje wesele. Powinnaś dziękować Ethanowi, a nie dąsać się.

- Tak wiem – warknęłam. – Powinnam w ogóle wam wszystkim podziękować za to, że próbowaliście ustawić moje życie, ale się nie dałam, bo mam jeszcze swój rozum!

Viktor milczał. Skrzat domowy otworzył w końcu drzwi, wpuszczając nas do środka. Weszliśmy do dużego, przestronnego holu. Zawsze, gdy przebywałam w swoim domu ogarniał mnie smutek. Wszystko było nim przesiąknięte. Ściany, obrazy, zegary, a nawet lampy. Wszechogarniający smutek. Zdecydowanie posiadaliśmy za dużą posiadłość na naszą trójkę, a teraz Ethan zapewne zamieszka ze swoją przyszłą żoną, więc będę musiała dzielić dom z samym ojcem. Okropność.

- Nie mamy dużo czasu, więc przebierz się w sukienkę, pomaluj i wychodzimy – rozkazał ojciec, chcąc udać się do swojego gabinetu, ale zatrzymał się jeszcze na moment, przypominając sobie coś. – Tylko niech to będzie subtelny makijaż, a na przyjęciu masz się zachowywać jak przystało na osobę z rodziny Lamberdów, rozumiesz? Nie mam ochoty najeść się wstydu za ciebie. Już kilka razy przez to przechodziłem, ale nie tym razem.

- Tak! – Syknęłam, mając dość jego gadania. – Jak sobie życzysz, ojcze. Będę damą do bólu, aż się obsracie wszyscy!

Ojciec przewrócił oczami i schował się w swoim gabinecie, trzaskając drzwiami. Ja w tym czasie otworzyłam pudełko, w którym przysłano mi sukienkę. Od razu w oczy rzucił mi się jej kolor – butelkowa zieleń. Wyciągnęłam ją z opakowania i rozłożyłam.

- Oczywiście kolory Slytherinu – prychnęłam do siebie. – Nie jestem Ślizgonką! Kiedy to w końcu pojmiecie! – Wrzasnęłam w stronę pokoju ojca, a echo mojego głosu rozniosło się po całym domu.

- Ale masz zachowywać się i ubierać, jakbyś nią była! Bez dyskusji! – Odkrzyknął ojciec.

- Banda kretynów! – Dodałam ciszej, tupiąc ze zdenerwowania nogą.

Po godzinie byłam już gotowa do wyjścia. Sukienka leżała na mnie idealnie. Nie miała rękawów tylko gorset, a dół nieco rozkloszowany, sięgający kolan. Do tego założyłam czarne szpilki i zrobiłam pasujący, delikatny makijaż, jak prosił ojciec. Wszystko gustownie i z gracją.

Viktor Lamberd założył na siebie jeden z lepszych garniturów, jakie posiadał w swojej kolekcji, a także czarny kapelusz i tego samego koloru spodnie. Na kilometr dało się wyczuć, że śmierdzimy pieniędzmi.

- Mam nadzieję, że będę mogła porozmawiać z Ethanem przed ślubem? – Zapytałam, kiedy siedzieliśmy już w eleganckiej limuzynie, która miała nas zawieść prosto pod rezydencję Malfoyów, gdzie miała odbyć się cała uroczystość.

- Daj bratu spokój. On się musi skupić na swoim zadaniu – skarcił mnie ojciec.

- Zadaniu – podchwyciłam słowo, którego użył. – Otóż to. Zadanie.

- Przestań ciągle narzekać – upomniał mnie Viktor, wpatrując się we mnie z groźną miną. – Jak wejdziemy, masz się tylko uśmiechać. Na nic więcej ci nie pozwalam, rozumiesz?

W końcu samochód zatrzymał się pod willą Lucjusza Malfoya. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to pawie. Mnóstwo dostojnych ptaków przechadzało się po ogrodzie z podniesionymi dumnie głowami. W wejściu do posiadłości stał lokaj, witając się z każdym nowoprzybyłym gościem. Gdy koło niego przechodziliśmy, również się ukłonił, zapraszając nas do środka.

Hol był jeszcze większy niż nasz. Wszędzie stały rozłożone stoły, a na środku znajdował się jeden podłużny dla pary młodej i najważniejszych gości. Z sufitu zwisały okrągłe kandelabry, ozdobione małymi diamencikami, a ze ścian wpatrywali się we mnie przodkowie rodziny Malfoyów.

Ojciec chwycił mnie pod ramię, zaciągając w głąb pomieszczenia. Dopiero wtedy mogłam ujrzeć Lucjusza Malfoya, a tuż obok niego blondynkę, która była u Snape’a i ich syna. Czyżby kobieta była żoną blondyna? I za jego plecami pieprzyła się ze Snape’em?

- Witam Lucjuszu! – Odezwał się Viktor, podając dłoń swojemu dobremu znajomemu. Następnie zwrócił się do jego żony, całując jej dłoń z gracją. Draconowi skinął nieznacznie głową, jakby chłopak był najmniej istotny w całej tej szopce. Spojrzeliśmy po sobie ze Ślizgonem. Nasze miny mówiły same za siebie, że nie mieliśmy najmniejszej ochoty przebywać na tym weselu.

- Witaj, Viktorze – odparł Lucjusz. Wysunął swoją dłoń z uścisku mojego ojca i poklepał go przyjacielsko po ramieniu. – Od dzisiaj jesteśmy rodziną.

- To wielki zaszczyt – sapnął stary Lamberd. – Wielki, wielki zaszczyt. Alex, przywitaj się w końcu.

Ugryzłam od wewnątrz policzek, starając się nie przekląć na głos i dygnęłam na tyle, na ile umiałam przed Malfoyami. Lucjusz przypatrywał mi się tajemniczo, odpowiadając uśmiechem.

Nagle podszedł do niego nie kto inny, tylko sam Severus. W dłoni trzymał kieliszek wina. Ubrany był w czarną, przylegającą do ciała szatę, a rząd guzików, które spinały dwa krańce ubrania, ciągnęły się do kolan.

- Co pan tu robi? – Wyrwało mi się. Ojciec skarcił mnie wzrokiem i podał rękę nauczycielowi. Mężczyźni bez słowa wymienili się uściskiem.

- Zachowuj się – ostrzegł mnie Viktor.

- Severus jest bliskim przyjacielem rodziny – odparł na moje pytanie Lucjusz, uśmiechając się tajemniczo.

Nagle koło mnie przeszedł sam Kenneth Pyrites, a tuż za nim w równych odstępach podążała Sabrina i Samuel. Gdy zobaczyłam całą rodzinkę w komplecie, otworzyłam szeroko usta. To oni też tu mieli być?!

Sabrina miała na sobie kremową sukienkę, a kolor jej włosów przybrał barwę jasnego, pudrowego różu. Widziałam, że nie czuła się dobrze w takim stroju. Co chwilę chwytała się za kołnierz, próbując go poluzować. Nawet nie przejęła się za bardzo, że tu jestem, ale musiała o tym wiedzieć wcześniej. W końcu jakiś koleś o nazwisku Lamberd brał ślub. Mogła łatwo połączyć kropki, że był on moim bratem.

Samuel natomiast nie wyróżniał się niczym szczególnym. Od zawsze nosił gustowne garnitury i w tym przypadku było podobnie. Mijając mnie, skłonił tylko głowę, ruszając dalej. Ten to umiał dopasować się do każdej sytuacji.

Kenneth przystanął przy moim ojcu i podał mu rękę. Viktor schylił się niemal do samej ziemi.

- Dobrze cię widzieć, Viktorze – powiedział pastor, a następnie przywitał się z Malfoyami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

Nim zdążyłam przyzwyczaić się do tych ekstrawertycznych gości, do posiadłości weszła Klara wraz ze swoim ojcem. Minę miała podobną do mojej, a jej tata wydał chyba całe oszczędności życia na garnitur i ilość sygnetów, jakie posiadał na palcach. Jakoś nie przypominałam sobie, żeby wcześniej je nosił. Mężczyzna przyspieszył kroku, gdy zobaczył całą śmietankę towarzyską w jednym miejscu i zaczął się podlizywać…






sobota, 26 grudnia 2020

117. Z kim chodzi Alex? Co z tym Crouch'em? Co knuje Draco? List.

***

Alex nie czekała na odpowiedź Hermiony. Szybko zniknęła za portretem, a w towarzystwie na moment zapadła niezręczna cisza. Poczułam na sobie kilka spojrzeń. Najbardziej intensywnie patrzył na mnie George.

– Świetnie – powiedział z przekąsem. – Przez Ciebie wyszła. Zadowolona?

– Nie. I nie zrobiłam tego specjalnie! – odpowiedziałam szybko, nie podnosząc jednak na nikogo wzroku. Bez względu na własne intencje, czułam się winna, a spojrzenia grupy tylko mnie w tym utwierdzały.

– Nalejcie jej karniaka! – zaproponowała Angelina. – Nie ma Alex, to niech pije za dwie.

– Robi się.

Fred delikatnie zdjął dziewczynę ze swoich kolan i sięgnął za oparcie kanapy, po butelkę wódki. Machnięciem różdżki przywołali pustą szklankę. Nalał mi do połowy. Niepewnie spojrzałam na przeźroczysty napój. Angelina zaczęła mnie pospieszać.

– Na Merlina – Hermiona ostentacyjnie przewróciła oczami. – Wy tego nie widzicie? Przecież Alex zawsze szuka tylko pretekstu, żeby się ulotnić.

– Co? – zamrugał George.

– Miałaby nas unikać? – zdziwił się Ron. Podrapał się po czuprynie i spojrzał w stronę obrazu. – Ale przecież nic jej nie zrobiliśmy.

– To nie jedyny powód, dla którego kogoś unikasz – prychnęła Hermiona.

Skorzystałam z okazji i odsunęłam od siebie wódkę. Spojrzałam na gryfonkę, zastanawiając się nad jej słowami. Czy mogła mieć rację? Alex specjalnie unikała przyjaciół?

– Ja bym tego tak nie nazwał. Też w tym roku spędzasz sporo czasu z Krumem zamiast z nami – zauważył Harry.

– To co innego. – Zirytowana Hermiona głośno odstawiła na stół pustą butelkę po kremowym piwie. – Ja wam mówię, że do niego idę, a nie jakieś dziwne wymówki.

– Właściwie to na początku mówiłaś, że idziesz się uczyć – Harry zastanawiał się na głos. – Dopóki nie wyszło na jaw.

– Też tak kojarzę – wtrącił Ron.

– To nadal co innego – Hermiona odpierała ataki. – Krum jest sławny i bałam się, że wszyscy zaczną nas obgadywać, zanim w ogóle cokolwiek zacznie się na serio. Potem sytuacja się ustabilizowała i mogłam wam powiedzieć co się dzieje. A Alex? Wiecznie gdzieś znika. I ten związek z Bułgarem? Ona tak na serio? To się w ogóle nie trzyma kupy...

– Ale o co Ci teraz chodzi? – zapytała Angelina. – Może naprawdę z którymś chodziła. To, że oni mówią sobie wszystko, to nie znaczy, że Tobie wszystko powiedzą. Faceci lubią mieć swoje sekreciki, prawda kochanie? – Dziewczyna poklepała Freda po udzie i spojrzała mu prosto w oczy.

– Jakie znowu sekreciki? – zaśmiał się Fred. – Przecież czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.

– Przyznaj, że niektóre strony ukrywasz nawet przede mną. A może powinnam o to zapytać George’a? – spojrzała na drugiego bliźniaka.

George szybko, ostentacyjnie odwrócił wzrok i skupił się na sączeniu piwa. Nie mógł pozbyć się z twarzy uśmieszku.

– No właśnie. Coś by się znalazło – Angelina spojrzała na Hermionę. – Faceci na przykład chwalą się między sobą różnymi osiągnięciami, ale nie przekazują tego dalej. Mają też różne męskie sprawy. Na pewno słyszałaś o męskich „jaskiniach”. Albo o męskim polowaniu na magiczne bestie...

– A pamiętacie ten zeszyt chłopaków ze Slitherinu? – Ron zapatrzył się w stół. – Ten z punktowaniem wszystkich dziewczyn?

– Ten zeszyt to legenda! – bliźniacy powiedzieli równocześnie.

– Był żenujący – Angelina szturchnęła swojego chłopaka, a później założyła ręce na piersi.

– Dla Ciebie, bo jesteś dziewczyną. Męskie sprawy, sama dopiero powiedziałaś – mrugnął Fred.

– Co właściwie się z nim stało? – Ron popatrzył na towarzystwo. – Pamięta ktoś?

– A co za różnica? I tak byś miał zero punktów! – zaśmiał się Fred, posyłając młodszemu bratu kuksańca.

– Dobrze, że nie było ujemnych – zarechotał George. – Harry, a Ty miałbyś jakiekolwiek punkty?

Wszyscy spojrzeli wyczekująco na Pottera. Zaczęłam mu współczuć. Okularnik odchrząknął głośno i już chciał zacząć coś kręcić, ale Hermiona uratowała go przed odpowiedzią.

– Czemu w ogóle zmieniacie temat? – spojrzała na wszystkich po kolei. – Gadaliśmy o Alex. O tym, że ma udawanego chłopaka. Jak rozumiem, chyba byłego chłopaka? – spojrzała na mnie kontrolnie.

– Hermiona, daj już spokój – Angelina przewróciła oczami. – Może to jakiś brzydal, dlatego wstydzi się powiedzieć o kogo chodzi.

– To tak nie działa... – oburzyła się Hermiona.

– To dokładnie TAK działa – Angelina nie dawała za wygraną. – Musiała bać się opinii innych na temat tej osoby. Pewnie Klara go zna, tylko teraz siedzi cicho.

Wszyscy spojrzeli w moją stronę. Aż zakrztusiłam się piwem.

– No właśnie ja też go nie znam... – powiedziałam niepewnie. – Nie przedstawiła nas sobie ani nic.

– Bo on nie istnieje! – Hermiona aż wstała. – Czemu mi nie wierzycie?

– Dobra, załatwimy to inaczej... – Angelina złapała Freda i Georga za dłonie i przyciągnęła ich do siebie. Spojrzała na nich jak na swoich wysłanników lub innych powierników tajemnicy. Przybrała przy tym bardzo poważny wyraz twarzy. – To będzie wasze zadanie.

– Dobra – zgodził się Fred. Po chwili zastanowienia zapytał. – Ale że co?

– No podpytacie chłopaków w tym temacie.

– Bez obrazy, ale mam lepsze rzeczy do roboty, niż udowadnianie czegoś Hermionie – Goerge postukał się palcem w czoło. – Poza tym wiesz... – zerknął porozumiewawczo na Freda.

– Męska solidarność – powiedzieli równocześnie i stuknęli się butelkami piwa.

– Kurwa no – Angelina traciła cierpliwość. – Nie musimy znać imienia ani nazwiska, tylko czy serio ktoś z nią kręcił.

– Ja mógłbym spróbować popytać – nieśmiało zgłosił się Ron.

– Tobie nikt nie powie – wyśmiał go Fred.

– Jesteście niemożliwi – potrząsnęłam głową.

Harry patrzył na zajęte spiskowaniem towarzystwo. Westchnął niezbyt zadowolony. Sięgnął po butelkę wódki, odkręcił ją i już miał sobie nalać, ale po krótkim namyśle, po prostu przyłożył gwint do ust. Mocno przechylił szkło. Zanim Hermiona wyrwała mu butelkę z rąk, zdążył opróżnić ją do połowy.

– Co Ty wyprawiasz?! – pisnęła dziewczyna.

– Odstresowuje się – mruknął Harry i szybko sięgnął na stolik po garść chipsów. Zapchał nimi usta.

George wyrwał butelkę z ręki Hermiony i z namaszczeniem podarował ją z powrotem Harremu.

– Pij do woli – mrugnął wesoło. – A Ty Herma nie bądź drugą Klarą. Chyba nie chcesz mu teraz jojczyć co może, a czego nie? Trudne zadanie za nim. Do tego jest zwycięzcą. Powinniśmy na rękach go nosić, za to ile zarobiliśmy na tych zakładach.

– Nie chodzi tylko o zadanie, ale... – Harry spojrzał na zgromadzonych wokół niego ludzi i westchnął. – W sumie mniejsza o to.

Patrzyłam na Pottera, podejrzewają co tak naprawdę go gnębiło. Pan Bartemiusz Crouch i jego zagadkowe zniknięcie. Do tej pory starałam się nie zastanawiać nad tym zbyt wiele. Było łatwo, bo ciągle coś się działo. Najpierw turniej, teraz impreza. Powtarzałam sobie, że jeszcze sprawa może się wyjaśnić. Profesor Moody miał go poszukać. Dumbledore zapewniał, że nic mu nie będzie. A jednak gdzieś z tyłu głowy miałam taką niemiłą myśl, że widziałam go po raz ostatni. Wciąż nie wiedziałam, czy unieruchomienie go było dobrą decyzją. Czy uwolnił go ktoś, czy mój czar był aż tak słaby? Drętwotę mieliśmy dopiero przerabiać na dalszym etapie nauczania, więc to nie tak, że opanowałam ją mistrzowsko. Mógł faktycznie się uwolnić... tylko czemu nie zaczekał na dyrektora? Przecież zależało mu na rozmowie.

Pogrążona w myślach, szybko zgubiłam wątek rozmowy przyjaciół. Nawet nie wiedziałam kiedy skończyłam swoje piwo. Ganiany przez bliźniaków Ron podał mi kolejne. Z resztą dyrygowali nim, jakby wisiał im dużą przysługę. Czas mijał, a wszyscy byli coraz bardziej pijani. W międzyczasie Alex zdążyła wrócić. Usiadła na uboczu, próbując wtopić się w tłum. George zerkał w jej kierunku, ale ignorowała to. Ja szybko przysiadłam się do przyjaciółki.

– Nie chciałam Cie zdenerwować – powiedziałam.

– Wiem – westchnęła, sięgając po piwo. – Następnym razem jak będziesz chciała mnie niańczyć, po prostu się zamknij. Zduś to jakoś w sobie i tyle. To nie może być takie trudne.

– Łatwo powiedzieć. Zamknąć się to jedno, ale potem przeżywać, że mogłam coś zrobić, to już inna sprawa... – odstawiłam na stolik pustą butelkę i zerknęłam na te pełne. Po chwili wahania wzięłam nowe piwo. Machnięciem różdżki strąciłam kapsel.

Alex odsunęła się gwałtownie i spojrzała na mnie jak na kogoś, kogo widzi po raz pierwszy w życiu.

– A Tobie co? – uniosła wysoko brwi. – Sama bierzesz alkohol?

– Nie mogę przestać myśleć o tym, co się dzisiaj działo – przyznałam. Czułam, że nerwy biorą górę. Ręce lekko zaczęły mi się trząść. Zerknęłam na boki, czy nikt nas nie podsłuchuje i zaczęłam mówić przyciszonym głosem. – Przerabiam w głowie ten scenariusz po tysiąc razy. Zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Co mogłam zrobić inaczej.... Wiesz. Profesor Moody uświadomił mi jedną straszną rzecz. Gdyby ministrowi udało się rzucić na mnie imperiusa, mógłby zaszczepić we mnie potrzebę zabicia kogoś. Nawet bym o tym nie wiedziała... Nie mogłabym tego powstrzymać. Nie byłoby przesłanek, że coś jest nie tak...

– Spokojnie. Mógłby, ale dzięki Moody’emu nic Ci nie jest. Wisiorek uratował Ci dupę. Te klątwy są popieprzone – Alex potrząsnęła głową i łyknęła z butelki. – Tylko prawdziwy zwyrodnialec mógł stworzyć takie zaklęcia. I tylko równie popieprzona osoba by ich używała...

– Sęk w tym, że znam te klątwy – kontynuowałam. – Tak myślałam... I wydawało mi się, że wiem o nich wszystko. Poprzednim razem to tak nie działało. Nie sądziłam, że ta klątwa może być tak zmyślnie ukryta.

– Poprzednim razie? – Alex spojrzała na mnie bez zrozumienia.

Przygryzłam wargę, wpatrując się w butelkę. Alex zmrużyła oczy.

– Jakim poprzednim razie? – dopytywała. – Mówisz o... Crucio? Nie mów mi, że pamiętasz co się wtedy działo?

Tym razem to ja na nią spojrzałam, nie wiedząc o co chodzi.

– Ale że kiedy? Ja mówię o moich zajęciach z profesorem Moodym. Miałam nikomu nie mówić, bo dyrektor tego nie pochwali... – gdy mówiłam, Alex z zainteresowaniem przysunęła się bliżej. – Ale kiedyś pokazywał mi jak działa taka klątwa.

– Pokazywał nam też na lekcji – wzruszyła ramionami.

– Tak, ale na naszych zajęciach pokazywał to na mnie. Ja... Czułam wtedy, że ktoś przejmuje nade mną kontrolę. Widziałam co się dzieje i nie mogłam zapanować nad ciałem. I były takie różne myśli... i...

– Czekaj... Co?! – Alex wybałuszyła oczy i mocno złapała mnie za ramię. – Moody użył tego na Tobie? Tak po prostu?! – niemal od razu wypaliła. – I co Ci kazał zrobić?!

– Nic dziwnego – powiedziałam szybko, nawet do końca nie pamiętając okoliczności. – Proste rzeczy. Poruszanie się i tyle. Po prostu chciał mnie oswoić z tym zaklęciem. Jeśli poznasz różne takie złe rzeczy od środka, łatwiej jest się im przeciwstawić.

– To brzmi absurdalnie – warknęła. – Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Pokroić też Cie zamierza, żebyś wiedziała co to ból?

– Nie no, co Ty... – Uciekłam wzrokiem w bok.

– No nie wierzę – Alex zmrużyła oczy i wstała gwałtownie. Zaczęła chodzić w miejscu. – Co jeszcze Ci zrobił? Albo wiesz co? Idziemy do niego. Sama go spytam i powiem mu co o tym myślę. Nie może robić z Ciebie królika doświadczalnego.

– Alex, nie! – pisnęłam, łapiąc ją za rękę. – Miałam nikomu nie mówić. Opowiadam Ci to w tajemnicy, a nie po to, żebyś coś robiła. Z resztą nie o to chodzi. Zgodziłam się na wszystko, to nie tak, że mnie zmusza do zajęć czy coś.

– No jasne. I mam zignorować fakt, że zawsze jak miałaś dziwne miny po zajęciach z nim, to pewnie Cie wtedy torturował? – Przyjaciółka patrzyła na mnie twardo.

– Daj spokój! Nie torturował mnie – jęknęłam i przetarłam dłońmi twarz. – Ty nic nie rozumiesz? W poprzedniej wojnie czarodziejów aurorzy też mogli stosować klątwy niewybaczalne. Obie wiemy, że prędzej czy później znowu będzie jakaś wojna. Może nawet prędzej. A gadam to wszystko, bo chodzi mi tylko o to, że po tym jak mi pokazywał co potrafi ten czar, nie spodziewałam się, że można zastosować go inaczej. I... a z resztą. Niepotrzebnie wspominałam.

– No proszę, kontynuuj – przyjaciółka rozłożyła ręce. Nadal wyglądała na wkurzoną.

– Nie możesz się na niego złościć. Zrozum, że gdyby nie zajęcia z profesorem, to tam dzisiaj... ech... wtedy przy tym ministrze, mogło się skończyć o wiele gorzej. Zakładając, że chciał zrobić coś złego. Naprawdę poprawił mi się refleks. Wychodzą mi lepsze tarcze. Lepiej trzymam się na baczności...

Alex lekko kiwała głową, niby się ze mną zgadzając.

– To go nie usprawiedliwia... – powiedziała.

– Jest dobry w tym co robi i ja mu ufam – przyznałam szczerze. – Bardzo dobrze się dogadujemy. A uwierz, nie mamy nie wiadomo ile czasu, żeby wszystko przećwiczyć. Dumbledore zaprosił tutaj profesora tylko na rok. Nie wiadomo, czy mu przedłuży kontrakt...

Alex nagle znieruchomiała. Jej wyraz twarzy ze zdenerwowanego zmienił się na... zmartwiony? Zawiedziony? Usiadła z powrotem i szybko napiła się piwa, próbując to ukryć.

– Czemu tylko rok? – zapytała dziwnym głosem.

– Profesor Moody jest tutaj dla Harrego, więc w sumie może mógłby go pilnować dłużej. Ale wiesz ile razy powtarza, że nie jest urodzonym nauczycielem? Jego miejsce jest w terenie, albo na froncie. Szkoła, to dla niego zupełnie inne, nietypowe życie.

– Chyba nie jest mu tutaj aż tak źle – mruknęła Alex. Nagle była bardzo zamyślona.

– Wydaje mi się, że on się często czuje tak, jakby tutaj nie pasował. Mniejsza z tym – upiłam łyk piwa i po zastanowieniu zapytałam. – A Tobie o co chodziło z tym Crucio?

– Nie ważne.

– Powiedz mi.

– Nie ma o czym. Tak mi się palnęło – Alex machnęła ręką.

Żeby szybko zmienić temat, zaczęła opowiadać mi o swoim bracie i jego ślubie. Ethan przyjechał jej o tym powiedzieć, ale widocznie wcale nie była najważniejsza na jego liście. Rozmawiali ze sobą dość krótko. Był tak zabiegany? Cokolwiek nim motywowało, nie mogłam uwierzyć, że ślub już za tydzień. Alex też nie była szczęśliwa z tego powodu. Gdy wypłynął temat połączenia rodu Lamberd i Malfoy, obie sądziłyśmy, że są to bardziej odległe plany. Ojciec Alex i Draco jednak nie próżnowali i na poważnie wzięli się za organizację. W duchu dziękowałam losowi, że mój ojciec był półkrwi. Pewnie w innym wypadku wpadłby na równie dziwny pomysł. Decydować o moim życiu bez mojego udziału... to by było straszne. Cieszyło nas jedno – że Alex nie musi wychodzić za kogoś, za kogo by nie chciała. Szkoda tylko, że takim kosztem.

 

***

 

Rano podczas śniadania, Alex rozłożyła na stole pusty pergamin i stopniowo zapełniała go potokiem słów. Co jakiś czas brała gryza słodkiej bułeczki posmarowanej dżemem malinowym.

– Piszesz do Elizy? – upewniłam się, zerkając jej ponad ramieniem.

– Tak. Muszę wiedzieć, czy Ethan powiedział jej o ślubie i co między nimi zaszło. Przez lata byli nierozłączni. Nie potrafię sobie wyobrazić, co mogło ich poróżnić.

– Może ją też uderzył? – zastanowiłam się na głos.

– Nie... On by tego nie zrobił. – Alex potrząsnęła głową. – To znaczy kiedyś by nie zrobił... Kiedyś taki nie był. Teraz to nie wiem. Może mu odbiło po rozstaniu? Coś musiało się stać, no po prostu to czuję w kościach.

– No Ty znasz go najlepiej. Ja go widziałam dwa razy i szczerze mówiąc, poza tym, że jest dość... no... przystojny... to nie wydał się jakiś super.

Alex łypnęła na mnie jakby z wyrzutem.

– Bo nie poznałaś go takiego jakiego ja go znałam.

– Ale to chyba normalne, że ludzie się zmieniają.

– Nie ważne – przyjaciółka skupiła się na liście.

Spojrzałam w stronę stołu nauczycielskiego. Profesora Moody’ego nie było przy stole. Wydało mi się to dziwne, bo niezwykle rzadko opuszczał posiłki. Brakowało też profesora Snape’a, ale to nie interesowało mnie aż tak bardzo. Moje rozmyślania przerwała nadlatująca poczta. Sowy szybowały ponad stołami, rozrzucając listy, gazety i pakunki. Przed Alex wylądowała starannie zapakowana paczuszka z logiem markowego sklepu. Liścik głosił „Twoja kreacja na wesele”. Przyjaciółka prychnęła pod nosem i zdjęła paczkę ze stołu, zupełnie nie kłopocząc się zaglądaniem do środka. Nie poruszyłam tego tematu. Obserwowałam innych otrzymujących pocztę. Zauważyłam, że Samuel dostał list. Gdy go otworzył, patrzył nań nieruchomo. Sabrina uwiesiła się na bracie, zaglądając na treść kartki. Chwilę później obróciła się, spoglądając w moją stronę. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Później szepnęła bratu coś na ucho, śmiejąc się. Odgonił ją, jak natrętną muchę, a list schował.

– Sabrina zawsze się tutaj gapi – skomentowałam cicho.

– Pewnie na mnie – Alex wzruszyła ramionami. Nie podniosła wzroku z kartki. – Ostatnio miała mi za złe, że ją olałam.

– I dobrze zrobiłaś – obróciłam się do niej przodem. – Czemu nie poszuka znajomych w swojej klasie? Na pewno jest tam multum ludzi, którzy chcieliby z nią imprezować.

– A myślisz, że z nimi nie imprezuje? Po prostu to jej nie wystarcza. Ona jest trochę jak rozwydrzony bachor, który musi mieć wszystko i to już. – Alex na moment zerknęła w stronę czerwonowłosej ślizgonki. – Wtedy na Twoich urodzinach, pytałam ją, dlaczego tak za mną łazi.

– I co Ci powiedziała?

Przyjaciółka zamyśliła się, a później wzdrygnęła, jakby przeszedł przez nią nieprzyjemny dreszcz.

– W sumie nic konkretnego – mruknęła w odpowiedzi. – Wyobrażasz sobie, żeby normalnie na coś odpowiedziała?

– Wyobrażam sobie same dziwne odpowiedzi.

– Właśnie.

Alex skończyła pisać list. Ostatni raz przebiegła wzrokiem po kartce, a potem zwinęła go w rulon. Wpakowała resztę bułki do ust. Gdy już miała wstawać, przed oczami śmignął nam kolejny list. Ten zaadresowany był do mnie. Zdziwiona otworzyłam kopertę. Wyjęłam z niej ładną, drogo wyglądającą kartkę. W miarę czytania, unosiłam coraz wyżej brwi.

– Co jest? – przyjaciółka patrzyła na mnie.

– To zaproszenie... na ślub Twojego brata.

– Co? Ethan mówił, że lista gości jest zamknięta i nie mogę nikogo zaprosić, ale Ciebie zaprosił? I to tak sam z siebie? Co tu się kurwa dzieje... – Alex wyrwała mi kartkę z ręki i obejrzała ją.

Wyciągnęłam z koperty odręcznie napisany list.

– Nie zaprosił mnie konkretnie – wyjaśniłam jej w miarę poznawania zawartości listu. – Moi rodzice byli zaproszeni, bo widocznie ten biznes, który otworzył mój tata, ma coś wspólnego z ojcem Draco... Tata pisze, że powiedzieli już, że przyjdą dwie osoby, ale mama... się rozchorowała?

Alex rzuciła zaproszenie na stół.

– Przykro mi. Coś poważnego?

– Nie napisał. W ogóle wszystko tak zdawkowo – obejrzałam kartkę z obu stron. – Prawie że formalnie. Rany... – jęknęłam i wsparłam łokcie o stół. – Iść tam z ojcem... to będzie porażka.

– Niekoniecznie. I przynajmniej ja nie będę tam sama. W ogóle nie mam ochoty jechać, ale wiem, że jeśli coś odwalę, nie dadzą mi żyć.

– No tak, szybciej będzie przeboleć jeden dzień. Pewnie i tak nas posadzą osobno – westchnęłam. – Pomyśl, a co jeśli mój tata zrobi powtórkę ze świątecznej kolacji? Przecież tam się prawie pobili...

– Myślisz, że byłby zdolny do tego? Ojciec Draco widział całą akcję, a jednak go zaprosił, to chyba to przemyślał, nie sądzisz?

– No niby tak... To poczekaj, odpisze mu i razem pójdziemy do sowiarni wysłać listy.

Alex kiwnęła głową. Wyciągnęłam z torby kartkę i na szybko napisałam list, pytając co u mamy, na co jest chora no i o różne szczegóły związane z wyjazdem. Gdy list był gotowy, razem ruszyłyśmy wysłać pocztę. Wspinałyśmy się po schodach, mijając kolejne piętra. Przez korytarze przewijały się pojedyncze osoby, jakby większość szkoły nadal była pogrążona we śnie, albo leczyła kaca po wczorajszym świętowaniu. W pewnym momencie usłyszałyśmy trójkę rozmawiających nauczycieli. Po głosie łatwo było poznać, że byli to profesor Dumbledore, Moody i Snape. Ich rozmowa dobiegała z korytarza, gdzie znajdowało się wejście do gabinetu dyrektora. Mogłam przysiąc, że rozmawiali o Bartemiuszu Crouch’u. Z Alex spojrzałyśmy na siebie nawzajem. Przyjaciółka przyłożyła palec do ust, pokazując mi, żebym była cicho i zakradła się w tamtą stronę. Bez wahania ruszyłam za nią. Bardzo interesowała mnie ta sprawa, a wiedziałam, że gdyby stało się coś poważnego, nauczyciele i tak by to przed nami ukrywali. W sprawie centaurów też nas zbywali, a przecież wcale nie gasiło to naszej ciekawości. Obie przytuliłyśmy się plecami do ściany i powoli przesuwałyśmy się w stronę trójki mężczyzn. Rozmowa stawała się wyraźniejsza. W końcu wyłapywałam więcej, niż pojedyncze słowa.

– Czyli definitywnie nie doszło do morderstwa? – zapytał dyrektor.

– Jeśli doszło, nie ma żadnych śladów – profesor Moody brzmiał bardzo poważnie. – Dokładnie zbadałem miejsce, w którym nasi uczniowie spotkali ministra. Nie było tam ani śladów walki, ani krwi, ani innych poszlak. Teren wokół również był czysty. Zupełnie jakby ministra nigdy tam nie było.

– Czyli rozpłynął się w powietrzu? – Albus zamyślił się.

– To niedorzeczne – Snape stwierdził z pogardą. – Po co zadałby sobie tyle trudu, żeby zjawić się w tak dziwnych okolicznościach, a później zniknąć bez słowa wyjaśnienia? Ktoś musiał go porwać.

– Kto taki? – Moody łypnął na Snape’a. – Masz jakichś konkretnych podejrzanych? Czyżby chodziło o Twoich dawnych koleżków?

– Kogokolwiek masz na myśli, to nie są moi koledzy – warknął Mistrz Eliksirów. Stał wyprostowany jak struna i patrzył z wyższością na Szalonookiego. – Ale jestem pewien, że sam masz już jakichś podejrzanych. Po co ta nieśmiałość? Powiedz na głos, co dokładnie myślisz.

– Oczywiście, że powiem – mruknął Moody, a później odchrząknął. – Tym razem wyjątkowo nie podejrzewałem Ciebie.

– Co za łaskawość – Snape powiedział z przekąsem.

– Zwykły rozsądek. Wiem, że miałeś alibi.

– To prawda – potwierdził Dumbledore. – Severus przebywał z gośćmi spoza szkoły. Lucjusz Malfoy na pewno za niego poręczy. Ja rozmawiałem z wodzem centaurów, pytając o każdą podejrzaną aktywność w Zakazanym Lesie. Mieli jakiś problem z jednym centaurem, ale poza tym żadnych nowości czy wskazówek.

– Chyba wiem o co im chodziło. Wczoraj w nocy natrafiłem na jednego z nich – Moody oparł się na lasce. – Wszędzie poznam to spojrzenie. Był pod działaniem klątwy imperiusa. Ten sam czar, który wydobył się z różdżki Kruma. To samo, co chciał rzucić minister... Zbieg okoliczności? Hm? – sięgnął za pazuchę po buteleczkę.

– I czego to dowodzi? – zapytał Snape. – Te zaklęcia zna wiele osób.

– To prawda – mruknął Moody. Napił się z buteleczki i zastanowił chwilę. – A Flint... myślisz, że też je znał?

– Flint? – Snape uniósł wysoko brwi. – Czemu miałby...

– Już tłumaczę – przerwał mu Szalonooki. – Po tym co działo się w Hogsmeade, jasnym jest, że Flint chciał dołączyć do śmierciożerców. Wymknął się i nigdy już nie wrócił do szkoły. Ale czy aby na pewno?

– Oficjalnie słuch po nim zaginął – wtrącił się Albus. – Rodzina też nie miała z nim kontaktu.

– Dlatego, że do nich nie wrócił – przytaknął Moody. – Za mną ciężka noc. Albusie, faktycznie w bliskim otoczeniu miejsca zdarzenia nie znalazłem śladów, ale spory kawałek dalej, już tak. Miejsce wyglądało jak stara leśniczówka i nosiło ślady, jakby ktoś tam sypiał, jadał i przebywał. Początkowo myślałem, że to tam ukrywa się Crouch. Sądziłem, że jeśli poczekam aż się pojawi, pochwycę go i przyprowadzę tutaj. Wszystko wskazuje jednak na to, że ktoś mieszka tam od bardzo dawna. Zbyt dawna, by pasowało to do profilu ministra. Za to gdyby kryjówka należała do Flinta, sporo rzeczy mogłoby się ułożyć w całość... Na przykład ten mord na centaurze – sapnął z podekscytowaniem.

– I byśmy to przeoczyli? – Albus podrapał się po gęstej brodzie. Spojrzał na swojego przyjaciela. – Severusie, sprawdź to miejsce jak najszybciej.

– Oczywiście – Snape kiwnął głową.

– Na razie nie wspominajmy uczniom, że Flint może być w pobliżu. I tak mają sporo wrażeń – dyrektor przeniósł spojrzenie na drugiego profesora. – A Ty Alastorze odpocznij. Dobrze się spisałeś.

– Mogę kontynuować poszukiwania – zaproponował.

– Nie trzeba. I tak wymagałem od Ciebie za dużo. Skoro nie ma ciała i śladów walki, jest szansa, że pan minister jedynie się gdzieś ukrywa. Gobliny przeczeszą dla nas las. Ty bardziej przydasz się w Hogwarcie.

Profesorowie w końcu się rozeszli. Zdałyśmy sobie sprawę, że będą szli w naszą stronę, dlatego szybko wycofałyśmy się w stronę schodów. To cud, że profesor Moody nie zwrócił na nas uwagi. Może faktycznie był aż tak zmęczony nocnym patrolem? Albo zaaferowany rozmową o Crouchu i Flincie.

Ledwo dotarłyśmy do schodów, a za naszymi plecami, jak spod ziemi wyrósł profesor Snape. Mężczyzna przystanął na moment z dłońmi splecionymi za plecami. Patrzył na nas tak, jakby coś podejrzewał. Starałam się mieć jak najbardziej niewinną minę, jaką tylko potrafię. Nie wiem czy mi uwierzył. Zmrużył oczy i poruszając się niczym cień, wyminął nas bez słowa. Patrzyłyśmy na jego oddalające się plecy. W tym momencie za nami stanął też profesor Moody. Mężczyzna położył mi dłoń na barku.

– Dziewczyny, co tutaj robicie? – zapytał przyjaźnie.

Obróciłam się do niego, starając się utrzymać tamtą niewinną minę. Od razu zauważyłam, że mężczyzna miał cienie pod oczami. Ogólnie jego twarz była jakby szara i wymięta. Zdecydowanie wyglądał na zmęczonego. Jego mechaniczne oko łypało na nas na zmianę. Zapatrzona zapomniałam odpowiedzieć.

– Idziemy do sowiarni – odezwała się Alex. – Wysłać listy. – Na dowód uniosła swój pergamin.

Moody wpatrzył się w zwinięty rulon i powoli oblizał usta. Westchnął.

– Podsłuchiwałyście? – zapytał nagle, takim tonem, jakby doskonale znał odpowiedź.

– Ja... yyy eee... – odruchowo odwróciłam wzrok.

– Co miałyśmy podsłuchiwać? – Alex była przytomniejsza i udała zdziwienie. – Po prostu szłyśmy do sowiarni. Schodami. Do góry.

Moody łypnął na nas. Błyskawicznie podniósł dłoń i ostrzegawczo wycelował w Alex palcem wskazującym. Później wręcz mechanicznie obrócił się i wycelował tak samo we mnie.  Cofnęłam się o pół kroku.

– Po prostu zachowajcie to dla siebie, zrozumiano? – powiedział poważnie.

– Nie sądzi profesor, że jeśli istnieje jakieś ryzyko, uczniowie powinni wiedzieć? – zapytałam nieśmiało.

Alex szturchnęła mnie łokciem.

– To co ja sądzę nie ma znaczenia – Moody wyprostował się. – W szkole od wielu lat rządzi Dumbledore. Jeśli dyrektor uważa, że takie podejście jest dobre dla uczniów i szkoły, zapewne ma rację.

– Co do Flinta się pomylił – Alex skrzyżowała przed sobą ręce. – I to grubo.

– Dumbledore ma za dobre serce – Szalonooki spojrzał na Alex i powoli się oblizał. – Tak... Dobre serce potrafi zgubić każdego.

Na moment zapadła cisza. Profesor odchrząknął, zerknął na zegarek, pożegnał się z nami i ruszył na dół. Alex przez dłuższą chwilę, jakby z wahaniem patrzyła w jego plecy. Spojrzałam na nią i szturchnęłam ją lekko.

– Co jest? – zapytałam.

– Yy... nic. – Mruknęła i ruszyła po schodach.

– Przecież widzę, że coś.

– Tak sobie tylko pomyślałam, że kiedyś muszę zdać te opuszczone zajęcia...

– Nie martw się, załatwimy to – uśmiechnęłam się. – I cieszę się, że już nie chcesz go zabić.

– Nie powiedziałam, że nie chcę – przyjaciółka wzruszyła ramionami.

– Alex!

– Nie martw się, nie powiem, że wiem co robiliście. Choć nadal wydaje mi się głupie, że na to pozwalasz.

– Już Ci tłumaczyłam...

– A ja nadal nie rozumiem. Mniejsza z tym – Alex ponownie wzruszyła ramionami. – Teraz najważniejsze, żeby list dotarł do Elizy. Mam mało czasu, żeby to wszystko odkręcić. Potem pomartwimy się Mood’ym, Flint’em, Crouch’em i resztą.

– Racja.

Pomyślałam sobie, że jeśli Moody ma rację i Flint ukrywał się w lesie, chłopak miał sporo okazji, żeby coś nawywijać. Kilka dodatkowych dni nie myślenia o nim nam przecież nie zaszkodzi. Martwiło mnie tylko, że nie udało się nauczycielom skontaktować z Panem Crouch’em. To, że nie znaleziono ciała, dawało mi nadzieję, że nic mu nie jest. Na zmianę uderzało mnie poczucie winy, że go unieruchomiłam i ulga, że nic mi się wtedy nie stało.

 

***

 

Był środek tygodnia. Alex tym razem pojawiała się się na lekcjach. Miała pewne problemy ze skupieniem, ale zwalałam winę na to, że wciąż czekała na odpowiedź Elizy. Przy każdym posiłku wypatrywała swojej sowy, jakby ten jeden list miał rozwiązać jej wszystkie problemy. Nie wiedziałyśmy dlaczego była dziewczyna jej brata tak zwleka z odpisaniem.

Gdy tylko zajęcia się skończyły, Alex jako pierwsza wyskoczyła na korytarz. Szybko wrzuciłam moje rzeczy do torby i pobiegłam za nią.

– Dokąd tak pędzisz?! – zapytałam. – Obiad nie ucieknie.

– Wpadłam na to, że może zaszła jakaś pomyłka i sowa wróciła z listem do sowiarni, zamiast mi go zostawić.

– Ale sowy są wytrenowane żeby odnajdywać właściciela... – uniosłam brwi.

– Yh! – Alex wściekła się. – Dlatego mówię o „pomyłce”. Zaraz wrócę!

Nie czekając na moją odpowiedź, przyjaciółka pobiegła w stronę schodów. Westchnęłam i sama ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Już po kilku krokach poczułam na sobie czyjś wzrok. Byłam obserwowana. Obejrzałam się przez ramię, ale nie zauważyłam nic podejrzanego. Reszta klasy wytaczała się z sali, a  korytarz powoli zapełniał się uczniami. Jakby nigdy nic szłam dalej, razem z tłumem. Dziwne uczucie nie odpuszczało. W pewnym momencie poczułam, że ktoś łapie mnie trochę powyżej łokcia. Obejrzałam się i zobaczyłam, że był to Draco Malfoy.

– Pogadamy? – zapytał, patrząc gdzieś w głąb korytarza.

– O czym?

– Po prostu chodź – powiedział sucho.

Puścił mnie, wsunął dłonie w kieszenie czarnych spodni i spokojnie ruszył przodem. Przez chwilę patrzyłam na niego zdziwiona, ale ciekawość była silniejsza. Z resztą Draco bez względu na to jaki był, nigdy nie zrobił mi nic złego. Przynajmniej nie fizycznie. Za to, że w pewnym sensie złamał mi serce, nie mogłam go winić. Powtarzałam sobie, że po prostu nie spełniałam jego standardów. To całe zakochanie się w nim, było idiotyczne. Powinnam od razu wiedzieć, że nie mam u niego szans, tak jak powtarzała mi to Alex. Ale przecież byłam sobą. W jakichś dziwnych, drobnych gestach odnajdowałam przesłanki, że może jednak mu zależy. Gdy przestał zwracać na mnie jakąkolwiek uwagę, ja w końcu przestałam tak się w niego wlepiać. W pewnym momencie sądziłam, że całkowicie się z niego wyleczyłam. Teraz jednak, gdy chciał porozmawiać, poczułam dziwny dreszcz.

Szybko go dogoniłam. Po jego minie zrozumiałam, że nie ma sensu pytać go na korytarzu. Zapewne jak zawsze nie chciał, żeby inni widzieli nas razem, jakby sama rozmowa ze mną miała mu w jakiś sposób zaszkodzić. W milczeniu dałam się więc zaprowadzić do jednego z bocznych, mniej uczęszczanych korytarzy, a później patrzyłam jak Draco rozgląda się dyskretnie, rozpina mankiety koszuli i jednym pchnięciem otwiera wybrane przez siebie drzwi. Wszedł jako pierwszy. Również się rozejrzałam i weszłam zaraz za nim. Pomieszczenie przypominało zwykłą klasę. Nie zdążyłam się długo narozgladać, bo gdy tylko przeszłam przez próg, przyczajony z boku Malfoy złapał mnie za nadgarstek i mocno pociągnął w swoją stronę. Znalazłam się bardzo blisko niego. Zaskoczona spojrzałam w jego szare oczy. Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust i nie przerywając kontaktu wzrokowego, naparł na mnie ciałem, przyciskając w ten sposób do ściany. Serce zabiło mi mocniej. Oszalałam? Czy to był tylko mój sen? Uszczypnęłam się w udo. Zabolało. W tym czasie Draco pochylił się i bez słowa ostrzeżenia, pocałował mnie. Jego wargi były ciepłe i wilgotne. Smakowały tak samo jak kiedyś. W pierwszej chwili chciałam, by to trwało. Draco wyczuł, że nie protestuję i próbował pogłębić pocałunek. Czując, jak jego język wdziera mi się do ust, szybko się ocknęłam. Przecież nie mogłam mu na to pozwolić! Nie mogłam znowu dać się omotać! I bez względu na to, jak bardzo mnie do niego ciągnęło, oficjalnie chodziłam teraz z Samuelem. Szybko odwróciłam głowę, uciekając przed pocałunkiem. Malfoy próbował raz jeszcze. Niewiele myśląc, spoliczkowałam go. Dopiero wtedy odsunął się ode mnie. Wyglądał, jakby sam był zaskoczony moją reakcją.

– Co Ty wyprawiasz?! – wysapałam, przytulając się plecami do ściany. Nie rozumiałam co się właściwie dzieje.

Draco dotknął swojego policzka i zmrużył podejrzliwie oczy. Odsunął się jeszcze bardziej.

– Sprawdzałem coś.

– Niby co?!

– Czy mi się oprzesz – odparł z rozbrajającą szczerością.

Powoli spojrzałam w jego kierunku. Czy był tak durny, czy specjalnie sobie pogrywał? Może był zazdrosny i chciał namieszać? Nie, po co miałby być zazdrosny o mnie... Nie mogłam znaleźć logicznego wyjaśnienia do jego zachowania.

– Jesteś normalny?! – zapytałam zdezorientowana. – Ja mam chłopaka!

– Masz. Nie masz. Nie wiadomo. Różnie gadają.

– Mam – powtórzyłam twardo. – A Ty mówiłeś, że chcesz porozmawiać. Gdybym wiedziała, że chodzi Ci o coś innego... – potrząsnęłam głową – wcale bym tutaj nie przyszła.

– Przyszłabyś i tak – stwierdził pewny siebie. Wsunął dłonie w kieszenie spodni i popatrzył na mnie z góry. – Wiem, bo tak naprawdę niewiele się zmieniłaś.

– Skąd możesz wiedzieć, czy się zmieniłam, czy nie?

– Nadal tutaj stoisz, mimo że nikt Cie nie trzyma – Draco uśmiechnął się kącikiem ust.

Spojrzałam na siebie. Faktycznie, mogłam już dawno stąd wybiec, a jednak z jakiegoś powodu stałam z nim w tej pustej klasie. Podświadomie czekałam na więcej? Ciężko było mi go odpuścić? Powinnam skupić się na Samuelu. Nawet, jeśli był ze mną tylko na niby. A co jeśli Draco jednak chciałby ze mną być? Co wtedy z moim układem? Nie, przecież on miał Pansy. Potrząsnęłam głową i ruszyłam w stronę drzwi.

– Masz rację. Powinnam stąd wyjść – mruknęłam.

– Zaczekaj – ślizgon rzucił w moją stronę, a ja odruchowo przystanęłam, nawet mimo tego, że on nie ruszył się z miejsca. – Serio chciałem pogadać. – powiedział.

– O czym? – zapytałam, nie obracając się w jego stronę. Bałam się, że jeśli spojrzę mu w oczy, to mi odbije.

– O Twoim chłopaku. Czyli Ty i Pyrites to tak na serio? – zapytał niby od niechcenia.

– Tak. Na serio – skłamałam, wciąż stojąc do niego tyłem. – Czemu pytasz?

– Z czystej ciekawości. Różne rzeczy mówią na temat tego rodzeństwa, włącznie z tym, że pieprzą siebie nawzajem.

– Pie... Co? – zająknęłam się. Zacisnęłam dłonie w pięści. – Chyba w to nie wierzysz? Sam nigdy by czegoś takiego nie zrobili. On nienawidzi swojej siostry.

– Widzę ich codziennie i nie nazywałbym ich relacji nienawiścią – Draco uśmiechnął się pod nosem. Podszedł bliżej, stając tuż za mną i powiedział mi wprost do ucha. – To tylko teoria, ale tak sobie pomyślałem, że gdyby serio coś takiego robili, byłabyś dla nich idealną przykrywką.

Cała zesztywniałam. Czy to było takie oczywiste, że udajemy nasz związek? Draco powiązał to zupełnie z czymś innym, ale jedną rzecz zgadł. Czy mógł przejrzeć wszystko?

– Pamiętam, że byłaś u niego w pokoju – kontynuował. – Wszyscy gadają na ten temat, ale przyglądałem Ci się i jestem pewien, że jeszcze Cie nie bzyknął. Nie przeszkadza mu, że mu nie dajesz? A może sam nie jest zainteresowany z jakiegoś powodu?

– To nie Twoja sprawa co robimy! – pisnęłam i szybko złapałam za klamkę.

Wypadłam na korytarz. Obejrzałam się za siebie, ale Draco nie ruszył za mną. Szybkim krokiem ruszyłam do Wielkiej Sali. Musiałam porozmawiać z Samuelem. Te nowe plotki były absurdalne, ale jeśli Malfoy potrafił przejrzeć nasz niby związek, coś trzeba było z tym zrobić.

 

***

 

Z Samuelem weszliśmy do Pokoju Życzeń, kierując się jak zawsze do jego tajnego laboratorium. Całą drogę zastanawiałam się, czy mówić mu dokładnie wszystko co zaszło, czy niektóre szczegóły pominąć. W sumie nie powinien być o mnie zazdrosny, skoro byliśmy udawaną parą. Gdybym się jednak nie oparła Malfoy’owi, mogłoby to zaszkodzić reputacji obojga z nas. O mnie gadaliby, że jestem rozwiązła, o nim zaś, że ktoś przyprawił mu rogi. Ciągle przypominałam sobie minę Draco, która mówiła, że wie o mnie wszystko. W jakiś sposób mnie to przerażało. Do tego stopnia, że gdy usiadłam przy stoliku, nie wypakowałam nawet książek. Po prostu siedziałam i gapiłam się w blat. Samuel zauważył to bardzo szybko. Skupił się jednak na swoim zajęciu, sprawdzając zawartość fiolek i probówek. Po dłuższej chwili odezwał się jednak.

– Jesteś jakaś nieswoja – skomentował.

– Draco nas przejrzał – wypaliłam od razu, jednocześnie podnosząc wzrok na ślizgona. – Częściowo.

– To znaczy? – Samuel obrócił się w moją stronę. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się tyłem o stolik, na którym miał całą aparaturę.

– To znaczy, że podejrzewa nasze udawanie – wyjaśniłam. – Choć jako powód podał coś absurdalnego... że niby Ty i Sabrina... razem ten... – odkaszlnęłam w pięść.

– Pierwsze słyszę.

– No właśnie ja też...

– Może Cie sprawdzał?

– Szczerze, nie mam pojęcia o co dokładniej mu chodziło – potrząsnęłam głową. – Ale jak myślisz? Powinniśmy jakoś nie wiem... ulepszyć nasze udawanie? A może lepiej z tym skończyć? Skoro on się domyślił, to Sabrina na pewno też już wie. To jest wtedy bezsensu...

Nim Samuel zdążył mi odpowiedzieć, usłyszeliśmy pukanie. Chłopak zerknął na mnie i bez słowa poszedł otworzyć. Okazało się, że to był George. Rudzielec wszedł jak do siebie, ściskając w dłoni jakąś malutką buteleczkę.

– Tak myślałem, że tutaj będziesz – zaczął litanię. – Mam taką jedną ważną sprawę, bez Twoich umiejętności się nie obejdzie, bo chodzi o to, żeby trochę zmniejszyć działanie tego specyfiku, ale też nie tak, żeby wcale nie działało. Tylko wiesz. To rzecz poufna i ...

George zauważył, że siedzę na krześle i nagle urwał. Patrzeliśmy na siebie nawzajem. Weasley szybko schował buteleczkę za plecy i odchrząknął.

– Możesz mówić przy niej – zasugerował Samuel.

– Wolałbym nie – George zaczął robić jakieś znaki oczami.

– Po prostu pójdę – zaproponowałam i złapałam za moją torbę.

Machnęłam im na pożegnanie i wychodząc próbowałam dojrzeć, co chowa George, ale mocno zaciskał dłoń na szkle. Nie widziałam nic poza kolorem fiolki. Uznałam, że pewnie znowu chodzi o jakieś ich biznesy i nie przejmowałam się tym więcej.

W mojej głowie wciąż powracała chwila, gdy Draco pocałował mnie w tamtej klasie. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Wróciłam prosto do dormitorium, położyłam się na łóżku i nakryłam głowę poduszką, mając nadzieję, że w ten sposób uchronię się przed głupimi myślami. Alex siedziała przybita na swoim łóżku, pisząc kolejny list do Elizy. Mówiła coś o tym, że może poprzedni wcale nie dotarł. Sądziłam, że to nieprawdopodobne, ale jeśli mogło ją to uspokoić, no to cóż. Niech pisze.

Nie wiem ile leżałam tak na łóżku. Za oknem było już ciemno. W pewnym momencie z zamyślenia wyrwało mnie stukanie w szybę. Zdjęłam poduszkę z głowy i podniosłam się, spoglądając w stronę okna. Wydawało mi się, że widzę za szybą jakiś kształt. Podeszłam tam i otworzyłam okno. Sowa od razu wleciała do pomieszczenia, przysiadając na łóżku Alex. Obie zauważyłyśmy, że miała ze sobą list. Przyjaciółka zerwała się na równe nogi, a potem nagle znieruchomiała, jakby bała się, że gwałtowne ruchy wystraszą jej własną sowę. Powoli zaczęła zbliżać się do ptaka.

– To od Elizy? – zapytałam.

– Mam nadzieję!

Alex złapała w końcu za zwinięty liścik i odwiązała go od nogi sowy. Pogłaskała ptaka po główce, a później spojrzała na pieczęć. Złamała ją i szybko rozwinęła list. Patrzyłam na nią z niecierpliwością. Alex otworzyła szeroko oczy i zbladła. Co było w tym liście?!