czwartek, 17 grudnia 2020

116. Drugie zadanie

***

Misja wydawała się dość prosta. Wystarczyło wkraść się do składziku Severusa i zabrać to, co było nam niezbędne do turnieju. W tym celu udaliśmy się prosto do lochów pod osłoną nocy i peleryny, która spoczywała na moich i Harry’ego barkach. Bliźniacy dotrzymywali nam kroku po obu stronach i z błyskiem w oku rozglądali się po korytarzu, trzymając w pogotowiu swoje różdżki.

- Jak za dawnych, dobrych czasów – zaśmiał się Fred, oświetlając sobie ciemne zakamarki lochów. – Ten tłusty dupek powinien być w swoim gabinecie, co nie?

- Skoro Moody patroluje, to chyba tak – westchnęłam. – Swoją drogą, nie boicie się, że was tu przyłapie? Jesteście całkowicie odsłonięci. Jak was zobaczy przy swoich zapasach, to marny będzie wasz los.

- Jakbyście poszli sami, to kto wam otworzy składzik? – Zapytał George z przekąsem, puszczając oczko w moim kierunku.

- Sama otworzę, jak mi pożyczysz różdżkę. Drzwi można było sforsować zwykłym zaklęciem otwierającym – odparłam pewnie. – Na początku roku próbowałam wykraść z Klarą jakiś eliksir i pamiętam, że nie musiałyśmy się długo męczyć z zamkiem.

- Możliwe, że na początku roku tak było – dodał Fred, kiwając głową. – Ale ostatnio udało nam się podsłuchać jego rozmowę z dyrektorem. Podobno ktoś notorycznie włamuje mu się tam i kradnie eliksiry.

- Jestem przekonany, że mnie o to posądzi – westchnął Harry, rozmasowując skronie.

- Właściwie, to coś tam gadał o tobie – zastanowił się Fred i wybuchł śmiechem. – Doprawdy, chcę poznać tego ucznia, który robi mu ciągle włamy na składzik.

Nagle usłyszeliśmy kroki. Ktoś zmierzał w naszym kierunku. Wraz z Harrym przycisnęliśmy się do ściany, a bliźniacy schowali się za pobliskimi zbrojami. Na szczęście nie był to Severus, a jacyś pijani Ślizgoni.

- Ja pierdolę – przeklął Harry, trzymając się za serce.

- Idziemy – rozkazał podniecony Fred, wychodząc z kryjówki.

Składzik Severusa znajdował się w jednym z bocznych korytarzy, oddalonym od gabinetu mężczyzny. Niestety, znajdował się on w takim punkcie, że każdy kto chciał się dostać do Slytherinu lub do gabinetu Snape’a, musiał przejść obok tego pomieszczenia. To trochę utrudniało sprawę, ale stwierdziliśmy, że Harry stanie po jednej stronie korytarza, a Fred po drugiej. Główna misja miała zostać wykonana przeze mnie i George’a.

W swojej naiwności sięgnęłam za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Gdy to zrobiłam, skarciłam samą siebie w duchu. Przecież Severus mógł zabezpieczyć swoje zbiory przed takimi żałosnymi próbami dostania się do środka. Moje dotknięcie klamki mogło uruchomić alarm, który mógł usłyszeć tylko Severus.

- Tutaj nie pomogą nawet zaklęcia otwierające – szepnął cicho George, wyjmując z kieszeni małe owalne pudełeczko. – Potrzebujemy zwykłego klucza.

- Klucza? – Zdziwiłam się i postukałam palcem po czole. – No przecież, że klucza. Że też wcześniej na to nie wpadłam! – Warknęłam na koniec i uderzyłam chłopaka z pięści w ramię. – Nie wydurniaj się! Gdybyśmy mieli klucz, to wejście do środka nie byłoby żadnym problemem!

- Spokojnie – zachichotał. – Mam cos, co zastąpi nam klucz.

Chłopak otworzył dziwny obiekt, który trzymał w ręce. Po chwili wyskoczyło z niego coś na kształt gibkiej, małej roślinki, która pomachała do nas i wśliznęła się szybko w dziurkę od klucza. Popatrzyłam oniemiała na George’a.

- Ty sobie żartujesz? Co to było?

- Coś, co będzie niedługo przez nas opatentowane. Zbijemy na tym majątek, zobaczysz!

- No tego ci życzę, ale co to było?!

- To stworzonko otwiera wszystkie zamki i to dosłownie WSZYSTKIE. Trochę pomógł nam przy tym Samuel, ale większość pracy i tak my odwaliliśmy.

Nagle usłyszeliśmy kliknięcie, po czym drzwi uchyliły się nieco. Stworzonko wyskoczyło z zamka i schowało się w swoim bezpiecznym miejscu. Rudzielec zakręcił pudełeczko, chowając z powrotem do kieszeni.

Przez chwilę stałam oniemiała, patrząc na szczelinę pomiędzy drzwiami a framugą. Składzik Severusa. Na moment poczułam się tak, jakbym robiła coś bardzo zakazanego. Przecież, jeżeli on pomyśli, że to ja miałam z tym jakiś związek, zniszczy mnie.

- Wchodzimy? – Zapytał zdziwiony George, widząc moją przerażoną minę, po czym pchnął ręką drzwi, które skrzypnęły delikatnie. – Lumos – rozświetlił wnętrze.

Pomieszczenie było małe, niczym zwykła komórka pod schodami, ale półki z różnymi eliksirami, składnikami i substancjami, piętrzyły się pod sam sufit. Większości z nich nie mogliśmy nawet ujrzeć, tak wysoko się znajdowały. Na szczęście, Severus był perfekcjonistą i wszystko poukładane miał alfabetycznie. Musieliśmy znaleźć tylko odpowiednią literkę i przeszukać regał.

Weszliśmy do środka, zamykając za sobą drzwi. Do moich nozdrzy od razu doleciał ten sam zapach, którym przesiąknięty był Severus. Niemal czułam, jak przytula mnie do siebie i pozwala nacieszyć się tym uczuciem. Jęknęłam cicho.

- Myślisz o tym, co ja? – Zapytał nagle George, poruszając brwiami. Stanął bardzo blisko i objął w pasie. – Ty, ja, ciemne, małe pomieszczenie. Czego chcieć więcej?

- Pojebało cię?! – Syknęłam, odpychając go od siebie. – Szukaj tego, po co tu przyszliśmy i spadajmy stąd, zanim ktoś nas przyłapie!

- Oj, tylko żartuję – przewrócił oczami, oświetlając najniższe regały, na których poustawiane były słoje z dziwnymi rzeczami w środku. – Zobacz, tak to się robi. Accio Skrzeloziele.

Rudzielec stał przez chwilę, czekając aż magiczna roślina wleci mu nagle do rąk, ale nic takiego nie miało miejsca.

- Kurwa! Czemu nie zadziałało?!

- Może Snape zabezpieczył się na taką ewentualność? Skoro mówiłeś, że ktoś go okrada, to pewnie chciał w razie kolejnego włamania, utrudnić mu poszukiwania składników – wzruszyłam ramionami i uniosłam wysoko głowę. – Potrzebujemy drabiny.

George rozejrzał się.

- Nie ma tu niczego takiego. Lepiej będzie jak wejdziesz mi na barana i poszukasz sama – wyszczerzył się w uśmiechu, jakby tylko na to czekał.

- To nic nie da. Litera „S” jest zbyt wysoko – jęknęłam. – I co teraz?! Nie możemy tu spędzić całej nocy! – Dodałam nerwowo, odwracając się na moment w stronę drzwi. Wiedziałam, że w razie zagrożenia, przyjaciele poinformują nas o tym szybko, ale i tak ogarniała mnie panika. Snape był od nas wszystkich sprytniejszy. Gdyby wiedział, że ktoś grzebie mu w składziku, a dwójka uczniów pilnuje korytarza, znalazłby inne rozwiązanie i pojawił się znikąd wprost przed nami.

Nagle usłyszałam brzdęk słoików i fiolek. Obróciłam się z powrotem w stronę George’a, który znalazł wyjście z sytuacji. Powoli zaczął się wspinać po kolejnych regałach, uważnie stawiając stopy, żeby przypadkiem czegoś nie zrzucić. Niestety do końca nie widział dokładnie, co się dzieje i co chwilę zahaczał o szkło.

- Uważaj! – Pisnęłam, zakrywając usta ręką. Serce waliło mi jak młotem. – Lewa noga w prawo! Prawa do góry i lekko w lewo! – Instruowałam go.

Chłopak poderwał głowę, chwytając się półek tuż nad sobą i powoli, z wielką ostrożnością przesuwał stopy w górę.

- Zaraz coś rozwalisz albo runiesz ze wszystkim na podłogę – panikowałam, niczym Klara, stając za Gryfonem. Asekuracyjnie wyciągnęłam przed siebie ręce, żeby w razie potrzeby złapać przyjaciela, ale ten dzielnie wspinał się na kolejne piętra.

- Całkiem fajne te eliksiry i nawet nie ma kurzu na półkach – zaśmiał się, odrywając jedną rękę od regału. Pisnęłam przerażona i w panice chwyciłam go za nogi.

- Trzymaj się, idioto! – Warknęłam.

- A co? Obawiasz się o moje życie?

- Przestań sobie ze mną pogrywać! – Skarciłam go. – Przy jakiej literze jesteś?

George zastanowił się przez chwilę, czytając nazwy eliksirów.

- Jestem przy literze „M” i… hmm… sprytne.

- Co? Co tam znalazłeś? – Zaciekawiłam się, również spoglądając do góry na regał, przy którym grzebał chłopak. Po chwili pokazał mi mały flakonik z perłowym płynem w środku.

- Tłusty drań ma głowę na karku – mruknął George, jakby z uznaniem i potrzasnął fiolką. – Wiesz, co to jest?

- Amortencja – szepnęłam, rozszerzając na moment oczy. Wystarczyła jedna kropla tego eliksiru, żeby Severus był mój na wieki. To wydawało się takie proste.

- Eliksir miłosny – sprecyzował George, również wpatrując się jak zahipnotyzowany w jeden z najbardziej niebezpiecznych eliksirów na świecie i również zakazanych w Hogwarcie.

- Odłóż go – opamiętałam się w końcu, kręcąc szybko głową. Jak mogłam w ogóle pomyśleć, żeby napoić Severusa czymś takim i wymusić na nim miłość? To byłby cios poniżej pasa. On by mi tego nie wybaczył i stracił do mnie szacunek już na zawsze. – Odłóż! – Powtórzyłam uparcie, widząc jak George wcale nie ma zamiaru odkładać flakonika na miejsce.

- Co ty się tak bulwersujesz? – Zdziwił się i z lekkim ociągnięciem odłożył eliksir na miejsce.

- Zapominasz, po co tu przyszliśmy! – Warknęłam, zapamiętując miejsce, gdzie została odłożona mikstura. Nie miałam pojęcia, czemu nie mogłam oderwać od niej wzroku. Przecież jej nie użyję. Nie zrobię tego! – Szukaj tego jebanego Skrzeloziela!

Rudzielec westchnął teatralnie, próbując na nowo wspiąć się na kolejne półki. W końcu udało mu się dotrzeć do literki „S”. Z największą dokładnością rozejrzał się po całej długości regału, szukając tej jednej rzeczy.

- Mam! – Wykrzyknął triumfalnie. – Obleśnie wygląda.

- To zabieraj i idziemy!

- Czekaj. Jeżeli Snape zauważy, że Skrzeloziele mu zniknęło, od razu posądzi Harry’ego. W końcu skorzysta z tego podczas zadania, prawda?

- Racja. – Zaczęłam się gorączkowo zastanawiać nad możliwymi opcjami wyjścia z tej trudnej sytuacji, ale George wyciągnął z kieszeni różdżkę i nakierował na roślinę.

- Gemino! – Wypowiedział zaklęcie, po czym zrzucił mi z góry słoik z magiczną rośliną. Chwyciłam ją w ostatniej chwili, ponieważ chłopak nie uprzedził mnie wcześniej, co zamierzał zrobić.

- Co to za zaklęcie? – Spytałam zaciekawiona, oglądając zawartość szklanego pojemnika. Wewnątrz znajdowała się kula pozwijanych ze sobą macek, które przypominały szczurze ogony. Zrobiłam odruch wymiotny, starając się już więcej nie spoglądać na to, czego potrzebował Harry.

- Skopiowałem to gówno – odpowiedział po chwili zadowolony George i powoli zszedł na podłogę. – Misja wykonana!

- I jesteśmy cali – westchnęłam z ulgą.

- I Harry przeżyje!



***

Następnego dnia większość uczniów była tak podekscytowana zbliżającym się zadaniem w turnieju, że bez śniadania ruszyła w stronę jeziora, pragnąc zająć sobie najlepsze miejsca.

Jedyną osobą, która pragnęła zaszyć się w pokoju pod kocem – był Harry. Chłopak próbował wcisnąć w siebie kolejne łyżki owsianki, ale chmara reporterów nie dawała mu zjeść w spokoju śniadania. Próbowałam go jakoś rozweselić i zapewniłam go, że Ron na pewno będzie obecny na trybunach, tak samo jak Hermiona. Harry wydawał się tym faktem przygnębiony, że jego najlepsi przyjaciele zostawili go w tak ważnym dniu. Na szczęście miał mnie. Obiecałam, że go odprowadzę pod same trybuny i będę dopingowała z Klarą cały czas.

Podczas wędrówki nad jezioro dołączył do nas Krum. Nie byłam z tego faktu zadowolona, ponieważ chłopak koniecznie chciał porozmawiać z Harrym o czymś bardzo ważnym. Doprawdy, nie mógł się tym zająć po zadaniu? Dekoncentrował tylko Gryfona, a może to była specjalna zagrywka? Chciał w ten sposób zdobyć przewagę? Czuł się zagrożony ze strony młodszego kolegi? Nie dane mi było jednak rozwodzić się nad tym nieco dłużej, ponieważ zauważyłam coś dziwnego między drzewami Zakazanego Lasu. W pierwszej kolejności pomyślałam o Centaurach i Falgharze, ale ten drugi był podobno pod działaniem klątwy rzuconej przez Sabrinę.

Spomiędzy drzew wyszedł Barty Crouch. Wyglądał okropnie. Jakby całe tygodnie spędzał poza domem, ukrywając się między drzewami. Mężczyzna wygadywał dziwne rzeczy o niebezpieczeństwu, jakie czyhało na Harry’ego i koniecznie chciał porozmawiać z Dumbledore’em. Stwierdziłam z chłopakiem, że pójdziemy po niego. Trochę obawiałam się zostawiać Klarę samą, ale miała w razie czego Viktora Kruma, a my musieliśmy działać szybko.

Na szczęście dyrektor wychodził właśnie ze szkoły, więc szybko do niego podbiegliśmy, przekrzykując się nawzajem. Staruszek wpatrywał się w nas spokojnie i co chwilę kiwał głową, dając znak, że jednak rozumiał coś z naszych krzyków.

Schodząc z powrotem, zauważyliśmy przerażoną Klarę. Była sama. Ona również zaczęła nam opowiadać co się stało, gdy nas nie było. Dumbledore zadał jej kilka pytań, po czym ze zbocza zszedł również Moody. Zostawiliśmy więc Klarę w dobrych rękach i ruszyliśmy do miejsca, gdzie dziewczyna zostawiła sparaliżowanych mężczyzn. Jednak, gdy tylko znaleźliśmy się nieopodal lasu, na trawie leżał sparaliżowany chłopak, ale Croucha nigdzie nie było.

Rozejrzałam się nerwowo z Harrym. Brunet wyciągnął różdżkę, stykając się ze mną plecami. Zerknęłam z przestrachem w stronę lasu, obawiając się, że Crouch zaraz wyskoczy zza drzew, gotów nas pozabijać.

- Klara mówiła, że go oszołomiła – powiedziałam zbita z tropu.

- Czyżby zaklęcie ustąpiło, profesorze? – Zapytał przejęty Harry, przełykając cicho ślinę. Wyglądał gorzej niż podczas śniadania. Jeżeli wtedy był blady, to teraz niemal przeźroczysty.

- Nie sądzę, Harry – odparł staruszek, nachylając się nad Bułgarem. Z szerokiego rękawa wysunął swoją różdżkę i cofnął zaklęcie. Mięśnie chłopaka rozluźniły się, a z ust wydobyło się głośne jęknięcie.

- Co się stało? Ktoś na nas napadł? – Zapytał, siadając. Zaczął rozmasowywać obolałe skronie, rozglądając się po zebranych.

- Na to wygląda, panie Krum – westchnął staruszek. – Może pan wstać?

Bułgar kiwnął głową, podnosząc się powoli z ziemi. Raz jeszcze jęknął, tracąc na moment równowagę, ale szybko ją odzyskał, prostując się.

- Ten dziwny mężczyzna tu był… - rzucił, jakby nagle zaczął sobie wszystko przypominać – stał tam, przy drzewie – wskazał głową na kawałek pnia. – Mówił dziwne rzeczy i że Harry jest w ogromnym niebezpieczeństwie.

- Chciał koniecznie z panem rozmawiać – dodałam, marszcząc brwi. Raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, ale nie zauważyłam już niczego dziwnego ani podejrzanego. – Tylko, gdzie on mógł się podziać? Czyżby ktoś „pomógł” mu uciec?

- To naprawdę dziwna sprawa, panno Lamberd – przyznał poważnie Dumbledore. – Pamiętacie coś jeszcze?

Zastanowiliśmy się głęboko. Wydawało mi się, że nasi obaj zawodnicy padną zaraz na zawał serca. Nie dość, że czekało ich niebezpieczne zadanie w turnieju, które lada moment powinno się zacząć, to jeszcze ta dziwna sprawa z Crouchem.

- On był cały brudny – odezwał się w końcu Krum. Przyznaliśmy mu rację, kiwając powoli głowami.

- Jakby spędził kilka dni w lesie – dodałam.

- W dodatku był cały roztrzęsiony, urywał co chwilę zdania. – Harry podrapał się końcem różdżki po głowie.

- To wszystko, o czym mówicie drogie dzieci, jest dokładnym przeciwieństwem natury pana Croucha, ale przyjrzę się temu uważniej – stwierdził dyrektor, po czym spojrzał ponad naszymi głowami, unosząc dłoń.

Obróciliśmy się w stronę, w którą patrzył staruszek. Zboczem powoli schodziła Klara w towarzystwie Moody’ego. Nie czekając długo, podbiegłam do przyjaciółki i uścisnęłam ją mocno.

- Nic ci nie jest, prawda?! – Spytałam przejęta, oglądając ją z każdej strony. Dziewczyna wyglądała normalnie. Nic nie wskazywało na to, żeby miała do czynienia z kimś, kto próbował ją skrzywdzić.

- Nic mi nie jest – próbowała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego lekki grymas. – Uratował mnie naszyjnik profesora Moody’ego – wskazała na szyję, wyjmując spod koszuli swój prezent urodzinowy. Talizman wyglądał na uszkodzony.

- Co? – Zdziwiłam się, unosząc wzrok. Popatrzyłam prosto w oczy nauczyciela, ale mężczyzna odchrząknął tylko, wyminął nas i ruszył w stronę dyrektora. – Jak to?

- Pan Crouch wycelował we mnie klątwą niewybaczalną. Chyba chciał przejąć nade mną kontrolę, ale naszyjnik… nie wiem, jak to się dokładnie stało – zastanowiła się – ale tłumaczę to sobie w ten sposób, że talizman wciągnął klątwę. Była ona zbyt silna, więc pękł, ale ja cały czas miałam wolną wolę.

- Moody podarował ci coś takiego? – Spytałam samej siebie na głos, zawieszając wzrok gdzieś ponad Klarą. W głębi duszy poczułam lekką zazdrość, ale bardzo szybko odgoniłam od siebie to paskudne uczucie. O co miałam być zazdrosna? Że ją uratował? Że dał jej coś tak istotnego i ważnego? Powinnam się cieszyć. W końcu, gdyby nie on, to nie wiadomo, co stałoby się teraz z Klarą.

- No przecież to talizman, który miał chronić przed klątwami – wyjaśniła przyjaciółka, wyrywając mnie z letargu. Pokręciłam szybko głową, chwytając ją za rękę i podprowadziłam do pozostałych.

Dumbledore z Moodym rozmawiali o czymś żywo. Dyrektor wyglądał na zasmuconego i przejętego, ale gdy tylko zobaczył blondynkę, uśmiechnął się do niej mile, kładąc dłoń na jej ramieniu.

- Gdzie jest pan Crouch? – Zapytała Klara, rozglądając się wokoło. – Ja nic nie rozumiem. Tutaj go zostawiłam. To niemożliwe, żeby udało mu się ocucić z zaklęcia.

- Masz rację, Klaro – westchnął staruszek. – Domyślam się, że rzuciłaś dobrze zaklęcie, więc ktoś musiał pomóc Bartemiuszowi odzyskać świadomość albo…

- Albo? – Zdenerwowała się dziewczyna. – Dyrektorze, ale z panem Crouchem będzie wszystko w porządku, prawda?

- Czemu ty się nim przejmujesz?! – Prychnęłam, stukając się palcem po czole. – Przecież on chciał zrobić ci krzywdę.

- Niezupełnie… - Gryfonka zamyśliła się na moment.

Wszyscy spojrzeliśmy na nią w skupieniu. Moody najdłużej zawiesił na dziewczynie swoje magiczne oko, a językiem obmył nerwowo górną wargę. Zerknęłam na niego dyskretnie, po czym ponownie przeniosłam wzrok na przyjaciółkę.

- No mów! – Ponagliłam ją zestresowana.

- Wydaje mi się, że pan Crouch nie chciał mi zrobić krzywdy – powiedziała w końcu, ważąc każde słowo.

- Jak to? – Zdziwiłam się. Moody również był zaskoczony jej wyznaniem. Zrobił krok do przodu i ścisnął mocno jej ramię, nachylając się delikatnie do przodu. 

– Klaro, mówiłaś, że Crouch chciał rzucić w ciebie klątwą niewybaczalną.

- Tak, ale… ale on chyba tego nie chciał – wyznała w końcu. – Kiedy sięgnął po różdżkę Viktora, bo nią właśnie chciał rzucić we mnie zaklęcie, to wyglądał tak, jakby wcale nie chciał tego robić.

- To chciał, czy nie chciał? – Nic z tego nie rozumiałam. Może jednak udało mu się namieszać w jej myślach i teraz mówiła to, co ten mężczyzna jej kazał?! – Klara!

- Alex, spokojnie. Daj jej pomyśleć – upomniał mnie dyrektor, więc zamilkłam, czekając na dalszą wersję wydarzeń.

- Tuż przed rzuceniem zaklęcia przepraszał mnie i prosił o wybaczenie. Wydawało się, jakby wcale nie chciał zrobić mi krzywdy. Mówił, że nie ma już więcej czasu. Wyglądał, jakby nagle przestraszył się czegoś albo kogoś.

Dumbledore spojrzał porozumiewawczo na Moody’ego, a następnie przyjrzał się dokładnie Krumowi i Harry’emu. Chłopcy również nie mieli pojęcia, co o tym wszystkim myśleć.

- Dyrektorze – odkaszlnął nagle Moody, przykładając pięść do ust – może powinniśmy przesunąć drugie zadanie turnieju na inny dzień. Myślę, że pan Potter i pan Krum mają dość wrażeń jak na jeden dzień.

- Ja mogę wziąć udział! – Oznajmił Bułgar, prostując dumnie pierś. Już nie wyglądał na kogoś, kto przed chwilą leżał nieprzytomny na trawie twarzą do ziemi. Harry nie był do końca przekonany, co powinien zrobić, ale zapewne nie chciał wyjść na ofermę przy starszym koledze i również wyraził chęć wzięcia udziału w konkursie.

- Dobrze. – Dumbledore pokiwał głową, a następnie zwrócił się do nauczyciela. – Alastorze, proszę cię, żebyś przeszukał pobliską okolicę i zakazany las. Być może twoje oko dostrzeże więcej niż my wszyscy.

- Tak jest, dyrektorze – odparł Moody. Raz jeszcze rzucił nam długie spojrzenia, skupiając się mocniej na Klarze i odwrócił się w stronę lasu. My tymczasem udaliśmy się w końcu na miejsce turnieju. Podczas tej wędrówki nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. Każde z nas zatopione było we własnych myślach. W dodatku Harry musiał skupić się na zadaniu, jeżeli chciał wyjść z niego w jednym kawałku.

- Dyrektorze, a co pan o tym wszystkim myśli? – Spytała nagle przejęta Klara.

Zatrzymaliśmy się, patrząc zaciekawieni na staruszka. Dyrektor pogładził swoją długą, siwą brodę i zamyślił się na chwilę.

- Nie chciałbym wypowiadać się zawczasu na ten temat, panno Amber. Wszystkiego się dowiemy, kiedy znajdziemy Bartemiusza. Teraz radziłbym wam skupić się na turnieju. Idźcie do swoich przyjaciół, dopingujcie zawodników, a o resztę nie musicie się martwić. Panie Krum, panie Potter, powodzenia!

Dyrektor zostawił nas, udając się w stronę trybun, które porozstawiane były na około jeziora. Na środku wody, kilkanaście stóp nad taflą lewitował dużych rozmiarów telebim, który pokazywał wszystko, co znajdowało się pod wodą. Na razie mogliśmy tylko ujrzeć podwodną roślinność, przepływające ryby wraz z syrenami, trytonami i innymi magicznymi zwierzętami, które zamieszkiwały głębiny jeziora.

Trybuny podzielono na kilkanaście sektorów. Cztery z nich pozajmowane były przez uczniów naszej szkoły, którzy utworzyli obozy poszczególnych domów. Następny należał wyłącznie do nauczycieli, gości spoza szkoły i ministrów, którzy przyszli nadzorować turniej. Miejsce Croucha chwilowo zajął Percy Weasley. Kolejne sektory przynależały do uczniów z Durmstrangu i Beuxbatons.

-Trzymamy kciuki, Harry! – Wykrzyknęłyśmy obie w stronę naszego przyjaciela, ściskając go mocno. Krumowi również życzyłyśmy powodzenia w zadaniu i podałyśmy mu rękę.

Harry i Krum podeszli do reszty zawodników, którzy stali już na specjalnie przygotowanym podeście, z którego mieli skoczyć bezpośrednio do wody, a Percy Weasley zaczął głośno przemawiać, oznajmiając tym samym rozpoczęcie drugiego zadania. Uczniowie zaczęli wywatować i wymachiwać kolorowymi transparentami. W sektorze Gryffindoru zauważyłam braci Weasley, ale nigdzie nie mogłam wypatrzeć Hermiony i Rona. Przez głowę przeszła mi myśl, że może ten cały Crouch ich porwał i więził. Chciałam to od razu powiedzieć Klarze, ale nagle pomiędzy nauczycielami spostrzegłam swojego brata. Patrzył prosto na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a wyglądał jak kopia mojego ojca. Ethan wskazał głową na puste miejsce obok siebie, dając mi tym samym znak, żebym usiadła koło niego.

- Mój brachol przyjechał – jęknęłam i klepnęłam się otwartą dłonią w czoło. – Zupełnie o tym zapomniałam!

- Chyba czeka na ciebie – stwierdziła przyjaciółka. – Powinnaś tam pójść.

- W dupie go wam! – Warknęłam. – Klara, słuchaj! Mam złe przeczucia. Co jeśli ten cały Crouch porwał Granger i Rona? Nie widziałam ich od śniadania. Przecież Ron nie zostawiłby Harry’ego, a Hermiona tym bardziej!

- Masz rację – przeraziła się dziewczyna, otwierając szeroko oczy. – Musimy szybko powiedzieć o tym Dumbledore’owi!

- Jeżeli nie jest już za późno.

- Nawet tak nie mów! – Skarciła mnie.

- Nie chodziło mi o to, że mógł ich zabić! Bardziej miałam na myśli, że uciekł wraz z nimi i już ich nie znajdziemy! Będzie szantażował Harry’ego, aż ten zgodzi się dobrowolnie oddać w jego ręce – sprecyzowałam, trzęsąc się lekko. Los Granger nie był mi obojętny, ale to Ronem przejmowałam się o wiele mocniej. Byliśmy przyjaciółmi od samego początku nauki w Hogwarcie, zawsze nadawaliśmy na tych samych falach i rozumieliśmy się, jak zgrane rodzeństwo.

- Idziemy, szybko! – Zarządziła w końcu Klara, ciągnąc mnie w stronę Dumbledore’a, który szybkim krokiem wchodził na trybuny.

Nim jednak zrobiłyśmy krok, drogę zagrodził nam profesor Moody. Wyglądał na spiętego. Jego magiczne oko wirowało na wszystkie strony, aż w końcu zatrzymało się z tyłu głowy. Zapewne śledziło Dumbledore’a, jak podchodził do Snape’a i prosił go na chwilę, na bok.

- Profesorze! – Krzyknęła Klara, doskakując do mężczyzny. Chwyciła go lekko za ramię, a następnie cofnęła rękę speszona. – Profesorze, znalazł pan pana Croucha?!

- Klara, nie mamy czasu! – Upomniałam ją. Chciałam wyminąć Moody’ego, ale ten zrobił krok w bok, nie pozwalając mi ruszyć z miejsca. Zerknęłam na niego niepewnie.

- Klaro, niestety, nie znalazłem go.

- I co teraz?! Profesorze, my myślimy ze on porwał Rona i Hermionę! Nie widziałyśmy ich od wczoraj. Na pewno stało się coś złego! Chcemy iść do dyrektora i powiedzieć mu o tym!

Moody przerzucał co chwilę spojrzenie z jednej na drugą i na odwrót, po czym uśmiechnął się delikatnie kącikiem ust. Uniósł dłonie, próbując nas uspokoić i ponownie się uśmiechnął. Wyglądał, jakby nagle całe napięcie z niego zeszło.

- Dziewczyny, wasi przyjaciele są bezpieczni – powiedział spokojnie.

- … I ruszyli! – Wrzasnął nagle Percy Weasley, aż podskoczyłyśmy. Jęknęłam cicho. Nawet nie dane było nam zobaczyć, jak Harry nurkuje. A tym bardziej w jaki sposób użył skrzeloziela.

- Zaraz przegapicie cały turniej – stwierdził Moody. – Idźcie zająć swoje miejsca.

- Co to znaczy, że nasi przyjaciele są bezpieczni? – Dopytywała Klara. Najwidoczniej nie wystarczyło jej zapewnienie profesora. Właściwie, to się nie dziwiłam. Nie po tym, czego dzisiaj byłyśmy świadkami.

- Wasi przyjaciele biorą udział w turnieju – wyjaśnił spokojnie nauczyciel. – Niczego więcej wam nie zdradzę. Zapraszam na trybuny, a wszystkiego się dowiecie.

Popatrzyłyśmy po sobie z Klarą zdziwione, nie rozumiejąc nic ze słów nauczyciela. Próbowałyśmy raz jeszcze dopytać o pana Croucha, ale Moody nie chciał nam nic więcej powiedzieć. Zapewniał tylko, że nie ma się czym przejmować. To mi przypomniało podobną sytuację ze Śmierciożercami, ale nie chciałam mówić o tym na głos. Postanowiłyśmy w końcu zająć miejsca przy bliźniakach i razem z pozostałymi trzymać kciuki za Harry’ego. W końcu to dla niego tutaj przyszliśmy.

Drugie zadanie turnieju polegało na tym, że pod wodą ukryto najważniejsze dla zawodników osoby. Reprezentanci musieli zanurkować, wytrzymać pod powierzchnią godzinę bez wynurzania i odnaleźć swoich bliskich.

Jako pierwszy wypłynął Cedrik, trzymając w swoich objęciach pokaszlującą Cho Chang. Tuż za nim z głębin wyłonił się Krum, przytrzymując Hermionę Granger. To o to chodziło Moody’emu, gdy mówił o naszych przyjaciołach, którzy również mieli brać udział w turnieju. Odetchnęłyśmy z Klarą. To znaczyło, że ten cały Crouch nie miał nic wspólnego z ich zniknięciem. Niestety, Harry wciąż nie wypływał. Wychyliłam się mocno za barierkę, pragnąć dostrzec coś w mętnej wodzie, ale na marne.

- Gdzie on jest?! – Zdenerwowałam się. – Co, jeżeli to Skrzeloziele nie działało? A może było przeterminowane!

- Harry’emu na pewno nic nie jest – zapewniała mnie przyjaciółka, chociaż również nerwowo zerkała w stronę wody.

Nagle wynurzyła się Fleur, ale bez drugiej osoby. Dziewczyna płakała, próbując złapać oddech. Została szybko wyciągnięta na podest i okryta ręcznikiem.

- Moja siostrzyczka! Moja siostrzyczka! – Wyła z rozpaczy, trzęsąc się cała.

- Harry będzie ostatni – burknął niezadowolony Fred, wpychając się miedzy mnie a Klarę. Również zerknął w stronę jeziora, po czym otworzył notes i zaczął podliczać straty.

- Jak możesz myśleć o pieniądzach w takiej… - urwałam szybko, widząc jak czarna czupryna pojawia się na powierzchni jeziora z dwiema innymi osobami: Ronem i małą blondyneczką, która musiała być siostrą Francuzki.

Wszyscy na nowo zaczęli wiwatować. Sędziowie natomiast zebrali się do kupy, dyskutując o tym, co miało miejsce. Jak się okazało, Harry jako pierwszy dotarł do miejsca, w którym ukryto pozostałych, ale nie chciał stamtąd odpłynąć, bojąc się o życie każdego. Po krótkich oględzinach przyznano mu jak i Cedrikowi pierwsze miejsce. Drugie zdobył Krum, a Fleur nie ukończyła zadania, więc zajęła ostatnie miejsce na podium.

Cały Hogwart oszalał. Harry - najmłodszy uczestnik, który wcale nie miał brać udziału był pierwszy!

***

Wracając z przyjaciółmi znad jeziora, nie było końca gratulacjom i uściskom. Wszyscy byli zachwyceni postępowaniem Harry’ego. Nie dość, że udało mu się przejść zadanie i zająć Ex aequo pierwsze miejsce wraz z Cedrikiem, to jeszcze uratował innych uwięzionych pod wodą, chociaż wcale nie musiał. Wiedziałam, że dzisiejszy wieczór obfitował będzie w masę alkoholu. Bliźniacy przecież nie odpuszczą sobie takiej okazji. Poza tym po raz kolejny udowodniliśmy, że Gryffindor cechuje wielka odwaga. To trzeba było opić i to jak najprędzej!

Schodząc z trybun zauważyłam grupkę mężczyzn stojącą nieopodal ścieżki prowadzącej do Hogwartu. Pośród nich znajdowała się Sabrina i Samuel. Dziewczyna nie wyglądała na podekscytowaną. Jej włosy poszarzały, a postawa lekko się przygarbiła. Samuel natomiast wyglądał tak jak zawsze. Z dumnie uniesioną piersią spoglądał na plecy jednego z czarodziejów, stojącego tyłem do uczniów.

- To ich ojciec! – Szepnęła szybko Klara, ciągnąc mnie za ramię.

Mężczyzna stojący tyłem faktycznie był ojcem rodzeństwa. Niski, w białym garniturze, rozmawiał z… Ethanem, po czym podał mu rękę i odwrócił się przodem do swoich dzieci. Położył swoją wypielęgnowaną dłoń na ramieniu córki, przez co ta jeszcze bardziej schowała głowę w ramionach. Zerknęła na jego rękę, krzywiąc się delikatnie.

- Miałaś usiąść z bratem – przypomniała mi Klara, spoglądając w stronę zgromadzenia. – Myślisz, że będziesz miała nieprzyjemności, że tego nie zrobiłaś?

- A co mi zrobi? – Prychnęłam. – Chodźmy stąd. Nie ma co tak stać i wlepiać w nich oczy.

Nim ruszyłyśmy za pozostałymi przyjaciółmi, mój brat wysunął się lekko do przodu, dając mi znak ręką, żebym do niego podeszła. Nie miałam takiego zamiaru, ale jego srogie spojrzenie było czymś nowym. On nigdy nie patrzył na mnie w ten sam sposób, co ojciec. Zostawiłam więc przyjaciółkę i podeszłam do Ethana. Ojciec rodzeństwa cały czas mi się przyglądał. Jak wcześniej nie zwracał na mnie uwagi, teraz nie spuszczał wzroku.

- Chyba dałem ci jasno do zrozumienia, gdzie miałaś usiąść – warknął cicho.

- Chciałam dopingować Harry’ego z przyjaciółmi – odparłam pewnie.

- Potter miał zwykłe szczęście – prychnęła Sabrina, ale Kenneth Pyrites mocniej ścisnął jej ramię, przez co dziewczyna syknęła cicho z bólu.

- To nie było zwykłe szczęście! – Broniłam przyjaciela.

- Szczęście, czy nie, możesz pogratulować panu Potterowi ode mnie. Niewiarygodna odwaga i bardzo dobre wykorzystanie Skrzeloziela – dodał Pyrites, uśmiechając się demonicznie. Poczułam ciarki na plecach. Chyba nikt nie napawał mnie takim strachem, jak ten człowiek stojący przede mną. Samym wyglądem przypominał wysłannika diabła, a jego uśmiech wydawał się być wyuczony, jakby pod nim kryło się prawdziwe oblicze czarodzieja.

- Przekażę – odparłam i widząc minę brata dodałam – proszę pana.

- Ta dziewczyna z tyłu kim jest? – Spytał nagle, jakby od niechcenia. Samuel podążył wzrokiem za ojcem, ale nie odezwał się.

- To Klara Amber, moja przyjaciółka.

- Nudziara, a do tego… - wyrwało się Sabrinie, ale znowu poczuła mocne ściśnięcie ręki na ramieniu, które po chwili przeniosło się na kark i tam zatrzymało. Ślizgonka zdusiła przekleństwo.

- Amber, Amber – zastanowił się przez chwilę Pyrites i zerknął na Ethana. Chłopak pochylił się lekko nad nim i szepnął mu coś do ucha. – Ach. To już wszystko jasne.

- Co jest jasne? – Zdziwiłam się. Mężczyzna jednak nie odpowiedział, za to Ethan chwycił mnie za rękę i odciągnął od zgromadzenia. Odeszliśmy kawałek w kierunku drzew, żeby nie być na widoku pozostałych.

- Co ty wyprawiasz?! – Syknął niebezpiecznie. – Nie umiesz zachowywać się z szacunkiem?

- Do kogo? – Prychnęłam. – Do ojca Sabriny? Nie wiem, kim on dla ciebie jest, ale dla mnie nikim ważnym! Po co tu w ogóle przyjechałeś? Nie zapraszałam cię.

- Nie przyjechałem do ciebie – odparł beznamiętnie.

- Świetnie – zaśmiałam się gorzko i chciałam odejść, ale Ethan chwycił mnie za rękę w taki sam sposób, jak Pyrites Sabrinę.

- To boli! – Jęknęłam. – Puść mnie.

- Masz się zachowywać jak przystało na członka rodziny Lamberdów, rozumiesz? – Zdenerwował się. – Już i tak najedliśmy się wszyscy wstydu przez ciebie. Nie jesteś w Slytherinie, zadajesz się z Weasleyami i innymi mieszańcami a na dodatek odrzuciłaś propozycję małżeństwa.

- Mieszańcami?! – Oniemiałam, patrząc na brata, jakby był zupełnie obcą mi osobą. – Oni nie są mieszańcami! Poza tym, Eliza pochodziła z rodziny mugolskiej i jakoś ci to nie przeszkadzało. Rozmawiałeś z nią w ogóle? Próbowałeś jej wytłumaczyć wszystko?

- Ślub jest za tydzień – oznajmił nagle podirytowany, że zaczęłam temat jego byłej dziewczyny.

- Jak to za tydzień?! Ethan! Co ty odwalasz?!  - Jęknęłam, uderzając się ręką w czoło. A co z Elizą? 

- Sukienkę masz już przygotowaną. Za tydzień odbierze cię ojciec, ja nie będę miał czasu, muszę się przygotowywać do ceremonii.

- Odpowiesz mi?! – Zdenerwowałam się.

- I nie zabieraj nikogo ze sobą. Lista gości jest już zamknięta – ciągnął dalej nie zważając na moje słowa.

- Dobrze, skoro ty nie masz ochoty mi odpowiedzieć, to ja napiszę do niej – warknęłam, stawiając na swoim. – Wiem, że ją kochasz. Teraz dzieje się z tobą coś dziwnego. Nie umiem tego wytłumaczyć. Jesteś jakiś inny, ale ona znała cię od podszewki. Byliście sobie przeznaczeni. Ona będzie wiedziała, co robić.

- Zamilcz w końcu – zagroził Ethan, przykładając palce do nasady nosa. – Przestań o niej w kółko gadać.

- Nie chcę, żebyś był nieszczęśliwy! – Jęknęłam. – Ten cały ślub wcale nie musi się odbyć. Wszystko odkręcimy.

- Przestań…

- Znowu będziesz mógł z nią być.

- Zamknij się wreszcie! – Krzyknął.

To była chwila. Widziałam jak na zwolnionym filmie podnoszącą się rękę Ethana. Mężczyzna próbował zamachnąć się i mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili czyjaś inna ręka chwyciła mocno jego nadgarstek, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Młodszy Lamberd wzdrygnął się i spojrzał za siebie z napiętym wyrazem twarzy.

- Nie tego cię uczyłem w Slytherinie – odezwał się mroczny głos Severusa. Ethan próbował wyrwać się spod jego uścisku, ale Snape, pomimo swojej wątłej postury, był silny.

- Jak śmiesz! – Wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Zdrajco! – Dodał ciszej. Po tych słowach Snape puścił jego nadgarstek. Mężczyzna poprawił garnitur, unosząc wysoko podbródek. Raz jeszcze spojrzał w moją stronę, przypomniał mi o zbliżającym się weselu i odszedł. Tak po prostu. Bez słowa przeprosin. Bez niczego.

Stałam przez chwilę oniemiała, patrząc za oddalającym się bratem. Poczułam w sercu ogromny żal, ale nie on był teraz najważniejszy. Przeniosłam wzrok na Snape’a, który stał przede mną dumnie wyprostowany, splatając dłonie za plecami.

- Dziękuję – odparłam, czując jak serce bije mi coraz mocniej. Mężczyzna był moim bohaterem.

- W porządku? – Spytał ledwo słyszalnie, jakby sam przed sobą bał się okazywać mi troskę.

Kiwnęłam lekko głową, po czym zmarszczyłam brwi.

- Zdrajca? – Zdziwiłam się. – Co to miało znaczyć?

- Nie wiem, ty mi powiedz – odparł sucho, stojąc cały czas w miejscu.

Zamrugałam zdziwiona. Snape podniósł wzrok, rozglądając się uważnie po okolicy. 

- Bił cię już kiedyś? – Zapytał i na nowo skrzyżował swój wzrok z moim. 

- Nie, to był pierwszy raz – westchnęłam. – Ojcu też się to raz zdarzyło. Nie wiem, co się z nimi dzieje. Są jacyś nerwowi ostatnio. Ethan może przez wesele, a tata przez pracę. 

- Nie powinnaś ich usprawiedliwiać w żaden sposób - rzucił oschle. 

- Wiem. Zresztą, nie obchodzą mnie oni. Severusie, ja...

- Nie - przerwał mi stanowczo. - Nie tutaj, nie teraz. Na wszystko, co chciałabyś mi powiedzieć, moja odpowiedź brzmi "nie". 

Mężczyzna zerknął raz jeszcze na całą okolicę, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył ścieżką w stronę Hogwartu. Patrzyłam na niego do momentu, aż zniknął mi z oczu. Czyli tak od teraz miała wyglądać nasza relacja?



***

Wieczorem odbyła się obiecana impreza. Cały Gryffindor zebrał się w pokoju wspólnym i świętował zwycięstwo Harry’ego. Bliźniacy rozłożyli na stole butelki z alkoholem i zaprosili pozostałych do picia. Harry zajął honorowe miejsce na środku sofy, a obok niego usadowiły się same dziewczyny. Każdy chciał być blisko Wybrańca, który pokonał starszych i silniejszych od siebie przeciwników.

- Za zdrowie Harry’ego! – Krzyknął nagle George, unosząc swoje szkło ku górze. Reszta zrobiła to samo. Nawet Klara musiała odpuścić i napić się za zdrowie chłopaka. Wiedziałam, że bliźniacy nie darowaliby jej, gdyby tego nie zrobiła.

- Już myśleliśmy, że przegramy zakłady – dodał po chwili Fred z siedzącą mu na kolanach Angeliną. Miejsca było dość mało i każdy próbował ulokować się gdziekolwiek, byleby być jak najbliżej Pottera. My, jako jego przyjaciele i elita Gryffindoru, siedzieliśmy na sofach i kanapach. Reszta usadowiła się na dywanie lub podłokietnikach, próbując wpasować się w towarzystwo.

- Powinniście dostać po ryju za te zakłady! – Warknęłam, przechylając butelkę.

- Alex, wolniej! – Upomniała mnie Klara, ale odgoniłam ją od siebie ręką.

- Nie niańcz mnie! – Warknęłam ostrzegawczo.

- Dobrze, nie będę, ale żebyś potem znowu nie była zdołowana całe tygodnie. A co gorsza, przestała chodzić na zajęcia. Już i tak sporo opuściłaś.

- Merlinie! – Zirytowałam się, odstawiając z hukiem butelkę na stół. – Spieprzam stąd.

- Alex, nie idź! – Jęknął George, chcąc mnie chwycić za rękę, ale w ostatniej chwili ją odsunęłam i wstałam szybko z kanapy. – Przepraszam Harry, ale nienawidzę, kiedy ktoś traktuje mnie jak dziecko! – Spojrzałam z wyrzutem na przyjaciółkę.

- Troszczę się o ciebie! Gdybym tylko dostała w swoje ręce tego Bułgara, który tak strasznie cię potraktował, to nie ręczyłabym za siebie!

- Przecież sobie radzę! – Prychnęłam. – Daj mi spokój.

- Bułgara? – Zdziwiła się nagle Hermiona, która postanowiła spędzić dzisiejszy wieczór ze swoimi przyjaciółmi. Zapewne już wcześniej pocieszyła swojego chłopaka.

- Tego, który zerwał z Alex – wyjaśniła Klara.

Podskórnie zaczęłam wyczuwać niebezpieczeństwo. Granger zastanowiła się przez moment, marszcząc mocno brwi. Wyglądała tak, jakby analizowała w głowie jakiś bardzo trudny test z transmutacji.

- Nie wydaje mi się, żeby ktoś z Durmstrangu chodził z Lamberd – odezwała się w końcu, a mnie zimny pot przeszedł po plecach. Musiałam szybko ją zgasić, żeby nie zaczęła drążyć tematu.

- To była nasza tajemnica – powiedziałam szybko, kierując się powoli w stronę portretu Grubej Damy.

- Z tego, co mi wiadomo, Bułgarzy nie mają przed sobą żadnych tajemnic. O moim i Kruma związku wie absolutnie każdy.

- Bo on jest sławny! – Syknęłam. – Dobra, ja spadam! Jeszcze raz, wybacz Harry, mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.

Nie czekając na ich odpowiedź, wyszłam szybko z pokoju wspólnego, próbując unormować oddech. Przeklęta Granger! Jak zwykle wpieprzała nos w nie swoje sprawy i za wszelką cenę chciała udowodnić swoją rację. Swoją drogą, Klara również powinna siedzieć cicho!

Zeszłam po spiralnych schodach i stanęłam na początku długiego korytarza. Jedno rozwidlenie prowadziło do wielkiej Sali i lochów, a drugie wprost pod gabinet profesora Moody’ego. Wszystkie moje zmysły ciągnęły do Severusa. Pragnęłam przytulić się do niego i nic więcej, ale mężczyzna nie pozwoliłby mi nawet na coś tak drobnego. Z drugiej strony, ciągłe unikanie profesora Moody’ego także formowało w mojej głowie wyrzuty sumienia. Wybór był trudny, ale w ostateczności zdecydowałam się porozmawiać z nauczycielem od Obrony. On przynajmniej otworzy drzwi od gabinetu, bo Snape nawet tego mógłby nie zrobić.

Ruszyłam więc przed siebie, zatrzymując się dopiero pod jego drzwiami, w które zapukałam głośno i wyraźnie. Przez chwilę nikt nie otwierał, ale po chwili drzwi uchyliły się lekko. Moody zerknął na mnie zdziwiony, a następnie jego oko przesunęło się po całym korytarzu.

- Alex, to zaliczenie moich zajęć miało się odbyć za dnia, a nie w nocy – powiedział szorstko. – Poza tym miałaś przyjść z Klarą.

Zacisnęłam mocno pięści. Wiedziałam, że mężczyzna był zły na mnie. Ostatnim razem zachowałam się jak głupia małolata, ale nie chciałam tego kończyć w ten sposób. W ogóle nie chciałam tego kończyć. Przecież uwielbiałam przebywać w jego towarzystwie i czułam się zazdrosna, kiedy okazywał więcej zainteresowania mojej przyjaciółce.

- Może dałoby się to zaliczyć w pojedynkę? – Zaproponowałam nieśmiało.

- W pojedynkę mówisz? – Zainteresował się mężczyzna, po czym podrapał po brodzie. – Możemy spróbować, ale nie będzie żadnej taryfy ulgowej, rozumiemy się?

Kiwnęłam niepewnie głową, więc Moody wpuścił mnie do swojego gabinetu i zamknął za nami drzwi. Zauważyłam na kanapie przygotowany płaszcz. Czyżby Moody miał zamiar gdzieś wychodzić? Może również miał zamiar pójść na dziwki? Przecież nie dawałam mu tego, co chciał.

Odwróciłam się do niego przodem z wyrazem bólu na twarzy. Nauczyciel wpatrywał się we mnie beznamiętnie, a następnie sięgnął po piersiówkę.

- Masz różdżkę? – Zapytał, wyciągając przy okazji swoją.

- Mam – odparłam zbita z tropu. Byłam przekonana, że zajęcia są tylko pretekstem, żebyśmy mogli porozmawiać spokojnie, ale najwidoczniej mężczyzna miał już dość mojego wiecznego niezdecydowania.

- W takim razie nie ociągaj się – pospieszył mnie. – Zaklęcie Tarczy. Proszę bardzo. Obroń się nim. Expulso!

Nauczyciel bez ostrzeżenia zaczął pojedynek. Nie było mi dane nawet wyciągnąć różdżki, a siła zaklęcia rzuciła mną o ścianę. Syknęłam cicho z bólu, osuwając się po niej na podłogę.

Moody zacmokał niepocieszony.

- Jak mam ci zaliczyć, jak jesteś nieprzygotowana? – Zapytał, chowając swoją różdżkę za pasek od spodni. – Myślę, że powinnaś się do tego lepiej przygotować i przyjść w inny dzień. Dzisiaj nie ma to większego sensu, a nie chcesz chyba, żebym wystawił ci negatywną ocenę, prawda?

- Nie dał mi profesor szansy na obronę – odparłam, podnosząc się z podłogi. – Poza tym ja tu przyszłam w innym celu, tak naprawdę.

- W innym celu powiadasz? – Zdziwił się, oblizując językiem wargi.– A to ciekawe. Słucham więc uważnie, o co chodzi? – Mężczyzna podszedł do biurka i sięgnął po filiżankę z herbatą. Upił z niej łyka, bacznie mnie obserwując.

- Chciałam porozmawiać o tym, co miało tutaj ostatnio miejsce – powiedziałam w końcu, rumieniąc się. Miałam nadzieję, że Moody pociągnie temat, ale on w dalszym ciągu słuchał uważnie, co chcę mu powiedzieć. – Ja nie powinnam była tak się zachowywać. To było głupie.

- Po prostu nie jesteś gotowa – odezwał się w końcu nauczyciel.

- Ale to nie tak! Pan mnie źle zrozumiał!

- Tak uważasz? – Mruknął, udając zamyślenie. – W gruncie rzeczy, miałem prawo cię źle zrozumieć. Najpierw sama do mnie przychodzisz, potem uciekasz. Następnie, znowu prosisz o kolejną szansę i znowu uciekasz. Ciężko się w tym odnaleźć. Jednakże, zdawało mi się, że zrozumiałem aluzję. Nie chciałem cię więcej niepokoić, ale ty znowu tu jesteś. Doprawdy, Alex, ja nie mam czasu, ani ochoty bawić się z tobą w takie podchody.

Stałam ze spuszczoną głową, niczym małe dziecko, które dostaje reprymendę od swojego rodzica. Poczułam się zawstydzona i zażenowana swoim zachowaniem. On miał rację. Zachowywałam się jak idiotka. Zrobiłam z siebie kretynkę.

Usłyszałam w końcu poruszenie. Zerknęłam na mężczyznę, jak bierze do ręki płaszcz i zakłada go na siebie.

- Muszę wyjść, Alex – powiedział, widząc, jak stoję i mu się przyglądam. Sięgnął po klamkę i otworzył szeroko drzwi, czekając aż wyjdę. Zrobiłam to, chociaż niechętnie.

- Gdzie pan idzie? – Spytałam.

- Dyrektor poprosił mnie, żebym raz jeszcze przeszedł się wzdłuż zakazanego lasu. Może Crouch wciąż się tam kręci?

Moody nie czekając na mnie, ruszył przed siebie. Przyspieszyłam kroku, doganiając go.

- Mogę iść z panem?

- Wykluczone – prychnął. – Co to za pomysł, żebyś po nocach włóczyła się z nauczycielem po Zakazanym Lesie?

Zdusiłam w ustach przekleństwo.

- Wracaj do siebie, Alex – rzucił i odszedł, stukając miarowo laską o kamienną posadzkę. Przez chwilę nie wiedziałam, co zrobić. Nie chciałam, żeby traktował mnie w ten sposób: oschle i lekceważąco, dlatego czym prędzej ruszyłam za nim.

Noce nie były już tak chłodne, więc zwykły mundurek szkolny w zupełności chronił przed wieczornym chłodem.

Moody wyszedł w końcu na błonia i ruszył w dół zbocza, ominął jezioro i stanął naprzeciw lasu. Spojrzał w górę ponad drzewa, wzdychając głęboko.

- Mówiłem ci, żebyś za mną nie szła – zdenerwował się i odwrócił tyłem do drzew.

- Przepraszam profesorze, ale ja naprawdę nie chcę, żeby miał mnie profesor za głupią małolatę. 

- Wcale tak nie uważam - odparł spokojnie - ale jeżeli już tu jesteś, to nie mogę cię samej puścić z powrotem. Jesteś bardzo uparta i zawsze musisz postawić na swoim, prawda?

- Jeżeli mi zależy...

Moody zerknął mimochodem na mnie, po czym wrócił do kontynuowania tego, co zlecił mu Dumbledore. 

***

Mężczyzna przechadzał się pomiędzy drzewami z wyciągniętą przed siebie różdżką. Chwilami coś przykuwało jego uwagę, ale nie było to nic groźnego. Ja szłam koło jego boku, rozglądając się uważnie. Może ponownie wypatrzę gdzieś w oddali pana Croucha?

- Z jakiej okazji twój brat pojawił się dzisiaj w szkole? – Zagadnął po chwili profesor, nie spuszczając wzroku z zarośli przed nami.

- Chciał mi powiedzieć o jego weselu – odparłam, krzywiąc się nieznacznie. – Za tydzień ojciec ma mnie zabrać z Hogwartu, żebym uczestniczyła w tej całej szopce.

- To chyba niezbyt wygórowana cena za to, co zrobił dla ciebie twój brat, czyż nie?

Zgodziłam się z nauczycielem, ale i tak postanowiłam, że napiszę do byłej dziewczyny Ethana. Eliza musiała wiedzieć, co się stało. Zapewne również cierpiała z tego powodu.

W końcu po godzinnym marszu, Moody zadecydował, że czas najwyższy wrócić z powrotem do szkoły. Las wydawał się być spokojny, nie licząc dźwięków zwierząt gdzieś w oddali i pohukiwania sów nad nami. W dalszym ciągu był jednak bardzo niebezpieczny, a w nocy przerażał podwójnie.

- Niebezpieczeństwo zawsze czyha na ciebie, kiedy najmniej się tego spodziewasz – mruknął, wskazując głową na przeciwny kierunek. – Dlatego zawsze należy być czujnym. Powtarzałem to wiele razy Klarze, aż w końcu nauczyła się działać według mojej zasady. Z tego, co wiem, ty zawsze chodzisz bez różdżki, prawda?

- Dzisiaj ją mam – odparłam, pokazując na rzecz, której kawałek wystawał zza podkolanówki.

- Ale przeważnie nie posiadasz jej przy sobie.

- No nie – przyznałam.

- No właśnie – mruknął nauczyciel, oświetlając nam drogę powrotną. – W razie zagrożenia, z góry jesteś skazana na porażkę.

- Ostatnio nic się takiego nie działo.

- Jak dzisiaj rano?

Przygryzłam wargę, chcąc mu odpowiedzieć, gdy nagle usłyszeliśmy kroki, szelest liści i trzask gałęzi. Moody obrócił się błyskawicznie, ponownie unosząc różdżkę. Wolną ręką przyciągnął mnie do siebie.

Spomiędzy drzew wyszedł centaur. Pomimo mroku, jaki panował, rozpoznałam w nim Falghara. Pisnęłam cicho, ale mężczyzna jeszcze bardziej przycisnął mnie do siebie i zasłonił usta ręką. Nachylił się nieznacznie nad moim uchem i nie spuszczając wzroku z centaura, szepnął:

- Ani słowa.

Serce biło mi jak oszalałe. Byłam przekonana, że Falghar nas zauważy i zwoła resztę swoich braci, a wtedy Moody nie miałby najmniejszych szans z nimi. Ja tym bardziej.

Magiczne stworzenie przystanęło w miejscu, wpatrując się przed siebie, po czym ruszyło prosto na nas. Spięłam się cała, próbując cofnąć, ale za sobą miałam nauczyciela, który dalej stał jak wryty, celując w centaura.

Falghar zatrzymał się naprzeciwko nas. Patrzyliśmy na siebie w ciszy i wtedy przypomniałam sobie, co mówiła mi Sabrina. Centaur wciąż był pod działaniem klątwy Imperiusa, więc nie groziło nam żadne niebezpieczeństwo. Poza tym, gdy przystanął bliżej, zauważyłam, jak jego oczy pokryte były mgłą. Pół człowiek wpatrywał się w nas, a raczej przez nas i ponownie zawrócił, oddalając się w głąb drzew. Dopiero wtedy Moody odsunął dłoń od mojej twarzy.

- Alex… - zaczął grubym, nerwowym głosem – co ty zrobiłaś?

- Słucham? – Zdziwiłam się.

- Rzuciłaś na niego zaklęcie niewybaczalne? Jak ci się to udało?!

Moody stanął naprzeciwko mnie i oblizał usta. W jego oczach zauważyłam pewnego rodzaju fascynację, ale do końca nie byłam pewna, czym była spowodowana.

- Ja nic nie zrobiłam, profesorze – jęknęłam. – Nie mam pojęcia, jak to się stało! Z Klarą trzymamy się z daleka od Zakazanego Lasu. Nie chcemy ponownie przeżywać tego, co ostatnio!

- Na pewno? – Nauczyciel nachylił się. Jego twarz znajdowała się teraz niebezpiecznie blisko mojej. – Na pewno nie jest to twoją sprawką? Bądź ze mną szczera, Alex!

- T-tak – zająknęłam się. – Choćbym chciała, to nie dałabym rady rzucić takiego zaklęcia.

Moody odkaszlnął teatralnie i na nowo się wyprostował. Jego magiczne oko rozejrzało się we wszystkie strony, a prawdziwe zmrużyło w zamyśleniu.

- Jeżeli nie ty, to kto? – Zapytał sam siebie, przejeżdżając nerwowo językiem po wargach. Widziałam, jak próbował to rozwikłać w myślach. Miałam tylko nadzieję, że nie pomyśli o Sabrinie. – Wracajmy – oznajmił nagle, puszczając mnie przodem.

Drogę do zamku przeszliśmy w milczeniu, a gdy już się w nim znaleźliśmy, chciałam udać się prosto do gabinetu profesora, ale Moody zatrzymał mnie w pół kroku.

- Wracaj do siebie, Alex – powiedział twardo.

- Ale…

- Żadnego „ale” – przerwał mi ostro. – Porozmawiamy kiedy indziej. Dzisiaj nie mam do tego głowy. Dobranoc.

Moody bez słowa ruszył w stronę swoich komnat. Zdziwiło mnie jego zachowanie. Czyżby aż tak bardzo przejął się tą klątwą niewybaczalną? Przecież to nie ja ją rzuciłam, więc kogo profesor mógł obwiniać? Lekko podłamana wróciłam do pokoju wspólnego, gdzie impreza dalej trwała w najlepsze…






2 komentarze:

  1. Fajnie ją Moody zbywa :D

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
  2. Omggg czekam na szybki next bo nie mogę się doczekać!
    ~keroess

    OdpowiedzUsuń