sobota, 25 lipca 2020

100. Około 19 stron, starałam się jak mogłam :) Dużo Severusa i mnóstwo dialogów. Zapraszam :D Czekam na komentarze :P Kasiu pewną rzecz dedykuję Tobie :D


Wzruszyłam ramionami, kiedy Lucjan wybiegł ze skrzydła, jakby go przypalano i westchnęłam głęboko. Przez to całe zajście w Wielkiej Sali rana ponownie zaczęła mnie boleć. Na szczęście, Pomfrey zmieniła opatrunek i posmarowała mi plecy specyfikiem od Severusa.

- Nie mam zamiaru iść do Dumbledore’a – burknęłam. – Zresztą, on i tak oprowadza teraz tych nowych, więc nie ma dla mnie czasu. Jakby się Mcgonagall pytała, to powiem że byłam.

- Nie możesz nie iść! – Oburzyła się przyjaciółka, zakładając ręce na piersi. – To po pierwsze, a po drugie, nie możesz kłamać!

- Nie wzrusza mnie to – odparłam, patrząc bez wyrazu na pieklącą się Klarę. – Ale jeżeli tak bardzo ci zależy, to powiem Mcgonagall, że Dumbledore nie miał czasu, może być?

- To też będzie kłamstwo – zauważyła dziewczyna.

- Nie do końca, bo dyrektor serio jest teraz zajęty. Zresztą… - machnęłam na nią zdenerwowana ręką. – Jakie to ma znaczenie, nie idę do niego.

- W takim razie chodźmy na zajęcia, bo pierwsze są eliksiry. Jeżeli się pospieszymy, to spóźnimy się tylko kilka minut. – Klara spojrzała na duży biały zegar wiszący na ścianie, naprzeciwko łóżek.

- No nie wiem, czy powinnyśmy się spóźniać, nawet te kilka minut – odparłam, pocierając nerwowo ramię. W głębi duszy obawiałam się konfrontacji z mężczyzną po dzisiejszym poranku. Byłam pewna, że nauczyciel nie puści mi tego płazem i w jakiś sposób będzie próbował ukarać za to, a z drugiej strony nie pojawienie się na jego zajęciach było jeszcze większym wkopaniem się w kolejne kłopoty.

- Lepiej się spóźnić niż w ogóle nie przyjść – stwierdziła Klara, wypowiadając na głos moje myśli, więc bez słowa kiwnęłam głową i razem ruszyłyśmy do lochów.

Przed klasą nie było żywej duszy, a ze środka dało się usłyszeć władczy ton profesora, wyjaśniającego coś uczniom. Obie z Klarą wzięłyśmy potężny oddech, zdając sobie sprawę, że nikt nigdy jeszcze nie spóźnił się na jego zaklęcia, co groziło nieprzyjemnymi konsekwencjami.

- Wejdź pierwsza – poprosiłam przyjaciółkę, popychając ją przed siebie.

- Dlaczego ja?! – Zdenerwowała się. Dla niej była to niecodzienna sytuacja. Klara nigdy nie spóźniała się na żadne zajęcia.

- No weź idź pierwsza. – Otworzyłam szybko drzwi i raz jeszcze pchnęłam ją w ich stronę.

Weszłyśmy powoli do klasy, w której momentalnie zapanowała jeszcze większa cisza. Nawet Snape przestał na moment prowadzić zajęcia, zerkając na nas jak drapieżnik na swoje ofiary.

- No proszę – mruknął cicho. – Prowodyrki dzisiejszego zamieszania. Macie 10 minut spóźnienia.

- Przepraszam profesorze, ale musiałyśmy iść do skrzydła szpitalnego. Alex mia…

- Nie obchodzi mnie to – warknął szybko, przerywając Klarze. – Minus 20 punktów dla waszego domu, a teraz siadajcie i starajcie się chociaż przez chwilę nie próbować być w centrum zainteresowania wszystkich.

Nie odzywając się już więcej, usiadłyśmy potulnie na swoich miejscach. Zauważyłam, że pozostali wyciągnęli tylko swoje notatki, więc zrobiłyśmy to samo, starając wtopić się w otoczenie.

- Nie było tak źle – szepnęłam do przyjaciółki z wyraźną ulgą i puściłam jej oczko. Klara uśmiechnęła się w odpowiedzi, wyciągając pióro i kałamarz. Zerknęłam mimochodem w stronę stołu nauczycielskiego, zauważając na biurku profesora prezent ode mnie. Serce momentalnie poderwało mi się do lotu. Snape, jakby wyczuwając wzrok na sobie, obrócił głowę wprost na mnie. Wolałam się nie uśmiechać. Po ostatnim razie postanowiłam być bardziej ostrożniejsza. Chwyciłam w dłonie swoje stare pióro i zamoczyłam końcówkę w atramencie. Spuściłam szybko wzrok, przepisując z tablicy temat zajęć. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie na szeroki uśmiech.

- Czemu się tak uśmiechasz? – Spytała szeptem zdziwiona przyjaciółka. – Nie powinno ci być do śmiechu. Straciłyśmy kolejne punkty. Nie mamy już szans na pierwsze miejsce.

- Chrzanić to – odparłam, szczerząc się do niej. – Klara, czyż życie nie jest piękne?

- Co? – Zdziwiła się gryfonka, patrząc na mnie jak na wariatkę. – Dobrze się czujesz?

- Wyśmienicie. To był jednak dobry pomysł, żeby przyjść na te zajęcia. Gdybyśmy tego nie zrobiły, straciłybyśmy jeszcze więcej punktów.

- Pewnie masz rację – westchnęła. – Ale żeby od razu tak się cieszyć?

Wzruszyłam ramionami, skupiając się na przepisywaniu lekcji. Severusowi przypadł do gustu prezent ode mnie i to było najważniejsze.



***



Wieczorem weszłyśmy do Pokoju Wspólnego, który przepełniony był ludźmi. Przez cały dzień wszyscy rozmawiali w kółko tylko i wyłącznie o nowych uczniach, którzy byli dość ekscentryczni. Dziewczyna skupiała na sobie największą uwagę, jej brat również, ale nie z takim entuzjazmem, jak jego siostra. Szczególnie, jeżeli chodziło o męską część szkoły. Gryfoni również podzielali ten zachwyt, ale nasz dom zawsze był z góry uprzedzony do Ślizgonów, więc zafascynowanie nową uczennicą było chwilowe. Natomiast, poranna walka na jedzenie stała się tematem numer jeden w całym Gryffindorze. Młodsze roczniki były nią zachwycone, starsze niekoniecznie, a gdy tylko postawiłyśmy nogę w pokoju wspólnym, wszyscy nagle ucichli, wpatrując się w nas z różnymi minami wymalowanymi na twarzach.

- Nie powinnaś należeć do naszego domu! – Warknęła nagle Hermiona, stojąc z Harrym i Ronem przy kominku. – Przynosisz nam tylko wstyd i hańbę!

- Nie mów tak! – Zaczęła bronić mnie Klara. Przy okazji chwyciła mnie mocno za koszulę, żebym przypadkiem nie rzuciła się na Granger. Właściwie, to miałam taki zamiar, ale postanowiłam jednak dać sobie z nią spokój. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.

- Powinno się ją wysłać do lasu – dodała Angelina. W pierwszej chwili jej nie zauważyłam, ponieważ otoczona była wianuszkiem dziewczyn ze swojego rocznika oraz bliźniakami. Fred uśmiechał się chamsko, a George wyglądał, jakby bił się z myślami.

- Mogłaś Angelino powiedzieć dyrektorowi, jak Lamberd potraktowała cię przed świętami. – Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą, krzyżując ręce na ramionach. – Takie dzikie zachowanie. Rzeczywiście, las byłby odpowiednim miejscem dla niej.

- Jak Alex potraktowała Angelinę? – Zdziwiła się Klara, stając przed swoją dawną przyjaciółką. – Co takiego?

- Nie udawaj, że nic o tym nie wiesz – prychnęła. – Podobno też brałaś w tym udział. Rzuciłaś się na dziewczyny z naszego domu! Klaro, co się z tobą dzieje? Ta dzikuska sprowadza cię na złą drogę!

- Może już wystarczy, Hermiono – westchnął Harry, przecierając nos. Widać było, że cała ta sytuacja nie była dla niego komfortowa. Z jednej strony stał murem za Hermioną, a z drugiej strony miał mnie i Klarę. Ciężko mu było wybrać którąś ze stron.

- To ona rzuciła się na nas! – Krzyknęła rozłoszczona blondynka, puszczając w końcu moją koszulę. – Dlaczego kłamiesz, Angelino? Powiedz prawdę, jak było!

- Lamberd rozwaliła mi nos – powiedziała gładko czarnoskóra dziewczyna, patrząc mi z premedytacją w oczy. Na jej ustach błąkał się wredny uśmieszek.

- To nieprawda! – Zaperzyła się Klara, spoglądając po pozostałych i szukając w nich wsparcia. Jednak oczy wszystkich wpatrywały się w nas z niedowierzaniem i pogardą zarazem.

Harry i Ron stanęli z boku, nie odzywając się. Harry spoglądał z wyrzutem na Hermionę, a Ron drapał się po głowie zbity z tropu. Ja miałam już serdecznie dosyć ciągłych oskarżeń pod moim adresem, a w szczególności tych nieprawdziwych i odepchnęłam od siebie dalej kłócącą się Klarę, po czym na nowo rzuciłam się na Angelinę. Chwyciłam ją z całej siły za włosy i zwaliłam z nóg. Zaczęłyśmy się szarpać, ale na szczęście reszta przyjaciół oderwała nas od siebie. Fred przytrzymał swoją dziewczynę klnącą pod nosem, a George mnie. Próbowałam się wyrwać, ale chłopak mocno zacisnął dłonie na moich ramionach.

- Mówiłam! – Krzyknęła zszokowana Granger. Przy okazji zaczęła wymachiwać rękoma na wszystkie strony. – Mówiłam wam! Ona jest nienormalna! Lecę po profesor Mcgonagall!

- Daj spokój! – Upomniał ją okularnik. – Szczerze powiedziawszy, Alex nie zachowywałaby się tak, gdyby nie miała powodu – dodał.

- To Angelina wraz z koleżankami napadła na nas i próbowała utopić w łazience! – Pisnęła Klara, stając obok. Ja w dalszym ciągu próbowałam wyswobodzić się i ponownie rzucić na starszą gryfonkę.

- Nie utopić, głupia, tylko trochę nastraszyć – przyznała Angelina, a wszyscy osłupieni.

- Co?! – Pisnęła Hermiona. – Nie mów, że… serio?

Uśmiechnęłam się mściwie pod nosem, przestając w końcu się wyrywać. George widząc, że się uspokoiłam, puścił mnie, a przy okazji rozmasował lekko ramię, za które mnie trzymał.

- Fred, ona… - Angela wskazała palcem na Klarę – za bardzo się do ciebie przyssała. Podoba ci się, prawda? Przyznaj to!

- To już chyba nie nasza sprawa – mruknął cicho Harry i wskazał Ronowi głową schody. – Chodźmy już. Hermiono?

Dziewczyna kiwnęła tylko porozumiewawczo, chociaż cały czas nie dowierzała, że ktoś taki jak Angelina Johnson mógł w ogóle zacząć bójkę.

Gdy trio opuściło pokój wspólny, Angelina kontynuowała, a oczy miała pełne łez.

- Widzę, jak na nią patrzysz! – Rzuciła. – Zdradziłeś mnie?

- Co? Angela, merlinie, co ty wygadujesz?! – Bliźniak rozszerzył oczy, kręcąc głową. – Próbowałem ją wybadać dla nas!

- Co proszę? – Zdziwiła się Klara, zbita z tropu. – Wybadać? Co to znaczy? – Spojrzała na mnie. Zmarszczyłam mocno brwi, po czym roześmiałam się do rozpuku.

- Co cię tak bawi, głupia idiotko?! – Warknęła w moją stronę czarnoskóra dziewczyna. – Dostałaś za swoje od Clarice, bo przyjebałaś się do George’a i nie chcesz się od niego odczepić. Na balu był z dziewczyną, a ty miałaś czelność z nim tańczyć!

- To wcale nie było tak! – Warknął George. – Co wyście sobie ubzdurały?! To pojebane!

- I kto tu jest wariatką? – prychnęłam cicho, nie mogąc powstrzymać triumfalnego uśmiechu, który w dalszym ciągu błąkał się po moich ustach.

- Wyjaśniaj sobie to z Clarice, George!– Zdenerwowała się Angelina, zwracając oskarżycielskie spojrzenie na swojego chłopaka. – O co chodzi z Amber, powiedz mi!

- Angela, nie wyszło nam z Alex, to chciałem wybadać Klarę dla nas! – Bronił się chłopak. – Przecież nigdy nie miałaś z tym problemu! Zawsze lubiłaś, kiedy kogoś zapraszaliśmy!

- Co?! Ale… zawsze mi o tym mówiłeś wcześniej, kogo wybierasz, a teraz słowem się nie odezwałeś! Co miałam sobie pomyśleć?! – Fuknęła.

- Przecież nigdy bym cię nie zostawił! – Rudzielec przytulił do siebie dziewczynę i pocałował ją zaborczo w usta.

- Chyba nie chcę wiedzieć, o co wam chodzi! – Odezwała się blada Klara. Najwidoczniej to, co usłyszała, nie było dla niej niczym przyjemnym. – Skąd w ogóle pomysł, że ja… nie! Nie chcę o tym wiedzieć, to głupie!

- Wybacz, ale chyba nic nie wyjdzie z naszego trójkącika, skoro Angela nie chce. – Fred zrobił skruszoną minę i raz jeszcze pocałował swoją dziewczynę.

- Ja nawet nie prosiłam cię o to, żebyś… - Młodsza Gryfonka nie wiedziała, co powiedzieć. – Możemy już zakończyć ten durny temat i raz na zawsze zakopać topór wojenny?

- Nie ja go zacząłem – warknął Fred.

- Ja też nie – odparłam, patrząc mu wyzywająco w oczy.

- Wystarczy! – Jęknęła Klara, stając pomiędzy nami. – Skoro nie chcecie się dalej przyjaźnić, to chociaż przestańmy skakać sobie do gardeł. Jesteśmy w jednym domu. Powinniśmy się szanować.

- I nie wpychać głów koleżanek do brudnych toalet – burknęłam cicho.

- Alex, przestań! Już wystarczy, ok?

Spojrzałam na nią zacięcie, ale po chwili westchnęłam głęboko, unosząc dłonie w obronnym geście.

- Mogę odpuścić, ale… - wskazałam palcem na Angelinę – jeżeli taka sytuacja jeszcze raz się powtórzy, to nie podaruję. Obiecuję.

Klara uśmiechnęła się mile, odczuwając niemałą ulgę na twarzy.

- Niech będzie – odparła czarnoskóra dziewczyna. – Z mojej strony mogę dać wam spokój, ale za Clarice nie ręczę.

- Ja z nią pogadam – dodał George. – Ale nie będzie to miła rozmowa – zacisnął dłonie w pięści i po prostu wyszedł z pokoju wspólnego.

Fred spojrzał na mnie ze złością.

- Mam nadzieję, że nie dałaś mu kolejnych złudnych nadziei? -Warknął rozjuszony. Zakopałam jeden topór wojenny, ale drugi wciąż był w użyciu. Nie wiedziałam już w jaki sposób dotrzeć do swojego dawnego przyjaciela. George’owi nic nie obiecywałam, a tym bardziej nie prowokowałam do niczego. Chciałam się tylko z nim przyjaźnić, ale jeżeli to również miało powodować spięcia między braćmi a mną, to wolałam tego uniknąć.

- Nawet z nim nie rozmawiam – westchnęłam, po czym ruszyłam w stronę schodów. Klara poszła za moim przykładem. Jakoś odechciało nam się wszczynać kolejnych kłótni. Miałam tylko nadzieję, że Angelina zostawi nas w spokoju, bo inaczej nie odpuszczę na pewno.



***

Następnego dnia przy śniadaniu wśród Ślizgonów było ogromne poruszenie. Wszyscy próbowali być jak najbliżej nowych uczniów, a w szczególności dziewczyny, która roztaczała wokół siebie taką aurę, że męska część ich załogi traciła zmysły.

Obejrzałam się przez ramię, próbując przyjrzeć się nowym uczniom. Zauważyłam tylko chłopaka o imieniu Samuel, który siedział z boku stołu, bazgrząc coś w swoim dziwnym zeszycie. Co jakiś czas odrywał od niego oczy, spoglądając po całej wielkiej Sali, po czym na nowo wracał do przerwanej czynności.

Jego siostra siedziała nieco dalej oblegana przez Ślizgonów. Wyglądała zupełnie inaczej niż wczoraj, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Teraz miała na sobie zwykły mundurek, jak każdy inny uczeń. W nosie nie zauważyłam kolczyka, a włosy spięte miała w kucyk, chociaż kolor pozostał ten sam. Nie wyróżniała się swoim wyglądem od innych Ślizgonek, ale chłopcy i tak nie dawali za wygraną, startując do niej. Niektórzy prężyli przed nią muskuły, popisując się sylwetką, inni jak Lucjan starali się dotrzeć do niej poprzez poczucie humoru i pewność siebie. Nie mogłam dłużej patrzeć na bruneta robiącego z siebie pajaca, więc z powrotem obróciłam głowę.

- Co za żenująca sytuacja – burknęłam cicho, mieszając łyżką w owsiance.

- Co masz na myśli? – Spytała Klara, nie zwracając uwagi na nic.

- Chodzi mi o to nowe rodzeństwo, a w szczególności o nią – wyjaśniłam, prychając cicho. – Zachowuje się, jakby była boginią.

- Jest bardzo specyficzna, ale czy zachowuje się tak jak mówisz? – Zastanowiła się dziewczyna, patrząc jak próbuję zabić swoje śniadanie łyżką. – Chyba nie jesteś zazdrosna?

- Zazdrosna?! – Fuknęłam, prostując się. – Niby o co?

- No… - zmieszała się Klara, nie wiedząc co powiedzieć.

- Ja słyszałem jak mówili, że gdyby wciąż istniał ten ich zeszyt, w którym przyznawali punktacje, to Sabrina byłaby na pierwszym miejscu, potem długo, długo nikt, a następnie Alex – wtrącił Ron, nie świadom tego, że stąpa po grząskim gruncie. Włożył do buzi całą babeczkę i uśmiechnął się głupkowato.

- Ten, kto to powiedział, to idiota! – Oburzyła się Klara. – Jak w ogóle można wracać do tego obrzydliwego zeszytu?! Dobrze, że został skonfiskowany.

- Mówię to, co słyszałem. – Chłopak wzruszył ramionami, przełykając to, co miał w ustach.

- Każdy jest inny i każdy reprezentuje sobą co innego – stwierdziła dziewczyna. – Nie można powiedzieć, że ta Sabrina jest lepsza od Alex.

- A wiecie, co ja słyszałem? – Dorzucił po chwili Harry, wychylając się nieco do przodu. Wszyscy zrobiliśmy pytające miny. – Słyszałem, że ją wyrzucili z poprzedniej uczelni za romans z nauczycielem.

Coś ciężkiego opadło mi na dno żołądka.

- W jakim sensie? – Spytałam głupkowato, po czym skarciłam się w myślach.

- No w takim, że spała ze swoim nauczycielem – odparł Harry.

- Serio?! – Ron wybałuszył na wierzch oczy. – Jasna cholera!

- Co?! – Pisnęła Klara, zakrywając dłoniom usta. – Jak tak w ogóle można?! Przecież to jest niedopuszczalne! Uczennica z nauczycielem?! Merlinie…

- Podobno przyłapali ich razem. Oboje zostali wyrzuceni ze szkoły – kontynuował chłopak zadowolony, że podzielił się z nami tak ciekawą wiadomością.

- Może się kochali? – Próbowałam wybronić dziewczynę, chociaż tak naprawdę starałam się usprawiedliwić siebie.

- A wiecie może skąd się bierze ich nazwisko? – Spytała nagle Hermiona, zniesmaczona tym, jakie plotki rozsiewa jej przyjaciel.

- A co mnie to obchodzi? – Wzruszył ramionami okularnik. Ron kiwnął głowa, przyznając chłopakowi rację.

- Kogo obchodzi ich durne nazwisko? – Zaśmiał się.

- No tak, bo was interesują tylko jakieś durne plotki. Nawet nie wiadomo, czy to prawda! – Żachnęła się gryfonka. – A gdybyście chociaż trochę uważali na eliksirach, wiedzielibyście że ich nazwisko pochodzi od Argo Pyritesa, jednego z najlepszych alchemików wszechczasów. To on napisał książkę o alchemii jako sztuce i nauce. Na eliksirach często korzystamy z tego podręcznika.

- Nie zauważyłem – mruknął Harry. – Ale w takim razie, pewnie są dobrzy z tego przedmiotu.

- No – zarechotał Ron. – I dobrze, że są w Slytherinie. Snape nie będzie miał problemu, żeby wystawiać im największe noty i dodawać co chwilę punkty za wiedzę.

- Inaczej miałby spory dylemat – zawtórował przyjacielowi Harry i oboje wybuchli gromkim śmiechem, co Hermiona skwitowała głośnym prychnięciem, wstając od stołu i oddalając się.

- Robi się coraz ciekawiej, bracie! – Ron poklepał Harry’ego po plecach. – Ciekawe, czego się jeszcze dowiemy? Może ten jej brat to pedał?

- Dlaczego niby miałby być gejem? – Oburzyła się Klara. – To, że siedzi cicho i do nikogo się nie odzywa, nie czyni z człowieka osoby homoseksualnej.

- A co ty takie wyszukane słowa dobierasz? – Zdziwił się chłopak. – I czemu go bronisz? Podoba ci się?

- Nie, ja tylko… - zacięła się, czerwieniąc cała. – Po prostu wygląda na bardzo inteligentnego i nie pozwolę, żeby ktokolwiek był obrażany, tylko dlatego że nie jest taki jak reszta.

- Czyli podoba ci się – przyznał Ron, nie słuchając tego, co dziewczyna miała mu do powiedzenia.

- A ile lat miał ten nauczyciel? – Zapytałam nagle, wracając do poprzedniego tematu. Przez cały czas byłam tak mocno zatopiona we własnych myślach, że nawet nie zauważyłam, jak przyjaciele przeszli z jednej rozmowy na drugą.

- O Merlinie, a bo ja wiem? – Ron wzruszył ramionami.

- Przestań o tym mówić, Alex! – Skarciła mnie Klara. – To obrzydliwe, okropne i niewiarygodne. Zapewne to głupia plotka.

- Oby – burknęłam do siebie i wróciłam do maltretowania swojego śniadania.

Reszta dni mijała w spokojnej atmosferze. Gryfoni dali sobie spokój z nowymi uczniami, którzy w dalszym ciągu wzbudzali podziw u Ślizgonów.

Moje opatrunki zmieniane były każdego dnia w skrzydle szpitalnym, a na rany Pomfrey nakładała specjalne maści przygotowane przez Severusa. Wszystko powoli zaczynało się goić, więc mogłam w końcu ściągnąć bandaż i założyć normalny stanik.

W piątek późnym popołudniem, kiedy miałam trochę czasu dla siebie przed szlabanem u Severusa, leżałam bokiem na łóżku z nogami opuszczonymi do ziemi i wpatrując się tępo w sufit, rozmyślałam o tym, co powiedział kilka dni wcześniej Ron o Sabrinie i jej niby romansie z jakimś profesorem. Byłam ciekawa, czy ta plotka była prawdziwa, czy znowu ktoś wyssał sobie ją z palca i rozpowiadał po całym Hogwarcie.

- Ej, Alex – odezwała się nagle Klara, wchodząc do dormitorium, które było puste o tej porze. Większość uczniów siedziała w Pokoju Wspólnym, rozpoczynając w ten sposób zbliżający się weekend albo w Wielkiej Sali, kończąc zadania lekcyjne lub ucząc się do kolejnych testów.

- No? – Odezwałam się, dalej wpatrując się w sufit. Może Sabrina sama rozsiała taką plotkę, żeby być jeszcze bardziej popularną w szkole? Wyglądała mi na taką, więc wszystko było możliwe.

- Byłam w bibliotece – zaczęła, kładąc na swoim łóżku zeszyt z notatkami.

- Też mi nowość – burknęłam, unosząc się na łokciach. Spojrzałam na nią, unosząc brwi. – Ty zawsze siedzisz w bibliotece.

- Nie o to mi chodzi – westchnęła, siadając po turecku na materacu. – Poszperałam w starych gazetach na temat tego ugrupowania „Biała Droga”.

- Biała co? – Zdziwiłam się. – O czym ty do mnie mówisz? To było jakieś zadanie domowe, które przespałam na zajęciach?

- Merlinie, Alex! – Zdenerwowała się przyjaciółka, wznosząc oczy do nieba. – Czemu ty jesteś taką ignorantką? Doprawdy, nic cię nie interesuje?

- Na pewno nie jakaś biała ścieżka – burknęłam, kładąc się z powrotem na łóżko.

- Biała Droga – poprawiła mnie Klara.

- Jak zwał, tak zwał – westchnęłam. – W każdym razie, co z nimi?

- Profesor Flitwick wspominał coś o tym zgrupowaniu w poniedziałek rano – kontynuowała z lekkim podnieceniem. – Profesor Moody nie miał pojęcia, co to takiego, dlatego postanowiłam się tym zainteresować. Jak będę z nim mieć kolejne zajęcia, to mu opowiem i…

- Do rzeczy! – Syknęłam, pospieszając ją. – W dalszym ciągu nie mam pojęcia, co to takiego jest, a zaraz zaczynam szlaban u Snape’a. Jak tym razem się spóźnię, to nawet trzeciego miejsca nie zdobędziemy na zakończenie roku.

- Merlinie, muszę przecież dokładnie opowiedzieć, co i jak – zirytowała się. – Słuchaj, ojciec tych nowych bliźniaków jest pastorem i głównym założycielem tego kościoła Białej Drogi.

- Znowu oni?! – Jęknęłam przeciągle, zakrywając twarz poduszką. – Jeżeli jeszcze raz o nich usłyszę, to puszczę pawia, przysięgam!

- Przecież nic ci nie zrobili.

- Jeszcze, ale coś czuję, że nie będzie z nimi lekko. Nie wyglądali na normalnych.

- Ta Sabrina bez tych swoich ubrań wyglądała jak każda inna dziewczyna. – Klara wzruszyła ramionami. – Owszem, jest trochę wyszczekana, nawet bardziej niż ty, ale…

- Niech wszyscy przestaną mnie w końcu do niej porównywać! – Warknęłam i rzuciłam poduszką w przyjaciółkę. – A w szczególności ty!

- No dobra, dobra – zaśmiała się blondynka, uchylając się przed lecącym jaśkiem. – Ale daj mi w końcu opowiedzieć ci wszystko bez przerywania, dobra?

- No. Dawaj.

Klara pokręciła głową z dezaprobatą, ale postanowiła kontynuować.

- Ten cały Kenneth Pyrites jest bardzo szanowanym pastorem w Stanach. To jego zgrupowanie cieszy się ogromną popularnością wśród mugoli jak i czarodziei. Wyczytałam gdzieś, że zbierają oni datki od bogatych i wszystko przekazują na ubogie rodziny. Są bardzo religijni, wierzą że dobro wraca, jak się je tylko okaże innym.

- I co w tym takiego?

- Poznałyśmy tego pastora, nie wyglądał jakoś zachęcająco, nie uważasz?

- Wiesz, wygląd nie świadczy o człowieku – stwierdziłam, ponownie podnosząc się na łokciach.

- Dobrze o tym wiem, ale przez przypadek trafiłam na artykuł, gdzie kilka osób z rodzin mugolskich znikały w niewyjaśnionych okolicznościach.

- I?

- Każda z tych osób powiązana była z Kościołem Białej Drogi – wyjaśniła konspiracyjnie. – Nie uważasz, że to dziwne?

- Ani trochę. Czysty przypadek – odparłam. – A co na to wszystko ten cały pastor? Odniósł się jakoś do tej sytuacji?

- Taaaak – zastanowiła się przez moment, drapiąc po brodzie. – Podobno były to kłamstwa. Jakieś inne ugrupowanie chciało go zniszczyć. Pyrites mówił w jednym wywiadzie, że te konkretne osoby żyją i mają się dobrze. Miały wyjechać w poszukiwaniu swojej tak zwanej właśnie „Białej Drogi”, czyli w poszukiwaniu wiary? Coś takiego udało mi się odnaleźć.

- No to chyba sprawa wyjaśniona. Nie doszukuj się czegoś, czego nie ma – westchnęłam.

- Nie uważasz za dziwne, że taka znakomitość jak ten pastor, arystokrata wśród tutejszej monarchy brata się z mugolami? Jego dzieci są w Slytherinie na dodatek.

- Mój ojciec też jest arystokratą – przypomniałam jej. – A ja nic nie mam do mugoli.

- Ale on ma, więc trochę mnie to dziwi, że ten cały pastor tak szanuje mugolskie rodziny.

- Może jest inny.

- Może – mruknęła przyjaciółka, wpatrując się w swoje notatki. Po chwili chwyciła szybko zeszyt i zaczęła go kartkować namiętnie. – Mam tu napisane, że każdy z kim przeprowadzono wywiad, a kto był w tym ugrupowaniu, wypowiadał się o nim tylko w superlatywach. Żadnej negatywnej opinii.

- Skoro sami chcieli przynależeć do takiej sekty – zaśmiałam się cicho – to dlaczego mieliby na to narzekać?

- Oddawali całe majątki, które potem szły na różne organizacje, ale… całe majątki? A za co oni żyli?

- Pewnie Pyrites się nimi potem opiekował jakoś. Nie mógł ich zostawić bez pieniędzy, skoro jest taki dobroduszny i wspaniałomyślny.

- To wszystko wydaje się naprawdę super sprawą, ale ma wiele pokrętnych i niejasnych ścieżek. – Klara zamknęła swój zeszyt. – Porozmawiam o tym z profesorem Moodym. Jestem ciekawa, co on na to.

- Skoro nie miał o tym zielonego pojęcia, to co ma ci powiedzieć niby? – Prychnęłam, siadając. Przeciągnęłam się kilka razy i sięgnęłam po swoją torbę z podręcznikami. – Czas na mój szlaban.

- Biedna. Mam nadzieję, że szybko ci zleci. – Dziewczyna odłożyła swoje rzeczy starannie na szafkę nocną, kładąc się wyprostowana na swoim materacu. Ja trochę poczytam jeszcze, poczekam aż wrócisz i pójdę spać.

- Spać? Dzisiaj piątek. Daj spokój. Zejdź chociaż do innych i posiedź z nimi trochę.

- Dobrze wiesz, że tego nie lubię.

Przewróciłam oczami i pożegnałam się z dziewczyną, schodząc po schodach do pokoju wspólnego, w którym dzisiejszego wieczoru było wyjątkowo głośno. Większość popijała przyniesione przez bliźniaków Weasley piwa, rozmawiając i śmiejąc się w niebogłosy. Wyminęłam ich w pośpiechu, nie chcąc się spóźnić, a następnie czmychnęłam przez portret, kierując się wprost do lochów.

Weszłam do jego gabinetu jak zwykle o umówionej porze. Zamknęłam za sobą starannie drzwi, przechodząc przez pierwsze pomieszczenie, w którym nie było Severusa, więc skierowałam swoje kroki do bawialni.

Był tam. Siedział w fotelu naprzeciwko kominka z kieliszkiem czegoś mocniejszego w dłoni i pustym wzrokiem spoglądał na płomienie tańczące w palenisku. Nawet nie zorientował się, że weszłam do bawialni. Stanęłam więc w przejściu i odkaszlnęłam teatralnie, poprawiając swoją torbę, którą miałam na ramieniu. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że nie zawsze nasze szlabany miały opierać się na przyjemności. Czasami chodziło wyłącznie o naukę.

- Severusie? – Odezwałam się w końcu, gdyż mężczyzna w dalszym ciągu zatopiony był we własnych myślach.

Snape przebudził się nagle, odkładając kieliszek na stół i spojrzał na mnie pełnym pogardy wzrokiem.

- Kiedy przyszłaś? – Warknął.

- Niedawno – odpowiedziałam potulnie, wchodząc w końcu głębiej do pokoju i siadając w fotelu przygotowanym specjalnie dla mnie. – Coś się stało?

- Skąd takie pytanie? – Prychnął, przyglądając mi się uważnie.

- Byłeś zamyślony.

- Wydaje ci się. Zabierz się lepiej za naukę – rozkazał i wstał gwałtownie, przechadzając się po pokoju. Ja w tym czasie wyciągnęłam z torby wszystkie potrzebne podręczniki i zeszyty, po czym zabrałam się za robienie notatek.

- Przerób eliksiry – dodał. – Masz zrobić notatek na kilka stron, rozumiesz?

- Tak – odparłam, wzdychając głęboko. Severus zdecydowanie był nie w humorze, ale nie wypytywałam go o szczegóły. Dobrze wiedziałam, że mężczyzna cenił sobie swoją prywatność. Nie chciałam jeszcze bardziej w nią ingerować, chociaż tak mało o nim wiedziałam.

Gdy przepisywałam poszczególne informacje z podręcznika, słyszałam tylko stukot jego butów o podłogę. Energiczne, niemalże nerwowe kroki, stawiane z jednego kąta do drugiego nie wróżyły niczego dobrego. Przez chwilę chciałam nawet obrócić się do mężczyzny, ale wtedy wszystko ucichło. Snape zatrzymał się w miejscu, a następnie poczułam zapach jego wody kolońskiej tuż nad głową. Ramię, zakryte czarnym rękawem szaty wysunęło się do przodu, a długi palec wskazał na stronę w zeszycie.

- Źle napisałaś – skarcił mnie chłodno. – Powinno się dodać trzy posiekane drobno liście mandragory, nie cztery.

- W podręczniku są cztery – stwierdziłam zdziwiona, ale raz jeszcze zajrzałam do książki. – No tak, cztery.

- W takim razie w tym cholernym podręczniku są podane złe informacje – zdenerwował się. Zmarszczyłam zdziwiona czoło, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Przecież to nie było moją winą, że autor szkolnego podręcznika tak napisał.

- Severusie, na pewno nic ci nie jest? – Zapytałam raz jeszcze, opuszczając pióro. Skoro mężczyźnie nie pasowały nawet notatki robione prosto z książek, to wolałam w ogóle ich nie robić, żeby nie rozzłościć go jeszcze bardziej.

- Gdybyś była w Slytherinie, już dawno odesłałbym cię do Londynu – syknął nagle, prostując się. Odsunęłam od siebie fotel, podnosząc się z niego powoli.

- Nie rozumiem… - zaczęłam, ale Snape nie pozwolił mi dokończyć, tylko dalej kontynuował swój wykład.

- Jesteś dziecinna i niezbyt inteligentna. Bitwa na jedzenie? Doprawdy? – Prychnął, zakładając ręce na piersi. Więc o to mu chodziło!

- To nie miało tak być – próbowałam się obronić.

- Jeżeli chciałaś się odegrać na Johnson, trzeba było poczekać na dogodny moment, a nie urządzać tak żałosne przedstawienie.

- Nie chciałam wcale… zaraz, co? – Zdziwiłam się, usłyszawszy słowa bruneta. – Czy ty właśnie dałeś mi do zrozumienia, że popierasz moją chęć zemsty?

- Nic takiego nie powiedziałem – mruknął, przyglądając mi się uważnie. – Jeżeli chciałaś się na niej zemścić, mogłaś to dokładnie przemyśleć, ale do tego potrzeba mieć coś tutaj – wskazał palcem na skroń. – I na pewno nie działać pod wpływem impulsu, a ty, jak już dobrze o tym wie, cały Hogwart, nie umiesz działać inaczej.

- Ona mnie sprowokowała! - Oburzyłam się.

- Nie wątpię.

- Chciałam użyć czarnej magii, to też mi tego zabroniono!

- Już ci mówiłem, że nie udałoby ci się rzucić żadnego zaklęcia – prychnął lekceważąco.

- Skąd wiesz? Może jednak by mi się udało? Może jest we mnie tyle nienawiści do niej, że rzuciłabym najmocniejsze zaklęcie i raz na zawsze zakończyła z nią wojnę.

Snape spojrzał na mnie z politowaniem i w ciągu sekundy znalazł się blisko. Chwycił mnie mocno za ramiona, przyszpilając do ściany. Jego agresywność sprawiała mi ból, ale znosiłam to w ciszy.

- Nie bez powodu jesteś w Gryffindorze – powiedział cicho, wbijając długie palce w moje barki. Zauważyłam, że znowu jego wzrok zatrzymał się na moich ustach. W normalnych okolicznościach albo w obecności jakiegoś chłopaka, uznałabym to za znak i chęć pocałowania, ale Snape’a nigdy nie można było być pewnym. Zawsze dawał mi mylne sygnały, więc wolałam nie interpretować ich na swój sposób.

- Każdy mi powtarza, że powinnam być w Slytherinie, więc może to Tiara Przydziału się pomyliła? – Zauważyłam, poruszając barkami. Próbowałam się wyswobodzić spod jego ucisku, ale z marnym skutkiem.

- Wątpliwe – odparł zdawkowo. – Może i masz kilka cech Ślizgonów, ale do bólu aż wypływa z ciebie gryfońska postawa.

- Co to ma znaczyć? – Zdenerwowałam się, raz jeszcze próbując mu się wyrwać.

- Kierujesz się nie tymi priorytetami, co trzeba, dziewczyno.

- Nawet jeżeli, to przeszkadza ci to, że jestem gryfonką?

- Niezupełnie – odparł, uśmiechając się cwanie. – Jakoś nigdy jeszcze nie zdarzyło się, abym pieprzył kogoś z Gryffindoru. W gruncie rzeczy, to podniecające.

Przełknęłam cicho ślinę, wpatrując się w niego oniemiała. Jego wzrok ponownie spoczął na moich ustach, ale po chwili powieki uniosły się i na nowo zatrzymały na moich oczach.

- W takim razie pokażę ci, jak bardzo gryfońska potrafię być – szepnęłam. Odbiłam się szybko od ściany, próbując go pocałować, ale Severus przycisnął mnie do niej ze zdwojoną siłą. Poczułam ból łopatek, kiedy zostały przyciśnięte do białej powierzchni, ale postanowiłam nie dać za wygraną. W tym momencie odezwała się we mnie jedna z głównych cech, która cechowała mój dom – determinacja. Spojrzałam mu wyzywająco w oczy i raz jeszcze sięgnęłam do jego ust. Znowu zostałam potraktowana w ten sam sposób, ale z jeszcze większym zapałem.

Snape wpatrywał się we mnie zawzięcie, nie odzywając się ani słowem. Z jego oczu biła dzikość, a na ustach błąkał się szelmowski uśmieszek. Mężczyzna wyglądał, jakby sam prowokował mnie do kolejnych prób. Bawił się ze mną? Co on właściwie chciał osiągnąć?

Postanowiłam dać sobie kolejną szansę. Do trzech razy sztuka. Jeżeli teraz nie pozwoli mi przekroczyć tej bariery, nie będę więcej próbować.

Na nowo wysunęłam się nieco do przodu, sięgając jego ust.

Nagle udało mi się pokonać barierę, którą mężczyzna sam wokół siebie roztoczył i moje usta niespodziewanie zetknęły się z jego. Uniosłam wysoko brwi zaskoczona tym, że w końcu udało mi się to zrobić. Przez chwilę czekałam na wybuch złości, ale taki nie nadszedł. Odsunęłam się tylko na chwilę, przyglądając mu się z uwagą. Severus po prostu stał i czekał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale powietrze wokół nas zrobiło się tak gęste, iż można było je ciąć nożem. Doznanie tego uczucia napięcia spowodowało mrowienie między udami, które powoli robiło się nie do wytrzymania, a w brzuchu zaczęły szaleć motyle.

Przełknęłam cicho ślinę i na nowo przylgnęłam do jego ust. Chwyciłam między zęby dolną wargę Severusa, ssąc ją lekko. W dalszym ciągu nie byłam pewna, czy dobrze robię, ale musiałam chyba dostać nieme pozwolenie, ponieważ zachowanie Snape’a było co najmniej dziwne.

Objęłam go, wsuwając palce we włosy i jeszcze mocniej przycisnęłam usta. Wysunęłam język, badając nim fakturę warg mężczyzny. Jego usta były zadziwiająco miękkie i takie ciepłe. Pragnęłam, by rozsunął je delikatnie, pozwalając się zasmakować.

Severus, jakby czytając w moich myślach, postanowił ze mną współpracować. Otworzył usta, atakując mnie swoim językiem. Ponownie pchnął mnie na ścianę, przerywając nasze pieszczoty dosłownie na sekundę, po czym na nowo złączył nasze wargi, wpychając brutalnie swój miękki organ do moich ust.

Jęknęłam głośno i gdyby nie silne ramiona profesora, osunęłabym się po ścianie. Nogi jakiś czas temu odmówiły mi posłuszeństwa.

Jego język penetrował wnętrze moich ust, co chwilę stykając się z moim i zanurzając się coraz głębiej i śmielej. Na nowo jęknęłam, zastanawiając się, czy jeden długi pocałunek może doprowadzić kobietę do szczytowania?

Dłońmi zaczęłam błądzić po jego ciele, dotykając wszystkiego, czego mogłam sięgnąć, ale Severus przywarł do mnie jeszcze bardziej, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sam zaczął mnie dotykać, nie przestając całować. Jego dłonie sprawnie odpięły guziki od mojej koszuli i rozsunęły ją, by następnie ścisnąć mocno piersi.

Zaskomlałam cicho w jego usta, po czym chwyciłam wargami język. Snape przerwał całowanie, pozwalając mi na ssanie. Pieściłam ciepły organ, nie mogąc się nadziwić jego miękkością i smakiem gorzkiej, zielonej herbaty. To było zadziwiające odkrycie.

Nagle Snape wydał z siebie głośne stęknięcie. Od tego dźwięku włoski stanęły mi dęba.

Puściłam w końcu jego język, przenosząc się ustami na policzek. Zostawiłam na nim mokry ślad i ponownie sięgnęłam słodkich warg. Severus jednak nie pozwolił mi dłużej cieszyć się pocałunkami z nim, ponieważ odsunął mnie stanowczo od siebie, oddychając ciężko. Z głębokiej kieszeni szaty wyciągnął różdżkę i świsnął ją w powietrzu. Na około nas nic się nie zmieniło, co mogło świadczyć tylko o wyciszeniu jego gabinetu, a także o zamknięciu go na cztery spusty.

- Idź przodem do sypialni – powiedział ochrypłym, niskim głosem. Pokiwałam szybko głową i bez zbędnych słów ruszyłam do miejsca, w którym pierwszy raz się kochaliśmy. Seks był wtedy wyjątkowy, ale coś czułam, że dzisiejszy będzie jeszcze bardziej fascynujący.

Gdy stanęłam w nogach jego łóżka, Severus podszedł do mnie szybko i zdarł mi z ramion koszulę, którą wcześniej zdołał rozpiąć. Pchnął mnie na materac i sam również na niego wszedł, wgniatając w pościel. Kolanem pomógł sobie rozszerzyć moje nogi i usadowił się między nimi, klękając na chwilę. Wpatrywał się mnie z góry z mściwym uśmieszkiem, sprawnie rozpinając guziki od czarnej togi. Po dotarciu do ostatniego, odrzucił od siebie wierzchnie ubranie, sięgając do kolejnych guzików, tym razem od koszuli. Rozpiął tylko kilka pod szyją, odsłaniając mlecznobiałą skórę, której pragnęłam dotknąć ustami i posmakować językiem. Chwyciłam go za skraj ubrania, zmuszając do położenia się, ale mężczyzna postanowił być tym razem nieugięty. Złapał mnie za nadgarstki, przytrzymując dłonie nad głową i sam sięgnął ustami do szyi, ssąc ją i kąsając na przemian. Jego ciepłe wargi wypracowały sobie drogę od szyi do obojczyków, które muskał językiem. Zadziałało to na mnie, jak zapalnik, ponieważ wypchnęłam do przodu biodra, pojękując cicho i prosząc go o więcej. Pragnęłam wyswobodzić się z uścisku i dotknąć go, pocałować, zrobić cokolwiek, żeby też mieć w tym jakiś udział, ale Snape nie dawał za wygraną. Mocny ucisk na rękach ani na chwilę nie zelżał, nawet wtedy kiedy musiał odciągnąć jedną dłoń, aby pomóc sobie przy podciągnięciu mojej spódniczki i zdarciu ze mnie majtek. Dopiero, gdy to zrobił puścił mnie, na nowo siadając.

- Na kolana – powiedział stanowczo. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana i gdy już chciałam się obrócić, Severus nie wytrzymał i sam chwycił mnie mocno za biodra, odwracając na brzuch. Wsparłam się na rękach, wypinając do niego. Przez chwilę poczułam lekki wstyd, ale przecież tyle razy to robiliśmy już. Nie musiałam przy nim wstydzić się swojej nagości. On sam dał mi zrozumienia, że nie jest to niczym nowym, co mógłby oglądać.

W końcu usłyszałam dźwięk rozporka. Oparłam głowę o zimną pościel, czekając na jego ruch. Snape na nowo złapał mnie za biodra, przyciskając do siebie. Poczułam na pośladku jego sterczącą męskość, co tylko podniecało mnie jeszcze bardziej. Zanim jednak wszedł we mnie, jego język wyznaczył sobie wędrówkę od dołu pleców wzdłuż kręgosłupa. Na chwilę tylko zatrzymał się na jasnej bliźnie, pozostałości po centaurach. Koniuszkiem języka przejechał po całej jej długości, aż w końcu dotarł do karku. Pisnęłam cicho i zadrżałam, kiedy Snape pochwycił małżowinę uszną pomiędzy swoje rozpalone wargi i zaczął ją ssać. Dłoń z bioder przeniosła się na brzuch, a następnie pomiędzy uda. Jego palce tylko przez moment dotknęły rozpalonej kobiecości, a z moich ust wydobył się długi, błagalny jęk.

- Weź mnie – poprosiłam, czując łzy pod powiekami. Zacisnęłam kurczowo dłonie na jego pościeli. – Zrób to.

- To ja tu wydaję polecenia – skarcił mnie cicho, chociaż mogłam wyczuć jak uśmiecha się złośliwie pod nosem.

- Ale ja cię błagam, Severusie – wyjęczałam na granicy obłędu. – Proszę.

Mężczyzna mruknął pod nosem i w końcu wszedł we mnie po sam trzon. Krzyknęłam głośno w prześcieradło, trzęsąc się spazmatycznie z przyjemności, jaka zawładnęła moje ciało. Severus również nie mógł się powstrzymać, dysząc ciężko. Nie będąc zdolnym do kontroli, zaczął posuwać mnie najmocniej jak potrafił. Przez chwilę w sypialni słychać było jedynie nasze stłumione jęki oraz uderzenia ciała o ciało.

- Kurwa! – Przeklął nagle. – Jesteś taka mokra. Och, kurwa…

Kombinacja słów, które powiedział i przekleństw, jakie z siebie wyrzucał sprawiły, że poczułam przyjemny, długi skurcz w podbrzuszu, który nasilał się z każdym kolejnym wypychaniem jego bioder.

Nagle usłyszałam szelest, a po chwili koło łóżka wylądowała czarna koszula mężczyzny. Spojrzałam na to oniemiała, próbując podnieść głowę i ją przekręcić, ale Snape stanowczo chwycił mnie za włosy i siłą zmusił, żebym nie zmieniała pozycji.

- Leż! – Warknął, nachylając się. Poczułam dotyk jego nagiego torsu na swoich plecach i załkałam cicho. – Cśś… - uciszył mnie, a językiem ponownie sięgnął do ucha. Odchyliłam nieznacznie głowę, pozwalając mu na więcej. Jego biodra w dalszym ciągu uderzały o moje pośladki mocno, a język delikatnie muskał małżowinę.

Snape wysunął się ze mnie tylko na chwilę, aby ponownie zatopić się w gorącu, które spowodowało gęsią skórkę na jego skórze. Powtórzył tę czynność jeszcze kilka razy, aż w końcu nadając sobie odpowiednie tempo dokończył we mnie, opadając bezwładnie na moje plecy. Pod ciężarem jego ciała opadłam na brzuch, czując jego przyspieszony oddech i lepką od potu skórę, którą przyciskał do mnie.

Leżeliśmy tak przez kilka chwil, próbując dojść do siebie, aż w końcu Severus podniósł się ociężale na wyprostowanych ramionach i usiadł na brzegu łóżka, zgarniając z podłogi swoją koszulę. Obróciłam głowę w jego stronę, przyglądając się w milczeniu nagim, białym plecom mężczyzny, które pokryte były starymi bliznami, rozciągniętymi po całej długości kręgosłupa, po czym również się podniosłam i na kolanach podeszłam bliżej. Oparłam dłonie na gładkich ramionach, masując je lekko, po czym zjechałam nimi na przedramiona, sięgając brzucha. Snape był chudy. Nie anorektycznie, ale wyczuwałam każdą kość pod skórą, kiedy badałam jego ciało swoimi dłońmi.

- Mogę zapytać o te blizny na plecach? – Spytałam niepewnie, całując go w sam środek karku. Snape zadrżał pod moim dotykiem.

- Nie – odparł szybko, rozkładając koszulę i powoli zakładając ją na siebie. Odchrząknął przy tym i podniósł się z łóżka, obracając przodem do mnie. Jako, że byłam praktycznie ubrana nie musiałam się wstydzić jego władczego spojrzenia.

- Tak bardzo cię kocham – wyrzuciłam nagle z siebie. Skoro Severus nie miał ochoty opowiadać mi o tym, co kiedyś go spotkało, nie zamierzałam ciągnąć tematu, ale słowa które potem wypowiedziałem również nie miały być usłyszane. Moje nagle szybko bijące serce sprawiło, że musiałam po raz kolejny mu to powiedzieć. Chciałam, żeby o tym wiedział i nigdy nie zapominał, co do niego czuję. – Mogłabym zabić dla ciebie, rzucić najpaskudniejsze zaklęcie w twojej obronie. Jesteś dla mnie najważniejszy, Severusie.

- Już późno – powiedział nagle mężczyzna, przerzucając spojrzenie ze mnie na zegar wiszący na ścianie. – Musisz wrócić do siebie.

- Chciałabym zostać z tobą – jęknęłam, ale posłusznie podniosłam się z materaca, wsuwając z powrotem majtki. Poprawiłam spódniczkę, szukając wzrokiem białej koszuli.

- Wiesz, że to niemożliwe – odparł Snape, przywołując do siebie górną część mojej garderoby. Podał mi ją bez słów i wyszedł na chwilę z sypialni. Gdy wrócił w dłoni trzymał ten sam eliksir, co zawsze mi go podawał. Bez zbędnych pytań i komentarzy wypiłam zawartość fiolki, po czym przytuliłam się mocno do swojego mężczyzny, ponownie sięgając jego ust. Objęłam je delikatnie swoimi, ale Snape odsunął mnie lekko.

- Wystarczy już – stwierdził. – Twój szlaban już dawno powinien się zakończyć.

Westchnęłam cicho i wyszłam z sypialni, przechodząc przez bawialnię aż do gabinetu. Snape podążał za mną, a gdy już miałam otworzyć drzwi i wyjść na korytarz, mocne chwycenie za ramię i przyciągnięcie wyprowadziło mnie z równowagi. Poczułam jak moje wargi zostają zmiażdżone przez jego, a następnie zostałam wypchnięta na korytarz.

Przez chwilę próbowałam dojść do siebie, trzymając się za nabrzmiałe, wykrzywione w uśmiechu usta. Próbowałam przypomnieć sobie każdą chwilę spędzoną z nim dzisiejszego wieczoru, a najbardziej pocałunek i smak jego ust, ale z moich myśli wyrwał mnie nagle głos Lucjana.

- Wszędzie cię szukam! – Jęknął lekko rozjuszony. – Co tu robisz?

Spojrzałam na niego zaskoczona, jak na przybysza z innego świata. Przed chwilą przeżywałam z Severusem coś niesamowitego. Cały świat wokół nas przestał wtedy istnieć. Byliśmy tylko my i nic więcej, a tu nagle pojawia się jakiś chłopak i pyta, co robię w lochach.

- Szlaban miałam – odparłam i odkaszlnęłam mocno, ponieważ zaschło mi w gardle. Musiałam na nowo wrócić do rzeczywistości. – Dzisiaj piątek, więc miałam szlaban ze Snape’em.

- No właśnie, piątek! – Lucjan przewrócił oczami. – Nowi urządzili imprezę zapoznawczą. Pozapraszali waszych.

- „Waszych”? – Zdziwiłam się. – Co to ma znaczyć?

- No Gryfonów – sprecyzował chłopak. – Normalnie miałbym to w dupie, ale ta zajebista laska uparła się, żebyś też była obecna.

Znowu ci nowi Ślizgoni. Gdyby nie Severus, to na pewno zrzygałabym się na samo ich wspomnienie przez Lucjana.

-Miałbyś to w dupie? – Prychnęłam. – A co z naszą przyjaźnią, w którą tak wierzyłeś?

- No wiesz… - Ślizgon podrapał się po głowie. – Jesteś spoko, fajna laska. Klara też niczego sobie, ale Sabrina przebija was o głowę. – Lucjan wypuścił powietrze z ust, udając że się wachluje.

- Ja pierdolę! – przeklęłam siarczyście. – Przestańcie mnie porównywać do niej! To jest chore! Poza tym, oni nie są celebrytami, żeby wszyscy tak za nimi latali! Są zwyczajni do bólu.

- Ale chcą się bratać z Gryfonami – zauważył brunet. – To chyba już jest jakaś nowość.

- Niech ci będzie – westchnęłam – ale wiesz co? Ja nie idę.

- Co?! – Zdenerwował się. – Nie po to tyle cię szukałem, żebyś teraz powiedziała, że nie idziesz!

- Wybacz, ale to był ciężki szlaban – odparłam, próbując stłumić uśmiech.

- Kurwa, obiecałem Sabrinie, że cię przyprowadzę, więc musisz ze mną pójść! – Warknął Lucjan, chwytając mnie za rękę. – Powiedziała, że pójdzie ze mną na randkę, jak cię przyprowadzę.

- I w to uwierzyłeś? – Zaśmiałam się gorzko. – Poza tym, na co ja jej tam? Przecież my się w ogóle nie znamy!

- Ale Klara już tam jest – zmienił taktykę.

- Co? – Zdziwiłam się. – Jak to Klara już tam jest? Poszła sama?

- No nie sama! – Ponownie przewrócił oczami, irytując się, że go nie słucham uważnie. – Już ci powiedziałem, że połowa Gryffindoru jest na tej imprezie, więc przyszła z Potterem i Weasley’ami.

- Tym bardziej nie pójdę, jeżeli bliźniacy tam są, a skoro Klara jest z nimi, to mogę być spokojna o nią.

- No zrób to dla mnie! – Wyjęczał przeciągle. – Chcę poruchać. Ta Sabrina jest tak seksowna, że wszystkim staje na sam jej widok.

- Oszczędź szczegółów – skrzywiłam się. – Ale dobrze. Pójdę, żebyś mógł zaciągnąć ją do łóżka, skoro tak ci zależy.

- Nareszcie gadasz z sensem! – Ucieszył się, ponownie ciągnąc mnie do tajnej kryjówki Ślizgonów, mieszczącej się w Pokoju Życzeń.

- Tylko pragnę zauważyć, że pewnie robi cię w konia – zachichotałam ponuro. – Taka osobowość, to przecież może mieć każdego – dodałam z sarkazmem, czego Lucjan nie wyczuł. Zapewne był już po kilku głębszych.

- Nie jestem przystojny? – Jęknął, zatrzymując się na chwilę. Stanął przede mną przodem, mierzwiąc dłonią włosy. – Spójrz.

- Patrzę i nic nie widzę – westchnęłam, ale uśmiechnęłam się pod nosem. Dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Nic, ani nikt nie był w stanie wyprowadzić mnie dzisiaj z równowagi. Byłam prze szczęśliwa. – Dobra, wchodźmy do tego waszego burdelu. Może nawet się napiję za twoje powodzenie…






niedziela, 12 lipca 2020

99. Bliźniacy Pyrites

Cała Wielka Sala pokryta była resztkami ziemniaków, puddingu, chleba czy jajek. Rozlane napoje tworzyły na podłodze klejące lub śliskie plamy. O dziwo nawet ślizgoni i uczniowie z Rumuńskiej i Francuskiej szkoły wzięli udział w bójce. Widocznie w każdym z nas jednak jest odrobina dziecka. Flitwick na pewno to zrozumiał. Po jego twarzy błąkał się lekki uśmieszek, jakby mężczyzna sam miał ochotę dołączyć do trwającej jeszcze chwilę temu walki. Jego entuzjazmu nie podzielali pozostali nauczycielowi. Mcgonagall bez zbędnych pytań, od razu machnęła różdżką, doprowadzając do ładu kolejne partie pomieszczenia. Flitwick szybko do niej dołączył, jednocześnie rzucając do swoich podopiecznych wesołe pytanie „kto wygrał?”. Prefekci również poderwali się z miejsc. My stałyśmy jak na skazaniu. Nie czułam się winna bójce, nie ja ją zaczęłam. Patrzyłam, jak Snape zrobił kilka kroków naprzód i poszukując winnego, skupiony na kolejnych twarzach uczniów, niechcący wdepnął w dżem. Z obrzydzeniem i irytacją przyjrzał się swojemu butowi.

- Kto za to odpowiada?! – zapytał głośno i wyraźnie. – W tej chwili wskazać mi winnych!

Uczniowie popatrzyli po sobie. Ja spojrzałam z wyrzutem na Alex. Gdyby nie bawiła się miską dziewczyny Georga, wojna wcale by się nie zaczęła! Przyjaciółka raczej tak nie uważała. Patrzyła teraz na Angelinę i Clarice. Ze wzajemnością. Zdezorientowany Harry zapytał cicho, czy wskazujemy na nie. Alex potrząsnęła głową. Chyba znowu planowali zmowę milczenia…

- Profesorze, to Alex Lamberd zaczęła! – wykrzyknęła Hermiona, wskazując oskarżycielsko palcem w naszą stronę. – Wylała pucharek wprost na moją głowę! A potem dziewczyny zaczęły się między sobą bić!

A więc jednak nie ma zmowy… Cały stół Gryffindoru spojrzał w jej kierunku. Hermiona próbowała coś zrobić z mokrymi, posklejanymi włosami. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać, choć była czystsza niż niektórzy z nas.

- To nie prawda! – wojowniczo syknęła Alex. Zacisnęła pięści. – Gdyby nie te głupie pru…

Snape przygwoździł ją spojrzeniem. Alex nagle jakby straciła wątek. Zająknęła się, zamknęła usta i opuściła wzrok. Nawet McGonagall przystanęła na moment, spoglądając z rozczarowaniem w naszą stronę. Potrząsnęła głową i podeszła bliżej.

- Panienko Alex, zostałaś wskazana, więc niestety będziesz musiała wyjaśnić to u dyrektora.

- Pani profesor, przecież sama nie zrobiłaby takiego bałaganu – powiedziałam oburzona. - Nie tylko ona jest winna!

- Przesłuchajmy wszystkich po kolei – zaproponował Moody. Jego mechaniczne oko ślizgało się po uczniach, ale wyraźnie dłużej zatrzymywało się na dziewczęcych sylwetkach. – Jak za starych dobrych czasów w Ministerstwie.

- Zaraz zaczynają się zajęcia. Nie mam czasu na tę dziecinadę – mruknął Snape, podchodząc do stołu Slytherinu i dyrygując swoimi podopiecznymi. Sam nawet nie kiwnął różdżką, żeby cokolwiek sprzątnąć.

- Może im odpuśćmy? – nieśmiało zaproponował Flitwick. – To w sumie pewnego rodzaju integracja uczniowska. Zależy nam na tym, żeby Hogwart działał jak wspólnota i proszę. Mamy efekt.

- Ale akurat dzisiaj? – Minerva dotknęła dłonią swojej piersi i westchnęła. – Akurat, kiedy zjawiła się u nas taka osobistość…

- Nikt nas nie uprzedził – mruknęła Alex.

Wiedziałam, że wiedza o przybyciu jakiegoś tam gościa wcale nie zastopowałaby jej przed zemstą. Moje argumenty niemal nigdy na nią nie działały. Nauczyciele zaczęli głośno dyskutować. Ja westchnęłam, masując obolały brzuch. Alex zgięła się lekko i potarła swoje plecy. Gdy spojrzała na dłoń, miała na niej ślady krwi. Obróciłam ją i zauważyłam, że krew przesiąkła przez jej bandaże i poplamiła białą koszulę. Widocznie rana od bata jeszcze się nie zagoila.

- Pani profesor – zgłosiłam się, unosząc wysoko rękę. - Alex chyba musi iść do pielęgniarki.

- Nic mi nie jest – przyjaciółka wytarła dłoń w spodnie.

- Na Merlina… - Minerva nieco złagodniała. - Klaro, odprowadź ją do skrzydła szpitalnego.

- Zaprowadzę je – zaproponował Moody, wyrywając się w naszą stronę.

- Dziewczynki dadzą sobie radę – McGonagall machnęła dłonią.

Moody łypnął na nas, a później na nią. Gdy już chciał zacząć dyskusję, Minerva sprecyzowała.

- Wybacz Alastorze, może trochę panikuje, ale przydasz się tutaj przy sprzątaniu. Dyrektor nie zatrzyma naszego gościa na długo, a to przecież sam Kenneth Pyrites, potomek Argo Pyritesa i znany w całych stanach pastor. Czarodziej i osobistość wielkiej wagi.

- O tak, tak – wtrącił się Flitwick. - Czytałem kiedyś o jego ugrupowaniu. Nazywają siebie kościołem Białej Drogi.

- Wydaje mi się, że o nim nie słyszałem… – zdziwił się Moody. – Tak samo jak o tym, że ma tutaj przybyć. Czy ja zawsze muszę dowiadywać się o wszystkim ostatni? Może ubrałbym lepszą koszulę – zażartował, gładząc się po brzuchu.

Humory profesorów nieco się poprawiły. Wszyscy zabrali się za sprzątanie. Złapałam Alex pod rękę i zaczęłyśmy ulatniać się w stronę drzwi. Tuż przy wyjściu obie dostałyśmy zaklęciem czyszczącym. Obejrzałam się przez ramię i zauważyłam, że to profesor Moody nas wyręczył. Uśmiechnęłam się do niego, a potem wyszłyśmy na korytarz.

- W sumie nic mi nie jest – mruknęła Alex, przytrzymując obolałe plecy. – Za dużo dziwnych, gwałtownych ruchów.

- Koszula się wyczyściła – powiedziałam, oglądając jej plecy. - Ale pielęgniarka i tak musi zmienić Ci opatrunek.

Ruszyłyśmy w stronę skrzydła szpitalnego.

- Przynajmniej nie musimy sprzątać – przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Mam nadzieje, że te krowy latają teraz z mopem i szorują podłogę. Z Hermioną na czele!

- Nie musiałaś oblewać jej tym sokiem.

- Musiałam, bo mnie wkurwiła – skrzyżowała przed sobą ręce. - A widziałaś minę Freda? Albo Georga?

- No – zamyśliłam się. – Oni wyglądali, jakby nie wiedzieli o co nam chodzi.

- Suki to ukrywają – syknęła Alex. – A wiesz co to znaczy? Jak bliźniacy się dowiedzą, co Angelina i Clarice nawywijały, pewnie się na nie wypną. Kto chciałby kręcić z takimi szmatami?

- Musisz je tak nazywać? – skrzywiłam się. – Wiem, że nie były dla nas miłe, ale…

- Ale co? – Przyjaciółka łypnęła na mnie. – Nie zasłużyłyśmy na takie traktowanie. Przecież Ty tylko gadałaś z Fredem, a ona już sobie ubzdurała nie wiadomo co. To samo z Georgem. Lubię gościa, ale sam za mną lata, to czemu mi ma się obrywać?

- Ja się trochę nie dziwię Angelinie – powiedziałam zawstydzona. - Fred mnie kiedyś pocałował, więc może myślała, że znowu to zrobił?

- Nawet jeśli, to co z tego? To nadal nie Twoja wina, że koleś nie umie nad sobą panować. Niech załatwiają to między sobą. A za tamto przed świętami jeszcze oberwą. Zobaczysz. Ja im się tak odpłacę, że będą błagały rodziców o to, żeby je stąd odebrali... może czarna magia, to nie był najlepszy pomysł, ale..

- Czy w tej szkole może być jeszcze lepiej?! – usłyszałyśmy głośny, damski śmiech.

Obróciłyśmy się jak na komendę i zauważyłyśmy, że na poręczy półpiętra siedziała ta nowa, czerwonowłosa uczennica. Jej spódniczka była tak krótka, że niemal obie widziałyśmy teraz jej majtki. Dziewczyna wyglądała od nas o wiele doroślej, ale możliwe, że to przez bardzo mocny makijaż. W ręce trzymała palonego właśnie papierosa. Zaciągnęła się nim ostatni raz, a później ostentacyjnie zgasiła go na poręczy.

- Używałyście czarnej magii? – zapytała z zainteresowaniem.

Machnięciem różdżki pozbyła się dowodu rzeczowego. Do ust wrzuciła kolejną gumę. Przez cały ten czas, patrzyła w naszą stronę. Musiała słyszeć część rozmowy, a może i całą? Uśmiechała się szeroko, jakby to, co dopiero usłyszała bardzo ją bawiło, a może i sprawiało jej jakiegoś rodzaju przyjemność?

- Nigdy w życiu! – odpowiedziałam szybko, omal się nie zapowietrzając.

Oczy dziewczyny zmieniły kolor na nieco bardziej czerwony. Zamrugałam, sądząc, że mi się zdaje.

- Nawet jeśli, to nic Ci do tego – wojowniczo warknęła Alex.

- Nic mi do tego – powtórzyła dziewczyna i ponownie się zaśmiała. – Słyszałeś Samuel? Nic mi do tego! Czy to znaczy, że te dwie niewinne istotki złamały odgórny zakaz ministerstwa?

- Kogo nazywasz niewinną istotką?! – żachnęła się Alex, jakby te słowa najbardziej jej uwłaczały.

- Ciebie, piękna – czerwonowłosa mrugnęła żartobliwie.

Nie odrywała od nas wzroku. Zrobiła z gumy balon, a gdy ten pęknął, wcisnęła ją ponownie palcem do ust. Spojrzałyśmy z Alex na siebie i weszłyśmy po schodach na półpiętro. Dopiero wtedy zauważyłam, że stał tam także ten nieznany nam dotąd chłopak. Wyższy od swojego ojca, choć przy tym podobnie tajemniczy. Roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Na pierwszy rzut oka nie wydawał się jednak niebezpieczny. Nie był może górą mięśni, ale widać było, że mimo szczupłej sylwetki, był także wysportowany. W przeciwieństwie do siostry nie miał na sobie żadnych krzykliwych kolorów ani kolczyków. Nienaganny, wysokiej klasy garnitur w ciemnych, stonowanych barwach. Brak krawata i rozpięta pod szyją koszula. Dziennik, który wcześniej tak kurczowo przyciskał do piersi, teraz miał otwarty. Coś w nim szkicował. Chłopak zerknął w naszą stronę bardzo oceniająco. Na mnie zatrzymał wzrok o wiele dłużej. Potem uśmiechnął się lekko, może nawet w pewien sposób mechanicznie.

- Nie ma opcji, że zrobiły coś takiego – zawyrokował. W jego głosie nie było jednak czuć kpiny. Czysty obiektywizm.

- Masz rację, bo nie zrobiłyśmy – powiedziałam z pewnością siebie.

- Och, jaka szkoda. Zapowiadało się tak nieźle… – jęknęła dziewczyna i zeskoczyła na ziemię. Przeciągnęła się, pokazując brzuch i odkrywając błyszczący w pępku kolczyk. – Myślałam, że znajdziemy tu ciekawych znajomych, ale chyba ludzie wszędzie są tak samo nudni i stereotypowi.

- Nudni i stereotypowi? – Alex parsknęła. - O nie, akurat tutaj mamy plejadę dziwaków, idiotów i osobistości.

- Zawsze tak się przechwalają, a potem wychodzi jedno wielkie nic – dziewczyna zwróciła się do brata i ostentacyjnie obejrzała swoje paznokcie.

- Sabrina, za szybko skreślasz ludzi – skomentował Samuel, nie odrywając wzroku od swojego szkicu. – Nie pamiętasz, co ciągle powtarza nam ojciec?

- A tak, masz racje – czerwonowłosa przewróciła oczami. Skrzyżowała przed sobą ręce i spojrzała na nas. – W sumie czytałam jakiś artykuł o Hogwarcie. Było tu porwanie, prawda?

- To raczej w Hogsmeade, a nie na terenie szkoły – szybko wyjaśniłam.

- I ten cały Podder dostał się oszustwem do turnieju? – kontynuowała Sabrina.

- On się nazywa Potter – tym razem poprawiła ją Alex.

– I to nie on się zgłosił. Ktoś go wrobił, bo jest za młody na udział – dokończyłam za nią.

- Tak czy siak, wychodzi na to, że na terenie szkoły jakiś oszust. – Oczy Sabriny zmieniły barwę, na niebieską. – Kombinatorzy tutaj, przestępcy w okolicy, klątwa stanowiska, nieme przyzwolenie dyrektora…

- To nie do końca tak – zająknęłam się. – Gazeta wszystko wyolbrzymia. Nie opieraj się na informacjach, które wyczytałaś, albo które są plotkami.

- O tak, sekretów jest na pewno wiele, wiele więcej. - Sabrina uśmiechnęła się szeroko, niczym psychopatka.

Potrząsnęłam głową. Szkoła miała swoje tajemnice, ale jeśli tak widziano ją z zewnątrz, a tym bardziej zza granicy, nie świadczyło to o nas dobrze. Zmartwiło mnie to. Znałam Hogwart z wielu dobrych stron. Do niedawna sądziłam, że są tylko te dobre. No niemal tylko.

Samuel przyglądał mi się z zainteresowaniem. Miały paść kolejne pytania, ale wtem na schodach pojawił się Dumbledore i ojciec tej dwójki. Kenneth Pyrites.

- Naprawdę czuję się zawiedziony poziomem tej wiekowej i także przecież legendarnej szkoły – odzywał się mężczyzna w białym gatniturze. – Sądziłem, że w miejscu tym stawiacie na tradycję. Że czuć będzie ducha dawnych lat, a tymczasem uczniowie zachowują się niczym pozbawiony rozumu motłoch… Jak inaczej miałbym zrozumieć to, co zaszło w Wielkiej Sali?

- Drogi Panie Pyrites, zapewniam, że ten wybryk był jednorazowy – Dumbledore uśmiechał się przyjaźnie. - Nasi uczniowie chwalą sobie szkołę i panujące w niej zasady, a ci którzy ukończyli edukację, nierzadko obsadzają wysokie stanowiska. Nie jest to co prawda szkoła wojskowa jak Durmstrang, ale mamy swoje podejście do indywidualności i kształtujemy naprawdę świetnych czarodziejów, ministrów, aurorów…

- Ach tak, Durmstrang… - Kenneth zapatrzył się przed siebie. - Zastanawiałem się, czy nie posłać tam moich dzieci, ale skoro ich sławny dyrektor i tak jest u was w delegacji, a interesy na jakiś czas związały mnie z Wielką Brytanią, Hogwart wydawał się lepszym wyborem. Dziś jednak zwątpiłem.

- Niepotrzebnie – zapewniał dyrektor. - Zajmiemy się Pańskimi dziećmi, tak jak ustaliliśmy. Profesor Snape został już powiadomiony, że jego dom zyska dwójkę uczniów. Snape to wspaniały i wymagający nauczyciel.

- Tak, słyszałem o nim wiele… rzeczy.

Mężczyźni zatrzymali się obok naszej czwórki. Dumbledore był nieco zdziwiony naszą obecnością, zaś Kenneth potraktował nas jak powietrze i spojrzał władczo na swoje dzieci. Samuel wyprostował się, a Sabrina tak jak poprzednio miała totalnie wywalone. Odezwała się, jako pierwsza.

- Ojcze, tylko nie mów, że nas stąd zabierasz!

- Taki mam zamiar – powiedział pastor i wyminął dzieci, kierując się schodami na dół.

- Nie ma mowy! – oburzyła się dziewczyna.

- Pytałem Cię o zdanie? - Kenneth przystanął. Był tyłem do nas. Zacisnął palce na poręczy.

- Nie ojcze, ale i tak je poznasz. Musisz – Sabrina zeskoczyła kilka schodków w dół, by stanąć przed nim. Choć stała niżej, zrównali się wzrostem. - Bo moim zdaniem, ta szkoła jest dla nas idealna. Nic jej nie brakuje… Jesteśmy tutaj chwilę, a już zainteresowało mnie tyle rzeczy. I uprzedzając fakty, cokolwiek powiesz, nie zamierzam iść do tej nudnej wojskowej placówki! Tam w Bułgarii nie jest miejsce dla kogoś takiego jak ja. Mam robić co rano musztrę? Żadna siła nie wyciągnie mnie z łóżka przed godziną siódmą! A jeśli ktoś będzie próbował mnie zmusić, to…

- Dość… - mężczyzna wystawił przed siebie otwartą dłoń, momentalnie przywołując ciszę. Obrócił się i spojrzał na syna. – Co Ty myślisz, Samuelu? Podzielasz entuzjazm siostry?

- Cóż – Samuel zamknął notatnik. – Przede wszystkim, tutaj mówią po angielsku. Jest środek semestru. Nauka bułgarskiego w trakcie roku odbiłaby się na naszych wynikach. Niekorzystnie, rzecz jasna.

- Nigdy nie miałeś problemów z nauką – skomentował pastor. – Portugalskiego nauczyłeś się w miesiąc.

- Oczywiście. – Chłopak uśmiechnął się szczerze i splótł ręce za plecami, dumnie wypinając pierś. – Ja nie miałbym problemów, ale dla Sabriny byłby to zbyt wielki cios.

- Znowu nazywasz mnie głupią, jełopie?! – warknęła Sabrina, unosząc w górę zaciśniętą pięść.

- Może nie głupią, ale raczej nieskupioną na rzeczach właściwych – Samuel mrugnął, nie przestając się uśmiechać.

- Dobre sobie! Zaraz wywrócę Ci flaki na lewą stronę! – zagroziła czerwonowłosa, chwytając za różdżkę.

- I to będzie ostatnia rzecz, którą zrobisz – zaśmiał się jej brat, nawet się nie ruszając.

Zastanawiałam się, czy powinnam ich w jakiś sposób rozdzielić, ale pierwszy zareagował pastor. Kenneth Pyrites pochwycił nadgarstek córki, uniemożliwiając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Jego dotyk ją sparaliżował. Momentalnie uszło z niej powietrze, a wściekłe oczy przybrały spokojny, niebieski kolor. Mężczyzna spojrzał kolejno na oba swoje dzieci i zastanowił się chwilę.

- Niech będzie – powiedział w końcu, przywołując na swojej twarzy nawet coś, co można było nazwać uśmiechem. Trochę przerażającym uśmiechem. W tej samej chwili poluźnił uścisk. Sabrina momentalnie cofnęła rękę i zeszła z drogi ojcu.

- Rozumiem, że możemy kontynuować oprowadzanie? – zapytał Dumbledore.

- Myślę, że tak – mężczyźni zaczęli wspólnie schodzić. Sabrina i Samuel dołączyli do nich. Pastor kontynuował rozmowę. – Czyli hostujecie Turniej Trójmagiczny, co jak wiemy, jest nie lada wyzwaniem. Przygotowanie wszystkich zadań, sędziowanie, dopilnowanie, żeby zachować uczciwość…

Razem z Alex patrzyłyśmy jak czwórka czarodziejów znika z naszych oczu. Ponownie spojrzałyśmy na siebie, a potem ruszyłyśmy do naszego celu – skrzydła szpitalnego.

- Dziwna rodzina… - skomentowałam, pocierając skroń.

- Czemu dziwna? – Alex wzruszyła ramionami. - Też dokuczałam sobie z bratem. Zanim stał się taki nadęty i „zbyt dorosły”.

- Czyli tak robi rodzeństwo? – zastanowiłam się. – Myślisz, że które z nich jest starsze?

- Nie wiem i mi to wisi. Koleś pewnie jest kujonem, a ta Sabrina wygląda, jakby zamierzała ostro namieszać. Kto normalny robi taki research zanim trafi do jakiejś szkoły?

- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie czytałaś ciekawostek o Hogwarcie przed pierwszym rokiem?! – patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

Po chwili byłyśmy już w skrzydle. Wszystkie łóżka były wolne. Wszystkie, poza jednym. Lucjan korzystał z faktu, że został ranny w boju i wymigiwał się od zaczynających się wkrótce zajęć. Gdy pielęgniarka pytała o jego stan, ściemniał, że ma zawroty głowy, problemy z równowagą i inne książkowe objawy wstrząśnienia mózgu. Słyszałam jednak, że czuł się na tyle dobrze, by ogrywać kumpli w karty. Na nasz widok bardzo się ucieszył.

- Hura! Przyszłyście mnie w końcu odwiedzić? – zawołał wesoło.

- Chciałbyś – Alex pokazała mu język i weszła do gabinetu pielęgniarki.

Ja zaśmiałam się i usiadłam koło łóżka Lucjana.

- Powinnyśmy być na zajęciach, ale trochę się porobiło – wyjaśniłam krótko. – Jak się czujesz?

- W sumie spoko. Trochę zamulam, ale to lepsze niż eliksiry – Lucjan obejrzał się na znikającą za drzwiami Alex. – Tragedia. Tak się poświęciłem dla was, a ona dalej ma wąty? – zapytał.

- Nadal się dziwisz? To jest Alex. Jak czymś podpadniesz, zapamięta to na całe życie – zażartowałam.

- Dobra, czyli następnym razem mam was nie ratować. W tej chwili zapisuje sobie to w głowie… – zaczął udawać, że pisze coś w powietrzu.

- Ej, nie! – złapałam go za rękę, powstrzymując przed dokończeniem niewidzialnej notatki. – Nie była to może najlepsza misja ratunkowa, ale bardzo się przydałeś. I cieszę się, że względnie nic Ci nie jest. Szkoda, że musisz tutaj teraz leżeć.

- Tak naprawdę to nie muszę – zaśmiał się Lucjan. Dał ręce z głowę i położył się wygodnie. – Mógłbym wyjść w każdej chwili. W sumie jak wszyscy znów się zjadą, trzeba by jakąś imprezkę powitalną ogarnąć… - zastanowił się. - Wiesz, mam pomysł. Poleżę tak długo, że zorganizują ją sami, a potem przyjdę na gotowe. Nie może wszystko być zawsze na mojej głowie. Plan idealny.

- A kiedy robi się takie imprezy? –zapytałam. - Pierwszego dnia, czy w pierwszy weekend?

- Raczej w weekend. Chyba, że posiadówka w pokoju wspólnym, wtedy zdarza się pierwszego dnia. Jak taką odpuszczę, nic się nie stanie. W kółko te same gęby.

- No to chyba dzisiaj będziecie mieć imprezę szczególną.

- Niby czemu?

- Do szkoły przyjechała dwójka nowych uczniów. Z tego słyszałam, będą u was w domu.

Alex wyszła z gabinetu pielęgniarki, dopinając ostatnie guziki koszuli.

- Miałaś rację, przez te suki rana mi się otwarła. Trzeba było zmienić opatrunek – skomentowała głośno.

- Jakie suki? Co?! – Lucjan mocno się ożywił i podniósł się do siadu. – Mamy nowe dziewczyny w Slitherinie i już Alex się z nimi lała? Kurwa, tyle mnie ominęło?! Wychodzę dzisiaj!

Alex stanęła w pół kroku. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Lucjan wyskoczył spod kołdry w samych bokserkach, zachwiał się i nic sobie nie robiąc z tej chwili słabości, szybko ubrał na siebie czekający na niego czysty mundurek. Jak zawsze niedbale zapiął koszulę i nie dociągnął krawata do końca. Marynarkę przerzucił przez bark. Zaraz potem złapał mnie za brodę i „w nagrodę” pocałował mnie krótko.

- Dzięki za info, Klara – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i popędził do drzwi.

- Ale my nic nie mówiłyśmy, że… - zdezorientowana próbowałam mu wytłumaczyć. Było jednak za późno.








sobota, 4 lipca 2020

98. Nowi uczniowie


Przez gęstwinę drzew przedarł się w końcu Albus Dumbledore. Minę miał poważną i nie wyglądał już tak sympatycznie jak zazwyczaj. Staruszek spojrzał uważnie na profesor Mcgonagall, która wskazała na Snape’a i szczelniej otuliła się płaszczem, pod którym miała zielonkawy szlafrok.

- Jak dzieci? – Spytał dyrektor, podchodząc do Mistrza Eliksirów. – Zemdlała? – Dodał, widząc jak Severus przytrzymuje mnie twardo jedną ręką.

- Tak, ale ta dwójka wygląda dobrze – odparł Snape, wlepiając groźne spojrzenie na swojego podopiecznego. – Chociaż pan Bole chyba za dużo wypił dzisiejszego wieczoru.

- Jest Sylwester – burknął chłopak, po czym skrzywił się lekko. Dumbledore od razu podszedł do Ślizgona, sprawdzając jego stan. W tym samym momencie po drugiej stronie drzew pojawiła się spora wataha parskających i rozgniewanych Centaurów. Kreatury naprężyły łuki, gotowi do wystrzału, ale gdy tylko zauważyły Dumbledore’a ich zapał osłabł. Magorian wysunął się nieco do przodu, dając znać pozostałym by opuścili swoje bronie.

- Da sobie pan radę, dyrektorze? – Spytał Severus, oświetlając twarz mężczyzny.

- Idź, zaprowadź dzieci do Skrzydła Szpitalnego i nie martw się. Wyjaśnię tę sprawę z Magorianem raz na zawsze. – Dumbledore ruszył w stronę Centaurów. Severus patrzył przez chwilę za staruszkiem, jakby zastanawiając się, czy jednak nie zostać i mu nie pomóc, po czym ruszył w przeciwną stronę, wskazując głową kierunek Amber.

- Ja pomogę, psorze! – Odezwał się nagle zaniepokojony głos Hagrida. Pół olbrzym wyciągnął przed siebie ręce, chcąc odebrać moje nieprzytomne ciało od profesora, ale Mistrz Eliksirów schował swoją różdżkę, po czym wziął mnie delikatnie na ręce, nawet nie spoglądając w stronę gajowego.

- Zajmij się Bole’em – rozkazał twardo i ruszył za Klarą, która oświetlała mu drogę.

- Profesorze, oni weszli na błonia i nas porwali – jęknęła, tłumacząc się. – My nie miałyśmy zamiaru pakować się w kolejne tarapaty.

- Nie jęcz Amber, tylko prowadź – mruknął Severus i na moment zerknął w dół, przyglądając się mojej poranionej twarzy. – Została zgwałcona?

Klara potknęła się o wystający korzeń. Zapewne zszokowała ją bezpośredniość nauczyciela, ale Snape nigdy nie lubił owijać w bawełnę. Dziewczyna spojrzała na niego z przestrachem w oczach, nie dowierzając, że Snape zadał jej takie pytanie.

- Odpowiedz – syknął, starając się na spokojny ton.

- Nie, profesorze – wydusiła w końcu z siebie gryfonka. – Był taki moment, że chwycili Alex i zerwali z niej kurtkę, ale nie zrobili jej krzywdy.

Mężczyzna słuchał w milczeniu, nie odzywając się już ani słowem.

W końcu udało nam się wyjść spomiędzy drzew na błonia szkoły. Tuż za nami szedł Hagrid, niosąc na rękach Lucjana, który również musiał zemdleć. Z jego głosy sączyła się krew, ściekając strużkami po skroniach.

Hogwart o tak późnej godzinie wyglądał jak z horroru. We wszystkich jego oknach nie paliło się żadne światło, a wokoło panowała wszechogarniająca cisza, jakby cały świat wstrzymał oddech. Jedynymi dźwiękami były skrzypienia mrozu pod butami.

Klara, jako pierwsza weszła do szkoły, kierując się prosto w stronę skrzydła szpitalnego. W pewnym momencie Severus zatrzymał się na rozwidleniu korytarzy i zawahał. Wpatrywał się przez chwilę w ciemny korytarz prowadzący wprost do lochów, a następnie skierował wzrok przed siebie, gdzie droga prowadziła do sali szpitalnej.

- Prosto, psorze – odezwał się idący tuż za nim Hagrid i wyminął nauczyciela.

- Dobrze wiem, gdzie trzeba iść – warknął Snape. – Nie potrzebuję wskazywania mi drogi.

- Przepraszam, psorze. Zatrzymał się profesor tak nagle, pomyślałem, że…

- Nie myśl – urwał ostro brunet. Porzucił swoje myśli o skręceniu w boczny korytarz i ruszył pewnie przed siebie, wymijając po drodze gajowego.

Skrzydło szpitalne było puste. Rzadko kiedy to się zdarzało, ale podczas ferii świątecznych mniejsza ilość uczniów w Hogwarcie oznaczała mniej wypadków i urazów. Gajowy położył delikatnie Lucjana na jednym z pustych łóżek i udał się do sąsiedniego pomieszczenia, w którym nocowała przeważnie pielęgniarka.

- Połóż się, Amber – rozkazał Severus, również kładąc mnie na najbliżej położonym materacu.

- Profesorze, ale ja się dobrze czuję, nie muszę tu leżeć – zaoponowała Klara. – To nimi trzeba się zająć.

- Wykonuj polecenia – zdenerwował się Snape. – Pomfrey musi zbadać każde z was.

Dziewczyna nie miała zamiaru wykłócać się z profesorem o takie rzeczy i potulnie usiadła na łóżku, które znajdowało się pomiędzy moim a chłopaka. Przez pierwszych kilka chwil siedziała jak na szpilkach, dopiero potem opamiętała się trochę, ściągając z siebie puchową kurtkę. Położyła ją na krześle tuż obok. Z lękiem przeniosła wzrok na Lucjana. Ślizgon nie wyglądał zbyt dobrze. Przez alkohol nie był w stanie poczuć, jak bolesnych obrażeń doznał, ale organizm w końcu się zbuntował i zaprotestował.

- Merlinie! – Krzyknęła nagle pielęgniarka Pomfrey, wybiegając ze swojej salki. Złożyła ręce jak do modlitwy, podchodząc szybko do łóżka Lucjana. – Co się stało, dzieciaczki kochane?!

- Uspokój się, kobieto – warknął Severus i odszedł z nią kawałek. Zaczął jej coś tłumaczyć, wskazując niedbale ręką na Ślizgona, a następnie na moje łóżko. Z każdym kolejnym słowem oczy lekarki robiły się coraz większe.

- Ale… Centaury?! – Oniemiała, otwierając szeroko usta. Po chwili jednak szybko się zrehabilitowała i przywołała zaklęciem parawan, który otoczył moje łóżko z każdej strony.

- Po co ten parawan? – Przeraziła się Klara, chcąc wstać, ale Pomfrey machnęła na nią ręką, żeby siedziała tam, gdzie siedzi.

- Panienka Lamberd musi mieć opatrzone plecy – odpowiedziała kobieta, zakasując rękawy. – Profesor Snape jest na tyle uprzejmy, że postanowił mi pomóc. Ja w tym czasie zajmę się waszą dwójką.

Pomfrey podeszła do dziewczyny, oglądając jej policzki z każdej strony, a następnie chwyciła ją lekko za ręce, przyglądając się kilku ranom na dłoniach.

- Boli cię coś? – Spytała.

- Nie – odparła Klara, a jej wzrok utkwił w profesorze Snapie. Mężczyzna ściągnął z siebie gruby, czarny płaszcz i poluzował swoją szatę tuż pod szyją, a następnie schował się za parawanem.

- Odniosłaś gdzieś jeszcze jakieś obrażenia? – Kontynuowała pielęgniarka swój wywiad. – Panienko Amber?

- Nie, nie – odparła szybko Klara, otrząsając się.

- W takim razie siedź tu grzecznie i poczekaj. Ja w pierwszej kolejności muszę zająć się panem Bole’em. Ta rana nie wygląda dobrze – westchnęła, wychodząc na chwilę z sali. Gdy wróciła przyniosła na tacy masę leków, bandaży i innych specyfików, które znajdowały się w małych fiolkach. Na każdej naklejono etykietę z nazwą eliksiru.



***

Zaczęły do mnie dochodzić pojedyncze dźwięki. Jęknęłam cicho, czując ból na plecach, po czym otworzyłam oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że umarłam i wylądowałam w raju. Nade mną nachylał się Severus, sięgając właśnie do zamka od kurtki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że znajduję się w skrzydle szpitalnym. Zza parawanu usłyszałam głosy przyjaciółki i pielęgniarki.

- Se… - zaczęłam, lecz mężczyzna uciszył mnie szybko, przykładając palec do swoich ust, po czym ponownie sięgnął do kurtki, rozpinając ją. Uniosłam lekko ramiona, dając mu możliwość wyswobodzenia mnie z wierzchniego okrycia.

- Muszę rozerwać twoją koszulkę, panno Lamberd – oświadczył Severus profesorskim tonem, a kąciki jego ust drgnęły w sarkastycznym uśmiechu.

- Alex? – Usłyszałam pełen nadziei głos przyjaciółki. – Przebudziłaś się?

- Panno Amber, proszę leżeć i nie wstawać! – Upomniała ją Pomfrey. – Proszę dać nam pracować. Niedługo porozmawiasz ze swoją przyjaciółką!

- Nic mi nie jest – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, chociaż cała moja uwaga skupiona była na Snapie. Mężczyzna w tym czasie chwycił różdżkę i jednym sprawnym ruchem rozerwał czerwony materiał, który przesiąknięty był krwią.

- Obróć się na brzuch, Lamberd.

Wykonałam posłusznie jego polecenie, kładąc się przodem do poduszki. Ułożyłam się wygodnie, podkładając ręce pod brodę. Mistrz Eliksirów wyszedł na chwilę do Pomfrey, zabierając kilka eliksirów, które przyniosła i na nowo schował się za parawanem.

- Jedna rana jest dość głęboka – stwierdził Severus pod nosem. – Ale przy odpowiedniej pielęgnacji nie powinno być blizn.

Poczułam dłoń mężczyzny na swoich plecach i zadrżałam delikatnie. Jego dłoń sprawnie odpięła mi zapięcie od stanika i rozsunęła jego brzegi, chcąc mieć lepszy dostęp do obrażeń.

- Może trochę zaboleć, więc staraj się nie histeryzować – mruknął Snape, po czym odkorkował jedną z fiolek i nabrał na palce gęstej, przeźroczystej mazi. Chwilę później poczułam ją na skórze. Zapiekło i to cholernie. Spięłam mięśnie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Severus od razu to zauważył, ponieważ na moment cofnął dłoń, ale po chwili na nowo zaczął zabieg.

Gdy skończył, ponownie sięgnął po różdżkę.

- Ferula – wypowiedział dokładnie zaklęcie, a bandaże, które leżały obok fiolek uniosły się w powietrze, chcąc opatrzeć moje ciało. Podniosłam się na jednej ręce, a drugą zakryłam piersi, czerwieniąc się lekko. Przekręciłam się tak, aby Severus nie był w stanie dostrzec mojej nagości i pozwoliłam, aby biały materiał owinął się dokładnie wokół mojej klatki piersiowej. Dopiero wtedy obróciłam się z powrotem i usiadłam. Snape patrzył na mnie zdziwiony.

- No co? – Burknęłam cicho, spuszczając na moment głowę.

- Wiem jak wyglądasz, dziewczyno – rzekł zdumiony Severus, nachylając się nade mną.

- Tylko raz mnie tak widziałeś i to było ponad tydzień temu, więc mam prawo się wstydzić.

- Mam dobrą pamięć, Lamberd – odparł, unosząc palcem mój podbródek. Spojrzałam na niego zakłopotana. Snape wpatrywał się we mnie uważnie, a jego wzrok na moment zatrzymał się na moich ustach. Nim chciałam się odezwać, Mistrz Eliksirów odsunął się i wstał szybko, wychodząc przed parawan.

Siedziałam lekko oszołomiona, kiedy nagle materiał został odsunięty na dobre, a do mojego łóżka doleciała Klara. Wyglądała normalnie. Na twarzy miała poprzyklejanych kilka plastrów, a poza tym wyglądała na zdrową.

- Nic ci nie jest? – Spytała z troską, siadając obok na krześle. Chwyciła moją dłoń i ścisnęła ją mocno.

- Nie – odparłam lekko oszołomiona tym, co chciał (a może nie chciał) zrobić Severus. Potrząsnęłam szybko głową, wlepiając trzeźwy wzrok na przyjaciółkę. – Chciałam cię przeprosić.

- Co? – Zdziwiła się. – Za co?

- Za to nie odzywanie się do ciebie – odparłam skruszona. – Przepraszam. Nie powinnam wyżywać się na tobie. Ty zawsze chcesz dobrze.

- Alex, nie ma problemu. Ja się na ciebie nie gniewałam.

- Bo ty nigdy się nie gniewasz – przyznałam. – Zawsze starasz się być dobra. Przepraszam raz jeszcze.

- Nie mówmy o tym – uciszyła mnie i raz jeszcze ścisnęła rękę. – Cieszę się, że nic ci nie jest. Jak udało nam się wyjść z lasu, zachowywałaś się dziwnie. Myślałam, że tak samo uszkodziłaś sobie głowę, jak Lucjan.

- Co masz na myśli? – Zdziwiłam się.

- Rzuciłaś się profesorowi w ramiona, wyznając jak bardzo się bałaś, że już go więcej nie zobaczysz, a potem zemdlałaś – wyjaśniła i zaglądnęła przez ramię na Snape’a, który aktualnie rozmawiał przyciszonym głosem z pielęgniarką.

- Nie pamiętam – odpowiedziałam szybko, chociaż bardzo dobrze pamiętałam, co zrobiłam. Na szczęście można to było zrzucić na stres albo szok pourazowy. Nie miałam się czym przejmować, że Klara nagle odkryje mój sekret. – A co z nim? – Wskazałam głową na Ślizgona, który spał smacznie na łóżku po drugiej stronie. Jego głowa cała była w bandażach. Miałam nadzieję, że oprócz stłuczenia, Lucjan wyjdzie z tego cało. To nie pierwszy raz, kiedy przychodził do skrzydła z rozwaloną głową.

- Pani Pomfrey mówi, że wyjdzie z tego, a twoje rany?

- Snape powiedział, że to tylko jedno głębokie rozcięcie i kilka mniejszych – wzruszyłam ramionami, czując lekki ból. Syknęłam cicho, zaciskając zęby. – Trochę boli, ale wyjdę z tego.

Zerknęłam ukradkiem na nauczyciela, ale ten nie zaszczycił mnie już swoim spojrzeniem, ponieważ do skrzydła szpitalnego wszedł Albus Dumbledore. Z wyrazu jego twarzy mogłam odczytać, że nie do końca wszystko potoczyło się po jego myśli.

- Jak się czujecie, dziewczynki? – Zapytał, podchodząc do nas. Położył mi dłoń na odkrytym ramieniu i uśmiechnął się przyjaźnie. Następnie zrobił to samo z Klarą. – Mam nadzieję, że wszystko z wami w porządku?

- Są lekko poobijane, posiniaczone i mają kilka ran szarpanych – wyjaśniła szybko Pomfrey, zajmując się w dalszym ciągu Lucjanem. – Chłopak natomiast może mieć niewielki wstrząs, ale też wyjdzie z tego bez większego szwanku.

- To bardzo dobre wieści – odparł staruszek.

- Profesorze, a co z centaurami? – Spytała po chwili przyjaciółka. – Mam nadzieję, że uwierzyły w końcu, że to nie było naszą winą, zabicie ich towarzysza.

- Panno Amber, proszę sobie tym już więcej nie zawracać głowy. Rozmawiałem z ich przywódcą i wszystko wyjaśniłem. Magorian jest mądry i wyrozumiały. Sam stwierdził, że nie mogłyście brać w tym udziału.

- Po czym to stwierdził? – Zdziwiłam się, ale Dumbledore uśmiechnął się tylko i poprosił Severusa na chwilę na bok.

- Profesorze… - Klara zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad czymś. – Centaury wrzuciły w ogień nasze włosy i próbowały wyczytać przyszłość. Ja… ja nie wiem, co dokładnie widziały, ale myślę, że udało im się coś wyczytać w płomieniach.

- Skąd takie przypuszczenia, droga panno? – Dumbledore obrócił się przodem do dziewczyny, wyraźnie zainteresowany.

- Udało mi się zobaczyć, jak przy rzuceniu któregoś pukla włosów, centaury odsunęły się przerażone – wyjaśniła. – Czy pan Magorian wspominał o tym?

- Klaro, nie masz się czym przejmować – powiedział zdawkowo dyrektor, po czym bez ceregieli ścisnął ramię drugiego nauczyciela i oboje opuścili pomieszczenie.

- Jak myślisz, czego dotyczyła ta przepowiednia, że Centaury tak się przeraziły? – Kontynuowała przyjaciółka, przenosząc spojrzenie z drzwi na mnie.

- Nie wiem. Myślisz, że jest sens w to wierzyć, co ten szarlatan wyczytał w płomieniach? – Prychnęłam cicho, po czym oparłam się delikatnie o poduszki, pojękując cicho. – Nie wierzę w takie rzeczy.

- Tylko, że Centaury potrafią przepowiadać przyszłość i nigdy się nie mylą.

- Daj spokój. Co oni mogli tam zobaczyć? Jesteśmy nudne jak flaki z olejem.

- Trochę złego nam się przytrafiło w życiu – mruknęła Klara.

- Gdyby to było coś poważnego, to Dumbledore by nam o tym powiedział – stwierdziłam.

- Chyba masz rację.

- Na pewno mam rację, a teraz wracaj do łóżka – powiedziałam szybko, patrząc ponad ramieniem przyjaciółki na pielęgniarkę, która wychodziła właśnie ze swojego małego pomieszczenia, by zrugać dziewczynę za wstawanie z łóżka.

- Proszę się położyć! – Krzyknęła ostrzegawczo. – I najlepiej iść spać. Na dzisiaj to już koniec wizyt, a wy potrzebujecie snu i spokoju, żeby wyzdrowieć.

Klara przeprosiła kobietę, wsuwając się pod koc na swoim łóżku. Ja jeszcze przez chwilę spoglądałam na drzwi, przez które wyszedł Severus, mając nadzieję, że przyjdzie z powrotem, ale nic takiego się nie stało. Lekko zawiedziona, zamknęłam oczy i zasnęłam.

Nad ranem do skrzydła szpitalnego przyszedł ponownie dyrektor, ale tym razem w towarzystwie profesora Moody’ego. Postanowiłam udawać, że śpię. Nie chciałam rozmawiać z nauczycielem. W dalszym ciągu byłam na niego zła i nic nie wskazywało na to, żebym ponownie zaczęła darzyć go zaufaniem.

- Albusie, dlaczego nie zostałem o tym poinformowany? – Zdenerwował się Moody, przyglądając się zatroskany naszym łóżkom.

- Nie było cię w szkole, drogi przyjacielu – odparł staruszek beztroskim tonem. – Ale nie ma powodów do obaw. Dziewczyny nie doznały poważniejszych urazów. Są całe i zdrowe.

- Dobrze wiesz, że to moje ulubione uczennice – przypomniał mu Moody. – Powinniście wysłać mi jakąś sowę, na pewno bym się zjawił z powrotem w Hogwarcie.

- Nie chciałem ci psuć zabawy sylwestrowej. Mam nadzieję, że była udana.

- Nie narzekam – burknął nauczyciel. – Centaury chyba nie ośmielą się ponownie ich zaatakować, co? – zmienił temat na ten, który bardziej go interesował. – Rozmawiałeś z nimi, czy ja mam to zrobić?

- Sytuacja jest już opanowana. Zostawią je w spokoju.

- Profesorze Moody? – Usłyszałam zaspany głos Klary, która musiała właśnie się przebudzić.

- Zostawię was, żebyście mogli w spokoju porozmawiać – stwierdził dyrektor i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą starannie drzwi.

- Profesorze? – Klara podniosła się na łokciach, siadając na swoim łóżku. Uśmiechnęła się szczerze do nauczyciela, a ten od razu do niej podszedł.

- Jak się czujesz, ptaszyno? – Zapytał, oglądając dokładnie jej twarz. – Masz kilka zadrapań.

- Profesorze, wszystko w porządku – uśmiechnęła się dziewczyna, zerkając w moją stronę, ale ja dalej postanowiłam leżeć na boku, nie odzywając się. – Gdyby nie Alex, straciłabym różdżkę, a wtedy nie wiem, co mogłoby się z nami stać.

- Tak? – Zainteresował się Moody i również zerknął w moją stronę. – Opowiesz mi o tym?

- Tylko ja miałam przy sobie różdżkę, profesorze – odparła z dumą Klara. – Według pańskiej zasady „stała czujność” zawsze noszę ją przy sobie. Niestety, Alex nie potrafi sobie tego wpoić, jako podstawowej zasady.

Prychnęłam cicho, dając znać że jej słucham i neguję wszystko, co mówi.

- Niestety, centaury wyciągnęły mnie z klatki i chciały odebrać mi broń. Na szczęście Alex rzuciła się na nich. Nie wiem, czemu to zrobiła? Było to skrajnie niebezpieczne, ale można powiedzieć, że to ona nas uratowała.

- Alex, jestem z ciebie dumny – przyznał nauczyciel, chcąc do mnie podejść, ale zakryłam się cała kołdrą. Moody zmarszczył brwi lekko podirytowany. – Z ciebie również, Klaro. Nasze zajęcia jednak uczuliły cię na pewne rzeczy. Jestem naprawdę bardzo dumny z ciebie.

- Dziękuję – odparła, czerwieniąc się mocno.

- Jestem uspokojony, że nic wam nie jest – przyznał po chwili nauczyciel. – Chciałbym, żebyście obie potrafiły umieć się obronić przed takimi atakami.

- Ja na pewno się nauczę – przysięgła dziewczyna, przykładając dłoń do piersi.

- Oczywiście mam nadzieję, że nigdy więcej nic podobnego was nie spotka, ale na wszelki wypadek dobrze jest umieć się bronić – stwierdził profesor. Jego magiczne oko co chwilę zerkało w moją stronę, a ręce zaciskały się mocno w pięści. – No nic. Nie będę wam więcej przeszkadzał. Odpoczywajcie i przekażcie moje pozdrowienia panu Bole’owi.

Moody spojrzał na łóżko Lucjana, uśmiechnął się do Klary i wyszedł ze skrzydła.



***



Po felernym pierwszym stycznia, wszyscy uczniowie powrócili do szkoły. Znowu pokoje wspólne zapełnione były po brzegi, a po korytarzach roznosiły się głośne rozmowy i śmiechy. Każdy, kto się z nami widział, wypytywał o obrażenia, jakich doznałyśmy, ale zbywałyśmy wszystkich, tłumacząc się wystrzałowym Sylwestrem. W gruncie rzeczy nie odbiegałyśmy zbytnio od prawdy.

Wieczorem wrócili nasi przyjaciele. Musiałam grubo się tłumaczyć przyjacielowi na temat peleryny niewidki. Na szczęście Harry był na tyle wyrozumiały, że nie obraził się na mnie, ale następnym razem kazał po prostu poprosić, a nie zabierać jego rzeczy bez słowa. Wraz z przyjaciółmi do szkoły wrócili również bliźniacy i Angelina Johnson. Całe ferie czekałam tylko i wyłącznie na jej powrót, więc gdy tylko zobaczyłam ją, jak przechodzi przez portret w towarzystwie dwóch rudzielców, krew mnie zalała. Ścisnęłam dłonie w pięści, czekając tylko na jedno spojrzenie z jej strony. Dziewczyna jednak przeszła koło mnie wraz z Fredem, jak gdyby nigdy nic i weszła po schodach do swojego dormitorium. Chłopak odprowadził ją wzrokiem, po czym rozsiadł się wygodnie koło nas.

- Myślisz, że oni coś wiedzą? – Szepnęła mi na ucho Klara, ale wzruszyłam tylko ramionami. Jeżeli wiedzieli i milczeli, oznaczałoby to wojnę między nami. Miałam jednak nadzieję, że George zachował resztki mózgu i nie brał w tym udziału. Po Fredzie nie mogłam być tego pewna.

- Jak minęły święta? – Zapytał Fred, spoglądając na Klarę. Dla niego byłam niczym powietrze. Zabawne, jak kilka miesięcy może z twojego przyjaciela zrobić wroga.

- Początek był dość burzliwy – odparła, chcąc nawiązać do ataku dziewczyn na nas, ale szturchnęłam ją łokciem, żeby się nie zapędzała.

- Burzliwy? – Podchwycił chłopak, unosząc brwi. – W jakim sensie? To ma związek z twoimi ranami na twarzy?

- Nie. To efekt sylwestrowych fajerwerków – odparła szybko. – Lucjan najbardziej na tym ucierpiał i leży w skrzydle szpitalnym.

- Spędzałyście sylwestra z Bole’em? – Zapytał nagle zdziwiony George, siadając koło brata. – Serio?

- Zaprosił nas – odpowiedziała Klara. – Zresztą i tak było beznadziejnie. Wszyscy się upili i nie doczekali do północy.

- O to chodzi w sylwestrze – zaśmiał się Fred, klepiąc brata po plecach. – Co nie, George?

- Po części – uśmiechnął się drugi rudzielec. – A po za tym, to działo się coś ciekawego w Hogwarcie?

- Nic, a nic – odpowiedziała nieco zbyt nerwowo Klara, ucinając temat. Bliźniacy również go nie ciągnęli. Fred po chwili znudził się naszym towarzystwem i wszedł na górę do swojego dormitorium, a George wyglądał, jakby nieco się zmieszał i również wstał, wychodząc z pokoju wspólnego.

- Chyba nie mają pojęcia, co zrobiła Angelina – mruknęłam do przyjaciółki – albo świetnie udają.

- George na pewno nie wie – przyznała gryfonka. – Co do Freda, to nie mam bladego pojęcia. Może trzeba wypytać Harry’ego i Rona o to?

- Nie – pokręciłam stanowczo głową. – Im mniej osób wie, tym lepiej.



***

Pierwszy dzień nowego semestru zaczął się jak zwykle od wspólnego śniadania w wielkiej Sali. Musiałam przyznać, że brakowało mi tego spokoju i ciszy, którą otoczone byłyśmy przez całe ferie. Teraz, kiedy wszystko wróciło do normy, ciężko było mi usiedzieć na śniadaniu pośród rozgadanych uczniów, opowiadających sobie jak minęły święta i sylwester.

Harry próbował z nami porozmawiać, ale mój wzrok skoncentrowany był na Angelinie i Puchonce, która z premedytacją rozbiła mi nos. Pod stołem trzymałam różdżkę, obracając ją między palcami. Czekałam tylko na dogodny moment, aby odpłacić się dziewczynom za wszystkie czasy. Klara starała się odpowiadać naszemu przyjacielowi, aczkolwiek kątem oka widziała, jak próbuję się powstrzymać od rzucenia zaklęcia.

- Musisz się uspokoić – szepnęła do mnie, posyłając Harry’emu uśmiech. – Nie możesz spoglądać na nie z taką nienawiścią.

- Daj mi spokój – warknęłam na nią. – Zawieszenie broni było tylko na czas wejścia do gabinetu Dumbledore’a. Dobrze wiesz, że jeżeli pierwsze ich nie zaatakujemy, to one znowu na nas wyskoczą. Nie dziś, nie jutro, ale na pewno to zrobią. I to wtedy, kiedy najmniej będziemy się tego spodziewać. Nie dam się podejść drugi raz tym szmatom.

- Alex, może nam nic nie zrobią? Może chciały tylko raz pokazać, kto tu niby „rządzi”? – Klara wzruszyła ramionami, chwytając za szklankę ze sokiem. – Powinnyśmy się skupić na Eliksirach. Coś mi podpowiada, że profesor Snape przywita nas sprawdzianem.

Nie słuchałam jej. Mój wzrok utkwił w dziewczynie George’a, po czym wypowiedziałam po cichu jedno zaklęcie i machnęłam różdżką pod stołem. Owsianka dziewczyny odsunęła się od niej szybko, a zawartość chlusnęła na stół. Puchonka zdziwiła się nieco, rozglądając po sali, a ja parsknęłam śmiechem.

- Alex! – Skarciła mnie Klara, odkładając z impetem szklankę. – Czy do ciebie nie dociera, co ja mówię?!

- Nie – syknęłam, patrząc jej buntowniczo w oczy. – Nie musisz mi pomagać. Ja sama dam im radę.

Machnęłam różdżką, wpatrując się tym razem w Angelinę, która bawiła się włosami swojego chłopaka. Po chwili syknęła cicho z bólu, wstając szybko z ławki, jakby coś ją ugryzło. Ponownie się zaśmiałam, co nie uszło uwadze Gryfonki. Świsnęła swoją różdżką w powietrzu, a wszystko co znajdowało się na naszych talerzach, wylądowało nam na głowach. Tym razem, to ona zapiała bezczelnie. Bliźniacy byli lekko zdekoncentrowani, ale po chwili Fred zawtórował swojej dziewczynie, śmiejąc się do rozpuku. George wyglądał na zbitego z tropu.

- O nie! – Jęknęła Klara, próbując ściągnąć z włosów kawałki otrębów.

Wszyscy, co siedzieli najbliżej nas, odsunęli się na kilka metrów, nie chcąc być umazanymi resztkami jedzenia.

- Widzisz? – Zdenerwowałam się, również próbując strzepać kawałki pomidora z ramion. – Ja tu rzucam niewinne zaklęcia, a ta co robi?!

- Przestań! – Poprosiła błagalnie Klara, ale ja już wstawałam na ławkę, żeby mieć lepszy widok. Wyciągnęłam przed siebie różdżkę, rzucając zaklęcie żądlące na czarnoskórą dziewczynę. Ta w ostatniej chwili wyczarowała tarczę, która ochroniła ją przed moim atakiem.

- Ach, tak?! – Wrzasnęła, również wstając ponad głowami wszystkich.

- Czego się spodziewałaś, głupia ruro?! – Krzyknęłam. – Że ci odpuszczę?!

- Odpuścić? – Zdziwił się Fred. – O co chodzi?

Reszta stołu wpatrywała się w nas, w osłupieniu. Niektórzy nawet zaczęli powoli się zbierać, nie chcąc uczestniczyć w tym niemiłym incydencie. Pewne było, że ktoś zaraz dostanie szlaban, a większość chciała po prostu zjeść śniadanie i udać się na zajęcia.

- Czyli jednak mu nie powiedziałaś?! – Zaśmiałam się głośno, chwytając za brzuch.

- Zejdź na dół! – Prosiła mnie błagalnie Klara, ciągnąć za rąbek spódnicy. – Proszę.

Nim Angelina zdążyła mi odpowiedzieć, inne zaklęcie poszybowało w naszą stronę. Odsunęłam się w ostatniej chwili, o mało nie spadając z ławki, ale jasne światło uderzyło prosto w Klarę. Dziewczynę odrzuciło do tyłu z impetem, zwalając ją z ławki. Spojrzałam szybko w kierunku, z którego przyszło zaklęcie. Puchonka podnosiła się właśnie ze swojego siedzenia i podeszła szybko do Angeliny. Obie przybiły sobie piątki.

- Co się tu dzieje?! – Zdenerwował się George, również wstając. – Clarice, co to miało znaczyć?!

- Nie przejmuj się, mój pysiu – pysiu – odparła przesłodzonym tonem, a ja spojrzałam na chłopaka z politowaniem. Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego, że znajdzie sobie taką idiotkę za dziewczynę.

Zeskoczyłam szybko z ławki, podchodząc do Klary. Podałam jej rękę, na której się wsparła, wstając powoli. Zaczęła przy okazji rozmasowywać obolały bok.

- W porządku? – Spytałam z troską.

- Chyba tak – jęknęła z bólu.

- Doprawdy, bójka na jedzenie! – Prychnęła głośno Hermiona, wstając od stołu. – Jakie to żałosne! Zaraz pójdę po jakiegoś profesora i odechce wam się takich głupich zabaw!

Przewróciłam oczami, nie chcąc jej słuchać, po czym zaklęciem sprawiłam, że cały pucharek soku pomarańczowego wylądował na jej głowie. Dziewczyna pisnęła wstrząśnięta i już chciała coś dodać, ale jakaś inna osoba krzyknęła „wojna na żarcie!”, po czym wszyscy uczniowie zaczęli brać garściami jedzenie ze stołów i obrzucać się nim, jakby od tego miało zależeć ich życie.

Na szczęście na sali nie było jeszcze nauczycieli, bo wątpiłam, żeby dopuścili do czegoś takiego. I to w pierwszy dzień nowego semestru.

- Alex! – Krzyknęła Klara, próbując przekrzyczeć wrzeszczących uczniów. – Coś ty najlepszego zrobiła?!

- Nie moja wina, że wszyscy odebrali to w taki, a nie inny sposób – wzruszyłam ramionami, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Na pewno dobrze się czujesz?

- Tak, trochę mnie tylko boli, ale to nic – odparła, wzdychając. Kiwnęłam głową na znak, że ją rozumiem, po czym ruszyłam w kierunku starszych dziewczyn. Próbowałam omijać latające tam i z powrotem kawałki śniadania, ale nie było to łatwe. Powoli przestało brakować czystego miejsca w Wielkiej Sali, a także takiego, w którym można by było się schronić i przeczekać bitwę na jedzenie.

- Ty idiotko! – Warknęła Angelina, doskakując do mnie. Z jej włosów spływał czekoladowy pudding, a cały policzek umazany miała truskawkowym dżemem.

- Powiedz bliźniakom, co zrobiłaś! – Zagroziłam jej, trzymając przed sobą różdżkę.

- Ty jesteś pojebana! Myślisz, że się ciebie boję? Poza tym, kto dzisiaj zaczął?

- Nie usłyszałam, żebyś nas przeprosiła! – Syknęłam niebezpiecznie, wbijając różdżkę w jej klatkę piersiową.

- Może jeszcze ma uklęknąć przed tobą? – Dodała Puchonka, stając w obronie koleżanki. Bliźniacy Weasley stali tuż za nimi, nie wiedząc zupełnie, dlaczego tak nagle naskoczyłyśmy na siebie.

- Może ktoś nam coś wyjaśni?! – Zdenerwował się George – bo ewidentnie zaszło między wami coś, o czym nie mamy bladego pojęcia.

- Ja wam powiem wszystko! – Krzyknęła nagle Klara, uchylając się, co jakiś czas od szybującego jedzenia. – Wasze dziewczyny…

Nie dokończyła, ponieważ Puchonka rzuciła na nią zaklęcie splątanych nóg. Gryfonka wywaliła się, wypuszczając z dłoni różdżkę. Zacisnęłam mocno pięści i bez ostrzeżenia rzuciłam w nią Drętwotą, którą ta w perfekcyjny sposób obroniła.

- Rictusempra! – Krzyknęła. Czerwone światło ugodziło mnie prosto w pierś, odpychając na kilka metrów. Upadłam na twardą podłogę, obijając sobie tyłek. Jęknęłam cicho, podczas gdy te suki zaczęły głośno się śmiać.

- Dosyć tego! – Próbował przerwać to George. Ja w tym czasie podniosłam się z podłogi i bez ostrzeżenia rzuciłam się na Puchonkę, szarpiąc ją za włosy. Klara dopadła szybko swoją różdżkę i wykrzyknęła zaklęcie w Angelinę. Czar odrzucił czarnoskórą gryfonkę na kilka metrów. Fred od razu do niej podbiegł, próbując podnieść z podłogi. W tym czasie Klara zrobiła to samo, dopadając do mnie i wrzeszczącej dziewczyny. Próbowała oderwać ją ode mnie, ale dostała od niej z pięści w brzuch. Blondynka zatoczyła się lekko, trzymając za obolałe miejsce, po czym z ogromną determinacją na twarzy, ponownie do nas podbiegła, szarpiąc ją w ten sam sposób, co ja.

- CO TO MA ZNACZYĆ?! - Wrzasnął nagle tubalny głos należący do Dumbledore’a. W jednej chwili w Wielkiej Sali zrobiło się przeraźliwie cicho. Słychać było tylko skrawki jedzenia, które odlepiały się, co jakiś czas z sufitu, spadając z plaskiem na podłogę.

Oderwałyśmy się szybko od siebie, spuszczając głowy.

- Co to ma znaczyć?! – Zapytał ponownie podniesionym głosem, wchodząc do pomieszczenia. Obok niego pojawił się także Moody, Snape, Mcgonagall oraz Flitwick, a także trzy inne osoby, które widziałam pierwszy raz w życiu.

Dziewczyna wyglądała, jakby urwała się z klubu dla motocyklistów. Włosy miała koloru czerwonego, w nosie kolczyk, na sobie czarny skurzany gorset i krótką spódniczkę tego samego koloru z powbijanymi gdzieniegdzie ćwiekami, a także ciężkie glany na nogach. Uśmiechnęła się zadziornie, spoglądając na wielką salę, która wyglądała jak po przejściu tornada. W ustach żuła gumę, ponieważ mieliła ostentacyjnie twarzą, niczym krowa na pastwisku. Chciała zrobić krok do przodu, ale jakiś mężczyzna w śnieżnobiałym garniturze chwycił ją mocno za ramię, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Gdy go tylko zobaczyłam, ciarki przeszły mi po plecach. Mężczyzna był dużo niższy od Moody’ego i Snape’a, ale biła od niego tak potężna majestatyczność, iż przypuszczałam, że musiał być kimś znanym albo niesamowicie wpływowym. Na pewno był bogaty, ponieważ na opalonej dłoni, którą przytrzymywał dziewczynę znajdowało się mnóstwo złotych sygnetów.

Po jego lewej stronie, bardziej z tyłu stał wysoki chłopak z czarnymi włosami, przerzuconymi na jedną stronę. W dłoniach trzymał przyciśnięty mocno do piersi jakiś zeszyt i tylko przyglądał nam się, mrużąc podejrzliwie oczy.

Dumbledore odezwał się w końcu do tego dziwnego mężczyzny, po czym całą czwórką opuścili Wielką Salę, a my zostaliśmy z najgroźniejszymi nauczycielami (oprócz Flitwicka) sam na sam.