sobota, 4 lipca 2020

98. Nowi uczniowie


Przez gęstwinę drzew przedarł się w końcu Albus Dumbledore. Minę miał poważną i nie wyglądał już tak sympatycznie jak zazwyczaj. Staruszek spojrzał uważnie na profesor Mcgonagall, która wskazała na Snape’a i szczelniej otuliła się płaszczem, pod którym miała zielonkawy szlafrok.

- Jak dzieci? – Spytał dyrektor, podchodząc do Mistrza Eliksirów. – Zemdlała? – Dodał, widząc jak Severus przytrzymuje mnie twardo jedną ręką.

- Tak, ale ta dwójka wygląda dobrze – odparł Snape, wlepiając groźne spojrzenie na swojego podopiecznego. – Chociaż pan Bole chyba za dużo wypił dzisiejszego wieczoru.

- Jest Sylwester – burknął chłopak, po czym skrzywił się lekko. Dumbledore od razu podszedł do Ślizgona, sprawdzając jego stan. W tym samym momencie po drugiej stronie drzew pojawiła się spora wataha parskających i rozgniewanych Centaurów. Kreatury naprężyły łuki, gotowi do wystrzału, ale gdy tylko zauważyły Dumbledore’a ich zapał osłabł. Magorian wysunął się nieco do przodu, dając znać pozostałym by opuścili swoje bronie.

- Da sobie pan radę, dyrektorze? – Spytał Severus, oświetlając twarz mężczyzny.

- Idź, zaprowadź dzieci do Skrzydła Szpitalnego i nie martw się. Wyjaśnię tę sprawę z Magorianem raz na zawsze. – Dumbledore ruszył w stronę Centaurów. Severus patrzył przez chwilę za staruszkiem, jakby zastanawiając się, czy jednak nie zostać i mu nie pomóc, po czym ruszył w przeciwną stronę, wskazując głową kierunek Amber.

- Ja pomogę, psorze! – Odezwał się nagle zaniepokojony głos Hagrida. Pół olbrzym wyciągnął przed siebie ręce, chcąc odebrać moje nieprzytomne ciało od profesora, ale Mistrz Eliksirów schował swoją różdżkę, po czym wziął mnie delikatnie na ręce, nawet nie spoglądając w stronę gajowego.

- Zajmij się Bole’em – rozkazał twardo i ruszył za Klarą, która oświetlała mu drogę.

- Profesorze, oni weszli na błonia i nas porwali – jęknęła, tłumacząc się. – My nie miałyśmy zamiaru pakować się w kolejne tarapaty.

- Nie jęcz Amber, tylko prowadź – mruknął Severus i na moment zerknął w dół, przyglądając się mojej poranionej twarzy. – Została zgwałcona?

Klara potknęła się o wystający korzeń. Zapewne zszokowała ją bezpośredniość nauczyciela, ale Snape nigdy nie lubił owijać w bawełnę. Dziewczyna spojrzała na niego z przestrachem w oczach, nie dowierzając, że Snape zadał jej takie pytanie.

- Odpowiedz – syknął, starając się na spokojny ton.

- Nie, profesorze – wydusiła w końcu z siebie gryfonka. – Był taki moment, że chwycili Alex i zerwali z niej kurtkę, ale nie zrobili jej krzywdy.

Mężczyzna słuchał w milczeniu, nie odzywając się już ani słowem.

W końcu udało nam się wyjść spomiędzy drzew na błonia szkoły. Tuż za nami szedł Hagrid, niosąc na rękach Lucjana, który również musiał zemdleć. Z jego głosy sączyła się krew, ściekając strużkami po skroniach.

Hogwart o tak późnej godzinie wyglądał jak z horroru. We wszystkich jego oknach nie paliło się żadne światło, a wokoło panowała wszechogarniająca cisza, jakby cały świat wstrzymał oddech. Jedynymi dźwiękami były skrzypienia mrozu pod butami.

Klara, jako pierwsza weszła do szkoły, kierując się prosto w stronę skrzydła szpitalnego. W pewnym momencie Severus zatrzymał się na rozwidleniu korytarzy i zawahał. Wpatrywał się przez chwilę w ciemny korytarz prowadzący wprost do lochów, a następnie skierował wzrok przed siebie, gdzie droga prowadziła do sali szpitalnej.

- Prosto, psorze – odezwał się idący tuż za nim Hagrid i wyminął nauczyciela.

- Dobrze wiem, gdzie trzeba iść – warknął Snape. – Nie potrzebuję wskazywania mi drogi.

- Przepraszam, psorze. Zatrzymał się profesor tak nagle, pomyślałem, że…

- Nie myśl – urwał ostro brunet. Porzucił swoje myśli o skręceniu w boczny korytarz i ruszył pewnie przed siebie, wymijając po drodze gajowego.

Skrzydło szpitalne było puste. Rzadko kiedy to się zdarzało, ale podczas ferii świątecznych mniejsza ilość uczniów w Hogwarcie oznaczała mniej wypadków i urazów. Gajowy położył delikatnie Lucjana na jednym z pustych łóżek i udał się do sąsiedniego pomieszczenia, w którym nocowała przeważnie pielęgniarka.

- Połóż się, Amber – rozkazał Severus, również kładąc mnie na najbliżej położonym materacu.

- Profesorze, ale ja się dobrze czuję, nie muszę tu leżeć – zaoponowała Klara. – To nimi trzeba się zająć.

- Wykonuj polecenia – zdenerwował się Snape. – Pomfrey musi zbadać każde z was.

Dziewczyna nie miała zamiaru wykłócać się z profesorem o takie rzeczy i potulnie usiadła na łóżku, które znajdowało się pomiędzy moim a chłopaka. Przez pierwszych kilka chwil siedziała jak na szpilkach, dopiero potem opamiętała się trochę, ściągając z siebie puchową kurtkę. Położyła ją na krześle tuż obok. Z lękiem przeniosła wzrok na Lucjana. Ślizgon nie wyglądał zbyt dobrze. Przez alkohol nie był w stanie poczuć, jak bolesnych obrażeń doznał, ale organizm w końcu się zbuntował i zaprotestował.

- Merlinie! – Krzyknęła nagle pielęgniarka Pomfrey, wybiegając ze swojej salki. Złożyła ręce jak do modlitwy, podchodząc szybko do łóżka Lucjana. – Co się stało, dzieciaczki kochane?!

- Uspokój się, kobieto – warknął Severus i odszedł z nią kawałek. Zaczął jej coś tłumaczyć, wskazując niedbale ręką na Ślizgona, a następnie na moje łóżko. Z każdym kolejnym słowem oczy lekarki robiły się coraz większe.

- Ale… Centaury?! – Oniemiała, otwierając szeroko usta. Po chwili jednak szybko się zrehabilitowała i przywołała zaklęciem parawan, który otoczył moje łóżko z każdej strony.

- Po co ten parawan? – Przeraziła się Klara, chcąc wstać, ale Pomfrey machnęła na nią ręką, żeby siedziała tam, gdzie siedzi.

- Panienka Lamberd musi mieć opatrzone plecy – odpowiedziała kobieta, zakasując rękawy. – Profesor Snape jest na tyle uprzejmy, że postanowił mi pomóc. Ja w tym czasie zajmę się waszą dwójką.

Pomfrey podeszła do dziewczyny, oglądając jej policzki z każdej strony, a następnie chwyciła ją lekko za ręce, przyglądając się kilku ranom na dłoniach.

- Boli cię coś? – Spytała.

- Nie – odparła Klara, a jej wzrok utkwił w profesorze Snapie. Mężczyzna ściągnął z siebie gruby, czarny płaszcz i poluzował swoją szatę tuż pod szyją, a następnie schował się za parawanem.

- Odniosłaś gdzieś jeszcze jakieś obrażenia? – Kontynuowała pielęgniarka swój wywiad. – Panienko Amber?

- Nie, nie – odparła szybko Klara, otrząsając się.

- W takim razie siedź tu grzecznie i poczekaj. Ja w pierwszej kolejności muszę zająć się panem Bole’em. Ta rana nie wygląda dobrze – westchnęła, wychodząc na chwilę z sali. Gdy wróciła przyniosła na tacy masę leków, bandaży i innych specyfików, które znajdowały się w małych fiolkach. Na każdej naklejono etykietę z nazwą eliksiru.



***

Zaczęły do mnie dochodzić pojedyncze dźwięki. Jęknęłam cicho, czując ból na plecach, po czym otworzyłam oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że umarłam i wylądowałam w raju. Nade mną nachylał się Severus, sięgając właśnie do zamka od kurtki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, zdając sobie sprawę, że znajduję się w skrzydle szpitalnym. Zza parawanu usłyszałam głosy przyjaciółki i pielęgniarki.

- Se… - zaczęłam, lecz mężczyzna uciszył mnie szybko, przykładając palec do swoich ust, po czym ponownie sięgnął do kurtki, rozpinając ją. Uniosłam lekko ramiona, dając mu możliwość wyswobodzenia mnie z wierzchniego okrycia.

- Muszę rozerwać twoją koszulkę, panno Lamberd – oświadczył Severus profesorskim tonem, a kąciki jego ust drgnęły w sarkastycznym uśmiechu.

- Alex? – Usłyszałam pełen nadziei głos przyjaciółki. – Przebudziłaś się?

- Panno Amber, proszę leżeć i nie wstawać! – Upomniała ją Pomfrey. – Proszę dać nam pracować. Niedługo porozmawiasz ze swoją przyjaciółką!

- Nic mi nie jest – odpowiedziałam zgodnie z prawdą, chociaż cała moja uwaga skupiona była na Snapie. Mężczyzna w tym czasie chwycił różdżkę i jednym sprawnym ruchem rozerwał czerwony materiał, który przesiąknięty był krwią.

- Obróć się na brzuch, Lamberd.

Wykonałam posłusznie jego polecenie, kładąc się przodem do poduszki. Ułożyłam się wygodnie, podkładając ręce pod brodę. Mistrz Eliksirów wyszedł na chwilę do Pomfrey, zabierając kilka eliksirów, które przyniosła i na nowo schował się za parawanem.

- Jedna rana jest dość głęboka – stwierdził Severus pod nosem. – Ale przy odpowiedniej pielęgnacji nie powinno być blizn.

Poczułam dłoń mężczyzny na swoich plecach i zadrżałam delikatnie. Jego dłoń sprawnie odpięła mi zapięcie od stanika i rozsunęła jego brzegi, chcąc mieć lepszy dostęp do obrażeń.

- Może trochę zaboleć, więc staraj się nie histeryzować – mruknął Snape, po czym odkorkował jedną z fiolek i nabrał na palce gęstej, przeźroczystej mazi. Chwilę później poczułam ją na skórze. Zapiekło i to cholernie. Spięłam mięśnie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Severus od razu to zauważył, ponieważ na moment cofnął dłoń, ale po chwili na nowo zaczął zabieg.

Gdy skończył, ponownie sięgnął po różdżkę.

- Ferula – wypowiedział dokładnie zaklęcie, a bandaże, które leżały obok fiolek uniosły się w powietrze, chcąc opatrzeć moje ciało. Podniosłam się na jednej ręce, a drugą zakryłam piersi, czerwieniąc się lekko. Przekręciłam się tak, aby Severus nie był w stanie dostrzec mojej nagości i pozwoliłam, aby biały materiał owinął się dokładnie wokół mojej klatki piersiowej. Dopiero wtedy obróciłam się z powrotem i usiadłam. Snape patrzył na mnie zdziwiony.

- No co? – Burknęłam cicho, spuszczając na moment głowę.

- Wiem jak wyglądasz, dziewczyno – rzekł zdumiony Severus, nachylając się nade mną.

- Tylko raz mnie tak widziałeś i to było ponad tydzień temu, więc mam prawo się wstydzić.

- Mam dobrą pamięć, Lamberd – odparł, unosząc palcem mój podbródek. Spojrzałam na niego zakłopotana. Snape wpatrywał się we mnie uważnie, a jego wzrok na moment zatrzymał się na moich ustach. Nim chciałam się odezwać, Mistrz Eliksirów odsunął się i wstał szybko, wychodząc przed parawan.

Siedziałam lekko oszołomiona, kiedy nagle materiał został odsunięty na dobre, a do mojego łóżka doleciała Klara. Wyglądała normalnie. Na twarzy miała poprzyklejanych kilka plastrów, a poza tym wyglądała na zdrową.

- Nic ci nie jest? – Spytała z troską, siadając obok na krześle. Chwyciła moją dłoń i ścisnęła ją mocno.

- Nie – odparłam lekko oszołomiona tym, co chciał (a może nie chciał) zrobić Severus. Potrząsnęłam szybko głową, wlepiając trzeźwy wzrok na przyjaciółkę. – Chciałam cię przeprosić.

- Co? – Zdziwiła się. – Za co?

- Za to nie odzywanie się do ciebie – odparłam skruszona. – Przepraszam. Nie powinnam wyżywać się na tobie. Ty zawsze chcesz dobrze.

- Alex, nie ma problemu. Ja się na ciebie nie gniewałam.

- Bo ty nigdy się nie gniewasz – przyznałam. – Zawsze starasz się być dobra. Przepraszam raz jeszcze.

- Nie mówmy o tym – uciszyła mnie i raz jeszcze ścisnęła rękę. – Cieszę się, że nic ci nie jest. Jak udało nam się wyjść z lasu, zachowywałaś się dziwnie. Myślałam, że tak samo uszkodziłaś sobie głowę, jak Lucjan.

- Co masz na myśli? – Zdziwiłam się.

- Rzuciłaś się profesorowi w ramiona, wyznając jak bardzo się bałaś, że już go więcej nie zobaczysz, a potem zemdlałaś – wyjaśniła i zaglądnęła przez ramię na Snape’a, który aktualnie rozmawiał przyciszonym głosem z pielęgniarką.

- Nie pamiętam – odpowiedziałam szybko, chociaż bardzo dobrze pamiętałam, co zrobiłam. Na szczęście można to było zrzucić na stres albo szok pourazowy. Nie miałam się czym przejmować, że Klara nagle odkryje mój sekret. – A co z nim? – Wskazałam głową na Ślizgona, który spał smacznie na łóżku po drugiej stronie. Jego głowa cała była w bandażach. Miałam nadzieję, że oprócz stłuczenia, Lucjan wyjdzie z tego cało. To nie pierwszy raz, kiedy przychodził do skrzydła z rozwaloną głową.

- Pani Pomfrey mówi, że wyjdzie z tego, a twoje rany?

- Snape powiedział, że to tylko jedno głębokie rozcięcie i kilka mniejszych – wzruszyłam ramionami, czując lekki ból. Syknęłam cicho, zaciskając zęby. – Trochę boli, ale wyjdę z tego.

Zerknęłam ukradkiem na nauczyciela, ale ten nie zaszczycił mnie już swoim spojrzeniem, ponieważ do skrzydła szpitalnego wszedł Albus Dumbledore. Z wyrazu jego twarzy mogłam odczytać, że nie do końca wszystko potoczyło się po jego myśli.

- Jak się czujecie, dziewczynki? – Zapytał, podchodząc do nas. Położył mi dłoń na odkrytym ramieniu i uśmiechnął się przyjaźnie. Następnie zrobił to samo z Klarą. – Mam nadzieję, że wszystko z wami w porządku?

- Są lekko poobijane, posiniaczone i mają kilka ran szarpanych – wyjaśniła szybko Pomfrey, zajmując się w dalszym ciągu Lucjanem. – Chłopak natomiast może mieć niewielki wstrząs, ale też wyjdzie z tego bez większego szwanku.

- To bardzo dobre wieści – odparł staruszek.

- Profesorze, a co z centaurami? – Spytała po chwili przyjaciółka. – Mam nadzieję, że uwierzyły w końcu, że to nie było naszą winą, zabicie ich towarzysza.

- Panno Amber, proszę sobie tym już więcej nie zawracać głowy. Rozmawiałem z ich przywódcą i wszystko wyjaśniłem. Magorian jest mądry i wyrozumiały. Sam stwierdził, że nie mogłyście brać w tym udziału.

- Po czym to stwierdził? – Zdziwiłam się, ale Dumbledore uśmiechnął się tylko i poprosił Severusa na chwilę na bok.

- Profesorze… - Klara zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad czymś. – Centaury wrzuciły w ogień nasze włosy i próbowały wyczytać przyszłość. Ja… ja nie wiem, co dokładnie widziały, ale myślę, że udało im się coś wyczytać w płomieniach.

- Skąd takie przypuszczenia, droga panno? – Dumbledore obrócił się przodem do dziewczyny, wyraźnie zainteresowany.

- Udało mi się zobaczyć, jak przy rzuceniu któregoś pukla włosów, centaury odsunęły się przerażone – wyjaśniła. – Czy pan Magorian wspominał o tym?

- Klaro, nie masz się czym przejmować – powiedział zdawkowo dyrektor, po czym bez ceregieli ścisnął ramię drugiego nauczyciela i oboje opuścili pomieszczenie.

- Jak myślisz, czego dotyczyła ta przepowiednia, że Centaury tak się przeraziły? – Kontynuowała przyjaciółka, przenosząc spojrzenie z drzwi na mnie.

- Nie wiem. Myślisz, że jest sens w to wierzyć, co ten szarlatan wyczytał w płomieniach? – Prychnęłam cicho, po czym oparłam się delikatnie o poduszki, pojękując cicho. – Nie wierzę w takie rzeczy.

- Tylko, że Centaury potrafią przepowiadać przyszłość i nigdy się nie mylą.

- Daj spokój. Co oni mogli tam zobaczyć? Jesteśmy nudne jak flaki z olejem.

- Trochę złego nam się przytrafiło w życiu – mruknęła Klara.

- Gdyby to było coś poważnego, to Dumbledore by nam o tym powiedział – stwierdziłam.

- Chyba masz rację.

- Na pewno mam rację, a teraz wracaj do łóżka – powiedziałam szybko, patrząc ponad ramieniem przyjaciółki na pielęgniarkę, która wychodziła właśnie ze swojego małego pomieszczenia, by zrugać dziewczynę za wstawanie z łóżka.

- Proszę się położyć! – Krzyknęła ostrzegawczo. – I najlepiej iść spać. Na dzisiaj to już koniec wizyt, a wy potrzebujecie snu i spokoju, żeby wyzdrowieć.

Klara przeprosiła kobietę, wsuwając się pod koc na swoim łóżku. Ja jeszcze przez chwilę spoglądałam na drzwi, przez które wyszedł Severus, mając nadzieję, że przyjdzie z powrotem, ale nic takiego się nie stało. Lekko zawiedziona, zamknęłam oczy i zasnęłam.

Nad ranem do skrzydła szpitalnego przyszedł ponownie dyrektor, ale tym razem w towarzystwie profesora Moody’ego. Postanowiłam udawać, że śpię. Nie chciałam rozmawiać z nauczycielem. W dalszym ciągu byłam na niego zła i nic nie wskazywało na to, żebym ponownie zaczęła darzyć go zaufaniem.

- Albusie, dlaczego nie zostałem o tym poinformowany? – Zdenerwował się Moody, przyglądając się zatroskany naszym łóżkom.

- Nie było cię w szkole, drogi przyjacielu – odparł staruszek beztroskim tonem. – Ale nie ma powodów do obaw. Dziewczyny nie doznały poważniejszych urazów. Są całe i zdrowe.

- Dobrze wiesz, że to moje ulubione uczennice – przypomniał mu Moody. – Powinniście wysłać mi jakąś sowę, na pewno bym się zjawił z powrotem w Hogwarcie.

- Nie chciałem ci psuć zabawy sylwestrowej. Mam nadzieję, że była udana.

- Nie narzekam – burknął nauczyciel. – Centaury chyba nie ośmielą się ponownie ich zaatakować, co? – zmienił temat na ten, który bardziej go interesował. – Rozmawiałeś z nimi, czy ja mam to zrobić?

- Sytuacja jest już opanowana. Zostawią je w spokoju.

- Profesorze Moody? – Usłyszałam zaspany głos Klary, która musiała właśnie się przebudzić.

- Zostawię was, żebyście mogli w spokoju porozmawiać – stwierdził dyrektor i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą starannie drzwi.

- Profesorze? – Klara podniosła się na łokciach, siadając na swoim łóżku. Uśmiechnęła się szczerze do nauczyciela, a ten od razu do niej podszedł.

- Jak się czujesz, ptaszyno? – Zapytał, oglądając dokładnie jej twarz. – Masz kilka zadrapań.

- Profesorze, wszystko w porządku – uśmiechnęła się dziewczyna, zerkając w moją stronę, ale ja dalej postanowiłam leżeć na boku, nie odzywając się. – Gdyby nie Alex, straciłabym różdżkę, a wtedy nie wiem, co mogłoby się z nami stać.

- Tak? – Zainteresował się Moody i również zerknął w moją stronę. – Opowiesz mi o tym?

- Tylko ja miałam przy sobie różdżkę, profesorze – odparła z dumą Klara. – Według pańskiej zasady „stała czujność” zawsze noszę ją przy sobie. Niestety, Alex nie potrafi sobie tego wpoić, jako podstawowej zasady.

Prychnęłam cicho, dając znać że jej słucham i neguję wszystko, co mówi.

- Niestety, centaury wyciągnęły mnie z klatki i chciały odebrać mi broń. Na szczęście Alex rzuciła się na nich. Nie wiem, czemu to zrobiła? Było to skrajnie niebezpieczne, ale można powiedzieć, że to ona nas uratowała.

- Alex, jestem z ciebie dumny – przyznał nauczyciel, chcąc do mnie podejść, ale zakryłam się cała kołdrą. Moody zmarszczył brwi lekko podirytowany. – Z ciebie również, Klaro. Nasze zajęcia jednak uczuliły cię na pewne rzeczy. Jestem naprawdę bardzo dumny z ciebie.

- Dziękuję – odparła, czerwieniąc się mocno.

- Jestem uspokojony, że nic wam nie jest – przyznał po chwili nauczyciel. – Chciałbym, żebyście obie potrafiły umieć się obronić przed takimi atakami.

- Ja na pewno się nauczę – przysięgła dziewczyna, przykładając dłoń do piersi.

- Oczywiście mam nadzieję, że nigdy więcej nic podobnego was nie spotka, ale na wszelki wypadek dobrze jest umieć się bronić – stwierdził profesor. Jego magiczne oko co chwilę zerkało w moją stronę, a ręce zaciskały się mocno w pięści. – No nic. Nie będę wam więcej przeszkadzał. Odpoczywajcie i przekażcie moje pozdrowienia panu Bole’owi.

Moody spojrzał na łóżko Lucjana, uśmiechnął się do Klary i wyszedł ze skrzydła.



***



Po felernym pierwszym stycznia, wszyscy uczniowie powrócili do szkoły. Znowu pokoje wspólne zapełnione były po brzegi, a po korytarzach roznosiły się głośne rozmowy i śmiechy. Każdy, kto się z nami widział, wypytywał o obrażenia, jakich doznałyśmy, ale zbywałyśmy wszystkich, tłumacząc się wystrzałowym Sylwestrem. W gruncie rzeczy nie odbiegałyśmy zbytnio od prawdy.

Wieczorem wrócili nasi przyjaciele. Musiałam grubo się tłumaczyć przyjacielowi na temat peleryny niewidki. Na szczęście Harry był na tyle wyrozumiały, że nie obraził się na mnie, ale następnym razem kazał po prostu poprosić, a nie zabierać jego rzeczy bez słowa. Wraz z przyjaciółmi do szkoły wrócili również bliźniacy i Angelina Johnson. Całe ferie czekałam tylko i wyłącznie na jej powrót, więc gdy tylko zobaczyłam ją, jak przechodzi przez portret w towarzystwie dwóch rudzielców, krew mnie zalała. Ścisnęłam dłonie w pięści, czekając tylko na jedno spojrzenie z jej strony. Dziewczyna jednak przeszła koło mnie wraz z Fredem, jak gdyby nigdy nic i weszła po schodach do swojego dormitorium. Chłopak odprowadził ją wzrokiem, po czym rozsiadł się wygodnie koło nas.

- Myślisz, że oni coś wiedzą? – Szepnęła mi na ucho Klara, ale wzruszyłam tylko ramionami. Jeżeli wiedzieli i milczeli, oznaczałoby to wojnę między nami. Miałam jednak nadzieję, że George zachował resztki mózgu i nie brał w tym udziału. Po Fredzie nie mogłam być tego pewna.

- Jak minęły święta? – Zapytał Fred, spoglądając na Klarę. Dla niego byłam niczym powietrze. Zabawne, jak kilka miesięcy może z twojego przyjaciela zrobić wroga.

- Początek był dość burzliwy – odparła, chcąc nawiązać do ataku dziewczyn na nas, ale szturchnęłam ją łokciem, żeby się nie zapędzała.

- Burzliwy? – Podchwycił chłopak, unosząc brwi. – W jakim sensie? To ma związek z twoimi ranami na twarzy?

- Nie. To efekt sylwestrowych fajerwerków – odparła szybko. – Lucjan najbardziej na tym ucierpiał i leży w skrzydle szpitalnym.

- Spędzałyście sylwestra z Bole’em? – Zapytał nagle zdziwiony George, siadając koło brata. – Serio?

- Zaprosił nas – odpowiedziała Klara. – Zresztą i tak było beznadziejnie. Wszyscy się upili i nie doczekali do północy.

- O to chodzi w sylwestrze – zaśmiał się Fred, klepiąc brata po plecach. – Co nie, George?

- Po części – uśmiechnął się drugi rudzielec. – A po za tym, to działo się coś ciekawego w Hogwarcie?

- Nic, a nic – odpowiedziała nieco zbyt nerwowo Klara, ucinając temat. Bliźniacy również go nie ciągnęli. Fred po chwili znudził się naszym towarzystwem i wszedł na górę do swojego dormitorium, a George wyglądał, jakby nieco się zmieszał i również wstał, wychodząc z pokoju wspólnego.

- Chyba nie mają pojęcia, co zrobiła Angelina – mruknęłam do przyjaciółki – albo świetnie udają.

- George na pewno nie wie – przyznała gryfonka. – Co do Freda, to nie mam bladego pojęcia. Może trzeba wypytać Harry’ego i Rona o to?

- Nie – pokręciłam stanowczo głową. – Im mniej osób wie, tym lepiej.



***

Pierwszy dzień nowego semestru zaczął się jak zwykle od wspólnego śniadania w wielkiej Sali. Musiałam przyznać, że brakowało mi tego spokoju i ciszy, którą otoczone byłyśmy przez całe ferie. Teraz, kiedy wszystko wróciło do normy, ciężko było mi usiedzieć na śniadaniu pośród rozgadanych uczniów, opowiadających sobie jak minęły święta i sylwester.

Harry próbował z nami porozmawiać, ale mój wzrok skoncentrowany był na Angelinie i Puchonce, która z premedytacją rozbiła mi nos. Pod stołem trzymałam różdżkę, obracając ją między palcami. Czekałam tylko na dogodny moment, aby odpłacić się dziewczynom za wszystkie czasy. Klara starała się odpowiadać naszemu przyjacielowi, aczkolwiek kątem oka widziała, jak próbuję się powstrzymać od rzucenia zaklęcia.

- Musisz się uspokoić – szepnęła do mnie, posyłając Harry’emu uśmiech. – Nie możesz spoglądać na nie z taką nienawiścią.

- Daj mi spokój – warknęłam na nią. – Zawieszenie broni było tylko na czas wejścia do gabinetu Dumbledore’a. Dobrze wiesz, że jeżeli pierwsze ich nie zaatakujemy, to one znowu na nas wyskoczą. Nie dziś, nie jutro, ale na pewno to zrobią. I to wtedy, kiedy najmniej będziemy się tego spodziewać. Nie dam się podejść drugi raz tym szmatom.

- Alex, może nam nic nie zrobią? Może chciały tylko raz pokazać, kto tu niby „rządzi”? – Klara wzruszyła ramionami, chwytając za szklankę ze sokiem. – Powinnyśmy się skupić na Eliksirach. Coś mi podpowiada, że profesor Snape przywita nas sprawdzianem.

Nie słuchałam jej. Mój wzrok utkwił w dziewczynie George’a, po czym wypowiedziałam po cichu jedno zaklęcie i machnęłam różdżką pod stołem. Owsianka dziewczyny odsunęła się od niej szybko, a zawartość chlusnęła na stół. Puchonka zdziwiła się nieco, rozglądając po sali, a ja parsknęłam śmiechem.

- Alex! – Skarciła mnie Klara, odkładając z impetem szklankę. – Czy do ciebie nie dociera, co ja mówię?!

- Nie – syknęłam, patrząc jej buntowniczo w oczy. – Nie musisz mi pomagać. Ja sama dam im radę.

Machnęłam różdżką, wpatrując się tym razem w Angelinę, która bawiła się włosami swojego chłopaka. Po chwili syknęła cicho z bólu, wstając szybko z ławki, jakby coś ją ugryzło. Ponownie się zaśmiałam, co nie uszło uwadze Gryfonki. Świsnęła swoją różdżką w powietrzu, a wszystko co znajdowało się na naszych talerzach, wylądowało nam na głowach. Tym razem, to ona zapiała bezczelnie. Bliźniacy byli lekko zdekoncentrowani, ale po chwili Fred zawtórował swojej dziewczynie, śmiejąc się do rozpuku. George wyglądał na zbitego z tropu.

- O nie! – Jęknęła Klara, próbując ściągnąć z włosów kawałki otrębów.

Wszyscy, co siedzieli najbliżej nas, odsunęli się na kilka metrów, nie chcąc być umazanymi resztkami jedzenia.

- Widzisz? – Zdenerwowałam się, również próbując strzepać kawałki pomidora z ramion. – Ja tu rzucam niewinne zaklęcia, a ta co robi?!

- Przestań! – Poprosiła błagalnie Klara, ale ja już wstawałam na ławkę, żeby mieć lepszy widok. Wyciągnęłam przed siebie różdżkę, rzucając zaklęcie żądlące na czarnoskórą dziewczynę. Ta w ostatniej chwili wyczarowała tarczę, która ochroniła ją przed moim atakiem.

- Ach, tak?! – Wrzasnęła, również wstając ponad głowami wszystkich.

- Czego się spodziewałaś, głupia ruro?! – Krzyknęłam. – Że ci odpuszczę?!

- Odpuścić? – Zdziwił się Fred. – O co chodzi?

Reszta stołu wpatrywała się w nas, w osłupieniu. Niektórzy nawet zaczęli powoli się zbierać, nie chcąc uczestniczyć w tym niemiłym incydencie. Pewne było, że ktoś zaraz dostanie szlaban, a większość chciała po prostu zjeść śniadanie i udać się na zajęcia.

- Czyli jednak mu nie powiedziałaś?! – Zaśmiałam się głośno, chwytając za brzuch.

- Zejdź na dół! – Prosiła mnie błagalnie Klara, ciągnąć za rąbek spódnicy. – Proszę.

Nim Angelina zdążyła mi odpowiedzieć, inne zaklęcie poszybowało w naszą stronę. Odsunęłam się w ostatniej chwili, o mało nie spadając z ławki, ale jasne światło uderzyło prosto w Klarę. Dziewczynę odrzuciło do tyłu z impetem, zwalając ją z ławki. Spojrzałam szybko w kierunku, z którego przyszło zaklęcie. Puchonka podnosiła się właśnie ze swojego siedzenia i podeszła szybko do Angeliny. Obie przybiły sobie piątki.

- Co się tu dzieje?! – Zdenerwował się George, również wstając. – Clarice, co to miało znaczyć?!

- Nie przejmuj się, mój pysiu – pysiu – odparła przesłodzonym tonem, a ja spojrzałam na chłopaka z politowaniem. Wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie tego, że znajdzie sobie taką idiotkę za dziewczynę.

Zeskoczyłam szybko z ławki, podchodząc do Klary. Podałam jej rękę, na której się wsparła, wstając powoli. Zaczęła przy okazji rozmasowywać obolały bok.

- W porządku? – Spytałam z troską.

- Chyba tak – jęknęła z bólu.

- Doprawdy, bójka na jedzenie! – Prychnęła głośno Hermiona, wstając od stołu. – Jakie to żałosne! Zaraz pójdę po jakiegoś profesora i odechce wam się takich głupich zabaw!

Przewróciłam oczami, nie chcąc jej słuchać, po czym zaklęciem sprawiłam, że cały pucharek soku pomarańczowego wylądował na jej głowie. Dziewczyna pisnęła wstrząśnięta i już chciała coś dodać, ale jakaś inna osoba krzyknęła „wojna na żarcie!”, po czym wszyscy uczniowie zaczęli brać garściami jedzenie ze stołów i obrzucać się nim, jakby od tego miało zależeć ich życie.

Na szczęście na sali nie było jeszcze nauczycieli, bo wątpiłam, żeby dopuścili do czegoś takiego. I to w pierwszy dzień nowego semestru.

- Alex! – Krzyknęła Klara, próbując przekrzyczeć wrzeszczących uczniów. – Coś ty najlepszego zrobiła?!

- Nie moja wina, że wszyscy odebrali to w taki, a nie inny sposób – wzruszyłam ramionami, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciółki. – Na pewno dobrze się czujesz?

- Tak, trochę mnie tylko boli, ale to nic – odparła, wzdychając. Kiwnęłam głową na znak, że ją rozumiem, po czym ruszyłam w kierunku starszych dziewczyn. Próbowałam omijać latające tam i z powrotem kawałki śniadania, ale nie było to łatwe. Powoli przestało brakować czystego miejsca w Wielkiej Sali, a także takiego, w którym można by było się schronić i przeczekać bitwę na jedzenie.

- Ty idiotko! – Warknęła Angelina, doskakując do mnie. Z jej włosów spływał czekoladowy pudding, a cały policzek umazany miała truskawkowym dżemem.

- Powiedz bliźniakom, co zrobiłaś! – Zagroziłam jej, trzymając przed sobą różdżkę.

- Ty jesteś pojebana! Myślisz, że się ciebie boję? Poza tym, kto dzisiaj zaczął?

- Nie usłyszałam, żebyś nas przeprosiła! – Syknęłam niebezpiecznie, wbijając różdżkę w jej klatkę piersiową.

- Może jeszcze ma uklęknąć przed tobą? – Dodała Puchonka, stając w obronie koleżanki. Bliźniacy Weasley stali tuż za nimi, nie wiedząc zupełnie, dlaczego tak nagle naskoczyłyśmy na siebie.

- Może ktoś nam coś wyjaśni?! – Zdenerwował się George – bo ewidentnie zaszło między wami coś, o czym nie mamy bladego pojęcia.

- Ja wam powiem wszystko! – Krzyknęła nagle Klara, uchylając się, co jakiś czas od szybującego jedzenia. – Wasze dziewczyny…

Nie dokończyła, ponieważ Puchonka rzuciła na nią zaklęcie splątanych nóg. Gryfonka wywaliła się, wypuszczając z dłoni różdżkę. Zacisnęłam mocno pięści i bez ostrzeżenia rzuciłam w nią Drętwotą, którą ta w perfekcyjny sposób obroniła.

- Rictusempra! – Krzyknęła. Czerwone światło ugodziło mnie prosto w pierś, odpychając na kilka metrów. Upadłam na twardą podłogę, obijając sobie tyłek. Jęknęłam cicho, podczas gdy te suki zaczęły głośno się śmiać.

- Dosyć tego! – Próbował przerwać to George. Ja w tym czasie podniosłam się z podłogi i bez ostrzeżenia rzuciłam się na Puchonkę, szarpiąc ją za włosy. Klara dopadła szybko swoją różdżkę i wykrzyknęła zaklęcie w Angelinę. Czar odrzucił czarnoskórą gryfonkę na kilka metrów. Fred od razu do niej podbiegł, próbując podnieść z podłogi. W tym czasie Klara zrobiła to samo, dopadając do mnie i wrzeszczącej dziewczyny. Próbowała oderwać ją ode mnie, ale dostała od niej z pięści w brzuch. Blondynka zatoczyła się lekko, trzymając za obolałe miejsce, po czym z ogromną determinacją na twarzy, ponownie do nas podbiegła, szarpiąc ją w ten sam sposób, co ja.

- CO TO MA ZNACZYĆ?! - Wrzasnął nagle tubalny głos należący do Dumbledore’a. W jednej chwili w Wielkiej Sali zrobiło się przeraźliwie cicho. Słychać było tylko skrawki jedzenia, które odlepiały się, co jakiś czas z sufitu, spadając z plaskiem na podłogę.

Oderwałyśmy się szybko od siebie, spuszczając głowy.

- Co to ma znaczyć?! – Zapytał ponownie podniesionym głosem, wchodząc do pomieszczenia. Obok niego pojawił się także Moody, Snape, Mcgonagall oraz Flitwick, a także trzy inne osoby, które widziałam pierwszy raz w życiu.

Dziewczyna wyglądała, jakby urwała się z klubu dla motocyklistów. Włosy miała koloru czerwonego, w nosie kolczyk, na sobie czarny skurzany gorset i krótką spódniczkę tego samego koloru z powbijanymi gdzieniegdzie ćwiekami, a także ciężkie glany na nogach. Uśmiechnęła się zadziornie, spoglądając na wielką salę, która wyglądała jak po przejściu tornada. W ustach żuła gumę, ponieważ mieliła ostentacyjnie twarzą, niczym krowa na pastwisku. Chciała zrobić krok do przodu, ale jakiś mężczyzna w śnieżnobiałym garniturze chwycił ją mocno za ramię, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Gdy go tylko zobaczyłam, ciarki przeszły mi po plecach. Mężczyzna był dużo niższy od Moody’ego i Snape’a, ale biła od niego tak potężna majestatyczność, iż przypuszczałam, że musiał być kimś znanym albo niesamowicie wpływowym. Na pewno był bogaty, ponieważ na opalonej dłoni, którą przytrzymywał dziewczynę znajdowało się mnóstwo złotych sygnetów.

Po jego lewej stronie, bardziej z tyłu stał wysoki chłopak z czarnymi włosami, przerzuconymi na jedną stronę. W dłoniach trzymał przyciśnięty mocno do piersi jakiś zeszyt i tylko przyglądał nam się, mrużąc podejrzliwie oczy.

Dumbledore odezwał się w końcu do tego dziwnego mężczyzny, po czym całą czwórką opuścili Wielką Salę, a my zostaliśmy z najgroźniejszymi nauczycielami (oprócz Flitwicka) sam na sam.

4 komentarze:

  1. Snape się martwi <3

    A nasze nowe postacie - mrau.

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
  2. Awww, Snape <3 zawsze drżą mi kolana jak Alex w tych krótkich i rzadkich chwilach, kiedy przejawia trochę uczuć <3 lol, laska prosto z koncertu rockowego - cool :D a kolo mam nadzieję, że nie jakaś pizda, tylko wkrótce naczelny podrywacz :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy ciekawe plany co do nich także zobaczysz muahhahaa. Jeszcze postać olczulka jest bardzo ważna. Żebyś mogła zwizualizować go sobie to wpisz w YouTube Ken copeland wind of God. Wlasnie tak go sobie wyobrażamy i również będzie pastorem z USA i ten sam demoniczny uśmiech. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę się doczekać! Ooo matko, co za psychol :D i love him :D

      Usuń