sobota, 27 czerwca 2020

97. Nie zginiemy tutaj!

Gdy Dumbledore, Snape i McGonagall zniknęli w Wielkiej Sali, a ja pokłóciłam się z Alex, usiadłam pod ścianą na korytarzu, próbując trochę się uspokoić. Serce wciąż waliło mi jak oszalałe, a moje ciało trzęsło się z nerwów. Ta armia przed szkołą wyglądała naprawdę przerażająco. Dumbledore powiedział, że mamy się nie martwić i że spróbują to wyjaśnić. Wiedziałam, że dyrektor jest potężnym i wpływowym czarodziejem, więc była spora szansa, że faktycznie coś wskóra. O ile będą chcieli go słuchać… Zżerała mnie niepewność. Nie pomagał mi też fakt, że Alex postanowiła odwalać. Zawsze miała jakieś „ale” do profesora Moody’ego, jakby tylko szukała powodu, żeby się na niego złościć. Tym razem może i przekroczył pewną granicę, ale i tak uważałam, że przyjaciółka przesadzała. Przecież Szalonooki nie skrzywdził jej z dziką premedytacją, a jedynie ukarał, by dać jej pamiętną nauczkę. Być może było mi to łatwiej zaakceptować, bo na naszych zajęciach często pokazywał tę swoją bezwzględną twarz. Wiedziałam, że robi to dla większego dobra i że zawsze trwa to tylko jakiś czas. Nie był przecież taki. Tak sądziłam. Teraz byłam w impasie. Z jednej strony chciałam pójść za przyjaciółką, ale z drugiej… uznałam, że może jeśli posiedzi trochę sama, zrozumie swój błąd? I tak nie chciała mnie słuchać, a cokolwiek mówiłam, odbijało się od niej jak od ściany. Jeśli ochłonie, łatwiej jej będzie zaakceptować to, co się stało.


Nie byłam pewna ile tak siedziałam, próbując przekonać samą siebie. W Wielkiej Sali nadal trwało spotkanie z nauczycielami. Kiedy drzwi się otworzyły, przypomniałam sobie, co powiedziała Alex. „Powiedz Lucjanowi”. Trzeba było go uprzedzić, że zaraz go przesłuchają. Wplątanie w to chłopaka niezbyt mi się podobało. Oczywiście znowu było coś z mojej winy. Z nerwów powiedziałam za dużo, a przecież dyrektor i tak powinien znać opis podejrzanych z listu od Syriusza. Miałam nadzieję, że cała ta sytuacja skończy się co najwyżej szlabanem dla Lucjana. Podniosłam się i opierając ręką o ścianę, patrzyłam jak z sali kolejno wytaczają się uczniowie. Ci młodsi byli przerażeni, zaś starsi albo zaskoczeni, albo mieli obojętne miny. Wśród uczniów zauważyłam Pansy i Draco. Ona była wkurzona – zapewne „delegacja” centaurów popsuła im plany na popołudnie. Draco wydawał się raczej obojętny. Gdy mnie mijali, Malfoy dał dziewczynie znak, żeby szła dalej, a sam przystanął obok mnie z dłońmi wsuniętymi w kieszenie swoich czarnych spodni. Obciął mnie wzrokiem od góry do dołu. Szybko przetarłam oczy, ale było już za późno na ukrycie tego, że płakałam.


- A więc Ty i Lamberd macie z tym coś wspólnego? – zapytał bez ogródek.


- Nie wiem o czym mówisz – udawałam głupią, jednocześnie próbując wypatrzyć głowę Lucjana.


- Dobrze wiesz o czym mówię, Amber – w głosie ślizgona słychać było kpinę. – Bez powodu by się z wami nie naradzali poza wzrokiem reszty.


Niepewnie spojrzałam mu prosto w oczy. Draco zmrużył swoje, a potem od razu, pewny siebie uniósł jeden z kącików ust. Z jakiegoś powodu uznałam, że był przy tym trochę przerażający.


- Widziałyście go? – zapytał po chwili.


Zamrugałam. Mogłam go niby okłamać, ale przecież i tak się domyślił. Ledwo zauważalnie skinęłam głową.


- Wyglądał strasznie? – dopytywał Draco. Wyglądał na zaciekawionego. Nie wiedziałam, czy chciał tych informacji dla siebie, czy dlatego, że chciał napisać o wszystkim ojcu. – Dumbledore nie chciał powiedzieć żadnych szczegółów, poza tym, że ktoś go zabił.


- Wyglądał tak strasznie, że nie chce nawet o tym myśleć – wydusiłam w końcu. - Przepraszam - zbyłam go.


Odepchnęłam się od ściany, wyminęłam Malfoya i weszłam do Wielkiej Sali. Było tam praktycznie pusto. Niestety na ostrzeżenie Lucjana było już za późno. Chłopak był w szponach profesora Snape’a. Mężczyzna najpierw go o coś zapytał, a gdy dostał standardową odpowiedź-wymówkę okraszoną luzackim uśmieszkiem, złapał Lucjana za kołnierz i siłą zaciągnął do bocznych drzwi. Zaczęłam mu współczuć. Na szczęście Dumbledore ruszył zaraz za nimi. W tym czasie reszta nauczycieli żywo dyskutowała przy stole. Czułam się obserwowana przez oko profesora Moody’ego. Chcąc choć raz posłuchać polecenia nauczycieli, zwróciłam na pięcie i ruszyłam w stronę wieży gryffindoru. Nie zdążyłam nawet dojść do schodów, a usłyszałam za sobą znajomy dźwięk laski. Przetarłam oczy i pozwoliłam, by profesor Moody dogonił mnie. Jego duża dłoń spoczęła na moim barku.


- Klaro… - mężczyzna brzmiał dość poważnie. Lekko zacisnął palce. – Pójdziesz ze mną do gabinetu. Zrobimy nasze zaległe zajęcia.


- Dobrze, ale… Nie musi profesor iść pomóc dyrektorowi? – zapytałam, patrząc na niego niepewnie.


- Widocznie tym razem nie będę im potrzebny – Szalonooki rozłożył ręce.


Mężczyzna chciał zabrzmieć beztrosko, ale jakoś nie mogłam się pozbyć wrażenia, że nie był z tego powodu zadowolony. Kiwnęłam głową. Nauczyciel ruszył przodem. Patrząc na jego plecy, zastanawiałam się, czy wszystko mu powiedzieli, czy robią z tego jedną wielką tajemnicę. Do tej pory grał pierwsze skrzypce, pomagając dyrektorowi we wszystkim. Poprzednim razem to on załagodził sprawę centaurów. Odsuwanie go teraz od tego wydało mi się podłe, tak samo jak zamknięcie mu drzwi przed nosem. Cały czas wypominałam sobie w myślach, że z własnej głupoty nie powiedziałam mu o sprawie już podczas szlabanu. Stres teraz tak mnie zżerał, że nie mogłam wytrzymać. Postanowiłam, że bez względu na to co postanowili inni nauczyciele, ja jednak o wszystkim mu opowiem, żeby nie czuł się odsunięty. Alex i tak była na mnie wkurzona, a ja byłam pewna, że Moody nie oskarżyłby jej o czarnoksięstwo ani morderstwo. Widział dzisiaj nasze miny i znał nas na tyle, że mógł za nas poręczyć. Ja tak samo poręczyłabym za niego. Kiedy więc profesor wpuścił mnie do gabinetu, a ja przeszłam przez drzwi, od razu postanowiłam wszystko wyśpiewać.


- Profesorze, przepraszam, że o niczym nie wspomniałyśmy na szlabanie… -zaczęłam z siebie wyrzucać słowotok. - Sam profesor mówił, że nie mogę wszystkiego wypaplywać, a poza tym myślałam, że nikt się nawet nie dowie, że byłyśmy blisko… ale jak się okazało, że oni jednak…


Moody już przechodząc przez próg, wyciągnął z kieszeni płaszcza różdżkę. Od razu zatrzasnął za sobą drzwi, wyciszył je i zamknął zaklęciem. Gdy się obróciłam, zauważyłam, że mężczyzna celuje różdżką we mnie. Nie wyglądał na zainteresowanego tym, co miałam mu do powiedzenia. Przypominał raczej drapieżnika polującego na swoją ofiarę. Momentalnie przerwałam swój wywód.


- Profesorze…? – zdziwiłam się.


- Mówiłem, że zrobimy zaległe zajęcia, prawda? – Szalonooki patrzył mi prosto w oczy. - Wyciągaj różdżkę Klaro.


Byłam zdezorientowana. Wciąż przejęta sytuacją z centaurami, sięgnęłam drżącą dłonią po różdżkę. Moody dał mi znak, bym przyszykowała się do ataku. Gdy tylko wystawiłam broń przed siebie, profesor wybił mi ją czarem z ręki. Drgnęłam.


- Wypadłaś z wprawy? – zapytał z przekąsem i potarł swój podbródek. – Podnieś ją.


- Przepraszam… - szepnęłam i rzuciłam się w stronę różdżki. Podniosłam ją. – Profesorze, nie wiem czemu Dumbledore nie chce pańskiej pomocy, ale moim zdaniem…


- Expelliarmus! – Moody przerwał mi.


Różdżka znowu wyskoczyła mi z ręki. Tym razem wpadła za biurko. Byłam tak roztrzęsiona, że nie potrafiłam nawet zareagować na czas! W moich oczach pojawiły się łzy. Musiałam wziąć się w garść. Zacisnęłam usta w wąską linię i szybko ruszyłam za biurko. Moody powoli okrążał mebel z drugiej strony, cały czas we mnie mierząc. Minę miał zaciętą. Nie wychodził z roli. Naprawdę chciałam z nim wszystko wyjaśnić. Czułam, że dzięki temu będzie mi lżej. Miałam jednak wrażenie, że wcale mnie nie słuchał.


- Ostatnio to Pan naprawił całą sytuację. Tym razem na pewno też by się profesorowi udało… - mówiłam, pociągając nosem. – Wiem, że nie powinnyśmy z nimi igrać, ale nie miałyśmy pojęcia na co natrafimy…


- Skup się! – upomniał mnie.


Spuściłam głowę. Wymacując różdżkę pod biurkiem, zauważyłam, że profesor ma tam ładny stosik starych, czarnomagicznych ksiąg. W sumie nie było to nic dziwnego, był przecież nauczycielem od Obrony Przed Czarną Magią. Zupełnie się tym nie przejęłam. Kiedy w końcu – znów nieprzygotowana - wychyliłam się zza blatu, Szalonooki uderzył we mnie czarem tak mocno, że odrzuciło mnie do tyłu. Boleśnie uderzyłam plecami w ścianę, a różdżka znowu wypadła mi z ręki. Jęknęłam.


- Znowu źle! – warknął profesor i niespokojnie przeszedł się po gabinecie.


- Przepraszam… - szepnęłam, a po moich policzkach polały się łzy. Ukryłam twarz w dłoniach.


- Źle, źle, tragicznie! – mamrotał niezadowolony.


- To chyba zły moment na trening… - powiedziałam, a mój głos się łamał. - I tak nie mogę się skupić. Ciągle myślę o tym, że nas podejrzewają i że coś nam się stanie… Że oni nas dopadną… i…


Moody westchnął, cisnął laską na bok, schował różdżkę i podszedł do mnie w kilku stanowczych krokach. Złapał za moje nadgarstki i zaraz po tym jak odciągnął mi je od twarzy, przycisnął je do ściany po obu stronach mojej głowy. Mężczyzna wpatrzył się we mnie. Był śmiertelnie poważny, ale też i przerażająco spokojny.


- Co Ci mówiłem, ptaszyno? – zapytał.


- Stała czujność?...


- To też. Ale co jeszcze – pochylił się tak, że jego twarz praktycznie znalazła się tuż przed moją. Z tej pozycji jego mechaniczne oko wydawało się jeszcze bardziej przewiercać mnie na wylot.


- Że… - zaczęłam sobie przypominać wszystkie lekcje. Było tego sporo, ale o co mogło mu chodzić? Po chwili namysłu wpadłam na to.- Że muszę być gotowa walczyć w każdych warunkach?... Że będą chcieli wykorzystać moją słabość?


- Dokładnie tak ptaszyno – szepnął Moody i powoli oblizał się. – A Ty co właśnie robisz? Poddajesz się walkowerem. Nawet nie próbujesz walczyć!


Profesor miał rację. Poddałam się. Zawsze chciałam za wszelką cenę udowodnić, że się nadaję na aurorkę, ale tak naprawdę, byłam w tym beznadziejna. Sytuacja z tym morderstwem była naprawdę przerażająca i tylko kolejny raz udowodniłam, że sobie nie radzę. To, że profesor mnie w tym uświadomił, powinno dodać mi motywacji. W końcu rozpoznałam swój problem. Byłam jednak tak wystraszona i załamana oskarżeniem o morderstwo, szlabanem z użyciem czarnej magii, widokiem z rana i kłótnią z Alex, że naprawdę w tej chwili było dla mnie teraz tego za dużo.


- Ja… Widocznie nadal nie jestem gotowa – powiedziałam, smutnym głosem. – Może to jednak nie dla mnie…


Moody nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zmarszczył brwi. Trochę niepewnie puścił moje nadgarstki, a ja się skuliłam. Coś we mnie pękło. Jakaś bariera.


- Może powinnam przyznać wam wszystkim rację i sobie odpuścić… - mówiłam, rozpłakując się. Łzy pociekły mi ciurkiem. Sama ledwo rozumiałam wyrzucane z siebie słowa. - Ja nie wiem jak można walczyć z czymś takim… z czymś tak złym… chciałam czynić dobro, ale ten biedny centaur… profesorze… przecież jemu… na Merlina… nawet nie wiedziałam, że takie zaklęcia istnieją…


Od płaczu rozbolała mnie głowa. Wypowiadanie na głos tego, czego się bałam, wcale jednak nie pomogło. Konsekwencje czekały tuż przed murami szkoły. Bałam się jak cholera. Byłam słaba i okazałam tą słabość. Wbrew oczekiwaniom. Czułam z tego powodu wstyd. Chciałam, by profesor widział mnie inaczej, ale te wszystkie wątpliwości też były częścią mnie. Nie wiem czy to przez mój nagły wybuch czy przez co, ale miałam wrażenie, że Moody patrzy na mnie tak, jakby w ogóle mnie nie poznawał. Wyobraziłam sobie od razu, że musi się brzydzić moją słabością. Gonitwa destrukcyjnych myśli jedynie się nawarstwiała, ale nie umiałam przestać.


- Już raz porwali nas śmierciożercy… a co jeśli… co… jeśli oni… wrócą… A co jeśli zrobią nam to… to co w tej książce… było… profesorze…


Mężczyzna objął mnie nagle, mocno przytulając do swojej piersi. W jego silnych ramionach poczułam się tak, jakby mogły mnie obronić przed całym złem tego świata. Nie chciałam ich opuszczać. Wciąż płacząc, wtuliłam twarz w jego białą koszulę, a on pogładził mnie po plecach. Jego twarz pozostawała jednak napięta, a zdrowe oko patrzyło natarczywie w ścianę. Cisza trwała niezręcznie długo. Powoli się uspokajałam. W końcu profesor odezwał się jako pierwszy.


- Za pierwszym razem też byłem przerażony.


- Ale.. jak to? Profesor?... – zdziwiona podniosłam na niego wzrok. Moje oczy były całe czerwone.


- Później poczułem zaciekawienie – kontynuował. – I w stosunku do tego, co te czary potrafią, jak i do tego jak zostają wykonane. Widziałaś tamten przypadek. Nie sądzisz, że ten kto to zrobił, ma prawdziwy talent? – nauczyciel spojrzał na mnie czujnie.


- Talent? - bezwiednie zacisnęłam palce na jego koszuli. - Jak profesor może w ogóle tak to nazywać…


Twarz Moody’ego drgnęła. Mężczyzna przejechał koniuszkiem języka po zębach i przez chwilę ważył w głowie słowa.


- Wiem, nie brzmi to szczególnie ładnie, ale każdy rodzaj magii można opanować do perfekcji. Również czarną magię. – Profesor starł kciukiem moje łzy, a potem odsunął mnie lekko od siebie. Sięgnął za pazuchę po swoją buteleczkę, z której się napił. Odchrząknął. – Podchodzisz do tego zbyt krytycznie. Teraz możesz uważać te czary za obrzydliwe, ale prędzej czy później, musisz je poznać. Tak się złożyło, że jednak prędzej.


- Ale ja nie chcę ich używać! – powiedziałam od razu.


- Nie mówię o używaniu, ale jeśli nie rozpoznasz czarów, jak je odwrócisz? A może zamierzasz zostawić rannego w cierpieniu i wcale mu nie pomagać, hm?


- Nie. Oczywiście, że nie – potrząsnęłam głową i zacisnęłam dłonie w pięści.


- No więc właśnie – Moody uśmiechnął się triumfalnie. Językiem zwilżył wargi. Przyglądał się mojemu ciału. – Najlepiej byłoby je przećwiczyć. Chociaż część… Byłabyś w razie czego gotowa na ich skutki… ale w sumie jeśli opanujesz do perfekcji refleks, też będziesz gotowa.


- Zdecydowanie wole refleks – odpowiedziałam od razu i zaraz potem spuściłam głowę. Było mi lepiej, ale wciąż czułam niepokój i niepewność, dlatego dodałam: – O ile w ogóle ma to jeszcze sens…


Moody pokręcił głową. Napił się raz jeszcze i wymachując buteleczką, mówił:


- Na samym początku roku zgłosiłaś się do mnie, bo miałaś cel. Chyba nie chciałaś mi się tylko przypodobać, dlatego, że jestem sławny? Hm? – mrugnął do mnie. – Bo w to, że oczarowałem Cię swoją pobliźnioną facjatą to na pewno nie uwierzę.


- Ja…


Patrzyłam chwilę na niego, a potem moja twarz zalała się rumieńcem. Wspomniałam nasze pierwsze zajęcia. Ekscytację jaka mi towarzyszyła na samą myśl o tym, że go spotkam. Szacunek jakim darzyłam i jakim nadal darzę. Jego sława była o tyle istotna, że dzięki niej łatwiej było mi uwierzyć w jego metody. Nie była jednak powodem dla którego chciałam to robić. Chciałam nie być słaba i bezradna, chciałam móc bronić innych, chciałam móc działać. Nie być zdana na łaskę ojca nieudacznika. Nie być niewolnikiem jego długów. Nie skończyć jak matka – zakochana, ale nieszczęśliwie. Przede wszystkim chciałam żyć.


- Ma profesor rację, miałam cel. Nadal go mam – przyznałam w końcu. – Pańska sława jest pomocna, a pański wygląd… - wzięłam głęboki wdech, nie do końca wiedząc jak to powiedzieć. – Jakoś nie potrafiłabym sobie wyobrazić profesora inaczej. Nie był profesor przyczyną mojej decyzji, ale i tak czuję, że jest Pan dla mnie niezbędny.


- Czyli jednak Cie oczarowałem? – zażartował.


Uśmiechnęłam się do niego lekko. Profesor odprowadził mnie do kanapy i posadził mnie na niej. Sam zasiadł w fotelu naprzeciwko mnie, uprzednio go przysuwając. Wyciągnął buteleczkę i napił się, nie spuszczając ze mnie oczu.


- Zatem postanowione. Nie rzucasz marzeń – rzucił stanowczo, jakby decyzja była już podjęta. - To teraz posłuchaj, Klaro. Wspomniałem o talencie jeszcze z jednego względu… - profesor położył dłoń na moim udzie. - Boisz się, że oskarżą was o zbrodnię, ale moim zdaniem, nie mają podstaw. Wezwali mnie na miejsce, bo potrzebowali eksperta od czarnej magii, prawda? To są poufne informacje, więc mówię ci je w tajemnicy, dobrze?


Kiwnęłam głową i przechyliłam się w jego stronę. Słuchałam uważnie.


- Już przed zbadaniem ciała zauważyłem, że sprawców musiało być dwóch – oczy Moody’ego zaświeciły się tak, jakby… rozpierała go duma? - Jeden dopiero się uczył, jego czary nie były idealne ani precyzyjne. Za to druga osoba musiała znać się na rzeczy.


- Mistrz i uczeń… - szepnęłam.


- No na przykład. Wątpię zaś, żebyś Ty była mistrzem dla Alex, albo odwrotnie. To nie wy. Wiem to ja, wie to dyrektor. Mam nadzieję, że zrozumieją to tez centaury – Moody podsunął dłoń nieco wyżej i niby dla dodania otuchy ścisnął moje udo. – Po śladach zauważyłem, że ta druga osoba musiała trzymać rękę na pulsie. Gdyby nie ta osoba, centaur zginąłby szybko, przez nieudolność pierwszego tumana.


- Czyli… czyli ktoś na nim ćwiczył, tak? – zapytałam i zerknęłam na jego dłoń.


- Najprawdopodobniej – profesor zauważył moje spojrzenie. Odchrząknął i cofnął rękę. – Nie wiem, czemu zrobili to tak blisko szkoły, ani dokładnie kto to był… ale wiem za to, że nie powinniśmy z tego powodu przerywać lekcji. Momenty zwątpienia… Cóż. One nawiedzają każdego.


Wpatrzyłam się w profesora. Czy mówiąc to, miał na myśli siebie? Sam wątpił? Jak zawsze ciężko było mi w to uwierzyć. Moody nie dał mi się nad tym pozastanawiać, bo od razu przeszedł do rzeczy.


- Wybrałaś refleks, więc zróbmy kilka starć, a potem weźmy się znowu za kulę. Co Ty na to? – zaproponował.


Zawstydzona opuściłam wzrok. Profesor złapał mnie za podbródek i uniósł go lekko.


- Dasz radę, Klaro – powiedział z błyskiem w oku.


Zaraz potem szybko sięgnął po buteleczkę i się napił.



***


Wykorzystywałam przerwę świąteczną na intensywne ćwiczenia z profesorem. Odwiedzałam go codziennie, dzielnie znosząc szereg stawianych przede mną wyzwań i zadań. Byłam zmęczona, ale zadowolona. Od czasu do czasu przeglądaliśmy wspólnie czarnomagiczne księgi. Ich zawartość wciąż napawała mnie obrzydzeniem, ale wierzyłam, że Moody ma rację. Musiałam wiedzieć z czym mam do czynienia i jak temu zapobiec. Traktowałam to jako kolejny materiał do nauki.

Gdy wracałam do dormitorium, jakoś ciągle nie było okazji zamienić z Alex kilka zdań. Przyjaciółka wyraźnie mnie unikała, chyba czekając na to, aż to ja zrobię pierwszy ruch. Gdy zdarzało nam się rozmawiać, była to tylko sucha gadka i przepychanki. Momentami czułam się przez to jak w przedszkolu. Przestawałam wierzyć, że jej przejdzie samo z siebie, ale na każde wspomnienie profesora Moody’ego, reagowała złością. Gdy nadszedł sylwester, Lucjan zaprosił nas obie na imprezę w ich pokoju wspólnym. Nie miałam zupełnie ochoty się tam pojawiać, ale byłyśmy mu to winne za to, że znowu nas krył. Z drugiej strony, co lepszego miałam do roboty? Popołudniu wróciłam z zajęć z profesorem, bo mężczyzna miał na wieczór jakieś plany poza zamkiem. Alex i tak była na mnie zła. Pozostałoby mi tylko siedzieć i się uczyć. Sylwester u mugoli był wyjątkowym dniem, mój dziadek zawsze robił z tej okazji przyjęcie i równo o północy z zapartym tchem przyglądał się fajerwerkom. Lucjan obiecał, że też jakieś odpalimy. Skończyłam zapisywać moje przemyślenia w pamiętniku, zabezpieczyłam go i ukryłam w torbie, a później wzięłam w ręce kurtkę i ruszyłam do lochów na „imprezę”. Pokój wspólny nie różnił się wiele od tego jak wyglądał gdy na niego kiedyś napadliśmy. Na pewno teraz mieli lepsze kryjówki na alkohol, niż trzymanie ich pod kanapami. Oglądałam pomieszczenie, wyczekując magicznej godziny zero:zero. Do tej pory wielu nie dotrwało, leżąc pod stołami, na kanapie i gdzie tylko popadło. Miałam wrażenie, że prowadzili zawody pod tytułem „kto pierwszy się upije”. Lucjan też był mocno zawiany, ale nie przeszkodziło mu to w wytarganiu całej skrzynki fajerwerków, którą dumnie poklepał dłonią.

- Kupiłem w mugolskiej wiosce – powiedział, poruszając brwiami. – Ponoć najsilniejsze jakie mają.

- Sprzedali Ci bez dokumentów? – zdziwiłam się. Rozpoznawałam te fajerwerki. Mi nigdy nie wolno było takich odpalać. – Do tego trzeba być pełnoletnim.

- Facetowi zależało tylko na tym, żeby mu zeszły. – Ślizgon wzruszył ramionami.

- Może to lewy towar i wybuchnie Ci w rękach – skomentowała Alex, a potem rzuciła niecierpliwie: – Idziemy?

Lucjan użył na skrzyni czaru lewitującego i całą trójką wyszliśmy na błonia. Było tam kilku podchmielonych uczniów, więc odeszliśmy kawałek dalej, żeby chłopak mógł w spokoju rozstawić swoje zapasy i by nikomu nic się nie stało. Pouczałam go ciągle, że powinien uważać, ale lekceważył moje uwagi. Fajerwerki strzelały jeden po drugim, rozjaśniając ciemne niebo. Lucjan wpadł na debilny pomysł, żeby spróbować wystrzelić je w stronę drzew.

- Spalisz las! – wykrzyknęłam.

Zaczęliśmy się szarpać. Chciałam odebrać mu fajerwerki. Gdy w końcu udało mi się jeden zabrać, rozejrzałam się i spostrzegłam, że Alex już nie było. Wróciła do szkoły? Na pewno by nam o tym powiedziała…

- Lucjan?... – obróciłam się, ale jego też już nie było. Widziałam tylko, jak ucieszony jak dziecko biegnie z paroma fajerwerkami pod pachą na skraj lasu. – Rany… - złapałam się za głowę.

Nagle poczułam szarpnięcie, a moje nogi znalazły się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Poruszyłam nimi zaskoczona i spojrzałam na wielką, owłosioną łapę, która trzymała mnie w powietrzu. Wypuściłam fajerwerk z rąk i szeroko otwarłam oczy, czując jak serce podchodzi mi pod gardło. To był centaur! Co robił na błoniach?! Oszołomiona i zaskoczona nawet nie krzyknęłam, gdy ten zatargał mnie prosto w zarośla. Mieli już Alex. Było źle. Tragicznie! Czułam, jak zalewa mnie obezwładniająca fala strachu. Podróż przez las wydawała się trwać wiekami. Cały czas w głowie tłukły mi się ostrzeżenia, jakie mówił profesor Moody o tym, do czego zdolne są centaury. Chciały byś uważane za istoty inteligentne, ale tak naprawdę pod wieloma względami nie różniły się od barbarzyńskich plemion. Gdy razem z Alex wylądowałyśmy w klatce, a centaury w najlepsze zaczęły świętować przy ognisku, nie miałam już wątpliwości… byłyśmy zdobyczą… niesłusznie oskarżoną. Podstępnie pochwyconą. Na pewno wbrew dyrektorowi… Gdy Alex usiadła na środku, złapałam za kraty i przysunęłam twarz do prętów. Były ułożone zbyt gęsto, żeby się przez nie przecisnąć. Z resztą ciągle ktoś nas obserwował. My też obserwowałyśmy. Największe skupisko było przy ognisku, mniejsze grupki przebywały przy namiotach. Widać było, że między Magorianem i Falgharem było jakieś nieporozumienie. Oba centaury żywo dyskutowały, co jakiś czas wskazując w naszą stronę. Zastanawiali się co z nami zrobić? Poczułam na plecach dreszcz.

- Dlaczego nie chcieli mnie słuchać?...

- Mają w dupie co mamy do powiedzenia – mruknęła Alex. - Wydali już osąd…

- Jeśli tak, to musimy stąd uciec – powiedziałam nagle. - Przecież oni nas zabiją!

- No co Ty nie powiesz… - przyjaciółka westchnęła.

Spojrzałam na nią. Była zrezygnowana. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Nie było tak pierwszy raz… Też strasznie się bałam, ale przypomniałam sobie o tym, co powtarzał mi Moody. Mówił, że wiele razy będę w kiepskich sytuacjach i muszę mimo wszystko działać. Pewnie nauczyciele zauważą, że nas nie ma, dopiero na śniadaniu. Szalonooki był teraz poza szkołą, więc wątpiłam, że pojawi się z nikąd, a znając Lucjana, pewnie chłopak wrócił jakby nigdy nic do szkoły. Doszło do mnie, że byłyśmy zdane na siebie. Przyjrzałam się czterem zamkom, budowie klatki, a gdy jeden przechodzący obok centaur oblizał się obleśnie i próbował do mnie sięgnąć, szybko cofnęłam się na środek klatki, by mu to uniemożliwić. Cała blada odprowadziłam go wzrokiem. Centaur zaśmiał się i znalazł się przy ognisku. Ja zaczęłam przeglądać kieszenie spodni i kurtki, sprawdzając co mam przy sobie. Gumy, chusteczki, kilka wsuwek… I coś, co mogło nas uratować. Jedno było dobre – nie przeszukali nas i nie zabrali nam nic, a ja zawsze miałam przy sobie różdżkę. Zostawiłam tę myśl na tyle głowy, nie chcąc ostentacyjnie wyciągać jej, gdy byłyśmy pilnowane. To musiał być nasz as w rękawie.

- Masz cokolwiek przy sobie? – zapytałam.

- Nic, mieliśmy wyjść tylko na pięć minut! – Alex potarła skronie, myśląc intensywnie. - Kto by się spodziewał, że będą się na nas czaić? Dumbledore mówił, że wszystko jest pod kontrolą!

- Też tak myślałam. A masz różdżkę? – zapytałam przyciszonym głosem.

- Wiesz, że jej nie noszę na imprezy – warknęła Alex.

Westchnęłam.

- Nie nosisz, ale powinnaś – odwarknęłam. - Stała czujność, pamiętasz?

- Kurwa, Klara! – Alex spojrzała mi wojowniczo w oczy. - Zaraz nas zabiją, a pewnie też potorturują, a Ty specjalnie mi przypominasz o Moody’m?

- Nie że przypominam, tylko po prostu… - wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – Dobra, nie ważne. Nie masz, to nie ważne…

- Ale pewnie Ty masz… - przyjaciółka dokończyła za mnie i popatrzyła na mnie z nadzieją.

Przyłożyłam palec wskazujący do ust, pokazując jej, by była cicho. Następnie rozejrzałam się. Impreza dalej trwała, centaury wiwatowały, alkohol lał się litrami. Głośne dźwięki bębnów wdzierały się do umysłu.

- Jedna różdżka nie pokona ich wszystkich. Z resztą nie chce im robić krzywdy… musimy udowodnić, że to nie my.

- Musimy stąd spieprzać – Alex podniosła się i szarpnęła za drzwi klatki, ale mocno się trzymały. – Przydałaby się teraz niewidka Harrego…

Nagle uwagę wszystkich zwrócił dźwięk rogu. Wszyscy spojrzeliśmy w stronę lasu. Otworzyłam szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w to co widzę… Centaury prowadziły związanego Lucjana, przykładając mu ostre dzidy do pleców i zmuszając w ten sposób do marszu. Chłopak wyglądał na zmęczonego. Szedł slalomem i mimo tego, że też był w beznadziejnej sytuacji, gdy tylko nas zobaczył, uśmiechnął się szeroko. Próbował do nas pomachać, ale jego ręce były związane w nadgarstkach. Uniósł więc obie.

- Hej dziewczyny! – zawołał. – Przenieśliśmy imprezkę?!

- Co on tutaj robi… - Alex uderzyła się dłonią w czoło. Ja oparłam się swoim o kraty, zupełnie nie wierząc w to co widzę.

- Cicho śmieciu! – jeden z centaurów dźgnął Lucjana mocniej w plecy, aż chłopak odskoczył do przodu.

Doprowadzili go do klatki, otworzyli wszystkie spusty, rozwiązali ślizgona i wepchnęli go siłą do środka. Potem zamknęli klatkę i podeszli do ogniska, zaraportować wszystko przywódcy. Lucjan pierwsze co zrobił, to przeczesał palcami swoje spocone, zmierzwione włosy. Potem rozłożył ręce, jakby czekał, aż rzucimy się na niego z wdzięcznością, że do nas dołączył.

- Co Ty tutaj robisz! – Alex rzuciła się na niego, ale tylko po to, żeby go pchnąć. – Dałeś się im złapać?!

- Hej, hej, hej! – Lucjan wystawił przed siebie ręce. – Przyszedłem za wami. Same też się dałyście pochwycić, więc bez oskarżania – pokręcił palcem tuż przed jej nosem.

- Dobrze, że nic Ci nie jest – powiedziałam i po chwili wahania przytuliłam go krótko. Lucjan klepnął mnie po plecach, a potem rozejrzał się.

- Myślałem, że nie będzie tu tak drętwo – czknął. – Nawet nam nie polali…

- Powiedziałeś komuś, gdzie idziesz? – Alex zapytała z nadzieją.

- Yyyeee… - chłopak podrapał się po tyle głowy i uśmiechnął się beztrosko. – No nie. Zniknęłyście, myślałem że poszłyście w krzaki i że to takie zaproszenie czy coś – mrugnął. - Gracie niedostępne, ale w trójkę nam było kiedyś tak fajnie. Ja bym to chętnie powtórzył – objął nas ramionami, przyciągając do siebie. – Tutaj też może być super, tylko niestety mamy widownię. Mi to na przykład nie przeszkadza.

- To nie są żarty – warknęła Alex. - Lucjan, oni chcą nas zabić.

- Alex ma rację – kiwnęłam głową. - Oni oskarżają nas o zabójstwo tego centaura…

- Przecież niby widziałem, że zrobiło to dwóch facetów, no nie? – zdziwił się Lucjan.

Nim zdążyłyśmy mu wytłumaczyć, do klatki podszedł Magorian, Falghar i trójka centaurów wyglądających na strażników.

- Patrz kogo my tutaj mamy… - Falghar pokazał zęby. – Ten gnojek też kiedyś chodził po naszym lesie. Mimo ostrzeżenia.

- To było dawno temu – Lucjan wzruszył ramionami.

- Myślisz, że ma to znaczenie? – Falghar zbliżył się do krat, a my wszyscy się odsunęliśmy.

- Nie zabijemy go tylko za to – zadecydował Magorian. – To by złamało zasady.

- Ale teraz będzie niewygodnym świadkiem! – zarżał Falghar. – Zabijmy ich wszystkich!

- Nas też nie musicie zabijać! – pisnęłam i wbrew strachowi zrobiłam krok w ich stronę. – Mogę przysiąc, że nie my dokonałyśmy morderstwa. Proszę Panie Magorianie, wysłuchaj mnie… Błagam… - po policzkach znowu popłynęły mi łzy. Zbliżyłam się jeszcze bardziej.

Falghar złapał mnie przez kraty za głowę. Mocno i gwałtownie przycisnął mi ją do brzegu klatki. Jego uścisk był na tyle silny, że nie umiałam mu się wyrwać.

- Może powinniśmy ją rozebrać, niech się płaszczy i pobłaga ku uciesze wszystkich? – zaproponował z przerażającym uśmiechem.

- Zostaw ją Ty parszywy śmieciu! – Alex rzuciła się w naszą stronę i zaczęła okładać rękę centaura pięściami. – Nikt nie będzie się płaszczył! Nie macie prawa!

- Możemy wszystko! – warknął centaur i wciąż mnie trzymając, dał znak strażnikom.

Otworzyli klatkę i siłą wytargali Alex na zewnątrz. Złapałam ją za rękę, ale wyślizgnęła mi się. Lucjan też próbował ich powstrzymać. Wyskoczył na zewnątrz i szybko tego pożałował. Oberwał drewnianą pałką w brzuch i tułów. Później dostał też w głowę. Dziwiłam się, że po takim uderzeniu nie padł jak długi. Widocznie nie chcieli mu zrobić dużej krzywdy. Gdy przestał się ciskać i zatoczył się zdezorientowany, pikami zmusili go by cofnął się do wnętrza klatki. Tam padł na plecy, zamroczony wcześniejszym ciosem. W tym samym czasie z Alex zdarli kurtkę. Wierzgała nogami na wszystkie strony, krzycząc jak opętana.

- Przestańcie! – krzyczałam. - Panie Magorianie! – patrzyłam na niego błagalnie. – Mówiłeś, że czułeś różne zapachy, ale czy tylko nasze?! Czy tylko nasze?! Znamy kogoś, kto ich widział. Sprawców. To nie my! Błagam… My nie znamy takich zaklęć! Nie mamy takiej mocy! To musieli być śmierciożercy!

Magoriana coś tknęło. Jego nozdrza poruszały się nerwowo, gdy mocno wciągał przez nie powietrze. Dał znak strażnikom i zrezygnowali ze zdarcia z Alex koszulki. Przyjaciółka i tak wierzgała i przeklinała takimi wiązankami, że nawet połowy słów nie znałam. Falghar puścił mnie w końcu i nie chcąc dać za wygraną, wyminął Magoriana. Sięgnął po zawieszony u pasa bat. Strzelił nim w powietrzu, aż drgnęłam, bojąc się o to jakie może zrobić obrażenia.

- Zamierzasz przestać? – zakpił czarnowłosy centaur. – Powinniśmy im się odpłacić za to co zrobiły. Uszkadzać je kawałek po kawałeczku, ale tak, żeby jak najdłużej żyły i to czuły. Tak samo jak one zrobiły z Bolanem!

Falghar bez ostrzeżenia strzelił batem w plecy Alex. Przyjaciółka krzyknęła z bólu i mocno wygięła się do przodu, szarpnięciem omal nie wyłamując sobie rąk. Strażnicy trzymali ją jednak za mocno, by mogła im się wyrwać. Skąpa koszulka na jej plecach miała na sobie ślad, jakby ktoś rozciął ją czymś ostrym. Zabarwiła się na czerwono. Przerażona wyskoczyłam z wciąż otwartej klatki i doskoczyłam do Magoriana, padając przed nim na kolana. Splotłam ze sobą ręce, jak do modlitwy.

- Błagam! Nie róbcie jej krzywdy! Nie zabijajcie nas! To nie my, naprawdę! Jak mam to udowodnić?!

Magorian patrzył na mnie z wyższością. Zastanawiał się. Falghar był na tyle niecierpliwy, że poszedł do mnie, złapał mnie za ramię i uniósł jak szmacianą lalkę. Sam próbował zedrzeć ze mnie kurtkę.

- Obie muszą cierpieć! Obie za to odpowiedzą! –krzyczał.

Nie mogąc zerwać ze mnie kurtki, cisnął mną na ziemię i strzelił batem też w moje plecy. Puchowy materiał uchronił mnie przed ciosem, ale i tak drgnęłam zaskoczona. Czułam, jak śmierć depcze nam po piętach. Szybko podniosłam się na kolana.

- Śmierciożercy od lat nie istnieją – Magorian zmarszczył brwi. – To niemożliwe, żeby tutaj byli.

- Istnieją, bo nas już raz porwali! – płakałam. - Profesor Moody mówił, że waszego przyjaciela zabił ktoś, kto uczył się czarnej magii. Ktoś, przy kim był doświadczony jej użytkownik. Wyglądamy na kogoś, kto dałby radę dorosłemu centaurowi?!

- Moody… -Falghar zarżał podirytowany. Magorian jednak uznał, że w tym co mówię, musi być jakiś sens.

- Dajcie obie do mojego namiotu! – rozkazał Magorian, a potem zmrużył oczy. - Zapytamy szamana.

Nieprzytomnego Lucjana zamknęli w klatce, a nas zatargali do wielkiego namiotu. Wewnątrz było duże posłanie pełne kolorowych poduch, palenisko, różne skrzynie i graty, które raczej przypominały zdobycze, niż twory centaurów. Zostawili nas tam same, ale u wejścia zostało dwóch strażników. Od razu objęłam Alex, uważając na jej ranne plecy. Serca nam waliły jak oszalałe.

- Czemu się na niego rzuciłaś… - zapytałam z wyrzutem.

- Chciałaś, żeby zabrali Ci „to”? – odpowiedziała i spojrzała na mnie znacząco.

- Poświęciłaś się z takiego powodu?! – zdziwiłam się. – Mogli zrobić Ci coś jeszcze gorszego…

- Mogli, ale to nasza jedyna szansa.

- Jak zapytają szamana, to powinni nas wypuścić – powiedziałam, zastanawiając się na głos. - Gdyby czytali w myślach…

- Nawet ja wiem, że centaury tego nie potrafią – Alex ostrożnie ubrała kurtkę i usiadła na jednej z poduch. Potarła ramiona. – Jaki jest plan?

- Czekamy aż usną? – zaproponowałam, przecierając twarz. Sama byłam zmęczona. Bałam się, że prześpię dogodny moment na ucieczkę. No i nie mogłyśmy zostawić Lucjana.

- A co, jeśli przyjdą tu wcześniej?

- Nie wiem…

Próbowałam wyjrzeć przez wejście i ocenić jak wygląda sytuacja. Przy ognisku trwała jakaś bójka, albo pojedynek. Centaury zebrały się w okrąg i obserwowały dwoje walczących, umięśnionych przedstawicielu swojego gatunku. Ryki jakie temu towarzyszyły, nie wróżyły nic dobrego. Po chwili do namiotu wszedł stary centaur z siwymi włosami częściowo zaplecionymi w cienkie warkoczyki. Jego oczy wyglądały tak, jakby był niewidomy. Doskonale jednak rozpoznał gdzie stałyśmy, więc chyba tylko sprawiał takie wrażenie. Spojrzał najpierw na jedną z nas, a później na drugą.

- Wystawcie dłonie – nakazał.

Posłusznie wykonałam polecenie. Alex zrobiła to z ociąganiem i nieufnością. Centaur naciął nasze dłonie, a potem każdej z nas obciął pukiel włosów i zmoczył je w naszej krwi.

- Po co to? – zapytałam, nic nie rozumiejąc.

- Wyczytam waszą przyszłość – odpowiedział bez wahania.

Gdy wyszedł z namiotu, obserwowałam jak razem z Magorianem podchodzą do głównego ogniska. Szaman wrzucił do ognia jakieś zioła, które wywołały chmurę gęstego dymu, a następnie wrzucił jeden z pukli do ognia. Dym zgęstniał i poczerniał. Z tej odległości nie widziałam, czy faktycznie w nim coś widać. Może do tego trzeba było być centaurem? Widziałam tylko, jak Magorian i szaman dyskutują na nasz temat. Po chwili szaman wrzucił drugi pukiel. Widząc powstały dym, cofnął się o dwa kroki. Oboje wyglądali na wystraszonych. Co oni tam wyczytali?! Chciałam się tego dowiedzieć, ale do namiotu wszedł Falghar. Centaur kazał strażnikom się oddalić i zasłonił wejście. Razem z Alex cofnęłyśmy się pod przeciwległą ścianę.

- Słusznie się boicie – przyznał z satysfakcją. – Bo macie czego. Obie pożałujecie, że byłyście na miejscu zbrodni. W dupie mam, ile do tego się przyczyniłyście. Żaden człowiek nie będzie zabijał naszych. Żadnemu nie ujdzie to na sucho…

- Ale to nie my! – pisnęłam.

Falghar uderzył mnie otwartą dłonią w twarz, aż upadłam. Następnie pochwycił swój bat i przejechał koniuszkiem języka po swoich zębach.

- Dwie laleczki… - zarżał. - Chętnie wziąłbym was do niewoli, choć pewnie żadna z was nie wytrzymałaby nawet pierwszego razu. Rżnąłbym was bez litości. Przedziurawiłbym na wylot!

Cały nakręcony strzelił batem. Alex zasłoniła twarz ramieniem, a bat przeciął jej kurtkę i odznaczył się na jej skórze.

- Ty chory pojebie! – krzyknęła, co tylko go rozjuszyło.

Strzelił batem ponownie i ponownie. Alex złapała za poduszkę, zasłaniając się nią. Bat szybko ją przeciął. Pióra latały.

- Nawet jak byście zdechły, rżnąłbym was, żeby pokazać, kto tu jest panem! – centaur był jak opętany. - Kto tu ma władzę! Kto ma prawdziwą siłę! Uważacie się za lepsze. Dwie, małe szmaty.

Odczołgałam się za niego i skorzystałam z okazji, że skupił się na mojej przyjaciółce. Szybko wydobyłam różdżkę. Musiałam go powstrzymać! Na myśl przyszły mi czarnomagiczne zaklęcia o jakich mówił mi Moody. Nie mogłam jednak ich użyć, bo wtedy tym bardziej oskarżyliby nas o morderstwo. Szybko wycelowałam w niego różdżką i gdy ponownie podniósł rękę szykując się do ciosu, uderzyłam w niego drętwotą. Zaskoczony centaur momentalnie znieruchomiał. Jego bat oklapł, tracąc na impecie. Szybko poderwałam się z ziemi.

- Uciekamy! – nakazałam.

Alex nawet chwili się nie wahała. Zapewne adrenalina robiła swoje. Zabrała Falgharowi z pasa nóż myśliwski i rozcięła nim tylną ścianę namiotu. Pokazała centaurowi środkowy palec, a potem obie wypadłyśmy na zewnątrz. Zauważyłam, że mięsnie Falghara drgają, jakby miał się wyswobodzić. Szybko powtórzyłam czar, unieruchamiając go raz jeszcze.

- Nie mamy dużo czasu! – jęknęłam.

Zamieszanie przy ognisku trwało. Dzięki temu udało nam się dopaść do klatki. Alahamorą otworzyłam wszystkie zamki i rzuciłam się do Lucjana.

- Już jest rano?! – zapytał zdezorientowany.

- Cholera, wstawaj, musimy uciekać! – próbowałam z całej siły go podnieść, ale był za ciężki.

- Zaraz nas dorwą! – pospieszała mnie Alex. Przyjaciółka miała na sobie kilka o ile nie kilkanaście szram różnej głębokości. Kurtka i poduszki trochę wytraciły impet uderzeń, ale i tak była ranna.

- I tak nas złapią, bo krwawisz. Wyczują to… Cholera… - w oczach zbierały mi się łzy.

- Musimy spróbować. Nie chcę tutaj zginąć! Nie tak!

- Ej, strzelamy jeszcze? – zapytał nagle Lucjan, podnosząc się do siadu. Rozmasował obolałą głowę.

- Wstawaj, a nie… - przerzuciłam jego rękę przez barki i z wielkim trudem pomogłam mu wstać na równe nogi.

- Mówiłaś, że lubisz fajerwerki. Dawaj, strzelamy! – Lucjan był chyba w innym świecie.

- On chyba jeszcze ma jakieś przy sobie – zauważyła Alex.

Tak, Lucjana też nie przeszukali! Spod kurtki wystawało mu kilka mocnych petard. Uznałam to za dar niebios. Szybko mu je zabrałam.

- Odwrócę ich uwagę. Możecie biec? – powiedziałam.

Lucjan ledwo stał na nogach, Alex też nie miała się najlepiej.

- Możemy – skłamali.

Zobaczyłam ruch w namiocie skąd uciekłyśmy. Dałam znak przyjaciołom, by ruszyli w stronę domu, a ja sama podeszłam do namiotu. Falghar powoli przezwyciężał czar.

- Przepraszam… - powiedziałam i powtórzyłam drętwotę. Na jego twarzy widziałam grymas niezadowolenia.

Zamieszanie przy ognisku słabło. Ustawiłam kilka fajerwerków, celując jednym w namiot z którego uciekłyśmy. Odpaliłam je wszystkie naraz i pobiegłam za przyjaciółmi, nie czekając na wybuch. Szybko dogoniłam Alex i Lucjana. Chłopak słaniał się na nogach, ona zaś wyglądała na przemarzniętą i też wyczerpaną. Wszyscy jednak z całych sił gnaliśmy w stronę zamku. Nastąpił jeden wybuch, a później kilka kolejnych. Później zadęto w rogi. Las był gęsty, ale widziałam pomiędzy drzewami, że jedna lub więcej z petard musiała podpalić jakiś namiot. Miałam tylko nadzieję, że nikt tej nocy nie zginie. Na niebie pojawiła się jasna łuna, zwiastująca pożar. Oby kupił nam wystarczająco czasu. Myślałam tylko o tym… Drzewa zaczynały się przerzedzać. W oddali widziałyśmy już zarys Hogwartu. Gdy już czułam, że zaraz nam się uda… usłyszałam za plecami tętent kopyt. Było ich naprawdę dużo. Gnali za nami. Nie było to trudne, trafić po naszych śladach. Nie było szans, żebym unieruchomiła wszystkich. W głowie wertowałam znane zaklęcia, ale żadne nie wydawało mi się odpowiednie.

- To światło? – zapytał Lucjan, pokazując na coś przed nami.

- Chyba tak. Szybko!

Jeszcze kilkanaście kroków… Byliśmy coraz bliżej. Światło się powiększało… Teraz byłam pewna, że to jest latarnia. Ktoś ją niósł. Tych świateł było więcej także po bokach. Szli po nas? Nagle w niebo wystrzeliła czerwona flara. Reszta świateł zaczęła się do nas zbliżać. Teraz byłam już pewna, że przed nami był profesor Snape. Nie wiedziałam, czy zwabił go pożar lasu, czy ktoś naskarżył na nas, ale teraz byłam wdzięczna za to, że ten znienawidzony profesor znalazł się na naszej drodze.

- Profesorze! – pisnęłam, rzucając się w jego stronę.

- Bole, Amber, Lamberd, co to ma znaczyć?! – zagrzmiał profesor Snape.

Nim zdążyłam wyjaśnić, co się dzieje, Alex doznała nagle jakiegoś przypływu siły. Wyminęła mnie i wpadła Snape’owi w ramiona. Mężczyzna złapał ją zdezorientowany.

- Myślałam, że już nigdy Cie nie zobaczę! – powiedziała, sięgając do jego policzka i w tym samym momencie całkowicie opadła z sił. Chyba zemdlała.

Cała nasza trójka była równie zaskoczona jej słowami.

- Przepraszam profesorze, musiało jej się coś pomylić… Po prostu cieszymy się, że uciekłyśmy – broniłam jej.

Snape stanowczo pociągnął mnie za rękaw i schował za swoimi plecami. Wcisnął mi do ręki latarnię i wycelował różdżką przed siebie. Tętent kopyt był coraz głośniejszy, ale tak samo zbliżały się do nas światła. Szybko okazało się, że to reszta nauczycielskiej kadry przeczesywała las razem z Mistrzem Eliksirów. Zwabieni jego flarą pojawili się obok nas. Zdziwiło mnie, że wciąż podtrzymywał nieprzytomną Alex.

- Dziewczynki! – McGonagall rzuciła się w moją stronę i zaczęła sprawdzać czy nic mi nie jest. Gdy zobaczyła Alex, przeraziła się. – Mówiłam, że nie imprezowały!

- Porwano nas! – powiedziałam szybko.

- Dumbledore miał rację… - Snape skomentował cicho. – Wiedział, że to nie koniec.





3 komentarze:

  1. Awww, wracamy do lekcji z Moodym! <3 Łooo, kurde, no, bardzo mi się podobało to, że Klara nie straciła głowy, jednak zajęcia z Szalonookim się na coś przydały. ;) No i Alex w ramionach Snape'a <3 <3 <3 jak pisałam, że marzy mi się coś takiego przeczytać, to nie wiedziałam do końca, jak można by ująć ten motyw, żeby nie wyszedł przesadnie romantycznie, bo przecież Snape romantyczny nie jest. No a w tej notce zachowana jest konwencja tworzona od początku dzięki temu, że Alex sama mu się w nie rzuciła, co było naturalnym odruchem po tym, jak się udało uciec od zagrożenia, jakimi były napalone centaury. No i motyw pożaru <3 miodzio <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fajnie Snape wyszedł :D Też jestem zadowolona. Chcieli nas zrugać za imprezowanie w lesie, a tutaj wielka ucieczka, ranna Alex, poobijany Lucjan. Mógł ich właśnie pożar zwabić w te stronę. Ogólnie w planach miałam trochę inny przebieg wydarzeń, ale jak zaczęłam pisać, to się tak ułożyło.
      Snape mógł niby upuścić Alex, ale zobaczył w jakim jest stanie. Zrobiłam trochę jak w Więźniu z Azkabanu (w filmie),co ciałem swoim zasłaniał uczniów przed wilkołakiem. Zawsze wydawało mi się to takie urocze <3

      A i nie wiem czy się domyśliłaś po gadce Moody'ego, ale ma coś wspólnego z tym trupem centaura :D Tzn nie on, ale Barty.

      ~Klara

      Usuń
    2. No, super wyszło czytałam tę notkę kilka razy, podobnie jak pierwszy molesting z kulą i pierwszy raz Alex ze Snape'em :D <3 Zostawiam w głowie cały czas nazwisko Moody'ego, choć wiem, kim jest naprawdę, staram się nie myśleć, że to Crouch, żeby lepiej utożsamiać się z bohaterkami i ich odczuciami :) Hmm, no, kiedy mówił o talencie do czarnej magii, kiedy nie chciał omawiać z Klarą tych wydarzeń... Od początku mi świtało, że on za tym może stać. W końcu chcąc nie chcąc wiem, kim jest naprawdę :)

      Usuń