niedziela, 12 lipca 2020

99. Bliźniacy Pyrites

Cała Wielka Sala pokryta była resztkami ziemniaków, puddingu, chleba czy jajek. Rozlane napoje tworzyły na podłodze klejące lub śliskie plamy. O dziwo nawet ślizgoni i uczniowie z Rumuńskiej i Francuskiej szkoły wzięli udział w bójce. Widocznie w każdym z nas jednak jest odrobina dziecka. Flitwick na pewno to zrozumiał. Po jego twarzy błąkał się lekki uśmieszek, jakby mężczyzna sam miał ochotę dołączyć do trwającej jeszcze chwilę temu walki. Jego entuzjazmu nie podzielali pozostali nauczycielowi. Mcgonagall bez zbędnych pytań, od razu machnęła różdżką, doprowadzając do ładu kolejne partie pomieszczenia. Flitwick szybko do niej dołączył, jednocześnie rzucając do swoich podopiecznych wesołe pytanie „kto wygrał?”. Prefekci również poderwali się z miejsc. My stałyśmy jak na skazaniu. Nie czułam się winna bójce, nie ja ją zaczęłam. Patrzyłam, jak Snape zrobił kilka kroków naprzód i poszukując winnego, skupiony na kolejnych twarzach uczniów, niechcący wdepnął w dżem. Z obrzydzeniem i irytacją przyjrzał się swojemu butowi.

- Kto za to odpowiada?! – zapytał głośno i wyraźnie. – W tej chwili wskazać mi winnych!

Uczniowie popatrzyli po sobie. Ja spojrzałam z wyrzutem na Alex. Gdyby nie bawiła się miską dziewczyny Georga, wojna wcale by się nie zaczęła! Przyjaciółka raczej tak nie uważała. Patrzyła teraz na Angelinę i Clarice. Ze wzajemnością. Zdezorientowany Harry zapytał cicho, czy wskazujemy na nie. Alex potrząsnęła głową. Chyba znowu planowali zmowę milczenia…

- Profesorze, to Alex Lamberd zaczęła! – wykrzyknęła Hermiona, wskazując oskarżycielsko palcem w naszą stronę. – Wylała pucharek wprost na moją głowę! A potem dziewczyny zaczęły się między sobą bić!

A więc jednak nie ma zmowy… Cały stół Gryffindoru spojrzał w jej kierunku. Hermiona próbowała coś zrobić z mokrymi, posklejanymi włosami. Wyglądała, jakby miała zaraz się rozpłakać, choć była czystsza niż niektórzy z nas.

- To nie prawda! – wojowniczo syknęła Alex. Zacisnęła pięści. – Gdyby nie te głupie pru…

Snape przygwoździł ją spojrzeniem. Alex nagle jakby straciła wątek. Zająknęła się, zamknęła usta i opuściła wzrok. Nawet McGonagall przystanęła na moment, spoglądając z rozczarowaniem w naszą stronę. Potrząsnęła głową i podeszła bliżej.

- Panienko Alex, zostałaś wskazana, więc niestety będziesz musiała wyjaśnić to u dyrektora.

- Pani profesor, przecież sama nie zrobiłaby takiego bałaganu – powiedziałam oburzona. - Nie tylko ona jest winna!

- Przesłuchajmy wszystkich po kolei – zaproponował Moody. Jego mechaniczne oko ślizgało się po uczniach, ale wyraźnie dłużej zatrzymywało się na dziewczęcych sylwetkach. – Jak za starych dobrych czasów w Ministerstwie.

- Zaraz zaczynają się zajęcia. Nie mam czasu na tę dziecinadę – mruknął Snape, podchodząc do stołu Slytherinu i dyrygując swoimi podopiecznymi. Sam nawet nie kiwnął różdżką, żeby cokolwiek sprzątnąć.

- Może im odpuśćmy? – nieśmiało zaproponował Flitwick. – To w sumie pewnego rodzaju integracja uczniowska. Zależy nam na tym, żeby Hogwart działał jak wspólnota i proszę. Mamy efekt.

- Ale akurat dzisiaj? – Minerva dotknęła dłonią swojej piersi i westchnęła. – Akurat, kiedy zjawiła się u nas taka osobistość…

- Nikt nas nie uprzedził – mruknęła Alex.

Wiedziałam, że wiedza o przybyciu jakiegoś tam gościa wcale nie zastopowałaby jej przed zemstą. Moje argumenty niemal nigdy na nią nie działały. Nauczyciele zaczęli głośno dyskutować. Ja westchnęłam, masując obolały brzuch. Alex zgięła się lekko i potarła swoje plecy. Gdy spojrzała na dłoń, miała na niej ślady krwi. Obróciłam ją i zauważyłam, że krew przesiąkła przez jej bandaże i poplamiła białą koszulę. Widocznie rana od bata jeszcze się nie zagoila.

- Pani profesor – zgłosiłam się, unosząc wysoko rękę. - Alex chyba musi iść do pielęgniarki.

- Nic mi nie jest – przyjaciółka wytarła dłoń w spodnie.

- Na Merlina… - Minerva nieco złagodniała. - Klaro, odprowadź ją do skrzydła szpitalnego.

- Zaprowadzę je – zaproponował Moody, wyrywając się w naszą stronę.

- Dziewczynki dadzą sobie radę – McGonagall machnęła dłonią.

Moody łypnął na nas, a później na nią. Gdy już chciał zacząć dyskusję, Minerva sprecyzowała.

- Wybacz Alastorze, może trochę panikuje, ale przydasz się tutaj przy sprzątaniu. Dyrektor nie zatrzyma naszego gościa na długo, a to przecież sam Kenneth Pyrites, potomek Argo Pyritesa i znany w całych stanach pastor. Czarodziej i osobistość wielkiej wagi.

- O tak, tak – wtrącił się Flitwick. - Czytałem kiedyś o jego ugrupowaniu. Nazywają siebie kościołem Białej Drogi.

- Wydaje mi się, że o nim nie słyszałem… – zdziwił się Moody. – Tak samo jak o tym, że ma tutaj przybyć. Czy ja zawsze muszę dowiadywać się o wszystkim ostatni? Może ubrałbym lepszą koszulę – zażartował, gładząc się po brzuchu.

Humory profesorów nieco się poprawiły. Wszyscy zabrali się za sprzątanie. Złapałam Alex pod rękę i zaczęłyśmy ulatniać się w stronę drzwi. Tuż przy wyjściu obie dostałyśmy zaklęciem czyszczącym. Obejrzałam się przez ramię i zauważyłam, że to profesor Moody nas wyręczył. Uśmiechnęłam się do niego, a potem wyszłyśmy na korytarz.

- W sumie nic mi nie jest – mruknęła Alex, przytrzymując obolałe plecy. – Za dużo dziwnych, gwałtownych ruchów.

- Koszula się wyczyściła – powiedziałam, oglądając jej plecy. - Ale pielęgniarka i tak musi zmienić Ci opatrunek.

Ruszyłyśmy w stronę skrzydła szpitalnego.

- Przynajmniej nie musimy sprzątać – przyjaciółka wzruszyła ramionami. – Mam nadzieje, że te krowy latają teraz z mopem i szorują podłogę. Z Hermioną na czele!

- Nie musiałaś oblewać jej tym sokiem.

- Musiałam, bo mnie wkurwiła – skrzyżowała przed sobą ręce. - A widziałaś minę Freda? Albo Georga?

- No – zamyśliłam się. – Oni wyglądali, jakby nie wiedzieli o co nam chodzi.

- Suki to ukrywają – syknęła Alex. – A wiesz co to znaczy? Jak bliźniacy się dowiedzą, co Angelina i Clarice nawywijały, pewnie się na nie wypną. Kto chciałby kręcić z takimi szmatami?

- Musisz je tak nazywać? – skrzywiłam się. – Wiem, że nie były dla nas miłe, ale…

- Ale co? – Przyjaciółka łypnęła na mnie. – Nie zasłużyłyśmy na takie traktowanie. Przecież Ty tylko gadałaś z Fredem, a ona już sobie ubzdurała nie wiadomo co. To samo z Georgem. Lubię gościa, ale sam za mną lata, to czemu mi ma się obrywać?

- Ja się trochę nie dziwię Angelinie – powiedziałam zawstydzona. - Fred mnie kiedyś pocałował, więc może myślała, że znowu to zrobił?

- Nawet jeśli, to co z tego? To nadal nie Twoja wina, że koleś nie umie nad sobą panować. Niech załatwiają to między sobą. A za tamto przed świętami jeszcze oberwą. Zobaczysz. Ja im się tak odpłacę, że będą błagały rodziców o to, żeby je stąd odebrali... może czarna magia, to nie był najlepszy pomysł, ale..

- Czy w tej szkole może być jeszcze lepiej?! – usłyszałyśmy głośny, damski śmiech.

Obróciłyśmy się jak na komendę i zauważyłyśmy, że na poręczy półpiętra siedziała ta nowa, czerwonowłosa uczennica. Jej spódniczka była tak krótka, że niemal obie widziałyśmy teraz jej majtki. Dziewczyna wyglądała od nas o wiele doroślej, ale możliwe, że to przez bardzo mocny makijaż. W ręce trzymała palonego właśnie papierosa. Zaciągnęła się nim ostatni raz, a później ostentacyjnie zgasiła go na poręczy.

- Używałyście czarnej magii? – zapytała z zainteresowaniem.

Machnięciem różdżki pozbyła się dowodu rzeczowego. Do ust wrzuciła kolejną gumę. Przez cały ten czas, patrzyła w naszą stronę. Musiała słyszeć część rozmowy, a może i całą? Uśmiechała się szeroko, jakby to, co dopiero usłyszała bardzo ją bawiło, a może i sprawiało jej jakiegoś rodzaju przyjemność?

- Nigdy w życiu! – odpowiedziałam szybko, omal się nie zapowietrzając.

Oczy dziewczyny zmieniły kolor na nieco bardziej czerwony. Zamrugałam, sądząc, że mi się zdaje.

- Nawet jeśli, to nic Ci do tego – wojowniczo warknęła Alex.

- Nic mi do tego – powtórzyła dziewczyna i ponownie się zaśmiała. – Słyszałeś Samuel? Nic mi do tego! Czy to znaczy, że te dwie niewinne istotki złamały odgórny zakaz ministerstwa?

- Kogo nazywasz niewinną istotką?! – żachnęła się Alex, jakby te słowa najbardziej jej uwłaczały.

- Ciebie, piękna – czerwonowłosa mrugnęła żartobliwie.

Nie odrywała od nas wzroku. Zrobiła z gumy balon, a gdy ten pęknął, wcisnęła ją ponownie palcem do ust. Spojrzałyśmy z Alex na siebie i weszłyśmy po schodach na półpiętro. Dopiero wtedy zauważyłam, że stał tam także ten nieznany nam dotąd chłopak. Wyższy od swojego ojca, choć przy tym podobnie tajemniczy. Roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Na pierwszy rzut oka nie wydawał się jednak niebezpieczny. Nie był może górą mięśni, ale widać było, że mimo szczupłej sylwetki, był także wysportowany. W przeciwieństwie do siostry nie miał na sobie żadnych krzykliwych kolorów ani kolczyków. Nienaganny, wysokiej klasy garnitur w ciemnych, stonowanych barwach. Brak krawata i rozpięta pod szyją koszula. Dziennik, który wcześniej tak kurczowo przyciskał do piersi, teraz miał otwarty. Coś w nim szkicował. Chłopak zerknął w naszą stronę bardzo oceniająco. Na mnie zatrzymał wzrok o wiele dłużej. Potem uśmiechnął się lekko, może nawet w pewien sposób mechanicznie.

- Nie ma opcji, że zrobiły coś takiego – zawyrokował. W jego głosie nie było jednak czuć kpiny. Czysty obiektywizm.

- Masz rację, bo nie zrobiłyśmy – powiedziałam z pewnością siebie.

- Och, jaka szkoda. Zapowiadało się tak nieźle… – jęknęła dziewczyna i zeskoczyła na ziemię. Przeciągnęła się, pokazując brzuch i odkrywając błyszczący w pępku kolczyk. – Myślałam, że znajdziemy tu ciekawych znajomych, ale chyba ludzie wszędzie są tak samo nudni i stereotypowi.

- Nudni i stereotypowi? – Alex parsknęła. - O nie, akurat tutaj mamy plejadę dziwaków, idiotów i osobistości.

- Zawsze tak się przechwalają, a potem wychodzi jedno wielkie nic – dziewczyna zwróciła się do brata i ostentacyjnie obejrzała swoje paznokcie.

- Sabrina, za szybko skreślasz ludzi – skomentował Samuel, nie odrywając wzroku od swojego szkicu. – Nie pamiętasz, co ciągle powtarza nam ojciec?

- A tak, masz racje – czerwonowłosa przewróciła oczami. Skrzyżowała przed sobą ręce i spojrzała na nas. – W sumie czytałam jakiś artykuł o Hogwarcie. Było tu porwanie, prawda?

- To raczej w Hogsmeade, a nie na terenie szkoły – szybko wyjaśniłam.

- I ten cały Podder dostał się oszustwem do turnieju? – kontynuowała Sabrina.

- On się nazywa Potter – tym razem poprawiła ją Alex.

– I to nie on się zgłosił. Ktoś go wrobił, bo jest za młody na udział – dokończyłam za nią.

- Tak czy siak, wychodzi na to, że na terenie szkoły jakiś oszust. – Oczy Sabriny zmieniły barwę, na niebieską. – Kombinatorzy tutaj, przestępcy w okolicy, klątwa stanowiska, nieme przyzwolenie dyrektora…

- To nie do końca tak – zająknęłam się. – Gazeta wszystko wyolbrzymia. Nie opieraj się na informacjach, które wyczytałaś, albo które są plotkami.

- O tak, sekretów jest na pewno wiele, wiele więcej. - Sabrina uśmiechnęła się szeroko, niczym psychopatka.

Potrząsnęłam głową. Szkoła miała swoje tajemnice, ale jeśli tak widziano ją z zewnątrz, a tym bardziej zza granicy, nie świadczyło to o nas dobrze. Zmartwiło mnie to. Znałam Hogwart z wielu dobrych stron. Do niedawna sądziłam, że są tylko te dobre. No niemal tylko.

Samuel przyglądał mi się z zainteresowaniem. Miały paść kolejne pytania, ale wtem na schodach pojawił się Dumbledore i ojciec tej dwójki. Kenneth Pyrites.

- Naprawdę czuję się zawiedziony poziomem tej wiekowej i także przecież legendarnej szkoły – odzywał się mężczyzna w białym gatniturze. – Sądziłem, że w miejscu tym stawiacie na tradycję. Że czuć będzie ducha dawnych lat, a tymczasem uczniowie zachowują się niczym pozbawiony rozumu motłoch… Jak inaczej miałbym zrozumieć to, co zaszło w Wielkiej Sali?

- Drogi Panie Pyrites, zapewniam, że ten wybryk był jednorazowy – Dumbledore uśmiechał się przyjaźnie. - Nasi uczniowie chwalą sobie szkołę i panujące w niej zasady, a ci którzy ukończyli edukację, nierzadko obsadzają wysokie stanowiska. Nie jest to co prawda szkoła wojskowa jak Durmstrang, ale mamy swoje podejście do indywidualności i kształtujemy naprawdę świetnych czarodziejów, ministrów, aurorów…

- Ach tak, Durmstrang… - Kenneth zapatrzył się przed siebie. - Zastanawiałem się, czy nie posłać tam moich dzieci, ale skoro ich sławny dyrektor i tak jest u was w delegacji, a interesy na jakiś czas związały mnie z Wielką Brytanią, Hogwart wydawał się lepszym wyborem. Dziś jednak zwątpiłem.

- Niepotrzebnie – zapewniał dyrektor. - Zajmiemy się Pańskimi dziećmi, tak jak ustaliliśmy. Profesor Snape został już powiadomiony, że jego dom zyska dwójkę uczniów. Snape to wspaniały i wymagający nauczyciel.

- Tak, słyszałem o nim wiele… rzeczy.

Mężczyźni zatrzymali się obok naszej czwórki. Dumbledore był nieco zdziwiony naszą obecnością, zaś Kenneth potraktował nas jak powietrze i spojrzał władczo na swoje dzieci. Samuel wyprostował się, a Sabrina tak jak poprzednio miała totalnie wywalone. Odezwała się, jako pierwsza.

- Ojcze, tylko nie mów, że nas stąd zabierasz!

- Taki mam zamiar – powiedział pastor i wyminął dzieci, kierując się schodami na dół.

- Nie ma mowy! – oburzyła się dziewczyna.

- Pytałem Cię o zdanie? - Kenneth przystanął. Był tyłem do nas. Zacisnął palce na poręczy.

- Nie ojcze, ale i tak je poznasz. Musisz – Sabrina zeskoczyła kilka schodków w dół, by stanąć przed nim. Choć stała niżej, zrównali się wzrostem. - Bo moim zdaniem, ta szkoła jest dla nas idealna. Nic jej nie brakuje… Jesteśmy tutaj chwilę, a już zainteresowało mnie tyle rzeczy. I uprzedzając fakty, cokolwiek powiesz, nie zamierzam iść do tej nudnej wojskowej placówki! Tam w Bułgarii nie jest miejsce dla kogoś takiego jak ja. Mam robić co rano musztrę? Żadna siła nie wyciągnie mnie z łóżka przed godziną siódmą! A jeśli ktoś będzie próbował mnie zmusić, to…

- Dość… - mężczyzna wystawił przed siebie otwartą dłoń, momentalnie przywołując ciszę. Obrócił się i spojrzał na syna. – Co Ty myślisz, Samuelu? Podzielasz entuzjazm siostry?

- Cóż – Samuel zamknął notatnik. – Przede wszystkim, tutaj mówią po angielsku. Jest środek semestru. Nauka bułgarskiego w trakcie roku odbiłaby się na naszych wynikach. Niekorzystnie, rzecz jasna.

- Nigdy nie miałeś problemów z nauką – skomentował pastor. – Portugalskiego nauczyłeś się w miesiąc.

- Oczywiście. – Chłopak uśmiechnął się szczerze i splótł ręce za plecami, dumnie wypinając pierś. – Ja nie miałbym problemów, ale dla Sabriny byłby to zbyt wielki cios.

- Znowu nazywasz mnie głupią, jełopie?! – warknęła Sabrina, unosząc w górę zaciśniętą pięść.

- Może nie głupią, ale raczej nieskupioną na rzeczach właściwych – Samuel mrugnął, nie przestając się uśmiechać.

- Dobre sobie! Zaraz wywrócę Ci flaki na lewą stronę! – zagroziła czerwonowłosa, chwytając za różdżkę.

- I to będzie ostatnia rzecz, którą zrobisz – zaśmiał się jej brat, nawet się nie ruszając.

Zastanawiałam się, czy powinnam ich w jakiś sposób rozdzielić, ale pierwszy zareagował pastor. Kenneth Pyrites pochwycił nadgarstek córki, uniemożliwiając jej wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Jego dotyk ją sparaliżował. Momentalnie uszło z niej powietrze, a wściekłe oczy przybrały spokojny, niebieski kolor. Mężczyzna spojrzał kolejno na oba swoje dzieci i zastanowił się chwilę.

- Niech będzie – powiedział w końcu, przywołując na swojej twarzy nawet coś, co można było nazwać uśmiechem. Trochę przerażającym uśmiechem. W tej samej chwili poluźnił uścisk. Sabrina momentalnie cofnęła rękę i zeszła z drogi ojcu.

- Rozumiem, że możemy kontynuować oprowadzanie? – zapytał Dumbledore.

- Myślę, że tak – mężczyźni zaczęli wspólnie schodzić. Sabrina i Samuel dołączyli do nich. Pastor kontynuował rozmowę. – Czyli hostujecie Turniej Trójmagiczny, co jak wiemy, jest nie lada wyzwaniem. Przygotowanie wszystkich zadań, sędziowanie, dopilnowanie, żeby zachować uczciwość…

Razem z Alex patrzyłyśmy jak czwórka czarodziejów znika z naszych oczu. Ponownie spojrzałyśmy na siebie, a potem ruszyłyśmy do naszego celu – skrzydła szpitalnego.

- Dziwna rodzina… - skomentowałam, pocierając skroń.

- Czemu dziwna? – Alex wzruszyła ramionami. - Też dokuczałam sobie z bratem. Zanim stał się taki nadęty i „zbyt dorosły”.

- Czyli tak robi rodzeństwo? – zastanowiłam się. – Myślisz, że które z nich jest starsze?

- Nie wiem i mi to wisi. Koleś pewnie jest kujonem, a ta Sabrina wygląda, jakby zamierzała ostro namieszać. Kto normalny robi taki research zanim trafi do jakiejś szkoły?

- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że nie czytałaś ciekawostek o Hogwarcie przed pierwszym rokiem?! – patrzyłam na nią z niedowierzaniem.

Po chwili byłyśmy już w skrzydle. Wszystkie łóżka były wolne. Wszystkie, poza jednym. Lucjan korzystał z faktu, że został ranny w boju i wymigiwał się od zaczynających się wkrótce zajęć. Gdy pielęgniarka pytała o jego stan, ściemniał, że ma zawroty głowy, problemy z równowagą i inne książkowe objawy wstrząśnienia mózgu. Słyszałam jednak, że czuł się na tyle dobrze, by ogrywać kumpli w karty. Na nasz widok bardzo się ucieszył.

- Hura! Przyszłyście mnie w końcu odwiedzić? – zawołał wesoło.

- Chciałbyś – Alex pokazała mu język i weszła do gabinetu pielęgniarki.

Ja zaśmiałam się i usiadłam koło łóżka Lucjana.

- Powinnyśmy być na zajęciach, ale trochę się porobiło – wyjaśniłam krótko. – Jak się czujesz?

- W sumie spoko. Trochę zamulam, ale to lepsze niż eliksiry – Lucjan obejrzał się na znikającą za drzwiami Alex. – Tragedia. Tak się poświęciłem dla was, a ona dalej ma wąty? – zapytał.

- Nadal się dziwisz? To jest Alex. Jak czymś podpadniesz, zapamięta to na całe życie – zażartowałam.

- Dobra, czyli następnym razem mam was nie ratować. W tej chwili zapisuje sobie to w głowie… – zaczął udawać, że pisze coś w powietrzu.

- Ej, nie! – złapałam go za rękę, powstrzymując przed dokończeniem niewidzialnej notatki. – Nie była to może najlepsza misja ratunkowa, ale bardzo się przydałeś. I cieszę się, że względnie nic Ci nie jest. Szkoda, że musisz tutaj teraz leżeć.

- Tak naprawdę to nie muszę – zaśmiał się Lucjan. Dał ręce z głowę i położył się wygodnie. – Mógłbym wyjść w każdej chwili. W sumie jak wszyscy znów się zjadą, trzeba by jakąś imprezkę powitalną ogarnąć… - zastanowił się. - Wiesz, mam pomysł. Poleżę tak długo, że zorganizują ją sami, a potem przyjdę na gotowe. Nie może wszystko być zawsze na mojej głowie. Plan idealny.

- A kiedy robi się takie imprezy? –zapytałam. - Pierwszego dnia, czy w pierwszy weekend?

- Raczej w weekend. Chyba, że posiadówka w pokoju wspólnym, wtedy zdarza się pierwszego dnia. Jak taką odpuszczę, nic się nie stanie. W kółko te same gęby.

- No to chyba dzisiaj będziecie mieć imprezę szczególną.

- Niby czemu?

- Do szkoły przyjechała dwójka nowych uczniów. Z tego słyszałam, będą u was w domu.

Alex wyszła z gabinetu pielęgniarki, dopinając ostatnie guziki koszuli.

- Miałaś rację, przez te suki rana mi się otwarła. Trzeba było zmienić opatrunek – skomentowała głośno.

- Jakie suki? Co?! – Lucjan mocno się ożywił i podniósł się do siadu. – Mamy nowe dziewczyny w Slitherinie i już Alex się z nimi lała? Kurwa, tyle mnie ominęło?! Wychodzę dzisiaj!

Alex stanęła w pół kroku. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Lucjan wyskoczył spod kołdry w samych bokserkach, zachwiał się i nic sobie nie robiąc z tej chwili słabości, szybko ubrał na siebie czekający na niego czysty mundurek. Jak zawsze niedbale zapiął koszulę i nie dociągnął krawata do końca. Marynarkę przerzucił przez bark. Zaraz potem złapał mnie za brodę i „w nagrodę” pocałował mnie krótko.

- Dzięki za info, Klara – wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i popędził do drzwi.

- Ale my nic nie mówiłyśmy, że… - zdezorientowana próbowałam mu wytłumaczyć. Było jednak za późno.








2 komentarze:

  1. Podobają mi się te nowe postacie :) szczególnie ta barwna laska, mam nadzieję, że braciszek to nie tylko typ kujona, ale też ma jakiś pierwiastek zła lub szaleństwa :D Alex, Tobie przypadnie 100. notka <3 wow, szok, że ich tak dużo wyprodukowałyście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie. W takiej rodzince nie można być dobrym :D

      ~Klara

      Usuń