czwartek, 10 grudnia 2020

115. Pomoc Harremu i Bartemiusz Crouch Senior

Szłyśmy razem w stronę gabinetu profesora Moody’ego. Wciąż uważałam, że pomysł ten jest idiotyczny. Co innego znaleźć samemu odpowiedź, co innego przepytywać dorosłych. Trudno było mi uwierzyć, że żadna książka w szkolnej bibliotece nie odpowiadała na nasze pytania. A może po prostu inni zawodnicy ukryli przed nami woluminy? W końcu kto pierwszy, ten lepszy. Co prawda Hermiona ślęczała nad tym od dawna, więc to nie mogło być tak, że mocno spóźniliśmy się z tematem. Z drugiej strony, Cedrik odkrył sekret jaja jako pierwszy. Czy to możliwe, że pozostali zawodnicy równie szybko wpadli na trop i zatarli ślady? Widziałam ku temu logiczny powód.

– A co, jeśli specjalnie ktoś ukrył odpowiedzi? – wypaliłam nagle, jakbym doznała olśnienia.

– Przecież na tym polega zagadka, że są ukryte – Alex potrząsnęła głową.

– Wiem, ale sama pomyśl – postukałam palcami w podbródek. – To podejrzane, że tyle czasu nad tym spędziliśmy i to bezskutecznie. Może ktoś maczał w tym palce? Może Cedrik wolałby, żeby Harry odpadł teraz?

– Czekaj, co? – przyjaciółka spojrzała na mnie z niedowierzaniem. – Miałby sabotować kogoś z własnej szkoły? I to po tym, jak wcześniej podpowiedział mu, co zrobić z jajem?

– Też na początku wydawało mi się to dziwne, ale tamtą podpowiedzią spłacił dług. Sama mówiłaś, że Harry powiedział mu o smokach.

– Ciszej… – syknęła Alex i rozejrzała się po korytarzu. Na szczęście był pusty. – O tym nie gada się na głos, bo ich zdyskwalifikują – powiedziała głośnym szeptem.

– I chyba byłoby lepiej – przyznałam, wzdychając cicho.

– Jak dla kogo? – Alex spojrzała na mnie jak na wariatkę. Popukała się palcem w czoło. – Po pierwsze, taka porażka ciągnęłaby się za nimi do końca życia. To prestiżowy turniej. Po drugie, wszyscy ciągle gadają, że czara ognia się nie myli. No i po trzecie, widziałaś jaka tam jest nagroda za zwycięstwo? Fred i George mówili, że to dość pieniędzy, żeby otworzyć własny biznes.

– Akurat to ostatnie, to żaden argument. – Skrzyżowałam przed sobą ręce. – Pieniądze można zdobyć na różne sposoby, a przynajmniej nikt by nie zginął.

– Ale jojczysz – Alex przewróciła oczami. – To musi być trochę niebezpieczne. Nikt by nie oglądał, jak grają nie wiem… w szachy.

– Ludzie oglądają turnieje szachowe! – powiedziałam oburzona.

– To chyba w mugolskim świecie – parsknęła Alex. – Ja nie znam żadnego.

– Mój dziadek na przykład miał w domu taką gazetkę z wynikami…

– Ten dziadek mugol? Nic dziwnego, że o tym słyszałaś, a ja nie. Z resztą mniejsza. Turniej jaki jest, taki jest. Mamy zadanie z wodą i potrzebujemy zaklęcie wstrzymujące oddech, albo nie wiem… Ty! – Alex złapała mnie za ramiona i spojrzała na mnie z błyskiem w oczach. – A w tych książkach z klątwami nie byłoby czegoś takiego?

– Chyba oszalałaś! – niemal krzyknęłam. – Klątwy mają ranić. Nie ma opcji, żeby było tam coś przydatnego. Zamiast „wstrzymania oddechu” znalazłabyś „zatrzymanie oddechu”, a to oznacza śmierć. Z resztą za późno, żeby Harry wyćwiczył jakieś zaklęcie. Choćby zarwał noc, nowa formuła wysokopoziomowego czaru będzie dla niego za trudna. A musi jutro trzeźwo myśleć, czyli nie może pójść niewyspany…

– Dobra, czyli potrzebujemy czegoś, co nie jest zaklęciem – przyjaciółka myślała na głos. – Albo jest zaklęciem łatwym do opanowania. Najlepiej by było wiesz jak? Gdyby zagadał z trytonami i gdyby one odwaliły za niego robotę. Wtedy nawet nie musiałby się zmoczyć. Czemu na takie coś nie wpadł? – Alex wyglądała na zadowoloną z siebie i własnego pomysłu. – Mówiliście, że trytony śpiewały w jaju. Może o to chodzi, że one są odpowiedzią. Rany... i myśmy to przegapili?!

– To by było zbyt łatwe. I pewnie za to by go zdyskwalifikowali – skomentowałam, gasząc jej entuzjazm. – Bo to on musi robić zadanie, a nie ktoś inny. Co by mieli oceniać? To, jak dobrze nauczył się trytońskiego?

– Dobra, w ten sposób brzmi to debilnie – wzruszyła ramionami. – Wracamy do planu A. Po prostu zapytaj Moody’ego.

Alex machnęła dłońmi w geście pospieszenia. Obie spojrzałyśmy w stronę oddalonych o kilka metrów drzwi jego gabinetu. Słyszałam, że przyjaciółka głośno przełknęła ślinę. Zerknęłam na nią i zauważyłam, że wygląda tak, jakby nagle się pochorowała. Położyła mi dłoń na plecach i „zachęcająco” pchnęła mnie w stronę drzwi.

– Mówiłam, że idziesz ze mną – przypomniałam, ciągnąc ją za rękaw.

– No przecież idę! Tylko pamiętaj: pytamy i wychodzimy! – syknęła. – Nie zostajemy na herbatkę, ani na zajęcia, ani na żadne nie wiem…

Profesor otworzył nam jeszcze zanim zapukałyśmy. W pierwszej chwili pomyślałam, że zapewne jego oko dostrzegło naszą obecność już jakiś czas temu. Gdy się przyjrzałam, zrozumiałam, że mężczyzna dokądś się wybierał. Miał ze sobą laskę oraz płaszcz. Puściłam Alex, splotłam dłonie za plecami i uśmiechnęłam się do Moody’ego. Gryfonka stanęła nieco bardziej za mną i odwróciła wzrok. Szalonooki spojrzał na jedną z nas, później na drugą, a następnie na zegarek.

– Dziewczyny, co was do mnie sprowadza o takiej porze, hm? Akurat za moment zaczynam obchód szkoły.

– Profesorze, bo my chciałyśmy porozmawiać o Harrym… – zaczęłam niepewnie.

– A co z nim? Tylko nie mówcie, że ze stresu dostał bólów brzucha. Z takimi przypadłościami to bardziej do pielęgniarki – mężczyzna żwawo wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi gabinetu. – Z resztą niedawno rozmawialiśmy i wyglądał całkiem dobrze – mruknął jakby do siebie.

– Sam rozmawiał z Panem? – zdziwiłam się. – Nic o tym nie wspominał.

– Pewnie dlatego, że nie miał o czym – Moody wzruszył ramionami. Znów na nas spojrzał, odrobinę dłużej zatrzymując wzrok na milczącej Alex. W zastanowieniu przesunął językiem po górnej wardze. – Cóż… Chyba nie sądzicie, że mu coś podpowiedziałem, prawda? To byłoby… – odchrząknął – wbrew zasadom. A zasady drogie Panie trzeba szanować. Ot co.

Moody ruszył korytarzem, co jakiś czas stukając końcem laski w kamienną posadzkę. Ja spojrzałam karcąco na Alex. Szalonooki właśnie nam zasugerował, że nie pomoże. Dokładnie tak, jak sądziłam! Przyjaciółka jednak albo nie wyłapała aluzji, albo sądziła, że mam jakieś supermoce, bo ponownie pchnęła mnie w stronę profesora i zaczęła coś gestykulować, co najprawdopodobniej miało oznaczać, że i tak mam spróbować. Zaczęłam więc go gonić, a ona ruszyła za mną.

– Więc rozmawiał Pan z Harrym, ale nie o turnieju? – dopytałam.

– I tak i nie. Rozmawialiśmy o kilku sprawach. Harry chciał też przejrzeć moje książkowe zbiory. Nie wiem czego dokładniej szukał, ale tego u mnie nie znalazł.

– Alex twierdzi, że jeśli mu nie pomożemy, on się jutro utopi.

– Bzdury. Czemu miałby? – profesor zerknął na nas i kontynuował wykładowym tonem. – Wrzucony do wody człowiek naturalnie pragnie złapać oddech. Utopić się na własne życzenie, jest naprawdę trudno. A z tego co wiem, wasz przyjaciel potrafi pływać, więc nie pójdzie sam z siebie na dno. Więcej wiary w niego, dziewczyny.

– Widzisz, czyli nie utonie! – powtórzyłam do Alex.

Przyjaciółka uderzyła mnie w ramię.

– A Alex co dziś taka milcząca? – zauważył Moody. Tym razem nie patrzył na nas. Wzrok miał skierowany przed siebie. Nadal patrolował korytarz, udając, że wcale nie ma za sobą ogona w postaci dwóch uczennic. – Przeziębienie jeszcze nie odpuściło i straciłaś głos?

Przyjaciółka speszyła się. Ja skrzyżowałam ręce przed sobą. Wiedziałam, że temat zejdzie na nią. Specjalnie chciałam, żeby poszła ze mną, bo profesor tyle o nią pytał. Teraz miała szansę sama się wytłumaczyć. Dość miałam powtarzania w kółko tego samego, tym bardziej, że kazała mi się nie dopytywać.

– Ja… – Alex odchrząknęła. – Nie straciłam głosu. I już się czuję lepiej.

– Zgaduję, że ta choroba, to wynik paradowania w nocy bez kurtki – skomentował, sięgając pod pazuchę płaszcza, po swoją buteleczkę. – Aż dziw, że nie przeziębiłyście się obie.

Przyjaciółka zapatrzyła się w plecy nauczyciela. Moody potrząsnął buteleczką, sprawdzając ile jeszcze zostało mu napoju, a później łyknął trochę i schował resztę na swoje miejsce. Wydawał się być skupiony na swoim obowiązku. Rozmawiał z nami luźno, ale miałam wrażenie, że coś wisi w powietrzu. Nie byłam pewna co.

– Tamtej nocy Alex spędziła bez kurtki o wiele dłużej ode mnie – przerwałam ciszę.

– Też uważam, że to dlatego – przyjaciółka dodała cichym głosem.

– Trochę zajęć Cię ominęło – przyznał. – Będziesz musiała to jakoś nadrobić…

Alex nabrała powietrza w płuca. Pokręciła głową i już chciała coś odpowiedzieć, ale nauczyciel kontynuował.

– Ale to dopiero po zadaniu. Pomagam w organizacji i teraz nie mam głowy do innych spraw.

– Dlaczego w takim razie profesor nie odpoczywa przed jutrem? – znów zrównałam z nim krok i spojrzałam z zainteresowaniem na jego twarz. Był skupiony.

– Wiem, że bym nie zasnął. Jeśli mam siedzieć całą noc i wpatrywać się w ścianę, wolę już snuć się po szkole. Nie uważacie, że dziś jest podejrzanie cicho?

Profesor przystanął na moment i nadstawił ucho. Jego mechaniczne oko zakręciło się wokół własnej osi, nie zatrzymując na niczym ani na chwilę. Powoli się oblizał.

– Dokładnie tak ta szkoła powinna wyglądać każdej nocy – zażartował i spojrzał na nas znacząco. – To co, może już zmykacie do siebie?

– A to nadrabianie zajęć… – zaczęła Alex.

– Mówiłem, że nie mam teraz do tego głowy – Moody potarł skroń. – Po prostu zostaniecie obie po lekcjach, pokażesz na Klarze to, co przerabialiśmy i zaliczę Ci to tak, jakbyś była na zajęciach. Może być?

Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy. Alex wygląda na zaskoczoną jego propozycją, ale powoli kiwnęła głową, zgadzając się. Z jednej strony wyglądała, jakby poczuła ulgę, z drugiej zaś, jakby była… rozczarowana?


– Czyli musisz poćwiczyć obronę! – złapałam ją za ramię. – Wiesz, to samo co wtedy Ci nie poszło, bo gadałaś z Ronem.

– Nie przez to mi nie poszło – syknęła przyjaciółka, wyrywając rękę. – Z resztą mniejsza o to. Idziemy – zarządziła.

Pożegnałyśmy się z profesorem i ruszyłyśmy w stronę schodów. Chciałam ruszyć po schodach w stronę wieży, ale Alex zaczęła z nich schodzić. Zatrzymałam się i spojrzałam na nią pytająco.

– Rany, Alex… Gdzie się znowu wybierasz?

– Jak to gdzie? Skoro nic nie wskórałyśmy u profesora, sprawdzimy ten drugi trop.

– Który drugi? – zamrugałam.

– Ten co mówiłaś, że ktoś ukrył fakty. Może to nie Cedrik, a Krum? Gdzie oni w ogóle śpią? Zapukamy i powiemy, że mamy wiadomość od Hermiony, a jak wyjdzie, zagrożę mu, żeby powiedział co z tym zadaniem, albo srogo pożałuje… – Alex zacisnęła pięści.

– Ej, nie możesz mu grozić. Poza tym jest starszy i pewnie by Cie unieruchomił, zanim skończyłabyś przemowę.

– Ale będziemy we dwie, więc Ty będziesz mieć go na muszce podczas naszej rozmowy. Tak jak wtedy z Angeliną i tą drugą. Jeśli zrobi coś podejrzanego, to…

– Nie będę w niego mierzyć! – przerwałam jej. – Ja go nawet lubię. Jest małomówny, ale przynajmniej przy tym uprzejmy. Poza tym nie sądzisz, że gdyby miał pomóc Harremu, to Hermiona wyciągnęłaby z niego takie informacje?

– Nie sądzę, bo ona by nie spróbowała – Alex parsknęła z pogardą. – Przecież to „wbrew zasadom”. O właśnie… – otworzyła szeroko oczy. – A co jeśli to ona sabotuje Harrego?!

– Co?! – zamrugałam. – Co za bzdura…

– Pomyśl – Alex zaczęła gestykulować. – Pierwsza siedziała w książkach. Może coś znalazła i tak kocha Kruma, że jemu powiedziała pierwszemu? A on poprosił ją, żeby nie przekazywała dalej i teraz tylko udaje z nami, że chce pomóc, a cały czas omija książkę, w której jest odpowiedź?

– Przecież Harry to jej przyjaciel. Kto robiłby coś takiego przyjacielowi? – potrząsnęłam z niedowierzaniem głową.

– Wszystko zależy od priorytetów – mruknęła Alex. – Kogo stawiasz wyżej. Może u niej Krum jest ponad Harrym?

– Znam ją od lat i nie sądzę, żeby była do tego zdolna. Chcesz, to możemy ją teraz zapytać.

Alex zerwała się z miejsca. Zaczęła biec po schodach do wieży. Szybko ruszyłam za nią. Ledwo zdołałam ją dogonić. Wpadłyśmy obie do pokoju wspólnego, całe czerwone i zziajane. Na kanapie siedział Harry i Neville, oraz bliźniacy. Żywo o czymś dyskutowali. Na kolanach Longbottoma zauważyłam znajomą książkę. Czy to nie tę dostał od profesora Moody’ego na początku roku?

Przyjaciółka od razu pobiegła do sypialni. Nim ją dogoniłam, wypadła z powrotem na zewnątrz.

– Gdzie Hermiona?! – wykrzyczała, a wszyscy spojrzeli w jej kierunku. – Wiedziałam, że coś ukrywa! Nie mogła pewnie wytrzymać ze stresu i…

– Ale o co Ci chodzi? – zapytał Fred, drapiąc się po szyi. – Hermiona i Ron poszli do McGonagall i jeszcze nie wrócili.

– Jak to? – zdziwiłam się. – Zatrzymywałaby ich o takiej godzinie? To niepodobne do pani profesor.

Alex zmarszczyła brwi i już nieco spokojniej zeszła po schodach.

– Może się dowiedzieli, że pomagamy Harremu i teraz czeka ich kara.

– To by musieli ukarać połowę szkoły – zaśmiał się Harry. – Każdy chce mi pomóc. Ale w sumie już mamy potencjalne rozwiązanie. Dzięki Neville’owi.

Okularnik poklepał kolegę po plecach i zasugerował mu, by nas wtajemniczył. Obie podeszłyśmy do kanapy i pochyliłyśmy się. George zerkał na Alex i stanął bliżej. Niby mimowolnie objął ją ręką w pasie, ale strąciła jego dłoń.

– Wiecie, że interesuje się botaniką – przypomniał Neville. – I ta książka traktuje właśnie o różnych takich roślinach, podzielona jest na działy w zależności od miejsca występowania i…

– Mów szybciej – pospieszyła go Alex. Niespokojnie przestępowała z nogi na nogę.

– Yyyy… tak… yyy… – zająknął się chłopak.

– Istnieje coś takiego jak skrzeloziele – wyręczył go Harry.

– Czyli? – dopytałam. – Nigdy o tym nie słyszałam.

– Bo nie uczymy się o tym – Neville odzyskał głos. Wyglądał na przejętego. – Ale jeśli wierzyć książce, to takie ziele może stworzyć u człowieka skrzela! A ze skrzelami można oddychać pod wodą!

– Ale to odwracalne, tak? – Alex uniosła brwi i wyprostowała się. – Bo jakoś nie wyobrażam sobie Ciebie ze skrzelami do końca życia. Ten turniej nie jest wart czegoś takiego..

– To chyba działa tak jak eliksiry, czyli tylko jakiś czas – Longbottom zaczął kartkować podręcznik. – Ale nie wiem do końca, czy trzeba to uwarzyć czy co. No i nie mam pojęcia jak to zdobędziemy… ta roślina występuje na dnie morza śródziemnego. To setki kilometrów stąd i to pod wodą. Musielibyśmy mieć skrzeloziele, żeby je wyłowić… A to nie ma sensu.

– Rany, to co to za rozwiązanie, skoro nie można go użyć. Też mi coś – Alex przewróciła oczami.

– Mamy kilka realnych opcji – Fred wcisnął się na kanapę i rozsiadł się jak król. – Wiesz o czym myślę, prawda? – spojrzał porozumiewawczo na Georga.

– Składzik Snape’a? – odpowiedział bliźniak, uśmiechając się przebiegle.

– Składzik Snape’a – potwierdził Fred.

– Mówicie „kilka opcji”, a wymieniliście jedną – skrzyżowałam przed sobą ręce. – I co to za pomysł. Będziecie go okradać?

– Inne pomysły wymagają większego zachodu – wyjaśnił George. – Można skoczyć do miasta i spróbować kupić, ale jeśli to rzadki przedmiot, będzie sporo kosztował. No i kupimy dopiero rano, bo o tej porze wszystko zamknięte.

– Musielibyśmy przenieść się za granice, gdzieś gdzie jest dzień, ale wtedy powstaje bariera językowa – kontynuował Fred.

– A Stany Zjednoczone? – zainteresował się Harry.

– Daleko od występowania tej rośliny, więc i cena pewnie wywindowana – podsumował George. – Nawet gdyby uznać to za dobry pomysł, podróże międzykrajowe są ściśle pod kontrolą, szczególnie tak dalekie. Ojciec nam trochę o tym opowiadał.

– Inną opcją jest spróbować z Samuelem – mimochodem rzucił Fred.

Wszyscy spojrzeli na mnie.

– A nie mówiłam? – Alex łypnęła na mnie. – Trzeba było od razu iść do niego.

– No nie jest to wysoko na naszej liście, bo głupio byłoby psuć nasze relacje biznesowe poprzez wymuszenie na nim współpracy – Fred westchnął teatralnie. – Ale wiecie… gdyby Klara zakręciła tyłeczkiem obok swojego chłopaka, pewnie długo nie musiałaby prosić… – mrugnął porozumiewawczo.

Wszyscy zrozumieli aluzję. Ja zmarszczyłam brwi. Neville speszony gapił się w książkę. Alex westchnęła.

– Czyli odpada – zawyrokowała, nie dając mi nawet szansy na odpowiedzenie.

– No ej, to genialny pomysł! Czemu go skreślasz? – George nie dawał za wygraną.

– Przecież wszyscy doskonale wiemy, że ona tego nie zrobi! – Przyjaciółka wskazała na mnie obiema rękami. – To Klara. Uwierz, znam ją.

– Dzięki Alex – poczułam się spokojniejsza, że mnie nie namawia.

– Ale czemu nie? – dopytywał Fred, gapiąc się na mnie. – To jego dziewczyna, więc gdzie tu problem? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że oni nic razem? – zakręcił palcem.

– Dokładnie TO chcę powiedzieć – przyjaciółka skrzyżowała ręce.

– Nie spieszymy się – wypaliłam szybko. Poczułam, na policzkach rumieńce.

Fred przewrócił oczami. George zaśmiał się cicho. Harry patrzył na wszystkich po kolei.

– To co, składzik? – zapytał okularnik. – Skoczę po pelerynę.

– Weź też mapę, żeby nie wpaść na Snape’a – zasugerował George.

– Właśnie z tym będzie problem… – Harry podrapał się po tyle głowy. – Moody nadal mi jej nie zwrócił.

– Czyli akcja „sabotaż” – bliźniacy przybili sobie piątkę. – Weźmiemy Snape’a na siebie.

– Dziś na obchodzie jest Moody, więc może nie będziecie musieli – wtrąciła się Alex. – Mogę iść z wami?

– Wszyscy pod peleryną się nie zmieścimy – zaśmiał się Harry.

– Jeśli chcecie iść razem, my możemy bez peleryny – zasugerował George. – Wyłgamy się tak czy siak.

– Może Harry nie powinien wcale ryzykować? – powiedziałam, patrząc na ich pełne entuzjazmu twarze.

– Nie no, też chcę coś zrobić – odpowiedział Potter. – Siedząc tutaj jak kołek, czułbym się gorzej. Nie ma mowy, że zostawię to całkowicie w waszych rękach.

Jeszcze przez chwilę słuchałam, jak obmawiali taktykę włamania. Nie oferowałam swojej pomocy, bo i tak była ich czwórka, a pewnie miałabym wyrzuty sumienia. I tak je miałam, choć trochę gasił je fakt, że Harry tak naprawdę nie miał już innego wyjścia. Musiał zdobyć to ziele. Poza tym miło patrzyło się, jak w Alex jest odrobina życia. Strasznie przejęła się tym zadaniem i losem Harrego. Nie chciałam gasić tego entuzjazmu. Po cichu weszłam po schodach do dormitorium i położyłam się spać.



***



Nadszedł kolejny etap turnieju. Od samego rana panowała w zamku specyficzna atmosfera. Wszystkich przepełniały emocje. Jedni chcieli wiedzieć jak będzie wyglądało zadanie, inni interesowali się tym, kto wygra, a kto odpadnie. W drodze na śniadanie, przed oczami przewinęło mi się kilka ręcznie robionych transparentów dopingujących. Widziałam też, że niektórzy przygotowani byli jak na mistrzostwa świata w Quiddichu - mieli małe flagi na patykach, kolorowe trąbki, czapki i przypinki. W pobliżu wejścia do Wielkiej sali czaili się reporterzy z gazety, ale na życzenie dyrektora, okrążali zawodników szerokim łukiem, skrupulatnie zapisując jednak takie rzeczy, jak skład posiłku, czy to, kto obok uczestników siedział i z kim dana osoba rozmawiała. Obiecano dziennikarzom, że czas na wywiady będzie po zadaniu. Teraz pytania mogłyby rozproszyć uczestników. Niestety uczniowie nie stosowali się do tego zakazu. Ledwo usiedliśmy, a zadano Harremu chyba z dwa tysiące pytań w stylu, czy wie co go czeka, czy jest gotów, czemu ma taką minę... Biedak nie mógł nawet zjeść w spokoju posiłku. Takich rozpraszaczy było o wiele więcej. Fred i George biegali pomiędzy stołami i nieustannie zbierali zakłady. Oprócz gwaru rozmów czy stukania widelców i łyżek o talerze, słychać było brzęk monet.

– Zakłady, kto wygra turniej?! Kto wygra zadanie?! – wykrzykiwał Fred, wymachując losami. – Kto utonie?! Kto się podda?! Kogo zjedzą piranie?! Obstawiajcie! Obstawiajcie!

Harry niemrawo patrzył przed siebie. W pokoju wspólnym był pełen życia, ale teraz chyba go wszystko przytłoczyło.

– To już jest absurd... – potrząsnęłam głową. – W tym jeziorze nawet nie ma piranii. Na pewno byśmy znaleźli coś na ten temat, kiedy szukaliśmy odpowiedzi na zagadkę jaja.

– Cicho Klara – George nagle pojawił się za moimi plecami. – Ktoś kto tego nie wie, obstawi pogryzienie. Łatwa kasa. Nie psuj nam tego.

– Nie możecie oszukiwać ludzi – spojrzałam na niego karcąco.

– To nie oszustwo, dobra? I pamiętaj, my nie kreujemy rzeczywistości, tylko na niej zarabiamy. Jak ktoś jest głupi i chce obstawić coś, czego nie ma, chętnie weźmiemy kasę, prawda Fred? – mrugnął do brata.

– Zgadza się – Fred wyszczerzył się.

Bracia skoczyli w stronę stołu obok, zagadując pierwszoroczniaków. Przewróciłam oczami i zerknęłam w stronę stołu nauczycielskiego. Byli w komplecie. Profesor Moody wydawał się jednak jakiś nieswój. Nie patrzył w naszą stronę. Był jakiś spięty. Jak nigdy, skupiał się głównie na jedzeniu i od czasu do czasu zaglądał dyskretnie do kieszeni, jakby bał się, że coś co w niej ma, mu się zgubi.

Jadłam śniadanie i słuchałam, jak Alex próbowała rozweselić Harrego. Niestety sama znów wyglądała, jakby się czymś struła. Podejrzewałam, że obawia się wizyty brata. Niewiele o nim mówiła, ale kiedyś byli chyba zżyci, potem nie widziała go jakiś czas, a podczas świąt ponoć zachowywał się zupełnie inaczej. Jakby nie był tą samą osobą. Właściwie to zaczynał przypominać jej ojca… a ojca szczerze nienawidziła. Rozumiałam, że pewnie przepełniała ją gorycz. Wcześniej chciałam jakoś ją rozchmurzyć, ale samo napomykanie na temat jej rodziny, działało tak, jakby wywoływało u niej silną reakcję alergiczną. Po kilku nieudanych próbach dałam sobie spokój. Szczerze mówiąc ciężko było ją pocieszać, kiedy nie mówiła mi wszystkiego.

– Najgorsze, że Ron nie wrócił na noc do dormitorium – westchnął Harry. – Gdyby tu teraz był, odganiałby wścibskich kijem od miotły.

– Mam zacząć tak robić? – zasugerowała Alex. – Ale pewnie po paru ciosach wywalą nas ze śniadania.

– Nie no, daj spokój – zaśmiał się okularnik. – Po prostu wiesz… w końcu coś ruszyło. Mam to ziele, a nawet nie mogę mu się pochwalić. Trochę słabo.

– Na pewno ma ważny powód, dlaczego go teraz nie ma – zasugerowałam.

– Nie no, jasne – Harry wzruszył ramionami. – Tak tylko mówię.

– Zobaczysz, zadania nie przegapi – zapewniła go Alex, jednocześnie obejmując ramieniem. – A jak się nie pojawi, to osobiście złoję mu dupę tak, że nie usiądzie na niej do przyszłego roku.

Harry nieco się rozpogodził. Ponownie rozejrzałam się po sali. Zauważyłam, że Fleur wyglądała na równie zmartwioną, co Harry. W jej pobliżu nie było tej mniejszej dziewczyny, która chyba była jej siostrą. Krum i Cedrik wydawali się za to dość spokojni. Cedrik żywo dyskutował z kolegami, zaś Krum zachowywał stoicki spokój. Strach nie pasował do jego wizerunku, ani do jego szkoły. Patrząc na uczniów Dumstrangu, miałam wrażenie, że są trochę jak takie puste golemy… Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Alex zrobiła to z którymś z nich. Co ją do nich ciągnęło? Tężyzna? Wygląd sportowców? Odmienność? Czy ze mną było coś nie tak, że jakoś mnie do nich nie ciągnęło?

Z zamyślenia wyrwała mnie Alex. Przyjaciółka potrząsnęła moim ramieniem.

– Idziesz? – zapytała.

Zauważyłam, że jest już gotowa by wyjść. Wsadziłam do ust ostatni kęs śniadania i wstałam. Wszyscy powoli wytaczali się z Wielkiej Sali. Część od razu szła na zewnątrz, inni najpierw wracali do dormitoriów po kurtki. Do rozpoczęcia turnieju było jeszcze dużo czasu, ale warto byłoby zająć dobre miejsca. Alex uprzedziła mnie już o poranku, że powinnam wziąć kurtkę na śniadanie, bo nie zamierza się wracać do wieży. Miała w planach towarzyszyć Harremu w drodze na zadanie. Mieliśmy iść całą grupą, ale Rona nadal nigdzie nie było. Zaczynało się to robić podejrzane. Plan częściowo spalił na panewce. Poszukując rudej czupryny, brnęliśmy w stronę wyjścia z zamku. Drogę zastapił nam Krum. Spojrzał na nas z góry - choć było to raczej wynikiem jego wzrostu, a nie pogardy – i krótko przywitał naszą trójkę. Później skupił się już tylko na Harrym, prosząc go o wspólny marsz w stronę jeziora. Chciał o czymś pogadać. Ja i Alex stałyśmy dwa kroki od nich. Przyjaciółka potupywała nogą.

– Nie ma mowy, że pójdziecie sami – wypaliła po chwili. – Mieliśmy iść wszyscy razem. Ron się zgubił, my się rozdzielimy... to już w ogóle będzie bezsensu.

Harry patrzył na zmianę na poważną minę Kruma i zezłoszczoną minę Alex. W końcu westchnął i podrapał się po tyle głowy.

– No też chciałem iść z wami, ale jeśli to jest ważne... – zaczął, ostrożnie ważąc słowa.

Przeczuwałam, że zaraz któreś z nich się obrazi. Wyskoczyłam z propozycją.

– Możemy nadal iść razem, ale my z Alex będziemy trochę z tyłu. A jak skończycie gadać, to pójdziemy we czwórkę. Co wy na to?

Patrzyłam na wszystkich po kolei. Kiwnęli głowami, dając nieme przyzwolenie. Ostatni raz rozejrzeliśmy się za Ronem i nie mogąc go znaleźć, ruszyliśmy na zewnątrz, na błonia. Wyminęło nas trio – Fred, George i Angelina.

– Co tak powoli idziecie? – zapytał Fred. – Zaraz nam zajmą najlepsze miejscówki!

– Nie bój się o nas. Zdążymy – Alex przewróciła oczami.

– A w ogóle będzie coś widać? – na głos zastanawiała się Angelina. – Przecież to zadanie jest chyba w środku jeziora, no nie?

– Pewnie będzie jakiś magiczny telebim czy coś – odpowiedział jej George.

Po chwili ta trójka zniknęła nam z oczu. Ja i Alex doskonale wiedziałyśmy, dlaczego bliźniacy tak się spieszyli. Na pewno chcieli zająć miejsce przed trybunami i dalej zbierać zakłady. Przyjaciółka ciągle szukała w tłumie Rona, ja zaś rozkładałam się za Samuelem. Niestety nigdzie go nie widziałam. Ostatnim czasem głównie się uczyliśmy. Dość często robiliśmy to w kryjówce, bo bliźniacy szaleli z zamówieniami i miał z tym trochę roboty. Sytuacja z urodzinowym pocałunkiem nie powtórzyła się. Złapałam się na tym, że nawet chciałabym, żeby Sabrina nam kiedyś przeszkodziła, bo może wtedy Samuel znowu musiałby mnie pocałować. Potem karciłam się za te myśli. Alex miała rację, że za bardzo się nakręcałam. Wszystko przez to, że ja i on nawet sporo rozmawialiśmy. Miałam wrażenie, że mimo wszystko tworzy się między nami jakaś więź. Zastanawiało mnie, czy Samuel też czuje się w taki sposób, czy może to tylko moje własne wrażenie. Z jednej strony kusiło mnie, by go zapytać, z drugiej zaś, bałam się, że powie „nie”. Wolałam chyba żyć w niewiedzy. Wisiorek który mi podarował, miałam ochotę oddać przy najbliżej okazji. To był zbyt drogi prezent. Samuel odmówił jego przyjęcia i poprosił, żebym chociaż od czasu do czasu nosiła go na widoku. Trochę mi to komplikowało sprawę. Wisiorek od profesora Moody’ego był również ładny i dla mnie ważny. Ostatecznie nosiłam oba naraz, z czego ten amulet od profesora, ukryty miałam pod koszulą. Jeśli to co o nim mówił nauczyciel, było prawdziwe, głupotą byłoby zostawiać wisiorek w kufrze.

– Długo jeszcze będziecie gadać?! – Alex niecierpliwiła się. – Harry, tylko nie zdradzaj mu swojej taktyki!

– Spokojnie, nie o to pytam – głośno odpowiedział Krum.

Po dziwnej minie Harrego mogłam jedynie zgadywać, czego dotyczyła rozmowa. Poddałam się po trzech próbach, uznając, że w sumie to nie moja sprawa.

Harry i Viktor szybko zeszli z głównej ścieżki prowadzącej do jeziora, ale nadal szli w jego kierunku. Teraz znajdowaliśmy się na skraju „dozwolonej” części zakazanego lasu. Na sam widok gęstwiny poczułam na plecach ciarki. Spojrzałam na Alex, poszukując na jej twarzy podobnego niepokoju. Przyjaciółka przyglądała się czemuś, co widziała między drzewami. Coraz mocniej marszczyła brwi.

– Ej... tam ktoś jest – powiedziała nagle. – Kurwa, tam ktoś się czai! – Krzyknęła, wskazując palcem.

Odruchowo złapałam za różdżkę. To samo zrobił Harry i Viktor. Alex obmacała spodnie, ale oczywiście JAK ZAWSZE nie wzięła różdżki ze sobą. Złapała więc za leżącą nieopodal gałąź i uniosła ją w bojowej pozie, gotowa by komuś nią przywalić.

– Halo, kto tam jest?! – zapytał Potter, mierząc między drzewa. – Wyjdź z ukrycia!

Chłopak krok za krokiem zaczął zbliżać się do linii lasu. Krum szybko wyprzedził go i częściowo zasłonił ciałem, również mierząc do osoby. Mimo napiętej sytuacji, zaczęli się trochę przy tym przepychać, jakby chcieli pokazać, który z nich jest odważniejszy. Ja zbliżyłam się powoli, przeskakując wzrokiem między drzewami. W pierwszej chwili myślałam, że znowu napadną nas centaury. To, co znajdowało się w gęstwinie, wyglądało jednak na kogoś rozmiarów dorosłego człowieka. Z daleka trudno było poznać, kim była ta osoba. Przed oczami przeleciały mi same czarne scenariusze. Flint. MacNair. Ten straszny blondyn z ulicy pokątnej... Trójka mężczyzn z domu uciech...

– Spokojnie! To tylko ja! – odezwał się mężczyzna. Jego głos brzmiał znajomo.

Zbliżał się do nas z uniesionymi rękami. Po kilkunastu krokach zrozumieliśmy, że patrzymy na Bartemiusza Crouch’a Seniora, pracownika Ministerstwa Magii. Tego samego mężczyznę, który był na rozpoczęciu turnieju i pierwszym zadaniu. Co robił w lesie? Czemu wyglądał jak siedem nieszczęść? Właściwie, to sądząc po jego ubraniach i twarzy, spędził w gęstwinie wiele dni. Może się błąkał, może spał tam... z niewiadomych powodów. Wszyscy byli równie zdziwieni jak ja.

– Co Pan tutaj robi? – zapytał Potter.

– Ja... Dobrze, że nic Ci nie jest, Harry... – Stary Crouch zatrzymał się między drzewami i rozejrzał się nerwowo. – Jesteś... – przełknął ślinę i odciągnął od szyi kołnierzyk zabrudzonej koszuli. – Jesteś w wielkim niebezpieczeństwie... Muszę pilnie porozmawiać z dyrektorem.

– I dlatego czai się Pan w lesie? – Alex uniosła brwi. – Gabinet dyrektora jest gdzieś indziej.

– Nic nie rozumiesz – mężczyzna stęknął i wsparł się dłonią o pień. Wyglądał, jakby ledwo trzymał się na nogach. Wytargał z kieszeni równie brudną chusteczkę i otarł nią pot z czoła. – Nie mogę się tam pojawić. Nie dam rady.

– Jeśli schody to za dużo, wystarczyłoby, żeby przyszedł Pan na miejsce zadania – powiedziałam. – Jestem pewna, że dyrektor zaraz się tam zjawi.

– To za długo... za długo! – Crouch zacisnął dłoń w pięść i spojrzał na nas wzrokiem kogoś, kto nie ma już nic do stracenia. Albo kto właśnie ma do stracenia wszystko... – Ja muszę... muszę... teraz z nim porozmawiać. W tej chwili! Rozumiecie?! To nie może czekać. Ja... Uch... To bardzo, bardzo pilne!

Wszyscy popatrzeliśmy na siebie. Po krótkiej naradzie uznaliśmy, że Harry i Alex pobiegną po dyrektora. Przyjaciółka i tak nie miała różdżki, więc gdyby coś kombinował, nie mogłaby się obronić. Ja zostałam z Krumem, żeby mieć oko na Pana Croucha. Zachowywał się dziwnie. Wyglądał strasznie. Nie wiedziałam, czy z własnej winy, czy może spotkało go coś złego. Gdy tylko Potter zniknął nam z oczu, mężczyzna zamilkł. Stał oparty o pień drzewa i nerwowo co i rusz spoglądał na kieszonkowy zegarek. Ja i Krum trzymaliśmy różdżki w pogotowiu. Czułam się bardzo nieswojo. Jakby coś było mocno nie tak.

– O jakim niebezpieczeństwie Pan mówi? – zapytałam po chwili.

– Największym z możliwych... – szepnął mężczyzna, potrząsając głową. – Tak strasznym, że... z resztą... nie powinniście o tym słuchać. To nie na wasze głowy.

– Ale nie rozumiem... – przyglądałam mu się uważnie. Mówił tak enigmatycznie. – Napadli Pana? To robota centaurów? Śmierciożerców? Co się stało?

– Dziewczyno, to bez znaczenia co mi się stało – Crouch zerknął na mnie. – Najważniejsze, co się może stać Potterowi. Zaraz wszystko... wszyściutko powiem dyrektorowi. Tylko on zrozumie. On będzie wiedział co zrobić... jak zareagować i...

Dokładnie w tym momencie, obok mnie świsnęło zaklęcie. Czar uderzył w plecy Viktora Kruma, a chłopak momentalnie zesztywniał i sparaliżowany padł na ziemię, lądując twarzą we mchu. Pisnęłam i obróciłam się gwałtownie, celując między drzewa. Wstrzymałam oddech. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić. Ręka mi drżała, ale ściskałam mocno różdżkę, gotowa na to, by cisnąć czar obronny. Nie byłam pewna skąd nadeszło zaklęcie i co gorsza, nie widziałam nikogo! Były tylko drzewa, krzaki, ja i... Pan Crouch!

– To zasadzka?! – Wykrzyczałam i obróciłam się szybko, tym razem celując w sponiewieranego mężczyznę. Odsłanianie przed nim pleców, mogło okazać się dla mnie wyrokiem śmierci. Na Merlina, przecież Moody powtarzał mi, że mam zachowywać stałą czujność! – Ukartował to Pan?!

Mężczyzna był blady, jakby zobaczył przed oczami własną śmierć. Zamiast cokolwiek mi wyjaśnić, bezmyślnie rzucił się w moją stronę, łapiąc mnie za nadgarstek i próbując wyrwać mi różdżkę. Serce podeszło mi aż do gardła.

– Dziewczyno! Dawaj różdżkę! – Crouch aż się popluł.

– Nie ma mowy! – pisnęłam. Czułam, że jeśli ją puszczę, będzie to mój koniec.

– Dawaj! Na Merlina! Oddaj ją! – krzyczał żałośnie.

Wszystko działo się tak szybko. Szamotaliśmy się. Powinnam go unieruchomić, ale nie byłam w stanie wykonać odpowiedniego machnięcia. Spanikowana ugryzłam go w rękę, a gdy to nie wystarczyło, kopnęłam w kolano, aż ugięła mu się noga. Mężczyzna stracił równowagę. Był zbyt zmęczony, żeby ze mną wygrać. Gdy tylko to spostrzegł, puścił mnie i rzucił się na ziemię, do różdżki Kruma. Chwilę poszukiwał jej w ściółce leśnej.

– Niech Pan się nie rusza! – Krzyknęłam, odsuwając się o kilka kroków. – Ostrzegam! Jeśli to zasadzka, to...! To...

Crouch jednak nie przestał gorączkowo wymacywać ziemi. Nie byłam pewna, czy powinnam celować w niego, czy szukać niebezpieczeństwa wokół nas. Po tym jak na mnie skoczył, nic już nie miało sensu. Nie mogłam się rozdwoić. Zagrożenie z lasu było niewidzialne. On zaś zachowywał się jak szaleniec i był zbyt blisko. Co jeśli chciał nas pozabijać? Ale czemu nie zrobił tego od razu? Czemu po prostu nie odpowiedział na moje pytanie? Czyli to była zasadzka? Miliard myśli bombardowało moją głowę. Powinnam go unieruchomić? Zostawić tutaj? Co wtedy z Krumem? Zupełnie nie wiedziałam co z nim zrobić. Najlepiej było zagrać na zwłokę.

– Błagam, niech Pan przestanie się ruszać! – poprosiłam już nieco mniej walecznie. – Zaraz przyjdzie dyrektor... Zaraz wszystko się wyjaśni...

Crouch Senior w końcu przestał szukać. Klęczał przy Krumie i podniósł na mnie zrezygnowany, pełen bólu i smutku wzrok. Zauważyłam, że ma w dłoni różdżkę chłopaka. Znalazł ją. Ściskał ją tak, że aż zbielały mu kostki.

– Dziewczyno, wybacz mi... – powiedział. – Ja nie mam już czasu, ale może Ty... – szeptał ledwo wyraźnie. – Przepraszam... Zrobisz coś dla mnie, czy tego chcesz, czy nie. IMPERI
O!

Wypowiadając ostatnie słowo, szybko uniósł różdżkę i wycelował nią we mnie. Gotowa na nadchodzący atak, błyskawicznie rzuciłam zaklęcie obronne, ale czar mężczyzny rozbił je w drobny mak. Poczułam, jak klątwa niewybaczalna uderza mnie prosto w pierś. Uczucie było podobne do tego, jakby ktoś mnie lekko popchnął. Usłyszałam coś jakby dźwięk pękającego szkła. Otworzyłam szeroko oczy i patrzyłam wystraszona na mojego przeciwnika. Cała się napięłam, gotowa na to, co ma nadejść. Coś jednak było inaczej... Zamiast obezwładniającej moje ciało siły, zamiast nakazujących myśli, nie poczułam nic nowego... nadal byłam sobą... Nie wiedziałam, czy tak właśnie zamierzał, czy coś w jego zaklęciu poszło nie tak. Crouch’owi zrzedła mina. Wykorzystałam fakt, że wciąż miałam władzę nad ciałem, a co za tym idzie, także chwilową przewagę.

– Expelliarmus! – powiedziałam szybko, wytrącając mu różdżkę z ręki. Widziałam, że chciał po nią sięgnąć, a wtedy na pewno znowu spróbowałby mnie zranić... Nie pozostawił mi wyboru. – Drętwota! – krzyknęłam, czując pod powiekami łzy.

Zaklęcie sparaliżowało mężczyznę, gdy nadal był na klęczkach z jedną ręką wyciągniętą po leżącą nieopodal różdżkę. Jego usta były otwarte, jakby chciał coś powiedzieć, a jego żałosne, proszące oczy wbite były we mnie. Widziałam, że miał w nich łzy. Nie mogłam na niego patrzeć. Nie chciałam go zranić, ale on najwidoczniej chciał zranić mnie. Zostawianie z nim Kruma nie było najrozsądniejsza opcją... tyle że nie miałam wyboru. Musiałam pobiec po pomoc, licząc na to, że Drętwota przytrzyma go wystarczająco długo. Nie czekając na nic, wybiegłam na ścieżkę, a później puściłam się w stronę szkoły. Nie oglądałam się za siebie. Ten mężczyzna przecież oszalał! Próbował rzucić na mnie klątwę niewybaczalną! Nie wiedziałam jeszcze, czemu mu nie wyszło, ale nie wierzyłam, żeby była to zasługa mojego umysłu. Z profesorem nie ćwiczyliśmy dużo tej obrony. Co właściwie chciał mi kazać zrobić? Czy faktycznie była to zasadzka? To i tysiąc innych pytań tłukło mi się w głowie, a moje nogi nieprzyzwyczajone do długiego wysiłku powoli odmawiały mi posłuszeństwa. Nigdy nie byłam dobra w sporcie. Na szczęście na horyzoncie zauważyłam Dumbledore’a, Harrego i Alex. Cała trójka szła szybkim tempem. Zaczęłam do nich machać. Poczułam ulgę, że ich widzę. Teraz już byłam bezpieczna. Zaraz wszyscy będziemy... Po policzkach popłynęły mi duszone wcześniej łzy.

– Klaro, co się stało? – dyrektor szybko znalazł się przy mnie, od razu zauważając, że coś jest nie tak. – Czemu nie czekasz z Viktorem Krumem? Gdzie Pan Crouch?

– Oni... oni są w lesie... – wysapałam, ledwo łapiąc oddech. – Krum... I Pan Crouch... Uch... To chyba zasadzka!

– Zasadzka? – zdziwił się dyrektor. – Kto ją zastawił? Harry i Alex mówili tylko o jednej osobie. Weź głęboki wdech i wyjaśnij wszystko od początku. Co się stało?

Wsparłam dłonie o kolana i wzięłam kilka głębokich wdechów. Cała się trzęsłam z nerwów. Ostatecznie nie mogąc ustać, przysiadłam na pobliskim kamieniu.

– Nie wiem kto, ale... Staliśmy... I ktoś rzucił czar na Kruma... Jest nieprzytomny. A Pan Crouch nagle próbował zabrać mi różdżkę... Chciał rzucić na mnie klątwę niewybaczalną!

– To niemożliwe – zacmokał Dumbledore. – Pan Crouch nie zrobiłby czegoś takiego. Musiało Ci się coś pomylić.

– Próbował! – podniosłam na niego wystraszony wzrok. – Naprawdę! On... Zachowywał się jak szaleniec! Coś gadał do siebie. Chciał rzucić na mnie imperiusa! Niech mi dyrektor wierzy!

– Klara by nie kłamała! – Alex wstawiła się za mną. – Na pewno nie w takiej sprawie. Poza tym ona nienawidzi kłamać!

– Racja, Klara by tego nie zmyśliła – Harry też mnie poparł.

– Czemu miałby atakować uczniów? Coś musiało mu się pomieszać. Chyba że... – Dumbledore zamilkł. Miał bardzo poważną minę. Od razu sięgnął po różdżkę. – Cóż. Nie ma czasu do stracenia. Zaprowadźcie mnie w to miejsce. I muszę wiedzieć dokładnie wszystko co mówił. Jakie były jego oczy? Zamglone?

– Wyglądał raczej normalnie. Tylko jakby był potrubowany. Cały brudny. Potargany – Harry zastanawiał się na głos.

– To mogły być centaury? – zapytałam. – Wyszedł z lasu. Myśli dyrektor, że one go napadły?

– Szczerze mówiąc nie wiem, ale mam nadzieję, że zaraz sam wszystko nam powie...

– Ja... ja go unieruchomiłam... – powiedziałam, masując swoją klatkę piersiową. – Bałam się, że coś mi zrobi...

– Klaro, możesz iść? – zapytał dyrektor. – Musimy pójść tam jak najszybciej.

Podniosłam się, ale nogi trzęsły mi się, od wysiłku. Stęknęłam i usiadłam z powrotem. W tym samym momencie, na ścieżce, idąc od strony Hogwartu pojawił się profesor Moody. Mężczyzna szedł wolnym, choć przy tym nieco sztywnym krokiem, od czasu do czasu podpierając się swoją laską. Jego policzki były lekko zaczerwienione, jakby z wysiłku. Schował w kieszeni jakiś świstek papieru.

– Alastorze, dobrze, że jesteś – odezwał się Dumbledore. – Spadasz nam z nieba.

– Co się dzieje? – Moody przyspieszył kroku. Mechaniczne oko profesora przeskakiwało po naszych twarzach, choć miałam wrażenie, że na mnie zatrzymywało się najdłużej.

– Zajmiesz się Klarą? – Albus wskazał na mnie. – Lepiej, żeby nie została tutaj sama, a muszę szybko coś sprawdzić. Dołączcie do nas najszybciej jak będzie mogli. Możliwe, że mamy bardzo duży problem...

Moody kiwnął głową. Alex, Harry i Albus od razu ruszyli ścieżką w stronę miejsca zdarzenia. Oboje patrzyliśmy, jak znikają nam z oczu. Ja cały czas starałam się do końca wyrównać oddech. Gdy zostaliśmy sami, Szalonooki spojrzał na mnie z góry. Przez krótką chwilę, jego twarz wydała mi się taka obca... Jakby stał za nią zupełnie inny człowiek. Przetarłam oczy. Mężczyzna w tym czasie sięgnął za pazuchę, po swoją buteleczkę.

– Wyjaśnisz mi, co właściwie się dzieje? – zapytał nienaturalnie oschłym głosem i upił łyk. Nie spuszczał ze mnie oczu.

– Sama do końca nie wiem – potrząsnęłam głową. Miałam wrażenie, że pamiętam tylko urywki. Losowe, gwałtowne sceny. – Chcieliśmy odprowadzić Harrego na zadanie i wtedy zaczepił nas Pan Crouch.

– Z ministerstwa? – Moody zmarszczył brwi. – I czego chciał?

– Chciał rozmawiać z dyrektorem. Z nim i tylko z nim. Nie chciał powiedzieć o co chodzi. Majaczył tylko, że Harry jest w niebezpieczeństwie...

– To akurat nic nowego – mruknął Moody i przejechał koniuszkiem języka po górnej wardze.

– Słucham? – spojrzałam zdziwiona na profesora.

– Nie udawaj zdziwienia – powiedział i oparł ciężar ciała na lasce. – Każdy wie, że Harry jest wybrańcem. Właśnie dlatego jego życie jest w nieustannym niebezpieczeństwie. Myślisz, że mało jest byłych śmierciożerców, którzy chcieliby go dorwać? Pomścić swojego Pana? Albo wkupić się w jego łaski, gdyby chciał powrócić?...

– Ja... spodziewałam się... ale jakoś tak...

– Nie myślałaś o tym – dokończył za mnie. – I mnie to nie dziwi. Jesteście jeszcze dziećmi, nie powinniście musieć martwić się o takie rzeczy. A jednak te rzeczy się dzieją... mówiłem Ci kiedyś, że właśnie po to tutaj jestem. W Hogwarcie.

– Żeby chronić Harrego... – Kiwnęłam głową. Ponownie próbowałam wstać. Profesor podał mi dłoń. Gdy udało mi się podnieść, odetchnęłam i spojrzałam na ścieżkę. – Powinniśmy ich dogonić.

Ruszyliśmy za resztą. Po drodze szczegółowo opowiedziałam profesorowi, co właściwie się działo. Albo co myślałam, że się stało. Razem z teoriami o zasadzce. Moody przyglądał mi się przez cały ten czas. Pochwalił mnie za czujność, parę razy pokiwał głową. Gdy doszłam do fragmentu, w którym Crouch chciał rzucić na mnie klątwę niewybaczalną, Szalonooki nagle się zatrzymał. Jego twarz stężała. Wysłuchał mnie do końca, a później pochwycił moje ramię i odciągnął mnie na bok.

– Jesteś pewna, że rzucił to zaklęcie? – zapytał śmiertelnie poważnie, patrząc mi przy tym w oczy.

– Tak profesorze. Na pewno to... Słyszałam wyraźnie, gdy je wypowiadał.

– I smuga? Była smuga z jego różdżki?! – Moody był wyraźnie poddenerwowany.

– Tak. Z różdżki Kruma. Nie miał swojej. Ja... Próbowałam stworzyć tarczę, ale się rozpadła... – zawstydzona spuściłam wzrok. – Nie była zbyt mocna.

– Czyli oberwałaś? – palce mężczyzny mocniej zacisnęły się na moim ramieniu. Przycisnął mnie do pnia stojącego za mną drzewa i pochylił się nade mną. – Co kazał Ci zrobić? – zapytał głośnym szeptem.

– On... Chyba nic... – zająknęłam się.

– Klaro, to bardzo ważne! – warknął. – Co. Kazał. Ci. Zrobić. – zapytał, naciskając na każde kolejne słowo. – Mów! – pospieszył mnie.

– Ja... nie wiem! – pisnęłam. – Profesorze, chyba nic.

– Mam to sprawdzić? – Moody wyszarpnął różdżkę i przysunął ją do mojej skroni. – Chyba powinienem. Może zaprogramował Cie, żebyś zrobiła coś Potterowi, hm? Przecież mogło tak być. To bardzo możliwe, prawda?

Otworzyłam szeroko oczy. Faktycznie mogło tak być. Mógł rzucić na mnie klątwę, kazać mi udawać normalne życie, a później w środku nocy obudziłabym się i udusiła Harrego. Przerażona spojrzałam na swoje dłonie. Oczami wyobraźni już widziałam na nich krew. Zaczęłam się trząść.

– Na Merlina....! Niech profesor mnie z tego uwolni! – pisnęłam. – Niech Pan to odwróci! Błagam!

– Przełamać imperiusa może jedynie człowiek o silnej woli, Klaro. Sam tego za Ciebie nie zrobię – ręka profesora przesunęła się na moją szyję. Kciukiem przesunął mi po krtani, lekko ją przyciskając. Cały czas miał ten śmiertelnie poważny, napięty wyraz twarzy. – Co czułaś, gdy w Ciebie uderzył?

– Ja... nic... chyba nic... – podniosłam przerażony wzrok na mężczyznę. Miałam wrażenie, że jego palce stopniowo zaciskają się na mojej szyi. – Nie było jak wtedy na zajęciach... nie czułam, żeby przejął kontrolę... żeby wtargnął w moje myśli... jakby... jakby nic się nie zmieniło... Był tylko ten dziwny dźwięk... jakby coś się stłukło?

Moody nagle zmarszczył brwi. Odsunął różdżkę od mojej twarzy i jednym machnięciem sprawił, że guziki mojej koszuli wystrzeliły w powietrze. Nim zdążyłam się ruszyć, szybko rozsunął mi koszulę i spojrzał na to, co znajdowało się pod nią. Podarowany przez niego amulet w kształcie niebieskiego oka miał na sobie wyraźne, przechodzące przez środek pęknięcie.

– Profesorze! – pisnęłam, łapiąc za moje ubranie i próbując się zakryć. – Co Pan robi! Ktoś zobaczy!

Moody głośno wypuścił powietrze przez nos, momentalnie puścił moją koszulę i powoli cofnął się o kilka kroków.

– Miałaś go – powiedział jakby do siebie. – Miałaś ze sobą.

– Chodzi Panu o amulet?

– To on Cie ochronił – odpowiedział szybko i obrócił się do mnie tyłem. Pochylił się i ręką wsparł o drzewo. Dopiero teraz usłyszałam, że oddychał niespokojnie. Gorączkowo zaczął poszukiwać buteleczki z napojem. Pokręcił głową. – Kurwa mać... gdyby nie amulet, to... – zacisnął zęby i zdusił kilka przekleństw. Pociągnął spory łyk z buteleczki, a później drugi i trzeci.

– Profesorze?... – opatulając się koszulą, powoli podeszłam do niego. Dotknęłam jego ramienia. Drgnął, ale się nie obrócił.

– Napraw koszulę i idziemy – powiedział sucho. – Jesteś bezpieczna. Teraz musimy zadbać o resztę. 

 

 

1 komentarz:

  1. Czeekam na szybki next bo już nie moge się doczekać! ☺ ~Keroess

    OdpowiedzUsuń