środa, 30 października 2019

66. Tajemniczy "znajomy" profesora Moody'ego

Profesor Moody pospiesznie odprowadził mnie do łóżka. Nakrył mnie kołdrą i przez krótką chwilę patrzył, jak leżę. Miałam ochotę zadać mu tysiące pytań, ale nim zebrałam się na odwagę, ten odwrócił się na pięcie i wrócił do gabinetu. Naciągnęłam kołdrę pod samą szyję. Przez drzwi słyszałam cichy szmer rozmowy jego i Alex. Słowa były dla mnie niezrozumiałe. Westchnęłam. Zamknęłam oczy, próbując wywalić wszystko z głowy i znowu zasnąć. Wkrótce usłyszałam kroki, potem kojący szum wody lejącej się z prysznica, a później materac obok mnie lekko się zapadł, jakby ktoś się tam położył. Byłam bardzo zmęczona, więc cisza i mrok szybko mnie uśpiły. Niestety nie na długo. Przez cały ten stres mój sen był bardzo płytki, a głowa próbowała uporządkować wszystkie wydarzenia, tworząc jeszcze gorsze historie. Tym sposobem ponownie przyśniło mi się, że razem z Alex siedziałyśmy na dziedzińcu Hogwartu, a wtedy nagle otoczyła nas grupka ubranych w czarne szaty osób. Ich krąg stopniowo się zacieśniał, odcinając nam wszystkie drogi ucieczki. Przy takiej przewadze liczebnej, nasze różdżki były bezużyteczne. Mężczyźni złapali nas. Rozpoczęła się szarpanina.

- Nie! – jęknęłam.

W tym samym momencie poruszyłam się gwałtownie, od razu wybudzając ze snu. Był środek nocy. W pierwszej chwili byłam zdezorientowana. Pokój nie przypominał naszego dormitorium, a obok mnie ktoś leżał. Szybko złapałam za różdżkę i rozpaliłam na jej końcu światło. To była sypialnia profesora, a obok mnie leżała Alex. Przyjaciółka spała w koszulce. Zacisnęła mocniej powieki i przewaliła się na drugi bok.

- Przepraszam – szepnęłam do niej i szybko zgasiłam różdżkę.

Znowu zapadła ciemność. Wzięłam kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić oddech i kołatające serce. To co widziałam przed chwilą, wydawało się takie realne… ale przecież to był tylko sen. Byłyśmy w szkole. Byłyśmy z profesorem. Byłyśmy bezpieczne… czemu tak ciężko było mi w to uwierzyć?

Czułam, że pod powiekami zbierają mi się łzy. Nie chciałam płakać. Łzy nie mogły niczego zmienić. Leżałam na plecach i wpatrywałam się w ciemny sufit. Choć naprawdę chciałam, nie mogłam przestać myśleć o porwaniu. O tym jak nas potraktowano. Sen powinien być ukojeniem, ale wcale nie przynosił ulgi. Zamiast tego nadał strachowi nowe oblicze. Bałam się, że jeśli zamknę oczy, zobaczę ich znowu. Raz jeszcze spojrzałam na Alex. Gdybym nie dotknęła tej paczuszki, nic by się nie wydarzyło… Skoro to była moja wina, nie mogłam jej teraz zadręczać tym jak mi źle. Też swoje przeżyła. Musiałam porozmawiać z kimś, kto przeżył to nie jeden raz. Kimś, dla kogo walka o przetrwanie była chlebem powszednim. Z kimś, kto miał odpowiedź na wszystko. Z profesorem Moody’m.

Po cichu zwlekłam się z łóżka i podeszłam do drzwi. Gdy byłam bardzo blisko, usłyszałam po drugiej stronie męski głos.

- Miałeś sporo szczęścia, wiesz? Mało brakowało. Naprawdę mało brakowało, a wszystko rozsypałoby się jak domek z kart. Zaufanie jest delikatne jak pajęcza nić. Łatwo ją zerwać.

Zamarłam. Czy profesor z kimś rozmawiał? Przysunęłam ucho do drzwi, próbując rozpoznać głosy. Słyszałam tylko jeden.

- To zaszło za daleko… a nie powinno do tego dojść. Nie w taki sposób. Przecież zawsze na wszystko masz plan, prawda Moody? Nie działasz pochopnie. Najważniejszy jest cel. Najważniejsza jest stała czujność…

Starałam się usłyszeć jak najwięcej, ale po chwili nastała cisza. Złapałam za klamkę i nacisnęłam ją, powoli uchylając drzwi. Ostrożnie zajrzałam do gabinetu. Ogień w kominku ledwo się tlił, przez co wewnątrz panował półmrok. Na oparciu krzesła wciąż wisiał płaszcz profesora. Kanapa była przygotowana do spania, ale nikt na niej nie leżał. W pierwszej chwili pomyślałam, że w pomieszczeniu nie ma nikogo.

- Profesorze?... Jest Pan tu? – zapytałam, wślizgując się do środka.

Zamknęłam za sobą drzwi. Zaspana rozejrzałam się raz jeszcze. Dopiero teraz zauważyłam, że w fotelu ktoś siedział. Mebel ustawiony był przodem do kominka, a niemalże tyłem do mnie. Na podłokietniku zobaczyłam czyjąś szczupłą, bladą dłoń o długich palcach. Osoba poruszyła się gwałtownie, jakby w pierwszej chwili chciała poderwać się z siedziska. Skończyło się jednak na tym, że jedynie powoli zacisnęła palce na podłokietniku.

- Powinnaś spać – usłyszałam zmęczony, męski głos.

- Ja… - zrobiłam krok w stronę fotela, ale zatrzymałam się. - Ja wiem… przepraszam. Chciałabym spać, ale męczą mnie koszmary. To wszystko co się wydarzyło…

- Było dla Ciebie naprawdę straszne, co? – w głosie mężczyzny można było wyczuć nutę fascynacji.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wcale nie brzmiał jak profesor Moody. Może miałam tylko takie wrażenie przez własne zmęczenie? Mimo wszystko wydało mi się to dziwne. Zmarszczyłam brwi. Mężczyzna powoli zabrał rękę z podłokietnika.

- Lepiej natychmiast wracaj do sypialni – powiedział.

Westchnęłam i złapałam za klamkę. Zawahałam się jednak. Nie. Nie mogłam po prostu wrócić do łóżka! Musiałam z nim porozmawiać. Wyrzucić z siebie wszystko, co siedziało mi w głowie. Skoro nie mogłam powiedzieć o tym mamie, skoro nie mogłam powiedzieć dyrektorowi, profesor był teraz jedyną osobą, która mogła mnie wysłuchać.

- Nie mogę… - puściłam klamkę i zdecydowanie odsunęłam się od drzwi. – Musimy porozmawiać.

- Ja nie żartuję – powtórzył twardo.

- Profesorze… - szepnęłam.

W napięciu wpatrywałam się w fotel. Mężczyzna pochylił się do przodu i dorzucił do ognia dwie szczapy drewna.

- Twojego profesora tutaj nie ma, dziecino.

- Co?... Jak to? – zdziwiłam się.

- Sama się przekonaj.

Mężczyzna podniósł się z siedziska i powoli obrócił. Nie przypominał posturą profesora Moody’ego. Był wysoki i szczupły. Czarna, rozpięta pod szyją koszula wydawała się na nim nieco wisieć. Zdziwiłam się, bo nie spodziewałam się, że w gabinecie profesora będzie ktoś inny. Gdy kawałki drewna zajęły się ogniem, oświetliły pokój o wiele bardziej. Dopiero teraz mogłam się przyjrzeć stojącej naprzeciw mnie osobie. Był to co najmniej dwukrotnie starszy ode mnie szatyn o półdługich, zmierzwionych włosach, chorobliwie bladej cerze i przenikliwych, brązowych oczach. Jego dobrze zarysowana szczęka pokryta była jednodniowym, ciemnym zarostem. Wyglądał na trochę zaniedbanego i zmęczonego, ale było w jego postaci coś magnetycznego. Z jakiegoś powodu ciężko było mi oderwać od niego wzrok.

- Przepraszam… - speszyłam się. - Nie wiedziałam, że profesor ma gościa. Kim Pan jest? – zapytałam czujnie i położyłam dłoń na różdżce, by mieć ją w pogotowiu.

Mój ruch nie uszedł uwadze nieznajomego. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i na moment rozłożył ręce.

- A na kogo Ci wyglądam?

- Sama nie wiem… - Przyjrzałam mu się uważnie, mrużąc przy tym oczy. Nie widziałam go jeszcze nigdy w życiu. Na pewno nie pracował w Hogwarcie. – Może być Pan kimkolwiek. Pozory przecież mogą mylić.

- Słusznie – przytaknął i odruchowo, szybko przejechał językiem po górnej wardze. Zerknął na moją różdżkę, na drzwi od sypialni, a później na mnie. – Ty zapewnie jesteś Klara.

- Co? – drgnęłam i zacisnęłam mocniej palce na różdżce. - Skąd Pan wie?

- To proste – uśmiechnął się przebiegle. - Odkąd tu weszłaś, przeprosiłaś już dwukrotnie.

- Ja… - zająknęłam się. – To prawda, ale nadal nie wyjaśnił Pan dlacze…

- Profesor Moody – rzucił tonem oczywistej oczywistości i sprężystym krokiem ruszył w moją stronę. – Można powiedzieć, że jestem jego starym „znajomym”. Co jakiś czas rozmawiamy o różnych sprawach. Wiem, że się u niego uczysz. Ponoć jesteś bardzo zdolna…

- Profesor naprawdę tak powiedział?

- Powiedział to i wiele, wiele więcej – nieznajomy stanął tuż naprzeciw mnie. Pewnym ruchem złapał za mój podbródek. - Słyszałem, że świetnie sobie dałaś radę na ostatnich zajęciach. Tych z kulą…

- Z kulą… - powtórzyłam szeptem. - O rany… - otworzyłam szeroko oczy. Poczułam jak moja twarz oblewa się rumieńcem. – Profesor Panu mówił?!

- Mówił. Nie uważasz, że Moody jest dla Ciebie zbyt łagodny? – mruknął mężczyzna. Kciukiem pogładził mój policzek. Nie mogłam przestać na niego patrzeć. Czułam się, jakbym była pod wpływem jakiegoś czaru. Jakbym nie mogła się ruszyć. – Gdy go tak słucham, mam wrażenie, że przy mnie nauczyłabyś się dużo więcej…

Szatyn zbliżył swoją twarz do mojej i bez ostrzeżenia musnął wargami moje usta. Gdy to zrobił w jednej chwili poczułam w sobie przypływ siły. Odskoczyłam od niego jak oparzona, szybko wystawiając przed siebie różdżkę. Moja reakcja rozbawiła go.

- Co Pan wyprawia! – Pisnęłam, dotykając palcami ust. Moja ręka drżała, ale nie spuszczałam mężczyzny z muszki.

- Sprawdzam Twoją czujność. - Nieznajomy uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przy tym zęby. - Nie chcesz się uczyć?

- Mam już swojego nauczyciela. Gd…gdzie jest profesor?... – szepnęłam i zerknęłam na boki.

- Nie ma go. Wyszedł.

Mężczyzna zrobił krok w moją stronę. Niedbale odepchnął moją różdżkę na bok, ale wycelowałam w niego raz jeszcze. Chciałam zwiększyć między nami dystans, ale niespiesznie ruszył za mną.

- Bez płaszcza? – zapytałam cicho.

- Spieszył się.

- Ale on nigdy…

- …Nie wychodzi bez niego? – nieznajomy znowu dokończył za mnie. Obserwował mnie. Jego oczy aż błyszczały. Przechylił głowę w bok. – Nie jesteś głupia. Zastanów się. Gdyby go potrzebował, wróciłby po niego, prawda?

- Wróciłby… Chyba, że coś mu się stało.

Musiałam coś sprawdzić. Wyminęłam mężczyznę i wciąż w niego celując, szybko podeszłam do drugiego fotela. Złapałam za jego oparcie i zajrzałam na siedzisko. Wbrew moim oczekiwaniom, nie było tam nikogo, ale za to leżała na nim znana mi maska śmierciożercy. Ta sama, która kiedyś pokazywał mi Moody. Jeśli mężczyźni naprawdę byli znajomymi, zapewne był to rekwizyt przy rozmowie. Miałam w głowie mętlik. Martwiłam się, ale czy słusznie? Może moja panika nie miała żadnego sensu? Może w ogóle to mi się tylko śniło? Uszczypnęłam się dla pewności, ale ból był jak najbardziej bardzo prawdziwy. Patrzyłam na siedzisko jak zaklęta.

- Insynuujesz coś, „ptaszyno”?

Słysząc za plecami głos nieznajomego, aż podskoczyłam. Obróciłam się gwałtownie. Szatyn złapał za oparcie fotela, odcinając mi drogę z jednej strony. Patrzył na mnie wyczekująco. Był ode mnie na wyciągnięcie ręki. Czy coś insynuowałam? Czego właściwie się spodziewałam? Że profesor leżał gdzieś półżywy i czekał na mój ratunek? Dopiero co świetnie sobie poradził z dwójką śmierciożerców. Czy któryś z nich przyszedłby tu za nami, włamał się do chronionej zaklęciami szkoły i dopadł go w jego własnym gabinecie? Nie, to było nierealne. Tak samo nieprawdziwe jak moje koszmary. Potrząsnęłam głową.

- Ja… nie wiem… - zająknęłam się. - Nie… chyba nie… Na pewno jest Pan znajomym profesora?

- Na pewno łączy nas wspólna przeszłość – szatyn uśmiechnął się przerażająco i złapał za mój nadgarstek, przyciągając moją różdżkę do własnej skroni. – Chcesz to wejdź mi do głowy i sama sprawdź. Ja bym tak właśnie zrobił.

- Nie umiem… - szepnęłam, próbując wyrwać rękę z jego uścisku. – Jeszcze tego nie przerabialiśmy.

- Więc musisz wierzyć mi na słowo. Albo poczekać aż wróci. A teraz siadaj.

Nieznajomy sapnął, złapał mnie za ramię i pchnął na fotel. Nie miałam siły się opierać, więc po prostu usiadłam. Wyciągnęłam maskę spod siebie, ostrożnie odkładając ją na stolik. Mężczyzna zerknął na maskę i drgnął. Podrapał się po lewym przedramieniu. Wyglądał jakby się zawahał, ale na jego twarzy znowu wykwitł lekki uśmiech.

- Czy profesor mówił kiedy wróci? – zapytałam.

- Co? Niedługo. Ten drań zawsze pojawia się na czas, czyż nie?

Kiwnęłam głową. Miał rację. Mimo wszystko siedziałam cała spięta. Dziwne myśli nie dawały mi spokoju. Wciąż ściskałam w dłoni różdżkę i obserwowałam szatyna. Mężczyzna nie był uzbrojony, ale nic sobie nie robił z tego, czy w niego celowałam, czy też nie. Jego pewność siebie była porażająca. A może to ja byłam na tyle żałosna, że nawet się mną nie przejmował? W sumie skoro wiedział jak radziłam sobie na zajęciach, musiał też wiedzieć, że miałam pewne opory przed zrobieniem komuś krzywdy.

- Może ja jednak wrócę do sypialni? Porozmawiam z profesorem rano…

- Sama mówiłaś, że nie możesz. Zostań.

Szatyn stanął nade mną, niczym cień. Zaczął do mnie sięgać, ale w trakcie zacisnął dłoń w pięść i cofnął ją do ust, mocno przygryzając.

- Wszystko w porządku?... – zapytałam zdezorientowana.

- Tak, tak – nieznajomy gwałtownie odsunął się od fotela. - Powiesz mi… długo stałaś za drzwiami? – zapytał i nerwowo obmacał się po koszuli, jakby czegoś szukał. Zerknął w stronę biurka i syknął cicho.

- Tylko chwilę. Przepraszam… - speszyłam się. - Nie chciałam podsłuchiwać waszej rozmowy.

- Ale jednak to zrobiłaś. Ciekawska jesteś. Czasem za bardzo. Nie przez to was dzisiaj złapali?

- O tym też Pan wie?... – zamrugałam całkowicie opuszczając różdżkę.

- O tym. O wszystkim… - szatyn przespacerował się po pokoju. Jego wzrok był rozbiegany. Często skręcał w moją stronę. - Rozmawialiśmy sobie o was. O Tobie i tej drugiej. O porwaniu. To z tego powodu tu jestem.

- Czy to znaczy, że pomoże ich Pan dorwać? – ożywiłam się.

- Ćś! – szatyn doskoczył do mnie, przyłożył mi palec do ust i obejrzał się przez ramię. Znowu przyciszył głos. – To nie takie proste… Na razie obie macie ich z głowy. Po tym co tam się stało, byliby wyjątkowo głupi, gdyby spróbowali czegoś jeszcze.

- Ale… - ostrożnie odsunęłam głowę od jego palca. - Nie osiągnęli swojego celu… Mówili, że chcą dorwać profesora. Co stoi na przeszkodzie, żeby spróbowali znowu?

- Nie Twoja w tym głowa ptaszyno – mężczyzna stanął przed fotelem, oparł się rękoma o podłokietniki i powoli pochylił się nade mną. – Szczerze mówiąc, byli dla was naprawdę łaskawi.

- Nie nazwałabym tego w ten sposób… - ukryłam głowę w ramionach i mocniej wcisnęłam się w oparcie fotela. – Ja… wiem, że mogło skończyć się o wiele gorzej, ale nie czuję, jakby skończyło się dobrze. To… To było straszne…

- Może więc… opowiesz mi co było dla Ciebie najgorsze? – zapytał z wyraźnym zainteresowaniem. Niczym wąż posmakował powietrze językiem.

Zacisnęłam usta. Mimo, że chciałam to z siebie wyrzucić, ciężko było mi o tym mówić. Przecież nie znałam tego mężczyzny. Nie wiedziałam, czy mogłam liczyć z jego strony na współczucie czy zrozumienie, a naprawdę nie chciałam usłyszeć słów krytyki. Do tego był bardzo natarczywy. Napierał na mnie. Naruszał moją przestrzeń, przez co nie czułam się komfortowo. Chociaż nalegał, pokręciłam jedynie głową.

- Nagle ucichłaś? – szatyn powoli przesunął po mnie wzrokiem, podejrzanie długo wpatrując się w moją koszulkę, na wysokości piersi. - Więc powiem Ci, że też miałem z nimi do czynienia.

- T... Tak? – szepnęłam, ponownie zaciskając palce na różdżce.

- Mówią, że to popaprani ludzie, ale wiesz co? – pochylił się nade mną jeszcze bardziej. Dla ostrzeżenia dźgnęłam go różdżką między żebra, ale nic sobie z tego nie zrobił. - Takie wydarzenia zmieniają człowieka na zawsze. Od Ciebie zależy ile nauczek z nich wyciągniesz i po której stronie barykady skończysz. Obyś na końcu tego nie żałowała… - szepnął mi wprost do ucha i oblizał się.

Gdy poczułam jego oddech na szyi, wywołało to u mnie gęsią skórkę. Zaczerwieniłam się. Nie do końca rozumiałam, co mężczyzna miał na myśli, ale w takiej sytuacji naprawdę ciężko było się skupić. Jęknęłam cicho i panicznie rozejrzałam się w poszukiwaniu drogi ucieczki.

- Ja… ja jednak już pójdę – wypaliłam nagle, szybko złapałam go za ramię i pospiesznie wyślizgnęłam się tuż po jego ręką.

- Nie skończyliśmy rozmowy… - syknął, prostując się i obracając do mnie przodem.

- Wiem, przepraszam… - Nie patrząc za siebie, ruszyłam pospiesznie do drzwi. - Jestem bardzo zmęczona! Dobranoc.

Praktycznie wybiegłam do sypialni, szybko zamykając za sobą drzwi. Przylgnęłam do nich plecami i przez kilka, może kilkanaście minut stałam tak, wpatrując się w ciemność. Nasłuchiwałam. Najwidoczniej mężczyzna nie zamierzał mnie gonić. Poczułam ulgę. Całe to spotkanie było bardzo enigmatyczne. Miałam wrażenie, jakby połowa tego wcale nie miała miejsca. Było przecież naprawdę późno, a ja wciąż byłam w szoku. Spojrzałam na łóżko. Alex trochę się wierciła, ale była pogrążona we śnie. Gdy już miałam do niej dołączyć, usłyszałam za drzwiami kroki. Spanikowałam. Złapałam za różdżkę i schowałam się za wielką skrzynią, obserwując wejście. Na szczęście nie musiałam jej używać, bo gdy drzwi się uchyliły, a do środka wpadło trochę światła, w progu stanął profesor Moody. Jego twarz nie była już zadrapana. Mężczyzna miał na sobie swój płaszcz i skórzaną kurtkę. W ręce trzymał buteleczkę z której pociągnął solidny łyk. Odchrząknął, a jego mechaniczne oko prześlizgnęło się po wnętrzu sypialni, zatrzymując na leżącej w łóżku Alex. Szalonooki sapnął i ruszył wolno w jej kierunku. Wyskoczyłam zza skrzyni i mocno objęłam go w pasie, aż drgnął.

- Profesorze! – pisnęłam, wtulając się. – Bałam się, że to ktoś inny.

- Ktoś inny? – zdziwił się, chowając buteleczkę.

- Pana znajomy – szepnęłam.

- A tak – profesor odchrząknął i poklepał mnie po plecach. – Wybacz. Nie mówiłem, że ktoś do mnie przyjdzie, bo byłem pewien, że smacznie śpicie. Mam nadzieję, że mój… ekhem… „znajomy” Cie nie przestraszył, hm?

- Ja… znaczy… No tylko trochę… - spuściłam wzrok. Odsunęłam się od nauczyciela i schowałam różdżkę. - Bardziej bałam się, że coś się Panu stało. Gdzie Pan był?

- Miałem coś pilnego do załatwienia. To miłe, że się o mnie martwisz, ale wracaj do łóżka, dobra? Już prawie świta.

Moody poklepał mnie po ramieniu, a ja kiwnęłam głową i posłusznie położyłam się obok przyjaciółki. Moody poprawił mi kołdrę, a potem usiadł ciężko na skraju łóżka. Otulił Alex kołdrą i odgarnął włosy z jej twarzy, przyglądając się jej przez chwilę, jak spała.

- Chcę… chcę żebyś to zrobił… - sennie wymamrotała Alex, przekręcając się na bok.

- Co zrobił?... – szepnął Moody, pochylając się nad dziewczyną. Wpatrywał się w nią natarczywie. Językiem zwilżył wargi.

- Pewnie znowu jej się coś śni – powiedziałam cicho. – Niech profesor jej nie słucha.

Moody wyprostował się. Spojrzał na mnie, później na Alex. Jego oko kilkukrotnie przeskoczyło pomiędzy nami, jakby mężczyzna coś porównywał.

- Też musze odpocząć. – Stwierdził nagle, jakby z zawodem. Wstał i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.



Resztę nocy przespałam czujnie, budząc się, gdy tylko usłyszałam jakiś szmer. Rano czułam się wykończona. Po tym co nas spotkało, profesor kazał nam mieć siebie nawzajem na oku. Podkreślił, że wrócenie do codzienności może być dla nas trudne, ale że musimy sobie w tym pomagać. Po krótkiej rozmowie z profesorem, udałyśmy się na śniadanie. Myślami byłam daleko od murów szkoły. Słuchałam rozmowy Harrego i Alex jednym uchem. Kiedy przyjaciółka obiecała mu, że odda pelerynę jeszcze dziś, zdziwiłam się. Byłam pewna, że ta zaginęła bez śladu. Tyle czasu nie mogłyśmy jej znaleźć, a ona chciała zwrócić ją jeszcze dzisiaj? Pomysł wydał mi się niedorzeczny. Może Alex nie myślała wcale trzeźwo? Miałam złe przeczucia. Zmartwiłam się. Wstałam od stołu, by za nią ruszyć. Akurat wtedy do Wielkiej Sali wszedł profesor Moody.

- Wszystko w porządku? – zapytał, gdy go mijałam.

-Sama nie wiem… chyba nie – powiedziałam cicho.

Moody zerknął kontrolnie na stoły pełne uczniów, dotknął dłonią moich pleców i wyprowadził mnie na zewnątrz. Na szybko powiedziałam mu o zachowaniu Alex. Bałam się, że przyjaciółka znowu zaszyje się gdzieś na pół dnia, albo co gorsza sięgnie po alkohol. Profesor pochwalił moją czujność, pokiwał głową i uznał, że spróbujemy ją znaleźć. Szkoła była ogromna, ale na naszą korzyść zadziałał fakt, że Filch widział, jak szła w stronę lochów. Szybko ruszyliśmy w tamtym kierunku. Miałam nadzieję, że ją dogonimy. Magiczne oko profesora ślizgało się po każdym zakamarku. Gdy przechodziliśmy w pobliżu składziku, usłyszeliśmy, jak ktoś mówił „nigdy więcej tego nie rób”. Szalonooki zatrzymał się nagle i szybko obrócił w stronę drzwi, otwierając je. Przy drzwiach stał profesor Snape, a nieco dalej, blisko ściany stała Alex. Co robili w takim miejscu? Nim padły słuszne pytania, przyjaciółka dostała ataku paniki. Próbowałam pomóc ją uspokoić. Snape podał jej papierową torbę, a później jakby nigdy nic wyszedł na korytarz.

- Nic jej nie będzie – stwierdził sucho.

Chciał odejść, ale Szalonooki zagrodził mu drogę laską. Brunet uniósł brwi i spojrzał nieprzychylnie na Moody’ego.

- Zabieraj to – warknął Snape.

- Najpierw pogadajmy. Co właściwie się stało? – zapytał czujnie Moody. Opuścił laskę i przymknął drzwi od składziku, zostawiając mnie i Alex w środku. Przez szparę widziałyśmy jak rozmawiali. - Czego ma nigdy więcej nie robić?

- Jak to czego? – Snape wyprostował się. Żaden z mięsni jego twarzy nawet nie drgnął. To co powiedział, wyrzucił z siebie z dziecinną łatwością. – Zakradać się do mojego składziku. Już raz mnie okradła, a teraz zamiast siedzieć na śniadaniu, kręci się znowu w pobliżu. Nie jestem głupi. Umiem łączyć fakty.

- Nie tylko Ty, Snape. Nie tylko Ty – Moody oblizał się. - Ale to dobra dziewczyna. Kręci się tu o wiele więcej podejrzanych osób…

- Chcesz mnie pouczać? – Snape zmrużył oczy. - Sam potrafię zadecydować, kto jest podejrzany, a kto nie.

- Niewątpliwie. Tak sobie tylko myślę, że to dość dziwne miejsce na rozmowy – Moody wskazał ruchem głowy na pomieszczenie w którym byłyśmy. – Twój nowy gabinet, Snape? – zakpił.

- Tu złapałem Lamberd, to tu rozmawialiśmy. Nie muszę Ci się tłumaczyć – syknął Snape. – Jeśli masz mi coś do zarzucenia, możemy w tej chwili pójść do Dumbledore’a…

Na moment zapadła między nimi cisza. Profesorowie mierzyli się na spojrzenia.

- To nie będzie konieczne – odparł w końcu Szalonooki. – Zabiorę ją stąd. Zapomnijmy o sprawie.

Snape wykrzywił usta, zerknął w naszą stronę, obrócił się na pięcie i odszedł. Moody otworzył składzik i spojrzał na nas. Po policzkach Alex płynęły łzy. Ja stałam zdezorientowana. Faktycznie kiedyś próbowałyśmy okraść Snape’a, ale czemu Alex miałaby teraz próbować się tam włamać? Było jedno logiczne wytłumaczenie… Peleryna. To z tego powodu przyjaciółka opuściła śniadanie.

- No Alex… Mówił prawdę? – Moody zapytał cicho.

Przyjaciółka stała przez chwilę w bezruchu, nie wiedząc co powiedzieć. Widziałam, że znowu ogarnia ją panika. Przyłożyła torebkę papierową do ust i po kilku wdechach w końcu niepewnie kiwnęła głową. Szalonooki westchnął ciężko. Rozłożył ręce i przytulił ją do siebie.

- Dziewczyno, nie możesz tak robić. Szczególnie nie teraz. Co Tobą kierowało? Chciałaś poczuć adrenalinę? Sprawdzić się? Zapomnieć?... Musicie się wyciszyć, a nie pakować w kolejne tarapaty.

Alex milczała, nie patrząc ani na mnie, ani na profesora. Byłam pewna, że zadręcza się wczorajszym porwaniem i tylko dlatego zdobyła się na coś tak głupiego. Moody w końcu odsunął ją od siebie i złapał za ramiona, by jej się lepiej przyjrzeć.

- Powiedz, co chciałaś mu zwinąć? Może jest sposób, żebym to jakoś zdobył na własną rękę…

- Co? – zdziwiła się. Przetarła palcami oczy. - Czemu profesor miałby to robić…

- Jeśli tak desperacko tego potrzebujesz, nie mam wyjścia. Ja was w to wplątałem. – przyznał Moody. – Choć jeśli chodzi o jakieś zioła uspokajające, lepiej byłoby udać się z tym do skrzydła szpitalnego. Pomfrey zna się na tym najlepiej.

- Nie… to nie tak… - mruknęła Alex.

- Chodziło o pelerynę, prawda? – zapytałam, wpatrując się w przyjaciółkę.

- Pelerynę? – zdziwił się Szalonooki.

- Niewidkę od Harrego – westchnęła brunetka. - Profesor Snape ją zarekwirował…

Moody zmrużył na moment oko, a potem podrapał się po brodzie.

- I trzyma ją w składziku?

- Nie wiem – Alex potrząsnęła głową. - W składziku, albo w gabinecie. A Harry naprawdę musi dostać ją z powrotem.

- Powinnaś była mi powiedzieć – żachnęłam się, krzyżując przed sobą ręce. – Szukałyśmy jej tyle czasu!

- Nie od początku wiedziałam, że ją ma! – broniła się Alex. – Poza tym Ty byś od razu pobiegła z tym do dyrektora.

- Może wcale nie! Byśmy coś razem wymyśliły.

- Dobra dziewczyny, spokój! – Moody machnął ręką, próbując nas uciszyć. – Dajcie mi trochę czasu, a spróbuję coś z tym zrobić.

- Proszę, nie! – Alex spojrzała na niego błagalnie. – Jeśli Snape dowie się, że poszłam z tym na skargę, nie da mi żyć. Jak nic obleję jego przedmiot, a Gryffindor skończy bez punktów, albo nawet z ujemnymi!

Szalonooki położył dłoń na jej ramieniu i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Spokojnie, zaufaj mi. Coś wymyślę. Na kiedy ją potrzebujesz? 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz