poniedziałek, 7 października 2019

61. Sam na sam z profesorem.

- Alex, może napijesz się her…? – rzucił profesor, gdy mijaliśmy próg sypialni.

Weszliśmy do gabinetu. Oko mężczyzny szybko przeskoczyło pomiędzy kilkoma punktami, takimi jak biurko, kominek czy kanapa, a później zakręciło się wokół własnej osi, rozglądając dookoła.

- Alex?...

Mężczyzna puścił moje ramię, ruszył do drzwi i szybko je otworzył. Wyjrzał, a następnie wyszedł na korytarz. Ja wciąż nie czułam się najlepiej. Skorzystałam z chwili spokoju i usiadłam ciężko na skraju kanapy. Złapałam się za głowę i wsparłam łokcie o kolana. Przez szybkie picie mieszanki Pansy, a później przymusowe otrzeźwienie, miałam straszny mętlik w głowie. Nie byłam w stu procentach pewna ile rzeczy mi się wydawało, ile działo się naprawdę, ani co paplałam, gdy nie byłam w pełni świadoma. Wszystko to mnie przytłaczało, dlatego zacisnęłam powieki i próbowałam poukładać sobie wydarzenia chronologicznie. Gdzie w tym wszystkim była Alex? Musiała gdzieś być, bo inaczej profesor by jej nie szukał.

Po dłuższej chwili, drzwi trzasnęły tak, że aż zatrzęsła się futryna. Drgnęłam zaskoczona i niepewnie podniosłam wzrok. Szalonooki znów był w gabinecie. Szybkim, miarowym krokiem zbliżył się do biurka. Coś chyba było nie tak, bo praktycznie rzucił się do uchylonej szuflady, gwałtownym ruchem wysuwając ją do końca, przez co ta omal nie wypadła na podłogę. Profesor zmarszczył brwi i niedbale przerzucił kilka rzeczy. Nie znajdując tego, czego szukał, uderzył pięścią w blat biurka.

- Do diabła z tą dziewczyną! – zaklął.

Zamrugałam, nie rozumiejąc o co chodziło. Moody nie zwracał na mnie uwagi. Szybko sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wydobył z niej mapę huncwotów.

- Gdzie się podziałaś królewno? – wymamrotał, rozprostowując papier.

Obejrzał go z obu stron, przybliżając i oddalając go od twarzy. Patrzył tak intensywnie, jakby sama chęć zobaczenia zawartości miała uruchomić mapę. Tak się jednak nie stało. Pergamin pozostawał pusty.

- Nie dasz się okiełznać, co?... – mruknął.

- Do tego chyba potrzebne jest zaklęcie?... – wtrąciłam nieśmiało, ponownie zamykając oczy.

- Co?... – Moody drgnął i zerknął w moją stronę, unosząc brwi. - A tak, tak. Zaklęcie…

Mężczyzna mruknął niezadowolony, schował mapę, oparł się dłońmi o biurko i na moment zwiesił głowę, myśląc intensywnie. W końcu zacisnął palce, łypnął raz jeszcze w stronę szuflad i zaczął je przeglądać jedna po drugiej. Robił to w skupieniu i napięciu. Punktem kulminacyjnym było wysunięcie szuflady na samej górze. Moody spojrzał do środka, mięśnie jego twarzy drgnęły, a w oku pojawił się dziwny błysk. Powoli podniósł na mnie wzrok. Obserwował mnie przez dłuższą chwilę, jakby z wahaniem. Ja siedziałam przygarbiona, palcami pocierając skronie. Moody oblizał się powoli.

- Klaro, jak się czujesz? – zapytał nagle.

- Strasznie boli mnie głowa… - przyznałam szczerze.

- Zaraz naleję Ci herbaty – odparł profesor i sięgnął do szuflady.

Z namaszczeniem wyciągnął z niej zeszyt przypominający okładką mój pamiętnik i ostrożnie zostawił go na blacie. Zaraz potem zdjął ciężki, skórzany płaszcz i powiesił go na oparciu krzesła. Złapał za różdżkę, podszedł do stoliczka, sprawdził zawartość czajnika i czarem zmusił wodę do zagotowania. Przez cały ten czas stał do mnie bokiem.

- Chyba już ochłonęłaś, więc mam kilka pytań - zagaił, luźnym tonem. – Mówiłaś, że upiłaś się przez przypadek… To dość ogólnie stwierdzenie. Możesz to sprecyzować?

- Yy… Tak – kiwnęłam głową i spojrzałam w stronę mojego mentora. Ostrożnie ważyłam słowa. - Przez przypadek, bo nie chciałam doprowadzić się do takiego stanu. Profesorze, alkohol mi nawet nie smakuje…

- Ale jednak go wypiłaś – stwierdził z nutą zaciekawienia w głosie. - Jak więc do tego doszło? Znowu ktoś Ci czegoś dolał? Nie pilnowałaś szklanki? - Magiczne oko profesora wpatrywało się we mnie. – Wiesz, że byłoby to bardzo nieodpowiedzialne. Po tamtych wydarzeniach…

- Pamiętam profesorze – przerwałam mu. – Ale nie o to chodziło…

- A o co? – mężczyzna sapnął. - Kto w ogóle był z Tobą? Czemu nie było tam Alex?... – Przyszykował pusty kubek i zasypał go herbatą. – Mam wiele pytań, ale to dlatego, że jeszcze nie widziałem Cię aż tak pijanej. Masz ile… czternaście lat? Do tego leżałaś niemal pod moimi drzwiami… Zastanawiam się, czy próbowałaś do mnie przyjść? Szukałaś pomocy?...

Zmrużyłam na moment oczy. Naprawdę chciałam sobie przypomnieć, ale nie miałam pojęcia dlaczego byłam na korytarzu na tym piętrze. Czy Draco zobaczył, że źle się czuję i podrzucił mnie do nauczyciela? To nie było w jego stylu. Może więc zrobiła to Alex? Znalazła mnie gdzieś i chciała odprowadzić? Nie, ona przecież nie była typem kapusia. Zaprowadziłaby mnie do dormitorium, żebyśmy obie nie miały kłopotów. Mogłabym powiedzieć coś wzniosłego, dorobić różne teorie do historii, ale nie chciałam okłamywać profesora. Musiałam odpowiedzieć zgodnie z własnym sumieniem.

- Ja… ja nie wiem… - zająknęłam się. – Przepraszam. Nie chcę kłamać. Ostatnich wydarzeń wcale nie pamiętam. Może zrobiłam to podświadomie, może przez przypadek… - lekko wzruszyłam ramionami.

- Rozumiem… - Moody brzmiał na lekko zawiedzionego. Stanął tyłem do mnie i dyskretnie poszukał czegoś w kieszeni. – A co było przedtem? – zapytał. Pomajstrował jeszcze przy kubku, a następnie zalał go wrzątkiem.

- Przedtem… - przygryzłam koniec kciuka i zaczęłam myśleć intensywnie. – Ja… miałam się… znaczy… Ech… Zaproszono mnie, więc poszłam na spotkanie ze znajomymi – wypaliłam w końcu. Czułam, że policzki mi się rumienią.

- Tak bez Alex? – zdziwił się nauczyciel. – Miałem wrażenie, że wszędzie chodzicie razem.

- No nie do końca… Alex też ma swoje sprawy. No i nie mogłam jej znaleźć. Do tego te wszystkie straszne plotki na jej temat… - potrząsnęłam głową. – Poszłam więc sama, a tam poczęstowano mnie piwem.

- Musiałabyś go wypić naprawdę sporo, żeby znaleźć się w takim stanie. – Moody spojrzał mi prosto w oczy i postawił przede mną parujący kubek. – Uważaj, bo gorąca – napomknął.

- Bo to nie od piwa – odparłam, patrząc na herbatę. Zawahałam się. - Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak skarżenie…

- No mów. Przecież nie będę nikogo nękał – żartobliwie rzucił profesor, jednocześnie zachęcając mnie gestem ręki do kontynuowania. Złapał za oparcie fotela i przysunął go, by mebel znajdował się naprzeciw mnie. Zaraz potem w nim usiadł.

– No więc później pojawili się ślizgoni... - Odgarnęłam włosy z twarzy. - Marcus Flint i Pansy Parkinson. Zrobili jakiegoś drinka i kazali wszystkim pić.

- Ten dzieciak strasznie się panoszy… - Moody pokręcił głową. – Czyli co? Wypiłaś? – Przeszywał mnie wzrokiem.

- Tak - zawstydziłam się. - Nie miałam wyjścia…

- Grozili Ci?... – mężczyzna spoważniał.

- Nie dosłownie... Ale nie przyjmowali odmowy, a ja po prostu nie chciałam ich denerwować.

- Litości! – Moody nagle uderzył otwartą dłonią w podłokietnik. – Zastanów się dziewczyno. Nie chciałaś ich denerwować?

- Ja… - speszona wbiłam wzrok we własne kolana. - Ja nie lubię, kiedy ktoś jest na mnie zły…

- I dlatego zrobisz tak, jak ktoś Ci zagra? Co to w ogóle za argument? A jakby kazali Ci kogoś zabić, też zrobiłabyś to, bo „nie chcesz ich denerwować”?

- Nie wiem… Może i nie… - zająknęłam się i odruchowo zaczęłam wykręcać palce. – To wszystko zależy od sytuacji. A co jeśli tak?

- To ja odpowiem za Ciebie – Profesor gwałtownie pochylił się do przodu. Patrzył mi głęboko w oczy, jakby zamierzał wyczytać coś z wnętrza mojej duszy. Powoli się oblizał. - Nie zabiłabyś. – Odpowiedział z pewnością w głosie. – Nie byłabyś do tego zdolna…

- Skąd profesor może to wiedzieć?... – zapytałam cicho, nadal wykręcając palce. – Ludzie przecież robią straszne rzeczy, kiedy postawi się ich na granicy…

- Wiem to stąd. – Moody popukał mnie palcem w czoło, aż zmrużyłam oczy. – Jesteś taka czysta i niewinna, Klaro… W tej chwili nawet ciężko Ci odeprzeć ataki na naszych lekcjach. Boisz się użyć drętwoty, więc widmo zabójstwa sparaliżowałoby Cie doszczętnie. Z resztą… - sapnął i wstał, szybkim krokiem ruszając do biurka. – Nieco zboczyliśmy z tematu... Chodziło mi tylko i wyłącznie o to, że nie powinnaś się kierować tym, czy kogoś zezłościsz. Jasne? – Szalonooki wyjął z kieszeni płaszcza buteleczkę i pociągnął z niej łyka.

Kiwnęłam głową. Wcale nie byłam dumna z mojej decyzji napicia się w kryjówce. Wydawało mi się wtedy, że wybrałam mniejsze zło, ale to przecież mogło się skończyć na wiele sposobów. Flint miał złą opinię, Pansy mnie nienawidziła, a Draco był przy nich inny niż wtedy, gdy byliśmy sami.

- Może też trochę chciałam im się przypodobać… - wtrąciłam nieśmiało.

- Żeby być częścią grupy? W tym wieku każdy przez to przechodzi, ale dla tej dwójki nie warto. Zapewniam. – Mężczyzna schował buteleczkę. Zerknął na biurko, a później na mnie. Zgarnął z blatu zostawiony wcześniej zeszyt i wrócił na fotel. – Może lepiej mi powiedz, co z tymi plotkami?

- Tymi o Alex? Ciężko to powtórzyć… – zmieszana złapałam za kubek herbaty. Chciałam się napić, ale napój był nadal gorący. – Uczniowie zaczęli o niej mówić, że jest… jest… - zająknęłam się. - Że… że ona… Z resztą, to bez znaczenia… To i tak nieprawda – potrząsnęłam głową.

- Nieprawda… - powtórzył zamyślony profesor i potarł podbródek. – No dobrze. W takim razie nie kończ.

Odetchnęłam z ulgą, że nie muszę wypowiadać na głos tego, co mówili o mojej przyjaciółce. Miałam wrażenie, że nawet nie przeszłyby mi te słowa przez gardło. Od tego wszystkiego zaschło mi w ustach. Chuchnęłam w herbatę, próbując ją ostudzić. Gdy w końcu upiłam łyk, Moody zerknął na zegarek. Zaraz potem uderzył w zeszyt końcem różdżki, otworzył go i przekartkował, przesuwając wzrokiem po zawartości.

- Ach tak… - mruknął sam do siebie. - Wiesz Klaro… niedawno Alex twierdziła, że da sobie radę sama i mam pozwolić jej działać. Przyznam, że ciekawiło mnie z czym się mierzy. Skoro jednak mówisz, że to nieprawda, wszystko samo rozejdzie się po kościach. – Szalonooki podniósł na mnie wzrok. - Gdyby jednak działo się coś poważnego, wiesz, że możesz przyjść z tym do mnie?

- Wiem profesorze – kiwnęłam głową. Po chwili wahania, dodałam. – Szczerze mówiąc często proponuję, żeby zwrócić się z czymś do nauczycieli, ale nigdy nikomu nie podoba się ten pomysł…

- Nie mówię o zwracaniu się do innych profesorów – mężczyzna przechylił się do przodu i złapał mnie za kolano. - Ale o zwracaniu się KONKRETNIE do mnie – powiedział z lekkim uśmiechem.

- Ale naszym opiekunem domu jest profesor McGonagall…? – zdziwiłam się.

- Wiem kto jest waszym opiekunem – odparł spokojnie Moody i lekko ścisnął moje kolano. Jego mechaniczne oko zerkało na moją spódniczkę. – Tyle, że ja nie patrzę na was przez pryzmat domów. Kiedy podjąłem się tej pracy, postanowiłem, że włożę mnóstwo wysiłku, żeby wtłuc coś do głów uczniów. Co tu dużo mówić… Nie jestem może najlepszym pedagogiem, ale potrafię rozwiązywać problemy. Nawet te najbardziej skomplikowane…

Patrzyłam mu prosto w oczy i uważnie go słuchałam, popijając ciepłą herbatę. Gorący napój przynosił ukojenie mojemu ciału i głowie. Zaczęłam się zastanawiać. W sumie profesor Moody był mi o wiele bliższy, niż profesor McGonagall. Mężczyzna potrafił się łatwo zdenerwować, ale jednocześnie potrafił być wyrozumiały i elastyczny. Do tego dzięki naszym zajęciom, wytworzyliśmy specyficzną więź. Podobało mi się jak o sobie mówił. Był taki pewny własnych umiejętności. Czy i ja kiedyś taka będę?

- Jeśli więc kiedykolwiek dopadnie Cię uczucie bezsilności… strach… niepokój… - kontynuował, a jego dłoń nieznacznie przesunęła się na moje udo. – Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.

- Oczywiście profesorze – odpowiedziałam z wypiekami na twarzy.

Moody uśmiechnął się i z ociąganiem zabrał dłoń. Poprawiłam spódnicę. Profesor raz jeszcze przekartkował zeszyt. Jego mechaniczne oko skakało po zawartości. Mężczyzna powoli się oblizał, wcisnął zeszyt między oparcie fotela i jego siedzisko, a później spojrzał na mnie.

- Widzisz Klaro. Nie chcę, żeby zabrzmiało to dziwnie, ale mam wrażenie, że wytworzyliśmy pewnego rodzaju więź.

- Zupełnie, jakby czytał mi profesor w myślach… - zamrugałam zaskoczona. Dokładnie takie słowa zapisałam kilkukrotnie w moim pamiętniku.

- Bez obaw – mężczyzna zaśmiał się w głos. – Mieszanie w głowie, to lekcja na dużo, dużo później. Tym razem pewnie po prostu czujemy podobnie. – mrugnął wesoło.

Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową, na znak zgody. Przez herbatę zaczęłam się czuć naprawdę błogo. Świat wydawał się zwolnić. Natrętne myśli wypadły z mojej głowy. Ciało wydało mi się takie lekkie. Musiałam naprawdę potrzebować tego napoju. Sączyłam go powoli, a Moody zajrzał mi do kubka. Ten był w połowie pusty.

– Zaparzyć Ci kolejną? – zapytał, wskazując ruchem głowy na kubek. Też zajrzałam do środka.

- Nie. Nie trzeba profesorze. Już mi lepiej – odparłam. - Poza tym jest już późno. Nie powinnam wracać?

- Teoretycznie tak… - mężczyzna zerknął na zegarek, mrużąc jedno oko. – I tak jest już po ciszy nocnej… Co powiesz na małą lekcję?

- O tej porze?... – zdziwiłam się.

- O tej porze – powtórzył za mną.

- Ale profesorze… My już mieliśmy dzisiaj zajęcia.

- Ta lekcja będzie zgoła inna – stwierdził enigmatycznie. – Pamiętasz? Mówiłaś mi, że próbowałaś się dotykać, ale Ci nie wychodziło. Zaoferowałem wtedy pomoc.

Zamrugałam. Zaskoczyło mnie, że profesor teraz z tym wyskoczył. Mimo wszystko powoli pokiwałam głową. To była prawda. Naprawdę próbowałam ćwiczyć, ale nie do końca rozumiałam co, jak i po co.

- Tak się składa, że gdy byłaś pijana, powtarzałaś, że tego nie potrafisz – kontynuował mężczyzna. – Rozumiem, że to musi Cię strasznie gnębić… Dlatego pomyślałem, że moglibyśmy przećwiczyć to w tej chwili.

- Sama nie wiem… - opuściłam wzrok na kubek, natarczywie wpatrując się w napój. Poczułam się zażenowana myślą, że po pijaku powiedziałam to na głos. Najgorsze, że faktycznie mnie to gnębiło.

- To byłaby krótka lekcja – Moody poklepał mnie po udzie. Wstał, podchodząc do regałów. Przesunął palcem po grzbietach książek. Przyjrzał się szpargałom. – Tak naprawdę, nie masz nic do stracenia, ale jeśli nie chcesz, nie nalegam.

- Ja… Nie mówię, że nie chcę… - odparłam nieśmiało.

- Czyli jednak? – w oku profesora pojawił się błysk.

Mężczyzna ostrożnie zgarnął z półki szklaną kulę i postawił ją przede mną na stoliku. Przedmiot był najpewniej pamiątką z wizyty w Londynie. Wewnątrz kuli znajdowała się panorama miasta z Big Benem na czele i błyszczące kawałki brokatu, które zapewne miały imitować śnieg. To była jedna z tych kul, która po wstrząśnięciu wywoływała wewnątrz burzę powoli opadających płatków.

- Mugolska pamiątka? – zdziwiłam się, przyglądając kuli z daleka. – Po co to?

- Potrzebne. - Moody odsunął fotel nieco dalej, robiąc więcej miejsca. - Pomyślałem, że zrobimy to inaczej niż zawsze. Nie będę na Ciebie nacierał, nie będę atakował… Chcę, żeby było na spokojnie. Będziesz mogła się bardziej… - odchrząknął - wczuć.

Pokiwałam ochoczo głową, nie wiedząc jeszcze, na co tak naprawdę się piszę. Odłożyłam kubek na stół. Moody usiadł wygodnie w fotelu.

- Zaklęcie lewitujące przerabialiście na pierwszym roku, prawda? – Zaczął profesor, obserwując mnie uważnie. – Użyj go, by wznieść kulę. Ma być w powietrzu, ale musisz utrzymywać stabilność. Każdy gwałtowny ruch wzburzy jej wnętrze. W ten sposób łatwo zobaczymy, gdy się zdenerwujesz.

Kiwnęłam głową i wstałam. Złapałam za różdżkę, wypowiedziałam zaklęcie i powoli, stabilnie uniosłam kulę. Było to łatwe jak bułka z masłem. Uśmiechnęłam się.

- Świetnie… - sapnął profesor. - A teraz usiądź mi na kolanach.

- Co?... – zdziwiłam się, a moje rozproszenie poruszyło kulą.

- Uważaj – Moody pokazał palcem na kulę i uśmiechnął się kącikiem ust. – Powiedziałem przecież wyraźnie. Usiądź mi na kolanach – powtórzył spokojnie.

- O rany… - jęknęłam. Opuściłam kulę i niepewnie podeszłam do profesora, zawstydzona patrząc na jego kolana.

- No już, na co czekasz? – Szalonooki poklepał się po udach. – Nie ma czego się wstydzić. Już raz na nich siedziałaś, prawda?

- Ale to było przez przypadek…

- A teraz robimy to w ramach lekcji. To nic złego – zapewniał mnie.

Kiwnęłam głową i ostrożnie usiadłam na jego kolanach, tyłem do mężczyzny. Moody złapał mnie za biodra i przyciągnął bliżej siebie, zmuszając, bym usiadła nieco głębiej, a nie na samym skraju jego nóg. Początkowo czułam się jak sparaliżowana.

– Tak będzie mi łatwiej… - odparł. Zaraz potem przechylił się w bok i zerknął na stolik. – Klaro, kula – przypomniał.

- A tak, tak… Przepraszam – bąknęłam i wykonałam gest różdżką, unosząc kulę.

Wpatrzyłam się w nią, próbując zupełnie nie myśleć o tym, że siedzę na kolanach profesora. Byłoby mi o niebo łatwiej, gdyby nie to, że on wcale nie zamierzał siedzieć bezczynnie. Mężczyzna ostrożnie dotknął moich barków i przesunął palcami w dół, po moich plecach. Poczułam na ciele ciarki, co naturalnie wywołało poruszenie lewitującej kuli.

- Skup się Klaro – powiedział profesor. – Będę Cię rozpraszał, ale Twoim celem jest utrzymanie kuli w dobrej pozycji – przypomniał.

- Wiem profesorze. Próbuję… - szepnęłam.

Moody przez chwilę głaskał moje plecy. W końcu przejechał dłońmi po mojej talii aż na płaski brzuch. Zmrużyłam nieco oczy, jakby miało mi to pomóc zamknąć się na inne bodźce. Kula drżała lekko, ale utrzymywała się w pozycji. Szalonooki zaglądał mi ponad ramieniem. Widząc, że sobie radzę, przesunął dłonie ku górze, wjeżdżając nimi na moje piersi. Poczułam, że moja twarz robi się czerwona aż po same koniuszki uszu. Kula zatrzęsła się gwałtownie. Poruszyłam się niespokojnie, chcąc zrzucić z siebie jego ręce.

- Spokojnie Klaro – sapnął profesor. – Wciąż ćwiczymy. Dobrze Ci idzie.

- Ale…

- Mówiłaś, że nie wiesz jak masz to robić – mężczyzna puścił mnie na moment, zalewając potokiem słów. - Pokazuję Ci, jak, a przy okazji dbasz o praktykę. Powtarzam, skup się. Musisz być gotowa do działania w każdych warunkach. Jeśli nauczysz się ignorować bodźce…

- Nie będą w stanie mnie rozproszyć… - dokończyłam za niego i kiwnęłam głową. Zamknęłam na moment oczy i westchnęłam. Lekcja była dla mnie krępująca, ale nie była taka straszna jak te, w których nauczyciel się na mnie rzucał. Musiałam wmówić sobie, że jestem w stanie tego dokonać. – Dobrze… Kontynuujmy… - powiedziałam cicho.

- No to kula do góry – przypomniał, zaglądając mi ponad ramieniem.

Naprawdę chciałam udowodnić jemu i sobie, że potrafię to zrobić. Kiedy więc po raz kolejny złapał mnie za piersi, drgnęłam lekko, ale udało mi się utrzymać przedmiot niemal w nienaruszonym stanie. Pewnie było łatwiej, bo spodziewałam się tego, co zrobi. Moody powoli, nienachlanie błądził dłońmi po górnych partiach mojego ciała, pieszcząc je delikatnie przez ubranie. Może nawet uznałabym to za przyjemne, gdyby nie okoliczności. Przez ciągle skupienie na kuli, nie odbierałam tego jako pieszczot. Starałam się zagłuszać głupie myśli. Gdy zaczynało mi iść naprawdę dobrze, mężczyzna znowu zmienił taktykę. Wjechał dłońmi na moje uda, podążając aż do kolan. Tam złapał za kraniec mojej spódnicy i powoli, po cichu podwinął ją do góry. Odruchowo zacisnęłam mocniej uda. Kula zadrżała niebezpiecznie.

- Coś nie tak?... – cicho zapytał Moody, nachylając się bliżej mojego ucha.

- N… nie… - mruknęłam speszona.

- No właśnie. Wszystko jest w porządku. Nie pozwalaj wybić się ze skupienia – przypomniał mi z uśmiechem.

Choć zaczynałam odczuwać zmęczenie, a powieki zdawały mi się robić coraz cięższe, nie chciałam tak łatwo się poddawać. Musiałam utrzymać skupienie. Powtarzałam sobie to w głowie jak mantrę. Moody wpatrywał się we mnie. Widząc, że się staram, powoli, jakby niepewnie przesunął dłonie na wewnętrzną stronę moich ud i lekko je rozszerzył. Poddałam się mu, ale kula zatrzęsła się jeszcze bardziej. Czułam, jak cała drżę. Ze strachu, czy z podniecenia? Była to naprawdę dziwna, trudna do określenia mieszanka. Mrugałam szybko, próbując nie stracić kuli z oczu.

- Wiem, że to trudne… - szeptał Szalonooki, przesuwając swoimi dużymi, męskimi palcami po mojej skórze, stopniowo, coraz bardziej podwijając przy tym spódnicę.

- Profesorze… - jęknęłam, zerkając na dół. Kiedy zobaczyłam, dokąd zmierzał, zrobiło mi się gorąco. Twarz paliła mnie jeszcze bardziej. Nie. Choć bardzo chciałam, zupełnie nie mogłam się skupić.

- Nie myśl o tym. Nie myśl, że to ja – szepnął Moody, a jego dłoń znalazła się na moich majtkach.

Potarł mnie przez nie, a ja drgnęłam, całkowicie tracąc kontrolę nad przedmiotem. Kula uniosła się gwałtownie podlatując pod sam sufit, a potem upadła na ziemię, z trzaskiem rozwalając się na tysiące małych kawałeczków. Błyszczący brokat wystrzelił do góry, zasypując część pokoju srebrnym pyłem. Moody od razu zabrał ręce.

- Ojej! Przepraszam! – pisnęłam.

Zawstydzona naciągnęłam spódnice aż do kolan. Szybko wstałam na równe nogi, ale od natłoku emocji zrobiło mi się słabo. Czułam się tak, jakbym miała zaraz zemdleć. Nie wiedzieć czemu, oddychałam bardzo szybko. Do tego zaschło mi w gardle. Chciałam jak najszybciej posprzątać bałagan którego narobiłam, więc rzuciłam się w stronę kuli. Moody próbował złapać mnie za rękę, ale nie zdążył. Odchrząknął i powoli podniósł się z fotela, poprawiając spodnie.

- Klaro, nie przejmuj się. Nic się nie stało – mówił spokojnie.

- Ale Pańska pamiątka… ona jest zniszczona – w drżących dłoniach trzymałam kawałki szkła. Wolałam się skupić na kuli niż na tym, co się przed chwilą działo. – Naprawdę chciałam nad tym zapanować…

- I bardzo dobrze Ci szło, ptaszyno – profesor stanął za mną i złapał mnie za ramiona. – Wytrzymałaś bardzo dużo. Jestem z Ciebie dumny. Naprawdę. A teraz wstań i zostaw to, bo się pokaleczysz. Zaraz sam to naprawię.

Powoli wstałam, a mężczyzna strzepnął szkło z mojej dłoni. Na miękkich nogach podeszłam do kanapy i usiadłam na niej, od razu łapiąc za kubek herbaty i opróżniając go do końca. Moody złapał za różdżkę i jednym machnięciem sprawił, że wszystkie części szklanej kuli zlepiły się w całość. Rzecz wyglądała na nienaruszoną.

- Widzisz? Nic jej nie jest – powiedział do mnie z uśmiechem, po czym zatrząsł kulą.

Brokat zaczął powoli opadać. Przez chwilę patrzeliśmy na to w milczeniu, a później przedmiot wrócił na półkę. Powoli dochodziłam do siebie. Do tego senność morzyła mnie coraz bardziej. Moody zerknął na zegarek i usiadł na kanapie obok mnie. Wstydziłam się na niego spojrzeć.

– Wiesz Klaro… Ta lekcja była krótka, ale odnoszę wrażenie, że zrobiliśmy spore postępy.

- Tak profesor myśli?...

- Mhm – przytaknął ruchem głowy i objął mnie ramieniem. – Następnym razem pewnie wytrzymasz jeszcze dłużej… - pokrzepiająco potarł moje ramię. Obrócił różdżkę w palcach. - Co w ogóle myślisz o naszych zajęciach? – zapytał nagle, zerkając na mnie czujnie. – Mam nadzieję, że nie wydają Ci się… sam nie wiem… dziwne?

- Dziwne?... – zerknęłam na niego, ale zaraz opuściłam wzrok. - Nie… To znaczy… No… Może czasem… - wzruszyłam ramionami. Byłam tak zmęczona, że ciężko mi było myśleć. Mimo wszystko chciałam odpowiedzieć. - Na pewno nie są całkowicie standardowe. Ale przecież uczy mnie profesor rzeczy, których nie przywiduje podstawa programowa. Tego nie nauczy mnie żaden podręcznik. Nie pomogą mi referaty i kucie po nocach. A profesor jest… jest… - mówiłam coraz ciszej. Ciężko było mi zapanować nad powiekami, więc je na chwilę przymknęłam.

- Jest jaki?... – zapytał z zainteresowaniem Moody. Dłoń która mnie obejmowała, przejechała po całej długości moich pleców, głaszcząc je.

- Profesor jest… moim mentorem… - mówiłam cicho. – Autorytetem. Jest doświadczony. Wie co robi. Ja… Chcę, żeby Pan był ze mnie dumny… Ufam panu, profesorze… - mruknęłam, a moja głowa powoli opadła w jego stronę.

Moody przyglądał mi się przez krótką chwilę. Schował różdżkę, ostrożnie wyjął pusty kubek z moich rąk i odstawił go na stolik. Gdy dotknął mojego policzka, drgnęłam, otworzyłam oczy i na moment usiadłam prosto. Zdałam sobie sprawę, że zaraz zasnę tu jak małe dziecko nie panujące nad własnymi odruchami.

– Przepraszam – mruknęłam, przecierając palcami oczy.

- Nie masz za co – stwierdził, cofając rękę. – Dobrze się czujesz? – zapytał jakby zmartwiony.

- Tak. Jestem tylko trochę śpiąca. Mogę chwilę odpocząć?... – szepnęłam, a głowa znowu mi opadła. Nie miałam siły utrzymać jej prosto.

- Możesz. Nigdzie się nie spieszę – odpowiedział mi Moody, przytrzymując mnie u swojego boku.

- Tylko chwileczkę… - mruknęłam niewyraźnie.

Miałam wrażenie, że jeśli zamknę oczy na minutę czy dwie, poczuje się lepiej. Herbata wciąż rozgrzewała mnie od środka. Powoli odpłynęłam. Moody tym razem odczekał dłuższą chwilę, napawając się samym faktem, że siedziałam o niego oparta. Jego mechaniczne oko ślizgało się po mojej sylwetce, a język powoli przesunął się po górnej wardze. Po pewnym czasie mężczyzna potrząsnął mną lekko, ale wydałam z siebie tylko ciche westchnienie. Nie otwierałam oczu. Szalonooki uśmiechnął się lekko i przesunął dłonią po moim udzie.

- Gdyby nie moja misja, już dawno bym Cię posmakował. – szepnął, wpatrując się we mnie. – Jak długo każesz mi się powstrzymywać, ptaszyno?...

Moody zabrał dłoń z mojej nogi i złapał mnie za podbródek, unosząc go lekko.

- A może czas skończyć czekać?... – mruknął.

Zbliżył się do moich ust i złożył na nich pocałunek. Zrobił to tak delikatnie, że nawet mnie to nie obudziło. Z resztą trwało to tylko krótką chwilę, bo zaraz drgnął i pospiesznie odsunął się ode mnie. Szybko, wręcz niedbale ułożył mnie na kanapie, a sam wstał i podwinął lewy rękaw koszuli. Palcami, uważnie zbadał swoje przedramię, wpatrując się w nie jak w objawienie. Skóra była pobliźniona, ale nie pokrywały jej żadne tatuaże. Mimo wszystko Moody dostrzegł coś, czego ja nie miałam szansy zobaczyć. Jego oczy zaświeciły się, a na twarzy wykwitł szaleńczy uśmiech.

- O tak… Tak, tak! Twój czas nadchodzi Panie – oblizał się lubieżnie.

Jak w amoku zgarnął z oparcia swój płaszcz i szybko go ubrał. Zerknął na mnie kontrolnie, a później zniknął na korytarzu, łapczywie popijając z buteleczki.



Spałam w spokoju do rana. Gdy się obudziłam, miałam zdjęte buty i przykrywał mnie koc. Spojrzałam w stronę zegara i podniosłam się gwałtownie. Pamiętałam, że chciałam przysnąć tylko na kilka minut, a przespałam kilka godzin. Powinnam być teraz na śniadaniu! Do tego nie wróciłam na noc do sypialni. Moją pierwszą myślą było to, że Alex pewnie się o mnie martwi.

- Profesorze? – zawołałam, rozglądając się.

Gabinet był pusty. Szybko ubrałam buty i złożyłam koc, a później zapukałam w drzwi sypialni. Nikt nie odpowiadał. Niepewnie zajrzałam do środka. W kwaterach prywatnych też nikogo nie było.

- Profesorze Moody?... – zawołałam raz jeszcze, choć nie spodziewałam się odpowiedzi.

Nie mogłam uwierzyć, że profesor mnie nie obudził i sam wyszedł na śniadanie. A może próbował mnie obudzić, ale nie mógł? Pełna dziwnych myśli, złapałam za klamkę i zrozumiałam, że drzwi na korytarz zostały zamknięte. Nie pozostało mi nic innego, jak spokojnie czekać na powrót profesora. Usiadłam na kanapie, a mój wzrok przykuł zeszyt zostawiony na fotelu. Ta okładka przypominająca mój pamiętnik… Alex mówiła, że zeszyt był pusty, ale wczoraj wieczorem profesor coś tam w nim czytał. Może używał go do własnych zapisków? Jeśli tylko zajrzę, nie będzie przecież na mnie zły, prawda?... Przesiadłam się na fotel i podniosłam zeszyt, oglądając go uważnie z zewnątrz. Naprawdę wyglądał jak kopia mojego pamiętnika. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy go otworzyłam. Kartki pokrywały ściany tekstu, a pismo wyglądało dokładnie tak jak moje. Te same daty… Na Merlina, te same słowa! Czy on przepisał sobie mój pamiętnik? Drżącymi rękoma, przerażona zaczęłam go kartkować, odkrywając, że wpisy były aktualne. Skąd on to miał?

- Klaro, nie śpisz już?... – usłyszałam głos profesora.

Blada jak ściana podniosłam wzrok i zobaczyłam, że Moody stał w progu. Widząc, co trzymam, mężczyzna spiął się, zacisnął zęby i szybko zamknął drzwi za sobą.

- Gdzie to znalazłaś? Nie powinnaś tego dotykać – powiedział szybko i w paru krokach znalazł się przy mnie.

- Ale profesorze… - byłam w takim szoku, że słowa ledwo wydobywały się z mojego gardła. - To jest mój pamiętnik. Skąd go profesor ma? – siedziałam jak sparaliżowana.

- Pamiętnik? O ile mi wiadomo, to jest mój prywatny zeszyt. – mężczyzna odchrząknął i stuknął końcem różdżki w pamiętnik, a jego kartki momentalnie zrobiły się puste. – Po prostu wygląda podobnie. Coś Ci się musiało pomylić…

- Ale tam były moje zapiski. Wiem, co widziałam! – kartkowałam zeszyt, próbując je znaleźć.

- Zaraz Ci wszystko wytłumaczę… - szepnął Moody.

Spojrzałam na niego wzrokiem oszukanego dziecka. Przez krótką chwilę w oku Moody’ego mogłam dostrzec żal. Ktoś zapukał do drzwi. Mechaniczne oko zerknęło w stronę korytarza, a mężczyzna bez wahania przyłożył mi różdżkę do skroni. Nie powstrzymałam go. Nie broniłam się. Patrzyłam mu prosto w oczy, kiedy za pomocą czarów wdarł się do mojego umysłu i wymazał niechciane wspomnienie. Pamiętałam jedynie, że usiadłam na fotelu i zaczęłam otwierać pamiętnik, ale nigdy nie dowiedziałam się, co w nim było.

Gdy Moody przerwał połączenie, drgnęłam zaskoczona. Jeszcze sekundę temu byłam w pomieszczeniu sama, a teraz stał obok mnie. Czułam się oszołomiona. Miałam dziwne wrażenie, którego nie umiałam się pozbyć.

- Profesorze?... Myślałam, że Pan wyszedł – zamrugałam, wciąż trzymając pamiętnik w rękach.

- Właśnie wróciłem – odparł sucho i ruszył do drzwi. Oparł się ręką o ścianę obok i mocnym ruchem otworzył drzwi na oścież, nieprzychylnie mierząc wzrokiem osobę, która była po drugiej stronie. Oczywiście była to Alex.







4 komentarze:

  1. Najlepsza notka Klary! Jeśli dotychczas był to poziom Mount Everest, to tutaj sięgnęłaś jeszcze co najmniej kilometr wyżej! Brakowało mi tego uchylenia rąbka tajemnicy dlaczego Moody jeszcze żadnej z nich nie bzyknął. 😍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :D
      Ciężko to będzie przebić w przyszłości.

      ~Klara

      Usuń
    2. Jestem pewna, że jeszcze nie raz to przebijesz :)

      Usuń
  2. Zajebista notka, a pomysł z kulą bezbłędny : D

    OdpowiedzUsuń