poniedziałek, 9 września 2019

55. Skrzydło szpitalne przed i po.

(...)

Obaj profesorowie zniknęli w głębi piwnicy. Z góry nie było nic widać, ani za bardzo słychać. Ta cisza była najstraszniejsza. Nie chciałam ściągać na siebie gniewu profesorów, ale ciężko było mi ustać w miejscu.

- Dlaczego… Dlaczego nie pozwolili nam zejść?... – zapytałam drżącym głosem.

Lucjan jedynie odwrócił wzrok, jakby unikał odpowiedzi. Był nienaturalnie cichy i poważny. Zgodnie z życzeniem Snape’a, stał z szeroko rozstawionymi ramionami, blokując mi przejście. Im dłużej to trwało, tym czarniejsze myśli nawiedzały moją głowę. Dlaczego ktoś zaciągnął ją w takie miejsce? Co działo się z nią przez cały czas? Czy jest cała? Czy żyła?... Zaczęłam przestępować z nogi na nogę, a po chwili nie wytrzymałam i rzuciłam się w stronę schodów. Lucjan zareagował stosunkowo szybko, zastępując mi drogę. Chciałam go okrążyć, a on zrobił krok w bok. Próbowałam prześlizgnąć się pod jego ramieniem, ale wtedy opuścił rękę. Z boku musiało wyglądać to jak dziwny taniec.

- To trwa za długo… Przepuść mnie! Muszę do niej iść! – krzyknęłam.

- Klara, daj spokój… - Lucjan brzmiał na zmęczonego. – Niedługo pewnie wyjdą.

- Nie rozumiesz. Nie mogą kazać nam tutaj bezczynnie czekać! Tam jest moja przyjaciółka! Alex mnie potrzebuje!

- Błagam, ciszej! – syknął chłopak, przykładając palce do skroni. - Łeb mi pęka…

Skorzystałam z jego chwilowej nieuwagi i szybko prześlizgnęłam się tuż obok niego. Nie nacieszyłam się jednak zwycięstwem, bo zrobiłam ledwo dwa kroki, a Lucjan złapał mnie za nadgarstek, odciągając od schodów. Jako że nie mógł mnie uspokoić, a ja ciągle próbowałam się wyrwać, nie wytrzymał. Złapał mnie od tyłu, mocno obejmując w pasie.

- Dość tego… - mruknął i szarpnął mną. Podniósł mnie do góry tak, jakbym zupełnie nic nie ważyła.

- Postaw mnie! – pisnęłam zaskoczona, próbując oderwać od siebie jego dłonie.

– To się uspokój! Alex jest w dobrych rękach, po prostu daj im pracować.

Nie czując gruntu pod nogami, zamachałam nimi w powietrzu. Choć faktycznie byłam drobnej postury, ranny ślizgon nie był gotowy na taki wysiłek. Moje wierzganie nie pomagało. Lucjan zrobił kilka chwiejnych, niepewnych kroków, przechylił się za bardzo do tyłu i ostatecznie upadł na plecy, pociągając mnie za sobą. Wylądowałam na nim, uderzając głową w jego klatkę piersiową. On nie miał takiego szczęścia, bo upadł na ubitą ziemię. Usłyszałam pod sobą ciche stęknięcie. Upadek nieco mnie otrzeźwił. Zamrugałam zdezorientowana i znieruchomiałam, przez chwilę nasłuchując, czy oddychał.

- Żyjesz?... – zapytałam w końcu.

- Jeszcze tak… - jęknął obolały ślizgon.

– Przepraszam – zawstydziłam się. - Mówiłam, żebyś mnie postawił.

- Nie zgadniesz, ale próbowałem… – chłopak po raz pierwszy od dłuższego czasu zaśmiał się, choć z pewnym trudem.

Oddychał ciężko. Doszło do mnie, że musiałam go przygniatać. Próbowałam wstać, ale poczułam wtedy, że jego ręce wciąż są mocno zaciśnięte. Lucjan potrafił być zawzięty. Ani na moment nie poluźnił chwytu. Niepewnie złapałam go za nadgarstki i po cichu próbowałam rozszerzyć jego ręce.

- Spróbujesz uciekać? – zapytał chłopak, przymykając na moment oczy.

- Nie zamierzam uciekać, tylko…

- … zejść na dół, do Alex. – dokończył za mnie. – Czyli nie mam wyjścia.

W pierwszej chwili fuknęłam niezadowolona. Od kiedy Lucjan tak chętnie wykonywał polecenia profesorów? Nie zamierzałam przecież złamać żadnego prawa. Chciałam zejść do przyjaciółki i tylko tyle. Dlaczego robili z tego tak wielką rzecz? Zaczęłam się wiercić, próbując dosięgnąć do mojej różdżki.

- Klara, odpuść – mruknął Lucjan. – Nie mam siły się teraz z Tobą bawić. Chcesz, to kontynuujemy to kiedy indziej.

- Chcę po prostu wstać! Strasznie mnie gnieciesz. Poza tym nie rozumiesz. Alex by mnie nie zostawiła! Powinnam być tam na dole…

Lucjan zamilkł na chwilę. Nim zdążył mi odpowiedzieć, na schodach prowadzących do piwnicy pojawił się profesor Snape. Mężczyzna nie miał na sobie peleryny. Przystanął na ułamek sekundy i zmarszczył brwi.

- Amber? Bole? Co wy wyprawiacie? – zapytał oschle i ruszył sprężystym krokiem w naszym kierunku.

- Pilnuje jej, profesorze – Lucjan wysilił się na namiastkę uśmiechu i w końcu mnie puścił.

- Na leżąco? – Brew Mistrza eliksirów poszła do góry. Mężczyzna przyłożył palce do skroni i westchnął, komentując sam do siebie. - Nie… wyjątkowo nie chcę wiedzieć.

Szybko podniosłam się z ziemi, poprawiając ubranie. Zerknęłam w stronę piwnicy i chciałam się rzucić w jej stronę, ale Snape zastąpił mi drogę, patrząc na mnie z góry. Mężczyzna splótł ręce za sobą. Sądząc po jego minie, nie należało z nim igrać.

- Zbierajcie się – nakazał. - Natychmiast wracamy do Hogwartu.

- Profesorze, co z Alex? Nic jej nie jest? Mogę ją zobaczyć? – zalałam go serią pytań.

- Lamberd żyje – stwierdził krótko profesor.

- Ale czy jest cała?...

- Żyje – powtórzył twardo. – A teraz jazda do Hogwartu.

Lucjan zdążył zebrać się z ziemi. Wyglądał na wykończonego. Nie dość, że był ranny, to jeszcze nie dawałam mu taryfy ulgowej, rzucając się bezsensu. Snape nie miał ochoty nas niańczyć, a ja nie dawałam za wygraną. Nie wiem, czy to przez zły dobór słów profesora, czy przez moją bujną wyobraźnię, ale samo stwierdzenie, że „Alex żyje” nie pocieszało mnie ani trochę. Byłam pełna złych przeczuć. Nie chciałam wracać, póki jej nie zobaczę. Cierpliwość Mistrza Eliksirów szybko się skończyła. Unieruchomił mnie czarem, a potem odprowadził naszą dwójkę do skrzydła szpitalnego. Choć była późna pora, pani Pomfrey wiedziała o poszukiwaniach Alex i czekała na ich wyniki. Krótko porozmawiała z profesorem Snape’m, a gdy ten wyszedł, przydzieliła nam po łóżku, opatrzyła głowę Lucjana, a mi dała coś na uspokojenie. Do tej pory byłam roztrzęsiona, ale te dziwnie pachnące krople były naprawdę silne. Już po chwili od ich zażycia poczułam się błogo, a mój umysł stał się wolny od wszystkich natrętnych myśli. Siedziałam na skraju łóżka, wpatrując się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Lucjan wrócił z łazienki przebrany w luźne, krótkie spodenki i przylegający do ciała bezrękawnik eksponujący jego ładnie zarysowane ramiona. Gdy chłopak zobaczył jak siedzę, zamachał mi ręką przed oczami, nie doczekując się żadnej reakcji z mojej strony.

- To bezpieczne? – zapytał, zerkając na krzątającą się panią Pomfrey.

- Używane doraźnie, jak najbardziej – odparła z przyjaznym uśmiechem. - Też chciałbyś kilka kropel na dobry sen?

- Nie trzeba – Lucjan położył się na swoim łóżku i niedbale nakrył kołdrą. Wyglądał jakby coś go gryzło.

Pielęgniarka objęła mnie ramieniem i odprowadziła do łazienki, gdzie pomogła mi się przebrać w pidżamę, a potem odprowadziła mnie do łóżka, nakrywając kołdrą po samą szyję. Niedługo potem do skrzydła wszedł profesor Moody. Na rękach niósł Alex owiniętą w pelerynę profesora Snape’a. Przyjaciółka była nieprzytomna. Pani Pomfrey wskazała profesorowi łóżko zakryte ze wszystkich stron białymi kotarami, a potem cała trójka zniknęła za materiałem. Mówili po cichu. Nie dochodziło do mnie o czym.

- Nie wygląda na ranną – skomentował do mnie Lucjan, wychylając się z łóżka, jakby miało mu to pomóc cokolwiek zobaczyć. Rozluźnił się nieco.

Po jakimś czasie, pielęgniarka kazała wyjść profesorowi, by móc się zająć Alex. Moody wyszedł zza kotary i westchnął. Spojrzał najpierw na mnie, a później na Lucjana, do którego od razu podszedł.

- Bole, powiedz mi wszystko jeszcze raz. Od początku – nakazał stanowczym głosem.

- Ale już wszystko powiedziałem – zarzekł się ślizgon.

- Nie wydaje mi się. Ta Twoja historyjka ma widoczne braki. Mam pomóc Ci odświeżyć pamięć? – Moody złapał chłopaka za koszulkę i pociągnął go do góry.

- Bez agresji proszę! – zawołała Pomfrey, wyglądając zza zasłony. – I ciszej! Przede wszystkim ciszej!

Szalonooki zacisnął zęby, zerknął za siebie, a potem poluźnił uchwyt na koszulce Lucjana. Ślizgon podniósł się do pół siadu i spojrzał na kotarę, mnie, a później na profesora.

- To wszystko jest zamglone… - zaczął chłopak. Widząc złowrogie spojrzenie profesora, dodał szybko. - Nie ściemniam!

- To się przypatrz tej mgle, Bole. Chcę wiedzieć, kto to zrobił. Im szybciej tym lepiej.

Lucjan zamknął na moment oczy, a potem wzruszył bezradnie ramionami.

- To nic nie da. Nie widziałem sprawcy – dotknął bandaża. Rana wskazywała na to, że został uderzony od tyłu.

- A po co w ogóle ją wywlekałeś? – zezłościł się profesor. Pani Pomfrey zrobiła głośne „szusz”, uciszając rozmawiających. Moody przyciszył głos, ale wciąż brzmiał na wściekłego. – Alex była ze mną bezpieczna.

- Mówiłem już, że odniosłem zupełnie inne wrażenie. – Bole walnął prosto z mostu, zupełnie nie przejmując się reakcją Szalonookiego. - Ma Pan specyficzną opinię, profesorze.

- To znaczy? – Moody zacisnął mocniej palce na lasce i łypnął na ślizgona.

- Używa profesor na uczniach czarów w tym też tych zakazanych. Dużo osób się Pana boi. Do tego chodzą różne plotki… Po prostu gdy zobaczyłem, że Alex ledwo trzyma się na nogach, a profesor zamknął ją w pokoju, musiałem coś zrobić.

- Pomijając już te wszystkie bzdury jakie wygadujesz… Dlaczego zamiast zgłosić to nauczycielom, naraziłeś ją na o wiele większe niebezpieczeństwo?! – Moody znowu podniósł głos.

- Panowie! – Pani Pomfrey raz jeszcze wyłoniła się zza kotary. – Ja nie żartuję.

- Przepraszam – rzucił Szalonooki.

- Martwiłem się o nią. Chciałem dobrze – skomentował Lucjan, drapiąc obandażowaną głowę. – To była szybka akcja. Przyznaję, nie pomyślałem. Gdyby działo się to raz jeszcze, zrobiłbym inaczej.

- Inaczej? Następnym razem nie rób nic. Jeśli coś jej zrobiono… - w oczach Szalonookiego było coś groźnego. Miałam wrażenie, że zaraz skoczy do gardła ślizgona.

- Profesorze – Pomfrey wyszła zza kotary i podeszła do naszych łóżek. Dotknęła ramienia Moody’ego. - Proszę na razie opuścić skrzydło. Mam do wykonania badanie, a pacjentom należy się chwila odpoczynku.

- Chciałbym zostać – Mechaniczne oko profesora zerknęło w stronę kotar.

- Lepiej będzie, jeśli profesor także odpocznie. Jest już późno. Proszę wrócić rano.

Chcąc nie chcąc, Szalonooki musiał wyjść ze skrzydła. Pielęgniarka zamknęła za nim drzwi, uśmiechnęła się do nas i znów zniknęła za kotarami. Lucjan dał ręce za głowę i gapił się w sufit. Ja czułam, jak powoli odpływam w objęcia morfeusza. Wydawało mi się, że zamknęłam oczy tylko na moment. Gdy je otworzyłam, już było jasno. Krople nadal mnie trzymały, choć nieco mniej. Przetarłam dłońmi twarz i spojrzałam w bok. Łóżko Alex było wciąż otoczone parawanami.

- Alex?... – zawołałam, podnosząc się do siadu.

- Nic jej nie jest – odezwał się Lucjan. – Ale nie idź tam, bo Cie pogonią. Pomfrey ma jakiś radar – zaśmiał się chłopak.

Obróciłam się w jego stronę.

- Radar?

- Teraz śpi u siebie – powiedział konspiracyjnym szeptem. - Ale gdy próbowałem zajrzeć co u Alex, pojawiła się w dwie sekundy. Lepiej z nią nie zadzierać przed śniadaniem.

- Czyli jej nie widziałeś?...

- Widziałem, gdy ją nieśli i słyszałem jak rozmawiali o niej profesorowie – Lucjan przekręcił się na bok i wsparł głowę na łokciu. – Było tu całe zebranie. Przejęta McGonagall, ciskający się Moody… Pomfrey mówiła, że Alex jest tylko podrapana i wyziębiona. Śpi do teraz. Czyli w sumie wszystko spoko – chłopak pokazał mi wystawiony w górę kciuk.

- To po co ta cała szopka? – zamrugałam.

- Może wyglądało groźniej niż było w rzeczywistości – wzruszył ramieniem. – Pamiętasz gdzie ją znaleźli? Sama tam nie weszła. Z resztą mniejsza. Ważne, że nic jej nie jest. Moody by mnie chyba wypatroszył, gdyby jednak coś tego – zaśmiał się.

- I to Cię bawi?... – zdziwiłam się.

- A mam się dołować? Nie przesadzajmy – stwierdził beztrosko.

Nagle do skrzydła wszedł Draco Malfoy. Chłopak miał ręce w kieszeniach spodni. Zatrzymał się tuż za progiem, łypnął na parawan, na mnie, a ostatecznie na Lucjana.

- Czyli to prawda, Bole? – zagaił, podchodząc do jego łóżka, gdzie przywitali się kumpelskim uściskiem dłoni. – Dałeś sobie przyjebać, żeby legalnie wylegiwać się z dziewczynami?

- Ta… - Lucjan zaśmiał się i podniósł do siadu. - Wiesz, liczyłem na jakiś striptiz i pidżama party, ale nie za bardzo wyszło. Pomfrey ostro pilnuje.

- Słaba miejscówka – Draco nieprzychylnie obejrzał wnętrze skrzydła szpitalnego. - Jak chciałeś pobyć sam na sam, trzeba było przyjść do naszej kryjówki.

- Dobrze czasem zmienić otoczenie – mrugnął Lucjan.

Malfoy obrócił się, zerkając w moją stronę. Krople wciąż działały, więc zamiast posłać mu standardowe, maślane spojrzenie, gapiłam się w sufit.

- A tej co? – Draco wskazał na mnie brodą. - Też oberwała po łbie?

- Nie, dali jej coś na uspokojenie – Lucjan zwlókł się z łóżka i zaczął przeciągać.

Draco uśmiechnął się kącikiem ust. Podszedł do mnie, stanął przy moim łóżku i pstryknął palcami tuż przed moimi oczami. Dopiero teraz skupiłam na nim wzrok. Zamrugałam, przyglądając mu się.

- Chyba nie ogłupłaś od tego, co Amber?

- Czemu pytasz? – przekrzywiłam lekko głowę.

- Bo byłoby szkoda – westchnął teatralnie. Ślizgon jakby od niechcenia poprawił mi kołdrę, a później wsunął dłonie z powrotem w kieszenie spodni. - Dostałem wybitny za ten Twój referat. Udowodniłaś, że wiesz co robisz. Mogłabyś mi zrobić kolejny.

- Kolejny?... – Miałam wrażenie, że moja głowa działa w spowolnionym tempie.

- Referat – powtórzył blondyn. – Kontaktujesz? – zmarszczył brwi.

- Uwierz, wczoraj było dużo gorzej – zaśmiał się Lucjan. – Nie miałem z kim gadać w nocy. To gorsze niż picie do lustra.

Chciałam coś powiedzieć Malfoyowi, ale musiałam sobie przypomnieć co. Draco zmrużył oczy, przyglądając mi się krótką chwilę, a później odszedł od mojego łóżka.

- Sam się w to wpakowałeś – rzucił do Lucjana. – Raz zostałem w zamku, a Ty od razu zgrywasz wielkiego bohatera. I co z tego masz?

- Jeszcze nic, ale wyciągnę z Alex dwie randki – Bole poruszył brwiami, a Malfoy parsknął.

- Draco… - odezwałam się nagle, siadając. – Ja Ci chciałam podziękować.

Malfoy uniósł brwi. I on i Lucjan obrócili się, spoglądając na mnie z autentycznym zdziwieniem.

- Chyba masz na myśli mnie? - Bole podrapał się po głowie. – Może jednak nie kontaktuje – rzucił półszeptem do kumpla.

- Nie. Chodziło mi o niego – pokazałam palcem na Malfoya.

- Przecież mnie tam nawet nie było – blondyn rzucił beznamiętnie.

- Nie mówię o wczoraj, ale o wtedy w łazience – przytuliłam do siebie kołdrę. - Dziękuję, że zareagowałeś i obroniłeś mnie przed Flintem – powiedziałam szczerze.

Draco zakrztusił się. Lucjan patrzył zdziwiony najpierw na mnie, później na niego.

- Nie bądź śmieszna – syknął Malfoy. - Nie zrobiłem tego dla Ciebie.

- Czekaj, czekaj… Klara, Flint wszedł za Tobą do łazienki? – zdziwił się Bole, mrużąc podejrzliwie oczy.

- Raczej ona wlazła za mną – podsumował Draco.

- A on tam był – dopowiedziałam lekko zawstydzona.

- Uuu… - Lucjan się rozluźnił i uśmiechnął głupkowato. - Tajne schadzki? O czymś jeszcze nie wiem?

- Żadne schadzki – Malfoy wzruszył ramionami i obejrzał swoje paznokcie. – Śledziła mnie i dostała swoją nauczkę.

- Śledziłeś mnie jako pierwszy! – Pisnęłam. – I chciałam o tym pogadać…

- Właściwie to Ty śledziłaś mnie jako pierwsza – blondyn patrzył na mnie twardo. – Tylko nie wiem po co Ci to, skoro za każdym razem uciekasz.

- Ja wiem - Lucjan walnął się na łóżko, dając ręce za głowę. - Leci na Ciebie, ale jest nieśmiała. To oczywiste.

Zaczerwieniłam się i szybko położyłam na łóżku, okrywając kołdrą tak, że wystawały mi same oczy.

- Uciekając traci mój czas – Draco powiedział to bardziej do kumpla niż do mnie, ale patrzył przy tym na mnie tak, jakby rzucał mi wyzwanie. – Nie lubię go marnotrawić.

- Co to dla Ciebie? Ostatnio przechwalałeś się, że jesteś mistrzem podrywu – zaśmiał się brunet.

- Nie ucieknę… - powiedziałam spod kołdry. - Następnym razem nie ucieknę.

- A chcesz się założyć? – blondyn uśmiechnął się pewnie.

Razem z Draco patrzyliśmy sobie prosto w oczy. W powietrzu wyczuwane było napięcie. Czy chciał jedynie mnie sprawdzić lub mi dokuczyć, czy może faktycznie chciałby, żebym nie uciekała? Może też mnie lubił? Też mu się podobałam? Wydawało mi się to nierealne, ale z drugiej strony… przecież nie patrzył na mnie z obrzydzeniem czy pogardą. Nie był może klasycznie miły, ale nie był też i złośliwy. Choć twierdził inaczej, pomógł mi przy Flincie. Podczas wielkiej bójki domów ulotnił się, chociaż mógł nam zaszkodzić. Alex mówiła mi też, że kiedyś kazał Pansy mnie zostawić. Robił to wszystko bezinteresownie?

Nie zadałam mu żadnego z tych pytań. Tym bardziej, że po chwili drzwi od skrzydła szpitalnego otwarły się gwałtownie, a w progu pojawił się Marcus Flint. Chłopak splunął na podłogę i wszedł jak do siebie. Za nim niczym cień wlazła Pansy Parkinson. W przeciwieństwie do starszego kolegi, była nieco przyczajona.

- A wy tu czego? – zapytał Malfoy, obracając się w ich stronę.

- Nie mogę odwiedzić kumpla? – Flint uśmiechnął się sztucznie i podszedł do Lucjana, podając mu na przywitanie dłoń. – Wieści się szybko niosą. Jak głowa? – zagaił, a jego wzrok mimowolnie uciekł w stronę parawanu. Marcus przejechał koniuszkiem języka po wystających zębach.

- Napierdala, ale co zrobić – zaśmiał się Bole.

Draco uważnie przyglądał się dwójce ślizgonów. Pansy stanęła trochę z tyłu. Przyglądała się Lucjanowi. Mnie albo nie zauważyła, albo zauważyć nie chciała. Z resztą leżałam nieruchomo, nie chcąc wchodzić z nimi w interakcje.

- Ty… właśnie – Lucjan potarł nos. – Nie widziałeś, żeby ktoś właził do szopy? Wypytywali mnie sto razy kto to zrobił, ale wiesz… – pokazał na bandaż.

- Co? Nic nie pamiętasz? – zapytała Pansy, szybko podchodząc bliżej łóżka. W jej oczach coś błysnęło.

- Oberwałem od tyłu. Czekałem na… - wzrok Lucjana zjechał w moją stronę, a chłopak odchrząknął. – No. Stałem i czekałem i potem jeb – uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Czerń. Pustka. Ocknąłem się zupełnie gdzie indziej, a Alex już nie było – westchnął.

- Przejebane – Flint rzucił bez cienia współczucia w głosie, a potem zaraz zapytał. - A co z nią? – pokazał kciukiem na parawan. – Pamięta coś?

- Chyba nie. Z resztą jeszcze się nie wybudziła.

Flint i Parkinson spojrzeli po sobie.

- To co, nie widziałeś nikogo? – Lucjan przypomniał pytanie.

- Kurwa, stary… - Flint podrapał się po policzku, udając zamyślenie. – Tak szczerze, to nie. Wpadłem na Pansy, od słowa do słowa, zrobiło się gorąco i wiesz… - Marcus mocno klepnął dziewczynę w tyłek, na koniec go za niego łapiąc.

Pansy wyglądała na nieco zmieszaną, ale uśmiechnęła się lekko.

- Pieprzyliście się? – zapytał Malfoy, krzyżując przed sobą ręce.

- Szybki numerek – Flint poruszył brwiami. - Ale nie masz mi za złe, co? – Marcus podszedł do Malfoya i zarzucił mu rękę na barki. Nachylił mu się do ucha. – Sam mówiłeś, że mamy w Slytherinie wiele niezłych, chętnych dup. Nic tylko brać.

Draco zepchnął z siebie rękę starszego kolegi.

- Co wy właściwie kombinujecie? – syknął blondyn.

- Właściwie to nie Twój zasrany interes – odpowiedział spokojnie Flint, po czym uderzył Malfoya pięścią w brzuch, aż ten się zgiął.

Pansy chciała do niego podejść, ale ostatecznie tylko zerknęła kontrolnie na Flinta. Spojrzałam w stronę moich rzeczy leżących na krześle przy łóżku. Gdyby miało dojść do rękoczynów, wolałabym ich rozdzielić. Albo chociaż spróbować.

- Weź go zostaw – westchnął Lucjan, kręcąc głową.

- Zrobiłeś to po raz ostatni! – syknął podirytowany Draco, prostując się. – O wszystkim powiem…

- Mów komu chcesz – Marcus zaśmiał się szyderczo. – Gówno mnie to obchodzi.

- Dobra, skończcie – Lucjan machnął rękoma. Próbował rozładować napięcie. - Kurwa, nie potrzebujemy jeszcze sprzeczek we własnym domu. Wyjaśnicie to sobie przy piwie – Zaśmiał się.

- Nie ma co wyjaśniać… – Draco zmrużył oczy.

- Co to za hałasy? – zapytała Pani Pomfrey, wyłaniając się ze swojego gabinetu.

Znowu znieruchomiałam, a ślizgoni spojrzeli w stronę pielęgniarki. Nim zdążyła ich zrugać, że było ich za dużo przy jednym łóżku, Flint uznał, że on już i tak wychodził, rzucił przeciągłe spojrzenie w stronę parawanów, a potem wyszedł. Pansy spojrzała na Draco, westchnęła i wybiegła za Marcusem.

- Wszystko w porządku? – zapytałam cicho.

Malfoy nawet na mnie nie spojrzał. Mruknął coś niezadowolony, poprawił koszulę, machnął Lucjanowi na pożegnanie i też wyszedł. Pielęgniarka zapytała nas jak się czujemy, a później sprawdziła co z moją przyjaciółką. Chwilę później do pomieszczenia wszedł profesor Moody. Jego mechaniczne oko zerkało za plecy, jakby kogoś odprowadzał wzrokiem.

- Był tu Flint? – zapytał podenerwowany profesor, od razu podchodząc do pani Pomfrey.

- Tak, był. Odwiedzali Lucjana Bole.

- A tak, tak… - Moody sapnął i popatrzył na nas kolejno. – Alex wybudziła się już?

- Jeszcze nie. Właściwie dobrze, że jesteś Alastorze. Przypilnujesz ich? Muszę na moment zejść do kuchni.

- Naturalnie – Szalonooki kiwnął głową.

- Ja mogę się sam pilnować – zażartował Lucjan. Jego żart został zignorowany.

- Jeśli będzie ich się tu za dużo zbierać, odsyłaj ich. Alex potrzebuje spokoju – Pomfrey poinstruowała Moody’ego, a potem wyszła szybkim krokiem.

Profesor wziął głęboki wdech i podszedł do parawanów przy łóżku Alex, zaglądając za materiał. Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej w milczeniu, aż w końcu zasłonił kotarę. Przespacerował się po skrzydle, zerkając na wszystkie puste łóżka. Ostatecznie zawrócił i przysiadł przy moim. Odsłoniłam kołdrę z twarzy, spoglądając na nauczyciela. Wyglądał, jakby coś go gryzło.

- Klaro, jak się czujesz? – zapytał, opierając dłonie na lasce.

- Dobrze profesorze. Mogę o coś zapytać? – podciągnęłam się na łóżku i usiadłam, kładąc ręce na kołdrze. Mężczyzna kiwnął głową. – Dlaczego profesor nie pozwolił mi wejść do tej piwnicy? – zapytałam od razu.

- Bo nie powinno Cie tam być – stwierdził stanowczo. - Od początku mówiłem, że masz wracać do zamku. Pan Bole był częściowo świadkiem, więc to inna sprawa, ale Ty Klaro…

- Nie mogłam po prostu wrócić – zmarszczyłam brwi, zerkając na parawan. – Tyle nas profesor ostrzegał… Tyle profesor mówił o radzeniu sobie w różnych sytuacjach, a gdy stało się coś złego, miałam wracać? – Ożywiłam się. - Przecież na naszych zajęciach…

Moody odchrząknął, a jego mechaniczne oko zerknęło na Lucjana. Chłopak wydawał się być czymś zajęty, ale jednak leżał dość blisko. Speszyłam się nieco. Jak mogłam zapomnieć, że nie byliśmy sami?

- To prawda, na lekcjach w klasie wspominam o praktyce – profesor rzucił nieco głośniej, a potem przyciszył głos, nachylając się w moją stronę. – I o realistycznych sytuacjach też, ale nie uważam, żebyście były już gotowe poradzić sobie z dorosłą rzeczywistością. Wiesz czym się może skończyć, jeśli na młodą osobę zrzuci się zbyt wiele? Hm? – Mężczyzna odchylił się do tyłu na krześle i obserwował mnie przez chwilę.

- Nie poradzi sobie?... – zapytałam.

- Nie tylko. Może doznać traumy. Trwałego uszczerbku na psychice. Podobnie jest w przypadku klątwy cruciatus, która gdy dręczy zbyt długo…

- …Powoduje załamanie psychiczne – szybko dokończyłam za profesora, chcąc pochwalić się wiedzą. – Utratę pamięci, a nawet i śmierć.

- Dokładnie tak. Uważałaś na lekcjach – Moody uśmiechnął się do mnie lekko.

Jego mechaniczne oko podążyło za Lucjanem. Chłopak zerknął na nas i poszedł do łazienki. Gdy tylko zniknął z pola widzenia, profesor Moody pochylił się znowu w moją stronę.

- Klaro… - położył dłoń na mojej dłoni i spojrzał mi w oczy. – Tamtych dwoje których nasłałem… biorąc pod uwagę okoliczności, był to trochę kiepski moment na takie testy. Kto by jednak się spodziewał, że Alex… - zamilkł na moment.

- Nic jej nie będzie, prawda? – zapytałam, poważniejąc.

- Chcę w to wierzyć – przyznał. – Klaro, ten test był mi potrzebny. Sądziłem, że sobie poradzisz, a jeśli nie poradzisz, to chociaż dowiem się, w którą stronę powinny pójść nasze zajęcia. Gdybym Cię ostrzegł, zaburzyłoby to wyniki. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe?

- Nie mam, profesorze. Trochę się wystraszyłam… Nie rozumiałam co się dzieje… - przyznałam, opuszczając głowę. – Może gdybym miała wtedy różdżkę, wyszłoby inaczej.

- Ale jednak dobrze Ci poszło – przyznał. – Na pewno nie będzie to Twoja ostatnia próba.

Nie ostatnia? Spojrzałam na niego z przestrachem.

- Skąd ta mina? – zapytał Szalonooki i poklepał mnie po głowie. – Przecież dasz sobie radę. Po to mamy te dodatkowe zajęcia. – stwierdził spokojnie.

Kiwnęłam głową. Po chwili mechaniczne oko profesora zerknęło do tyłu. Mężczyzna zabrał rękę i znowu wyprostował się na krześle. Lucjan wyszedł z łazienki i wrócił na swoje łóżko.

- Dobrze – Mruknął profesor, wstając z krzesła. – Posiedzę trochę przy Alex. Może niedługo się przebudzi.

Szalonooki posłał mi lekki uśmiech, a później zniknął za parawanem, siadając tam na krześle. Poranek mijał leniwie. Pani Pomfrey wróciła do nas ze śniadaniem, które zjedliśmy w spokoju. Co jakiś czas zaglądała za parawan, ale panowała tam cisza. Moody też nie wychodził. W końcu pielęgniarka powiedziała mi, że mogę wyjść ze skrzydła, nie było przeciwwskazań zdrowotnych, bo w końcu jako jedyna nie byłam nawet ranna. Przebrałam się w swoje ubrania, ale jakoś nie spieszno było mi do wyjścia. Usiadłam więc na krześle, opierając łokcie o kolana. Lucjan był odwrotnego zdania. Gdyby mógł wyszedłby ze skrzydła już teraz, ale Pomfrey kategorycznie mu tego zakazała. W międzyczasie przez skrzydło przewinęli się wszyscy nasi przyjaciele. Pomfrey odsyłała ich z kwitkiem. Ja nie byłam już pacjentką, a Alex – wciąż nieprzytomna – nie mogła być odwiedzana przez nikogo. Dziwiłam się, że i mnie nie odesłała, ale w sumie zachowywałam się bardzo cicho. Wyjęłam z torby podręcznik i próbowałam powtórzyć materiał na lekcje. Wciąż trochę nie czułam się sobą. Być może przez krótki sen, być może przez tamte krople. Lucjan próbował mnie zagadywać, ale w końcu zasnął z nudów. Ja też byłam zmęczona, więc przysnęłam na krześle ze zwieszoną głową. Zbliżała się pora obiadowa. Pomfrey zaniosła za parawan sok, zamieniła kilka słów z profesorem, a zaraz potem wyszła. Co mnie zdziwiło, usłyszałam, że profesor z kimś rozmawiał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to nic takiego. Jakoś to gadanie wplotło się w mój płytki sen. Wybudziłam się dopiero, gdy mężczyzna zamaszystym ruchem odsłonił jedną z kotar. Podskoczyłam na krześle, upuszczając podręcznik. Podniosłam go szybko i rozejrzałam się zdezorientowana.

- Proszę Alex, więcej światła dla Ciebie – powiedział Moody, a potem spojrzał w moją stronę i ruchem głowy wskazał na łóżko.

- Alex? – pisnęłam, odkładając podręcznik na krzesło i pobiegłam za parawan. Przyjaciółka leżała na łóżku. Była przytomna, lekko podrapana, ale zdecydowanie cała. Od razu mocno ją przytuliłam, czując jak w oczach zbierają mi się łzy. Alex wyglądała na lekko zdezorientowaną, ale też mnie przytuliła.

- Nie tak gwałtownie – odchrząknął profesor, zerkając, czy Pomfrey nie nadchodzi.

- Rany… mam tyle pytań. Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Pamiętasz coś? To musiało być straszne…

- Klara, spokojnie – Alex odsunęła mnie od siebie. – Nie za dużo naraz, co?

- Tak, wybacz – pisnęłam i usiadłam na krześle. Nie mogłam się na nią napatrzyć. Czułam się wzruszona, ale i winna tego wszystkiego. Wzięłam głęboki wdech. – Alex… Ale to muszę powiedzieć! Ja Cie przepraszam, że przeze mnie to się stało. Tam w pubie miałam wtedy za Tobą zejść, ale Angelina mnie zatrzymała…

- Co? To nie Twoja wina – zamrugała przyjaciółka. – Przecież nie mogłaś wiedzieć.

- Ale przeczuwałam coś… - stwierdziłam, opuszczając głowę. – Mogłam zabrać Ci ten kufel, tak jak radził profesor…

- To też nie Twoja wina. Przecież bym Cie nie posłuchała. – westchnęła Alex i potarła czoło.

Moody zniknął nam z pola widzenia, spacerując w stronę gabinetu pielęgniarki.

– Powiesz mi co się stało? – zapytała cicho Alex, łapiąc się za głowę. - Moody opowiedział po łebkach. To jest popieprzone… Nic z tego nie rozumiem… większość wieczoru jest jak za mgłą. Tak gęstą, że nie mogę nic zobaczyć.

- Dla mnie większość wieczoru to panika i szukanie Ciebie. Kazali mi wracać do zamku, ale nie mogłam ich posłuchać. Strasznie się bałam, że ktoś Ci coś zrobił… Zaczęło się od tego, że zeszłaś po schodach. Potem profesor przyszedł po mnie, bo ponoć leżałaś w pokoju i odpłynęłaś. Gdy wróciliśmy, już Ciebie nie było…

- W pokoju?... – Alex zastanowiła się, a potem potrząsnęła głową, jakby wyrzucała z niej natrętną myśl.

- Potem zaczęły się poszukiwania… - opowiadałam pełna emocji. - Podzieliliśmy się na pary i przeczesywaliśmy okolicę, aż ktoś znalazł w szopie ślady walki. To była krew… Nie Twoja, tylko Lucjana. Okazało się to dopiero po jakimś czasie, gdy go znaleźli nieprzytomnego. W pierwszej chwili każdy myślał, że chodzi o Ciebie…

- Krew Lucjana?... – Alex powtórzyła, próbując nadążyć za opowieścią, ale chyba opowiadałam zbyt szybko.

- On Cie widział jako ostatni, a potem zniknęłaś. Jak kamień w wodę. Znaleźliśmy Cię dopiero po północy, ale tylko Snape i Moody zeszli tam do Ciebie… byłaś w piwnicy. Nikomu nie pozwolili tam wejść.

- W piwnicy? – Alex zamrugała. Jej oczy były zaszklone. – Nie kojarzę żadnej piwnicy… - jęknęła. – Co tam się stało?

- Nie wiem, ale powiedzieli, że byłaś zmarznięta. Przynieśli Cie tu owiniętą tym – pokazałam na pelerynę Snape’a.

Przyjaciółka spojrzała na materiał i zrobiła dziwną minę. Sięgnęła do peleryny, przesuwając po niej palcami. Otworzyłam już buzię, żeby dalej zdawać relację, ale wtedy pojawiła się pani Pomfrey. Od razu skarciła mnie spojrzeniem.

- Klaro, daj Alex odpocząć. Dopiero się ocknęła, a Ty zalewasz ją informacjami.

- Ale ja chciałam wiedzieć – powiedziała Alex, cofając rękę z peleryny.

- Nie szkodzi. Potrzebujesz teraz ciszy, spokoju i witamin. Wypiłaś sok? – pielęgniarka spojrzała na stolik, zauważając, że napój zniknął. Z lekkim uśmiechem skinęła głową. – Może jesteś głodna?

- Nie bardzo… - mruknęła Alex, dotykając swojego brzucha.

- Powinnaś jeść. Chociaż spróbować – stwierdziła Pomfrey, a potem złapała mnie za ramiona. – Klaro? Może wrócisz już do siebie? Odwiedzisz przyjaciółkę później.

- Proszę mnie nie odsyłać. Będę już cichutko – zarzekłam się.

Alex złapała mnie za dłoń. Pomfrey spojrzała na nasze ręce i proszące spojrzenia, po czym westchnęła.

- Dziesięć minut – rzuciła w końcu. - Później profesor McGonagall przyjdzie z wizytą.




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz