środa, 4 września 2019

53. Panika i akcja poszukiwawcza



Spojrzałam za odchodzącą od stolika Alex, a później zerknęłam do jej kufla. Wypiła może połowę. Po takiej dawce zachciałoby jej się siku? Do tego jej krok był jakiś taki niepewny. Po tym jak profesor Moody tyle razy przypominał o czujności, nie mogłam po prostu zignorować tego dziwnego uczucia niepokoju.

- Alex, zaczekaj! – zawołałam, jednocześnie podnosząc się z krzesła.

Chciałam pójść za przyjaciółką, ale w tym samym momencie Angelina złapała mnie za ramię i pociągnęła do dołu.

- Klara, nie musisz wszędzie za nią łazić – mrugnęła do mnie Johnson.

- Ale ona… - zająknęłam się i zaczęłam gestykulować, pokazując na schody.

- Nic jej nie jest. Zostaw ją, przecież się nie zgubi – zaśmiała się gryfonka.

Niepewnie popatrzyłam na schody. Może faktycznie przesadzałam? Nikt z towarzystwa nie wydawał się zauważyć, że coś było nie tak. Opuściłam więc głowę i zostałam na miejscu. Angelina przyglądała mi się przez chwilę, a zaraz potem przysunęła się do mnie razem ze swoim krzesłem.

- Słyszałam o czym rozmawiałyście – zagaiła z uśmiechem wymalowanym na twarzy.

Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam na nią przerażona. Dziewczyna spokojnie sięgnęła po swój kubek i napiła się piwa.

- Gadałyśmy o głupotach – próbowałam się wykręcić.

- Nie no, Alex ma rację – rzuciła gryfonka, przechylając się w moją stronę. Kontynuowała przyciszonym głosem – Nie ma nic lepszego od dotyku faceta. Choć jeśli facet nie wie co robi, wtedy też może być beznadziejnie. Na przykład Fred czyta ze mnie jak z mapy. Nie muszę nic mówić, bo wie czego chcę.

Dziewczyna czuła się całkowicie swobodnie. Słuchałam tego cała czerwona. Sięgnęłam po mój sok dyniowy, bo ze stresu zaschnęło mi w gardle. Gdy się chciałam napić, przypomniałam sobie ostrzeżenie profesora Moody’ego. Odstawiłam kubek z powrotem na stół.

- A Ty Klara? Rzadko o sobie mówisz… Masz w ogóle chłopaka? – Angelina patrzyła na mnie wyczekująco. Gorączkowo potrząsnęłam głową. – Ale mogłabyś mieć – zauważyła. – Brzydka nie jesteś. Inne ciuchy, trochę więcej pewności siebie i miałabyś branie. W ogóle podoba Ci się ktoś?

- Nie wiem – zająknęłam się. - Znaczy… Chyba tak… Tak.. Podoba…

- No to na co czekasz? – zaśmiała się Angelina. – Jest tutaj? Powinnaś z nim zagadać, rozmowa to zawsze pierwszy krok. Najlepiej zrób to teraz. Jeśli palniesz coś głupiego, zwalisz winę na alkohol – mrugnęła do mnie.

Rozejrzałam się po piętrze. Profesora Moody’ego już nie było. Odruchowo mój wzrok uciekł na stół ślizgonów. Choć jeszcze do niedawna siedziała tam Pansy, po blond czuprynie Draco nie było ani śladu. Po zastanowieniu doszło do mnie, że nie widziałam Malfoya dzisiaj w pubie. Czy on w ogóle poszedł z wszystkimi do Hogsmeade?

- Jest tu?.... – Angelina zapytała konspiracyjnym szeptem i spojrzała tam gdzie ja. Widząc, że się gapi, szybko odwróciłam wzrok w inną stronę, udając, że przyglądam się każdemu ze stołów.

- N… nie. Nie ma go chyba.

- To ten co o nim gadałyście? – Angelina była wyraźnie zaciekawiona. - Jak mu tam było… - W zastanowieniu postukała się palcem w usta. – Jakoś na A?… Nie… Ma…?

- Co? – pisnęłam w panice. – Nie mówiłyśmy nic takiego…

- No przecież słyszałam – zaśmiała się gryfonka. – Alex mówiła coś tam, że Cię dotykał, ale nie usłyszałam dalej.

Nie miałam pojęcia jak z tego wybrnąć. Alex mówiła mi przecież, że nie powinnam się chwalić tym, że podoba mi się Draco. Gryfoni nie przepadali za Ślizgonami, a Malfoy miał wroga w Harrym. Z resztą nie jednej osobie zaszedł za skórę. Mnie też nie traktował najlepiej. Moje zauroczenie zdawało się być wbrew wszelkiej logice, ale trwało. Wszystko przez to, że wystarczył jeden dotyk, a zapominałam o wszystkim. Byłam jak zapatrzony w słońce Ikar z mugolskiej książki. Angelina jednak nie powinna tego wiedzieć. Miałam wrażenie, że nie zrozumiałaby. Zająknęłam się więc i speszona pokazałam na schody, by na migi dać do zrozumienia, że muszę iść. Spróbowałam wstać, żeby chociaż w ten sposób uniknąć odpowiedzi na pytanie. Traf chciał, że gdy odsuwałam krzesło, szturchnęłam przechodzącego za mną Ivana. Zagadani bułgarzy wracali właśnie do stolika, niosąc nowe trunki. Oparcie krzesła uderzyło w jeden z kufli, a jego zawartość oblała moje ramię i koszulę chłopaka. Wstałam gwałtownie, o mało nie wylewając przy tym reszty.

- Ivan! Przepraszam! – pisnęłam, a chłopak uniósł szybko kufle do góry, nad moją głowę, by uniknąć dalszych wypadków. Zmieszana złapałam w garść kilka serwetek i bez przemyślenia próbowałam wytrzeć plamę na brzuchu chłopaka. Jego brzuch wydał mi się strasznie twardy. – Przepraszam, nie widziałam że idziesz!

Angelina wsparła się na łokciu i przyglądała mi z takim uśmiechem, jakby wszystko stało się dla niej jasne. Fred i George szturchali jeden drugiego i pokazywali na nas głowami, a Harry i Ron byli zagadani i nie zwracali na nikogo uwagi. Vasil z uśmiechem pokręcił głową, okrążył stół i usiadł na swoim miejscu. Ivan w pierwszej chwili był nieco zaskoczony, ale szybko się uśmiechnął.

- Nic się nie stało – mrugnął, ostrożnie odstawiając oba kufle na stół. – Ale wiesz, jeśli chciałaś ich dotknąć, wystarczyło powiedzieć.

- Ich?... – zapytałam zdezorientowana.

- Moich mięśni – chłopak poruszył brwiami i podciągnął luźną koszulkę, pokazując dobrze wyrzeźbiony brzuch. Nie spodziewając się tego obnażenia, otworzyłam szerzej oczy i zaczerwieniłam się po koniuszki uszu.

- Nie o to mi… - zaczęłam się tłumaczyć, wymachując przy tym rękoma.

- Dobra, dobra – zaśmiał się Ivan. – Każda o to pyta. Nie ma się czego wstydzić.

Bułgar złapał mój nadgarstek i przyciągnął moją dłoń do swojego brzucha, jednocześnie mocniej go napinając. Tak. To twarde co wcześniej dotykałam to faktycznie były jego mięśnie. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Patrzyłam oniemiała na swoją dłoń, nie mogąc się nawet ruszyć. Chciałam go jedynie wytrzeć, a nie obmacywać! Angelina nie miała takich problemów. Jakby nigdy nic sięgnęła do brzucha chłopaka, naciskając palcami w kilku miejscach.

- Niezłe – skomentowała. – Fred, kiedy sobie taki zrobisz? – rzuciła wesoło do bliźniaka.

- Mój Ci się nie podoba? – Fred wstał i również podciągnął koszulkę, pokazując swój brzuch. Był szczupły, a jego mięśnie były tylko delikatnie zarysowane.

Angelina cała ucieszona jedną ręką obmacywała Ivana, drugą Freda, porównując z namysłem. Ja próbowałam cofnąć rękę i jak najszybciej się stamtąd zmyć. Ivan czując szarpnięcie, mrugnął do mnie wesoło, puścił mój nadgarstek i sięgnął po swoje piwo, upijając spory łyk. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. A było tylko gorzej. Poczułam na sobie czyjś świdrujący wzrok. Do moich uszu doszedł stukot laski i odgłos ciężkich butów. Profesor Moody… Mężczyzna szybkim krokiem podszedł do naszego stolika. Był śmiertelnie poważny, a jego mechaniczne oko nieprzychylnie obcięło wzorkiem nagi brzuch bułgara, a później brzuch Freda. Odruchowo schowałam ręce za plecy.

- Znowu zabawa w wyzwania? – zagaił profesor, nie czekając jednak na odpowiedź. Kiwnął mi, pokazując żebym podeszła. – Klaro?

- Dopiero co ją profesor porywał – zażartowała Angelina. – Może profesor z nami usiądzie? – zaproponowała, uśmiechając się uprzejmie do Szalonookiego.

- Panno Johnson, to zły moment – odpowiedział mężczyzna, patrząc na mnie wyczekująco.

- Próbowałam – mruknęła Angelina, rozkładając ręce.

Popatrzyłam na boki i szybko przepchnęłam się w stronę profesora. Ivan w tym czasie znowu obejrzał moje tyły, co nie umknęło uwadze Szalonookiego. Mężczyzna odchrząknął głośno i stuknął palcem w opaskę na oku, dając mu do zrozumienia, że widzi co się dzieje. Ivan wydawał się tym nie przejmować i zwyczajnie usiadł, cały czas zerkając w naszą stronę. Zerkał ktoś jeszcze. Pansy Parkinson.

- Widział profesor Alex? – zapytałam, mimowolnie skupiając wzrok na odpiętym guziku koszuli profesora. – Miała wyjść do toalety, ale jeszcze nie wróciła….

Moody zauważył gdzie patrzę, odchrząknął raz jeszcze i szybko zapiął guzik.

- Tak, tak… - sapnął. - Właśnie o nią chodzi. Musisz mi pomóc. - Objął mnie luźno ręką i łypnął na boki, pospiesznie prowadząc ku schodom. - Ona bardzo dziwnie się zachowuje…

Gdy przechodziliśmy koło stolika ślizgonów, Pansy szybko wstała i ruszyła za nami. Zeszliśmy na parter. Moody szedł przodem, prowadząc mnie w stronę jednego z pokoi. Rozglądałam się po drodze. Pansy nie poszła za nami do pokoju, ale wyszła szybko z pubu. Czułam, jak z każdym krokiem ogarnia mnie niepokój. Profesor nacisnął na klamkę i wszedł do pokoju, stając jak wmurowany tuż za progiem.

- Kurwa…

Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Chyba pierwszy raz byłam świadkiem przekleństwa Moody’ego. Było aż tak źle? W głowie pojawiło mi się tysiąc czarnych myśli. Wpadłam za nim do pokoju i rozejrzałam się. Alex wcale tutaj nie było, ale narzuta na łóżku była nieco wygnieciona, jakby dopiero co ktoś na nim siedział lub leżał.

– Profesorze, gdzie Alex? – zapytałam zdezorientowana.

- Sam chciałbym wiedzieć – mężczyzna warknął i zamknął za nami drzwi. Wskazał laską na materac. - Dopiero co tutaj była. Zostawiłem ją dosłownie na minutę czy dwie! - Moody wyglądał na zirytowanego. Jego mechaniczne oko kręciło się we wszystkie strony jak oszalałe. Mężczyzna mocno szturchnął laską materac łóżka, a później podszedł do szafy i zajrzał do środka. Zaraz potem sprawdził okno, ale to było zatrzaśnięte. Musiał zgłupieć, bo z tego wszystkiego, gorączkowo przeszukał nawet szuflady, choć było tam za mało miejsca, by ktokolwiek się wcisnął.

- Może wyszła do toalety? – zapytałam nieśmiało. - Mówiła przecież, że musi…

- W takim stanie nie zaszłaby daleko. Alex praktycznie odpływała. Traciła kontakt z rzeczywistością. Plotła bzdury… - Moody wyprostował się nagle i szybko podszedł do mnie, łapiąc mnie za ramiona. – Mów mi! Czy zażyła coś przy Tobie? Piła alkohol? Może mówiła że coś brała?...

- Nie profesorze… - spięłam się, od razu wszystko wyśpiewując. - Cały dzień piła tylko piwo kremowe! Jeszcze do niedawna czuła się dobrze… Dopiero przed chwilą zaczęła wyglądać niewyraźnie.

- Przed chwilą? – Moody zamyślił się na moment, a zaraz potem jakby go olśniło. Wymamrotał - Niedobrze…

- Profesorze, co się dzieje? – zapytałam spanikowana.

- Tak szybkie objawy wskazują na zatrucie – Profesor ruszył do drzwi, otwierając je zamaszystym ruchem. Jego oko cały czas kręciło się jakby było w agonalnych spazmach. Ani na moment nie zatrzymywało się na żadnym punkcie. - Ktoś jej musiał czegoś dolać, albo dorzucić do napoju. Mówiłem, żebyście nie piły niepilnowanego!

- Profesorze! – pisnęłam, doganiając go. Złapałam go za rękaw kurtki, by się nie zgubić w tłumie. – Ale kto mógłby chcieć ją otruć?

- Akurat popaprańców na tym świecie nie brakuje. - Moody wyszedł na środek pubu i okręcił się wokół własnej osi. - Widzisz ją gdzieś? – zapytał.

Nie dorównywałam mu wzrostem, więc ciężko było mi się rozglądać, gdy część ludzi stała.

- Nie widzę… A co jeśli to tamtych dwoje, co mnie zaczepiali? Co, jeśli ją porwali? – zaczęłam panikować, czując jak pod powiekami zbierają mi się łzy.

Mogłam jednak za nią iść… Plułam sobie w brodę, że dałam się zatrzymać Angelinie. Gdybym zeszła z Alex, wcale by nie zniknęła. Wszystko byłoby dobrze. Dlaczego byłam taka głupia?

- Uspokój się! – Moody potrząsnął mną i łypnął na boki. Pociągnął mnie w stronę toalet. – Tamtych dwoje nie ma z tym nic wspólnego.

- Skąd profesor wie? – pociągnęłam nosem. – Oni byli bardzo nachalni! Alex powiedziała mi, czego chcieli. Oni próbowali…

- Ciii – syknął Szalonooki. – Powtarzam, nie mają z tym nic wspólnego. Tamta dwójka, to była Twoja próba.

- Moja co?... – zamrugałam, patrząc na profesora.

Staliśmy pod drzwiami do toalet. Większość ludzi zajęta była miłym spędzaniem czasu, ale była jedna para oczu, która uważnie nas śledziła. Profesor Snape. Mężczyzna siedział przy stoliku profesorów, zaraz obok wdzięczącej się do niego profesor McGonagall. Całą uwagę skupiał jednak na profesorze Moody’m, mrużąc przy tym podejrzliwie oczy.

- Twoja próba – powtórzył Moody i wyprostował się, poprawiając płaszcz. – Zapłaciłem im, żeby Cie zaczepili.

- Ale… Ale… - otarłam rękawem napływające do oczu łzy. – Po co? Dlaczego?... – szepnęłam z niedowierzaniem.

- W ramach zajęć oczywiście – mówił takim tonem, jakby nie było to nic wielkiego. - Testy w warunkach kontrolowanych mogą dawać zupełnie inne rezultaty… Klaro, tyle ćwiczyliśmy Twój refleks, więc chciałem go sprawdzić. Tamtych dwoje miało Cie nastraszyć, ale do niczego by nie doszło. Z resztą teraz nie czas na wyjaśnienia. Sprawdź czy nie ma Alex w toalecie. – Mężczyzna uchylił laską drzwi do damskiej łazienki.

Informacja o tym, że dwójka napastników była podstawiona, całkowicie wybiła mnie z rytmu, ale gdy profesor wspomniał o Alex, ocknęłam się w końcu i szybko weszłam do toalety. Rozejrzałam się i zapukałam do jedynej z zajętych kabin, a gdy odpowiedział mi damski, nieznany głos, odpuściłam. Nie było jej tu. Szybko wyszłam na zewnątrz.

- Nie ma…

- Tak jak myślałem – mruknął profesor.

- Może wróciła na górę?

- Wątpię. Nie mogła ustać na nogach, a co dopiero wspinać się po schodach…

- Czyli… - rozejrzałam się. Zauważyłam, że do pubu wchodzi Marcus Flint w towarzystwie Pansy Parkinson. Chłopak wyglądał na wyluzowanego, ręce miał włożone w kieszenie sportowej kurtki. Gdy szedł, ludzie schodzili mu z drogi, a ci co nie schodzili, robili to tuż po tym, gdy Flint na nich łypnął lub udawał, że zamierza walnąć ich z główki. Pansy szła u jego boku, niczym wierny pies.

- Czyli ktoś musiał ją stąd zabrać – odpowiedział za mnie profesor. - Chciałem dla niej dobrze… Miałyście wrócić razem do Hogwartu, nim któryś z nauczycieli zauważy, że coś jest nie tak, ale niestety to zaszło za daleko Klaro… muszę to zgłosić.

- Rozumiem. Tak będzie lepiej. – przyznałam.

Razem ruszyliśmy do stolika nauczycielskiego. Ja zostałam z tyłu, nerwowo wykręcając palce lewej ręki. Rozglądałam się z nadzieją, że być może przeoczyliśmy fakt, że Alex leży gdzieś pod stołem, albo usiadła z kimś obcym. Nigdzie jednak nie mogłam dostrzec ani jej kurtki, ani włosów.

- Co jest Moody – Mistrz Eliksirów spojrzał od niechcenia na nauczyciela od Obrony. - Teraz nawet odprowadzasz uczennice do łazienki? Co będzie następne? Czytanie na dobranoc?

- Nie bądź zazdrosny – sapnął Moody i stanął tuż przy McGonagall. – Minervo, mamy pewien problem…

- Problem? – kobieta podniosła wzrok. Jej policzki były czerwone, a wzrok mętny. Była jeszcze bardziej pijana niż wtedy, gdy widziałam ją poprzednio. Gdy zauważyła kto stoi przy stoliku, uśmiechnęła się radośnie. – Ależ nie, Alastorze. Nie ma żadnego problemu! Możesz tutaj usiąść! Zapraszam! – Wychyliła się i złapała Szalonookiego za przedramię, pociągając w dół.

Moody zaparł się, pozostając w pozycji stojącej.

- Nie ma na to czasu. Zaginęła nam jedna z uczennic. To pilne.

- Która? – Snape zerknął na mnie przelotnie, po chwili marszcząc brwi.

- Przecież ciągle ktoś wchodzi i wychodzi – zauważył Karkarow, popijając drinka.

- Po co ta panika? – uśmiechnięta McGonagall machnęła rękoma. – Godzina jest młoda. Na pewno nic jej nie jest. Poszła do toalety, albo na spacer… Wiecie jaka jest młodzież. W tym wieku każdy z nas miał coś na sumieniu, prawda? – spojrzała na pozostałych, puszczając kocie oczko. Snape westchnął zmęczony.

- Ale w toalecie jej nie ma! – wtrąciłam się, nie mogąc znieść bezczynności. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.

- Panienka Amber? – McGonagall uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Mówiła tonem jak do dziecka. – Co Ty tutaj robisz? Nie siedzisz z przyjaciółmi?

- Właśnie sprawa tyczy się jej przyjaciółki. Panienki Lamberd. – wyjaśnił Moody. Po jego słowach, Snape zmrużył lekko oczy, a potem zerknął na tłum.

- Ona się źle poczuła! – powiedziałam szybko, podchodząc do stolika. Szalonooki zagrodził mi drogą laską i lekko odepchnął mnie do tyłu.

- Klaro, ja się tym zajmę – powiedział poważnie. - Ty powiadom przyjaciół. Musimy przeszukać okolicę. Im szybciej, tym lepiej.

Gorączkowo kiwnęłam głową i pobiegłam na schody. Widziałam jeszcze, jak Moody tłumaczył coś reszcie. McGonagall sama wydawała się odpływać, więc na jej pomoc nie było co liczyć. Snape nie wykazywał inicjatywy, a nauczyciele zagranicznych szkół wyglądali na sceptycznie nastawionych. Widocznie każdy sądził, że zniknięcie Alex było jej własnym dziełem, a że nie było jeszcze tak późno, nie uważali tego za coś złego.

Wpadłam na piętro. Przy stoliku ślizgonów siedziała Pansy i Flint. Oboje w dobrych humorach, popijali piwo kremowe i żartowali ze znajomymi. Ich oczy mnie śledziły, ale nie zwracałam na to uwagi. Przepchałam się do naszego stolika i oparłam o niego rękoma, dysząc.

- Goni Cie ktoś? – zapytał Ron, unosząc wysoko brwi.

- Tak jakby – sapnęłam, próbując złapać oddech. Złapałam za kufel Angeliny i bez zastanowienia wzięłam łyk, by zwilżyć gardło. – Rany… - pochyliłam się, mrugając szybko. Miałam w głowie taki mętlik. Ogarniała mnie panika. – Alex… Alex się zgubiła.

- Co? – George od razu wstał i rozejrzał się gorączkowo. – Jak to zgubiła?

- Właśnie, co jest? – Ron też się rozglądał.

- Nie przesadzaj. Poszła tylko do łazienki – Angelina przewróciła oczami.

- Poszła, ale nie dotarła tam! – prawie krzyknęłam, a potem głośno przełknęłam ślinę i pociągnęłam się za kołnierz koszulki, chcąc ją poluzować. Coś mnie ściskało w gardle. Miałam wrażenie, że ciężko mi się oddycha. – Coś jej się stało – tłumaczyłam, próbując się nie rozpłakać. - Ktoś jej czegoś dolał albo dosypał. Profesor Moody powiedział, że straciła kontakt z rzeczywistością…

- Dolałeś jej czegoś? – Ron łypnął na brata, startując do niego z pięściami.

- Kurwa, pojebało Cie?! Nic jej nie dolewałem! – George odepchnął go.

- Nic nikomu nie laliśmy! – Fred poderwał się z krzesła, zatoczył się, wpadł pomiędzy braci i objął ich ramionami za szyję. – Musiała się sama upić. – Stwierdził, uśmiechając się błogo i patrząc to na jednego, to na drugiego.

- Nie mogła się upić! Piła tylko piwo kremowe! Dopiero wszystko było w porządku, a teraz… a teraz… - łzy pociekły mi po policzkach.

Hermiona wstała i podeszła do mnie, przytulając mnie.

- Ale profesor Moody się nią zajął, tak? Skoro mówi, że odpłynęła? – dopytywała.

- Zostawił ją na chwilę w pokoju, a ona zniknęła – załkałam. – Musimy ją znaleźć. Błagam, pomóżcie mi jej poszukać. Nie chce, żeby stało jej się coś złego!

Bułgarzy zaczęli ze sobą żywo dyskutować. Pozostali wstali od stolika, jedynie Angelina zrobiła to bardzo niechętnie.

- Atencyjna suka… - Johnson mruknęła pod nosem, dopijając zawartość swojego kubka. Fred spojrzał na nią dziwne, ale nic nie powiedział. – To jak się dzielimy? – zapytała już głośniej, jednocześnie odstawiając kubek.

George już dawno był na dole i wybiegł na zewnątrz. Harry i Ron postanowili iść razem. Pobiegli zaraz po nim.

- Ja pójdę z Krumem. Ty może lepiej tu zostań? Jakby wróciła? – zaproponowała mi Hermiona.

- Nie mogę po prostu siedzieć. Poza tym im więcej osób szuka, tym lepiej – powiedziałam, ocierając rękawem łzy.

- No to ja zostanę – stwierdziła Angelina, siadając z powrotem na krześle. Skrzyżowała przed sobą ręce. – Przypilnuje stolika.

- Dziękuję – szepnęłam i szybko ruszyłam w stronę schodów.

- Czekaj, idę z Tobą! – zawołał Fred.

Pochylił się nad Angeliną, całując ją namiętnie, a potem mnie dogonił. W połowie schodów objął mnie ramieniem, choć chyba tylko po to, żeby samemu się nie wywalić. Bliźniak zataczał się i śmierdziało od niego alkoholem. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie lepiej odprawić go na górę. Z drugiej strony chyba bezpieczniej było iść z nim, niż samotnie. Był przecież starszy, znał więcej zaklęć, a podczas pojedynku ze ślizgonami radził sobie bardzo dobrze.

- Czemu nie zostałeś z Angeliną? – zapytałam podejrzliwie.

- Chcę pomóc – Fred wyjaśnił krótko. Widząc moje spojrzenie, kontynuował. - Lubię ją. Ciebie też. Tylko czasem trochę za bardzo spinasz - potarł moje ramię.

- Spinam? Po prostu się przejmuję… wieloma rzeczami – mruknęłam.

- To definicja spinania – Chłopak poruszył brwiami, siląc się przy tym na poważny wyraz twarzy. Nie wytrzymał jednak i się zaśmiał.

Mi nie było do śmiechu. Ciężko było mi zachować spokój. Od środka ogarniała mnie panika. To cud, że w ogóle byłam w stanie się ruszyć. Napędzała mnie myśl, że Alex musi być gdzieś w pobliżu i że ktoś „pomógł jej” wyjść z pubu. Kto mógł to zrobić? Nim wyszliśmy na zewnątrz, rzuciłam ostatnie spojrzenie na osoby w budynku. Snape nadal siedział przy stoliku, tak samo jak McGonagall, ale pozostali nauczyciele albo krążyli po budynku, albo nie było ich widać. Faktycznie się tym przejęli? Miałam taką nadzieję. Ja traktowałam to zupełnie serio.

- Oby była gdzieś blisko… - westchnęłam.

- Klara, wyluzuj no! Damy radę! – bliźniak powiedział do mnie wesoło.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, Fred od razu zaciągnął się świeżym powietrzem i przeczesał palcami nachodzącą na oczy grzywkę.

- To w którą stronę? – zapytał.

- Może sprawdźmy ten zaułek? – niepewnie wskazałam na zaułek za pubem, w którym jeszcze dziś, na samym początku rozmawiałam z profesorem Moody’m.

Fred spojrzał na mnie dziwnym, mętnym wzrokiem, a zaraz potem uśmiechnął się.

- Dobra. Skoro chcesz – wzruszył ramionami i ruszył w tamtym kierunku. Wciąż szedł slalomem, więc nieco nas znosiło, co starałam się korygować.

- Słuchaj… - byłam cała podenerwowana. - Ktoś musiał z nią wyjść, bo ona ponoć nie była w stanie sama chodzić. Kto mógłby ją zabrać? Może Flint?... Ale nie… on był w pubie…

- Chcesz mi powiedzieć… - Fred czknął i na moment zakrył usta ręką. Odkaszlnął. – Chcesz powiedzieć, że ktoś porwał ją przy tylu ludziach? - Ręka Freda niby mimochodem zjechała z mojego ramienia, na moją talię. Byłam tak przejęta, że nawet nie zwróciłam na to uwagi.

- To brzmi nieprawdopodobnie, ale tak… Ja byłam w tym pokoju i profesor sprawdzał okno. Nie mogli wyjść przez nie. Musieli wyjść drzwiami…

- Albo mieli pelerynę niewidkę…

- Pelerynę niewidkę? Przecież Harry ją ma. Po co miałby porywać Alex?

- Nie mówię, że on – zaśmiał się Fred. – Myślisz, że taka peleryna jest tylko jedna?

Byliśmy na tyłach pubu. Nie było tam żywej duszy, ale przez zamknięte drzwi od zaplecza było słuchać panujący wewnątrz gwar. Fred stanął w miejscu i zaczął mi się przyglądać z błogim uśmiechem. Był tak pijany, że nie byłam pewna, czy w ogóle wiedział na kogo patrzy. Rozglądałam się uważnie, próbując wypatrzyć jakieś kryjówki. Wyślizgnęłam się z objęcia chłopaka i zajrzałam za śmietniki, a później do jednej z beczek. Gdy się obróciłam, Fred stał z podciągniętą koszulką, przyglądając się swojemu brzuchowi. Chwiał się na boki, jakby wiał silny wiatr.

- Klara… – Rudzielec znowu czknął. - Serio tak źle wyglądam?

- Co?... – zdezorientowana stanęłam w miejscu, obserwując go z bezpiecznej odległości. – Nie wiem o czym mówisz.

- No czy Ivan ma lepszy kaloryfer – Fred spojrzał na mnie i ruszył w moim kierunku. - Ty go macałaś. Weź dotknij też mój – zaczął nadstawiać brzuch.

- Co? – pisnęłam zawstydzona. – Weź się nie wygłupiaj. Ubierz się! Jest zimno, a Ty…

- No weź nie spinaj. To tylko brzuch – zaśmiał się i potknął, omal nie wywalając na twarz. Puścił w końcu koszulkę, pozwalając jej opaść swobodnie. – Przecież nie mówię, że masz porównywać nasze sprzęty. – Pokręcił rozbawiony głową.

- Sprzęty?... – zamrugałam, nie rozumiejąc.

Fred wskazał na swoje krocze, a ja zaczerwieniłam się. Moja mina go rozbawiła.

- Ty naprawdę mało się orientujesz w tych tematach, co?

- Nie muszę… - pisnęłam speszona. - Z resztą Alex mi tłumaczy.

- Niektórych rzeczy nie wytłumaczy Ci żadna dziewczyna. Jakby co, to wiesz… - wesoło pokazał na siebie jak na towar na wystawie i znowu czknął.

Złapałam za różdżkę i okrążyłam chłopaka, trzymając się na odległość.

- Nie wiem. Z resztą to bez znaczenia. Pleciesz głupoty! Jesteś pijany! – powiedziałam szybko.

- Tylko proponuję – Fred uniósł ręce w obronnym geście. – Nic na siłę przecież.

- Proponujesz? Zapomniałeś, że Ty masz dziewczynę? – zmarszczyłam brwi.

- Ona nie musi wiedzieć – Fred wzruszył ramionami i podszedł do ściany.

- Rany… - jęknęłam, łapiąc się za głowę. Dlaczego w takim momencie musiały się dziać takie rzeczy? – Nie ma czasu na wygłupy. Musimy znaleźć Alex… Po to tu przyszliśmy, pamiętasz?

- Ehe… - Fred oparł się ręką o ścianę, pochylił się i wziął kilka głębszych wdechów. Na moment przymknął oczy. – A gdzie ona jest? Weź mi przypomnij…

- Nie wiemy gdzie jest! – tupnęłam nogą. Może jednak lepiej było szukać jej bez niego? - Rany… Czy Ty w ogóle ogarniasz cokolwiek? – zezłościłam się.

- Trochę tak. Czekaj… - Fred wyprostował się i otworzył oczy. – Dobra. Szukamy Alex. Szukamy Alex.

Gdy odsunął się od ściany, znów prawie się wywrócił. Nie miałam jednak zamiaru go niańczyć. Zależało mi na znalezieniu przyjaciółki. Zacisnęłam ręce w pięści i po prostu ruszyłam do wyjścia z zaułka. Rudzielcowi ciężko było mnie dogonić. Pod pubem było już spore zamieszanie. Dyrektorzy zagranicznych szkół zbierali uczniów do powrotu. W tłumie wypatrzyłam rudą czuprynę Georga. Stał blady jak ściana. Gdy mnie zobaczył, od razu podszedł.

- Znalazłeś ją? – zapytałam od razu. Fred dopiero się wyłaniał z zaułka, co jakiś czas odbijając od ściany.

- Nie… Znaczy… nie do końca – jęknął George.

- Co się stało?... – również pobladłam. Jego mina nie wróżyła nic dobrego.

- Niedaleko jest taka stara szopa… - bliźniak wskazał kciukiem na kierunek. - Była tam świeża plama krwi. Klara, ona może… - przełknął głośno ślinę.

Gwałtownie wciągnęłam powietrze w płuca. Plama krwi… szopa… Alex? Nie mogłam powstrzymać łez. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że Alex coś się mogło stać. Ukryłam twarz w dłoniach. Fred zdążył do nas dotrzeć.

- Ej, co jest? – wyglądał na zdezorientowanego. Uśmiech zszedł mu z twarzy, gdy zobaczył minę brata i to, że ja płaczę.

- Znaleźli krew… - George był śmiertelnie poważny.

- Kurwa… - Fred momentalnie jakby otrzeźwiał. Spojrzał na mnie ze współczuciem i objął mnie ramieniem, przytulając do siebie po przyjacielsku. Drugą ręką przytulił brata.

- Powiedzcie, że nic jej nie będzie. Że jest cała – łkałam. Obaj bliźniacy poklepywali mnie po plecach.

- Nic jej nie będzie – mówił Fred. – Może to nie jej? Zbieg okoliczności.

- A jeśli jej?... – zaczęłam szukać w torbie chusteczki.

W tłumie mignęła mi sylwetka profesora Moody’ego. Odepchnęłam od siebie bliźniaków i bez zastanowienia pobiegłam w kierunku mężczyzny. Szalonooki chodził jak nakręcony. Odszedł na bok wraz z profesorem Snape’m i dyskutowali żywo o znalezisku.

- Profesorze! – dobiegłam do nich, ściskając w dłoni chusteczkę. – To prawda? Z tą plamą? – oczy mi się świeciły. Policzki ciągle miałam mokre od łez, które nie chciały przestać płynąć.

- Tak, było takie znalezisko. – Potwierdził Szalonooki, kiwając głową. Wyglądał na przejętego. Co mnie zdziwiło, Snape też sprawiał wrażenie, jakby coś go ruszyło. – Klaro, lepiej wracaj do Hogwartu z innymi uczniami… - sapnął Moody, wymachując przy tym laską.

- Nie chce. Nie mogę! – byłam cała roztrzęsiona. - Profesorze, ja chcę pomóc jej szukać!

- Będzie tylko ciężarem – Snape nawet na mnie nie patrzył. – Musimy zrobić to szybko i sprawnie. Poszukajmy śladów w okolicy. Flitwick przepytuje ludzi…

- Uczniowie też mogliby pomóc – patrzyłam na nich naprzemiennie. - Więcej osób może przeszukać większy teren.

- Raczej zadeptać resztki śladów – stwierdził oschle Snape. - Z resztą to zbyt niebezpieczne dla uczniów.

- Wracaj do szkoły – powtórzył Moody i kiwnął na Snape’a.

Patrzyłam na ich oddalające się plecy. Profesorowie nie przepadali za sobą, ale teraz wydawali się dobrze współpracować. Czyżby połączył ich wspólny cel? Może jednak Snape nie był taki bezduszny, na jakiego się kreował? Z resztą bez znaczenia jaki był. Miałam nadzieję, że znajdą Alex i że naprawdę nic jej nie było. Stałam przez chwilę w miejscu, bijąc się z myślami. Nie mogłam po prostu wrócić do szkoły i nic nie zrobić. Skoro profesorowie nie chcieli mojej pomocy, postanowiłam, że sama sprawdzę tamto miejsce. Ruszyłam w kierunku, który wcześniej pokazał George i szukałam na horyzoncie jakiejś szopy. Szybko ją znalazłam. Zdezelowany budynek straszył już od zewnątrz. Złapałam za różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie „lumos”. Podeszłam do budynku, cała drżąc.

- Alex?... – zawołałam. Na co ja liczyłam? Skoro wszyscy wiedzieli, że była tu krew, na pewno przeszukali szopę i nie znaleźli mojej przyjaciółki. Mimo wszystko musiałam wejść i zobaczyć tę plamę na własne oczy. Otworzyłam skrzypiące drzwi i wsunęłam różdżkę do środka, oświetlając wnętrze. Było tam brudno i stała tam zdezelowana kanapa. Na ziemi było pełno szkła. Była też rozbita butelka i plama krwi. Nie jakaś wielka, jakby ktoś się wykrwawił na śmierć. Raczej, jakby ktoś kogoś ogłuszył?... Trochę mnie to pocieszyło. Tylko trochę. Przełknęłam głośno ślinę i wyszłam na zewnątrz, zamykając drzwi. Objęłam się ramionami i rozejrzałam. Na ziemi dostrzegłam pojedyncze kropelki krwi. Ranny ktoś się przemieszczał? A co, jeśli profesorowie to przeoczyli? Ruszyłam za śladem, trzymając różdżkę w gotowości. Ślad prowadził na tyły jednego z budynków, gdzie stały kontenery na śmieci i pełno kartonów. Już z daleka zauważyłam dwie, znajome sylwetki nauczycieli. Mechaniczne oko profesora Moody’ego obróciło się, dostrzegając, że nadchodzę.

- Mówiłem, żebyś wracała… - westchnął zmęczonym głosem. – Nic tu po Tobie.

- Pan by potrafił odpuścić, profesorze? Gdyby chodziło o Pana przyjaciela? Ja nie mogę. Nie pójdę do szkoły. Nie zasnę spokojnie. Muszę wiedzieć, gdzie ona jest… Gdybym jej pilnowała…

- Pewnie zniknęłybyście obie – wtrącił Snape.

Podeszłam bliżej i dopiero teraz zauważyłam, że na kartonach za kontenerem siedział oparty o ścianę Lucjan. Był nieprzytomny, a jego rozbita głowa zwisała swobodnie, przechylona do przodu. Po twarzy ślizgona ciekła cienka strużka krwi, plamiąca mu ubranie. Mistrz Eliksirów kucał przed nim i poklepywał go po twarzy, próbując ocucić.

- Mamy jedno zniknięcie i jednego rannego – zauważył Snape.

– Nie wygląda na robotę śmierciożerców – Moody szukał kolejnych dowodów, jednocześnie drapiąc swoje lewe przedramię.

- Czyli bójka? Popili w szopie, ktoś się wkurzył, Bole został ranny? A co z Lamberd?

- Mogę się założyć, że nie wyszła o własnych siłach. Nie była w stanie…

- Może to nie ma nic wspólnego z jej zniknięciem? – wtrąciłam nieśmiało.

- Dowiemy się - Snape sięgnął do jednej z kieszonek szaty i wyciągnął małą buteleczkę. Gdy ją odkorkował, choć stałam w pewnej odległości, poczułam intensywny zapach eliksiru. Mocno drażnił nozdrza. Odsunęłam się, obserwując jak Snape przykłada buteleczkę do nosa Lucjana. Po chwili chłopak poruszył się gwałtownie. Otworzył nagle oczy i zacisnął dłonie w pięści, jakby zamierzał się bronić. Rozejrzał się zdezorientowany.

- Co jest?! Gdzie Alex?! – zapytał, próbując się podnieść na równe nogi, ale Snape złapał go mocno za bark i przytrzymał na miejscu.

- Zamierzałem zapytać Cię o to samo – warknął Snape, świdrując ślizgona wzrokiem. – Gdzie Lamberd? Widziałeś ją?

Lucjan szarpnął się. Wciąż wyglądał na zdezorienowanego. Mrugał o wiele za często. Gdy tylko dostrzegł łypiącego na niego Szalonookiego, najeżył się.

- Znowu ją porwałeś?! – praktycznie wrzasnął.

- Znowu? – Moody uniósł wysoko brwi.

- Porwał? – Snape zrobił to samo, ale dodatkowo zerknął na drugiego profesora.

- Próbował jej coś zrobić! – Lucjan wskazał na Szalonookiego i znowu chciał wstać. Snape tym razem go nie przytrzymał, ale za to Moody nachylił się nad chłopakiem i mocno złapał go za ubranie, przyduszając do ściany.

- Nie pieprz głupot, Bole! – Moody wycedził przez zęby. - Nigdy nie zamierzałem jej skrzywdzić. Jestem jej profesorem! Tak samo jak Twoim!

- Ale, ale…! – Lucjan był ciągle oszołomiony.

Snape w międzyczasie wstał i poprawił szatę. Splótł ręce za plecami, przyglądając się uważnie całemu zajściu.

- To Ty ją wytargałeś z pubu? Gadaj gdzie ona jest! – warknął Szalonooki, szarpiąc chłopakiem.

- Chciałem ją tylko chronić! – Lucjan próbował się wyrwać.

- Niech profesor go zostawi – pisnęłam, szarpiąc Szalonookiego za rękaw płaszcza.

- Nie pozwalasz sobie na zbyt dużo, Amber? – skomentował Snape, mrużąc niebezpiecznie oczy.

- Ja… Ja przepraszam… - Uniosłam ręce w obronnym geście i powoli odsunęłam się od Szalonookiego. – Po prostu wiem, że Lucjan nie zrobiłby Alex nic złego. Proszę mi uwierzyć.

- Nie zrobiłbym – zapewniał Lucjan.

- Ja to ocenię – Moody zacisnął mocniej pięść, patrząc prosto w oczy ślizgona. Po dłuższej chwili poluźnił chwyt i ostatecznie puścił chłopaka.

Napięcie wciąż było wyczuwalne, ale zdawało się być jakby mniejsze. Po krótkiej dyskusji profesorowie dowiedzieli się, że Lucjan faktycznie pomógł Alex wyjść na zewnątrz, ale to dlatego, że myślał, że czeka ją coś złego z rąk Szalonookiego. Później został zaatakowany z zaskoczenia i następnie ocknął się tutaj. O Flincie nic nie wspominał. Nadal nie było wiadomo, gdzie podziała się Alex. Nie wyglądało to najlepiej. Moody ulitował się nade mną i pozwolił mi razem z nimi przeczesywać okolice, pod warunkiem, że nie będę się wtrącać i będę odpowiedzialna za prowadzenie rannego Bole’a. Chłopaka nie miał kto odprowadzić do Hogwartu, a w tym stanie niebezpiecznie było go puszczać samopas. Z resztą może nagle by mu się coś przypomniało? Snuliśmy więc się we czwórkę, a powoli zbliżała się północ… 



 

1 komentarz:

  1. Wooooow, ale się dzieje! I ten odrobinkę przejęty Snape <3

    OdpowiedzUsuń