sobota, 3 sierpnia 2019

45. Misja specjalna

Razem z Harrym staliśmy przyczajeni pod peleryną niewidką. Było już za późno, żeby niezauważenie zejść i pochwycić mapę. U dołu schodów zrobiło się zbiegowisko, a atmosfera stawała się coraz bardziej gęsta. Do tego turniejowe jajo wędrowało z rąk do rąk. Choć oczywistym było, że ktoś oba przedmioty zgubił, nie chciałam, by w poszukiwaniu winnego trafili na naszą dwójkę. Korzystając z zamieszania, pociągnęłam Harrego za rękaw.

- Lepiej chodźmy – szepnęłam chłopakowi wprost do ucha.

- Nie mogę jej zostawić – Harry syknął cicho. – Jesteśmy na niej wystawieni jak na tacy.

Jego wzrok wbity był w mapę. Sytuacja wydawała się być bez wyjścia. Gdybym wyszła spod peleryny, zauważyliby mnie. Nie było szans podkraść się tam we dwójkę. W końcu chłopak zdecydował się przywołać mapę. Złapał za różdżkę, dobywając ją powoli. Gdy już miał szepnąć zaklęcie, dostrzegliśmy, że oko profesora Moody’ego na moment skręciło w naszą stronę, zawieszając się centralnie na nas. Gdy doszło do mnie, że profesor przecież nas widzi, odruchowo, może nieco zbyt panicznie odsunęłam się od Harrego, na tyle na ile pozwalała peleryna. Mężczyzna nie zdradził swoją miną, że cokolwiek się działo. Wykonał za to ledwo zauważalny gest, by dać spokój. Chwilę później to on pochwycił kawałek papieru, od razu pakując go do kieszeni. Z dwojga złego, lepiej gdy miał ją on, a nie profesor Snape. Moody był przecież bardziej wyrozumiały. Tak mi się wydawało.

Raz jeszcze pociągnęłam chłopaka za rękaw, ale ten ani myślał się ruszyć. W końcu Snape zabrał Alex i zniknęli nam z oczu. Na moment zapadła absolutna cisza. Nawet profesor Moody stał w bezruchu, jakby na coś czekał. Po chwili jego mechaniczne oko ponownie spojrzało wprost na nas, a mężczyzna odchrząknął, zaciskając mocniej palce na swojej lasce.

- Harry, powinieneś bardziej pilnować swoich rzeczy – stwierdził profesor, podchodząc bliżej nas i podając chłopakowi złote jajo.

- Przepraszam profesorze. Upuściłem je przez przypadek… – wyjaśnił Harry, wystawiając ręce spod peleryny, by pochwycić przedmiot.

- Ten przypadek mógł was wpakować w poważne kłopoty. Dość późna pora na spacery… – Moody spojrzał wprost na mnie. - Klaro, nie powinnaś być w dormitorium?

W pierwszej chwili znieruchomiałam. Zająknęłam się.

- P..powinnam. Ale…

- Pomagała mi – szybko wyjaśnił Harry. – Musiałem sprawdzić teorię odnośnie jaja – chłopak poklepał złotą skorupkę.

- Teorię… - profesor oblizał się powoli, a potem zmarszczył brwi. – Ale o tej godzinie?

- Nie było wyjścia. To wciąż turniej, prawda? – Harry poprawił okulary. – Nie mogę rozwiązywać zagadki w biały dzień, ryzykując, że ktoś to podpatrzy.

- No tak. Racja – wymruczał Szalonooki. Przyjrzał nam się uważnie. Nagle jakby sobie o czymś przypomniał. Sięgnął do kieszeni płaszcza, wyciągając z niej mapę. – Profesor Snape twierdził, że to Twoje, Harry. Co to jest? – zatrząsł nią.

- To… - Potter podrapał się po tyle głowy, wahając przez moment. - To mapa Hogwartu. Jedyna w swoim rodzaju. Pokazuje rozkład pomieszczeń, tajne przejścia, różne hasła… No i ludzi, którzy się kręcą po szkole.

Patrzyłam na zmianę na Pottera i Moody’ego. Nie miałam okazji oglądać jeszcze mapy Harrego, ale słyszałam o niej parę rzeczy. Bardzo mnie to ciekawiło. Do stworzenia takiej mapy na pewno potrzeba było potężnych czarów.

- Mapa Hogwartu… - powtórzył profesor, rozprostowując pergamin i wbijając wzrok w zawartość. W pierwszej chwili pobladł. – Od dawna to masz?! – zapytał nerwowo, poprawiając przy tym chwyt, byśmy nie mogli zaglądać na zawartość mapy. – Mów chłopcze!

- Rany… Nie pamiętam dokładnie. Już ponad rok? Bardzo się przydaje do takich jednorazowych wyjść.

- Niewątpliwie – sapnął Szalonooki i łypnął czujnie na chłopaka. - Widziałeś ostatnio na niej coś… podejrzanego?

- Nie. Nie wydaje mi się – Potter wzruszył ramionami.

- Zastanów się – ponaglił nauczyciel.

Zerknęłam współczująco na Harrego. Ten zamrugał, ale faktycznie przybrał minę, jakby się zastanawiał.

- Uch… no nie. Nic co by mi przychodziło na myśl. Nic, co bym pamiętał. Tak szczerze, to rzadko na nią patrzyłem.

- To dobrze. Świetnie… - w oku profesora coś błysnęło. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli ją sobie pożyczę? – mężczyzna zamachał mapą przed naszymi oczami i zaraz potem złożył ją starannie. – Bo przyznam, że akurat coś takiego bardzo by mi się przydało.

Harry i ja spojrzeliśmy na siebie. Ja lekko rozłożyłam ręce, bo w końcu przedmiot nie był mój, więc decyzja do mnie nie należała.

- No cóż… - okularnik nie wyglądał na przekonanego.

- Nalegam – twardo stwierdził Moody, patrząc zacięcie na Pottera.

- No… no dobrze.

- Świetnie – Moody wepchnął mapę do kieszeni płaszcza. – To zmykajcie PROSTO do wieży Gryffindoru. I z tym „prosto” nie żartuję – zagroził nam palcem i uśmiechnął się przebiegle. - Dzięki tej mapie, zobaczę, jeśli zboczycie.

Niewątpliwie miał rację. Pożegnaliśmy się więc i by nie kusić losu, razem z jajem szybko ruszyliśmy po schodach na górę. Po przejściu przez obraz, od razu wyskoczyłam spod peleryny niewidki. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą.

- Było blisko! – jęknęłam, poprawiając zmierzwione od materiału włosy.

- Było. Ale nie dostaliśmy nawet szlabanu! – Harry uśmiechnął się. Ściągnął pelerynę i przewiesił ją przez ramię.

- Za to straciłeś mapę – zauważyłam. - Teraz profesor Moody będzie wiedział o nas dosłownie wszystko.

- Mówisz tak, jakby do tej pory nie wiedział – zaśmiał się okularnik.

- Racja… Czasem mam wrażenie, jakby mi czytał w myślach – westchnęłam i zamyślona rozejrzałam się po pustym pokoju wspólnym.

- Nie Ty jedna – skomentował Harry. Zawahał się, ale w końcu wypalił – W ogóle to dzięki za pomoc. I z jajem i tam na schodach. Gdybyś mnie nie złapała, pewnie wylądowałbym u stóp profesora Snape’a –parsknął.

- Nie ma za co. Szczerze, to nie czuje się, jakbym naprawdę Ci pomogła. Zagadka wciąż nierozwiązana, a gdybyśmy nie obijali się o siebie pod peleryną, pewnie nie straciłbyś równowagi.

- Może… - Harry wzruszył ramionami. – A może wręcz przeciwnie. Wpadłbym na ten stopień i skręciłbym sobie nogę? Nie wiadomo.

Przez chwilę patrzeliśmy na siebie. Speszona szybko odwróciłam wzrok i spojrzałam na zegar. Powinnam już leżeć w łóżku i smacznie sobie spać.

- To ten… Dobranoc - Pospiesznie ruszyłam więc w stronę schodów.

- Dobranoc.

Oszczędnie machnęłam Harremu na pożegnanie i wbiegłam po schodach. Wparowałam do sypialni, odruchowo zerkając na łóżko Alex. Oczywiście nie było jej na miejscu. Zapewne profesor Snape nadal ją bandażował. W sumie to wydało mi się nieco dziwne, że nauczyciele nie odprowadzili Alex do skrzydła szpitalnego. Jeśli była ranna, tam powinna się znaleźć. Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, ze musi mieć to związek z tą małą, prywatną wojną, jaką prowadzili ze sobą profesor Snape i profesor Moody. Obaj mężczyźni zachowywali się specyficznie w swoim towarzystwie. Nierzadko z ich ust sączył się jad. Tam na korytarzu wyglądało, jakby każdy z nich za wszelką cenę chciał udowodnić swoją wyższość. Widocznie Alex przez przypadek stała się elementem tych przepychanek. Nawet jej współczułam.

Przebrałam się w pidżamę i położyłam u siebie, raz jeszcze zerkając na łóżko przyjaciółki. Zamknęłam oczy, próbując zasnąć. Byłam zmęczona, ale sen nie przychodził. W głowie dudniły mi słowa profesora Moody’ego. Nie obieca mi, że nic mi się nie stanie… Dlaczego mówił to tak spokojnie? I czy naprawdę byłby w stanie mi cokolwiek zrobić? Na pewno chciał wzbudzić we mnie poczucie strachu i niepewność. Mimo wszystko gdzieś w środku, wierzyłam w niego. Trudno było mi sobie wyobrazić, by miał podnieść na mnie rękę, albo mnie skrzywdzić. Gdyby sprawy poszły za daleko, ciężko byłoby mu ukryć wszystko przed dyrektorem. Czy to znaczyło, że jednak blefował? Z drugiej strony, aurorzy nie byli przecież aż tacy święci. Podczas wojny czarodziejów, mieli zezwolenie od ministerstwa, by także używać czarów niewybaczalnych. Profesor Moody musiał użyć ich bardzo dużo. Znał się na rzeczy. Na myśl o imperiusie, poczułam na plecach ciarki. Przewaliłam się na bok i westchnęłam ciężko. Chciałam wyrzucić wszystko z głowy, ale nic nie pomagało. W pewnym momencie drzwi od sypialni uchyliły się, a do środka wślizgnęła się Alex. Choć zachowywała się stosunkowo cicho, od razu otworzyłam oczy. Mimo panującego półmroku, mogłam przysiąc, ze wydawała się przesadnie szczęśliwa.

- Jesteś w końcu – szepnęłam.

Alex aż podskoczyła.

- Ty nie śpisz? – zdziwiła się przyjaciółka. Unikała kontaktu wzrokowego. Na miękkich nogach podeszła do swojego łóżka.

- Nie mogę zasnąć – westchnęłam, podnosząc się do siadu. Przetarłam oczy. - Czemu tak długo Cie nie było?

Alex znieruchomiała na moment.

- Tak długo, booo… - zastanowiła się. – Yy.. Bo jak wracałam, trafiłam na Lucjana. Debil twierdził, że skoro nie mamy z nimi szlabanu, to znaczy, że nic złego nas nie spotkało w tym lesie.

- Przecież gdyby nie Moody…

- No wiem – mruknęła przyjaciółka i zgarnęła z łóżka swoją pidżamę.

- Jak w ogóle poradziłaś sobie z jego zadaniem? – zaczęłam potok pytań. - Udało Ci się wyswobodzić? I czy to u niego zrobiłaś sobie krzywdę?

- Rany, nie teraz – jęknęła Alex. – Późno jest.

- Mam z tysiąc pytań! I muszę Ci coś powiedzieć.

- Rano – zbyła mnie. - Weź lepiej spróbuj zasnąć.

Dziewczyna zniknęła za drzwiami łazienki. Usłyszałam wodę lejącą się z prysznica. Chwilę patrzyłam w zamknięte drzwi, a później westchnęłam i położyłam się z powrotem. Nie wiem czy to dzięki szumowi wody czy dlaczego, ale tym razem sen jednak przyszedł.

Rano Alex wciąż wydawała się nieobecna. Choć jej myśli były gdzieś daleko, od samego przebudzenia uśmiechała się sama do siebie. Widać było, że ma dobry humor. Biorąc pod uwagę serię ostatnich wydarzeń, taki nastrój był u niej nowością. Postanowiłam tymczasowo powstrzymać się przed serią pytań, na wypadek gdyby miały naruszyć ten spokój. Spakowałyśmy się na zajęcia i razem udałyśmy się na śniadanie. Jeszcze w pokoju wspólnym, wypatrzył nas George. Zrównał z nami krok i objął Alex ramieniem.

- Hej Alex. Skąd taka mina? – zapytał ciekawsko. – Czyżbyś sobie wszystko dokładnie przemyślała? – uśmiechnął się do niej.

- No nie do końca – odpowiedziała przyjaciółka. – Mówiłam Ci, że potrzebuję czasu.

- Ciągle to powtarzasz – rudzielec przewrócił oczami. Mimo wszystko wydawał się być w dobrym humorze.

- Widocznie ciągle się zastanawia – wtrąciłam, nie licząc na to, że w ogóle mnie usłyszy. Czasem miałam wrażenie, że jestem niewidzialna.

George zerknął na mnie przelotnie i zaraz potem skupił się znów na Alex.

- Angelina będzie chciała z Tobą porozmawiać. Wyszła ze skrzydła szpitalnego.

- W bojowym nastroju? – zapytała Alex, lekko unosząc brwi.

- I tak i nie – rudzielec pokiwał głową na boki. – Mam nadzieję, że się dogadacie. Tamta sytuacja była w ogóle niepotrzebna.

- Jej to powiedz – przyjaciółka wywinęła się spod ręki bliźniaka.

- Ona o tym wie – rzucił jeszcze George, zostając w tyle i czekając na brata.

- A dzień tak dobrze się zaczął – mruknęła Alex.

Na Wielkiej Sali jej dobry humor szybko powrócił. Usiadłyśmy do śniadania. Alex nabiła kiełbaskę na widelec i zbliżyła ją do ust. Jej rozmarzony wzrok powędrował na stół nauczycielski. Dziewczyna wpatrywała się tam i powoli ugryzła kiełbaskę. W tym momencie na miejscu obok niej ciężko usiadł Harry. Nałożył jedzenie na talerz i przechylił się w stronę Alex.

- I jak? Przetrwałaś wczoraj? – zapytał.

Alex spięła się nagle i spojrzała na Harrego, szybko odkładając kiełbaskę na talerz.

- Co? O co pytasz?

- No o wizytę u Snape’a. Widzieliśmy z Klarą jak w nocy zabierał Cie do lochów. To musiało być gorsze niż szlaban… - stwierdził ze współczuciem.

- Też chciałam o to wczoraj spytać – mruknęłam, zajadając płatki.

Przyjaciółka przełknęła głośno ślinę, a później odruchowo złapała za wcześniej ranną dłoń. Lekko speszona zerknęła na mnie, a potem na Harrego.

- Znacie go… - rzuciła zdawkowo, nagle mocniej pochylając się nad talerzem. – Łaskawie dał mi coś na ranę i kazał spieprzać do wieży.

- Nas na szczęście nie złapał – rzucił Harry.

- Wiedziałam, że gdzieś tam byłeś – Alex zerknęła na okularnika. - Jajo i mapa… Niech zgadnę, peleryna niewidka?

Potter pokiwał głową. Razem opowiedzieliśmy jej jak znaleźliśmy się na korytarzu, jak brzmiała przepowiednia i dlaczego jajo wylądowało na ziemi.

- Prześladuje mnie jakiś pech - stwierdził Harry.

– A najgorsze jest to, że teraz profesor Moody ma mapę… – wtrąciłam.

- Co? Jak to? – Alex spojrzała na nas wystraszona.

- Właśnie to chciałam Ci powiedzieć już wczoraj. Zapytał czy może ją wziąć… – wyjaśniłam.

- I pozwoliliście mu? – Przyjaciółka zmarszczyła brwi.

- Za bardzo nie miałem wyjścia – okularnik wzruszył ramionami. – Nalegał.

- To prawda – pokiwałam głową. - Widać było, że nie przyjąłby odmowy.

- Powinieneś ją odzyskać – Alex stwierdziła pewnie.

- Wątpię, żeby chciał ją szybko oddać – westchnął gryfon. - Mówił, że właśnie czegoś takiego potrzebuje.

- Do śledzenia nieposłusznych uczniów? – Alex zmarkotniała. - Uch… I bez niej zawsze pojawiał się w odpowiednim miejscu i czasie.

- Czyli nic się nie zmieni. W sumie nie ukarał nas za szwędanie się po szkole. Raczej nie wziął jej po to, żeby gnębić każdego, kto chodzi po ciszy nocnej… – Harry zapakował jedzenie do ust.

- Ale po coś ją zabrał – mruknęła Alex.

Spojrzała na mnie, a ja na nią. Wydawało mi się, że miałyśmy z Moodym do czynienia znacznie częściej niż inni uczniowie. Powtarzał, że jesteśmy jego ulubienicami. To zaś znaczyło, że mapa mogła mu posłużyć do sprawdzania, co robimy po ciszy nocnej. Czy po to mu była? Zerknęłam na stół profesorów. Kłopotów łatwo można było uniknąć, zwyczajnie nie łamiąc przepisów. Wydawało mi się, że dla mnie nie byłoby to trudne. Dla Alex wręcz przeciwnie. Przyciągała do siebie kłopoty jak magnes. Z resztą jej mina mówiła wszystko. Nie podobało jej się, że profesor będzie wiedział jeszcze więcej.

- Nie martw się. W sumie na dłuższą metę wyjdzie nam to na dobre – uśmiechnęłam się do niej, poklepując ją po plecach.

- Nie wyjdzie – syknęła Alex. – Harry! – Obróciła się do chłopaka, patrząc mu prosto w oczy. – Za wszelką cenę musimy odzyskać Twoją mapę.

- Co? Niby jak – chłopak zamrugał. - Jeśli ma mapę przy sobie, to nie ma szans. Zakraść się nie możemy, bo peleryna nie zadziała. Jego oko przez nią widzi.

- A myślisz, że nosi ją przy sobie? – Alex zastanowiła się. – Bo ja mam z nim dzisiaj szlaban po lekcjach. Mogłabym jakoś… no nie wiem… odwrócić jego uwagę…

- Nawet gdybyś miała ten szlaban poza jego gabinetem, to Profesor Moody zawsze go zamyka – zauważyłam.

- Klara, nie pomagasz! – Syknęła Alex i oparła łokcie o stół. Potarła skronie, myśląc intensywnie. – Musi być jakiś sposób…

- Może jest czar zmniejszający? – zasugerował Harry. – Wtedy wystarczy wślizgnąć się pod drzwiami. Zapytam Hermionę.

- Nie wciągaj jej w to! – Alex złapała Pottera za ramię. – Nie chcę słuchać jej kazań, że nie powinniśmy łamać zasad.

- Dobra, spokojnie – zaśmiał się Harry.

- Profesor Moody musiałby być bardzo roztargniony, żeby nie zamknąć drzwi… - powiedziałam cicho, odsuwając od siebie pustą miskę po płatkach. Zajrzałam do torby.

- Roztargniony. To jest myśl – Alex uderzyła dłonią w stół. – To da się zrobić.

Ja i Harry spojrzeliśmy na nią niepewnie. Doszliśmy do wniosku, że lepiej nie gadać o tym przy wszystkich. Rozmawialiśmy w trakcie zajęć i pomiędzy nimi. Plan więc powoli rodził się do życia, zdobywając w ciągu dnia kolejne elementy. Początkowo ja miałam wywabić Moody’ego z gabinetu, ale Alex uznała, że zbyt kiepsko kłamię. Postanowiłyśmy więc, że połączymy jej szlaban z całą akcją. W międzyczasie do wszystkiego wciągnęliśmy Rona, ten zaś potajemnie wmieszał w to swoich braci, wmawiając im, że pilnie potrzebuje czegoś, po czym poczuje się źle i będzie mógł być zwolniony z zajęć. Fred i George wymusili na nim obietnicę przysługi, ale w końcu dali mu coś, co pozornie wyglądało jak zwykła czekoladka. Nie chciałam wiedzieć wszystkiego, więc nie mieszałam się w ich część. Na mnie spadło chyba najgorsze zadanie. Przeszukać gabinet. Ze stresu nie byłam w stanie nic przełknąć w trakcie obiadu. Alex też wyglądała, jakby już się pochorowała. Co rusz zerkała na stół profesorów.

- Nie patrz tam. Domyśli się, że coś kombinujemy – szepnęłam spanikowana.

- Daj spokój – Alex przewróciła oczami. Sama też grzebała widelcem w jedzeniu.

Chłopcy wyglądali na odprężonych.

- Dacie radę – Ron pokazał wystawiony w górę kciuk.

Do niego dosiadła się Hermiona. Uważnie przyjrzała się mojej bladej twarzy, a potem wszystkim po kolei.

- Co kombinujecie? – zapytała, mrużąc niebezpiecznie oczy.

- Widzisz?! – pisnęłam spanikowana. – To widać!

Alex mocno kopnęła mnie pod stołem, a później posłała mi mordercze spojrzenie.

- Nic nie kombinujemy – wycedziła przez zęby.

- Przecież widzę – Hermiona skrzyżowała ręce.

Alex i Harry popatrzyli na siebie. Potter poprawił okulary.

- Hermiona, masz czas pogadać o tym jaju? Rozmyślamy od wczoraj, co może znaczyć ta piosenka i raczej z marnym skutkiem…

Gryfonka nie mogła przepuścić okazji do dzielenia się swoją mądrością, dlatego szybko podłapała temat. Ja siedziałam cicho do końca obiadu. Rozmowy ludzi wokół wlatywały mi jednym uchem i wylatywały drugim. Po obiedzie Alex złapała mnie za ramiona.

- Dasz radę – powiedziała i przytuliła mnie.

- Też dasz radę – szepnęłam.

Alex wyszła z resztą, a ja rozłożyłam książki, zabierając się za naukę. Na Wielkiej Sali zostali praktycznie tylko ci, co nie skończyli szlabanu. Draco i Pansy już tu nie było, ale wśród niedobitków wciąż siedziała świta Malfoya i Lucjan. Nie dziwiło mnie to, bo za każdym razem gdy widziałam Bole’a na szlabanie, robił wszystko, tylko nie to, czego od niego wymagano. Czy zamierzał odrabiać go do końca szkoły? Potrząsnęłam głową. Aktualnie pomiędzy stołami przechadzał się profesor Moody. Widziałam, że jego magiczne oko co jakiś czas zjeżdża w moją stronę. Gdy czułam na sobie jego wzrok, bardziej pochylałam się nad książkami. Modliłam się, by nie wyglądało to podejrzanie. W pewnym momencie Lucjan wstał od swojego stołu i z nonszalanckim uśmiechem przemaszerował przez salę, siadając zaraz obok mnie.

- Hej Klara. Też masz szlaban? – zagaił, opierając się łokciem o stół i podpierając ręką głowę. Przyglądał mi się.

- Hej. Nie. Siedzę tu dobrowolnie.

- Bierzesz naukę zbyt poważnie – zaśmiał się chłopak. – Ta Twoja przyjaciółka… Alex. Też ostatnio strasznie poważna jest. I zagadkowa. Liczyłem, że pójdzie ze mną na bal. Nawet mówiła, że się zastanowi, a teraz znowu mnie zbywa.

- Dziwisz jej się? – mruknęłam, zerkając na niego. – Jest zła po tym co się stało w Zakazanym Lesie.

- A co się dokładniej stało? – Lucjan obejrzał swoje paznokcie. – Sama mnie pocałowała. Nie żebym nie chciał więcej… Jest niezłą laską – mrugnął.

- Rany – westchnęłam. – Nie o to chodzi. Po prostu… uch… no nie wiem? Wiedziałeś, że to niebezpieczne, a nas tam wszystkich zabrałeś?...

- Na tym polegała zabawa – Lucjan zaśmiał się. – Bo bez ryzyka nie ma zabawy.

- Mogliśmy zginąć. Wszyscy – patrzyłam na niego poważnie.

- Ale nikt nie zginął – chłopak rzucił beztrosko i wyprostował się. - A w przeciwieństwie do reszty, wyszłyście na tym najlepiej. Zero szlabanu. Czysta karta.

- Szlaban to nie wszystko… - mruknęłam.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy powiedzieć co nas spotkało. Uznałam jednak, że nie wiem, czy mogę ufać Lucjanowi. Miał specyficzne podejście. Mógłby uznać, że to nic złego, jeśli rozpowie naszą historię. Wpakowałabym w kłopoty nie tylko mnie i Alex, ale i profesora Moody’ego za to, że nas krył i ukrył u siebie. Ostatecznie nie powiedziałam więc nic.

- Oj Klara – Lucjan objął mnie ramieniem i przyciągnął do swojego boku. - Z tego co pamiętam, to obie poszłyście tam dobrowolnie.

- Z tego co pamiętam, wszyscy chcieli zawrócić, ale zamiast tego zaprowadziłeś nas w nowe miejsce - Zerknęłam na profesora. Zauważył nas, co sprawiło, że momentalnie znieruchomiałam.

- Nie rób ze mnie potwora – zaśmiał się ślizgon. - Ta miejscówka sprawdzała się do tej pory.

Profesor Moody błyskawicznie znalazł się tuż przed nami. Spojrzał srogo na chłopaka.

- Łapy przy sobie, Panie Bole – zagrzmiał Szalonooki, zaciskając palce na lasce. - Z tego co wiem, jesteś tu na szlabanie. Zaczepianie młodszych koleżanek nie jest jego częścią.

Lucjan zaśmiał się i puścił mnie, wystawiając przed siebie ręce, jakby pokazywał, że jest niewinny.

- Tylko sobie rozmawiamy. Klara jest moją dziewczyną – Lucjan mrugnął do mnie zalotnie.

- Nie jestem! – pisnęłam i momentalnie zrobiłam się cała czerwona.

Magiczne oko Moody’ego łypnęło na mnie krótko, ale zaraz wróciło na ślizgona.

- Bez znaczenia – sapnął profesor i niecierpliwie stuknął laską o podłogę. – Masz zadanie do wykonania. Wracaj na miejsce i nie ruszaj się z niego, póki nie skończysz.

- Mam wracać do strefy skażonej? – Lucjan spojrzał ze zbolałą miną na stół z niedobitkami.

- Chłopcze, nie zadzieraj ze mną – podirytowany profesor mocno chwycił Lucjana za krawat i pociągnął go do góry, zmuszając do wstania. Spojrzał mu głęboko w oczy i powiedział. - Młodsi od Ciebie ginęli w trakcie wojny czarodziejów.

- Grozi mi profesor? – Lucjan uniósł brwi.

- Jedynie mówię, że nie jesteś już dzieckiem – Szalonooki powoli oblizał usta. - Zachowuj się jak na Twój wiek i status przystało. Nie rób z siebie i ze mnie głupca i z łaski swojej spieprzaj na miejsce.

Szalonooki puścił krawat ślizgona. Lucjan na spokojnie poprawił koszulę i krawat, a potem puścił mi oczko i jakby nigdy nic, wolnym krokiem wrócił na swoje miejsce. Moody odprowadził go wzrokiem, a później spojrzał na mnie, marszcząc przy tym brwi.

- Profesorze, nie mam z tym nic wspólnego! – powiedziałam szybko. – Sam się dosiadł. I nie jestem jego dziewczyną. Naprawdę!

Mężczyzna już miał coś powiedzieć, ale do sali wszedł profesor Snape. Widocznie przyszła jego kolej na wartę przy szlabanach. Moody zerknął na Mistrza Eliksirów i rzucił do mnie tylko krótkie:

- Zmykaj stąd.

- Tak jest profesorze.

Szalonooki wyszedł na spotkanie swojemu zmiennikowi. Spojrzałam za nim, a później zerknęłam na Lucjana. Chłopak cały czas się na mnie patrzył. Wstałam i pospiesznie spakowałam wszystkie swoje rzeczy. Wybiegłam z sali. Skoro Snape przyszedł na szlabany, nadchodził ten moment, kiedy miałam wykonać moją część roboty. Ruszyłam na drugie piętro i ominęłam gabinet profesora Moody’ego. Wyjęłam podręcznik do obrony przed czarną magią i usadowiłam się tak, by móc z daleka obserwować wejście. Nikt z nas nie wiedział jak daleko widzi oko profesora, ale było pewne, że potrafiło widzieć przez drzwi, a pewnie też i przez ściany. Wkrótce profesor pojawił się na korytarzu i zniknął za drzwiami. Jakiś czas później na drugim końcu korytarza pojawił się Harry. Dał mi znak różdżką, tworząc na jej końcu światło. Zrobiłam to samo, tym samym dając im znak, że Moody jest u siebie. Obserwowałam z daleka jak Harry na moment znika za zakrętem, a po chwili wraca i biegiem rusza w stronę gabinetu Szalonookiego. Zrobiło mi się słabo. Przycisnęłam się do ściany i zaglądałam, jak Harry gorączkowo uderza w drzwi, a te się otwierają. On i profesor wymienili ze sobą kilka szybkich zdań, po czym Moody pospiesznie wyszedł z gabinetu, wyciągnął z kieszeni płaszcza laskę i powiększył ją. Gdy złapał za różdżkę, by zamknąć drzwi, Harry chwycił go za rękaw i pociągnął, zalewając przy tym potokiem słów. Oboje ruszyli korytarzem w przeciwnym do mnie kierunku. Gdy zniknęli mi z oczu, odczekałam chwilę, by mieć pewność, że zaraz nie zawrócą. Zostawiłam moją torbę i zakradłam się do drzwi gabinetu. Były niedomknięte. Popchnęłam je lekko, nie wierząc własnym oczom. Sądziłam, że to nigdy nie wyjdzie, a jednak stało się… Profesor Moody zostawił otwarty gabinet! Nie wiadomo na jak długo... Z przestrachem spojrzałam na koniec korytarza i szybko weszłam do pomieszczenia, zostawiając lekko uchylone drzwi. Rozejrzałam się pospiesznie. Gdzie mogła być mapa? Półki były zawalone zdobyczami aurora, więc teoretycznie mapa mogła dołączyć do kolekcji. Przejrzałam je pobieżnie, dostrzegając, że wszystkie przedmioty są pokryte cienką warstwą kurzu. Nie wyglądało, jakby cokolwiek z regałów było niedawno ruszane. Spojrzałam na biurko i przełknęłam ślinę. To musiało być tam. Okrążyłam mebel i dostrzegłam, ze jedna z szuflad była niedomknięta. Wysunęłam ją. Wewnątrz było kilka rzeczy, a na wierzchu leżało coś, o czym kiedyś mówiła mi Alex. Dziwny zeszyt, wyglądający kropka w kropkę jak mój pamiętnik. Zamrugałam zaskoczona i wstrzymując oddech, otworzyłam go. Był pusty. Przekartkowałam go na szybko i o wiele spokojniejsza zamknęłam, chowając na miejsce. Przejrzałam pozostałe szuflady, znajdując niewyobrażalnie dużo pustych buteleczek i różne rzeczy takie jak stosy notatek, lina, maska, pukiel szpakowatych włosów... Po mapie nie było jednak śladu. Zasunęłam wszystkie szuflady i z przestrachem spojrzałam na drzwi prowadzące do prywatnych kwater profesora. Czy możliwym było, że trzymał mapę właśnie tam? U siebie? Sztywna ze strachu, powoli podeszłam do drzwi. Serce biło mi jak oszalałe. W ogóle nie powinno mnie tutaj być. Zgadzanie się na takie łamanie zasad było nie w moim stylu. Alex ubrała to wszystko w ładne słowa i sprawiła, że wydawało mi się, że igrając z Moody’m robimy dobrze. Nie kradłyśmy przecież czegoś, co należało do niego, a jedynie próbowałyśmy odzyskać własność Pottera. Mimo wszystko w tym momencie zwątpiłam. Nie chciałam chodzić po jego prywatnych komnatach. Powoli zaczęłam się cofać, niespodziewanie wpadając plecami na kogoś, kto stał za mną. Podskoczyłam wystraszona. Na moim barku zacisnęła się duża, męska dłoń.

- Klaro? – profesor Moody zbliżył twarz do mojego ucha. – Masz mi coś do powiedzenia?... – zapytał przerażająco spokojnie.

Znów poczułam na plecach ciarki. Patrzyłam przed siebie szeroko otwartymi oczami. Czy mam mu coś do powiedzenia? Nie miałam pojęcia jakim cudem mężczyzna pojawił się w gabinecie. W ogóle nie słyszałam stukania jego laski. Nie wiedziałam, jak długo tam stał. Raczej jedyne co zobaczył, to mnie stojącą przed drzwiami prywatnych komnat, ale wtedy nie robiłam nic podejrzanego. A może obserwował mnie już wcześniej, przez drzwi? Mimo wszystko musiałam trzymać się planu.

- Profesorze… - zająknęłam się. - Bo drzwi były otwarte… I…

- I uznałaś za stosowne, żeby wejść bez zaproszenia? – dokończył za mnie.

- Yy nie! Znaczy tak! Znaczy… - zaplątałam się. - …Bo ja szukam Alex… Miała mieć z profesorem szlaban – szybko mówiłam z pamięci, nie patrząc na profesora.

Mężczyzna okrążył mnie, stając ostatecznie przede mną. Z uwagą przyglądał się mojej twarzy. Nie miał w rękach laski, co wyjaśniało, dlaczego nie słyszałam jej stukotu.

- Po co jej szukasz? – Szalonooki zapytał czujnie.

- Bo… bo chcę jej coś powiedzieć.

- Co konkretnie? – drążył profesor.

Tego pytania się nie spodziewałam. Widać było po mojej minie, że intensywnie myślę. Zakładałyśmy, że samo powiedzenie, że jej szukam, wystarczy. W fantazjach wszystko wyglądało o wiele łatwiej.

- Ron jej szukał – wypaliłam nagle.

- I to było aż tak ważne? – zdziwił się Moody.

- Nie do końca. - Odważyłam się powoli podnieść wzrok na profesora. – Po prostu miałam jej to powiedzieć, gdy profesor z nią skończy. Normalnie nie weszłabym tutaj, ale profesor nigdy nie zostawia otwartych drzwi. Gdyby nie to, poczekałabym na nią na zewnątrz. Byłam w trakcie nauki, kiedy…

Moody zmarszczył brwi. Przyglądał mi się uważnie. Ze mnie wylewał się niekończący potok słów. Gdy już zaczynałam żałować, że tłumaczyłam się aż tak obszernie, mężczyzna przerwał mój wywód.

- Pan Weasley i tak już ją znalazł – powiedział, sięgając do wewnętrznej kieszeni płaszcza po buteleczkę. Próbował się z niej napić, ale widocznie na dnie zostało ledwie kilka kropel.

- Co? Jak to? – tym razem to ja się zdziwiłam.

- Przed chwilą widziałem ich razem w skrzydle szpitalnym – Moody pospiesznie ruszył w stronę biurka i ciężko usiadł za nim. Przejrzał kilka szuflad. Odsuwał je na tyle gwałtownie, że słychać było szczęk składowanych wewnątrz, szklanych buteleczek. - Faktycznie Alex miała mieć ze mną szlaban, ale tuż przed, strasznie źle się poczuła. Harry znalazł ją na korytarzu i mnie powiadomił. Widocznie przypadkowo nie zamknąłem drzwi – Moody zajrzał na koniec do pierwszej szuflady i spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakby przejrzał mnie na wylot. Naprawdę wiedział wszystko, czy była to jedynie jego mina?

- To… ja… - zająknęłam się, wycofując do drzwi. – To ja pójdę do niej. Zobaczę, czy wszystko z nią dobrze.

- Idź – odpowiedział tylko, przymrużając przy tym oko.

- Przepraszam za kłopot – rzuciłam jeszcze i złapałam za klamkę.

Szalonooki kontynuował szukanie czegoś w biurku. Gdy znalazłam się po drugiej stronie drzwi, nawet nie spojrzałam za siebie. Po prostu pobiegłam po swoją torbę i zgarnęłam moje rzeczy. Wciąż skręcało mnie w żołądku ze strachu. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że Moody wszystkiego się domyślił. Czemu jednak nic mi nie zrobił? Czemu nie udowodnił mi, że kłamałam? Czy wróci do tego na kolejnych zajęciach, czy może odpuści? I co najważniejsze, gdzie miał tę mapę? Nie znalazłam jej, więc całe to ryzyko na nic. Przewiesiłam torbę przez ramię i ruszyłam w stronę schodów. Korytarz był podejrzanie pusty, ale drzwi od jednej z sal były otwarte. Gdy mijałam ją, usłyszałam głos Draco.

- Nieźle, Amber.

Momentalnie stanęłam i powoli obróciłam się w stronę otwartych drzwi. W progu stał Malfoy, luźno trzymając ręce w kieszeniach czarnych spodni. Blond włosy miał ulizane do tyłu. Świdrował mnie spojrzeniem, a na jego bladej, lekko zmęczonej twarzy błąkał się kpiący uśmieszek.

- Nie wiem co dziwi mnie bardziej. To, że włamałaś się do gabinetu profesora, czy to, że wypuścił Cie w jednym kawałku – ślizgon przesunął po mnie wzrokiem. – A może jednak coś sobie uszczknął? – Chłopak znacząco poruszył brwiami i obrócił się na pięcie, wolnym krokiem wchodząc do środka starej, pustej sali od obrony przed czarną magią.

Patrzyłam za nim. Od akcji w zakazanym lesie nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa. Teraz nadszedł ten moment. Nerwowo rozejrzałam się po korytarzu i ostrożnie weszłam zaraz za Malfoyem.

- Nie wiem o czym mówisz… - powiedziałam, po cichu zamykając za sobą drzwi.

- Myślę, że doskonale wiesz – Draco oparł się tyłem o najbliższą ławkę, nie wyciągając rąk z kieszeni spodni. Obserwował mnie spokojnie. – Ty, Potter i Lamberd… To było oczywiste, że coś kombinujecie.

- Nic nie kombinujemy i nigdzie się nie włamałam – zmarszczyłam brwi i odruchowo przykurczyłam ramiona. Skąd wiedział?

- Mów co chcesz. Widziałem wszystko – Draco odparł z błyskiem w oku.

- Skoro tak, to pewnie widziałeś też, że drzwi były otwarte. To nie jest włamanie – trzymałam się mojej wersji.

- Tylko wtargnięcie? Zwał jak zwał. – chłopak wyjął ręce z kieszeni i odepchnął się od ławki. – Może miałbym to gdzieś, ale wiesz czego nie lubię? Gdy inni łamią zasady, a uchodzi im to na sucho.

Malfoy stanął tuż przede mną, a ja odruchowo wpatrzyłam się w jego usta. Gdy był tak blisko, poczułam zapach jego męskich perfum. Od razu przypomniała mi się noc w Zakazanym Lesie. Jego usta… pocałunki… wędrujące ręce… Na mojej twarzy rozlał się rumieniec, a ja szybko potrząsnęłam głową.

- Przepraszam, muszę iść – wymamrotałam, szybko się obracając i ruszając do drzwi. - Alex na mnie czeka.

- Znowu spieprzasz? – rzucił za mną. - Nawet rozmowa to dla Ciebie za dużo?

Już miałam złapać za klamkę, ale cała spięta stanęłam w pół kroku. Cofnęłam rękę.

- Ja… - zawahałam się i wydukałam. - Ja przepraszam za wtedy…

- Hm?

- Przepraszam, że wtedy uciekłam – powtórzyłam głośniej i spojrzałam niepewnie na ślizgona. – Nie miej mi za złe. Wiem, że to było głupie. Po prostu ja jeszcze nigdy…

Spojrzeliśmy sobie w oczy. Draco swoje przymrużył.

- …Nie miałam chłopaka ani nic – wypaliłam zawstydzona.

- Też mi nowina – Malfoy wzruszył ramionami. - Wszyscy o tym wiedzą.

Draco podszedł do mnie i oparł się barkiem o drzwi, przytrzymując je zamknięte. Skrzyżował ręce. Spojrzałam na niego niepewnie i odsunęłam się.

- Chcesz wyjść? – ślizgon poruszył brwiami. - To bardziej interesuje mnie jakim cudem razem z Lamberd uniknęłyście szlabanu. Tamtej nocy Crabbe wyśpiewał im wszystko o tym kto z nami był i gdzie. Wyłapali nas jak muchy, a jednak wy dwie nie dołączyłyście do naszego „elitarnego” grona. Pytam, jak?

- To… długa historia… - zawahałam się.

- Mam czas – Malfoy odsunął się od drzwi i podszedł bliżej. Stanął tuż przede mną, patrząc na mnie z góry.

- Tylko, że nie bardzo mogę o tym mówić… - zerknęłam na drzwi.

- Nie możesz, czy nie chcesz? – Draco złapał za kosmyk moich włosów i obejrzał go z udawanym zainteresowaniem.

- Nie powinnam – szepnęłam.

- Po prostu powiedz – odgarnął kosmyk za moje ucho. Zrobiło mi się gorąco.

- Profesor Moody… - szepnęłam, opuszczając wzrok – Tam w lesie złapały nas centaury i… i próbowały nas zabrać do swojego stada. Wygadywały okropne rzeczy. Jeśli to Crabbe powiedział o wszystkim, powinnam mu podziękować. Podejrzewam, że w ten sposób dowiedział się profesor Moody. Znalazł nas w lesie, zanim było za późno.

- Centaury? Nie bądź śmieszna – zakpił Draco. – Po co miałyby was gdzieś brać? Mieli nas tylko nastraszyć.

- Mówili serio! – spojrzałam na niego i potrząsnęłam głową. – I nie każ mi powtarzać, co opowiadali, bo nie przejdzie mi to przez gardło. Ważne, że profesor Moody nas znalazł i odebrał im. Nasz wybryk mógł naruszyć sojusz z tymi stworzeniami, dlatego wszystko zostało uciszone. Gdyby Dumbledore się dowiedział…

- Czyli on o niczym nie wie? – podłapał ślizgon.

Zasłoniłam usta dłonią i spojrzałam wystraszona na Draco. Poczułam, że powiedziałam o wiele za dużo. Dlaczego? Przecież nie zmusiłby mnie do gadania. A jednak jakaś część mnie, chciała mu wszystko wyśpiewać. Profesor Moody pewnie nazwałby to przymroczeniem. Nie byłby zadowolony. Poczułam, jakby grunt usuwał mi się pod stopami.

- Nie wiem, może już wie… nie rozmawialiśmy o tym od tamtego zdarzenia. Ja… Ja serio muszę już iść.

Szybko wyminęłam go i złapałam za klamkę. Prześlizgnęłam się na drugą stronę drzwi i popędziłam na schody. Musiałam dotrzeć do skrzydła szpitalnego i zobaczyć co z Alex. Musiałam opowiedzieć jej o tym, że nie znalazłam mapy. Musiałam też przemilczeć, że być może właśnie zwaliłam nam kłopoty na głowę. W duchu liczyłam jednak, że Draco zachowa informacje dla siebie.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz