czwartek, 8 sierpnia 2019

46. Skrzydło szpitalne




Cały plan dostania się do mapy Huncwotów wydawał się być przemyślany i w miarę sensowny. Nie było mowy o błędzie. Najważniejszym punktem całego przedsięwzięcia miało być oderwanie profesora Moody’ego od swoich obowiązków i przyprowadzenie go do mnie. Ja już wiedziałam jak go zatrzymać, żeby za szybko nie wrócił do siebie. Miałam tylko nadzieję, że Harry wywiąże się ze swojego zadania, a Klara będzie mogła w spokoju przeszukać gabinet nauczyciela.

Swoją drogą, co ich podkusiło, żeby oddawać Moody’emu tak cenny przedmiot, jakim była mapa Harry’ego?! Przecież ujawniała ona wszystkie potajemne spotkania uczniów, a także kto z kim i gdzie coś robił. Na samą myśl o tym, jak Moody dowiaduje się z mapy, że cały swój czas spędzam w gabinecie Snape’a, dostawałam dreszczy. Nasz plan musiał się udać! Nie dopuszczałam do siebie innej możliwości.

Chodziłam tam i z powrotem po pierwszym piętrze, czekając na Rona. Z nerwów zaczęłam nawet wykręcać sobie palce. Zachowywałam się jak Klara, a przecież jeszcze kilka godzin temu uspokajałam ją, że wszystko będzie dobrze i nie ma się czego bać. Co chwilę, gdy słyszałam jakiś szelest, zaglądałam przez ramię, czy to Ron idzie, czy też ktoś inny. W końcu go dostrzegłam. Wybiegł zza rogu, wymachując czymś, co trzymał w dłoni.

- Mam! – Krzyknął, podbiegając do mnie. Przez chwilę próbował unormować oddech, przechylając się lekko do przodu. Oparł dłonie na kolanach. Dałam mu więc chwilę, żeby się uspokoił.

- Daj szybko! – Ponagliłam go po chwili, wyciągając przed siebie rękę. – Mam mało czasu. Jeżeli nie pojawię się u Moody’ego o pełnej godzinie, będę miała przejebane.

- Fred powiedział, że to Wymiotki Pomarańczowe – powiedział w końcu rudzielec, podając mi średniej wielkości dropsa, który przedzielony był na pół dwoma kolorami. Z jednej strony pomarańczowy, a z drugiej fioletowy. – Pomarańczową łykasz i wymiotujesz, a jak chcesz przerwać, to musisz ugryźć fioletowy kolor – wyjaśnił pokrótce.

Przyjrzałam się dokładnie cukierkowi. Wyglądać dość… apetycznie, jeżeli mogłam w ogóle użyć takiego słowa, znając nazwę wynalazku Weasley’ów.

- Znowu rzyganie – westchnęłam.

- Co masz na myśli? – Zainteresował się przyjaciel.

- Dopiero, co wczoraj zwymiotowałam wszystkie swoje wnętrzności, ale czego nie robi się dla większego dobra. – Puściłam oczko do przyjaciela i ugryzłam pomarańczową część cukierka. Spojrzałam prosto w oczy Ronowi, czując nagle jak robi mi się niesamowicie słabo. Chyba nie w taki sposób miało objawiać się wymiotowanie.

- Wszystko w porządku? – Zapytał przejęty Ron, chwytając mnie za ramię. – Zrobiłaś się cała blada.

- Chyba… eee… czuję się tak, jakby cała krew ze mnie uchodziła. To na pewno miało spowodować wymioty?

- Tak mówił Fred! – Pisnął Ron, rozszerzając oczy. – Alex, coś jest nie tak! Jesteś już blada jak kreda!

Mruknęłam coś niewyraźnie, słysząc dźwięczenie w uszach. Głos Rona stał się odległy, jakby chłopak znajdował się za grubą, szklaną ścianą. Po chwili poczułam, jakbym opadała z sił. Nogi się pode mną ugięły i upadłam na podłogę, nie kontaktując. Cały czas miałam otwarte oczy. Widziałam jak Ron pada przede mną, próbując ocucić. Klepał mnie po policzkach, ale nawet tego nie czułam.

- Profesorze! – Krzyknął nagle, spoglądając przed siebie. – Szybko, tutaj! Ona… nie wiem właściwie, co się stało! – Ron chwycił się za włosy, jakby chciał je sobie wyrwać z głowy. – To moja wina!

- Odsuń się, chłopcze! – Warknął Moody, nachylając się nade mną. – Alex, słyszysz mnie?

- Nie bardzo – szepnęłam cicho, tracąc powoli kontakt z rzeczywistością.

- Co się tu właściwie stało?! – Zapytał Moody przejęty całą sytuacją.

- Nie wiem… - Ron bił się z myślami. Wiedziałam, że chciał opowiedzieć profesorowi prawdę, ale wtedy nauczyciel dowiedziałby się, że to wszystko było uknute, tylko po to, aby dostać się do jego gabinetu. Właściwie, im gorsza przypadłość mnie dopadła, tym dłużej mogłam zatrzymać Moody’ego przy nas. Chociaż z boku musiało to wyglądać przerażająco.

Moody wziął mnie szybko na ręce, jakbym nic nie ważyła i zaniósł mnie do skrzydła szpitalnego. Ron poszedł szybko za nami.

- Młody człowieku, zawołaj szybko profesor Mcgonagall – polecił nagle mężczyzna, kiedy dochodziliśmy do skrzydła szpitalnego.

- Nie! – Jęknęłam, chwytając ramię profesora, ale nie byłam nawet w stanie utrzymać wysoko swojej ręki. Po chwili opuściłam ją z powrotem.

- To zbyt poważne, Alex – rzekł Moody, obserwując w skupieniu moją twarz. – Takie omdlenia w twoim wieku są niebezpieczne i wskazywać mogą na wiele czynników. Mcgonagall musi się o tym dowiedzieć. Na co czekasz, chłopcze?! – Warknął nauczyciel w stronę Rona, który w dalszym ciągu stał przerażony koło nas.

- Alex, trzymaj się! – Odezwał się przyjaciel i pędem pobiegł przed siebie.

Moody westchnął głęboko, poprawiając mnie sobie na rękach i wszedł do skrzydła szpitalnego. Pielęgniarka Pomfrey, gdy tylko nas zobaczyła, podbiegła szybko, każąc profesorowi położyć mnie na jednym z pustych łóżek.

- Co się stało? – Spytała szybko, sprawdzając mi puls i zaglądając latarką do oczu.

- Sam chciałbym wiedzieć – odparł Moody. Wyciągnął swoją laskę i oparł się na niej. Wpatrywał się we mnie z lekkim podejrzeniem, ale objawy wyglądały na bardzo poważne, za co byłam wdzięczna bliźniakom.

- Alex, ty chyba już tak zasłabłaś kilka tygodni temu, prawda? – Zapytała Pomfrey, zastanawiając się nad czymś głęboko. Kiwnęłam tylko w odpowiedzi głową. – Będę musiała zadać ci prywatne pytanie, ale to już na osobności… - Pomfrey spojrzała wymownie na profesora. Moody przez moment nie wiedział, o co chodzi, ale zaraz potem lekko się zmieszał i odchrząknął.

- No nic. Czas już na mnie – rzekł i odszedł, mijając się w drzwiach z Mcgonagall i Ronem. Chłopak wyglądał, jakby przebiegł maraton, a wychowawczyni naszego domu zdawała się być cała podenerwowana. Wymieniła kilka słów z profesorem, po czym podeszła do mojego łóżka. Ron również chciał to zrobić, ale Moody poklepał go po ramieniu, wskazując głową na drzwi.

W głębi ducha byłam zadowolona. Moody wystarczająco dużo czasu spędził ze mną. Klara miała więc wolną rękę i mogła dokładnie przeszukać gabinet nauczyciela. Miałam tylko nadzieję, że znalazła mapę.

Gdy męska część wyszła ze skrzydła szpitalnego, pielęgniarka mogła na spokojnie zadać mi swoje pytanie, ale jeszcze przed tym podała mi jakieś krople i zmierzyła temperaturę.

- Co się stało?! – Przejęła się nauczycielka, spoglądając na mnie, a następnie na Pomfrey.

- Nie jestem do końca przekonana, musiałabym zrobić dodatkowe badania, ale takie ciągłe omdlenia… - zaczęła pielęgniarka, po czym usiadła obok łóżka, chwytając moją dłoń. – Dziecko, czy ty nie jesteś przypadkiem w ciąży?

Mcgonagall rozszerzyła z niedowierzania oczy, czekając na moją odpowiedź. Przypuszczałam, że brała taką możliwość pod uwagę, ale wszystkie moje omdlenia spowodowane były albo przez Snape’a, albo po prostu, tak jak dzisiaj – naumyślnie. Byłam zdrowa jak ryba i nie działo się ze mną nic niedobrego.

- Nie! – Warknęłam, próbując się podnieść, ale byłam na to zbyt słaba. – Musiałam dzisiaj zjeść coś nieświeżego i dlatego mój organizm zareagował tak, a nie inaczej.

Mcgonagall nie wyglądała na do końca przekonaną, ale po jej minie mogłam zauważyć, że trochę jej ulżyło. Nastolatka w ciąży i to jeszcze z jej domu, to dopiero odbiłoby się nieprzyjemnym echem po całej szkole, a nawet Ministerstwie.

- Dobrze, Alex. Spokojnie. – Pielęgniarka wstała i zaczęła przygotowywać dla mnie jakieś lekarstwa. – Będziesz musiała przeleżeć tutaj noc, ale jutro powinnaś poczuć się lepiej. Minerwo, zawiadomisz Severusa, że potrzebuję antidotum na omdlenia?

- Tak, tak – westchnęła niepocieszona nauczycielka. – Zaraz po niego pójdę. – Spojrzała raz jeszcze w moją stronę i wyszła ze skrzydła szpitalnego. Pomfrey w tym czasie kazała mi odpocząć i zostawiła mnie samą.

Westchnęłam głęboko, kładąc głowę na poduszkę. Wpatrywałam się przez chwilę w biały sufit, czując jak krople, które podała mi Pomfrey zaczynały powoli działać. Nie czułam się już, jakbym była jedną nogą na drugim świecie i nawet przestało mi dźwięczeć w uszach.

- Alex! – Usłyszałam nagle krzyk, po czym do pomieszczenia wpadła spanikowana Klara. Gdy tylko mnie zobaczyła, przystanęła na moment, przykładając otwarte dłonie do rozdziawionych ust. – Merlinie, Alex! Co się stało?! Co oni ci podali?!

- Chyba coś poszło nie tak - odparłam nieco żywszym głosem. – Ron dał mi cukierka na wymiociny, ale zamiast nich zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością.

- Myślisz, że bliźniacy zrobili to specjalnie?! – Klara w końcu ruszyła się z miejsca i usiadła bardzo blisko mnie. Podparłam się rękoma, unosząc trochę na poduszkach.

- Dlaczego mieliby to zrobić? Zresztą, Ron im chyba nie wspominał o mnie. Nieważne. Odzyskałaś mapę, prawda? – Spytałam, czekając w skupieniu na odpowiedź, jednak po minie Klary wiedziałam już, że coś jest nie tak. Dziewczyna zmieszała się, a następnie spuściła głowę pokornie. – Klara? – Ponagliłam ją, wiedząc już jaka będzie odpowiedź.

- Przyłapał mnie, jak byłam w jego gabinecie – odparła skruszona. – Przepraszam. Zajrzałam w kilka miejsc, ale mapy tam nie było. On musi ją nosić w swoim płaszczu, a przecież nie będę mu grzebać po kieszeniach.

- Będziesz musiała spróbować. – Zaczęłam się nad czymś zastanawiać. – Ty jutro masz z nim zajęcia jakieś, co nie?

- Nie kombinuj – jęknęła przejęta. – Wiesz, jaki to był stres? I tak miałam szczęście, że Moody był wyjątkowo spokojny. Dobrze wiesz, że mogłam za to wylecieć ze szkoły!

- Przecież on by cię nie wyrzucił, ale to nasza ostatnia szansa. Dobrze myślisz, może ją mieć cały czas przy sobie. Cwany drań – zamyśliłam się na nowo.

- Alex! – Upomniała mnie przyjaciółka. – Nie mów tak o nauczycielu! I daruj sobie tą mapę! Po prostu przestaniemy na jakiś czas pakować się w kłopoty. Chyba dasz radę bez tego wytrzymać? – zaśmiała się.

- Nie dam rady! – Syknęłam podenerwowana. Klara uniosło wysoko brwi, więc musiałam się trochę opamiętać. Nie okazywać emocji. – Nie będziemy mogły się nigdzie przemieszczać przez tą cholerną mapę. O swoich spotkaniach z Malfoy’em również będziesz mogła zapomnieć.

- Przecież nigdzie się z nim nie umawiałam. – Dziewczyna oblała się purpurą.

- To. Bardzo. Ważne – wycedziłam, siląc się na spokój. – Ta mapa musi trafić do nas z powrotem, Klara.

- Nie mam pojęcia, czemu ci tak na niej zależy – westchnęła dziewczyna, wzruszając ramionami – ale jeżeli serio ma ją w kieszeni, to co mam zrobić? Podejść i zacząć mu grzebać?

- Możesz przez pomyłkę na niego wpaść i włożyć mu ręce do kieszeni - wymyśliłam. – Albo, jak odłoży płaszcz i wejdzie do swojej sypialni na chwilę, to wtedy posprawdzać wszystko.

- Jeżeli mnie złapie podczas tego, to już na pewno nie będę miała taryfy ulgowej – załamała się.

- Zrobisz do niego maślane oczka i mu przejdzie – odparłam pewnie. – Ze mną to nie przejdzie, bo jest na mnie wściekły.

- Może powinnaś go przeprosić, to mu przejdzie? – Rzuciła nieśmiało Klara, ale widząc moją minę, nie pociągnęła już tematu.

Nagle do Skrzydła Szpitalnego wleciał Harry, Ron i George. Chłopcy okrążyli łóżko ze wszystkich stron. George przepchnął się przez Klarę, odsuwając ją od łóżka i chwycił mnie za rękę, przykładając ją sobie do ust.

- Nie wiedziałem, że to dla ciebie miała być ta Wymiotka Pomarańczowa! – Jęknął. – Przepraszam.

- Debilu, to mogło ją zabić! – Warknął w jego stronę Ron, zachowując się jak mój obrońca.

- Sam jesteś debilem! – Odciął się bliźniak. – Ona jest cały czas w fazie testów. Czasami działa, czasami nie. Myślałem, że to dla Rona i dlatego nie powiedziałem mu o działaniach ubocznych. Wybacz, Alex. Przecież wiesz, że nie zrobiłbym ci krzywdy. W ogóle, to po co wam to było?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, Pomfrey wypadła ze swojej dyżurki, krzycząc w niebogłosy o braku odwiedzin o tej porze i zakłócaniu spokoju chorym, co było dość dziwne, ponieważ na sali znajdowałam się tylko ja. Wszystkie inne łóżka były puste.

- Małą chwileczkę! – Zaczął błagać ją Harry. – Dosłownie kilka minut!

- Panie Potter, to nie koncert życzeń! Najwyżej dwie osoby przy łóżku!– Oburzyła się kobieta, odwracając się i poprawiając na głowie swój pielęgniarski czepek, który zsunął jej się lekko z jednego ucha podczas szybkiego marszu w naszą stronę.

Wszyscy popatrzyli po sobie, a najdłużej wymieniali się spojrzeniami Ron i George.

- To ja pójdę – westchnął Harry i pociągnął za sobą Rona.

- Ja nie chcę iść! – Zdenerwował się rudzielec. – Mam takie samo prawo tutaj siedzieć, jak George!

- Najlepiej idźcie wszyscy, oprócz Klary. Chcę z nią porozmawiać jeszcze, ale dziękuję wam, że tu byliście! – Powiedziałam, starając się rozładować atmosferę i wyswobodziłam swoją dłoń z uścisku bliźniaka.

Chłopcy przestali się więc wykłócać i potulnie opuścili skrzydło szpitalne. Ponownie zostałam sama z przyjaciółką.

- Oni czasami są niemożliwi – mruknęłam, spoglądając w stronę drzwi.

- Chciałam ci coś jeszcze powiedzieć, ale chłopcy mi przerwali – odezwała się pokrótce Klara, przygryzając wargę ze zdenerwowania.

- Co jest?

- Draco widział jak wkradam się do gabinetu profesora Moody’ego – jęknęła, przecierając szybko twarz. – Boję się, że będzie chciał to w jakiś sposób wykorzystać.


- Groził ci? - Zapytałam, marszcząc brwi. 

- Nie, ale jego mina nie wskazywała na nic dobrego.

- Jego mina nigdy na to nie wskazuje! - Jęknęłam, zastanawiając się nad czymś gorączkowo. - Spróbuję jakoś się nim zająć...

- Zająć? Niby jak? – Zdziwiła się dziewczyna, a ja od razu pomyślałam o Snapie. Miałam nadzieję, że mężczyzna mi pomoże, kiedy ponownie się spotkamy. Pomimo znacznego osłabienia organizmu, poczułam nagły przypływ sił witalnych na samą myśl o kolejnym "sam na sam" z profesorem.

- Po prostu mi zaufaj – uśmiechnęłam się do niej, po czym nagle wyprostowałam się niczym struna, spinając w sobie. Mój wzrok zatrzymał się ponad głową Klary. Dziewczyna, widząc moje dziwne zachowanie, odwróciła się powoli, łącząc swoje spojrzenie z czarnymi tęczówkami Snape’a. 


Poczułam się tak, jakbym nagle została przeniesiona do pomieszczenia, w którym stopniowo zaczynało brakować tlenu. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, a oddech stał się spłycony i nierównomierny.

- Panienko Amber? Co panienka tutaj robi? – Zdziwiła się Mcgonagall, która weszła zaraz za profesorem Snape’em i skinęła głową w stronę Pomfrey, która ponownie wyłoniła się ze swojego królestwa. 


- Ja tylko... - nie dokończyła, gdyż spojrzenie Mistrza Eliksirów nawet jej odebrało mowę. - Zaraz wychodzę. Chcę tylko posiedzieć jeszcze chwileczkę z Alex. - Klarze udało się w końcu przerwać kontakt wzrokowy ze Snape'em i ponownie obróciła się w moją stronę. 

- Antidotum – oznajmił krótko mężczyzna, przerywając paplaninę blondynki i tym samym, wręczając Pomfrey fiolkę z eliksirem. Obecność Snape'a wprawiła mnie w duży dyskomfort. Mój wzrok delikatnie zjechał na niższe partie ciała mężczyzny, które tak dokładnie zakryte były grubą warstwą czarnych ubrań. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawy, co Snape ukrywał pod tyloma szatami. Momentalnie, zrobiło mi się gorąco.

- Stało się coś? – Zapytała Klara, widząc moje dziwne zachowanie. 


- Sprawdziłaś Pomfrey, czy ta dziewczyna nie uderzyła się wcześniej w głowę? - Spytał nagle brunet, splatając dłonie za plecami. 

- Czemu pytasz, Severusie?  - Zdziwiła się kobieta, bacznie mnie obserwując. - Zauważyłeś jakieś niepokojące objawy?

- Lamberd ma bardzo rozbiegany wzrok - wyjaśnił, uśmiechając się cwanie. - Możliwe, że uderzyła się w głowę, co w jej przypadku byłoby naturalne, ponieważ jest bardzo nierozważna - podkreślił ostatnie słowo, jakby dając mi tym samym do zrozumienia, żebym nie gapiła się na jego krocze.

Spuściłam szybko głowę. 

- Chociaż... - kontynuował - mogłem to źle zinterpretować. 

- Nie strasz nas, Severusie! - Oburzyła się Mcgonagall, kręcąc z niedowierzania głwą. 

Pielęgniarka postanowiła na stoliku nocnym obok mnie kubeczek z jakimś napojem, po czym wlała do niego kilka kropel eliksiru od Snape’a. Zamieszała naczyniem, a następnie wręczyła mi do rąk.

- Wypij duszkiem – poleciła. – Od razu poczujesz się lepiej, a jutro będziesz mogła opuścić skrzydło.

- Dziękuję – odparłam, upijając trochę zawartości kubka. Lekarstwo nie wyróżniało się specjalnie jakimś smakiem. Mogłam je wypić bez żadnego krzywienia się, a zaraz po pierwszym łyku, zaczęłam czuć się o niebo lepiej. Właściwie, to już teraz mogłam opuścić skrzydło, ale wiedziałam, że Pomfrey nigdy by się na to nie zgodziła.

Mcgonagall wymieniła z pielęgniarką kilka uwag, po czym wraz z nauczycielem od eliksirów opuścili skrzydło szpitalne. Momentalnie poczułam ulgę, zaczynając oddychać równomiernie, ponieważ zdawało mi się, że zapomniałam jak to się robi, kiedy Snape znajdował się w pobliżu.

- Mam pomysł! – Pisnęła nagle dziewczyna, aż podskoczyłam na łóżku. – Nie musimy wcale kraść mapy profesora Moody’ego. Wystarczy jak ją „wyłączymy”. Przynajmniej nie będę kojarzona z kradzieżą.

- Dobry pomysł – przyznałam jej rację. – Ale i tak będziesz musiała ją odszukać i pogrzebać w jego płaszczu.

- Mogę zrobić to tak, że nie zauważy, że mapa zniknęła – ucieszyła się.

- Jeżeli tym razem się nie uda, to wtedy trzeba będzie przeszukać jego sypialnię, ale tym to ja się już zajmę, żeby nie było, że wszystko na twojej głowie – zaśmiałam się, widząc jej spanikowany wzrok.

Jakiś czas później Klara pożegnała się ze mną. Zbliżała się cisza nocna i dziewczyna nie chciała narobić sobie kolejnych kłopotów. Zresztą, Moody wciąż posiadał mapę, mógł z niej korzystać w każdej wolnej chwili, dlatego lepiej było nie ryzykować.

Gdy wszystkie światła pogasły, włączyłam lampkę nocną, wpatrując się intensywnie w sufit. Korciło mnie, żeby wyjść z tego miejsca i pójść tam, gdzie ciągle krążyły moje myśli, ale bałam się, że Snape mógłby się zdenerwować i przerwać nasz układ. Powiedział mi przecież, że w najbliższym czasie powtórzymy wszystko. Miałam tylko czekać cierpliwie na jego znak, ale tak bardzo pragnęłam go zobaczyć, dotknąć.

Pragnienie zwyciężyło. Wygramoliłam się szybko z łóżka, założyłam buty i wymknęłam się ze skrzydła szpitalnego. Gdyby ktoś mnie przyłapał, zawsze mogłam powiedzieć, że potrzebowałam czegoś z Gryffindoru, dlatego wstałam w nocy. Gorzej, jeżeli zostałabym przyłapana w lochach, ale miałam nadzieję, że o tej porze nikt tam już nie będzie się kręcił.

Przemykałam korytarzami najciszej jak się dało. Będąc już bliżej lochów, usłyszałam czyjeś przyciszone szepty. Nie chciałam zostać zauważona, więc schowałam się za filarem. Dopiero, gdy zorientowałam się, do kogo należą ów głosy, wyjrzałam lekko aby spojrzeć.

Przy wejściu do lochów stała Pansy Parkinson. Byłam pewna, że osoba, z którą rozmawiała, to Draco Malfoy, ale zamiast blondyna, koło Ślizgonki stał Marcus Flint. Rozmawiali przyciszonymi głosami, a następnie podali sobie konspiracyjnie dłonie. Dostrzegłam, jak chłopak w ten sposób podał jej coś, a ta schowała to do kieszeni.

- Zapomnieliście drogi do Slytehrinu? – Zagrzmiał nagle głos Moody’ego tuż nade mną. Mężczyzna stanął koło mnie, ale oboje jego oczu spoglądało na Ślizgonów. To było pewne, że wyhaczył mnie na mapie, dlatego musieliśmy ją odzyskać. Wlepiłam wzrok w jego płaszcz, ale przecież nie mogłam tak po prostu zajrzeć mu do kieszeni. Ta cholerna mapa wszystko komplikowała, bo to oznaczało również, że nie mogłam sobie od tak przychodzić w nocy do Snape’a. Jęknęłam w duchu, czując ogromny zawód. Moje ciało tak bardzo pragnęło tego mężczyzny.

- Właśnie mieliśmy zejść do lochów, profesorze – odparła przesłodzonym głosem Pansy, a Flint zarechotał tylko. Profesor postukał nerwowo laską po posadzce, a uczniowie postanowili nie przedłużać tej chwili i potulnie zeszli schodami w dół.

- Nie powinnaś być w skrzydle szpitalnym? – Spytał chłodno nauczyciel, zerkając w końcu w moją stronę.

- Właśnie… - wskazałam kciukiem w przeciwnym kierunku, ale nie mogłam wymyślić zbyt dobrej wymówki.

- … szłaś do skrzydła, tak? – Dokończył za mnie, mrużąc zdrowe oko. – Oczywiście, Alex. Szłaś do skrzydła. Zapraszam więc. – Moody odwrócił się i ruszył w górę zamku. Zamrugałam zdekoncentrowana, zerknęłam raz jeszcze na lochy i potulnie ruszyłam za nauczycielem.

- Chciałam się spotkać z Lucjanem Bole’em – skłamałam. Biedny Lucjan. Miałam tylko nadzieję, że nauczyciel nie wlepi mu szlabanu za namawianie młodszych roczników do nocnych schadzek, chociaż było w tym trochę prawdy.

- Kolejne spotkanie? Dopiero wczoraj się z nim widziałaś – zdziwił się nauczyciel, a magiczne oko zerknęło do tyłu.

- Nie tak, jakbym chciała – odparłam, siląc się na spokój.

- A co miało znaczyć podglądanie pana Flinta i panny Parkinson? Nie pakuj się w poważne kłopoty, dziewczyno.

- Nie miałam zamiaru nawet im się pokazywać, profesorze – westchnęłam. Zdecydowanie, moje i Moody’ego stosunki znacznie się oziębiły, ale w obecnych okolicznościach mało mnie to obchodziło. Moją głowę zaprzątał tylko Snape. Tylko o nim myślałam całą dobę i nie mogłam przestać.

- Jutro mam zajęcia z Klarą, ale pojutrze możemy kontynuować twoją samoobronę – zmienił temat, przystając na moment. Znajdowaliśmy się na tym samym korytarzu, co skrzydło szpitalne, ale po drugiej stronie piętra. Odwrócił się do mnie przodem, spoglądając z góry jak Snape. Oparł się przy tym na swojej lasce i oblizał usta. Wyglądał na lekko spiętego i podekscytowanego zarazem.

- Ja… ja chyba nie mam na nią czasu – odparłam, spuszczając głowę. Nie chciałam widzieć tego przewiercającego mnie na wylot spojrzenia. Czułam się wtedy tak, jakby Moody odkrywał najgłębsze zakamarki mojej duszy.

- Nie masz czasu? – Wycedził cicho. – Cóż… nie będę namawiał, Alex, a teraz zmykaj do skrzydła szpitalnego i nawet nie myśl o ponownym włóczeniu się po nocy.

- Tak, profesorze – kiwnęłam posłusznie głową i ruszyłam przed siebie, nawet nie spoglądając na nauczyciela. Wiedziałam, że był zły. Te zajęcia sporo dla niego znaczyły. Moody poświęcał swój wolny czas, żeby nauczyć mnie rzeczy, dzięki którym mogłam być bezpieczna i sama zatroszczyć się o swój los, ale Snape był ważniejszy.

Następnego dnia w porze śniadania mogłam opuścić skrzydło szpitalne i udać się do wielkiej Sali na posiłek. Gdy tylko weszłam, akurat nadlatywała sowia poczta z różnego typu paczkami, gazetami i listami. Mała brązowa sówka podleciała do Klary, wręczając jej list, a zaraz za nią przyfrunęła moja biała sowa w czarne plamki i usiadła mi na ramieniu. Zahukała donośnie, opuszczając list wprost na moją dłoń, po czym odleciała szybko. Nawet nie zdążyłam jej pogłaskać.

Usiadłam koło przyjaciółki w momencie, jak rozrywała kopertę.

- Super, że już jesteś! – Ucieszyła się na mój widok. – Jak się czujesz?

- Najzwyczajniej – odparłam, wzdychając głęboko, po czym spojrzałam ponad głową Klary na stół nauczycielski. Gryfonka zajęła się czytaniem swojego listu, więc miałam chwilę, by przyjrzeć się profesorowi Snape’owi. Mężczyzna siedział koło nauczyciela od Zaklęć i w ciszy czytał Proroka Codziennego, popijając przy tym poranną kawę. Nie wiem czemu, ale ten widok mnie podniecił. Brunet w końcu podniósł wzrok znad gazety, krzyżując swoje spojrzenie z moim. Zaczerwieniłam się delikatnie, ale nie spuściłam wzroku. Chciałam tym samym dać mu znak, żeby przyspieszył nasze kolejne spotkanie, bo usychałam bez jego bliskości.

- O nie! – Pisnęła nagle przyjaciółka, a ja podskoczyłam na swoim miejscu, od razu przenosząc wzrok na nią. – O nie, nie! – Jęczała dalej.

- Co się stało? – Zapytałam zdziwiona.

- Rodzice do mnie przyjadą tydzień przed świętami! – Przyłożyła rozłożony list do twarzy i ponownie jęknęła w niego.

- To chyba dobrze. Przecież chciałaś ich odwiedzić – zauważyłam. Pragnęłam raz jeszcze spojrzeć na mężczyznę, ale bałam się, że Klara to zauważy.

- Chciałam odwiedzić mamę, ale ojciec…

- Co z nim? Właściwie, to nigdy mi nie wspominałaś o swoich rodzicach. Nie są w porządku?

- Mama jest ok, ale ojciec… - zamilkła na chwilę, jakby bała się dokończyć zdanie.

- Jeżeli nie chcesz, to nie musisz mi nic mówić – odparłam spokojnie i również zajęłam się otwieraniem swojego listu. Przejrzałam krótką notatkę, blednąc prawie tak samo, jak przyjaciółka. – Kurwa, mój ojciec też chce mnie odwiedzić z bratem.

- Też przed świętami?

- Tak. Ja pierdolę. Wszystko, tylko nie to! – Jęknęłam. – Nie chcę go oglądać! W dupie mam rodzinne, świąteczne spotkania!

- Może da się to jakoś odwołać? – Zapytała z nadzieją w głosie Klara. – Wolę się skupić już na tym balu niż na rodzicach! Już czuję się zestresowana!

- Ciebie przynajmniej nikt nie będzie szarpał, ani nie uderzy – burknęłam cicho, patrząc pustym wzrokiem na swój list.



- Nie byłabym taka pewna – mruknęła tak cicho, że nawet ja jej nie usłyszałam…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz