niedziela, 15 marca 2020

77. To miał być miły dzień.

- Tato… - jęknęłam, podrywając się z miejsca.

Próbowałam złapać ojca za rękaw, ale ten machnął ostrzegawczo ręką i łypnął na mnie krótko. Znałam to spojrzenie. Był w trakcie czegoś i nie życzył sobie, by mu przerywano. Z jednej strony nie chciałam mu podpadać, ale z drugiej nie mogłam po prostu patrzeć, jak wchodzi w gniazdo os! Spojrzałam kontrolnie w stronę mamy, ale ta zajęta była rozmową z inną matką. Nawet nie zauważyła co się święciło, inaczej przecież sama by go zatrzymała. Przełknęłam głośno ślinę i wciąż zza stołu, patrzyłam na rozwój wydarzeń.

Viktor Lamberd, gdy tylko dostrzegł, kto się zbliża, mocniej skupił się na rozmowie ze swoim podwładnym, jakby usilnie nie chciał zauważyć nowego rozmówcy. Nawet złapał go za ramię i odciągnął trochę na bok, żywo coś omawiając. Snape stał lekko z boku z rękoma założonymi za plecami i jedynie obserwował wszystkich. Pierwszy więc na mojego tatę spojrzał Lucjusz Malfoy. Blondwłosy mężczyzna uniósł podbródek i oparł obie dłonie o swoją czarną laskę zakończoną srebrną, misternie wykonaną głową węża. Nie musiał się nachalnie przyglądać, żeby dostrzec, że garnitur mojego ojca nie należy do najdroższych, ani do najnowszych. Na jego rękach nie było także sygnetów, mogących świadczyć o przynależności do któregoś z czystokrwistych rodów. Krótko mówiąc, nie była to ta sama liga.

- Panowie rozmawiają o interesach, prawda?! – zaczął Albert Amber.

- O interesach. O przyszłości – rzucił enigmatycznie Pan Malfoy.

- Wyczułem to na kilometr – uśmiechnął się mój ojciec. – Szukam właśnie ludzi takich jak Panowie. Albert Amber! – przedstawił się, kolejno wyciągając dłoń w stronę mężczyzn. Cały czas przy tym mówił. – Nie chcę brzmieć na kogoś, kto się przechwala… Co prawda, to jeszcze nieoficjalne, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, wkrótce usłyszy o mnie cały magiczny świat. Jestem wizjonerem.

Gdy mówił, Snape zerknął w moją stronę, jakby porównywał ile mam w sobie z cech ojca. Często mówiono mi, że w ogóle się w niego nie wdałam. Właściwie to słyszałam kilkukrotnie, jak mój tata kłócił się o to z mamą, twierdząc, że nie mogę być jego córką. Padały wtedy straszne słowa i czasem dochodziło do rękoczynów. Zawsze kończyło się na tym, że on popijał wkurzony na kanapie, a ona szlochała w łazience. Na następny dzień udawali, że wszystko było jak dawniej.

- A co takiego miałoby Pana wysławić? – zapytał Lucjusz, choć chyba tylko z czystej uprzejmości.

- Wspaniale że Pan pyta… - zaczął mój ojciec.

To pytanie wystarczyło, żeby zaczął swoją epopeję o tym, ile dokona i jak niewiele mu brakuje. Był tak nakręcony, że w pierwszej chwili nawet nie rozpoznał Macnaira, zwyczajnie podając mu dłoń tak jak innym. Mężczyzna w kolczykach jedynie łypnął na dłoń, a później skrzyżował ręce na torsie. Viktor Lamberd niecierpliwie zerknął na zegarek.

- My już się poznaliśmy – rzucił od niechcenia Macnair.

- To całkiem możliwe – przytaknął mój ojciec. - Ostatnio poznaję wielu potencjalnych partnerów biznesowych, ale ten projekt zasługuje tylko na najlepszych, dlatego…

- Partnerów biznesowych? – przerwał mu mężczyzna z kolczykami, śmiejąc się w głos. – Pozwól, że powiem na głos to, co wiedzą wszyscy. Szukasz jeleni, którzy wyłożą gruby hajs na coś, co nie ma prawa bytu.

Pan Lamberd niemal się zakrztusił, słysząc bezpośredniość podwładnego. Dopiero w tej chwili Albert Amber zamilkł. Raz jeszcze spojrzał na Macnaira, przyglądając mu się uważniej. Zapewne z winy alkoholu, zatrybił dopiero po chwili. Otworzył szerzej oczy, a zaraz potem zmrużył je groźnie.

- To Pan…! – cały czerwony ze złości, chwycił za różdżkę.

Macnair nawet nie ruszył się z miejsca, wciąż stojąc z założonymi rękoma. Czekał na przedstawienie. Gest mojego ojca wywołał poruszenie. Kilka osób wstało i również złapało za różdżki, a wzrok znacznej większości skupił się na stojącej grupce. Panowie Lamberd i Malfoy odsunęli się, jakby nie chcieli mieć z tym nic do czynienia. Snape uniósł lekko brwi, a później je zmarszczył. Nawet nie wiedziałam kiedy w jego dłoni pojawiła się różdżka. Dla tych, którzy nie znali całej sprawy, wyglądało tak, jakby to mój tata groził temu drugiemu. Podczas świątecznego obiadu!

- Rany… znowu to robi! – jęknęłam załamana, osuwając się na krzesło. Ukryłam twarz w dłoniach. Miałam wrażenie, że zaraz spłonę ze wstydu. Chciałam się po prostu skurczyć i zniknąć. Nie odważyłam się, by przy wszystkich zwrócić ojcu uwagę.

- Czy oni…? – Alex zamrugała zdezorientowana. Nie obserwowała mojego ojca, ale Macnaira. To on był tutaj zagrożeniem, choć wciąż nikt tego nie widział. – Klara, co się dzieje?!

- Nie wiem co ten mężczyzna knuje, ale mój tata już raz prawie się z nim pobił. Chyba znowu to zrobią – mówiłam głośnym szeptem do przyjaciółki. Jednocześnie osuwałam się coraz niżej, próbując schować za stołem i półmiskami. - Na Merlina, gdzie jest profesor Moody? – Rozejrzałam się gorączkowo.

Nauczyciela jednak ciągle nie było w knajpie. Czemu właściwie dawał mi wcześniej znaki, że zajął się sprawą Macnaira, skoro ten jakby nigdy nic wszedł tutaj jak do siebie? Czyżby… faktycznie kimś się zajął, bo przykładowo w Hogsmeade byli obaj nasi porywacze? Pobladłam ze strachu.

- Panowie. Panowie! – odezwał się Dumbledore, szybko wchodząc między grupkę ojców. Jeśli ktoś mógł teraz załagodzić sytuację, to tylko on. – To nie czas i miejsce na zwady. Uprzejmie proszę, żeby odłożył Pan różdżkę, panie Amber.

- Ale ten człowiek…! – zaczął mój tata.

- To teraz bez znaczenia – przerwał mu Dumbledore, poprawiając okulary połówki i spoglądając sponad nich. – Proszę, odłóżmy niesnaski na bok. Ten dzień, to okazja do spędzenia czasu z najbliższymi. Na tym powinniśmy się skupić.

Mężczyźni milczeli przez moment. Mój tata warknął pod nosem i niechętnie opuścił różdżkę. Widocznie nie zamierzał podpadać dyrektorowi. Nie był jednak zadowolony. Urażona duma wciąż go paliła. Mama skorzystała z okazji i znalazła się u jego boku, chcąc go grzecznie odciągnąć. Albert zepchnął jednak jej dłoń z własnego barku i cały wkurzony skierował się do wyjścia, wyciągając z kieszeni wymiętoszoną paczkę papierosów. Zaraz za nim wybiegła moja mama i profesor McGonagall. Palące spojrzenia ludzi jednak nie zniknęły. Miałam wrażenie, że przeniosły się na mnie. Gdybym tylko miała pelerynę Harrego…

- On chyba przyjechał tu w innym celu – zarechotał Macnair, odprowadzając Alberta wzrokiem.

- A Pan Panie Macnair przyjechał tu w jakim? – zapytał czujnie Dumbledore, nie przestając się przy tym uśmiechać. - Nie ma Pan dzieci w Hogwarcie. A może się mylę?

Mężczyźni spojrzeli sobie w oczy, po czym Macnair wzruszył niedbale ramionami.

- W takim razie proszę wyjść – mrugnął dyrektor. – Zarezerwowaliśmy cały pub tylko dla rodzin naszych uczniów. To impreza zamknięta.

Spojrzałyśmy z Alex na siebie nawzajem. Czyżby Dumbledore częściowo rozwiązał nasz problem? Przebywanie w jednym miejscu z kimś, kto budził w nas takie emocje i wspomnienia, nie należało do najlepszych doświadczeń.

- Macnair jest tu na moje polecenie – wtrącił się Pan Lamberd. – Mamy coś jeszcze do załatwienia.

- To czas dla rodzin – powtórzył Dumbledore. – Jeśli nie jest to sprawa wielkiej wagi, proponuję odłożyć ją w czasie.

- Załatwimy to szybko – kiwnął głową Pan Lamberd.

Dumbledore uniósł ręce i klasnął, zapraszając wszystkich do kontynuowania posiłku. W końcu do niczego nie doszło, więc ludzie wrócili do jedzenia i rozmów. Spojrzałam na wpół pusty talerz, ale nie miałam wcale apetytu. Zerknęłam też na drzwi. Zastanawiałam się, czy mój ojciec zechce jeszcze tu wrócić. Z zamyślenia wybudziło mnie gwałtowne szturchnięcie łokciem. Spojrzałam na przyjaciółkę, a ona pokazała mi ruchem głowy, że jej ojciec wychodził właśnie gdzieś z Macnairem. Obie siedziałyśmy jak na szpilkach.

- Myślisz, że coś knuje? – nerwowo zapytała Alex, pochylając się w moją stronę. – Po co wychodzą?

- Nie mówiłaś, że pracują razem? – Próbowałam nie panikować, ale dla mnie też wyglądało to podejrzanie. - Może udaje, że wszystko jest w porządku?

- Właśnie, udaje – Gryfonka przełknęła głośno ślinę. – Może przesadzam, ale co jeśli to pułapka? Co jeśli…

- Spokojnie. Wszyscy przecież widzieli, że wychodzą razem. Od razu byłby podejrzany – rozejrzałam się nerwowo.

Szukałam profesora Moody’ego, ale mężczyzny nadal nie było w pomieszczeniu. Tak na tym skupiona, nawet nie zauważyłam, że przez cały czas podejrzliwie przyglądał nam się profesor Snape. Mężczyzna zdążył wrócić do stołu i jednym uchem słuchał Lucjusza Malfoya, raz po raz pokiwując tylko głową. Po jego minie widać było jednak, że siedzi bardzo czujnie.

- Myślisz, że zrobi mu to różnicę? Gdy nas złapali, też byłyśmy wśród ludzi.

- Wtedy było inaczej.

- Mój ojciec zachowuje się jak totalny dupek, ale i tak… - Przyjaciółka pokręciła głową.

- Wiem – przerwałam jej.

Totalnie ją rozumiałam. Mój ojciec również nie był dla mnie zbyt dobry, ale to nie znaczy, że życzyłabym mu źle. Obie patrzyłyśmy na drzwi, ale Pan Lamberd nie wracał. Tak samo jak nie wracali moi rodzice.

– Kurwa… Nie mogę tak siedzieć. Zróbmy coś – Alex uderzyła pięścią w stół.

- Powinnyśmy poczekać na profesora - Złapałam ją za ramię. - On na pewno…

- W dupie mam profesora – warknęła Alex i poderwała się z krzesła. – Zróbmy coś w tej chwili. Powiedzmy Dumbledorowi. Pójdźmy za nimi. Cokolwiek!

- Wiesz, że nie możemy nikomu powiedzieć! – jęknęłam błagalnie.

- W takim razie idziemy tam! – Przyjaciółka spojrzała na mnie twardo. – Chociaż zobaczmy czy wszystko jest w porządku.

Widziałam, że tak jak ja się bała, ale jednak w tej chwili kierowało nią coś jeszcze. Jeśli miała rację i jej ojcu coś groziło, ktoś powinien coś zrobić. Trzeźwo myśląc, czarodziej w jego wieku i o jego statusie powinien sobie bez problemu poradzić w pojedynku jeden na jeden. Problem w tym, że śmierciożercy nie grali czysto. Czy miałyśmy szansę zmienić wynik? Przyjaciółka chciała spróbować, a ja nie mogłam zostawić jej samej. W końcu po to tyle ćwiczyłam z profesorem Moody’m, by dawać sobie radę w podobnych sytuacjach.

- Dobrze. Idziemy – Z zawziętą miną podniosłam się z krzesła.

- Tak, idziemy! – potwierdził Lucjan z równie poważną miną.

Standardowo wepchnął się pomiędzy mnie i przyjaciółkę, obejmując nas ramionami. Jego gest przyciągnął wzrok starszego Malfoya. Mężczyzna przymrużył na moment oczy i sięgnął po kieliszek wina, nie przerywając rozmowy z Mistrzem Eliksirów.

– Bo wiecie – kontynuował Bole. – Tak się super składa, że właśnie miałem wam proponować ulotnienie się na małego drinka, ale skoro same już wstałyście…

- Mały drink teraz nie pomoże – sucho odpowiedziała Alex i lekko szarpnęła się w stronę drzwi.

- No to duży drink? – Lucjan uśmiechnął się szeroko i przyciągnął nas mocniej do siebie. – Ja stawiam, a potem któraś z was może mi postawić… – mrugnął wesoło.

- To nie czas na wygłupy – warknęła Alex i dźgnęła Lucjana łokciem w żebro. Chłopak zaśmiał się szczerze.

- Wybacz Lucjan, ale jesteśmy w połowie czegoś – powiedziałam przepraszającym tonem. Złapałam go za nadgarstek i ostrożnie zdjęłam jego rękę ze swoich barków.

- Ostatnio też byliśmy w połowie czegoś – chłopak poruszył brwiami. Spojrzał na nas na zmianę. - Moglibyśmy to powtórzyć. Ale wiecie, tym razem bez przerywania. Z dnia na dzień nie młodniejemy, a życie jest takie ulotne – lekko odchylił głowę do tyłu i przeczesał palcami włosy. - Powinniśmy korzystać z chwili i tak dalej.

Speszona odwróciłam wzrok.

- Oho! – Lucjan wycelował we mnie palcem. - Rozważasz to, prawda? Moja oferta jest wciąż aktualna – z uśmiechem poprawił kołnierzyk koszuli. - O ile moja piękna partnerka na bal nie ma nic przeciwko. Właśnie. Alex, nie chcesz przedstawić mnie rodzinie?

- O ile jeszcze jakąś mam… – Alex zacisnęła ręce w pięści i nie mogąc dłużej czekać, wyrwała się w stronę drzwi. Szybko ruszyłam za nią. Lucjan poszedł za nami.

- Przecież ich widziałem. Ojciec i brat, prawda? Ethana nawet kojarzę. Zabawna historia. Kiedyś w pokoju wspólnym była taka impreza…

Alex nawet go nie słuchała. Wybiegła na zewnątrz pubu, a ja stanęłam w drzwiach, zagradzając Lucjanowi drogę.

- Lucjan, to naprawdę kiepski moment na mówienie o jej rodzinie. Dzieją się dzisiaj same popaprane rzeczy… - potrząsnęłam głową. Nie wiedziałam czy przyjaciółka chciała, by ktoś wiedział o ofercie Lucjusza Malfoya, dlatego postanowiłam, że wspomnę o wszystkim jak najbardziej ogólnikowo. Tylko jak znaleźć odpowiednie słowa?

- Jak popaprane? – Ślizgon zmarszczył brwi. Przyjrzał się mi, a później spojrzał na drzwi za moimi plecami. – Ktoś jest chory, albo umarł?

- Nie no, nic takiego… Po prostu popaprane, no. Jeny… - wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. – No bo… nie no… nie wiem…

Lucjan przymrużył oczy.

- Wydusisz to w końcu?

- Lucjan, słuchaj… - spojrzałam na niego poważnie. – Alex sama pewnie nie wie jeszcze co ma myśleć, jak ochłonie to może Ci powie, a może nie. Nie mnie decydować. A teraz naprawdę daj nam chwilę sam na sam, dobrze?

- Zawsze musicie się wymigiwać, co nie? – chłopak zaśmiał się i poklepał mnie po głowie. – Dobra, Klara. Ale obiecaj, że jeśli będziecie się stąd zmywać, to zabieracie mnie ze sobą. Ta impreza – kciukiem wskazał za siebie - od początku przypominała stypę. Większość moich kumpli wraca na święta do domu, więc niemal wszyscy siedzą w budzie. Jeśli zaraz coś się nie stanie, naprawdę umrę tu z nudów… Będziesz mnie miała na sumieniu!

- Nawet tak nie mów! Jeśli umrzesz, Alex zostanie bez partnera na bal. Przecież jej tego nie zrobisz.

- Racja, to by było słabe – chłopak postukał się palcem w podbródek. - Dobra, to może nie umrę, tylko się rozchoruje – mrugnął. – Nie każcie mi na siebie długo czekać.

- Postaramy się wrócić jak najszybciej – kiwnęłam głową i pchnęłam drzwi, wychodząc na zewnątrz.

Zapadł już zmrok, ale uliczka była rozświetlona przez liczne, świąteczne ozdoby. Kolorowe światełka mrugały, dodając wieczorowi klimatu, a wystrojone choinki spoglądały na nas zza szyb sklepów i domów. Wydawało się, że jest całkiem spokojnie. Uliczką spacerowały pojedyncze pary. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegłam w okolicy krwi czy śladów walki. Alex krążyła w te i wewte, zaglądając w różne kąty i przez witryny najbliższych sklepów. W końcu mnie dostrzegła.

- Kurwa, co tak długo?! – przyjaciółka warknęła, patrząc w moją stronę.

- Przepraszam – pisnęłam. - Myślisz, że tak łatwo go było zbyć? – rozłożyłam ręce. – Jeszcze obiecałam, że po wszystkim do niego wrócimy.

- Po wszystkim to jeden drink mi nie starczy… Teraz zastanów się lepiej gdzie mogli pójść? – mruknęła Alex.

Powoli rozejrzałam się. Byliśmy w Hogsmeade już wiele razy, ale zazwyczaj odwiedzałam te same sklepy i miejsca. Na pewno nie znałam miasteczka jak własnej kieszeni, a tym bardziej nie miałam pojęcia, gdzie śmierciożerca mógłby chcieć zabrać swoją ofiarę. Chyba że…

- Tam z tyłu jest zaułek. Może go sprawdzimy? – zaproponowałam. – Przecież nie przeczeszemy całego miasteczka…

Obie trzymałyśmy różdżki w gotowości. Weszłyśmy do wąskiej uliczki, prowadzącej na tyły pubu, a później wyjrzałam zza rogu. Teren tam nie zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Wciąż stało tam kilka śmietników i było tylne wejście do gospody. Nie było też tam nikogo… no poza moim wkurzonym ojcem. Sądząc po ilości papierosów jakie zostały mu w paczce, musiał palić jeden za drugim. Nikotyna jednak nie pomagała, bo cały aż chodził, krążąc w kółko. Chciałam szybko schować się za ścianę, ale niestety tata zdążył mnie zauważyć.

- Klara? Klara! Co Ty tu robisz? – warknął, rzucając na ziemię niedopalonego fajka i zdeptując go butem. Ruszył w moją stronę. - Do cholery jasnej, jeszcze tego brakowało, żebyś włóczyła się po nocach jak Twoja przeklęta matka. Obie wpędzicie mnie do grobu!

- Nie włóczę się! – pisnęłam, stając jak sparaliżowana. – Chcia… chciałyśmy się tylko przewietrzyć. – Zająknęłam się.

- Chciałyście? – ojciec zmarszczył brwi i złapał mnie za ramię, boleśnie za nie podnosząc do góry.

- Dokładnie tak - Alex wyszła szybko zza rogu, stając obok mnie.

Gdy mój ojciec tylko ją zobaczył, momentalnie mnie puścił. Odkaszlnął w pięść, nieco się prostując. Zazwyczaj hamował się przy innych, więc nie było to dla mnie nic nowego. Z resztą traktował ojca Alex jak potencjalnego partnera do interesów, więc to logiczne, że nie chciał źle wypaść na oczach jego córki.

- Cóż. Mam dziś straszny dzień i nie panuję nad nerwami… – szybko wyjaśnił, wyciągając kolejnego papierosa. – Mniejsza z tym, to i tak nie wasza sprawa. Zaraz tam wrócę, a wy też powinnyście wracać do środka – spojrzał na mnie twardo. - I nie każ mi się powtarzać.

- Tak jest – powiedziałam cicho, patrząc w czubki swoich butów. Gotowa byłam zawrócić już teraz.

- Wrócimy, ale mam jedno pytanie. Widział Pan mojego ojca? – zapytała Alex.

- Teraz nie – Albert wzruszył ramionami i zaciągnął się papierosem. – Alex, dobrze pamiętam? Jeśli go zobaczysz, powiedz mu, że chętnie bym z nim porozmawiał. Nie dane nam było dokończyć tematu.

Przyjaciółka bez słowa złapała mnie za rękę i siłą pociągnęła do wyjścia z uliczki. Słyszałam, jak mój ojciec zaklął cicho. Zniknęłyśmy mu z oczu, znowu znajdując się przed pubem. Potrząsnęłam głową, próbując się otrzeźwić. Oczywiście nie zamierzałam posłuchać taty. Uliczek było naprawdę sporo, a my nawet nie miałyśmy żadnego tropu. Ruszyłyśmy więc na ślepo, rozglądając się uważnie.

- To bezsensu – warknęła Alex. - Jeśli gdzieś go poprowadził, pewnie są już daleko. Powinnyśmy wyjść od razu. Niepotrzebnie zwlekałam…

- Może Profesor Snape, albo Pan Malfoy wiedzą coś na ten temat? – zastanawiałam się na głos. - Stali przecież w czwórkę, zanim Twój tata wyszedł.

- Może wiedzą… Hej! Chyba go widzę! – wykrzyczała Alex i ruszyła biegiem przed siebie. - Tato?

Faktycznie w oddali mignęła postać przypominająca sylwetką jej ojca. Jeśli to był on, musiał właśnie wracać do pubu. Ruszyłam szybko za przyjaciółką, ale gdy mijałam ciemną, boczną uliczkę, kątem oka zauważyłam w niej jakiś cień. Obróciłam się gwałtownie i wystawiłam różdżkę przed siebie, gotowa jej użyć. Byłam pewna, że ktoś tam był, ale mimo usilnego wpatrywania, nie spostrzegłam nikogo w tej ciemności. Ciarki przeszły mi po plecach.

- Halo, jest tam kto? – zawołałam, ale nie usłyszałam odpowiedzi. - Rany… - mruknęłam do siebie. – Alex, też to widziałaś?

Rozejrzałam się, ale przyjaciółki już ze mną nie było. Przełknęłam głośno ślinę. Niezbyt podobało mi się zostawanie tutaj samej, dlatego chciałam szybko za nią ruszyć. Wtem dobiegł do mnie jakiś szelest. Znów spojrzałam w głąb uliczki, tym razem rozpalając na końcu różdżki światło. Jeśli coś tam było, nie chciałam obrócić się do tego plecami.

- Dobra, zgaś to – syknął Harry. – To tylko my – powiedział przyciszonym głosem.

- Harry? – zdziwiłam się. Lekko opuściłam różdżkę.

- I Ron – głośnym szeptem powiedział rudzielec.

Obaj gryfoni na moment wystawili głowy spod peleryny niewidki.

- Na Merlina! – syknęłam. Przez napięcie miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. – Przestraszyliście mnie! – powiedziałam z wyrzutem i zgasiłam różdżkę. - Czemu się nie odzywaliście? I co ważniejsze, czemu się ukrywacie?

- Bo nie powinno nas tu być? – Harry poprawił okulary i z tajemniczą miną narzucił z powrotem pelerynę na głowę. – Chcieliśmy być niezauważeni.

- Tajna misja – zawtórował mu Ron.

- Co to za misja? –rozejrzałam się dyskretnie. - I czy profesor Moody was jeszcze nie przyłapał? Jakiś czas temu wyszedł z pubu, więc by mnie nie zdziwiło, gdyby w którymś momencie pojawił się tuż za waszymi plecami… - odruchowo rozejrzałam się, ale nie. Mężczyzny wciąż nie było na horyzoncie.

- To długa historia, nie mamy teraz czasu opowiadać – westchnął Harry.

- Chyba że pójdzie z nami i powiemy jej po drodze – szepnął Ron.

- A gdzie idziecie? – zapytałam równie cicho.

Chłopacy na chwilę zamilkli, a potem po naradzie wciągnęli mnie pod pelerynę. W trzy osoby było tam nieco ciasno. Przytuliłam ręce do tułowia, żeby zajmować jak najmniej miejsca. Ron spojrzał na mnie krótko, ale jakby speszony szybko skupił wzrok na Potterze. Obaj wyglądali na bardzo nakręconych, jakby odkryli coś super ważnego.

- W skrócie mówiąc, byliśmy na boisku, żeby potrenować latanie. Jak poszedłem odłożyć miotły to usłyszałem głos Flinta. Siedział w składziku z kumplem z roku i gadał jakieś dziwne rzeczy…

- Właśnie – przerwał Harremu Ron.

– Trochę się przechwalał, tak wiesz, co to nie on, ile to on nie może, jak nas wszystkich gryfonów załatwi, ale też gadał, że dzisiaj jest dla niego, jak to powiedział „kurewsko dobry dzień”. I że ma jakieś ważne spotkanie, po którym nikt już mu nie podskoczy. Nazywał siebie panem szkoły.

- Ale nie widziałam go w pubie… - zastanowiłam się na głos.

- No właśnie – wtrącił się podekscytowany Ron. - Bo jego rodzina nie przyjechała. Miał wracać na święta do domu. Skoro tak, po co ta gadka o spotkaniu?

- Może chodziło o dziewczynę? – zasugerowałam.

- Też bym tak myślał, ale czemu miałoby to zmienić jego pozycję w szkole? – Harry poprawił okulary. – Dlatego uznaliśmy, że będziemy go śledzić.

- I nie chodziło o dziewczynę – Ron powiedział nieco za głośno. - Wymknął się z Hogwartu właśnie do Hogsmeade!

- A z kim się spotkał? – zapytałam z autentycznym zainteresowaniem.

- No tu się sprawa komplikuje, bo ciężko było dotrzymać mu kroku chodząc we dwóch pod peleryną i wymijając przechodniów – Potter podrapał się po czole. - Wiemy, że chodziło o faceta, ale nie dałem rady mu się przyjrzeć.

- Nie przypadkiem takiego wysokiego z kapturem?... – zapytałam z lekkim przestrachem.

Harry rozłożył bezradnie ręce, a Ron rzucił:

- Za daleko było, żeby zobaczyć. A co, widziałaś go z kimś takim?

Potrząsnęłam głową. Wpatrywałam się przed siebie. To musiał być zbieg okoliczności. Flint po prostu korzystał z okazji, żeby się wymknąć ze szkoły, a zakapturzony porywacz był tu w celach biznesowych, udając, że prowadzi całkiem normalne życie. Chciałam wierzyć, że nie mają ze sobą nic wspólnego. Że nikt tu nic nie knuje, a Moody faktycznie załatwił sprawę i mężczyzna w kolczykach już nigdy nie wejdzie do życia mojego i Alex. Gdyby przyjechał tu tylko po to, by poznać nasze rodziny, a później móc im zagrozić… Na Merlina…

- Klara, co jest? – zapytał Ron, szturchając mnie w ramię.

- Przepraszam, zamyśliłam się – potarłam dłońmi twarz. – Może znajdziemy Alex?

Obaj gryfoni pokiwali głowami. Wyszłam spod peleryny i ruszyliśmy do wyjścia z uliczki, a później w stronę pubu. Byłam pewna, że skoro Alex pobiegła za ojcem, razem wrócili do knajpy. Gdy byliśmy już blisko budynku, chłopacy poszli na tyły. Ja miałam wejść do środka, ale usłyszałam głos przyjaciółki.

- Nie wiem o czym mówisz.

- Nie żartuj sobie dziewczyno – drugi głos należał do profesora Snape’a. – Masz mnie za głupca?

Po cichutku zakradłam się do źródła dźwięku. Na uboczu w ciemnej alejce stała ta dwójka. Alex opierała się plecami o ścianę, a ubrany na czarno mężczyzna stał tuż przed nią, niebezpiecznie blisko. Jego spojrzenie czarnych jak dwa tunele oczu zdawało się wżerać w umysł przyjaciółki.

- Widziałem jak na niego patrzysz, Lamberd. Boisz się? Ale czego? – Snape przepytywał ją, ale nie było w jego głosie współczucia.

- To nie tak… Byłam po prostu wkurzona na ojca…

- Potrafię odróżnić złość od strachu, Lamberd. Powiedz o co chodzi, albo sam się wszystkiego dowiem. Szczegół po szczególe…

Mężczyzna złapał za różdżkę i wyglądało to tak, jakby chciał przyłożyć ją do skroni Alex. Zamierzał zamieszać jej w głowie? Wykraść wspomnienia? Warga Alex drżała. Widziałam po jej minie, że sama z siebie bardzo chce się wygadać. Nie mogłam na to pozwolić. To przecież nie tylko było niedozwolone w szkole, ale i zagroziłoby profesorowi Moody’emu!

- Stop! – pisnęłam, na ślepo wbiegając w uliczkę. – Nie może Pan!...




3 komentarze:

  1. Uwielbiam Lucjana, jest taki uroczy i jednocześnie ślizgońsko sprytny, pewny siebie i zadziorny :) Harry i Ron mi też narobili stracha, myślałam, że to Macnair :O jestem ciekawa, na ile uzgadniacie ze sobą tę historię, a na ile same doklejacie wątki, czasem zastanawiam się, czy np. szczególnie jeśli zakończenie notki jest takie nieoczekiwane, to czy jedna z Was faktycznie "wrzuca tę drugą na minę", czy już jest wszystko z góry ukartowane :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazwyczaj ustalamy ogólny zarys tego do czego brniemy i jakie są granice, a niektóre pomysły zdarza nam się przedyskutowywać w trakcie pisania. Są też akcje i pomysły, które się pojawiły nagle i które przemilczamy aż do wrzucenia notki, a później zacieramy ręce, czekając na to co zrobi ta druga :D Alex mi tak często robi

    ~Klara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tego bym się właśnie po Niej spodziewała :D

      Usuń