poniedziałek, 23 marca 2020

79. Walka o przetrwanie

Alex weszła do karczmy, żeby raz jeszcze porozmawiać z ojcem. Przez myśl mi przeszło, czy nie zajrzeć do środka by sprawdzić, czy moi rodzice też już wrócili. Mimo wszystko chciałam zameldować się u przyjaciół i nie zostawiać ich tak w pół słowa. Pewnym krokiem ruszyłam w umówione miejsce. Naprawdę miałam nadzieję, że mój ojciec zdążył wrócić do środka i że nie wpadnę na niego po raz drugi. Pewnie wcale go nie obchodziło, czy także jestem na sali, a ta jego przemowa miała mi tylko dopiec. Miał przecież ważniejsze rzeczy do roboty, niż spędzanie ze mną czasu, zapytanie co u mnie i jak się czuję. Sama też przestałam go pytać o takie rzeczy i zabiegać o jego uwagę. Właściwie to wolałam gdy byłam dla niego niewidoczna. To zachowanie weszło mi w nawyk aż za bardzo i przeniosło się na moje szkolne życie. Przez myśl mi przeszło, że gdyby nie Alex, moje życie dalej byłoby stonowane i dalekie od wszelkich wielkich wydarzeń. Nie wiedziałam jeszcze, że tego dnia wolałabym naprawdę to moje nudne i szare życie. Że wolałabym dalej być w cieniu z dala od spisków i zagrożeń. Nie przeczuwałam jeszcze nic. A może jednak coś czułam, bo chodziło za mną to dziwne wrażenie… uczucie bycia obserwowanym. Zrzuciłam winę na moich przyjaciół. Zapewne znowu patrzyli na mnie spod peleryny. Na pewniaka weszłam do zaułka. Po paru krokach nieco zwątpiłam. Wydało mi się, że jest podejrzanie cicho.

- Harry? Ron? – zawołałam, rozglądając się. - Nie musicie się ukrywać. To ja.

Przyjaciele nie odpowiadali. Stanęłam na środku i zmarszczyłam brwi. Przez myśl mi przeszło, że może przyłapał ich profesor Moody i musieli szybko wrócić do Hogwartu. Inaczej nie zostawiliby nas bez słowa, prawda? Gdy już miałam zawrócić do knajpy, moją uwagę przykuło coś ciemnego wystającego zza jednego ze śmietników. Wyglądało jak podeszwa buta. Uśmiechnęłam się lekko.

- Harry, kiepsko się zakrywasz – zaśmiałam się cicho i ruszyłam w tamtą stronę. - Słuchajcie, znalazłam Alex. Zaraz tutaj przyjdzie.

Wolnym krokiem podeszłam do śmietnika. To co z daleka wzięłam za but, naprawdę nim było... Sęk w tym, że widać było tylko pół nogi i but, bo resztę zakrywała peleryna niewidka. Nie trzeba było być geniuszem, żeby zrozumieć, że właściciel leżał na ziemi na plecach. Coś tu było grubo nie tak!

- Hej, co wy…?! – pisnęłam, doskakując za śmietnik.

Na ślepo złapałam materiał peleryny i uniosłam go, przerażona otwierając szeroko oczy. Harry i Ron leżeli nieruchomo w dziwnych pozach, jakby byli wyrwani z rozmowy i łapali za różdżki. Obaj mieli wystraszone miny. Obaj byli sztywni jak kamień. Zbladłam i przykucnęłam obok, sprawdzając im puls. Odetchnęłam z ulgą. Żyli, po prostu ktoś ich unieruchomił. Sądząc po tym, jak mocno ich trzymało, czar musiał być rzucony niedawno lub zrobiła to osoba, która dużo trenowała. Czemu dali się zaskoczyć?

- Rany, kto wam to zrobił? – zapytałam, łapiąc za różdżkę.

Jako pierwszy podejrzany w mojej głowie pojawił się Draco Malfoy. Chłopak był przecież w pubie, a pytał mnie kiedyś o ten konkretny czar i zamierzał się go uczyć. Do teraz nie wiedziałam na kim chciał go użyć. Może przyłapał ich tutaj, unieruchomił i poszedł po nauczycieli, żeby mieli kłopoty w związku z nielegalnym opuszczeniem szkoły? Bez względu na to jakimi uczuciami go darzyłam, to byłoby przecież w jego stylu. Musiałam im pomóc nim ktokolwiek tu przyjdzie. Mogłabym przysiąc, że wzrok obu chłopaków skierował się na mnie, a później gdzieś ponad moje ramię. Nie zwróciłam na to większej uwagi, skupiając się na czarze uwalniającym. Nim skończyłam inkantację, męski głos za mną warknął „expelliarmus”. Nie miałam jak tego uniknąć, więc różdżka wyskoczyła mi z ręki. Obróciłam się gwałtownie i zobaczyłam kilka kroków za sobą jakąś sylwetkę w ciemnych, luźnych szatach. Po posturze wiedziałam, że był to mężczyzna. Twarz osoby skrywała maska, która kształtem przypominała czaszkę i choć była podobna do tej, jaką w swojej kolekcji posiadał profesor Moody, wydawała się o wiele prostsza i mniej zdobiona. Bardziej surowa. Pisnęłam i na czworakach rzuciłam się w stronę mojej różdżki.

- Tylko spróbuj! – warknął zamaskowany. Jego głos wydawał się przytłumiony. Zapewne blokowała go maska.

Mężczyzna wycelował we mnie, a ja – wciąż będąc na kolanach – zerknęłam w stronę swojej różdżki, która była jakieś trzy metry ode mnie. Serce biło mi szybko. Nie chciałam znów zostać rozbrojona! Musiałam coś zrobić, a sam powiedział, że mam tylko spróbować! Bez namysłu rzuciłam się w stronę mojej broni. Zamaskowany też nie zamierzał czekać. Wystrzelił ostrzegawczym zaklęciem, które o mały włos nie poparzyło mojej dłoni. Szybko cofnęłam ręce, przytulając je do ciała.

- Kurwa, mam Cie od razu zabić?! – zapytał mężczyzna, podchodząc do mnie. Jego krok był ciężki i nerwowy. Dłoń skryta w czarnej, skórzanej rękawiczce złapała mnie za włosy i szarpnęła moją głową do tyłu. – Tego kurwa chcesz? – syknął. Wystraszona potrząsnęłam głową, a w oczach stanęły mi łzy. Powinnam zacząć krzyczeć, ale w pubie i tak było głośno, a zaułek był na tyle głęboki, że nikt z ulicy też by nie usłyszał co tu się dzieje. Logika podpowiadała mi, że moje płuca nie przekrzyczą ani odległości, ani muzyki i gwaru rozmów.

- Proszę, nie… Nie rób mi krzywdy! – powiedziałam błagalnym tonem. – Wszyscy jesteśmy tylko uczniami. Świętujemy dziś z rodzinami. Błagam, zostaw nas w spokoju. Moja mama…

- Skończ skomleć – człowiek w masce przycisnął mi różdżkę do ust.

- Ale ja naprawdę… - poczułam na policzkach łzy.

– Zamknij ryj i wstawaj – zamaskowany był zniecierpliwiony. Szarpnął mną do góry. - Idziesz ze mną. A jeśli teraz piśniesz choćby słówko, twoi kumple zginą w męczarniach! Zadbam o to.

Spojrzałam z przestrachem na nieruchomych gryfonów. Ich oczy patrzyły w moją stronę. Musieli być świadomi! Mężczyzna pchnął mnie do przodu, a później narzucił na nich pelerynę niewidkę, tym razem dbając o to, żeby nic spod niej nie wystawało. Gdy wycelował we mnie różdżką, uniosłam ręce. Obserwowałam to z zaciśniętymi ustami, bojąc się cokolwiek powiedzieć. Nie chciałam mieć przyjaciół na sumieniu. Nie wiedziałam na ile tamten się zgrywał, ale wyglądał na niebezpiecznego i niestabilnego emocjonalnie człowieka. Nie pozostało mi nic innego, jak chwilowo słuchać jego poleceń.

Zamaskowany wepchnął mnie do czyjegoś, dawno nie odwiedzanego domu. Dom był umeblowany, ale przy tym nieco zdezelowany. Tapety miejscami odchodziły od ścian, na podłodze walały się śmieci jak po jakiejś libacji, wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, a z sufitu wisiały pajęcze sieci. Okna szczelnie zasłaniały grube, ciężkie kotary, dlatego z zewnątrz nie było nawet widać, że w środku paliła się lampa naftowa. Nie miałam wiele czasu na rozglądanie, bo gdy drzwi się za nami zamknęły, zostałam kopnięta w zgięcie za kolanem. Przez kopnięcie, moje nogi same się ugięły, a ja upadłam na ręce.

- Twarzą do ziemi! – warknął porywacz.

Oprawca okrążył mnie, a ja usiadłam na piętach i z przestrachem spojrzałam na niego od dołu. Bałam się, ale też kalkulowałam swoje szanse w głowie. Byłam zbyt drobna, by się z nim mierzyć bez różdżki.

- Twarzą do ziemi, powiedziałem! – dłoń w rękawiczce znowu złapała mnie za włosy, a później siłą przydusiła do brudnej posadzki. Zdążyłam tylko przekręcić głowę, by przytulić się do ziemi policzkiem, inaczej pewnie brutal zmiażdżyłby mi nos. Pisnęłam zaskoczona.

- Błagam… - wyrwało mi się.

- Miałaś się zamknąć – zamaskowany przycisnął mnie butem do podłogi. – A ja nienawidzę, gdy ktoś mi się sprzeciwia. Ale wiesz co? - odsunął się ode mnie, ciągle mierząc we mnie różdżką. – Chętnie sobie na Tobie poćwiczę – w głosie zamaskowanego słychać było dziką satysfakcję. Nim pomyślałam co zamierza ćwiczyć, z jego ust wypełzło zaklęcie niewybaczalne - Crucio!

Do tej pory widziałam to zaklęcie tylko i wyłącznie na zajęciach u profesora Moody’ego. Czytanie jego opisów i słuchanie historii o jego rzekomym działaniu, było niczym w porównaniu z tym, co naprawdę się czuje. W jednej chwili miałam wrażenie, że całe moje ciało zalewa fala paraliżującego bólu, jakby każdy skrawek skóry, każdy nerw przypalany był rozgrzanym do białości żelazem. Z moich ust wyleciał przytłumiony krzyk, zacisnęłam zęby, a moje ciało zaczęło się samo wykręcać, jakby zmiana pozycji miała uchronić mnie od bólu. Ten był jednak wszechobecny i nie ustawał. Przeszywał moje ciało i wypalał na mnie swoje piętno. Gdy mężczyzna w masce zerwał połączenie, ległam płasko na ziemi. Oddychałam szybko i płytko. Porywacz zaśmiał się obleśnie.

- Dotarło? – zapytał. Szturchnął mnie butem, ale wciąż leżałam nieruchomo. – Świetnie. To teraz poczekaj tutaj grzecznie. Jeśli stąd znikniesz, pożałujesz.

Zagroził mi, a później wyszedł na zewnątrz. Wzięłam tę groźbę do siebie. Patrzyłam zamglonymi oczami w stronę drzwi. Wspomnienie bólu wciąż było silne. Nie wiem ile to trwało, ale gdy udało mi się w końcu podnieść, usłyszałam na dworze hałas. Z przestrachem schowałam się za fotel. Chwilę później drzwi otworzyły się, Alex krzyknęła, a ten w masce brutalnie wepchnął ją do środka.

- Alex! – pisnęłam, a potem z przestrachem spojrzałam na różdżkę przyłożoną do mojej krtani…



(…)



Flint po raz kolejny rzucił we mnie klątwą. Nagły ból wybudził mnie z otępienia, brutalnie przywracając zmysły. Odzyskałam przytomność, ale byłam zdezorientowana. Zupełnie nieprzygotowana na takie dawki bólu już miałam dość. Chciałam po prostu, żeby to się skończyło. Żeby już było po wszystkim. Dlaczego tak nas męczyli? Czy chodziło im konkretnie o nas? Czy na samym końcu nas zabiją, czy tylko się z nami bawią? Poczułam jak ktoś szarpie mnie za ubrania do góry. Podniosłam wzrok i zauważyłam, że był to Macnair.

- Chodź, pobawimy się trochę sam na sam - mruknął.

Mężczyzna zaciągał mnie w stronę drzwi prowadzących do innego pokoju. Nie miałam siły się opierać. Łzy mimowolnie popłynęły mi po policzkach. Poprzednim razem gdy nas porwano, niewiele brakowało, by naprawdę zrobili nam krzywdę. Miałam wszelkie prawo sądzić, że tym razem będzie gorzej. Już było. Zapas szczęścia nie mógł przecież trwać wiecznie. Miałam sobie za złe, że dałam się tak po prostu zaskoczyć i złapać, ale to nie był czas na wyrzucanie sobie.

Macnair nic sobie z tego nie robił. Wtargał mnie do pokoju, a później kopniakiem zamknął za sobą drzwi, aż futryna się zatrzęsła. W rogu pomieszczenia stało pęknięte lustro, przy jednej ścianie stała duża szafa, zaś przy drugiej dwuosobowe łóżko nakryte narzutą. Pokój musiał być kiedyś sypialnią. Mężczyzna cisnął mną na łóżko. Zdążyłam się tylko przekręcić na plecy, a gdy próbowałam wstać, Macnair od razu przygniótł mnie swoim ciałem. Był tak ciężki, że w pierwszej chwili nie mogłam złapać tchu. Śmierciożerca złapał za moją koszulę, chcąc ją podwinąć. Zaczęliśmy się szarpać. Mój płacz powoli przerodził się w histerię.

- Nie! Błagam! Nie! Zostaw mnie! – krzyczałam zanosząc się płaczem.

Mój ryk strasznie go bawił. Macnair zaśmiał się, polizał mnie po szyi, a potem mocno przygryzł moją skórę. Pisnęłam. W trakcie szarpaniny kilka guzików mojej koszuli puściło. Próbowałam się opędzić. Wbijałam mu paznokcie w skórę, ale mężczyzna nic sobie z tego nie robił. Moja twarz była czerwona i mokra od łez.

- No dajesz dziecino! Lubię, gdy walczą – Powiedział zadowolony.

Podniósł się, przydusił kolanem jedną z moich rąk i rozerwał moją koszulę do końca. Guziki wystrzeliły na wszystkie strony, tocząc się po ziemi. Oddychałam szybko i płytko, patrząc na niego ze strachem. Co było gorsze? Ten ból, jaki zadał mi Flint, czy to, co właśnie zamierzał mi zrobić Macnair? Mężczyzna siedział na mnie, nie dając mi możliwości ucieczki. Mocno podciągnął mój stanik do góry, odsłaniając piersi. Obmacywał mnie tak gwałtownie, że aż sprawiał mi tym ból. Próbowałam unieść biodra, żeby go z siebie zrzucić, ale był naprawdę ciężki. Nie mogąc uwolnić jednej ręki, wciąż łkając, zacisnęłam drugą dłoń w pięść i zaczęłam okładać go na oślep po brzuchu. Śmierciożerca zaśmiał się i mocno złapał mnie za nadgarstek, przyduszając go do materaca nad moją głową i wykręcając go tak, że miałam wrażenie, jakby zaraz miał mi go wyłamać. Zawisł nade mną. Drugą ręką wciąż mnie obmacywał. Jego dłonie były duże i szorstkie. Paznokciami przejeżdżał po mojej skórze. Dostałam gęsiej skórki. Zacisnęłam mocno powieki i odwróciłam głowę.

- I co, tylko na tyle Cie stać? – Macnair zapytał z rozczarowaniem. - Trafiały mi się twardsze sztuki. Założę się, że suczka wiłaby się dwa razy bardziej. Ty to chyba nawet nie chcesz walczyć, co? Podoba Ci się, jak Cie macam? – sapnął mi do ucha.

- Nie! – pisnęłam, gorączkowo potrząsając głową.

- A ja myślę, że lubisz to. Twoje ciało aż krzyczy, że mnie pragniesz. Moody też Cie bierze siłą, prawda? Ten stary skurwiel jest zbyt brzydki, żebyś poleciała na niego normalnie.

- Profesor Moody…

- Nie martw się, tym razem nam nie przeszkodzi.

Nie przeszkodzi. Nie przeszkodzi… Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. Czy to znaczyło, że Macnair coś mu zrobił? Nie widziałam profesora odkąd wyszedł z pubu. To było podejrzane, że nie wracał tak długo. Do tej pory zawsze znajdował sposób, by uratować mnie i Alex, ale miałam wrażenie, że teraz jest już za późno. Najpierw klątwa niewybaczalna, teraz to… Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że moje ciało nie jest już w stanie produkować łez. Głowa mi pękała z bólu.

- Zaraz Ci dam prawdziwy powód do płaczu – sapnął Macnair.

Śmierciożerca zszedł ze mnie, złapał za moje spodnie i siłą ściągnął mi je do kostek. Zasłoniłam się rękoma, zgięłam nogi w kolanach i mocno zacisnęłam uda, próbując ukryć przed mężczyzną moje białe majtki. Spodnie mężczyzny były mocno wypukłe. Macnair okrążył łóżko, stając z boku. Jednym, sprawnym ruchem rozpiął rozporek.

- To co, weźmiesz grzecznie do buzi, czy od razu Ci go wsadzić? – zapytał, śmiejąc się obleśnie. Otworzyłam szeroko oczy.

- Ale… Nie!… Błagam, nie… - jęknęłam, próbując się odsunąć jak najdalej.

Macnair złapał mnie za szmaty i przyciągnął z powrotem. Drugą ręką złapał mnie za twarz. Zacisnęłam mocno zęby i usta. Gorączkowo potrząsnęłam głową, patrząc z przerażeniem na dużego, pulsującego członka mężczyzny. Nie było mowy, żeby coś takiego zmieściło mi się w ustach! A nawet gdyby było, nie chciałam, by się tam znalazło! Śmierciożerca wepchnął mi kciuk do ust i przejechał nim po zębach, siłą próbując otworzyć moją buzię.

- No dalej, otwieraj!

Próbowałam odsunąć głowę. Mój krzyk był przytłumiony. Ani myślałam otwierać ust! Macnair machnął penisem przy mojej twarzy, a ja w panice ugryzłam go w palec. Tylko to go rozjuszyło.

- Będziesz gryźć? – zapytał, łapiąc mnie za szyję.

- Będę! – pisnęłam.

- Zaraz wybiję Ci ten pomysł z głowy – przydusił mnie tak mocno, że oczy wyszły mi na wierzch.

Próbowałam odepchnąć śmierciożercę nogami. Szarpanina trwała chwilę, ale ten szybko stracił cierpliwość. Złapał mnie pod kolanem i przyciągnął na skraj łóżka, kolejnymruchem całkowicie pozbawiając mnie spodni. Zacisnęłam nogi, ale siłą je rozwarł, wchodząc pomiędzy nie. Jego penis dotknął mnie przez majtki.

- Nie! Nie! – krzyknęłam, próbując się odczołgać do tyłu.

- O tak, tak. Sama tego chciałaś, Ty mała kurwo!

Macnair spoliczkował mnie, a później złapał mnie za biodra, siłą przyciągając do siebie. Jego penis był twardy jak kamień.

- Profesorze!.. – zaczęłam się wydzierać, jakby obdzierano mnie ze skóry. Gardło bolało mnie od krzyków. – Ratunku!

- Mówiłem już, że ten skurwiel nie przyjdzie – Macnair uśmiechnął się lubieżnie. – Pokaż no te swoją małą cipkę – sapnął, odchylając moje majtki i spoglądając w dół.

- Harry! Ron! Ktokolwiek! – darłam się, ciągle się szarpiąc. Byłam zdesperowana. Odpychałam ręce Macnaira, ale one ciągle wracały. – Tutaj jestem! Tutaj!

Śmierciożerca zmarszczył brwi.

- A to ciekawe… – złapał mnie mocno za podbródek, ściskając moją twarz. – Myślisz, że skoro Moody nie dał rady, jacyś uczniowie sobie poradzą?

- Sami nie, ale na pewno przyjdą z pomocą. Wszyscy nauczyciele są na miejscu – wycedziłam przez zęby. Ciężko było mi mówić, gdy tak mnie ściskał.

- Łżesz – Macnair uśmiechnął się kącikiem ust. - Nie widziałem tych gówniarzy w pubie.

- Bo ich tam nie było… Ale śledzili kogoś i mieli na mnie czekać za pubem!

- To czemu ich tu teraz nie ma, co? – mężczyzna patrzył na mnie z wyższością.

- Ten drugi ogłuszył ich i zostawił na zewnątrz. Pod peleryną. Na pewno już się ocknęli. Na pewno poszli po pomoc! Zaraz wszyscy tutaj przyjdą! – naprawdę chciałam wierzyć, że tak właśnie było. – Nie wierzysz mi, to sam go zapytaj! Zapytaj go! – krzyczałam.

Przez chwilę patrzeliśmy sobie w oczy. W końcu Macnair zaklął szpetnie.

- Kurwa! Nie mówił mi, że był ktoś jeszcze! – Macnair autentycznie się wkurwił. Szybko odsunął się ode mnie i schował penisa, zapinając rozporek. Zwinęłam się w kłębek, poprawiając resztki ubrania i otulając ramionami. Nie miałam już siły płakać.

- Zaraz tutaj będą… - powtarzałam jak w wariatka. – Będą… uratują nas…

W tym samym momencie do pomieszczenia wpadł Flint. Dyszał. W jednej ręce trzymał pękniętą maskę, drugą ręką łapał się za krocze.

- Suka mi uciekła! – warknął.

- I zamiast ją gonić, przychodzisz tutaj? Ty jebany gnojku! – Macnair uderzył Flinta pięścią w twarz, a potem pchnął go na ścianę. – Nie mówiłeś, że był ktoś jeszcze!

- Chodzi Ci o Pottera i Weasleya? – Marcus zjeżył się i odrzucił maskę na bok. - Nie wiedzą, że to ja. Byłem w masce!

- Ale widzieli Cie! Co Ci mówiłem? Jeszcze nie działamy otwarcie. Dziś miałeś mieć test, a Ty od razu wkurwiasz połowę miasta.

- Dobra, poniosło mnie! – Flint splunął na ziemię. - Skurwysyny czaiły się pod niewidką. Omal mnie nie przyłapali, ale byłem szybszy.

- Tak? I gdzie teraz są, hm? – Macnair rozłożył ręce i rozejrzał się. – Bo na pewno nie tutaj.

- Zostali na zewnątrz…

Ich „rozmowę” przerwał głośny huk dobiegający z głównego pomieszczenia. Obaj mężczyźni spojrzeli w stronę drzwi.

- Kurwa – Macniar złapał za różdżkę i szybko podszedł do mnie. – Spierdalamy stąd.

Spojrzałam na niego błagalnie. Nie chciałam być zakładnikiem. Nie chciałam więcej bólu. Nie chciałam więcej strachu. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Mężczyzna dbał teraz tylko i wyłącznie o własną dupę. Mocno przycisnął mi różdżkę do głowy i wypowiedział zaklęcie „Obliviate”. Magiczna siła brutalnie wyrwała z mojej pamięci całą szarpaninę, niedoszły gwałt, a także wszystko do momentu, gdy znalazłam na zewnątrz nieruchomego Harrego i Rona, pozostawiając w mojej głowie ziejąca pustkę i niewytłumaczalne uczucie głębokiego niepokoju. W tym czasie Flint otworzył okno i wyskoczył na zewnątrz. Macnair wyskoczył zaraz za nim. Moja świadomość potrzebowała czasu, by zrozumieć miejsce, w którym się znajdowałam i sytuację w której byłam. Oto dopiero co stałam na dworze i spostrzegłam nieruchomych przyjaciół, a teraz leżałam niemal naga na jakimś starym łóżku. Czy to, że tutaj leżałam, to był sen? Zamknęłam oczy i otworzyłam je, ale wszystko wyglądało tak samo. Byłam zdezorientowana. Przyjrzałam się sobie, a ciszę rozdarł mój paniczny krzyk. Co się działo?! Gdzie byłam?! Dlaczego głowa bolała mnie tak mocno? Znowu dotknęłam świstoklika?

Zaraz po moim krzyku, drzwi wypadły z framugi, upadając na podłogę, a do pokoju wpadł profesor Snape. Jego czarne jak dwa tunele oczy błyskawicznie prześlizgnęły się po pomieszczeniu i skupiły na otwartym oknie. Mężczyzna doskoczył do niego i wyjrzał na zewnątrz. Było jednak za późno. Śmierciożercy uciekli. Zaraz po nim do pokoju wpadł Moody.

- Na górze ich nie ma – warknął.

Przez otwarte drzwi widziałam, że stali tam też Harry i Ron. Dumbledore blokował wejście do pokoju, ale Alex udało się mu wyrwać i ominąć. Roztrzęsiona przyjaciółka wpadła do sypialni. Doskoczyła do łóżka na którym byłam, chcąc mnie przytulić. Snape odepchnął ją ode mnie i przyjrzał mi się uważnie. Wystraszona naciągnęłam na siebie narzutę.

- Co się dzieje? - zapytałam, patrząc na nich zdezorientowana. – Dlaczego tutaj jesteśmy? Profesorze? – spojrzałam na Moody’ego.

- Zrobili Ci coś? - Twarz Szalonookiego była śmiertelnie poważna. Widać było, że rozsadza go złość, ale mężczyzna stara się ją stłumić.

- Kto, profesorze? O co chodzi? – zamrugałam.

- Jak to kto? Flint i Macnair! – wykrzyczała Alex.


Moody szybko zasłonił jej usta dłonią, jednocześnie udając, że przytula ją do siebie dla dodania otuchy.

- Już, już. Spokojnie z tymi oskarżeniami – powiedział szybko, głaszcząc ją po plecach. - Najważniejsze, że już po wszystkim.

Snape zerknął na niego, a później na moją przyjaciółkę.

- Wyczyścili jej pamięć – stwierdził sucho, wyprostował się i zmrużył oczy. – Na szczęście tylko jednej z nich...







2 komentarze:

  1. Nooo, to było mocne! Ale się ucieszyłam, że ten oblech nie rozdziewiczył Klary, to by było dla mnie za dużo :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie z Alex mamy nieco lepsze o nim wyobrażenie, niż to co się znalazło w filmie, więc aż takim oblechem nie jest :D

      ~Klara

      Usuń